Polana w tym miejscu jest dobrze nasłoneczniona i ukwiecona. Uczniowie, którzy zostali na weekend w Hogwarcie lubią rozkładać tu obszerne koce i oddać się odpoczynkowi, choć nierzadko przychodzą również z książkami. W okolicy panuje idealna cisza, przerywana jedynie odgłosami natury. W oddali widać trybuny boiska, a czasami latające małe punkciki, czyli zawodników odbywających trening.
Spojrzała niemrawo na Hannę. - Być może... - burknęła pod nosem, zastanawiając się jak to jest możliwe. - Ale jeszcze żyję. - dodała, uśmiechając się. Spać może i mogłaby gdyby te książki tak nie przyciągały. Chciała sama na własnej skórze sprawdzić, czy poglądy rodziców są naprawdę racjonalne, a do tego prowadziła tylko jedna droga... - Macie jakieś zwierzaki? - spytała, szybko zmieniając temat.
- Nie - spojrzała ze zdziwieniem na Cass, kiedy ta odwróciła wzrok zmarszczyła czoło. Widać było, że coś ją trapi. - Chyba nawet nie potrafiłabym się zająć jakimkolwiek zwierzakiem.
(Rosalind) Pokręciła głową przecząco. - Musiałam zostawić w domu. - wyjaśniła. - A tu jeszcze nie miałam okazji odwiedzić Menażerii i rozejrzeć się za czymś, co podbiłoby moje serce. Chociaż na razie chyba nic go nie podbije, więc nie będę nawet szukać.
- Jakie zwierzę zostawiłaś w domu? - zapytała - Mnie jakoś nigdy nie ciągnęło do zwierząt. Wiele ludzi mówi, że powinnam sobie jakieś sprawić bo są one lepsze niż przyjaciele, ale ja się z nimi nie zgadzam, zawsze wydawało mi się, że one nie mają uczuć.
Cass zaczęła się zastanawiać, dlaczego Hannę nie ciągnęło do zwierząt. Czasem uważała, że są lepsze od ludzi, nie skrzywdzą ich, pomijając wyjątki. - Może taka ślizgońska natura? - spytała. - Albo... nie spotkałaś fajnego węża. Polecam pytona królewskiego, bodajże albinos. Będzie pasował Ci do włosów. Jak spotkasz Eff, spytaj jej się dokładnie, może pokażę Ci Serpa. - uśmiechnęła się, spoglądając na Ros - Właśnie, co zostawiłaś w domu? Musisz pewnie za nim bardzo tęsknić. - schowała dynamicznie kosmyk włosów za ucho. Należała do osób, które szybko się przywiązują do czegokolwiek. Bardzo tęskniła, lecz starała się okazywać to w minimalny sposób. Gdy wspomniała o Eff, przypomniała sobie, że musi się koniecznie jej poradzić o fajne imię dla nowego kociaka.
(Anastrianna) Ocknęła się i spojrzała na dziewczyny. Wychwyciła tylko jakieś nie zrozumiałe słowe z ich rozmowy :Jeszcze żyję, Źle wyglądasz, Co Ci jest?, Ze Slytherinu, dom "kretynów", ślizgońska natura, jakim kolwiek zwierzakiem, zostawić w domu, fajnego węża. Potrząsnęła głową i spróbowała połączyć jakoś te słowa co nie wychodziło jej zbytnio.
(Rosalind) Uśmiechnęła się sama do siebie pewna, że zaskoczy dziewczyny. Do Gryfonów zawsze przypinano dumne koty lub mądre sowy, a jej pupil nie zaliczał się do żadnego z tych gatunków. Zwróciła się do Cassie. - Poznałaś już Williama? - zapytała. Nie czekała jednak na odpowiedź, ciągnęła dalej. - Jeśli tak, jestem pewna, że opowiedział Ci o Locarno. Tu się zaczyna historia mojego zwierzaka. Parello, bo tak się właśnie nazywa, należał pierwotnie do Drake'a, brata Willa. Poznałam ich obu jakieś pięć lat temu, gdy spędzałam ferie w Walii u mojej dalekiej kuzynki. Trochę to trwało, bo cała rodzina jest typowo ślizgońska, ale potem zaczęliśmy się względnie dogadywać. Parello i Locarno zawsze były nierozłączne, zupełnie jak William i Drake... - zawiesiła głos na chwilę. Ciężko jej było o tym mówić. - Ale przydarzył się wypadek. I Parello lekko zdziczał... I stanęło na tym, że wróciłam z ferii ze zwierzakiem.
Tak, poznała już Willa. Mówił o Locarnie z pasją. Nie spodziewałaby się tego, że się dobrze znają. Zwłaszcza, że mają zupełnie odmienne charaktery. Choć Lind wspomniała o ślizgońskiej naturze. Tak, w sumie pasuje do niej wąż, pomyślała Cass, zastanawiając się, czy ma równie ciekawe przeygody z Parello jak Will z Locarnem. - Will nie wspominał o bracie... - powiedziała jakby do siebie bardzo cicho. Wypadek? Jej ciekawska strona chciała wyjśc na zewnątrz, lecz Cass próbowała z nią walczyć. Ugryzła się w język, dusząc w sobie "ał". - Również ten sam gatunek co Willa? - spytała zaciekawiona.
- Sama nie wiem, posiadanie węża lub jakiegokolwiek zwierzęcia nie bardzo mnie przekonuję, zresztą moja słaba pamięć doprowadziła by do śmierci głodowej zwierzaka. - westchnęła.
(Rosalind) Pokręciła przecząco głową. - Pyton, nie boa. - sprostowała. - Ale to nie było zależne ode mnie. Parello mnie w sumie trochę przeraża, ciągle rośnie. Facet ze sklepu ze zwierzętami, którego poprosiłam o obejrzenie Parella powiedział, że może urosnąć nawet do dziesięciu metrów... Podobno największy okaz miał ponad trzynaście metrów i ważył około czterystu kilo, ale to się aż w głowie nie mieści.
- Kawa - stwierdziła wdychając woń napoju, zapragnęła mieć go teraz w ręcę i zanurzyć usta w gorącej substancji. - Węże są interesujące. - stwierdziła.
(Rosalind) Pociągnęła nosem i jej nozdrzy dopadł aromat kawy. Rozmarzyła się, przymykając lekko oczy. - Pyton siatkowy, tak mi przynajmniej powiedzieli. - powiedziała cicho, dalej marząc o kawie.
(Vanessa) Lekko już zniecierpliwiona Vanessa podniosła głowę i przystanęła. Z daleka rozpoznała złote loki, które delikatnie odbijały światło zza ciemnych chmur. Odetchnęła i szybkim krokiem podeszła do siostry. Oczywiście jej roztrzepanie dało sobie znać i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że Lind nie jest sama. -O! Vanessa...-uniosła rękę w geście przywitania do pierwszej z brzegu blondynki. Uśmiechnęła się promiennie, ciesząc się, że w końcu pozna kogoś nowego i normalnego.
Zamknęła oczy i mruknęła z zadowolenia. - Błagam, chodźmy do Wielkiej Sali... O pytonie opowiesz po drodze - po jej ciele przeszedł przyjemny dreszcz, chwyciła torbę, kładąc ją na kolana. - Chodźmy - jęknęła.
Spojrzała na brunetkę, która przybyła. Zauważyła, że patrzy na Ros tak jakby ją znała, pomyślała, że może to jest jest siostra. - Twoja przybrana siostra ? - zapytała patrząc na blondynkę. Nie czekając na odpowiedź zwróciła się w stronę brunetki. - Hanna. - podała jej rękę.
- Hej - uśmiechnęła się przyjaźnie, ściskając lekko dłoń - Cassie. To Ty tak rozniosłaś zapach kawy po błoniach? - spytała z nutą nadziei, czy przypadkiem nie ma jej w torbie. Dziewczyny nie musiałby się fatygować, aż do Wielkiej Sali.
(Rosalind) Pokiwałam głową. - Panie i... chciałam powiedzieć panowie, ale są tu same panie... Poznajcie moją przyrodnią siostrę, Vanessę Santiago.
(Vanessa) Ukłoniła się i uśmiechnęła. - Jestem bardzo zaszczycona, mogąc Was poznać.- uścisnęła rękę Hanny. Po czym spojrzała przepraszająco na Cassie. -Niestety, ale nie mam przy sobie kawy. Ostatni mój domowy zapas ktoś wypił....-spojrzała wymownie na Lind, po czym uściskała ją ze śmiechem. -Ale myślę, ze pomysł z WS jest wspaniały.
Zrobiła smutną minę. - Kurczę, a już myślałam, żeś spadła z niebios. - pokazała jej język i zakładając torbę na ramię, zaczęła biec, śmiejąc się cicho. Przypomniała jej się zabawa z dzieciństwa "kto pierwszy ten lepszy".
(Vanessa Santiago) -Osz ty! Jak ja Cie zaraz! Właśnie, że spadłam z niebios! Tylko z tak wielkim hukiem, ze wszystko wyleciało!-odkrzyknęła, biorąc za nadgarstek Lind i biegnąc ile sił w nogach za puchonka. -Kawa nas woła!- zawołała ze śmiechem.
(Rosalind Wanderhood) Zaśmiała się, słysząc wymianę zdań. Pociągnięta przez Van, podniosła się błyskawicznie z ziemi i zaczęła gnać razem z dziewczynami w stronę zamku. Miały przed sobą ładny kawałek drogi, ale trochę ruchu jeszcze nikomu nie zaszkodziło, tym bardziej, jeśli miało się jasno wytyczony cel i jakąś motywację. One miały.
Było już ciemno gdy Bell postanowiła wyjść na błonia. Nawet nie zastanawiała się w którym kierunku idzie, ale w końcu znalazła się polanie. Chociaż była noc, Księżyc świecił niezwykle jasno. Właściwie to chyba była pełnia, albo jutro miała być. Cały teren pokryty był idealną warstwą białego puchu. Żadnych śladów. Pewnie dawno nikogo tu nie było, zresztą nic dziwnego, przy takiej temperaturze uczniowie raczej nie mieli ochoty na długi spacery. Krukonka stanęła na skraju polany, przy jakimś niewielkim drzewie, o które się oparła i zapatrzyła się w niebo.
Vivien weszła na polanę. Ostatnio za często wychodzę na dwór.. Pomyślała wchodząc po kolana w śnieg. Ile by dała, żeby już była wiosna... Minęło parę chwil zanim uświadomiła sobie, że śnieg sięga jej już do pasa, a ona nie może się wydostać... zaczęła się głośno śmiać, próbując się wykaraskać z zimowej pułapki.
Właśnie przechodziła obok polany, kiedy zobaczyła Viv, która utknęła w śniegu. Dobrze, że ona tam nie weszła. Początkowo tylko przypatrywała się jej próbom wydostania się ze śniegu, a dopiero później postanowiła się odezwać. - Hej! Pomóc Ci? - zaproponowała.
Vivien w końcu przestała się śmiać. Zobaczyła niedaleko jakąś blondynkę... Ach tak, znowu Rose Stuner. - Jeszcze sama wpadniesz- powiedziała, wciąż z szerokim uśmiechem. Udało jej się wyjść. Położyła się na śniegu. Bała się, że jak wstanie to znowu wpadnie. Zastanawiała się czy w ogóle ją widać, była chyba calutka w śniegu. - Co tu robisz, Rose?
- Chyba to co Ty - odpowiedziała. - Chciałam być sama. - Co Ty robiłaś w tym śniegu? - podeszła do niej ostrożnie, aby nie wpaść. Nie będzie krzyczała. Naciągnęła na ręce rękawiczki. Jeszcze tego brakuje, aby odmroziła sobie dłonie.
- Ach wiesz lubię sobie czasem poleżeć w śniegu, to całkiem odprężające- powiedziała uśmiechając się lekko. Przez chwilę chuchała w swoje dłonie. - A tak serio wybrałam się na spacer i... cóż, wpadłam w zaspę... Spojrzała na Rose. Była ładną dziewczyną i miała fajne włosy, co rzuciło się jako pierwsze w oczy. I nie była tak beznadziejnie koścista jak Viv. Po jej zachowaniu zawsze wydawało jej się, że jest typową przedstawicielką swojego domu, zupełna przeciwność ostatnio spotkanego ślizgona, który z pewnością stał i patrzyłby się jak Viv siedzi w śniegu.
- Miałaś szczęście - wyszczerzyła się. - Odprężające powiadasz? Wolę lato - powiedziała stanowczo. Śniegu miała do połowy łydki. Na szczęście założyła długie kozaki i śnieg nie dostał się pod spodnie. - Wtedy dopiero czuję się wolna. Ciepło, dłuższe dni... Przynajmniej nie muszę chodzić ubrana w dwie bluzy, aby było mi ciepło - wyjaśniła.
- Też wolę lato- powiedziała- A najbardziej lubię wiosnę, zdecydowanie... Żałuję, ze urodziłam się jesienią. Viv w końcu wstała z śniegu. - Jesteś z Hufflepuffu... Słyszałam o twojej aferze z różdżkami, Hayls i tym... ślizgonem... Przyjaźnisz się z kimś tutaj? To nie była wina Viv, że interesowały ją sprawy Hogwartu. Lubiła znać imiona wszystkich i wiedzieć o nich więcej niż powinna.
- Raczej nie, nie przyjaźnię. Mimo że puchonką, to nie lubię tłumów. Sama widziałaś - odpowiedziała. Czuła się lekko skrępowana przy krukonce. - Afera z różdżkami? Lepiej mi o niej nie przypominaj - uśmiechnęła się delikatnie. Oliver mnie wkurza. A różdżki oddał dopiero wtedy, kiedy powiedziałyśmy nauczycielowi. Twierdził, że miał coś ważniejszego do roboty niż oddanie nam różdżek - wzruszyła ramionami. Może nie powinna się tym aż tak bardzo przejmować? Nie mając nic lepszego do roboty zaczęła kreślić ręką na śniegu różne wzory.
Viv kiwnęła głową. - Za każdym razem widzę cię z kimś innym, dla każdego jesteś tak... miła. Zdecydowanie nie powinnaś rozpamiętywać tej przygody, że tak powiem... Nie warto się przejmować nikim, a szczególnie ślizgonami- powiedziała z grymasem na twarzy. Blondynka zauważyła, że Rose unika jej wzroku. Może nie powinna się tak na nią gapić? Czy tylko jej się wydaje, że puchonka się jej wstydzi?
- Nie chcę mieć wrogów. Życie wtedy staje się udręką, chociaż niektórzy wręcz się proszą, abym stała się niemiła. Ty też każdą chwilę spędzasz z różnymi osobami. Przygoda z różdżkami? - zaśmiała się. Śmieszna nazwa. Niektórzy ślizgoni są w porządku. - Pamiętam Cię najbardziej z Mugoloznawstwa. Bardzo interesuje Cię życie mugoli?
- Wtedy jest przynajmniej jest ciekawe- powiedziała wzruszając ramionami, spojrzała w stronę zamku, miała ochotę na jabłko- Ach tak, najchętniej spędzałabym swój czas tylko z Kambujim, ale nigdzie nie mogę go znaleźć- powiedziała ze śmiechem. - Och tak, uwielbiam je! Wychowałam się w rodzinie czarodziejów, nie wiem o mugolach zupełnie nic... Chciałabym robić coś co jest z tym związane...- Viv przerwała, potrafiła nadawać na ten temat bardzo długo, ale nie chciała zadręczać Rose swoim monologiem na ten temat.
Zaśmiała się. Ją również interesuje żucie mugoli, ale wiedziała o nich co nieco, więc nie musiała chodzić na ten przedmiot. Jednak chęć wiedzenia więcej nękał ją tak długo, aż się zapisała. - W ministerstwie Magii jest dział poświęcony mugolom. Może tam? – zasugerowała. Sama wolała zostać aurorem, albo pracować przy tworzeniu eliksirów.
- Może... moja rodzina nie jest zachwycona moją pasja... Ale lubię też zaklęcia, może znajdę rzecz powiązaną z tymi dwoma zajęciami. Nie mogę się doczekać pierwszej lekcji- stwierdziła. Robiło jej się coraz zimniej. Zaczęła skakać, w nadziei, że ją to rozgrzeje. - A masz tu chłopaka Rose? Albo ktoś ci się podoba?- zapytała. Chyba powinna być mniej bezpośrednia, biorąc pod uwagę, że puchonka się jej wstydzi, ale cóż...