Polana w tym miejscu jest dobrze nasłoneczniona i ukwiecona. Uczniowie, którzy zostali na weekend w Hogwarcie lubią rozkładać tu obszerne koce i oddać się odpoczynkowi, choć nierzadko przychodzą również z książkami. W okolicy panuje idealna cisza, przerywana jedynie odgłosami natury. W oddali widać trybuny boiska, a czasami latające małe punkciki, czyli zawodników odbywających trening.
Rozum dziewczyny podpowiadał jej, żeby skończyć to wszystko, kiedy jeszcze był czas, kiedy jeszcze nie było za późno. Ale serce kazało jej zostać tu, w tym miejscu, w tej chwili. Była rozdarta pomiędzy tymi dwoma możliwościami. Jednak to serce zaczynało wygrywać, dlatego też nie uciekła, nie chcąc tego w istocie. Nawet, gdy znalazł się tak blisko niej (choć właściwie już był blisko), nie znalazła w sobie siły, by zrobić to, co mówił rozsądek - odepchnąć i odejść. Co więcej, wszystko przyciągało ją do Willa. Te leniwe przesuwanie palców po jej ciele, ten otumaniający zapach jego perfum, połączony z jego własnym... A gdy puścił jej nadgarstki, uwalniając je z przyjemnego ciepła, gdy owionął je wiatr, poczuła się dziwnie nieswojo, co miało wyraz na jej twarzy. Machinalnie oparła ręce, jedną na barku chłopaka, a drugą na jego klatce piersiowej. Gabrielle nie wiedziała jednak, nawet teraz, czy chce zmieniać cokolwiek w ich relacjach. Mogła się poddać chwili i zaznać przyjemności, jednak potem mogłyby być tylko wyrzuty sumienia i wzajemne pretensje. Z drugiej strony mogło to przerodzić się w coś głębszego. Jednak dziewczyna nie była pewna swych uczuć co do chłopaka. Nie wiedziała, czy czuje to, co on. Czy to, co czuje, wystarcza, by przejść na inny stopień ich znajomości. Mruknęła z zachwytu, gdy jego wargi dotknęły jej żuchwę i znalazły się tak blisko tego newralgicznego punktu, którym były jej usta. Tak blisko, a jednocześnie tak daleko. I jeszcze ten szept, pobudzający jej zmysły. Ogarnęło ją uczucie jej nieznane, którego nie umiała nazwać. Lecz wiedziała już, że chce więcej. I więcej. Wszystkiego. Szeptów, dotyku. Choć jeszcze powstrzymała się przed podjęciem ostatecznej decyzji. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak to może wyglądać dla osoby postronnej. Para zakochanych w sobie osób, która dopiero zorientowała się w swoich uczuciach i jeszcze boi się czegoś więcej, niż czułe, aczkolwiek niezobowiązujące jeszcze gesty. Jakże blisko prawdy. Dotknęła delikatnie dłonią policzka Williama. A usta ułożyły się w prawie bezgłośne "chcę".
Dlatego właśnie zawsze powinno słuchać się serca i kazać zamknąć się rozumowi. Bo podpowiadał same głupoty. No dobra, mógł mieć rację, ale czy czasem nie warto było zaryzykować? Uśmiechnął się do własnych myśli, czego Gabrielle nie mogła zauważyć, gdyż jego usta wciąż znajdowały się przy jej policzku. Odsunął się od niej nieznacznie, ale tylko dlatego, by znów móc patrzeć na jej twarz, w całej okazałości. Pozytywnie zaskoczył go fakt, że Gabrielle wcale nie cieszy się z tego, że puścił jej dłonie. Co więcej, dziewczyna jeszcze bardziej przylgnęła do szczupłego ciała, dłońmi dotykając jego klatkę piersiową i barek. Sam podzielał jej obawy. Kto wie, może za tydzień, miesiąc będą mieć siebie serdecznie dość, albo okaże się, że całkowicie do siebie nie pasują. Mogli też nie spełniać swoich oczekiwań i najzwyczajniej w świecie zawieść się, oczekując czegoś lepszego. Ale cze pomimo wszystko nie było warto? Najwyżej stracą tak ważną i wyjątkowo udaną przyjaźń, trudno, zdarza się. Uczucie jak te, zawsze będzie na pierwszym miejscu. Nagle, niespodziewanie, po ledwo dosłyszalnym pomruku przyjemności, Gabrielle jednym słowem zadecydowała o tym, co miało się stać. Ciche przyzwolenie, które dla chłopaka znaczyło tak wiele. I ta zachęcająca dłoń na jego policzku. Oparł się na łokciu, pochylając się bardziej nad Krukonką. Teraz blokował ją z dwóch stron, przerywając gładzić jej talię, ale nie odsuwając od niej ręki. Mało kto wiedział, że czułym punktem Williama są jego wystające kości obojczykowe. Wypadało uświadomić o tym Gabrielle, nie ukrywał, że dla własnej przyjemności. Jedną z jej dłoni zsunął na swój obojczyk. Niepewnie, jakby z wahaniem przybliżył swoje usta do ust Gabrielle. Ucałował kącik jej ust dając jej ostatnią szansę, na wycofanie się. Po chwili zastanowienia, która była sekundą zaledwie, doszedł do wniosku, że Gabrielle musiała wiedzieć co robi, mówiąc, że tego chce. Niedługo potem, subtelnie choć stanowczo zarazem przywarł do jej warg.
Serce wygrało. Jak zawsze. I choć mogłoby się wydawać, iż kieruje się rozumem, to i tak wybory serca były dla niej najważniejsze. Choć bywało tak, że często później traciła, to nie żałowała żadnej decyzji. No, może niewielkiej liczby z nich. Bo każda z nich dawała jej nowe doświadczenia. Za każdym razem uczyła się na błędach i starała się nie popełniać drugi raz takiego samego. Zdawała sobie sprawę, że może okazać się, iż to jednak nie to, czego oczekuje, że jednak nie pasują do siebie. Mogła się pomylić, co do osoby, mogła się też na nim zawieść, a jakże. Jednak, gdyby nie spróbowała, nie mogłaby się o tym wszystkim przekonać. A jeśli im się nie uda, cóż, trudno, będą musieli sobie z tym jakoś poradzić. Właśnie, jakoś. Lecz zdecydowała się na więcej. Ta decyzja była, przynajmniej w tym momencie, według niej, słuszna. Choć niewątpliwie ryzyko było wielkie, bo mogła stracić tę jakże cenną przyjaźń. Ale wiedziała na co się godzi, co więcej, chciała tego, jak nigdy dotąd. I miała nadzieję, że wszystko dobrze się ułoży. I co tam, że niektórzy mówią, że nadzieja to matka głupców. Co ją to w tej chwili obchodziło? Nic, kompletnie nic. Z niejakim żalem przyjęła fakt, że William już nie głaskał jej talli, jednak jego ręka nadal tam spoczywała. I dobrze, bo czuła się jakoś tak pewniej. Jedna z jej dłoni zsunęła się na obojczyk chłopaka i ścisnęła go mocniej, także dla pewności. Spojrzała jeszcze na niego na chwilę, by zapamiętać ten szczególny widok jego szczęśliwej twarzy. To nie był widok, który mogła oglądać codziennie. Cieszyła się, że ona to sprawiła. Lubiła dawać ludziom radość. I wreszcie stało się. Poczuła na swych wargach usta chłopaka. Tego chciała, tego pragnęła, była już tego całkowicie pewna. Odwzajemniła więc pocałunek, może nie do końca umiejętnie, ale na pewno ochoczo. Była szczęśliwa.
Teraz pozostawało mu jedynie pytanie: po co w ogóle tyle się nad tym zastanawiał? Było im naprawdę dobrze. Całował delikatnie usta Gabrielle, przy okazji wplątując rękę w jej włosy. Uśmiechnął się, nie przerywając pocałunku i czując jej paznokcie, zaciskające się na jego obojczyku. Musiał przyznać, że wargi dziewczyny były wyjątkowo miękkie i ciepłe, pomimo chłodu panującego na dworze. Właśnie, było już tak bardzo zimno, a oni wyglądali, jakby wcale tego nie odczuli. Rozgrzewani własnymi oddechami, bliskością ciał, pocałunkami. Będąc tak szczęśliwymi. Tylko na jak długo miało trwać te ich szczęście? Tego nikt nie mógł wiedzieć. Może się sobą znudzą, dotkliwie pokłócą, stwierdzą, że do siebie nie pasują. Ale to wszystko nastąpi kiedyś, teraz i tu, byli szczęśliwi, i tak miało pozostać na jakiś czas. Ostatni raz pocałował ją w wargi, oddalając się od niej. Przecież nie mógł pozwolić, żeby tak długo leżała na zimnej trawie. - Rozumiem, że teraz nie musimy udawać, że nic się nie stało, Gabrielle? - spytał, odzyskując miarowy oddech. Wolną ręką, którą wyplątał z jej włosów, pogłaskał jej policzek. Nie sądził, że spytanie dziewczyny czy będzie z nim, nie sprawi mu najmniejszego nawet kłopotu. Najwyraźniej ich wcześniejszy pocałunek i to, że tak dobrze ją znał znacznie go ośmieliło.
A właściwie dlaczego ona tak długo się nad tym zastanawiała? Po co? I na co? I miałaby nie zaznać tej przyjemności? A w życiu. Nie wybrałaby nic innego, bo teraz było naprawdę cudownie. Oddawała pocałunki z nie mniejszą delikatnością, niż ta w wykonaniu Williama. Czuła, jak jego palce wplatają się w jej włosy. Czuła uśmiech na jego wargach, taki sam pojawił się też i na jej. Jego usta... tak przyjemne, tak słodkie, tak miękkie. I ciepłe. Ciepło. Nie czuła zimna ani trochę, a przecież owiewał ich chłodny wiatr. Czemu tak było, co sprawiało, że wydawało się, iż jest ciepła wiosna, a nie zimna jesień? Czy to, że byli tak blisko siebie? Że byli szczęśliwi? Szczęście... Dziewczynie przeszło przez myśl, że może ono zbyt długo nie potrwać, że to wszystko może się skończyć szybciej, niż tego chciała, niż w ogóle przypuszczała. Ale nie przejęła się tym teraz. Cieszyła się tym, co w tej chwili miała. A raczej kogo. Zdawała sobie sprawę z tego, że pocałunki prędzej, czy później musiały się skończyć. Jednak w każdym moment byłby zbyt wczesny i tak w istocie było. Dopiero, gdy chłopak oddalił się od niej na i tak niezbyt wielką odległość, poczuła, jak ziemia jest zimna. Zadrżała, gdy Krukon dotknął jej policzka. - A jak myślisz? - spytała cicho, gdy mogła już normalnie oddychać. - Oczywiście, że nie musimy - dodała, patrząc na niego. Odpowiedź przyszła jej łatwo, nie musiała się nad nią zastanawiać. Na jej twarzy pojawił się uśmiech, jakiego na jej twarzy jeszcze nigdy nie było. Uśmiech przeznaczony tylko dla niego. Już dawno nie była tak śmiała.
Nie odpowiedział jej zupełnie nic. Zdobył się tylko na kolejny tego dnia uśmiech, który był jak zwykle uroczy, wypadałoby nadmienić. Zatem, teraz byli razem. Mógł nazywać ją swoją Gabrielle, obejmować i całować kiedy chciał. Bez granic, zamartwiania się o konsekwencje, bez obaw, bez pamięci. Swoją drogą, jak bardzo dziwne to było. Przyszła tu, na łąkę i byli jeszcze przyjaciółmi. Gdyby wtedy się na nią nie zapatrzył i nie uświadomił sobie, że tak naprawdę jest nią zauroczony, to pewnie teraz marzliby siedząc na jego nieszczęsnej, wybrudzonej szacie, rozmawiali o głupotach albo rozprawiali jak rozwiązać zadanie na Astronomię. Zupełnie niesamowite. Półtorej godziny. Dokładnie półtorej godziny siedział na tej zimnej łące, i wcale tego nie żałował. Co z tego, że pierzchły mu wargi, że delikatne ręce stawały się szorstkie od chłodu, a jego policzki zarumienione, jak u dziewczyny? Był z Gabrielle a cała reszta w ogóle się nie liczyła. Zdecydował jednak, że zrobiło się zdecydowanie za zimno i muszą wrócić do zamku. Rozgrzać się przy kominku, lub w wcześniejszy, bardziej wypróbowany sposób. - Wracamy do zamku, dolce. Nie chcę, żebyś się przeziębiła - usprawiedliwił się z troską, niechętnie wstając. Podał Gabrielle obie dłonie, pomagając jej się podnieść. Nie mógł powstrzymać się od jeszcze jednego ukradkowego pocałunku. Chwycił w dłoń w szatę, i chociaż marznął w swojej błękitnej bluzie, ani myślał, żeby zakładać szatę. Była brudna i wygnieciona. Objął Gabrielle ramieniem, przy okazji pocierając jej rękę, żeby ją rozgrzać i poprowadził ją do zamku.
Wszedł na polanę zobaczył uczniów, kroczył po całej polanie rozglądając się. Czuł chłodny powiew wiatru. Przeczesał swoje włosy. Pomyślał teraz nad swoją kolekcją monet która leży w gabinecie. Czy przejrzeć jeszcze raz wszystkie monety posprawdzać rok produkcji i zobaczyć kto widnieje na obrazku. Zastanowił się. -Nie chyba nie Powiedział w myśli krocząc ciągle po polanie. Kucnął podniósł kamień który leżał i podrzucił nim.Złapał zręcznie w rękę. Był nowym nauczycielem ale chyba nie znienawidzonym. Jeszcze nie miał lekcji i nie znał uczniów kto był jego wrogiem a kto pupilkiem. Dowie się tego na lekcji ciekawe ile osób przyjdzie. Rzucił kamień jak najdalej umiał.
Było zimno, pochmurnie i zimno. Czyli idealny dzień na spacerek po błoniach. Vivien oczywiście przygotowała się wyjątkowo, na swoją dzisiejszą podróż. Założyła zimowe buty, na obcasie, z uroczym futerkiem w środku, czarną zimową kurtkę, obwiązała się szalikiem oraz fioletową czapkę. Po pachą trzymała duży kocyk, w rękawiczce trzymała termos z herbatkę, oraz ciasteczka. Postanowiła, że dzisiejszego dnia wybierze się na łąkę. Kiedy dotarła na miejsce rozłożyła swój kocyk, usiadła na nim swoim zgrabnym tyłeczkiem, równocześnie opatulając się nim delikatnie. Oczywiście usiadła tak, by widzieć choć trochę zachód słońca, kiedy będzie późniejsza pora. Otworzyła swój ciepły napój i wypiła łyczka z błogim uśmiechem na ustach.
Marvolo również pojawił się na polanie i pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego i nadzwyczajnego, gdyby nie to, że pędził przez łąkę jak na złamanie karku. Czyżby gdzieś się spieszył? A może ktoś, lub coś go goniło? Jednak nikogo nie widać, ani nie słychać. Chłopak zatrzymał się dopiero pod jakimś drzewem, zgiął się w pół i oparł dłonie na kolanach oddychając ciężko. Nie był odpowiednio ubrany jak na taką pogodę, ani jak na bieganie, bowiem miał na sobie rozciągnięty sweter, poplamione i wytarte na kolanach spodnie i kowbojki? Te buty nie nadawały się do biegania, to pewne. Marvolo wyprostował się i oparł o drzewo łapiąc szybko do płuc powietrze. Przez moment stał tak z zamkniętymi oczami, ale zaraz rozejrzał się i spostrzegł swe wybawienie, dziewczynę popijającą herbatę, cóż on by oddał teraz za łyk tego napoju...? Wpatrywał się więc w Vivien błagalnym wzrokiem.
Oczywiście zorientowała się, że ktoś jest obok niej, mimo, że była tak opatulona, że ledwo mogła się ruszać usłyszała sapanie nad uchem. W zasadzie był dość oddalony, od tej części ciała, ale i tak słyszała jego nierównomierny oddech. Odwróciła ostrożnie głowę w jego stronę. Zobaczyła Marvola. Znała go, parę razy z nim gadała. Jej zdaniem był dość ekscentryczny. - Przed czym tak uciekałeś?- zapytała zdumiona, mrugając szybko oczami. Równocześnie wspaniałomyślnie wysunęła spod siebie trochę kocyku, aby chłopak ewentualnie mógł usiąść obok niej. Przysunęła też lekko nogą ciastka. W sumie może już z kimś posiedzieć na tej głupiej łące czekając aż słoneczko zajdzie dzisiejszego dnia. Miała ochotę też porobić coś bardziej konstruktywnego niż siedzenie tutaj, ale nic jej nie przychodziło do głowy.
Jego oddech na reszcie wracał do normy. Chłopak przeczesał palcami włosy odgarniając je do tyłu, po czym podszedł powoli do dziewczyny. Zaraz usiadł obok niej na kocu, jednak palce zacisnął na trawie. - Ostatni kontakt z trawą zanim nam tu śnieg spadnie... - rzekł właściwie bardziej do siebie niż do dziewczyny, jednak wytłumaczył jej swe zachowanie. Na jej pytanie nie odpowiedział od razu, początkowo zamyślił się, jakby właściwie sam nie wiedział, dlaczego biegł jak głupi przez błonia, zaraz jednak uśmiechnął się i odezwał. - Goniłem wiatr... - jego odpowiedź była co najmniej dziwna, ale dla niego zdawała się być najnormalniejszą na świecie - widzisz... bo wiatr goni liście, goni fale, goni wiele rzeczy, ale nic nie goni jego, no to ja czasem to robię - mówił bardzo poważnym tonem, a jego mina mówiła sama przez siebie "Czynię coś bardzo odpowiedzialnego i potrzebnego całej ludzkości". - Chciałabyś spróbować? - zapytał w końcu patrząc na dziewczynę z tą samą co przed chwilą poważną miną.
Kiedy usiadł obok niej, wyciągnęła w jego stronę herbatkę, zaś sama naciągnęła bardziej na głowę czapkę i wzięła kolejne ciasteczko. Cóż najwyżej będzie wielkim grubasem, a co tam! Popatrzyła jak chłopak dotyka trawy. Pokiwała jedynie głową, jakby to była dla niej najnormalniejsza rzecz na świecie. Jednak nie wymyśliła na to żadnej sensownej odpowiedzi, więc jedynie czekała na jego kolejne słowa. Okazała się tak samo dziwna i specyficzna, a Vivien wręcz utwierdziła się w przekonaniu, że Marvolo jest bardzo ekscentryczny, delikatnie mówiąc. Ale oczywiście jej to nie przeszkadzało! Oczywiście całkowicie się pogubiła w jego wypowiedzi na temat gonitwy. Na chwilę zatkało ją i w czasie przeżuwania ciasteczka. Dopiero po dłuższym czasie zorientowała się, że siedzi i gapi się bezsensownie w niego. Kiedy zaproponował, jej ową dość wątpliwą przyjemność, pokręciła głową z uroczym i przyjaznym uśmiechem. - Mam bardzo słabą kondycję, nie lubię się niepotrzebnie męczyć- wyjaśniła mu szybko, wywijając się z owej propozycji.
Oczywiście wziął zaraz herbatę i upił kilka porządnych łyków. Ciepły napój doskonale rozgrzewał. Najpierw przełyk, a potem żołądek. Marvolo rzeczywiście bywał dziwny, ekscentryczny... niektórzy powiadali po prostu walnięty. Spojrzał na dziewczynę i uśmiechnął się słysząc jej wymówkę. - No tak... gdzieś słyszałem, że tylko wariaci gonią wiatr, nie jesteś wariatką Vivien? - zapytał nie spuszczając wzroku z dziewczyny - mówią też, że każda wariatka ma na głowie kwiatka, więc jakbyś ją była musiałbym teraz znaleźć dla Ciebie kwiatka... - dodał i uśmiechnął się do niej ciepło, po czym oddał jej herbatę. - Więc przyszłaś tu tylko posiedzieć? - zadał kolejne pytanie i oparł się rękami za swymi plecami delikatnie odchylając do tyłu i spoglądając w niebo - to chyba nie najlepsza pogoda na siedzenie na zewnątrz?
Może i był walnięty. Kto wiedział. Vivien na pewno zbyt krótko go znała, aby to dokładne stwierdzić. Miała też dziwne wrażenie, że jakby właśnie poznała go lepiej, powiedziałaby, że faktycznie jest psychiczny. Ale póki co zostańmy przy słowie ekscentryczny. Patrzyła beznamiętnie jak pije jej herbatę, jedząc kolejne ciastko. Które już? Liczenie ich z pewnością nie było dobrym pomysłem. - Może nie jestem- powiedziała wzruszając ramionami. Czy wyglądała na wariatkę? Miała szczerą nadzieję, że nie. - Nie znajdziesz teraz żadnego kwiatka- dodała rozglądając się dookoła. Dopiero teraz się zorientowała, że chłopak wpatruje się w nią intensywnie i dopiero po dłuższej chwili odwrócił wzrok w kierunku nieba. - Nie jest. Ale duszę się w zamku, potrzebowałam świeżego powietrza, a nie lubię zimna, więc przygotowałam się na wszelkie mrozy, charakterystyczne dla ostatnich dni- wyjaśniła mu cierpliwie, zakręcając na ten moment herbatkę i odkładając ja na bok.
- Lubię wariatki, są nieprzewidywalne, szalone, a niektóre potrafią być w tym wszystkim jeszcze bardzo urocze - rzekł, właściwie jakby sam do siebie, gdyż nadal patrzył w niebo. Dopiero po chwili spuścił wzrok na dziewczynę i uśmiechnął się do niej delikatnie. - Mówisz, że nie znajdę żadnego kwiatka...? - zapytał, a uśmiech nie znikał z jego twarzy, zaraz sięgnął do kieszeni spodni i wyjął z nich kawałek papieru i mały ołówek, który zawsze nosił przy sobie. Narysował kwiatka, o bardzo prostej budowie. Położył kartkę na kocu przed dziewczyną i odezwał się. - Proszę, już mamy kwiatka, brakuje tylko wariatki - ponownie patrzył na Vivien z uśmiechem. Zaraz z kieszeni wyciągnął paczkę papierosów, nieco pogniecioną, wyciągnął ją w stronę dziewczyny. - Częstuj się.
Cherrie przechadzała się od dłuższej chwili, chcąc znaleźć sobie wolne miejsce znajdujące się w odpowiednim oddaleniu od wszystkich ludzi. Ostatnio wszędzie tam, gdzie chciała od nich odpocząć - dziwnym trafem robiło się ich pełno. Akurat w najbardziej nietowarzyskim okresie jej życia. Jak tamta wredna wiedźma wciskająca nos w nieswoje sprawy mogła posunąć się AŻ TAK daleko? I jak ona w ogóle się tam znalazła, to MĘSKA łazienka. W sumie... Jeśli z Louis'em następnym razem będą potrzebowali trochę prywatności, będą mogli wybrać się tu. Tylko pod warunkiem, że wytrzymają do wiosny. Na śniegu raczej nie byłoby najprzyjemniej. Czy uczniowie nie mogą mieć ani krzty prywatności?
Louis udał się w to miejsce w dokładnie w tym samym celu. Pobyć samemu i się powściekać, w sumie bez specjalnej chęci wpadania na siostrę. Jak każdy mężczyzna, nie przepadał za sytuacjami, w których Ta Szczególna Kobieta widziała go wyprowadzonego z równowagi i nieco roztrzęsionego, i bezradnego wobec niesprawiedliwości świata objawiającej się w obecności Wrednych Zołz w męskich toaletach. Nie wziął tylko pod uwagę tego, że są z siostrą do siebie tak bardzo podobni, iż podobne zdarzenia wywołują w nich potrzebę pobycia na osobności, i że w tym celu wybierają podobne miejsca. Wręcz identyczne miejsca. Wszedł na polanę wściekły, szybkim krokiem, po czym raptownie przystanął na widok Cherrie. W sumie to nawet nie okazał zdziwienia, nie było ku niemu powodów, bowiem właśnie to Podobieństwo kazało Louisowi w głębi duszy spodziewać się czegoś takiego. A złość, którą aż kipiał, uleciała poniekąd, bowiem widok siostry niezmiennie poprawiał mu humor. Albo przynajmniej łagodził wyraz twarzy. -Cherrie. -rzucił na powitanie z bladym uśmiechem, ale błądząc gdzieś wzrokiem. Czuł się trochę jak idiota, trochę niegotowy na tą konfrontację. W końcu przez jego...nieodpowiedni wybór miejsca, bajkowa noc zakończyła się zupełnie niebajkowo. Czuł się odpowiedzialny, jak starszy brat, starszy bliźniak.
Spojrzała na brata i od razu wiedziała, o czym Louis myślał - sama myślała długo nad tym samym, niemniej jego pojawienie się od razu odganiało wszelkie nieprzyjemne rozważania. W zasadzie.. Jego widok pomagał jej wręcz spojrzeć na sytuację z zupełnie innej strony! Przynajmniej było ciekawie. I bardzo namiętnie. Nie miała większych powodów, aby wspominać jakże interesujące zakończenie. -Nie szkodzi. Hej. - rzuciła nagle, uśmiechając się szeroko. Poniekąd odpowiedziała mu na jego niewypowiedziany żal, którego się po prostu domyśliła, który poczuła gdzieś w sobie. No i oczywiście - poderwała się ze swojego szanownego tyłeczka i rzuciła się na niego, najwyraźniej ciesząc się, że go widzi. No i oczywiście - ucałowała go. W policzek. Ale to już coś.
Uwielbiał, gdy kończyła jego niewypowiedziane na głos myśli. Oszczędzało to wielu nieporozumień i kłopotów w wysławianiu się. Chociaż czasem było przy okazji niezręczne, jako że...Wiedział Że Wiedziała. Policzek. Niby to coś. Ale poczuł jakieś ukłucie w sercu. Po tym wszystkim zwyczajnie niezręcznie byłoby mu ją ucałować w usta, miał wrażenie, że tego nie chciała, i tego wrażenia akurat nie dał po sobie poznać, nie chciał żeby się domyśliła... ...jak bardzo żałował, że znów są jak brat i siostra, a nie jak kochankowie. -Czego w ogóle uczy ta wścibska kobieta? -rzucił sucho, z bladym uśmiechem odwzajemniając uścisk.
Ona raczej nie czuła w tym już żadnej niezręczności. Byli "jednością" od tak dawna, że zapomniała o tym, że między nimi mogłaby być jakakolwiek "niezręczność". I w zasadzie to bardzo, bardzo się mylił. Chciałaby powtórzyć to.. "tamto". Ale tu byli ludzie, nie chciała ich znowu narażać. Teraz z kolei to ona robiła dziwną minę, nie mając zielonego pojęcia, jak wyrazić tamten niedosyt. Nie uważała, aby tamta sytuacja cokolwiek zakończyła. -Run? Jakiegoś koszmarnie nudnego badziewia. - uznała dyplomatycznie, wzruszając ramionami. Niby było chłodno.. Ale ona miała ciepłą szatę i ciepłe rajstopy. Dlatego bez większych oporów położyła się na łące, tuż obok brata.
Odwrócił głowę w jej stronę, walcząc ze sobą przez chwilę, ale ostatecznie delikatnie biorąc ją za rękę. To przecież było bez podtekstów. No dobrze, z podtekstami. I to i to. O. -Chętnie bym posabotował jej lekcje gdyby nie miała na nas haka. -rzucił cicho. -Masz może jakąś ślizgońską koleżankę, którą można by przekupić? Niby to Cherrie miała więcej znajomych, koneksji i sprytu, ale jakoś to on zwykle miał ochotę na demoniczne plany z wykorzystywaniem tych znajomych.
-Myślę, że Angie nawet namawiana cudownie przekupną ofertą nie chciałaby się na to zgodzić, gdyż groziłoby jej śmiertelne wynudzenie się, zaś Jacqueline uważa runy za kompletne gówno. Literalnie mówiąc - chyba mimo wszystko nie znam żadnego desperata, który by na to poszedł, nawet po obietnicach długoletniego bogactwa. - wzruszające, prawda? -Ale.. Masz rację, sytuacji się trzeba będzie przyjrzeć bliżej, nie mam zamiaru jej puścić tego płazem.- uznała, robiąc niezwykle zawziętą minę. Złapał ją za rękę! Natychmiast złagodniała i zaczęła się mu przyglądać tym-swoim-dziwnym-wzrokiem. Więc.. Więc wszystko grało! Uścisnęła jego rękę. Drugą dłoń zaś wplotła w jego włosy.
Zmrużył oczy. Samael też na pewno nie, to nie w jego stylu, a inni... ...ojej, innych nie było. No nic. TRZEBA BĘDZIE KOGOŚ POZNAĆ. Albo załatwić to inaczej. -Załatwimy to inaczej. -odparł z równie zawziętą miną, bo lepiej przy siostrze nie mówić o poznawaniu nowych ludzi. JESZCZE WEŹMIE TO NA SERIO, O ZGROZO. O. O. Uśmiechnął się blado, ale nieco nerwowo, spoglądając na Cherrie pytająco. Zachowywała się jakby chciała aby ją pocałował. I miał na to wielką ochotę, co zresztą łatwo mogła wyczuć. Ale się jakby powstrzymywał.
-Jak? - spytała, okazując mu najszersze zainteresowanie wszystkim, co do niej mówił. A zwłaszcza tak istotną kwestią jak niecny plan obmyślony bez jej jakiegokolwiek udziału. Z kolei ona lustrowała swojego brata z niemym zdziwieniem. Czemu nagle stał się taki powściągliwy? No dobra. Ona niby też miała się tak zachowywać, ale jego obojętność w działaniu za bardzo ją przytłaczała. Zwłaszcza, że chciał, a działał tak, jakby nie mógł, czyli nie działał wcale. Co zakończyło się tym, że jej dłoń, która jeszcze przed chwilą zatapiała się w jego srebrnych włosach - znalazła się na żuchwie, zaś swoje blade wargi przycisnęła do jego ust. Koniec tego dobrego.
-Mmm...-może...-MMMMM....! -mruknął z zaskoczeniozachwytem i na tym skończyło się objaśnianie wielce mrocznego i mistycznego planu, bowiem nie zwlekał długo i zaczął szaleńczo odwzajemniać pocałunki, odblokowując się momentalnie. A cały niepokój na szczęście zniknął. Jedną dłonią nadal trzymał jej rękę, drugą oplótł Cherrie w talii. I znowu wszystko znalazło się na swoim miejscu!
Ich wyrafinowana gra polegała na tym, że dla świata zawsze zachowywali absolutnie wytłumaczalne pozory pełnej normalności. Dlatego teraz, gdy brutalnie postanowiła "być na górze", całując go pchnęła go na ziemię. Zaraz ktoś będzie mógł pomyśleć, że się zwyczalnie przepychali/bili o głupoty. Takie rodzeństwa już tak mają, nieprawdaż? To było naprawdę bezczelne, biorąc pod uwagę, że jego kolana znalazły się między jej nogami. I w zasadzie.. to nie miała rajstop, tylko zakolanówki. Hoho! -To jak wygląda ten Twój plan? - rzuciła, spoglądajac na niego dziwnie wygłodniale, z góry. Jednocześnie swoim spojrzeniem wytłumaczyła mu, że nie przejdą dalej, dopóki jej nie opowie o swoim mrocznym planie.