Wspaniale rozgałęzione drzewo rzucające przyjemny cień na znajdujące się pod nim osoby. Dzięki licznym gałęziom idealne do wspinania i przesiadywania na grubych konarach, rozmawiania z przyjaciółmi lub po prostu odpoczywania po mniej lub bardziej ciężkim dniu. Można znaleźć pod nimi duże żołędzie, idealne do prac plastycznych bądź rzucania w innych. Na jesień mieni się wspaniałą czerwienią i brązem, wiosną zaś można nacieszyć oko soczystą zielenią.
- Jak dla mnie jesteś specem jeśli chodzi o kwiaty...znasz nawet ich łacińskie nazwy co oznacza że naprawdę się nimi interesujesz, o ile nie jest to głębsza relacja...więc nie musisz być taka skromna! - skromność? Lubiłem w innych tą cechę, ale także uważałem że każdy powinien znać swoją wartość lub na co go stać. A w tej dziedzinie Angie stać naprawdę na wiele, może i jestem laikiem jeśli chodzi o kwiaty, ale nie w przypadku ludzi. Więc cieszyłem się że to właśnie ktoś taki jak ta dziewczyna pomoże mi w tym projekcie. Kiedy powróciliśmy do tematu mylenia puchonki z jakąś dziewczyną Angie posmutniała jakby wspominała coś niemiłego lub raczej trudnego do zdefiniowania. Od razu było widać że coś dziewczynę gryzło, głupio było pytać właśnie o to, ale i zostawić tak sprawy nie mogłem...nawet jeśli się pomylę to warto spróbować. Delikatnym ruchem podniosłem jej główkę tak by spojrzała na moją twarz i puściłem bródkę dziewczyny. - Poznałem ciebie...Angie na którą właśnie spoglądam, nawet jeśli przypominasz kogoś lub ktoś cię myli z tą osobą to i tak pozostajesz sobą....jedyną w swoim rodzaju. Kochającą książki, kwiaty oraz muzykę dziewczyną która zgodziła się pomóc praktycznie nieznanemu chłopakowi. - po tych słowach na mojej tworzy wykwitł przyjazny uśmiech. To co powiedziałem było praktycznie niczym, żadnego większego przesłania, ale puchonka miała problem i chciałem choć w minimalny sposób jej pomóc. A inni powinni zrozumieć że Angie i tamta dziewczyna to dwie różne osoby, a uświadomić ich o tym fakcie powinna sama dziewczyna.
- Dziękuje – wyszeptała z delikatnym uśmiechem. No cóż, ona taka była. Dziewczyna spojrzała na twarz Yves’a delikatnie się rumieniąc. Kiedy ją puścił odwróciła wzrok zakłopotana tym ruchem. Jego słowa sprawiły, że odwróciła wzrok i wlepiła w niego swoje szmaragdowo-szafirowe oczy. Zaśmiała się pod nosem uśmiechając się szeroko. - Dziękuje – powtórzyła po raz enty. Chłopak był niesamowity. Jako jedyny, nie porównywał jej do tej dziewczyny. Pomógł jej się odnaleźć i zrozumieć wiele rzeczy. Była mu wdzięczna, nawet jeżeli nadal pozostało wiele pytań, to i tak cieszyła się z jego pomocy. Nie przestawała się uśmiechać i w końcu powiedziała. - No to kiedy idziemy do ogrodu różanego?
Czasami zdarzało się że ludzie dziękowali mi za to co powiedziałem, a ja czasami nie miałem pojęcia dlaczego...tak było z tym pierwszym razem. Kiedy usłyszałem to słowo nie wiedziałem dokładnie za co zostałem nim obdarowany, ale tak czy siak było mi miło dlatego uśmiech który towarzyszył mi praktycznie przez cały czas tylko się pogłębił. Była nieśmiała, a może ja byłem wręcz zbyt nachalny i śmiały? Możliwe, ale efekt tego było pozytywny, więc nie zamierzałem się tym zbytnio przejmować...szczególnie że miny i zachowanie Angie było naturalne i zabawne. Była taka pełna życia i co ważniejsze uśmiechała się i to jak! Dużą zasługę w tym miały też oczka japonki? - Ja mógłbym pójść choćby teraz. - odpowiedziałem z zadowoleniem i entuzjazmem w oczach. Wszystko co miało coś związanego z tatuażami miało dla mnie pierwszeństwo...no może nie przed pewnymi osobami, ale jednak pochłaniało mnie i inny dostrzegali to. - Ale jeśli ci nie pasuje to możemy się zgadać listownie. - dodałem tak dla pewności. Przecież nie mogłem mieć pewności czy puchonka nie ma innych planów.
/Nie przejmuj się tym. Cieszę się że odpisałaś ; ) /
Ange spoglądała na Yvka z szerokim uśmiechem. Chłopak poprawił jej humor tak bardzo, że nie umiała opanować radości. W oczach pojawiły się wesołe iskierki, które ukazywały jak bardzo jest szczęśliwa. - Wybacz, ale dzisiaj nie mogę – powiedziała poprawiając ubrania. Wzięła książkę do ręki i spojrzała na łaszącą się do Puchona kotkę – muszę jeszcze zrobić coś bardzo ważnego – posłała mu szczery uśmiech – Księżniczko – zawołała do kotki, która poruszyła uszkami i podbiegła do swojej pani – Księżniczka przyniesie Ci list w razie czego, chyba, że będziesz miał czas wcześniej… to daj znać, będę czekać – wydukała. Zrobiła dwa kroki w przód i wróciła się do chłopaka ze smutnym wyrazem twarzy. Wyglądała jakby przed chwilą ktoś ją zbeształ za nieodpowiednie zachowanie – nie pamiętam jak wrócić do pokoju wspólnego Hufflepuff – powiedziała wręcz zrozpaczonym głosem i błagalnym spojrzeniem mierząc Yv.
/Cieszę się również, że Ci to nie przeszkadza : D/
Musiałem przyznać że to niespodziewane spotkanie bardzo przypadło mi do gustu. Przez większość czasu istniała pogodna atmosfera, pozytywnie wpływała na moje samopoczucie. Nawet nie było mi przykro kiedy Ange szykowała się do odejścia...do tego ta mała kotka, był z niej wielki przychlastek. - Nie ma sprawy. Będę oczekiwał listu, no chyba że szybciej uda mi się napisać swój. - zaskoczyło mnie to że to właśnie Księżniczka dostarczy mi list, zazwyczaj robiły to sowy...ciekawe. Kiedy znajoma odwróciła się i powiedziała smutnym tonem o co jej w tej chwili chodziło, do tego jeszcze to spojrzenie. No nie mogłem się nie uśmiechnąć i odpowiedzieć. - Więc chodźmy, też powinienem wracać. - po tych słowach wstałem i zadałem ostatnie pytanie zanim ruszyliśmy. - Jesteś tu nowa? - wiem że to nasuwało się samo przez się, ale takie przeniesienie szczególnie pod koniec roku było dziwne, a to mnie intrygowało.
Dziewczyna spoglądała na chłopaka wpół załamanym spojrzeniem, ale kiedy zgodził się jej pomóc uśmiechnęła się szeroko. - Ari… - odchrząknęła orientując się, że znowu jej się języki pomyliły – dziękuje – wydukała z szerokim uśmiechem. Księżniczka szła dumnie obok jej nogi, a dziewczyna spoglądała co jakiś czas na kotkę lub na Yves’a. - Ummm tak… przeniosłam się tutaj kilka dni temu – wydukała. Wiedziała, że to było nienormalne przenieść się pod koniec roku… ale ona nie mogła już wytrzymać. Słyszała, że Hogwart to najlepsza szkoła… dlatego właśnie tutaj, a nie gdzieś indziej.
No proszę miała coś wspólnego z Fou-sempai'em, także czeto używali swojego ojczystego języka. Akurat mi to nie przeszkadzało, kilka słów znałem...poza tym to był całkiem wdzięczny język szczególnie w muzyce, choć to było moje osobiste zdanie. - Nie musisz się poprawiać, znam podstawowe zwroty, a jeśli nie to najzwyczajniej zapytam się o znaczenie danego zwrotu. W tym nawyku przypominasz Fouçon'a. - powiedziałem rozbawiony, no nic nie mogłem poradzić że miałem dobry humor w otoczeniu właśnie tej dziewczyny. Zdecydowanie musiałem wymyślić jakąś ksywkę dla niej! To może poczekać choć niezbyt długo. A co do przeniesień miałem nadzieję że usłyszę coś więcej, ale to było oczywiste...przecież byłem praktycznie obcy, a jeśli powód był ważny to nie było mowy bym od tak się o tym dowiedział. - Mnie nie było tu od roku i nie całe dwa tygodnie temu dopiero wróciłem, więc dla mnie sporo się zmieniło w tej szkole. Jeśli miałabyś jakieś pytania postaram się pomóc, ale nie obiecuję że wszystko załatwię, sam jestem do tyłu ze wszystkim co tu się dzieje. - obserwowałem Ange z lekkim zaciekawieniem, cóż interesowała mnie jej reakcja na moje słowa. Choć nie były ważne to pod pewnym względem mieliśmy przecież podobnie.
No cóż. Ona była troszkę dziwna. Jej ojczystym językiem był japoński, jej ojciec był Hiszpanem, a jej matka Polką, więc to było oczywiste, że musi znać wszystkie te języki. Czasami mówiąc mieszała je wszystkie. Zwłaszcza, jak się rozgadała. Kiedy zaczęła mówić, to wplatała do angielskiego wszystkiego po trochu, w taki sposób, że nawet osoba, która zna te języki nie potrafiła się połapać o co jej chodzi. Zaśmiała się zakłopotana, kiedy chłopak pozwolił jej na niektóre japońskie słówka. - Dziękuje – wydukała uśmiechając się szeroko. No cóż… była dziwną dziewczyną, trzeba było to przyznać. Co do przeniesień to nie chciała mówić dlaczego. Chodziła w Polsce do szkoły magii i… zbyt bardzo się wyróżniała. No cóż… jej japońska uroda, którą zapewne odziedziczyła po swoich biologicznych rodzicach nie dawała jej spokojnie żyć… Ale to innym razem. - Rozumiem – powiedziała wpatrując się w niego uważnie – nie było to dla ciebie problemem? Takie zniknięcie – powiedziała spoglądając przed siebie. Widocznie się zamyśliła. Szła, szła i widocznie jeżeli chłopak jej nie będzie pilnował, to w coś uderzy czołem. Skąd to przeczucie? Bo szła prosto na drzewo.
Odwzajemniłem uśmiech dziewczynie i skupiłem się na chwilę wymyślaniu odpowiedniej ksywki...przecież to było takie oczywiste! Jak mogłem na to nie wpaść wcześniej! Przecież od razu się nasuwało właśnie to imię...przynajmniej teraz to wiedziałem. Zadowolony z tego sporego sukcesu, każdą ksywkę traktowałem bardzo poważnie i była dla mnie cennym osiągnięciem, skupiłem się na pytaniu które zadała. Już chciałem coś powiedzieć kiedy zauważyłem dokąd zmierza Vea delikatnie lecz zdecydowanie pochwyciłem dziewczynę za dłoń i pociągnąłem w bok w swoją stronę powodując że obróciła się wokół własnej osi. - Powinnaś uważać Veauette bo jeszcze krzywdę sobie zrobisz. - choć byłem zaniepokojony, to jednak mój ton wskazywał na lekkie rozbawienie z pouczającą nutką. Po tych słowach puściłem puchonkę i postanowiłem odpowiedzieć na zadane wcześniej pytanie. - To nadal jest dla mnie problem, nie wiele się rozwiązało od tamtej pory. Poza tym sam powrót także jest skomplikowany i problematyczny. Nikogo nie poinformowałem o swoim nagłym zniknięciu...nawet nie dawałem znaku życia przez cały rok, więc czeka mnie sporo nieprzyjemnych momentów. - mój ton był lekki, do tej pory nie przydarzyło się mi nic nieprzyjemnego, dlatego nie zaprzątałem sobie tym głowy. - A tak na marginesie, co cię tak zaabsorbowało że nie zauważyłaś drzewa? - byłem ciekawy, ale w żadnym wypadku nie zamierzałem naciskać by otrzymać odpowiedź.
Dziewczyna zrobiła piruet widocznie zdziwiona. Spojrzała na chłopaka niepewnie, a jego słowa wzbudziły w niej jeszcze większe zdziwienie. - Veauette? – powtórzyła niepewnie oczekując wyjaśnień. Ponownie w myślach powtórzyła owe słowo i uśmiechnęła się delikatnie. Nie wiedziała co to jest, ale podobało jej się i to bardzo. Kiedy w końcu odpowiedział jej na pytanie zatrzymała się i przechyliła delikatnie główkę. - Ja na twoim miejscu byłabym szczęśliwa – powiedziała z szerokim uśmiechem – byłabym szczęśliwa, że mogę spotkać moich przyjaciół ponownie i że mają siłę na mnie krzyczeć... to będzie na pewno zabawne spotkanie, nie sądzisz? – ona również, by się tym nie przyjęła. Ponieważ, gdy człowiek tęskni za drugim człowiekiem pokazuje jak bardzo go kocha i jak bardzo potrzebuje, gdy już się spotkają. Potrafi wykrzyczeć w twarz ukochanej osobie najgorsze słowa, by po chwili przytulić ją ze szczęściem wypisanym na twarzy. Tak powinno być. - A nic takiego, po prostu wyobraziłam sobie coś - wydukała śmiejąc się pod nosem. Rozejrzała się niepewnie i postanowiła zmienić temat, szukała jakiegoś tematu… cokolwiek – aaa patrz – pokazała z przerażeniem na drzewo, które stało przed nią – widziałeś kiedykolwiek takiego zmutowanego liścia?! – powiedziała podchodząc do zielonego listka, który przybrał formę dosyć nietypową… jak na liście.
Kiedy zapytała się o słowo które przed chwilą użyłem co do jej osoby to uśmiechnąłem się tajemniczo i przekrzywiłem nieznacznie głowę...trwałem tak przez pewną chwilę bo nie odpowiadać od razu. - Mam taką przypadłość, osobą które uważam za ciekawe lub dla mnie ważne wymyślam ksywki i tylko nimi się posługuję w stosunku do danej osoby. Więc przyzwyczaj się do tego Vea. - po tych słowach puściłem dziewczynie oczko, a mój uśmiech się poszerzył i nie miał już nic z tajemniczości. Mogła oczywiście odmówić, ale i tak bym poszukiwał kolejnego imienia da niej, nie było innej opcji jak już postanowiłem że kogoś nazwę to tak musiało być choćbym szukał lata odpowiedniego imienia. - O ile będą mieli siłę by na mnie nakrzyczeć...obojętność jest o wile gorsza i to właśnie jej się obawiam. To że ktoś na mnie nawrzeszczy to nic w porównaniu z czymś takim. Ale na to sobie zasłużyłem, no ale koniec tego tematu. - nie lubiłem rozmawiać o tego typu sprawach, no przynajmniej za długo. Każdy miał swoje własne problemu, więc nie musiał słyszeć jeszcze moich. Veauette na szybko spróbowała zmienić temat rozmowy, no cóż przecież każdy miał swoje sekrety którymi nie chciał się dzielić. Więc postanowiłem być miły i pograć w to. - Rzeczywiście, całkiem ciekawe, choć mnie bardziej interesuje całe drzewo. Choć idziemy dalej...właśnie poznałaś już inne osoby z domu? - nie znałem ich za wiele, ale mogłem pomóc zaaklimatyzować się znajomej.
-Vea – powtórzyła zamyślona – Vea – powtórzyła po chwili z większym entuzjazmem – Vea… podoba mi się! – wykrzyknęła chłopakowi w twarz. Była zachwycona swoim nowym imieniem – a tak na marginesie… ciekawa przypadłość – powiedziała zatrzymując się i stając na kamieniu na jednej nodze próbując utrzymać równowagę, jednak nie wychodziło jej to za dobrze. Słuchała go widocznie niezbyt dobrze, chociaż tylko tak to wyglądało. Kiedy skończył pierwszą wypowiedzieć uśmiechnęła się szeroko. - Wszystko ma swój Happy End, nic nie kończy się źle. Nawet śmierć jest szczęśliwym zakończeniem dla niektórych, więc wiesz – wydukała i upadła na tyłek. Spojrzała niezadowolona na kamień, a jej wzrok sugerował, że wyzywa go na pojedynek. Wstała i otrzepała się wracając na kamień i ponownie stając na jednej nodze. Kiedy chłopak powiedział, że idą zeskoczyła z kamyczka i podbiegła do niego. - hmmmm znam jedynie Kaoru Matsumoto z naszego domu, a tak to jeszcze z nikim tak bardzo… się nie zakumulowałam – wydukała zakłopotana. Objęła się rękoma, kiedy pomyślała, że będzie musiała do kogoś podejść i zacząć znajomość sama od siebie, to byłby potworne!!
Dziewczyna dobitnie dała do zrozumienia że ksywka się jej podoba, bo jak inaczej zinterpretować te słowa i ten okrzyk! Musiałem przyznać że było to bardzo zabawne...czasami zachowywała się jakby wszystkiego się bała, a najbardziej innych ludzi i nie potrafiła odpowiednio sklecić zdania, a innym razem krzyczała w niebo głosy tuż przy twarzy rozmówcy. - Fajnie że ci się podoba. - odpowiedziałem kiedy zaczęła swoją walkę z kamieniem, ta dziewczyna potrafiła rozbrajać, w całkiem inny sposób niż inne osoby. Kiedy upadła chciałem pomóc Veauette, ale poradziła sobie i bez tego z zamiarem wyzwania kamienia na pojedynek, prawie na śmierć i życie....ale trzeba było pomału wracać szczególnie że zbierało się na deszcz. - A co do Happy End'u mam nadzieję że taki będzie....- uśmiechnąłem się i przeskoczyłem do kolejnego tematu. - A więc znasz Fouçon'a, to dobrze. Pozytywny, miły i głośny no zazwyczaj...dobrze trafiłaś be problemu będzie mógł ci pomóc w nawiązywaniu nowych znajomości....co o nim myślisz? - zapytałem zaciekawiony jak kumpel się prezentuje w oczach osoby która dopiero co go poznała.
/Trza by było skończyć ten wątek w końcu, bo zaraz nas zaleje, nie sądzisz? ;D/
- A więc rozumiem, że to takie imię mu dałeś – wydukała dziewczyna. Zamyśliła się. On był pozytywny? Głośny? Kiedy ją spotkał to był wrak człowieka! Nagle panna Angelique zatrzymała się wlepiając spojrzenie w trawę. - Pozytywny? Głośny? – postanowiła wypowiedzieć swoje myśli – Jesteś pewny, że mówimy o tej samej osobie? – spytała niepewnie zaciskając pięści – On… był bardzo smutny… pesymistycznie nastawiony… - dziewczyna delikatnie się skuliła, przypominając sobie, jak podniósł głos – on widocznie się zmienił albo… - nic więcej nie powiedziała. Jedyne co zrobiła to ruszyła przed siebie i szła bardzo szybko. Albo to jej i moja wina… nie… to na pewno nasza wina.
I skończyło się leżing, plażing, wakacje... Jaka szkoda! A Harvey tylko był chwilowo w Egipcie... Jedynie słyszał o ataku wilkołaków na stadionie - jak żałował, że go tam nie było! Mógłby wtedy popatrzeć na cały atak, wiedzieć jak to wyglądało... A tak, to musiał sobie to wyobrażać. Ponoć jakiś zawodnik został zabity... Wcale go to nie ruszało. Musiał jednak smucić się z innymi, żeby tylko nie było, że popiera Fairida... Gdyby to się wydało, byłoby z nim źle, oj bardzo źle. Harvey postanowił wyjść z Hogwartu, zaczerpnąć tego świeżego powietrza, posiedzieć na słońcu... Bo rzeczywiście, w słońcu jest mniej cienia! Chłopak szedł tam, gdzie go nogi kierowały - to był nad jeziorem, to na polanie, to znowu blisko Hogwartu, obok chatki gajowego, na skraju Zakazanego lasu... Już miał do niego wejść, ale mózg znów wydał nogom inne polecenie. Poprowadził Harvey'a pod wielki dąb. Był to nawet niezły pomysł. Puchon usiadł w cieniu drzewa, opierając się o pień... Zaczął patrzeć w chmury, rozoznawając różne kształty... Może czekał, na cud i przyjście kogoś? Może. Jednak na razie, patrzył na chmury... Jedna to mu nawet wilka przypomniała, a inna centaura...
Dziewczyna niestety nie miała okazji spędzić wakacji w Egipcie, a szkoda. Z chęcią popływałaby, pozwiedzała te wszystkie zabytki, piła koktajle pod parasolkami oraz przejechać się wielbłądem po pustyni. Ach wtedy miałaby co opowiadać swoim przyjaciołom oraz swojej najbliższej rodzince. Chociaż rodzince może nie. Jeszcze ojciec by się denerwował, a ma rzeczywiście za dużo problemów. Więc nie dziwić się, że Raina te wakacje spędziła u swojej mugolskiej przyjaciółki w Londynie. Oczywiście także miło spędziła wakacje. Chodziła w tę i wew tę po ulicach, przechadzała się z klubu do klubu, kupiła sporo pamiątek. Oczywiście nie zapomniała o zakupach na Pokątnej. Te wszystkie podręczniki, kociołki i inne rzecz potrzebne do dalszej nauki w Hogwarcie. Właśnie! Raina już zaczęła studia. No paczcie jak ten czas szybko leci. Jeszcze niedawno dziewczyna miała swoją pierwszą lekcję zielarstwa, a tu już studia! Od razu po uroczystej kolacji położyła się spać. Nie miała jakoś ochoty na balangowanie jak inne dziewczyny z dormitorium. Dziwne no nie? Na drugi dzień nie mogły wstać, zaś Raina owszem. Dość ciepło się ubrała, gdyż o dziwo było jej zimno. Postanowiła się przejść. Ruszyła ku błonom szkoły. Minęła sporo miejsc w których miło spędzała dzień. Aczkolwiek dziś postanowiła się przejść nieco dalej. Aż pod Wielki Dąb. Nagle z oddali zauważyła pewną postać siedzącą pod drzewem. Nieco przyśpieszyła kroku. Okazało się, że to Harvey. -Hej Harvey! - przywitała chłopaka po czym usiadła koło niego.
Patrzył tak na chmury, zamyślony odgadywał ich kstałty. Jedna była kotem, inna żyrafą, jeszcze inna lamą, kolejna okazała się być alpaką, inna była motylem, kolejna myszą, jeszcze inna słoniem... Aż tu jedna wyglądała jak Quirine... Piękna, ze wszystkimi jej szczegółami. Lecz była to twarz... Z resztą, była to tylko zwyczajna chmura, niestety. Nagle, ktoś oderwał go od przemyśleń. Podskoczył w miejscu, mimo tego, że siedział. Okazało się, że była to jego dobra znajoma, którą znal ze swojej grupy. Z resztą, to ONA pomagała mu również z nauką... Jak wiele innych ofiar, które nabrało się na jego niewinny wygląd, wręcz czarujący i słowa "nie potrafię, "nie umiem"... miłych osób, które również zdecydowało się mu pomóc. Któż to taki był? Harvey nie do końca wiedział, więc odwrócił wzrok od chmur i spojrzał na osobę, która zaszczyciła go swoją obecnością... - Raina! Jak miło Cię widzieć! - również się przywitał. Jego kąciki ust uniosły się lekko w górę. To się chyba nazywało "lekki uśmiech", o ile się nie mylę. Tak więc, posłał leciuteńki uśmiech w stronę znajomej, która... Siedziała obok niego. - Jak tam wakacje? Wszystko dobrze, bezpiecznie, ładnie? A relacje z Twoim ojcem? Polepszyły się, czy nadal są bardzo złe? Co się działo po rozpoczęciu roku? - jak zwykle, mówił o wiele za dużo... Może to jednak było jego zaletą? Ponoć mądrzy pytają o wiele... Czy on jednak był mądry? Może... Jak inaczej domyśliłby się, że się marnuje i zmienił swój ogólny tok myślenia? Dobra, może i był mądry.. W pewnym sensie. Jednak z nauką mu nie szło, o dziwo. Jeżeli w tym roku nie wypadną mu SUM-y, Harvey zwyczajnie po raz drugi nie przejdzie klasy. Będzie musiał się solidnie wziąć za naukę, jeżeli w ogóle my chciał pójść do klasy szóstej...
Przez błonia szla zlowieszcza czarna postać w pelerynie. Powoli sunęła w stronę wielkiego dębu, by zatrzymać się i usiasć w jego korzeniach. Spod peleryny wyciagnęła czarny notes z piórem i zaczęła coś notować. W głowie panny Marion huczało wiele mysli. Wilkołaki nie zgodziły się do niej przyłączyć, musiała je przekonać jakos inaczej. Słyszała, że jest organizowana jakaś gryba przeciwko nim. Moze gdyby zagwarantowac im bezpieczeństwo... Ale wtedy powiedzą, że same doskonale dadzą sobie radę. Trzeba czekac na rozwuj wypadków. Trzeba będzie odszukać też paru dawnych śmierciożerców. Matka kiedyś miała taki notes, w ktorym za czasów Czarnego pana miała spis wszystkich jego sprzymierzenców. Większość siedzi w Azkabanie, ale ktoś na pewno jeszcze się uchował. Do tego wampiry. W Transylwanii podobno żyje potomek wielkiego Drakuli... taki sprzymierzeńca się przyda jednak trzeba bedzie złożyć mu na prawdę atrakcyjna ofertę. To będzie trudne. Westchnęła głęboko i popatrzyła na horyzont. Był obrzydliwie piękny i romantyczny...
Przez błonia szła również druga postać, która co prawda nie miała na sobie czarnej peleryny, która zapewne świetnie ukrywała twarz Elenki i sprawiała, że nikt nie mógł odgadnąć jej tożsamości, jednakże Ver (która tą drugą postacią właśnie była) i tak nieudolnie próbowała zasłonić swe oblicze kapturem bluzy z uroczymi, kocimi uszkami. W sumie było to bardzo niewygodne, bo lekki wiatr cały czas rozwiewał jej włosy sprawiając, że wpadały one do oczu. Przerwijmy jednak opisywanie tej zdumiewająco ciekawej czynności i zastanówmy się, co tak towarzyskie stworzenie jak Ver robiło samotnie na błoniach. Szczerze mówiąc to sama nie wiem. Vercia szła więc sobie beztrosko po trawie, podśpiewując przy okazji jakąś obciachową i mało ambitną piosenkę, aż nagle zauważyła przed sobą drzewo. Duże drzewo. Ale przecież nigdy go tu nie było. Chociaż przepraszam, było. Ale Vercia podczas wakacji i dziwnych przygód z Arabem Przystojniakiem i jego bandy w głównych rolach zapomniała, że istnieje coś takiego, jak dąb. Bo w Egipcie dębów nie było. Skomplikowane, prawda? W każdym razie, skoro drzewo już tu sobie stało, Ver postanowiła sobie pod nim odpocząć, gdyż jego duuuuża koron zasłaniała pół nieba i dawała dużo cienia. Nagle zauważyła jednak, że ktoś przyszedł tu przed nią! Wytężyła wzrok, zastanawiając się, kim jest owa mroczna postać, aż w końu ją olśniło! - Ojaaa, ELENKA! - wrzasnęła, podbiegając do niej (przy okazji ponownie odgarniająć włosy z twarzy) - Nad czym tak głęboko dumasz?
No i masz. Nigdzie spokoju! Najpierw w sypialni teraz tutaj! Co wyście sie uwzieli, czy jak?! No ale ok... Nasz ukochana Elena siedziała sobie cichutko zamyślona, gdy nagle gdzieś obok usłyszała znajomy głos. który (o nieszczęście!) krzyczał jej imię! Rozejrzała sie powoli namierzając nieszczęsnika, ktory zaraz pozałuje, ze odważył sie jej przeszkodzić. No i masz! ktorz inny mogłby to być jak nie jej kuzynka Veronique? Westchneła gleboko i zamknęła zeszyt. -To akurat moja sprawa, a ty dlaczego smiałąś mi przeszkadzać?- spytała swym złykłum chlodnym tonem. No co? ona dla nikogo nie była miła.
Gdy Elenka się odwróciła, Ver aż wzdrygnęła się, bo kto normalny chciałby być na celowniku wkurzonej Elenki? Nie wiem, ale Vercia musiała KONIECZNIE dowiedzieć się, co szykuje gryfonka i nawet jej mrożący krew w żyłach głos jej nie zniechęcił. W końcu z Verki twarda sztuka była i tak łatwo nie ulegnie! Jej uwagę przykuł niezwykle tajemniczo wyglądający zeszyt. Może ona tam zapisywała imiona, sposoby śmierci, a potem osoby tam wpisane umierały w te właśnie sposoby? Brzmi mrocznie, ale skoro Elenka nie wyglądała na chętną do współpracy i takowej chęci nie okazywała, to Ver postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. I to w dosłownym tego słowa znaczeniu, gdyż już po chwili wyrwała z rąk Marion notes i niczym Struś Pędziwiatr popędziła gdzieś w inną stronę, chichocząc przy tym. Miała tylko nadzieję, że nie oberwie z Avady czy Mortaddina!
Nie dostała odpowiedzi od swoj bezczelnej kuzynki, za to ta wyrwała jej zeszyt i zaczęła uciekać. Z furią w oczach i kamienną twarzą wycelowała różdżkę. -Petrifikus Totalus- rzuciła od niechcenia i trafiła w ślizgonkę. Starsza a głubsza. Dorze wiedziałą, ze elena praktycznie nigdy nie chybia, a zeklecia podstwowe przychodzą jej tak łatwo jak oddychanie. -Accio zeszyt- rzucila kolejne zaklęcie, a czarny notatnik powędrował prosto w jej ręce. Będzie trzeba go później zabezpieczyć. -Finite- rzuciła w strone spetryfikowanej dziewczyny. -Nigdy wiecej nie waż się dotykać moich rzeczy zrozumiano?- szepnęła z mordem w oczach. Wiedziałą, ze Ver ją usłyszy, ponieważ nie zdażyła daleko uciec.
Kurcze, to było mocne, ale nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że Vercia jest głupsza od Eleny! Gdyby ona to usłyszała, to wybiłaby Elence wszystkie zęby, za pomocą glana, oczywiście. Została spetryfikowana i w brutalny sposób wydarto jej zeszyt. A gdy usłyszała ten przerażający szept i zobaczyła mord w oczach, to autentycznie się wzdrygnęła. Mimo to wiedziała, że MUSI przeczytać ten notes, bo gdyby nie było tam nic ważnego, to Elenka nie walczyłaby o niego tak zawzięcie! - Lapifors! - wrzasnęła, uprzednio wyciągając różdżkę i wycelowując w Elenkę, a ta stała się pięknym, rozkosznym królisiem (z mordem w oczach). - Accio zeszyt - rzecz szybciutko przyleciała do Ver - Wingardium Leviosa! I za pomocą tego oto zaklęcia przeniosła królika-Elenkę na sam czubek drzewa (bo w sumie były praktycznie pod nim, z Ver słaby biegacz jest), a sama zaczęła czytać zapiski. Jakież mroczne rzeczy tam były!
(no i się doigrałaś!) elena może i byla teraz króliczkiem, ale soj rozum zachowała. Gdy wylądowała na czubku drzewa zaczęła ostrożnie zeskakiwac z gałęzi na galąź. Gdy znalzała sie nad głową Ślizgonki zeskoczyła prosto na czuprynę Ver. Zaczęła ją drapać pi głowie, a po chwili ześlizgnęła się na ramię i zaczęła ja gryźć po szyi. Gdy skonczyla zeskoczyla na ziemię i doicała do swojej różdżki leżącej w trawie. położyła łapkę na magicznym kjku i pomyślała przelotnie "Finite". Po chwili brunetka podniosła sie z ziemi. -Drętwota- rzuciła w stronę kucynki. Używajac znowu Accio odzyskala swoje zapiski. Teraz trzeba ja potraktować troszke gorzej. -Bubbleforce- powiedziaął spokojnie zamykając dziewczynę w bańce, w której nie moze rzucac zaklec. -Ile razy mam ci powtarzać, zebyś nie dotykała moich rzeczy?- spytała otaczając bańkę z wrednym uśmiechem.
Abrienda miała zamiar porozmawiać ze swoją córką, gdy doniesiono jej o pojedynku na błoniach. Musiała niestety zmienić swoje plany. Szybkim krokiem dotarła pod wielki dąb, gdzie akurat zobaczyła dwie studentki rzucające w siebie zaklęcia. Jednak akurat została zamknięta w bańce. Nauczycielka wyjęła różdżkę i powiedziała: - Finite Incantatem. I wtedy bańka otaczająca Veronique zniknęła. A potem rzuciła zaklęcie Expelliarmus i różdżki obu dziewcząt przyleciały do jej dłoni. - Niech panny podadzą nazwiska i dom. Dostajecie obie szlaban za niewłaściwe użycie zaklęć; na dwa tygodnie, z profesorem Brendanem - dodała stanowczym głosem.
No i masz! Akurat teraz przypałętała sie jakaś profesorka od siedmiu boleści i dała im szlaban. Naszczęście zanim do nich podeszła schowala swój zeszyt, tak, ze ona nie mogła tego zobaczyć. Elena wybuchnęła śmiechem. -A to niby za co?- spytała z kpiną.- Za to, ze razem z kuzynką ćwiczymy zaklęcia obronne? No przecież one nie robiły nic złego. Fakt, faktem, Ver miała ślady zębow na głowie i karku, ale to dało się wytłumaczyć mówiąc prawdę. Ver zmieniła ją w królika i rzuciła na drzewo, a ona skoczyła na nią i odwdzieczyła sie pięknym za nadobne.