Wspaniale rozgałęzione drzewo rzucające przyjemny cień na znajdujące się pod nim osoby. Dzięki licznym gałęziom idealne do wspinania i przesiadywania na grubych konarach, rozmawiania z przyjaciółmi lub po prostu odpoczywania po mniej lub bardziej ciężkim dniu. Można znaleźć pod nimi duże żołędzie, idealne do prac plastycznych bądź rzucania w innych. Na jesień mieni się wspaniałą czerwienią i brązem, wiosną zaś można nacieszyć oko soczystą zielenią.
-Ohhh, nie przejmuj się - Powiedział opiekuńczym, lub może nadopiekuńczym tonem - Niektórzy rodzice tacy są. Nie przjmuj się nimi. Po prostu przetrwaj to, a gdy falej tak będzie, to się przeprowadź - Powiedział, i objął ją w talii. Nie wiedział dlaczego to zrobił, bo prawie jej nie znał. Po prostu rozsądek i instynkt mu kazał.
Zaśmiała się przez łzy. -Tak... żeby tobyli tylko rodzice. Cały mój ród, od pokojeń, uczył sie w Gryffindorze. I tylko ja tam nie trafiła.- powiedziała już spokojniej.- Tylko mama staje po mojstronie. W domu nie moge mówić o szkole, bo ojciec wpada w szał. A co do przeprowadzki to jeszcztrzeba mieć gdzie.- znowu sie zaśmiała. Dobrze czuła sie w jego toważystwie. A przecież prawie go nie znała.
Ostatnio zmieniony przez Diana Potter dnia Czw 1 Lip 2010 - 15:43, w całości zmieniany 1 raz
-Musisz przez to przebrnąć - Powiedziałem, dalej ją obejmując - Przynajmniej dobrze, że mama cię rozumie. Lepsze to niż nic. - Powiedziałem i rozejrzałem się dookoła czy przypadkiem kogoś nie ma.
Spostrzegł, że powyżej (dosłownie ponad jego i Apple głowami) na gałęziach siedzi jakaś para uczniów. - Chodźmy stąd. - wstał lekko i gdy Apple spojrzała na niego pytająco kiwnął głową do góry, w stronę dziewczyny i chłopaka. - Nie przeszkadzajmy im. Pomógł wstać Apple i otrzepał spodnie z trawy. Zadarł jeszcze głowę do góry, żeby przyjrzeć sie kto to. Mark! A to jeden! pokiwał głową ze zdumieniem i ruszył powolnym krokiem w stronę zamku. - Czas już odwiedzić kuchnię i moich małych przyjaciół, skrzaty. - na samo słowo "skrzaty" Luke uśmiechnął się szeroko. Po niecałych 20 minutach, był już w zamku.
-Tak... Będę musiała napisać do chrzestnego i mu wszystko wyjaśnić, bo inaczej już się do mnie więcej nie odezwie.- powiedziała lekko się śmiejąc. Już nie chciało jej się płakać. Spojrzała w dół i zobaczyła, że para która siedziała pod nimi odchodzi. Jednak nie zwróciła na to zbytniej uwagi. Położyła głowę na ramieniu Marka i zapatrzyła się w zachodzące słońce. Było jej już dużo lepiej. Przy nim czuła się bezpieczna.
Objął ramieniem Dianę. Chociaż była młodsza, zachowywała się dojrzale. Ucieszył się, że dzięki niemu przestała płakać. Bardzo lubiał pocieszać osoby, wtedy czuł się dumnie. Pomyślał, że aby zapomniała o tych przykrych zdarzeniach, mógłby z nią porozmawiać. -Czym się interesujesz? - Zapytał
Uśmiechnęła się do siebie. Podniosła ręce i zaczęła wyliczać na palcach. -Rysunkami, śpiewem, zaklęciami, zwierzętami...- mówiąc to cały czas wpatrywała się w zachodzące słońce. Siedzieli tu już parę godzin. A przynajmniej ona siedziała. Nie wiedziała dokładnie ile, ale i tak ją to teraz nie interesowało. -A ty?- spytała po chwili milczenia.
-Hmmm, też dużo tego jest. - Powiedział, po czym na chwilę się zamyślił aby przypomnieć sobie te najważniejsze. - Przede wszystkim to Quiditch, Zaklęciami i Urokami, Obroną przed czarną magią i rysowaniem. - Wyliczył. -Jedziesz gdzieś na wakacje? - Zapytał. - Mi może uda się w tym roku wyprosić rodziców o wyjazd do Japonii. Od dawna chciałbym tam pojechać.
-Ja też lubię Quiditcha!- zawołała kiedy powiedział, że lubi ten sport. -A co do wakacji, to nie wiem. Najpierw muszę się pogodzić z rodzinką, a później dopiero mogę prosić.- powiedziała wesoło. Na chwilę zapadła cisza, którą przerwała znowu Diana. -Leciałeś kiedyś na hipogryfie?
Mark przypomniał sobie pewien moment. -Tak, jeden raz. To było niesamowite. Kiedyś tata miał pewną sprawę w Ministerstwie Magii, i dali mu hipogryfa aby było szybciej. Gdy miał już oddać hipogryfa, przyleciał do domu,. Byłem wtedy mały, a mój brat był w szkole. Więc mnie na nim posadził, i razem polecieliśmy do Ministerstwa Magii. To było super, ten wiatr we włosach. - Wytłumaczył Mark - A ty?
Mark zgrabnie zszedł z drzewa, nie wiedząc co ma na myśli Diana. -Idziemy do zakazanego lasu? Jak chcesz... - Powiedział po czym udał się za Dianą, dalej nie wiedząc co ma na myśli.
Po długiej drodze Rolvsson przyprowadził Rose pod dąb, nie chciał aby kierunek był dla niej wiadomy od razu. Wymijająco odpowiedział na jej pytanie, które usłyszał po wyjściu z dormitorium mówiąc, że to niedaleko. Starał się odwlekać ten moment przez kilka chwil, aby w dziewczynie rosła ciekawość. Oparł się o gruby pień drzewa i powiedział: - No i jesteśmy. Nie mów, że nie jest tutaj idealnie bo Ci nie wierzę. Wystawił twarz w stronę słońca, pozawalają aby promienie smagały jego twarz. - Wolisz poleżeć i się pobyczyć w cieniu czy raczej aktywny wypoczynek wybierzesz. Ja się dostosuje.
Szła posłusznie za chłopakiem. Owszem, była bardzo ciekawa. Najbardziej interesowało ją to, czy może Prince pokaże jej jakieś miejsce, o którym nie wie? Mógłby, bo Rose zaczynała nudzić się we wszystkich miejscach, które znała. Zamek, jak i błonia, był ogromny, ale ile razy można przychodzić nad to samo jezioro, czy do Pokoju Życzeń? Nie była jednak rozczarowana, kiedy została przyprowadzona przed dąb. Nie potrafiła skojarzyć kiedy i z kim tu ostatnio była. Może z jakąś puchonką? A może sama? Jako że nie był to najlepszy czas na przypominanie sobie ostatniej wizyty w tym miejscu, stanęła w cieniu, patrząc w piękne niebo. Za to kochała lato. Za ciepło, piękne niebo i słońce, mnóstwo rosnących kwiatów i za wszelkie, piękne widoki. - Hm... Jasne, że tu jest cudownie - wyszczerzyła się. - Jak dobrze, że w Hogwarcie istnieje takie potężne drzewo, w którego cieniu można się skryć. - Dość leniuchowania - zadecydowała. - Trzeba spędzić aktywnie czas na błoniach. propozycje?
- Serio? - wyrwało mu się, był niemal pewien, że wybierze błogie lenienie się na miękkiej trawce w cieniu drzewa. Mogliby wtedy pooglądać chmury i powiedzieć co im one przypominają. - Na to nie byłem przygotowany. Spojrzał prosto na słońce. Było to złe posunięcie, nawet bardzo złe, musiał szybko zmrużyć oczy chroniąc je przed jaskrawymi kolorami. Kiedy czarne plamy zniknęły mu sprzed oczu podbiegł do Rose i klepnął ją lekko w ramię. - Teraz mnie złap! - krzyknął uciekając na bezpieczną odległość.
- To po co pytałeś? - pokazała mu język. Czyżby nadal nie wiedział, że Rose leniuchuje tylko zimą, kiedy to wszędzie dookoła jest zimno, a tylko pod kocem, z kubkiem gorącej czekolady przed kominkiem, jest najlepiej? Najwyraźniej jeszcze nie wiedział. Zarejestrowała tylko klepnięcie w ramię, bo nie wiedziała jakim cudem Prince tak szybko znalazł się przy niej. Jej błąd. Uśmiechnięta, pobiegła za chłopakiem. Kiedy już prawie go miała, wyciągnęła rękę, ale zamiast go dotknąć, machnęła nią w powietrzu. Nie zrażona kontynuowała biega, nadal nie mogąc go dogonić. - Jesteś za szybki - wydyszała. - Zobacz! Ta chmura przypomina ciebie! - wskazała palcem na jeden z wielu, białych kształtów na niebie. - Widzisz? Wykorzystując moment, kiedy Prince podniósł wzrok, 'złapała go', uciekając na drugą stronę dębu. - Teraz ty.
- Bo mamusia wpoiła mi żeby pytać dziewczynę o zdanie. Odbiegł od dębu wymijając uczniów, którzy zażywali kąpieli słonecznych i nie spodziewali się, że nagle ktoś przeskoczy nad nimi. Nie chciał dać jej tej satysfakcji, że szybko go złapie. Ale dał się nabrać i kiedy szukał podobnej do siebie chmury został klepnięty. Odwrócił się i powiedział. - Masz przebiegłość we krwi chyba albo to ja jestem naiwny. Obiegł dąb kilka razy ale niestety Rose okazała się szybsza. - Zwolnij!
- A ty, jako grzeczny synek, postanowiłeś się słuchać mamusi i tak to się skończyło - dodała. Dopiero biegnąc i, o mały włos, nie wpadając na jednego z uczniów, zorientowała się, że nie są tu sami. Zmęczyła się dopiero wtedy, gdy robiła kolejne z rzędu okrążenie dookoła dębu i uczniów. Przystanęła, nadal jednak uchylając się przed ręką Prince. - Może powinnam trafić do Slytherinu? - zasugerowała, śmiejąc się. Tak, ona i ślizgoni na pewno by się dogadali, nie ma co.
Rozważał przez chwilę możliwość zaskoczenia jakoś Rose, ale nic mu nie przychodziło do głowy. Postanowił się jednak nie poddawać tak łatwo i przyspieszył. - Coś takiego, do tej pory jej rady były nieocenione. Postanowił przyspieszyć i samymi palcami złapał ją za bluzkę. Chyba po raz pierwszy cieszył się z ich długości. Dysząc ciężko wysapał: - Mam Cię, a w Slytherinie nie jest fajnie, więc ciesz się, że tam nie trafiłaś. Odbiegł do dębu i schował się za pniem. Wychylił głowę obserwując z której strony nadbiegnie aby szybko uskoczyć w przeciwnym kierunku.
Odchyliła głowę do tyłu, przyglądając się chmurom. Dawno nie było one aż tak piękne i interesujące. - To chyba dobrze? Przestąpiła kilka kroków do tyłu, bo na więcej nie było ją stać, ale i tak została złapana. Przeszło jej przez myśl, aby powalić chłopaka na ziemię, ale zareagowała za późno i chłopak zniknął z zasięgu ręki. Zmarszczyła brwi, poszukując wzrokiem. Stał schowany za drzewem. - Dwa jeden dla ciebie - powiedziała, po czym ruszyła w pogoń, próbując złapać puchona. - Nie martw się, znam ślizgonów i wiem, jacy są. Raczej nie chcę tam trafić. I niby miałabym udawać zimną i obojętną? To nie dla mnie.
Rady owszem były wspaniałe, ale tylko te kiedy się jej o coś pytał, bo te która miała w zwyczaju wygłaszać bez potrzeby puszczał mimo uszu. Dobrze, że chociaż jego ojciec nie jest równie marudny co ona. - Dobrze, dobrze. - Nie miał zamiaru psuć miłego popołudnia własnym narzekaniem. Wolał cieszyć się zabawą na świeżym powietrzu. Odskoczył w bok i znów "przykleił" się do drzewa mówiąc: - Tym razem nie będzie tak łatwo. Zdecydowanie chowanie się za pniem było prostszą formą tej zabawy i zdecydowanie mniej męczącą. Mógł nabrać sił na ewentualny bieg. - Trafne podsumowanie. - zaśmiał się na udawaną obojętność ślizgonów.
Pobiegała trochę, dookoła drzewa, nie mogąc złapać chłopak. Musiała przyznać, że był zwinny. Gdyby nie było tu nikogo prócz nich, to mogłaby zamienić się w wilka i z pewnością dogoniłaby puchona. Teraz pozostało jej jedynie krążyć albo wymyślić coś, aby przechytrzyć nastolatka. - A zobaczysz, że i tak cię złapię - powiedziała. Przystanęła, opierając się plecami o drzewo. Poczekała chwilę, czekając na reakcję chłopaka. Po chwili zmyliła go, udając, że zaczyna biec w lewo, a tak naprawdę skręciła w prawo, łapiąc chłopaka za nadgarstek. - Mam cię - uśmiechnęła się tryumfalnie. - Jeśli mnie złapiesz, to ja ci zaraz oddam - dodała, wskazując na rękę, którą nadal trzymała się Prince.
Wychylił się zza drzewa i pokazał jej język. Że też jeszcze tak długo udało mu się zostać nie złapanym. Musiał jednak przyznać, że go zaskoczyła. Znowu. - Wygrałaś. Upał na trawę i pociągnął Rose za sobą. Był zmęczony bieganiem i chwila relaksu dobrze mu zrobi. - Teraz poobserwujemy chmury, kto znajdzie taką podobną do... wilka. Wygrywa.
- Raczej jest remis. Taka była przecież prawda. Dwa dwa, więc remis. A to, że nie chciało się już im biegać, to inna sprawa. Opadła na ziemię obok chłopaka, od razu kładąc się wygodnie. Poszperała w torbie, wyjmując okulary przeciwsłoneczne. Ona na prawdę miała tam niemal wszystko. - Wybacz, dla ciebie nie mam - powiedziała, znowu szperając w torbie. Niestety, jak na złość, nic pożytecznego nie znalazła. Przyglądała się chmurom, na dłuższą chwilę zatrzymując wzrok na jednej z nich. - Zobacz! Ta wygląda jak złoty znicz! - Podniosła rękę do góry, próbując wskazać, o którą jej chodzi. Jakoś nie potrafiła dojrzeć wilka, więc zatrzymała się na pierwszej chmurze, która była bliżej określonego kształtu niż inne. - Ale to jedno skrzydło, może być pyskiem wilka, a drugie ogonem i będzie taki niby wilk - wyjaśniła, śmiejąc się wesoło. - Trochę koślawy, ale jest. A ty znalazłeś coś?
Nie liczył przecież, więc musiał uwierzyć jej na słowo. Nie miał nawet powodów aby tego nie zrobić. - To niech będzie i remis. Odwrócił się w jej kierunku kiedy zaczęła szukać czegoś w torbie. Co też ona może tam jeszcze skrywać. - Jesteś przygotowana na każdą pogodę? A jakby deszcz spadł? Nie mógł się nadziwić, że wcześniej ich nie zauważył kiedy to w dormitorium szukał kanapki. Może miała je w jakieś specjalnej zagródce, przeznaczonej na takie rzeczy. Zapomniał nawet o chmurach i o tym, że miał szukać jakich kształtów. - Znicz? Chyba śnisz, nawet to nie jest do niego podobne. Bardziej wygląda jak kłębek wełny z drutami wbitymi w nie. Przyjrzyj się uważniej. - Zaśmiał się szukając czegoś równie ciekawego. Jak na złość na niebie było niewiele chmur.
- No i jest sprawiedliwie - uśmiechnęła się. Z zafascynowaniem przyglądała się kolejnym chmurom. Każda miała inny i coraz to ciekawszy kształt. Jeśli wysilić wyobraźnie, można dopatrzeć się w nich różnych rzeczy. Bardzo różnych. - Nie, nie mam tu żadnej parasolki, ani płaszczu przeciw deszczowego - odparła. Następnym razem powinna zabrać cały pokój ze sobą, to wtedy Prince się zdziwi. - Chociaż parasolka może i by się znalazła, choć wątpię, bo nie zapowiadało się na deszcz. Przekrzywiła głowę, przyglądając się "złotemu zniczowi". I gdzie tu niby widać druty? Skrzydełka są wyraźnie zaznaczone i do tego lekko zgięte, a druty są proste, z innymi się nie spotkała. - Sam jesteś kłębek wełny. - Pokazała mu język, mrużąc oczy. - No, dobra, ten kłębek widać, ale czemu on niby ma skrzydełka? - zapytała.