Wspaniale rozgałęzione drzewo rzucające przyjemny cień na znajdujące się pod nim osoby. Dzięki licznym gałęziom idealne do wspinania i przesiadywania na grubych konarach, rozmawiania z przyjaciółmi lub po prostu odpoczywania po mniej lub bardziej ciężkim dniu. Można znaleźć pod nimi duże żołędzie, idealne do prac plastycznych bądź rzucania w innych. Na jesień mieni się wspaniałą czerwienią i brązem, wiosną zaś można nacieszyć oko soczystą zielenią.
Nie byłem w stanie dłużej czekać w dormitorium. Większość uczniów dziwnie mi się przyglądało, kiedy chodziłem tam i z powrotem nie potrafiąc znaleźć dla siebie miejsca. Praktycznie w każdej sytuacji byłem w stanie zachować zimną krew, ale nie w tej ta niepewność, strach gorszy niż w momencie walki o życie. Zastanawiałem się dlaczego moje uczucia są w takim stanie, dlaczego moje myśli były tak niespokojne Jedyną odpowiedzią była Płomyczek, na którą czekałem. - Mam nadzieję że przyjdzie. - szeptałem do siebie nie mogąc zebrać myśli, już wiele razy w swojej głowie próbowałem przeprowadzić rozmowę która ma się odbyć. Ale to wszystko na nic! Przystanąłem, przymknąłem oczy i zacząłem myśleć o Margaret, od razu się uspokoiłem mój umysł zalały miłe wspomnienia, pełne radości, rozkoszy czasami smutku. Kocham Ją i nic tego nie zmieni, kiedyś uważałem te słowa za śmieszne, naiwne, a teraz.....są prawdziwe.
Margaret szła w stronę Yavana. Już go widziała, ale przystanęła. Musiała wziąć głęboki oddech, nie wiedziała co on może zrobić. On też przystanął, chociaż wcześniej nerwowo chodził w te i z powrotem. To jeszcze bardziej ją zestresowało. Jej gardło się ścisnęło, a po policzku popłynęła jedna, słona łza. Szybko ją wytarła. Nie możesz być tchórzem! Jesteś GRYFONEM! Zadźwięczało jej w głowie i szybkim krokiem zaczęła iść pod wielki dąb. Szła tak szybko, żeby nie zdążyć się rozmyślić. Stanęła za nim. - Jestem. - Jej głos brzmiał żałośnie, ochryple. Przecież prawie ciągle płacze. Czego innego można się spodziewać. Pewnie Ślizgon się przerazi. Wygląda jak kupka wszystkich nieszczęść tego świata - podpuchnięte oczy, blada twarz, czerwony nos. Nie miała siły nawet na sporządzenie naparu na to, żeby wyglądać choć odrobinę lepiej.
Ktoś się zbliżał, wyczuwałem powolne kroki za moimi plecami, to musiała być Margaret! Moje serce mocniej zabiło, krew przyśpieszyła swój bieg, a ciało nawet nie drgnęło. To było niemożliwe czemu się nie odwracałem? Byłem zdjęty strachem? Najwyraźniej! Ale przecież nie mogłem sobie na to pozwolić co jeśli najzwyczajniej w świecie odwróci się i odejdzie! - Jestem. - usłyszałem cichy zdławiony głos Płomyczka. Powoli odwróciłem się ku ukochanej, Jej głos brzmiał okropnie, ale nie mógł się równać z tym jak wyglądała. Nie mogłem uwierzyć że doprowadziła się do tak opłakanego stanu, czułem jak niewidzialna dłoń ściska moje serce. Moje serce krwawiło gdy spoglądałem na kobietę którą kochałem. Powolnym ruchem dłoni odgarnąłem kosmyk płomienistych włosów, choć zdawało się jakby ten kolor przygasł. Dotknąłem delikatnie policzka ukochanej i nie wytrzymałem! Błyskawicznie przytuliłem Margaret do siebie! Była tu przy mnie czułem Jej obecność, dotyk i zapach. - Nie opuszczaj mnie....Płomyczku pozostań przy mnie. - wyszeptałem słowa pełne miłości i przerażenia.
Patrzył na nią z otwarta buzią. Przeraziła się tym, jak się zachowywał. Odgarnął kosmyk jej włosów. - Nie. - Szepnęła. - Nie chcę, żebyś mnie dotykał, nie zasłużyłam na to. - Z jej oczu płynęły ciepłe łzy. Nie powstrzymywała tego. Niby po co? Nie miała siły. Przytulił ją. Kiedy usłyszała słowa Yavana odepchnęła go od siebie. - Przecież... Przecież ty nie możesz! - Krzyknęła na niego. - Nie wiesz co ci zrobiłam? Nie wiesz?! Masz pewność, że to się nie powtórzy?! - Krzyczała, chociaż jej głos był ledwo słyszalny. Sama nie była pewna czy siebie słyszy. Łzy nadal płynęły po policzkach. - Nie rozumiem twoich słów, wiesz? - Nie miała siły. Teraz już szeptała, nawet na niego nie patrząc. - To ja powinnam błagać o to, żebyś mnie nie opuszczał, a nie czuję się godna nawet tego. - Upadła na ziemię. - Nawet się nie waż! - Powiedziała od razu.
Potok niekończących się łez towarzyszył słowom wypowiadanym przez Margaret, jakkolwiek trudne były do rozróżnienia usłyszałem je wszystkie. Po części mogłem zrozumieć co miała na myśli mówiąc to wszystko, ale z drugiej strony wiedziałem także co chciałem zrobić i to robiłem. Kiedy ubiegła moją reakcję słowami, postanowiłem najpierw powiedzieć to co leżało mi na sercu, przynajmniej część. - Masz rację nie mam pewności, w życiu nic nie jest pewne. Sam tego nie rozumiem, ale kiedy o Tobie myślę nie czuję odrazy tylko ciepło w moim sercu, wiem że Cię kocham tego jestem pewny. - wypowiadałem słowa powoli, wyraźnie tak by mogła je zrozumieć, poza tym było mi ciężko od wielu lat nikomu nie mówiłem swoich prawdziwych uczuć, szczególnie w tak trudnej i delikatnej chwili. - Nie wiem czy byłbym w stanie normalnie żyć bez Ciebie, nie wyobrażam sobie tego...mówię i robię to czego pragnę i nie przeszkadza mi to. - zbliżyłem się powoli ku Płomyczkowi i ponownie Ją przytuliłem do siebie. Może mnie odepchnąć jeszcze raz jeśli zechce.
Margaret prychnęła. - Powinieneś czuć odrazę i to byłoby najbezpieczniejsze dla ciebie i twoich uczuć, uwierz! - Całą twarz miała już mokrą. Słuchała jego słów, zaciskając usta, żeby tylko nie wybuchnąć płaczem i nie uciec. Podszedł do niej i przytulił, nawet nie zdążyła wykrzyczeć mu, że nie powinien ani tego mówić ani robić. Jednaki kiedy tylko poczuła jego ramiona poczuła się bezsilna. Wiedziała, że potrzebowała czułości. Schowała twarz w jego koszulce i wybuchnęła płaczem. Szybko się jednak opanowała. Popatrzyła na niego smutno. - Lepiej sobie pójdę, zobaczymy się kiedy indziej. - Mówiła słabo, ledwo słyszalnie.
Kurfa! Nic tylko zamieszanie, wydzieranie się i krzyki radości. Ten rok jest naprawdę wyczerpujący. Nie dość, że trzeba ostro zakuwać (taa, akurat), bo życie studenta do łatwych nie należy, to jeszcze jest ten pieprzony Turniej Trójmagiczny i, naprawdę, nic innego się nie słyszy niż paplanina o nim, jaki to on jest niebezpieczny i fajny. Rzygać się już chce. Przynajmniej Szarlocie. Dziewczyna właśnie przechodziła przez korytarz zamku, kierując się w stronę wyjścia, aż tu nagle usłyszała głosy jakichś uczennic. O czym rozmawiały - chyba wiadomo. Turniej. Charlotte, przed wyjściem jeszcze zdążyła posłać im spojrzenie w stylu "a dajcie mi już święty spokój", po czym już jej nie było. Kierowała się prosto na błonia, ale tak właściwie nie wiedziała dokąd właściwie. Może akurat tam spotkałaby swoich znajomych? Przynajmniej na to liczyła. Po drodze rozmyślała sobie swój piękny plan działania na temat jutrzejszego rozstrzygnięcia drugiego zadania. cholera! - skarciła się w myślach - drzesz japę po innych, że ciągle o tym wspominają, a sama lepsza nie jesteś, idiotko. I tu nagle, ni z gruchy, ni z pietruchy (która przy okazji jest obrzydliwa!) znalazła się przy wielkim dębie. cóż, nic innego nie postało jej, niż wygodnie się pod nim rozsiąść, albo iść dalej. Wybrała to pierwsze zważywszy na to, że korona drzewa była bardzo urokliwa i wzrok dziewczyny przez kilka minut dosłownie na niej utkwił. Rozłożysta, z wieloma liśćmi. Szarlotta zastanawiała się, czy piękno drzewa także biłoby od niego podczas zimy. Sama nie miała szansy się tego dowiedzieć kilka miesięcy temu, niestety. Podeszła do pnia Dębu i wygodnie pod nim usiadła, opierając się plecami o jego pień. Głowę przechyliła lekko do tyłu, aby poobserwować jeszcze przez chwilę koronę drzewa. A potem, powoli, jakby odpłynęła. Obudziła się dopiero, gdy dopadła ją wielka chcica na dawkę hery. Nic przy sobie nie miała. Zaczęła się udręka, która ją często nękała, gdy dziewczyna chciała rzucić nałóg. - Suka - mruknęła, nawet nie wiedząc, czy to określenie wędruje do jej osoby, czy do okropnego narkotyku.
Ruszył na błonia w poszukiwaniu chociaż chwili odpoczynku... Wrócił z wesela ojca, otoczony zewsząd pesymistycznymi myślami. Uwielbiał to miejsce. Przysiadł koło jakiejś - której jeszcze się nie przyjrzał - dziewczyny, wyciągając się na szmaragdowozielonym trawniku, opierając plecami o pień dębu i zatapiając w refleksjach. Kto w ogóle wymyślił te słowa małżeńskiej przysięgi? Jak można komukolwiek przysięgać miłość? Uczciwość, wierność, no, to tak. Na pewno są tacy, co potrafią w razie czego wziąć na wstrzymanie i zalecaną przez księży metodą wysublimować popędy w twórczość artystyczną albo wyżyć się w bieganiu i zimnych prysznicach. Uczciwość, lojalność to są rzeczy, nad którymi możesz zapanować, a jeśli nie zapanujesz, może ci ktoś kazać czuć z tego powodu winę. Ale miłość? Nagle, pewnego dnia spotykasz inna kobietę, i okazuje się, że to jest właśnie ta, której szukałeś, całe twoje ciało wyrywa się do niej jak pies na łańcuchu - i co masz z nim zrobić? Nagle, pewnego poranka patrzysz na kobietę w swoim łóżku i uświadamiasz sobie, że od dawna już twoje ciało daje ci sygnały: nie, dość, pomyłka, zawracać! I co na to poradzi przysięga, choćby nie wiem jakimi kapłańskimi klątwami ją składano? W każdą sobotę i niedzielę tysiące par przed tysiącami ołtarzy pokornie powtarza za księdzem te bzdury, nie zdając sobie sprawy, że miłości sobie przysięgać nie można - a po paru latach i tak wszystko im się rozłazi, krzywdzą się nawzajem, nienawidzą, żrą jak pies z kotem, wciągają w to dzieci i nikt się nie zastanowi, że coś jest spieprzone w samym pomyśle. O tak, sam to przeżywał... To on był tym biednym dzieciaczkiem, który tyle razy przeżywał rozwody ojca, że nawet zaczynał ignorować coraz to nowe macochy. Nigdy nie ożeni się pod wpływem impulsu, przynajmniej ze względu na przyszłe pokolenie małych, wrednych ślizgonków. W końcu, z letargu wyrwał go dobrze znany mu głos. Głos Charlotte, która przeklinała na coś lub kogoś. - Joł. - Spojrzał na nią, jednakże nie miał teraz siły posyłać chociażby cienia uśmiechu. Miał spieprzony humor i jeszcze ten nieubłagany koniec roku zbliżał się tak wielkimi krokami...
Kiedy na mnie spojrzała zapłakanymi zwierciadłami duszy wyglądała tak smutno...nie jestem w stanie tego opisać. Delikatnymi ruchami otarłem łzy z twarzy Płomyczka i spojrzałem Jej w oczy tylko przez chwilę nie sądziłem by chciała by to trwało dłużej, nawet dla mnie było to trudne przeżycie. - Wolałbym byś została, ale sądzę że masz rację. - moja obecność sprawiała ból Margaret, widziałem że kiedy na mnie spogląda złe myśli i wspomnienie ogarniają Jej umysł. Pomogłem ukochanej wstać. - Nie możemy zmienić przeszłości, nawet jeśli byśmy bardzo chcieli, ale za to możemy dalej podążać razem ku przyszłości. - miałem nadzieję że zrozumie iż nadal chciałem by nasz związek istniał. Nachyliłem się nad Płomyczkiem i złożyłem długi delikatny pocałunek na Jej ustach, jak bardzo chciałem by się już więcej nie katowała z powodu przeszłości, a jednocześnie wiedziałem że przeszłość często nie chce wypuścić nas ze swych objęć. - Będę pisać listy, jeśli uznasz że chcesz się ze mną spotkać daj znać, a na pewno się zjawię. - nawet nie mogłem poprosić o to czy mogę Jej towarzyszyć do dormitorium. Sądziłem że odmówi i w do datku zaboli Ją moja propozycja. Pozostały mi tylko listy i cierpliwie czekać. Co mnie bolało oraz irytowało tak chciałem być przy Płomyczku rozmawiać z Nią, śmiać się, grać!
Gdy tak siedziała, nagle napadła ją przerażająca i bezsensowna myśl o jej ojcu. Często przyłapywała się na tym, że o nim myślała. W końcu co, jak co, ale Szarlotta powoli zaczęła dzielić swój los z Jérômem. Pewnego razu pewnie się zbudzi, gdy już będzie w pace lub gnijąca w trumnie, choć szczerze wątpiła, czy z tego drugiego mogłaby się zbudzić. Jednak zawsze jest ta pieprzona nadzieja, nie? Dziewczyna zawsze wierzyła w ideały i zawsze chciała dosięgnąć ideału. Nawet teraz, choć sama leży na krawędzi ze śmiercią. Rozmyślając, przy okazji zapomniała o pragnieniu. Na jakiś czas. Na razie. I w pewnym momencie usłyszała czyjś głos. Odwróciła głowę i jej spojrzenie napotkało wzrok Wilkiego. Albo jej się wydawało, albo sam chłopak też był nie w sosie. Zero uśmiechu na twarzy, kamienna twarz, tak bardzo podobna do wyrazu jej twarzy. - hej - mruknęła - wyglądasz, jakbyś właśnie został udupiony w Łazience Jęczącej Marty. - Skomentowała, patrząc na chłopaka z nieodgadniętym wyrazem twarzy.
Popatrzyła na niego, jakby czuła wobec niego wszystkie negatywne uczucia na świecie. Nie było tak. Czuła nieograniczoną miłość i dlatego nie mógł już jej kochać, nie mógł. - Tak, dobrze sądzisz. - O mało nie warknęła. Bardzo dobrze! Musiała sprawiać wrażenie jakby go teraz nienawidziła. Kiedy zaczął mówić o przyszłości, przeszłości... Ach! Margaret i tak nie słuchała. Nie mogła, nie chciała przezywać kolejnego wybuchu histerii. Była zaskoczona, kiedy ją pocałował. Nie zdążyła przekręcić głowy, żeby mu się nie udało. Przerwała pocałunek jak najprędzej. Teraz zaczął mówić o tym, że będzie do niej pisał. Machnęła na niego ręką i odwróciła się, żeby pomału powlec się do Hogwatu i rzucić się na łózko w swoim dormitorium i nie wychodzić z niego aż do wakacji.
Jej spojrzenie, gesty wszystko mówiło wiele, czyżby chciała zakończyć to co nas łączyło? Nawet jeśli, ja nie zamierzałem na to pozwolić, jest światłem który rozjaśnia moje życie i nadaje mu sens. Nawet teraz kiedy prawie na mnie warknęła i uciekła przed moim pocałunkiem moje uczucia się nie zmieniły, jakkolwiek w tej chwili byłem bezsilny i musiałem pozwolić Płomyczkowi odejść to nie pozwolę zniknąć temu uczuciu które nas połączyło. Teraz stałem i spoglądałem z bólem w oczach na oddalającą się Margaret. - Nie poddam się. - wyszeptałem moje postanowienie. Nikt oprócz mnie nie mógł tego słyszeć, ale to nie miało znaczenia. Dopiero jak straciłem Ją z oczu pojawił się mętlik w głowie, zagubienie powróciło, uklęknąłem i poczułem jak z mojego zdrowego oka zaczęła płynąć cienka stróżka. Po chwili wstałem ocierając twarz i ruszyłem ku szkole, miałem nadzieję że nikt mi nie spojrzy w oko.
- Bo tak się poniekąd stało. - Odparł gorzko, z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Westchnął i oparł się ciężko o pień, przymykając powieki. - Nie pytaj. - Dodał jeszcze, posyłając doń coś na kształt uśmiechu. Nie, nie chciał teraz o tym rozmawiać. Nie mógł nawet myśleć. Musiał zapomnieć. Mieć chociaż na chwilę spokój, na tę krótką chwilę. Z dala, od tych wszystkich beznadziejnych myśli. Whisky, dobra stara przyjaciółko, gdzie się podziewasz w potrzebie? Podczas imprez hogwarckiej hołoty tak Ciebie wszędzie pełno... A teraz, nic. Promienie słoneczne ogrzewały jego twarz i chociaż przez krótką chwilę było przyjemnie, to teraz powoli zaczęło się robić parno. Bawiąc się szelkami, usiadł po turecku i obrócił twarz w jej stronę... Uświadamiając sobie pewną rzecz. To przecież Charlotte! Dopiero teraz szczerze się doń uśmiechnął. - Nie wiem jak Ty, ale ja nie mam ochoty rozmawiać. - Powiedział, powoli przesuwając się w jej stronę, tak że ostatnie słowo już wyszeptał. Przygryzł płatek jej ucha, po czym dodał. - I mam nadzieję, Charlotte, że Ty również... - Dodał, odkładając czule niesforny kosmyk włosów za jej ucho.
O matko no! Cokolwiek tak dołowało chłopaka, na pewno nie było byle czym. W końcu naprawdę miał straszną minę męczennika. Szarlota nie miała zamiaru o nic go pytać. Nie chciał mówić - nie powie, koniec. Sama dziewczyna też ma sprawy, których poruszać nie lubi. Każdy ma prawo do zmartwień, czymkolwiek by były. Była Ślizgonka z doświadczenia wie, że niektóre rzeczy należy zataić nawet przed najbliższymi osobami. W tym samym momencie, co Wilkie, Charlotte także odwróciła głowę w jego stronę. Zobaczyła jego szerokie ze zdumienia oczy, a potem ten niesamowicie pociągający uśmiech. Sama też właśnie takim obdarzyła chłopaka, a gdy się przysunął bliżej, jej oczy rozbłysły. Oczywiście, że nie miała ochoty rozmawiać. Po co, skoro słowa można zastąpić czynami? A Charlotte bardzo dobrze wiedziała, że ona i jej towarzysz mają sobie bardzo dużo w tym momencie do "powiedzenia". Przysunęła się do niego jeszcze bliżej, niż byli dotychczas. Gdy chłopak muskał jej ucho i kusił zmysłowym głosem, ta odważyła się tylko na ciche mruknięcie zadowolenia. Objęła go jedną ręką za szyję, a potem wyjątkowo delikatnie włożyła dłoń w jego włosy, bawiąc się nimi. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że Ślizgon zadał jej pytanie. - Powiedz, czy kiedykolwiek byłam skora do rozmowy? - Zamruczała, kładąc swoją drugą dłoń na jego kolanie. Przy okazji położyła głowę na jego ramieniu, chuchając w nią ciepłym powietrzem, wydobywającym się z jej ust.
Dziewczyna przysunęła się do niego jeszcze bliżej, co chłopak uznał za otwarte pozwolenie na dalsze pieszczoty. Uniósł ku górze kącik ust, wciąż muskając nimi jej ucho. - Charlotte... - Wymruczał, kładąc rękę na jej biodrze i masując je wolnymi ruchami. - Jesteś zajebista. - Dodał, zwalniając ruchy dłonią i językiem przejechał po calutkim obwodzie półksiężyca jej ucha, aby wkrótce jego usta znalazły się na żuchwie dziewczyny. Pocałował ją weń krótko, po czym znów przyłożył usta do jej ucha i czuł, jak ta objęła go za szyję i zaczęła kręcić młynki na jego włosach. Nie myślał zaś teraz o niczym... Nawet o tym, że prawdopodobnie dziewczyna zniszczy jego idealnie wystylizowaną fryzurę - co zaś było dla Wilka rzadkością. - Nie wiem. Z reguły w Twoim towarzystwie zajmowałem się czymś innym... - Wymruczał, po czym zerknął znacząco na jej biust i uśmiechnął się dziarsko. Złapał ją za dłoń, która wciąż bawiła się jego włosami i delikatnie masował, kreśląc nań różnej wielkości koła. Dziewczyna odwróciła jego uwagę od wszystkiego. Na chwilę obecną tylko ona gościła w jego myślach i tylko nią się zajmował. - Nie wiem jak Ty, ale ja mam ochotę udać się w bardziej... ustronne miejsce. - Zamruczał, po czym wymuskał ustami drogę do jej żuchwy, a potem szyi, aby złożyć nań krótki, aczkolwiek bardzo czuły pocałunek.
Pieszczoty chłopaka były tak delikatne i tak czułe, że już od samego jego dotyku Charlotte dostawała gęsiej skórki i mrowienia na całym ciele. Dla dziewczyny w tym momencie nie liczyło się nic innego i nikt inny, niż właśnie on. Dosłownie zapomniała o całym świecie, a już najbardziej o tym, że ktoś może ich podglądać. Gdy chwycił ją za biodro, ta od razu mocniej ścisnęła dłoń na jego włosach. Przestała zataczać w nich kółka, a bardziej skupiła się na tym, czym właśnie on się zajmował. Gdy usłyszała swoje imię, uśmiechnęła się słodko, a w tym samym momencie właśnie jej usta wędrowały po karku chłopaka. W końcu odszukała jego usta i bardzo zwinnie uchwyciła jego dolną wargę zębami, ssąc ją delikatnie. Puściwszy ją, odsunęła się od niego na sekundkę i popatrzyła mu głęboko w oczy. Chciała zobaczyć, co się za nimi kryje. Chłopak był, hm... napalony. Wcale ją to nie zdziwiło, bo z jej samej buchał taki żar, jakby właśnie co wyszła ze stustopniowej, nagrzanej sauny. Tak, przy Wilkiem zawsze czuła się piękna. Piękna i porządna, i właśnie dlatego tak bardzo lubiła z nim przebywać. Dawał jej poczucie pewności siebie, a oprócz tego jeszcze bardziej podniecało ją to, że sama bardzo go lubiła. Co innego flirtować z pierwszą lepszą osobą, a co innego z kimś, kogo się lubi. Uchwyciła jego dłoń, splatając ją ze swoją i uniosła na wysokości ich głów. Można dodać, że paznokcie dziewczyny były dzisiaj pomalowane na mocny matowy szary kolor, lecz gdy przyjrzała im się teraz, one jakby zmieniły swoją barwę w słońcu na lekko błękitny. Jakby wszystko jej podpowiadało, że właśnie zmienił jej się humor, z przygnębiającego - na szczęśliwy. Cóż, właśnie, Charlotte była szczęśliwa. Znowu poczuła się odważniejsza, a w dodatku zapomniała o pragnieniu. Teraz nie miała ochoty na żadne z dragów. Nawet jej to do głowy nie przyszło. Może właśnie to był jej lek na ćpanie? Seks? To miało ją uchronić od nałogu? - Gdzie proponujesz? - wymruczała, znów wtulając swoją głowę w jego tors. Przy okazji, jako, iż miała już obie ręce wolne, wsadziła je pod koszulkę chłopaka, gładząc jego umięśniony brzuch.
Dziewczyna odwróciła jego uwagę od wszystkiego; od niechcianych myśli, beznadziejnego samopoczucia i wszelkich zasobów zdrowego pomyślunku. Ich pieszczoty zaszły tak daleko, że wkrótce mieli uprawiać seks w centrum błoni, pod rozłożystym, Wielkim Dębem. Cóż, już kiedyś miał ku temu sposobność - nie, nie myśl o tym, nie myśl o niej, teraz jesteś z Charlotte, nie z nią - i skończył nagi u jej boku, z ogromnym kacem i mnóstwem dzieciaków pokazujących ich sobie palcami. Jednakże teraz było inaczej. Teraz zdrowy rozsądek zabierała mu Charlotte, jej ponętne ciało i jedwabisty dotyk, a nie ognista. Mimo wszechogarniającego pożądania, mógł w razie potrzeby, pomyśleć racjonalnie. W trakcie przerwy pomiędzy pieszczotami, zaraz wracały ku niemu te ponure myśli i wraz z nimi... rozsądek. Próbował zrozumieć, kim dlań Charlotte właściwie jest. Nie nazwałby jej przyjaciółką, nie nazwałby jej znajomą... Takie relacje, jak dobra znajoma czy paczka, również stanowczo mu nie pasowały. Mimo, że sporo się różnili, zawsze wiedzieli, czego od siebie oczekują. Tak jak teraz. Zrozumieli siebie nawzajem bez zbędnych słów; oboje potrzebują w tej chwili bliskości. Ogniste pieszczoty zaś, stanowczo spełniały wymagania i Charlotte i Wilka. Z reguły, nieszczególnie interesował się osobą, którą całował czy dotykał. Po prostu przepadał za doznaniami czysto fizycznymi. Po wspólnie przespanej nocy, zazwyczaj budził się jako pierwszy, aby potem odejść bez słowa. Nie budziło w nim to potem najmniejszych refleksji... Jednakże Amaya całkowicie go zniewoliła. Opętała do tego stopnia, że przez większość czasu, po prostu nie mógł myśleć o nikim innym, o niczym innym. To o niej ciągle śnił na jawie, to ona wciąż gościła w jego umyśle, tylko ona pobudzała jego ciało... aby potem odejść. Bez słowa pożegnania. Dziewczyna uniosła ich dłonie na wysokość głów i uśmiechała się teraz, a chłopak z zadowoleniem zanotował poprawę jej nastroju. On również poczuł się przy niej lepiej, chociaż wciąż czuł przygnębiającą pustkę gdzieś pod żebrem, która pulsowała teraz wyjątkowo szybko i jak nigdy dawała o sobie znać. W pewnym momencie stracił już nawet ochotę na jakiekolwiek pieszczoty, chciał tylko odejść jak najdalej, uciec od tego nienazwanego przezeń bólu, który zniechęcał go do każdej czynności i sprawiał, że czuł się tak podle. Jednakże ta pusta sama w sobie nie jest najgorsza. Najgorsze jest to... że nie potrafił tego nazwać. Że stał się jakiś... tkliwy. Już samo dotykanie kobiet, nie sprawiało mu takiej przyjemności, jak rozmowa. Dopiero przy Charlotte, jego stan uległ poprawie. Może już wraca do swej ponurej, prostackiej egzystencji? Oby. Dziewczyna wsadziła ręce pod bluzkę Wilka i masowała teraz tors chłopaka, wywołując ciary na całym ciele. Charlotte podnieciła go do tego stopnia, że zupełnie zapomniał o swojej propozycji, a propos udania się do nieco bardziej ustronnego miejsca i naparł na jej szyję namiętnie wargami i pchnął na plecy, nachylając się nadeń - wciąż zapalczywie pieszcząc jej szyję.
Wszystko to było takie łatwe, a jednak tak bardzo skomplikowane. Dziewczyna także zastanawiała się do jakiego rodzaju znajomości mogłaby zaliczyć Wilkiego. Przyjaciele, znajomi - zdecydowanie nie. Nie znali się za dobrze, a jednak dobrze wiedzieli co ich wzajemnie pociąga, aby potem po prostu sprawiać sobie przyjemność. To było... dziwne. W końcu Charlotte nigdy nie była typem dziewczyny uganiającej się za facetami, ale wręcz przeciwnie. Zawsze się przy nich krępowała, bała się. Teraz, gdy o tym pomyśli, na jej ustach od razu kwitnie drwiący uśmieszek. Przecież wcale nie była taką, za jaką się uważała. W oczach mężczyzn, z którymi bywała w związku zawsze liczyło się tylko jedno - albo naprawdę im zależało, albo po prostu dla seksu. Cóż, trzeba przyznać, że w jej wypadku zawsze górowało to drugie. I tak naprawdę chyba nigdy nie usłyszała od kogoś słowa "kocham", a sama też go nie używała. Można by powiedzieć, że po prostu czeka na właściwą osobę, ale czy na pewno? Tego właśnie pragnie? A może po prostu nie zna znaczenia tego słowa i chce je użyć na pierwszej lepszej osobie? Zauważyła, że chłopak zapomniał o swojej poprzedniej propozycji, a Szarlocie to naprawdę nie robiło różnicy, gdzie mogą to zrobić. Może być w salonie na kanapie, w pustej klasie na stole, a nawet w Zakazanym na chłodnej ściółce, wszystko jedno. Nawet nie zauważyła, kiedy z jej ust wyciekło ciche westchnienie, a potem jęk zadowolenia, gdy chłopak przewrócił ją na plecy, całując w szyję. Ona sama trzymała ciągle dłonie na jego torsie, przy okazji coraz wyżej podnosząc mu koszulkę i obejmując go z tyłu nogami. Z łatwością odnalazła jego usta i złożyła na nich namiętny, gorący pocałunek, a potem, bawiąc się jego szelkami, powoli zsuwała je z ramion chłopaka. - Wil... - chciała wymówić jego imię, ale w połowie ucięła wyraz, aby znów zatopić wargi w jego ustach, a przy okazji bardzo intensywnie zastanawiała się, czy to będzie ostatni raz ich "spotkania".
Pogoda naprawdę sprzyjała wszelkim spacerom. Chociażby takim dookoła zamku. Aż się chciało wychylić nos poza kamienne mury, wszak promienie słoneczne pieściły każdą napotkaną, uśmiechniętą twarzyczkę. Ah, jak cudownie! Lavrenty również postanowił skorzystać z ostatnich zapewne dni ładnej pogody. Co prawda miał kaca i był nieco zmęczony, ale ktoś mu kiedyś powiedział, że na złe samopoczucie dobrze działa świeże powietrze. A może sam to wymyślił? Nieważne, ważne, że korzystał z tej rady, czyjakolwiek by nie była. Długo włóczył się tu i ówdzie zaczepiając napotkanych uczniów, długo po prostu stał w miejscu rozkoszując się ciepełkiem, a aktualnie siedział sobie pod wielkim dębem paląc papierosa. Uginał nogi w kolanach podciągając je prawie pod brodę i co rusz wypuszczał z ust szare smużki tytoniowego dymu, robił nieduże kółeczka, czy próbował jeszcze innych kształtów, które oczywiście nie wychodziły. Spokój panujący dookoła i śpiew ptaków rzeczywiście dobrze wpływał na jego duszę. Żyć nie umierać! Przymknął nawet oczy i obsunął się nieco niżej prostując jedną nogę. Machał stopą w prawo i w lewo... prawo... lewo... Wreszcie kompletnie się odstresował...
Miło było się od czasu do czasu wybrać się na błonia w zwykłym celu wyprostowania nóg, czy tam nawet uspokojenia nerwów i tym podobnych. Nie, żeby akurat ktoś taki jak Gideon miał problemy z nerwami, ale zawsze warto dmuchać na zimne, prawda? W końcu zaczął się nowy rok szkolny, będzie mnóstwo nauki, zero czasu na przyjemności. Chociaż nie, wydaje mi się, że ktoś taki jak on potrafi pogodzić obowiązki z zabawą, więc o to nikt nie powinien się teraz martwic. Poza tym, on i tak wiele się nie uczy, bo nauka dla niego to pestka. Wszystko mu przychodzi z ogromną łatwością. Przynajmniej on sam tak uważa. Ależ nie, on wcale nie jest pozerem. I wcale nie ma wysokiego mniemania o sobie. To po prostu stwierdzenia faktu, żeby nie było. W każdym razie w celu zrehabilitowania sobie tego całego tygodnia, gdzie całymi dniami siedział w swoim dormitorium, udał się na spacer i dziwnym trafem wylądował przy wielkim dębie. Co ważniejsze, zobaczył tam swojego brata, więc od razu skierował się w jego kierunku. - Cześć - zwrócił się do niego w dość nieoryginalnym powitaniu, ale co tam. Nawet usiadł sobie obok niego w podobnej pozycji. No co? Bo tak było najwygodniej.
Już prawie przysypiał, w zasadzie można nawet stwierdzić, że coś zaczynało mu się śnić, kiedy do jego uszu dotarł czyjś głos. I to czyj! Był dla uszu Lavrentego jak mleko z miodem na chore gardło, łagodził wszelkie jego nerwy, pomagał na wszystko, spokojnie mogę napisać, że Gryfon kochał głos swojego brata. Zresztą nie tylko głos... Usta Lavrentego wykrzywił delikatny uśmiech. Uniósł jedną powiekę spoglądając na Krukona. - Tylko cześć? Żadnego co tu robisz, jak się czujesz? - rzucił otwierając drugie oko. Przeniósł wzrok na dłoń, w której nadal dzierżył ledwo już palącego się papierosa. Westchnął ciężko gasząc go do końca o trawę i wyrzucając gdzieś daleko. Z pewnością osoba Gideona świetnie wpływała na Lavrentego, ba, nawet lepiej niż słoneczne kąpiele czy tytoń. Gryfon jeszcze przez chwile obserwował brata, a zaraz, z szerokim uśmiechem odwrócił się w jego kierunku zarzucając mu ręce na szyję. Splótł ze sobą palce obu dłoni, oparł brodę na ramieniu Krukona i nadal głupkowato się szczerząc wbił spojrzenie w jego ucho. - Co tu robisz i jak się czujesz? - zapytał jeszcze bardziej przybliżając się do brata i jeszcze mocniej do niego przytulając. Dla kogoś, kto patrzył na to wszystko z boku mogło się wydawać dziwnym zachowanie jednego z Miedwiediewów, wszak jakby nie było łączyły ich więzy krwi... co nie przeszkadzało Gryfonowi obściskiwać, tulić i nie wiadomo co jeszcze Gideona. Dziwne...
Widok Lavrentego z pewnością ucieszył go nie mniej, jak samego jego brata widok Gideona. W końcu nie widzieli się już od... dłuższego czasu. Wiadomo, jak to jest. Byli z innych domów, co w sumie średnio się Krukonowi podobało. O wiele bardziej byłby zadowolony, gdyby Tiara przydzieliłaby ich do tego samego domu; Wtedy mieliby dla siebie więcej czasu i w ogóle. On oczywiście nie gardził bratem dlatego, że był z Gryffindoru. Wręcz przeciwnie; Miał wielką potrzebę interesowania się nim, pilnowania i troszczenia się, co oczywiście bardzo mu się podobało. Uśmiechnął się do niego, lekko przekrzywiając głowę i wywracając oczami pod jego adresem, a kiedy tamten zarzucił mu ręce na szyję i położył głowę na ramieniu, uśmiech Gideona jeszcze bardziej się poszerzył, przy okazji objął go jedną ręką w pasie, drugą przytrzymując na wysokości jego oczu i jednym delikatnym ruchem strzepując mu kosmyki brązowych włosów, spadających mu na oczy. - Stęskniłem się, szukałem cię. - Mruknął tak cicho, żeby tylko jego słowa usłyszał Lavrenty, a potem przeniósł wzrok z powrotem na swoją dłoń obejmującą go. - Czuję się... wspaniale. A ty? - Zdążył zapytać jeszcze po krótkiej chwili. Rzeczywiście, niecodziennym widokiem w końcu jest zobaczenie dwóch braci bliźniaków, obejmujących się i czule gawędzących sobie pod drzewem. Jednak tak samo jak Gryfonowi, Gideon nie szczególnie zwracał uwagę na to, czy ktoś ich obserwuje, a jeśli tak - jak interpretuje ich zachowanie. Od zawsze był przyzwyczajony do ciekawskich i niezbyt przyjemnych spojrzeń w jego kierunku, więc od jakiegoś czasu po prostu przestał się tym przejmować. Nikogo przecież nie powinno dziwić to, że chłopak lubi bliskość swojego brata. W końcu, praktycznie rzecz biorąc, został mu jedynie on, bo w końcu rodzinka z Rosji miała swoje sprawy, i jakoś nikomu się zbytnio nie śpieszyło, żeby zainteresować się życiem młodych Miedwiediew'ów.
Jakże ucieszyły Lavrentego słowa brata! Szukałem, stęskniłem... z pewnością sprawiło mu to wielką przyjemność. Zresztą on sam co rusz rozglądał się za Gideonem, a spacerując zaglądał w miejsca, w których mógłby Krukona spotkać. Wielka szkoda, że nie mogli dzielić dormitorium... a Lavrenty nadal pamiętał najgorszy dzień swego życia, pierwszy dzień szkoły, w którym to Tiara dotykając jego głowy wykrzyknęła "Gryffindor!" Z początku bł zupełnie załamany, ale z czasem depresja minęła i przyzwyczaił się do bycia Gryfonem. Okropne wspomnienie... - Dobrze, że tęskniłeś, to znaczy, że jednak jestem dla Ciebie kimś więcej niż bratem z jednej szkoły. Bo nawet nie z jednego domu... - tu westchnął ciężko. Jego smutek nie trwał jednak zbyt długo, jak zwykle zresztą. Lavrenty nie potrafił się długo smucić, no chyba, że akurat miał gorszy dzień, ten jednak należał ewidentnie do tych lepszych, szczególnie, że wreszcie spotkał kogoś, za kim najbardziej tęskniły jego oczy. Roześmiał się kiedy brat go objął. - Ja? Ja nawet nieźle... Trochę boli mnie głowa i w ogóle, bo wiesz... spotkałem się wczoraj z Corin w Trzech Miotłach i trochę... trochę wypiliśmy. Może nawet trochę więcej niż trochę. - zauważył marszcząc brwi. Zbyt mądre to jego słowa nie były, ale od raz wiadomo o co chodziło, po prostu upili się jak świnie. W sumie jakby tak pociągnąć go za język, nie wszystko pamiętał, ba, film urwał mu się względnie wcześnie, co źle świadczyło o jego pijackich umiejętnościach... Niestety. - Co tak świetnie wpłynęło na Twoje samopoczucie, hę? - rzucił kolejnym pytaniem tym samym poprawiając się nieco i przerzucając bratu nogi nad kolanami. Z pewnością było to wygodniejsze niż skręcanie się w jakiś dzikich pozycjach, a że żadnemu nie przeszkadzało publiczne obściskiwanie się to mógł korzystać. Ponownie wbił w Krukona spojrzenie uśmiechając się przy tym szeroko i pociągnął nosem. Poluźnił nieco uścisk zdejmując głowę z jego ramienia.
Pogoda nie zachęcała do opuszczenia zamku. Można by się więc domyślać, że pada ulewny deszcz i wieje wiatr. Nic bardziej mylnego. Słońce wychyliło się zza leniwie pełzających kłębiastych chmur i raziło swoim blaskiem. Taki klimat z pewnością mógł nie podobać się osobie, która większość swojego życia spędziła w mroźnej Rosji. Owszem, mieszkała w Anglii już kilka lat, ale nie zmienia to faktu, że chyba nigdy nie przyzwyczai się do tutejszych warunków atmosferycznych. Ta słoneczna pogoda miała tylko jedną dobrą stronę. Sonia mogła spokojnie eksponować swoje długie, zgrabne nogi bez narażenia się na przeziębienie i konieczność pozostania w łóżku przez kilka dni. Nic ją tak nie deprymowało jak bezczynne leżenie w łóżku i bierne obserwowanie sufitu. Dlatego miała dziś na sobie krótkie, czarne spodenki i zieloną bluzeczkę na ramiączkach. Tym samym przypomniała o swojej byłej przynależności do domu Salazara Slytherina. Oczywiście, nie to było jej zamiarem, lecz uchwycenie kontrastu z jej bursztynowymi oczętami. Włosy miała jak zwykle upięte w kok. Panna Smirnowa musiała znaleźć jakieś zacienione miejsce, więc nic dziwnego, że wybrała duży dąb z ogromną, rozłożystą koroną. Usiadła pod nim, oparła głowę o korę i skrzyżowała nogi. Ot taka zwykła postawa, nie mająca żadnego konkretnego przekazu.
Daniel szedł z zadartą głową, wpatrując się w niebo. Po tygodniu mżonki pogoda wreszcie się poprawiła, dając mu okazję do wyjścia na dwr bez parasola i płaszcza, być może ostatni raz w tym roku, przed przyjściem jesieni. Tak więc Daniel kroczył, z pewnością nie dumnie i na pewno nie z gracją. Gryzący w kostki Gwin i nienaturalnie wykrzywiony kręgosłup nie sprzyjały zachowaniu równowagi. Poza tym, jego uwagę rozpraszły chmury, które obserwował. O, tamta na przykład była podobna do wisienki...a ta, trochę po lewej od niej, do kruka...właściwie to był to kruk, z krwi i kości. Ponieważ jednak od obserwacji chmur i kruków zaczął go boleć kręgosłup, wrócił do normalnej pozycji, kierując swój wzrok na dąb w stronę którego zmierzał i na osóbkę pod nim siedzącą. Nawet, gdyby nie zauważył jej pięknej, słowiańskiej urody, na pewno rozpoznałby ją po idealnie kulistum koczku. Osobiście uważał, że jest uroczy. Chłopak westchnął głośno. Dziewczyną siedzącą pod dębem była niejaka Sonia, w której to kochał się prawie całą czwartą klasę. Niesety, nigdy nie było mu dane zamienienie z nią więcej niż kilku słów. Postanowił więc nie gonić mażenia nie do spełnienia. Zapomniał o Soni, przynajmniej do momentu, gdy zobaczył ją przy stole studentów, praktycznie na wprost siebie. Tym razem jednak postanowił nie zmarnować okazji. Problemem było jedynie to, że rosyjska piękność całą swoją osobą onieśmielała go do tego stopnia, że nie dał rady zaprosić jej na randkę. Co jednak, jak się zarzekał, miało się niedługo zmienić. Gwin zniknął gdzieś, prawdopodobnie w pogoni za dziką przedstawicielką jego rasy. Taka szansa nie zdarzała się zbyt często (wozak był strasznie zaborczy, a Daniel z doświadczenia wiedział, że nikt nie lubi być obrzucany wyzwiskami przez gadającą kunę), trzeba więc było z niej korzystać. Wyprostowawszy się, podszedł do dębu, siląc się na wyluzowany uśmiech.
Ostatnio zmieniony przez Daniel Brein dnia Nie Wrz 11 2011, 12:02, w całości zmieniany 1 raz
Siedząc pod drzewem, miała ograniczoną możliwość obserwacji nieba. Zresztą, niezbyt interesowało ją sklepienie niebieskie za dnia. O wiele bardziej fascynowało ją niebo w odsłonie "granatowego materiału z błyszczącymi cekinami". A na to będzie musiała poczekać jeszcze ładnych parę godzin. Za to doskonale widziała chłopaka, który z zadartą wysoko głową maszerował w jej stronę. Całe szczęście, że gajowy dba o czystość trawników, bo jeszcze przez nieuwagę jego but mógłby trafić na niespodziankę o bardzo przyjemnej woni. Z nieznanego Sonii powodu, przerwał kontemplację nieba i przeniósł wzrok na dąb, a więc również i na nią. Patrzyła przez chwilę na niego, chcąc określić jego tożsamość lub chociażby wiek. Albo się myliła albo pamiętała go z rozpoczęcia roku szkolnego studentów. Ale z imieniem będzie już miała większy problem. David, Daniel? Na pewno coś na D. Ich spotkanie było nieuniknione. Sonia nigdy nie miała nic przeciwko nawiązywaniu nowych znajomości, więc nie wstała i nie odeszła stąd na pięcie. Zwłaszcza, że to osobnik płci przeciwnej, idealny do kokietowania i flirtowania. Dlatego bez zbędnych ceregieli zarzuciła nogę na nogę. Ten gest miała opanowany do perfekcji i wyglądał tak naturalnie, że nikt nie mógłby przypuszczać, że panna Smirnowa eksponuje swoje zgrabne nóżki umyślnie. - Nie lubisz słońca? - spytała głosem, który ciężko zakwalifikować do jakiejkolwiek grupy. Niby lekko figlarny, ale również poważny. Każdy interpretował go po swojemu i o to też Sonii chodziło. Posunęła się delikatnie, robiąc mu miejsce koło siebie. Po co chłopina będzie stał, skoro on również wybrał to miejsce do relaksu? Drzewo jest szerokie, mogą się nim podzielić. Błysnęła białymi zębami i uśmiechnęła się uroczo, by Daniel nie miał wątpliwości, że przejście do siadu jest najlepszym pomysłem.