Wspaniale rozgałęzione drzewo rzucające przyjemny cień na znajdujące się pod nim osoby. Dzięki licznym gałęziom idealne do wspinania i przesiadywania na grubych konarach, rozmawiania z przyjaciółmi lub po prostu odpoczywania po mniej lub bardziej ciężkim dniu. Można znaleźć pod nimi duże żołędzie, idealne do prac plastycznych bądź rzucania w innych. Na jesień mieni się wspaniałą czerwienią i brązem, wiosną zaś można nacieszyć oko soczystą zielenią.
Wyszedł na błonia, miał dość dobry humor. Zima jest jednym z jego ulubionych pór roku. Właśnie ona, najbardziej napełnia go weną. Podchodził właśnie do Wielkiego Dębu, a śnieg skrzypiał mu pod stopami, co go trochę denerwowało. Wolał poruszać się cicho, bezszelestnie. Więc czuł się dziwnie. W głuchej ciszy, odgłos ugniatanego śniegu brzmiał wręcz nieznośnie. Oparł się o drzewo i jak zwykle - rozglądał się.
Gdzie on się podział? Nie ma go w zamku, więc pewnie na błoniach. Twan. Gdzieś zniknął. A niech do tam! Jak już jestem ubrana, to się przejdę - pomyślała. Tylko gdzie? Może pod ten wielki dąb? Z braku innych pomysłów udała się w kierunku dębu. Zatrzymała się. Ktoś tam jest. Roger. A co mi tam, nie zje mnie. Chyba. - Cześć. - postanowiła przywitać się grzecznie.
Właśnie miał zgromić wzrokiem osobę, która przerwała mu jego ciche rozmyślania, jednak gdy spojrzał kto to, zobaczył tą nową. Pamiętał ją z pokoju wspólnego. Tak, tak. Panna Fly. - Cześć, Angie. - Powiedział aksamitnym głosem, no bo niby jakże inaczej? Bardzo chętnie oczarowałby tą młodą, śliczną osóbkę, jednak słyszał, że jest już zajęta. A po co wyrabiać sobie opinie taniego podrywacza? - Co cię sprowadza na błonia w taką chłodną pogodę? - Zapytał z uśmiechem. Tak, u ś m i e c h e m. Niezwykle szczerym, jak na niego.
Była już uprzedzona, co do niego. Pewna krukonka podczas obiadu napomknęła, ze ów właśnie młodzieniec jest w stanie poderwać każdą. Jednak nie Angie. Nauczona przejściem z Nate'em postanowiła trzymać go na dystans. - Szukałam Twana, ale gdzieś przepadł. No trudno. A ty, co tak stoisz samotnie i zagadujesz niewinne dziewczęta, co? - zażartowała lekko
Pod wielkim dębem pojawiła się Melody. Oczywiście nie była cała zdyszana jak w salonie wspólnym. Zauważyła Angie. Pomachała jej, gdyż była nie co daleko od niej. Przyszła w miejsce oczywiście z książkami. Krukonka nigdy nie roztaje się z nimi. Pomachała także jednemu z puchonów. Kiedy doszła do dębu oparła się na nim i zaczęła czytać. Czytanie to jej żywioł.
- A lubię sobie czasami posiedzieć samotnie w ciszy. - Tylko, że teraz nie siedział, tylko stał i nie był sam. Spojrzał na dziewczynę, która do nich doszła. Odmachał jej trochę zdziwiony, po części z faktu, że macha do niego obca dziewczyna trochę, że nie znalazła sobie lepszego miejsca na czytanie, tylko błonia całe pokryte śniegiem. - Czyli to oficjalne? No wiesz... Ty i Twan? - Zwrócił się znów do Puchonki.
Dziewczyna spojrzała na Puchonów. Melody wydawało się że mówią sobie w myślach krytyczne rzeczy o niej typu ,,Po co ona w taki ziąb przyszła" lub ,,nie ma gdzie indziej czytać". -Otóż nie- stwierdziła krukonka sobie w myślach. Lubi przychodzić w takie miejsca. Może sobie odsapnąć. Kiedy mieszkała w Dublinie codziennie po lekcjach w szkole chodziła do parku ze swoim ulubionym pupilkiem. Oczywiście mowa tu o Brutusie-psie Melody.
- Cześć Melody - pozdrowiła krukonkę szczerze ucieszona. W jej obecności Roger nie pozwoli sobie na zbyt wiele. - Nie, jeszcze nie...a kto ci powiedział, że jesteśmy razem? - spytała szczerze zdziwiona. Słyszała, że tu plotki roznoszą się szybko, ale że aż tak? - Ja słyszałam, że ty też nie narzekasz na brak uwielbienia ze strony płci przeciwnej?
- Plotki robią swoje. Wystarczy, że ktoś was zobaczy razem w sklepie i już zaczynają się zastanawiać. - Przyznał i przybliżył się do Angie o parę kroków, korzystając z okazji, że Melody wpadła chyba w trans czytania. - Na prawdę? Ja słyszałem co innego. - Znów się uśmiechnął, może nie był to ten sam szczery uśmiech co przed chwilą ale zawsze coś.
W co on sobie pogrywa? Mówi zupełnie jak Nate. - Wiesz, ja chyba jednak poszukam Twana w zamku. - powiedział robiąc kilka kroków w tył. Nie zrobiła zawstydzonej miny. Skądże! Przekrzywiła głowę, uśmiechnęła się figlarnie i nie zmieniając pozycji powiedziała: - Może się jeszcze zobaczymy, cześć - wyprostowała się, odwróciła i z pełną gracją oddaliła się od chłopaka zmierzając du zamkowi.
Melody wetknęła swój nos w książkę. Oczywiście była to książka z zaklęciami. Po cichu powtarzała sobie te zaklęcia. Mówiąc sobie po cichu zaklęcia Melody zerknęła pod kontem oka Angie oraz puchona. Widziała jak nieznajomy przybliża się do puchonki. Melody wiedziała coś nie coś o Angie i Twanie. - Nie Melody! Nie będziesz wtrącać nosa w nieswoje sprawy-powiedziała sobie po cichu krukonka i znów wzięła nos w książkę i czytała. Oczywiście potarzała po ciuchu zaklęcia.
- Poczekaj! - Krzyknął za nią, nie da się tak po prostu spławić. Przecież nic złego nie zrobił. Chyba... Uraziło ją to, że podszedł troszeczkę bliżej? No cóż... Każdy jest inny i każdy inaczej reaguję. Czy mu się zdawało, czy Krukonka gada do siebie?
Krukonka nie zwracając już uwagi na Angie i puchona, wzięła książkę i pokierowała się w stronę mostu. Kiedy szła niechcący upuściła książkę i oczywiście sama się przewróciła -Matko czy zawsze mi się musi to przytrafiać? - znów niechcący powiedziała głośno Melody. Podniosła książkę wraz ze sobą i pobiegła w stronę mostu.
Gdy usłyszała, że za nią woła przystanęła uśmiechnęła się do siebie i się odwróciła - Słucham? - odpowiedziała spokojnie. Ciekawe,czy do mnie podejdzie? Bardzo była ciekawa jego reakcji. W końcu chyba jako jedyna się jemu oparła. No ciekawe, co teraz Roger zrobi...
- Przepraszam. - Do końca sam nie rozumiał za co przeprasza, ale chyba właśnie tego od niego oczekiwali. Przeprosin. Roger nie był jakimś cholernym dupkiem i umiał przepraszać. - Nie wiedziałem, że tak zareagujesz. Nie chce, by właśnie tak to się skończyło.
Uśmiechnęła się lekko. I tak nie miała ochoty z nim gadać. Pies na baby, o. - Dzięki, ale i tak mam do Twana sprawę. Na pewno będziemy się widzieć, w końcu oboje jesteśmy z Hufflepuff'u. Uśmiechnęła się niego przyjacielsko. Angie się nie da! Myślał, że przeprosi i co jeszcze?- No to cześć - spojrzała na niego uwodzicielsko swoimi złotymi tęczówkami, odwróciła się zgrabnie i poszła do zamku zostawiając go samego.
Błądząc po błoniach, Krukonka dotarła właśnie tutaj. Dzisiaj nie było zimno, może dlatego, że nie było wiatru? Mimo to, kosmyki włosów i tak wpadały jej w oczy. Odgarnęła je, zniecierpliwionym ruchem i zmarszczyła nosek. Coraz częściej miała dość tej zimy. Westchnęła i ruszyła dalej. Śnieg skrzypiał pod jej nogami, co ją jeszcze bardziej zirytowało. Spojrzała za siebie i zobaczyła długi ciąg jej śladów na śniegu. Machnęła krótko różdżką, aby przykrył je biały puch i nie było żadnych oznak jej przyjścia tutaj. Zrobiła to instynktownie, bez większego powodu. Ta monotonia dnia codziennego źle na nią działała. I to było widać gołym okiem. Zaczęła szukać wzrokiem jakiegoś nieośnieżonego kamienia. Mam!, pomyślała i skierowała się w jego stronę, aby na nim odpocząć. Siedziała tak chwilę, a z powodu barków lepszych pomysłów wyjęła zeszyt i zaczęła w nim coś kreślić.
Pod wielki dąb przyszła Melody. Chciała ochłonąć po wczorajszym dniu. W tym dniu przyszła bez książki, gdyż chciała sprawdzić swoje magiczne zdolności. Nagle zauważyła jedną z krukonek jak siedziała na kamieniu. Pomachała jej z grzeczności i poszła w kierunku debu.
Rześkie, zimowe powietrze owinęło się wokół niego, przywołując na usta lekki uśmiech. Dłoń trzymaną w kieszeni zacisnął w pięść; palce miał zgrabiałe z zimna, ale rękawiczki... no, gdzie były jego rękawiczki? Nie widział ich nigdzie od zeszłej zimy, ale po co tracić czas na szukanie, kiedy można zając się interesującą lekturą? Brandon ruszył do przodu, wydeptując świeże ślady na śniegu, słysząc jego ciche skrzypienie i czując, jak przykleja mu się warstwami do podeszw butów. Zima miała w sobie niewątpliwie wiele uroku, ale dla chłopaka i tak mogła nigdy nie przychodzić. Zatrzymał się i wyprostował, rozglądając. Szukał jakiegoś spokojnego miejsca, gdzie mógłby usiąść i w towarzystwie wyczarowanego przez siebie, ogrzewającego płomienia, poczytać. Przesunął wzrokiem po granicy Zakazanego Lasu i niemal prychnął. Nie był w stanie zrozumieć tej chorej fascynacji, którą uczniowie Hogwartu darzyli Las i przebywali w nim, namiętnie łamiąc regulamin szkoły. I po co? By poczuć dreszczyk emocji? Szczyptę adrenaliny w żyłach? W zamian za co? Szlaban i zagrożenie rozszarpaniem przez dzikie zwierzęta? Chłopak skrzywił się lekko i przesunął wzrok dalej, kierując go na Wielki Dąb. O! Jakie miejsce może być lepsze, niźli stare, dumne drzewo pamiętające czasy wielkich założycieli Hogwartu? Na jego twarz z powrotem wstąpił lekki uśmiech, gdy dziarskim krokiem ruszył w jego stronę, ślizgając się tak, że ostatnimi siłami trzymał się w pionie. Wyjął rękę z kieszeni, by pomóc sobie w utrzymywaniu równowagi w razie potrzeby, drugą zaś przyciskał do boku wielki i stary wolumin, kompendium wiedzy o wojnach goblinów (w końcu opuścił ostatnią lekcję Historii Magii, należy uzupełnić braki w wiedzy). Jakimś cudem doszedł pod Dąb bez żadnej wywrotki i usadowił się, czy raczej wywrócił na śnieg. Otworzył księgę i położył ją sobie na kolanach; przewracał karty, delektując się dotykiem starego papieru i widokiem ozdobnej czcionki, trudnej do rozszyfrowania. Ale czytanie nie wciągnęło go na długo. Mimowolnie podniósł wzrok i wodził oczami po błoniach, jakby mając nadzieję, ze gdzieś, może... Ależ z ciebie głupiec, przemknęło mu przez myśl. Mimo to nie mógł zdusić w sobie naiwnej nadziei, że może ona znajduje się gdzieś w pobliżu. Nawet nie chciał z nią rozmawiać. Westchnął. Wystarczył mu sam widok jego Anioła. Błogi uśmiech wpłynął na jego wargi, zanim zdążył go powstrzymać, przypominając sobie jej piękne włosy, niczym odmęt oceanu o północy i ten czarujący błysk w oku... Opanuj się, skarcił się w duchu i powrócił do lektury. Ale czytanie nie zajmowało go już teraz tak bardzo, jak przedtem.
Dla Connie cały dzisiejszy dzień był dosyć skomplikowany. Zdążyła się pokłócić z jednym z najlepszych przyjaciół, pogodzić. Do tego była tylko i wyłącznie obserwatorem podczas walki, kiedy to powinna brać w niej udział i być dodatkowo prowodyrem. Cóż, życie płata różne figle i chcąc czy nie musimy się na nie godzić. Taki już los osób o zmiennym usposobieniu. Jeszcze chwilę temu była bardzo szczęśliwa. Jednak wystarczyło kilkanaście sekund, przejście korytarzem obok jednej osoby, a już zły humor spadł na nią jak deszcz z chmury burzowej. Wrogowie zdecydowanie byli mile widziani w każdy normalny dzień, ale nie w tak... słowo inne niż pokręcony tego wszystkiego tak dobrze nie odda. Najgorsze tylko, że osobą, którą ujrzała był jej własny ojciec. A raczej były tatuś. Miał problem, żeby jej kiedyś nie kupić upragnionej zabawki, ale z wydziedziczeniem to jakoś nie. Co się zmieniło przez te kilka lat? Przede wszystkim zyskała bliznę na policzku, od poparzenia, a ta już była przyczyną braku kolegów, zmiany charakteru i w końcu uznaniem jej przez rodzinę za niepoczytalnie umysłową. W nadziei na chociaż chwilę wytchnienia, czas, w którym mogłaby wszystko spokojnie przemyśleć, wyszła zza zimnych ścian zamku. Rozejrzała się i uznała, że najlepsze miejsce jakie odseparuje ją od ludzi jest polana pod dębem. Kiedy było ciepło czasem wdrapywała się na jego gałęzie, ale teraz pewnie był cały w białym puchu, więc raczej nie da rady nie kończąc przy tym upadkiem z wysokości. Pewnie dla tego też nie zastanie tam zbyt wielu osobników. Oj jak się przeliczyła. Kiedy doszła na miejsce, już z daleka ujrzała, że ktoś zajął jej ukochane miejsce. Nie zrezygnowała jednak i zbulwersowana, z groźną miną zaczęła zbliżać się do drzewa.
Czytał, ale daty i imiona mieszały mu się, gdy nie skupiał się zupełnie na treści. Co chwila podnosił wzrok, by rozejrzeć się dookoła. Czuł się przez to dziwnie otoczony, obserwowany. Zamrugał kilkakrotnie, ale to nie pomogło mu pozbyć się wrażenia. Oparł palec prawej ręki o margines książki, i chociaż wzrokiem połykał litery, sens zgubił się po drodze. Pochłonął w ten sposób jeden akapit, gdy, zrezygnowany, znów podniósł wzrok i... oniemiał. Czy to był sen? Żart jego podświadomości? Jak to możliwe, że ona idzie właśnie przez błonia? Potrząsnął głową, ale gdy znów spojrzał przed siebie, obraz okazał się być prawdziwy. Żołądek przewrócił się mu do góry nogami, gdy obserwował wędrówkę dziewczyny przez błonia. W miarę, jak się przybliżała, Brandon miał coraz większe wrażenie, że zmierza w jego kierunku. W tym momencie żołądek Brandona, wciąż odwrócony do góry dnem, zaczął wykonywać jakieś zwariowane tańce, skacząc we wszystkie strony. Zmysły mieszały mu się i czuł się zdezorientowany, ale nic nie odbiło się na jego wyglądzie zewnętrznym - dla każdego, kto na niego patrzył, pewnie nadal zdawał się być zrównoważonym i rozsądnym Brandonem - realistą. Ależ tak. Dziewczyna niewątpliwie zmierzała w jego kierunku. Czy też raczej w kierunku Dębu, przemknęło mu przez myśl. Już z daleka widać było, że jest wściekła - to tylko dodawało jej uroku. Śmiało brnęła do przodu, patrząc na chłopaka prawie wyzywająco. Pewnie pomyślałby, że zajmuje jej ulubione miejsce, ale zbyt ją idealizował, by przypisać jej tak egoistyczne zachowanie. Odwzajemnił wiec jej spojrzenie, w zaciszu swojego umysłu podziwiając błysk, który igrał w jej oczach.
/A już się bałam, że walniesz taki długi jak wyżej xD/
Jeszce kilka metrów dzieliło ją od ogromnego drzewa. Spacerując musiała oczywiście się potknąć o niezidentyfikowany kamień, przykryty grubą warstwą śniegu. Na szczęście utrzymała równowagę. Nie za dobrze by na tym wyszła, gdyby w momencie runęła w zaspę. Postanowiła, że już nigdy więcej nie zainwestuje w kozaki na koturnie. Chociaż... Przynajmniej były cieplutkie. Otuliła się też mocniej kurtką, żeby żaden podmuch wiatru nie zdołał przeniknąć do jej skóry. Oczywiście nie licząc twarzy, którą miała nieokrytą. Na policzkach od morzu wykwitły jej delikatne rumieńce, który był zdecydowanie nowością na jej bladej twarzy. Wreszcie poznała kto stoi pod drzewem. Krukon, kojarzyła go chyba. Z lekcji, czasem mijali się na korytarzu. Wydawało jej się, że podczas posiłków w wielkiej sali, kiedy jedli o tej samej porze, chłopak się w nią wpatruje. Uznała to za złudną iluzję mózgu. Wiele dziewczyn w końcu tak ma, że we wszystkich widzi swoich adoratorów i wiernych fanów. Oznacza to pewnie pragnienie kogoś, pragnienie ukrycia swojej samotności. Ale Connie nie była samotna, a nawet jeśli to zawsze marzyła o spokoju i ciszy i siedząc z dala od wszystkich czuła się dobrze. W końcu dobrnęła do drzewa i oparła się o nie plecami. Nie zwracając większej uwagi na... "Jak on miał na imię?". Spoglądała w niebo rozkoszując się widokiem białych chmurek, powoli sunących i przybierających różniste kształty. Jedna wyglądała jak serduszko, inna jak smok zionący ogniem, który uwięził gdzieś piękną królewnę, a ta czeka na wiernego rycerza na białym rumaku z czarną grzywą. Uwielbiała takie historie od dzieciństwa...
/ chciałam, ale to by już było kompletne lanie wody xD
Gdy dziewczyna potknęła się, uśmiechnął się lekko, z przyzwyczajenia tylko jednym kącikiem ust, przez co mógł się to wydać uśmiech ironiczny. W rzeczywistości jednak uważał to za urocze, a jego podświadomość już posyłała mu obrazy wyobraźni, jakoby łapie ją w ramiona, ratując od upadku... Skończ z tym, pacanie, skarcił się w myślach. Historie tego typu nie leżały w jego naturze; jako zatwardziały realista raczej nie był romantykiem, ale czasami... Dziewczyna w końcu dotarła pod Dąb. Brandon zastanawiał się, czy odezwie się do niego, ale szczerze mówiąc nie spodziewał się tego; nie pasowało to do niej, a obserwując ją z daleka, z ukrycia, poznał jej sposób bycia bardzo dobrze. Nie zdziwił się więc, gdy po prostu oparła się kawałek dalej o drzewo i zapatrzyła w niebo. Powiedz coś, kretynie, podpowiadał mu głos podświadomości. Drugiej okazji może nie być. To fakt - raczej nie będzie mógł liczyć na aż taki łut szczęścia, by znaleźć się po raz drugi sam na sam w jej towarzystwie. Ale co powiedzieć? Przecież nie palnie czegoś w stylu "Okropna pogoda, prawda?". Nie, obecność ślizgonki nie działa jeszcze na niego aż tak obezwładniająco, by wygłosić równie głupi komentarz bez zastanowienia. - To idealne miejsce do rozmyślań, nieprawdaż? - Wypowiadając te słowa wciąż patrzył na kartę kompendium, co dało wrażenie, że wypowiada je od niechcenia, że jest wręcz znudzony, a rozmowa jest ostatnią nadzieją jakiekolwiek urozmaicenie tegoż popołudnia. Nie widać było po nim, że w rzeczywistości uważnie waży słowa, nie chcąc wyjść na głupka. - Niewiele osób się tu szwęda, zwłaszcza w taką pogodę.
/Ja mam czasem problemy z taką długością. Za dużo osób pisze po 3 zdania.
Raczej nie podobało jej się, że chłopak przywołuje na twarz ironiczny uśmiech, kiedy się potknęła. Zazwyczaj to ona szukała najmniejszej zaczepki, najmniejszego potknięcia u osoby obserwowanej, żeby móc wybuchnąć śmiechem i na tyle dokuczyć, by biedna ofiara musiała uciec do zamku. Odwrotność ról zdecydowanie by się jej nie spodobała. Mimo wszystko, kiedy już stała przy dębie i wpatrywała się w chmury z takim spokojem, to go nie uderzy, nie zaatakuje słownie w jakikolwiek sposób. Nietaktowne, a dodatkowo miała jakąś taką wewnętrzną blokadę, której w ogóle nie rozumiała. Ciekawa była, czy coś powie, czy najzwyczajniej w świecie zignoruje jej obecność. Cisza była trochę... Przygnębiająca. Niby dla niej wyszła z Hogwartu, ale kiedy spędza się tak wiele czasu z ludźmi, którym jadaczki się nie zamykają, człowiek zbyt bardzo się przyzwyczaja. Hałas jak narkotyk, kto by pomyślał? Mógłby coś powiedzieć. Przebolałaby nawet pytanie odnoszące się do pogody, czy tego jak ładnie kwiatki rosną. Dobra, to drugie by było troszeczkę trudne w tej sytuacji. Wreszcie coś powiedział. Oh, jaka była wniebowzięta. Całkowita euforia. Co oczywiście dało na jej twarzy skutek... Braku wyrażenia żadnych konkretnych uczuć. - Nawet. Chociaż na drzewie byłoby dużo lepiej, ale wolę nie ryzykować wchodzenia, kiedy nie ma kto mnie złapać - Powiedziała to, o czym wcześniej szczegółowo rozmyślała. - Co im się dziwić - Odpowiedziała chwilę później na upragnionej wzmiance o złej pogodzie - Nie każdy jest takim idiotą jak ty, czy ja, żeby wyjść i złapać katar, kaszel, gorączkę, zapalenie gardła, tchawicy i nie mówić przez tydzień.
Uśmiech poszerzył się, gdy na twarz wstąpiło jej lekkie niezadowolenie. Z tego co o niej wiedział, raczej była przyzwyczajona do roli osoby, która szyderczo wypomina komuś upadki, nie na odwrót. W obecnym stanie Brandon nawet nie miał na tyle rozsądku, by uważać to za podłe - widział tylko jej silnego ducha i charyzmę, odwracał kota ogonem, by widzieć same zalety w jej zachowaniu. Leniwie podniósł na nią wzrok, wciąż nie chcąc wzbudzać żadnych podejrzeć nienaturalnymi odruchami, które tłumił w sobie z całych sił. Jakże inaczej było na nią patrzeć otwarcie, a nie tylko zerkać ukradkiem! Przyjrzał się uważnie jej twarzy, na której malował się nieodgadniony wyraz. Po raz kolejny zwrócił uwagę na delikatność jej rys, a jednocześnie wyrazistość jej osoby. Gdy się odezwała, drgnął lekko. Jakże miała cudowny głos! W końcu to właśnie on wywołał lawinę - kiedy pierwszy raz go usłyszał na balu Halloweenowym. Dźwięczny, melodyjny i tak czysty, sprawiał, że chłopak chciał słuchać tylko i wyłącznie jego. Gdy ucichł, krukon zamarł na chwilę, ale tylko na moment. Nie chciał ciszy, zbyt huczała w uszach, a żeby nadal słyszeć jej głos, musiał kontynuować rozmowę. - No tak. - Zaśmiał się krótko i cicho. - Ja natomiast znacznie wolę spędzać czas w jeziorze, pod wodą. Ale przy obecnych warunkach pogodowych byłoby to samobójstwem. - Uśmiechnął się lekko. Tęsknił za nurkowaniem - to było głównym z powodów, dla których nie lubił zimy. - Jeżeli jest się odpowiednio przygotowanym, zimno niestraszne - powiedział, wzruszając lekko ramionami. - Tylko tyle, że nieprzyjemne.
Co się dziwić, jakieś tam zalety Connie miała, ale bardzo głęboko ukryte i zarezerwowane tylko dla osób, które na prawdę coś dla niej znaczyły. No cóż, ciężko było dojść do tak zamkniętej osoby, która wszystkich odpycha. Udało się to tylko dwóm osobom. Chłopakom, czy to nie dziwne? Spoglądała na niego najpierw kątem oka, później wprost. Przy okazji też mogła się przyjrzeć. No szpetny to on nie był, chociaż nawet osoba o boskiej urodzie, lub wyglądzie wilii nie zapunktowałaby by u niej. Liczy się charakter i... Może głównie nieugiętość i wredność, szczerość. To szanowała. Czując, że on też jej się przygląda, instynktownie poprawiła włosy, odgarnęła kilka kosmyków za ucho, żeby nie zasłaniały jej blizny na policzku, znaku ostrzegawczego jaka to ona jest niebezpieczna, że ktoś jej aż coś takiego zrobił. Jednocześnie traktowała ranę jak największe przekleństwo, a wiele osób widziało w tym nieodgadnioną tajemnicę. - Hmm - Zastanowiła się chwilę, a z jej twarzy wyszła owa onomatopeja. - Wpadłam... - Zmieniła szybko rozwój słów, żeby nie wyjść na kaleke - Kąpałam się w jeziorze początkiem zimy, wole nie myśleć jaką ma temperaturę teraz - Zadrżała na samo wspomnienie tego niefortunnego zdarzenia. - Chociaż fajnie byłoby tam pojeździć na łyżwach- Zainteresowała się rozmową, mimo dosyć kiepskiego początku. Chłopak powinien się czuć wniebowzięty i zaszczycony! - Żeby zimno odciągnąć trzeba by chyba zaszyć się przy kominku z sześcioma kurtkami na sobie i dziesięcioma swetrami - Uśmiechnęła się prawie niewidocznie i odwróciła wzrok.