Wspaniale rozgałęzione drzewo rzucające przyjemny cień na znajdujące się pod nim osoby. Dzięki licznym gałęziom idealne do wspinania i przesiadywania na grubych konarach, rozmawiania z przyjaciółmi lub po prostu odpoczywania po mniej lub bardziej ciężkim dniu. Można znaleźć pod nimi duże żołędzie, idealne do prac plastycznych bądź rzucania w innych. Na jesień mieni się wspaniałą czerwienią i brązem, wiosną zaś można nacieszyć oko soczystą zielenią.
Tak było jej dobrze. Mogła mieć go blisko siebie i w spokoju czytać swoje ukochane książki. Nie chciała, aby ktokolwiek na nią naciskał i wywierał presje. Uśmiechnęła się do niego, gdy usłyszała słowa jakie wypowiadał. Owinął ją przyjemny, męski zapach Arthura. Ciężar jaki spoczął na jej ramieniu zdawał się Ann czymś naturalnym, kiedy postanawiasz spędzać wspólnie czas. Sama często tak robiła, gdy siedziała z Aaronem. W chłopaku doszukiwała się nie tylko pieszczot, ale również przyjaźni. Związek nie był dla niej fizycznym pożądanie, a przynajmniej tak się jej narazie zdawało.
Arthur ujął swoją dłonią jej dłoń i co jakiś czas przewracał za nią strony. Szeptem powiedział:- Wiesz.... mówisz, że mogłaś mi się znudzić.. a przed chwilą poczułem jaka naprawdę jesteś.. i nie mogłem się oderwać...
Uśmiechnęła się do siebie. - Twoje słowa sprawiają mi wiele przyjemności - powiedziała nie patrząc na niego i bawiąc się rogiem strony, którą miała zaraz przerzucić. Na początku chciała zostawić to dla siebie, ale w końcu jest gadułą, nieprawdaż? Postanowiła, że właśnie w ten sposób będzie się wieczorem przed sobą tłumaczyć z tej chwili 'słabości'. Pomyślała, że przecież chciałaby robić głupie i nierozważne rzeczy. Możliwe, że jej dorosłość mogłaby jej w tym pomóc. Wykorzystałaby to jako atut, a nie przeszkodę w byciu nieodpowiedzialną, ale za to ostrożną. - Opowiedz mi coś o swoich rodzicach? - poprosiła. Dla Ann rodzina była wartością najważniejszą i chciała usłyszeć jak Arthur wypowiada się o swojej.
Arthur przechylił się i opuścił głowę na książkę, którą trzymała, w efekcie puściła ja. Arthur z głową na książce i na jej nogach spojrzał na nią i uśmiechnął się czarująco. Po chwili powiedział:-Co tu opowiadać.... wychowałem się w Północnej Anglii... w rodzinnej posiadłości..... a do Kyoto przeniosłem się mając 11 lat. jak będziemy mieli więcej czasu dla siebie..-uśmiechnął się:- Powiem Ci więcej szczegółów.... o ile będziesz chciała... spędzić ze mną trochę czasu...
Wyciągnęła spod jego głowy niewygodną książkę i położyła ją obok. Aż ją ciarki przeszły gdy pomyślała, że na niej leży. Musiała być taka zimna... Zatopiła palce w jego włosach, bawiąc się nimi oraz poznając ich strukturę. - Mamy zamiar z Aaronem wybrać się we wakacje do Północnej Anglii - palnęła nie zdając sobie sprawy jaką gafę właśnie popełniła. Przecież Arthur nie znał jej przyjaciela. - Poleciłbyś nam jakieś ciekawe zakątki? Zmarszczyła brwi zastanawiając się nad zupełnie innym fenomenem. - Musisz wiele czasu spędzać bez swojej rodziny - zauważyła na chwilę skupiając swój wzrok gdzieś w punkcie zetknięcia się nieba z ziemią. - Masz jakieś rodzeństwo?
-Nie, nie mam...-odparł Arthur:- Z jakim Arionem???-spojrzał na nią zdumiony. Czyżby dał się wykorzystać? Opuścił gardę? odwrócił wzrok i westchnął. Ale dał się złapać. W Kyoto uczyli go, jak wygląda empatia i kontrola emocji. Widocznie za słabo.. Uśmiech na chwilę zniknął mu z twarzy.
Rozczochrała mu przyjaźnie włosy. - To tylko mój przyjaciel - odparła czując się bardzo dobrze widząc jego reakcję, choć chłopak miał nietęgą minę. - Mieszkam w Londynie i zaplanowaliśmy dla siebie wspólne wakacje w Anglii. Co roku wyjeżdżam z rodzicami w różne zakątki świata, ale w tym roku ma być nieco inaczej. Nie wiem jak oni to przyjmą - westchnęła teatralnie. - Oni po prostu kochają wyjazdy ze mną, ale cóż... klamka zapadła. W tym roku pokazuję urokliwą Anglię Aaronowi. Nie lubiła być od kogoś uzależniona. Pomyślała, że może zrobi mu się przykro słysząc, że praktycznie całe dwa miesiące poświęci chłopakowi, którego nazywa swoim przyjacielem. Musiał spróbować za nią nadążyć, jeżeli planował z nią być.
Arthur westchnął. Wiedział, ze to będzie ryzykowne ale w końcu spytał:-znajdzie się tam miejsce dla mnie?- może i będzie żałował tego pytania, ale to czysto hipotetyczne. Miał nadzieję, ze ona go zrozumie. ewentualnie zaszyłby się gdzieś w posiadłości i przebywał sam przez wakacje.. albo wrócił do Kyoto. Jego wybór.
Machinalnie rozczochrała swoje włosy. Czuła się niezręcznie w owej sytuacji. W ogóle nie brała tego pod uwagę, a najgorsze było to, że nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Owszem chciałaby, aby obaj chłopcy się poznali, ale żeby aż tak? Któryś z nich i tak czułby się opuszczony, ponieważ oby dwoje zabiegali by tylko o jej uwagę. No chyba, że zaprzyjaźniliby się, ale wtedy ona na tym traci. Stała przed ciężkim wyborem. - Jeżeli powiem teraz, że muszę się nad tym zastanowić nie czuj się zbywany, dobrze? - powiedziała patrząc się na niego zakłopotana. Czuła, że robi źle, ale przecież zdanie Aarona również się liczyło. Pewnie gdy mu to oznajmi będzie chciał wziąć Blais i wyjdą nici z ich dwóch wspólnie spędzonych miesięcy. Aż chciało się westchnąć.
Arthur widząc jej zakłopotanie trochę zrozumiał. Opuścił głowę i podniósł się:- wiesz co... głupi pomysł... spędźcie sobie razem dwa miesiące... ja...-zastanowił się chwilę:- ja wrócę do Kyoto... w Anglii ni mam nic do roboty...-uśmiechnął się, choć bolało go to, co mówi.
- Może jednak podzielilibyśmy się tymi dwoma miesiącami, co? - zapytała łobuzersko wpatrując się w jego twarz. Czuła, że wcale nie podoba mu się to co właśnie mówiła. Przejechała palcem wzdłuż linii jego szczęki całkowicie zafascynowana ową częścią ciała Arthura. - Mógłbyś zabrać mnie ze sobą do Kyoto - rzuciła patrząc na jego twarz. - Spędzilibyśmy ostatni miesiąc wakacji wspólnie i razem wrócilibyśmy do Hogwartu. Pochyliła się nad nim, a jej włosy przyjemnie opadły na jego twarz. Może gdyby była bardziej wygimnastykowana skusiłaby się na małego causa.
Arthur zastanawiał się chwilę. W końcu odparł:- Nie dam ci odpowiedzi słownie... ale może inaczej..-podniósł głowę i pocałował ja mocno. Czuł dreszcz, który ją przebiegł w momencie pocałunku i wiedział, ze jej się to podoba. Czas mijał powoli, i przez chwilę chciał tak zostać.
- Och... - krótkie westchnienie spowodowane kolejnym przyjemnym zaskoczeniem wyrwało się z jej piersi. Jej usta otworzyły się by coś powiedzieć, ale Ann zatrzymała się tylko na tym. Zepchnęła go delikatnie ze swoich kolan i otrzepując się, wstała by odejść do zamku. - Wiesz... Ja właściwie... Tak... Miałam coś jeszcze do zrobienia i... - nie skończyła idąc w stronę zamku. Uśmiechnęła się tylko przepraszająco z roztargnienia zostawiając pod dębem książkę.
Arthur znienacka odepchnięty usiadł powoli na trawie i westchnął. Rozejrzał się dookoła i zobaczył książkę, która Ann zostawiła. Podniósł ja i zamknął. Po przebytych chwilach w ostatnich minutach uśmiechnął się do siebie. Jest szansa.... i to mu wystarczało. Wstał i otrzepał się. Wziął książkę i ruszył do zamku z zamiarem oddania jej.
Przeszedł spacerkiem po polanie i zatrzymał się przy Wielkim Dębie. Usiadł w cieniu drzewa i wyciągnął książkę z torby. Nie mam głowy do nauki... pomyślał i westchnął głośno. Zwykle czas spędzał samotnie, brakowało mu towarzystwa jego brata - nieodłącznego przyjaciela. Nie miał też żadnej bliskiej osoby. Nigdy mu to nie przeszkadzało, w tym roku zaszła pewna zmiana.
W tym samym czasie w pobliżu rozłożystego dębu spacerowała Apple. Kątem oka dostrzegła chłopaka, którego kojarzyła z widzenia. Była prawie pewna, że to gryfon, więc tym bardziej warto powiedzieć symboliczne 'cześć'. Stanęła naprzeciwko chłopaka, uśmiechając się lekko. - Cześć. Przeszkadzam?
Wtem spostrzegł, że niedaleko spaceruje Gryfonka. Hm... Apple, jeśli dobrze mniemam. Pamiętam, że była chyba rok młodsza... Nieważne. - Witaj. Nie, nie przeszkadzasz. - odpowiedział natychmiastowo. Poklepał miejsce obok po czym przyjrzał się owej dziewczynie. - Apple, prawda? Jesteś z tego samego domu. - powiedział po czym jego twarz oblał szeroki, ciepły uśmiech.
Raczej nie była zaskoczona, że ją kojarzył. W końcu to ten sam dom. Nie raz mijali się chociażby w pokoju wspólnym, ale Ap nie mogła sobie przypomnieć imienia chłopaka. Usiadła we wskazanym miejscu po czym spojrzała na Gryfona. - Zgadza się. - uśmiechnęła się łagodnie, ale w jej oczach błyskały żywiołowe ogniki. Taki właśnie miała temperament, nieposkromiony. - Niestety, Twoje imię kompletnie wyleciało mi z pamięci. - przyznała, nie owijając w bawełnę.
Tak myślałem. Apple. Niespotykane imię. Schował prędko książkę i zapiął torbę. - Nic nie szkodzi. - powiedział i puścił jej przyjaźnie oczko. - Luke. - przypomniał. Podciągnął się pod samo drzewo i oparł. - Co porabiasz w tak piękny dzień? - zapytał.
- No tak, Luke. - zaśmiała się melodyjnie, lekko mrużąc czekoladowe oczy. - Próbuję walczyć ze skrajną nudą. Nie wiem, co jest takiego w lecie, że człowiek jest strasznie znudzony. A ja mam mnóstwo energii i chcę ją jakoś spożytkować. - uśmiechnęła się szelmowsko.
- Rozumiem... - westchnął. Zastanowił się na chwilę i odparł: - Ja swoją energię zużywałem podczas różnych sportów. - powiedział szczerze. Podrapał się po głowie i zaczął bawić się swoją bujną grzywką.
Szła zamyślona. W głowie dalej siedziały jej wrzaski ojca jak dowiedział się gdzie trafiła. Do tego jeszcze ten wyjec! Ojciec chrzestny przesłał jej dziesiej rano wyjca w którym oświadczył jej, że skoro nie trafiła do Gryffindoru to nie jest już jego ulubienicą. Te słowa bolały ją bardziej niż wszystko inne. Jdynie mama była po jej stronie. Mimo, ze również była w Gryffindorze, to nie potępiał jej za coś, na co nie ma wpływu. -Dobrze chociaż, że nie trafiłam do Slitherinu.- mruknęła do siebie przez łzy. Za wszelką cenę próbowała je zatrzymać, ale nie zdołała. Ciągle przypominała sobie to nowe kłotnie z rodziną na temat tego, ze trafiła do Hufflepuffu. Gdy doszła do Starego Debu przystanęła na chwilę. Zobaczyła pod nim parę Gryfonów. Obeszła drzewo tak, żeby jej nie widzieli, ani nie słyszeli i żeby ona też ich nie widziałą i nie słyszała. Wspięła sie na najniższe gałęzie i usiedłą na jednej i zaczęła cicho szlochać. Tak, żeby tamci jej nie usłyszeli. Na nic nie zwracała uwagi.
Ostatnio zmieniony przez Diana Potter dnia Sro Cze 30 2010, 13:34, w całości zmieniany 1 raz
Jak zwykle, nie mógł uwierzyć w zadziwiające rozmiary tego dębu. Szedł spokojnym krokiem, rozmyślając o dzisiejszych wydarzeniach. Bardzo zdziwił go fakt, że po skoku z mostu, profesor Alex nie otrzymał większych obrażeń. W dali, zauważył młodszą Puchonkę. Podszedł do niej, i powidział: -Cześć. - Bardzo intrygowały go rozmowy z młodszymi, bo pomimo ich młodości są bardzo wygadane.
Słysząc czyjś głos gwałtownie poderwałą głowę. -Cześć.- powiedziała płaczliwym głosem. Wytarła twarz z łez i pociągnęła nosem. Nie chciała by ktoś widzał, że płakała jednak wiedziała, ze to nie mozliwe. Czuła, że oczy jej napuchły i poczerwieniały od łez. Zmierzyła chłopaka wzrokiem i zatrzymała się na naszywce Gryffidoru na jego koszulce. Spuściła wzrok. -Jestem Diana. A ty?- spytała prubując zatrzymać kolejny przypływ płaczu.
-Mark White - Powiedział drżącym głosem. Płakanie... tak, to był jego słaby punkt. Gdy ktoś to robił i rozsądek, i dobre wychowanie, i wiele innych czynników nakazywało mu podejść, i tą osobę pocieszyć. -Co się stało? Dlaczego płaczesz? - Powiedział opiekuńczym tonem.
- Dostałam wyjca od Ojca Chrzestnego. Kolejna osoba z rodziny, która wytyka mi to, ze zamiast do Gryffindoru trafiła, do Hufflepuffu.- powiedziała szczerze. Sama nie wiedział, dlaczego mu to mówi, skoro go nie zna. Poprostu musiała się komuś wyżalic.