Mugolski lunapark, oferujący prawdziwe, niemagiczne rozrywki. Znajdziecie tu Diabelski Młyn (znacznie szybszy od London Eye!), rollercoasters, samochodziki, karuzele, budki z konkursami, pływające łódki i wiele innych! A gdy będziesz mieć dosyć, możesz sobie kupić watę cukrową, popcorn, hotdoga lub inne kaloryczne jedzenie czy też słodkie napoje, a potem klapnij sobie na jednej z ławeczek. Udanej zabawy!
Autor
Wiadomość
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Lunapark nie był szczególnie zatłoczony. Chłodny wiatr rozganiał tłumy, nie zachęcając do błąkania się po otwartych przestrzeniach - nic zatem dziwnego, że spacerowanie po wesołym miasteczku nie uwzględniało przeciskania się przez rozwrzeszczane gromady dzieci. Mefisto przetoczył neutralnym spojrzeniem po śmiejących się nastolatkach, które wyszły właśnie z lustrzanego labiryntu, samemu nagle nie czując żadnego powodu do śmiechu. Jeszcze nie pozwalał sobie na zwątpienie, tylko mimowolnie poważniejąc i może odrobinę się spinając… Ale przecież nie było tak źle, zwłaszcza kiedy Sky znowu się odezwał i ściągnął uwagę Mefisto na siebie. Przysunął się do niego chętnie, wolną rękę przykładając do jego torsu i przez chwilę jeszcze nie pozwalając sobie na przyjmowanie do wiadomości jego słów. Dopiero powtórzenie tych jakże znaczących imion sprawiło, że zmarszczył lekko brwi, koncentrując się na wypowiedzi. - Sky - wyrzucił z siebie miękko, zdecydowanie za miękko - nie zabrzmiało to jak zapowiedź protestu, a Puchon już zniknął w środku, zostawiając Noxa samego sobie. Wczepionego w myśl, że i bez takich zabaw mógłby wszystko opowiedzieć, gdyby tylko został o to poproszony. Wgapionego w bezlitośnie przesuwający się mechanizm własnego zegarka. Nie chciał, żeby ta minuta mijała. Zupełnie jak gdyby zapomniał, że to randka i że mowa o Sky’u, z którym chce spędzać czas - teraz, w tej jednej chwili, był stuprocentowo przekonany o tym, że chce tylko się stąd wycofać. Odejść od labiryntu. A jednak jego ciało samo drgnęło, może dając Puchonowi nieco więcej czasu, ale jednak wywiązując się z postawionych przed nim zasad. Czego ty się kurwa boisz… Zatrzymał się zaraz po wejściu do środka, nie chcąc stracić z pola widzenia subtelnego przebłysku świateł rozjaśniających alejki lunaparku. Potrzebował jeszcze paru rytmicznych uderzeń stanowczo zbyt głośnego serca, żeby zmusić się do pójścia dalej i rozbudzić jakoś umysł, bo przecież… To nie mogło być trudne i musiał sobie poradzić. Czujnym spojrzeniem przesuwając po otaczających go lustrach, by zobaczyć jak zmienia się w coraz bardziej i bardziej przerażone. Świadomość braku konkretnego wyjścia zaczęła powoli skracać jego oddechy, a natknięcie się na ślepy zaułek wcale nie pomogło. Mefisto oparł się pięścią o jedną z zakrzywiających rzeczywistość powierzchni i słabym szeptem wyrzucił z siebie wiązankę przekleństw. Padał pułapką nie tyle dziecinnej zabawy, co własnego umysłu, z łatwością zapominając o zdrowym rozsądku i po prostu… po prostu walcząc z narastającą paniką. Kiedy podniósł głowę i natrafił na kontakt wzrokowy ze samym sobą, przywitało go nic innego jak obrzydzenie. To wystarczyło, żeby sfrustrowany zamknął oczy, chcąc jakoś pozbyć się przynajmniej tego mylącego czynnika. Wstrzymał oddech, chociaż jedynie wzmogło to męczące go duszności, żeby wytężyć słuch i… i znienawidzić siebie dodatkowo za to, że o wilczych instynktach mógł aktualnie jedynie pomarzyć. Złapał się czegoś, co brzmiało jak nieprzesadnie oddalone kroki i podążył tam, jedynie lekko rozchylając powieki. Niezgrabnie zahaczył ramieniem o jeden z zakrętów, a potem powtórzył to przy kolejnym, nie wiedząc już czy rzeczywiście goni Sky’a, czy może jeszcze bardziej ulega swojej paranoi. Dopiero obcy element przemykającego po lustrach cienia sprawił, że Nox cicho zawołał imię prefekta - pytająco, może nawet prosząco.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Szybko przekonał się o tym, że wspomnienie labiryntu z dzieciństwa wcale nie było przesadzone przez dziecięcą wyobraźnię. Początkowo ruszył dość pewnie, znikając za pierwszymi odbitymi zakrętami, bezbłędnie wybierając przejścia, które przejściami faktycznie były. Tym głośniejsze wyrwało mu się przekleństwo, gdy z impetem uderzył parkiem o lustro, będąc pewnym, że go tam nie ma. Im brnął dalej, tym więcej polegał już na dotyku, macając każdą otaczającą go ścianę po kolei, nie ufając już swoim oczom i głupiejąc zupełnie od widoku swojego odbicia, które wydawało się dziwacznie obce, gdy mógł spojrzeć na siebie z wielu różnych kątów. Zatrzymał się, słysząc przekleństwa wyrzucone znanym już głosem i prychnął cicho, odruchowo poprawiając włosy i zaraz przyjrzał się sobie krytycznie, przesuwając dłonią po materiale ubrania na brzuchu. Oparł się o lustro i poluźnił lekko szalik, czując jak niecierpliwość rozgrzewa mu kark od myśli, że mogliby się tu na chwilę ukryć, w jednej ze ślepych uliczek i zaparować nieco najbliższe lustra zderzeniem swoich oddechów. Przesunął dłonią po twarzy, upominając się, że mieli przecież umowę i by nie prowokować myśli, znów ruszył w głąb (?) labiryntu. Dłonią wodził po chłodnych ściankach, idąc dość pewnie, gdy zabezpieczał się drugą dłonią przed nieprzyjemnym zderzeniem, próbując jedynie oddalać się od kroków Ślizgona, póki nie będzie pewien, że ustalony czas minął. Do nie polegania na zegarku już zdążył się przyzwyczaić, bo w końcu zanim zaczął nosić ten Finna, nosił swój własny, który zawodził go regularnie, więc i teraz był pewien, że minęło zdecydowanie więcej, niż sześć minut i zaczynał mieć dość tej rozłąki. W końcu nie po to tu przyszli, by cały czas stracić na uganianiu się za sobą. Zignorował lekkie zawroty głowy, które wywołało to kręcenie się po zakrzywionej rzeczywistości i próbował jakoś nakierować się na kroki Noxa, nie chcąc jednak psuć zabawy i zawołać go wprost. - Meeef? - przywitał się pomrukiem zadowolenia, które rozciągnęło się w pytanie, gdy jego wzrok odnalazł w końcu sylwetkę wilkołaka, zdziwiony wielobarwnym niezadowoleniem na jego twarzy, które nie wydawało się być spowodowane przegraną tej drobnej gry. - Co jest? - spytał, unosząc z odruchowego zmartwienia brwi i wyciągnął dłoń w jego stronę, by chwycić go za ramię, ale palce z impetem zastukały o lustro. Syknał cicho z niespodziewanego bólu i zaczął wymijać ścianki, by odnaleźć prawdziwego Ślizgona, a nie jedynie jego odbicie. - Czekaj, zaraz Cię wyprowadzę - rzucił, tym razem wyciągając dłoń nieco mniej pewnie, uspokajając się dopiero, gdy palce natrafiły na miękkość materiału. - Było się wycofać. To normalne, że mogło… dużo osób ma tu mdłości - mówił cicho, byle tylko jakiś dźwięk trzymał świadomość chłopaka przy nim, a nie przy tej nierealnej, choć niemagicznej rzeczywistości i przesunął dłonią wzdłuż jego ramienia, by odnaleźć dłoń w silniejszym uścisku. Pociągnął go powoli za sobą, próbując odnaleźć przejście do tylnego wyjścia, do którego powinno być w tym momencie zdecydowanie bliżej, niż do frontowych schodków.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Odetchnął z ulgą, słysząc głos Puchona i jego zaniechanie oddalania się. Przystanął chętnie, podpierając się barkiem o jeden z zakrętów, ułatwiając chłopakowi dotarcie do niego. Zdawało mu się, że z kolejnym oddechem czekał na moment, w którym optyczne iluzje przenikną do rzeczywistości, dotykiem łącząc się ze spiętym ciałem likantropa. W końcu miał Sky’a przy sobie i to na nim mógł się skoncentrować, niechętnie rozluźniając pozaciskane w pięści dłonie. - Jest okej - wydusił, chociaż samym tonem głosu sobie przeczył. Z lekko zwieszoną głową podążył za Schuesterem, pozwalając mu na pełne kierowanie sobą. Mógł teraz nie patrzeć już na własne odbicia i tylko walczyć z tłamszącą go ciasnotą przemierzanych korytarzy. Sam nie wiedział kiedy zaczął tak mocno zaciskać palce wokół dłoni Puchona, zupełnie nieświadomie wbijając mu w skórę krótkie paznokcie. Może i nie miał wilczych zmysłów, ale zawsze o nich marzył. Mefisto całe życie starał się wypracować jak największą czułość na otoczenie, nie poprzestając na drobnych analizach wzrokowych. Teraz też nie przegapił dźwięku grającej w oddali muzyki i zareagował na subtelną zmianę temperatury - rzeczywiście Sky przybliżył ich do wyjścia. Wystarczyło jedno pewniejsze szarpnięcie i Nox w końcu do czegoś się przydał, ciągnąc swojego partnera w bok i tym samym wyskakując na świeże powietrze. Merlinie, świeże powietrze! - Fuck me - wymamrotał, typowym dla siebie przekleństwem wypluwając przynajmniej część duszonych emocji. Puścił też w końcu prefekta, dopiero przy tym czując jak nieprzyjemnie musiał masakrować mu dłoń; pochwycił ją z powrotem, delikatnie i czule, żeby błahymi cmoknięciami spróbować zatrzeć odgniecenia od własnych palców. - Cholera, przepraszam... - Kilka wdechów, odganiających ściskający go jeszcze w klatce piersiowej strach, próbujących na powstrzymanie narastającej złości na siebie samego. - Ja tylko... Mam klaustrofobię. Nie lubię być- być w sytuacji bez wyjścia? - Potrząsnął głową ze śmiechem, cofając się o kilka drobnych kroków i, przy okazji, cudem tylko nie wpadając na mijającą go parkę. - Nie sądziłem, że tak mnie złapie. - Nie sądził, bo nie chciał. Uparcie nie akceptował swojego problemu, może trochę licząc na to, że wtedy on zniknie... albo przypadkiem zostanie pokonany? - Ale hej, wygrałeś - zauważył, bladym uśmiechem sygnalizując pragnienie zejścia na lżejsze tony i powrotu do randki, bez dalszego rozpływania się nad noxowymi słabościami.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Tym razem zależało mu na jak najszybszym wyjściu z labiryntu, więc o ile starał się zachować spokojny krok, tak dłoń nerwowo obijała się o każdą ściankę, nie chcąc tracić czasu na zastanawianie się, a zwyczajne instynktowne parcie do przodu. Raz po raz spoglądał mimowolnie na odbicie ściągniętych brwi, próbując opuścić je w dół, by zabrać z nich troskę, która nadawała mu wygląd zagubionego szczeniaka. Zdecydowanie nim nie był i nie chciał być, woląc skupić się na irytacji, spowodowanej niemożnością rzucenia jakiegoś zaklęcia, chociażby patronusa, który mógłby poprowadzić ich do wyjścia. Problem w tym, że nawet gdyby nie byli w mugolskim miejscu, on miałby przy sobie różdżkę, to wciąż byłby tak samo bezużyteczny, bo zwyczajnie nie potrafiłby z niej skorzystać. I jedyne co mu pozostawało, to udawanie, że uścisk na dłoni wcale nie sprawia bólu, a on, brnąć do przodu, doskonale wie gdzie powinien skręcić. - Czy to już teasing? - prychnął cicho z rozbawienia na przekleństwo Noxa, zaciskając i poluźniając pięść, by rozruszać ściśniętą dłoń. Przesunął po nim uważnym wzrokiem i już nawet otwierał usta do dalszego komentarza, gdy speszył się zupełnie czując formę przeprosin na swojej dłoni. Poruszył się niespokojnie, uciekając wzrokiem w bok, jakby w odruchu sprawdzenia czy nikt tego nie widział, a jednak kąciki ust ściągnęły się w dół w próbie powstrzymania uśmiechu. - Nie szkodzi - mruknął cicho, powoli powracając spojrzeniem do Mefisto, by sprawdzić jak szybko dochodzi do siebie. Nie dane mu było długo utrzymać tego lekkiego uśmiechu, bo brwi zaraz uniosły się w górze, a rzęsy zatrzepotały przez szybkie kilkukrotne zamruganie ze zdziwienia. - Że co masz? - spytał automatycznie, oczywiście czysto retorycznie, wpadając w ten sposób w pouczający ton. - Kurwa, Mef, tu jest jakieś dwadzieścia innych atrakcji, wystarczyło powiedzieć, przecież nie musieliśmy… i to jeszcze w pierwszej kolejności… A ja Ci jeszcze kazałem… - zamotał się, nie radząc sobie nawet z tak lekką złością, do której zwyczajnie nie był przyzwyczajony i zaraz wziął głębszy wdech, opierając się plecami o barierkę przy schodkach, niemal od razu przesuwając dłonią po twarzy, jakby to miało pomóc mu zrozumieć dlaczego Ślizgon nie powiedział mu o tym wcześniej. Pokręcił głową z niedowierzaniem na tę próbę rozładowania emocji, a mimo to i tak uśmiechnął się na widok jego bladego uśmiechu, choć brwi wygięły się znów z zaniepokojenia. - Ta, wygrałem, a za to Twoje przemilczenie nagroda się zwielokrotnia - zarządził, przesuwając po nim czujnym wzrokiem, jakby Nox miał kryć kolejne fobie, gdzieś pod którąś warstwą ubrań i należałoby je teraz odszukać, by uniknąć takich sytuacji w przyszłości. - Za karę przysługuje mi cały wieczór pytań - dodał, uśmiechając się nieco swobodniej, instynktownie walcząc o prawa do szczerych odpowiedzi, zbyt przyzwyczajony do tego, że był zbywany przez ostatnie miesiące. - Pierwsze pytanie: Jak się czujesz? - spytał, pozwalając spiętym ramionom nieco opaść i przysunął się do Mefisto, wsuwając dłoń pod kurtkę, by położyć mu ją na boku. - A drugie… od dawna ją masz? Klaustrofobię - dodał zaraz, próbując zrozumieć czy może w nowości fobii leży to, że próbował ją przemilczeć.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Nie zrozumiał nawet o co chodzi z teasingiem, wyrzucając z siebie słowa i zaraz o nich zapominając. Równie nieuważnie zajął się też przeprosinami, nie myśląc o tym, żeby zainteresować się jak Sky się na to zapatrywał - z góry może najlepiej uznać, że Mefisto po prostu przestał myśleć, gubiąc się pomiędzy swoimi urwanymi oddechami. Spuścił wzrok, słysząc nieco nieskładną reprymendę Puchona, samemu również niezbyt rozumiejąc co nim kierowało. Teraz, z perspektywy jeszcze nieco przestraszonego organizmu, z łatwością zarzucał sobie głupotę. Ale kiedy stali przed wejściem do labiryntu, jego myślą przewodnią było “dam radę” i niczego tak bardzo nie pragnął, jak spełnienia jej. - Przynajmniej teraz wiem, że lustra nie pomagają… - Wymamrotał przepraszającym tonem, bo doskonale widział, że niepotrzebnie zmartwił i rozzłościł swojego partnera. Może on się po prostu nie nadawał do randek? Ledwie zaczęli, a on już psuł cały nastrój… Pokiwał grzecznie głową, godząc się na stawiane przez Skylera warunki. - Głupio. Jakbym robił problem o coś idiotycznego - odparł bez zastanowienia, z pełną świadomością, że nie powinno się tak mówić o fobiach. To do siebie miały, podobnie jak sam w sobie strach, że potrafiły zupełnie bezsensownie rozłożyć na łopatki. Mefisto powoli przyciągnął do siebie Sky’a, w pierwszej chwili może nawet pochylając się do pocałunku… w drugiej już powstrzymując się, żeby jeszcze bardziej niczego nie zepsuć. Przygryzł kolczyk w języku, chcąc się jakoś doprowadzić do porządku. Z tym, że drugie pytanie wcale nie pomogło, przypominając Ślizgonowi o tym, że… cóż, mógł być bardzo otwarty i szczery, ale to wychodziło jedynie na jego niekorzyść. - Trochę chyba od zawsze, tylko… Ostatnio jest gorzej. - Ze wszystkim, ostatnio jest gorzej ze wszystkim. Poczucie winy podstępnie zakradło się do Mefisto, kiedy rozglądał się w rozpaczliwym poszukiwaniu innych atrakcji. Strzelnica powinna być dość bezpieczna, a sterczenie pod labiryntem zdecydowanie nie. - Sky? - Jednak się zatrzymał znowu, przestępując niecierpliwie z nogi na nogę. I po cholerę mu to wszystko? - Ty wiesz, nie? Zakładam, że wszyscy wiedzą. W sensie… o Azkabanie. - Wiedział, musiał wiedzieć, pytanie pozostawało tylko jak wiele. W tej chwili nawet sekunda niepewności przyprawiała go o bolesny ucisk w klatce piersiowej. Bo co jeśli jakimś cudem nie wiedział i teraz wszystko miało się spieprzyć?
Ostatnio zmieniony przez Mefistofeles E. A. Nox dnia Wto 31 Mar - 17:18, w całości zmieniany 1 raz
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Wstrzymał powietrze, wodząc po nim zaniepokojonym wzrokiem, nie za bardzo wiedząc jak ma zareagować. Instynktownie ciało chciało działać, przytulić, ogrzać, wybić rytm własnego serca na drugim ciele i zwyczajnie głaskać tak długo, aż czyny nie zastąpią wszystkich słów. A jednak nauki ostatnich miesięcy wciąż mocno tkwiły mu w głowie i nie pozwalały na takie gesty, na które mógłby zdobyć się na osobności. - Idiotyczne było, że mi nie powiedziałeś - przyznał, choć głos nieco zelżał na mocy i przeszedł do równego, niskiego tonu. - Jeśli chciałeś spróbować, to mogliśmy najpierw sprawdzić, nie wiem... wejść razem, nie iść na początku za głęboko - wymieniał ostrożnie, próbując zdusić w sobie poczucie winy, że wyskoczył w ogóle z pomysłem gabinetu luster. Czemu ze wszystkich atrakcji musiał wybrać akurat to? Czy to jakiś schuesterowy szósty zmysł do jebania wszystkiego po całości? Tym chętniej ruszył za Mefisto w wybranym przez niego kierunku, nie mogąc teraz zmusić się do zbyt dalekiego odsunięcia od jego ciała, jakby miało to w czymkolwiek pomóc. Miał wrażenie, że gdy tylko oderwie się od dołu jego pleców, gdzie przesunął swoją dłoń, to znów stanie się coś, czego w planie atrakcji nie przewidywali. - Tooo… trzymajmy się tych bardziej otwartych miejsc - rzucił niezbyt błyskotliwie, raczej w formie domknięcia tematu, choć kusiło go rozpoczęcie pogadanki o zgłoszenie się do specjalisty o pomoc. Z doświadczenia już jednak wiedział, jak ludzie reagują na tego typu porady, więc wolał ugryźć się w język i nie dać się zapamiętać jako ten zrzędliwy Puchon, który zaciągnął go w miejsce tortur, a później jeszcze śmiał go strofować za to, że przecież się starał. - Hm? - mruknął, przenosząc na niego wzrok, wciąż skubiąc wargę w zamyśleniu, próbując odkopać z pamięci jakieś strzępy rozmów, które mogłyby być przydatne podczas leczenia klaustrofobii. - Eee… - zaczął niezbyt fortunnie, uciekając wzrokiem w bok, bo szczerze liczył, że unikną dziś tego tematu. Jasne, każdy wiedział, że w hogwarcie jest notowany wilkołak, problem w tym, że on sam dość późno dowiedział się o tym, że Mef jest wilkołakiem, a jeszcze później powiązał z tym fakt odsiadki w Azkabanie. Zakres plotek, które go interesowały, miał raczej inny charakter, więc tak naprawdę zaledwie kilka dni temu pociągnął kilka osób za język, chcąc się czegoś dowiedzieć i… usłyszał tak odmienne od siebie wersje, że uznał dalsze próby za bezcelowe. Zresztą doskonale wiedział na jakiej zasadzie potrafią działać plotki i opcja z morderstwem wydawała się wręcz karykaturalna, skoro tak szybko go wypuścili - No coś tam wiem, ale nie wiem dla-... a, w sensie stąd ta klaustrofobia, tak? - urwał, orientując się dlaczego Nox właściwie nagle o tym wspomniał i aż zaklął w myślach, że nie załapał tego wcześniej. - Nic dziwnego, że Ci się pogorszyło - mruknął ciszej, unosząc wzrok na głęboką zieleń i uśmiechnął się lekko, przyciągając go minimalnie do siebie za skraj kurtki - Dobrze, że nie nabawiłeś się fobii do... - dodał, urywając swobodnie, by nachylić się po jeden, krótki pocałunek, czując, że potrzebuje go na rozluźnienie atmosfery. W końcu to była dobra odpowiedź prawie za każdym razem. Prawdę mówiąc, to gdyby przed spotkaniem z Mefem usłyszał, że ten wydziarany i napakowany Ślizgon jest też karanym wilkołakiem… prawdopodobnie zaszufladkowałby go brutalnie i potrzebowałby kilku solidnych spotkań, by pozbyć się podświadomego lęku w jego obecności. Ale miał okazję poznać najpierw taktownego i przyjaznego Mefa tatuatora, a w tę stronę dużo ciężej go zniechęcić.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Był z tego dramatu jakiś pożytek - przynajmniej teraz Sky miał świadomość o tym, jak idiotycznie Mefisto potrafił się zachowywać. Mogli iść dalej, w wyraźnej niezręczności, która chyba żadnemu z nich nie pasowała. I której Nox najwyraźniej nie był w stanie naprawić, a przynajmniej nie bez uprzedniego pogorszenia jej. Chciał złapać Puchona za rękę, ale wydawało mu się to dość mocno nietaktowne w tym momencie. Może i byli na randce, może i faktycznie brał pod uwagę potęgę plotek, ale dalej miał z tyłu głowy myśl, że Sky może spróbować uciec. Nie chciał mu tego utrudniać, nie widząc sensu w trzymaniu go przy sobie na siłę. Koncentrował się zatem tylko na dotyku, który inicjował Schuester, samemu tylko chętnie się do niego przysuwając. Dzięki temu chłopak mógł wyczuć kiedy wilkołak lekko drgnął, zaskoczony tym urwanym zdaniem, które… które chyba oznaczało, że jednak potrzebne były wyjaśnienia? Albo nie? Jak umawiać się z kimś, o kim ma się TAKIE informacje i to w dodatku niepełne? - Tak - przytaknął odruchowo, przysuwając się i trochę zamierając przy kolejnych słowach, ledwo odwzajemniając pocałunek. Położył dłonie na biodrach Puchona, trzymając go przy sobie na jeszcze kilka oddechów, podczas których starał się wymyślić co powiedzieć. Jak subtelnie kogoś poinformować o byciu kompletnie zjebanym? - Pocałunków? Nie. Dementorów? Tak - wypalił w końcu, uśmiechając się pod ustami prefekta i tym razem samemu go całując, też szukając w tym pocieszenia. Odwrócił zaraz głowę z rozbawionym jękiem, już prawie czując smak porażki i z wielkim trudem się go pozbywając. Pociągnął Sky’a dalej w stronę strzelnicy, teraz już po prostu łapiąc go za rękę. - Masz jakieś pytania, które nie sprawią, że jeszcze bardziej zniszczę nastrój? To może być trudne, ale wierzę w ciebie… - Uśmiechnął się do pilnującej stoiska dziewczyny, by potem ten uśmiech przenieść na swojego towarzysza i przy okazji go poszerzyć. - Zaproponowałbym kolejny zakład, ale chyba mnie nie stać na jeszcze jedną przegraną...
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Znajomy smak ust skutecznie go rozkojarzał, pozwalając na chwilę zapomnieć gdzie się znajdują. Mruknął cicho, przesuwając dłonią po jego boku w górę, by dotrzeć aż na kark i przytrzymać go przy sobie chwilę dłużej, kciukiem gładząc szyję, ledwo przy tym zahaczając o opuszek ucha. Nie zaprzestał tego gestu nawet wtedy, gdy ich usta się rozdzieliły, a zmartwiony wzrok uniósł się na znaną już zieleń. Nie mógł wyjść z podziwu, że ktoś tak na pozór silny, może być tak kruchy i w tej chwili, wbrew fizycznej przewadze Mefisto, czuł się jakby trzymał przy sobie kogoś dużo drobniejszego. Ile razy musiał w życiu trafić na krzywdzące stereotypy? Uśmiechnął się lekko, słysząc ten jego jęk i uznając to za dobry znak poprawy humoru, a przynajmniej zdolność wkraczania nim na właściwie tory i dał się poprowadzić do atrakcji, na której wybór niekontrolowanie uniósł brwi. Mógł się tego spodziewać, fakt, ale zwyczajnie… zapomniał, że coś takiego istnieje. Zerknął niepewnie na Mefisto, gładząc kciukiem jego dłoń, po czym ruchem głowy i uśmiechem przywitał się z panią za ladą. - Wciąż nie odpowiedziałeś na moją nagrodę główną - przypomniał mu, ściskając mocniej jego rękę, by zaraz rozpleść ich palce i wypełnić tę pustkę podaną przez kobietę bronią. - Ezra i Liam - sprecyzował, jednocześnie instynktownie, wodzony nikłymi wspomnieniami z filmów, ułożył narzędzie swojej prawdopodobnej klęski w rękach, przynajmniej próbując zapozować na pewnego siebie i męskiego z jakże śmiercionośną wiatrówką w żelaznym uścisku. - Cóż, ja już wygrałem wieczór pytań, więc musiałbyś mnie skusić czymś mocnym, jeżeli miałbym iść na jakikolwiek zakład - mruknął swobodnie, nie chcąc niczego zbyt wyraźnie insynuować, by nie zgorszyć biednej pani za ladą i tylko lekko uniesione kąciki ust swym kątem zdradzały, że może kryć się za tym jakaś propozycja. Uniósł broń wyżej, celując na próbę w zawieszoną tarczę, ale zaraz westchnął, znów opuszczając ją niżej. - Zwłaszcza, że nawet nie wiem jak się celuje - dodał, zdradzając się już wprost z tym, że w swoim skrajnym pacyfizmie chyba pierwszy raz trzyma jakąkolwiek broń w rękach. Nie wiedząc czy w ogóle trzyma ją poprawnie, a to zdecydowanie nie zachęcało go do zakładów, skoro z góry wiedział, że miałby być przegrany.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Chętnie przyjął jedną z broni, z jakiegoś powodu od razu czując się lepiej. Może mimo wszystko dobrze leżało mu to w rękach, albo zwyczajnie chodziło o wymówkę? Mógł przyjrzeć się wiatrówce i wymijającym uśmiechem przeciągnąć chwilę, w której musiał w końcu podjąć się kolejnego mało chwalebnego tematu. Nie mógł powstrzymać się od zerknięcia na Sky’a, sprawdzając jak on czuje się przy tej atrakcji. - Mocne wrażenia też ci już obiecałem - zauważył, mając nadzieję, że to nie zalicza się jako teasing. Dostrzegł kątem oka, że instruktorka już rzuca się na ratunek, ale prędko jej podziękował i sam poukładał odpowiednio dłonie Skylera. - Okej. Tutaj masz szczerbinkę. A tutaj muszkę - pokazał, przysuwając się jeszcze bliżej, żeby było mu chociaż trochę wygodniej ocenić trajektorię trzymanej przez chłopaka broni. - Żeby wycelować, musisz ustawić wiatrówkę tak, żeby muszka znalazła się dokładnie pośrodku szczerbinki. Śruty powinny być dość lekkie, więc celuj dokładnie tam, gdzie chcesz trafić. - Może nie mówił niczego odkrywczego, ale też dzięki temu zdołał się w końcu faktycznie uspokoić. Proste formułki nie wymagały myślenia i przypomniały Mefistofelesowi, że jednak czasami wiedział o czym mówi. Czasem nie czuł się tak paskudnie zagubiony, jak jeszcze chwilę temu. Wrócił do swojej broni, wycelował i oddał pierwszy strzał, trafiając niemal idealnie w środek tarczy. Kącik ust drgnął mu ku górze. - Znam Ezrę od dzieciaka, jeszcze sprzed Hogwartu. Przyjaźniliśmy się, ale to nie był dobry moment… I wszystko się popsuło. - Drugi raz również trafił. - Nie staraliśmy się wystarczająco, każdy zajął się własnym życiem. Gorzej, że Ezra to mój pierwszy męski crush… o czym mu nie mów, błagam, bo i tak się pewnie domyśla… - Trzeci strzał okazał się jeszcze lepszy, podsuwając Noxowi myśl, że takie wyładowywanie emocji może przynosić przyzwoite rezultaty. Poprawił broń w ręku, pilnując oddechów. - Jak chciałem się o niego starać, to był hetero. A jak znalazł sobie faceta, to cóż. Tak czy tak, nie pasowalibyśmy do siebie. - To była ta prostsza odpowiedź. Prawdziwa, nawet jeśli niezbyt szczegółowa. Mefisto nie chciał się rozdrabniać, nie wiedząc tak właściwie co łączyło Sky’a z Krukonem i nie zamierzając zdradzać jakichś prywatniejszych elementów życia swojego byłego przyjaciela. Czwarty strzał poszerzył dziurę w tarczy po trzecim. - A Liam… O niego się starałem, ale nieskutecznie. Nie był zainteresowany, a ja kiepsko sobie wymyśliłem, mm… podrywanie jego i przyjaźnienie się z Neirinem jednocześnie… - Piąty, szósty. Odłożył broń, odwracając się przodem do Skylera z nieco poważniejszym wyrazem twarzy. - Chyba nie umiem tego odpowiednio skrócić. Po prostu… obaj są dla mnie… - I zawiesił się nad słowem “ważni”, nie mogąc zdecydować czy jest odpowiednie. Ezra był ważny? Mefisto nie potrafił - ani nawet nie próbował - pozbyć się sentymentu, więc chyba tak. Nawet, jeśli nie przypominali już przyjaciół. Liam był ważny? W pewnym sensie może i tak, ale czy rzeczywiście ważnym mógł być ktoś, kto się tak zachowywał? - Do obu mam słabość. W dobrym tego słowa znaczeniu, ale też złym. - Perfekcyjnie potrafili wytrącić go z równowagi, ale skłamałby stwierdzeniem, że go nie obchodzili.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
- Yhm, szczerbinka - powtórzył po nim pomrukiem, ale wzrok już powędrował do jego twarzy, zdecydowanie zbyt silnie rozproszony przypomnianą obietnicą mocnych wrażeń, zamiast broni, przyglądając się skupionemu na tłumaczeniach spojrzeniu, układzie brwi i gęstości rzęs. Podświadomie kodował porady, przywołując je do siebie z opóźnieniem i próbując wprowadzić je w życie, wycelował w wiszącą tarczę. Przede wszystkim skupiał się na odpowiedzi Mefisto, nawet jednak to nie powinno aż ta zaburzyć jego celności, więc przy pierwszym strzale zmarszczył tylko brwi, zaraz podejmując kolejną próbę, która również nie pozostawiła na tarczy żadnego zadraśnięcia. - Z pewnością z tego skorzystał - skomentował fakt crushowania Ezry, próbując ukryć rozbawienie, bo akurat po Krukonie nie spodziewał się niewykorzystanych okazji. W jego głowie jakoś wszystko szło tak, jak to sobie zaplanował, a przynajmniej Sky miał o nim takie mniemanie. Oddał kolejne dwa strzały, przerywając je jedynie na zarzucenie ploteczki - “Teraz też kogoś ma” - dopiero po drugim wystrzale nagle się prostując ze zmarszczonymi brwiami, jakby dopiero teraz połączył fakty - Albo po prostu mnie spławił - dodał ciszej, analizując czy faktycznie tak właśnie było, a on dał się nabrać na całą tę gadkę, że cokolwiek jeszcze znaczy. Pokręcił głową, uznając, że to nie czas i miejsca na takie myśli, skupiając się na dalszej wypowiedzi Mefisto, samemu celując już do tarczy. Drgnął niekontrolowanie na wspomnienie Neirina, więc i śrut pomknął w innym kierunku, niż Sky to sobie wymierzył i, o ironio, właśnie dzięki temu udało mu się w końcu trafić w tarczę. Może nie w jej punktowaną część, ale porównując to do poprzednich czterech strzałów, to wciąż był powód do radości. Ten szczęśliwy błąd pomógł mu intuicyjnie wychwycić o ile powinien zmienić punkt, w który celuje, więc, cóż, wykorzystał ostatnią szansę, by jakoś nadrobić swój wizerunek i trafił jedną z czarnych obręczy. Niezbyt przejęty swoja widowiskową porażką zerknął na Mefa, odkładając broń na ladę i uniósł brew, słysząc zakończenie jego tłumaczenia. - Słabość? Nie podoba mi się to słowo w tym kontekście - zaznaczył, uchylając rąbka swojej terytorialności - Ale jak widać gust mamy… - urwał, bo przeniósł właśnie wzrok z rozpraszającej go sylwetki Ślizgona na podziurawioną przez niego tarczę, przez chwilę zapominając o całej tej roszczeniowe zazdrości. - Oho, czyli i bez pełni dasz radę coś upolować - cmoknął z uznaniem, rzucając ten tekst zupełnie swobodnie, bez większego zastanowienia, mając oczywiście na myśli jedynie zwierzęcą zdobycz, po czym od razu oparł się przedramionami o ladę, musząc się do niej pochylić i przechylając głowę nieco w bok, uśmiechnął się najbardziej czarująco jak tylko potrafił. Tym razem jednak jego celem nie był Mefisto, a sprzątająca bronie kobieta. - Jakaś nagroda pocieszenia dla najgorszego strzelca miesiąca?
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
- Myślę, że przypadkiem przyczyniłem się do wzrostu jego ego - potaknął, nawet się nie broniąc. Nie miał nigdy z Ezrą jakiejś poważniejszej rozmowy w tym temacie, ale chyba niektóre wymowne żarty powinny wystarczyć. Mefisto nie chciał się spowiadać, skoro i tak nie zamierzał o nic więcej walczyć - nawet z przyjaźnią szło im topornie. - Zdziwiłbym się, gdyby nie miał… Ludzie do niego lgną - zauważył z subtelną nutą zazdrości w głosie, by złagodnieć w ramach cichego “works for me”. W końcu mógłby nie mieć okazji na cieszenie się tą randką, gdyby Clarke okazał się dostępniejszy… dla któregokolwiek z nich? Miał czepiać się tej uwagi co do słabości, ale zamiast tego też spojrzał na tarczę i uśmiechnął się z odrobiną dumy. Przynajmniej tutaj pokazał się z lepszej strony, o ile w oczach Skylera dobry cel (albo umiejętność korzystania z broni) stanowił jakąś większą zaletę. Tak czy tak, Mefisto z niejakim rozbawieniem przyjął nagrodę w postaci pluszowego wilka, zaraz dając się głupio wytrącić z równowagi przez skylerowe kokietowanie nieznajomej. Zatrzymał spojrzenie na tym słodkim uśmiechu, nie rozumiejąc jakim cudem kobieta zdecydowała się na podarowanie Puchonowi kuponu zniżkowego na watę cukrową, zamiast… no… oddania mu wszystkiego?... Bo on by sprzedał duszę, gdyby sam padł ofiarą jego uroku. - Mam wrażenie, że twoja nagroda pocieszenia może robić za pełnoprawną nagrodę… - Cóż, wata cukrowa była pierwszym, co Skylerowi przyszło do głowy na widok wesołego miasteczka, więc może pocieszenie nie było wcale potrzebne? Ale kiedy odeszli już od stoiska z wiatrówkami, Mefisto dalej nie mógł oderwać spojrzenia od swojego towarzysza, który pomimo miliona wilczych potknięć… dalej nie uciekał. Dalej tu był, tuż obok, pozwalając na łapanie za rękę i zwierzanie się z podpadowych lub krępujących sytuacji. - Sky - zaczął powoli, wiedząc już, że jego myśli biegną w nieodpowiednim kierunku. Jeszcze cały wieczór przed nimi, tyle atrakcji… A jemu w głowie siedziała jedna, najbardziej obiecująca i nieprzyzwoicie kusząca. - Masz pomysł na życzenie? - Kontynuował, mimowolnie przygryzając dolną wargę z nieszczególnie subtelnym zerknięciem na prefekta.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
- Ja nawet nie przypadkiem - prychnął rozbawiony, bez żalu, bez bólu, bez pretensji, zwyczajnie bez najmniejszej choćby nuty negatywnych emocji, bo tych Ezra już w nim nie wyzwalał, choć wciąż zawdzięczał mu dość spory udział w budowaniu dręczących go lęków. Zwyczajnie nie do końca potrafił już mieć do niego pretensji, w końcu… wziął tylko udział w powtarzającym się schemacie. Ułożył kupon na płaskiej dłoni i ucałował go gestem, jakby posyłał kobiecie całusa w ramach podziękowań, od razu odwracając się z uśmiechem do Mefisto, by zawahlować teatralnie swoją zdobyczą. Nie do końca pojmował z czego jest taki zadowolony, skoro doprowadził do ataku paniki Wilkołaka i wystrzelił w powietrze większość darowanych mu szans, a mimo to cieszył się z kuponu zniżkowego, jakby właśnie wygrał los na loterii. Zawiesił ramię na szyi Ślizgona, przyciągając go do siebie z wibrującym “piękny wilk” przy jego uchu, co chyba odnosić się miał do wygranego pluszaka, zaraz przytakując mu w informacji, że wata cukrowa satysfakcjonuje go w pełni. Odsunął się tylko po to, by złapać go za dłoń i pospieszyć w poszukiwaniu stoiska z cukrową chmurą, a która już nie mogła czekać, gdy los mu się o nią upomniał. A przynajmniej takie miał wrażenie, póki Mef kilkoma słowami nie poprzestawiał mu priorytetów. Fuck Nabrał powoli powietrza w płuca, wodząc wzrokiem po zaczepnie przegryzionej wardze, do której niemal instynktownie się nachylił, by zmniejszyć dzielący ich dystans. - Czy Ty mnie podrywasz? - spytał z teatralną powagą, obniżając głos, gdy kącik ust uniósł się wraz z lewą brwią ku górze - Bo idzie Ci niesamowicie wręcz dobrze - dodał cichszym pomrukiem, przyciągając go do siebie za złapany pod kurtką bok, zatapiając palce w grubym swetrze. Przełknął ślinę, badając gorączkowym wzrokiem zieleń, w celu oszacowania na ile chciał się w tym doszukać propozycji, a na ile faktycznie tam była i westchnął lekko, rozbijając ciepłe powietrze o wargi Mefisto. - Tutaj? - spytał zdezorientowany, nawet nie wyczuwając, kiedy przeszedł do szeptu.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Chwilę jeszcze ze sobą walczył, a może tylko uparcie próbował, miętosząc w dłoni pluszaka i zaraz potem upychając go do kieszeni skórzanej kurtki. Niestety, reakcja Sky’a wcale nie zgasiła noxowego entuzjazmu, stanowiąc bardziej gwóźdź do trumny niż wiadro zimnej wody. Mefisto zatrzymał ich, nie poświęcając już ani jednej myśli wacie cukrowej, jedyną istotną słodycz mając tuż pod nosem. Zachęcony zarówno słowami, jak i czynami, po prostu się poddał, może odrobinę zbyt gwałtownie napierając na chłopaka, żeby przycisnąć go do ściany mijanej budki z jakimiś wyłączonymi teraz grami. Nie potrzebował wiele, tylko odrobinę więcej prywatności i jedną latarnię mniej, by odcisnąć na ustach Puchona gorący pocałunek w błogim przeświadczeniu, że właśnie tutaj będzie im dobrze. I jeśli pierwsze ruchy nie były szczególnie delikatne, to przynajmniej kolejnymi starał się zapewnić wystarczająco dużo komfortu. Niecierpliwie przesunął dłońmi po klatce piersiowej Skylera, cmokając go kilkukrotnie w policzek i pochylając się nad jego uchem. - Nie mogę się ciebie doczekać - wymruczał, uginając kolano i wsuwając je pomiędzy nogi Schuestera. Westchnął ciężko, choć może nawet zakrawało to o błagalny jęk, wargami muskając płatek puchoniego ucha. Miał go złapać w zęby, naznaczywszy już odpowiednie miejsce zarówno oddechem, jak i ustami, kiedy dał się głupio rozproszyć przechodzącym nie tak daleko ludziom. - Nie tutaj - stwierdził zatem, nie dowierzając aż tak półmrokowi i… może nie wiedząc, czy zaufać pragnącej ryzyka ekscytacji, czy też lepiej nie. - Kurwa. Chodź. - Objął go jedną ręką ciasno w pasie, prowadząc tuż przy swoim boku do jeszcze wcześniej upatrzonego miejsca. Cóż, w pierwotnych planach to tutaj miał zgarnąć z ust Skylera posmak waty cukrowej, ale… Teraz kompletnie o tym nie pamiętał, słabym pomrukiem witając operatora diabelskiego młynu i bez namysłu wskakując do pustego wagonika - niedużego, acz całkiem nieźle zabudowanego. Niespokojnym spojrzeniem przemknął po jego wnętrzu, by nareszcie nieco odetchnąć i poszukać tych dobrze znanych warg. Nie zrażony tym, że ledwo co usiedli i ruszyli, już przesuwał dłonią w górę po udzie Schuestera, pozwalając palcom na zahaczenie się o zapięcie jego spodni.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Nie, nie był. Daleko mu było do jakiejkolwiek perfekcji, ale i tak uśmiechnął się krótko, odbijając ten uśmiech pocałunkiem na jego szyi. To było przyjemne kłamstwo. Powierzchowne, naiwne i lekkie, niesione przyjemnością tej chwili, rozgrzaniem ciał i może nawet pojedynczymi zagubionymi dreszczami. I był za nie wdzięczny, tak jak się jest wdzięcznym za pochwałę ubioru, gdy wybrał Ci go ktoś inny. To było miłe, ale nie należało do niego, więc musiał się tym nacieszyć, póki jeszcze nie nadszedł czas zwrotu. - Nie wyglądałeś jakby Ci to przeszkadzało - mruknął cicho, odsuwając się, instynktownie podążając za dyktowanym przez Mefisto ułożeniem, by zaraz z półprzymkniętych powiek spojrzeć wciąż rozpalonym spojrzeniem w głęboką zieleń. Otwierał już usta, by odpowiedzieć na drugie pytanie, ale rzeczywistość uderzyła w niego gwałtownie, więc z opóźnieniem zerwał się, by przesunąć się na siedzenie obok i zaraz już musiał z zakłopotaniem uśmiechać się do operatora koła, ledwo zdążając odruchowo poprawić nieco spodnie. Wychodząc przyłożył jeszcze wierzch dłoni do policzka, by sprawdzić czy odczuwane ciepło jest realne i czy może odbić się na kolorycie jego skóry, zaraz udając, że palce od początku trafić miały we włosy w celu ich poprawienia. Objął Ślizgona w pasie i niespokojnie przestąpił z nogi na nogę, próbując na szybko rozejrzeć się za jakąś atrakcją, która albo umożliwiłaby im kontynuację, albo pomogłaby mu się uspokoić. - Mef - wyrwało mu się, gotów już coś zaproponować, ze zniecierpliwienia przyciągając go mocniej do siebie, ale umilkł słysząc, że ten daje mu wybór. - Kurwa - jęknął cicho, nachylając się do niego, by oprzeć rozpalone czoło o jego policzek, czując jak przegrywa tę bitwę i wypuścił powoli powietrze z ust - Za tę prowokację wisisz mi watę cukrową - mruknął, przesuwając głowę, by cmoknąć go w policzek. A przynajmniej to planował, ale rozlewające się po podbrzuszu ciepło narzuciło mu zaczepne podgryzienie, które było tylko drobnym rozkojarzeniem na drodze do jego ust, w których szeptem zamknął ostateczną odpowiedź: Do Ciebie
Okropna pora roku, naprawdę. Zamówiła dwa duże kubki gorącej czekolady i zapłaciła przydrożnemu sprzedawcy, któremu posłała jeszcze szeroki uśmiech. Odczuwała żal na myśl, że stał tak cały dzień za tym niewielkim stoiskiem. Odwróciła się pospiesznie, jakby nie chciała, aby jej głowy zakłócały podobne myśli. Pomimo swojej szczerej i obopólnej nienawiści do zimy i chłodu, nie założyła rękawiczek. Pozwoliła, aby chłód wkradał się w zakamarki jej płaszcza i aby czekolada delikatnie przypaliła podniebienie kiedy upiła z kubka pierwszy łyk. Stanęła naprzeciwko wejścia do lunaparku, które pomimo pory było otwarte. Ludzie wchodzili i wychodzili, uśmiechając się do siebie i żartując z tylko sobie znanych dowcipów. Poprawiła torbę i uśmiechnęła się do własnych myśli, a raczej do pomysłów na spędzenie tego dnia. Nie pamiętała kiedy ostatnio spędziła kilku godzin jak normalna, szara osoba. Wyciągnęła Angela nie tylko z powodu braku towarzysza, czy niechęci do obchodzenia walentynek, a on nadawał się idealnie, skoro nigdy nie łączyło ich coś więcej. Chciała go wykorzystać, czego zapewne domyślił się w momencie, w którym do niego napisała. W końcu nie była bezinteresownym stworzeniem, zawsze musiało o coś chodzić. Upiła kolejny łyk napoju, który na jej polecenie miał w sobie nutkę czegoś mocniejszego. Podobno było to idealnie połączenie na dni podobne do tych. Odchyliła głowę, chcąc przyjrzeć się największym atrakcjom tego miejsca, które zdecydowanie znajdowały się na liście rzeczy, których chciała spróbować. Ciekawe ile jej gwiazda będzie kazała na siebie czekać.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
O ile przed meczem noga ją bolała, to teraz, już po spotkaniu, ledwo na niej stawała. Mimo to nie dawała po sobie poznać, że coś jest nie tak, zwłaszcza że była w naprawdę wybornym nastroju. Godnie pożegnali Darrena, bo zwycięstwem, a ich dzisiejszy kapitan przesądził o rezultacie, brawurowo łapiąc znicza. Czy mogło być lepiej? Oczywiście, że tak, i było lepiej, bo Julka zabrała Vicky do mugolskiego lunaparku!
- Kiedy byłam na pierwszym czy drugim roku i przyjeżdżałam do brata w odwiedziny, to zawsze mnie tu zabierał. No i na Pokątną do "Markowego Sprzętu", bo nie miał biedak wyjścia – powiedziała do Brandonówny, kiedy to odeszły od stoiska z jedzeniem i napojami. Zgodnie z obietnicą, stanęło na mugolskich specjałach w postaci piwka i frytek. Atmosfera w tym miejscu sprzyjała świętowaniu. Było gwarno, barwnie, wesoło. Zewsząd słychać było okrzyki i krzyki. Ktoś wygrywał, ktoś przegrywał, kto wymiotował do śmietnika po przejażdżce rollercoasterem. Amatorzy. Spróbowaliby polatać na Nimbusie, to dopiero by poczuli, czym są prędkość i przeciążenia.
– Miałaś już kiedyś okazję odwiedzić mugolskie miejsca? – zapytała swoją czystokrwistą towarzyszkę, zastanawiając się, którą z tutejszych atrakcji pokazać jej jako pierwszą. Wybór był naprawdę spory, ale jej myśli mimowolnie wędrowały w kierunku samochodzików i diabelskiego młyna. Zanim jednak pójdą gdziekolwiek, to musiały zjeść, a chodzenie w biegu, to wiadomo, niezdrowe i grozi zgagą. Ciemnowłosa Krukonka dostrzegła w oddali stoliki pod parasolami i to właśnie w ich kierunku zaczęła kuśtykać, z Vicką u boku. Kiedy usiadły, pałkarka wyjęła zapalniczkę, otworzyła nią butelki z piwem, po czym podała jedną z nich Brandonównie.
Gdyby nie to, że Julia doskonale maskowała swoje problemy, Victoria na pewno zapytałaby ją, czy z jej nogą wszystko było w porządku i czy nie chciała jednak usiąść, odpocząć albo nawet zrezygnować. W końcu nie powinna się przemęczać, tym bardziej że obie były wykończone, ale i dziwnie lekkie, po skończonym meczu. A przynajmniej dokładnie w to wierzyła Victoria, mając jak zawsze w takiej sytuacji wrażenie, że stąpa kilka kroków ponad ziemią, choć nawet nie wiedziała, jak dobrze to opisać. - Musieliście się świetnie bawić - stwierdziła, uśmiechając się lekko. - Ja spędzałam dużo czasu w warsztatach w sklepie. Albo na salach wystawowych, tata nie miał nigdy nic przeciwko temu - dodała, uśmiechając się lekko na te wspomnienia, bo były naprawdę miłe. Czasami były takie chwile, gdy chciała wrócić do czasów, gdy była jeszcze dzieciakiem, gdy to, co się dookoła niej działo, nie było wcale zbyt skomplikowane. Obecnie jednak przepełniała ją prosta, czysta radość, która mimo wszystko zepchnęła na dalszy plan wątpliwości i inne problemy, jakie się w niej pojawiły w ciągu ostatnich kilku dni. Musiała przyznać, że zdawało jej się, iż zaliczała właśnie jakąś skomplikowaną jazdę bez trzymanki, ale to nie miało dla niej aż tak wielkiego znaczenia. Jeszcze, rzecz jasna. Teraz liczyła się jedynie wygrana, liczyła się zwykła radość, ale również propozycja Brooks, która sprawiła jej prawdziwą przyjemność, postanawiając zabrać ją na mugolskie specjały. A Victoria, która mimo wszystko lubiła nowości, nie zamierzała odmawiać. - Kilka, ale niezbyt wiele. Mój wujek jest pasjonatem wszystkiego, co mugolskie i stara się wprowadzić to w nasze życie, z lepszym lub gorszym skutkiem. Nikola to po nim odziedziczył - odparła, rozglądając z się z zaciekawieniem, zdając sobie sprawę z tego, że miejsce to aż tak bardzo nie różniło się od tego, co widziała w Luizjanie, choć zapewne tutaj nie było niczego magicznego i niczego niesamowicie szalonego. Ot, po prostu mechanizmy, które powodowały, że ludzie mogli się dobrze bawić, a w to ostatnie nie wątpiła. - Więc? Dzisiaj też pijemy za zmazanie ryżemu uśmieszku? - zapytała nieco rozbawiona, unosząc piwo, ciekawa, czy miało jakiś wyjątkowy smak, czy jednak wpisze je na listę alkoholi, które jej nie odpowiadały, co rzecz jasna było prawdopodobne. - Dzisiaj chyba zbliżyliśmy się do tej możliwości.
Po każdym zakończonym wygranym spotkaniu, Brooks czuła się tak samo - jak gdyby cały świat stał u jej stóp. Oczywiście, każdy lubił wygrywać, ale dla niej to było coś więcej. To była kwintesencja sportu. Po to się w końcu grało i dawało z siebie wszystko, żeby czerpać owoce z włożonego to wszystko wysiłku. Tak więc pomimo bólu nogi, Julka, tak jak i Vicky, stąpała kilka kroków ponad ziemią, dumna z siebie i z zespołu.
- Bawiliśmy – przyznała z uśmiechem. – I dalej bawimy. Teraz to ja zabieram jego bliźniaków w takie miejsca, żeby poznały świat, w którym dorastał ich ojciec. Wilk syty i owca cała. Dzieciaki są szczęśliwe, że spędzają czas z ciotką, a Andy i szwagierka – że mają święty spokój przez kilka godzin.
Warsztat nie brzmiał tak super, jak lunapark czy sklep miotlarski, ale czy na pewno? Była przekonana, że cały wielki świat, na który składały się witki, obręcze i setki innych części i maszyn do mioteł, wozów i Merlin jeden raczył wiedzieć, czego jeszcze, potrafił rozbudzać wyobraźnię małego dziecka. I to by też wyjaśniało zamiłowanie blondynki do transmutacji i tworzenia. Plus był taki, że za kilka lat, Vicky zapewne przejmie jeden z rodzinnych sklepów (a może fabryk) i wróci do tego, co lubi najbardziej. O ile po drodze nie znajdzie czegoś innego, co rozpali jej wyobraźnię i wywróci jej świat do góry nogami.
- Jeżeli chcesz, to możesz kiedyś do mnie wpaść, jak będziesz w Londynie. Mam apartament w mugolskiej dzielnicy. Będziesz mogła później opowiedzieć wujkowi, czym jest konsola, jak działa wi-fi i jak zamówić jedzenie na wynos, bez konieczności wysyłania sowy z sakiewką – Zaprosiła Brandonównę w skromne progi „Kruczego Gniazda”, które ostatni coraz częściej stało puste, odkąd dorobiła się domu w Dolinie Godryka. – No i zdecydowanie powinnaś kiedyś się wybrać na futbolowe derby Londynu, Chelsea kontra Arsenal. Atmosfera na meczach quidditcha to przy nich stypa.
Uśmiechnęła się szeroko na słowo Vicky, która wzniosła toast, używając jej własnych słów. – Nie. Ryży to temat na przyszły sezon. Teraz po prostu cieszmy się tym, co mamy i doceńmy to, co mieliśmy. Za Darrena. Niech mu się wiedzie poza szkołą – stuknęła się butelką z Brandonówną i upiła kilka łyków. – Jak sobie pomyślę, że za rok będę na jego miejscu…no cóż. Chyba najwyższa pora.– Uderzyła w nieco melancholijne tony, choć delikatny uśmiech na jej twarzy nie zniknął ani na sekundę. – W każdym razie, opowiadaj! Jak Ci się podobał powrót na boisko po tak długiej przerwie?
Zwycięstwo uskrzydlało. Dosłownie Było w tym coś, co powodowało, że człowiek stawał się pijany szczęściem, że zdawał się chodzić po ścianach, że odkrywał rzeczy, jakich nigdy wcześniej nie widział. Przynajmniej dokładnie tak czuła się Victoria, kiedy triumfowała, dokładnie to się z nią działo, gdy zdobywała to, co zdobyć chciała. Nie sądziła również, by na świecie istniał człowiek, który tak naprawdę nie czułby się pijany szczęściem, gdy tylko zyskiwał to, o czym marzył. To było zbyt silne, zbyt potężne, by można było od tego tak naprawdę umknąć, machnąć na to ręką albo zignorować. - Brzmisz, jakbyś była zachwycona z bycia ciocią - zauważyła, marszcząc lekko nos, zastanawiając się jednocześnie, czy i ją kiedyś spotka coś podobnego, domyślając się jednak, że nie zostałaby ulubioną ciotką. Z całą pewnością pokazałaby jednak swoim siostrzeńcom i bratankom świat, w którym się wychowywała, każdy ten mały szczegół, który kochała, ucząc ich tego, co sama wiedziała, ucząc ich tego, czego sama dowiedziała się od swojego ojca i dziadka, gdy była jeszcze naprawdę niewielka. Znała jednak tylko magiczny świat, nie licząc tych nowinek i elementów, jakie przynosił jej wujek, a później Nikola, toteż wszystkie te słowa, propozycje i uwagi Brooks spowodowały, że niemalże zakręciło jej się w głowie. - To brzmi jak jakieś niesamowicie skomplikowane rzeczy, ale skoro zapraszasz, to na pewno nie odmówię. Nie zdziw się tylko, jeśli wujek będzie prosił mnie o specjalne zaproszenie, żeby mógł sam wszystko przetestować - stwierdziła, marszcząc lekko nos w rozbawieniu, mając świadomość, jaki był brat jej ojca, kiedy już raz się do czegoś zapalił i postanowił, że osiągnie jakąś jedną, konkretną rzecz, której nie mógł i nie chciał pominąć. - Za Darrena. Za każdego członka drużyny - odparła, upijając łyk piwa, które nie było jakieś niesamowicie smaczne, ale nie uznałaby go również za całkowitą porażkę. - Koniec z wymaganiami osób, na które nie spojrzysz nigdy więcej. Nie cieszysz się nadchodzącą wolnością? - zapytała prosto, ciekawa tej kwestii, a potem uśmiechnęła się lekko, ale w jej oczach można było dostrzec prawdziwy błysk radości. - Był fantastyczny. Prawie zapomniałam, jaki to euforyczny stan, kiedy możesz pędzić przed siebie i musisz uważać na to, co dzieje się dookoła, pilnując pozostałych członków drużyny. Brakowało mi tego wśród tych wszystkich obrazów, rzeźb i czego oni nie mają w tej Francji - przyznała, mając wrażenie, że mimo wszystko przeszedł ją dreszcz, że gdzieś tam w głębi serca marzyła o tym, by wrócić na boisko, by jeszcze raz przeżyć to, co w czasie skończonego właśnie meczu.
Czy Julka była zachwycona faktem bycia ciotką dwóch urwisów? Jeszcze jak! Alfie i Seamus, bliźniaki jej brata, nie przypominały swoim charakterem żadnego z rodziców. Andy, jej brat, był spokojnym, cichym i rozważnym niewymownym, a jego żona – nudną do bólu, ale kochaną i do rany przyłóż urzędniczką w departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Zarówno Alfie, jak i Seamus bardziej przypominali właśnie ciotkę. Byli żywiołowi, nie potrafili usiedzieć na miejscu, tak jak ona byli zakochani w Quidditchu. No i w „Osach” z Wimbourne, o czym przypominali jej przy każdej wizycie, namawiając ją na transfer, tak jak ona namawiała Strauss na przyjście do „Harpii”. Miała z nimi najprawdziwsze urwanie głowy, ale nie narzekała. Uwielbiała tych dwóch łobuzów i każdą wolną chwilę poświęcała, ucząc ich latać na dziecięcych miotełkach.
- Są cudowni, uparci, zabawni i wciąż szukają kłopotów. Ostatnio jak ich zabrałam na trening „Harpii”, żeby poznali dziewczyny, to myślałam, że nie dadzą im spokoju. Pytali o wszystko, dosłownie. Co jedzą przed meczem, czy mają ulubioną pastę miotlarską, czy lubią grać z ciocią. No cyrk na kółkach. Ah, Seamus i Alfie – westchnęła lekko rozczulona wspomnieniem, zanim to wcisnęła do ust dobrze posoloną frytkę i zapiła ją piwem.
Była zdania, że każdy czarodziej powinien znać mugolski świat, tak jak zna czarodziejski. Światy te funkcjonowały obok siebie od tysięcy lat i często wzajemnie na siebie oddziaływały, a do tego mugole mieli naprawdę niezwykłe podejście do wielu spraw i czarodzieje mogli się wiele od nich nauczyć. A to, że tego nie robili, jedynie świadczyło o ich mentalności. Konserwatyzm i tradycja często bywały zaciągniętym ręcznym w rozwoju całej społeczności.
- Możesz wpaść z wujkiem. Powinien być zachwycony. Ale uwierz mi, że to wcale nie jest strasznie skomplikowane. To po prostu nauka i technologia, które musiały się rozwijać z powodu braku magii. – Ponowiła zaproszenie, rozglądając się dookoła za możliwymi atrakcjami. Potem jeszcze wypiła za Darrena i za krukońską drużynę, zanim to zastanowiła się nad dalszą odpowiedzią.
- Pewnie masz rację. Po prostu nie do końca wiem, jak sobie poradzę, mając tyle wolnego czasu. Jak na ironię, ten nadmiar obowiązków trzyma mnie w ryzach, bo wszystko muszę planować co do minuty. Co, jeśli mi się spodoba ten luz i się rozleniwię? No i z pewnością będzie mi brakowało szkolnej drużyny i lekcji u Walsha.
Już niebawem rozpocznie swój ostatni rok w szkolnych murach i choć zawsze uważała, że opuszczenie Hogwartu będzie najszczęśliwszym dniem w jej życiu, to teraz już nie była tego taka pewna. Co przyniesie przyszłość? Teraz wszystko było jasne, bo i cel był jasny. Od lekcji do lekcji, od treningu do treningu, od egzaminu do egzaminu. Zmieni zespół? Zostanie w Harpiach? A może się wyprowadzi do Francji, żeby grać dla „Sójek”, które od jakiegoś czasu nagabywują ją o transfer? Tyle pytań, a odpowiedzi zero. Na rozmyślania przyjdzie jednak pora. Póki co miała przed sobą dawno niewidzianą Brandonównę, butelkę piwa, smażone ziemniaki i moc mugolskich atrakcji.
Kiedy już frytki zostały zjedzone, a piwo wypite, Brooks niezgrabnie wstała od stolika i zaciągnęła (no dobra, nie tak dosłownie) Victorię na… samochodziki!
- Wsiadaj – poleciła dziewczynie. – Tym hamujesz, tym przyspieszasz, tym kierujesz. To prostsze niż latanie na miotle – wyjaśniła jej, jak sterować tym elektrycznym pojazdem, po czym sama zajęła miejsce w innym aucie. Wkrótce rozległ się dźwięk zwiastujący początek zabawy i Brooks z uśmiechem na twarzy rozpędziła się, żeby przywalić w samochód Brandonówny. Znów czuła się jak ta jedenastolatka, która przychodziła tu z bratem. Choć teraz dużo ciężej było jej się zmieścić w środku.
kulnij sobie na jazdę autkiem!:
1-3– Wszystko idzie nie tak. Nie odnajdujesz się w tym chaosie i pokonanie choćby kilku metrów przychodzi Ci z najwyższym trudem, bo co chwilę ktoś na Ciebie wpada. Od tych wszystkich popchnięć i piruetów troszkę cię zmuliło. 4-6 – Doskonale się bawisz! Szybko zaczynasz rozumieć, że tu wcale nie chodzi o prędkość czy czas, a o zabawę i obijanie innych ludzi.
Słuchanie Brooks, kiedy opowiadała o swoich bratankach było wręcz dziwnie satysfakcjonujące. Trudno było powiedzieć, skąd Victorii wzięło się to poczucie, ta myśl, ale uznała, że Julia najwyraźniej mimo wszystko świetnie odnajduje się w tej roli, że świetnie wie, co robić i czerpie z tego wiele przyjemności. Było w tym coś naprawdę miłego, nic zatem dziwnego, że Brandon uśmiechnęła się na to wszystko ciepło. Zastanawiała się przy tej okazji, czy Jon i Patty mieli podobne odczucia, kiedy zajmowali się nią i Liz, gdy były małe, czy może jednak nie, ale to nie była chwila na tego typu rozważania. - Zgaduję, że pod twoim bacznym okiem rośnie nam kolejne pokolenie zawodowców - stwierdziła, unosząc lekko brwi, choć była pewna, że w tej kwestii ma rację. Widac było, przynajmniej z opowieści Brooks, że chłopcy byli naprawdę zafascynowani grą i wszystkim, co z tym związane, nic zatem dziwnego, że Victoria po chwili namysłu przekrzywiła lekko głowę, zjadając kilka frytek i popijając je piwem. - Jeśli byś chciała, mogę zabrać was do warsztatów. Pracowni mioteł, sal, na których wystawione są najlepsze modele. To też jakaś rozrywka - powiedziała, dziękując jej raz jeszcze za zaproszenie i zapowiadając przy okazji, że na pewno się zjawi. - Jeśli będzie ci się chciało, możemy wybrać się w kolejne mugolskie miejsce, ale musisz powstrzymywać mnie przed teleportacją albo czymś podobnym, bo później się z tego nie wywinę - dodała jeszcze, zdając sobie w pełni sprawę z tego, że jej czystokrwistość była w pewnych momentach sporą przeszkodą do życia. Cieszyła się, że jej rodzice, a także wujek, dość mocno wyłamywali się ze schematów, jakie próbowano na nich narzucać i mimo wszystko szli naprzód, mimo wszystko próbowali być nowocześni, próbowali poznać świat, obok którego żyli, pozwalając swoim dzieciom na samodzielne wybory drogi życiowej. - Organizacja, Julia. Myślałam, że bez narzuconego z góry planu sobie nie poradzę, ale okazało się, że sama również umiem zająć sobie czas. Pamiętasz, że nic nie odpuszczałam, prawda? Teraz jest inaczej i chyba w końcu zrozumiałam, że ten luz też jest potrzebny, bo inaczej można zwariować - odparła, dzieląc się z nią tym samym własnymi doświadczeniami i marnymi przemyśleniami, nim dopiła piwo i dała się porwać w stronę jednej z atrakcji. Rzecz jasna wiedziała, czym jest samochód, ale nie do końca rozumiała ideę tej atrakcji, skoro nie było w niej nic magicznego. Skinęła głową na pouczenia Brooks, wyrażając pewną wątpliwość co do tego, czy aby na pewno latanie na miotle nie jest łatwiejsze, a później przez chwilę czuła się jak idiotka, nie wiedząc, co ma zrobić. Jak się okazało - zrozumiała to bardzo szybko. Początkowo sądziła, że to bardziej wyścig, prędko jednak pojęła, że powinna raczej zabawić się w pałkarza i z nieskrywaną przyjemnością usiłowała dogonić Julię, czy innych uczestników zabawy, nie raz i nie dwa kołysząc się dość mocno, gdy zderzała się z innym samochodzikiem. Miała z tego powodu jednak wiele przyjemności, a wypite wcześniej piwo przyjemnie szumiało jej w głowie. - To gdzie mnie jeszcze zabierzesz, co? - zapytała, gdy już opuściły atrakcję, uśmiechając się szeroko, a jej policzki były lekko zarumienione; zupełnie jakby w tej chwili nie była sobą.
Bycie ciotką to tylko jedna z ról w życiu Brooks. Była córeczką tatusia, utrapieniem matki, pałkarką, kapitanką, obiektem niechęci Callahanów. Spośród tych wszystkich ról, opieka nad dwójką niesfornych bliźniaków, była prawdopodobnie tą najbardziej satysfakcjonującą. Lubiła obserwować, jak chłopcy się zmieniają, jak z pasją i entuzjazmem podchodzą do quidditcha i wszystkiego, co robią. Mogła się od nich uczyć, bo chłopcy przypominali jej, czym tak naprawdę jest latanie. Ona sama niekiedy zdawała się zapominać, że wygrywanie i bycie najlepszym, to nie wszystko. Ona wpływała na nich, a oni na nią, a do tego świetnie się bawili.
- Jeszcze za wcześnie, żeby o tym myśleć, choć chłopcy nie widzą świata poza quidditchem. No ale! Są młodzi, mają jeszcze całe życie przed sobą, jeszcze im się może milion razy zmienić. – Oczywiście nie miałaby nic przeciwko, gdyby za naście lat, na krajowym podwórku dzielili i rządzili bracia Brooks, młode talenty drużyny z Wimbourne. Najważniejsze jednak było, żeby znaleźli w życiu to, co kochają i w czym się odnajdują. Dla jednych było to tworzenie mioteł, dla innych latanie na nich. Jeszcze inni mieli w całkowitym poważaniu sport i woleli mieszać w kociołkach lub wymyślać nowe zaklęcia. Magia dawała wiele możliwości i każdy mógł znaleźć swoją życiową drogę.
Na propozycję Victorii, uśmiechnęła się szerzej. Pani Prefekt miała naprawdę doskonały pomysł i, rzecz jasna, byłaby głupia, gdyby nie skorzystała z takiej okazji. Zwłaszcza że taka wycieczka sprawiłaby wiele frajdy samej Julce, która uwielbiała wszystko związane z lataniem.
- Mówisz serio? Na Merlina, jak najbardziej. Chłopcy byliby zachwyceni! Nie mniej niż ja – dodała w myślach, oczami wyobraźni widząc miny łobuzów, kiedy im wspomni, że zabiera ich do „Fantastycznych Podróży Brandonów”. – Jest tyle mugolskich miejsc, które mogłabym Ci pokazać, że nie wiem, od czego zacząć. Ale to temat na kiedy indziej. W każdym razie gwarantuję, że Ci się spodoba.
Cieszyła się, że Brandonówna, w końcu, nareszcie (!) zrozumiała, że życie jest czymś więcej, niż listą kolejnych zadań do odhaczenia. Sama Julka, choć na nadmiar czasu nie narzekała, to zawsze znajdowała czas, żeby pójść na koncert, wyskoczyć na piwo i stek, albo zapalić skręta w jacuzzi, popijając wino i słuchając muzyki. Kiedy ma się na głowie tyle obowiązków, co studenci Hogwartu, to nietrudno o wypalenie i zniechęcenie się do tego, co się robiło. Te drobne chwile przyjemności sprawiały, że jeszcze nie oszalała.
- Może masz rację? W sumie to mogłabym się w końcu wziąć za tworzenie miotły, bo notes leży wypełniony notatkami i szkicami, a ja nawet nie mam czasu, żeby do niego zajrzeć. Mogłabym też podróżować więcej. Zawsze chciałam odwiedzić Francję i zobaczyć mecz Sójek z Gonfaron. No i miałabym więcej czasu dla rodziny. Rodzice to mnie nie widzieli w domu od grudnia. - Rozgadała się jak nigdy i właściwie to cieszyła, że mogła się z kimś podzielić swoimi wątpliwościami, zwłaszcza tymi rodzinnymi. Była przekonana, że ojciec byłby zachwycony, gdyby miał ją w domu częściej, niż raz na kilka miesięcy. Już od dawna się umawiali na wspólne piwkowanie i oglądanie piłki, ale jakoś nic z tego nie wychodziło, czego cholernie żałowała. Tak jednak wyglądała dorosłość w czarodziejskim wydaniu. Wgniatała butem do ziemi i nie pozwalała powstać. Po studiach mogło się to zmienić na lepsze.
- Dzięki – dodała jeszcze, zanim to poszły pojeździć samochodem. Z radością i zdziwieniem obserwowała, jak Brandonówna dała się porwać zabawie. Odbijała się od kolejnych aut jak tłuczek, wbijała rywali w bandy, w tym i Julkę, którą to zakręciła jak bączkiem. Syrena zwiastująca koniec zabawy zabrzmiała zdecydowanie zbyt wcześnie, ale to bynajmniej nie oznaczało końca zabawy. Atrakcji w końcu było naprawdę mnóstwo.
- Może Ty wybierzesz? – zaproponowała. – Do wyboru mamy diabelski młyn, czyli to wielkie koło, o tam. Możemy też pójść na rollercoaster, to te tory z wagonikami – wyjaśniła młodej czarownicy, wciskając do ust gumy do żucia, którymi nie omieszkała się podzielić.