W Hogwarckich lochach chłodne, kamienne ściany nie są niczym dziwnym. Ale czy to możliwe aby były aż tak lodowate? Błądząc dłonią po ścianie da się natrafić na miejsce bardziej zimne niż reszta. Znajduje się ono na wysokości klamki, która rzeczywiście tam jest. Ujawnia się natychmiast po stuknięciu różdżką w chłodny punkt. Zaraz po dotknięciu klamki ma się wrażenie okropnego zimna, które powoli obejmuje całe ciało. Przechodząc przez próg wchodzi się do Lodowej Komnaty. Jak sama nazwa wskazuje - wszystko tam jest oblodzone. Najbardziej charakterystycznym elementem są rzeźby. Lew, kruk, wąż i borsuk, symbolizujące cztery domy Hogwartu. Wielkością można porównać je do niedźwiedzi. Śliska posadzka jest idealnym lodowiskiem, co ciągnie za sobą upadki odwiedzających to miejsce. Niewielu jednak wie o istnieniu komnaty, tłumów nigdy tam nie ma. Śmiało można przynieść łyżwy, posadzka jest idealna do jazdy. Pomieszczenie rozświetlają świece o niebieskim płomieniu, osadzone w ozdobnych, choć starych, żyrandolach. Błękitne światło odbija się od lodu i stwarza miłą atmosferę, mimo chłodu panującego w komnacie. Po męczącej rozrywce na ślizgawce można odpocząć pod ścianą, gdzie są nieduże, twarde siedzenia.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Pomimo otoczki cudowności i wręcz chwili bajkowej idylli, gdzieś tam w środku jej pozornie flegmatycznej duszy rozwinął się zalążek strachu. Bo Grigori przejął niejako rolę osoby, którą ona często pełniła w życiu innych. Stawał się kimś, kogo nigdy później nie będzie mogła zapomnieć. Ale Indigo wkraczała do życia innych bez rozmachu - zupełnie jak podczas legiliemencji, wkradała się bezszelestnie, jak zjawa i nagle okazywało się, że potrafi zmienić wszystko, a rozmiary poczynionego chaosu są odwrotnie proporcjonalne do morderczej precyzji stawianych podczas tańca kroków. A Grigori... Grigori wkraczał z rozmachem, spektakularnie, sprawiał, że jedna iskra wywoływała oślepiający, pochłaniający wszystko ogień. Sama jego obecność odbierała nieco racjonalności z drobnej Colette, ale ta cała nieprzewidywalność, odmienność intrygowała i fascynowała dziewczynę. Być może odrobinę za bardzo. Ale chciała pozwolić samej sobie płonąć ogniem roznieconym przez Płomyczka, chciała pozwolić płomieniom pochłaniać z wolna jej byt; mieli przecież na to setki, setki lat zamkniętych w jednej chwili quasi-tańca w Lodowej Komnacie. Gdyby tylko Rosjanin wiedział, jak obezwładniający był chwilowy dreszcz, który przebiegł po jej plecach, przemknął pomiędzy wystającymi paciorkami kręgosłupa obleczonego miękką, jasną skórą, natychmiast porzuciłby niepewny tok myślenia co do kwestii jej własnych uczuć. Machinalnie przygryzła pudrową wargę, kontrola oddechu wyćwiczona przez lata ćwiczeń na chwilę zawiodła. Wraz z powrotem na twardą, lodową posadzkę, senna idealność sytuacji nie wytrąciła się z jej percepcji. Wręcz pogłębiła się wraz z jego słowami, które - zdaje się - potrafiła odczytać, a przynajmniej domyślić się ich znaczenia. W odpowiedzi uśmiechnęła się szeroko. I, nie mogąc wytrzymać, wspięła się na palce, by dosięgnąć pudrowymi ustami jego usta i złożyć na nich przelotny, miękki pocałunek, otulić jedynie na chwilę wargi ciepłym dotykiem. Z pozoru dotykiem niewinnym, ale kryjącym w sobie ledwo dostrzegalne pokłady nienasycenia, jakby pewnego rodzaju wyzwanie. Odsunęła się nieco, by znów nieznacznie przygryźć własną wargę i spojrzeć na niego z iskierkami w szczególnego koloru oczach.
Jeśli Colette się bała tego dziwnego uczucia to co dopiero Grigori! Prawdę mówiąc większość czasu poświęcał na rozrywce, całe swoje życie bawił się, podpalał na zamianę, a teraz nagle tak nieznana mu rzecz zagościła w jego sercu. Orlov nie potrafił delikatnie wejść w jej życie, nawet jeśli by o to prosiła. Przychodził, dawał całego siebie, ze swoimi wadami i zaletami, jednak starając się i tak być choć trochę lepszym człowiekiem przy tej małej osóbce. Gdziekolwiek się nie pojawił robił zamieszanie i nie było też inaczej w tym przypadku. Przy tym żywiołowym piromanie nie można było przesadnie się nudzić. Ale Colette, choć tak niepozorna, cicha, jakby flegmatyczna, namieszała w życiu Grigorija bardziej niż niejedna rozrywkowa dziewczyna, których w końcu na świecie jest mnóstwo. Ją fascynowała jego nieprzewidywalność, on uwielbiał jej tajemniczość, kruchość, delikatność. Nieokreśloną aurę spokoju, którą roztaczała wokół siebie. Jedni określali ją słowem "anemiczność", zaś on widział w tym idealny raj dla osoby tak spragnionej zarówno pewnej ilości ciepła, jak i szczypty spokoju. Tak z pewnością, by przestał mieć jakiekolwiek rozterki. Ale kiedy na jej anielską twarzyczkę wpłynął śliczny, szczery uśmiech Grigori ponownie poczuł ciepło rozlewające się po jego ciele, niczym ogień, który codziennie przewracał się w jego dłoniach. Ten pocałunek był dla niego zaskoczeniem. Był to delikatny pocałunek, po pijaku nawet Dimitrija całował prosto w usta. Ale to z całą pewnością różniło się w stu procentach od pijackich całusów. Chociaż było to niewinne i nieśmiałe, miał wrażenie, że jego wnętrze eksploduje. Nigdy nie czuł takiej ogarniającą każdą część jego ciała radości, żaru i podniecenia po tak krótkim i prawie niewiążącym pocałunku. Trwało to chwilę, a dla niego była to wieczność, najdłuższe parę sekund w życiu, które chciał by się nie kończyło. Jednocześnie tym głupim całusem wyrażała więcej niż on mógł powiedzieć. Ich wzrok się spotkał. Jej oczy lśniły pięknie, zmieniając swoją barwę, z nieokreślonym błyskiem. Płomienne spojrzenie Grigorija musiało wyrażać wszystko. Wyciągnął ręce by przygarnąć do siebie bliżej dziewczynę, przez chwilę tulił ją do siebie. W końcu pochylił się ku niej ponownie. Nie wiedział czy powinien, czy dostatnie przyzwolenie na tą chwilę przyjemności, ale jeszcze raz postanowił dotknąć swoimi ustami jej pudrowych warg, tym razem nie odwracając po krótkiej chwili głowy.
I dobrze, że oboje nieco się bali. Ten zalążek strachu nadawał nutę ryzyka. Nie byli niczego pewni, pogrążając się w setkach niedopowiedzeń, pytań, na które nie sposób udzielić odpowiedzi jednoznacznej... lub udzielić jej w ogóle. Byli tak bajecznie odmienni, a stare, chińskie przysłowie powiada, że przeciwieństwa się przyciągają. No, dobrze, ani stare, ani chińskie - boleśnie stereotypowe i oklepane, ale Colette w tej chwili przytakiwała całym sercem za prawdziwością tego stwierdzenia. Sercem, które roztętniło się szybszym pulsem. Krew zaczęła krążyć szybciej w błękitnych żyłach zarysowanych ledwo widocznie milimetry pod jasną skórą. Igiełki chłodu muskające wcześniej jej ciało, rozbiegły się w postaci dreszczy; przenikliwe światło krystalicznego lodu ścian odbiło się w jego oczach, gdy na chwilę odsunęli się od siebie i zaigrało w nich iskrami pożądania, żarem nienasycenia. Miał usta bardziej miękkie niż mogła to sobie wyobrazić. I chwilę wcześniej i miesiące temu, gdy był w Paryżu. Aż zaparło jej dech w piersi, a z ust wyrwało się ciche westchnienie, prowokujące i niewinne jednocześnie, niby przypadkowe i cudownie zapraszające. Nie mogła powstrzymać uśmiechu, gdy zaglądała spojrzeniem w jego oczy wyrażające w tej chwili tak wiele, nie mogła oprzeć się uczucia ogarniającej błogości, gdy objął ją i przytulił do siebie. I nie potrafiła stłumić w sobie szybszego bicia serca i lekkiej pustki rodzącej się w mięśniach, miękkich kolan i dreszczu podniecenia, gdy znów otulili się ustami. Niewinny całus przerodził się w coś bardziej drapieżnego (któż by się spodziewał tego po małej Indigo?), nienasyconego, o g n i s t e g o. Było odrobinę za późno na myślenie o ewentualnych konsekwencjach, ale zwyczajowy racjonalizm Colette wyparował w starciu z ogniem tak silnym jak Grigori. Nie było nic innego, nie było konsekwencji, chłodu, jutra, wczoraj, świata poza nimi zamkniętymi w tej jednej, przepięknej chwili.
Dobrze? No cóż zależy jak na to patrzeć. W końcu z jednej strony było to dość kłopotliwe. Jeśli już na początku boją się do siebie zbliżyć, to co będzie jeśli zaczną wyczuwać zagrożenia ze strony innych. Zazdrość, złość... wszystkie uczucia będą dwa razy częstsze i dwa razy bardziej podsycane. To prawda byli zupełnie inni, to wprost było nierealne, że osoby o tak sprzecznych charakterach zapałali do siebie większym uczuciem, innym niż nienawiść. To było dla niego niewyobrażalne, ale i piękne zarazem. Jakby ktoś parę lat temu powiedziałby, że zakocha się w niepijącej baletnicy z Francji z pewnością by go wyśmiał. Ale w tej chwili Grigori również był całym sercem za tym śmiesznym przysłowiem. Orlov również poczuł się wyjątkowo, każdy jej dotyk odczuwał razy milion, jakby co jakiś czas dotykała go gorącym przedmiotem, sprawiającym, że jego ciało staje się ciepłe, a on sam naelektryzowany. Ale na szczęście okazało się, że to nie był koniec. Colette odwzajemniła jego delikatny, jakby pytający o zgodę pocałunek. Na dodatek jej pocałunki stały się zachłanne, namiętne. Jednocześnie były tak cudownie słodkie i urocze, jak nikogo innego. W czasie tego połączenia ich ust Grigori miał wrażenie, że odkrywa drugą odsłonę Francuzki. Na początku był tak zaskoczony pocałunkami dziewczyny, że stracił rezon. Ale szybko go odzyskał. Objął ją jeszcze mocniej. Wodził dłońmi po plecach drobnej blondynki. Ona była kojarzona z lodem? Miał wrażenie, że spotkały się dwa płomienie, a nie spokojna dziewczyna z agresywnym Rosjaninem. Nie liczyło się dla niego nic. Nie wiedział nawet czy dziewczyna traktuje go jak jednorazową przygodę. Nie widział też w tym żadnych konsekwencji. Liczyła się chwila.
Jednak czas znany jest ze swojej okrutnej przypadłości bezwzględnych morderstw na chwilach, na magii zamkniętej w sekundach, minutach, które uparcie nie chcą przedłużyć się w godzinny. A powinny, by tylko mogła smakować, w podwójnym znaczeniu, ten moment, rozgrzane usta Orlova; by mogła dalej podsycać samą siebie tym pozornie niepasującym do niej, rozognionym pożądaniem. Przesunęła dłońmi po jego karku, wyczuwając pod cienkimi palcami, tam dalej, pod skórą, guziki kręgosłupa jakby napięte w ekstatycznym spazmie chwilowego zatracenia. Odchyliła labędzią szyję nieco do tyłu. Podniosła na niego spojrzenie, roziskrzone, rozmigotane - sarnie oczy wypełnione były czymś na rodzaj ufności, admiracji zamkniętej w krótkim zakryciu nieokreślonej barwy tęczówek kurtyną z rzęs. Jasnoróżowe usta poczerwieniały nieco, nabrzmiały nieznacznie i rozchyliła je w niepewnym uśmiechu, przygryzając dolną wargę. Chyba jeszcze nigdy coś tak trywialnego jak pocałunek nie zaparło tchu w jej piersi, nie spłyciło oddechu i nie przyspieszyło bicia serca tak, jak teraz. To nie było normalne, nie było zwyczajne pomimo setek platonicznych zakochań Colette, dziesiątek związków... to był fenomen. Piękny fenomen, którego nazywała Płomyczkiem. Nieco przerażające. Opuszkiem palca przesunęła teraz po jego wardze, wilgotnej, miękkiej, ciepłej. Z ust wymknęła się chyłkiem para oddechu zbyt rozognionego na przejmujący chłód Lodowej Komnaty. Którego, nota bene, nie czuła zupełnie. Już nie. Na razie nie. - Teraz.... - szepnęła cicho, kołysząc się lekko. - Teraz tylko musimy stworzyć bajkę, panie Orlov.
Jednak chwile, które w jakikolwiek mniej lubi bardziej dramatyczny sposób muszę się zakończyć, mają to do siebie, że zapisują się w pamięci lepiej niż słowa na papierze, które mogą w końcu zamienić się w popiół. I w myślach z pewnością milion razy jeszcze będą, a przynajmniej na pewno Grigori z mniejszą bądź większą boleścią w sercu będzie wspominał tą ulotną chwilę. Jej dotyk wydawał mu się zostawiać ogniste ślady na jego karku. Pozornie chłodne, blade dłonie, były jednym z najlepszych środków pobudzających na Orlova. Z niechęcią stwierdził, że dziewczyna odsuwa się od niego. Mimo wszystko przez jakiś czas miał jeszcze zamknięte oczy, jakby zapisują w pamięci każdą sekundę, nie chcąc zatracić tego w pamięci. W jego nozdrzach wciąż pałętał się słodki zapach Colette, usta zaś trwale oznaczone przez chudziutką Francuzkę. Kiedy otworzył oczy wprost nie mógł uwierzyć, że dziewczyna faktycznie przed nim stoi. Na dodatek lekko zarumieniona, z błyszczącymi oczami. Od razu zastanowił się czy wiele osób widziało ją tak radosną i urocza. Momentalnie uśmiechnął się do niej. Położył ciepłą dłoń na jej porcelanowym policzku, na którym nie znajdowała się żadna skaza. Pocałunek ten był również w przypadku Grigorija zupełnie inny od poprzednich. W tym momencie jego myśli wręcz odleciały, a w głowie powstała niezmącona pustka. Zazwyczaj w takim momencie układał sprytny plan jak zaciągnąć dziewczynę do łóżka. Teraz czerpał jak największą przyjemność z pocałunku, marzył o władzy nad czasem, by móc powielać go kiedy tylko chce. Pochylił się delikatnie by musnąć wargami jej paluszek, który teraz przejeżdżał po jego wciąż gorących od pocałunku ustach. - Myślę, że bajka o piromanie i baletnicy, może być trudna do napisania - powiedział równie cicho, sam nie wiedział czemu - Ale najlepsze w bajkach jest to, że kończą się dobrze. Przynajmniej zazwyczaj. Miał szczerą nadzieję, że tak będzie i tym razem, co z pewnością Colette mogła wyczytać w jego roziskrzonym spojrzeniu utkwionych w sarnich oczach dziewczyny.
Luke Gringott
Rok Nauki : I
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Luke był prawdziwym potworem. Z ogromną przyjemnością "wchodził" w ludzkie umysły i oglądał. Porównywał nasze skomplikowane myśli do filmu, który puszczają w kinie. Siedział tak z popcornem i bez wyrzutów sumienia odkrywał nowe tajemnice. Nawet przyjaciół nie szczędził. Z resztą, zadajmy sobie jedno pytanie: czy im całkowicie ufał ? Nie, to oczywiste. Wierzył tylko sobie. Szczerze się ucieszył, gdy Lau cicho stwierdziła, że nie musi się dla niej zmieniać. Może.. Może kiedyś ? Jeszcze nie teraz, nie jest na to gotowy. Bo podobała mu się własna duma, lodowate serce, wyniosłość, cynizm i ironia. Kochał siebie i był bardzo narcystyczny. W zasadzie musiał zrobić trochę miejsca dla Mallory. No, ale ma czas. Przecież sam nie wie, że ją kocha! - Boję się, Lauren! Naprawdę się boję. Unikam wszelakich zobowiązań. Dziwne usłyszeć, że Gringott się czegoś boi, prawda ? - uśmiechnął się ironicznie. Myliła się, że coraz lepiej go rozszyfrowuje, ha! Jeszcze nikt zupełnie go nie "otworzył" i tak będzie zawsze. - A czuję się dobrze, nawet chyba za bardzo! - spojrzał na nią "poważnie". Słysząc wzmiankę o rumaku, jakimś królestwie, wieży i krasnoludkach... Nie, to nie ta bajka. Konia może pokazać, nawet lekko błękitnego! W końcu jego patronusem jest Angloarab Shagya. - Jesteś pewna, że chcesz zobaczyć białego rumaka ? - zaśmiał się. Wstał, pociągnął Lau za rękę i wyszli z gospody. Zapłaci tatuś, barman wie gdzie się zgłosić. Rezydencja w Devon, mhm. Nie poczuł chłodu, zawsze miał zimne ciało, więc zima nie robiła na nim żadnego wrażenia. Chwila, a czy cokolwiek je robiło ? No właśnie. Luke idąc obok Lau, całkowicie zapomniał, że jest w jej towarzystwie. Może dlatego, że było mu tak dobrze ? No więc zaczął nucić piosenkę mugolskiego zespołu, który... Był największym atutem mugoli. Trust I seek and I find in you. Every day for us something new. Open mind for a different view. And nothing else matters. Ależ miał cudowny głos! W końcu utalentowany i w tej dziedzinie. Muzyka była częścią jego życia. Tak i oto znaleźli się w ciepłej, ale zimnej Lodowej Komnacie. Spojrzał z troską na Lauren, która troszkę się trzęsła. - Nie jest ci zimno ? - zapytał głupio. - A z resztą, Accio szalik... Lily ! - o Autumn chodziło, rzecz jasna. Podczas ich pierwszego spotkania miała całkiem ładny na szyi. Przyleciał, ale... Gryfoniasty szal ?! Odrzucił go na bok z obrzydzeniem. - Accio szalik w paski! Nie, w kratkę! W paskową kratkę! Accio! Kolorowy szalik w kropki! Do licha, jaki on był ? W pastelowe paski! - zastanawiał się. Gdy tak uroczo krzyczał, obok pojawiła się kupa szalików Autumn, która za pewne nie będzie zadowolona. No, ale kto się nią teraz przejmował ? Idiotka z loczkami, wrr. Podał Krukonce zgubę, która leżała na samym wierzchu i delikatnie obwiązał jej delikatną szyję. O, idealnie. - Oddam potem - mruknął cichutko. Będzie zła ? Na mnie nie da się gniewać! - Koszulę masz załatwioną! Którą ? - "tę co mam na sobie ?". Ha ha ha! No nothing else matters...
Dziewczyna uważała, że to okropne. Paskudne wręcz. Jej myśli miałyby być oglądane jak jakiś ciekawy film, przeglądane przez rentgen! To takie wredne, chamskie. Zero prywatności. Powiedziałabym nawet, że to musi być coś okropnego, być z kimś, kto potrafi wejrzeć w twoją głowę bez cienia skrupułów. I jeszcze się tym zachwycać! Obrzydlistwo. Ale Krukonka, niestety o tym nie wiedziała. Mogła się domyślać, bo nagle ktoś by znał jej wszystkie sekrety, zgadywałby, co w tej chwili czuje. I to nie zwykły ktoś, lecz osoba, którą kocha. Chciała się przed nim stopniowo otwierać, niestety jej plany legły w gruzach.
O proszę, a jednak cień lęku on w sobie ma! Boi się, ale nie o nią, tylko... o siebie. Egoista. Kretyn. Idiota. Dureń, który był jej tak bliski. Też nie miała w kim się zakochać! Ale miłość jest ślepa. Nie, nie żałuje, że z nim w tej chwili przebywa, o nie! Twierdziła, że to będą ich, a raczej jej, najpiękniejsze wspomnienia. - To dobrze, że czujesz się...dobrze. - wykrztusiła, patrząc na niego podejrzliwie. Po chwili jednak wzruszyła ramionami i dała się porwać z gospody. Szli sobie drogą, kierującą do zamku. Przez moment miała ochotę pomachać i uśmiechnąć się chamsko do dziewczyny, która patrzyła na nich oczami wielkimi jak spodki, czy tam talerze, ale się powstrzymała. Ledwo. Nic nie robiło na nim wrażenia? Nic, ani nikt? No, to ciekawa historia. Wsłuchała się w słowa tak znanej jej piosenki i trzymając głowę na jego ramieniu, ruszyła dalej. Po dotarciu do Lodowej Komnaty, nazwanej zimną, ale ciepłą zaczęła się przeleciał ją dreszcz, przez co się zatrzęsła. Nie, nie było jej zimno! Ale miło było wiedzieć, że ktoś o dziewczynę dba, i zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, leciał w jej stronę stos pięknych szali Lily... Cóż, trzeba przyznać, że dziewczyna ma gust, i to niezły. Chciała sięgnąć po fioletowy, ale poczuła, że Luke zawiązuje jej na szyi już jeden z szali. Nie miała siły protestować, zresztą nie chciała. - Kto by pomyślał... Nie wiedziałam, że masz zamiar mnie ubierać. - powiedziała, nie odrywając wzroku od jego oczu. - Granatową. Taką... a zresztą, może być i ta, co masz na sobie. Chociaż z drugiej strony fajnie by było, gdybyś przyniósł swoją walizkę i bym sobie sama wybrała, ale nie teraz. - dodała szybko i pogładziła go po włosach.
Luke Gringott
Rok Nauki : I
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Nic nie wskazywało na to, aby Luke był legilimentą. No, może tylko ironiczno-triumfalny uśmieszek, gdy dowiedział się czegoś nowego. W rzeczywistości był wstrząśnięty zdaniem Lau o owych umiejętnościach. Wszak tak bardzo przydatnych, na przykład w tym momencie! Przecież dlatego dowiedział się, że Lauren go kocha naprawdę. Że też nie nauczył się ich wcześniej! O dziwo, nie zaglądał daleko i głęboko w umysł Mallory. Tylko podstawowe informacje. Z resztą, dajmy spokój. Nie był idealny, tak, jak chcieli tego rodzice. Lucy i Orion, pf! Cóż to za rodzina ? Żadna. Niewinny romans i pieniądze. Egoista ? Oczywiście. Jak osoba pokroju Luke'a nie mogła nie być egoistą ? Baaardzo śmieszne. I to chyba jest jasne, że wspomnienia dnia dzisiejszego również będą dla niego, na swój sposób piękne. I szczerze podziwiał Lauren, że wytrzymała z nim już tyle godzin. Zapomniał nawet dlaczego była taka zła. Rodzeństwo ? MOGŁO być fajne, o ile nie ma do ciebie żalu. Bo zadajmy sobie pytanie i odpowiedzmy na nie szczerze - czy jest winny, że Lucy zdradziła ? Po kilku minutach namysłu odpowiemy, że nie. I to jest poprawna odpowiedź. Butelka Ognistej dla ciebie! - Nie odpowiedziałaś na moje pytanie, tylko sprytnie je wyminęłaś - spojrzał na nią magnetycznym spojrzeniem. Teraz odpowie. Boi się ? Zaśmiał się, gdy zobaczył, że dziewczyna ledwo się powstrzymuje od chamskiego uśmiechu. Przynajmniej nie stracił jednej wielbicielki, uff. E-G-O-I-S-T-A! - Czasem trzeba - i znów uśmiech. Jeden z wielu, ale zarazem wyjątkowy. Wyglądała całkiem, całkiem w szalu Autumn. - Zatrzymaj go sobie - "stworzę coś podobnego i jej podrzucę". Z resztą ma znajomego, który projektuje ubrania. Prawdziwy talent, mhm. - Że teraz ? - spytał. Intensywnie myślał czy ma coś pod nią. Całe szczęście miał - czarny T-shirt. Szczęściarz ze mnie. WALIZKA ?! Chce obejrzeć moje koszule, och noł. Będzie dotykać moje delikatne, kraciaste koszule, prane w nowiutkim proszku. Choć w zasadzie to jest Mallory. MALLORY. - Sama zadecyduj - mruknął, lekko się uśmiechając. Łobuzersko.
Nic dziwnego, że chłopak był wstrząśnięty. No bo z drugiej strony, czy on by chciał, aby ktoś przeczesywał jego myśli, uśmiechając się przy tym triumfująco? Czy miałby zaufanie do takiej osoby? Kto go tam wie, ważne, że Krukonka by nie miała, o nie. Przydatne? Owszem. Pomocne? Jasne. Cholernie wkurzające? Oczywiście! Żeby nie było, egoista jest w każdym człowieku, bo „każdy z nas wierzy, że to, co ma do powiedzenia, jest o wiele ważniejsze od tego, co mógłby powiedzieć drugi! ”. Także nie sztuką jest nim być, a sztuką jest się zmienić. Zresztą, jej zdaniem takie samouwielbienie musiało być męczące. Jak tacy ludzie reagowali na wiadomość, iż coś im nie wyszło?! Pewnie sądzili, że to nie ich wina, więc w sumie nie dostaliby nauczki od życia. Nie tym sposobem. Czy się boję? W sumie... jeszcze przed chwilą tak. Teraz było jej wszystko jedno, po co się martwić na zapas? Co ma być, to będzie! A w razie... kłopotów, się po tym pozbiera, o tak! Jest silna. Czy aby na pewno? Tak, bo inaczej nie wytrzymałaby z nim dłużej, niż dziesięć minut ( nie będziemy wspominać tu o ludziach, którzy zostali obdarowani zwykłą cierpliwością - oni by wytrzymywali co najwyżej kilka sekund). Anioł wytrzymałby właśnie góra dziesięć minut, więc kim ona musiała być? - Może tak, może nie. - rzuciła zdawkowo. Jakby nie patrzeć, przemyślała to sobie i doszła do powyższych wniosków. Jakby nie było, sama nie wiedziała, co teraz będzie. Bała się patrzeć w przyszłość, bo nie mogła nic przewidzieć. Nie była pewna nawet tego, co się wydarzy za minutę, więc jej lęk był usprawiedliwiony. Z Lukiem nigdy nie było nic wiadomo, a że ona jest jak magnes, który przyciąga niebezpieczeństwa/kłopoty/tarapaty/inne wypadki (niepotrzebne skreślić), to czy chciała, czy nie, była już na jakiś sposób z tym wszystkim oswojona. - Zatrzymać? Niby po co? Stać mnie na szal. - powiedziała, wyswobadzając się z jego ramion i siadając obok. Bez przesady, Lily to jedna z jej przyjaciółek, a ona nie będzie jakimś tchórzem, który się boi Gryfona i posłusznie wykona to, co tylko jej powie! Jeszcze czego! Miała swoją godność, jeszcze nikt jej tego nie pozbawił. Małymi kroczkami trzeba oduczać chłopaka złych nawyków! Nie chciała go zmieniać, o nie. Chciała mu tylko przekazać, co ją irytuje, decyzja, czy to zmieni całkowicie, czy odrobinę, czy w ogóle, należała do niego. Ona sama by to zaakceptowała, ale warto spróbować, czyż nie? Ona była zdolna do poświęcenia. Dla Niego. - Nie teraz, czy ty mnie w ogóle słuchasz? Przecież mówiłam. - westchnęła z zrezygnowaniem. Siłą woli (bardzo nędzną, zresztą) powstrzymywała się, aby nie rozwalić mu tej idealnej fryzurki. Nie celowo, oczywiście! Tak, bała się dotknąć jego włosów ponownie, widziała jak się skrzywił! Przez moment miała wrażenie, że zaraz pożre jej rękę. Uśmiechnęła się na tę myśl, co nie uszło uwadze chłopakowi. Jakby nigdy nic, przysunęła się do niego, przybliżyła odrobinę i dała mu sójkę w bok. Tak bez najmniejszego powodu. Szczerze mówiąc, sama nie wiedziała, co robi. Chyba głupieje. Na pewno.
Luke Gringott
Rok Nauki : I
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Zacznijmy od tego, że nikt nie zajrzy do jego myśli, bo bardzo dobrze umie oklumencję. W końcu nie po to ćwiczył z Larsem tyyyyle godzin, dni, miesięcy, a w sumie to około trzech lat, aby teraz nie korzystać z tego. Wkurzające ? Może dla innych, Luke'a jeszcze to bawiło... Z tą sztuką to bardzo piękne słowa, ale do Gringotta jakoś nie dotarły. On się nie zmieni. Nie będzie umiał. Miły Luke ? Nie, z pewnością nie dojdzie ta czwarta grupa. Zresztą i tak się już rozszczepił na trzy! Zły-Luke, Sukinsyn-Luke i Luke-Wspaniały! Cudownie to brzmi, prawda ? Może tak, może nie ? Cóż za wymijająca odpowiedź, pff! I w ogóle nie satysfakcjonująca. Ale całe szczęście, że Lauren ładnie wszystko przemyślała to blondyn wszystko już wie. Ze mną nigdy nic nie wiadomo ?! Przecież jestem taaaaki uroczy. Załatwiła go. Noż kurde, i co z tego, że chciała go powoli zmienić na lepsze ? W zasadzie wiedział, że pokochała go takim, jaki jest, ale... Nadal nie ufał. Przez Anaid, Piękną Holenderkę, która zostawiła w jego psychice rysę. Cholera, nikogo już nie pokocha. Lau to inna historia. Ona jakoś tak wskoczyła do jego serca i... jest tam. Może będzie przez cały czas ? Chyba musi ograniczyć romanse, bo jeszcze przyuważy... Choć parą nie byli! Och, te sprawy go przerastały i postanowił przemyśleć je sobie jutro, w samotności. Z dala od ludzi! Rozwalenie fryzury ? Idealnych włosów ? Przestępstwo, morderstwo! Do Azkabanu za samą chęć! Całe szczęście, że nie teraz. Mogło mu być odrobinę zimno w ciepłej, ale zimnej komnacie. Przeziębiłby się i tyle. - Laaaau - przeciągnął jej imię i zarazem nadał mu całkiem innego wymiaru, takiego Gringottowego... - Co masz zamiar robić po skończeniu Hogwartu ? - spytał. W końcu też o niej dużo nie wiedział! Będzie studiować czy wyjdzie za mąż i zajmie się domem ? A może od razu zacznie pracować ? Miliony pytań nasuwały mu się na myśl i nie potrafił na nie odpowiedzieć. Gdy poczuł, że Mallory się zbliża, zaczął się martwić. To spotkanie zaszło za daleko! Blisko, blisko... Ach, to tylko sójka w bok! Głupiejemy. Obdarzył ją tylko spojrzeniem i oczekiwał długiej odpowiedzi na temat przyszłości.
Dziewczyna nie miała zamiaru zrobić z niego jakiegoś potulnego baranka, tylko sprawić, aby mówił jej to co myśli, a nie wymijał się słowami jestem taki świetny, uroczy, piękny! Skłamię jej, bo będzie ze mną źle, chociaż w sumie i tak mam na wszystko wyjebane. Co ma zamiar robić po zakończeniu Hogwartu? Udać się na jakąś bezludną wyspę, tylko ona, muzyka i słońce. Nikt by jej nie męczył, byłaby tam kompletnie sama. Nie miałaby z kim rozmawiać, więc nie musiałaby się męczyć później przemyśleniami, które by przylazły po rozmowie. Tak, tak, wariactwo to coś, co się do niej zbliża. Jeżeli Luke oczekiwał odpowiedzi na kilka stron, to się rozczaruje. Dziewczyna sama nie wiedziała, co by chciała robić. Co prawda myślała już o tym nieraz, brała pod uwagę wszystkie opcje, szukała ich zalet i wad, a później myślała. Może by studiowała w Hogwarcie? Tak, to na pewno dobry pomysł, który wprowadzi w życie. Dzięki studiom, znajdzie lepszą pracę. Mogłaby jeszcze gdzieś pracować dorywczo w tym czasie, ale to już zależy od wolnego czasu i jej zorganizowania. Gdzie by chciała pracować? Tego jeszcze nie wiedziała. Może w szkole, jako nauczycielka? Chyba nie, nie miałaby cierpliwości do tego, aby tłumaczyć i uspokajać rozwydrzone bachory , które by ją całkowicie olewały. Załamałaby się psychicznie, i wsadzono by ją w kaftan. Takiej przyszłości nie chciała. Ale kto wie, może wstąpi w nią oaza spokoju? Przecież jeszcze niedawno ją w sobie miała, ale ostatnio stała się odrobinę wybuchowa. Chyba przez Luke'a i te jego odpowiedzi. No, ale bywa. O przyszłości związanej ze ślubem i założeniem rodziny jeszcze nie myślała. Bała się, że takie planowanie doprowadzi ją do pewnych postanowień, które weźmie sobie do serca, a później nie zdoła ich zrealizować. Oczywiście, chciała kiedyś stanąć przed ołtarzem, obok swojej miłości, w białej sukni i przysiąc jej miłość do końca życia, ale nie chciała, aby ten ślub był zbytnio kameralny. Lepszy by był skromny, najbliższa rodzina, i tyle. Wesele? Lepiej o tym nie myśleć. Z drugiej jednak strony, później już by nie było tak kolorowo. Siedziałaby w domu i harowała, podczas gdy jej mąż siedziałby z gazetą na fotelu i nogami na stole. Dzieciaki by biegały po domu i się darły, a ich ojciec by udawał, że nic nie słyszy, że go tu nie ma. Takiej przyszłości również nie oczekiwała z wytęsknieniem. Miała nadzieję, że nie trafi na takiego faceta, ale skąd to mogła wiedzieć? Ludzie są inni po ślubie. Jej cudowne życie za młodych lat nie mogło się skończyć po trzydziestce! Dziwne, że te wszystkie myśli przeleciały jej w głowie w czasie dwóch sekund. - Będę studiowała. - rzuciła krótko. Tego jednego przynajmniej była pewna, reszta może się zmienić. Chciała dodać jeszcze obawę przed ślubem i życiem po ślubie, ale się powstrzymała. Na krótko. Było widać, że Gryfon się na nią patrzy z politowaniem. Westchnęła. No tak, a czy ona by się ucieszyła, gdyby ktoś jej powiedział dwa słowa, podczas gdy ona by oczekiwała długiego wywodu? Tak więc dodała jeszcze lęk przed małżeństwem, pomijając niektóre rzeczy. - A ty? Co masz zamiar robić? - spytała, aby wybrnąć z tej dość krępującej sytuacji. Krukonka w tym wieku, i jeszcze nie ma planów na życie!
Luke Gringott
Rok Nauki : I
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Mówić to co myśli ? To nie jest AŻ tak trudne, jakby się wydawało. No, o ile nie jesteś Gringottem. Ci nigdy nie mówią o swoich odczuciach, chowają wszystkie emocje pod maską. Są uczeni od samego początku, aby nie ufać ludziom. "Licz tylko na siebie" albo "Nie powinniśmy ufać sobie wzajemnie. To nasza jedyna obrona przed zdradą". Każdy członek tej rodziny czuje się lepszy od innych, bo jest Gringottem. Czysta krew, wspaniałe tradycje i dobry ród. Dziwne i przede wszystkim smutne. Pomszczę cię kiedyś, Orionie! Jej, ile jest tych przemyśleń, a wyrażone zaledwie w dwóch słowach. Pięknie! Irytacja w nim wzrosła. A on ? Kim chciałby być ? Doprawdy śmieszne pytanie. To chyba oczywiste, że... No, zaczynają się schody. Sam nie wiedział kim chce być, co robić. Studia ? Możliwe. Lepsza przyszłość (o ile się da), większa wiedza (Luke i nauka ?!) no i Hogwart. Będzie w zamku trzy lata dłużej. Podobało mu się tu. Przyjaciele z Durmstrangu odeszli w senną mgłę zapomnienia. Nie całkiem, ale kto pamięta jakiegoś szatyna, z którym znęcało się nad młodszymi ?! O, a może rosyjska szkoła ? Mógłby tam uczyć. Nie, to idiotyczny pomysł. Po pierwsze - Luke nie lubi dzieci. Po drugie - nie miał zamiaru dzielić się swoją wiedzą. A po trzecie - nie wytrzymałby nerwowo, i to chyba najważniejszy powód. Tak więc został bez planów, a oczekiwał długiej odpowiedzi od Lauren. Wizja domu, po których biegają obślinione dzieciaki była przerażająca! Brud, syf i hałas. No i krzątająca się żona (!), ciągle narzekająca na swój los. Och, to wszystko pojawiło mu się w głowie tak szybko, że aż zakręciło mu się w głowie! Przyłożył sobie rękę do czoła i od razu poczuł się lepiej. A może uzdrowiciel ? Skoro potrafię uleczyć siebie w ciągu sekundy... W ogóle, po co komu praca ?! Pieniądze miał, nie musiał się o to martwić. Przecież można siedzieć w domu, trzymać nogi na stole i czytać nową gazetę. Chwila, czy Lau nie wspominała o takim mężu ? Tak, tyle, że byłbyś wtedy D-A-R-M-O-Z-J-A-D-E-M! Zirytował się. Cholera, moja Gorsza Strona mnie już denerwuje. PRECZ! Takie rozmowy były bardzo częste, a GS nadal siedziała w nim; nie chciała odejść i zostawić go na pastwę tej Lepszej. Nie, nie była aż tak wredna. - Nie mam planów - mruknął. A co! On również nie będzie się przemęczał. Przecież trzeba o siebie dbać. W końcu 17 lat to wiek radości, szczęścia i wiecznej zabawy. Co za bzdury!
Tak, oto i ich wymiana zdań. Mowa lakoniczna jest lepsza, niż żadna, ale trzeba przyznać, że jest też irytująca. - Okeej... w porządku... -powiedziała powoli. Bardzo powoli. Zmrużyła delikatnie oczy i spojrzała na niego, ale on unikał jej wzroku, jak przysłowiowego ognia. Wyraźnie widziała, że nie jest zbytnio usatysfakcjonowany jej odpowiedzią. Delikatnie mówiąc. Był zirytowany. A przecież dodała do tych cholernych studiów jeszcze kilka dłuższych(!) zdań o tym całym ewentualnym ślubie, lecz nie do końca pewnym. Żartowała o tym, że będzie całymi dniami stała w kuchni, a jej ukochany będzie siedział w wygodnym fotelu z lokalną gazetą, mrucząc pod nosem, że jest mu zimno/jest głodny/czycotamjeszcze. On również mógłby się odrobinę bardziej wysilić. Chociaż z drugiej strony, jeżeli nie ma planów... To mógłby powiedzieć, czego nie oczekuje od życia, kim na pewno nie zostanie!, podpowiadał jej wewnętrzny głos, który zaraz wypchnęła z głowy. W sumie to plany-planami, ale nie musi na nią warczeć i tak patrzeć. Ona nie jest żadną jego zabawką, pachołem, ani żadnym innym przedmiotem, na którym można się wyżyć, bo wielmożnemu panu akurat nie dopisuje humor. Świetnie. - Spokojnie, nie musisz zaraz się...gniewać. - szepnęła, aby poprawić trochę sytuację. Chciała miło spędzić dzień. W spokoju. Ranek zapowiadał się koszmarnie, później zjawił się on i sytuacja się trochę poprawiła, a nawet bardzo. Teraz ma znowu wrócić do tego dołu, w którym się znalazła? Błądzić po labiryncie, w który sama z wielkim optymizmem wlazła, i to jeszcze z uniesioną głową? Pewna, że wszystko się uda, wszystko się dobrze zakończy? Im dalej wędrowała, tym częściej dopadały ją wątpliwości, aż w końcu przestała się mamić nadzieją, i została tam, sama, bez nikogo, ze swoimi myślami. Nikt nie wyciągnął do niej pomocnej dłoni, aby ją stamtąd zabrać. Nie, że nie miała przyjaciół, którym ufała. Po prostu nie wiedziała, jak ma im to wszystko wyjaśnić, bo sama nie umiała wyjaśnić tego sobie. A teraz, kiedy Luke właśnie, zrzucił jej linę, na którą powoli i ostrożnie się wspinała, ma zniknąć? Chce ją zabrać, zniszczyć? Może przeciąć, aby jakaś obca osoba nie dostała się do jego życia? Bardzo możliwe, wręcz prawie pewne. Tak go przecież wychowano, czyż nie? Osiąga to, co chce osiągnąć, bez niczyjej pomocy. Może miał w znajomości z nią jakiś interes? Z całych sił, calutką swoją siłą woli powstrzymywała łzy, które cisnęły jej się do oczu. Z powodu tego, że ktoś ją wykorzystał, a ona nic na to nie poradzi, bo jest taka cholernie bezsilna! Ale to były tylko jej przypuszczenia, może wcale tak nie jest. Prawdopodobnie on wcale o tym nie myślał, ale ona za nic nie mogła odgonić tych okropnych, kłębiących jej się w głowie myśli. Bała się, że w najbliższej przyszłości ktoś się właśnie nią posłuży, aby osiągnąć coś, co było mu potrzebne, a potem ją zostawi z obojętnością, jakby nigdy nic. I nie musiał być to Luke.
Ostatnio zmieniony przez Lauren Mallory dnia Pią Sty 07 2011, 16:17, w całości zmieniany 1 raz
Luke Gringott
Rok Nauki : I
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Ta rozmowa się nie kleiła. Zupełnie niepodobne do ich zachowania. Choć... Luke był zawsze nieufny i okryty tajemniczością. Ale otworzył się. Ukazał część swej lepszej natury, powiedział jej, że się boi. To już chyba duży sukces, prawda ? Chciałby, aby Lauren poznała go całkowicie. Co prawda w głębi serca, ale pragnął tego! Już sobie wyobrażał, jak dziewczyna siada i ogląda ze zdumieniem i strachem jego pragnienia, obawy, wspomnienia. Dzieciństwo... Był niemal pewien, że podczas "zwiedzania" wrzeszczałaby z przerażenia. W końcu oglądanie niezbyt ciekawego życia nie jest miłe, o nie! Ale poczułby się lepiej. Ciężko było ukrywać wiele rzeczy. Jednak musiał. I dopóki nie odkryje się całkowicie, będzie cierpiał. On się gniewał ? Na Mallory ? To jakaś istna bzdura! - Lau - szepnął tylko. Nie tłumaczył, że nic się nie stało. Z pewnością zrozumie. Była inteligentna. Przy niej nie musiał za dużo mówić, choć Krukonka w głębi serca wolała, aby był bardziej rozmowny. Objął ją lekko i poczuł przyjemne ciepło. Sam nie wiedział dlaczego. Dlaczego ją pokochał. Nigdy nie dopuszczał tej myśli. NIE. Labirynt ? Lina ? On w roli głównej, jako bohater ? I jak tu teraz ją zranić ? Nie potrafiłby. Aż TAKIM egoistą nie był. Ale z resztą - czy chciał przeciąć tę linę ? Czy chcę ? Nie wiedział. Dopiero po dłuższym zastanowieniu potrafiłby odpowiedzieć - nie. Nie płacz, mała. Już miał jej to powiedzieć, jednakże nie mógł. Lauren nie płakała, starała się ukryć słabość, czego on w jej obecności nie potrafił. Działała na niego jak... jakiś silny narkotyk. Nienawidził jej kochać. Przypomniał sobie, że powiedziała mu to samo. Nie miał żadnego interesu. Zapowiadało się na jednorazowy numerek, a skończyło zauroczeniem, lub nawet czymś więcej. Miało być niewinnie, a stało się jak stało. Brakowało tylko ciąży. Wróć! Wszystko jest w porządku. Nie będzie żadnego dziecka. No, przynajmniej nie teraz. - O czym myślisz ? - zapytał znienacka. Ostatnio coraz częściej zadawał dziwne pytania. Głupie pytania, bo wystarczyło użyć legilimencji.
Tak, można uznać to za jeden z pierwszych sukcesów dziewczyny. I to nie byle jakich! Dla innych Luke był nadal egoistycznym, ironicznym i złośliwym facetem, po którym nie wiadomo czego się spodziewać. Dla Lau, Luke był... po prostu Lukiem, a zarazem kimś niezwykłym. Kimś, za kogo mogła by oddać życie. Tak, była zdolna skoczyć pod pociąg, rzucić się z wieży, mostu, czy klifu, jeżeli to, zagwarantowałoby chłopakowi życie, lub by mu w czymś pomogło. Wieść o tym, że Luke chce się przy niej otworzyć, pokazać jej swoje prawdziwe oblicze, przeszłość i całą resztę z nim związaną, sprawiłaby, że biedna kobietka chybaby zemdlała w wyniku szoku. Ale zaraz by doszła do siebie, bo oczywiście musiała to być ciekawa i fascynująca historia, którą chciała wysłuchać! Tak, pewnie by wrzeszczała i nie raz miałaby ochotę wziąć nogi za pas, ale opowieść tak by ją wciągnęła, że nie miałaby siły wstać. Co więcej, możliwe, że miałaby wrażenie, iż obserwuje to wszystko z boku? Tak, czy owak, w głowie dziewczyny nie zrodziło się, i prawdopodobnie nigdy nie zrodzi takie przypuszczenie, a że nie znała sztuki legilimencji, to tym bardziej nie ma szans na to, aby doszła do wniosków, że ten oto młodzieniec, który siedzi obok niej, naprawdę ma w sobie chęć wyspowiadania się. I bardzo dobrze, bo jej główka nie udźwignęłaby takiej sensacji, tak więc niczego nieświadoma, siedziała sobie i pochłaniała wzrokiem jej jakże przystojniastego towarzysza, mhm! Teraz już nie tylko pochłaniała wzrokiem jego widok, ale też słuchała melodii jego głosu. Może to i trochę narcystyczne, ale mogłaby słuchać godzinami swego imienia, gdyby tylko wydobywało się z jego ust. Cudowne uczucie, doprawdy. I wiecie, że w tym momencie była zdolna wybaczyć mu wszystko? Momentalnie zakręciło jej się w głowie, i zgubiła wcześniejszy wątek. Czym to ona się wcześniej przejmowała? A zresztą, nie ważne. To już jest w jakiś sposób przeszłość, zgadza się? Czas nas goni, a zaraz potem ucieka. Ogólnie, dziwna sprawa jest z tym czasem, czyż nie? Fala ciepła i uczucie bezpieczeństwa. Tak, to jest reakcja na dotyk jego dłoni, na jej plecach. Bliższy kontakt (a znowu nie tak bliski!), jest czymś, co powoduje, że Krukonka czuje się komuś potrzebna, a to naprawdę wspaniałe uczucie, wierzcie mi! W końcu on dla niej też był czymś, czego potrzebowała, aby żyć. Nie tyle narkotykiem, choć to również dobre określenie, co tlenem. Powietrzem, którym musiała oddychać, aby przeżyć kolejne minuty, godziny i dni. Wtuliła się w koszulę człowieka o cudownych, stalowych oczach, od której unosił się jakże cudowny aromat. Pachniał jakby nadchodzącą wiosną, kiedy słońce wschodzi i rzuca swoje pierwsze promienie słońca na kwiaty bzu, czy inny, owocowy sad. - O czym myślę? - powtórzyła pytanie, które naprawdę było głupie. To straszne, że ta dziewczyna nie ma o niczym pojęcia, po prostu okropne! No, ale tak bywa. Świetnie sobie radziła bez tej wiedzy, nie musiała się przynajmniej kontrolować. Kij z tym, że powinna. Przynajmniej nie była pod presją nie myśl o niczym konkretnym, w ogóle staraj się nie myśleć!, bo chybaby wtedy zwariowała. - O moim byłym narzeczonym, Zacku Efronie, który mnie zostawił dla Kevina Dżonasa. - zażartowała, jak to miała w zwyczaju. Miała nadzieję, że nie weźmie tego dosłownie.
Moi państwo, było pięknie i różowo, ale teraz czas na rozpoczęcie spektaklu z serii Nocni łowcy – dziwny Meksykanin z afro. Tak więc, jak wiadomo, po pięknym, słonecznym dniu nadeszła mroczna noc, a co za tym idzie, w Rosadowskim obudziły się dziwne instynkty, które nakazały mu w trybie natychmiastowym opuścić sypialnię i udać się na penetrowanie zamku. Wyszedł więc potajemnie, narzucając na siebie jakiś sweter, gdyż miał dziwne przeczucie, że nocą w zamku jest jeszcze chłodniej i tak dalej – patrzcie, jaki przezorny, no po prostu pozazdrościć. Następnie zaś wygrzebał z jakiejś kieszeni papierosy, zapalił jednego (rzecz jasna zacnym zaklęciem Incendio) i stwierdził, że jest gotowy do drogi, absolutnie i niezaprzeczalnie. Nie wiedział, gdzie dokładnie chce iść, był za to pewien, że tej nocy musi upolować jakąś zwierzynę, bowiem taka była już jego natura nocnego łowcy, moi państwo. Wyślizgnął się na korytarz ze zwinnością godną ninjy (czy tak to się odmienia? przyznam, że nie mam pojęcia, ale wstyd), by następnie kontynuować swoją przechadzkę kocim wręcz ruchem. Cała ta konspiracja rzecz jasna po to, by nie spłoszyć potencjalnych ofiar, muehehehe. Przemykał więc niezauważony (o ile taką zacną osobowość da się ominąć, hm – tym bardziej, że ciągnęła się za nim niezwykle klimatyczna smuga dymu, dająca mu jakieś plus dziesięć punktów do tajemniczości itd.), aż dziwnym trafem dotarł do podziemi, w których chyba jeszcze nigdy nie był. No proszę, oto prawdziwe zrządzenie losu! Pchnął pierwsze lepsze drzwi, paskudnie skrzypiące zresztą, i znalazł się w bardzo ciekawym pokoju, którego głównym elementem był wszechobecny lód. Lodowa Komanta, hm, coś chyba o niej słyszał. Przeraźliwie zimna i dziwna, a w dodatku koszmarnie się ślizgał – no, ale skoro już tu jest, nie może ot tak wyjść. Przyznam szczerze, że zmęczył się nieco tym przemykaniem po korytarzach, więc postanowił przycupnąć na chwilę i odpocząć. Ech, Manuel, starość nie radość, powtarzam ci po raz kolejny.
Bycie duchem nie podobało się Fabiell, ale było już chyba bardziej znośne, niż trwanie w ludzkiej skorupie, sprawiającej ból i wręcz proszącej się o autodestrukcję. Nie tak wyobrażała sobie własną śmierć, jednak szybko przekonała się, że opcja spędzenia w ten sposób wieczności nie jest aż tak tragiczna, jak wydawało się jej na początku. Pierwsze dni były koszmarne i wydawały się jej prawdziwą wiecznością, dopóki Krwawy Baron nie postanowił zlitować się nad biedną, nieprzystosowaną do nowych warunków dziewczyną i nie zrobił jej krótkiego wykładu zarówno z teorii, jak i praktyki, pod tytułem "jak poprawnie poruszać się jako duch, by nie stanowić zagrożenia dla innych, bo dla siebie to i tak przecież już za późno". Hm, właściwie ów mężczyzna wydawał się być oczarowany Fabiell i chyba tylko dlatego w ogóle się doń odezwał, ale panna Reinhardt skutecznie unikała jego zalotów, skupiając się na tym, co mówił do niej odnośnie nowego typu egzystencji. Przerażała ją perspektywa tego, że tak naprawdę nigdy nie będzie dane zaznać jej pełnego, niezakłóconego spokoju, jednak mogła się do tego przystosować. Ważne, że nie odczuwała już tego specyficznego rodzaju bólu, który towarzyszył jej z każdym dniem przeżytym normalnie. Skończyło się i nigdy więcej nie powróci, a głównie o to przecież jej chodziło. Na dodatek miała okazję poznać sporo ciekawych osób, takich jak właśnie Krwawy Baron, którego charakter jednak nieco ją przerażał, oraz Prawie Bezgłowy Nick, bardzo sympatyczny i inteligentny duch. Wiele mogła się od nich dowiedzieć i nauczyć, a to Fabiell przede wszystkim sobie ceniła i stawiała to jako ewidentny priorytet, nawet po śmierci. Niewiele się zmieniła, nie licząc prezencji. Wciąż uwielbiała nocne wędrówki po zamku, które niegdyś były jej prawdziwym hobby. Teraz tylko poruszanie się miała znacznie ułatwione, bo nie musiała zamartwiać się tym, gdzie są drzwi, ani czy do danego pokoju na pewno może wejść, nie obawiając się ewentualnych konsekwencji. Jednym z miejsc, które postanowiła odwiedzić tej nocy, okazała się komnata lodowa. Przeniknęła więc do niej przez sufit, stwierdzając, że nie chce się fatygować korytarzem. Spodziewała się samotności, której zresztą doświadczała od niepamiętnego czasu, dlatego też zdziwił ją widok kolejnego amatora nocnych spacerów. Postanowiła jednak się nie odzywać, hm, będzie śmiesznie, jeżeli uzna ją za wytwór swojej wyobraźni, czy coś takiego.
No tak, siedział więc na tym nieszczęsnym, pieprzonym lodowisku, tyłek zaczynał mu odmarzać, a im dłużej sobie siedział, tym mniejszą miał ochotę na to, by wstawać i gdziekolwiek iść. Zdawać by się mogło, że zapomniał nawet o tym, iż przecież jest nocnym łowcą i powinien teraz iść polować na zwierzynę, a to przecież niedopuszczalne. Niestety, tak właśnie się stało! Kiedy już padł pod ścianę (tak naprawdę się poślizgnął i przewrócił, jednak oficjalna wersja jest taka, że po prostu chciał efektownie usiąść – no, ale nikt go nie widział, przecież był sam, prawda?), zaczął rozglądać się po komnacie w celu znalezienia jakiegoś zacnego zajęcia tudzież przedmiotu rozmyślań. Bo przecież Manuel, choć pozornie idiota, naprawdę był piekielnie inteligentną bestią (hoho, jak drapieżnie, no ja nie mogę!), lubującą się w filozoficznych rozważaniach na wszelkie tematy i tak dalej. Nie mógł jednak się na niczym skupić, więc tylko gapił się pustym wzrokiem na lodową ścianę, czując, jak spływa na niego dziwne otępienie. Może to ten bijący zewsząd chłód, przejmująca cisza i jakieś nagłe podejrzane poczucie samotności sprawiły, że poczuł się naprawdę dziwnie, jakby… jakby nie żył. Ale przecież to niemożliwe, o Merlinie, co za kretyńskie uczucie. Nie wiedział, czy po prostu zamknął na chwilę oczy, czy też zapadł w niezwykle przyjemną, acz krótką drzemkę, w każdym razie stracił poczucie czasu. Możliwe zatem, że minęło kilkanaście sekund lub całe pół godziny – nie mam pojęcia, zresztą Manuel też nie. Zarejestrował tylko fakt, że gdy z powrotem podniósł wzrok, na tle lodu zobaczył… zjawę. - O Marysiu! – mruknął do siebie, po czym przekrzywił głowę i zamrugał kilkakrotnie, by wyzbyć się jej widoku, przekonany, że to tylko kolejna z tych kretyńskich halucynacji, które ostatnio nawiedzały go co rusz, nawet i bez specjalnego zaproszenia. Dziwne. No, ale przynajmniej była piękna, chociaż to. Tak, Manuelosławie, jeśli już masz jakieś urojenia, to na najwyższym poziomie.
Och, no proszę. Ów obywatel, którego zresztą nigdy wcześniej tu nie widziała, zareagował na jej obecność w sposób bardzo oryginalny. Większość wydawała z siebie w podobnych sytuacjach donośne, nieartykułowane dźwięki, które trudno było zaliczyć zarówno do pisków, jak i krzyków, ale do tego można było się przyzwyczajać, zwłaszcza, że coraz więcej uczniów Hogwartu było oswojonych z myślą, że obok nich egzystują także duchy, które momentami okazują się naprawdę przydatne, szczególnie, jeżeli chcesz uzupełnić swoją wiedzę, ewentualnie znaleźć jakieś ciekawe miejsce dla zabawy, samotnego spędzenia czasu czy zwykłej kryjówki przed światem. Szara Dama wspominała coś Fabiell o wymianie uczniów, ale ona była aktualnie zbyt skoncentrowana na doskonaleniu własnych umiejętności "duchowych", nazwanych w ten sposób oczywiście umownie, gdyby ktoś miał zamiar się czepiać, żeby przy okazji zainteresować się jeszcze owym faktem. Zauważyła także, że odkąd umarła, w Szkole Magii i Czarodziejstwa pojawiło się więcej nowych twarzy, niż mogłaby sobie wyobrazić. Czy to dlatego, że większość czasu spędzała w Skrzydle Studenckim, omijając szerokim łukiem główne korytarze Hogwartu? Bardzo możliwe, hm. Tak czy inaczej, czas najwyższy zawiązać jakieś nowe znajomości, nawet z kimś tak dziwacznie wyglądającym, jak obywatel aktualnie siedzący pod ścianą, a który nie miał także jakichkolwiek umiejętności poruszania się po śliskiej powierzchni. Jak większość ludzi. - Fabiell, nie Marysia - wymruczała pod nosem, nie spuszczając spojrzenia z Manuela. Jej oczy mogłyby wydawać się przerażające. Były bowiem puste, kompletnie pozbawione wyrazu, życia. Ale to chyba charakterystyczne u duchów, a nawet jeżeli nie, to ona miała tak chyba od zawsze. Trudno. Podleciała bliżej do chłopaka (no bo przecież nie będzie udawać, że chodzi, prawda?), a on mógł poczuć dodatkowy chłód od niej bijący. Zapewne i tak nie zrobił większej różnicy w takim pomieszczeniu jak Lodowa Komnata. - Nigdy nie jeździłeś na łyżwach? - Zapytała, lecz zanim zdążył zareagować, dodała: - Twój efektowny upadek mówi mi, że jednak nie...
Och, no co wy, Manuelosław był przecież tak okrutnie mężny i odważny, że ani myślał tu krzyczeć czy (o zgrozo) piszczeć tudzież wydawać z siebie jakiekolwiek inne dźwięki, to wszak nie do pomyślenia. Nie no, generalnie to pojawienie się ducha nie wywołało w nim jakichkolwiek emocji poza zdziwieniem a także swego rodzaju rezygnacją, bo musiał przyznać, że takie urojenia biorące się ni z tego, ni z owego nieco go dezorientowały, tym bardziej, że wyjątkowo był zupełnie trzeźwy (tak, moi drodzy, to zupełna nowość i trzeba to gdzieś zapisać, o tak), więc tym bardziej nie powinien widzieć niczego nieistniejącego. Dziwne, ale jakoś nie dopuścił do siebie myśli, że naprawdę odwiedził go duch – rzecz jasna wiedział, że jest ich w Hogwarcie bardzo dużo, ale na ogół byli to podstarzali faceci z sumiastymi wąsami tudzież dumne niewiasty w szeleszczących (no, załóżmy) sukienkach. Ta postać jakoś do nich nie pasowała, hmm. No i kolejna osoba wspomina o tym, że nasz jakże wspaniały bohater wygląda dziwacznie, no pięknie, toć to nie do pomyślenia. Nie mówcie mu tak, bo się zamknie w sobie i tyle będziecie z tego mieli, o. Już ja dopilnuję, by się nigdy do nikogo nie odezwał! Tymczasem jednak okazało się, że owa zjawa coś do niego mówi, a nawet więcej, przedstawia się. Świetnie, pogadajmy zatem z halucynacją, to będzie doprawdy interesujące. -Co? – mruknął odruchowo, bo od jakiegoś czasu miał głupi nawyk odpowiadania tymże słówkiem na każde pytanie, nawet jeśli zrozumiał jego treść – Aaa. Manuel. W istocie, jej oczy nie przedstawiały najbardziej żywego widoku na świecie, ale jakoś nie bardzo mu to przeszkadzało, widywał już w swojej karierze gorsze obrazy i jeszcze bardziej puste spojrzenia, o ile to w ogóle możliwe. No, w każdym razie tak się mu wydawało. -Bardzo mi przykro, ale do tej pory preferowałem formy rozrywki nieco inne niż wizyty na lodowisku – odparł spokojnie mimo okrutnego oburzenia. I ona śmiała się z niego nabijać! Phh.
Tak, owszem, Fabiell śmiała się z niego nabijać, ba, ona dopiero zaczynała. Choć sama nie należała do osób z przesadnymi skłonnościami do tego typu zachowań, to widząc tak niezgrabne indywiduum o niecodziennej prezencji, aż nie mogła się powstrzymać. Jednak, hm, chyba nie mogłaby nazywać się Reinhardt, gdyby nie było w niej choć odrobinę kiepskiego poczucia humoru i nutki wredności. Ostatnimi czasy także cierpiała na brak okazów do lekkiego szydzenia, więc taka potencjalna ofiara była dla niej nader łakomym kąskiem, doprawdy. Dlatego też zaraz podleciała bliżej siedzącego pod ścianą przedstawiciela płci przeciwnej, w dodatku całkiem żywego, i przypatrzyła mu się uważniej. Nigdy wcześniej nie widziała w Hogwarcie nikogo do niego podobnego i niby było to jakimś plusem na jego koncie, ale, gdyby się zastanowić, coraz więcej osób świadomie lub nie wyróżniało się na tle społeczeństwa. Niedługo każdy będzie oryginalny, a co za tym idzie, wszyscy będą nieoryginalni, przez co oryginalność umrze śmiercią naturalną. Merlinie, uchroń. - To da się zauważyć - odpowiedziała obojętnie, opierając przeźroczyste dłonie na równie przeźroczystych biodrach. Znajdowała się kilkadziesiąt centymetrów nad nim, więc musiało to wyglądać przynajmniej odrobinę zabawnie, ale jakoś jej to teraz nie przeszkadzało. Z pewnością nie tak, jak jego afro, przysłaniające pół opalonej twarzy. - Może to ta ekstrawagancka fryzura zaburza twoją równowagę? - spytała, zniżając się nieco "do jego poziomu", w wyniku czego jej stopy o mały włos nie wniknęły w lśniącą, śliską podłogę. Był nowym studentem? Manuel. Nietypowe, zagraniczne imię. W żadnym stopniu nie pasował do Hogwartu i ogółu uczniów do niego uczęszczających, co wzbudziło jeszcze większe zainteresowanie Fabiell, choć możliwe, że okazywała to w zupełnie odwrotny sposób. Ci, którzy ją znali, powinni być już do tego przyzwyczajeni, ale zupełnie nieznajomy rozmówca mógł się przez to do niej bardzo łatwo zniechęcić. - Mówił ci już ktoś, że wyglądasz jak afrykańska kobieta średniej urody, Manuelu? - wypaliła po chwili, najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać. I, tak, owszem, to był komplement. Swego rodzaju, bardzo specyficzny, ale był.
A zatem został ofiarą jakiegoś duszka, który zresztą był (według niego, mhm) tylko wytworem chorej, Rosadowskiej wyobraźni? Świetnie, nie ma co, naprawdę, wreszcie ma jakiś powód do dumy i chluby! Co prawda żarty zjawy nie były jakieś szczególnie wyszukane i na bardzo wysokim poziomie szyderstwa, jednak generalnie jestem w stanie uznać je za całkiem, a nawet bardzo udane, zatem cóż, gratulacje. Warto jednakże wspomnieć, iż jego pozornie niezdarny sposób poruszania się bynajmniej nie był uwarunkowany jakimiś tam wadami genetycznym itp. itd., a tylko i wyłącznie okrutnie śliską nawierzchnią i faktem, że nasz bohater od zawsze chodził w typowy, luzacki rzecz jasna sposób, który również nie należał do najłatwiejszych. A jak się skupiasz na chodzeniu, nie możesz skupić się na utrzymywaniu równowagi, no ludzie złoci, nie wymagajmy od niego zbyt wiele. - TAK – odparł z przekonaniem, słysząc jej wzmiankę o afro (nawiasem mówiąc, dlaczego wszyscy tak się nim podniecali? Było zupełnie normalnie, w jego rodzinie połowa facetów takie miała i jakoś nikt się nie czepiał, o Marysiu, co za ludzie, ci Anglicy!) – Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie to utrudnienie. Och, bynajmniej się nie zniechęcał takim zachowaniem i złośliwymi wzmiankami. Poza tym, był pewien, że nawet gdyby teraz wyszedł (czy raczej wyślizgał się nieudolnie), zjawa popłynęłaby za nim, bo przecież skoro była jego urojeniem, nie mogła go ot tak zostawić. Trzeba po prostu czekać aż sama rozpłynie się w powietrzu i da mu święty spokój; choć, nie powiem, była całkiem interesującą rozmówczynią, a to okrutne, szydercze poczucie humoru mu się spodobało, mimo tego, że właśnie został porównany do afrykańskiej kobiety średniej urody. Interesujące. - Och, doprawdy? Gratulujemy, otrzymujesz tytuł najbardziej dowcipnej halucynacji roku!
Skoro dalej myślał, że Fabiell była jedynie wytworem jego wyobraźni, to oczywisty dowód na to, że afro stopniowo wyżerało mu mózg, o ile faktycznie jeszcze znajdował się na swoim miejscu. Dziewczyna przewróciła oczyma, dochodząc do wniosku, że jej rozmówca chyba nie jest jednak tak ciekawy, jak jej się z początku wydawało, ale ostatecznie postanowiła się nie zrażać. W końcu da mu jeszcze jedną szansę i poczeka na jego ewentualną rehabilitację, co, swoją drogą, byłoby bardzo mile widziane. Ostatnio nie miała okazji porozmawiać ambitniej z nikim oprócz Krwawego Barona czy Prawie Bezgłowego Nicka. Oni byli wymarzonymi kandydatami do dłuższych dyskusji na wszelakie tematy, ale codzienne spotkania liczące niemal całe dwadzieścia cztery godziny bywały uciążliwe nawet dla osoby tak żądnej wiedzy jak panna Reinhardt. - Przynajmniej wyglądasz lepiej, niż gdybyś był łysy - westchnęła obojętnie i po raz kolejny wzruszyła ramionami z niemal charakterystyczną już dla siebie delikatnością. Ach, no tak, i należy zaznaczyć, że Fabiell Anglikiem nie była, broń Merlinie. Urodziła się w Szwecji i była Szwedką, co za niedopatrzenie ze strony autorki wcześniejszego posta! Jednak ten błąd zostaje wybaczony, a grzechy odpuszczone, nawet bez wymyślania porządnej pokuty. Albo jeżeli kiedyś wpadnę na jakiś genialny pomysł, to autorka mi to odpłaci, mhm. - Dziękuję! To dla mnie ogromny zaszczyt - odparła po chwili i aż klasnęła w dłonie, aby wyrazić swoją wątpliwą radość z otrzymania takiego tytułu. - Problem w tym, że nie jestem tylko twoją halucynacją, nie obrażaj mnie. Pokręciła głową z dezaprobatą i zniżyła się tak, by "usiąść" sobie na lodowatej podłodze. W zasadzie to wciąż wisiała kilka centymetrów nad nią, ale to nic.
Przykro nam bardzo, ale w jego mózgu wielkości orzeszka arachidowego aż za często powstawały dziwne obrazy, często wplatające się w rzeczywistość tak, że naprawdę przestawał się orientować w tym, co ma miejsce naprawdę, a co jest tylko urojeniem. A że widok pięknej zjawy, która w dodatku postanawia uraczyć go rozmową, nie należy do najczęstszych, myślę, że Manuelosław może czuć się usprawiedliwiony, my zaś nie powinniśmy po raz kolejny wypominać mu tej okrutnej pomyłki, zniewagi i straszliwego błędu, jakie popełnił. Te zresztą nie były w jego marnym żywocie niczym specjalnie rzadkim, więc właściwie to było dość oczywiste, że zrobi coś nie tak. No cóż, jeśli Fabiell ma zamiar prowadzić z nim ambitną konwersację, nie jestem pewna, czy się czasem nie zawiedzie, bowiem wydaje mi się, że mimo wszystko do inteligentnego, pragnącego raczyć wszystkich dookoła fascynującymi informacjami, zawsze chętnego do dyskusji Prawie Bezgłowego Nicka trochę mu brakowało. I ona najwyraźniej zaczynała to dostrzegać, cóż, miejmy nadzieję, że nie będzie jej to przeszkadzać. - No widzisz, z dwojga złego… - mruknął w odpowiedzi. Przepraszam serdecznie autorkę, a także i Fabiell, chcę też sprostować iż ja doskonale wiem o jakże zacnej narodowości naszej bohaterki, Rosadowski jednak nie został w tejże kwestii poinformowany, bo niby przez kogo; poza tym, dla niego wszyscy mieszkający w Anglii to Anglicy i kropka. - Cieszę się niezmiernie – odparł, widząc jej dość wątpliwy entuzjazm. Zaraz potem stwierdziła, że bynajmniej nie jest wytworem jego chorej wyobraźni – hm. Co prawda mógłby stwierdzić, iż halucynacja również mogłaby coś takiego powiedzieć, ale w gruncie rzeczy cała jej postać i tak wydawała się mu zbyt sensowna jak na kogoś, kto nie istnieje. To znaczy, teoretycznie nie istniała, bo była duchem, ale… ach, wiecie, o co chodzi. - Uf, czyli nie jest ze mną tak źle – stwierdził, kiedy usiadła obok. Zaczął przyglądać się jej postaci i odkrył, że niezwykle go nurtuje jedna kwestia. - Mogę cię o coś spytać? – rzecz jasna nie miał zamiaru czekać na jej przyzwolenie, bo jeszcze by powiedziała, że nie, i co by było– Od jak dawna jesteś… y, duchem? Właściwie gdyby była drażliwa, mogłaby teraz poczuć się urażona, ale co mu tam szkodzi, nie będzie udawał wrażliwego i taktownego, skoro taki nie jest.
Zignorowała kompletnie jego słowa, jakby w ogóle ich nie usłyszała. Najprawdopodobniej zadziało się tak, że skupiła się całkowicie na zadanym przez swego rozmówcę pytaniu. Niby czemu miałaby zwierzać mu się z tak prywatnych spraw? Ale, patrząc na to z drugiej strony, nigdy nie robiła z tego wielkiej tajemnicy i zazwyczaj rozmawiała o tym dość otwarcie. W końcu śmierć nie była dla niej wydarzeniem traumatycznym czy nawet nieprzyjemnym, ba, stanowiła dla niej koniec bólu związanego z egzystencją w ciele człowieka, ucieczkę od niego, święty spokój. A skoro nie było jej dane zaznać chociażby namiastki szczęścia podczas swego osiemnastoletniego życia, mogła zrobić to właśnie po śmierci, jako duch. Obcowała przynajmniej z ciekawymi ludźmi (o ile tak można ich nazwać) i uczyła się od nich. Najchętniej wysłuchiwała opowieści Krwawego Barona i sir Nicholasa, bowiem z niewiadomych powodów byli dlań najciekawsi. Szybko zaskarbiła sobie ich sympatię, przez co przebywanie w Hogwarcie okazało się znacznie łatwiejsze i prostsze niż za życia. Nie musiała się spieszyć, martwić. Do swej dyspozycji miała całą wieczność, nie obowiązywał jej więc nieubłaganie przepływający czas. I to wydawało się to rozwiązaniem niemal idealnym. Niemal, bo siłą rzeczy nie zachodziła między nią żadna interakcja z otoczeniem i światem ludzi, co było swego rodzaju utrudnieniem, ale wraz z upływem kolejnych dni, tygodni czy miesięcy mogła się do tego przyzwyczaić i zauważała w tym nawet pewne plusy. No bo przecież mogła teraz odwiedzić miejsca, do których normalni uczniowie nie mieli wstępu, i tak dalej. - Niedługo - zaczęła takim tonem, jakby była to dla niej wyjątkowo naturalna i oczywista sprawa. - Jakieś kilka miesięcy, nie więcej. Wcześniej studiowałam na wydziale Magii Astralnej, ale nigdy nie szło mi tak dobrze, jak bym tego chciała. Dzięki swoim niecodziennym przypadłościom psychicznym mogła wyobrażać sobie i jednocześnie przewidywać wiele rzeczy, po prostu to sobie wmawiając, ale, cóż, bez przesady, prawdziwego i odziedziczonego po kimś z rodziny talentu to w niej jednak nie było.