TTo mała sala, gdzie niegdyś uczono tutaj wróżbiarstwa. Kiedy Dumbledore był dyrektorem, zmienił ją tak, aby wyglądała na Zakazany Las. Jest tutaj więc dosyć mrocznie. Sala spowita jest mrokiem, a gdy wsłuchasz się w ciszę usłyszysz ze ścian dobiegające niepokojące dźwięki typu warkot, drapanie pazurów o korę drzewa, echo jęku, dyszenie, sapanie lub trzask łamanych gałązek.
Autor
Wiadomość
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Rowle nie wyobrażał sobie sytuacji, że miałby być od kogoś uzależniony. Jego chłopięcy wciąż umysł odczytywał to jako ograniczenie wolności, którego nie lubił. A to, że miał wewnętrzny mur przed tworzeniem poważnych i odpowiedzialnych relacji romantycznych, było inną historią. Zawsze robił, co chciał i sądził, że gdy kiedyś w końcu się zakocha, to nie przepadnie, zostając sobą. Naiwne, głupie myślenie. Charlie za to też wierzył, że tęsknota jest do bani i trzeba naprawiać relację, iść za głosem swojego "ja", znaleźć rozwiązanie. Nie lubił zostawiać spraw niedokończonych, lubił też mieć pewność, że wszystkie słowa, które miały paść, to faktycznie zostały wypowiedziane i najlepiej było, gdy ostatnie należało do niego. Wciąż nie mógł uspokoić podejrzeń, tej małej myśli gdzieś na tyłach głowy szepczącej mu, że to jakaś dziwna gra lub pułapka, w którą wpycha go wrodzona ciekawość. Niczym małe dziecko, które szukało najlepszego z cukierków w kieszeniach nieznajomych. Poczuł, jak jego ciało przywiera plecami do szorstkiej, chłodnej kory drzewa, która pomimo materiału grubszej bluzy, wbijała się mu w skórę. Rozluźnił się, jedną nogę wysunął bardziej do przodu. Zastanawiał się też, czy może tu zapalić, czy jednak nie. Magia była trudnym tematem, ciężko było stwierdzić czy wciąż znajdowali się w zamku — a może na zewnątrz. Wrażenia wizualne, dźwiękowe i estetyczne mamiły zmysły, że spotkanie tajemniczej białogłowej miało miejsce faktycznie w Zakazanym Lesie, którego korony drzew szumiały równo gdzieś za oknem, którego po prostu nie mógł znaleźć. Prychnął rozbawiony na jej stwierdzenie, bezkarnie przesuwając zielonymi oczyma po jej sylwetce. Od dołu do góry, zatrzymując się wreszcie na otulonej kosmykami włosów, twarzy. Wyglądała na młodą i zagubioną, a te iskry w ślepiach sugerowały mu złość i rozżalenie. Z doświadczenia wiedział, że takie kobiety są niebezpieczne. Emily była. - Oho, mamy kiepski okres w miesiącu? Żebyś mnie zaraz nie pogryzła. Nie sądziłem, że jestem aż tak popularny wśród młodszych koleżanek. - zaczął zaczepnie, wciąż jednak rozbawionym głosem. Nie było argumentu, który przekonałby go, że te zirytowane dziewczęta nie są najbardziej urocze. Zainteresowały go też gałęzie i liście na jej głowie, które chyba chciały stworzyć jakąś koronę, niczym dla Pani jesieni. - Papieros. Szedłem zapalić, a drzwi były otwarte. I pewnie bym tu nie wszedł, a Ty dalej mogłabyś tarzać się w liściach, gdyby nie dziwne dźwięki. Jakby ktoś bił się z lisem. No, ale widze, że z Tobą względnie dobrze. Niepotrzebnie się martwiłem, Gabrielle! Zakończył swoją opowieść teatralnym rozłożeniem rąk w akcie bezradności, jakby przekonywał ją do swoich jak najczystszych zamiarów. Zaraz jednak przeczesał dłonią włosy, wywracając oczyma na widok nieporadności w pozbywaniu się ozdób. Wsunął fajkę pomiędzy wargi, odbił się od rośliny i podszedł do niej, wyjmując gdzieś z leżących na tyle pukli patyk z pomarańczowym listkiem, którym zaczął obracać pomiędzy palcami. - Szkoda by było, gdybyś wszystkie włosy sobie wyrwała. Wygrałaś, chociaż z tym zwierzęciem? Westchnął krótko, patrząc na nią z góry. Cofnął dłoń, rzucając na trawę znalezisko i zaczął grzebać w kieszeni w poszukiwaniu różdżki, którą mógłby zapalić papierosa. Odetchnął głębiej, czując na wargach posmak tytoniu. Uśmiechnął się pod nosem, gdy dobył magicznego patyka, po czym jak gdyby nigdy nic wrócił pod swoje drzewo, siadając na dupie i odpalając fajkę. Zaciągnął się, przymykając oczy, jednak wciąż zielone ślepia zerkały w jej stronę spod przymkniętych powiek.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Jeszcze kilka miesięcy temu Gabrielle również nie była w stanie wyobrazić sobie sytuacji, że mogłaby w jakikolwiek sposób uzależnić się od drugiej osoby. Wręcz przeciwnie, zawsze uważała się wolnego ducha, niezależną, silną kobietę, która rzadko polegała na kimś, często sama radząc sobie z własnymi problemami. W mniemaniu blondwłosej czarownicy czystym szaleństwem było polegać na kimś innym, a jednak… kilka miesięcy sama popadła w szaleństwo zwane miłością, zbyt uzależniającą, aby nie przestać się jej przeciwstawiać. Wkroczyła nieświadomie na niepewną ścieżkę, a kiedy odważyła się obejrzeć za plecy, zrozumiała, że nie ma już odwrotu. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie czuła się ograniczana, a niezwykła mieszanka rodzących się każdego dnia uczuć wypełniała każdy atom ciała; jej resztki wciąż płynęły w żyłach dziewczyny, a słodko – gorzki smak tamtej relacji wciąż czuła na koniuszku języka. Być można miała szczęście, gdyż nie każdy ma szansę, aby poznać smak miłości, innej niż ta pochodząca od rodziców, dziadków czy rodzeństwa. W tej innej miłości ukryta została magia, magia, której obawiają się tacy, jak Charlie, jest ona dla takich ludzi zbyt czyta, niewinna. Wszyscy oni czują się wtedy, jak ryby wyjęte z wody, zostają pozbawieni powietrza, miast oddychać pełną piersią i czerpać garściami to, co przynosi im kolejny dzień. Różnili się, między Ślizgonem, a Puchonką istniała niewidzialna, ogromna przepaść, której przekroczenie było głupotą. Położyła dłonie na biodrach wpatrując się w niego ze złością wymalowaną w zielonych tęczówkach, kiedy jego wzrok bezwstydnie wędrował po jej ciele, ostatecznie zatrzymując się na twarzy. –Czy nikt ci Rowle nie wytłumaczył, że taksowanie dziewczyn wzrokiem jest w nienajlepszym guście? - zapytała, a złośliwy uśmieszek, rzadko goszczący na jej różowych ustach teraz zdawał się tam błąkać bezwstydnie. Prychnęła głośno słysząc słowa padające z jego ust. Za kogo on się uważa?! – Zadufany w sobie dupek – skwitowała, po chwili uświadamiając sobie, że słowa te wypowiedziała na głos, miast zostawić je dla własnych myśli. Opuściła wzrok, a kiedy odczekała kilka stosownych sekund ponownie spojrzała na Ślizgona, który tylko uśmiechał się rozbawiony. Mimochodem policzki dziewczyny nabrały różowego odcieniu, jednak półmrok panujący w lesie uniemożliwił Charliemu dostrzeżenie ich. - Jesteś tylko rok starszy, a poza tym nie jestem twoją koleżką - obruszyła się, nadal próbując pozbyć się patyków i liści z włosów, co szło jej niebywale opornie i wywoływało coraz większą irytację dostrzegalną w tęczówkach blondynki. Nadal nie mogła zrozumieć, co też wpadło jej do głowy, aby gonić za tamtym zwierzakiem, zwłaszcza iż nie miała najmniejszego pojęcia, czym ono było i czy ostatecznie nie okazałoby się mordercą. - Nie mogły być otwarte – zaprzeczyła w zabawny sposób marszcząc nos, jednocześnie próbując sobie przypomnieć, czy na pewno je zamknęła? –Zawsze je zamykam – wyjaśniła widząc jego pytające spojrzenie. Nie pozwoliłaby, aby ktokolwiek dowiedział się o jej małych, codziennych wypadach do tego lasu, który swoją drogą równie dobrze mógł być prawdziwym. Nieważne, ile czasu tu spędzała, nigdy nie udało się jej znaleźć końca tego pomieszczenia, zupełnie jakby nie istniało. Uśmiechnęła się do niego uroczo, słysząc, jak to się martwił. Jego obecność działa Gabrielle na nerwy, a słowne zaczepki budziły u niej potrzebę odpowiedzenia na nie. Zadziwiające! Jeszcze kilka dni temu zwyczajnie obróciłaby się na pięcie i opuściła salę. -Martwiłeś? – zapytała słodkim głosem –Jakie to urocze. Może myślałeś, że jakaś dama w opresji potrzebuje twojej pomocy? – kolejne pytanie padło z jej różowych ust –Spokojnie, umiem sobie radzić – dodała zanim ten zdołał odpowiedzieć. Opuściła wzrok próbując wyplątać z włosów zielony liść, nagle zamierając, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że chłopak znalazł się niebezpiecznie blisko niej. Przymknęła delikatnie powieki zaciągając się jego zapachem; woń mocny, lecz stonowanych perfum wymieszanych z nutą papierosowego dymu. -Dzięki – rzuciła w podziękowaniu za pomoc –Nie znalazłam go, jest za szybki – odparła, kiedy wrócił na swoje miejsce wiedziała, że już się go nie pozbędzie. Teraz miała wybór: opuścić to miejsce lub spróbować znieść obecność niechcianego gościa. Usiadła na trawie, gdzie nie gdzie porośniętej mchem, w której źdźbłach kryły się niewielkie białe kwiatki. –Zagramy w prawda czy fałsz? – wypaliła nagle, patrząc na niego.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Gdyby potrafił czytać w myślach, najpewniej dałby jej pstryczka w czoło i nazwał głupkiem. Nie miał doświadczeń na polu miłości to prawda, jednak wierzył w wolność i niezależność, w człowieka. Byli ludźmi, mogli się odwracać, kręcić dookoła, przewracać i wstawać. Taki ich był gatunek, do tego doprowadziła ewolucja. Zawsze był wybór, zawsze należało walczyć o swoje pragnienia niezależnie od opinii całego świata. Jeśli kogoś lub coś chciała, powinna sięgać po to rękoma i nie puszczać, zaciskać palce niczym w pułapce bez wyjścia. Niewiele sytuacji było bez odwrotu — zdaniem Charlesa głównie morderstwa, bo ciężko byłby kogoś wskrzesić. Była jeszcze młoda, wszystko było przed nią i zdecydowanie za bardzo przejmowała się przeszłością. Na szczęście o tym nie wiedział i nie dostała za to Rowle'owej paplaniny motywacyjnej. Kopa też nie dostanie, prawdziwy dar od losu ten brak legilimencji. Musiał jednak przyznać, że ogniki złości w równie zielonych — chociaż nie, bardziej czysto-zielonych oczach dodawały jej uroku. Uśmiechnął się pod nosem, wzruszając delikatnie ramionami. Jak na złość, ponownie zlustrował jej sylwetkę. Nie był chłopcem, który bał się konsekwencji. Nie rumienił się jak ciepła kluska na zetknięcie spojrzeń, wręcz przeciwnie — to on je prowokował, posyłał. Nawet jeśli nie chciał, nie potrafił zapanować nad pewnymi gestami, spojrzeniami, które miał we krwi. Może po ojcu? Bo w Alana ciężko było mu uwierzyć, a Dominika w akacji jeszcze nie widział. - Pewnie mówili jakieś tysiąc razy, ale po to mam oczy, żeby patrzeć, jak widzę coś ładnego Levasseur. I Tobie też radzę patrzeć, bo dużo niezapomnianych widoków Cię ominie. Musiał jednak odwzajemnić ten drapieżny, złośliwy uśmiech. Zabawne, miał nieodparte wrażenie, że wymiana argumentów była tym, czego leśna panna najbardziej potrzebowała. Nie miał pojęcia o rozterkach wewnętrznych puchonki, jednak mógł zmienić depresyjną, tajemniczą aurę dookoła niej. Na jej słowa parsknął śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. Potrafiła pyskować? Wygląd jednak potrafił zwieść, bo przysiągłby, że niewinna twarz świadczyła raczej o aniele, niż sukkuba. Przeczesał dłonią włosy, puszczając jej oczko. Zaczepnie jak zawsze. - Widzisz rusałko, a jednak wciąż z tym dupkiem rozmawiasz. Muszę być albo cholernie przystojny, albo po prostu lubisz, gdy ktoś czasem Cię ugryzie, a nie tylko będzie głaskał. Nie ma co się wstydzić tych emocji.- przerwał bezwstydnie, rozkładając ręce na boki. Jakby znów potęgował problem, nie mógł pogodzić się ze swoją zajebistością. Rowle przystąpił z nogi na nogę, rozluźniając zaraz ręce. Luźno spłynęły wzdłuż ciała, niknąc w kieszeniach jeansów. Pomijając już zbulwersowaną buzię, cała reszta w kurzu i liściach wciąż była kupką nieszczęścia. Musiał jednak dalej ją gryźć, bo nie byłby sobą, gdyby się grzecznie zamknął lub sobie poszedł. Zresztą, to ona zaczęła i to ona nazwała go dupkiem na głos. Dawno tego nie słyszał. - Nie jest przypadkiem dwa lata młodszą dziewczynką, która grzecznie powinna siedzieć w dormitorium z książką a nie polować na lisy w podejrzanej, leśnej klasie? To aż się prosi o wilka, który by zapolował na Ciebie. I serio, były otwarte. A co, to Twoja prywatna norka, króliczku? I znów się uśmiechnął, sugerując, że nic złego na myśli nie miał. No ale czemu jeszcze trochę jej nie denerwować? Budziła też w nim za dużo skojarzeń z lasem: rusałka, królik, borsuk, leśna dama. Zabawne. Teraz pewnie zostanie mu to w głowie i razem z jej imieniem, zatańczy mu przed oczyma zakazany las. Wrócił jednak do rzeczywistości, mając nadzieję, że może nauczy się, że w takich miejscach jak to, gdy wąż wpadnie na borsuka, może być niebezpiecznie, nawet jeśli udowadniała, że te też mogą się bronić. Westchnął teatralnie, odwracając wzrok, niby obrażony. Wbił go w leśny mech, powstrzymując śmiech. - Pomyśleć, że chciałem Cię ratować. Jakże głupi akt, jakże głupi czyn. Biada mi teraz, niewiasta sama mieczem wojuje. Tylko się nie pokalecz, mała. Zagryzł wargę, nie chcąc się roześmiać. Musiał brzmieć poważnie, bo przecież naprawdę się o nią troszczył. Spotykając ją na lekcjach, nie pomyślałby, że jest tak wyszczekana, zgrywała raczej grzeczną uczennicę, zawsze mając nienagannie mundurek i nigdy nie spóźniając się na lekcję. A potem przestał ją obserwować, bo przychodzili koledzy lub pewna dziewczyna z niebem na policzkach. Jednak tylko głupiec przeszedłby koło jasnowłosej obojętnie. Lub gej. Nie wiedział, że w jej żyłach płynie ponętna, zaczarowana krew, stąd na próżno szukać u niego skruchy lub przeprosin odnośnie do swojego paskudnego, ślizgońskiego zachowania. Wtedy też odbił się od drzewa, chcąc pomóc w pozbyciu się leśnej korony. Miękkie, delikatne włosy pachniały różami, tworząc idealne zakwaterowanie dla patyczków, kawałków mchu czy liści. Spojrzał na nią z góry, bo wciąż był dobre piętnaście lub więcej centymetrów wyższy. -Będziesz szukać dalej? - zapytał z ciekawością, ostatecznie jeszcze mierzwiąc jej włosy palcami. A potem już głód nikotynowy wygrał, cholernie chciał palić. Gdy usiadł na tyłku, zaciągnął się dymem, poczuł dreszcz na skórze, przyjemne zawroty głowy. Nie tylko uzależnienie od miłości mogło być straszne, a no i ona nie niszczyła płuc czy środowiska. Oblizał wargi, jakby chciał zamknąć smak tytoniu na języku, wypuszczając szare kłęby dymu, zawieszając mętne, kocie spojrzenie na żarzącego się papierosa. Ogień trawił go zbyt szybko, zmusił go do kolejnego zaciągnięcia. Wyprostował nogi, pewniej przywierając do drzewa. Wciąż ją obserwował, stąd też nieco zaskoczyła go tym, że nie wyszła, tylko usiadła. Chciała dalej się ganiać z wilkiem i lisem? Uśmiechnął się pod nosem, przekręcając głowę nieco w prawo. - Nie boisz się? Dupki bywają paskudne. - zaczął z prychnięciem rozbawienia, przypominając sobie jej ton głosu i mimikę twarzy, gdy zdała sobie sprawę, że obraziła go werbalnie, a nie w myślach. Ostatecznie jednak kiwnął głową. - Jesteś mniejsza, zaczynaj. Rzuć, co chcesz, wezmę na klatę.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Gdyby Charlie potrafił czytać w myślach dowiedziałby się wielu rzeczy, których wiedzieć nie chciał, za co najważniejsze – nie powinien. Odkryłby wówczas, że Gabrielle nie jest wcale takim niewiniątkiem na jakie wygląda, a jej postać kryje wiele zaskakujących rzeczy za uroczym uśmiechem. Mimo całej historii ze złamanym sercem panienka Levasseur również nie miała doświadczenia w miłości, jeszcze niedawno będąc wręcz przekonaną, że nie jest do niej zdolna. Życiem każdego człowieka rządzi przypadek, zrządzenie losu stawia na naszej drodze ludzi, kreuje wydarzenia mające ogromny wpływ na przyszłość lub też nieznaczące zupełnie nic. To człowiek jako istota myśląca, mająca wolność wyboru dokonuje go idąc prostą ścieżką lub tą pełną zakrętów. Można kręcić się w kółko, cofać lub iść naprzód i tylko od nas samych zależy, który wariant obierzemy, ważne by nie stać w miejscu. Blondwłosa czarownica dopiero niedawno to zrozumiała, odkryła, że wcale nie znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Czas. To jego potrzebowała najbardziej i jest to jedyna miara, która w życiu ludzi ma największe znaczenie. Nie mogła powstrzymać złości, która niczym trucizna rozprzestrzeniała się po jej ciele dając wyraźne oznaki w zielonych tęczówkach, ciemniejących pod jej wpływem. Teatralnie wywróciła oczami, kiedy ten nie robiąc sobie zupełnie nic z jej uwagi ponownie zlustrował ją wzrokiem, zaś jego górnolotny komentarz sprawił, że prawy kącik ust Gabrielle uniósł się delikatnie ku górze. Znała takich, jak on – zadufanych w sobie ignorantów, którzy poza czubkiem własnego nosa nie widzą nic, święcie przekonanych o własnej zajebistości. Nie raz i nie dwa miała do czynienia z takimi osobnikami, radząc sobie z nimi wręcz z dziecinną łatwością. Wargi dziewczyny rozciągnęły się w złośliwym uśmieszku, zaś w oczach zatańczyły iskierki. -Ładnego? – powtórzyła pytająco –Chyba moja obecność źle na ciebie wpływa, skoro nieświadomie prawisz mi komplementy – dodała śmiejąc się. Gdyby tylko choć w małym stopniu był świadom, kogo na jego drodze postawiło przekorne fatum. –Tak, piękny jest ten las – stwierdziła, w odpowiedzi na jego słowa rozglądając się wokół. Ten kawałek znała doskonale, a przynajmniej tak się jej wydawało. Gabrielle odnosiła nieodparte wrażenie, że z każdą jej wizytą las wypełniający tą sale zmienia się, gdzie indziej rośnie mech, a kwiaty każdego dnia mają inną barwę, zupełnie jakby każdego dnia odwiedzała inny fragment płaci drzew. Nie potrafiła zapanować nad słowami, które mimochodem opuszczały jej usta za każdym razem, gdy Ślizgon zabierał głos. Potrzeba odpowiedzenia na jego pyskówkę kolejną była silniejsza niż dobre wychowanie, które wpajali jej rodzice. Często w takim momentach zastanawiała się, czy Tiara przypadkiem nie popełniła błędu przydzielając ją do Puchonów, ci z natury byli znacznie milsi, a przede wszystkim mniej pyskaci niż stojąca przed brunetem Gabrielle. Przeniosła swój wzrok ponownie na chłopaka uśmiechając się do niego szeroko, ukazując przy tym rząd białych zębów. Patrząc na czarownicę każdy – nawet Charlie – przyznać musiał, że ma ona niezwykle rozbrajający uśmiech, który tylko mówi „stać mnie na więcej, bawmy się dalej w tą grę”. To właśnie ten urok roztaczała wokół siebie, niezależnie od płynącej w żyłach domieszki magicznej krwi. -Nie schlebiaj sobie Rowle. – odparła, choć jeden i drugi argument miał w sobie trochę prawdy, to nie zamierzała potwierdzać jego słów. Stojąc przed nim nie czuła skrępowania, nawet będąc cała w liściach, nosząc na ubraniach wojenne barwy czuła się pewnie. Lepiej, że widział ją w takim wydaniu, co byłoby, gdyby się postarała wyglądać lepiej niż teraz? Jeszcze biedak by się zakochał i przepadł. ] – A czy to ma znaczenie, ile mam lat? To właściwie nie jest twój interes, tak samo, jak to co tu robię. - stwierdziła zgodnie z prawdą. Dla niej on zachowywał się, jak wyrośnięty trzynastolatek, a jednak miała w sobie tyle kultury, aby nie wypominać mu tego prosto w twarz –Widzisz Rowle – zwróciła się do niego przybierając nieco ochrypły, jednak miękki ton, podeszła do niego. Chciał grać w grę? Ona nie miała nic przeciwko, właściwie zdała sobie sprawę, jak bardzo jej tego brakowało. Dawniej to Elijah był jej „ofiarą”, czyżby nadszedł czas na zmianę? Opuszkami palców przejechała delikatnie po jego policzku –Nikt nie powiedział, że należę do grzecznych dziewczynek – oznajmiła, przygryzając dolną wargę, a widząc jego zaskoczoną minę zaśmiała się, robiąc krok w tył. Spodobało się jej to, choć wiedziała, że nie powinna. Nie igra się ze Ślizgonami, a ona wręcz rzucała jednemu z nich nieme wyzwanie. Mimo uszu puściła uwagę dotyczącą drzwi, była pewna, że je zamykała i niemożliwym było, aby same tak po prostu się otworzyły. -Nie, jasne, że nie króliczku – odpowiedziała, uśmiechając się do chłopaka w ten sam sposób, co on do niej. W głowie wciąż miała te otwarte drzwi, lecz nie chciała teraz zaplątać sobie nimi myśli, miała ważniejsze sprawy na głowie, czyli Charliego Rowle. Mimowolnie wręcz pretensjonalnie chwyciła się w miejscu, gdzie biło jej serce, otwierając przy tym usta, które ułożyły się w literę „o” -Wybacz, że sama potrafię sobie radzić – przeprosiła, widząc, że chyba walczył sam ze sobą przygryzając dolną wagę, tylko po to, aby zapanować nad swoimi emocjami. - To bardziej różdżka niż miecz – poprawiła go śmiejąc się. Przygryzła wewnętrzną stronę policzka słysząc słowo „mała”. Gabrielle do niskich osób nie należała, nawet jeśli była od niego niższa, wciąż górowała wzrostem nad połową swoich koleżanek, więc określenie jej mianem „małej” miało zupełnie inny wydźwięk, który siłą rzeczy nie spodobał się Puchonce. Gabrielle Levasseur była dowodem na to, że pozory bardzo potrafią myśli, niewinna twarz, uroczy uśmiech, melodyjny głos, niemiały odzwierciedlenia w tym, co przedstawiała Charliemu. Wyszczekana, mająca odzywkę na wszystkie jego słowa prowokujące potyczkę słowną, ze złośliwym uśmiechem na ustach. Zupełnie, jakby miał przed sobą obraz drugiej natury dziewczyny, o istnieniu której do tej pory nie miał pojęcia. Zielonooka czarownica dopiero teraz, stając w szranki ze Ślizgonem uświadomiła sobie, że przez ostatnie tygodnie zatracając się w bólu złamanego serca utraciła właśnie tą część własnego ja, którą na nowo obudził w niej kasztanowłosy chłopak. -Będę – odpowiedziała zgodnie z prawdą, dziękując w duchu Merlinowi, że ten postanowił się od niej w końcu odsunąć. Jego blisko i zapach działały na nią w sposób, w jaki nie powinny, budząc uśpione przez długi czas zmysły. W zupełności zgodzić się należy, że nie tylko miłość uzależnia, jednak każde uzależnienie jest szkodliwe dla zdrowia człowieka, choć objawy są inne. -A ty się nie boisz? Dziewczyny są gorsze – skomentowała, ostatecznie zostając z nim. Nie miała na dziś innych planów, a dodatkowo mogła to być okazja, by dowiedzieć się czego o dupkowatym Ślizgonie. - Hm… zacznijmy od czegoś prostego… – zamyśliła się na chwilę, zastanawiając się co też powinna. Wzruszyła delikatnie ramionami wypowiadając pytanie, które przyszło jej do głowy–Gdybyś mógł wybrać zwierzę, którym miałabyś być, to co to by było?
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Nawet jeśli Charles był przemądrzałym dupkiem, to nigdy nie był wścibski. Nie dopytywał o prywatne sprawy innych, zdając sobie sprawę, że gdyby chcieli, sami by go wtajemniczyli. Sam też nie chciałby, żeby ktoś go męczył o sekrety. Ludzie dawali się poznać drugiemu człowiekowi na tyle, o ile sami pozwalali. Jak bardzo Levaseur pokaże rogi, to zależało tylko od niej, jednak ciężko pewnie będzie jej pozbyć się opinii prawdziwego anioła, mając tak niewinną twarz i wielkie, błyszczące oczy. Brakowało tylko skrzydeł i aureoli. Nie widział, czy przezywałby w podobny sposób co ona złamane serce. Rozdrapywanie i analizowanie sytuacji, słów z przeszłości nie miało jednak sensu i im szybciej odeszły do kufra na przysłowiowy strych, tym lepiej. Szkoda teraźniejszości na przeszłość. A ból uszlachetnia. Jego męski umysł był raczej prosty w obsłudze, a do tego wierzył w rozmowy z Dominkiem czy z ojcem. Widział jej poirytowanie oraz narastająca złość, dzięki którym małe iskierki zatańczyły w zielonych ślepiach. Wyglądała znacznie lepiej niż taka rozmemłana z nieszczęśliwą aurą, chociaż wcale nie miał na celu jej pocieszać, dać pójść na łatwiznę. Emocje u człowieka były ciekawym zjawiskiem, bardzo łatwo dał się je przekłuć i przekierować, co dawało życiu nowego paliwa napędowego, a odrobina złości jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Faktycznie, miał świadomość własnej zajebistości, jednak za całą resztę by się pewnie dziecinnie obraził. Mało kto jednak miał okazję poznać inne twarze, głębie Rowle'a, które przeznaczone były tylko dla najbliższych. Pokręcił przecząco głową, podnosząc spojrzenie bezpośrednio w jej oczy. - Masz problemy ze słuchem, czy może ja niewyraźnie mówię? Tak, ładnego. Ciężko nazwać Cię brzydką, chyba że nie używasz w ogóle luster. I powiedziałem to z pełną świadomością, bo chyba tylko gej by zignorował Twoje wdzięki. - odparł ze wzruszeniem ramion, jakby mówił najbardziej oczywistą rzecz na świecie. Nigdy nie schlebiał bez powodu. Nie potrafił kłamać w komplementach, dlatego, gdy Charlie nazywał coś lub kogoś ładnym, to faktycznie tak uważał. A który chłopak w jego wieku nie miał słabości do zgrabnych, długonogich blondynek? To, że facet nie potrafił powiedzieć zgodnie z własnym smakiem czegoś dobrego kobiecie, to wcale dobrze o nim nie świadczyło. Uśmiechnął się jednak zaraz chytrze niczym jakiś cwany lis. - Nie martw się Gabs, pół szkoły tak ma, rozbiera Cię w myślach. Nie jestem tu kimś szczególnym, chociaż w mojej głowie Twoje ubrania i bielizna zostają na miejscu. Rozejrzał się po magicznym lesie jej śladem. Wysokie drzewa, zapach mchu z rosą, wymieszany z domieszką aromatu grzybów. Na gałęziach były ptasie gniazda, w ziemi dostrzec mógł królicze lub mysie nory, a kora niczym prawdziwa, wbijała mu się w plecy, zostawiając najpewniej paskudne okruszki na bluzie. Lubił jednak przebywać na łonie przyrody, najlepiej biegało mu się w lesie lub na łące, był też amatorem pływania. Można powiedzieć, że trochę ją badał. Sprawdzał teren i granice, dokąd jego słowa mogą zaprowadzić? Do którego momentu nie musi się powstrzymywać? Było w niej coś prowokacyjnego, może to natura willi, o której brunet nie mógł wiedzieć. Jego też ojciec wychowywał, uczył zachowania w towarzystwie oraz na przyjęciach, pokazał podstawy tańca czy wytłumaczył kolejność tych wszystkich sztućców na stole. Elegancki Charlie pojawiał się jednak tylko wtedy, gdy wymagała tego okazja czy właśnie Eric, na co dzień nie zawracając sobie tym głowy, chcąc być sobą. Jak zrobił coś źle, to on musiał sobie z tym poradzić. Bo jak poznać człowieka, jeśli każdy miałby zachowywać się wedle etykiety? Każdy traciłby unikalność, rezygnowałby z indywidualności na rzecz przypodobania się społeczeństwu. Zrobił niewinną miną, nieco może podkówkę, jakby sugerował jej, że już nie będzie sobie schlebiał, chociaż naturalnie wiedział swoje. Nie był może jakiś piękny, jednak znał swoje miejsce w szeregu. Emily też powtarzała mu, że jego mocną stroną nie jest sama twarz, a właśnie sposób bycia, o ile nie był zbyt wredny i paskudny. A to mu przychodziło zdecydowanie za łatwo, dominowało konwersację i spławiało potencjalnych znajomych. Zazwyczaj, jednak gdy upatrzył sobie dziewczynę i koniecznie chciał poznać smak jej ust, to mu wychodziło. Nigdy jednak nie zmieniłby się w męską dziwkę, więc na pocałunkach i mizianiu zwykle się kończyło. Wbrew wszystkiemu, szanował kobiece ciało i podboje jak największej ilości panien nie były dla niego. - Masz rację, nie obchodzi mnie to. Przytaknął po chwili namysłu, zdając sobie sprawę, że takie pierdoły nie mają dla niego znaczenia. Dopóki rozmowa była zabawna, a stojąca przed nim rusałka nabierała rumieńców od poirytowania, bawił się wybornie. Wyrwany z zamyślenia przez szeleszczące pod jej stopami leśne runo, uniósł brew, wbijając w nią mętne, kocie ślepia. Wpadła w pułapkę czy może próbowała narzucić własne zasady, wierząc, że zdoła stłamsić ślizgona? Nie przeszkadzał jej, mogła robić, co się jej podoba i zaprezentować swoją sztuczkę, na którą on się tylko uśmiechnął. Musiała go sprowokować, znowu. Najpierw zaskoczona mina, zaraz przeobraziła się w diabelski uśmiech. Nie mógł pozwolić jej teraz tak odejść, ostanie słowo, zawsze należało od niego. Złapał więc jej dłoń, zsuwając ją z policzka niżej, prosto na usta. Musnął je delikatnie, zaczepnie z pozwalając językowi przemknąć po skórze. Był wysportowany, silniejszy od niej. Wolną dłonią objął ją w pasie, obracając z łatwością tak, że opierała się o drzewo. Miał silny, pewny uścisk. Przycisnął ją trochę, jednak tak, aby nie zrobić puchonce krzywdy. Nachylił się, dmuchając w płatek ucha. Tak, był gotowy nawet dostać w mordę, o ile lekcja odniosłaby skutek. Nie sądził jednak, że wybudzona złośnica ucieknie, podda się bez walki. - Uważaj, tylko żebyś nie trafiła na tych niegrzecznych chłopców, którzy nie będą tak wspaniałomyślni, jak ja. - szepnął, przygryzając jeszcze jej ucho po czym — wciąż trzymając ją za dłoń — zakręcił nią i uwolnił, odsuwając od jego drzewa. Wybrał je sobie. Skrzyżował ręce na torsie, przyglądając się jasnym włosom przecinającym powietrze ze świstem. Powinna bardziej na siebie uważać, bo ta szkoła pełna była niewyżytych seksualnie mężczyzn, którzy chętnie to i owo by z nią zrobili. Brzydził się takimi, sam granic pewnych nie przekraczał. Chciał ją trochę nastraszyć, żeby sobie zapamiętała. Gdyby zobaczył, że jego mała Emily zachowuje się w ten sposób do nieznajomych, dostałby białej gorączki. Zmierzwił włosy dłonią, wzdychając ciężko. Te baby to były problematyczne teraz. To, że twierdziła, że potrafi o siebie zadbać, zbył milczeniem, jedynie lustrując ją wzrokiem. Był starszym bratem, jego zadaniem była opieka nad młodszymi dziewczynami. Na ziemi było znacznie wygodniej. Rozsiadł się niczym król, zaangażowany w swojego papierosa. Rozkoszował się każdą smugą dymu w płucach, pozwalał nikotynie działać. Palenie go uspokajało. Nie tak mocno, jak bieganie, uderzanie lub gra na perkusji, jednak działało. Nie potrafiłby rzucić. Każdy papieros był dla niego jakimś dziwnym rytuałem, co zapewne było winą uzależnienia. - Broń, to broń. Każda jest niebezpieczna. Zresztą, są gorsze niż te, które widzimy gołym okiem. - zaczął, strącając popiół. Ulżyło mu jednak, że się roześmiała. Miał nieodparte wrażenie, że robi jej przysługę swoim towarzystwem, odciągając ją od samotnych polowań na zwierzęta zamieszkujące magiczny las. Swoją drogą, miała naprawdę dziwne hobby. Nie negował tego, nie rozumiał trochę, jednak nie komentował. Jego rozładowywanie frustracji również inni mogli nazywać dziwnym lub nawet głupim, a tak naprawdę nikogo nie powinno to obchodzić. - Kobiety są straszne, to prawda. Dlatego unikam przekraczania granic, ale to, że się ich boję, to trochę za dużo powiedziane. Nie potrafił przyznać się do strachu, nie mógł sobie wyobrazić przyznania na głos, że czegoś się obawia, a trochę takich słabości miał. Mocna gęba i mięśnie nie robiły z niego robota, wciąż był człowiekiem. Zwilżył wargi, wsuwając następnie pomiędzy usta papierosa, aby ten się trochę przykleił. Wyciągnął ręce do góry, pstrykając palcami, zsuwając się nieco niżej. Oparł wygodnie głowę o korę, jedną nogę prostując, a drugą trzymając zgiętą w kolanie. Palcami zahaczał o skórzany koniec paska do spodni, w który pstrykał. - To żeś wybrała pytanie, banalne. Niedźwiedziem. - odparł bez cienia zawahania się, mało wyraźnie. Jednak głośno, na tyle, żeby usłyszała. Zaciągnął się solidnie, wypuszczając po kilku sekundach oplatający jego sylwetkę dym, trzymając fajkę teraz w dłoni. Spojrzał na nią pierwszy raz od dłuższego czasu, szukając jakiegoś pytania. - Niedźwiedzie są zajebiste. Gdybyś miała do końca życia pić jedną rzecz — napój i alkohol, co by to było? Nic lepszego nie przyszło mu do głowy, a nie chciał bawić się w osobiste pytania. Ledwo się znali, na razie lepiej trzymać dystans, przynajmniej ten emocjonalny, bo fizyczny on sam zaburzył.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Gabrielle często irytowało to w jaki sposób postrzegana była przez innych. Kuzyni wciąż mieli ją za małą dziewczynkę, choć zmiany jakie zaszły w jej wyglądzie bezwzględnie świadczyły o tym, że stała się już młodą kobietą. Osoby zupełnie jej obce uważały - opierając się jedynie o wygląd blondynki - że jest ona delikatna niczym płatek róży, jednak kwiat ten ma kolce, o czym wielu zapomina. Opinia aniołka była niczym latka przyszyta do dziewczyny nijak mając swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości, w której Gabrielle pokazywała swoje pazurki, kiedy zaszła taka potrzeba. Charakter panienki Levasseur był niezwykle złożony, miała w sobie wiele ciepła i dobroci, jednak często ciągnęło ją do niebezpiecznych rzeczy, wciąż w jej głowie pojawiały się pomysły, często tak irracjonalne, że wielu uznałoby ją za szaloną, a inny za głupią lub samobójczynie. Prawda była taka, że Gabrielle uwielbiała igrać z ogniem, nawet jeśli pozory wskazywały na to, że bardziej niż pchać się w sam jego środek była zdolna do ucieczki. Pozory potrafią mylić i Charlie powinien o tym pamiętać, stając w szranki z wyszczekaną Puchonką. Każdy na swój własny sposób radził sobie z problemami spadającymi na ich barki. Uważając się za osobę silną, nie przypuszczała, że zawód miłosny wpłynie na nią, aż tak mocno. Na szczęście etap żalu i wylewania łez miała za sobą, dochodząc do wniosku, że nie ma co rozpaczać za czymś, co nie było wpisane w historię jej życia. Niektórym - jak w przypadku Gabrielle - dojście do tego, że rozdrapywanie i analizowanie przeszłości nie ma sensu zajmuje więcej czasu niż innym. Panienka Levasseur dopiero niedawno odkryła, że zatracanie się w przeszłość sprawia jedynie, że potyka się o własne stopy, nie wnosząc w jej życie niczego nowego. To całkowicie niezgodne było charakterem dziewczyny, która w zwyczaju miała szukanie wciąż nowych wrażeń. Nie potrafiła zapanować nad reakcja własnego ciała, Rowle wywoływał w niej emocje, których nie czuła już dawno, wprowadzając do jej krwi pokłady trucizny, która zmuszała ją do odpowiedzi na każdą zaczepkę z jego strony. Nagle pewna siebie, pyskata i piękna dziewczyna pojawiła się na nowo, skupiając na sobie uwagę Ślizgona. Najgorsze w tym wszystkim było to, jak bardzo jej się to podobało. Dotarło do niej, że lubi sposób w jaki postrzegana jest przez chłopaka, chociaż nie powinna. Karciła się w myślach za te odczucia, powtarzając sobie, że jest jedną z wielu, z którymi Charles porywa w taki sposób. Nie była wyjątkowa. Mimochodem uniosła do góry brwi słysząc słowa padające z ust chłopaka, których nie spodziewała się usłyszeć. Rumieńce, które oblewały jej policzki stały się jeszcze bardziej czerwone, kolorem przypominając czerwone, dojrzałe jabłko; nie przywykła do kompletów, co jakże majestatycznie zaprezentowało jej ciało. Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, jednak ostatecznie zamknęła je wyduszając z siebie żadnego słowa. Nie mogła przecież zaprotestować, doskonale zdając sobie sprawie, że natura była wobec niej bardzo łaskawa - oczywiście dobre geny również robiły swoje. Patrząc w lustro często przeklinała w myślach swoje dziedzictwo, choć przecież miała w sobie zaledwie ćwiartkę tego, kim były prawdziwym wile. Na ładna buzię nie musiała pracować, jednak to dzięki codziennym ćwiczeniom miała wyrzeźbioną sylwetkę, która poza twarzą zwracała uwagę płci przeciwnej. Kolejne słowa wywołały uśmiech na jej ustach - Dzięki, po prostu dżentelmen z ciebie - odparła w końcu zabierając głos, choć słowa te zabarwione były lekką nutą sarkazmu, którego nie potrafiła powstrzymać. Tym razem to ona zlustrowała chłopaka wzrokiem, dochodząc w myślach do wniosku, że Ślizgon należy do jednych z przystojniejszych chłopaków w szkole, jednak jej uwagę najbardziej przyciągał ten błysk w zielonych tęczówkach. Nie potrafiła przejść koło niego obojętnie, dlatego dłużej zatrzymała spojrzenie na jego oczach uśmiechając się przy tym delikatnie. Charlie nie musiał nawet czytać w myślach blondynki, by domyślić się, co też błąka się w jej blond główce. Potrząsnęła głową, aby wyjść z tego dziwnego transu, jednocześnie karcą się za swoje myśli. Nie powinna w taki sposób na niego patrzeć, w ogóle nie powinna patrzeć na niego inaczej, jak na zaufanego w sobie ignoranta! Gabrielle również lubiła przebywać na łonie natury; najbardziej lubiła poranki, kiedy po nocy trawa i liście wciąż nosiły ślady nocnej mgły w postaci rosy, a w powietrzu unosił się rześki zapach. Wówczas cały świat pogrążony był jeszcze w słodkim śnie, wokół panowała cisza, której próżno było oczekiwać w ciągu dnia. Wtedy Puchonka najczęściej odziana w dres biegła wokół zamku lub niekiedy brała miotle i ćwiczyła na opustoszałym boisku. Lubiła patrzeć, jak każda z pór roku prezentuje ludziom swoje największe zalety; wiosna nęci wonią kwiatów, lato ciepłem słońca, jesień niesie ze sobą gamę pięknych kolorów, za to zima przyozdabia świat białym puchem. Każda z pór roku miała w sobie ukrytą magię, którą dostrzec potrafili jedynie nieliczni - do nich zaliczała się stojąca przed paniczem Rowle blondynka. Lubiła prowokować, chociaż sama przed sobą, by się to tego nie przyznała, broniąc się tym, że zwyczajnie odpierała atak drugiej osoby. Tak, jak i Charlie badała granice osoby, która swoim zachowaniem postanowiła ją w jakiś sposób sprowokować. Dopóki nie wiedziała na ile możne sobie pozwolić, dopóty trwała między nimi gra. Oboje musieli się pilnować, jednocześnie wykonując ruch, aby zmusić przeciwnika do popełnienia błędu; już kiedyś grała w tą grę. Niestety było to na tyle dawno, że zapomniała o zasadach, które nie istniały. Każdy ruch był przecież dozwolony. Przekroczył jej granice do tego stopnia, że na chwilę straciła rezon. Diabelski uśmieszek powinien ją zaalarmować, umysł powinien krzyczeć, że czas na odwrót, a ciało zareagować, lecz nic takiego się nie wydarzyło. Zamiast tego blondwłosa czarownica stała w miejscu całkowicie poddając się Ślizgonowi, nie musiał on nawet używać siły. W pierwszej sekundzie spięła mięśnie, czując za sobą fakturę kory drzewa, przymknęła delikatnie powieki, otworzyła subtelnie usta. Wokół nich powietrze wręcz wibrowało, nabierając przyjemnej woni; mieszanki truskawkowego szamponu do włosów i dymu papierosowego. Poczuła dreszcz idący z dołu kręgosłupa, obezwładniający całe ciało, który ostatecznie skupił się na płatku ucha, który chłopak przygryzł. Czuła się, jakby dusza uleciała z jej ciała, pozostawiając je do dyspozycji Charlesa, ocknęła się dopiero kiedy jej plecy przestały dotykać drzewa. W oczach blondynki zapłonął ogień. -Nigdy więcej tak nie rób! - warknęła, patrząc na niego w taki sposób, że gdyby spojrzenie mogło zabijać - on leżałby już martwy. Próbowała uspokoić oddech i serce, które kołatało w jej klatce. Co to miało być?! zapytała sama siebie w myślach, choć odpowiedź nie miała nadejść, a już na pewno nie dziś. Nie zmieniało to jednak faktu, że była zła: na siebie, a przede wszystkim na niego. Są granice, których nie powinno przekraczać się nigdy, w momencie, kiedy chłopak naruszył jej przestrzeń, dotykając jej ciała w sposób, który nie powinien wręcz krzyczała – nie była tylko pewna, czy to, aby zostawił ją, czy jednak prosić chciała o więcej. Teraz ciężko było jej się dziwić, że Elijah tak szybko znalazł pocieszenie w ramionach innej, widocznie również potrzebował bliskości ciała kogoś, kimkolwiek ta osoba była. Powinna go zrozumieć i rozumiała, w końcu ONI byli sekretem, nikt o nich nie wiedział. Tak właśnie było, w towarzystwie innych nie istnieje lub byli wrogami, których wojna trwała ponad rok; słowa MY w ich przypadku nigdy nie miały zastosowania. Przez moment pragnęła zapaść się pod ziemie albo uciec, by znaleźć się jak najdalej od bruneta, choć jej ciało wręcz domagało się jego bliskości, buzujące w żyłach dziewczyny hormony całkowicie nie ułatwiały jej sprawy. Musiała przymknąć na chwilę oczy, w uszach słyszała szumiącą krew, klatka piersiowa blondynki szybko unosiła się i opadała, zupełnie jakby przed chwilą przebiegła maraton. Chwilę zajęło jej nim wróciła do stanu pierwotnego, a w głowie przestało się jej kręcić. Czyżby ten las był bardziej magiczny niż oboje przypuszczali? Może w powietrzu poza zapachem mchu, trawy oraz żywicy unosi się jakiś eliksir w postaci pary, który tak bardzo wpływa na Gabrielle. Blondwłosa czarownica uznała, że teoria ta może być dość prawdopodobna, gdyż w normlanych warunkach zapewne nie reagowałaby w taki sposób. -Co masz na myśli? – zapytała naturalnym tonem, patrząc na niego pytająco; chciała wiedzieć, co takiego widział. Ciekawość ta była cechą wrodzoną Puchonki, chociaż zawsze w przyzwoitych granicach. Nigdy nie dopytywała na siłę, wiedząc doskonale, że jeśli ktoś chce coś przed nią zdradzić, sam o tym powie. Usiadła w stosownej odległości od bruneta, mając go naprzeciwko siebie, ale na tyle daleko, aby nie pozwolić by sytuacja, która miała miejsce przed chwilą wydarzyła się ponownie. Bała się tego, że tym razem to ona nie będzie w stanie powstrzymać się i zrobi coś, co zakończy się u niej kacem moralnym następnego dnia. Nie mówiąc już o krzyczącej nad głową Di, która po usłyszeniu wieści będzie chciała znać wszystkie szczegóły, dając dobre rady. Westchnęła wyobrażając sobie, jak po raz kolejny zwierza się koleżance o kolejnym chłopaku, to zupełnie tak jakby Gabrielle przebierała w nich, wybierając najlepszego. Na szczęście nie miało to nic wspólnego z rzeczywistością, w której blondynka zwyczajnie stroniła od przedstawicieli płci przeciwnej, a spotkanie Charliego Rowle w sali było czystym przypadkiem. Wierzyła w przypadki…. Wierzyła! -Niedźwiedzie przesypiają pół życia – odparła uśmiechając się. Ślizgon za to wyglądał na takiego, co z życia korzysta, ile może. -Herbata – odpowiedziała sekundę później, bez wahania. –Kocham herbaty, a ich różnorodność sprawia, że do końca życia mogłabym pić codziennie inną – dodała. Uśmiechnęła się –Co byś wybrał: picie do końca życia wodę czy picie każdego napoju tylko z dodatkiem kilku kropli sików? – zadała swoje pytanie unosząc do góry prawą brew i uważnie przypatrując się chłopakowi. Pytanie nie było wybitne trudne, jednak miała w sobie haczyć, pozostając wciąż w bezpiecznej sferze.[/b]
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Po spędzeniu dzieciństwa z dwójką braci i jedną Emily, która na dodatek była najmłodszą latoroślą rodziny Rowle, Charlie z całego serca wierzył w to, że kobiety były trudne. Dziwne wręcz, pochodziły z innego wszechświata i ich zachowanie było niemożliwe do przewidzenia. Zupełnie, jakby każde wydarzenie w życiu przeżywały po stokroć mocniej, wyraźniej. Jakby ich emocje skrajnie różniły się od tych męskich, znacznie mniej złożonych. Dlatego też nie tłumaczył sobie więcej ich słów, nie szukał głupich wymówek na zachowania. Przyjmował wszystko tak, jak to przedstawiały — a czasem nawet nazbyt dosłownie. Był ciekawym młodzieńcem, bawiły go skrajności charakteru. Wierzył też w to, że z taką twarzą miała dużo łatwiej niż jakaś szkarada z trzeciego roku, bo chcąc czy nie, żyli w czasach, gdzie dobra aparycja była olbrzymim ułatwieniem w codziennych sprawunkach. Nie chcąc rozpaczać, wplątać się w zawiłe snucie scenariuszy, które mogłyby się wydarzyć, gdyby zrobił coś innego — unikał zobowiązań. Nie przeszkadzały mu randki, fikuśne spotkania pełne pocałunków i krótkich pieszczot, jednak za nic nie potrafił przeskoczyć pewnej poprzeczki, którą sobie ustawił. Z pewnością wpływ na to miało wychowywanie się bez matki, która nauczyłaby go lepszego radzenia sobie z natłokiem emocji czy odpowiedzialnością. Nie miał jednak do kobiety pretensji, dawno z nich wyrósł, a przynajmniej tak sobie powtarzał. Nie wiedział, dlaczego z początku miała w sobie aurę smutku i rozczarowania, jednak dzikie iskierki w zielonych oczach jasnowłosej nimfy widocznie poprawiły mu humor. Broniła się, walczyła. Nie chciała być ofiarą, nie chciała mu ulegnąć. Nie lubił kobiet, które mógł mieć na pstryknięcie palcami, a i takie się znajdowały. Dobre nazwisko i przyjemna twarz dostarczały mu chwilowych, banalnych rozrywek, których na dobrą sprawę nawet nie lubił. Był typem sportowca, samca alfa — co to za zabawa, gdy zdobycz sama podbiega Ci pod kły? Najzabawniejsze było to, że wcale jej nie podrywał. On po prostu taki był, naturalnie czarujący i ujmujący w swojej prostocie, Charles. Prychnął z pełnym satysfakcji uśmiechem. - Jak myślisz, dam radę sprawić, że będziesz jeszcze bardziej zawstydzona? Pasuje Ci ten róż na policzkach, wyglądasz wręcz słodko.- zapytał z delikatnym wzruszeniem ramion, przyglądając się jeszcze jej buzi przez ułamek sekundy, zanim odwrócił mętne spojrzenie gdzieś w przestrzeń przed sobą. Nie chciał jej rozbrajać od razu, niech chwilę odpocznie. Podrapał się po brodzie, ruchem ramion poprawiając materiał osuwającej się bluzy. Zaśmiał się, odsuwając nieco od drzewa i kłaniając teatralnie, uginając przy tym dłoń na wysokości torsu niczym podczas angielskich przyjęć. - Dziękuje za ten komplement, moja Pani. Rzekłbym jednak, że po prostu jestem człowiekiem swojego słowa, a takim kłamanie nie przystoi. Zakończył, prostując się i puszczając jej oczko, pozwalając, aby brytyjski akcent dopasował się do tego małego przedstawienia. Nie był chłopakiem wścibskim, nie zapytałby nigdy, co się jej stało i dlaczego ganiała się z zającem, stąd też każde, nawet najmniejsze odwrócenie uwagi od jej problemem było małym zwycięstwem, a tylko takie prowadzą do celu. Nie jest to najkrótsza i najprzyjemniejsza droga, jednak pozostawała tą najstabilniejszą. Czuł, że jego zadanie na ten wieczór się kończy i pewnie zapaliłby, a potem poszedł, gdyby nie prowokacja z jej strony. Pewnie niezamierzona, jednak nie mógł się powstrzymać. Niczym diabeł, ostatnie słowo musiało należeć właśnie do niego. Odważnie odwzajemniał jej spojrzenia, subtelne uśmiechy. Skoro chciała czarować, to dlaczego on nie mógł? Nie wiedział tylko, że ona faktycznie ma silną magię fizyczną we własnym ciele. I teraz nawet przepiękny las dookoła nie mógł odwrócić jego typowo łobuzerskich, psotnych myśli. Chciał wiedzieć, ile może. Delikatny, aczkolwiek pewny uścisk utwierdził go w przekonaniu, że sama układała mu się w ramionach. Spięte mięśnie wcale nie oznaczały protestu, chociaż doskonale je czuł pod swoimi rękoma. Wyglądała tak bezbronnie, że miał ochotę przygryźć jej usta, zamiast płatka ucha. Zwłaszcza że dzieliła je w pewnej sekundzie niewielka odległość, mógł z łatwością czuć jej oddech na swojej buzi. Zapach truskawek uderzający w jego nozdrza, dobiegający z jasnych włosów wcale nie ułatwiał mu decyzji, na którą miał przecież ułamki sekund, skoro atak miał być skuteczny. Przełknął ślinę, uśmiechając się tajemniczo i zostawił ją przy drzewie, grzecznie się odsuwając. Miał nadzieję, że lekcja się udała i nie zrobi więcej takiej głupoty na kimś, kogo rączki by nie przestały, dopóki nie osiągnęłyby celu. - Nie wyglądałaś na niezadowoloną. Nie zrobię, o ile nie dasz mi okazji. Tylko tyle mogę Ci powiedzieć, mała. Odparł, znów wzruszając ramionami, patrząc jej w oczy z uśmiechem. Zaraz jednak zatęsknił za papierosem, truskawki wzmogły tylko nałóg, chociaż nie wiedział dlaczego. Grzecznie już opadł na tyłek, opierając się o drzewo i zajął się papierosem, dając jej odetchnąć. Poczuł niesamowitą radość, gdy zaciągnął się dymem. Obudzona wcześniej adrenalina i podniecenie została przypieczętowana nikotyną, która wzmagała tylko dreszcz, który przebiegał mu po plecach. - Ładnie pachniesz. Chociaż do jesieni bardziej by pasowała dynia albo gruszki. - rzucił w jej stronę z nutą zastanowienia w głosie, jakby sam wewnątrz głowy poszukiwał dla niej idealnego zapachu. Z pewnością to musiało być coś naturalnego, podkreślającego jej przynależność do matki ziemi, którą jej przypisał przez te liście włosach. Zaśmiał się, wyciągając rękę z fajką w jej stronę, tym samym na nią wskazują. - Kobiety. Wy macie straszną broń na przykład. Manipulację. Bawiła go tym dystansem. Teraz nagle się go bała? A może wręcz przeciwnie? Tym razem salwa śmiechu do własnych myśli była dłuższa niż chwilę wcześniej. Wsunął papierosa pomiędzy wargi, wciągając dym w płuca, aby po dłużej chwili wypuścić go w stronę nieba. Chyba każdy facet w szkole wierzył, że Gabrielle była do mężczyzn przyzwyczajona i mogła przebierać w nich niczym w kapeluszach. Ich spotkanie było niespodzianką, atrakcją od losu. Nie wiedział tylko, czy to jednorazowe psoty, czy w przyszłości znów splotą się ich drogi. - Tak. Jednak gdy nie śpią, są zajebiste. Silne. Duże. - powiedział z przekonaniem w głosie, prostując głowę i wlepiając w nią wzrok. Nie zapytał, czy usiadła tak daleko ze strachu, chociaż ślina usilnie chciała mu to przynieść na język. - Herbata do Ciebie pasuje, truskaweczko. Może tak powinienem Cię teraz nazywać? Przekręcił głowę w bok, wciąż się jej przyglądając. Strzepnął popiół na ziemię, poprawiając się nieco i przesuwając wyciągniętymi nogami po ziemi, jedną uniósł i zgiął w kolanie. Na szczęście kark mu jeszcze nie ścierpł od opierania się o szorstką korę drewna. Jej pytanie sprawiło, że prychnął z niedowierzaniem, widocznie się go nie spodziewając. Skąd takie pomysły brały się w tej blond głowie? - Wodę. Po napojach źle się biega, wcale nie gaszą pragnienia. Randka na mieście czy w domu? Z nutą ciekawości, zaczął badać teren. Był ciekaw, chociaż miał w swojej głowie już dopasowaną odpowiedź. Chciał też zejść z sików, bo głupio było z dziewczyną o tym gadać, niezależnie ile liści miała na głowie.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Nie bez powodu od lat wśród ludzi krąży powiedzenie: "kobiety pochodzą z Wenus, a mężczyźni z Marsa" - jeden gatunek, odmienne postrzeganie świata. Gabrielle jednak nigdy zbyt dobrze nie dogadywała się z przedstawicielkami tej samej płci, czuła się przy nich - z nielicznymi wyjątkami - jak tresowana małpka, która musi robić to co inne, byle tylko nie zostać skrytykowaną, dostosować się. To zupełnie jej nie odpowiadało, zwłaszcza, że od zawsze otaczali ją w większości mężczyźni, najpierw kuzynki, później koledzy z którymi uwielbiała spędzać czas, chociażby na boisku. Prawdą było, że mężczyźni to niezwykle proste istoty i to właśnie ta prostota sprawiała, że przy nich było łatwiej. Sprawy komplikowały się dopiero wtedy, kiedy z jakiegoś powodu w drugiej osobie zaczynały rodzić się uczucia. Tak samo, jak nikt nie ma wpływu na bicie własnego serca - działa ono samoczynnie - tak często ludzie nie mają wpływu na rodzące się w ich uczucia, mogą z nimi walczyć, próbować je stłamsić, przenieść na kogoś innego, lecz to zawsze zbyt mało. Kiedy próbujemy się im przeciwstawić, one uderzają w nas ze zdwojoną siłą. Gabrielle miała tego świadomość, dlatego unikała bardziej skomplikowanych relacji, wszakże prowadziły one jedynie do destrukcji. Być może z tego powodu przebywanie w towarzystwie Charliego, wobec którego nie miała żadnych oczekiwań, zupełnie, jak on nie miał ich wobec niej, sprawiało blondynce tak wiele radości. Złość, prowokacje, badanie granic drugiej osoby stanowiły jedynie pozory; był to ich czas i miejsce. Prawdopodobnie, gdy tylko opuszczą zaczarowaną salę zapomną o swoim istnieniu, będą mijać się na szkolnym korytarzu bez większych emocji. Ich relacja, budowana podczas gry, którą nieświadomie rozpoczęli, rozpadnie się w obliczu umykającego czasu. To zupełnie tak, jakby teraz znajdowali się w innej rzeczywistości, która pozwalała im na śmielsze gesty i słowa. Puchonka zamierzała to wykorzystać, potrzebowała tego, aby adrenalina ponownie płynęła w jej żyłach, zaś Ślizgon - zdawało się, że rozumie to, jak nikt inny. Panienka Levasseur dodatkowo śmiała twierdzić, że jej towarzystwo również pozytywnie wpływa na chłopaka, chociaż nie zamierzała wypowiadać na głos wysuniętych przez siebie wniosków. Na nie było zdecydowanie za wcześnie, zwłaszcza że walka między nimi toczyła się nadal, a ona nie potrafiła się bez niej poddać, była ona wpisana w naturę - na pierwszy rzut oka - spokojnej blondwłosej czasownicy. Niestety zdradzieckie ciało często sprzeciwiało się jej, dlatego kiedy ona sama zabijała chłopaka wzrokiem, jej policzki płonęły ognistą czerwienią. Od zawsze przeklinała w duchu tą przypadłość. - Na twoim miejscu bym nie sprawdzałabym tego, bo możesz oberwać rykoszetem - odpowiedziała uśmiechając się zagadkowo, zaś w zielonych tęczówkach oczu dziewczyny przemknął złowieszczy cień, sprawiając że nabrały one głębi. Słowa same opuszczały jej usta, zaś ton z jakim je wypowiadała zupełnie nie pasował do zawstydzenia, którym emanowało jej ciało. Gabrielle była zdecydowanie osobą pełną sprzeczności, stanowiącą swego rodzaju zagadkę, a jednocześnie wyzwanie dla swojego rozmówcy. Ciężko było określić czego można się po niej spodziewać, w dodatku traktowała Ślizgona, jak zwykłego człowieka, nie patrząc na niego przez pryzmat nazwiska czy urody. Wiedziała, że wiele dziewczyn wręcz zabiegał o jego uwagę, marzył o spędzeniu z nim chociaż chwili albo o tym, aby na nie spojrzał - Gabrielle była inna. Zupełnie jej na tym nie zależało, jednak podobała się jej ich gra. Z każdym słowem, które wypowiadał była na niego coraz bardziej wściekła, gdyż za każdym razem to on musiał mieć ostatnie słowo, a dodatkowo wszystko przekręcał tak, aby wyszło na jego. Przed samą sobą musiała przyznać, że był w tym dobry. I jeszcze w czymś… działał na nią w sposób w jaki nie powinien, najgorsza była jednak świadomość, że dobrze o tym wiedział. Wystawiał ją na próbę, a ona czuła się tak, jakby zgłupiała albo odjęło jej rozum. Zamiast uciec stała, czekając aż pokaże jej, jak daleko poza granice potrafi wyjść - ostatecznie to on okazał większą słabość. Kiedy blondynka doszła do tego wniosku na jej ustach pojawił się uśmiech, zaś ona sama wiedziała, że jeszcze z nim dziś nie skończyła. Chciała - choć nie powinna! - aby ją po dzisiejszym spotkaniu zapamiętał, aby nie stała się jedną z wielu wśród tłumu nic nieznaczących dla niego dziewczyn. - Ładnie pachniesz, ale? - zapytała unosząc do góry brew, a dłonie mimowolnie ułożyła na biodrach - Komplementy nie są twoją dobrą stroną Rowle, co? - zaśmiała się. Kto normalny daje komplement drugiej osobie mając jakieś "ale"? To właściwie wykraczało poza definicję komplementu. I nie miało w tym przypadku znaczenia to, że z gruszkami trafił w punkt, Gab wręcz kochała ich zapach. Z drugiej strony nigdy nie przywiązywała wagi do woni, która unosi się wokół niej. Nawet nie używała żadnych perfum, jedynie żel i szampon o zapachu truskawek, które na myśl przywoływały lato. - Manipulację? - powtórzyła za nim, czy dziwnym było to, że odebrała to jako oskarżenia? Zmrużyła oczy - Chcesz mi powiedzieć, że tobą manipuluje? Dobre sobie - stwierdziła z przekąsem. Musiała znaleźć się dalej od niego niż było to konieczne, nie ufała mu więc była to naturalna reakcja, a dodatkowo nie ufała sobie samej. Ciężko było jej utrzymać pozory, po tym co się stało chwilę temu, gdyż czuła wręcz palącą potrzebę odgryzienia się mu w podobny sposób. Przygryzła dolną wargę czując, jak płynąca w żyłach krew roznosi po jej ciele truciznę - ta wręcz nakłaniała blondynkę do wykonania ruchu. - Silny i duży, nie zawsze oznacza lepszy wiesz? - zapytała uśmiechając się. Takiego niedźwiedzia powalić można było dzięki sprytowi, Charlie powinien mieć tego świadomość. Z drugiej strony, sam chłopak z budowy przypominał nieco takiego niedźwiedzia - minus kilkanaście kilogramów. - Mam na imię Gabrielle - odparła, uważając za pretensjonalne używanie innych określeń. - Najlepiej będzie, jeśli tak właśnie będziesz się do mnie zwracał. Nie przekroczyliśmy jeszcze pewnego etapu, żebyś mógł nazywać mnie inaczej - dodała puszczając mu oczko. Czy z nim właśnie pogrywała? Ależ oczywiście! Nie byłaby sobą, gdyby nie wykorzystała jego słów przeciwko niemu, choć działała jeszcze nieco ostrożnie, z wyczuciem. Kolejne pytanie zbiło ją nieco z rytmu, jednak nie było to zauważalne i szybko odzyskała rezon. Było trudne, nigdy nie była na randce, poza tą nieudaną z Julianem/Elijahem, kiedy ją wstawił. Samo wspomnienie tamtego dnia wywoływało u niej nieprzyjemne dreszcze. - Zakazany Las - odparła bez wahania, może nie było to najlepsze miejsce na randkę, jednak gdyby jakiś chłopak postanowił ją właśnie tam zabrać, nie miałaby nic przeciwko. Wciąż fascynował ją ten kawałek ziemi, który stanowił zagadkę, a jednocześnie był swego rodzaju zakazanym owocem - bardzo chciała go skosztować. - Czego boisz się najbardziej? - zapytała - I nie chodzi tylko o jakieś pająki czy inne takie, mogą to być rzeczy, osoby lub uczucia - dodała, zdając sobie sprawę, jak banalnie brzmi to pytanie.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Charles nigdy jeszcze nie był zakochany, jego fascynacje kończyły się na zwykłym zauroczeniu w ładnej dziewczynie, która stanowiła jakieś wyzwanie. Miewał nawet chwilę, gdzie przesuwała się po jego głowie myśl o tym, że skończy sam, bo nie będzie w stanie zrezygnować z ekscytacji czy adrenaliny, która towarzyszyła okresowi poznawania drugiego człowieka. A nie był męską kurwą, wiedział, że zdrada jest paskudna. Dlatego wszystkie jego relacje polegały na przyjemności, miłym spędzaniu czas, bez słownych zobowiązań. Wtedy nikt nie miał do nikogo pretensji, bo tu by się zgodził z Gabrielle — kobiety były z innej planety. Nie była to może postawa, która odpowiadała jego ojcu czy braciom, jednak w zamku nie mogli go aż tak kontrolować. Mógł korzystać z młodości, być panem swojego losu. Była słodko-kwaśna. Targały nią sprzeczne emocje, zdradzało ją własne ciało. To go bawiło, a jednocześnie było urocze. Nie widział sensu walki z własnymi problemami, zwłaszcza że on za bliskość wcale się nie obrażał. Była jednak młoda i miała gorzej, bo świat zewnętrzny bardziej naciskał na dziewczęta w kwestii reputacji towarzyskiej, niż na mężczyzn. Nie miały tyle swobody w polowaniu, bo potem powstawały plotki, a przynajmniej Emily kiedyś o tym rozmawiała z koleżanką u nich w salonie. Rowle jednak nie był myślicielem, wolał działać, wiec dłużej się nad tym nie zastanawiał, oddając się chwili. - Teraz nie wiem, czy mnie kusisz, czy raczej ostrzegasz. - zauważył z rozbawieniem, układając ręce za głową po tym, jak zatrzymał fajkę w ustach. Mruknął cicho, przeciągając się i jednak po namyśle podsuwając do góry, żeby nie dopadła go chęć jakieś drzemki. Spanie na zewnątrz — zwłaszcza wiosną i latem, należało do jednej z jego ulubionych form relaksu po bieganiu czy pływaniu. - Agresywne blondynki są zdecydowanie pociągające, masz plus Levasseur. Jeszcze dwa i się z Tobą umówię. Zakończył pół żartem, pół serio, skupiając spojrzenie na tlącej się końcówce papierosa. Żar z wolna pochłaniał używkę, nieubłaganie kończąc jej żywot. Miał więcej fajek, oczywiście, ale obiecał sobie, że jeden na godzinę lub półtorej to maksimum. I tak już dawał miętową nikotyną, która w jakiś sposób tworzyła zgrany duet z jego perfumami. Okrutne, ale lubił patrzeć, jak ich przeurocze spotkanie na nią działało, jak biła się z myślami. Nie robił nic szczególnego, a jednak stanowił dla niej jakieś wyzwanie, odmianę. Nic dziwnego, szkoła była pełna lalusiów, którzy zapominali języka w gębie, gdy przechodziła ładna dziewczyna. Byli tak bardzo męscy, że aż przykro. Wbrew temu, co myślała, nigdy nie patrzył na swoje przyjaciółki, jak na tłum. Każda była wyjątkowa, miała coś specjalnego. Nigdy nie mylił ich imion, zawsze zapamiętywał jakiś jeden, mały element, który odróżniał je od reszty. - Mogę prawić komplementy, ale większość z nich byłaby kłamstwem. Uwierzysz lub nie, jestem słowny. Ważne, aby dotrzymywać słowa i nie mydlić oczu, bo to strata czasu. Los chciał, że teraz kojarzysz się z jesienią, a gruszki są bardziej jesienne, niż te Twoje truskawki. I znów musiał odpowiedzieć, nie mógł odpuścić. Czasem ten długi jęzor wpędzał go w kłopoty, dostał szlaban czy dwa — przynajmniej był jednak w zgodzie ze sobą. Ku niezadowoleniu Lanceley, Ragnarsona i swojej młodszej siostry, którzy nie raz ratowali mu w jakiś sposób tyłek. Charlie jednak zawsze się odwdzięczał, nigdy nie zostawiał długów bez spłaty. Był pieprzonym ślizgonem, to zobowiązywało. - Ty? Nie. A przynajmniej na razie nie, bo kto wie, co czai się w tym Twoim spojrzeniu, którym próbujesz mi wywiercić dziurę. Dodał jeszcze z delikatnym wzruszeniem ramion, wypuszczając dym po raz ostatni. Zgasił papierosa, wycierając peta w ziemie i sprawdzający, czy żar, aby na pewno zgasł. Niedopałek zawinął w kawałek papierka z kieszeni, wrzucając go tam z powrotem — wyrzuci po drodze. Jego pokój był chaosem, a jednak nie potrafił rzucić papierka na ziemię, jak jakiś burak. Znał nawet zaklęcie zmieniające niedopałki w kwiatuszki, ale akurat nie miał ze sobą różdżki. Podniósł spojrzenie na puchonkę, znów lustrując ją wzrokiem. - Czy Ty negujesz potęgę niedźwiedzi? - zapytał z powagą, unosząc na chwilę brew. Zaraz jednak prychnął, krzyżując ręce na wysokości torsu, pozwalając kosmykowi brązowych włosów opaść na czoło. Wywrócił oczyma. - Naiwna, biedna istoto. Myślisz, że teraz będę Cię tak nazywał? Zapomnij, truskaweczko. Już ja Ci coś znajdę. Też jej puścił oczko, chociaż zdawał sobie sprawę, że jego słowa mogły ją rozzłościć. Przecież kobiety nie lubiły, gdy postępowało się wbrew temu, czego oczekiwały. A on to po prostu uwielbiał, uważał za coś cudownego. Teraz na pewno ją zapamięta, bo wyjątkowo dobrze robiło się jej na złość, a była przy tym swoim bulwersowaniu się do tego cholernie urocza. Uśmiechnął się pod nosem do swoich myśli, wypuszczają ze świstem powietrze. Na jej słowa o miejscu na randkę zamrugał kilkukrotnie, rozglądając się następnie po otaczającym ich lesie. Nawet jeśli był tylko wytworem zaklęcia, realizm i dbałość o szczegóły zachwycały. Nawet gałęzie kołysały się w górze z rytmem niewidzialnego wiatru. - Ty to masz zachcianki. - westchnął z rezygnacją, zatrzymując zielone ślepia znów na twarzy dziewczyny. Las był dobrym miejscem na przytulanki, ale zimą lub późną jesienią właśnie dobrych miejsc było naprawdę dużo. Nie był jakimś romantykiem, ale już nudna herbaciarnia wydawała się przytulniejsza od magicznego, ciemnego lasu. - Jak modliszka, wabisz chłopaków tam, gdzie ni znajdą ich ciał, po czym pożerasz? Puchonki jednak bywają niebezpieczne, co? Łamiesz sobą reguły beznamiętnych dziewczyn z tego domu. Jego teatralna mina wskazywała, że poważnie zastanawiał się nad tym, czy powinien się jej bać, czy raczej nie. Zaraz jednak przeciągnął się, zmierzwił włosy i oparł dłonie o kolana, nachylając się nieco do przodu. Jej pytanie nieco zbiło ją z tropu, bo nigdy się nad tym nie zastanawiał. Ignorował takie niepotrzebne, negatywne uczucie. - Nie wiem, to chyba zależy od tego, jaka byłaby sytuacja. Nic mi nie przychodzi do głowy tak bez otoczki. Nie mam problemu z wysokością, wodą, ani ze śmiercią. - odparł w końcu po dłuższej pauzie, dodatkowo wzruszając ramionami, co zrobił mechanicznie, jakby na celu miał podkreślenie szczerości swojej wypowiedzi. Wbijał w nią oczy, bezwstydnie przyglądając się drobnej buz puchonki. - A Ty? Czego się boisz? Bo nie starszych kolegów. Zaśmiał się cicho, opierając wygodnie głowę o znajdujące się za nim drzewo, widocznie zainteresowany odpowiedzią, która miała nadejść.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Nie trudno, w uśmiechu chłopaka dostrzec było to, jak bawią go reakcje ciała dziewczyny, które zupełnie przeczyły temu, co wypowiadały jej usta. Najgorsza dla niej w tym wszystkim była bezsilność, ponieważ nic nie mogła poradzić na zaróżowione policzki czy uśmiech, który mimowolnie wkradał się na jej twarz, nawet jeśli wzrokiem próbowała zabić Ślizgona. Jedynie w myślach przeklinała zdradzieckie ciało, starając się, aby chociaż odpowiednio kontrolować swój głos, tylko na nim mogła jeszcze polegać, ale jak długo? Spojrzenie chłopaka obejmowało ją tak bardzo, że chwilami czuła się tak, jakby siedziała przed nim całkowicie nago. Zupełnie, jakby przy pomocy tego zmysłu próbował ją rozszyfrować, co nie było znowu takie łatwe. Gabrielle była osobą pełną sprzeczności, często kierującą się tym, co podpowiada jej serce, a nie umysł. Był to jeden z powodów przez które Puchonka często pakowała się w kłopoty - drugim było zamiłowanie do przygód i adrenaliny. Patrząc kilka dni wstecz, ciężko było się wówczas doszukać się w postaci blondwłosej czarownicy, osoby jaka została ukazana Charliemu. Złamane serce źle wpłynęło na temperament dziewczyny, który zawsze miała, został on stłamszony. Dopiero na nowo odradzała się w niej ta część natury, Ślizgon miał szczęście, że trafił na nią teraz, a nie kilka miesięcy wcześniej, wówczas nie była pewna czy miałby z nią jakiekolwiek szanse. Często Gabrielle była wręcz zaprzeczeniem tego, co powinna reprezentować sobą przedstawicielka domu Helgi Hufflepuff, była zbyt odważna, zbyt pyskata, często nieodpowiedzialna. Tiara być może popełniła błąd zmuszając Gab do odziania się w żółto - czarne szaty, lecz z drugiej strony nie jej było to oceniać, gdyż owa wiekowa czapka - podobno - rzadko się myliła. - To już zostawiam do twojej interpretacji - odpowiedziała z lekko tajemniczą nuta w tonie głosu, który brzmiał wyjątkowo ciepło i melodyjnie, a jednak niósł za sobą, coś złowieszczego. Kąciki ust dziewczyny ledwie zauważalnie drgnęły, kiedy chłopak wypowiedział kolejne słowa. - To muszę się postarać, nawet nie wiesz, jak marzy mi się randka z tobą - odpowiedziała opierając łokcie na udach, a dłońmi podpierając brodę, patrząc wprost w jego oczy. Oczywiście słowa wypowiadane przez blondynkę były ironią, lecz jej głos brzmiał poważnie, zupełnie, jakby naprawdę marzyła o randce ze Ślizgonem. W rzeczywistości była to ostatnia rzecz jaką chciałaby przeżyć, zdecydowanie bardziej wolała spotkać się z Rogogonem Węgierskim, zwłaszcza, że nie przepadała za osobami, które wręcz nałogowo paliły papierosy, unoszący się w powietrzu zapach dumy z żarzącego się tytoniu działał na nią drażniąco, a używkę tą akceptowała jedynie u jednej osoby - Nathaniela. Był to kolejny powód, aby nie lubić Ślizgona i im więcej ich Gabrielle znajdowała, tym pewniej czuła się w towarzystwie chłopaka. Gdyby szala przechylała się na drugą stronę, jak było to w przypadku Elijaha, zapewne już dawno uciekła by z tego miejsca, nie pozwalając by głupie emocje miały znowu tak ogromny wpływ na jej życie. - Wierzysz w los? - zapytała, nie komentując pozostałych, wypowiedzianych przez niego słów. Ciężko było jej uwierzyć w słowność i prawdomówność Ślizgonów, przykład łamania tych dwóch praw miała we własnej rodzinie, nie oczekiwała więc, że zupełnie obca jej osoba - należąca do domu Salazara, będzie inna. - To nie jest tak, że człowiek sam decyduje jaką ścieżką podąża? A ja lubię truskawki - oznajmiła, uważając że poruszanie tej kwestii jest zbędne; w najbliższym czasie nie zamierzała zmieniać swoich upodobań. Nie byłaby sobą, gdyby jego słowa przyjęła bez odpowiedzi, a jedynie skinęła głową. Nie zamierzała dostosowywać się do niego, a na złość Charliemu będzie używała jedynie truskawkowego szamponu. Kolejne słowa puściła mimo uszu, jednak tylko na chwilę. Nie zamierzała wchodzić z nim w dyskusję na temat tego, co też chciałaby mu zrobić, a opcji było naprawdę dużo. Podobno Filch - dawny woźny szkoły, miał ukrytą w podziemiach salę tortur, ta plotka pobudzała wyobraźnię blondynki. Wpatrywała się co i raz to w chłopaka, to w otaczający ich las, który wydawał się być jak prawdziwy. Drzewa poruszał niewidoczny wiatr, powietrze wypełniał zapach leśnej ściółki, a miękkość mchu porastającego podłoże była wręcz jednakowo z naturalną. Łatwo można było zatracić się w tym miejscu, stracić poczucie odrealnienia i uznać je za prawdziwy las. To jednak nie interesowało jej zbytnio, za to wykazywała ogromne zainteresowanie siedzącym pod jednym z drzew Ślizgonem. - Nie neguje, a uświadamiam ci, że siła i ogromne gabaryty to nie wszystko niedźwiadku - odgryzła się, bo jeśli on, jak stwierdził w zamiarze miał określać ją mianem "truskaweczki", to one nie zamierzała pozostać mu dłużna. Uśmiechnęła się szeroko ukazując rząd białych zębów, a w jej policzkach pojawiły się urocze dołeczki. Nazwanie go "niedźwiadkiem", który kojarzył się z czymś małym, słodkich i tylko to tulenia sprawiło jej radość, zaś u niego mogło wywołać coś na kształt złości, gdyż miał zgoła odmienną wizję tego zwierzęcia niż ona. Czuła, że specjalnie robi jej na przekór, zupełnie jakby było to wpisane w jego charakter, a najgorsze w tym wszystkim było to, że zamiast się złościć, cieszyła się z tego. Lubiła, kiedy ktoś się jej przeciwstawiał, wtedy zabawa była ciekawsza. Uśmiech Gabrielle poszerzył się, sięgając zielonych tęczówek, gdy zobaczyła zszokowaną minę bruneta. - Dlatego żaden jeszcze nie wytrzymał ze mną, ciężko sprostać moim wymaganiom - odparła, mijając się mocno z prawdą, choć nie do końca. Właściwe miała tylko jedną szansę na coś więcej niż zwykła znajomość i ją zmarnowała, stchórzyła, lecz nie zamierzała rozpowiadać o tym głośno. Roześmiała się słysząc pytanie padające z różowych ust chłopaka Ciekawe, czy są równie miękkie, jakimi wydają się być? pytanie samoistnie pojawiło się w głowie blondynki, jednak odpowiedź nie przyszła, za to ona sama skarciła się za takie myśli! - Jestem wyjątkiem. Poza tym nie masz ani trochę racji - stwierdziła - Na zimno nie są smaczni - zaśmiała się, patrząc na niego wymownie. Doskonale wiedziała, że żartuję a ona jedynie pochwyciła temat, nie mający nic wspólnego z rzeczywistością. Zakazany Las był ciekawym miejscem, niezależnie od pory roku, a dodatkowo tak samo urokliwym, jak i niebezpiecznym, zaś ona lubiła takie połączenia. To zupełnie jak Charlie, uroczy Ślizgon, wokół którego emanowała dziwna aura niebezpieczeństwa. To właśnie kręciło większość dziewczyn, gdyby tylko mniej mówił... Odpowiedź, której udzielił ani trochę nie wywoływała u Gabrielle satysfakcji, spodziewała się czegoś innego. Może zawiłej historii ukrytej za banalnym dla innych strachem, albo czegoś, co w jakiś sposób wyróżniłoby chłopaka na tle reszty. Oberwała rykoszetem, w głowie panienki Levasseur od razu pojawiło się wiele rzeczy, których się obawiała - jednych mniej, drugich bardziej, jednak strach - nie ważne jaki - zawsze miał swoje uzasadnienie. - A czy to ważne? Może boję się ciebie? A może pająków? Albo samej siebie? - odpowiedziała, zadając kilka pytań, jednak żadne nie mogło stanowić odpowiedzi. Być może Gabrielle bała się zbyt wielu rzeczy lub zwyczajnie nie wiedziała jeszcze, czego boi się naprawdę. Karaluchy wywoływały u niej wstręt, lecz uczucia tego nie można było traktować równoznacznie z pojęciem "bojaźni", wszakże chociażby pójście do wraku statku z nieznajomym, nie napawało jej strachem, zaś u innych wywoływałoby odruch ucieczki. Nagle podniosła się z miejsca. Charlie wspomniał o manipulacji, zarzucając jej - jedynie w odczuciu dziewczyny- że nie potrafi manipulować. Mocno to w nią ubodło. Trudna sztuka, która w odpowiednich rękach mogła wiele. Niejeden mężczyzna ugiął się pod wpływem kobiecej manipulacji, a Charlie miał być jedny z nich, przynajmniej w oczach Gab, co miało zrekompensować jego oskarżenia. Manipulować można było przy pomocy słów, ale i gestów, na których drobna blondwłosa czarownica postanowiła się skupić, wykorzystując jeszcze jeden, ale niebywale istotny atut, który posiadała. Obdarzyła bruneta zalotnym spojrzeniem, uśmiechnęła się uroczo skracając dzielącą ich odległość. Nie mogła wciąż przełknąć tego, co kilka minut temu wyrabiał z jej ciałem, nie mogła pozwolić - jej duma - aby to do chłopaka na tej płaszczyźnie należało ostatnie słowo. Kręcąc w zmysłowy sposób biodrami, niezbyt przesadnie, lecz delikatnie, zbliżyła się do niego, na tyle, że gdy wyciągnęła dłoń, on mógł ją bez problemu chwycić. Kiedy to zrobił, nie przestając patrzeć mu w oczy zmusiła go do wstania. Był od niej wyższy, lecz nie miało to znaczenia, gdyż to dziewczyna miała teraz władze. Wokół niej pojawiła się ta dziwna aura, która u jednych wywoływała chwilową utratę rezonu, zaś u drugich budziła niewiarygodne wręcz pożądanie. Nathaniel ostrzegał ją przed tym efektem jej "zabaw", lecz nie zamierzała się tym teraz przejmować. Gabrielle przygryzła delikatnie dolną wargę, opuszkami palców dotykając policzka Ślizgona. Na powrót powietrze wypełniła mieszanka truskawek i tytoniu, zbliżyła swoje różowe wargi do jego ust, dmuchając w nie ciepłym, słodkim powietrzem. Uważnie obserwowała najmniejszą zmianę, jaka w nim zachodziła, jednak najbardziej fascynowały ją jego oczy, które nagle stały się prawie wręcz czarne, jak u drapieżnika, tylko które z nich nim było? Krew magicznych istot, która płynęła w żyłach blondynki wręcz nawoływała, aby ta posunęła się dalej, o krok; jeden albo dwa. Nie odsuwając się od chłopaka nawet o milimetr przeniosła dłoń z jego policzka na ramiona, by po chwili zacząć zwolna zdejmować z niego bluzę. Kiedy ta znalazła się w jej dłoniach, od razu zrobiła krok w tył, zaś ciężkie powietrze nagle przestało takie być. Ciszę ponownie wypełniły odgłosy lasu. - Nadal sądzisz, że nie manipuluje tobą? - zapytała, uśmiechając się szeroko i z wyraźnym zadowoleniem. - Bluzę sobie zachowam - stwierdziła, robiąc kolejny krok w tył.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Ludzie byli ciekawi, a kobiety z tymi swoimi reakcjami już w ogóle. Była taka łatwa do przejrzenia. Mogły wypierać się, ile chciały, ale ciała i pociągu fizycznego nie da się oszukać, przez co Charles już z góry miał przewagę. Z początku nie zdawał sobie sprawy, jak wielki ma talent i charyzmę — czuł się głupio jeszcze w czwartej klasie, gdy miał zaprosić dziewczynę na spacer. A teraz? Był graczem, dostarczał samotnym dziewczętom rozrywki i nigdy nie łamał ich serc, bo nie pozwalał, aby relacja ewoluowała zbyt daleko. Dzięki czemu się nie nudził, adrenalina nieustannie krążyła w żyłach, dostarczając mu energii na coraz to cięższe wyzwania. Nigdy by się do tego nie przyznała, ale była bardziej podobna do Rowle'a, niż chciała. Ona również lubiła gry, gdzie granice były niezwykle daleko, będąc przy tym bardzo cienkimi. Wyjątki potwierdzały reguły, skoro przydzielili ją do domu Helgi, jedna z cech odpowiadających założyciele musiała tkwić w niej mocno zakorzeniona, nawet jeśli ciężko było teraz znaleźć podobieństwo między Gabrielle a tymi cichymi i pomocnymi dziewczętami z jej domu. Nie był fanem puchonek, a do tego pełno mieli mugoli. - Nie boisz się, że moja interpretacja będzie jakaś, nie wiem, tragiczna? - zapytał z niedowierzaniem, unosząc brew i podążając za nią spojrzeniem. Było w niej coś, co sugerowało mu zachowanie czujności. Na jej kolejne słowa prychnął, wywracając oczyma i krzyżując ręce na torsie. - Bredzisz. Wcale Ci nie zależy, na randce ze mną Levasseur. Co knujesz? Wiesz, ironia nie sprawi, że stąd zniknę. Zakończył z delikatnym wzruszeniem ramion, bo brzmiała aż nazbyt poważnie. Gdyby był po dwóch piwach, to pewnie by to łyknął, ale na nieszczęście dziewczyny był trzeźwy. Nie było też takiej mocy we wszechświecie, żeby rzucił papierosy. Potencjalna partnerka musiała zaakceptować jego nałóg, nauczyć się z tym żyć. Był niezależny, nie potrafił się podporządkować i rezygnować ze swoich ulubionych przyjemności dla kogoś. Niby tak go nie lubiła, a wciąż tkwiła w tym zaczarowanym lesie, mając na policzkach ślady jego wcześniejszych działań. - W jakimś stopniu wierzę, tak jest czasem łatwiej. Niektóre sytuacje, nawet jak tego nienawidzę, wymagają pójścia na łatwiznę. Niby decyduje, ale czasem już dawno ta ścieżka jest wybrana i nawet nie zauważasz, że to właśnie ją wybierasz. Odparł na jej obydwa pytania jednocześni, wcześniej pozwalając sobie na chwilę milczenia, aby zebrać myśli. Pytania o los czy przeznaczenie zawsze były skomplikowane. Nie lubił tracić czasu na filozoficzne dyskusje, bo życie wydawało mu się zbyt krótkie na gdybanie. Cenił sobie działania, pewność siebie. Brak reakcji przez strach lub – co gorsza – obawę o konsekwencję wzbudzała w nim jakąś dziwną złość. Nie był jednak wścibski i głupi, nie podejmował decyzji na innych i nie zmuszał ich do niczego, ewentualnie patrząc, jak partaczą sprawę. Gdy ktoś chciał od niego pomocy w takich sprawach, musiał poprosić, bo w myślach nie potrafił czytać. Dobrze, że o sali tortur nie wspomniała na głos, bo pewnie nie uniknęłaby jakiegoś głupiego, może nawet perwersyjnego komentarza. Odetchnął cicho, wsuwając dłonie w kieszenie. Robiło się coraz później, a on zamierzał jeszcze coś zjeść. Przednia zabawa uniemożliwiała mu jednak jasne podjęcie decyzji o powrocie za kamienną ścianę, gdzie w dormitorium czekały na niego paszteciki. Teraz to on puścił jej słowa z prychnięciem, nawet nie komentując. Myślał nawet o wytatuowaniu sobie niedźwiedzia, jednak teraz sądził, że by nie zrozumiała. Niestety, miał pełno wad i jedną z nich było okazjonalne zachowywanie się jak dziecko, co Emily tłumaczyła istotą męskiej natury. Urocza jednak była ta jej walka, odgryzała mu niedźwiadkiem za truskawkę, kiedy to przezwisko wyraźnie mu odpowiadało, co pokazał przez zaczepny uśmiech, ukazujący dołeczki w polikach. Niedźwiadek w końcu zawsze zmieniał się w potężnego miśka, a on, jak to miał w zwyczaju, interpretował po swojemu. - Intrygujące. Nigdy nie wiadomo, kiedy znajdzie się ten odważny biedak, którego potem zjesz. Robisz z nich to ciasto z dodatkiem podrobów czy może gulasz? Co by się stało, gdyby dyrektor dowiedział się o miejscu, w którym zakopujesz zwłoki? Droczył się z nią z udawaną powagą, ostatecznie nie wytrzymując i wybuchając salwą śmiechu na wyobrażenie sobie Gabrielle z ciałem modliszki, która zjada biedne szczypiorki od gryfonów. Wyglądał beztrosko, śmiejąc się tak w najlepsze. Przetarł łezki z kącików oczu, łapiąc oddech i klaszcząc w dłonie z uznaniem. - Zabawna jesteś. Mogła uznać to za komplement, bo nie dodał ani grama złośliwości czy zaczepki w tonie głosu, a wręcz brzmiał nazbyt miło. Ważne było, aby mieć dystans do siebie, aby umieć się śmiać. Sztywni ludzie byli tacy nudni i przewidywalni, że aż robiło mu się niedobrze. Jeśli chodzi o strach, to było dla niego skomplikowane. Nie było rzeczy, której nie zrobiłby dla swoich bliskich, a do tego nie potrafił stwierdzić, czy było coś na tyle przerażającego w otaczającym go świecie, że doznałby paraliżu i nie wiedział co zrobić. Był typem chłopaka, który działał pod wpływem impulsu i emocji, nie potrafił zastygnąć w niewiedzy. Pokazał na nią palcem, grożąc niczym małej dziewczynce, która zrobiła coś złego. Przybrał nawet poważną minę, przekręcając głowę w bok. - Nie odpowiada się pytaniem na pytanie! Spoko, rozumiem. Nie chcesz zdradzać słabych stron, żebym Cię nie zjadł czy coś. Nie miał sumienia tu naciskać, wiedział, że kobiety są znacznie mniej odporne na lęki, niż mężczyźni. Ojciec zawsze też powtarzał mu, że powinien przed nimi chronić Emily, więc pewnie odnosiło się do każdej, innej dziewczyny. Strach nie był w jego oczach czymś złym, bardziej niepojętym. Pewnie gdybałby nad tym dłużej, gdyby nie wstała. Mruknął w zaskoczeniu, przyglądając się jej badawczo. Miała w tym jakiś cel, nie wydawała się figlarną osobą ze sposobu bycia i dla samej esencji żartu. Tylko czego od niego ten chochlik mógł potrzebować? Nie ruszył się jednak popychany ciekawością, przez którą pewnie prędzej czy później trafi do jakiegoś piekła. Ten kokieteryjny uśmieszek, błysk w zielonych oczach — sprawiał, że ciężko było mu odwrócić od niej oczy. - Co Ty znów knujesz..? Szepnął z niedowierzaniem, łapiąc się na niezbyt przyzwoitych myślach względem jej ciała. Nie odwracał jednak wzroku, przełykając ślinę. Niczym zahipnotyzowany tańczył tak, jak mu zagrała. Złapał jej dłoń, posłusznie wstając. Miała ciepłe, miękkie dłonie. Miał wrażenie, że powietrze dookoła niej dziwnie rezonuje, wypełniając się zapachem tego cholernego szamponu. Mętne oczy ślizgona zalśniły delikatnie z pożądaniem, nad którym ciężko było mu zapanować. Łapał się na tym, że najchętniej zmiótłby z jej ust ten uśmieszek za pomocą swoich, przypierając ją do drzewa tak, jak wcześniej. Tyle że teraz by się nie powstrzymał. W pewien sposób go to też przerażało, bo nigdy się tak nie zachowywał. Niezależnie jak bajerował dziewczęta, nie napastował ich seksualnie. Gdy dłoń dziewczyny znalazła się na jego policzku, objął ją w pasie i przysunął do siebie mocno, wciąż patrząc jej w oczy. Miał silne ramiona, duża dłoń z łatwością przywarła do pleców. Gdy poczuł oddech na swoich ustach, zakręciło mu się w głowie. Delikatnie nachylił się w jej stronę, mocniej przyciskając ją do siebie — jakby bał się, że ktoś ją ukradnie, aby potem przygryźć jej dolną wargę, złożyć na niej krótki pocałunek. Nie potrafił myśleć o niczym innym. Jego dłoń z pleców zsunęła się nieco niżej, palcami zahaczając o górną część pośladka. Naprawdę próbował nad tym panować, ale nie potrafił. Dawał jej prowadzić, nie protestował, gdy ściągała mu bluzę, nachylając się i dmuchając w jej szyję ustami, składając na niej delikatne pocałunki. I nawet gdy się odsunęła, zajęło mu dłuższy moment, żeby się otrząsnąć. Nie potrafił zrozumieć, co się stało. Milczał, patrząc to na swoje dłonie, to na nią. Bił się sam ze sobą, nie wiedział, co właściwie zrobił i dlaczego. Cofnął się pół kroku, przesuwając dłonią po twarzy i mierzwiąc sobie włosy. Czuł przecież, jak waliło mu serce, a ciało drżało od pożądania, które zaczynało zanikać. - Mhm.. - wydusił z siebie tylko, patrząc na niebo. Podskoczył raz, drugi. Klasnął w dłonie, a następnie klepnął się w polik, jakby chciał wytrzeźwieć. Podszedł do niej, unosząc dłoń i głaszcząc ją po głowie. - Pewnie, oddasz mi przy okazji. Nie siedź tu długo, dobra? Muszę iść coś załatwić, następnym razem Cię odprowadzę. Posłał jej krótki, przepraszający uśmiech i bez trudu zabrał jej bluzę, narzucając ją następnie na nią, łącznie z kapturem na jej głowie. Wsunął ręce w kieszeń, próbując się uspokoić. Nie mógł przecież na nią naskoczyć, skoro jego brak ogłady nie był jej winą. Przyśpieszył kroku, wychodząc z sali i kierując się do dormitorium, beznamiętnie wpatrując się przed siebie. To było takie dziwne, intensywne, realne, a jednocześnie jakby coś zmuszało go do tego paskudnego zachowania, tych myśli, w których definitywnie coś chciał jej zrobić.
z.t
April Jones
Wiek : 36
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : mnóstwo piegów, niski wzrost, często nosi kwiaty we włosach
Była bardzo ciekawa jak ludzie zareagują na tę lekcję. Nie mogła jej przeprowadzić w swojej własnej klasie, gdyż ta była po prostu zbyt mała i było w niej zbyt duszno. April starała się już od dawna ogarnąć to pomieszczenie, wywietrzyć z niego zapach kadzideł i innych takich, niestety z marnym skutkiem. Wyglądało to tak, jakby Sybilla zaklęła klasę, by zawsze trzymał się w niej tak samo nieświeży i duszący zapach. Nie szukała długo odpowiedniego miejsca. Już podczas jej nauki w Hogwarcie słyszała o klasie wrózbiarstwa, która powstała kilkadziesiąt lat temu, kiedy ten przedmiot wykładał Firenzo - centaur z Zakazanego Lasu. Popytała w kilku miejscach i odnalazła to pomieszczenie. Szybko wyznaczyła miejsce na swoją lekcję, ogarnęła zbyt wysokie trawy, zrobiła miejsce dla siebie - w którym mogłaby tłumaczyć wszystkim o co chodzi na zajęciach. Postarała się o to, by to była przyjazna strona Zakazanego Lasu, a nie ta mroczna. Może nie była mistrzynią zaklęć, ale za pomocą Voralberga wszystko było możliwe. Nie chciała zbyt długo ingerować w pokój, więc wszystko co zrobili było raczej tymczasowe. Podziękowała profesorowi zaklęć, resztę polany ogarniając sama. Podzieliła kamienie, na których mogli siedzieć uczniowie na mniejsze okręgi, pośrodku każdego wycinając na ziemi takie okręgi. Zadowolona z siebie usiadła na środku polany, żeby chwilę pomedytować przed lekcją. Z uśmiechem jednak witała przychodzących uczniów i wraz z przybyciem pierwszego podniosła się, żeby odbyć z nim jakąś ciekawą konwersację o niczym.
Uwaga, przed napisaniem posta rzuć kostką i zobacz co przyniesie Ci los!
Kosteczki:
1 - masz niespotykane szczęście dzisiejszego poranka! Nie dość, że obudziłeś się bardzo wyspany, to jeszcze wszystko idzie po Twojej myśli! W dalszej części lekcji będziesz miał do wykorzystania dodatkowy przerzut kostki! 2 - poszedłeś bardzo późno spać. Nie ważne czy spędziłeś wieczór z przyjaciółmi, czy nad pracą domową z run dla profesora Fairwyna - praktycznie zasypiasz na stojąco. Przez to przysypiasz na ruchomych schodach, które wywożą Cię bardzo daleko, a ty nie masz już szans zdążyć na lekcję. Wchodzisz zasapany i spóźniony, przez co nie wiesz dokładnie o co chodzi. W następnym etapie musisz zaniżyć o jedno oczko rzut kostką. 3 - bardzo chciało Ci się jeść, więc zapakowałeś do kieszeni/plecaka/torby jakieś resztki śniadania. Nie pomyślałeś, że małe hot-dogi w cieście francuskim mogą się połamać, przez co jesteś cały w okruszkach. 4 - przyszedłeś na tyle wcześnie, że zobaczyłeś stertę kalendarzyków, które leżały na parapecie pod oknem. Zapytałeś April, która z uśmiechem pozwoliła Ci jeden wziąć. O przedmiot upomnij się w odpowiednim temacie 5 - przed samym wejściem pomagasz nauczycielce, która ma wiele stert różnych dupereli do wniesienia po schodach. April nie pozwala Ci się cofnąć, żebyś mógł pomóc wnieść jej wszystko, ale za dobre serce nagradza Cię 5 punktami dla domu. 6 - niezależnie czy zawsze trenowałeś rano, czy coś cię właśnie naszło. Do klasy przyszedłeś prosto z joggingu. Ty może nie czujesz, ale bardziej wyczulone jednostki mogą się zorientować, że nie miałeś czasu na prysznic.
Bjørn H. Nordhagen
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Blizna na lewej łopatce, włosy w nieładzie, bardzo jasna cera, heterochromia centralna
Lubił wróżbiarstwo, dla niego była to jedna z tych ciekawszych lekcji, na których mogło przydarzyć się coś całkowicie nieoczekiwanego. Ciekawiło go to, czy los będzie dla niego choć raz w życiu łaskaw i to nie gdzieś tuż przed śmiercią w starczym wieku. A może uda się z niego kiedyś ściągnąć tą pechową klątwę piątku trzynastego? Co prawda urodzin mu się nie przesunie, ale na pewno jakaś zła wróżka maczała w tej dacie swoje krótkie paluchy. Gdyby jednak wywróżył sobie z fusów rychłą śmierć, to też jakoś specjalnie zdziwiony by nie był. Na pewno zginąłby w jakiś głupi sposób – kometa spadłaby mu na głowę, może serce stanęło od jednego energetyka za dużo, albo półka z książkami by go zasypała i zamordowała brutalnie. Lepiej wiedzieć takie rzeczy za wczasu. Nim jednak wybrał się do sali, musiał pobiegać trochę po schodach. Nie z własnej woli, wredny kot ukradł mu ulubioną skarpetkę, a tej zniewagi płazem puścić nie mógł. Gonił sierściucha przez prawie wszystkie piętra i pół jednego z korytarzy nim wreszcie go dorwał. Ale cóż, jogging z rana jest ponoć bardzo zdrowy, a jeszcze tym bardziej po schodach. Nie można powiedzieć, że się nie zmachał, bo zapluta kulka futra wyraźnie dawała znać, że chce się bawić, a nie tylko schować gdzieś ten nieprzydatny dla kota kawałek ubrania. Raczej wątpliwe, że czworonóg szedł ratować uciśnione skrzaty domowe. Nie zdążyłby się ogarnąć po tym schodowym maratonie, więc wolał od razu ruszyć na zajęcia. Nie miał siły chodzić do dormitorium, łazienki i znowu po schodach, nawet jeśli to tylko wycieczka z podziemi na parter. Wsunął się cicho do klasy przygotowanej tak, że o mało nie rozdziawił paszczy z wrażenia. – Dzień dobry – odezwał się niemrawo, przechodząc gdzieś na bok. Przyjrzał się jednemu z okręgów, ale nie miał pojęcia czym się dziś zajmą. Będą wywoływać duchy? W sumie to niezbyt potrzebne, skoro większość i tak snuło się tu i ówdzie, czasem przełażąc prosto przez żywego znajdującego się na ich drodze. Okropne uczucie...
Wbiegła do klasy trochę zziajana, z przekonaniem, że się spóźniła. Z jakiegoś powodu źle zapamiętała godzinę rozpoczęcia lekcji, a do tego dłuższą chwilę zajęło jej poszukiwanie docelowej klasy. Tak, to było trochę do niej niepodobne, biorąc pod uwagę, że był z niej naczelny kartograf hogwarckich korytarzy, ale przy okolicznościach, gdzie zameldowała się pierwotnie pod zwyczajową salą wróżbiarstwa i odbiła się od 'drzwi', całość robiła się nieco bardziej uzasadniona. - April. - wysapała z potężną ulgą w głosie, po czym serdecznie uśmiechnęła się i, oszczędzając cioci opowiadań na temat swoich dzisiejszych przygód, udała się w jakieś w miarę odosobnione miejsce w sali, aby ochłonąć przed właściwymi zajęciami. W pewnym momencie zaczęła się uważniej przyglądać kręgom, jakie znajdowały się na trawie, ale nie zdecydowała się na zadawanie nauczycielce pytań, zdając sobie sprawę, że i tak wszystkiego niedługo się dowie, a Jones nie będzie zmuszona się powtarzać w swych wyjaśnieniach.
Obudził ją ból głowy. Silny i przenikliwy, sprawiający, że tej nocy spała ledwie godzinę. Wbrew regulaminowi wybrała się do pustej klasy, w której zwykła malować. Dopiero po skończeniu obrazu ból zelżał, przywracając jej normalne funkcje życiowe. Wracając do Pokoju Wspólnego Huffleupuffu, ziewając po drodze, czuła się wycieńczona. Minięcie kilku osób zmierzających na pierwsze zajęcia uświadomiło ją, że przegapiła śniadanie, a widok znajomego Ślizgona, który czasem pojawiał się na lekcjach wróżbiarstwa, przypomniał, dobitnie i brutalnie, że zaczęła się już lekcja. Ruszyła za nim w kierunku ruchomych schodów. Bezwiednie i bez pomyślunku, zapominając, że profesor April Jones ostrzegła ich, że dzisiejsze zajęcia nie będą znajdować się w wieży, a w klasie numer jeden. Przystanęła, niczym cień, za Noxem, opierając się o barierkę i przymknęła powieki, bliska uśnięcia, dopiero kiedy schody drgnęły, otrzeźwiając się na tyle, żeby spytać głośno. — Ummm... Nox. Nie wybierasz się na wróżbiarstwo? — zwątpiła. Zerknęła na niego pół-przytomnie, będąc prawie pewną, że kierują się w złą stronę. Jednak charyzma Mefisto była dość przytłaczająca, żeby zaufać jego pewności, z jaką wlazł na te schody. Ostatecznie jednak... może szedł na wagary? A ona nie chciała iść razem z nim.
Nieszczególnie wierzył we wróżbiarstwo, ale skoro można było mieć za ojca trytona, chyba wszystko było możliwe, prawda? Zresztą... od czasu Halloween zaczął patrzeć na te zajęcia przychylniejszym okiem, bo choć ostatecznie nie spotkało go nic złego, to rzeczywiście ludzie w miasteczku wyglądali jakby mieli wobec niego złe zamiary. Może była to siła sugestii, brał tę możliwość pod uwagę, ale kiedy się nad tym zastanawiał, dochodził do wniosku, że może warto by się zainteresować tematem przepowiadania przyszłości. Na pewno nie zaszkodzi mu nieco sprawniej rozpoznawać symbole! Jako że od lat polegał na stypendium naukowym i to z niego głównie się utrzymywał, nie brał na siebie niepotrzebnych przedmiotów, chcąc uniknąć zawalania swojej głowy materiałem, który tylko zaniżyłby jego oceny. Niemniej, był to jego ostatni rok (właściwie pół roku, co przerażające!) i mógł przestać się tym tak bardzo przejmować. Postanowił zajrzeć na zajęcia prowadzone przez profesor Jones, choć nie było go na nich od początku roku – liczył, że wybaczy mu to zaniedbanie. Do sali wszedł z uśmiechem na twarzy, bo miał dziś naprawdę wybitny humor. Wyspał się jak nigdy, zjadł przepyszne śniadanie, popatrzył sobie trochę na Bozika, który przy stole nauczycielskim wiosłował łyżką swoją owsiankę i wyglądał przy tym absolutnie olśniewająco. Odbębnił kilka zajęć, gdzie „odbębnić” jest wyjątkowo dobrym słowem, bo pomimo braku większych starań, wszystko szło mu dziś jak z płatka. — Dzień dobry! — rozbrzmiał w sali rosyjskim akcentem i rozejrzał po odświeżonej sali, którą pierwszy raz ujrzał kiedy była polem bitwy na mugoloznawstwie. Tamta lekcja nie potoczyła się najlepiej i był ciekaw jak pójdzie tym razem. — O, jak ładnie — posłał profesor Jones uśmiech i usiadł niedaleko @Bjørn H. Nordhagen, jednak nie na kamieniu, a na trawie tuż obok niego. Na @Morgan A. Davies spojrzał nieco podejrzliwie, może z nutą wyzwania. Czy i dziś zamierzała czymś w niego rzucać?
To był dobry dzień, miała trochę czasu do zajęć ale i tak wstała wcześniej, by poświęcić chwilę baletowi, jakoś tak naszła ją ochota na taniec. Poranne, rześkie powietrze po otworzeniu okna było tym, czego było jej trzeba, związała włosy i przygotowała się do rutynowej rozgrzewki, by następnie odtańczyć kilka układów do magicznie granej z fortepianu melodii. Bawiła się dobrze i wciąż miała w zapasie czas, by się odświeżyć i przygotować na wróżbiarstwo. Ten przedmiot także wprawiał ją w dobry nastrój. Może nie wierzyła szczególnie we wróżby, ale lubiła ich wydźwięk i fakt, że niosły za sobą inspirację i pomysły do obrazów. Jakby o tym pomyśleć, przez święta nie miała czasu nawet chwycić za pędzel, więc takie zawenienie w postaci odczytywania przyszłości mogło jej dobrze zrobić. Kto by pomyślał, że ten dzień mógł stać się jeszcze lepszy? Na pewno nie Eliza, która widząc panią profesor, niosącą stertę rzeczy do klasy od razu chciała jej pomóc. Dała radę wnieść tylko jedno pudło, bo pani Jones nie pozwoliła jej już wrócić się po więcej, ale i tak dostała pięć punktów dla Slytherinu za ten gest! A w dodatku sala, w której mieli się uczyć była tak pięknie przygotowana, że aż miała ochotę od razu wyciągnąć farby! Nawet nie próbowała ukryć drobnego uśmiechu, który sam pojawił jej się na twarzy. - Dzień dobry pani profesor – powiedziała zadowolona i zajęła miejsce. To był dobry dzień!
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Ten dzień zaczął się wyjątkowo dobrze. Jako, że lekcji z rana żadnych nie było to Violetta postanowiła wykorzystać czas na urządzenie swojego osobistego treningu. Nie oznaczało to jednak, że ograniczyła się do samego siedzenia na miotle i rzucania kaflem, o nie. Jennifer zawsze twierdziła, że w Quidditchu liczą się nie tylko zdolności miotlarskie, ale także kondycja fizyczna samych zawodników, którzy powinni dobrze dbać zarówno o swój sprzęt jak i ciało. Młoda Strauss uważała zatem, że jej matka jako była profesjonalistka ma naturalnie rację w tej kwestii. Dlatego swoje poranne ćwiczenia rozpoczęła od krótkiego rozciągania, a potem przebieżki wokół boiska, by dopiero wtedy z rozgrzanymi mięśniami wskoczyć na wypożyczoną ze składzika miotłę. Niestety zajęło jej to tyle czasu, że nie zdążyła już wziąć prysznica, a jedynie zmienić prześmierdłe dresy na zwyczajne szaty, które wdziała na siebie w pośpiechu, by podążyć na lekcję. Całe szczęście wyrobiła się chyba w czasie chociaż Jones znajdowała się już w środku. - Dzień dobry - zwróciła się do niej, a następnie przywitała się z resztą uczniów po czym usiadła gdzieś na wolnym miejscu raczej z dala od innych, żeby przypadkiem nie emanować nieprzyjemnych potreningowych zapachów.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Doskonale wiedział, że wyjście na piwo w środku tygodnia nie będzie dobrym pomysłem. Jeszcze wczoraj przekonywał samego siebie, że posiedzi w pubie tylko godzinkę, żeby rano nie czuć się źle i spokojnie wyszykować się na zajęcia. Niestety plany spłonęły na panewce, a on w środku nocy wylądował na parkiecie, wyśpiewując największe hity puszczane z muzogramu. Kiedy wrócił do mieszkania, zasnął niemal od razu, nie przebierając się nawet w piżamę. Sen był jednak za krótki, a budzik przerwał go zdecydowanie nazbyt brutalnie. Dopiero gdy przypomniał sobie o planie zajęć, zerwał się na równe nogi i leniwie powłóczył niby do łazienki. Trzaskający ból głowy utrudniał jednak poranną toaletę, a on zdał sobie sprawę z tego, że skończyły mu się zapasy eliksiru na kaca. W myślach przeklinał samego siebie za to, że zabrakło mu podczas imprezy zdrowego rozsądku, ale… z drugiej strony naprawdę dobrze się bawił, więc trudno było mu również powiedzieć, że żałuje. Przez moment natomiast zastanawiał się czy nie darować sobie tego wróżbiarstwa, skoro sam przedmiot i tak niespecjalnie go interesował. Nie. Da radę. Skoro poprzysiągł sobie, że pójdzie, to tak właśnie zrobi. Chłodny prysznic nieco poprawił humor, ale podczas podróży do Szkoły Magii i Czarodziejstwa znów poczuł się nieco gorzej. Głowa może już nie pękała, ale dopiero teraz zrobił się niezwykle senny. Na tyle, że kiedy stanął na stopniu ruchomych schodów, praktycznie zasnął na stojąco. Perfidne schody wykorzystały jego chwilę słabości i wywiozły go ze cztery piętra dalej, na co znów głośno przeklął, tym razem na głos. Spojrzenie na zegarek uświadomiło go bowiem, że nie ma fizycznej możliwości, by zdążył na lekcję punktualnie. Biegł ile sił w nogach przez cały zamek, by wreszcie wylądować na parterze. Co zabawne, właśnie wtedy dostrzegł Nessę, która najwyraźniej także śpieszyła się do sali o numerze jedenaście. - Też przysnęłaś? – Wydusił z siebie rozbawiony, próbując uspokoić swój nierówny oddech. I tak byli już spóźnieni, więc mógł sobie darować poranny jogging. – Dobrze, że to zajęcia z profesor Jones. – Dodał jeszcze do panny Lanceley, bo nauczycielka wróżbiarstwa, na szczęście dla nich, była niezwykle sympatyczna i miała dość pobłażliwe podejście do swoich wychowanków. - Dzień dobry, pani profesor. Przepraszamy za spóźnienie. – Przywitał się z nią od wejścia, tak jak nakazywała kultura, a następnie wskazał swojej przyjaciółce gestem dłoni wolne miejsce pomiędzy innymi uczniami. Nie odzywał się już ani słowem, zważywszy na fakt, że lekcja już się rozpoczęła, a nie chciał przeszkadzać innym w pracy. Nie miał pojęcia, co się na tych zajęciach dzieje i jakie nauczycielka wyznaczyłam im zadanie, więc stanął po prostu z założonymi rękoma i czekał na jakiekolwiek wskazówki z jej strony.
Mimo tego, że przeprowadzka poza mury zamku niezmiennie wydawała mu się dobrą decyzją, bo jednak nie ma to jak towarzystwo Fillina w dzień i w nocy wolność, własny pokój i rzut beretem do baru, to musiał przyznać, że doba nieco mu się przez to skróciła, wszak więcej czasu zajmowały mu podróże do zamku i z powrotem, ogarnianie lokum też było bardziej wymagające bez wsparcia skrzatów domowych; nic więc dziwnego, że w nawale obowiązków takich jak szkoła, praca, treningi, nauka, obowiązkowe celebrowanie irlandzkiego dziedzictwa co weekend i jeszcze zaglądanie do rodzinnego domu raz na jakiś czas, wszędzie musiał biegać w pośpiechu. Tak było i tego dnia, gdy zasiedział się w nocy, wstał zdecydowanie za późno i na dodatek padł ofiarą współlokatora, który miewał parszywy zwyczaj zjadania ostatniej parówki, na skutek czego Boyda powitał rano widok lodówki świecącej pustkami, a w najlepszym wypadku - jakąś papką dla ghuli. Napędzany wzmocnioną noworocznym postanowieniem ambicją uznał, że dla edukacji z tak ważnego przedmiotu jakim było straszne pierdolenie wróżbiarstwo, odpuści sobie śniadanie i przeżyje; jednak nim dotarł do zamku, był już niemalże omdlewający z niedożywienia, stwierdził zatem, że chybcikiem zahaczy o Wielką Salę i zwinie stamtąd jakąś smakowitą przekąskę, a jak postanowił tak zrobił i pospiesznie wrzucił do plecaka niemałą porcję małych hot-dogów; na lekcję dotarł jeszcze nie spóźniony, ale praktycznie w ostatniej chwili. Przywitawszy się z sympatyczną nauczycielką i obecnymi już uczniami, ostatkiem sił zarejestrował nietypowy wystrój klasy (czy to była jawa czy miał już omamy?), po czym zasiadł na jednym z wolnych miejsc, i korzystając z ostatnich minut, dzielących go od rozpoczęcia zajęć, postanowił wchłonąć szybko przyniesiony prowiant; gdy jednak usiłował wydobyć go z plecaka, okazało się, że jedyne co z niego pozostało, to okruchy, którymi oczywiście cały się obsypał, próbując skonsumować to, co z nich pozostało. Eh. No, ale przynajmniej zdążył wziąć rano prysznic, na co ewidentnie nie wszystkim tu zgromadzonym starczyło czasu przed lekcją.
Całkiem zapomniała, że rano były zaplanowane zajęcia z wróżbiarstwa! Pewnie tkwiłaby w książce nadal, gdyby nie jedna z koleżanek z dormitorium, która akurat miała ochotę podzielić się z resztą współlokatorek swoim planem dnia. Wtedy też rudzielec zerwał się na równe nogi, o mało nie spadając z łóżka i rozpoczął maraton po sypialni, zerkając na zegarek. Właściwie to było pierwsze, po co sięgnęła, gdy tylko stopy dotknęły chłodnej podłogi. Odświeżyła się, wciągnęła mundurek i odszukała w szkatułce odznaki, którą przypięła do materiału ciemnozielonego swetra. Poprawiła rajstopy, wygładzając dłonią materiał plisowanej spódniczki, wciągając następnie trzewiki na delikatnym obcasie. Spakowała skórzaną torbę, upewniła się, że wzięła różdżkę, a burze rudych, sięgających za pas włosów, zgarnęła w szybką kitkę, przewiązując ją cienką, zieloną wstążką. Rozejrzała się jeszcze dookoła, czy aby na pewno o niczym nie zapomniała, a gdy karmelowe ślepia zerknęły w stronę tarczy zegarka, przeklęła pod nosem, wybiegając z dormitorium jak głupia. Na całe szczęście, sala jedenaście była na parterze i nie musiała pokonywać tych okropnych, kapryśnych schodów. Odgłos obcasów przecinał ciszę korytarza, aby po chwili zrównać się z innym tuptaniem. Na widok Matthew mimowolnie się uśmiechnęła, lustrując przyjaciela wzrokiem. Pokręciła przecząco głową na jego zaczepkę, robiąc nieco zrozpaczoną, teatralną minę. - Gorzej, zapomniałam. Starzeje się, Matt. - odparła z rezygnacją w głosie, dochodząc do wniosku, że oczy ślizgona wyglądały na niezwykle zmęczone. Nie miała jednak czasu na wywiad, bo lekcja już dawno się zaczęła, a oni powinni siedzieć w ławkach. Nie była specjalną fanką wróżbiarstwa, ale Panna Jones była tak sympatyczna i kochana, że głównie dla niej zjawiała się na zajęciach. - Fairwryn by nas nie wpuścił. Przytaknęła, zatrzymując się przed klasą. Złapała oddech, poprawiła krawat i dwoje uczniów, nieco zarumienionych i zdyszanych weszło do środka. - Dzień Dobry Panno Jones, przepraszamy za spóźnienie. Rzuciła zaraz po towarzyszu, obdarzając ją przepraszającym uśmiechem i pociągłym spojrzeniem. Ruszyła za Mattem, zajmując miejsce w ciszy, nie chcąc przeszkadzać. Cichutko odłożyła torbę, wyjęła z niej podręcznik oraz pergaminy z piórem, a następnie ułożyła dłonie na kolanach, splątując je ze sobą i skupiając się już na zajęciach. Lubiła lekcje w towarzystwie Matta, zawsze miała na nich dobry humor. Dostrzegła jeszcze @Boyd Callahan, któremu posłała delikatny uśmiech na dzień dobry i puściła oczko, dobrze wspominając wielką bitwę pod klonem.
Ostatnio zmieniony przez Nessa M. Lanceley dnia Wto 7 Sty 2020 - 22:58, w całości zmieniany 1 raz
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Kość:1 = dodatkowy przerzut w dalszej części lekcji
Tego poranka wszystko zdawało się iść po jej myśli. W zasadzie zaczęło się to jeszcze wieczorem, bo mogła bez problemu zasnąć i wyspała się na tyle dobrze, że nie miała problemów, by zerwać się z łóżka wraz z pierwszymi promieniami słońca i jeszcze czuła się wyspana. Ze spokojem odprawiła też wszystkie swoje poranne rytuały zawierające doprowadzenie się do stanu, w którym mogła swobodnie opuścić dormitorium z wyglądem zadbanego człowieka i spożycie śniadania w Wielkiej Sali, a potem nawet miała nieco czasu wolnego, który spędziła w jednej ze szkolnych szklarni doglądając rosnących tam roślin, które zdecydowanie pomagały jej w zrelaksowaniu się. Dopiero wtedy udała się na lekcję wróżbiarstwa, gdzie przywitała się ze wszystkimi, a następnie usiadła na trawie wesoło przyciętej przez profesora Voralberga, bo magiczne krzesła jakoś nigdzie w zasięgu wzroku się nie znajdowały. Tak samo zresztą jak ławki.
Niamh O'Healy
Rok Nauki : V
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : irlandzki dialekt, odstające uszy, krzywy ryj
Nie mogła opuścić żadnej lekcji wróżbiarstwa. Marnowanie talentu było niewybaczalne. Co prawda do tej pory wszyscy nauczyciele raczej odmawiali jej daru, ale wcale się nie zrażała tą bandą niekompetentnych durniów, tak zajętych nauczaniem schematów wszystkich bez względu na to, czy mieli potencjał, że nie zauważali prawdziwego jasnowidza. Nadzieja była w profesor Jones, która była nowa, młoda i może jeszcze nie przeżuta przez system. Weszła do klasy, która byłą lasem w bardzo dobrym nastroju. Tak właśnie powinny wyglądać wszystkie klasy. Co to za szkoła magii, w której większość sal, to zwykła tablica i ławki? Niamh zawsze miała wrażanie, że czarodzieje nie potrafili w pełni korzystać z możliwości, które dawały im ich zdolności. Swój prywatny dom, którego się kiedyś dorobi, planowała w całości umagicznić. Nie wiedziała jeszcze jak tego dokonać w praktyce, ale po coś przecież do tej szkoły chodziła. Przyszła trochę wcześniej i usiadłszy na jednym z kamieni, szybko zaczęła się nudzić. Rozglądając się po polanie, zauważyła stosik jakichś notatników, czy co to tam było. - Można se to poczytać? - spytała nauczycielki, zakładając, że jest to coś w stylu gazet w poczekalni u lekarza. Jones nie tylko pozwoliła jej wziąć kalendarzyk na teraz, lecz także zachować go sobie na zawsze. Niamh wróciła na kamień, oglądając nowo nabyty przedmiot z pewną dozą sceptyzmu. Podniosła wzrok, żeby znaleźć kogoś, z kim mogłaby podzielić się wątpliwościami. Padło na @Bjørn H. Nordhagen. Kojarzyła chłopka z pokoju wspólnego - był chyba rok starszy i co najważniejsze nie był parszywym Anglikiem. - Widział to? - spytała, pokazując stronę kalendarzyka z wróżbą - Durne jak ciastka z wróżbo. Ot ludzie napatrzajo sie takie badziew, a potem jasnowidzom wiary nie dajo - sarknęła. Nawet jeżeli wróżby z kalendarzyka były prawdziwe, to Niamh widziała w nim konkurencję i w najlepszym wypadku mogła to uznać za zabawkę.
Kostka: 4
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Długo rozważał czy powinien przyjść na zajęcia wróżbiarstwa. Nie chodziło tylko o to, że wcale nie planował przyszłości związanej z tym przedmiotem, ale też o nauczycielkę, która niegdyś zaniepokoiła się jakąś wizją z nim związaną. Po dłuższym pomyślunku jednak przyszedł, by chociaż posłuchać o czym mowa... poobserwować opiekunkę domu z daleka i przede wszystkim nie rzucać się w oczy. Z początku nie rozumiał skąd wzięła się zmiana sali, jednak ledwie przekroczył próg, a zrozumiał. Zaczarowane pomieszczenie zrobiło na nim wrażenie. To miła odmiana, bowiem jeśli zerknąć przez okno to można spostrzec coraz to bardziej srogą zimę. Nie rozglądał się po ludziach, po prostu znalazł jakiś wolny kamień, jak najbardziej oddalony od reszty uczniów i tam sobie przysiadł. Dopiero wówczas zauważył na sobie masę okruszków, z czym zamierzał szybko się uporać. Dyskretne i szybkie zaklęcie niewerbalne pozbyło się wszystkich, dzięki czemu mógł w ciszy i spokoju oddać się obserwacji otoczenia. Dostrzegł Caelestine i nawet uśmiechnął się półgębkiem, żałując, że ktoś się już przy niej kręci, bowiem z pewnością wprosiłby się do jej towarzystwa. Na ostatnich zajęciach wróżbiarstwa odkrył, że miło jest obok niej siedzieć i nie musieć zastanawiać się nad podtrzymaniem rozmowy. A do tego Finn nie miał najmniejszej ochoty, dlatego sprawiał wrażenie osoby, która nie ma dziś zbyt dobrego humoru.
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Przyjście Isabelle na wróżbiarstwo było równie nieprawdopodobne co spotkanie olbrzyma na uczcie w wielkiej sali. A mimo to dziewczyna stała przed jedną z jej ulubionych sal z zamiarem wejścia do środka i uczestniczenia w najbardziej absurdalnych zajęciach mających miejsce w tej szkole. Chodź zdecydowanie były one lepsze, odrobinkę, niż lekcje magicznego gotowania w Calpiatto. Prychając pod nosem nacisnęła klamkę i pewnym krokiem weszła do środka wsłuchując się w znajome dźwięki. Od kiedy tylko znalazła się w tej szkole uwielbiała chować się w tym miejscu. Większość uczniów nie miała nawet odwagi przekroczyć progu sali numer jedenaście co dawało jej poczucie swobody i odizolowania od innych. Z delikatnym uśmiechem przywitała się z nauczycielką prowadzącą zajęcia aby w następnej chwili wziąć jeden z kalendarzyków leżących obok niej. Przejrzała go pobieżnie aby w następnej sekundzie schować go do torby. Kolejny niepotrzebny badziew zalegający na dnie i zajmujący niepotrzebnie miejsce. Nie chcąc aby ktokolwiek jej przeszkadzał usiadła najdalej jak było to możliwe, jednak na tyle blisko aby słyszeć słowa nauczycielki. W końcu nie przyszła tutaj dla samego siedzenia na kamieniu. Również nie dlatego aby nauczyć się czegoś. Miała być to chwilowa rozrywka. Zawsze śmieszyła ją panika malująca się na twarzach uczniów po usłyszeniu swojego losu który w rzeczywistości nigdy miał się nie ziścić. Z minuty na minutę sala zapełniała się uczniami. Kilku z nich była nawet w stanie rozpoznać po jej przerwie, jednak większość wydawała się nowa. A może zapomniała już jak niektórzy wyglądali? Nie chcąc się nad tym zastawiać skupiła swój wzrok na na jednej z dziewczyn która również postanowiła usiąść z dala od innych. Być może również nie przepadała za wróżbiarstwem. A może kierowało nią coś zupełnie innego... Było to na tyle interesujące dla Izzy, że nie zastanawiając się dłużej podniosła swoje cztery litery aby usiąść bliżej nieznajomej. - Również nie przepadasz za... - nie dokończyła zdania, gdyż dopiero teraz była wstanie zobaczyć wszystkie szczegóły które wcześniej jej umknęły. Dziewczyna nie wyglądała na taką co to dopiero wyszła spod prysznica. Wręcz przeciwnie, zdecydowanie nie była ona pierwszej świeżości. - O. Rozumiem. - jednak nie było to opryskliwe czy nawet obraźliwe ze strony Cortez. Zamiast komentować w sposób arogancki jej wygląd dokończyła wcześniej przerwane pytanie. - Również nie przepadasz za wróżbiarstwem? - uśmiechnęła się do niej przyjaźnie. I chodź znała odpowiedź, a przynajmniej się jej domyślała odnośnie czemu dziewczyna siedzi tak daleko, niegrzecznym byłoby nie dokończenie pytania. @Violetta Strauss
Nie zdziwił się, że zaspał. Przed pełnią Mefisto często dręczyły koszmary, tym razem wcale nie było inaczej. Nie spał całą noc, wiercąc się w dormitorium Slytherinu i korzystając z ogromnej ilości wypożyczonych ze szkolnej biblioteki książek. Próbował przegonić jakoś zmęczenie, któremu i tak nie mógł zaradzić, a szukanie wzmianek o magii bezróżdżkowej nigdy mu się nie nudziło. Przysnął dopiero nad ranem, kiedy pierwsi Ślizgoni zaczęli krzątać się po lochach, szykując na swoje zajęcia. Odkleił policzek od pogiętego pergaminu, dochodząc do bardzo smutnego wniosku: to nie będzie zbyt przyjemny dzień. Mięśnie rwały Noxa przy najdrobniejszym ruchu a kości strzelały donośnie. Nie był to jeszcze ten stan, w którym nie można było się ruszać, a zatem Mefisto zebrał się w sobie i postanowił pójść na wróżbiarstwo. Może nieco przestarzałym spojrzeniem uznawał tę lekcję za luźniejszą, tym samym bardziej adekwatną do jego podłamanego nastroju... ale musiał sobie coś wmówić, żeby opuścić dormitorium. - Hm? - Podniósł głowę z zaskoczeniem, trochę nie kojarząc dlaczego w ogóle stoi pośrodku ruchomych schodów. Przysnął na stojąco? To już słaba oznaka... Albo może odpłynął, obracając w dłoniach parujący kubek z dzisiejszą dawką wywaru tojadowego? Mało przytomnym (i przychylnym) spojrzeniem obdarzył @Caelestine Swansea, łagodniejąc dopiero na widok żółtych wstawek przy jej mundurku*. - Aa... nie na górze? Dzisiaj miała być ta zmiana sal? Słusznie, Zakazany Las brzmi kusząco... Chodź, łabądku. Jeszcze pomyślą, że cię porwałem. - Niespiesznie podążył w dół schodów, pozwalając im uprzednio wrócić do odpowiedniego ustawienia. Sala Jedenaście zwykle wyglądała nieco inaczej, ale być może jej oblicze pozwalało się zmieniać. Mefisto odetchnął głęboko złudnie świeżym powietrzem. Zaczęli już?
* Jak nie ma mundurka to daj znać, zmienię - grunt, żeby skojarzył ją w Hufflepuffem!