W jednej z wież mieści się sowiarnia. Zazwyczaj pełno tu szkolnych sów czekających na ucznia pragnącego skorzystać z ich usług, bądź odpoczywających po locie z przesyłką. Powietrze wypełnia charakterystyczny, niezbyt przyjemny zapach ptasich odchodów i mokrych piór. Z tego powodu uczniowie zapuszczają się tu tylko, gdy chcą coś wysłać.
Popatrzył na nią z zatroskaną miną. - Martwię się o Ciebie - odparł. Nie chciał czekać tyle dni w niepewności, bał się o nią. Spojrzał jej głęboko w oczy i wywrócił oczami. - Idź ty ślizonko - powiedział trochę ją przedrzeźniając, tyle, że z uśmiechem.
- Miło słyszeć, że się martwisz - uśmiechnęła się lekko. - Napiszę, na pewno. Odgoniła sowę, która nadal siedziała jej na ramieniu. Schowała różdżkę do kieszeni. - To tylko kilka dni, raz na miesiąc. Tyle chyba wytrzymasz? - spytała.
Skrzywił się odwracając głowę w inną stronę. - Nie był bym taki pewny - powiedział. Poprzedniego dnia był w bibliotece, bo chciał się dowiedzieć czegoś wiecej o wilkołakach. Po chwili ciszy dodał: - To może teraz odwiedzimy Londyn ? -zapytał z łobuzerskim uśmiechem na twarzy.
Zamyśliła się. Nie miała na dzisiaj żadnych planów. Zresztą ona wcale nie miała planów. - Jeśli chcesz i masz czas, to zgoda. Pociągnęła chłopaka za rękę, w kierunku drzwi. Nie było na co czekać. Sama podróż im trochę zajmie. I pytanie: czym pojadą? Błędnym rycerzem, czy pociągiem? Żadne przecież nie ma licencji na teleportację.
Valentin tego dnia koniecznie musiał wysłać list. Z podpisaną, beżową kopertą ruszył w stronę sowiarni. Skrzywił się lekko widząc panujący dookoła okropny bród i dość nieprzyjemny zapach, zapewniony przez ptaki. Jednak rozejrzał się dookoła za sową która mogłaby dostarczyć jego list. Wybrał w końcu jakąś szarą i przyczepił jej do nóżek list. Po chwili już ta wyleciała przez okno, a Valentin jeszcze przez chwilę obserwował jak szybuje po czystym niebie.
Dla Hayley nocne wizyty w sowiarni były już niemal prywatnym rytuałem. Nie wiedziała, co takiego miała w sobie ta wieża, że pomimo nieprzyjemnego zapachu, działała na nią kojąco. Zwłaszcza w nocy, gdy wszystkie sowy wyleciały na łów i dziewczyna rzeczywiście mogła pobyć sama. Podeszła do okna i wychyliła się przez nie, wdychając nocne powietrze. Uśmiechnęła się lekko. Już prawie przyzwyczaiła się do myśli, że Hogwart, jej drugi dom, stanie się jedynym. Westchnęła głęboko i usiadła na oknie, opierając się o jego krawędź plecami. Jedną nogę zwiesił po zewnętrznej stronie wieży, a drugą podciągnęła do piersi. Oparła policzek na kolanie i wpatrywała się w Zakazany Las.
Cass wbiegła do sowiarni. Tak... Dziś był właśnie ten dzień. 28 luty, a zegar wskazywał prawie północ. Szybko schowała kosmyk loków za ucho i wyjęła drżącym ruchem dłoni list z kieszeni. Nawet nie zapaliła różdżki, bojąc się, że sowy zaczną panikować, a co za tym idzie prędko sprowadzają jakiegoś nauczyciela. Podeszła do okna, gwizdnęła. Chwilkę potem na jej ramieniu siedziała sowa, czekając na instrukcje od Cass. Dziewczyna obróciła się, chcąc wejść na parapet, jednak poczuła jakiś dziwny opór. Wyjęła prędko różdżkę. - Nox! - skierowała ją do postaci, której nie znała. Wydawało się jakby o czymś rozmyślała, na pewno nie chciała zaatakować biednej Cass. Schowała różdżkę - Przepraszam, słabo widzę w ciemności... Nie znamy się, prawda? Jestem Cassandra Lancaster - podała jej wolną dłoń i uśmiechnęła się ciepło. - Czy aż tak przyjemnie jest rozmyślać wśród sów?
Hayley bardziej poczuła, że ktoś wchodzi do sowiarni, niż zobaczyła czy usłyszała, ale już chwilę później miała pewność. W ciemności nie widziała za dużo, ale przed oczami mignęły jej blond włosy. Na początku nie zauważyła gryfonki. - Nie szkodzi - odpowiedziała, nie wiedząc czemu szeptem. Odchrząknęła. - Jestem Hayley - powiedziała już normalnie. Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się lekko. - Lubię tu przychodzić.
Weszła na schody skacząc na co trzeci schodek. Podbiegła do pierwszej lepszej płomykówki dając jej małą karteczkę zwiniętą w rulonik. - Jaydon Murrey -szepnęła sówce na ucho i patrzyła jak odlatuje. Uznała, że w najbliższym czasie, może i nawet w tej godzinie musi to wyjaśnić. Miała cichą nadzieję,że Des jakimś cudem na prawdę kłamała. Pierwszy raz coś takiego pragnęła, żeby bliska jej osoba przyznała się do kłamstwa. Usiadła pod murkiem czekając na odpowiedź chłopaka.
Sowiarnia? Dlaczego sowiarnia? Zanim doczłapał się do wieży, gdzie przesiadywały śmierdzące sowy, był już bardzo zmęczony. - Cześć Christiane- wyspał i oparł się o ścianę, która wyglądała na w miarę czystą.
Odwróciła się nadal z lekko spuszczoną w dół głową patrząc się na niego. - Cześć, a teraz proszę, żebyś był ze mną szczery - powiedziała nie dając dać po sobie tego, że jej źle. Podeszła blisko do niego i czekała na to co powie. Włożyła ręce do kieszeni oddychając już równomiernie.
- Co mam Ci powiedzieć? Już wszystko wiesz co było ważne. Nie całowałem się z nią. Nie obchodzi mnie żadna Destiny z piątej klasy. Nie wiem za kogo ona się ma nie znam jej nawet. Był lekko zirytowany tą sytuacją, że musi się tłumaczyć z tej głupiej kpiny, jaką urządził Destiny.
Zachwiała się niespokojnie. - Bo wiesz, nie chcę Cię ograniczać jeśli chcesz się całować z paroma dziewczynami na raz. Nie zrozum mnie źle - wyszeptała. Próbowała odtworzyć sobie w myślach wszystko po kolei. Trudno było jej się w takich chwilach uśmiechać do chłopaka. - Masz wybór, zrobisz co chcesz, ale ja nie zniosę tego. Wierzę ci, ale jednak mam złe przeczucia. Powiedziała siadając pod jedną z czystych ścian. Ukryła twarz we włosach, znowu nie potrafiła powstrzymać potoku łez. Znów wytarła je w sweter, który miała na sobie.
- Christiane...- powiedział niepewnie. Uwielbiał jak dziewczyna płacze. To była jedyna sytuacja, w której Jaydon Murrey był całkowicie bezradny. Podszedł powoli do dziewczyny, usiadł obok niej i przytulił do siebie. - Przepraszam... Ja przecież nic z nią nie robiłem... To Destiny sobie coś wyobraża... Póki co jestem zainteresowany Tobą...
Poczuła się idiotycznie, zupełnie jak w jakimś marnym serialu. Potrzebowała jakiegoś dowodu na to, że jest z nią szczery. - No, a ja myślałam, że ciastkami - powiedziała śmiejąc się przez łzy. Czuła, że chce znowu usiąść sama przy butelce wisky ze swoimi problemami, chociaż wiedziała, że to i tak niczego nie rozwiąże. Wtuliła się w jego ramię i uśmiechnęła się za jego plecami.
- No niestety, z nimi nie masz szans wygrać- zażartował, ciesząc się, że dziewczyna już się w miarę uspokoiła. Jednak dalej ją przytulał na wszelki wypadek. Kto wie, czy nie zmieni zdania i nie zacznie go bić?
Przeanalizowała jeszcze raz dokładnie co powiedział zatrzymują się na zdaniu "Póki co jestem zainteresowany Tobą..." - Póki co powiadasz ? - zapytała unosząc brew w pytającym geście. Spojrzała na niego mrużąc oczy, chociaż starała się nie wybuchnąć śmiechem widząc jego minę.Uderzyła go żartobliwie w plecy, troszkę mocniej, niż na początku zamierzała.
Zatkało go na chwilę i nie wiedział co powiedzieć. Dopiero, kiedy zrozumiał, że dziewczyna żartuje, rozluźnił się trochę. Zastanawiał się, czy to klepnięcie w plecy nie było poniekąd karą dla niego za to co zrobił. - Póki co to dla mnie długi okres czasu- powiedział z uśmiechem.
Nie cofnęła się ani na chwilę. - Jestem ciekawa jak według twojej skali, wygląda długi okres czasu -szepnęła mu do ucha łaskocząc go nieco włosami. Sowiarnia... Czemu akurat wybrała to miejsce ? Wywróciła oczami mamrocząc coś w myślach. - Wiesz, sowiarnia to nie był jednak najlepszy pomysł- odparła kiedy odsunęła się nieco od niego.
- Ja też jestem tego ciekaw- przyznał patrząc na dziewczynę.- Dlaczego?- zapytał kiedy powiedziała o sowiarni. - Skoro już tu siedzimy, wytarliśmy wszystkie kupy na ścianie i podłodze, to nie widzę sensu, żeby gdzieś iść na jakieś błonia... Czy coś... Chyba, ze masz jakiś inny cudowny plan.
Spojrzała na swoje ubranie, nie była brudna. - Chce ci się tu siedzieć ? - zapytała. Przez moment zaczęła skakać, było jej za gorąco w tym swetrze. - Niestety moja wyobraźnia jest nie jest na tyle bogata, jeśli o takie plany chodzi - wycedziła. Zaśmiała się czując ulgę, po tej całej, głupiej sytuacji. Dopiero teraz poczuła, że schowała różdżkę do kieszeni rano.Wpadła na pomysł, żeby trochę posprzątać. Przez chwilę stała i się wahała.
Również wstał i przyglądał się dziewczynie. - No nie wiem, wymyśl coś... Możemy iść... e... nie wiem w sumie. Podrapał się po głowie, marszcząc nos z zastanowieniem. - Łazienka? Lochy? Błonia?
- Łazienka? - zapytała zdziwiona dziewczyna, patrząc na niego. - A co ty chcesz robić w łazience? - zaśmiała się. - Błonia odpadają, za mokro. A w lochach jest zimno - powiedziała udając, że wybrzydza.
- Jeszcze nie powiedziałam weto na łazienkę - powiedziała, śmiejąc się- ale nie mam pojęcia, co tam moglibyśmy robić. W jej oczach skakały radosne błyski.
- Umyć się? Wysikać?- oznajmił parskając śmiechem.- Możemy też iść do sali od wróżbiarstwa, oboje lubimy też przedmiot, a poza tym są tam miękkie pufy. Może ta ruda profesorka się nie pogniewa. Więc co wolisz? Decyduj. Wziął ją za rękę, czekając na decyzję.