Jedna z opuszczonych klas została w pełni zagospodarowana dla ambitnych uczniów mających chęć opanowania zaklęcia patronusa. Wszystkie ławki zostały stąd wyniesione, zaś jedynym wyposażeniem klasy zostały stare, liczne i wysokie szafy. Każda z nich nieustannie kolebie się, jakby coś wewnątrz próbowało się z nich wydostać. Przeraziło to niejednego pierwszaka, będącego pewnym, że wewnątrz grasują wyjątkowo niebezpieczne duchy. Nic bardziej mylnego! Boginy, bo to one zamieszkują to pomieszczenie, na pewno nie wyrządzą nikomu wielkiej krzywdy, poza ewentualnym wywołaniem przeszywającego strachu! Natomiast Ci starsi uczniowie, doskonale wiedzą, kto tu mieszka i jak mogą to wykorzystać. Bowiem każda z tych magicznych istot zaczarowana została tak, że po otwarciu drzwiczek szafy nie wyłania się z nich to, czego najbardziej obawia się przeciwnik, a za każdym razem jest to wysoki, unoszący się dementor.
Kurs - zaklecie Expecto Patronum
Do kursu przystąpić mogą uczniowie znający już w pewnym stopniu Zaklęcia i Uroki, jak i Obronę Przed Czarną Magią. Kurs naucza zaklęcia Expecto Patronum. Jeśli pomyślnie zdasz kurs, sam wybierasz formę, jaką przybrał Twój patronus.
WYMAGANIA:
• min. 15 pkt Zaklęcia i OPCM, chyba że naucza cię ktoś, kto osiągnął próg specjalny w zaklęciach i OPCM (konieczny wątek na 6 postów) • Jeśli grasz studentem, ale chcesz, aby nauka odbywała się, gdy byłeś uczniem, zaznacz to w poście • kurs darmowy w każdym podejściu • punkty nie przysługują
Rzuć kością w temacie do losowania i uwzględnij swoje wyniki w pisanym poście:
1 - Bogin powoli wyłonił się z szafy i gdy tylko go ujrzałeś, zupełnie zapomniałeś, że nie masz do czynienia z prawdziwym dementorem... Stanąłeś jak osłupiały, a stwór już zaczął szybować w twoim kierunku. Przerażanie malowało się na twojej twarzy i już dzielnie chciałeś unieść różdżkę, gdy jedyne, na co się zebrałeś, to głośny krzyk i szybka ucieczka z tej klasy. Nie poszło Ci najlepiej, a serce dygocze Ci jak oszalałe. Może napij się eliksiru uspokajającego i zabierz się za ćwiczenie tego zaklęcia, gdy będzie czuć się nieco pewniej...? Albo, w ogóle to odpuść, nikt na pewno by nie chciał, żebyś przedwcześnie osiwiał!
2 - Wdech wydech, dementor nie jest prawdziwy! Świetnie, o tym już pamiętasz, teraz pozostało Ci tylko skupić się na cudownym wspomnieniu, gdy przed tobą unosi się przerażający potwór gotowy namiętnie Cię ucałować, by wessać twą duszę. Łatwizna! Gorączkowo wertujesz myśli, próbując myśleć o tym, jak miło niegdyś spędzałeś czas, cicho wypowiadasz zaklęcie, celujesz i... udało Ci się wyczarować jakąś marną białą wstęgę, która znika w przeciągu sekund. No... jeszcze trochę ćwiczeń i wstęga na pewno zamieni się w patronusa, z resztą kto wie, może w twoim przypadku przybierać ona będzie kształt małej glizdy, wówczas możesz śmiało stwierdzić, że jesteś bardzo blisko celu!
3 - Expecto patronum, patronum expecto, to nie jest prawdziwy dementor, miłe wspomnienie... Kiedy stajesz na wprost lewitującego potwora, uświadamiasz sobie, że by opanować ten urok, trzeba pamiętać o naprawdę wielu rzeczach jednocześnie. Masz w zanadrzu wybrane wspomnienie, powtarzasz sobie, że to tylko bogin i jedyne co Ci pozostaje to wypowiedzieć zaklęcie broniące. Ze zdenerwowania mamroczesz je niewyraźnie pod nosem. To nie był najlepszy pomysł! Najwyraźniej nie wypowiedziałeś zaklęcia prawidłowo, bowiem nagle z twojej różdżki strzeliło pasmo wściekle pomarańczowego światła, uderzając w kilka szafek. Ze wszystkich zaczęły wyłaniać się boginy - dementorzy. Teraz to na pewno nic nie wyczarujesz! Przerażony uciekasz z klasy.
4 - Zaklęcie, bogin, wspomnienie - powtarzasz to niczym mantrę stojąc w gotowości, gdy dementor opuszcza szafę. W pierwszych chwilach stoisz, patrząc na niego, jakby czekając, aż urok sam się rzuci. Niestety twoja różdżka nie zamierza przejąć inicjatywy. Robisz głęboki wdech i skupiasz się na wspomnieniu. Zajmuje Ci to może odrobinę za wiele czasu, bo już zaczynasz czuć zamykającą się rękę bogina na twoim przedramieniu, jednak w porę przypominasz sobie, że pora odeprzeć atak. Wykonujesz machnięcie różdżką... i tak! Udało Ci się! Co prawda twój patronus jest prawie przezroczysty i wisi przed tobą około dwóch sekund, ale przecież teraz będzie tylko lepiej! Już wiesz jaki kształt przybiera twój obrońca, teraz wielokrotnie doskonal to zaklęcie w samotności, najlepiej spróbuj sięgać po mocniejsze, dobre wspomnienie, to powinno zaradzić twoim problemom. Zdobywasz zdolność wyczarowania patronusa. Tutaj możesz uzyskać dyplom.
5- Wiesz wszystko na temat tego zaklęcia, a przynajmniej tak Ci się wydaje. Wiesz doskonale, na czym się skupić, jaki ruch ręką wykonać, oraz jak poprawnie wypowiedzieć nazwę, wiesz nawet, które twoje wspomnienie jest wystarczająco silne. Teraz pozostaje to sprawdzić w praktyce! Bogin nadciąga, wahasz się tylko krótkie sekundy, zaraz wymierzając w niego odpowiednie zaklęcie. Wow! Twój patronus wygląda naprawdę nieźle! Jesteś tym tak bardzo podekscytowany, że omal nie podskakujesz. Niestety tracisz przy tym koncentrację i twój obrońca bezpowrotnie, zdecydowanie zbyt szybko, niknie. Jednak znasz drogę, wiesz co robić, by go wyczarować, miejmy tylko nadzieję, że równie dobrze pójdzie Ci w chwili prawdziwego zagrożenia. Zdobywasz umiejętność wyczarowania patronusa. Zgłoś się po dyplom tutaj
6 - Musisz być urodzonym mistrzem zaklęć. Ewentualnie na pewno poświęciłeś długie godziny, doskonaląc rzucanie tego uroku. Gdy tylko bogin pojawił się na horyzoncie, od razu wiedziałeś jak go unieszkodliwić. Patronus, którego wyczarowałeś znakomicie przegonił dementora, ba, ten aż w popłochu uciekł ponownie do szafy. Ale co więcej, twój doskonale wyglądający obrońca, najwyraźniej wcale nie zamierza tak szybko zniknąć. Stoi sobie w najlepsze w klasie, pozwalając Ci się dokładnie mu przyjrzeć. Chcesz wysłać komuś wiadomość za jego pomocą? Na pewno to dla Ciebie zrobi! Czujesz się tak pewny, że masz świadomość, iż nawet w prawdziwym zagrożeniu, zdołałbyś to bez problemu powtórzyć. Chyba masz talent! Po dyplom zgłoś się tutaj.
Mandy nie miała wątpliwości... Skoro było coś, co musiała zrobić by udowodnić sobie, że nie jest bezużyteczna, to było to np. opanowanie zaklęcia patronusa, które wciąż gdzieś tam stanowiło dla niej trudność nie do przeskoczenia. A czasu przecież zostało jej niewiele. Przecież musiała stawić czoła nie tylko takim lękom jak dementory, ale też ludzie, którzy nie rzadko byli straszniejsi. Jednak nie od razu Rzym zbudowano, więc trzeba było zacząć od rzeczy mniej złożonych. Machanie różdżką pojmowała jako rodzaj sportu. Kolejne formułki zaklęć przebiegały przez jej głowę setkami, co tylko powiększało asortyment zaklęć ofensywnych, którymi mogła Cię potraktować na środku korytarzu. Jednak to obrona okazywała się być jej słabym punktem, więc jedne co musiała zrobić to nauczyć się odpierać ataki, które mogłyby ją skrzywdzić. Bardzo dwuznaczne, ale przecież naprawdę czas ją gonił. Przystąpienie do ćwiczeń tego trudnego zaklęcia wymagało czegoś więcej niż tylko wypowiedzenia śpiewająco słów, które składały się na formułę. Musiała mieć wspomnienie. Przed wejściem do tej sali musiała znaleźć w sobie coś, co potrafiłoby ją uskrzydlić. Potrzebowała tego, a zatem wypisała wszystkie dobre rzeczy, które ją spotkały na pergaminie i numerowała je kilkakrotnie od najważniejszego do najmniej ważnego... Może pomyślałaby o Sethu, ale... Ale było w tym coś fałszywego, coś co wytrącało ją z równowagi, bo zahaczało o jej siostrę, z którą relacja była co najmniej pogmatwana, więc wolała nie ryzykować. Wykreśliła zatem jego i od razu bliźniaczkę, po czym przeszła do kolejnych kwestii, aż wreszcie dotarła do samego Merlina Faleroy'a, z którym łączyła ją całkiem zabawna przygoda. Ale to też nie mogło być coś, co da jej siłę do opanowania lęków. A że ostatnio lubiła karmić się we wrażeniu, że nie popełniła żadnego błędu to pomyślała o Beuxbatons, kiedy to pośród wszystkich wil, to ona otrzymała wyróżnienie i świadectwo, które było jej przepustką do lepszego życia. To przecież od tego momentu zaczęła być prawdziwą Saunders. I co by dłużej nie siedzieć, to pchnęła drzwi od sali, a chyboczące szafy nie zrobiły na niej wrażenia. - Alohomora! - Rzuciła do jednej z nich, a wtem wyłonił się z niej bogin dementor, na co Mandy zareagowała nagłym wciągnięciem powietrza i chęcią odnalezienia klamki od sali by uciec. Ale nie mogła. Ile to razy miała jeszcze uciekać? Odnalazływszy w głowie definicję zaklęcia, a pół sekundy później formułkę, zamaszyście machnęła różdżką: - Expecto Patronum! - A z jej różdżki wyłoniła się błękitna łuna układająca się w pawia, którego ogon rozbłysł na wszystkie strony pokoju odpychając wyimaginowanego przeciwnika... Jednak oboje bardzo szybko zniknęli. Mandy upadła na podłogę przez moment nie do końca dowierzając, że udało się jej tego dokonać za pierwszym podejściem. I położyła dłoń w miejscu, w którym dopiero co był paw, aczkolwiek nie napotkała go tam w żadnej postaci. Może to było tylko złudzenie? Oby nie. Co by nikt nie zobaczył jej w tej pozycji bardzo szybko opuściła pomieszczenie.
Fontaine przed uczestnictwem w Turnieju Trójmagicznym obsesyjnie ćwiczyła wszelakie zaklęcia, bojąc się, że postawiona zostanie przed stworem, którego w żaden sposób nie będzie potrafiła pokonać. Dementor był czołową pozycją na tej liście strachów. Ambitnie podeszła do zadania, pierw czytając o ów zaklęciu, następnie godzinami rozważając, co w jej przypadku jest wystarczająco silnym i pozytywnym wspomnieniem. Z czasem zrozumiała, że najlepszym momentem było, gdy stała się nie tylko mieszkańcem Hogwartu, ale i gdy odnalazła zagubioną siostrę, oraz gdy otrzymała plakietkę prefekta. Dla siedemnastoletniej Fontaine były to najjaśniejsze i najmocniejsze punkty w jej życiu. Do klasy, o której wielokrotnie słyszała, iż idealnie nadaj się do ćwiczeń expectro patronum, udała się po zmroku, gdy wiedziała, że nikt jej nie będzie przeszkadzać, nikt nie będzie obserwować, komentować i rozpraszać. Potrzebowała ciszy. Jej bogin tak jak i dziś, za każdym razem przedstawiał ją, jako swoją matkę, potworną wilę o przerażającym charakterze. Tym razem jednak, stanęła oko w oko z dementorem. Poczuła strach, jednak logicznie uspokajała się, powtarzając sobie, że to nie to, na co wygląda. Starannie przywołała wcześniej wyselekcjonowane wspomnienia, uniosła różdżkę i wycelowała w bogina. Biały, długi patronus przypominający trójgłowego widłowęża stanowczo przegonił dementora, tak, że niemal ślad po nim nie pozostał. Fontaine przez dłuższą chwilę wpatrywała się oniemiała w swojego nowego obrońcę, którego wyczarowanie przyszło jej naprawdę łatwo. Może miała talent? Poczuła cudowny zastrzyk pewności siebie, jakby dostała skrzydeł i miała ochotę wykrzyczeć przed połową zamku, że jeśli ktoś w nią wcześniej wątpił, to jest idealnym kandydatem na reprezentanta w turniej trójmagicznym. Uśmiechnęła się do siebie ostatni raz spoglądając na widłowęża. Była to jedna z niewielu chwil, gdy widziała go w takiej postaci. Kiedy dwa lata później wyczarowywała patronusa by przesłać wiadomość do znajomego, przekonała się, że teraz miał ją strzec smok. Prawdziwy ogniomiot, władca płomieni. Wszakże niektóre wydarzenia pozostawiają zbyt mocny ślad, by wszystko mogło wrócić do normy.
6
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Kiedy to było? Już nawet nie pamiętał, wolał bowiem zostawiać złe wspomnienia za sobą, chociaż tak dobrze wiedział, że na nic się to zdaje. Od momentu, w którym po raz pierwszy zobaczył dementora, wiedział, że musi kiedyś nauczyć się expecto patronum. Nie nastawiał się do nauki pozytywnie, wszak czemu miałby się cieszyć na spotkanie ze swoim największym lękiem? Tak, to był jego mały, wstydliwy sekret - przerażały go te stworzenia. Wysokie, mroczne i groźne, całujące i wysysające w ten sposób duszę. Ciarki przebiegły mu plecach, gdy tylko pomyślał o tym co zamierzał robić. Przygotowywał się do tej chwili przez wiele tygodni, począwszy od zwykłego oswajania się z zaklęciem. Próbował je rzucać w dzień, bez obecności swojego przeciwnika, a już wtedy wiedział, że w sytuacji realnego zagrożenie to będzie bardzo trudne. Wszak miewał z tym kłopoty już teraz, a patrząc na znikającą srebrną mgiełkę, którą wreszcie, po takim czasie udało mu się wyczarować, czuł, że jest co najmniej zirytowany. Tak się stara i co?! Tylko tyle?! Zaciskał wtedy zęby i objadając się kolejną czekoladą próbował ponownie. Nie odpuści sobie, nie było nawet na to szans! Dotrzymał słowa, które sam sobie dał. Nastał wreszcie ten dzień, kiedy to zdecydował się stanąć twarzą w twarz ze swoim lękiem. Wiedział, że to bogin, ale mimo wszystko ręce zaczynały mu drżeć, gdy tylko pomyślał o zbliżeniu się do szafy. Jeden krok, potem drugi, trzeci, aż wreszcie stanął przed wysokim, chyboczącym się meblem, ściskając mocno jesionową różdżkę. No i wtedy pojawił się on. Wychynął niczym najgorszy cień z przerażającej ciemności w szafie, a Rasheed zapomniał jak się wymawia formułę zaklęcia. Zacisnął mocno wargi, gorączkowo starając się skupić na wspomnieniu. Czy on miał jakieś na tyle silne, aby pomogły mu w odpędzeniu takiego zagrożenia? Nie wiedział czy to wystarczy, ale nie miał czasu się zastanawiać, koncentrując się na chwili, w której dowiedział się, że jest wężousty. To musiało być szczęśliwe! Już czuł jego dotyk, już ogarniała go panika, lecz wtedy zdołał wyrzucić z siebie inkantacje, a srebrny ocelot wyskoczył z końca jego różdżki. Drapieżny kot? Cóż on wiedział o tym zwierzęciu… były terytorialne i prowadziły samotny tryb życia. Zaskakujące, jak bardzo trafione. Nim jednak zdążył się lepiej przyjrzeć, jego obrońca zniknął, znowu pozostawiając go w lodowatym chłodzie, z którego błyskawicznie się wycofał. Fakt tego, że mu się udało zanotował troszkę później, kiedy już siedział w dormitorium z kubkiem gorącej czekolady, opanowując zupełnie drżenie rąk.
Scarlett stosunkowo niedawno nauczyła się wyczarowywać patronusa. Nie mniej zaczęła już po swoich siedemnastych urodzinach. Zawsze była uzdolniona z zaklęć, jednak wyczarowanie tej niezwykłej formy czarów było nie lada wyzwaniem. Zapewne dlatego, iż miała niesamowite problemy z wynalezieniem jakiegoś szczęśliwego wspomnienia. Jej życie nie obfitowało w żadne szalone, wesołe wydarzenia, niestety. Dlatego pewnie wiele razy nie udawało jej się niczego wyczarować. Tylko ze względu na swój talent z końca różdżki wydobywała się bezkształtna mgiełka, ale to było na tyle. Wściekła Pani Ambitna Saunders nie poprzestawała jednak na tych próbach. W końcu nie mogła dłużej zwlekać i postanowiła raz na zawsze nauczyć się wyczarowywać swojego patronusa. Swoją drogą ciekawe, kim on był? Stawiła się w umówione miejsce, starając się być pewną siebie, a przynajmniej sprawiać takie wrażenie. Kiedy weszła do sali, z lekkim przestrachem w oczach rozejrzała się po pomieszczeniu. Ujrzawszy tak bardzo znaną jej szafę, wyciągnęła przed siebie różdżkę. Gdy bogin wydostał się z zamknięcia, czuła okropny niepokój. Za wszelką cenę starała się skupić na wspomnieniu, które dało jej najwięcej szczęścia. O dziwo udało się! Ale cóż to było za historyczne wydarzenie, na zawsze zostanie jej słodką tajemnicą. Nie mniej udało jej się przywołać patronusa od razu, a nawet mogła mu się dokładnie przyjrzeć. WSIĄKIEWKA. To idealnie do niej pasowało. Więc uśmiechnęła się z zadowoleniem, bo ponoć poradziła sobie po mistrzowsku. Pięknie.
Dawno temu nauczył się patronusa. Grigori miał małe problemy, jeszcze w Durmstrangu, przez to, że nie chodził na zajęcia. Był to okres w którym więcej czasu spędzał na piciu z Dimitrim, swoim najlepszym przyjacielem, z którym dawno temu był w Hogwarcie podczas turnieju, oraz częściej niż w szkolnej ławce siedział w łóżku ze swoją byłą dziewczyną Lottą. Którą też ostatnio widział w tych nieprzyjemnych, angielskich murach. Cóż za zbieg okoliczności. W każdym razie Orlov wyjątkowo podpadł nauczycielowi. Szczególnie, że i tak mało który profesor go lubił. Wyglądał podejrzanie, nieustannie palił papierosy, wyróżniał się wzrostem i szopą na głowie. Na dodatek naprawdę był dobry w rzucaniu zaklęć, gdyby nie to, że regularnie olewał prace domowe. Bunt rosyjskiego nastolatka. Jednak dopiero kiedy faktycznie, pomimo niewątpliwego talentu do rzucania czarów, miał wizję kiblowania na rok, Orlov wziął się za siebie. Opanowywanie podstawowego materiału nie wystarczyło ciętemu na niego nauczycielowi. Orlov musiał stanąć przed komisją, przez zbyt niską frekwencję. Patronus był kolejnym zaklęciem, które udało mu się stosunkowo szybko opanować, pokazując swoim nauczycielom, że chodzenie na zajęcie wcale nie jest niezbędne w jego przypadku! Wtedy, dla młodego Griga, przywoływanie szczęśliwych wspomnień było bardzo proste. Wystarczyło, że pomyślał o swojej dziewczynie i najlepszym przyjacielu, który prawdopodobnie leżał pijany pod łóżkiem. Z jego różdżki wydobył się perfekcyjny smok, który nawet przez chwilę biegał po Sali, w której zdawał egzamin. Orlov nigdy nie miał później problemów z wyczarowywaniem patronusa. Oczywiście trochę rzeczy się zmieniło. Teraz potrafił przesyłać nim wiadomość, do tego twarz Lotty już dawno nie jest tym co przynosi mu szczęście, a smok stał się harpią.
Charlie dawno temu chciała umieć wyczarować patronusa. W zasadzie tuż po swoich siedemnastych urodzinach. Chciała mieć chyba jakieś złudne poczucie bezpieczeństwa. Wtedy świat magii był dla niej równie piękny, co przerażający. Niby nie było to tak dawno temu, ale wiele się zmieniło od tamtego czasu. Teraz? Teraz była innym człowiekiem. Nieco mniej beztroskim i w gorącej wodzie kąpanym. Ostatnio też zaczęła magii bardziej ufać, bawiąc się nią i próbować nowych rzeczy. Wtedy nie miała tyle odwagi, pomimo bycia gryfonką. Czy to znak, że teraz dorosła? W ogóle nie chciała o tym myśleć. W każdym razie postanowiła wziąć się za jak najszybszą naukę swojego czarodziejskiego przewodnika. Szło jej fatalnie, bo nie potrafiła się skupić. Brakowało jej zdecydowania, determinacji i sił. Nie umiała przywołać żadnego, nadającego się do tego wspomnienia. Błądziła między nic nieznaczącymi resztkami szczęść, którymi była raczona w przeszłości, ale wszystko na nic. Kiedy przyszła do tej klasy z zamiarem ostatecznego rozprawienia się z dementorem, chyba za bardzo się bała. Bo coś poszło nie tak. Przecież dementor nie był prawdziwy, a jednak wciąż przerażający. Dlatego usilnie próbowała wydobyć z odmętów swej pamięci najlepsze wspomnienie, ale i to nie pomogło. Z jej różdżki uniosła się jakaś biała wstęga, która nie przypominała żadne żyjące stworzenie. To nie mógł więc być patronus. Niezadowolona Watson poddała się, zapominając o tej klasie na długi czas. Nie chciała znów zbyt prędko przekonywać się o swej nieudolności. Jednak jakieś pół roku po swych siedemnastych urodzinach postanowiła z pełną determinacją stawić czoła swym lękom. Nastawiona była na sukces i na to, że nie może przyjmować do świadomości żadnej porażki. I tym razem, kiedy bogin wyleciał z szafy, bez chwili zawahania przypomniało jej się najlepsze wspomnienie, w którym było jej ukochane rodzeństwo. I wreszcie się udało. Patronus został wyczarowany z jej różdżki i nie dość, że przegonił dementora, to jeszcze wprawił Charlie w zachwyt. Jednorożec. Najpiękniejszy, choć wcale nieszczególnie rzeczywisty. Uśmiechnęła się do niego, by potem zakończyć zaklęcie i z zadowoleniem stwierdzić, że nareszcie może być spokojna.
Po zajęciach z Archibaldem, sama jeszcze próbowała dopracowywać zaklęcie. Opanowała całą teorię. Od formuły, przez ruch ręką na wspomnieniu kończąc. Z tym ostatnim, pewnie jak wszyscy, miała największe problemy. Nie mogła znaleźć wspomnienia na tyle silnego, by patronus przybrał pełną formę. Zdała się więc na los. Na ostateczną próbę swoich możliwości, przyszła nie do końca przygotowana. Ostatni etap nauki pominęła. Bo co, jak nie presja ostatecznego testu, może na niej wywrzeć większą mobilizację do działania? Zjawiła się w odpowiedniej sali, stając przed odpowiednią skrzynią, po której otwarciu, wyłoniła się stamtąd wyraźna sylwetka inferiusa. Patrzyły na nią oczy zimne, puste, pozbawione życia. Chwiejna sylwetka straszydła zmniejszała powoli między nimi odległość, tym posuwistym ruchem. Wpatrywała się w ten obrazek przez chwilę, zaciskając dłoń w przygotowaniu na różdżce. To bogin, D’Angelo. Tylko jebany bogin. – powiedziała to sobie głośno w myślach, cofając się o krok, poprawiając uchwyt dłoni na różdżce. To nie był czysty w swojej formie strach. Skupienie. Wypuściła powoli powietrze z płuc, powtarzając sobie w głowie cały proces wykonywania zaklęcia. Dopiero wtedy, oddychając miarowo, spoglądając wprost w źródło swojego lęku, wyciągnęła różdżkę przed siebie. Miewała obawy większe niż durny topielco-zombiak. Lęki, o których nikt nie wiedział, bo nie miały swojej namacalnej formy. I słusznie. To pozwoliło jej bezproblemowo wyczarować swojego patronusa. Trudno powiedzieć czy użyła do tego wspomnienia. Raczej pewności, przekonania, że tym razem jej obrońca się pojawi, nie tylko w niewyraźnej mgiełce, jak to miało miejsce na lekcji Archibalda. W swojej pełnej formie. I tak się stało, a ta chwila napawała ją dumą. To nie było podekscytowanie. Zaledwie jej krótki moment rozproszenia. Samozadowolenie, ulga i radość, że zaklęcie jej wyszło. Zagapiła się na piękne, rozłożyste skrzydła feniksa, zapominając utrzymać tą emocję. Szczęście. To, gdzieś się ulotniło, a razem z nim jej patronus, który jednak zdążył odgonić złe duchy. Odwróciła się za siebie, szukając kogoś z kim mogłaby się tym postępem podzielić. Nie było nikogo. Jak zawsze. Uniosła kącik ust w niby zadowolonym z siebie uśmiechu. Gorzkim. Dobra robota, D’Angelo – pochwaliła samą siebie, skoro nikt inny nie mógł tego zrobić za nią. I wyszła. A lekki zawód pozostał w opuszczonym pomieszczeniu.
Pamiętał to, jakby to było wczoraj, w końcu wyczarowanie patronusa było tak trudną, a zarazem ekscytującą rzeczą, że nie sposób było ot tak wyrzucić tego z pamięci, zwłaszcza kiedy cierpiało się na ten przypadek co Logan. Nie dość, że zapominanie zawsze przychodziło mu z trudem, to w dodatku miał teraz tego pecha, że całą teorię dotyczącą przywoływania opiekuna opanował w zaledwie trzy minuty. Był tym sfrustrowany, gdyż nieważne ile razy by nie czytał danego ustępu, potrafił go wyrecytować bez problemu. W związku z tym miał aż za dużo czasu na ćwiczenia praktyczne, co z kolei wcale nie poprawiało mu nastroju. Może wyglądałoby to inaczej, gdyby jednak potrafił się skoncentrować na wystarczająco szczęśliwym wspomnieniu i wyrzucić z siebie coś więcej poza strzępami połyskującej mgły. Mimo wszystko uparł się i nic nie mogło go odwieść od zamiarów spróbowania swoich sił. Nic więc dziwnego, że pojawił się w klasie do ćwiczeń raczej dość daleki od stanu, który objawiałby się pewnością siebie. Stresował się nieco, a w zrelaksowaniu się wcale nie pomagał mu fakt, że już raz próbował swoich sił w tym pomieszczeniu i poniósł sromotną klęskę. Może tym razem będzie lepiej? Skoncentrował się na uczuciu lekkości, wypełniającym jego pierś i postawił krok naprzód, starając się zapanować nad drżeniem rąk. Widok dementora, wyłaniającego się tuż przed nim, sprawił, że na sekundę zapomniał gdzie jest góra a gdzie dół. Już niemalże czuł ucisk lodowatych, kościstych dłoni, kiedy to udało mu się opanować i wyrzucić z siebie inkantacje. Między nim, a boginem momentalnie wyrosła niewielka norka europejska, która tak szybko jak się pojawiła tak zniknęła. Nie było to jednak ważne, bo mu się udało!
To był sądny dzień. Wiedział, że musi nauczyć się wyczarowywać swojego patronusa. W końcu jest już dorosłym mężczyzną, ukończył siedemnaście lat, mógł się teleportować, pić coś więcej, niż kremowe piwo no i w świecie magii był już przecież taki d o r o s ł y. Mógł więc robić co mu się żywnie podoba! W świecie mugoli wciąż był przecież szczylem, który nie mógł robić prawa jazdy, a tu proszę! Świat czarodziejski stał dla niego otworem. Chciał więc czerpać z niego jak najwięcej. Sądził, że nauka tego zaklęcia jest banalna, dopóki nie próbował na lekcji i nic z tego nie wychodziło. Denerwował się bardzo, bo został legilimentą, a nie potrafił sobie poradzić z jakimś głupim czarem. Na Merlina, przecież to oczywiste, że jego obrońca przybierze jakąś super drapieżną postać i w ogóle. Nie wiem, co Jack miał wtedy we łbie, ale chyba nie był do końca taki dorosły, jak to śmiały twierdzić jego papiery. Nie mniej jednak ostatecznie postanowił przystąpić do ostatecznego egzaminu. Gdyby nie był tak bardzo pewny siebie, to zapewne dementor zjadłby go na śniadanie. Zamiast tego Reyes wpadł w popłoch, próbując wpaść na jakieś genialne wspomnienie. Trochę wolno szło mu myślenie, bowiem bogin trzymał go już za ramię. Niemalże poczuł to okropne zimno, jednak to był tylko wytwór jego wyobraźni. Różdżka sama zadziałać nie chciała, więc ślizgon skupił się intensywnie, by przypomnieć sobie pewne zdarzenie, które zawsze dodawało mu otuchy w chwilach zwątpienia. I to generalnie podziałało. Co prawda patronus był przezroczysty, unosił się zaledwie chwilę i okazał się być Znikaczem, a nie żadną pumą czy innym lapartem, nie mniej... ucieszył się, że ma to z głowy i teraz naprawdę może nazywać siebie pełnoprawnym czarodziejem!
Oczywiście chłopak uczył się zaklęcia będąc na czwartym roku nauki w Hogwarcie, teraz ma lat dwadzieścia, ale wróćmy do tamtej chwili gdy się tego zaklęcia uczył, a że był uczniem pojętnym i zdolnym to opanował je bardzo szybko. Wiedział jak prawidłowo wykonać ruch nadgarstkiem a także z jaką mocą wypowiedzieć zaklęcie. Wszedł do klasy i przywitał się z profesorem, potem stanął na środku szafy by zmierzyć się z boginem, który obecnie zamknięty był w szafie. Miał jednak niebawem pojawić się poza nią w postaci dementora. Może nie było to tym samym zjawiskiem, gdyby Angelus spotkał na swojej drodze prawdziwego dementora, ale było bardzo do tego zbliżone. Odczucia i lęki były te same. -Alohomora- rzucił w stronę szafy. Klucz przekręcił się w zamku i drzwi otworzyły się szeroko, a dementor ruszył na jedyną osobę, która stała przed nim, czyli na blondyna. Chłopak szybko odszukał w swojej głowie jedno z miłych wspomnień z całego swojego życia, nie było ich wiele bo głównie to życie dawało mu niezłe kopniaki. Znalazło się jednak wspomnienie jeszcze przed śmiercią matki. Jeszcze zanim ojciec ich zostawił i zdradził matkę. Gdy siedzieli razem w święta przed kominkiem i cieszyli się atmosferą Bożego Narodzenia. To wspomnienie było naprawdę silnym wspomnieniem. -EXPECTO PATRONUS!- krzyknął kierując różdżkę w stronę bogina przedstawiającego dementora i cofając się lekko. Zrobił to pewnie i stanowczo i udało się. Z różdżki wyszedł jasny, przenikliwie jasny promień, który zaraz ukształtował się w dużego byka, który przegonił dementora z powrotem do szafy biorąc go na swe rogi. -Wow- rozległo się tylko z ust chłopaka. Aż podskoczył z radości i przez to się zdekoncentrował. Patronus zaś znikł równie szybko jak się pojawił. -Gratuluję panie Scorpion. Myślę, że wie pan już na czym polega zaklęcie patronusa, proszę ćwiczyć częściej, bowiem nauka czyni mistrza- powiedział profesor. Chłopak uśmiechnął się tylko od ucha do ucha po czym opuścił salę ćwiczeń.
zt [rzut: 5]
Twoja postać ma zdecydowanie za mało punktów w kuferku z zaklęć, by opanować zaklęcie patronusa. Wróć tu, gdy zdobędziesz już potrzebne punkty i wtedy upomnij się u prefektów o przyznanie umiejętności.
Ilekroć Richelieu przywoływała te wydarzenia w pamięci, była pewna, że nie mogło być lepszego dnia na zdawanie egzaminu z wyczarowywania patronusa, niż ten pogodny ranek, kiedy promienie słoneczne przeświecały przez szczyty gór, w których położone było Riverside, sprawiając, że pokrywy śnieżne stoków lśniły niczym drobinki szlachetnych kamieni. Niewiele wcześniej Madison skończyła siedemnaście lat, a zaraz po zdaniu egzaminu z teleportacji, to miało być ostateczne potwierdzenie jej umiejętności i przynależności do grona pełnoletnich, pełnoprawnych czarodziei. Pojawiła się w klasie punktualnie, nie chcąc oglądać porażek czy sukcesów osób, zdających przed nią, by niepotrzebnie się nie nakręcać, przecież liczył się tylko jej patronus, a musiała się odpowiednio skoncentrować. Niezrażona widokiem wychodzących z sali kilku przerażająco bladych osób, którym się najwidoczniej nie powiodło, pewnym krokiem weszła do środka, kiedy nastała jej kolej i zajęła wyznaczone miejsce przed szafą, z której miał wyjść bogin, powtarzając w głowie wszystkie ważne informacje, które czytała wielokrotnie, szykując się do tego dnia. W tamtych czasach Madison, przekonana o tym, że ma wszystko, czego potrzebuje do szczęścia, a jednocześnie nic do stracenia, była doprawdy nieustraszona, dlatego też część jej rozmyślań zajmowała ciekawość, jaką postać przybrałby bogin, gdyby nie był zmuszony do zamienienia się w dementora. Może nawet poświęciła tym rozmyślaniom zbyt dużo uwagi, bo kiedy po otwarciu szafy, wyleciała z niej kreatura w ciemnej pelerynie, Kanadyjka kilka sekund przyglądała jej się z prawdziwym zafascynowaniem, nie mogąc się nadziwić temu, jak realistycznie i fantastycznie wygląda jej bogin! Zaraz jednak przypomniała sobie o celu, w jakim znalazła się w klasie i prawie podskoczyła w miejscu, oprzytomniając. - Expecto patronum. – wypowiedziała gładko, jakby w jej kierunku zmierzał uroczy jednorożec, a nie zakapturzony de mentor wysysający szczęście, w pamięci odgrzebała obraz swoich przyjaciół, niesamowite uczucie prędkości i w włosach, gdy szybowała po boisku, dzień, w którym dostała się do reprezentacji szkolnej, a z końca jej różdżki wyleciała srebrzysta papuga. Richelieu powiodła wzrokiem za swoim przepięknym patronusem, chyba odrobinę zapominając o utrzymaniu koncentracji, bowiem w krótkim czasie papuga przemieniła się w mlecznobiałą smugę i rozpłynęła w powietrzu szybciej, niż powinna. Dziewczyna zmarszczyła brwi, odrobinę niezadowolona tym nieoczekiwanym zwrotem akcji, bo przecież była pewna, że jej patronus będzie perfekcyjny i będzie mu się mogła dokładnie przyjrzeć, jednak kiedy profesor wyraził swoją aprobatę dla jej umiejętności, momentalnie się rozpogodziła. Przecież ma wszelkie niezbędne narzędzia do wyczarowania patronusa, jeszcze trochę poćwiczy i nie będzie miała żadnych problemów z poradzeniem sobie w sytuacji realnego zagrożenia!
Bądź szczęśliwy, znajdź wspomnienie. Zaklęcia patronusa zaczął uczyć się bardzo wcześnie, Raseri pokazała mu je jeszcze za nim poszedł do szkoły i od tamtego czasu bardzo pragnął się go nauczyć. Jej przybierał postać akromantuli, olbrzymiego pająka, który go fascynował. Uwielbiał patrzeć na niego, kiedy matka przesyłała mu w taki sposób wiadomości. Również chciał umieć to zaklęcie, chciał poznać swojego patronusa. Wiele razy myślał o tym jaką formę on przybierze czy będzie równie odrażający jak ten Raseri, czy może jego zupełnym przeciwieństwem. Już w drugiej klasie ćwiczył ruchy różdżką i chociaż wszystko przemawiało za tym, że jest za wcześnie on poszedł się o tym przekonać na własnej skórze. Oczywiście zakradł się tam nocą, co nie skończyło się dla niego zbyt dobrze, bo wracając wpadł na nauczyciela i przypłacił wędrówkę szlabanem. Jednak i tak było warto. Nie uciekł z klasy z krzykiem, a to już uznał za sukces, bowiem słyszał, że starsi od niego nieraz tak właśnie kończyli swoje pierwsze próby. W wakacje oczywiście pochwalił się matce, chociaż nie było czym to i tak musiał jej powiedzieć. Widząc jego entuzjazm opowiedziała mu o zaklęciu, było to tym bardziej pouczające, że mówiła o rzeczach, których nie znalazł w księgach, których przerzucił w bibliotece mnóstwo. Zawziął się i nic tylko czekał na powrót do szkoły, aby móc ponownie zakraść się do klasy z boginem. Przez trzecią klasę podejmował tak wiele prób, że przestał już nawet liczyć. Za każdym razem kiedy widział strzępek jakiejś wstęgi był coraz bardziej wściekły na siebie. Dlaczego mu nie wychodziło? Porażka w tej dziedzinie była bolesna, ale nie poddawał się. Nie dziś to za tydzień, za miesiąc, za pół roku… Kolejne wakacje, kolejne próby. Nie pamięta czy był w czwartej czy w piątej klasie. Znów zakradł się tam nocą. Wracał z biblioteki, ale coś do tknęło, żeby podjąć jeszcze jedną próbę. Żeby zmierzyć się z boginem kolejny raz. Wszedł do klasy pewnym krokiem z przygotowaną różdżką. Dementor po raz kolejny sunął w jego kierunku i chociaż nie był jednym z prawdziwych strażników więziennych to i tak poczuł się nieswojo. Skupił się na wspomnieniach, przywołując po kolei te, które uważał, że pomogą mu tym razem pozbyć się dementora. Tym razem było inaczej niż zawsze, nie zobaczył już tylko białej smugi, która rozpłynęła się po kilku sekundach. Tym razem pojawił się coś innego i początkowo nie umiał sobie poradzić z rozpoznaniem czym był jego patronus. Patrzył jak przegania on demetora, a później zatrzymał się na środku klasy, jakby chciał się z nim przywitać i powiedzieć, że to on będzie go bronił. Rozpoznanie śmierciotuli zajęło mu parę chwil. Znalazł kiedyś wzmiankę o niej w jakiejś księdze, a później poszukiwał więcej informacji. Nawet zagadywał gajowego, aby powiedział mu coś więcej o tym fascynującym stworzeniu. A teraz jego patronus przybrał taką formę. Wyszedł z klasy zadowolony z siebie i od razu poszedł napisać list do matki, musiała wiedzieć. Nie chodziło tutaj o sam fakt wyczarowania patronusa, ale o formę jaką przybrał.
Katniss weszła do klasy niepewnym krokiem z niezbyt kolorowymi myślami. Który to raz stała tu, szykując się na pojedynek z boginem? Który raz ze zniecierpliwieniem wpatrywała się w miejsce, z którego miał się wyłonić przeciwnik? Który raz usilnie próbowała przywołać wspomnienie, które byłoby na tyle silne, by się z nim rozprawić? Znała tę klasę już na pamięć. Każdy kąt, wszystkie przedmioty znajdujące się w niej. Pamiętała stukot, jakie wywoływały jej kroki, gdy zbliżała się do miejsca przeznaczenia, jak je nazwała przez tygodnie, jakie spędziła na uczeniu się zaklęcia patronusa. Tym razem miało być inaczej. Wykorzystała już całe klisze wspomnień, które nie zdały się na nic w walce z boginem. Dziewczyna pamiętała każdą wcześniejszą ucieczkę, każdy krzyk, gdy zapomniała, co zrobić, co powiedzieć. Mimo tego każdego dnia wracała w to samo miejsce, by udowodnić sobie i innym, że potrafi; by pokazać, że wytrwałość i chęci potrafią zdziałać cuda. Gryfonka stanęła, wyciągnęła różdżkę i wzięła głęboki wdech. Expecto Patronum, James, wakacje, namiot nad jeziorem, spadające gwiazdy. Expecto Patronum, James, wakacje, namiot nad jeziorem, spadające gwiazdy. Dementor zbliżał się, czuła go. Jeszcze raz głęboko odetchnęła i przypomniała sobie wspomnienie, które wybrała. Gdy poczuła na przedramieniu zaciskającą się rękę bogina-dementora, stłumiła odruch, by wrzasnąć i uciec. Nie tym razem, kochana zmoro, czas stanąć do walki! -Expecto Patronum! - Jakby to, że wykrzyczała zaklęcie, miało pomóc. Może to właśnie dzięki temu, a może dzięki dobraniu odpowiedniego wspomnienia, udało się. Prawie przezroczysty kształt kota uniósł się nad ziemią. Taki duży Avada. Jak najbardziej dopasowany patronus, uwielbiała przecież koty i żadnego innego zwierzęcia się nie spodziewała. Katniss nawet nie zauważyła, że trzęsą jej się nogi i dłonie. Przyłożyła palce do szyi. Puls przyspieszony jak po dobrym biegu. Mimo w miarę udanego zaklęcia, bogin napędził dziewczynie strachu i pobudził do produkcji adrenaliny. Ważne, że się udało. Teraz zostaje tylko ćwiczyć i doskonalić swojego patronusa, by w razie niebezpieczeństwa nie być zdanym na łaskę losu. Panna Johnson uśmiechnęła się do siebie. Chcieć to móc! Z takim mottem na ustach wyszła z klasy, odtwarzając raz po raz swoją pierwszą wygraną z boginem.
[1,1,1,4] [z/t]
Ostatnio zmieniony przez Katniss Johnson dnia 4/6/2014, 17:18, w całości zmieniany 1 raz
Rose całkiem nie dawno rozpoczęła naukę Expecto Patronus. Od zawsze fascynowały ją nowe zaklęcia do nauki. O patronusie dowiedziała się, kiedy miała dziewięć lub dziesięć lat. Pani Joan wiele o tym mówiła. Łatwo jej przychodziły umiejętności, chociaż często coś ją rozpraszało. Przywołanie patronusa było nie lada wyzwaniem. Głównie miała problem z odnalezieniem w jej głowie pełnej myśli wystarczająco silnego wspomnienia. Chwilę jej to zajęło. Miała mnóstwo rodzinnych chwil, ale nie wiedziała, które jest odpowiednie. Znalazła! Starała się jak najlepiej przypomnieć i wyobrazić każdy moment ogniska, kiedy to cała rodzina zjechała się, jak co roku, w Manchesterze. Zafascynowana wyobrażeniem ognistych płomieni mimo wolnie się uśmiechała. Wtedy był jeszcze jej ojciec. Lubiła tamte czas. Rodzina w komplecie, ognisko płonie i dźwięk gitary. To jest to co kocha Rose. Tak to powinno wystarczyć. A przynajmniej miała taką nadzieję. W końcu nadszedł czas, kiedy to stanęła przed szafą. Miała poznać swojego patronusa. Wierzyła, że jej się uda. Musiało jej się udać! Z niepokojem patrzyła na powolno otwierające się drzwiczki. Lekko drgnęła, kiedy ujrzała przed sobą bogina w postaci dementora. Cały czas myślała o wspomnieniu. O tak dobrze wspominanej chwili. Machnęła odpowiednio różyczką i wypowiedziała zaklęcie. Udało jej się! O dziwo miała wystarczającą ilość czasu, aby dokładnie przyjrzeć się patronusowi. ZAJĄC. Tak, chyba pasował do Rose. Uśmiechnęła się z zadowoleniem. Na zawsze zapamięta tą piękną chwilę.
6
z/t
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde marzyła o zdobyciu tej umiejętności, odkąd pierwszy raz usłyszała o zaklęciu i o tym, że jeśli zdoła wyczarować cielesnego patronusa, to przybierze on postać zwierzęcia - prawdopodobnie takiego, jakie najbardziej przypomina ją samą. Trzeba próbować, prawda? Trzeba się zmierzyć z tym, co nieznane i trudne. Nigdy w życiu nie widziała dementora aż do tego dnia, kiedy na początku siódmej klasy, a może pod koniec szóstej, zdecydowała, że powinna spróbować zdobyć tę umiejętność, że powinna zacząć ćwiczyć. Początki nie były łatwe. Nigdy nie uważała się za osobą strachliwą, nigdy nie zdarzyło się jej zupełnie stracić głowy w obliczu zagrożenia, jednak dementor... dementor to zupełnie co innego, nawet jeśli w rzeczywistości był nieszkodliwym boginem. Wszystkie próby przywołania radosnych wspomnień kończyły się fiaskiem - jej głowę wypełniały najczarniejsze myśli, dłonie drżały, a wargi wydawały się sparaliżowane tak, że nie mogła wyszeptać nawet najcichszego "expecto patronum". Nie przypuszczała, że wyjdzie jej za pierwszym razem, ale nie sądziła, że opanowanie zaklęcia będzie aż tak trudne i okupione takim wysiłkiem. Wpatrywała się w rosnącą w oczach czarną postać, próbując opanować paraliżujący ją strach. Miała wrażenie, że wszystko co dobre ucieka z jej serca i myśli, zostawiając pustą skorupę, niezdolną do stawiania oporu. Jakby wszystko się zacierało... Dopiero po chwili zdołała wyrwać się z tego dziwnego letargu i przywołać szczęśliwe wspomnienie... Caleb parsknął śmiechem, gdy łódka zaryła dziobem o brzeg i wyskoczył z niej, zapadając się po kostki w mokrym piasku. Pomógł wysiąść Isolde, która po drodze potknęła się i upadła w płytką wodę, zapadając dłońmi i kolanami w miękki muł, co jej przyjaciel skwitował radosnym rechotem. Nie miała siły się boczyć, więc zawtórowała mu, a potem położyła się na suchym piasku, zagłębiając w nim palce, oddychając zapachem morza, wsłuchując się w szum fal i krzyk mew. Coś połaskotało ją w nos, ale postanowiła to zignorować i po prostu przekręciła głowę na bok. Głos Caleba falował wokół niej, ale nie docierał do świadomości. Dotarło tylko ciepło jego ramion i delikatny pocałunek złożony na jej czole, a potem zasnęła... Z jej różdżki wydobył się blady blask, formując się w półprzezroczyste, kudłate stworzenie, w którym Isolde rozpoznała wilka. Wpatrywała się w niego w olśnieniu, ale tylko przez moment, to zjawisko rozpłynęło się w powietrzu, nie podtrzymywane dłużej jej siłą woli. Westchnęła cicho, mając nadzieję, że pewnego dnia będzie w stanie wysłać nim nawet wiadomość. Ale wiedziała, że nieprędko jej się to uda.
Musiała tutaj przyjść, bo jakże mogło być inaczej, gdy chodziło Sheile Violence Villadsen? Była dumna z tego kim była i o reputację dbać musiała. Jakże mogłaby nie potrafić wyczarować patronusa? Wszak to było dziecinnie proste, prawda? NO, PRAWDA? Nie wiedziała, nigdy nie próbowała, ale też nie zamierzała sobie tego odpuścić. Czytała o technice czarowania opiekuna, kształciła się. Długo, naprawdę długo się tym interesowała, zanim tak na dobrą sprawę spróbowała. Przecież nie chciała wyjść na jakąś ofermę czy fajtłapę, gdy już przyjdzie jej próbować się z tym mierzyć. Z jej lękiem i największym przeciwnikiem, który rzucał cień na jej dotychczasowe życie. Niedoskonałość. Pfe! Okropne, obrzydliwie paskudne słowo, idealnie pasująca do tego niewdzięcznego typu człowieka, którym nie chciała być. Musiała się postarać, musiała być silna, perfekcyjna, idealna. Nie było innej opcji, oj nie, a teraz miała okazję, aby udowodnić, że nie jest jedynie kolejnym z tłumu, a kimś więcej. Podeszła do zadania z należytą mu powagą. Była spokojna, odprężona wręcz, chociaż w jej sercu wrzał ogień. Była gotowa na to starcie tak, jak jeszcze nigdy wcześniej i wiedziała, że musi spróbować. Co więcej, musiała wyjść z pojedynku zwycięsko. Podeszła do szafy, wypuściła bogina. Do tej pory nie mogła zapomnieć tego jak na niego zareagowała. Wystraszyła się, cofnęła w tył o kilka kroków, ale wahała się jedynie przez kilka krótkich sekund. Z jej różdżki wystrzeliło światło, dużo światła. Oślepiająco białego, formującego się w nowy, nieznany dla niej kształt. To było dla niej niedopuszczalne! Jakże mogła nie wiedzieć czym jest jej patronus? Zdekoncentrowała się, ale to nic, bo przecież się jej udało. Gdyby tylko nie bała się latać to może właśnie uniosłaby się o kilkanaście centymetrów ponad ziemię.
Boyd Aeneas McKincaid był młodzieńcem bardzo stanowczym, taktycznym, z rozwagą planującym swoje ruchy i nie podejmującym zbędnego ryzyka. Jeżeli mógł coś zrobić później, z prawdopodobieństwem większego sukcesu, po prostu robił to później. Jeżeli mógł korzystać z pomocy, korzystał. Nigdy nie miał z tym problemu, nigdy nie bolała go duma czy honor, które swoją drogą uważał za nieco wydumane pojęcia. Ale, jeśli mowa o zaklęciach, obronie, a tym bardziej o patronusie - zaklęciu będącym kamieniem milowym dla czarodzieja - to jego racjonalność i logika nieco wysiadła. Niedługo po swoich trzynastych urodzinach stwierdził nieco naiwnie, że wystarczająco dużo samemu się naćwiczył i da radę. No bo kto, jak nie on? W końcu był w cholerę uzdolniony i zamiast podejmować jakiekolwiek znajomości w Hogwarcie, to on ćwiczył i ćwiczył. Z uporem maniaka, fanatyka, podejmował próby każdego możliwego czaru, aż w końcu mu się udało. Raz, ledwie, ale wystarczająco by odgonić fałszywego dementora. A tak przynajmniej mu się wydawało. -Expecto patronum, expecto patronum... Powtarzał pod nosem. Bądź co bądź, był młody i miał prawo być zestresowanym. Choć patrząc na jego nienaturalnie oziębłą postawę, bardziej spiętym, niźli zestresowanym. Jednakże, jakkolwiek nazwać jego stan ducha, był tak zaaferowany powtarzaniem zaklęcia i kreowaniem w głowie jakichś obrazów, że nawet nie zauważył, kiedy wypuszczono potwora. Dopiero gdy ten już był nad nim, Boyd błyskawicznie odwrócił się i z przerażeniem wlewającym się w jego duszę, upadł na zadek. Jąkając się i balansując na zadku, coby nie spaść na plecy, ogłupiał. Tego nie było w planach, miał od początku patrzeć na skrzynię, a teraz psia juszka, to coś go pożre! Dopiero gdy łapy już miały musnąć jego twarz, serce jakby na chwilę stanęło, a przed oczami pojawiła się twarz jego wujka. Właśnie wyszli z kominka w Ministerstwie, a wuj tłumaczył mu wszystko co się działo wokół, prowadząc do Biura Dezinformacji. Z racji nadchodzącym trzynastych urodzin i świąt, Aeneas mógł poszpiegować w biurze i dowiedzieć się czegoś o ich pracy. Był wniebowzięty, w dodatku dostał tą niesamowitą czekoladę. Rozgrzewała jego ciało tak jak to świeże wspomnienie teraz, odprężając i wywołując lekki, niezmącony troską uśmiech. -Expecto Patronum. Wyrzekł lekko, celując różdżką w stwora i skupiając swoją magiczną energię. Przecież to nie było ciężkie, w końcu czekolada i przyszłe osiągnięcia, spełnienie ambicji, przecież to da nam szczęście. Z różdżki wyszedł słaby promień, który ledwie przyjął przeźroczystą postać. Udało mu się przegonić bogina, ale w szoku akcji Aeneas miał problem rozróżnić co to było. Zmieszany i niepewny, wstał z ziemi i otrzepał się. Miał nadzieję, że zaliczył i będzie mógł pochwalić się ojcu, mimo, że czeka go dużo praktyki.
Dopiero po dwóch latach udało mu się rzucić na tyle silne zaklęcie, by rozpoznać postać Patronusa. Była nim szkocka krowa. Typowa, długowłosa, z wielkimi rogami, krowa. Właściwie to byk, ale zajęło kolejny rok, nim Aeneasowi minęła depresja z tego powodu i się zorientował, że to nie krowa, a byk.
Jak na kogoś ambitnego, zajęło mu strasznie długo by zebrać się do zaliczenia z patronusa. Już od dawna potrafił go wyczarować, nie raz się z nim bawił, ale nieoficjalnie, w ukryciu, by nikt nie wiedział o jego zdolności. Bo po co? Niby powód do przechwałek, ale z drugiej strony masa próśb o pomoc. Wszak to tak istotne w życiu, czy też karierze edukacyjnej czarodzieja. Ale w końcu się przemógł, ubrał zakichany mundurek i powłócząc nogami, przylazł do tej jakże wspaniałej i osławionej klasy. Różdżkę trzymał jakby od niechcenia, wzrok miał nieprzytomny, łeb przekrzywiony i wpatrywał się w miejsce w którym miał pojawić się dementor. Tylko czekać, aż się pojawi i.. -Expecto Patronum! Wykrzyknął, robiąc wyćwiczony ruch różdżką i przywołując patronusa. Gdy on w umyśle miał list, w którym bliźniacy opisywali zdradę uczynioną rodzinie, by zachować lojalność względem niego, ze światła materializował się waran. Olbrzymi jaszczur, występujący na wyspach Komodo. Ciało Artura wypełniała dzika satysfakcja, zarówno z powodu przeszczęśliwego wspomnienia, jak i faktu, że dokonał przywołania jak mistrz, a nie jakieś inne leszcze. Przywoływał przed oczami sekundy w których pseudo-dementor czmychnął, kiedy z pewnością inni przyglądali się jego wspaniałemu patronusowi. Gadzisko poczęło krążyć wokół swego przywoływacza, sycząc na wszystko wokół. Oj tak, był utalentowany. A przynajmniej uwielbiał o sobie tak myśleć, dzięki tym małym sukcesom.
Po tym, jak zrobiła magiczne prawo jazdy i zyskała licencję na teleportację, na siedemnastolatkę czekała największa próba. Wyczarowanie patronusa. Coś, co przyprawiało ją o zawroty głowy, odkąd tylko się o tym dowiedziała. Rozpaczliwie od tamtej pory zaczęła przewertowywać w myślach wszystkie swoje najlepsze wspomnienia i... popadała w zły humor coraz bardziej, bowiem żadne nie wydawało jej się na tyle silne, aby móc przegonić dementora, nie wspominając już o boginie czy czymś innym. To było jednym z najtrudniejszych zaklęć. Nie mniej czuła swoje powołanie w tej dziedzinie, w końcu zostanie łamaczem klątw. Wiedziała o tym od zawsze, więc od zawsze sprawiała zawód swej matce, która pragnęła, aby jej córka została aurorem. Jednym z najlepszych. Tak jak ona. I choć widziała po ocenach, że chyba nic z tego nie będzie, to wciąż łudziła się, iż pragnienia Levee zaprowadzą ją na sam szczyt. Nie zaprowadziły. Była tylko... była tylko odrębnym bytem, który miał inne plany i marzenia. Nikim wyjątkowym. Nie dla Katii. Pogodziła się z tym, więc postanowiła przemienić myśli w czyny. Wybrała chyba najlepsze wspomnienie, jakie kiedykolwiek mogła posiadać. I postanowiła się zmierzyć ze swym strachem. Właśnie tutaj, właśnie teraz. Ubrana w szkolną szatę, przed drzwiami wzięła parę głębokich wdechów, by w końcu pociągnąć za klamkę i wejść do środka. Starała się iść pewnym siebie krokiem, nie spuszczając wzroku z groźnych szaf. Kiedy dementor wydostał się z jednej z nich, na moment wstrzymała oddech. I na moment się w tym zatraciła, bowiem ten zdążył chwycić ją za ramię. Dopiero wtedy skupiła się na tyle mocno, by przywołać wcześniej przygotowane wspomnienie. - Expecto patronum! - rozbrzmiało w klasie, a zaraz potem... coś się z różdżki wydobyło. Coś, co z grubsza przypominało pegaza, lecz trwało raptem dwie sekundy, więc nie było się jak temu przyjrzeć. Natomiast zagrożenie zostało zażegnane. Okazało się jednak, że to wspomnienie, które miała, nie było dostatecznie dobre. Będzie musiała nad tym popracować... ale na pewno jej się uda.
Nie potrzebowała go. Ale chciała sprawdzić siebie. Z formułą zaklęcia spotkała się już dawno, próbowała i próbowała sama, ale nigdy nic jej nie wychodziło. W końcu postanowiła się zmierzyć ze swoimi największymi lękami. Chyba o to jej najbardziej chodziło. Chciała pokonać swoją słabość. Zawsze o to chodziło. O podwyższanie poprzeczki i pokonywanie coraz to wyższej góry. Weszła do sali. Rozejrzała się dookoła, dostrzegła tylko samotnę szafę po środku. Aha, to to... Podeszła pełna obaw. Zapomniała bowiem, że tym razem Boginem nie będzie owy mężczyzna z rozmazaną twarzą, tylko Dementor, bo tak został zaczarowany ten stwór. Otworzyła skrzynie.. I zamarła. W powietrzu rozpostarła się szaroczarna smuga, z której wyłonił się wielki paskudny Dementor. Sparaliżowało ją. Byłą zaskoczona i przestraszona. Zapomniała języka w gębie i po prostu wyszła z sali, wycofując się w pośpiechu. Za drugim podejściem było niego lepiej, jednakże wspomnienie nie było tak silne, aby mogła cokolwiek wskórać przy jego pomocy. Przy trzecim razie również.. Już podczas rzucania wiedziała, że nic z tego. Wyszła ponownie. Minęły tygodnie. Postanowiła przestać udawać, że może jej się udać. Ale przecież to Young, przecież to córka Jonathana. Youngowie się nie poddają, tak przynajmniej twierdzi jej ojciec. Może coś w tym jest, że Kai ucieka w wódkę i inne używki, bo po prostu się poddaje. Jeszcze jedno podejście, ostatnie tym razem. A potem da sobie spokój raz na zawsze. Znalezienie klasy, zajęło jej kilka chwil. Weszła pewnym krokiem do pomieszczenia i zwinnym ruchem różdżki otworzyła szafę. Wzięła głęboki oddech, przymknęła oczy na ułamki sekund aby przywołać wspomnienie. Nic szczególnego, nieistotne takie, jakby nieznaczące wręcz, jednakże sprawiające, że wnętrze zalewa się ciepłym, przyjemnym uczuciem. - Expecto Patronum! - krzyknęła w jamo - gębę Bogina - Dementora, który zaraz miał jej ukraść wspomnienia i już otwierał swoją paszczę przed jej twarzą. Powtórzyła jeszcze dwa razy formułę zaklęcia, a z różdżki zaczęło wydobywać się coraz więcej światła. Więcej i więcej, w końcu ujrzała swojego obrońcę, który migiem powalił Dementora i kazał mu czmychać do szafy, a sam stał ramię w ramię z Kendrą, emanując swoim biało niebieskim światłem.
Dzień, w którym Victor opanował zaklęcie patronusa, był wspaniałym dniem. Szkoda, że nie wyszło za pierwszym razem. Ale drugi był fenomenalny. Nawet dzisiaj po kilku latach nabyta wtedy umiejętność napawa go samozachwytem. W końcu nie wiadomo kiedy to zaklęcie może się przydać, ale miejmy nadzieję, że nigdy. Niezbyt przyjemnie uczucie stać tak naprzeciw dementora, który czai się na twoją duszę. Naturalnie przed przystąpieniem do kolejnego zaliczenia, odbyły się szczegółowe przeglądanie wszelkich tomów, które mogłyby zawierać informacje dotyczące tego zaklęcia. Wiedział na czym skupić myśli, jaki ruch wykonać, oraz jak wypowiedzieć nazwę. Potem nastąpiło przeglądanie wszelakich wspomnień i wybranie tego odpowiedniego, lepszego od pierwszego. To również zostało zrealizowane. No i nadszedł wtedy ten dzień. Wszedł do sali i jego uwagę przykuła szafa, która nie powinna się ruszać, a się ruszała. Czyli to tam znajduję się ten bogin. To zaczynamy.. - Alohomora! - Rzucił zaklęcie i z za drzwiczek powoli zaczęła się wyłaniać się postać bogina-dementora. Victor głośno przełknął ślinę i zwalczył odruch odwrócenia się opuszczenia sali w trybie ekspresowym. Nie, uspokój się. Zbeształ się w myślach, wciągnął powietrze i wykrzyknął zaklęcie. - Expecto Patronum!. Z jego różdżki wyłonił się jasno błękitny promień, który po chwili przyjął postać pumy i przegonił przeciwnika. Lecz niestety właściciel owego patronusa, szybko stracił koncentrację i wszytko bardzo szybko znikło. Ale sukces został odniesiony. Teraz trzeba to uczcić w jakiś szczególny sposób.
3,5 z/t
Ostatnio zmieniony przez Victor Blaise dnia 5/6/2014, 15:49, w całości zmieniany 1 raz
To było dawno. Na piątym roku nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa, Hogwart. Cynthia przygotowywała się na ten dzień bardzo długo i sumiennie. Była pewna, że się uda. Wielokrotnie już się udawało podczas wcześniejszych prób ale wtedy nie stał przed nią żaden dementor. Czy to prawdziwy, czy choćby bogin, z którym musiała się dzisiaj zmierzyć. Skupiła się na swoim wspomnieniu. Była przekonana, że to jest właśnie to najszczęśliwsze, najodpowiedniejsze, żeby wyczarować patronusa w pełnej formie. Zwątpiła. Drewniane drzwiczki uchyliły się, a puchonka zadrżała i cofnęła się o krok. Jej oddech przyspieszył, przełknęła ślinę. - Ex... Expecto Patronu-u-um... - zająknęła się, ale efekt był mizerny. Z różdżki nawet nie wydostał się mały obłoczek. Zaczęła panikować. Dementor już zmierzał w jej stronę. Dziewczyna zacisnęła powieki, gotowa przywitać jego zimny dotyk i wtedy przypomniała sobie wszystko to, co mówiła jej babcia, kiedy była mała. Przypomniała sobie, żeby nigdy nie dawać za wygraną, że strach jest czymś naturalnym, że każdy z nas ma go w sobie, ale prawdziwy lęk, to lęk przed naszymi słabościami. Postanowiła nie zawieźć. Otworzyła oczy, jej źrenice na moment rozszerzyły się z przerażenia, gdy zauważyła, że monstrum sięga przegniłymi palcami w stronę kaptura, by odsłonić swoją potworną twarz. Tym razem, kiedy zacisnęła powieki i przypomniała sobie swoje najszczęśliwsze wspomnienie, była już pewna, że się uda. - EXPECTO PATRONUM! - zawołała i nagle zrobiło się ciepło. Z jej różdżki wypłynął nieco mglisty kształt. Żuraw, który natarł na bogina, odpychając go i tworząc barierę, pomiędzy dziewczęciem, a źródłem jej lęków. Odetchnęła z ulgą, dumna ze swojego nieco mizernego patronusa. Udało się. Udało się teraz, więc uda się i kolejnym razem. Nieomal klasnęła w dłonie ze szczęścia.
Noemie zawsze miała problem z zaklęciem Patronusa. Stwierdziła jednak, że chyba jest już gotowa, aby je opanować. Przybyła do sali, gdzie zwyczajowo ćwiczono zaklęcie na boginie, uwięzionym w szafie. Expecto Patronum, Expecto Patronum... powtarzała w myślach i próbowała skupić się na jakimś szczęśliwym wspomnieniu. Oddychała głęboko. Bała się, choć może to się wydawać nieprawdopodobne - była przecież świadoma, że to tylko bogin, ale... Dementorzy tak bardzo ją przerażali! Drżące dłonie ledwie trzymały różdżkę. Szafa otworzyła się przed nią. ZA SZYBKO! Nie była jeszcze gotowa! Kiedy tylko zrobiło się zimno, zapomniała wszystkiego... Próbowała coś z siebie wyrzucić, ale posłała tylko boginowi przerażone spojrzenie i osunęła się na ziemię. Z jej oczu popłynęły łzy. Zasłoniła twarz dłońmi. - Nie... NIE! Zabierzcie to o-o-ode mnie! - jęknęła. Po chwili zrobiło się cieplej, ale ona nadal nie potrafiła się opanować. Ktoś pomógł jej wstać i zaprowadził ją z powrotem do pokoju wspólnego. Kolejny raz pokonał ją jej lęk. A może to wspomnienie nie było dość szczęśliwe? Nie... ona nawet nie potrafiła się skupić na rzuceniu zaklęcia! Za mało musiała wierzyć w swój sukces. Następnym razem się uda!
* * *
Była tym razem skoncentrowana, jak nigdy wcześniej. Ćwiczyła tak długo, że była całkowicie pewna sukcesu. Odetchnęła głębiej, ale nie dlatego, że się bała - po prostu było to częścią rytuału. Ustawiła się w pozycji obronnej. Drzwi szafy uchyliły się, a dementor wysunął się z niej, przynosząc nieznośne zimno. Z jej głowy nie uciekło jednak to jedno, najwspanialsze wspomnienie, które wybrała, które udoskonalała, idealizowała w swojej głowie, pielęgnując od wielu dni. Machnęła różdżką: - EXPECTO PATRONUM! - krzyknęła zdecydowanym tonem. Z jej różdżki wypłynął srebrzysty obłok, który natychmiast uformował się w wyraźnego, pięknego i przerażającego jednocześnie - Nundu. Naraz powróciło do sali ciepło, a Bogin odsunął się, przegnany, przez potężną aurę widmowego zwierzęcia. Była z siebie taka dumna, że wiedziała już, że następnym razem, będzie mogła wykorzystać właśnie TO wspomnienie, żeby przywołać swojego patronusa!
Stephen zawsze chciał nauczyć się czarować patronusa. Był dumny z tego, jak ojciec kiedyś wyczarował swojego, który przybrał postać wielkiego słonia. Ciekawe cóż to mogło oznaczać? Może symbolizowało potęgę umysłu Toma Shawa? Nigdy się tego nie dowiedział, bo wstyd było pytać o coś takiego ojca. Przy pierwszej sposobności skorzystał z zajęć ćwiczenia czarowania patronusa. Słyszał, że to bardzo trudne i nie każdemu się udaje. Jeden z jego kolegów podobno podczas takiej lekcji tak się wystraszył, że przez miesiąc nie potrafił wyjść spoza murów zamku. Podobno wyjawiło mu się stado smoków, które prawie go pożarły. Największy strach Stephena to były owady. Skrzydlate, włochate, często posiadające więcej niż pare oczu owady, które latały jak opętane koło człowieka. Poczucie dotyku takiego zwierzęcia w młodym Shawie wywoływało lęk. Nie jestem może to męskie, ale nie potrafił tego zwalczyć. Dlatego stojąc w klasie do ćwiczeń wiedział co go spotka. Zdziwił się widząc przed sobą dementora. Właściwie to na kim innym miałby ćwiczyć to zaklęcie? Może to nuta zwątpienia w jego głowie podpowiadała, że spotka swoją najgorszą zjawę? Tak się zagapił, że chłód przeszedł po jego skórze tak nagle, że niemal czuł, że kości mu lodowacieją. Resztką silnej woli krzyknął - Expecto Patronum! - i zamknął oczy. Myślał tylko o tym jak wspaniale będzie wyglądało jego życie w Ministerstwie Magii. Widział siebie na wysokim szczeblu, dumnych rodziców. Poczuł, jak jego ciało zaczyna ogarniać fala ciepła. Chyba mu się udało! Lekko rozchylił oczy i dostrzegł zanikającą mgłę, która była coraz mnie widoczna. Zobaczył też, że jego patronus przyjął postać wielkiego zwierzęcia. Niestety, nie poznał go dokładnie.
Expecto Patronum... Z pewnością to ulubione zaklęcie Jane. Niby nigdy go nie używała, zawsze bała się, że nie da rady, stchórzy albo coś nie wyjdzie... Od kiedy tylko dowiedziała się o tym pięknym i potężnym zaklęciu zapragnęła sama wyczarować patronusa. Wieczorami rozmyślała co to będzie, ale nie przychodziła do tej klasy, by w końcu przekonać się na własnych oczach. Nie była gotowa. Idąc bez celu, z różdżką w torbie przez korytarze Hogwartu, znów zaczęła o tym myśleć. Psiakrew, jestem już chyba niezłą czarodziejką. Muszę w końcu spróbować. Muszę. Teraz, Stark, później nie będzie odwrotu. Ze ściśniętym gardłem dziewczyna weszła do sali. Nie przypominała niczego nadzwyczajnego (a Jane miała w tym niezłe doświadczenie, szlajając się po magicznych pomieszczeniach Hogu), jedynie kilkanaście dużych szaf sprawiało dziwne wrażenie. Podeszła do nich wolnym krokiem, czując napływ emocji i adrenaliny... Jest tutaj! Jest i zaraz będzie próbowała swojego ukochanego zaklęcia... Musi jej się udać. Szafa zakolebała się, nagle i gwałtownie, tak że Stark niemal podskoczyła. Czy te boginy nigdy nie śpią, tylko wiecznie rzucają się w zamknięciu? Nie nudzi się to im? Popatrzyła zdegustowana na szarpiące się inne szafy. Jesteście tylko słabymi boginami. Takich jak wy to ja zjadam na śniadanie. Uśmiechnęła się do siebie, chyba tylko po to by opanować zdenerwowanie. - Dlaczego ja nie poszłam do biblioteki? - szepnęła do siebie, czując pustkę w głowie. Jedynie formuła zaklęcia utkwiła w jej opustoszałej czaszce. Nigdy jeszcze nie widziała dementora, a to właśnie ich przypominały boginy w szafach. Przez jedną, jedną małą chwilę miała ochotę wyjść stąd i nie wrócić. Ale ten uparty głosik w jej głowie natychmiast warknął No chyba sobie żartujesz. Masz mi zaraz tutaj wyczarować patronusa, który napędzi strachu tym zwykłym boginom. Stark, chcąc czy nie chcąc ustawiła się jak w transie naprzeciwko największej szafy. Trzęsła się tak, że ruda była przekonana iż zaraz wyłoży się na podłogę. Przełknęła ślinę, szepcząc w myślach Expecto Patronum, Patronum Expecto, to nie dementor, zwykły bogin, pomyśl o czymś miłym, Expecto... Właśnie, niemal zupełnie zapomniała o wspomnieniu. Zaczęła szybko przeczesywać swój umysł w poszukiwaniu najsilniejszego. Jak na złość, wszystko wyleciało jej z głowy. W końcu przypomniała sobie jeden wieczór... Jeden jedyny wieczór, kiedy była małą dziewczynką i siedziała przy oknie swojego pokoju, patrząc na zachód słońca w Luville. Nie pamiętała tego dokładnie, ale tamtego dnia ciocia usiadła obok niej, przytulając ją. Opowiadała jej o rodzicach, pierwszy raz dziewczynka dowiedziała się czegoś więcej oprócz ich nazwiska i przyczyn śmierci. Na koniec Amelia pocałowała Jane w czoło i życzyła dobrej nocy. Stark, zasnęła z myślą o swoich rodzicach, którzy tej samej nocy jej się przyśnili po raz pierwszy. Strach uleciał. Czuła się taka wolna, taka silna i bezpieczna. - Jestem czarodziejką. - powiedziała do siebie, wyciągając rękę z różdżką naprzeciwko wściekłej szafy. - A ty jesteś doprawdy żałosny. Jednym ruchem otworzyła drzwi. Czarna chmura wypłynęła falą z wnętrza. Wydawało się, że objęła cały pokój. A potem przed oczami rudej zmaterializował się okropny kształt dementora. Nagle Jane nie wiedziała co robić. Czemu stoi tu, z różdżką i wypuściła to przeklęte cholerstwo? Jak je zamknąć, no jak?! Rozejrzała się rozpaczliwie po pokoju, w poszukiwaniu pomocy. Zbyt długo zwlekała, myśląc że jej różdżka sama sobie poradzi. Szybko wciągnęła powietrze i zacisnęła oczy. Ciocia, wieczór, Luville, rodzice, sen, ciocia, wieczór, Luville... Zimna, chuda ręka dotknęła ramienia dziewczyny. Krzyknęła, ale nie był to okrzyk strachu czy obrzydzenia. To było zaklęcie Expecto Patronum. Przez chwilę nie wierzyła w to co się dzieje. Z końca jej różdżki wypłynęła przezroczysta chmura, niemal tak wielka jak dementor. W jednej chwili ukształtował się z niego wilkor. Zwierzę skoczyło prosto na potwora, a Jane stała i patrzyła jak oniemiała. Patronus rozpłynął się już po chwili, a dementor spłoszony uciekł. Jane osiadła na ziemi, bliska zemdlenia. Zrobiła to... Naprawdę wyczarowała patronusa! I to jakiego! Piękny wilkor, taki cudowny... Pod wpływem emocji musiała parę minut się uspokajać. Wychodząc była dumna, szczęśliwa i wiedziała, że to wspomnienie, pierwsze wspomnienie obrońcy, wykorzysta w najbliższej chwili przywoływania wilkora. Musi przecież sprawić by był jeszcze piękniejszy i silniejszy.