Jedna z opuszczonych klas została w pełni zagospodarowana dla ambitnych uczniów mających chęć opanowania zaklęcia patronusa. Wszystkie ławki zostały stąd wyniesione, zaś jedynym wyposażeniem klasy zostały stare, liczne i wysokie szafy. Każda z nich nieustannie kolebie się, jakby coś wewnątrz próbowało się z nich wydostać. Przeraziło to niejednego pierwszaka, będącego pewnym, że wewnątrz grasują wyjątkowo niebezpieczne duchy. Nic bardziej mylnego! Boginy, bo to one zamieszkują to pomieszczenie, na pewno nie wyrządzą nikomu wielkiej krzywdy, poza ewentualnym wywołaniem przeszywającego strachu! Natomiast Ci starsi uczniowie, doskonale wiedzą, kto tu mieszka i jak mogą to wykorzystać. Bowiem każda z tych magicznych istot zaczarowana została tak, że po otwarciu drzwiczek szafy nie wyłania się z nich to, czego najbardziej obawia się przeciwnik, a za każdym razem jest to wysoki, unoszący się dementor.
Kurs - zaklecie Expecto Patronum
Do kursu przystąpić mogą uczniowie znający już w pewnym stopniu Zaklęcia i Uroki, jak i Obronę Przed Czarną Magią. Kurs naucza zaklęcia Expecto Patronum. Jeśli pomyślnie zdasz kurs, sam wybierasz formę, jaką przybrał Twój patronus.
WYMAGANIA:
• min. 15 pkt Zaklęcia i OPCM, chyba że naucza cię ktoś, kto osiągnął próg specjalny w zaklęciach i OPCM (konieczny wątek na 6 postów) • Jeśli grasz studentem, ale chcesz, aby nauka odbywała się, gdy byłeś uczniem, zaznacz to w poście • kurs darmowy w każdym podejściu • punkty nie przysługują
Rzuć kością w temacie do losowania i uwzględnij swoje wyniki w pisanym poście:
1 - Bogin powoli wyłonił się z szafy i gdy tylko go ujrzałeś, zupełnie zapomniałeś, że nie masz do czynienia z prawdziwym dementorem... Stanąłeś jak osłupiały, a stwór już zaczął szybować w twoim kierunku. Przerażanie malowało się na twojej twarzy i już dzielnie chciałeś unieść różdżkę, gdy jedyne, na co się zebrałeś, to głośny krzyk i szybka ucieczka z tej klasy. Nie poszło Ci najlepiej, a serce dygocze Ci jak oszalałe. Może napij się eliksiru uspokajającego i zabierz się za ćwiczenie tego zaklęcia, gdy będzie czuć się nieco pewniej...? Albo, w ogóle to odpuść, nikt na pewno by nie chciał, żebyś przedwcześnie osiwiał!
2 - Wdech wydech, dementor nie jest prawdziwy! Świetnie, o tym już pamiętasz, teraz pozostało Ci tylko skupić się na cudownym wspomnieniu, gdy przed tobą unosi się przerażający potwór gotowy namiętnie Cię ucałować, by wessać twą duszę. Łatwizna! Gorączkowo wertujesz myśli, próbując myśleć o tym, jak miło niegdyś spędzałeś czas, cicho wypowiadasz zaklęcie, celujesz i... udało Ci się wyczarować jakąś marną białą wstęgę, która znika w przeciągu sekund. No... jeszcze trochę ćwiczeń i wstęga na pewno zamieni się w patronusa, z resztą kto wie, może w twoim przypadku przybierać ona będzie kształt małej glizdy, wówczas możesz śmiało stwierdzić, że jesteś bardzo blisko celu!
3 - Expecto patronum, patronum expecto, to nie jest prawdziwy dementor, miłe wspomnienie... Kiedy stajesz na wprost lewitującego potwora, uświadamiasz sobie, że by opanować ten urok, trzeba pamiętać o naprawdę wielu rzeczach jednocześnie. Masz w zanadrzu wybrane wspomnienie, powtarzasz sobie, że to tylko bogin i jedyne co Ci pozostaje to wypowiedzieć zaklęcie broniące. Ze zdenerwowania mamroczesz je niewyraźnie pod nosem. To nie był najlepszy pomysł! Najwyraźniej nie wypowiedziałeś zaklęcia prawidłowo, bowiem nagle z twojej różdżki strzeliło pasmo wściekle pomarańczowego światła, uderzając w kilka szafek. Ze wszystkich zaczęły wyłaniać się boginy - dementorzy. Teraz to na pewno nic nie wyczarujesz! Przerażony uciekasz z klasy.
4 - Zaklęcie, bogin, wspomnienie - powtarzasz to niczym mantrę stojąc w gotowości, gdy dementor opuszcza szafę. W pierwszych chwilach stoisz, patrząc na niego, jakby czekając, aż urok sam się rzuci. Niestety twoja różdżka nie zamierza przejąć inicjatywy. Robisz głęboki wdech i skupiasz się na wspomnieniu. Zajmuje Ci to może odrobinę za wiele czasu, bo już zaczynasz czuć zamykającą się rękę bogina na twoim przedramieniu, jednak w porę przypominasz sobie, że pora odeprzeć atak. Wykonujesz machnięcie różdżką... i tak! Udało Ci się! Co prawda twój patronus jest prawie przezroczysty i wisi przed tobą około dwóch sekund, ale przecież teraz będzie tylko lepiej! Już wiesz jaki kształt przybiera twój obrońca, teraz wielokrotnie doskonal to zaklęcie w samotności, najlepiej spróbuj sięgać po mocniejsze, dobre wspomnienie, to powinno zaradzić twoim problemom. Zdobywasz zdolność wyczarowania patronusa. Tutaj możesz uzyskać dyplom.
5- Wiesz wszystko na temat tego zaklęcia, a przynajmniej tak Ci się wydaje. Wiesz doskonale, na czym się skupić, jaki ruch ręką wykonać, oraz jak poprawnie wypowiedzieć nazwę, wiesz nawet, które twoje wspomnienie jest wystarczająco silne. Teraz pozostaje to sprawdzić w praktyce! Bogin nadciąga, wahasz się tylko krótkie sekundy, zaraz wymierzając w niego odpowiednie zaklęcie. Wow! Twój patronus wygląda naprawdę nieźle! Jesteś tym tak bardzo podekscytowany, że omal nie podskakujesz. Niestety tracisz przy tym koncentrację i twój obrońca bezpowrotnie, zdecydowanie zbyt szybko, niknie. Jednak znasz drogę, wiesz co robić, by go wyczarować, miejmy tylko nadzieję, że równie dobrze pójdzie Ci w chwili prawdziwego zagrożenia. Zdobywasz umiejętność wyczarowania patronusa. Zgłoś się po dyplom tutaj
6 - Musisz być urodzonym mistrzem zaklęć. Ewentualnie na pewno poświęciłeś długie godziny, doskonaląc rzucanie tego uroku. Gdy tylko bogin pojawił się na horyzoncie, od razu wiedziałeś jak go unieszkodliwić. Patronus, którego wyczarowałeś znakomicie przegonił dementora, ba, ten aż w popłochu uciekł ponownie do szafy. Ale co więcej, twój doskonale wyglądający obrońca, najwyraźniej wcale nie zamierza tak szybko zniknąć. Stoi sobie w najlepsze w klasie, pozwalając Ci się dokładnie mu przyjrzeć. Chcesz wysłać komuś wiadomość za jego pomocą? Na pewno to dla Ciebie zrobi! Czujesz się tak pewny, że masz świadomość, iż nawet w prawdziwym zagrożeniu, zdołałbyś to bez problemu powtórzyć. Chyba masz talent! Po dyplom zgłoś się tutaj.
Przez cały semestr Hope przygotowywała się do stanięcia oko w oko z dementorem. Wyczarowanie Patronusa było jej postanowieniem noworocznym, więc gdy tylko wróciła do szkoły po świętach, pełna zapału zmierzała w kierunku Sali do ćwiczeń zaklęcia Expecto Patronum. Czuła, że to właśnie ten dzień, że to właśnie dziś spełni swój cel. Że dziś udowodni swoją wartość. Czasami bowiem miała wrażenie, że nie nadaje się do tej szkoły i nie zasługuje na miano czarownicy. Chociaż jej zdolności wcale nie odstawały od rówieśników, wręcz przeciwnie – Hope była metamorfomagiem,a przecież nie każdy potrafił na zawołanie zmieniać swój wygląd. Mimo tego młoda Puchonka czuła się niedowartościowana, może przez wychowanie w zwykłej mugolskiej rodzinie rybaków, a może przez docinki ze strony wychowanków Slyterina… Nie dawali jej zapomnieć o statusie krwi… Ale czy to właśnie było najważniejsze? Czy to decydowało o wielkości czarodzieja? Według dziewczyny wcale nie o to chodziło, pochodzenie wcale nie było miarą umiejętności magicznych. Zdeterminowana Hope w bojowym nastroju wkroczyła do sali. W pomieszczeniu panował mrok i choć na pierwszy rzut oka wydawało się zupełnie puste, nie panowała w nim cisza. Z ustawionych wzdłuż ścian wielkich szaf dobiegały głośne dźwięki. Drzwi nieustannie trzaskały, łomot przyprawiał młodą czarownicę o gęsią skórkę. Przez chwilę zdawało jej się, że zaraz coś zacznie się z nich wydostawać, rozejrzała się nerwowo, aby się upewnić czy nadal znajduje się w sali sama. Na chwilę strach zupełnie ją sparaliżował. Stała bez ruchu przez dłuższą chwilę zanim uświadomiła sobie po co tutaj przyszła. . Zacisnęła palce na różdżce i wzięła głęboki oddech. Zaklęcie, bogin wspomnienie… - Powtarzała gorączkowo Hope podchodząc bliżej do jednej z szaf, po chwili uwalniając zjawę. Zobaczyła przed sobą wysoką, unoszącą się postać dementora. W rzeczywistości była o wiele straszniejsza niż na fotografiach przestawionych w podręcznikach do obrony przed czarną magią. Dziewczynę przeraziła nie tylko ciemność, która wyzierała z kaptura dementora, ale również cieńkie, długie, czarne kościste palce wyrastające z rękawów peleryny. Hope przez chwilę stała, jakby oczekiwała czyjejś pomocy lub tego, że urok sam się rzuci. Nic takiego jednak się nie stało, więc młoda czarownica nie miała wyboru. Machnęła różdżką i skupiła się na swoim najszczęśliwszym wspomnieniu, czyli pierwszym dniu w Hogwarcie. W swojej głowie Hope zobaczyła znajome twarze, jeszcze wtedy 11 letnich czarodziejów, uśmiech Faith, łodzie na Jeziorze i Tiarę Przydziału. - Hufflepuff! – Zawołała Tiara, a starsi uczniowie tego domu zaczęli wiwatować. Dyrektor szkoły rozpoczął kolejny rok i zaczęła się uczta. Z różdżki Hope wystrzeliła smuga rażącego światła i przybrała kształt lotopałanki – malutkiego niemagicznego zwierzątka. Stworzonko szykowało się do skoku w kierunku dementora, ale zanim zdążyło się wzbić, rozpłynęło się w powietrzu. Bogin także zniknął. Młoda czarownica nie potrafiła uwierzyć w to, co właśnie się stało. Po raz pierwszy wyczarowała Patronusa! Zrobiłam to… Pomyślała. Naprawdę to zrobiłam! Powtórzyła w myślach i wyszła podekscytowana z sali.
Wyczarowanie patronusa to było coś na co czekałam z niemałym zniecierpliwieniem. Od pierwszej klasy Hogwartu zawsze z ekscytacją przeglądałam księgi, w których przedstawione są patronusy. Od zawsze byłam niezwykle ciekawa, jaką formę przyjmie mój obrońca. Dlatego też z zawzięciem czytałam wszystkie informacje. Teorię miałam opanowaną do perfekcji. Kiedy przyszła nauka praktyczna, wręcz skakałam z ekscytacji. Wiedziałam wszystko, co trzeba było wiedzieć. Chyba nikt nie byłby lepiej przygotowany. Byłam dobrej myśli - pewna swojego sukcesu. Więc kiedy przyszło co do czego i stanęłam oko w oko z boginem - nie zawahałam się ani na chwilę. Zrobiłam to, do czego byłam przygotowana i rzeczywiście udało się! Z mojej różdżki wyszedł mój patronus. Nie zdziwiłam się wcale, kiedy rozpoznałam, którego zwierzęcia wygląd przybrał. Był to kameleon. Ja sama przecież jestem takim kameleonem. Dostosowuję się do sytuacji swoim wyglądem, tak jak on do otoczenia. Więc było to oczywiste. Byłam tak podekscytowana swoim sukcesem, że skupienie odleciało razem z moim duchowym zwierzątkiem. Mimo to - udało mi się zaliczyć kurs. Z uśmiechem na ustach podziękowałam profesorowi za rzetelne przygotowanie i wybiegłam do sowiarni, żeby wysłać list do rodziny.
Demetrius nigdy nie miał problemów z Zaklęciami i OPCM. Właściwie... Te dwa przedmioty były jednymi z jego ulubionych. Od najmłodszych lat słyszał od rodziców, że przyjdzie taki czas, że będzie uczył się pewnego niesamowicie silnego zaklęcia defensywnego. Zanim dowiedział się, jak ono brzmi, jaki wykonać ruch dłonią i jak dokładnie je wypowiedzieć, nazywał je zaklęciem ze srebrnym zwierzakiem. Patronusem mamy był motyl, taty niedźwiedź. W końcu przyszła jednak pora nauki tego zaklęcia i Demetrius, jak na przykładnego ucznia, niekiedy wręcz kujona przystało, nauczył się go perfekcyjnie. Wiedział o nim absolutnie wszystko. Nie był jednak zbyt pewny siebie, gdy stawał do egzaminu. Wdech, wydech, wdech, wydech. Chwila wahania chłopaka trwała dosłownie kilka sekund. Gdy tylko ujrzał dementora, wiedział co zrobić, co powiedzieć i jak ruszyć swoją orzechową różdżką. Praktycznie od razu przypomniał sobie to mgliste, aczkolwiek niezwykle silne wspomnienie, jak w wieku dziewięciu, może dziesięciu lat był na rodzinnych wakacjach w Hiszpanii. Przypomniał sobie ten moment, gdy wepchnął Daniela do wody, a ten pociągnął go razem ze sobą. Wspomnienie to nie było może jakoś bardzo górnolotne, ale wystarczająco silne, wystarczająco szczęśliwe. W końcu dla Dema nic nie było tak ważne, jak rodzina i rodzeństwo. Najlepszymi chwilami dla chłopaka były te, które spędzał przy bliskich i wiedział, że to się nigdy nie zmieni. Po prostu nie mogło. Widząc, że udało mu się wyczarować silnego patronusa, który przybrał postać dużego psa, prawdopodobnie labradora, ucieszył się jak dziecko. Miał ochotę skakać i krzyczeć z radości, co... Powiedzmy, że go zgubiło. Na chwilę stracił koncentrację, jednak całkiem szybko się opanował i ponownie wyczarował psa, dzięki któremu ostatecznie pokonał bogina. Oby tylko zawsze szło mu tak dobrze, jak tego pięknego dnia.
Odkąd Elias uzyskał wyczekiwaną od dawna pełnoletniość, robił wszystko, na co mu ten wiekowy przywilej zezwalał. Oprócz (nareszcie!) mocy legalnego kupowania wszelakich używek, zebrał się w sobie, by nauczyć się zaklęcia Patronusa. A z racji, że była to umiejętność zdobywana na tyle nieformalnie (a na dodatek zupełnie darmowo!), nie trzeba było go długo namawiać. Dlatego, któregoś dnia, jak to na ambitnego Krukona przystało, wybrał się do klasy z przeznaczeniem do trenowania zaklęcia. Trzeba było przyznać, stresował się. Właściwie, nie miał do tego większego powodu, w końcu wiedział, że w szafach znajdują się jedynie specjalnie zaprojektowane boginy, mimo tego, był poddenerwowany. I najprawdopodniej też, właśnie z tego powodu, pierwsza próba nie poszła mu najlepiej. Widząc wyłaniającego się ze starej, wysokiej, drewnianej szafy dementora, uświadomił sobie, że aby zaklęcie zadziałało, trzeba zrobić mnóstwo rzeczy jednocześnie. Ta myśl znacznie go przytłoczyła, przez co formułkę czaru wypowiedział bardzo niewyraźnie i cicho. Z różdżki wystrzelił natomiast strumień wściekłe pomarańczowego światła, który uderzył przy okazji w kilka szafek, z których zaczęli wyłaniać się boginy-dementorzy. Niepewnym krokiem opuścił klasę, postanawiając, że niebawem tu wróci. kostka 3
kwiecień 2015
Stwierdził, że ostatnim razem poddał się zdecydowanie zbyt szybko. Przyrzekł sobie, obiecał, że nauczy się wyczarowywać patronusa, więc wrócił do tej ponurej, pustej klasy. I (teoretycznie) zdawałoby się, że wciąż pamięta o tym, że to jedynie podróbki dementorów, że nie ma się czego bać i że wspaniale zna część teoretyczną. Problem w tym, że tym razem wybrał inne wspomnienie - niedostatecznie silne, by zaklęcie w pełni podziałało. Skończyło się to jedynie wyczarowaniem jakiejś marnej, białej wstęgi. Odgonił bogina za pomocą krótkiego Riddikulus. Choć zirytowany swoim zupełnym brakiem jakichkolwiek postępów, uznał, że skoro już tutaj jest, podejmie kolejną próbę. W końcu, co mu szkodzi? Jednak, jego tamtejszy humor nie sprawił, że poszło mu lepiej. Skutek był ten sam, co za pierwszym razem, z tą różnicą, że tym razem nie był zestresowany, a po prostu zirytowany. kostki 2, 3
marzec 2016
Potrzebował bardzo długiej przerwy, by ponownie podjąć próbę nauczenia się zaklęcia Patronusa. Po niemal roku od ostatniej wizyty w tej klasie, w końcu, zebrał się w sobie i znów tu przyszedł. Tym razem, niezwykle zmotywowany i pełen energii oraz przekonania, że mu się uda wybrał się do klasy. Pamiętając o tym, że to nie prawdziwy dementor, powtarzając w myślach formułkę zaklęcia, za pomocą Alohomory otworzył jedną z tych wielkich szaf. Gdy bogin pojawił się na horyzoncie, jakby instynktownie, wyraźnie wypowiedział Expecto Patronum. Z jego różdżki wyleciał cielesny patronus w postaci łani. Oprócz przepędzenia tej paskudy z powrotem do szafy, magiczna lania stała sobie obok Norwega, jak gdyby nigdy nic, pozwalając mu na uważne przyglądanie się jej. Zadowolony z siebie chłopak, wręcz wyskoczył z klasy, ciesząc się, że wreszcie mu się udało. kostka 6
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
IV ROK Wyczarowywanie patronusa było umiejętnością, o której marzył niemal każdy uczniak. Tym bardziej Ezra, który do szkoły przyszedł z właściwie zerową wiedzą i ogromną ilością ekscytacji. Nic dziwnego, że kiedy trafił do Hogwartu, przewertował niezliczone ilości magicznych ksiąg z zaklęciami, traktując to raczej jako ciekawostkę, co być może potrafił będzie w przyszłości, niźli konkretną naukę. Clarke w tamtym okresie miał to do siebie, że był bardzo niecierpliwy, a przede wszystkim odrobinę zadufany w sobie. Wierzył, że jego umiejętności magiczne są już na tak wysokim poziomie, że nie ma obawy, że sobie nie poradzi. To nawet nie miał być prawdziwy dementor, a zwykły bogin. Łatwizna. Kiedy Ezra wszedł do sali, czuł jakby jego żołądek jakoś przypadkowo się zasupłał. Stresował się, oczywiście. Ale nie zamierzał się wycofywać. Szafa, w której ukrywał się bogin, niespokojnie się telepała, budując napięcie. W końcu drzwi powoli się otworzyły, a czarna, zakapturzona postać ruszyła na niego. Wszystkie myśli Ezry zaczęły się mieszać, dając w efekcie kompletną pustkę w głowie. Jego twarz wykrzywiła się w przerażeniu i jedyne co Ezra potrafił zrobić... to godna pożałowania ucieczka z klasy z krzykiem na ustach. Może zabrał się za to za wcześnie? Może zwyczajnie nie był na to gotowy? W każdym razie, Ezra nie zamierzał nikomu wspominać o tej żenującej próbie.
Kostka: 1
V ROK Całe szczęście, że Ezra z natury był upartym chłopcem. Choć jego pierwsza próba okazała się być kompletną porażką, Krukon szybko się po niej pozbierał i z nową siłą zaczął przygotowywać się do kolejnego podejścia. Tym razem był mądrzejszy - Ezra cały rok spędził na dokładnym studiowaniu każdego aspektu zaklęcia patronusa. Niejednokrotnie na sucho ćwiczył odpowiedni ruch, aż zaczynał boleć go nadgarstek. Pracował również nad swoim skupieniem - nie mógł pozwolić by jakaś głupia myśl odebrała mu sukces. Spędzał też dużo czasu w Komnacie Wspomnień, oglądając obrazy ze swojego dzieciństwa i szukając tego najszczęśliwszego. I udało mu się. Wreszcie tu był, z wielkimi chęciami i nadziejami. Czy ponownie miały one zostać zamienione w pył? Bogin wychynął z szafy i Ezra wahał się tylko krótką chwilę, nim wymierzył w niego odpowiednie zaklęcie. Wyraźne "Expecto Patronum" rozbrzmiało po sali, a z różdżki wyłoniła się mgła w postaci... małego niuchacza. Ezra tak się ucieszył, że sam prawie zaczął podskakiwać. To był moment, który go zgubił, bo Clarke w jednym momencie całkowicie się rozproszył. Ale cóż z tego, skoro mu się udało? Ogromny uśmiech pojawił się na jego ustach, kiedy pomyślał, że Ruth będzie z niego taka dumna... Radośnie wybiegł z sali z myślą, że musi jak najszybciej podzielić się z nią tą informacją.
Nowy rok szkolny sprawił, że Alice poczuła niezwykły przypływ ambicji. Na tyle silny, że postanowiła sama zacząć się douczać. Na pierwszy cel postanowiła obrać sobie opanowanie umiejętności wyczarowywania patronusa. Naukę teorii zaczęła już w wakacje, nie chcąc marnować czasu. W końcu poczuła, że jest gotowa. Wkroczyła do sali pełnej szaf. Czuła się nieswojo, stojąc na jej środku, słysząc dochodzące zewsząd, przyprawiające o dreszcze odgłosy boginów. Trzymała mocno różdżkę, jakby bojąc się, że zaraz coś ją jej zabierze. Wzięła głęboki oddech, po czym otworzyła szafę. Przyglądała się istocie, całkowicie tracąc całe skupienie. Może to nie był prawdziwy dementor, ale mimo wszystko był przerażający. Cicho wypowiedziała zaklęcie, nie mogąc, oderwać wzroku od istoty przed nią. Z jej różdżki wydobyła się jedynie smuga światła, zbyt słaba, by odstraszyć dementora. Odwróciła się na pięcie i wyszła szybkim krokiem z klasy, chcąc jak najszybciej stamtąd zniknąć. Pojawiła się w niej następnego dnia. Była niezwykle zdeterminowana. Czuła jednak złość, spowodowaną jej poprzednią, nieudaną próbą. Musiało jej się tym razem udać. Stanęła pewnie, przed jedną z szaf, w pogotowiu miała różdżkę, w głowie przygotowane wspomnienie. Wszystko powinno być dobrze. Zaklęciem otworzyła drzwi, zza których wyłonił się bogin. Już miała rzucać zaklęcie, gdy zdała sobie sprawę, że nie może przypomnieć sobie, jak ono brzmiało. Tyle razy je słyszała, tyle razy je wałkowała. Jeszce bardziej zdenerwowana krzyknęła zaklęcie, które nie zadziałało tak, jakby tego sobie zażyczyła. Dostrzegła, że z pozostałe szafy zaczynają się otwierać, a z nich wychodzą dementorzy. Przestraszona uciekła z sali, zatrzaskując za sobą drzwi. Do kolejnej próby podeszła parę dni później. Musiała ochłonąć, uporządkować sobie wszystko w głowie. A co najważniejsze, przestać chcieć aż za bardzo. Wrócił jej zwyczajowy spokój i opanowanie. Weszła do sali, odetchnęła głęboko, a całe zdarzenie zaczęła traktować jak zwykłe ćwiczenie na lekcjach. Wtedy przecież w ogóle się nie denerwowała. Otworzyła szafę, stając oko w oko z fałszywym dementorem. Przywołała jedno z miłych wspomnień, które miało miejsce podczas jej pobytu w Hogwarcie. Uśmiechnęła się i pewnie wymierzyła różdżką w bogina. - Expecto Patronum - wypowiedziała głośnym, opanowanym głosem. Nie musiała krzyczeć, wystarczył jej spokój ducha, by przed nią pojawiła się świetlista sylwetka zwierzęcia, odstraszająca dementora. Spojrzała na pumę, czując w sercu niezwykłą radość, niemal tańczyła w miejscu ze szczęścia. W końcu jej się udało. Po chwili jednak srebrzysty kot rozpłynął się w powietrzu, a ona raźno ruszyła do dormitorium.
Maximilian próby zdobycia umiejętności wyczarowania Patronusa rozpoczął wcześnie - pierwszy raz udał się do sali z boginem będąc w czwartej klasie. Zaklęcia i Obrona Przed Czarną Magią były lubianymi przez chłopaka przedmiotami i postanowił spróbować swoich sił. Wyczekał porę, w której spodziewał się nie zastać tam tłumu chętnych - przecież jeśli mu się nie powiedzie, nie będzie musiał nikomu się przyznawać, że w ogóle próbował. Pojawił się na miejscu i tak jak zakładał - było pusto. Powtarzał w myślach zaklęcie, ćwiczył ruch różdżki i za wszelką cenę przywoływał wspomnienie. Wdech, wydech, szafa się otwiera. Max gorączkowo próbuje przywoływać do siebie wspaniały obraz, najszczęśliwszy moment, ale ujrzawszy stwora, którego obrzydliwe usta zbliżają się do niego spanikował, nogi mu zmiękły. Wypowiedział niezbyt głośno zaklęcie, machnął różdżką, ale jedynym co z niej wystrzeliło była marna wstęga, przypominająca bardziej babie lato dziś tarczę ochronną mającą odgonić odrażające stworzenie. Wyszedł z sali niepocieszony, ale na jego szczęście - nie było świadków tej porażki. Nie poddawał się jednak, ćwiczył i kilka tygodni później znów wybrał się by spróbować swoich sił. Niestety, gdy drzwi szafy się otwarły przypomniał sobie poprzednie niepowodzenie przez co nie skupił się dostatecznie dobrze na wspomnieniu - znów zakończyło się cienką wstążką zamiast Patronusa. Ślizgon porzucił na jakiś czas marzenia o wyczarowaniu obronnej postaci i wrócił na kurs rok później. Wyrzucił niepowodzenia za siebie, skupił się tylko na obecnej chwili i na wspomnieniu. Stanął przygotowany z różdżką i gdy otworzyły się drzwi szafy, a zza nich wyłonił się bogin w postaci dementora Max mając przed oczami sielankowy obraz machnął różdżką i głośno, zdecydowanie wypowiedział zaklęcie - Expecto Patronum! - a z końca jego różdżki wyskoczył zwinny jaguar, wpędzając stworzenie z powrotem do szafy.
Kostki: 1, 3, 2, 1, 2, 4 Link do rzutów: link Kształt patronusa: Kot
Tony odkąd tylko pamiętał, marzył o wyczarowaniu swojego patronusa. Kiedy mama kiedyś wysłała mu informacje za pomocą patronusa, nie mógł przestać czytać o tym zaklęciu. Niestety, naprawdę długo musiał czekać, aż wreszcie coś wydobyło się z jego różdżki. O klasie z boginem usłyszał od kolegi. Był wtedy w czwartej klasie. Miał w głowie fiu-bdżiu. Nie potrafił dobrze ocenić swoich umiejętności nad możliwościami. Kiedy dementor wyszedł z szafy, młody Stark stracił przytomność. Gdy otworzył oczy, zobaczył nad swoją przerażającego potwora. Podniósł się z miejsca i z krzykiem zaczął uciekać z klasy. Nie powrócił do niej aż przez cały rok… W piątej klasie Tony miał aż dwa podejścia. Wymarzył sobie zdobyć kilka dodatkowych punktów na SUMach, ale niestety nic z tego. Każda próba byłą nieudana i kończyła się ucieczką z klasy. W dodatku za trzecią próbą musiał pójść do pielęgniarki. Było mu wstyd, kiedy prosił o Eliksir Euforii. Nie lubił okazywać strachu, ale nie mógł się inaczej uspokoić… Kobieta chyba wiedziała, co takiego chłopak próbował robić, ale nie zadawała mu żadnych pytań. W szóstej klasie spróbował raz, ale było jeszcze okropniej niż w pozostałych momentach. Kiedy tylko pojawił się dementor, przestał myśleć o czymkolwiek. Wybiegł z klasy i biegł przed siebie, aż wpadł na wiadro z wodą pozostawione przez woźnego. Nabawił się przez to naprawdę wielu nieprzyjemności. Stark jednak nie chciał się poddawać. Siódma klasa wydawała mu się być dobrym momentem, aż wreszcie powinno coś zaskoczyć. W wakacje długo rozmawiał z mamą, chcąc zrozumieć, na czym polega naprawdę to zaklęcie i dlaczego tak bardzo paraliżuje go strach, gdy widzi bogina-dementora. „Zaopatrzony” w nowe wiadomości, od razu 2 września poszedł do klasy. Przybrał pozycję bojową… Pierwsza próba nie była dla niego zbyt dobra, ale po uspokojeniu się i zjedzeniu dwóch tabliczek czekolady, powrócił do klasy. Skupił się mocniej na swoim wspomnieniu – myślał o siostrze, z którą zawsze dobrze się dogadywał i była dla niego najważniejsza na świecie. - Expecto Patronum! – Choć to nie był najlepszy patronus, to widział (jak w filmie w zwolnionym tempie), jak z jego różdżki wydobywa się niebieski obłoczek, który powoli formował się w kota. Uśmiechnął się dumnie. O to mu przecież chodziło! Po tym małym wydarzeniu zaczął jeszcze bardziej trenować to zaklęcie, by móc na OWuTeMach zaskoczyć swoją komisję. I zaskoczył. W końcu.
O wyczarowaniu patronusa marzyła od dziecka, właściwie jak tylko o nim usłyszała i z zazdrością patrzyła na czarodziei posiadających tę umiejętność. Ciekawiło ją, jaki kształt przybrałby u niej. Przestudiowała wiele książek związanych z zaklęciem Expecto Patronum i wreszcie, przygotowana jej zdaniem, wyruszyła się z nim zmierzyć. Wkroczyła pewnym krokiem do jednej z opuszczonych klas i rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym stały jedynie stare, kolebiące się szafy. Nawet nie trzeba było się domyślać, co w nich było. Boginy. Chodziła w tę i z powrotem, jakby zastanawiając się, którą szafę otworzyć. Przecież to nie ma najmniejszego znaczenia, zganiła się w myślach i zmarszczyła brwi. Zatrzymała się przed jednym z mebli. Z tylnej kieszeni wyjęła różdżkę i szarpnięciem otworzyła drzwi, jednocześnie szybko odsuwając się do tyłu. Ze środka wyłoniła się postać dementora. Mimowolnie zadrżała i zawahała się przez chwilę. A co, jeśli jej wspomnienie nie będzie dość silne? Szybko jednak odrzuciła te myśli i wykonała odpowiedni ruch nadgarstkiem, wypowiadając przy tym formułkę zaklęcia. Patrzyła jak zaczarowana, gdy z końca jej różdżki wypłynęła niebieska smuga światła, przyjmująca kształt lisa pustynnego. Udało jej się za pierwszym podejściem! Z radości aż straciła koncentrację, przez co patronus zniknął. Ale nie przejęła się tym. Ważne, że opanowała tę umiejętność.
Wchodzę do opuszczonej klasy, w drżących rękach trzymając różdżkę. Jestem pewna, że ćwiczyłam dość długo, ale z drugiej strony paraliżuje mnie strach. Nie do końca jestem pewna jak zareaguję, gdy moje obawy przybiorą cielesną postać. Przekraczam próg i natychmiast uderza mnie panujący tu półmrok. Brak tu szkolnych ławek, a na ich miejscach stoją stare, wysokie szafy. Gdy bogin pod postacią dementora opuszcza szafę bezskutecznie staram się skupić swoje myśli na czymś innym niż ciemne fałdy płachty wydobywające się zza drzwi. Przez chwilę stoję bezmyślnie, nie drgając nawet o cal, ale w końcu przybieram odpowiednią pozycję i wystawiam przed siebie różdżkę, tak jakbym chciała dźgnąć go w nieistniejące oko. Zaciskam zęby i staram się jak mogę przywołać odpowiednie wspomnienie. To zawsze był największy problem - jakie wspomnienie mogło wywołać u mnie radość? Sama dziedzina, jaką były Zaklęcia i Obrona przed czarną magią sprawiała mi przecież radość. Zamykam oczy i staram się z całych sił uniknąć obrazów płomieni malujących się pod powiekami. Niewiele później dostrzegam błękitne oczy i niemal czuję zapach róż. Widzę przed oczyma jego, Carmę, a nawet ciotkę próbującą usilnie wpoić mi podstawy Zielarstwa. Kiedy otwieram zamknięte na kilka sekund oczy przede mną stoi mój obrońca - postawny, świetlisty lew, który zdaje się groźnie ryczeć na przeciwnika. Jestem tym tak bardzo oszołomiona, że aż natychmiastowo tracę zmysły i patronus znika bezpowrotnie. Wiem jednak już doskonale jak poradzić sobie z tym zaklęciem, więc zadowolona chowam różdżkę i mam nadzieję, że kolejne próby przysporzą mniej problemów. Z lekkim uśmiechem na ustach opuszczam klasę, starając się nie myśleć o tym w co musiałabym się wpakować żeby użyć zaklęcia.
IV ROK Evie od zawsze była dzieckiem bardzo ambitnym, szczególnie jeśli w grę wchodziły zaklęcia. Panna Lynn uwielbiała od zawsze wertować najbardziej opasłe tomiszcza, przynajmniej w teorii zapoznając się z dużą ilością zaklęć, nawet tych, których jeszcze nie miała prawa umieć. Cała rodzina zawsze chwaliła jej umiejętności w dziedzinie rzucania uroków i Evie, jako drobny i uroczy podlotek, całkowicie im wierzyła. Była taka utalentowana, że mogła wszystko. W tajemnicy postanowiła więc próbować swoich sił z zaklęciem patronusa. Dziewczynka wpatrywała się w bogina z zaciętym wyrazem twarzy, powtarzając sobie w myślach, że dementor nie jest prawdziwy. I doskonale jej to wychodziło. Tak doskonale, że zupełnie zapomniała, że istotniejszą kwestią jest skupienie się na jakimś przyjemnym wspomnieniu. Starała się przypomnieć sobie jakiś miły dzień z rodzicami, wycelowała różdżką i szepnęła zaklęcie... A z jej końca wydobyła się jakaś mizerna wstążka. To w książkach wyglądało trochę lepiej... Evie jednak się nie poddawała i już następnego dnia ponownie zawitała w klasie. Tym razem jednak racjonalne myślenie całkowicie jej się wyłączyło. Stanęła na środku jak słup soli, prawie uniosła różdżkę, po czym z dziecięcym piskiem (to naprawdę nie był krzyk) uciekła z klasy. Trzecia próba znowu okazała się być trochę lepsza. Głowa małej dziewczynki aż pulsowała, gdy próbowała pamiętać o wszystkich istotnych aspektach. Zawiodła dykcja. Pomarańczowe światło uderzyło w kilka szafek, z których zaczęły wyłaniać się boginy. Nawet nie miała co próbować... Evie podjęła jeszcze kilka prób, zwyczajnie beznadziejnych. Skończyło się to, kiedy rodzice przypadkiem dowiedzieli się o wszystkim od Lily i kategorycznie zakazali Evie dłużej przychodzić do tej sali...
VI ROK Tym razem była już gotowa. Evangeline na długi czas odłożyła naukę zaklęcia patronusa, ale teraz wkroczyła do dobrze znanej sali pewnym krokiem ze spokojnym wyrazem twarzy. Ledwie bogin się pojawił, Evangeline subtelnym machnięciem różdżki przywołała swojego obrońcę. Srebrzysty, puszysto wyglądający królik bez problemu odpędził postać dementora, a nawet na moment przystanął, by Lynn mogła nasycić oczy jego uroczą postacią. Nie wątpiła, że nie zawiedzie on jej w razie kryzysowej sytuacji.
Odkąd pamiętał, nie potrafił wyczarować cielesnej formy Obrońcy. Brakowało mu pozytywnych reminiscencji; umysł odmawiał współpracy, oblepiony przez strach odrzucał w ogarnięty ciemnością kąt rozsądek. Nie umiał ich znaleźć - jakby błądził w bezkresnej i mętnej wodzie, przepływającej między palcami bez najmniejszej zdobyczy. Nic. Absolutne nic. Rażąca bezsilność. Nie lubił czuć się od innych gorszym. Nie lubił - zwłaszcza teraz - żyć z świadomością ewentualnych problemów i napotkania ściany z powodu braków w nauce zaklęć. To dlatego ponownie je zgłębiał - kolejną dziedzinę prócz transmutacji, wdrażał się w opisy formuły Patronusa i najważniejszych cech, jakie należy wziąć pod uwagę. Teoria jednakże nie równała się w żadnym stopniu praktyce. Musiał - prędzej czy później - samemu, ponownie spróbować. Widok wychudłej, odzianej w czarną, wyświechtaną tkaninę sylwetki, przeszył mężczyznę chłodem. Sytuacja była niemal analogiczna - cholerajasna, n a d a l nie potrafił wyłapać czegoś dostatecznego. Jedynie licha smuga wydostała się z jego różdżki, bezkształtna, bezwartościowa, niewystarczająca - aby skuteczniej odepchnąć. Jak zawsze. Próbował przeanalizować to wszystko, wędrując poprzez wspomnienia - doszedł do swoistej syntezy (może to było dla niego wyjściem?), wspólne chwile z rodziną, osobiste sukcesy, wreszcie dnie spędzane z tymi wyjątkowymi. Dawno nie miał aż takiej determinacji. Wraz z jego głosem, podniesionym i pełnym emocji, z końcówki różdżki wyprysnął kształt srebrzystej pantery, poruszającej się zwinnie w przestrzeni powietrza. Zamarł. Ekscytacja i szok pozbawiły go koncentracji - zwierzę równie szybko zniknęło, co zdołało zagościć. A jednak. Był w stanie.
Kostki: 2 i 5
Ostatnio zmieniony przez Daniel Bergmann dnia Pią Maj 18 2018, 00:51, w całości zmieniany 1 raz
VI rok Pchany raczej chęcią zdobycia fajnej umiejętności która wygląda widowiskowo, niż pragnieniem posiadania możliwości obrony przystąpił do nauki wyczarowania patronusa. Nie był orłem, ale akurat obrona przed czarną magią i zaklęcia były przedmiotami, które nawet lubił. I, co istotniejsze, na których zdarzało mu się pojawiać częściej niż raz w miesiącu. Pewien swego miał w głowie masę wspomnień, które w jego opinii spokojnie powinny poradzić sobie z dementorem. Miał to szczęście, że jego dzieciństwo należało do szczęśliwych, bez szału czy przepychu, ale trudno na cokolwiek narzekać. Choć akurat jako radosne wspomnienie aktualnie przywoływał pierwsze w życiu chwile uniesień podczas jednej ze schadzek z wesołą dzierlatką. Ćwiczył trochę, sporo jak na jego wkład własny w zdobywanie umiejętności, toteż bez stresu podszedł do kolejnej próby. Nie w jego zwyczaju było wątpić we własne możliwości toteż drobny egzamin nie wywoływał w Finleyu uczucia strachu czy niepewności. Wiedział, że się uda, wiedział, że potrafi, czuł się więc całkowicie swobodnie. Wyciągnął różdżkę i skupiony spojrzał w stronę szafy. Nie minęła chwila, a bogin przybierając postać strażnika Azkabanu wyskoczył z szafy. Nicholas nie dał się zbić z pantałyku, chłodnym i opanowanym głosem wypowiedział zaklęcie wykonując odpowiedni ruch różdżką. Natychmiast z jego końca wyskoczyła zwinna kotka, z gracją prowadząc marę z powrotem do szafy. Rozbawiony kształtem, jaki przybiera jego patronus stracił skupienie i obrona momentalnie zniknęła, umiejętność jednak pozostała. Lubił zwinne kotki i z chęcią pozwoli jednej bronić się przed dementorami!
Kostka: 5 Patronus: zwinna kotka
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Zdolność rzucania Zaklęcia Patronusa była pewnego rodzaju modą, trwającą długo - zbyt długo. Prestiżowa umiejętność wyczarowania zwierzęcego strażnika, przypominającego majestatyczną zjawę, wzbudzała podziw i zapierała dech w piersiach. Mefistofeles nigdy nie lgnął do klasy, w której z każdej strony mógł wyskoczyć na niego bogin-dementor; nie, jeśli jedyną nagrodą miało być wyduszenie z różdżki srebrzystej mgiełki, tragicznie zbędnej w dodatku. Mimo wszystko w końcu uległ książkowym wzmiankom o patronusach, poniekąd odczuwając nagle dziwne pragnienie, aby przetestować swoje umiejętności. Próbował już kiedyś, akurat niedługo po śmierci matki, ale do tego nie chciał się przyznać - w końcu stchórzył, nie będąc w stanie skoncentrować się wystarczająco mocno na jakimś szczęśliwym wspomnieniu. Miał ich wiele, a jednak skupienie znikało, gdy tylko bogin przypominał o jakichś mniejszych lub większych tragediach. Nie wiedział, skąd teraz taka pewność siebie. Zawędrował do sali, ściskając mocno różdżkę i zastanawiając się, czy przypadkiem zakłócenia magiczne nie utrudnią mu sprawy jeszcze bardziej; być może to potęga wyzwania tak motywowała go do działania? Stanął w odpowiednim miejscu, powtarzając w myślach formułkę zaklęcia niczym mantrę. Na widok dementora sunącego w jego stronę zamarł, idiotycznie pozwalając mu się zbliżyć tak, że czuł lodowate palce na własnym przedramieniu... I próbował myśleć o czymś szczęśliwym, poważnie. Wspomniał wypad na lody z dzieciństwa (ojciec właśnie dostał wypłatę!), wyjątkową pełnię sprzed kilku lat, a nawet jakiś błahy romans, który potoczył się zaskakująco sympatycznie i przyjemnie. Zaraz jednak przypomniał sobie o braku rodziców, o ryzyku związanym z likantropią i zakłóceniami, a także o przelotności tamtej znajomości. I tkwił w miejscu trochę za długo, niemal tracąc szansę na rzucenie zaklęcia. - Expecto patronum - wyrzucił z siebie jakby automatycznie, unosząc różdżkę. Tknęło go coś w zniecierpliwionej myśli, że nie jest już dzieckiem, ma własne mieszkanie, w dodatku tak przytulne i cudowne, tak idealne. Zorientował się w tej jednej chwili, że wcale nie potrzebował wiele, bo niesamowite szczęście ogarniało go już w momencie, gdy malował ściany. Własne ściany. Posiadanie własnego kącika i świadomość zapracowania na każdy centymetr kwadratowy, wspomnienie chlapania farbą na kogoś, z kim chciał spędzać czas - to właśnie sprawiło, że z różdżki Mefistofelesa wysunęła się wpierw nieco bezkształtna postać. Patronus nie utrzymał się długo, odgonił bogina i zaraz zniknął, ale jego formę dało się w tym pośpiechu wychwycić. Wilkołak, oczywiście.
Usłyszał o patronusach od ojca, będąc jeszcze na tyle małym, że ledwie potrafił dojrzeć, co znajdowało się na blacie kuchennych. Tamtego wieczora nie musiał jednak sięgać rączkami ku górze czy gimnastykować się i stawać na palcach, ponieważ zamiast oddawać się dziecięcemu pragnieniu eksploracji wszystkiego co możliwe, siedział u rodzica na kolanach, zasłuchany, z lekko rozdziawioną buzią. Benjamin Rivai był człowiekiem ambitnym, toteż nie ukrywał swojej dumy w trakcie opowieści o boginie, którego odesłał z powrotem do szafy srebrzystym hipogryfem, wyrwanym z różdżki za pierwszym podejściem. Fascynację i podziw brzdąca tylko dopełniło głośne Expecto Patronum!, które natychmiast uformowało się w zwierzęcego obrońcę ojca. Galopem przebiegł po pokoju, niemal muskając policzek malca jednym ze swoich półprzezroczystych piór. Liam wyciągnął ręce, a nawet zeskoczył z kolan Benjamina, żeby pogonić za wyczarowaną bestią, acz zabawa nie trwała długo, bo mglisty hipogryf rozpłynął się w powietrzu, nim chłopczyk zdążył dosięgnąć go palcami. Tego samego dnia mały potomek Rivai’ów do późnej nocy biegał zaciekle po podwórzu z patykiem w dłoni, uparcie starając się wyczarować własnego patronusa, umierając przy tym z ciekawości, jak mógłby wyglądać… … i w zasadzie ciągnął swoją agonię aż do końca piątej klasy, kiedy wreszcie zdecydował się stanąć naprzeciw „dementorowi” i przetestować własne umiejętności. Przybrał odpowiednią pozycję, lekko uginając nogi i wyciągając przed siebie różdżkę. Minę miał skupioną, ze wzrokiem niezmiennie wbitym w kryjówkę bogina. Nie czuł najmniejszego lęku, przyjmując za taktykę rozmyślanie o przyjemnych rzeczach odkąd tylko przekroczył próg sali… a szczęśliwych wspomnień miał mnóstwo. Wspólne żarty z przyjaciółmi. Najdrobniejszy, szczery uśmiech Neirina, którego nie wydobył z siebie „bo tak wypada”, a faktycznie coś czuł. Nauczyciel dał mu sygnał. … miękka sierść kota. Jego donośne mruczenie przy uchu. Szafa otworzyła się, a z niej niczym strzała wyleciał dementor, ciągnąc za sobą długą, poszarpaną szatę w kolorze obrzydliwej czerni. Wyciągnął ku Puchonowi kosmate palce, roztaczając wokół aurę beznadziejności. Srebrzysty hipogryf galopujący po pokoju i jego drobne, dziecięce ręce, które próbują go złapać. - Expecto Patronum! – wymówił, dokładnie wykonując kolisty ruch ręką. Z krańca różdżki niemal od razu wystrzelił jasny snop światła, który energicznie rzucił się w kierunku dementora. Choć stworzenie nie było duże, wykonało swoją powinność fenomenalnie, odsyłając bogina z powrotem do szafy, by po skończony zadaniu… nie rozpłynąć się w powietrzu od razu. Liam wyprostował się, nieco zaskoczony… acz nie potrafił nie uśmiechnąć się na widok tak rozkosznej formy własnego patronusa. Zwierzę zakręciło się kilka razy po pomieszczeniu, biegnąc nieco niezdarnie na krótkich łapkach wokół chłopaka, jakby próbując zaprosić go do zabawy. Zdążywszy trącić go puszystym ogonem, rozpłynęło się w końcu w powietrzu, pozostawiając Liama ze śmiechem na ustach.
Czas: Koniec V klasy. Kostka: 6.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Prawdę mówiąc, to wspomnienie już zacierało się w mojej pamięci. Moje pierwsze próby wyczarowania patronusa czyniłem jeszcze za czasów uczniowskich. Całe szczęście, bo gdybym zabrał się za to niedawno, pewnie byłoby mi o wiele trudniej niż wtedy, gdy nie nosiłem na twarzy pamiątki po smoku. Życie cieszyło mnie o wiele bardziej, więc sądziłem, że wyczarowanie obrońcy będzie naprawdę proste. Już wtedy miałem tendencję do przeceniania własnych umiejętności. Do kursu podchodziłem tylko raz i zdałem go za pierwszym razem, ale wciąż wspominałem niedosyt, jaki wtedy mi pozostał. Zupełnie nie potrafiłem sobie przypomnieć z jakiego wspomnienia wówczas korzystałem i jaki wcześniej był mój bogin. Byłem o wiele szczęśliwszym człowiekiem, a mimo tego zaklęcie sprawiło mi kłopot. Pamiętałem, że na początku zesztywniałem, opanowany odruchowym strachem przed moim największym lękiem. Wziąłem głęboki wdech i starałem gorączkowo skupić się na najszczęśliwszym wspomnieniu, jakie potrafiłem wówczas przywołać. Prawie spanikowałem, gdy poczułem na sobie dotyk bogina, ale wtedy zaklęcie wreszcie się udało. Mglista, ledwie widoczna surykatka zalśniła pomiędzy nami, po kilku sekundach rozpływając się w powietrzu. To wystarczyło. Na szczęście, bo z klasy i tak wyszedłem nieco drżący.
Marceline długo wahała się względem przystąpienia do nauki patronusa, jak gdyby wątpiąc w swoje wspomnienia, dzięki którym osiągnęłaby zamierzony efekt. Oczywiście, było to nad wyraz problematyczne, choć nadszedł ten długo wyczekiwany moment, by wreszcie faktycznie zmierzyć się ze strachem i spróbować pokonać bogina. Węże stanowiły dla krukonki niemały problem, z którym borykała się od dawna. Nie chodziła o jakiekolwiek traumatyczne przeżycie, a sam fakt - długie, w jej mniemaniu obślizgłe i straszące wielkimi zębiskami, które tylko czekały na wbicie w delikatną membranę skóry. W wyczekiwaniu stała przed ogromną szafą, z której to wypełzł gad, a ona stała jak zaklęta. W pierwszej chwili nie była świadoma, co należy zrobić, aż do chwili, kiedy to wreszcie przypomniała sobie strukturę zaklęcia, prawidłowy ruch ręką i formułę. - Expecto Patronum! - powiedziała donośnie, a jasna łuna wystrzeliła z różdżki. Oniryczny dymek przemienił się w drobnej budowy kruka, który ewidentnie wiedział co należy robić. Bez trudu zaatakował węża, choć nieoczekiwane potknięcie zaniechało prawidłowości w pełnym wykonaniu czaru. Bogin zniknął, pomimo niepełnego dopracowania czaru. Niemniej, Holmes była pewna, że następnym razem może być dużo groźniej niż na takich zwykłych ćwiczeniach.
Każdego zaklęcia można było się nauczyć i na każde prędzej czy później przychodziła pora. Expecto Patronum siedziało w mojej głowie już od dobrych dwóch lat. Zdarzało się, że widywałem starszaków posługujących się tym zaklęciem i zazdrościłem im. Bardzo chciałem poznać swojego patronusa. Wiedziałem, że wszystko musi się zakończyć w tej ponurej klasie. Zakończyć albo może raczej zacząć. Przygotowywałem się do tego momentu przez dobrych kilka miesięcy. Nigdy jednak nie wyciągałem różdżki w kierunku dementora - bogina zresztą też nie. Stresowałem się, kiedy stałem przed starą, trzęsącą się szafą. Wiedziałem, że nic mi nie grozi, ale i tak nie chciałem ponieść porażki. Powiedziałem, że nie wyjdę stąd dopóki nie wyczaruje patronusa i nie chciałem, by trwało to kilku dni. Byłem dosyć ambitny pod tym względem. Zacisnąłem palce na swojej dziesięcio calowej topoli i wziąłem głęboki oddech. Czułem się jakbym na moment odpłynął do zupełnie innego świata. W moim wyobrażeniu szafa jakby nieco urosła i dużo bardziej przypomniała bramę, niż schowek na ubrania. Jej drzwi z hukiem otworzyły się na oścież. Wewnątrz panowała kompletna ciemność, a z niej powoli zaczął się wyłaniać potwór. Zwykły dementor - powtórzyłem cicho w myślach, Łatwo było powiedzieć, dużo trudniej było zacząć działać. W głowie zacząłem dopiero szukać radosnych wspomnień, a duch powoli się zbliżał. Cicho wyszeptałem zaklęcie, jakby mi nic lepszego już nie zostało. Coś żałosnego wydobyło się z mojej różdżki, a ja zrobiłem się cały czerwony ze wstydu. Co z tego, że był tutaj jedynie bogin. I tak miałem wrażenie, jakby się śmiał ze mnie, kiedy wracał do szafy. Parsknąłem śmiechem, kiedy drzwi się zamknęły. Zrobiłem coś tak żałosnego, że nawet ja nie mogłem się powstrzymać przed wyśmianiem tego czegoś. Pokręciłem głową lekko na boki i szybko ochłonąłem. Wiedziałem, że źle się do tego zabrałem. Raz jeszcze przemyślałem swoje wszystkie spojrzenia. Ile z nich było radosnych? Wybrałem jedno - to najjaśniejsze. Byłem gotowy. Zamknąłem na chwile oczy, a stare zawiasy zaskrzypiały. Spojrzałem na bogina i szczerze się uśmiechnąłem. Wyciągnąłem rękę przed siebie. -Expecto Patronum! - wypowiedziałem głośno i bardzo wyraźnie. Mój patronus błyskawicznie wyleciał z różdżki i zamknął dementora z powrotem w szafie. Zatoczył koło po pomieszczeniu, a ja śledziłem go wzrokiem, zastanawiając się co to takiego. Dopiero po chwili przysiadł na moim wyciągniętym przedramieniu, a białe smugi rozpłynęły się w powietrzu i ukazały jego prawdziwy kształt. Przepiękny jastrząb spoglądał prosto w moje oczy. Byłem bardzo dumny.
Czy była ambitna? Bardzo. Od kiedy tylko zaczęła szósty rok nauki chciała za wszelką cenę nauczyć się jednego zaklęcia - patronusa. Co prawda z dementorami nie miała doczynienia ani boginami jednak wolała być ubezpieczona na przyszłość. Pewna swoich umiejętności weszła do klasy wiedząc doskonale, że da sobie radę. Przecież nie mogło być tak źle. Prawda? Gdy tylko bogin wyłonił się z szafy zmarła. Zapomniała nawet podnieść do góry różdżki. Wilkołak był wielki. Z jego otwartej paszczy ciekła ślina, a jego oczy były skierowane w jeden punkt. W Isabelle. Ogarnął ją paraliż. Nie mogła nic zrobić,a gdy bestia ruszyła w jej stronę jedynie krzyknęła uciekając w stronę drzwi. Z głośnym trzaskeim zamknęła je za sobą opierając się o nie. Kropelki potu ozdobiły jej czoło, a przyśpieszony puls nie dał się uspokoić. Kilka głębszych wdechów dało lekkie poczucie bezpieczeństwa. - Głupia. Przecież to bogin. - mówienie do siebie nie pomagało. Trzęsącą się ręką ogarnęła kosmyki włosów z oczu. I ona niby taka odważna? Gdyby ktoś ją teraz zobaczył z pewnością wysmiałby ją na miejscu. Na szczęście korytarz był pusty. Pięć minut później była w stanie odetchnąć się od drzwi i zacząć logicznie myśleć. Na samo wspomnienie krzyku jaki z siebie wydała widząc tą bestie roześmiała się. Czy naprawdę była aż tak głupia? Na to wygląda. Aż złość sama zaczęła w niej wzbierać. Przecież była Cortezem do cholery! Zaciskajac mocniej pięści weszła jeszcze raz do pokoju. Tym razem nie chcąc odpuścić. Stanęła jeszcze raz przed szafą ściskając mocno różdżkę. Bogin znów wyszedł z szafy w formie wilkołak. Znów patrzył na nią tymi żółtymi ślepiami i znów zmierzał w jej stronę. A ona? Czekała. Jakby mając nadzieję, że magia sama zacznie działać. Nie stało się tak. Zamiast tego poczuła oddech bestii na swoim policzku i zaciskającą się łapę na jej ramieniu. Wspomnienie przyszło jakby z nikąd. Jej brat stał przed nią z małym pakunkiem. Od razu je rozpakowała, a w środku był wąż. Nie jakiś tam wąż, a żmija zygzakowata. Nemezis. Pierwsze zwierzę które ją zaakceptowało obdarzając bezwarunkową miłością. Uśmiech sam wypłynął na jej usta, a z różdżki wypłynął wąski strumień światła kształtując się w... Czy to był Demimoz? Tak. Z pewnością to był on. Widziała go tylko przez chwilę, gdyż zaraz po odgonieniu bogina zniknął. Stała tak jeszcze chwilę przypominając sobie jego wygląd po czym schował różdżkę i wyszła z pomieszczenia. Zadanie wykonane.
Myślał nad tym długi czas. Przygotowywał wspomnienie starannie i co rusz je analizował. Wiedział co dawało mu niegdyś najwięcej szczęścia lecz nie był pewien czy to nie jest zbyt mało. Nie spieszył się, a jednak stres zżerał go od środka. Rzecz jasna nie mógł tego po sobie pokazać, nie godziło się to z jego naturą. Patrzył na szafę od dobrych paru minut. Różdżkę obracał między palcami, a serce dudniło mu w piersi ostrzegawczo. Był pewny swego, chciał tej mocy. Zamknął oczy i wyrównał swój oddech. Nie ma co zwlekać, musi przejść do praktyki. Uchylił powieki, wykonał nieznaczny ruch różdżką i klamka ugięła się z głośnym jękiem. Ze środka szafy wydostała się mroczna sylwetka otoczona dławiącym mrokiem. Finn otworzył szeroko oczy, rozchylił usta, na których zamarła inkantacja. Ciemność go wołała. Majaczący przed nim dementor unosił się nad drewnianą podłogą i wyciągał ku niemu kościstą dłoń. Żądał bólu i złych wspomnień. Przybliżał się, wtłaczając w Finna lodowate zimno, przed którym się tak pieczołowicie chronił. W pokoju zrobiło się ciemno, buro, chłodno... Szponiaste rozłożone ku niemu palce przywodziły na myśl nieme zaproszenie - chodź do mnie, oddaj mi piękno, wchłoń w siebie zło i samotność, wszak taki jesteś naprawdę... Nie mógł oderwać oczu od dementora. Był hipnotyzujący, tak strasznie nie chciało mu się z nim walczyć. W pewnym momencie Finn zacisnął blade palce na różdżce, w której rdzeniu wplecione było pióro memortka. Jasne brwi Finna zbiegły się ku sobie. W jego myślach pojawił się Kaj. Szczęśliwe ślepia, merdające dwa ogony, wesołe szczeknięcia i swoja własna radość, gdy jako przygłupi dzieciak ganiał się ze zwierzęcym przyjacielem... Małe-wielkie szczęście, od którego wszystko się zaczęło. Jego usta poruszyły się. Pojawił się szept - Expecto patronum. Chłód napierał na niego, widział nad sobą paszczę dementora, lecz nie chciał tej ciemności. Uniósł różdżkę wyżej, wibrowała ciepłem między jego palcami. Gorąc zaatakował jego nadgarstek, czuł ubywającą z siebie moc. Świst zaklęcia rozjaśnił obszar między nim a dementorem. Łzy popłynęły ciurkiem po jego policzkach, gdy cofnął się odruchowo i upadł na podłogę. Blada, niemalże przezroczysta forma patronusa miała dwa ogony. Odepchnęła imitację dementora, oczyściła pokój z gęstniejącej atmosfery. Drzwi szafy zamknęły się z hukiem, zamek zaskoczył i uwięził w środku potwora. Finn nie mógł wstać, nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Dłonie trzęsły się i choć łzy zniknęły tak szybko jak się pojawiły, nie mógł się uspokoić. Otarł oczy, wtłoczył w siebie zapas tlenu i zapanował nad sobą tak, jak zawsze to czynił od wielu lat. Zajęło mu to więcej czasu niż dotychczas lecz był w samotności, nie musiał się spieszyć. Czuł w piersi tłoczące się ciepło, tęsknotę i żal. To przez to ostatnie nie zdołał obronić się w bardziej widowiskowy sposób. Przysunął różdżkę do piersi i westchnął głęboko z ulgą. Pierwszy raz udało mu się dojrzeć formę jego własnego patronusa. Po części nie był tym zdziwiony, a jednak gdy przyszło co do czego nie mógł opanować wzruszenia. Siedział na drewnianej podłodze kilka minut kontemplując to, co czuł i to co osiągnął. Czekało go wiele pracy, wiele wizyt, by się udoskonalić i doprowadzić zaklęcie do perfekcji lecz nie leżało to poza jego możliwościami. Podniósł się, otrzepał z niewidzialnego kurzu. Wzdrygnął się cały od wspomnienia przejmującego zimna i beznadziejności, a gdy przypomniał sobie merdające dwa ogony mimowolnie się uśmiechnął. Przyjdzie tu. Nie jeden raz, a dziesięć. Musi go ujrzeć całego, po prostu musi.
Ta sala była jej doskonale znana od dłuższego czasu. Do tej pory nie miała jednak odwagi, by się tutaj zjawić i spróbować swoich sił. Dopiero ostatnie wydarzenia, głównie związane z wydarzeniami Nocy Duchów oraz kilka prób samodzielnego doszkalania się z zaklęć sprawiły, że nabrała nieco większej pewności. Po uchyleniu drzwi, przed sobą ujrzała rząd szaf, a każda z nich, jak na zawołanie, silnie się zatrzęsła, jasno pokazując, jak bardzo znajdujące się wewnątrz boginy chcą ponownie ujrzeć jakąś ze swoich przerażonych ofiar. Strach był dla nich pożywką, jednak ta wiedza nie była niczym nowym dla Jack. Zresztą nie przybyła tutaj walczyć z samym strachem, a z iluzją dementora. Bardzo konkretnymi środkami, których do tej pory nie miała okazji się nauczyć. Konieczność trzykrotnego otwierania zamka za pomocą zaklęcia mogłaby zbić ją nieco z tropu, jednak nic takiego się nie wydarzyło. Berkeley była na posterunku, była gotowa, była wystarczająco silna. Widok dementora nie wzruszył jej. Czuła swoją przewagę w każdej sekundzie, gdy tylko miała u boku wiśniową różdżkę. Przy wypowiadaniu inkantacji, głos miała czysty i donośny. Wspomnienie, jakim się posłużyła, było potężne, niezmącone, otulające duszę. Magia ujawniła się w niezachwianej, najszlachetniejszej, imponująco trwałej postaci. Jej Nundu wyprostował się dumnie i napuszył, aby następnie przejść do ryku. Wyniosłego, majestatycznego. Bogin umknął do swojego kąta, nawet reszta szaf ucichła. Patronus przeniósł wzrok na Jack, co początkowo skojarzyło jej się z tym, że miała być jego następnym celem zaraz po udawanym dementorze. Prawda była jednak inna. Ta dostojna kreatura ukłoniła się przed nią. Magiczny Nundu złożył hołd jej sztuce czarowania i zadeklarował lojalność. Stał się jej tarczą, opoką, przyjacielem. I to był moment, w którym Puchonka zdecydowanie pękła z przeładowania emocjami. Straciła koncentrację nie ze strachu, czy braku umiejętności, a z rozczulenia i nadmiernego rozkwitu kwiatów wyobraźni. Patronus zniknął, żegnając się rykiem. Ona sama miała łzy w oczach. Łzy szczęścia, łzy wzruszenia. Postanowiła pospiesznie opuścić pomieszczenie. Ale co do posługiwania się zaklęciami, nie dało się jej tym razem niczego zarzucić. To było coś. Zdecydowanie.
Do zaklęcia Wezwania Obrońcy podeszła bardzo ambitnie. Przestudiowała wszystkie dostępne dla niej księgi, aby zebrać odpowiednią ilość wiedzy na temat zaklęcia, które postanowiła opanować. Nie sądziła, by miała wykorzystać je do odpędzania dementorów, ot potrzebowała sprawdzić czy się jej uda. Nie powiedziała o niczym bratu ani nie pochwaliła się rodzicom. Po cichutku przemknęła korytarzem i wślizgnęła się do odpowiedniej sali. Potrafiła nadstawiać ucha, szczególnie kiedy to starsi uczniowie dysputowali na temat tego niezwykłego miejsca. Trzeba przyznać, że stresowała się, choć starała się do nie przyznawać do tego przed samą sobą. Uważana jest czasami za fajtłapę, a więc potrzebowała asa w rękawie. Wyciągnęła czyściuteńką różdżkę przed siebie i uniosła dumnie podbródek. Jeśli w przeczytanych księgach statystyka i szacowanie powodzenia zaklęcia jest prawdziwe, to jeśli uniesie wyżej różdżkę i stanie w odpowiedniej odległości od szafy, powinno się jej udać. Wystarczy przywołać szczęśliwe wspomnienie. Nabrała tchu, dodała sobie odwagi i otworzyła zaklęciem zamek w szafie. Drzwi skrzypnęły, a po chwili ze środka wydobył się czarny dym, który okazał się porwanym poruszającym się w powietrzu płaszczem. Sinisiew zbladła, mimowolnie podniosła głowę, by popatrzeć na dementora. Jej poliki pokryła czerwień, otworzyła szeroko oczy i znieruchomiała. Powinna uciekać, czemu zrobiło się tak zimno? Dlaczego słyszy w uszach pisk, a w oddali dziwne zawodzenie? Przełknęła ślinę, dłoń jej drżała, cofnęła się pół kroku. Do jej oczu napłynęły łzy, gdy aura dementora otoczyła ją ze wszystkich stron niczym pasma chcące wydusić z niej szczęśliwe wspomnienia życia. Koścista ręka zbliżała się, czarne szpony były tuż tuż, gdy nagle zebrała się w sobie. Zacisnęła palce na różdżce, nabrała ponownie tchu i przywołała wspomnienie niedzielnego rodzinnego obiadu, gdy Rufus stroi miny, gdy Naevius wybucha misiowatym gromkim śmiechem, gdy Vinícius spada z krzesła ze śmiechu. Popatrzyła oczyma wspomnienia na matulkę, która próbowała zachować powagę. I tato, kochany tato z szerokim, marzycielskim uśmiechem, kiedy spoglądał na swą córę. Głośno wypowiedziała dwa słowa - Expecto Patronum. - wyraźnie, zadbała o każdą sylabę, bowiem już wyćwiczyła inkantację. Coś zaczęło się dziać, zmieniać. Różdżka z rdzeniem z włosy kelpii zadrżała pomiędzy jej palcami i po chwili wypuściła z siebie jaśniutką, bladą smugę, która po chwili uformowała się w... ptaka? Sini otworzyła szerzej oczy i oniemiała wpatrywała się jak ptasi patronus przepędza kościstą dłoń i wpycha dementora z powrotem do szafy. Rozpoznała w nim flaminga, choć bez tego różu nie od razu się zorientowała. Gdy wypuściła powietrze z płuc, upadła od razu na kolana i cicho zapłakała z emocji, z wrażeń, z sukcesu, jaki osiągnęła. Wiedziała, wiedziała, że ułatwiła sobie zadanie ćwiczeniom wymowy zaklęcia, jak i oszacowaniem odpowiedniej odległości i kąta nachylenia różdżki. Coś musi w tym być. Po paru minutach podniosła się, otrzepała rajstopy z niewidzialnego kurzu i wybiegła z sali. Nie chciała tu wracać, oj nie.
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
Po cichutku, na paluszkach weszła do klasy. Nie rozejrzała się, tylko od razu czmychnęła w kąt, by pozostawić tam swoją torbę i wyjąć różdżkę. Włosy związała gumką na czubku głowy, ubrana najwygodniej w świecie, owszem, jak mugol. O dziwo w szortach. O tak długie godziny teorii i praktyki na sucho doskonaląc rzucanie tego zaklęcia.Mad od razu wiedziała jak go unieszkodliwić i czym jak się pojawił bogin. Wzięła głęboki oddech i rozejrzała się po klasie. Do głowy przyszła jej pewna myśl, wspomnienie z wczorajszego wieczoru. HA! Mam!Jaka to była radość! Że już o poziom wyżej od rówieśników, a nuż zaskoczy kogoś tym ze umie.Uniosła różdżkę, zgrabnym ruchem nadgarstka zrobiła obrót, wycelowała w ścianę, od której stała kilkanaście metrów dalej. - Expecto Patronum! - Melodyjny głos Mad odbijał się echem po klasie, formułka zaklęcia wymówiona bardzo wyraźnie.Z końca różdżki wyleciał nagle KOLIBER.Szybował w górze raz w lewo raz w prawo i w górę i w dół. KOLIBER znakomicie przegonił dementora,który wrócił szybko z powrotem do szafy.Ale najwyraźniej wcale nie zamierza tak szybko zniknąć. Gryfonka postanowiła się dokładnie mu przyjrzeć.Wyszła z klasy zadowolona z patronusa. 6 z/t PATRONUS:KOLIBER
Aiden Nic'Illeathian
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : Tatuaż pod obojczykiem: "Envole-moi"
Na szóstym roku nauki w Hogwarcie, Aiden doskonale zdawał sobie sprawę co go miało czekać... Zaklęcie Patronusa. Sam nie do końca wiedział, jak ma to się w ogóle odbyć. Do tej pory nie czytał jeszcze o tym zbyt wielu informacji doskonale zdając sobie sprawę z tego, że i na to przyjdzie czas. Niestety, zegar tykał nieubłaganie, a temat coraz częściej przewijał się w rozmowach ze znajomymi, przyjaciółmi czy nawet rodziną. Szczególnie na naukę zaklęcia namawiał go oczywiście nie kto inny, tylko nadzwyczaj ambitna matka. Sama stosunkowo szybko opanowała to zaklęcie, co jeszcze bardziej pogłębiało presję w chłopaku. Blondyn postanowił wrócić wcześniej z ferii zimowych i nadrobić braki nie mogąc już wytrzymać ciągłych pytań, kiedy w końcu zmobilizuje się do pracy. Godziny spędzał w bibliotece ślęcząc nad zagadnieniami teoretycznymi – odpowiednim ruchem różdżki, intonacją czy dykcją i w końcu samą formułą. Doskonale zdawał sobie sprawę z genezy zaklęcia jak i tego jak prawidłowo powinno się je stosować. Słowem wiedział wszystko co powinien, a przynajmniej tak mu się wydawało. Ostatni dzień ferii zimowych był dniem sądu. Właśnie wtedy wypadała jego dość umowna, ale jak sobie w duszy obiecał, kompletnie nieelastyczna data wielkiego sprawdzianu. Absolutnie nie rozumiał tego, dlaczego tak bardzo się stresuje. Przecież każdy, prędzej czy później, musi opanować to zaklęcie, a on przecież był do tego świetnie przygotowany. W swoim standardowym, codziennym ubiorze powoli wkroczył do sali, w którym znajdowały się szafy, z zaczarowanymi boginami. Doskonale wiedział jakiego widoku ma się spodziewać. Przyjął pewną pozycję i wyciągnął różdżkę. Leciutko, prawie szepcząc rzucił pod nosem zaklęcie Alohomora, by drzwi od jednej z szaf się otworzyły. Jego oczom ukazała się smutna, ponura i jednocześnie przerażająca postać dementora. Stworzenie ślamazarnie szybowało w kierunku chłopaka. Kilka milisekund zajęło u pozbieranie myśli. Doskonale wiedział, co było jego jedną z najszczęśliwszych chwil w życiu. Sprawny ruch różdżką i... - Expecto Patronum! - Wydusił siebie w jednej z ostatnich chwil. Z końcówki różdżki wystrzeliła mleczna struga poświaty, która szybko uformowała się w kształt dobrze znanego Aidenowi stworzenia. Zwierzę to doskonale znane było w Szkocji jako element fauny tamtejszych lasów i pól. Gronostaj zaczął szybko i zwinnie skakać wokół dementora odganiając go w kierunku szafy. Chłopak wielce zadowolony ze swoich poczynań dość szybko niestety rozproszył swoją uwagę, a patronus - zniknął. Nie do końca zdając sobie jeszcze sprawę, dlaczego zaklęcie przestało tak szybko działać, chłopak zaczął iść w kierunku szafy by zamknąć drzwi. Niestety jego ciało wciąż będąc naładowane tak pozytywną jak i negatywną energia nie wykazywało zbytniej woli współpracy, co w konsekwencji skończyło się tym, że chłopak potknął się o własne nogi. Upadł dość boleśnie uderzając torsem o drewnianą podłogę sali. Zbierając z podłogi resztki godności i dumy chwycił leżącą nieopodal niego różdżkę i machnął nią w kierunku drzwi. - Colloportus... - Z okolic, w których leżało jego ciało dało się słyszeć ciche pojękiwania bólu. Cóż, faktycznie upadek nie wyglądał na jeden z tych zgrabnych i na jeden z takich, na który ciało jest choć w minimalnym stopniu przystosowane, poprzez napięcie mięśni do amortyzacji upadku. Niemniej jednak założony przez niego cel został spełniony. Aiden potrafił wyczarować patronusa, opanował to zaklęcie. Musiał się jednak liczyć z faktem, że następnym razem nie może dać się tak szybko rozproszyć, jak to miało miejsce w tym momencie.
Uwielbiam zaklęcia, chociaż nie ukrywał, że o wiele bardziej koncentrował się na tych pojedynkowych. Być może dlatego tak wiele czasu musiało upłynąć nim podjął próbę opanowania zaklęcia patronusa. Sporo o nim czytał, więc wiedział o nim praktycznie wszystko. Miał świadomość tego, że trzeba być bardzo skoncentrowanym, znał ruch, jaki trzeba wykonać nadgarstkiem, a także nie miał problemu z poprawnym wypowiedzeniem inkantacji. Do tej pory nie zastanawiał się jeszcze jednak nad swoim najszczęśliwszym wspomnieniem. Stanął więc na środku sali, próbują przypomnieć sobie najwłaściwsze. Musiał nieźle wytężyć mózgownicę, ale w końcu przypomniało mu się jak wziął udział w swoim pierwszym meczu quidditcha w drużynie Slytherinu. Zwyciężyli, a jego mama w prezencie zakupiła mu najnowszy model miotły. Nie przetrwał on co prawda do dziś, uległ zniszczeniu podczas któregoś z niezwykle intensywnych i brutalnych treningów, ale było to wspaniałe wspomnienie. Po pierwsze bowiem, były to jego początki z lataniem i quidditchem, który stał się ostatecznie jego wymarzoną, a po drugie, raczej jeszcze ważniejsze, było to wspomnienie związane z jego zmarłą matką, za którą cholernie tęsknił. Był w stu procentach przekonany, że wybrał dobry i niezwykle ważny dla niego moment z przeszłości. Teraz wystarczyło więc przejść do ćwiczeń praktycznych. Wyciągnął zza paska swoją różdżkę i machnął nią energicznie. - Expecto Patronum! – Krzyknął, jakby dodatkowa liczba decybeli miała mu dopomóc w osiągnięciu sukcesu. Nie był to jednak łatwy czar, więc chłopak domyślał się, że na jednej próbie się nie skończy. Kilkukrotnie powtarzał tę samą czynność, aż za którymś razem ujrzał przed sobą jasną poświatę, która jednak nie przybrała nadal żadnego konkretnego kształtu. Musiał się chyba jeszcze bardziej skupić na swoim celu. Przecież nie mógł pozostać w tyle względem innych fanów zaklęć, prawda? - Expecto Patronum. – Mruknął nieco ciszej, ale tym razem w głowie wizualizował sobie już energię wydobywającą się z jego różdżki. Szczęśliwe wspomnienie, które miało przerodzić się w… no właśnie w co? Tego przecież nie mógł być pewien, ale na szczęście tym razem jego zaklęcie było na tyle potężne, że miał się o tym sam przekonać. Tuż przed jego oczami jasne wiązki światła zaczęły niemalże tańczyć w powietrzu, a po chwili przedstawiały już obraz smoka. Ale nie byle jakiego smoka! Opalookiego Antypodzkiego! Matt był tak podekscytowany swoim sukcesem, że niewiele brakowało by podskoczył z radości. Niestety stracił przy tym koncentrację i jego patronus rozpłynął się w powietrzu. No nic, tak czy inaczej udało mu się czar opanować, a i cieszył się z wizerunku swojego nowego obrońcy. Australijski smok, który wyjątkowo wolał zamieszkiwać w dolinach, a nie na terenach górzystych. Stosunkowo nieagresywny, jeśli porównywać go z innymi rasami, ale za to niezwykle przepiękny i szybki w locie okaz. Tak w sumie naprawdę do niego pasował. Gallagher szczęśliwy opuścił salę do ćwiczeń, zastanawiając się nad tym czy kiedyś czarodziejom uda się okiełznać te dzikie bestie i zorganizować zawody w quidditcha na smokach. To by było dopiero wydarzenie!
zt.
Kostka: 5
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
To była okazja, by sprawdzić czy wyszła ostatecznie z depresji. Zajęło jej to sporo czasu, ale starała się. Marzyła o zaklęciu patronusa już na drugim roku szkoły podstawowej, kiedy to dowiedziała się o jego istnieniu. Nigdy nie potrafiła się w pełni skoncentrować na wspomnieniu mimo, że posiadała ich milion i większość należała do szczęśliwych. Być może musiała nabyć pewne doświadczenia, być może musiała coś utracić, zyskać, by w pełni przekonać się o poziomie swojej magicznej mocy. Wiedziała, że dementor rzuci się na nią wygłodzony i ze smakiem będzie chciał wyssać z niej całą radość. Wiedziała i to ją przerażało tak bardzo, że z trudem przekroczyła próg pokoju. Próbowała wykrzesać z siebie całą swoją odwagę i krukońską ambicję, całą siłę woli i umysłu, aby pokonać swój lęk. Nie wyzbędzie się swojego stracha, jeśli będzie tchórzyć. Choć raz w życiu musi pokazać odwagę. To nauka. To samozaparcie, determinacja. Powtarzała sobie w myślach, że to tylko opanowanie zaklęcia, czyste podręcznikowe podejście do sytuacji. Spełnienie ambicji. Nic emocjonalnego. Machnęła różdżką. Klamka przekręciła się zagłuszając ciszę i dzikie łomotanie serca studentki. Wypełzł, zbił temperaturę pokoju. Koścista dłoń otwarła drzwiczki szafy, bogin wyszedł ze środka doskonale świadom, że ma przed sobą smakowity kąsek. Tak jak przewidywała, zainteresował się nią podwójnie. Wokół jej sylwetki pojawiła się mgła. Cofnęła się, próbowała wyrwać się z jej okowów, co ją zdekoncentrowało na tyle, by dementor mógł zarzucić niewidzialną sieć. Wokół serca Elaine pojawił się lodowaty szpon strachu i nieszczęścia. Coś traciła. Poruszyła bezgłośnie ustami, próbowała wykrzyczeć zaklęcie lecz głos uwiązł w gardle. To bogin, Ela. To bogin, siostrzyczko. Przecież o tym wiesz. Mózg bezbłędnie przywołał głos Elijaha i to był bodziec, który ją skutecznie ocucił. Uniosła głowę wraz z różdżką. Wyraz jej twarzy uległ zmianie - spanikowany strach ustąpił miejsca władczemu zdeterminowaniu. Czy Elaine Julie Swansea naprawdę prychnęła na dementora? Po chwili uniosła ciemne brwi, nabrała powietrza w płuca i krzyknęła - Expecto patronum! - a oczyma wyobraźni ujrzała wyraźnie twarz Elijaha. Uśmiechniętego, z iskrzącymi wesołymi oczami, drapiącego się po głowie. Wyciągał do niej rękę, był szczęśliwy. Ona też była. Nie zarejestrowała co się stało z dementorem. Po prostu zniknął tak samo jak błękitna smuga, która opuściła jej różdżkę. To chyba ptak. Tak, to musiał być ptak.