Jedna z opuszczonych klas została w pełni zagospodarowana dla ambitnych uczniów mających chęć opanowania zaklęcia patronusa. Wszystkie ławki zostały stąd wyniesione, zaś jedynym wyposażeniem klasy zostały stare, liczne i wysokie szafy. Każda z nich nieustannie kolebie się, jakby coś wewnątrz próbowało się z nich wydostać. Przeraziło to niejednego pierwszaka, będącego pewnym, że wewnątrz grasują wyjątkowo niebezpieczne duchy. Nic bardziej mylnego! Boginy, bo to one zamieszkują to pomieszczenie, na pewno nie wyrządzą nikomu wielkiej krzywdy, poza ewentualnym wywołaniem przeszywającego strachu! Natomiast Ci starsi uczniowie, doskonale wiedzą, kto tu mieszka i jak mogą to wykorzystać. Bowiem każda z tych magicznych istot zaczarowana została tak, że po otwarciu drzwiczek szafy nie wyłania się z nich to, czego najbardziej obawia się przeciwnik, a za każdym razem jest to wysoki, unoszący się dementor.
Kurs - zaklecie Expecto Patronum
Do kursu przystąpić mogą uczniowie znający już w pewnym stopniu Zaklęcia i Uroki, jak i Obronę Przed Czarną Magią. Kurs naucza zaklęcia Expecto Patronum. Jeśli pomyślnie zdasz kurs, sam wybierasz formę, jaką przybrał Twój patronus.
WYMAGANIA:
• min. 15 pkt Zaklęcia i OPCM, chyba że naucza cię ktoś, kto osiągnął próg specjalny w zaklęciach i OPCM (konieczny wątek na 6 postów) • Jeśli grasz studentem, ale chcesz, aby nauka odbywała się, gdy byłeś uczniem, zaznacz to w poście • kurs darmowy w każdym podejściu • punkty nie przysługują
Rzuć kością w temacie do losowania i uwzględnij swoje wyniki w pisanym poście:
1 - Bogin powoli wyłonił się z szafy i gdy tylko go ujrzałeś, zupełnie zapomniałeś, że nie masz do czynienia z prawdziwym dementorem... Stanąłeś jak osłupiały, a stwór już zaczął szybować w twoim kierunku. Przerażanie malowało się na twojej twarzy i już dzielnie chciałeś unieść różdżkę, gdy jedyne, na co się zebrałeś, to głośny krzyk i szybka ucieczka z tej klasy. Nie poszło Ci najlepiej, a serce dygocze Ci jak oszalałe. Może napij się eliksiru uspokajającego i zabierz się za ćwiczenie tego zaklęcia, gdy będzie czuć się nieco pewniej...? Albo, w ogóle to odpuść, nikt na pewno by nie chciał, żebyś przedwcześnie osiwiał!
2 - Wdech wydech, dementor nie jest prawdziwy! Świetnie, o tym już pamiętasz, teraz pozostało Ci tylko skupić się na cudownym wspomnieniu, gdy przed tobą unosi się przerażający potwór gotowy namiętnie Cię ucałować, by wessać twą duszę. Łatwizna! Gorączkowo wertujesz myśli, próbując myśleć o tym, jak miło niegdyś spędzałeś czas, cicho wypowiadasz zaklęcie, celujesz i... udało Ci się wyczarować jakąś marną białą wstęgę, która znika w przeciągu sekund. No... jeszcze trochę ćwiczeń i wstęga na pewno zamieni się w patronusa, z resztą kto wie, może w twoim przypadku przybierać ona będzie kształt małej glizdy, wówczas możesz śmiało stwierdzić, że jesteś bardzo blisko celu!
3 - Expecto patronum, patronum expecto, to nie jest prawdziwy dementor, miłe wspomnienie... Kiedy stajesz na wprost lewitującego potwora, uświadamiasz sobie, że by opanować ten urok, trzeba pamiętać o naprawdę wielu rzeczach jednocześnie. Masz w zanadrzu wybrane wspomnienie, powtarzasz sobie, że to tylko bogin i jedyne co Ci pozostaje to wypowiedzieć zaklęcie broniące. Ze zdenerwowania mamroczesz je niewyraźnie pod nosem. To nie był najlepszy pomysł! Najwyraźniej nie wypowiedziałeś zaklęcia prawidłowo, bowiem nagle z twojej różdżki strzeliło pasmo wściekle pomarańczowego światła, uderzając w kilka szafek. Ze wszystkich zaczęły wyłaniać się boginy - dementorzy. Teraz to na pewno nic nie wyczarujesz! Przerażony uciekasz z klasy.
4 - Zaklęcie, bogin, wspomnienie - powtarzasz to niczym mantrę stojąc w gotowości, gdy dementor opuszcza szafę. W pierwszych chwilach stoisz, patrząc na niego, jakby czekając, aż urok sam się rzuci. Niestety twoja różdżka nie zamierza przejąć inicjatywy. Robisz głęboki wdech i skupiasz się na wspomnieniu. Zajmuje Ci to może odrobinę za wiele czasu, bo już zaczynasz czuć zamykającą się rękę bogina na twoim przedramieniu, jednak w porę przypominasz sobie, że pora odeprzeć atak. Wykonujesz machnięcie różdżką... i tak! Udało Ci się! Co prawda twój patronus jest prawie przezroczysty i wisi przed tobą około dwóch sekund, ale przecież teraz będzie tylko lepiej! Już wiesz jaki kształt przybiera twój obrońca, teraz wielokrotnie doskonal to zaklęcie w samotności, najlepiej spróbuj sięgać po mocniejsze, dobre wspomnienie, to powinno zaradzić twoim problemom. Zdobywasz zdolność wyczarowania patronusa. Tutaj możesz uzyskać dyplom.
5- Wiesz wszystko na temat tego zaklęcia, a przynajmniej tak Ci się wydaje. Wiesz doskonale, na czym się skupić, jaki ruch ręką wykonać, oraz jak poprawnie wypowiedzieć nazwę, wiesz nawet, które twoje wspomnienie jest wystarczająco silne. Teraz pozostaje to sprawdzić w praktyce! Bogin nadciąga, wahasz się tylko krótkie sekundy, zaraz wymierzając w niego odpowiednie zaklęcie. Wow! Twój patronus wygląda naprawdę nieźle! Jesteś tym tak bardzo podekscytowany, że omal nie podskakujesz. Niestety tracisz przy tym koncentrację i twój obrońca bezpowrotnie, zdecydowanie zbyt szybko, niknie. Jednak znasz drogę, wiesz co robić, by go wyczarować, miejmy tylko nadzieję, że równie dobrze pójdzie Ci w chwili prawdziwego zagrożenia. Zdobywasz umiejętność wyczarowania patronusa. Zgłoś się po dyplom tutaj
6 - Musisz być urodzonym mistrzem zaklęć. Ewentualnie na pewno poświęciłeś długie godziny, doskonaląc rzucanie tego uroku. Gdy tylko bogin pojawił się na horyzoncie, od razu wiedziałeś jak go unieszkodliwić. Patronus, którego wyczarowałeś znakomicie przegonił dementora, ba, ten aż w popłochu uciekł ponownie do szafy. Ale co więcej, twój doskonale wyglądający obrońca, najwyraźniej wcale nie zamierza tak szybko zniknąć. Stoi sobie w najlepsze w klasie, pozwalając Ci się dokładnie mu przyjrzeć. Chcesz wysłać komuś wiadomość za jego pomocą? Na pewno to dla Ciebie zrobi! Czujesz się tak pewny, że masz świadomość, iż nawet w prawdziwym zagrożeniu, zdołałbyś to bez problemu powtórzyć. Chyba masz talent! Po dyplom zgłoś się tutaj.
Autor
Wiadomość
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Gonitwa myśli nieco się uspokoiła, kiedy Shaw ruszył w jej kierunku i zamknął ją w swoich ramionach, przytulając do siebie mocno. Smith ni to westchnęła, ni chrząknęła - ot, wydała dziwny, niezidentyfikowany dźwięk, wtulając policzek w męskie ramię; przez krótką chwilę napawając się zstępującym na nią nagłym spokojem... i zapachem świerku. No rzeczywiście, wszystko było jakieś łatwiejsze po dodaniu darrenizmu. — Masz rację, ale... — Oczywiście, że musiało być jakieś 'ale' - w końcu Smith nie byłaby sobą (i dumną przedstawicielką Domu Roweny), gdyby pozostawiała zadane pytania bez odpowiedzi. Bo tak. Chociaż doceniała spokój Shawa, który automatycznie przechodził też na nią. — Heterochromia ma swoje przyczyny, jest... wadą genetyczną. — Czepiła się jak rzep przykładu podanego przez Darrena, jednak zaraz zaczęła racjonalizować (fatalizowanie jednak nie leżało w jej logicznej naturze): — Towarzyszą jej też czasem choroby, ale... No... To brzmi idiotycznie w odniesieniu do niecodziennej formy patronusa — stwierdziła, krzywiąc się. — Z moją magią jest wszystko w porządku. Nawet bardziej niż w porządku. — Uśmiechnęła się lekko - oczywiście pijąc do swoich zaklęciarskich postępów, które poczyniła pod czujnym okiem Krukona. Nie mogła temu zaprzeczać - choćby bardzo chciała. — Nie chciałabym tyle czekać na odpowiedź... — mruknęła jeszcze, mrużąc lekko oczy, gdy Darren dotknął jej policzka. Stojąca obok nich lunaballa stała się odrobinę bardziej świetlista i zaczęła radośnie pląsać wokół nich, jakby właśnie tańczyła do księżycowej tarczy. Idealnie odzwierciedlała aktualny nastrój Smith. Dziewczyna nawet zawtórowała chichotem ukochanemu. — I tak jestem już niepokojąco rozpoznawalna — żachnęła się, stając jeszcze delikatnie na palcach, by ukraść Shawowi krótki pocałunek. — Dziękuję. — Ucałowała go jeszcze raz, w słodkiej podzięce - w większości za zwyczajną wiarę w jej szarą osóbkę. — Wiadomości też dałabym radę przesyłać...? — podpytała, widocznie już podbudowana, odsuwając się lekko od Krukona i zerkając na srebrzystą lunkę. — Muszę przekazać je w głos czy pomyśleć? Czyy... to zależy od stopnia zaawansowania? — Zmarszczyła brwi, w zadumie, kiedy w głowie rodziło jej się kolejnych milion pytań.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- Tobyłozłeporównanie - wykrztusił Darren zaraz po tym, kiedy Jess wypowiedziała pierwszą literę słowa 'wada'. Wcale nie o to mu chodziło - oczywista sprawa - a chciał zwrócić jedynie uwagę, że biorąc pod uwagę kulejącą ilość informacji na temat patronusów, forma widmowego strażnika mogła być zupełnie niezwiązana z charakterem czy mocą czarodzieja, a być czymś tak neutralnym jak kolor oczu, włosów czy ilość owłosienia na plecach - Nie chodziło mi o żadne wady - dodał mężczyzna po głębszym nieco wdechu i pokręcił głową. Uśmiech spłynął z jego twarzy jak krople deszczu z okiennego szkła, ustępując miejsca trosce o zamartwiającą się Smith. - Ciekawe co na to powie wiking - powiedział Krukon z przekąsem, mrużąc oczy w udawanej - choć może nie całkowicie do końca - zazdrości o potężnego współpracownika Jess, który podobno, i na całe szczęście, czuł miętę do jakiejś Azjatki. - Zależy - rzekł Shaw, cofając ramiona i zastanawiając się krótką chwilę - O wiele, wiele łatwiej jest wiadomość przekazać patronusowi werbalnie, tak jak zrobiłem to przy starym młynie - powiedział Krukon - Możesz zrobić to niewerbalnie, ale... no, trud niewarty zachodu - zakończył, wzruszając ramionami. Shaw odczekał parę chwil, pozwalając Jess pozbierać myśli - które widocznie kłębiły się jej pod kopułą jeszcze bardziej niż zwykle - po czym zebrał się na uśmiech i powiedział głosem cichszym niż zazwyczaj: - Jestem bardzo dumny, słońce.
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Kostki:3 a potem 6 Forma patronusa: jelonek czubaty
Od długiego czasu myślała o tym, aby spróbować swoich sił w wyczarowaniu patronusa. Wcześniej jednak nie miała zanadto na to czasu, który znalazł się tak nagle. I zapewne tak jak można się było tego spodziewać, nie za bardzo poszła jej pierwsza próba. Była zdecydowanie zbyt pewna siebie, a wspomnienia, które chciała przywołać w czasie wyczarowania magicznej mgiełki... chyba były zbyt słabe. Albo nawet na pewno tak było, a Huang nie zostało nic innego jak żwawo spier... wykonać odwrót taktyczny z sali. Może i z pewnym krzykiem po tym jak dementor jej wypadł na ryj, ale z pewnością nie była to zwykła ucieczka. Potrzebowała kilku dni oraz sporej dawki czekolady, żeby kolejny raz stanąć przed szafą, z której swój piękny coming out miał wykonać dementor. Taki podrabiany, ale jednak. Tym razem była o wiele lepiej przygotowana na takie spotkanie. Kiedy tylko potwór opuścił swoje legowisko, skupiła się na tym, aby wykonać odpowiedni ruch różdżką, któremu towarzyszyła seria najszczęśliwszych wspomnień jakie tylko miała w zanadrzu. I już wkrótce widziała jak z drewna zaczyna wydobywać się srebrzysta mgiełka, która uformowała kształt czegoś co wyglądało jak złowroga sarna o wampirzych kłach. Oczywiście, że był to sympatyczny jelonek czubaty, występujący na terenach Syczuanu, który rzucił się na dementora niczym lew na gazelę i przegnał go z powrotem do szafy. A Mulan mogła być z siebie jedynie dumna.
z|t
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Nie wątpiła w intencje Darrena - był chyba ostatnią osobą na świecie, która chciałaby jakoś Smith zdyskredytować. Dlatego też, mimo niefortunnego porównania niecodziennej formy patronusa do wady - Jess choć wypowiedziała swoje wątpliwości na głos, tak nie wzięła tego do siebie. Właściwie to nawet zrobiło jej się nieco głupio, gdy Shaw musiał prostować własne myśli - że też ona wszystko musiała tak komentować na głos. — Ee? Wiking? Jaki wiking? — zdziwiła się nieco, strącona z pantałyku, gdy Krukon wspomniał jej norweskiego współpracownika z Biura Tłumaczeń. Załapała właściwie dopiero po chwili, parskając rozbawiona i przewracając oczami. A jednak, ten minipokaz teatralnej zazdrości jakoś mimo wszystko połechtał jej kobiece ego - aż uśmiechnęła się nieco szerzej, czując jak lekki rumieniec wkrada jej się na szyję. Chociaż tematu dalej nie pociągnęła - co za dużo to niezdrowo. — W sumie... wyobrażasz sobie patronusa, który próbuje przekazać wiadomość na migi? — zadumała się, w odpowiedzi na swoje pytanie o przesyłanie patrnusowych informacji. Jednocześnie zerknęła na tańczącą wokół nich świetlistą lunaballę, która już powoli traciła na wyraźności i rozpływała się w powietrzu. Smith zagapiła się na znikające kształty, przez chwilę milcząc i starając się uporządkować te wszystkie ekscesy. Na ziemię sprowadził ją dopiero Darren. Jestem bardzo dumny, słońce. Nie mogła powstrzymać szczerego, radosnego uśmiechu - choć próbowała go nieco zamaskować poprzez usadzenie na nos swoich złotych okularów. Chrząknęła krótko, nieco nawet nieśmiało odnajdując dłoń Krukona. — Kluczem do sukcesu jest dobry nauczyciel — stwierdziła krótko, łypiąc błyszczącymi oczami na Shawa. — Twoje pedagogiczne CV rozwija się w zastraszającym tempie — dodała z niejakim przekąsem. — A teraz, skorzystam z okazji, że oficjalnie nie jestem twoją uczennicą i zapraszam na pizzę! — Pociągnęła za sobą Darrena w stronę wyjścia z klasy, po drodze cichym zaklęciem zamykając jeszcze zerkającego na nich z szafy bogimentora.
EOT
Nell Ripley
Rok Nauki : II
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165
C. szczególne : Color capillus, kardynał, emanacja biedactwem, słowiański przykuc, baza wiedzy bezużytecznej
Orłem nauki była może w swojej głowie, kiedy myślami ulatywała daleko od szkolnej ławki. Większość przedmiotów szła jej tak opornie, że żal było patrzeć, jak zwierze się męczy i gdyby którykolwiek z przedstawicieli rady nauczycielskiej miał w sobie choćby ułamek dobrego serca, skróciłby cierpienia tej istoty ludzkiej. Mimo to ktoś dostrzegł w niej potencjał, ktoś uznał, że nie można dzieciaka skreślić tylko dlatego, że znajduje się na spektrum autyzmu. Do niektórych trzeba po prostu podejść inaczej, zamiast każdego wciskać twardo do wcześniej ustalonych norm. Tak było w związku z zajęciami douczkowymi z zaklęć. Okazało się bowiem, że Ripley bardzo łatwo kojarzyła fakty, kiedy były jej przedstawione w bardziej wizualnej formie. W związku z tym objawieniem okazało się, że zaklęcia wymagające wizualizacji czegokolwiek przychodziły jej nieporównywalnie łatwiej od wszystkich innych. Zaklęcie patronusa opierało swoją moc na wyobrażaniu sobie najlepszych wspomnień. Wizualizowaniu jakiegokolwiek szczęścia, którego ciepło można było wlać w magiczny rdzeń różdżki i puścić, aby stało się tarczą przed mrokiem. Może i tych wspomnień zdawało się wcale nie tak wiele, ale miała dobre wspomnienia - ku temu nie było żadnych wątpliwości. Przygotowywała się podczas kursu dzielnie, czytała podsuwane przez nauczyciela książki, przeglądała jakieś stare czasopisma, zastanawiając się, jaki właściwie będzie ten jej patronus. Liczyła na coś zajebistego, wiadomo, tygrysa jakiegoś, albo chociaż rysia. Koty były sexy. Albo coś dużego, może konia, albo słonia, albo łosia, chociaż, żeby miał rogi i był badass. Stojąc na niewielkiej arenie przygotowanej do praktyki rzucania zaklęcia patronusa podniosła wyżej brodę. Uśmiechnęła się do zachęcających kciuków, uniesionych w górę przez nauczycielkę wspierającą jej drogę krzyżową, jaką jak zwykle była nauka i kiedy tylko skrzynia z boginem otworzyła się - zacisnęła palce mocniej na różdżce. Płaty zwęglonej skóry, odklejające się od ciała i zwisające na nitkach gęstej ropy. - Expecto patronum! - zamachnęła się niczym kowboj biczem, a siwy obłok zakoziołkował w powietrzu niczym kula armatnia. Tak podekscytowana była tym, że patronus przybrał jakąkolwiek formę, że ten po prostu zniknął nim dosięgnął swoją złowieszczą, armatnią mocą klatki piersiowej potworności, w którą zamienił się bogin. Był straszny, ale świadomość posiadania patronusa oplotła serce nastolatki uczuciem spokoju.
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Klasa do ćwiczeń patronusa była często odwiedzana przez uczniów starszych klas, ale tak naprawdę żaden z nauczycieli nie pilnował nad nią porządku. Nic więc dziwnego, że w pomieszczeniu zebrał się już kurz, a szafy nadmiernie używane podczas wyłaniania się z nich boginów, wymagały renowacji. Casey miał wystarczająco podły nastrój, wiedząc, że to jemu w przydziale wypadało tu posprzątać. Nie potrzebował dodatkowych powodów do rozdrażnienia, a jednak te pojawiały się same. W tym momencie w postaci jednej z uczennic szóstej klasy, trującej mu coś o poprawie oceny. Już zaciskał klamkę na wejściu do sali, ale głos podopiecznej skutecznie go od tego odwiódł. Zza drzwi dało się słyszeć wyraźne prychnięcie mężczyzny, a chwilę później suchy, krótki komentarz. — Jeszcze nie jestem zawzięty, Walkins, ale jeszcze słowo, a udowodnię Ci, że Twoja praca nie tylko nie zasługuje na Powyżej Oczekiwań, a plasuje się na poziomie Nędznego. Dwa słowa więcej, a... I przerwała mu... Głupia. Uśmiechnął się sardonicznie, tylko czekał aż da mu powód do zemszczenia się na jej ocenach. Z perfidnym spokojem i dobitną tonacją, zakończył temat: — Okropny, Walkins. Trzymaj tak dalej, a możesz zapomnieć o karierze aurora. Skończyłem konsultacje. Szarpnął silnym ruchem za klamkę i zatrzasnął za sobą, a przed nosem blondynki, drzwi. Obojętność i nieczułość w jego oczach były adekwatne do tego, jak bardzo obszedł go temat kolejnej lamentującej nastolatki. Z rozluźnieniem zaczesał złote pasma włosów w tył, pozwalając im chwilę potem opaść swobodnie na prawy bok twarzy i dopiero wtedy jego wzrok padł na Shaylee. Chociaż nie miał tego w zwyczaju, pamiętał ją jeszcze z czasów szkolnych, a stare nawyki nie pozwoliły mu całkiem jej zignorować. Dlatego posłał jej krzywy uśmiech, podciągając do łokci rękawy białej koszuli, idealnie kontrastującej z czarnym shirtem. — Harper... – skinął głową, chwilę później omiatając spojrzeniem cale pomieszczenie. — To jaki masz plan? Nie zdawał się na nią, wręcz przeciwnie, zrzucał największą odpowiedzialność na jej barki. W końcu to ona paliła się do tej pracy. On byl przypadkową ofiarą losu. Nie pierwszy raz w życiu...
C. szczególne : Z tłumu nie wyróżnia jej nic konkretnego, może poza specyficznym typem urody. | Ma małą bliznę na twarzy, która przecina prawą krawędź górnej wargi.
Zgłoszenie się do tego zadania nie było w jej przypadku przejawem charakterystycznego dla większości Puchonów altruizmu, a jedynie godną pożałowania pochodną najprostszego na świecie egoizmu. Marnowanie sił na tak trywialne sprawy pozostawiała zazwyczaj tym, którzy za sprawą takich właśnie "dobrych uczynków" szukali poklasku lub uznania w oczach innych i chociaż doprowadzanie hogwarckich sal do porządku bywało w znacznej mierze problematyczne – tym razem stanowiło także świetną okazję do wygospodarowania sobie chwili na odsapnięcie od przygotowań do przejęcia nowego stanowiska, jak również spotkań zapoznawczych z resztą kadry wychowawczej, w której nie brak było zaskakująco wścibskich jednostek... Z dala od czujnych spojrzeń i męczących pytań, na które nawykła już udzielać tych samych, wymijających odpowiedzi nie musiałaby zachowywać pozorów i mogłaby w spokoju skupić się na utrzymywaniu w ryzach swojego stanu emocjonalnego, co aktualnie sprowadzało się do wypalania jednego papierosa za drugim, gdy tylko udało jej się wykraść jakąś chwilę dla siebie. Niestety, cały plan spalił na panewce, gdy dyrektorka poinformowała ją o pojawieniu się drugiego ochotnika. Dupa, nie ochotnik - przemknęło jej przez myśl. Shaylee przemierzała klasę w tę i z powrotem, czekając na wspomnianego skazańca, którym - biorąc pod uwagę początkowy brak zainteresowania - mógł być dosłownie każdy. W końcu jednak dreptanie w kółko stało się zbyt męczące i zmusiło ją do odpoczynku. Wyklinając pod nosem swoją gównianą kondycję (a raczej jej brak) przysiadła na krawędzi jednej z przewalonych szaf. Oparła łokcie na kolanach, a jedną z rąk uniosła, by móc wesprzeć na niej brodę, po czym utkwiła zniecierpliwione spojrzenie w drzwiach. Słaby jazgot dyskusji poniósł się po kamiennym korytarzu jeszcze zanim zbliżyli się do drzwi. Harper nadstawiła uszu, próbując nie tyle rozszyfrować padające słowa, co dopasować głosy do odpowiednich twarzy. Im bliżej byli, tym większe miała wrażenie, że jedna z osób jest jej w osobliwy sposób znajoma. Męski głos - jego intonacja, a nawet barwa, choć dziwnie zniekształcona, przywoływał słodko-gorzkie wspomnienia i pewien rodzaj niezrozumiałej ekscytacji, który jeszcze w czasach szkolnych odczuwała zawsze wtedy, gdy... Rozpoznanie przyszło niemal w tej samej chwili, w której mężczyzna wślizgnął się do sali. Shay poderwała głowę i obrzuciła smukłą sylwetkę uważnym spojrzeniem, doszukując się w niej podobieństw do obrazu, który na przestrzeni lat zdołała zachować w pamięci. Ostatecznie jednak pełen tłumionej ciekawości wzrok wspiął się po linii ramion nieco wyżej, prosto do zniekształconej twarzy i tam pozostał. — O'Malley — mruknęła, a gdy skompletowała już wszystkie, widoczne deformacje, podniosła się do pionu. Nawet jeśli była zaskoczona szpecącymi go bliznami, nie dała tego po sobie poznać. To zresztą nie miało żadnego znaczenia; pobielałe oko, poparzenie i pobladła twarz - nic z tego nie zaburzało jej postrzegania jego osoby. Owszem, nie był już piękny... Ale tak się składało, że dla niej nigdy taki nie był. Oddziaływał na nią inaczej, pozostając jednak w pewien dziwny, choć niezmienny sposób pociągający. Nawet teraz, po tylu latach, ciekawość szarpnęła jej ciałem i nakazała jej się zbliżyć. Sięgnęła do buta po różdżkę, wycelowała w klamkę, a kiedy zamek zaskoczył z cichym kliknięciem stało się jasne, że zamknęła ich w sali jakimś niewerbalnym zaklęciem. — Plan? — powtórzyła, zatrzymawszy się tuż przed Casey'em. — Zawsze chciałam cię pocałować — przyznała, a choć przez moment naprawdę wyglądała tak, jakby miała zamiar to zrobić, ostatecznie tylko znów się cofnęła i oblizała usta. Nie czekając na jego odpowiedź, z tylnej kieszeni spodni wyciągnęła paczkę papierosów i odpaliła jednego. Zaciągnęła się z ulgą i wygięła wargi w lekkim uśmiechu. — Zamierzam dopalić i ogarnąć ten bajzel — wzruszyła niedbale ramionami, powracając do wcześniejszego tematu. Nie miało tak naprawdę znaczenia czy Casey zdecyduje się jej pomóc, Shay zamierzała wywiązać się z zadania skoro już je przyjęła. W pewnym sensie miło było go znów zobaczyć, ale nie zatrzymywałaby go, gdyby postanowił zrezygnować. Zatrzymałyby go zamknięte drzwi, ale o ile potrafiłby je otworzyć, nic nie stało na przeszkodzie, by się po cichu ewakuował.
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Nie taką ją pamiętał ze szkoły. Wydawała się pewniejsza siebie i jakby miała więcej do powiedzenia. Po dzisiejszych zajęciach, nie był pewien, czy miał ochotę się z tym mierzyć. Dlatego sam zdawał się w tej chwili bardziej stonowany. Obserwował ją w milczeniu, jak zbliżała się w jego kierunku. Kiedy stanęła w niewielkim dystansie naprzeciw niego, zdecydowanie nie widział w niej echa tej dziewczyny, którą zawsze ochraniała przed nim Maeve. Nie sprawiała wrażenia, jakby potrzebowała tej ochrony. Nawet na własne życzenie odcięła sobie drogę ucieczki… Kącik ust drgnął mu lekko, kiedy zdradziła mu swój “plan” i prychnął, winił za ten brak ukrytego rozbawienia niski poziom rozmów, z jakimi stykał się w Hogwarcie. Po całym harmonogramie zajęć z nastolatkami, konfrontacja z osobą bardziej dojrzałą emocjonalnie i pełniejszą dystansu do siebie, była tak zaskakująco stymulująca, że nawet odpuścił sobie na te kilkanaście sekund swoje zgorzknienie. To ulotniło się jednak tak samo szybko, jak się pojawiło. Wystarczyło, że cofnęła się na powrót, wyciągając paczkę papierosów, co od razu spotkało się z jego reakcją. Różdżki, którą trzymał w wewnętrznej kieszeni kurtki nie używał wcale tak intensywnie jak większość czarodziejów, ale na szczęście zaklęcie, którego chciał użyć plasowało się gdzieś na poziomie trzeciej klasy Hogwartu. — Incendio — wymruczał gardłowo, obracając fajkę w popiół. — Trzeba było trzymać się pierwszego planu. Nie tłumaczył jej dlaczego palenie w szkole, w sali, w której mieli posprzątać było głupim pomysłem. Sama powinna to wiedzieć. Zamiast tego najpierw przysiadł na tej samej przewalonej szafie, co wcześniej ona, a chwilę później położył się na niej podkładając jedną rękę pod głowę. — Poczekam aż ogarniesz ten bajzel. Łaskawca, ale sama wiedziała, że równie dobrze mógł stąd wyjść, a z jakiegoś powodu postanowił dotrzymać jej towarzystwa. Nie tylko on sam. Jakiś bogin tłukł się w szafie pod jego plecami, stanowiąc zapewne powód jego zmarszczonych brwi - albo to po prostu wynik złego dnia.
Shaylee Harper
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Z tłumu nie wyróżnia jej nic konkretnego, może poza specyficznym typem urody. | Ma małą bliznę na twarzy, która przecina prawą krawędź górnej wargi.
Miał rację... Harper nigdy nie twierdziła, że potrzebuje ochrony. Nie ufała ludziom na do takiego stopnia, aby pozwolić im zbliżyć się do siebie na tyle, by mogli wyrządzić jej realną krzywdę. Niemniej jednak nie miała nic przeciwko temu, żeby Maeve otoczyła ją swoją ochronną bańką, choć bynajmniej nie dlatego, że brakowało jej poczucia bezpieczeństwa, a przez wzgląd na to, że być może to O'Malley potrzebowała je komuś zapewnić. Nie mogła jednak zaprzeczyć zmianom, które zaszły w niej na przestrzeni ostatnich lat i wbrew temu, jak mężczyzna ją teraz postrzegał, jeśli kiedyś potrzebowała tej cholernej bańki, to właśnie teraz. Obserwowała Casey'a spod przymrużonych lekko powiek i niewiele brakowało, aby na jego reakcję sama również się uśmiechnęła. Ukryła ten odruch za kłębem szarego dymu i zaciągnęła się ponownie. Zaabsorbowana karmieniem paskudnego głoda, który zagnieździł się w jej wnętrzu, nie przykładała szczególnej uwagi do tego, co działo się poza obszarem wilowej twarzy. Kątem oka dostrzegła ruch jego dłoni, dostrzegła także różdżkę, ale nie przewidziała do czego może chcieć się nią posłużyć, więc początkowo po prostu to zignorowała. Dlatego też, gdy papieros w jej dłoni nagle się spopielił, drgnęła gwałtownie i w instynktownym odruchu strzepnęła popiół z drżących palców. Trzeba było trzymać się pierwszego planu. Zamrugała i łypnęła na blondyna spod grzywki. Spojrzenie zielonych oczu stężało i na moment, dosłownie na sekundę błysnęło w nich jakieś niezidentyfikowane uczucie. Gniew zatańczył na granicy jej podświadomości i niewiele brakowało, a Shay przyjęłaby go z otwartymi ramionami. Zaczerpnęła głęboki, uspokajający oddech, a potem kolejny i w końcu rozluźniła pięść. Moment, w którym ją zacisnęła zupełnie jej umknął, co tylko dodatkowo utwierdziło ją w przekonaniu, że powinna natychmiast się opanować. — Trzymanie się pierwszego planu wiązałoby się z jego szybkim rozwojem w o wiele bardziej kłopotliwą sytuację — mruknęła bez cienia zażenowania w głosie, ponownie sięgając do tylnej kieszeni spodni. Wyjęła paczkę, wyciągnęła kolejnego papierosa i odpaliła, choć tym razem w jej ruchach można było dostrzec o wiele większą nerwowość. Nie droczyła się z nim, nie działała mu na przekór, po prostu potrzebowała zapalić. Casey O'Malley mógł być kimś, kogo z chęcią wykorzystałaby do zaspokojenia pragnienia nieco innej natury (choćby tutaj, na tej twardej szafie), ale z całą pewnością nie był kimś, kto mógłby stanąć między nią, a jej nałogiem. Shay cofnęła się i uchyliła okno, aby wpuścić do pomieszczenia nieco świeżego powietrza. Jego deklaracja nie zrobiła na niej większego wrażenia, bo i nie spodziewała się po nim niczego więcej, a jednak nieco podniosła ją na duchu. Dobrze było wiedzieć, że pod tym względem niewiele się zmienił; Harper nienawidziła zmian wielkiego kalibru... — Be my guest — odparła, skinąwszy przy tym nieznacznie głową. Zamiast schować różdżkę, postanowiła od razu zabrać się do pracy. Na początek należało wszystko dokładnie wyczyścić, w związku z czym zarzucała pomieszczenie gradem chłoszczyść póki nie upewniła się, że każdy kąt zostanie potraktowany równą warstwą mydlin. Zamierzała wykonać zadanie porządnie. W drodze do największej, otwartej na oścież szafy zmuszona była minąć rozłożonego jak żaba na liściu Casey'a. Jego stanowiskiem pracy również musiała się zająć, ale uznała, że póki jest grzeczny, najlepiej będzie najpierw uwinąć się ze wszystkim innym. Przesunęła się na bok, chcąc okrążyć przewalony mebel, ale w tym samym czasie coś w jego wnętrzu poruszyło się gwałtownie, uderzając o drewniane ścian. Shay zamarła w połowie drogi, po czym otworzyła szeroko oczy. Zrozumienie spłynęło na nią niczym kubeł zimnej wody i niewiele mogła poradzić na to, że przy drugim uderzeniu odskoczyła w tył, niczym rażona piorunem. Rąbnęła łopatkami o ścianę, ale zamiast przejąć się przyszłym siniakiem, przylgnęła do kamienia i odsunęła się najdalej, jak tylko potrafiła. Pomieszczenie powinno być puste. Dlaczego wcześniej niczego nie zauważyła? — Nie wstawaj — wychrypiała, a jej głos uderzył w błagalne nuty. — Po prostu... nie wstawaj — powtórzyła, w narastającej panice podchwytując spojrzenie półwila.
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Nie dało się nie zauważyć nerwowości jej ruchów. Dla Caseya, dla którego nałogi były zwykłą słabością, pozbawioną celowości, jej zachowanie zdawało się wręcz żałosne. Dlatego podniósł się do pozycji siedzącej, opierając rękę na kolanie i zwyczajnie obserwował, jak daje się kontrolować swojemu nałogowi… Dla kogoś, kto większość życia uczył się oswajać drugą naturę, było to wręcz niezrozumiałe. Prychnął, mając z tyłu głowy tylko upierdliwość, w tłumaczeniu później Dyrekcji, dlaczego w sali cuchnie fajami, których to zapachu nie da się po prostu pozbyć z pomieszczenia, a który raz osiadły na meblach i ścianach, latami nie wietrzeje. — Jesteś obleśna — powiedział w końcu wprost, dla rozluźnienia własnego spięcia i teraz, już mogąc potraktować ten temat z lekceważeniem, opadł znów do poprzedniej pozycji, odnosząc się do innego tematu. Pierwszej myśli. Pierwszego planu. — Dla kogo? — spytał, bo sytuacja nie mogła w żaden sposób wydać się kłopotliwa jemu. Wyraźnie mieli co do niej różne podejście. Jak i do zawartości szafy, na której Casey leżał. Jego drażniły jedynie drżenia drewna pod łopatkami i hałas, jaki wydawał z siebie bogin. W przeciwieństwie do niej, jego uwolnienie się z pudła potraktowal z ulgą. Hałas ustał, podobnie jak rytmicznie łupnięcia, jakie odbijały się wibracjami na jego plecach. A ustał głównie dlatego, że zrobił dokładne przeciwieństwo tego, o co go prosiła. Dlatego, że z natury nie ufał ludziom i że ufać nie chciał. Szczególnie wtedy, kiedy ktoś wydawał mu nieuzasadnione niczym rozkazy. — Dlaczego, boisz się małego bo… — urwał, bo bardzo leniwie podnosił się z szafy, ale widząc ją, rozpłaszczoną na ścianie, od razu zrozumiał: — Ty naprawdę boisz się dementorów. Jasne. Jej blada twarz i ton były na to żywym dowodem. Zanim wstał, pochylił się, żeby parsknąć sardonicznym śmiechem, a dopiero chwilę później podnieść się i otrzepać białą koszulę z kurzu. Dopiero dopełniając tych formalności, wyciągnął różdżkę przed siebie. — Szybka lekcja patronusa, Harper? Jeśli był odrobinę złośliwy, to tylko dlatego, że moment wcześniej ona także nie potrafiła odpuścić sobie palenia, chociaż dał jej wyraźny sygnał, że tego nie lubi - każdy by chyba zrozumiał wymowne spopielenie jej fajki.
Shaylee Harper
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Z tłumu nie wyróżnia jej nic konkretnego, może poza specyficznym typem urody. | Ma małą bliznę na twarzy, która przecina prawą krawędź górnej wargi.
Niemal zaśmiała się na to stwierdzenie. Obleśna? Cóż, jaka szkoda, że jego opinię miała w tak głębokim poważaniu, w jakim on zdawał się mieć resztę świata… Zlała więc jego złośliwości i na powrót skupiła się na „oddawaniu kontroli nałogowi”. O’Malley najwyraźniej nadal nie dostrzegał, że zarówno jego wcześniejsze szczucie ludzi urokiem, jak i obecne plucie jadem na prawo i lewo niewiele się różniło od jej słabości. Zbyt ślepy czy głupi - to już nie był jej problem… W końcu to nie lotny umysł czy rycerski charakter ją w nim pociągały. Jej problemem był natomiast stwór, którego półwil postanowił jednak wypuścić, pomimo jej desperackich błagań, aby pozostał na miejscu. Obserwując jak mężczyzna podnosi się z szafy, Shaylee stawała się coraz bledsza. Pet, który wymknął się spomiędzy jej drżących palców upadł na podłogę i potoczył się w mydliny, gdzie szybko zgasł, ale w ogóle nie zwróciła na to uwagi. Skurwiel – zapłakała w myślach, przenosząc przerażone spojrzenie z Casey’a na bogina, który właśnie wypełzał na wolność. Nie, nie na bogina. Na dementora. Ciemna, bezkształtna masa przybrała formę zakapturzonego upiora, który gwałtownie obrócił ku niej pozbawioną oczu gębę. Zawęszył w powietrzu niczym prawdziwy pies gończy i leniwie ruszył w jej kierunku, a z gardła Harper wydobył się niekontrolowany jęk. Wpadła na kolejną szafę i osunęła się po niej na ziemię. Nie znajdowała się już w szkolnej sali; kuliła się w zimnej celi, czekając na zimny pocałunek. Nawet nie zerknęła na O’Malleya w poszukiwaniu ratunku, po prostu unosiła przed sobą dłoń, w której różdżka podskakiwała energicznie, kompletnie bezużyteczna, ponieważ Shay nie była w stanie złożyć myśli w żadne, konkretne zaklęcie. Im bliżej był stwór, tym bardziej się trzęsła. Niezdolna wydobyć z siebie głosu, przez moment dyszała spazmatycznie, a gdy bogin zsunął z głowy kaptur, zacisnęła usta i bezwładnie opuściła ramię. Zeszklone oczy, z których nie wypłynęły jednak żadne łzy utkwiła w ciemnym otworze, a panikę zastąpiła w końcu rezygnacja. Była tylko ona i dementor - powtórka z rozrywki; koszmar na jawie, który myślała, że ma już za sobą: więzienna cela, wszechobecny chłód i potwór niczego nie pragnący tak bardzo, jak wyssać z niej duszę. — Nienawidzę cię — wykrztusiła w końcu, głosem tak cichym i ochrypłym, że sama nie była pewna czy faktycznie wypluła z siebie konkretne słowa czy tylko pomruk. Ciężko też było powiedzieć, do kogo konkretnie kierowała to wyznanie. Do stwora, do Casey'a czy do siebie samej?
Sama w to do końca nie wierzyła, ale trochę się denerwowała. Przywykła do tego, że ze wszystkim radzi sobie sama i nie prosi nikogo o pomoc. Ponadto starała się za wszelką cenę sprawiać wrażenie, jakoby pozjadała wszystkie rozumy i z każdej dziedziny była co najmniej dobra. Potrafiła spędzać całe godziny na topornej nauce, byleby móc pochwalić się wiedzą i dzięki temu udawać, że w parze z nią idą jakieś umiejętności. Prawda wyglądała inaczej, Shaw dobrze o tym wiedział już od pierwszego langustnika, a Swansea mimo upływu czasu i tak czuła się z tym głupio. Ostatecznie jednak przełknęła dumę, podrzuciła Darrenowi liścik i rzeczywiście przyszła do sali, w której zwykle ćwiczono patronusa. Lepiej było wyjść na nieporadną tutaj, w bezpiecznej sali w Hogwarcie, niż przed prawdziwym dementorem. Nieszczególnie też wyobrażała sobie, że mogłaby otworzyć się przed kimś innym; skoro Krukon ją przejrzał, a sam był całkiem niezły z zaklęć, to zdecydowanie zamierzała to wykorzystać, choćby był najgorszym nauczycielem pod księżycem. Darowała sobie szkolny mundurek, wybrała letnią, zwiewną spódniczkę, której rozcięcie w założeniu miało odwracać uwagę od wszelkich porażek i niepowodzeń. W oczekiwaniu na Darrena spacerowała pod drzwiami to w jedną, to w drugą stronę, raz po raz uderzając modrzewiową różdżką o otwartą dłoń. Za nic nie miała ochoty wchodzić do środka sama.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren prawdę mówiąc nie tak wyobrażał sobie swój ostatni dzień w Hogwarcie. Co prawda nie miał zapakowanego kufra w Sali Wejściowej - od dwóch lat nie mieszkał już przecież w zamkowych murach - ale spędzenie go na nauce zaklęcia patronusa... choć może właśnie to było kwintesencją jego pobytu w tej szkole? Wchłanianie wiedzy, by potem w równomierny sposób rozprowadzać ją pomiędzy innych, potrzebujących lekkiej asysty lub wsparcia? Iście pozytywistyczne podejście symbolizujące pracę u podstaw, jednak część Shawa wolałaby, by ostatni dzień w szkole magii namaścić choćby poprzez transmutowanie Pattona Craine'a w łysą wiewiórę. - Serwus - powiedział zaraz po wyjściu zza rogu, pozwalając by echo poniosło jego słowa dalej. Kiwnął głową obrazowi przedstawiającemu czterech czarodziejów obserwujących mapę nieba i, po chwilce raźnego marszu, dotarł do wyraźnie zdenerwowanej Swansea. Ostatnimi czasy spędzał z nią zaskakująco dużo czasu - choć chyba był to dopiero drugi raz, kiedy ich spotkanie było zaplanowane. Jezioro, impreza u Brooks... mądredrzewo... to wszystko było przypadkowe natknięcia się na siebie, w pewnym przypadku o wiele bardziej fortunne niż dwa pozostałe. Krukon - a Shaw mógł nazywać się tak dzisiaj po raz ostatni - jednak nie narzekał. Leighton, choć była artystką (a tą dziedzinę Darren rozumiał tylko nieco lepiej od wróżbiarstwa, którym wręcz lekko gardził), miała łeb na karku, a to mężczyzna cenił. - Co w ogóle oznacza to "J"? - zagadnął, machając na przywitanie kawałkiem pergaminu, który otrzymał rano razem z resztą poczty - Jak masz na drugie imię, Jolanta? - dopytał, mijając kobietę i popychając drzwi do sali, w której nie znajdowało się nic innego oprócz wielkiej, złowróżbnej szafy, która zamykała w sobie duszożerną bestię - a raczej zaledwie udającego ją bogina.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Zabrakło jej pokładów empatii na to, by choćby pomyśleć, że spędzanie z nią czasu na ćwiczeniu zaklęć może nie być tym, na co Krukon miał dziś ochotę. Z drugiej strony gdyby nawet na to wpadła, pewnie tylko wzruszyłaby ramionami – do niczego go przecież nie zmuszała, miał prawo odmówić i pójść w swoją stronę, albo nawet zostawić ją tutaj bez słowa, choć to ostatnie z pewnością nie skończyłoby się sympatycznie. Drgnęła, gdy dotarło do niej echo powitania i zatrzymała się, biorąc głębszy wdech. No dalej, Swansea, czas najwyższy wziąć się w garść. Uniosła dłoń w geście powitania i rzeczywiście nieco się uspokoiła, a przynajmniej na spokojniejszą wyglądała. Przywołała na twarz uśmiech, który przygasł tylko na moment, ustępując zdziwieniu, kiedy zapytał o inicjał imienia. — Prawie — odparła, niechętnie podążając za nim do środka; przystanęła tuż za drzwiami, odwaga jakoś tak ją opuściła, mimo że modrzewiowa różdżka zdawała się rwać do rzucania zaklęć tym mocniej, im większy czuła niepokój. — Joanna — dodała, jakby to było w tym momencie najważniejsze. — Ty nie masz żadnego? U nas chyba tylko Rocco uchował się bez drugiego imienia, chyba że skubaniec nie chce mi się przyznać. — Z nerwów plotła trochę bez sensu, trochę za dużo, trochę na tematy, które zwykle nikogo nie interesowały. Mogłaby długo jeszcze opowiadać o tym, w jaki sposób znaczna część jej rodziny wybiera imiona swoich potomków, jakie bywają dziwne i jak ich inicjały łączą się ze sobą, ale na szczęście opanowała się w porę i po prostu zamknęła, dochodząc do wniosku, że tego typu informacje nawet ją niezbyt obchodziły, a ona jak zwykle o wiele więcej zyska, jeśli będzie po prostu stać i ładnie wyglądać. To też uczyniła – stała i wyglądała tak ślicznie, jak tylko potrafiła. Podniosła wzrok na szafę, której obecność jak dotąd bardzo skutecznie ignorowała i westchnęła bezgłośnie, zła na siebie, że tak głupio się denerwuje. I choć miała ogromną ochotę zaproponować, żeby poszli robić cokolwiek innego, byle dalej od tego miejsca, wyprostowała się dumnie i w końcu ruszyła z miejsca, stając przy Darrenie i patrząc na niego wyczekująco.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Shaw dość szybko stracił wrażenie, że dziewczyna nieco się denerwowała. Zrzucił to na karb senności - w końcu po powrocie do normalnych możliwości spania, robił to po co najmniej dwanaście godzin na dobę by odespać ostatnie dwa miesiące. To prawdopodobnie nie była trema - jak przypuszczał na początku, widząc Leighton chodzącą po korytarzu jak lew w klatce, wte i wewte - ale tylko zniecierpliwienie. Artyści mieli w końcu o wiele ciekawsze zajęcia od machania różdżką, choćby szkicowanie foteli. - Joanna - powtórzył za Swansea, będąc dość mocno zaskoczonym - Nigdy bym na to nie wpadł - mruknął, wyciągając Mizerykordię, która wyglądała teraz rzeczywiście jak narzędzie, od którego wzięła swoją nazwę. Czarna różdżka z rdzeniem z żądła mantykory i owinięta cienkimi paskami zielonej, smoczej skóry osadzona była na smukłej rączce, przypominającej nieco kosz szermierczej szpady. Krukon zauważył też, że Mizerykordia rzucała nie tylko dzięki temu silniejsze zaklęcia, ale też zmienił jej się nieco "charakter", o ile można tak nazwać cechę różdżki. Nie marudziła już aż tak bardzo podczas rzucania zaklęć defensywnych, ale z gracją przystosowywała się do wszystkiego, co kazał zrobić jej Shaw, przyjmując odpowiednie nastawienie tak jak woda przyjmowała kształt naczynia. - Nie dali mi nigdy, to nie mam - odpowiedział rzeczowym tonem, stając trzy kroki przed Swansea i zasłaniając jej swoim ciałem widok na szafę. Nieważne czy się denerwowała, czy nie, taki widok by ją tylko rozpraszał. Widok mebla, oczywiście. - Jak samopoczucie? - spytał, robiąc drobne młynki końcem różdżki wycelowanej w ziemię - Plany na wakacje? Wizyta we Francji? Jakaś nowa wystawa? - kontynuował. Pytania o wakacje i hobby zawsze działały nieco odprężająco - a do wyczarowania patronusa potrzebna była dobra energia. - Gotowa? Expecto Patronum. Powtórz - polecił, prezentując zaklęcie na sucho, bez przywoływania widmowego strażnika - Expecto. Patronum. Ex. Pec. To. Pat. Ro. Num. Expecto Patronum! - powiedział w końcu nieco głośniej, po machnięciu różdżką przywołując udekorowanego we włochate skarpety konia, który z gracją wołu przeszedł się po sali i rozpłynął za oknem - Patrz na ruchy nadgarstka, nie na to czy powinnaś szkicować mój profil - poradził, pokazując je ponownie, jednak już bez rzucania czaru.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Rzeczywiście szafa niesamowicie by ją rozpraszała, a dzięki wspaniałomyślnemu Darrenowi była rozproszona tylko trochę – w każdym razie mniej i w znacznie przyjemniejszy sposób. Zaskoczył ją tą serią pytań, dotąd nie sprawiał wrażenia szczególnie zainteresowanego tym, co u niej słychać. Doszukiwała się w tym jakiegoś fortelu i nawet rozważyła możliwość, że jak zwykle ją przejrzał i jednak próbował jakoś ją zająć. Tak czy inaczej, zrobiło jej się miło, milej, niż powinno. Wzruszyła ramionami. — Jak zwykle nie mam na co narzekać. Za to Ty wyglądasz, jakbyś w końcu się wyspał — uniosła kąciki ust na wspomnienie narysowanego różdżką księżyca. Poniekąd żałowała, że tamten nie miał takiej mocy, jak ten prawdziwy. Gdyby ją posiadał, nie byłoby na tym świecie nic potężniejszego, niż sztuka. — Francja? Oj nie, na pewno nie samotnie. Pojadę na szkolny wyjazd, muszę tylko zainwestować w kieszonkową sztalugę, żeby jakoś się zabrać. Chciałabym namalować tam jak najwięcej obrazów, gdziekolwiek to będzie. A wystawa dopiero po powrocie — oczywiście postarała się zabrzmieć na absolutnie przekonaną, że tak właśnie będzie. W rzeczywistości była doskonale świadoma tego, że dziadek ma już zapełnione wszystkie terminy i kolejna wystawa jej marnych dzieł w tak krótkim odstępie czasu graniczyła z cudem. — Zamierzasz się pojawić? — zagadnęła z wyczuwalnym rozbawieniem drgającym pomiędzy kolejnymi głoskami — na wernisażach zwykle są słodycze... — dodała i uśmiechnęła się szerzej, nie chichocząc chyba tylko przez trzymające ją mimo wszystko nerwy. Szampana też oferowali, ale odnosiła wrażenie, że kilka karmelkowych gryzków przekona go znacznie skuteczniej. W części właściwej ich małej lekcji zdecydowanie spoważniała i choć zdawało jej się, że inkantacja patronusa była tak banalna i przede wszystkim popularna, że nie dało się jej schrzanić, słuchała go z taką uwagą, jakby tłumaczył jej właśnie najbardziej zawiłe rytuały wróżbiarskie. Gwoli ścisłości, niewiele wiedziała o wróżbiarskich rytuałach. — Expecto patronum — powtórzyła, nie unosząc nawet ręki. Głos jej zadrżał, jawnie zdradzając podenerwowanie, toteż odchrząknęła i spróbowała raz jeszcze. A potem drgnęła lekko, znieruchomiała i zamilkła, bo salę rozjaśniła końska sylwetka. Była na tym w pewnym sensie przygotowana, toteż nie zareagowała nawet w jednej trzeciej tak gwałtownie jak wtedy na pomoście. — W takim razie Ty powinieneś patrzeć mi na ręce, nie na nogi. Zobaczymy, jak ci wyjdzie. — Uniosła poplamioną błękitną farbą dłoń zaciśniętą na różdżce i prychnęła z rozbawieniem.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- A racja, nareszcie mi się udało - pokiwał głową po komentarzu na temat swojego wyspanego wyglądu. Bardzo możliwe, że Lei widziała go w takim stanie po raz pierwszy - i chyba wyglądało na to, że dziewczyna nie była fanką worków pod oczami i zmatowiałej cery, więc bardzo możliwe że wyspany Shaw zdobywał jakieś dodatkowe punkty. - Kieszonkowe sztalugi? - uniósł brwi Krukon. Nie miał zielonego pojęcia, że coś takiego w ogóle istniało, choć w sumie nie brzmiało jak dość zaawansowana magia, zwyczajne zaklęcie powiększająco-pomniejszające. No, chyba że dziewczynie chodziło jedynie o zwykły szkicownik - Nie musisz mnie więcej namawiać, i tak tam będę - pokręcił głową Shaw. W powietrzu zawisło dość oczywiste niedopowiedzenie, że Darren się tam pojawi, bo przede wszystkim będzie tam Leighton, nie darmowe kwachy, ale oczywiście tego już mężczyzna nie powiedział. - Nieźle. Jeszcze raz. Nie masz się czym denerwować - powiedział, robiąc krok w jej stronę po wyczuciu nieco drżącego tonu - Expecto Patronum - powtórzył delikatnie, ponownie bez wyczarowywania patronusa. To nie on miał się tutaj popisywać umiejętnością tworzenia widmowego konia - która dziwnym trafem za każdym razem powodowała, że Swansea cofała się o cal do tyłu - ale tej sztuki mieli nauczyć właśnie dziewczynę, choć prawdopodobieństwa wystąpienia w jej przypadku również podobnego rumaka było dość małe. Oprócz profesora Voralberga Darren nie znał nikogo z końskim patronusem. - Nic nie mogę obiecać, sama jesteś sobie winna - uśmiechnął się, stając po lewej stronie i wyciągniętą do przodu prawą ręką prezentując odpowiedni ruch dłonią oraz różdżką podczas rzucania zaklęcia - I przygotuj sobie jakieś szczęśliwe wspomnienie. Udana wystawa, artystyczne uniesienie czy cokolwiek tam lubią artyści, święta z rodziną, do wyboru do koloru - wyjaśnił, robiąc pół kroku do tyłu. Zbliżał się czas próby praktycznej - na razie jeszcze bez bogina, ale moment otwarcia szafy był już za rogiem.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Otworzyła usta, żeby wytłumaczyć mu, jak działa taka sztaluga, chociaż sama żadnej nie miała, ale zaraz je zamknęła, bo i doszła do wniosku, że znacznie bardziej wolałaby zaprezentować mu ją na żywo, jeśli tylko uda jej się odłożyć pieniądze do czasu wakacji (co, zważywszy na to, że specyficznie świętowali ostatni dzień w Hogwarcie, było wątpliwe). Mechanizmu magicznego z kolei nie trzeba było wyjaśniać, bo w istocie był prosty jak budowa cepa. Zawiesiła na nim na dłużej spojrzenie, kiedy wyraził gotowość pojawienia się na kolejnej wystawie i uniosła kącik ust, starając się powstrzymać pełen uśmiech, który tylko niepotrzebnie by ją odsłaniał. Więc jednak nie był beznadziejnym przypadkiem i była w stanie wyprowadzić go na ludzi? Nie wnikała zresztą w pobudki, czy to Darrena, czy kogokolwiek innego z grona jej znajomych, bardziej liczyło się dla niej to, że mogła liczyć na znajomą twarz w momencie, kiedy będzie jej najbardziej potrzebować. I że zapobiegnie tym samym sytuacji, w której na wernisażu jest zupełnie sama i z żałości zjada wszystkie czekoladowe żaby. — Expecto patronum — zabrzmiała zdecydowanie lepiej, może dlatego, że wypowiedziała to już trzeci raz, a może rzeczywiście udało mu się dodać jej otuchy. Powtórzyła je raz jeszcze, żeby ani ona, ani on nie musieli mieć wątpliwości, że nie udało jej się tylko dzięki przypadkowi. — Nie pozostaje mi nic innego, jak przyznać się do winy — odpowiedziała, unosząc do góry obie ręce w geście poddania się. Druga dłoń dla kontrastu wymazana była na żółto. — Naprawdę powinnam naszkicować twój profil. A może tym razem farby? — z uśmiechem na ustach wróciła nieco na ziemię. Kiwnęła głową i choć na usta cisnęło jej się pytanie, o jakim wspomnieniu zwykle myśli, wydało jej się to trochę zbyt banalne i nieco nie na miejscu. Zamilkła więc, jedynie przyglądając mu się z zaciekawieniem, jakby samodzielnie była w stanie odgadnąć, co takiego siedzi mu w głowie. Powtórzyła ruch, wykonując go płynnie, ale nieco zbyt zamaszyście. Malarstwo ułatwiało i jednocześnie utrudniało rzucanie zaklęć – miała pewny chwyt, stabilną dłoń, wyćwiczone ręce i dużą kontrolę nad tym, w jaki sposób nimi porusza, ale z drugiej strony bardzo łatwo było jej zapomnieć, że w ręku trzyma nie pędzel, a różdżkę. — Mhh, jeszcze raz — mruknęła sama do siebie, zanim Darren zdążył cokolwiek powiedzieć i postarała się skorygować swój błąd, podchodząc do tego tak, jakby nakładała nową warstwę farby w miejscu, gdzie poprzednio spartaczyła robotę.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Na ludzi? To Swansea była właśnie poddawana procesowi "wyprowadzania na ludzi". Co to za czarodziej, który różdżką posługiwał się gorzej niż pędzlem niż piórem? Darren nie oceniał, ale szczerze wierzył, że jeśli miało się możliwości do rozwijania pewnych talentów, to należało poczynić choć parę kroków w ich kierunku - a w końcu każdy czarodziej i czarownica mieli predyspozycje do rzucania zaklęć, nieważne jak mocno powtarzali sobie, że "nie potrafią" albo "to nie ich rzecz". - Lepiej, lepiej - pochwalił ją energicznym tonem, cofając się jeszcze pół kroku. Jego dłoń była teraz wystawiona praktycznie obok jej twarzy - Expecto Patronum - powtórzył ruch dłoni i wymowę, ponownie nie rzucając zaklęcia. Mizerykordię nawet wyciągnął z dłoni - nieco inny chwyt spowodowany nową rękojeścią mógłby prawdopodobnie wprowadzić nieco zamieszania osobie, która posługiwała się różdżką wyglądającą na o wiele bardziej tradycyjną. - Może być nawet węgiel - pokręcił głową z lekkim uśmiechem wypływającym na twarz. Obsesja rodzeństwa Swansea na punkcie szkicowania, malowania i rysowania bywała wręcz niepokojąca - gdyby któreś z nich zawędrowało na Szczyt Buchorożca, zapewne poprosiłoby Mordreda o chwilę przerwy na naszkicowanie choć konturu jego zbroi. Krukon nie był pewien, czy czarnoksiężnik z ochotą by się nie zgodził. Parę minut prób później, Shaw zdecydował że dziewczyna była gotowa na pierwszą próbę z prawdziwym zamiarem rzucania zaklęcia. - No dobrze, różdżka w dłoń - polecił, wyciągając własną - nie mogąc w sumie powstrzymać się od dobywania jej jak jakiejś szpady - Szczęśliwe wspomnienie, spróbuj przypomnieć sobie dokładnie cokolwiek to było.. - kontynuował Shaw, cofając się nieco dalej i zniżając głos coraz bardziej, jednocześnie rzucając niewerbalne Silencio na drzwi i okna - ...i dalej wiesz już jak to leci - dodał już zupełnym szeptem, dotykając plecami samej ściany, zostawiając Lei samą pośrodku sali.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Swansea nie brakowało wiary we własne możliwości, to deficyt czasu był jej głównym problemem. Popełniała jeden poważny błąd, który wpędzał ją w to błędne koło – bardzo ceniła sobie teorię i lubiła się jej uczyć. W efekcie spędzała nad książkami większość czasu, a część praktyczną musiała zamknąć w okienku, które nie było wystarczające, żeby w pełni opanować dany czar. Materiału przybywało, rzeczy, które powinna była przećwiczyć, nawarstwiały się w zastraszającym tempie i w końcu całkiem odpuszczała sobie próby odkopania się ze swoich zaległości, nie chcąc na rzecz zaklęć rezygnować z malowania, które było dla niej znacznie ważniejsze. Przyjrzała się uważnie wykonywanemu przez jego dłoń ruchowi, korzystając z tego, że ma ją tak blisko siebie. Potem pokonała wzrokiem drogę od nadgarstka do łokcia, aby, zerkając nań przez ramię, podnieść wzrok na samego Darrena w porę, by znaleźć na jego twarzy uśmiech, który bezwiednie odwzajemniła. Dopiero wówczas wróciła do mozolnych ćwiczeń, które trwały tak długo, aż nie osiągnęła względnej perfekcji. Pokiwała głową nieco zbyt energicznie, jakby bardzo chciała przekonać ich oboje, że jest na wszystko świetnie przygotowana. Wytarła dłoń o spódnicę, wyprostowała się, odgarnęła włosy za ucho i przymknęła powieki, podążając za łagodnym głosem Krukona, próbowała odnaleźć odpowiednie wspomnienie i skupić się na jego szczegółach. Zdecydowała się na pierwszą okładkę magazynu, na której widniała jej twarz, to był całkiem ekscytujący moment i obietnica, że nie wyjechała z domu na marne. Zwieńczenie ciężkiej pracy, docenienie jej starań. Wokół zapanowała cisza, w obliczu której każde uderzenie serca zdawało się mieć moc godną wybuchu bombardy. — Expecto... patronum — pozwoliła, by po pierwszym słowie w jej głos wkradła się niepewność, zawahała się głupio i jej staranie nie przyniosło żadnego efektu. Przygryzła wargę, złą na samą siebie, wzięła głębszy wdech — Expecto patronum — odezwała się, tym razem znacznie pewniej, wdzierając się inkantacją pomiędzy gęstą ciszę pomieszczenia. I rzeczywiście coś się zadziało, modrzewiowa różdżka zareagowała, wydobywając z siebie delikatne światło. Za mało, by uznać, że była na dobrej drodze, ale wystarczająco, żeby poczuć zbawienny przypływ pewności siebie. — Expecto patronum — tym razem nie musiała skupiać się tak bardzo na tym, w jaki sposób wymawia zaklęcie, swoją uwagę poświęciła wspomnieniu. Sięgnęła do wszelkich pozytywnych emocji, jakie towarzyszyły jej w tamtym momencie.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Shaw pamiętał jak sam po raz pierwszy przywołał patronusa. Było to w tej samej sali, trenował razem z Lowellem pod tutelażem profesora Voralberga - praktycznie mini-lekcja, zajęcia dodatkowe. Pamiętał przepełniające go ciepło na wspomnienie o podniesieniu pierwszego, zdobytego Pucharu Quidditcha, oraz pierwszy kłus jego patronusa. Mężczyzna kiwał sam do siebie głową, obserwując powtarzane coraz pewniej ruchy nadgarstka Swansea. Nabierały one wprawy potrzebnej do rzucenia tak zaawansowanego zaklęcia - które w gruncie rzeczy nie wymagało niesamowicie wielkich umiejętności, ale raczej zgrania ze swoim umysłem i odpowiedniego stanu psychicznego czy motywacji. Na nieszczęście dla Darrena wielkie połacie magicznej wiedzy opierały się nie na książkowych traktatach, ale na przeczuciach, uczuciach i instynkcie - a to dla Krukona były w większości terytoria co najmniej nieprzyjazne. - Tak, właśnie tak - powiedział cicho, patrząc na srebrzystą mgiełkę wydobywającą się z różdżki dziewczyny. Przypominała ona leniwie utrzymujący się w kształcie bariery gaz, promieniejący delikatnym światłem - wciąż jednak był to bezkształtny patronus, który byłby w stanie zatrzymać prawdziwego dementora na parę chwil, ale z pewnością nie przegonić lub zniszczyć. - Lei - zaczął ostrożnie, podnosząc różdżkę - cały czas stojąc przy ścianie niedaleko drzwi, tak by zostawić dziewczynie jak najwięcej miejsca - Teraz otworzę szafę - wyjaśnił. Na jego słowa mebel zadygotał, przerywając ciszę sali stukaniem ciężkich nóg o drewnianą podłogę - Gotowa? - upewnił się jeszcze - Trzy... dwa... jeden... Mężczyzna dźgnął różdżką powietrze, a skobel na drzwiach szafy odskoczył do góry. Ze środka wysunęła się najpierw koścista dłoń, a następnie - zakapturzona postać, będąca jeszcze do niedawna postrachem Brytanii, w całej okazałości.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Poczuła się znacznie lepiej; może nie tak, jakby miała móc przenosić góry, albo rozsyłać patronusy na prawo i lewo, ale przecież coś jej wyszło, co przyznał nawet sam Darren. Jego komentarz był całkiem podbudowujący, toteż gotowa była rozluźnić się do reszty i próbować dalej, kiedy... teraz otworzę szafę Stała przed tym nieszczęsnym meblem przez cały czas, ale pochłonięta własnymi staraniami i wspomnieniami, odepchnęła świadomość jej obecności na plan tak daleki, że właściwie całkiem zniknęła z jej głowy. Teraz ujrzała ją w pełni, co najmniej dwukrotnie większą i mroczniejszą, niż zdawało jej się jeszcze parę chwil temu. Nerwowo poprawiła chwyt różdżki, choć leżała w jej dłoni idealnie i przestąpiła z nogi na nogę. Nie protestowała, przyznanie się do słabości leżało zbyt daleko poza granicami jej dumy, napięła się tylko w nerwowym oczekiwaniu, przyglądając się, jak szafa podryguje niespokojnie, jakby chciała jak najprędzej wypluć na nią swoją mroczną zawartość. ...trzy Na Merlina, w życiu nie przypuszczałaby, że będzie wyglądał tak realistycznie. Nigdy nie widziała dementora z bliska, ale tak właśnie go sobie wyobrażała. Ogarnął ją strach tak przenikliwy, że zapomniała, jak rzuca się to przeklęte zaklęcie, jakie wspomnienie miała przywołać i w jaki sposób w ogóle porusza się własnym ciałem. Różdżka zadrżała w jej ręce i omal z niej nie wypadła i, na Merlina, tylko cudem nie pisnęła żałośnie. Kiedy dementor ruszył w jej stronę, zaczęła cofać się coraz szybciej i szybciej, o mało nie potykając się o długą spódniczkę. Zatrzymała się dopiero na stojącym za nią Darrenie, w końcu wydając z siebie okrzyk, bo i nie wiedziała, co takiego się dzieje. — Niech... niech to klątwa pierdolnie — wściekła na siebie zaklęła szpetnie, walcząc z chęcią ucieczki z sali.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Porażka była elementarną częścią każdego ćwiczenia. Tym razem ta nieprzyjemna prawda objawiła się Lei, która dość gwałtownie zaczęła cofać się przed fałszywym dementorem. Shaw nie dziwił się jej ani trochę. Gdyby stanęło przed nim idealne odzwierciedlenie jednego z najgroźniejszych magicznych stworzeń, a on sam nie potrafiłby jeszcze rzucać patronusa, to jego język też zawinąłby się w supeł, a kolana zaczęły się uginać. Różnica między taką hipotetyczną sytuacją a tą, w której znalazła się Leighton była jednak znacząca - ona za plecami miała Darrena. Krukon złapał ją lekko, acz stanowczo za ramię - na wypadek gdyby stopy naprawdę zechciały ją wynieść z tej sali - drugą ręką celując w dementora i rzucając niewerbalne Riddikulus. Temu spod kaptura wyrósł nagle pękaty, kartoflany nos i bogin, uginając się pod jego ciężarem, cofnął się z powrotem do ciemnej szafy. W sali zapadła niespokojna cisza po burzy, przerywana jedynie oddechami Swansea oraz Shawa. W końcu ten drugi chrząknął, nie chcąc zachrypieć jak jakiś - nie przymierzając - dementor i się odezwał: - Nie od razu Słoneczniki namalowano - sparafrazował znane powiedzenie nawiązujące do Wiecznego Miasta, robiąc krok w bok, cały czas trzymając dłoń najpierw na lewym ramieniu, następnie przesuwając lekko po karku, a ostatecznie zatrzymując na prawym ramieniu Lei - Wszystko w porządku? - spytał, stając naprzeciw niej. Wiedział że nie i spodziewał się nawet jakiegoś zdenerwowania ze strony stanowczej zwykle Swansea - jednak wyładowanie emocji przy okazji takiego treningu było wręcz wskazane. - Daj znać kiedy... jeśli będziesz gotowa - poprosił, wyciągając z kieszeni małą paczkę limitowanej edycji fasolek Bertiego Botta, które otwierał tylko na specjalne okazje - ta edycja pozbawiona była mianowicie smaków uznawanych za niesmaczne lub obrzydliwe, specjalizowała się zaś we wszystkich rodzajach czekolady pod słońcem - Jedna czy dwa ci nie zaszkodzą - powiedział, potrząsając paczuszką i czekając aż Lei podejmie kolejną próbę. Tym razem jednak nie zostawił ją samej pośrodku sali, ale poszedł razem z nią, i tak ustawiając się za jej plecami - nie żeby nie miało to swoich plusów - z ręką położoną na ramieniu Swansea dawał jej znać, że czołowy pogromca boginów był w gotowości.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Uścisk na ramieniu pozwolił jej nieco otrzeźwieć, opanować się trochę. Nie patrzyła w stronę dementora, nie chciała widzieć jak sunie w ich stronę, spojrzenie wbiła w strojną różdżkę Krukona i czekała, aż ten wykona nią jakikolwiek ruch, który będzie świadczył o tym, że już po wszystkim. Krótki dotyk nie przyniósł ukojenia, nie w stopniu, który byłby wystarczający. Buzująca w niej złość skutecznie odwracała jej uwagę od miłego gestu. — W porządku — odpowiedziała, a właściwie warknęła mało sympatycznie z zaciętą miną, jak zwykle nieco zbyt szybko, kiedy przychodziło jej kłamać. Węzeł na środku bluzki poruszał się szybko i mocno w rytm przyspieszonego strachem oddechu. W półmroku sali spojrzała mu prosto w oczy i zawahała się, czy aby nie powinna go przeprosić. Cały szkopuł tkwił w tym, że podobne słowa nie przechodziły jej przez gardło łatwo, zwłaszcza kiedy sytuacje, których dotyczyły, nie były tak banalne, jak spłatany nad brzegiem jeziora psikus. Milcząc, ostatecznie odwróciła wzrok i usiadła na podłodze pod ścianą; chłonęła jej przyjemne zimno, pozwalała mu wsiąkać w rozgrzaną od nadmiaru emocji skórę. — Van Gogh był oszustem; odciął sobie ucho, zaklęciami wyhodował nowe, a potem smarował eliksirem niewidzialności, żeby budzić kontrowersję i zwiększyć sprzedaż swoich obrazów — wyrzuciła z siebie na jednym wydechu, jednocześnie wyciągając do góry dłoń, aby dostać swój przydział fasolek. Nie miała pojęcia, jakim skarbem postanowił podzielić się z nią Shaw. Zjadła pierwszą z fasolek, która okazała się mieć smak słonego karmelu i westchnęła, bo w istocie poczuła się już lepiej. Cholerny Darren jak zwykle musiał mieć rację. — Nawet całkiem, kurwa, sprytne. Gdyby tyle nie chlał, z taką kreatywnością pewnie zostałby najbogatszym człowiekiem na świecie. Podciągnęła kolano pod brodę i została tak na chwilę, z każdą fasolką czując się trochę lepiej. Powoli odzyskiwała wewnętrzną równowagę, aż w końcu z cichym „niech to szlag” ponownie złapała za porzuconą na podłodze różdżkę i podniosła się, gotowa znowu spróbować. Było to o tyle łatwiejsze, że wiedziała, czego może się spodziewać i o tyle trudniejsze, że wiedziała, czego może się spodziewać. Tym razem sama machnięciem różdżki otworzyła szafę i nie opuściła dłoni, żeby znowu nie sparaliżował jej strach. Wcale nie było lepiej. Chyba tylko milcząca obecność mężczyzny tuż za jej plecami sprawiła, że sytuacja nie powtórzyła się jeden do jednego. O nie, tym razem miało być o wiele gorzej. Odnajdując w sobie pokłady odwagi (albo, co bardziej prawdopodobne, nie chcąc znów się skompromitować), skupiła się na swoim wspomnieniu i uczepiła się go tak mocno, że zabrakło jej podzielności uwagi na właściwą inkantację. — Expeto Patronu — wymamrotała i od razu wiedziała, że schrzaniła. Wystarczyło, że usłyszała samą siebie; jęknęła z rezygnacją, kiedy modrzewiowa różdżka entuzjastycznie zaczęła walić po szafach czerwonymi promieniami zaklecia, które nie miało nic wspólnego z patronusem. Przysunęła się bliżej Darrena, warcząc pod nosem „niech to ladaco” i rzuciła riddikulus, zamieniając jednego z jegomości w latawiec. Czy ją to rozbawiło? Ani trochę. Wręcz przeciwnie, poczuła, że robi jej się niedobrze.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Kiwnięcie głową Darrena miało dać Lei do zrozumienia, że nie miał zamiaru wnikać dalej czy rzeczywiście było "w porządku" - bo wyraźnie jednak nie było. Za to jego plany na temat odsunięcia myśli dziewczyny od niedawnej porażki powiodły się... choć w nieco pokrętny sposób. Shaw otrzymał bowiem niewielki wykład na temat van Gogha - o którym nie miał nawet zielonego pojęcia, że ten był czarodziejem - a dodatkowo Swansea skusiła się na parę fasolek. Podwójne zwycięstwo, na placu boju pozostał już tylko dementor. - Nie miałem pojęcia - powiedział, zsuwając się po ścianie by usiąść obok niej. Samemu sięgnął po fasolkę. Trafił na wiśniową czekoladę - gdyby wiedział, że dziewczyna trafiła na karmel, to oddałby jej nawet całe opakowanie za tylko tą jedną - Kolejny argument za niebyciem artystą, nie trzeba ucinać sobie uszu nawet na chwilę - uśmiechnął się, po czym podniósł za Leighton, która najwyraźniej była zdeterminowana do podjęcia kolejnej próby... ...która niestety okazała się tylko nieco mniejszą porażką. Co prawda z ust Lei wydobyły się jakieś słowa, były one jednak niestety zaledwie namiastką patronusowej inkantacji. Tyle dobrego, że zapewne wściekła Swansea sama zdecydowała się zmienić dementora w latawiec, posyłając go tym samym z powrotem do mebla - orientacja seksualna bogina musiała robić fikołki z taką ilością wychodzenia z szafy - przedtem uwalniając jeszcze parę jego kolegów. Tutaj zaczynała się rola Shawa, którym poprawnym przywołaniem patronusa zmusił gang dementorów do schowania się z powrotem. Czekała go jednak jeszcze trudniejsza część, a mianowicie uspokojenie Lei i przekonanie jej do jeszcze jednej próby. Krukon przytulił delikatnie kobietę, przez parę długich chwil pozostając w ciszy. Odsunął się potem na długość ramienia i zmrużył oczy. - Jeszcze raz - powiedział stanowczym tonem, wznosząc się na wyżyny swoich możliwości okazania emocjonalnego wsparcia. Ostatecznie w tej próbie Swansea była sama, a on mógł tylko... - Ex-pec-to Pat-ro-num. Wiem, że wiesz - uciął krótko ewentualne protesty, które nie zmieniałyby i tak faktu, że Lei się pomyliła - Dasz radę.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Ostatecznie każdy sprzedawał się tak, jak tylko mógł, bez względu na zawód. Większość artystów preferowała szokowanie samą sztuką, ale kiedy maluje się słoneczniki, to właściwie nie ma się co dziwić, że trzeba sobie odcinać części ciała, żeby zwrócić na siebie uwagę. Przytulona przez chwilę stała jak niewzruszony pień, napięta do granic możliwości i, cóż, zwyczajnie nieszczęśliwa. Było to jednak prawdopodobnie najlepsze, co Shaw mógł w tamtym momencie zrobić, w innym wypadku obróciłaby się na pięcie i wyszła bez słowa, kończąc swój wściekły spacer gdzieś w środku Hogsmeade. I choć z początku zdawałoby się, że lada moment wyrwie się z krukońskich objęć, zmiękła w nich szybciej, niż zdołała to zauważyć. I tylko podziękowanie podobnie do przeprosin zawisło w przestrzeni między gardłem a ustami i zupełnie się tam zgubiło. Nie miała ochoty na kolejne próby, a mimo to nie protestowała, doskonale świadoma, że umiejętności zwykle nie przychodzą tak o, naturalnie. Do wielu rzeczy dochodziła wyłącznie ciężką pracą... po prostu zwykle nie był to proces tak dalece frustrujący, co czyniło go lżej strawnym. Zraniona duma nie pozwalała jej zresztą tak po prostu się poddać, ani na jego oczach, ani w samotności. Potrafiła być szalenie uparta. Wydęła tylko wargi, nim uprzedził dokładnie to, co chciała odpowiedzieć i wydobyła z siebie westchnienie, kiedy mentalnie zakasywała rękawy. — Expecto patronum — zdawałoby się, że wszystko zrobiła poprawnie, a mimo to z jej różdżki wydobyła się zaledwie smużka światła. Za mało, żeby obronić się przed dementorem, którego kolejny raz wypuścili z szafy, ale wystarczająco, by zmusić go do cofnięcia się o krok. Jeśli można powiedzieć, że dementorzy stawiali kroki. Powstrzymała się od zaskoczonego zerknięcia na Darrena, przecież naprawdę była w tym sama. On stanowił tylko tło, wsparcie, które okazało się konieczne, żeby nie rozniosła całej tej sali w drobny mak. Zamiast tego postanowiła uderzyć ponownie. Rozwścieczona, że daje się pomiatać głupiemu boginowi, sięgnęła po wspomnienie, dokładając do tego kilka innych sytuacji, głównie związanych z malowaniem; już w tamtym momencie rozumiała, że będzie musiała nad tym popracować. — Expecto patronum — obrzydliwa, lodowato zimna łapa już się do niej zbliżała, kiedy udało jej się (poprawnie!) wymówić zaklęcie. Swansea nigdy przedtem nie była chyba bardziej zaskoczona, niż w tym konkretnym momencie, kiedy zaklęcie o dziwo zadziałało, a zaatakowany przez srebrnego serwala dementor umknął w swoje bezpieczne schronienie. Czar trwał tak krótko, a ona była tak skupiona na wszystkim, co działo się wokół niej, że właściwie wcale mu się nie przyjrzała. Kiedy wszystko się skończyło, stała tak jeszcze przez moment, aż w końcu odwróciła się przodem do Shawa i, zwalczywszy w sobie głupią chęć rzucenia mu się na szyję, uśmiechnęła się promiennie pierwszy raz od naprawdę długiego czasu. — Co to było? Kot? Prawie wcale go nie widziałam, tak szybko zniknął — nawet nie starała się ukryć ekscytacji.