Pomieszczenie jest dosyć duże, ale oprócz biurka nie znajdują się w nim żadne meble. Czujesz tremę? Drżą ci kolana? Nie przejmuj się, tu zupełnie normalne, zapytaj swoich rodziców czy starszych kolegów! Każdy się denerwuje przed swoim pierwszym egzaminem z teleportacji. Miejmy nadzieję, że ten będzie dla ciebie zarówno pierwszy, jak i ostatni!
UWAGA: w tym departamencie można zdać egzamin z teleportacji indywidualnej, teleportacji łącznej oraz wytwarzania świstoklików międzynarodowych!
kurs - teleportacja indywidualna
Egzaminator uśmiecha się przyjaźnie, choć wydaje się nieco znudzony kolejnym egzaminem. Okazujesz potwierdzenie odbycia kursu, egzaminator kiwa głową i życzy ci powodzenia, dodając, żebyś pamiętał o zasadzie ce- wu – en.
WYMAGANIA:
• ukończone 17 lat • pierwsza podejście do kursu - darmowe • każda poprawa: 10 galeonów (zapłać w temacie Zmiany stanu konta) • jeśli chcesz odbyć egzamin w retrospekcji, dopisz datę ukończenia kursu w poście • osoby, które nie zdawały egzaminu w Londynie, dopisują, w ministerstwie jakiego kraju odbyli egzamin
Rzucasz trzema kostkami. Pierwsza kostka odpowiada za CEL. Druga kostka odpowiada za WOLĘ. Trzecia kostka odpowiada za NAMYSŁ.
Aby dowiedzieć się, jak Ci poszło, zsumuj oczka z trzech kostek:
18–14 – zdałeś w pięknym stylu, egzaminator pogratulował ci serdecznie, a ty nie wiedziałeś, jak mu dziękować. Nieprzytomny z radości wybiegłeś z sali, ściskając w dłoni papier, uprawniający cię do teleportowania się, gratulacje! Po dyplom zgłoś się tutaj.
13–10 – no cóż, może nie było idealnie, ale na tyle dobrze, że egzaminator machnął ręką i uznał, że coś z ciebie będzie. Może nawet nie rozszczepisz się gdzieś po drodze. Grunt, że się udało i zdałeś, jednak być może warto potrenować przed egzaminem z teleportacji łącznej. Otrzymujesz karę -2 punktów do swojego wyniku kostek podczas zdawania testu na licencję teleportacji łącznej, chyba że pomiędzy podejściami minie co najmniej pół roku.
9–3 – och, chyba nie poszło ci najlepiej... może za mało ćwiczyłeś, a może za bardzo się denerwowałeś, w każdym razie egzaminator potrząsnął ponuro głową i odprawił cię z kwitkiem, mówiąc, że miałeś dużo szczęścia, że się nie rozszczepiłeś.
Kurs - teleportacja łączna
Egzamin z teleportacji łącznej jest znacznie trudniejszy. Do sali weszła przelękniona urzędniczka z włosami zebranymi w chaotyczny kok. Właściwie trudno się dziwić jej zszarganym nerwom. W końcu każdego dnia ryzykuje rozszczepieniem teleportując się razem z niedoświadczonymi czarodziejami.
WYMAGANIA:
• ukończone 17 lat • ukończony kurs na teleportację indywidualną z wynikiem minimum 10-18pkt • pierwsze podejście: darmowe • każda poprawa: 10g (zapłać) • jeśli chcesz odbyć egzamin w retrospekcji, dopisz datę ukończenia kursu w poście • osoby, które nie zdawały egzaminu w Londynie, dopisują, w ministerstwie jakiego kraju odbyli egzamin
DODATKOWE:
• jeśli w poprzedniej części uzyskałeś wynik 13-10, twój wynik kostek jest niższy o 2, chyba że pomiędzy podejściami do egzaminów minie co najmniej pół roku (fabularnie, tj. przy robieniu teleportacji w retrospekcji, również wystarczy podać półroczny odstęp) • za każde fabularne trzy miesiące użytkowania teleportacji indywidualnej przed podejściem do testu z łącznej możesz zwiększyć swój wynik kostek o 1 - ten bonus maksymalnie może wynieść 3 punkty
Znów rzucasz trzema kostkami i sumujesz liczbę oczek:
18–12 – zdałeś. Niebywałe, ale naprawdę ci się udało! Egzaminator kręci głową z niedowierzaniem. Dawno nie widział nikogo tak zdolnego, możesz czuć się wyróżniony! Po dyplom zgłoś się tutaj.
11–3 – niestety, teleportacja łączna to wyższa szkoła jazdy i nie powiodło ci się. Trudno, bywa!
Kurs na międzynarodowe podróże świstoklikiem
Z powodu pewnych dyplomatycznych, międzynarodowych incydentów, Ministerstwo Magii zdecydowało się stworzyć specjalny kurs dla osób chcących zgodnie z prawem podróżować za pomocą świstoklika za granice Wielkiej Brytanii. Przeważa w nim część teoretyczna - zaznajomienie z prawem brytyjskim oraz międzynarodowym - gdyż podstawowym wymaganiem przystąpienia do treningu jest umiejętność zaklęcia przedmiotu w świstoklik. Kurs jest płatny - kosztuje on 100 galeonów. Opłatę możesz uiścić w tym temacie.
UWAGA - kara za tworzenie i korzystanie ze świstoklików międzynarodowych bez odpowiednich uprawnień wynosi 400 galeonów!
WYMAGANIA:
• ukończone 17 lat • znajomość zaklęcia portus lub min. 31 pkt z transmutacji w kuferku • pierwsza podejście do kursu - 100 galeonów • każda poprawa: 20 galeonów (zapłać w temacie Zmiany stanu konta) • jeśli chcesz odbyć egzamin w retrospekcji, dopisz datę ukończenia kursu w poście (muszą odbywać się one po 01.09.2021) • egzamin odbywa się w Londynie i tylko w Londynie
kurs - część przygotowawcza
Seria wykładów poświęconych tematom prawnym, bezpieczeństwa związanym z podróżami za pomocą świstoklików i źródłami, z których można zaczerpnąć wiedzę na temat bezpiecznych miejsc do pojawienia się za granicami Wielkiej Brytanii.
Wykłady Rzucasz dwiema kostkami k6.
obie parzyste – najwyraźniej postanowiłeś przyłożyć się do słuchania, udało ci się zrobić nawet nieco notatek. Dodatkowo aktywność popłaca - przy podejściu do egzaminu możesz, jak się okazało, zatrzymać wypisane własnoręcznie notatki, dzięki czemu otrzymujesz +2 do rzutu kolejnymi kośćmi.
parzysta i nieparzysta – słuchasz, czasem pobujasz w obłokach lub twoją uwagę zwróci mucha leniwie maszerująca po białej ścianie, a innym razem zaczniesz myśleć nad tym, skąd czarownica w drugim rzędzie wytrzasnęła te ekstra kolczyki... tak czy siak, do egzaminu przystępujesz przygotowany całkiem przyzwoicie.
obie nieparzyste – cóż, może nawet w szkole spokojne wysłuchiwanie nudnych wykładów nie było twoją najmocniejszą stroną. Po wyjściu z audytorium nie pamiętasz prawie nic - otrzymujesz karę -3 punktów do rzutu kolejnymi kośćmi.
Kurs - egzamin
Po wykładowej serii od razu przyszedł czas na egzamin. Z wiedzą świeżo kołatającą się w umyśle siadasz przed zwojem pergaminu z wypisanymi na nim pytaniami, kałamarzem oraz piórem antyściąganiowym - nawet najmniejsza próba oszustwa skończy się nie tylko unieważnieniem kursu, ale niemożnością podejścia do niego ponownie.
Znów rzucasz dwiema kostkami - tu sumujesz liczbę oczek:
12–9 – Świetny wynik! Sprawdzający nie mogą się do niczego przyczepić - są pod wrażeniem dokładnych odpowiedzi i zapamiętanych na pierwszy rzut oka dość niezbyt ważnych szczegółów. Po dyplom zgłoś się tutaj.
8–6 – nie poszło ci aż tak źle, ale zabrakło dosłownie punktu lub dwóch do przekroczenia wymaganego progu. Komisja zgadza się na natychmiastową poprawę, dając ci czas na przejrzenie notatek (oraz na własną przerwę obiadową). Ostatecznie zdajesz - twój post musi mieć jednak przez dłuższy czas pobytu w Ministerstwie co najmniej 2500 znaków. Po dyplom zgłoś się tutaj.
5-2 - znajdujesz swoje imię i nazwisko na samym dole listy osób przystępujących do egzaminu. Cóż, miejmy nadzieję że następnym razem pójdzie ci lepiej - pamiętaj, że w przypadku chęci poprawy testu pisemnego musisz ponownie przemęczyć się przez wykłady. Powodzenia!
Autor
Wiadomość
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Boris pracował już w ministerstwie przez pewien czas, gdy został wezwany na dywanik przez swojego szefa, który zlecił mu dodatkowe szkolenia. Rosjanin liczył, że takie podejście szefostwa w stosunku do niego, oznacza rychły awans, dlatego czym prędzej rozpoczął próbę zdania egzaminu na teleportację indywidualną. W przeciwieństwie do kursu na pracownika tej placówki, to jest Ministerstwa Magii, nie stresował się kolejnym sprawdzianem swoich umiejętności, dzięki czemu z uśmiechem na ustach podszedł do egzaminu, który zdał... chociaż nie bez problemów. W końcu teleportował się nie tam, gdzie wskazał mu instruktor, ale że skończył w jednym kawałku i w zasadzie nikt tego nie widział, to starszy instruktor nie robił mu większych problemów i podbił pieczątkę pod papierem stwierdzającym ukończenie kursu. Niestety, przez taki, a nie inny wynik, Boris został poinformowany, że nie będzie miał sposobności do podejścia na egzamin z teleportacji łącznej. Czarodziejowi po trzydziestce nie przeszkadzało to aż tak bardzo, ponieważ na tę chwilę liczyła się dla niego tylko podstawa teleportacji.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Link do kostek: 8 i 14 (oba posty są pod sobą). Zapłata: KLIK
Londyn, 2002r. (17 lat), teleportacja zwykła
To nie był jego dzień. Czuł się doprawdy bardzo źle i bynajmniej nie pomagał mu fakt, że dodatkowo bolała go cała klatka piersiowa. Nie mógł jednak odpuścić wyznaczonego dnia na egzamin z teleportacji, bo w zasadzie już od dawna nie mógł się doczekać momentu, w którym samodzielnie będzie mógł przemieścić się z miejsca na miejsce bez użycia tych głupich mioteł. Zwyczajnie ich nie lubił. Po prostu. Już po samej minie egzaminatora widział, że to się raczej nie uda. Szybko przekonali się oboje, że to nie będzie miało żadnego sensu, kiedy nie mógł nawet ruszyć się z miejsca. Co chwilę słyszał tylko uwagi, że powinien się poddać na dziś, bo jak tak dalej pójdzie, to się rozszczepi. A chyba dosyć miał już świeżych blizn na ciele, mimo że ta największa miała dopiero z cztery, może pięć lat. Nie miał wyjścia. Zrezygnował z dość sporym zawodem, że kolejny raz spróbuje dopiero za rok.
[...]
Londyn, 2003r. (18 lat), teleportacja zwykła
Jeśli miałby porównać swoje samopoczucie wtedy i dziś, to można było powiedzieć, że dziś czuł się jak nowo narodzony. To musiał być jego dzień, naprawdę! Jeśli on, zdolniacha z zaklęc wszelakich nie poradzi sobie z tak prozaiczną rzeczą jak teleportacja indywidualna, to chyba się pochlasta i zrezygnuje całkowicie. Wszedł do sali z naprawdę olbrzymim pokładem chęci do dzisiejszego podejścia. Był święcie przekonany, że jego skupienie osiągnęło dzisiaj jedno z lepszych w ostatnim czasie, w na wskazane miejsce podszedł prawie w podskokach. Dawno nie był tak podekscytowany egzaminem jak dzisiaj, a on nie należał do tych, którzy okazują co swoje dość łatwo. Tylko zaczekał, aż egzaminator nakaże mu rozpocząć, aby uspokoić się i skupić na swoim celu. Odczekał kilkanaście sekund, aby praktycznie od razu znaleźć się w innym miejscu, dokładnie tym, w którym mu kazano. Rozejrzał się wokół siebie z lekkim niedowierzaniem, sprawdzając po sobie czy jest we wszystkich częściach. Był. Był! Uścisnął dłoń egzaminatora podchodzącego do niego po chwili i odbierając od niego papier. O mało nie podskoczył ze szczęścia. Opanuj się Alexander! Odchrząknął, kiwając mu jeszcze raz głową w podziękowaniu, i jednocześnie pożegnaniu, a następnie ściskając dokument wyszedł powoli (trudząc się na brak biegu) z sali - całkowicie szczęśliwy.
[zt]
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Teleportacja indywidualna Londyn - Dawno, dawno temu... Lat 17!
Kompletnie nie mogła się doczekać, żeby podejść do egzaminu na teleportację! Połowa jej znajomych ze szkoły miała go już za sobą, i musiałaby skłamać, żeby nie powiedzieć, że im nie zazdrościła. Oczywiście, ten kto szczęśliwie otrzymał już dyplom i uprawnienia, nie omieszkał wręcz nadużywać ów zdolności. Skłamałaby również, gdyby powiedziała, że nie udzielała pierwszej pomocy ofiarom rozszczepienia. Doskonale więc zdawała sobie sprawę, że teleportacja to wcale nie sztuka prosta. Rzucić Lapifors, to najwyżej wyczarujesz zdeformowane króliki, źle się aportujesz... A możesz w najlepszym przypadku stracić nerkę. W końcu z jedną można żyć. Podchodziła więc do egzaminu z ekscytacją - acz z równie wielką powagą. Przed oczyma wyobraźni przelatywały jej te wszystkie niezbyt szczęśliwe przypadki, z którymi miała przyjemność. Na Merlina - oby tylko ona nie popisała się swoim wnętrzem, i to dosłownie, przy egzaminatorze. Trzeba przyznać, że była nieco rozkojarzona - jednak wola zrobiła swoje i... Po dość znacznej chwili pełnej skupienia... Teleportowała się dwa metry dalej. Udało się! Pozostało jej tylko wyściskać egzaminatora i jak na skrzydłach, wybiec z Ministerstwa, dzieląc się radosną nowiną ze wszystkimi, których napotkała po drodze. W tej chwili jeszcze nie obchodziło jej to, że nie mogła podejść do egzaminu do teleportacji łącznej...
Teleportacja łączna Londyn - Dawno, dawno temu... Na studiach.
... ale po Bitwie o Hogwart już jak najbardziej. Zdając sobie sprawę, jak bardzo teleportacja łączna może wpłynąć na losy ewakuacji, Pet zawzięła się, żeby jednak do egzaminu podejść. I podchodziła, kilka dobrych razy, z każdą nieudaną próbą tylko zyskując większe pokłady determinacji. Wiedziała, że dobry magomedyk nie ogranicza się tylko do umiejętności magii leczniczej. Tutaj zasada, że jak ktoś jest dobry we wszystkim, to jest do niczego - zwyczajnie nie zdawała egzaminu. Uzdrowiciel mogący zadbać o siebie i innych, nie tylko nastawiając im kości i lecząc rany, był o wiele bardziej wartościowy, po prostu. Tak więc Perpetua z uporem maniaka odwiedzała Departament Transportu Magicznego raz za razem, aż w końcu... Mogła bezpiecznie teleportować siebie i innych.
W przeciwieństwie do swoich nadgorliwych, niemogących doczekać się zdania tegoż kursu rówieśników, Rita cierpliwie poczekała na nadejście lata nim przystąpiła do próby zdobycia papierka upoważniającego do samodzielnej teleportacji. Miała, w końcu, zbyt dużo danych do przyswojenia i książek do przewertowania, i materiałów do wkucia podczas swych ostatnich miesięcy siódmego roku, aby martwić się dodatkowo pozyskaniem tej przydatnej, acz wcale nie tak kluczowej, jak niektórzy sądzą licencji. Na spokojnie więc i z tą swoją wiecznie chłodną determinacją przybyła do Ministerstwa w środku gorącego, zdumiewająco suchego lata, zaraz kierując się - po szybkim, uważnym zerknięciu na wykaz budynku - na drugie piętro, gdzie mieścił się Departament Transportu Magicznego. A że przywędrowała tu bardzo wcześnie rano, to niewiele osób stało przed nią w kolejce - większość z nich wyglądała na zestresowanych i podenerwowanych, i nawet bliskich omdlenia, co z fascynacją i kalkulującą ciekawością obserwowała ze swojego miejsca pod ścianą.
Wtem nadeszła jej kolej, toteż wmaszerowała do niemalże pustego - nie licząc biurka, przy którym siedział uśmiechający się, acz widocznie znudzony i zignorowany przez nią egzaminator - pomieszczenia z wyciągniętą już różdżką i mentalnym przygotowaniem. Bez zająknięcia ustawiła się na samym środku sali i przymknęła na ułamek chwili ślepka, skupiając się i przypominając sobie wszystkie informacje wyczytane o teleportowaniu się. Cel? Przeniesienie swojej osoby w obrany punkt, naturalnie. Wola? Och, tego u niej było aż nadto, ha! Namysł? Wahanie się nie wchodziło w grę. Uchyliła powieki, podejmując pierwszą próbę przeteleportowania się trzy metry od swojej aktualnej pozycji, lecz nic z tego nie wyszło, na co przechyliła leciuteńko głowę i... Druga już poszła jak z płatka - bez wysiłku praktycznie, a większą tylko chęcią - tak samo trzecia wykonana dla pewności i z czystym ukontentowaniem gorejącym w duszy. Po tym odebrała od trochę zaskoczonego i gratulującego jej mężczyzny dyplom, następnie ulatniając się jak najprędzej z Ministerstwa w celu zajęcia się kolejnymi istotnymi sprawami. Tyle rzeczy do zrobienia, tak mało czasu.
Freja Nielsen
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 169cm
C. szczególne : śnieżnobiałe włosy; pojedyncze rzemyki na nadgarstkach
Korytarze Stavefjord były szczelnie wypełnione echem rozmów o nadchodzącym egzaminie z teleportacji. Wiele osób przechwalało się ciągłością powodzeń podczas dotychczasowych ćwiczeń, inni bledli na samą myśl o wyznaczonej niewielkiej przestrzeni, w której powinni się pojawić. Pomimo panujących w tym czasie różnych nastrojów, nikt nie zrezygnował z przystąpienia do egzaminu i każdy upoważniony ochoczo wpisał się na listę biorących udział w ostatecznym teście mającym na celu weryfikację poziomu opanowania tej umiejętności. Część uczniów podchodziła do niego zdroworozsądkowo, inni plątali języki w pozornie niezbyt skomplikowanej i nagminnie powtarzanej podczas zajęć praktycznych regule:
cel - wola - namysł. cel - wola - namysł. a może namysł - cel - wola?
Wybija godzina zero - nikt już nie rozmawia, nie szczebiocze, ktoś marszczy brwi w skupieniu, a kto inny zerka z ekscytacją i zniecierpliwieniem na wielką tarczę z soplami lodu pełniącymi funkcję wskazówek zegara. Przypominam sobie moje pierwsze podejście do egzaminu zakończonego kompletnym fiaskiem. Wszystko szło dobrze do momentu przekroczenia progu sali, które zmyło ze mnie resztki odwagi, a stres powodował mimowolne drżenie ciała. Moje stopy zatańczyły wtedy dwadzieścia centymetrów od linii wyznaczonego okręgu. W tym roku procedura przebiega identycznie - egzaminator będący przedstawicielem Departamentu Transportu Magicznego czeka już w sali, a nieco szpakowaty mężczyzna dźwigający na smukłym nosie zdecydowanie za duże oprawki okularów wywołuje znudzonym tonem kolejne nazwiska. Børk. Fredriksen. Harald. Movens. - Nielsen, Freja. Myślę o tym, jak na ostatnich zajęciach praktycznych udało mi się dokonać w moim mniemaniu niemożliwego - z gracją lądowałam na wyznaczonym polu, ale uczucie satysfakcji i dumy z siebie samej było wypierane przez towarzyszące mi mdłości. Teleportacja, choć zdecydowanie będąca jedną z najbardziej przydatnych i ułatwiających życie umiejętności, nie wpisała się na listę moich ulubionych środków podróżowania. Kiedy wchodzę do sali, wita mnie uśmiechnięty mężczyzna schowany pod nieco przydużą, seledynową szatą. Dodaje mi otuchy i pyta, jak się czuję. Rzucam krótkie bra, takk i silę się na uniesienie kącików ust w górę. Egzaminator wykonuje prosty gest różdżką - podłoże pod moimi stopami przybiera postać kruchego lodu, pod którym kryje się otchłań bez dna. Cztery metry dalej wymalowana zostaje mała wysepka pokryta śnieżnobiałym śniegiem, jedyna nadzieja na ratunek przed zatonięciem. Sceneria ta ma teoretycznie wymusić na uczestniku maksymalne skupienie, ale wielu reaguje paniką, lękiem lub dezorientacją. Przypominam sobie dzień, w którym woda niemal odebrała mi Olafa i czuję, jak krew w mym ciele wrze, a w uszach dudni przyspieszony puls. lykke til Biorę głęboki wdech i liczę – en, to, tre, fire. Cel – to oczywiste, nie chcę się uratować przed pęknięciem lodu, które zapewne nigdy nie nastąpi, choć widzę jak na jego powierzchni powstają pierwsze pajęczynki zwiastujące katastrofę. Chcę zdać egzamin i używać tej umiejętności tylko w przypadku, w którym nie będzie mi dane mieć pod ręką świstoklika. Wola. Namysł. Mrużę oczy, zaciskam pięści i obracam się wokół własnej osi, a po chwili czuję, jak moje stopy odrywają się od podłoża. Ląduję na wyspie. W całości. Spoglądam na egzaminatora i widzę, że kiwa powoli głową, a jego słowa o zakazie podejścia do egzaminu z teleportacji łącznej nie odciskają się na mnie jakimkolwiek żalem. Uśmiecham się, dziękuję kiedy dostaję w dłonie licencję ze złożonym przez niego w rogu autografem i mówię, że niczego więcej nie potrzebuję.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Nie obawiał się egzaminu z teleportacji. Stresu praktycznie nie odczuwał. Wstał rano, zjadł śniadanie i poszedł na najbliższą stację metra. Lubił metro, lubił pociągi. Do Departamentu Transportu Magicznego miał raptem trzy przystanki i potem trochę drogi do pokonania piechtolotem. Pogoda była przepiękna - prawdziwie upalne lato. No miodzio! Co mogło pójść źle w taki piękny dzień jak ten? Dotarł na miejsce na chwilę przed swoją turą, a gdy już wywołali jego nazwisko, to z uśmiechem na ustach wkroczył do salki. Egzaminator wyglądał na spoko typa, więc Bruno już w ogóle poczuł się pewnie i wyczuwał swój rychły sukces. Trzy minuty i po sprawie. Wejdzie, teleportnie się, wyjdzie z dyplomem. Już miał zaczynać, kiedy egzaminator powiedział mu, żeby pamiętał o jakichś trzech literach... Że... co?! To go kompletnie zbiło z tropu. Tak się rozkojarzył, że pierwsze podejście zakończyło się fiaskiem. Był na siebie przeokropnie zły, gorycz wylewała się z niego niczym woda z przepełnionego kielicha. Nie mógł jednak dyskutować i... umówił się na kolejny termin. Niestety dwa kolejne egzaminy to była seria niefortunnych zdarzeń. Choć było lepiej niż za pierwszym podejściem (wtedy o mały włos nie rozszczepił sobie ucha), to jednak nadal nie gwarantowało mu to możliwości zdawania teleportacji łącznej, a na tym także mu zależało. Wydał więc swoje ostatnie galeony na poprawki i zapisał się na podejście numer cztery. Jebać zasadę, że do trzech razy sztuka. Po prostu... za trzecim się zeruje! Gdy wchodził po raz kolejny do salki, egzaminator wiedział już, czego się spodziewać. Machnął tylko ręką, a Bruno wykonał to, po co przyszedł. I... udało się! Choć raz poszło mu rewelacyjnie i już miał z głowy cały ten cyrk. Przyjął gratulacje z uśmiechem (i ulgą), a potem pobiegł zapisać się na egzamin z łącznej. Ale co oznaczały te trzy litery? Nadal nie miał pojęcia...
Łączna podobno była trudniejsza. Ćwiczył ją jednak o wiele dłużej, a wynikało to też z faktu, że musiał odkuć się po poprawkach z indywidualnej. Więc zanim zarobił na kolejne egzaminy, to minął miesiąc. Miesiąc dodatkowej praktyki. Tym razem motywował go też brak pieniędzy. Nie szedł już na takiego pewniaka, bo po ostatnich ekscesach wolał nie zapeszać. Gdy wszedł do salki... zaczął zastanawiać się, kto jest bardziej przerażony: on, czy może jednak jego egzaminatorka, z którą miał się przenieść w jakieś inne miejsce? Miał cichą nadzieję, że tym razem los będzie mu sprzyjać i nie rozszczepi sobie połowy twarzy. Zamknął oczy, złapał roztrzęsioną czarownicę delikatnie za ramię i... puf! Udało się? Udało się! Aż sam w to nie wierzył. Ciężko było stwierdzić, czy był bardziej zaskoczony, czy też szczęśliwy. Teleportował się w pięknym stylu, wszyscy byli pod wrażeniem, a egzaminatorka nawet zdobyła się na uśmiech. Jego portfel mógł odetchnąć z ulgą - żadne poprawki nie były konieczne. Po chwili odpoczynku i kilku głębokich wdechach, odebrał gratulacje i swój certyfikat. Mógł wracać do domu.
sierpień, 2016 r. 4, 1, 2 Jak on nienawidził egzaminów. I w zasadzie po co mu ta teleportacja jak miał miotłę? Że niby dla wygodny, że niby to podstawy. No może i było w tym trochę racji, ale i tak pewnie, gdy już zda (w zasadzie to "o ile") będzie częściej korzystał z miotły niż z tego uprawnienia. Tak czy inaczej do egzaminu należało podejść. I jeśli dalej miał tyle szczęścia co przez cały Hogwart to... powinno się udać. Cel, Wola i Namysł. No dobra. Doskonale pamiętał jak Lexa tłukła mu to do łba, żeby sobie to wszystko ładnie zapamiętał. Żeby się skupił, żeby przypadkiem niczym nie rozpraszał. Trochę jak z takim upośledzonym dzieckiem. Musiała milion razy mu powtarzać, żeby przypadkiem o niczym nie zapomniał, żeby dokładnie się skupił na swoim celu bo inaczej straci ucho. Lub, o zgrozo, rozszczepi się tak, że nie będzie mógł dalej grać. Tak, tym go nastraszyła. I tym go zmotywowała. A tej motywacji to mu starczyło na czas, dopóki nie stanął przed egzaminatorem i ten nie polecił mu, by zaczynał. A więc tak. Cel, Wola... ciekawe co dzisiaj na obiad. Co to było to ostatnie? A tak Namysł. Dobra, czuł, że jest gotowy do prezentacji swoich wspaniałych zdolności przemieszczania się. Cel. Jest. Wola. Jest. Namysł. Lexa mówiła, że to bardzo ważne. O, Lexa! Co robisz w moich myślach? I tyle z jego skupienia. Nie wyszło to najlepiej. W zasadzie to w chwilę po tym Aiden obłapił sam siebie, jak gdyby chcąc sprawdzić, czy aby na pewno ma wszystko na swoim miejscu. Uf. Miał. Zerknął na egzaminatora, który chyba zrobił się biały jak ściana po obejrzeniu tego występu ze strony Aidena. Powinien teraz rozłożyć ręce i krzyknąć "tada!"? A może głęboko się ukłonić? Bo zasadniczo nie bardzo wiedział co teraz, zwłaszcza, że jego egzaminator dalej trwał w bezruchu jakby był świadkiem największej tragedii. I chyba był. Tragedią był popis Aidena z umiejętności teleportacyjnej. Mężczyzna po tym, jak się ocknął ze stanu, w który wprawił go egzamin Ackermanna, odchrząknął, pokręcił głową i wymamrotał coś pod nosem, pisząc coś jednocześnie na pergaminie. Czyli, że co? Że nie zdane? Oof.
Ackermann po dwóch miesiącach od poprzedniego podejścia, oczywiście za namową swojej drugiej połówki (bo on sam dalej uważał, że miotła mu wystarczy), raz kolejny postanowił podejść do egzaminu. No wiadomo, poprawka. I miał szczęście! Trafił na swojego starego kolegę! Egzaminatora, przed którym wystąpił za pierwszym podejściem. Mężczyzna wyglądał na szczerze zmartwionego, kiedy stanął przed nim Aiden. I na równie zmartwionego wyglądał, kiedy Ackermann skończył swój teleportacyjny popis. Ostatecznie jednak podsunął Aidenowi papier wskazujący na to, że jest on uprawniony do teleportacji indywidualnej. Wymamrotał coś też o tym, żeby pod żadnym pozorem nie starał się nawet o pozwolenie na teleportację łączną bo to, że on sam jest samobójcą to jedno, ale nie powinien w to wciągać nikogo innego. Nigdy. Przenigdy. I w sumie Aiden nie miał z tym problemów bo przecież co on? Autobus, że jeszcze miał z kimś skakać? Zresztą jazda Błędnym Rycerzem wcale nie była jakaś bezpieczniejsza od ewentualnego rozszczepienia. Zadowolony z faktu, że jednak zdał, pochwycił swój papier i wymaszerował z pomieszczenia. In yo face.
C. szczególne : Podłużna na siedem centymetrów blizna na prawym biodrze, wypalony znak pewnego psychopaty znajdujący się na lewym nadgarstku; wiecznie przykryty jest on warstwą białego bandażu.
Teleportacja, jedna z najwygodniejszych, najszybszych, najsprawniejszych, ale i jednocześnie niebezpiecznych środków transportu, zwłaszcza jeśli nie skupisz się dostatecznie mocno lub będziesz zbyt słaby. Rozszczepienie nie jest najprzyjemniejszym uczuciem. Utrata kończyny czy paskudne głębokie rany na ciele raczej nie należą do pożądanych efektów, a jednak są wysoce prawdopodobne. Lexa trochę się obawiała egzaminu, ale przecież się do niego przygotowywała, ba, Aidenowi zawsze mówiła, że liczą się trzy rzeczy na których ma się skupić. Cel. Wola. Namysł. A skoro go pouczała, to sama też musiała to wiedzieć! Inaczej wyszłaby na hipokrytkę czy coś. W każdym razie podeszła do egzaminu na samym początku sierpnia chcąc mieć już go z głowy. Wydawać by się mogło, że jest na siłach, ale z magią nigdy nie wiadomo. Była nieprzewidywalna i w ostatnim momencie mogło coś pójść nie tak. Ale raz owcy śmierć. Czy tam kozie. Dziewczyna wywołana na środek odetchnęła raz jeszcze uspokajając swoje nerwy, następnie skupiając się na teleportacji do odpowiedniego miejsca, które wskazał jej egzaminator. Prościzna. Wiesz, że umiesz. Lexa skinęła głową na znak zrozumienia, chwilę później teleportując się we wskazane miejsce bez większego problemu, a co ważniejsze, bez rozszczepienia! Gdy wylądowała cała i zdrowa, spojrzała w stronę zachwyconego egzaminatora i uścisnęła mu radośnie rękę, dziękując przy tym za papier, który usprawniał ją teleportu.
Lexa Shelby
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 168
C. szczególne : Podłużna na siedem centymetrów blizna na prawym biodrze, wypalony znak pewnego psychopaty znajdujący się na lewym nadgarstku; wiecznie przykryty jest on warstwą białego bandażu.
Teleportację indywidualną zdała wręcz śpiewająco. CO MOGŁO PÓJŚĆ ŹLE Z ŁĄCZNĄ? Odpowiedź: wszystko. Naprawdę myślała, że nie będzie aż tak strasznie, aż tak trudno, w końcu to tylko dodatkowa osoba na egzaminie, którą trzeba teleportować, nie? No cóż, najwyraźniej dla Lexy było to zdecydowanie trudniejsze niż mogłoby się wydawać, bo jednak pierwsze podejście skończyło się taką klapą, że egzaminatorka chyba miała ochotę zabronić jej jakiejkolwiek teleportacji, nawet indywidualnej. Co gorsza, drugie podejście po miesiącu było dokładnie takie samo, zupełnie jakby nic się nie poprawiła. A może się poprawiła, tylko na egzaminach szło jej chujowo? Może ta kobieta po prostu była przeklęta? Bo kolejne podejścia wyglądały równie kiepsko co pierwsze i chociaż już przy piątym podejściu, pół roku później było nieco lepiej, to dalej nie była ta perfekcja, której oczekiwano. Jakby nie było, teleportacja musiała wyjść idealnie, bo jak nie, to może dojść do poważnych uszkodzeń użytkownika lub jego pasażerów. Szczerze mówiąc, Lexa była załamana, ale z drugiej strony, wszystkie te porażki dały jej takiego kopa motywacyjnego, że przez kolejne miesiące w wolnych chwilach naprawdę się skupiła i zaczęła trenować jak głupia, aby pokazać tej przeklętej egzaminatorce, że jej się uda. I to perfekcyjnie, bez żadnego zająknięcia. Co prawda jej biedny chłopak był królikiem doświadczalnym w tamtym momencie, ale hej, nie rozszczepiła ani go, ani siebie, więc chyba nie było tak źle! Ostatecznie, w kwietniu dziewczyna raz jeszcze podeszła do egzaminatorki, a ta jak ją tylko zobaczyła wywróciła oczyma i przeżegnała się, bo już wiedziała co się szykuje. No ale trzeba było docenić, że zawzięcie i upór to jednak miała. Nie oczekując więc zbyt wiele od blondynki, kobieta przekazała instrukcje, które Lexa już chyba znała na pamięć i czekała na kolejną porażkę. Ale, ale! Tu przyszło zdziwionko, albowiem Shelby teleportowała i siebie, i panią egzaminator w odpowiednie miejsce. Bez rozszczepienia, bez problemów. Po raz pierwszy i wyszło jej to naprawdę perfekcyjnie. Aż kobiecie okulary z nosa zjechały, bo tego się raczej nie spodziewała. Spojrzała raz jeszcze na blondynkę, jak gdyby chyba się zastanawiając czy przypadkiem ktoś się pod nią nie podszył eliksirem wielosokowym, a potem pogratulowała wytrwałości i W KOŃCU zdanego egzaminu. Poprosiła też, aby nikogo nie zabiła w międzyczasie i... nie korzystała z tego środku transportu zbyt często. Tak dla bezpieczeństwa siebie i innych.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Wynik ledwo pozytywny z pewnością jej nie usatysfakcjonował i postanowiła go poprawić. Niestety nie wiedziała jak bardzo upierdliwe to będzie. Pomimo licznych prób, które podejmowała w domu, by przećwiczyć ową umiejętność to wciąż nie była w stanie jej opanować do perfekcji, a każdy kolejny egzamin kończył się dokładnie takim samym wynikiem. Było dobrze, ale niewystarczająco. I chyba to ją najbardziej frustrowało. Nie było gorszego uczucia od tego, gdy było się w stanie coś zrobić, ale nie na tyle, by odnieść prawdziwy sukces. Była jedynie średnia i nie potrafiła się z tym pogodzić. I tak było za każdym razem. Zawsze opuszczała budynek Ministerstwa z trudem powstrzymując się od głośnego przeklęcia i kopnięcia pobliskiej latarni ulicznej. Miała tego wszystkiego serdecznie dość, a jednak nie potrafiła się przełamać i zrezygnować z dalszych prób zdania egzaminu z wynikiem kwalifikującym ją do zdawania teleportacji łącznej. Była w zasadzie coraz bardziej zdeterminowana do tego, by to zrobić nawet jeśli musiałaby pozbyć się wszystkich swoich galeonów w tym całym procesie.
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
Teleportacja indywidualna Departament Transportu Magicznego, Bukareszt, Rumunia, rok 2008 Kostki: 14
Ukończenie siedemnastu lat oznaczało nie tylko przekroczenie progu pełnoletniości, ale także dawało przyzwolenie na podejście do egzaminu na teleportację. Nie mógł się już doczekać momentu, w którym porzuci sieć Fiuu i z większą swobodą zacznie podróżować i przemieszczać się po kraju. Najgorsze w tym wszystkim nie był sam egzamin, ale oczekiwanie na niego. Nerwowo stukał butem w drewniane, porysowane panele, a ręce miał mocno zaciśnięte w pięści. Wskazówki zegara przesuwały się jak w zwolnionym tempie, a Dragos, zestresowany do granic możliwości, nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Gdy przyszła jego kolej, wziął głęboki oddech i wszedł do pomieszczenia. Pamiętaj, cel, wola, namysł, powtarzał nerwowo w myślach. Rzucił krótkie spojrzenie na znudzonego egzaminatora, który wyglądał jakby siedział tam za karę. Niemniej jednak, Fawley nie zamierzał dawać mu satysfakcji i powodów do krzyku. Wiedział, że jest dobrze przygotowany i jeśli skupi się na egzaminie, bez problemu go zda. Mężczyzna wskazał mu miejsce, w które musiał się teleportować. Dragos zmrużył oczy i oczyścił umysł ze wszystkich zbędnych myśli. Uspokoił oddech, rozluźnił mięśnie i policzył do trzech. Uno, doi, trei. Uśmiechnął się szeroko, gdy zobaczył, że wylądował dokładnie na czerwonym krzyżyku, co oznaczało, że nie tylko zyskał uprawnienia do teleportacji indywidualnej, ale ma również możliwość podejścia do egzaminu z łącznej. Wydał z siebie krótki okrzyk szczęścia, gdy egzaminator okazał ludzki odruch i mu pogratulował.
Teleportacja łączna Departament Transportu Magicznego, Bukareszt, Rumunia, rok 2008 Kostki: 11, 9, 8, 10, 6, 13
Sukces przy teleportacji indywidualnej uśpił jego czujność. Owszem, przygotowywał się do następnego egzaminu, mając na uwadze, że odpowiada wtedy nie tylko za siebie, ale i za kogoś innego. Czy tego dnia spodziewał się takiej farsy? Nie. A czy w ogóle rozważał taką możliwość, że jeszcze nie raz przekroczy próg Departamentu Transportu Magicznego w tym roku? Phi, w życiu! Tym razem nie odczuwał żadnego stresu. W spokoju oczekiwał na swoją kolej, z rozbawieniem obserwując innych. Śledził wzrokiem dziewczynę nerwowo obgryzającą paznokcie i chłopaka, który z prędkością światła zmieniał kolor twarzy. Zaśmiał się cicho na wspomnienie siebie sprzed miesiąca. Gdy usłyszał swoje nazwisko, wstał i wszedł do środka. Zdziwił się, gdy jego oczom ukazała się starsza kobieta, a nie ten sam mężczyzna, którego poznał w czasie teleportacji indywidualnej. Twarz babuleńki wyrażała tylko jedno - strach o własne ciało. Dragos nie chciał nawet myśleć ile razy jakiś bezmyślny czarodziej ją rozszczepił. - Pani się nie martwi - zwrócił się do niej i mocno złapał ją za ramię, dodając jej otuchy. Był absurdalnie pewny, że mu się uda. Może i się udało, ale nie było to wystarczające, aby zdać egzamin. Choć teleportował ich w całości, w jego działaniu zabrakło precyzji. No ale to była pierwsza próba, prawda? Każdy może się rozkojarzyć albo potknąć. Jednak jego pierwsza poprawa była w skutkach nie lepsza. Rezultat dla niego taki sam - nie zdał, natomiast kobieta skończyła z rozszczepionym ramieniem. Druga, trzecia i czwarta poprawa skończyły się podobnie. Merlin musiał mieć tę biedną egzaminatorkę w opiece. Jej instynkt kazał uciekać, gdy tylko widziała Dragosa po raz kolejny, który nie omieszkał przy każdej próbie powtórzyć to samo, co za pierwszym razem - pani się nie martwi. Oj, pani miała solidne powody, aby martwić się o siebie i swoje zdrowie. Pasmo porażek sprawiło, że cały wolny czas poświęcił na naukę i praktykę. Wiedział, że praca smokologa wiąże się z przemieszczaniem się między rezerwatami, a więc robił wszystko, żeby zdobyć odpowiednie kwalifikacje. Gdy Fawley przystąpił do piątej poprawki, kobiecina dostała palpitacji serca. Mruczała pod nosem coś o niekompetentnych gówniarzach, bolącej nodze i wygrażała, że za takie warunki pracy należy jej się podwyżka. Gdyby to zależało od Dragosa - bez wahania powiększyłby jej pensję o pokaźną sumę galeonów. Chociażby ze względu na to ile atrakcji jej serwował podczas każdego egzaminu. Jakież było ich zdziwienie, kiedy bezbłędnie udało mu się teleportować wraz z kobietą, a każde z nich było w całości. Uściskał ją ze szczęścia i odebrał dyplom. A egzaminatorka odetchnęła z ulgą, że już nigdy w życiu nie będzie zmuszona teleportować się z tym nadpobudliwym młodzieńcem.
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
Echo głosów dyskutujących kursantów oczekujących na egzamin niosło się po korytarzu. Valeria, siedząc pod ścianą, chcąc nie chcąc słyszała te zestresowane tony, wyliczające w kółko trzy słowa. Tak, tak, cel, wola namysł, znała to. Wiedziała wszystko, co trzeba wiedzieć, a jednak żołądek miała zawiązany na supeł, twarz bladą, a dłonie spocone. Ujmijmy to tak: nie była orłem na kursie z teleportacji, a do nieprzyjemnego uczucia rozszczepienia ciężko się przyzwyczaić. Nie rozszczepisz się, zapewniała samą siebie w myślach. Za każdym razem udawało jej się przemieścić precyzyjnie do celu, ale za pierwszym zostawiła w tyle trzy palce. Za drugim – tylko kciuk. Za trzecim ucho, za czwartym pół paznokcia. Pół. Paznokcia. Oczekiwała na swój piąty egzamin z postanowieniem – jeśli i tym razem się nie uda, to da sobie z tym spokój, będzie liczyć na świstokliki i sieć Fiuu. W końcu jeśli ktoś był tak oporny, żeby pięć razy nie zdać egzaminu, to bezpieczniej będzie dla niego wybierać inne środku transportu, niż teleportacja. Do pięciu razy sztuka, powiedziała sobie zatem Valeria. Cel, wola, namysł. Nie spierdol tego, dodała tuż przed tym, kiedy urzędnik wywołał jej imię. Cel, wola, namysł. Weszła do sali, mruknęła pod nosem przywitanie i rozejrzała dookoła. Cel, wola, namysł. Nie słyszała za bardzo, co do niej mówią, ale nie była tu nowa – wiedziała, co ma do zrobienia. Cel, wola, namysł. Nie miała problemu z celem. Nie miała problemu z wolą. Zatrzymywały ją tylko myśli, skłonne do uciekania w najmniej przewidzianych momentach. Namysł, namysł, namysł. Skoncentruj się, dziewczyno. Zamknęła oczy. Zaschło jej w ustach. Wytężyła wszystkie zmysły, chyba nawet skurczyła się o centymetr, tak bardzo skupiła się w sobie. Przywołała na myśl cel, wyobraziła sobie te podróż... i poczuła znajome, rwące uczucie. Bała się otworzyć oczy i zobaczyć, co tym razem poszło nie tak. – Gratulacje – usłyszała i dopiero wtedy rozkleiła zaciśnięte z całych sił powieki. Była cała. I na miejscu. Uwierzyła w to dopiero zaciskając palce na swoich kwitach.
Dobrze pamiętała Ministerstwo Transportu Magicznego – aż za dobrze. Zaskoczyła samą siebie, wracając po więcej, ale nigdy nie wiadomo, kiedy przydadzą się takie umiejętności, jak teleportacja łączna. A może po prostu lubiła dawać sobie w kość. Wydawało jej się, że teraz, po trzech latach, jest już zupełnie innym człowiekiem – już na pewno nie tą znerwicowaną siedemnastolatką, która nie potrafiła się skoncentrować. Roczny pobyt w Chinach – skąd wróciła zaledwie miesiąc wcześniej – zmienił ją w bardziej zrównoważoną, zbalansowaną osobę. Poza tym miała całe trzy lata na przyzwyczajenie się do teleportowania i w tym momencie życia wydawało jej się, teleportacja łączna nie będzie już takim bastionem nie do zdobycia, jakim ją kiedyś widziała. Weszła do sali i uśmiechnęła się do urzędniczki – kobieta nie odwzajemniła gestu, wyraźnie spięta. Byłą bardziej zestresowana od Valerii. I może Albescu trochę zaraziła się jej nerwami, bo wylądowały w sąsiedniej sali. Za drugim razem zdarzyło się dokładnie to samo. Valeria nie dała się zniechęcić – już przecież tyle zainwestowała w te wszystkie kursy, że głupio byłoby wycofać się teraz. Przyszła na egzamin i trzeci raz. Ostatni, powiedziała sobie zgodnie z tradycją. Tym razem nie przejmowała się urzędniczką, nie przyglądała jej się nawet zbytnio. Gdy przyszedł na to czas, chwyciła ją za ramię, skoncentrowała się i... ...i wylądowała dokładnie tam, gdzie trzeba było. Czyli jednak zrobiła postępy przez te trzy lata – wystarczająco, żeby nie wyrównać swojego rekordu pięciu podejść do jednego egzaminu. Z uśmiechem przyjęła podpisane dokumenty i pożegnała się skinieniem głowy. Już nigdy nie będzie musiała tu przychodzić. Co za ulga.
Ryga, lipiec 2018 egzamin z teleportacji indywidualnej kostki: 12
Odliczał w myślach kroki usłyszane na korytarzu, siedząc z zamkniętymi oczami i dłonią przytrzymującą głowę. Wyglądał, jakby spał, ale nawet gdyby chciał, nie byłby teraz w stanie zasnąć. Wyglądał na zupełnie spokojnego, ale w środku nerwy grały pierwsze skrzypce. Łatwiej i bezpieczniej było nie myśleć o niczym – dlatego odliczał nerwowe postukiwania obcasów współkursantów. Był na liście jako jeden z ostatnich i sam już nie wiedział, jak długo siedzi w tej pozycji, ale mięśnie zdążyły mu ścierpnąć. Ktoś po wyjściu z sali zaczął dramatycznie łkać, wybijając go z rytmu. Ile to już było kroków? Trzysta dwadzieścia coś? Tak bardzo zaangażował się w tę bezsensowną czynność, że podskoczył, słysząc swoje nazwisko. Kiedy wstał, urzędnik zmierzył go wzrokiem, a następnie przepuścił go w drzwiach. Ruben wszedł do sali. Rozległo się trzaśnięcie drzwiami. Okej. Czyli to teraz. Wysłuchał instrukcji, skinął głową na znak, że zrozumiał, po czym zamknął oczy. Kiedy je otworzył, stał już gdzieś indziej – nie do końca tam, gdzie trzeba. Mlasnął z niezadowoleniem językiem, mruknął coś i odwrócił się do egzaminatora z pytaniem w spojrzeniu. – Niech będzie – powiedział rozleniwiony mężczyzna (nawet nie udawał, że chce mu się tu teraz być). Ruben odetchnął, odbierając od niego dokumenty. Po wyjściu z sali pozwolił sobie nawet na dumny uśmieszek.
Ofelia Willows
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.76
C. szczególne : Brak łuku kupidyna na górnej wardze.
Był upalny dzień lata. Ofelia znajdowała się w departamencie teleportacji. Nie była do końca przekonana, czemu się tu znajduje. Prawdopodobnie namowy rodziców wywarły na nią presję przystąpienia do egzaminu. W sumie minęły dwa lata od kiedy może do niego przystąpić, a ambitnej studentce wypadałoby mieć pozwolenie na teleportację, prawda? Czas powoli leciał, a Ofelia oczekiwała na swoją kolej. Coraz bardziej się stresowała. Nie tym, że może nie uzyskać dyplomu. Bała się rozszczepienia, na które szansa zawsze istnieje, szczególnie dla młodej wiedźmy. Wiedziała, że trzeba się porządnie skupić. Na co dzień nie miała z tym większych trudności. Jednak aktualnie była rozpraszana nawet przez swój własny oddech. Nadeszła jej kolej. Dziewczyna wchodzi do pomieszczenia i wita się z egzaminatorem, odwzajemniając tym samym uśmiech. Moment później, egzaminator wspomina jej o zasadzie CWN. Dziewczyna kiwa głową i przygotowuje się, biorąc głębokie wdechy, a jednocześnie w jej głowie powtarzane są trzy wyrazy – cel, wola, namysł. Chwilę potem, na jednym wydechu, blondynka miga w inne miejsce. Czuła, że nie wszystko było idealnie, ale i tak cieszy się ze swojego sukcesu, niemal podskakując z radości. Przyjęła do siebie krytykę egzaminatora, który, niestety, nie udzielił jej prawa do egzaminu z teleportacji łącznej, ale dostała dyplom! Z uśmiechem i dumą wyszła z sali i skierowała się do wyjścia, odbierając wcześniej dokumenty i zapominając o wcześniejszym stresie.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Stała pod Ministerstwem wpatrując się w gmach z przerażeniem. Po skończonym roku szkolnym w końcu przyszedł czas na zdanie egzaminu z teleportacji. Stresowała się tak bardzo, że całą noc przerzucała się jedynie z boku na bok nie mogąc zmróżyć oka. Czuła jak żołądek zawiązał jej się w supeł, na szczęście na wszelki wypadek nie zjadła tego dnia śniadania. Wzięła głęboki wdech i weszła do środka. Korytarze zdawały się ciągnąć kilometrami, a każdy krok stawiała z mniejszą pewnością. Czy to naprawdę jest mi niezbędne? Może jednak wcale nie potrzebuję teleportacji... Zwątpienie w swoje umiejętności nie odstępowały jej nawet na chwilę, a przecież nie było tak, że się nie przygotowywała. Poświęciła naprawdę dużo czasu na przyswojenie wszystkich informacji. Usłyszała swoje nazwisko jeszcze zanim dotarła do odpowiednich drzwi. Przyspieszyła kroku by zdążyć wejść do środka. Nie było już odwrotu. - Dzień dobry... - Przywitała się cicho z urzędnikiem siedzącym za biurkiem. Kiedy czarodziej przekazywał jej wszystkie informacje kiwała głową, chociaż tak naprawdę nie docierały do niej jego słowa. W końcu spojrzał na nią ponaglająco znad okularów i zorientowała się, że prosił ją o zaprezentowanie swoich umiejętności. Zamknęła oczy, wzięła głęboki wdech i po chwili stała obok. Nie trafiła idealnie w docelowe miejsce. Spojrzała na mężczyznę z przerażeniem w oczach, ale ten bez słowa podpisał jakiś pergamin, podał go dziewczynie i poprosił następną osobę. Spojrzała na papierek, który dostała, i dopiero wtedy poczuła jak stres puszcza. Zdała!
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Na razie musi wystarczyć - pomyślał młody mężczyzna, wychodząc z drewnianej obręczy umieszczonej na podłodze. Udało mu się teleportować - co raczej powinno zagwarantować mu zdanie egzaminu - jednak mogło pójść mu o wiele lepiej. Nie dość, że zachwiał się po aportacji, to jeszcze czuł że prawie się rozszczepił - a bystre oko egzaminatora na pewno tego nie przeoczyło. Ostatecznie jednak Darrenowi udało się zaliczyć - ledwo, co nieco ubodło jego dumę. Dodatkowo nie otrzymał wystarczającej ilości punktów by podejść do egzaminu z teleportacji łącznej. Co prawda na razie nie była mu potrzebna, jednak i tak postanowił sobie, że nie tylko poprawi ten egzamin, ale podejdzie też do testu z teleportacji łącznej - i zaliczy go śpiewająco.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Była uparta. Temu nie dało się zaprzeczyć, bo pojawiała się w Departamencie Transportu Magicznego regularnie co kilka dni. Prawdopodobnie za galeony, które tam straciła urzędnicy mogli sobie położyć już piękne kafelki w służbowej łazience, bo czemu by nie, ale co to ją obchodziło. Chciała po prostu zdać w końcu ten piekielny egzamin z wynikiem pozytywnym, który upoważniłby ją do zdawania na teleportację łączną. W zasadzie nie wiedziała zbytnio, kiedy mogłaby jej się ona przydać, ale skoro mogła ją robić to czemu by nie? Tym bardziej, że może teraz nie widziała dla niej większego zastosowania, ale w przyszłości może się faktycznie kiedyś okazać przydatna. W końcu czasem zdarzają się naprawdę nieprzewidziane sytuacje w życiu. Jej niemalże ośli upór w końcu się opłacił. Po nie wiadomo, której już próbie (po prostu straciła rachubę) w końcu trafiła na odpowiedniego egzaminatora. Nie spoglądał na nią nieprzyjaźnie. Zamiast tego był niezwykle uprzejmy i chyba nawet starał się jakoś rozładować całą tę nerwową atmosferę. I prawdopodobnie to zadziałało, bo tym razem Strauss nie miała żadnego problemu, by zdać egzamin z niezwykle pozytywnym wynikiem, który dawał jej prawo do dalszego egzaminowania.
Teoretycznie rzecz biorąc egzamin na teleportację łączną jest o wiele trudniejszy niż w przypadku indywidualnej. Krukonka jednak chyba już tyle razy podchodziła do poprzedniego egzaminu, że ten nie wydał jej się aż tak okropnym. Owszem, udało jej się zdać dopiero za trzecim podejściem, ale mimo wszystko te dwie porażki, które odniosła nie były aż tak dotkliwe. Głównie ze względu na to, że zdawała sobie sprawę z własnych umiejętności i mechanizmów oceniania. Poza tym egzaminatorka przy drugim podejściu powiedziała jej, że właściwie minimalnie brakowało do tego, by uzyskała wynik pozytywny, ale niestety na tym szczeblu nie mogą sobie pozwolić na przymykanie oczu na nawet drobne błędy. Rozumiała to doskonale i nie miała jej nic za złe. Przynajmniej będzie miała szansę, by lepiej to wszystko przećwiczyć. W każdym bądź razie, gdy tylko udało jej się w końcu zdać wszystko, co tylko chciała to odczuła niesamowitą satysfakcję, której nie czuła już od bardzo dawna. Osiągnęła coś, co wydawało jej się piekielnie trudnym i nie przerwała swojego zamiaru nawet jeśli jego realizacja była niezwykle uciążliwa... i kosztowna. Za to zapewne mogłaby kupić sobie do pokoju jakąś ciekawą ozdobę związaną z Quidditchem, a tak? No, ale chociaż ma odpowiednie papiery, które poświadczają jej umiejętności teleportacji.
W Hogwarcie każdy dzieciak, któremu niewiele brakowało, aby ukończyć 17 lat myślał tylko o jednym, a rzeczą tą było nic innego jak egzamin na teleportacje. Przemierzając korytarze szkolne nie sposób było odwrócić wzroku od osób powtarzających sobie zasadę CE - WU - EN, a na językach uczniów 7 roku kurs był przeważającym tematem. Elliot zawsze stronił od zagłębiania się w wir teleportacyjnego szumu, jednak zdawał sobie sprawę z tego, iż obowiązek go nie ominie. Młodzieniec odkładał naukę w czasie, aż do ostatniej chwili. Każdy chciał ukończyć egzamin zaraz po siedemnastych urodzinach, jednak możliwość opuszczenia Hogwartu przez uczniów była mocno ograniczona. W zasadzie były dwie takie opcje; ferie zimowe, oraz wakacje. Urodzony w styczniu Elliot wolał mieć już to wszystko za sobą. Po niezbyt intensywnej sesji ćwiczeń, przystąpił do egzaminu parę dni po tym, jak wrócił do Londynu na ferie. Zapewne wydawało mu się, iż dobre oceny z zaklęć przełożą się również i na wyniki z egzaminu. Jak bardzo mógł być błędzie, gdyż okazało się, że po pierwszym podejściu musiał wrócić do domu na tarczy - Ojciec się mnie wyrzeknie - skwitował w myślach pół serio, pół żartem.
Przepełniony wstydem oraz złością na samego siebie, przez następny tydzień poważniej wziął się za naukę. Chciał ukończyć kurs jeszcze w te ferie, przed powrotem do szkoły. Nie mógł sobie pozwolić na to, aby jego wcześniejsze zapewnienia wobec kolegów zakończyły się fiaskiem. Był to swego rodzaju zastrzyk motywacji, którego potrzebował ambitny młodzieniec. Drugi termin, podczas którego miał podejść do poprawy, wyznaczony był niecałe dwa tygodnie po pierwszej próbie. Nie było to wiele czasu, jednakże Elliot potrafił już wystarczająco, aby być pewnym, że tym razem mu się uda. Zdziwił się nawet, gdyż przed wejściem do sali egzaminacyjnej złapał się na tym, iż odczuwał stres silniejszy niż to zwykle w takich sytuacjach bywało. Zapewne spowodowane było to wcześniejszą porażką, jednak ostatecznie młody Blake nie dał się przytłoczyć uczuciu i zamknął swoją głowę na wszelkie niezwiązane z egzaminem przemyślenia. Kiedy nastąpiła jego kolej, a nazwisko zostało wyczytane, serce skoczyło chłopakowi do gardła. Druga próba zbliżała się z każdą chwilą, a gdy Elliot znalazł się już przed komisją, cały stres uleciał, co pozwoliło mu skupić się w końcu na zadaniu. Zakończywszy egzamin, a następnie opuszczając salę, ciężko było mu opanować ekscytację połączoną z ulgą. O ile niezadowolony był z tego, iż nie wykonał zadania perfekcyjnie, tak przynajmniej odbębnił nieprzyjemny obowiązek i resztę ferii zimowych mógł przeznaczyć na przyjemności.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Przygotowanie się do teleportacji nie było proste zwłaszcza dla kogoś, kto cierpiał na poważne deficyty pewności siebie. Poznała teorię, ale skoncentrowanie się na zadaniu w obliczu przyglądających się urzędników było już mocno stresujące. Nic więc dziwnego, że stała w wyznaczonym miejscu z drżącymi kolanami. Starała się oddychać miarowo, ale odnosiła wrażenie, że jedna z urzędniczek ministerstwa ponagla ją spojrzeniem i to doprowadziło Bonnie niemal do rozszczepienia. Teleportowała się, ale o pół centymetra i w dodatku upadła, a i skończyło się to silnym skurczem łydki. Nawaliła za pierwszym razem, a nawet za dwoma następnymi, choć szło jej wówczas odrobinkę lepiej. Nie mogła jednak odpuścić, choć męczyła się na egzaminach okrutnie. Potrzebowała teleportacji poza tym nie chciała dawać nowym znajomym powodu do nabijania się z niej, gdyby wykryto, że nie potrafi się przenosić z miejsca na miejsce. Napociła się, namęczyła ale w końcu udało się jej teleportować w narysowany na podłodze okrąg. Zebrała się w sobie, skoncentrowała, wyobraziła dokładnie cel, a z pomocą silnej woli dopełniła procesu teleportacji. Odnosiła wrażenie, że się jej po prostu poszczęściło, bowiem wychodziła stąd z głośno bijącym sercem. Musiała przysiąść i przytulić czoło to zimnej ściany, aby przestać się tak denerwować.
Teleportacja łączona, marzec 2019.
Musiała poćwiczyć teleportację indywidualną w domu w czasie ferii zimowych i dopiero gdy nabrała wprawy mogła podjąć się drugiego podejścia do egzaminu. Ojciec dodawał jej otuchy i tym razem stał za drzwiami wraz z jej braciszkiem, małym Noah, który gotów był obdarować wszystkich pracowników ministerstwa ciastkami, byleby jego starszej siostrze się udało. Trzeba przyznać, że poszło jej łatwiej niż przypuszczała. Nie czuła się zbyt pewnie trzymając dłoń na ramieniu zestresowanej urzędniczki, ale skoro miała tę posadę to powinna liczyć się z potencjalnym rozszczepieniem. Stała w wyznaczonym w pokoju miejscu i zbierała się w sobie dobre osiem minut zanim czuła się niejako gotowa do przeniesienia teleportacyjnego. Zacisnęła mocno palce na ramieniu kobiety i poczuła wstrząs w okolicach pępka, a po chwili świat się uspokoił. Otworzyła oczy i odkryła, że jest w okręgu i dalej zachowuje kontakt z kobietą, której absolutnie nic nie było. Sama Bonnie niemal zemdlała z ulgi, a gdy wypadła przez drzwi z certyfikatem to też musiała usiąść i przytulać rozentuzjazmowanego braciszka, bowiem kolana jej drżały niczym osiki. Udało się, choć nie planowała od razu praktykować teleportacji łączonej. Po kolei, powoli, bez pośpiechu, aby utrwalić swoje umiejętności. Potrzebowała nabrać więcej pewności siebie.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
....Nie był jakimś asem teleportacji, a przynajmniej tak uważał, kiedy przy podejściu do tej zwykłej - udało mu się dopiero za drugim razem, co szczerze go zawiodło. Nie dał sobie wmówić, że była to kwestia jego złego samopoczucia, nawet jeśli faktycznie tak było, ale był człowiekiem raczej dla siebie wymagającym, a to mówiło samo przez się. Nastąpił jednak dzień, kiedy postanowił spróbować z łączną, bo jakby nie patrzeć była dość przydatną umiejętnością i kto wie kiedy przyda się w przyszłości. Zresztą nie byłby sobą, gdyby tego nie zrobił, bo od zawsze wychodził z założenia, że jednak warto znać parę sztuczek, o ile tak można było nazwać tę czynność. ....Oczywiście nie mogło udać się za pierwszym razem, o czym o mało co nie przekonała się rozdygotana instruktorka kursu. O rozszczepienie było zdecydowanie nietrudno, a kolejne błędne i nieudane próby zwiększały prawdopodobieństwo tragedii. W końcu im dalej w las tym zmęczenie było większe. Voralberg myśląc, że teleportacja zwykła poszła mu źle, właśnie przekonywał się, że wręcz przeciwnie - wyłącznie dwie próby były niebywałym sukcesem. ....Kiedy nie udało się również za trzecim razem, miał wrażenie, że za chwilę wyjdzie z siebie i stanie obok. Widać było jego zmęczenie, ale również nieodpuszczającą determinację, czego nie można było powiedzieć o tej zmęczonej kobietce, muszącej znosić nie tylko jego, ale i jeszcze kilku innych kursantów. Spróbował czwarty raz. I z ogromną dozą zaskoczenia zauważył, że się udało. Czy tak na pewno powinno być? Czy powinien być zdziwiony tym faktem? Byc może, niemniej jednak nie miał zamiaru narzekać. W końcu miał to z głowy, a jedyne co mu pozostało to odebrać odpowiedni papierek i próbować się nie zabić przy realnych próbach. Ale jak to mówią, praktyka czyni mistrza. [zt]
Nigdy nie brakowało mu pewności siebie, ale do tego egzaminu podchodził pewien sukcesu. Już przy pierwszych ćwiczeniach teleportacji, widać było, że radzi sobie z nią doskonale. Działo się tak być może dlatego, gdyż uważał ją za bardziej użyteczną od innych. Gryffon swoją wycieczkę do ministerstwa magii odbywał więc jedynie dla dopełnienia formalności. Po przybyciu do budynku, został poinstruowany, gdzie znajduje się sala egzaminacyjna i tam się niezwłocznie udał. Na miejscu zastał starego urzędnika, który po sprawdzeniu wszystkich danych wskazał mu miejsce po jednej stronie sali i drugie, gdzie miał wykonać swój 'skok'. Ferdinand bez namysłu zrobił to, o co go poproszono. Udało się, dostał nawet pochwałę, ale było mu mało. Poprosił od razu o drugi o zgodę na próbę teleportacji łącznej, a facet nie widział przeszkód. Prawdopodobnie innego zdania była zawołana po chwili kobieta, na twarzy której malował się strach. Pani się nie boi. - Po rzuceniu tych słów złapał ją za ramię i powtórzył swój poprzedni wyczyn. Doskonale! Znaczy, że nie w sensie stylu, ale na tyle dobrze, że nie musiał tu już nigdy więcej wracać. Otrzymał dokumenty uprawniające do obu teleportacji i po podziękowaniu udał się w swoją stronę.
Mówią, iż posiadanie jakichkolwiek umiejętności, czyni z człowieka kogoś, kto jest kimś więcej niż zwykłym człowiekiem. Ponoć to one świadczą o tym, jaką wartość na rynku pracy ma poszczególna jednostka. Gdzieś w dziecięcej duszy Felinusa, własnej i trzymanej wyjątkowo ciasno w ciele o masie poniżej sześćdziesięciu kilogramów, znajduje się myśl, iż nie chce stanowić tylko i wyłącznie wartości. Chce stanowić coś więcej, pod względem oczywiście emocjonalnym - bo o ile może pracować, jaki to ma sens, skoro nie będzie robił to, czego lubi? Sam nie wiedział. Każdy zawód niesie ze sobą jakieś korzyści - czy aby na pewno? Tego nie był w stanie stwierdzić w pełni, do samego końca, wszak niektóre z nich przynoszą tylko i wyłącznie zmęczenie, załamanie nerwowe, wiązanie końca z końcem. Przypominało mu to poniekąd jego matkę. Prowadziła sama gospodarstwo, dopóki nie pojawił się on - Artemis Greenwood; prawdziwy, biologiczny ojciec Lowella. Zostawił ją po krótkim, niestosownym romansie. Czy Felinus mógł twierdzić, co jest stosowne, a co nie jest? Nie powinien. Bardziej niestosowne było pozostawienie jego matki w potrzebie, kiedy to wiązała koniec z końcem, a jedyny posiłek stanowił wówczas stary, zaschnięty już chleb. Tym razem jednak wzięła ślub z niejakim Haywardem. Martwiły go niektóre wiadomości, które otrzymywał, które otrzymywał, gdy, jako student, mógł się przemieszczać tam, gdzie po prostu zapragnie, o ile nie łamie gałęzi prawa. Nie zamierzał jej tak zostawić - nie zamierzał się tak odwdzięczyć, kiedy to wiedział, że dzieje się coś złego - w szczególności wobec niej. Nie bez powodu zatem próbował zdać teleportację indywidualną - z mizernymi jednak skutkami. Puchon nie wiedział, czy wisiało nad nim poszczególne fatum, co nie zmienia faktu, iż ćwiczył. Ciężko, a może i nie - zależnie od interpretacji obserwatora, można było powiedzieć bardzo obiektywnie, że zarówno nie leniwił się, jak i nie nadwyrężał. Może dlatego kolejne egzaminy, na które przychodził i które opłacał własnymi oszczędnościami, nie były dla niego przychylne? Dopiero trzecia poprawka, do której to przyłożył się najciężej, skupiając całą swoja uwagę na trzy zasady - cel, wolę namysł - spowodowała określony skutek - Lowell mógł cieszyć się, w obecności egzaminującego, iż otrzymał wymarzony papierek z kursu. Jemu jednak nie było do śmiechu. Poczuł jedynie ulgę, która zwolni miejsce kolejnym problemom.
C. szczególne : Mimo, że stara się nad tym panować, zdarza się jej używać złych słów lub niektórych w ogóle nie odmieniać. W rozmowie słychać również jej islandzki akcent.
Nie zdążyła ukończyć kursu i zapisać się na egzamin jak jeszcze mieszkali na Islandii. Choroba, plany leczenia aż wreszcie przeprowadzka do innego kraju wywoływały zbyt duże zamieszanie. Nie chciała dokładać do tego całego rozgardiaszu egzaminu, który mógł przecież poczekać. Takim sposobem w Departamencie Transportu Magicznego znalazła się dopiero teraz. Przyznać się musiała sama przed sobą, że od momentu zakończenia kursu prawie w ogóle nie ćwiczyła i oczami wyobraźni marnie widziała swój dzisiejszy egzamin. Machnęła na to jednak ręką i uznając dzisiejsze doświadczenie za nic innego jak "zapoznanie się z terenem" ruszyła do budynku ministerstwa. Zajęło jej to trochę czasu nim znalazła odpowiedni wydział, bowiem zagościła tu pierwszy raz w życiu. A że budynek całkiem ładny - po drodze rozglądała się na prawo i lewo, zupełnie jakby podobne rzeczy widziała pierwszy raz na oczy. Zgodnie z jej przewidywaniami, egzamin nie poszedł jej najlepiej. Co prawda udało jej się nie rozszczepić, co i tak (zważywszy na to, że przez ostatnie miesiąc nie robiła nic) było wielkim sukcesem, natomiast oprócz tego nie zdarzyło się nic. Frea mimo wielkich chęci nie zdołała teleportować się we wskazane przez egzaminatora miejsce, co zakończyło się odesłaniem krukonki do domu z kwitkiem i dobrą radą, aby przed następnym egzaminem może trochę poćwiczyła. Drugie podejście okazało się być o niebo lepsze. Nawet sama zainteresowana w dniu egzaminu od rana przejawiała dziwne podekscytowanie, zupełnie jakby z chwilą kiedy otworzyła oczy, wiedziała, że dzisiejszy dzień będzie tym właśnie dniem, kiedy zda egzamin. Dziwna to była rzecz, ale może właśnie ona sprawiła, że Frea rzeczywiście egzamin zdała. Nie najlepiej co prawda, bo do egzaminu z teleportacji łącznej podejść nie może, ale na tę chwilę nawet jej na tym nie zależy.
C. szczególne : konwaliowe perfumy | bardzo donośny, niski głos | lekki szkocki akcent, który intensywnieje wraz z emocjami | broszka w kształcie muszli ślimaka przypięta zazwyczaj do szkolnej torby
Londyn, koniec listopada 2019 egzamin z teleportacji indywidualnej kosteczki: 12
Nikt nie wierzył w to, że uda jej się zdać ten egzamin. Tylko dlatego, że nie potrafiła się długo na niczym skoncentrować, nie oznaczało chyba, że nie będzie potrafiła na te kilka sekund skupić się celu, woli namyśle. Ten ich brak wiary w powodzenia przedsięwzięcia i insynuacje, że będzie wracała do domu w kawałkach (nie zapomnij upomnieć się o swoją głowę, jak będziesz wracała... hahaha, bardzo śmieszne, wypchaj się mamo) powodował tylko, że była jeszcze bardziej zdeterminowana, żeby zdać za pierwszym razem. Weszła do sali, gdy wywołano jej nazwisko. Easy, masz to w kieszeni, Tereska, powiedziała do siebie w myślach. Wysłuchała instrukcji, a później skupiła się i... chwilę później stała już tam, gdzie trzeba. Może trochę na obrzeżach wyznaczonego pola, ale egzaminator machnął na to ręką i wręczył jej dokumenty. Wyrwała mu je niemal z ręki i w podskokach wybiegła z sali. Kilka głów odwróciło się w jej stronę, kiedy drzwi trzasnęły o ścianę pod wpływem entzjazmu, z jakim opuszczała salę, ale nie zwróciła na to uwagi. Ucałowała miejsce na pergaminie, które oznajmiało pozytywny wynik. Będzie mogła rzucić tym papierem w twarz wszystkim, którzy w nią wątpili.
Mithra Mahdavi
Wiek : 30
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 189cm
C. szczególne : Cienie pod oczami wywołane chorobą; obwieszony błyskotkami jak król Albanii
Organizowany w Rumuńskiej szkole magii kurs teleportacji był dla Mithry bardzo nieobowiązkowym zajęciem dodatkowym. Ledwo skończył siedemnaście lat, sam nie wiedział jeszcze co chciałby w życiu robić, więc od biedy się zapisał, skoro miało być za darmo i generalnie zawsze to lepiej, niż wylegiwać się gdzieś na błoniach czy łapać zaklęciami owady. Nie miał pojęcia, że sam kurs okaże się jedynie wstępem do całej masy o wiele gorszej nauki, o której podjęcie jeszcze się nie podejrzewał. Jego magia była totalnym wrzodem na najwrażliwszej części ciała i kompletnie nie ustępowała codzienności na tym polu nawet na tym chrzanionym egzaminie. Teleportowanie się do wnętrza obręczy było dla Mahdaviego jakąś kompletną masakrą. Najpierw nie mógł w ogóle nic zrobić, nawet się o kawałek ruszyć, a jak już nauczył się jak powinno się wywoływać teleportację to wspaniale rozszczepiał się na każdym kroku. Można było tylko zakładać się co do tego jak bardzo się podzieli i szykować na ziemi ścierki, co by od razu krew mu w nie wsiąkała, zamiast non stop dezynfekować podłogę zamku. Ten pomysł przestał być taki dobry, kiedy przypadkowo raz się z tą ścierką teleportował i ona utknęła mu gdzieś pomiędzy mięśniami. Wydostanie jej z niego zajęło szkolnej pielęgniarce co najmniej kilka godzin i w zasadzie nikt - absolutnie nikt - nie spodziewał się, że Mithra kiedykolwiek zda ten egzamin, nawet on sam. Podszedł do niego totalnie na luzie, bez większych nadziei i Merlin jedynie raczy wiedzieć jak mu się to udało. Wskoczył do wnętrza obręczy bardzo naturalnie, bez zastanowienia. Od tamtej pory teleportował się może jeszcze trzy razy i trzy razy się rozszczepił. Nic więc dziwnego, że z teleportacji korzysta wyłącznie w bardzo uzasadnionych przypadkach.
Egzamin jak egzamin. Nie jeden jeszcze przed nim dlatego wcale się nie stresował. Miał nadzieję, że pójdzie mu na tyle dobrze, że nie będzie problemu ze zdaniem. Szczerze powiedziawszy teleportacje uważał za zbędną są również inne możliwości przenoszenia się w ciekawe miejsca. Ale uznał, że ta zdolność na pewno mu się przyda. Dlatego udał się do Londynu, do Ministerstwa. Po kilku minutach pojawił się przed drzwiami. Punktualność to była jego dobra cecha. Zawsze sobie to cenił i nie lubił osób, które tego nie przestrzegały. Uśmiechnął się na widok drzwi, jednakże czekał aż ktoś mu otworzy, ale jeżeli minie godzina jego terminu zapuka do nich. Jednakże nie musiał bo drzwi same się uchyliły i usłyszał zapraszające słowo. Wszedł bez wahania. Ujrzał mężczyznę który go powitał i powiedział kilka niezbędnych słów. Kiwnął jedynie głową, a gdy ten kazał mu przeteleportować się w dane miejsce uczynił to bez wahania. Teleportował się, ale nie dosłownie w to miejsce które pokazał mu instruktor i o mało się nie przewrócił. Spojrzał jednak błagalnym wzrokiem na instruktora. Ten machnął ręką i uznał, że dam sobie radę w dalszych teleportacjach. Zadowolony wyszedł.