Pomieszczenie jest dosyć duże, ale oprócz biurka nie znajdują się w nim żadne meble. Czujesz tremę? Drżą ci kolana? Nie przejmuj się, tu zupełnie normalne, zapytaj swoich rodziców czy starszych kolegów! Każdy się denerwuje przed swoim pierwszym egzaminem z teleportacji. Miejmy nadzieję, że ten będzie dla ciebie zarówno pierwszy, jak i ostatni!
UWAGA: w tym departamencie można zdać egzamin z teleportacji indywidualnej, teleportacji łącznej oraz wytwarzania świstoklików międzynarodowych!
kurs - teleportacja indywidualna
Egzaminator uśmiecha się przyjaźnie, choć wydaje się nieco znudzony kolejnym egzaminem. Okazujesz potwierdzenie odbycia kursu, egzaminator kiwa głową i życzy ci powodzenia, dodając, żebyś pamiętał o zasadzie ce- wu – en.
WYMAGANIA:
• ukończone 17 lat • pierwsza podejście do kursu - darmowe • każda poprawa: 10 galeonów (zapłać w temacie Zmiany stanu konta) • jeśli chcesz odbyć egzamin w retrospekcji, dopisz datę ukończenia kursu w poście • osoby, które nie zdawały egzaminu w Londynie, dopisują, w ministerstwie jakiego kraju odbyli egzamin
Rzucasz trzema kostkami. Pierwsza kostka odpowiada za CEL. Druga kostka odpowiada za WOLĘ. Trzecia kostka odpowiada za NAMYSŁ.
Aby dowiedzieć się, jak Ci poszło, zsumuj oczka z trzech kostek:
18–14 – zdałeś w pięknym stylu, egzaminator pogratulował ci serdecznie, a ty nie wiedziałeś, jak mu dziękować. Nieprzytomny z radości wybiegłeś z sali, ściskając w dłoni papier, uprawniający cię do teleportowania się, gratulacje! Po dyplom zgłoś się tutaj.
13–10 – no cóż, może nie było idealnie, ale na tyle dobrze, że egzaminator machnął ręką i uznał, że coś z ciebie będzie. Może nawet nie rozszczepisz się gdzieś po drodze. Grunt, że się udało i zdałeś, jednak być może warto potrenować przed egzaminem z teleportacji łącznej. Otrzymujesz karę -2 punktów do swojego wyniku kostek podczas zdawania testu na licencję teleportacji łącznej, chyba że pomiędzy podejściami minie co najmniej pół roku.
9–3 – och, chyba nie poszło ci najlepiej... może za mało ćwiczyłeś, a może za bardzo się denerwowałeś, w każdym razie egzaminator potrząsnął ponuro głową i odprawił cię z kwitkiem, mówiąc, że miałeś dużo szczęścia, że się nie rozszczepiłeś.
Kurs - teleportacja łączna
Egzamin z teleportacji łącznej jest znacznie trudniejszy. Do sali weszła przelękniona urzędniczka z włosami zebranymi w chaotyczny kok. Właściwie trudno się dziwić jej zszarganym nerwom. W końcu każdego dnia ryzykuje rozszczepieniem teleportując się razem z niedoświadczonymi czarodziejami.
WYMAGANIA:
• ukończone 17 lat • ukończony kurs na teleportację indywidualną z wynikiem minimum 10-18pkt • pierwsze podejście: darmowe • każda poprawa: 10g (zapłać) • jeśli chcesz odbyć egzamin w retrospekcji, dopisz datę ukończenia kursu w poście • osoby, które nie zdawały egzaminu w Londynie, dopisują, w ministerstwie jakiego kraju odbyli egzamin
DODATKOWE:
• jeśli w poprzedniej części uzyskałeś wynik 13-10, twój wynik kostek jest niższy o 2, chyba że pomiędzy podejściami do egzaminów minie co najmniej pół roku (fabularnie, tj. przy robieniu teleportacji w retrospekcji, również wystarczy podać półroczny odstęp) • za każde fabularne trzy miesiące użytkowania teleportacji indywidualnej przed podejściem do testu z łącznej możesz zwiększyć swój wynik kostek o 1 - ten bonus maksymalnie może wynieść 3 punkty
Znów rzucasz trzema kostkami i sumujesz liczbę oczek:
18–12 – zdałeś. Niebywałe, ale naprawdę ci się udało! Egzaminator kręci głową z niedowierzaniem. Dawno nie widział nikogo tak zdolnego, możesz czuć się wyróżniony! Po dyplom zgłoś się tutaj.
11–3 – niestety, teleportacja łączna to wyższa szkoła jazdy i nie powiodło ci się. Trudno, bywa!
Kurs na międzynarodowe podróże świstoklikiem
Z powodu pewnych dyplomatycznych, międzynarodowych incydentów, Ministerstwo Magii zdecydowało się stworzyć specjalny kurs dla osób chcących zgodnie z prawem podróżować za pomocą świstoklika za granice Wielkiej Brytanii. Przeważa w nim część teoretyczna - zaznajomienie z prawem brytyjskim oraz międzynarodowym - gdyż podstawowym wymaganiem przystąpienia do treningu jest umiejętność zaklęcia przedmiotu w świstoklik. Kurs jest płatny - kosztuje on 100 galeonów. Opłatę możesz uiścić w tym temacie.
UWAGA - kara za tworzenie i korzystanie ze świstoklików międzynarodowych bez odpowiednich uprawnień wynosi 400 galeonów!
WYMAGANIA:
• ukończone 17 lat • znajomość zaklęcia portus lub min. 31 pkt z transmutacji w kuferku • pierwsza podejście do kursu - 100 galeonów • każda poprawa: 20 galeonów (zapłać w temacie Zmiany stanu konta) • jeśli chcesz odbyć egzamin w retrospekcji, dopisz datę ukończenia kursu w poście (muszą odbywać się one po 01.09.2021) • egzamin odbywa się w Londynie i tylko w Londynie
kurs - część przygotowawcza
Seria wykładów poświęconych tematom prawnym, bezpieczeństwa związanym z podróżami za pomocą świstoklików i źródłami, z których można zaczerpnąć wiedzę na temat bezpiecznych miejsc do pojawienia się za granicami Wielkiej Brytanii.
Wykłady Rzucasz dwiema kostkami k6.
obie parzyste – najwyraźniej postanowiłeś przyłożyć się do słuchania, udało ci się zrobić nawet nieco notatek. Dodatkowo aktywność popłaca - przy podejściu do egzaminu możesz, jak się okazało, zatrzymać wypisane własnoręcznie notatki, dzięki czemu otrzymujesz +2 do rzutu kolejnymi kośćmi.
parzysta i nieparzysta – słuchasz, czasem pobujasz w obłokach lub twoją uwagę zwróci mucha leniwie maszerująca po białej ścianie, a innym razem zaczniesz myśleć nad tym, skąd czarownica w drugim rzędzie wytrzasnęła te ekstra kolczyki... tak czy siak, do egzaminu przystępujesz przygotowany całkiem przyzwoicie.
obie nieparzyste – cóż, może nawet w szkole spokojne wysłuchiwanie nudnych wykładów nie było twoją najmocniejszą stroną. Po wyjściu z audytorium nie pamiętasz prawie nic - otrzymujesz karę -3 punktów do rzutu kolejnymi kośćmi.
Kurs - egzamin
Po wykładowej serii od razu przyszedł czas na egzamin. Z wiedzą świeżo kołatającą się w umyśle siadasz przed zwojem pergaminu z wypisanymi na nim pytaniami, kałamarzem oraz piórem antyściąganiowym - nawet najmniejsza próba oszustwa skończy się nie tylko unieważnieniem kursu, ale niemożnością podejścia do niego ponownie.
Znów rzucasz dwiema kostkami - tu sumujesz liczbę oczek:
12–9 – Świetny wynik! Sprawdzający nie mogą się do niczego przyczepić - są pod wrażeniem dokładnych odpowiedzi i zapamiętanych na pierwszy rzut oka dość niezbyt ważnych szczegółów. Po dyplom zgłoś się tutaj.
8–6 – nie poszło ci aż tak źle, ale zabrakło dosłownie punktu lub dwóch do przekroczenia wymaganego progu. Komisja zgadza się na natychmiastową poprawę, dając ci czas na przejrzenie notatek (oraz na własną przerwę obiadową). Ostatecznie zdajesz - twój post musi mieć jednak przez dłuższy czas pobytu w Ministerstwie co najmniej 2500 znaków. Po dyplom zgłoś się tutaj.
5-2 - znajdujesz swoje imię i nazwisko na samym dole listy osób przystępujących do egzaminu. Cóż, miejmy nadzieję że następnym razem pójdzie ci lepiej - pamiętaj, że w przypadku chęci poprawy testu pisemnego musisz ponownie przemęczyć się przez wykłady. Powodzenia!
Autor
Wiadomość
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Pełna ekscytacji i energii gotowa była stawić czoła egzaminowi na kurs teleportacji. Z całego świata magicznego to teleportacja (na tamten czas) wzbudzała w niej bezgraniczny podziw. Doczekawszy się siedemnastych urodzin, mogła przystąpić go egzaminu. Nie miała pojęcia, że ktoś może po prostu nie mieć smykałki do tej zdolności. Przekonana była, że się jej uda - za którymś razem, ale efektem końcowym będzie sukces. Cóż. Stała w wyznaczonym miejscu dobre czterdzieści minut. Wyrażała ten umysł, skupiała się na celu (dosyć nudny, nie mogli postawić tam kogoś przystojnego? Choćby jej chłopaka... raz dwa przeniosłaby się w jego ramiona) i na swojej woli. Kiedy wszyscy myśleli, że jednak obleje, coś zaczęło się dziać. Poczuła bardzo solidne szarpnięcie w okolicach pępka kiedy to tunel teleportacyjny wyrzucił (a raczej wypluł) ją w sam środek wyznaczonego celu. Niestety, od razu się przewróciła (nie utrzymała równowagi w szpilkach) i zwymiotowała na buty urzędnika, który chciał pomóc jej wstać. To był żałosny pokaż teleportacji jednak fakt faktem, musieli wydać jej uprawnienia. Powiodło się jej choć nie należało to do przyjemnych widoków ani odczuć.
| zt
Alec Taylor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : Kilka tatuaży na ciele, mała blizna na prawym policzku, szczególnie widoczna, kiedy się uśmiecha, wyraźny amerykański akcent
Czy tego chciał, czy nie, teleportować się musiał umieć. Jego rodzice od razu po ukończeniu przez trojaczki 17 lat, zapisali ich na kurs uważając, że jest to cholernie ważne i należało nabyć tę umiejętność jak najszybciej. Sam Alec był zgoła odmiennego zdania, ale dyskutować nie zamierzał. Były inne środki transportu przecież na świecie, niż teleportacja. Niemniej, kiedy przyszedł odpowiedni czas, udał się na długi i żmudny kurs, który wyciskał z jego mózgu resztki chęci do życia. Cel, wola, namysł. Tylko tyle był w stanie spamiętać z tego wszystkiego, a i tak było tego zdecydowanie za dużo. Może właśnie dlatego za pierwszym razem nie zdał tego egzaminu? Do drugiego podejścia przygotował się już nieco lepiej. Postarała się lepiej poznać całą zasadę działania tej teleportacji i to, w jaki sposób w ogóle powinien spróbować tego dokonać. Tak więc gdy poszedł na egzamin powtórkowy, nie było tragedii, choć mistrzem również nikt nie mógł go w tej dziedzinie nazwać. Niemniej, swoje osiągnął. Rodzice mogli się od niego odczepić.
Zt.
Aurora N. Taylor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 172
C. szczególne : Kilka tatuaży, burza loków na głowie, silny amerykański akcent
Nowy Jork, rok 2020 Teleportacja indywidualna - kostki: 12
Aurora do egzaminu z teleportacji podeszła nad wyraz spokojnie. Spokojnie do tego stopnia, że trzy razy musiała upewnić się czy aby na pewno termin definitywnego ukończenia kursu przypadł na dzisiaj, bo może mózg dziewczyny wie lepiej, a jej samej kompletnie poplątały się terminy, jednak za każdym sprawdzeniem tylko upewniała się w swoim zdaniu. Dlatego odpowiedniego dnia po prostu udała się w stronę MACUSY w celu zdania tego cholernego egzaminu, pamiętając o trzech żelaznych zasadach pieczołowicie powtarzanych w każdym dniu kursu - Cel, Wola, Namysł. W ciągu jej 17 letniego życia zdążyła nasłuchać się tego jaką ważną umiejętnością jest teleportacja, dlatego mimo jej luźnego podejścia, po prostu bardzo chciała mieć to już za sobą. I cóż...zdała i to za pierwszym razem, chociaż po cichu liczyła na ciut lepsze rezultaty. Czuła po sobie (i widziała po egzaminatorze), że mogłoby być lepiej, jednak ostatecznie dostała dyplom, który uprawniał ją do teleportacji.
//zt
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Przeprowadzka do innego kraju wiązała się z tym, że trzeba było ogarniać nie tylko to, jak sprawy mają się w jej rodzinnym państwie, ale i zmiany dziejące się w Wielkiej Brytanii, a tych ostatnio było naprawdę wiele. Jako że Ruda często podróżowała do domu, gdy tylko usłyszała o zmianach w sprawie korzystania z międzynarodowych świstoklików,od razu zapisała się na kurs upoważniający ją do podróży w ten właśnie sposób. Nie mogła przecież pozbawić się możliwości odwiedzania rodzinnych stron, a że sieć Fiuu nie była międzynarodowym środkiem transportu, musiała zapewnić sobie pewną drogę do rezydencji we Francji. Pojawiła się w Departamencie Transportu na kursie przygotowawczym i zajęła miejsce dość blisko prowadzącego, by na pewno nic ważnego nie umknęło jej uwadze. Starała się prowadzić rzetelne notatki i czynnie brać udział w spotkaniu tak, by samej wynieść z niego jak najwięcej i mieć pewność, że bardzo dobrze będzie przygotowana do zbliżającego się egzaminu. Nie wyobrażała sobie, jak to możliwe, by miała tego kursu po prostu nie zdać. Wystarczyło już, że miała problemy z teleportacją i kursem zielarskim, kolejna porażka nie wchodziła tutaj w grę. Choć naprawdę się starała nie była w stanie w pełni skupić się na tym, co mówił prowadzący. Po wakacjach miała naprawdę wiele na głowie i jej myśli co chwila gdzieś odpływały. Była jednak na tyle zdeterminowana, że udało jej się zrobić dość dobre notatki i dzięki temu porządnie przygotować na egzamin. Pojawiła się więc na najważniejszej części raczej pewna swojej wiedzy i umiejętności. Początkowo szło jej naprawdę dobrze, przechodziła jak burza przez wszelkie pytania, lecz niestety ta dobra passa musiała się kiedyś skończyć. Ostatnie zagadnienia zagięły ślizgońską prefekt, która zająknęła się i nie do końca poprawnie przedstawiła odpowiednie regulacje. Zaskutkowało to tym, że zabrakło jej kilku punktów, by zaliczyć pozytywnie egzamin. Komisja po krótkiej naradzie pozwoliła jednak podejść jej ponownie za dwie godziny, w którym to czasie Irv mogła przejrzeć notatki i uzupełnić brakującą wiedzę. Dwa razy powtarzać jej nie trzeba było. Od razu usiadła na korytarzu i zaczęła wertować pergamin, by znaleźć to, na czym poległa. Piasek w klepsydrze nieubłagalnie się przesypywał i dziewczyna nawet nie zauważyła, jak szybko zleciał jej ten czas. Ponownie została zaproszona na salę egzaminacyjną, gdzie weszła, wygładzając uprzednio swoją garsonkę. Z pełnym skupieniem zaczęła odpowiadać na kolejne zadawane jej pytania i w końcu usłyszałam że udało jej się uzbierać wymaganą liczbę punktów i pozytywnie zaliczyła egzamin. Otrzymała dyplom i gratulacje, po czym z dużo lżejszym sercem opuściła Ministerstwo i teleportowała się do domu.
//zt
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Człowiek ponoć uczy się całe życie, a Max najlepiej uczył się na własnych błędach, których popełniał naprawdę wiele w swoich krótkim, nastoletnim życiu. Podróż do Meksyku co prawda była warta zachodu, ale musiał pomyśleć o przyszłości, gdzie może nie mieć na zbyciu już takiej kwoty galeonów w końcu wciąż był bezrobotny i nie miał bladego pojęcia, za co ma się tak naprawdę zabrać. Czasu miał aż nadto, a myśl o podróżach bliższych, czy dalszych dość często gościła w jego głowie. Gdy więc Ministerstwo oficjalnie wypuściło nową ustawę na temat podróży międzynarodowych przy pomocy świstoklików, nie zastanawiał się zbyt dużo i patrząc oczami wyobraźni, jak marzenie o własnym mieszkaniu coraz bardziej oddala się z zasięgu jego rąk, zapisał się na odpowiedni kurs, który miał pozwolić mu na tę metodę transportu, bez zamartwiania się, czy nie wyląduje przypadkiem za kratkami. Na kurs przygotowawczy przyszedł nieco na wyjebce, jak to na większość wykładów w swoim życiu. Słuchał o tych wszystkich prawach i szczerze, nie widział w tym nic trudnego. Niektóre daty tylko plątały się pod kopułą jego czaszki, ale cała reszta była dla niego naprawdę intuicyjna. Nic dziwnego, że jego notatki nie były najbardziej imponującymi wśród kursantów, a do tego jego charakter pisma sprawiał, że naprawdę mało kto potrafił doczytać się tego, co było tam zapisane. Ważne jednak, że sam Max wiedział, co owe krzaczki oznaczają. Naprawdę wiele wyniósł z tej teoretycznej części, która ciągnęła się chłopakowi naprawdę niesamowicie, jednak była niezbędna, by mógł zostać dopuszczony do egzaminu. Na salę egzaminacyjną przyszedł bez żadnego cienia wątpliwości, że dziś otrzyma stosowną licencję, po jaką przyszedł. W końcu podróże nielegalnym świstoklikiem nie różniły się wcale od tych legalnych oprócz tego, że wypadało znać odpowiednie ustawy, paragrafy i szczegóły, jakie na konkretnym pergaminie się znalazły. Niestety, cyferki wciąż były jego słabą stroną i to właśnie przez nie, Maxowi nie udało się uzyskać wymaganej do zdania liczby punktów. Zabrakło mu dosłownie dwóch poprawnych odpowiedzi, by otrzymać dyplom, ale na szczęście komisja dała mu drugą szansę jeszcze tego samego dnia. Solberg postanowił wykorzystać daną mu przerwę, by wypić kawę, zapalić szluga i jeszcze raz przejrzeć notatki, które zaczynały zlewać mu się przed oczami. W końcu schował pergamin do kieszeni pewien, że więcej i tak jego mózg już nie przyjmie. Jakiś czas jeszcze pokręcił się po stołówce w Ministerstwie i w końcu wrócił na salę egzaminacyjną. Widząc jego nazwisko na liście, egzaminator posłał mu chytry uśmieszek i Max już wiedział, że będzie miał przejebane. Nie był to ten sam mężczyzna, co egzaminował go przed przerwą. Ten widocznie kojarzył jego meksykańską wyprawę i miał zamiar mu dojebać, ale Solberg nie miał zamiaru tak łatwo się dać. Wysilając zwoje mózgowe odpowiadał na pytanie za pytaniem, robiąc wszystko, byle tylko się nie zaciąć i w końcu mógł odetchnąć z ulgą, gdy uśmiech z twarzy egzaminatora zniknął i staruszek pogratulował mu zdania certyfikatu z widoczną niechęcią w oczach. Były ślizgon rzucił tylko krótkie "dzięki" z bardzo cwaniackim uśmiechem, po czym odebrał swój papierek, uiścił opłatę i opuścił Londyn.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Kurs na międzynarodowe podróże świstoklikiem [03.09.2021]
Wykłady:6, 1 [sukces] Egzamin:4, 5 [sukces] Opłata za kurs:uiszczona
Całe studia przygotowywał się do kursów aurorskich, a to oznaczało również podszkolenie swoich umiejętności w dziedzinie zaklęć użytkowych oraz obrony przed czarną magią. Na początku wakacji stwierdził, że sprawdzi swoją wiedzę w praktyce i spróbuje podejść do całkiem przydatnego kursu na międzynarodowe podróże przy użyciu świstoklików. Kilka miesięcy wcześniej nauczył się odpowiedniego zaklęcia i potrafił takowy stworzyć, ale za pomocą umagicznionych przedmiotów, zgodnie z prawem, mógł się poruszać jedynie na bliskie dystanse. Zdołał zgromadzić trochę pieniędzy, marzyła mu się również jakaś szybka wycieczka, toteż któregoś pięknego dnia zdecydował się uiścić opłatę i wpisać na listę kandydatów. Przed podejściem do egzaminu musiał uczestniczyć w całym cyklu wykładów poświęconych przede wszystkim regulacjom prawnym, związanym z bezpieczeństwem wykorzystania w podróżach świstoklików, jak i źródłom traktującym o wszystkich bezpiecznych miejscach, do których można się z ich pomocą udać z terenu Wielkiej Brytanii. Niektóre kwestie naprawdę go zainteresowały, wszak warto było choćby poznać listę państw, które zakazywały tego rodzaju transportu. Skłamałby jednak mówiąc, że część teoretyczna go zafascynowała – większość prowadzących raczej do siebie nie przekonywała, a przez to zdarzyło mu się nieraz stracić wątek, pobujać w obłokach, czy po prostu skupić uwagę na czymś innym. Ot, choćby na wędrującej po ścianie musze albo ekstrawaganckich kolczykach, jakie zawiesiła na uszach młoda czarownica, zajmująca miejsce w drugim rzędzie stolików. Mimo że momentami rzeczywiście był zdekoncentrowany, tak na szczęście wiele udało mu się zapamiętać i czuł się przyzwoicie przygotowany przed oczekującym go sprawdzianem wiedzy. Wreszcie nadszedł ostatni dzień kurs, a on chwycił w dłoń pióro antyściąganiowie i umoczył je w kałamarzu, naprędce zaznaczając kolejne właściwie odpowiedzi. Nieco dłużej ślęczał nad zadaniami opisowymi, ale tak naprawdę żadne z pytań nie sprawiło mu większych problemów. Momentami wydawały mu się nawet zbyt łatwe, a to podejrzane… Nie zamierzał jednak kombinować, więc kiedy tylko skończył wypełniać kartę egzaminacyjną, oddał ją komisji, która nie tylko pochwaliła go za świetny wynik, ale również fotograficzną pamięć do szczegółów. Pełna satysfakcja, szczególnie że budynek Ministerstwa Magii opuszczał z upragnionym dyplomem.
zt.
Cashmere A. Swansea
Wiek : 39
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.88 m
C. szczególne : niebieskie, sektorowa heterochronia w lewym oku | magiczny tatuaż motyla, który wylatuje z kokonu na lewym pośladku | ubrania przesiąknięte są wonią krwawego ziela
Na zajęcia z teleportacji zapisałem się wręcz z dzikim entuzjazmem. Dopiero później zauważyłem, że to nie dla mnie, ale poświęciłem tyle czasu praktyce, więc zamierzałem podejść do egzaminu z teleportacji, chociaż obawiałem się go bardzo. Denerwowałem się, a na samą myśl o możliwości rozczepienia, skręcało mi żołądek. Jeśli puszcze tam pawia no trudno — to posprzątam. Byłem młody, a moi rówieśnicy zachęcali mnie do podjęcia owego kursu. No bo przecież każdy szanujący się czarodziej powinien umieć się teleportować, a ja się szanowałem no i... To był najszybszy możliwy transport, chociaż wątpiłem, że będę go nadużywał, jeśli w ogóle używał. Przed podejściem do egzaminu starałem się wyciszyć. Nerwy nie były wskazane, a spokój mógłby mi naprawdę pomóc. Więc oddychałem, stosując jedne z tych wschodnich relaksacyjnych póz i buddyjskich oddechów. Pomogło. Już w dzieciństwie musiałem sobie radzić z rozproszeniami, więc miałem jako tako w tym wprawę. Gdy tylko ustawiłem się przed egzaminatorem, powtórzyłem szybko w głowie trzy słowa: Cel, Wola, Namysł. Cel miałem średni, Wole bardzo dobrą, ale Namysł beznadziejny, prawie beznadziejny, bo teleportując się, udało mi się, ale zrzygałem się, na co mężczyzna oceniający moją umiejętność przemieszczania się z miejsca na miejsce — machnął ręką. Udało się, zdobyłem licencje! Chociaż wyglądałem blado, z optymizmem ucieszyłem się, że mam to za sobą.
| zt
Vinzent M. Vonnegut
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : stara blizna przecinająca lewą brew, nieułożone kręcone ciemnobrązowe włosy
Podejście 1 [darmowe]:5, 6, 6 [17] 18–14 – zdałeś w pięknym stylu, egzaminator pogratulował ci serdecznie, a ty nie wiedziałeś, jak mu dziękować. Nieprzytomny z radości wybiegłeś z sali, ściskając w dłoni papier, uprawniający cię do teleportowania się, gratulacje!
Vinzent w dużej mierze nie przejmował się zbytnio swoim pierwszym poważnym egzaminem w Ministerstwie Magii. Wprawdzie przed przerwą świąteczną nauczyciele z Trausnitz, którzy prowadzili szkolenie, ostrzegali zarówno jego, jak i resztę grupy, aby nie byli zbyt pewni siebie, żeby potem się nie zawieźć, jednak chłopakowi takie ostrzeżenia zdawały się nie spędzać snu z powiek. Wprawdzie w jego umyśle tliła się myśl pod tytułem “A co jeśli mi się nie uda?”, jednak starał się ją od siebie odpędzać. Niezdanie egzaminu za pierwszym podejściem nie było końcem świata, co najwyżej drobną trudnością, jaką można było skorygować w ciągu kilku dni bądź tygodni. Po dotarciu do Departamentu Transportu Magicznego siedemnastolatek zajął miejsce na ławce tuż obok dziewczyny, która zdawała się od niego może dwa, trzy lata starsza. Niewiele myśląc, chrząknął cicho, licząc, że uda mu się zagadać do niej. Wprawdzie nie była w jego typie, jednak nie miał nic przeciwko ucięciu sobie krótkiej pogawędki. Może wtedy przestałyby go nawiedzać negatywne myśli? Cóż, Vinzent najwyraźniej nie miał tego dnia szczęścia, ponieważ młoda czarownica zdawała się go w ogóle nie zauważać, a jej wzrok błądził po książce, którą akurat zawzięcie czytała. Vonnegut odchylił dyskretnie głowę, aby zerknąć na tytuł. Teleportacja dla początkujących, odczytał w myślach. Czy przypominanie sobie na ostatnią chwilę teorii w czymkolwiek mogło teraz pomóc? W egzaminie na teleportację nie było zbyt dużej filozofii, jeśli chodzi o zadanie, jakie należało wykonać. Kluczem do zdania było przede wszystkim odpowiednie podejście i spokój umysłu. Powtarzanie po dziesięć razy, każdego kroku, raczej nie mogło teraz przynieść zbyt dużych korzyści. Westchnął cicho. Na szczęście nie minęło dużo czasu, a z sali egzaminacyjnej dobiegł głos egzaminatora wzywający następną osobę na test. A więc nadeszła jego kolej. Cóż, lepiej iść od razu, niż czekać tu w nieskończoność. Vinzent podniósł się z miejsca, poprawił mankiety koszuli w odcieniu pastelowego błękitu i wszedł do środka. Po przedstawieniu się i dopełnieniu wszelkich formalności, nastolatek ustawił się we wskazanym miejscu. Cel. Wola. Namysł. Trzy na pozór proste słowa, które miały na celu pomóc mu przekształcić magię w narzędzie pozwalające mu przenosić się z miejsca na miejsce. Co mogło być w tym trudnego? Większość czarodziejskiej społeczności była w stanie to robić bez większego trudu, więc czemu miałby być gorszy? Wdech, wydech i... Po chwili było po wszystkim. Vinzent nawet nie zorientował się, kiedy po opuszczeniu sali egzaminacyjnej dotarł do Biura Aurorów, chcąc podzielić się sukcesem ze swoim ojcem.
z/t
Vinzent M. Vonnegut
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : stara blizna przecinająca lewą brew, nieułożone kręcone ciemnobrązowe włosy
Podejście 1 [darmowe]:1, 1, 6 [8] 09.09.2021r. 11–3 – niestety, teleportacja łączna to wyższa szkoła jazdy i nie powiodło ci się. Trudno, bywa! Podejście 2:3, 2, 5 [10] 20.09.2021r. 11–3 – niestety, teleportacja łączna to wyższa szkoła jazdy i nie powiodło ci się. Trudno, bywa! Podejście 3:4, 1, 3 [8] 20.09.2021r. 11–3 – niestety, teleportacja łączna to wyższa szkoła jazdy i nie powiodło ci się. Trudno, bywa! Podejście 4:2, 2, 1 [5] 20.09.2021r. 11–3 – niestety, teleportacja łączna to wyższa szkoła jazdy i nie powiodło ci się. Trudno, bywa! Podejście 5:5, 1, 5 [11] 20.09.2021r. 11–3 – niestety, teleportacja łączna to wyższa szkoła jazdy i nie powiodło ci się. Trudno, bywa! Podejście 6:1, 5, 1 [7] 20.09.2021r. 11–3 – niestety, teleportacja łączna to wyższa szkoła jazdy i nie powiodło ci się. Trudno, bywa! Podejście 7:6, 2, 6 [14] 03.10.2021r. 18-12 – zdałeś. Niebywałe, ale naprawdę ci się udało! Egzaminator kręci głową z niedowierzaniem. Dawno nie widział nikogo tak zdolnego, możesz czuć się wyróżniony!
Po zdanym niemalże śpiewająco egzaminie z teleportacji indywidualnej Vinzent planował przystąpić do testu na teleportację łączną już kilka dni później. Niestety, świętowanie Bożego Narodzenia i powrót do szkoły skutecznie uniemożliwiły mu wprowadzenie tego planu w życie. Z tego właśnie powodu był zmuszony odczekać niecałe dwa miesiące, zanim znowu nadarzyła się okazja, aby odwiedzić Departament Transportu Magicznego. Tym razem stresował się nieco bardziej. Nie był już taki pewny swoich umiejętności. Podczas sesji treningowych prowadzonych pod okiem nauczycieli z Trausnitz miał lekkie trudności z poprawną teleportacją z drugą osobą. Może to odpowiedzialność za zdrowie i życie innego człowieka go przytłoczyła? Wprawdzie dookoła miał wtedy całą masę czarodziejów i czarownic, którzy w razie czego mogliby naprawić wszelkie szkody spowodowane przez ucznia, jednak nie będzie mógł zawsze na nich liczyć. Prędzej czy później będzie skazany tylko na siebie. A wtedy wolałby nie zawieść osoby, która byłaby skazana na podróż z nim. Vinzent czekał na swoją kolej niespełna dziesięć minut, ponieważ, jak się okazało, był tego dnia pierwszą osobą przystępującą do egzaminu. Może to i lepiej? Przynajmniej nie będzie zmuszony przez następną godzinę obserwować całej grupy osób raz za razem opuszczających salę w najróżniejszych nastrojach. Niestety dosyć szybko okazało się, że szczęście chłopakowi tego konkretnego dnia nie sprzyjało. Cóż, będzie musiał tu wrócić w innym terminie.
~*~
Okazja do poprawienia egzaminu z teleportacji łącznej pojawiła się zaledwie dwa tygodnie później. Co tu dużo mówić, Vinzent poświęcił dużo czasu na to, aby wyćwiczyć tej sposób teleportacji do perfekcji. Trenował z nauczycielami, ze znajomymi, nawet zajrzał do tych broszurek, które zawierały w sobie dokładne instrukcje. Tym razem stres również mu towarzyszył, jednak tak zacietrzewił się na punkcie zdania tego kursu, że nie było siły, która mogłaby go teraz powstrzymać. Po wezwaniu na salę wszedł do środka pewnym krokiem, ukłonił się przed egzaminatorem oraz kobietą, która miała stanowić jego partnerkę na czas testu. Cel, wola, namysł, powtarzał sobie w myślach podstawowe zasady teleportacji, a gdy nadeszła odpowiednia pora... Po prostu zniknął, aby po chwili znaleźć się wraz z przerażoną nieco czarownicą w odpowiednim miejscu. Udało się i to bez rozszczepienia zarówno siebie, jak i pasażera! Dumny ze swojego sukcesu, Vinzent odebrał gratulację od egzaminatora i opuścił Departament Transportu Magicznego, licząc, że nie będzie zmuszony wracać tutaj w najbliższym czasie.
z/t
Ostatnio zmieniony przez Vinzent M. Vonnegut dnia Nie Paź 03 2021, 20:59, w całości zmieniany 1 raz
Calypso Outterridge
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : naderwany płatek prawego ucha, większa blizna na prawym ramieniu, blizna przecinająca spód dłoni, niski, lekko zachrypnięty głos, zmęczone spojrzenie, piżmowa woń wymieszana z delikatnym zapachem dymu papierosowego
Dziadek zapewniał ją, że wszystko się uda, a ten kurs teleportacji, który powinien zaliczyć każdy szanujący się czarodziej to nic wielkiego. Wystarczyło tam pójść, odpowiednio skupić i zaskoczyć wszystkich swym wielkim talentem. Ćwiczyła od kilku miesięcy, starając nie uczynić na swym ciele i umyśle jeszcze większych strat niż te, które zagwarantowali Calypso rodzice, gdy była małą dziewczynką. Raz prawie się rozszczepiła, ale szkolna pielęgniarka poskładała ją do kupy. Najważniejsze, że nikomu podobno nic się nie stało, chociaż czasem gdy kładła się spać dłoń zdawała się być całkowicie obca. W skupieniu przyglądała się czarodziejowi, który taksował ją wzrokiem. Zamknęła oczy, starając nie myśleć o obcym miejscu i całkowicie obcym mężczyźnie, który ją teraz oceniał (a oceniania bardzo być nie lubiła). Za zamkniętymi powiekami zobaczyła czerwony znak na podłodze w centrum sali i wyobraziła, jak tam przeskakuje, ale nie susem, po prostu nagle się tam znajduje i o dziwo, od razu się udało. Zadowolona, nie potrafiła powstrzymać delikatnego uśmiechu, który wykwitł na lekko rumieniącej twarzy. Urzędnik nie zadawał żadnych pytań, wypisał niezbędny papier, bo swoje udowodniła, opanowała teleportację. Dostała dalsze informacje na temat teleportacji łączonej i ruszyła do domu.
Teleportacja Łączna, rok 2011, kilka dni po zdaniu indywidualnej
Przy podejściu do tej drugiej, bardziej skomplikowanej dziedziny teleportacji stresowała się nie na żarty. Pewności nie dodawały ani ruszające zdjęcia ofiar nieudanych prób, obraz rozczłonkowanych ciał, pogubionych palców i kończyn nie motywował do chociażby spróbowania, ale dziadek tak bardzo wierzył w Calypso, trochę przymuszając wnuczkę do powzięcia tego zadania. Kobieta ledwo się trzymała, w sali można było wyczuć specyficzny zapach krwi, jakby zupełnie nie udało się posprzątać miejsca po poprzedniej ofierze niedoświadczonego czarodzieja. Złapała swego towarzysza niedoli i zbladła nieznacznie, jak kilka dni wcześniej przymknęła oczy i skupiła na celu, na teleportacji, na chęci przeskoczenia w całkowicie miejsce i nic się nie zdarzyło, zobaczyła tylko makabryczne obrazy, które chyba zostawiły po sobie palący ślad na umyśle Calypso. Westchnęła ciężko z zawieszoną głową poszła do domu, dziękując Merlinowi, że nic temu biednemu czarodziejowi, co jej towarzyszył nie zrobiła. Kolejna próba i znów niepowodzenie, tym razem rozproszyła ją mucha, która bzyczała obok ucha, a tak bardzo chciała zdać i mieć to za sobą. Ostatnia, trzecia próba, teraz to już postawiła sobie jeden cel - zda albo więcej już do tego kursu nie przystąpi, najwyżej skończy upaprana w popiele z kominka albo będzie ją skręcało w żołądku przy podróży Świstoklikiem. Czarodziej, który jej towarzyszył, starszy mężczyzna trochę przypominał dziadka, równie mocno pachniał Gryfami i starym pergaminem, jak całe dnie i noce spędzał pomiędzy grubymi woluminami magicznych ksiąg. Nie chciała mu zrobić krzywdy, nie chciała go zranić. Wysiliła ciało i umysł, spokoiła zszargane nerwy, które zniszczyły poprzednie podejścia i całkowicie uspokoiła, wsłuchując jedynie w cichy oddech swego pomocnika. I się udało, nareszcie, ulga rozlała się po jej buzi, dłonią poklepała wierzch dłoni swego towarzysza i zabrała papier, który wręczyła jej równie zadowolona czarownica. Przynajmniej nie będzie musiała zawracać jej i sobie głowy.
Dziś do szkoły przybył urzędnik z Ministerstwa, który miał przeprowadzić na nas poboczne egzaminy z teleportacji. Umiejętność w obecnym świecie obowiązkowa, mi również przyda się w życiu. Zapisałem się i czekałem na swoją kolej, najpierw słuchając wykładów na temat tego, jak w ogóle podejść do tej zdolności, żeby się przy okazji nie rozczepić. Było to trochę nudne, ale bardzo ważne, nie narzekałem więc. Ziewałem tylko raz na jakiś czas, ale za to się nie obrywało, przynajmniej nie wśród moich ziomeczków z Slytherinu, którzy w dużej mierze podobnie podchodzili do samego tematu. Po godzinie przyszedł czas na mnie i miałem za zadanie przeteleportować się z jednej pętli do drugiej. Wziąłem trzy oddechy, pomyślałem o tym, że ojciec by się wstydził za mnie, jakbym nie zdał za pierwszym razem i od razu wzburzyła się we mnie motywacja do roboty. Cel. Wola. Namysł. I cyk. Przeteleportowałem się i może nie było to przeniesienie idealne, ale wystarczające by zdać. Z uśmiechem opuściłem salę, udając się do lochów, żeby pochillować na kanapie w dormitorium.
2021
Nigdy nie było mi to dotąd potrzebne, ale kto wie czy w przyszłej pracy nie przyjdzie mi przenosić nie tylko siebie, ale i kogoś innego, zgłosiłem się więc do egzaminu z teleportacji łącznej. Kurs i sprawdzian miał być w departamencie transportu magicznego, udałem się tam więc, po drodze jeszcze spaliwszy papierosa, oczywiście poza terenem ministerstwa. Gwiżdżąc pod nosem podszedłem do egzaminu, słuchając wytycznych i tego, czym ten rodzaj teleportacji różni się od indywidualnej. Dzięki Merlinie, jakbym tego nie wiedział. Stanąłem w odpowiednim miejscu, kiedy mnie wytypowano i przeniosłem siebie i kogoś tam jeszcze, podstawionego do egzaminu. Tak jak siedem lat temu z indywidualną, łączna również wyszła mi za pierwszym razem. Dziękuje, do widzenia.
z/t
Jewgienij Ilja Krawczyk
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 187 cm
C. szczególne : Obojętny wyraz twarzy, bladość, zimne spojrzenie, piegi, rude włosy i zarost, wschodni akcent.
Teleportacja indywidualna:6, 3, 5 -> 14 => zdane Opłata:Brak, bo zdane za pierwszym podejściem
Choć odpowiedni wiek do podejścia do kursu na teleportację indywidualną osiągnął już w styczniu, to w Ministerstwie w tym celu stawił się dopiero w wakacje. Cóż. Mieli możliwość ukończenia kursu w szkole, ale Krawczyk poczekał z tym nieco dłużej. Wcześniej nie uważał się za odpowiednio skupionego, by podejść do tego kursu. Niepotrzebne było mu przypadkowe rozszczepienie się czy inny wypadek. Czy się stresował? Może trochę. Ale był to jedynie cień ów emocji. W końcu nie mogło być aż tak źle. Sala egzaminacyjna była przestronna, robiła niezłe wrażenie. Egzaminator wyglądał jednak na znudzonego. Dla Jewgienija było to trochę dziwne. Ale może to dlatego, że on sam uwielbiał papierkową robotę. Sam kurs poszedł mu całkiem dobrze. Zdał za pierwszym podejściem. Egzaminator pogratulował mu uzyskania licencji, Krawczyk podziękował mu za poświęcony czas, bo przecież tak wypadało. Chwilę potem wybył z sali, ciesząc się z uzyskanego wyniku i zdobycia uprawnień.
Do egzaminu na teleportację łączną postanowił podejść rok po zdobyciu licencji na teleportację indywidualną. Wcześniej nie była mu ona potrzebna, ale teraz, skoro planował rok przerwy i podróże - mogła okazać się przydatna. Wszedł do sali, gdzie na starcie przywitał go widok wystraszonej urzędniczki. Może to, a może jeszcze coś innego, rozstroiło go na tyle, że pierwsza próba teleportacji skończyła się fiaskiem. Z nietęgą miną postanowił podejść do tego kursu jeszcze raz, za kilka dni. Żeby na nowo wszystko sobie poukładać. Przy drugim podejściu czuł się już pewniej. Widok urzędniczki nie zrobił na nim żadnego wrażenia. Chyba dlatego tym razem udało mu się uzyskać pozytywny wynik. Niedługo potem opuścił Ministerstwo z licencją na teleportację łączną.
|| zt
Raffaello Swansea
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
C. szczególne : Lawendowo-waniliowy zapach, zadbane loki, dużo biżuterii
Nie rzucił się do nauki teleportacji z takim entuzjazmem, jak większość jego rówieśników. Nie pchał się na kursy trwające w trakcie roku szkolnego, zamiast tego zaczekał na czerwiec - na ostatnie egzaminy, na pierwsze chwile wolnego, na przyjemnie podnoszące go na duchu ciepło i rozjaśnione pełnym Słońcem niebo. Chciał zrobić to raz, a dobrze, by nie dołączać się do wyliczanek znajomych, którzy co i rusz dopłacali za kolejną poprawkę, klnąc przy tym na mało przychylnych egzaminatorów. Raffaello już wtedy miał wielkie plany podróży i chociaż wiedział, że teleportacja nie będzie jego głównym sposobem transportu, to i tak zakładał, że jest świetnym zabezpieczeniem i bez niej wyjazdy staną się głupio lekkomyślne. Cel, Wola, Namysł. Dał rozproszyć się dziwnemu uczuciu, które ogarnęło jego ciało przy skoku teleportacyjnym - kiedy przenosił go ktoś z rodziny, nie poświęcał temu tyle uwagi. Teraz wydawało mu się, że czuje magię w każdym skrawku swojego ciała i jest jej dziwnie świadomy. Właściwie od razu chciał spróbować jeszcze raz i kolejny, dając się absolutnie zafascynować tej niezwykłej magi... ale to tyle, egzaminator już wręczał mu certyfikat, coś tam tylko dodając, że do teleportacji łącznej powinien lepiej poćwiczyć. Raffaello wcale aż tak się nie spieszył, a zatem po prostu przytaknął i wyszedł z Departamentu Transportu Magicznego.
Czerwiec, 2009 rok
Odczekał rok, niemal równo, dając się zauroczyć ładnie wyglądającej dacie, przenoszącej go wspomnieniami do poprzedniego sukcesu, jaki udało mu się odbyć w Ministerstwie Magii. Prawdopodobnie nieco zbyt mocno wziął do siebie radę ćwiczenia - kilkukrotnie w ciągu tego roku teleportował się tak po prostu, byle tylko upewnić się, że może i że jego precyzja staje się coraz lepsza. I to właśnie ta pewność siebie miała okazać się raffaellową zgubą, gdy przy pierwsze podejście do teleportacji łącznej zakończyło się porażką. Od razu umówił się na kolejną próbę w najbliższym możliwym terminie, raptem za kilka dni - Merlinie, ani myślał teraz odpuścić, skoro wiedział, że da radę to zrobić. Musiał nieco odetchnąć, oczyścić myśli, skupić się tylko na tu i teraz... i udało się, właściwie bez większego problemu. Swansea przyjął kolejny certyfikat z ulgą, dziękując egzaminatorowi pewnie aż zbyt wiele razy, nim nie wyszedł.
MACUSA, Woolworth Building, Marzec-Kwiecień, Rok 2010
Egzamin na Teleportację Indywidualną i Łączną
Bycie w czymś ambitnym jakoś było w jego krwi bardziej z powodu oczekiwań ojca. A raczej oczekiwań jego reakcji na to jak sobie poradzi młody, dopiero co ukończywszy siedemnaście lat Michael, który zamierzał być pierwszym ze swojego rocznika i pokoju w Ilvermorny, który będzie posiadał możliwość teleportacji. Ale! Był on nawet jeszcze bardziej ambitniejszy, gdyż sądził, że jeśli uda mu się za pierwszym razem zdać egzamin na teleportację indywidualną to przejdzie od razu za miesiąc do tego, aby zdać na teleportację łączną tylko po to, aby móc pomóc swojemu rodzeństwu w ułatwieniu transportu na miejsce, czy nawet w ważnych sytuacjach rodzinnych. Tym samym zasada CEL-WOLA-NAMYSŁ grała mu w głowię skoczną melodię, która dodawała mu dodatkowej motywacji do tego, aby mieć silniejszy i bardziej widoczny obraz tego jak ma się przenieść. I jeszcze gdzie. Najpierw poczuł mocniejsze szarpnięcie, zaraz potem jak coś powodowało w nim przesunięcie, a zaraz po otwarciu oczu był idealnie w zaznaczonym przez urzędniczkę miejscu. Tak! Udało mu się za pierwszym razem. A swojej "obietnicy" zamierzał dotrzymać. I trochę za to pożałuje. Pieniędzmi. Certyfikat odebrał wraz z widokiem uśmiechu kobiety. Mmmhmm...
...I tutaj sprawa stała się gorsza, kiedy w kwietniu przybył do siedziby MACUSy ponownie. Tyle, że z innym podejściem i innym celem. Wszyscy mówili mu, że teleportacja łączna jest trudniejsza i nie ma w tym nic złego, jeśli spróbowałby zdecydowanie później. Dla osiągnięcia lepszego efektu. Nie, on będzie przychodził tutaj i choćby spędzić miał następny miesiąc w tym Ciele to i tak uda mu się to zaliczyć. Sprawdza, że trochę grosza na to miał odłożonego. Shakeshaft wszedł do odpowiedniego miejsca, gdzie ta sama urzędniczka co wtedy gratulowała mu zdania indywidualnej teleportacji. Iii... tutaj musiała się już trochę chyba zlęknąć, bo nie sądziła, że tak szybko wróci. Ale cóż... każdy próbować może. Przy pierwszym podejściu Michael kompletnie skiepścił teleportację, bo przeteleportował się dosłownie trzy kroki od miejsca, gdzie to powinno być. I dodatkowo wydawało mu się, że dostał zawrotów głowy, wymiotując nagle na posadzkę. No, tego sobie nie wyobrażał tak. Ale cóż, skoro nie udało się teraz, to uda się kolejnym razem... ...I jak się mylił, że teraz uda mu się ponownie zaliczyć. Ale spokojnie, teraz na szczęście obyło się bez wymiotów, tylko faktycznie tego, że Michael teleportował się do wymienionego miejsca, tyle że brakowało obok niego buta, który pozostał w miejscu przed celem. Oznaczało to, że nie zrobił perfekcyjnej teleportacji i przez to dodatkowo oblał. No, to było już bardziej sprawiające problem. Ale do trzech razy sztuka się mówiło... ...I chyba ten przesąd faktycznie miał w sobie jakąś mądrość, bo choć przerażona urzędniczka wątpiła w to czy Michael poprawił się to on zarzekał się, że "nie, nie, teraz będzie idealnie". A jeśli ktoś słyszy takie słowa, a jakieś dwie próby temu działo się to samo to cóż... Chyba nikt nie będzie uradowany. Młodzieniec jednak nie poddawał się. Tylko tym razem zajęło mu to trochę więcej czasu ze skupieniem się, albo poczuciem niepewności, aby dopiero po pół minuty od zgody na wykonanie "skoku", znaleźć się kompletnie po drugiej stronie w miejscu, gdzie stał cel. Tak, udało mu się. Zdał za trzecim razem egzamin na teleportację łączną. Z niedowierzaniem odebrał certyfikat, ale... no udało się, ponownie powtarzając te słowa.
[zt]
Barry Markiewicz
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.87 m
C. szczególne : Okulary na nosie | trzy niewielkie pieprzyki po lewej stronie przy ustach | A w ustach wiśniowe dropsy
Oh cóż to była za umiejętność ta teleportacja! Magia. W mugolskim świecie to są zdolności jeszcze nieodkryte, ale kto wie, może pewnego dnia nasza technologia dorówna niektórym zdolnością magicznym czarodziejów. Zapewne, jednak teraz postanowiłem zadowolić się kursem z przemieszczania się z jednego miejsca w drugie. Jak na prawdziwego niemagicznego byłem tym zachwycony i ostrożny. Dogłębnie sprawdziłem każdą lekturę czy zasadę przenoszenia swojego ciała w inne miejsce. Skutki były różne — rozszczepienie. Naprawdę mogło to zniechęcić do praktyki. Niektóre miejsca też nie pozwalały na teleportacje, mając coś w rodzaju blokady. Jak każda zdolność magiczna miała ona swoje ograniczenia — w sumie jak wszystko w życiu. Postanowiłem, jednak podejść do tego profesjonalnie za pierwszym podejściem bardzo się stresując, za drugim zaś już mniej. Muszę przyznać, że zawaliłem. Cel, wola i namysł trzy punkty, których należało przestrzegać, a ja odwalałem tu jakoś maniane — na wszystkie świętości mugoli. Po drugiej próbie dość wymiernej, postanowiłem podejść trzeci raz, bo jak to się mówi do trzech razy sztuka — no więc takim tokiem myślenia więc powędrowałem w nadal niezbyt bezpieczną umiejętność przenoszenia swojego ciała z miejsca na miejsce. Nie, tak nie mogło być! Musiałem mieć pewność, że się nie rozszczepie czy coś gorszego. Tak też odpuściłem sobie na jakiś czas kurs, aby podejść do niego czwarty raz z należytym profesjonalizmem. Zagłębiałem się w cel, wolę i namysł, tak że recytowałem przed snem formułkę, aby ta zakodowała się w mojej podświadomości. W końcu byłem gotowy na zaprezentowanie swoich zdolności w wybitny sposób, a nie byle jaki. Tak też wykonałem cel, wolę i nieco słaby namysł, ale wyszło pierwsza klasa! W końcu mogłem cieszyć się licencją na teleportacje jak małe dziecko.
| zt
Murphy M. Murray
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 173
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
luty 2020, Departament Transportu Magicznego w Londynie kurs na teleportację indywidualną
kostki:4, 3, 3 = 10 Nie zwlekałem z przystąpieniem do kursu teleportacji. Lubiłem swój rower, ale całej Brytanii na nim nie zjadę, a zależność od rodziców, albo – co gorsze – Deirdre w sprawie podróżowania była męcząca. Cel, wola, namysł, miałem to w małym palcu, klepałem tę formułkę w każdej wolnej chwili, mając zamiar zawitać w Departamencie tylko raz. No, może dwa, gdybym kiedyś uznał za słuszne męczenie się z tym całym procesem tylko po to, żeby ciągać ze sobą na wakacje młodszą siostrę. Przywitałem się dziarsko z urzędnikami, kiwając głową, gdy tłumaczyli, jakie jest moje zadanie. Easy! Cel był jasny, woli miałem co nie miara, namysł... no namysł, skoncentrowałem się, co prawda coś mnie swędziało, a jedna z urzędniczek miała wybitnie mocne, pachnące domem starców perfumy, ale nie zatrzymało mnie to – po chwili, gdy otworzyłem oczy, znajdowałem się już na drugim końcu sali. Trochę źle wymierzyłem, ale... szybkie zerknięcie na przewodniczącego komisji utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie chce mu się za takie głupie błędy po stokroć przyjmować kursantów i woli ułatwić sobie robotę. Szanowałem to. Zwłaszcza, że dzięki temu wyszedłem z Ministerstwa ze świeżutkim dyplomem.
sierpień 2021, Departament Transportu Magicznego w Londynie, kurs na teleportację łączną
kostki:3, 5, 2 + 3 (ponad pół roku po pierwszym egzaminie, ponad rok użytkowania teleportacji) = 13 Życie nas wiedzie dziwnymi drogami i nie minęło dużo czasu, odkąd zdałem swój pierwszy egzamin z teleportacji, zanim się nie okazało, że teleportacja łączna również może być przydatna. Zwłaszcza jak ma się siedemnaście lat i czasami kolega jest w stanie teleportować się na imprezę, ale w drugą stronę już niekoniecznie, a głupio zostawiać go samego i trzeba nocować w jakiejś starej chacie w Walii, czekając, aż wytrzeźwieje. Albo jak się chce zabrać dziewczynę na randkę do takiego urokliwego miasteczka w Kornwalii i okazuje się, że nie ma za bardzo jak, bo ona swojego egzaminu nigdy nie zdołała zdać. Jednak posiadanie tej umiejętności miało jakieś plusy. Tak więc zawitałem do Ministerstwa ponownie, przywitałem urzędników – próbowałem też pocieszyć starszą panią, która miała się ze mną teleportować, ale chyba słyszała już wszystko i widziała też wszystko, bo moje zapewnienia, że trochę już nabyłem doświadczenia, nie zrobiły na niej wrażenia. Obawiałem się trochę, że jej nerwica przejdzie na mnie, kiedy złapałem ją za ramię, ale na szczęście obyło się bez ofiar. Kobieta odetchnęła z ulgą, a ja podsunąłem swoje papiery, żeby otrzymać swój wynik pozytywny.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Nieszczególnie przejmowała się wynikiem rychło nadchodzącego egzaminu z teleportacji indywidualnej - była raczej szybka i zwinna, potrafiła skupić się na celu i bardzo, ale to bardzo zależało jej na jak najszybszym zdaniu, żeby móc śmigać w tę i z powrotem, doprowadzając wszystkich dookoła do szału, pojawiając im się znienacka za plecami. Nie zamierzała jednak polegać tylko na wrodzonym sprycie fizycznym. Ćwiczyła dosyć długo i ciężko, poświęcając każdą wolną chwilę na naukę, wbijając sobie do głowy teleportacyjną mantrę cel, wola, namysł. Do sali weszła z szerokim uśmiechem, dygając uprzejmie przed egzaminatorem. Może nie poszło jej wyśmienicie, ale na tyle dobrze, że dostała upragniony dyplom, z zastrzeżeniem, że łączną będzie musiała zdecydowanie potrenować. W tamtym momencie jednak wcale jej to nie obchodziło. Wykrzyczała radośnie dziękuję!!!, z trudem powstrzymując się od ucałowania wszystkich pracowników departamentu transportu, którzy zapewne uznaliby to za wysoce niestosowne zachowanie.
Tym razem miała trochę obaw, bo o ile teleportując się samemu, krzywdę mogła zrobić tylko sobie, tak zabierając kogoś ze sobą, była za niego odpowiedzialna. A że magia lecznicza nigdy nie była jej najlepszą stroną, kompletnie nie wiedziała co robić w przypadku rozszczepień. Chodziła pod salą zdenerwowana, próbując uspokoić wewnętrzne rozedrganie. Powtarzała sobie, że to tylko egzamin, jak nie zda teraz to zrobi to w następnym terminie, albo trzecim, albo nawet piętnastym (uparcie ignorując, że mogłaby się dopuścić zranienia egzaminatora aż tyle razy). Niemniej jednak, posłała urzędniczce pokrzepiający uśmiech. Chciała jej powiedzieć, żeby się nie martwiła, bo jest w dobrych rękach, ale nie była tego taka pewna. Wzięła głęboki wdech, złapała mocno babulinkę pod ramię i z pełnym skupieniem... Teleportowała je w wyznaczone miejsce. W CAŁOŚCI!!! Stres automatycznie z niej uleciał, a wyszczerz zawitał na piegowatej twarzy. Dawno nie była z siebie taka dumna i zadowolona. Teraz wreszcie mogła podróżować bez przeszkód, nie musząc polegać na tym pojebie, który jeździł Błędnym Rycerzem. Wspaniale.
Strach. Przede wszystkim straszliwa obawa, że ktoś przypadkiem umrze bądź Rav wyląduje tyłkiem sugestywnie na czyiś kolanach. To jeszcze nie było aż tak złą wizją z jego perspektywy. Jednak pewien obiektywizm nakazywał skromność i wykazanie trochę szacunku do egzaminatora czy tam nawet kilku. Chociaż czy dać dupy za papierek to aż taka zła wizja? No niekoniecznie, ale Fairwyn nie miał na tyle śmiałości, aby zaprzepaszczać tworzącą się markę związaną z jego nazwiska. Oraz rodziną, to głównie. Cel. Tutaj się właściwie popisał, niemalże idealnie trafiając w punkt i jego skromnym zdaniem lepiej by już w tej kategorii nie podziałał. Zapewne taka magia adrenaliny. Chociaż ręce przed wejściem do sali trzęsły mu się, jakby złapał alkoholowej delirki. Wola. Bywała silna, tym razem nawet dość silna, aby teleportacja się udała, a Rav dumnie sobie pogratulował w głowie osiągnięcia. Czy to było coś wielkiego? Nie, a już po kilku miesiącach obecny sukces stanie się okropną błahostką, z której gromko się pośmieje przy ognistej whiskey. Jednak teraz, teraz zdawało się to czymś fenomenalnym. Bardzo budując ego młodego czarodzieja. Namysł. No, kurwa, niezły popis. Najczęściej pomyślunek był domeną bruneta, którego twarz od opisu "tęskna za myślą" stroniła. Dziś jednak emocje, przede wszystkim mieszający się stres z ekscytacją swawolił się w ograniczeniu tych kilku szarych komórek, które musiały się nader wysilić. Sam egzaminujący chyba miał też nieco luźne podejście. Słysząc ciepłe słowa obok gratulacji: jak umrzesz to umrzesz, trudno. Ravinger pomyślał, że dużo jest w tym racji. Podziękował z łaskawym uśmiechem i wyszedł ku realizacji innych fatalnych, bo dorosłych, sprawunków.
/zt
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Zakończyłem kolejną klasę w szkole z idealnymi wręcz dla mnie wynikami. Na ceremonii, odbierając dyplom, uśmiecham się do samego siebie delikatnie, jakoby subtelnie, acz widocznie. Wiem, że kolejna prosta, mimo tego, jak bardzo moja matka stara się zniszczyć budowany przez ojca światopogląd, jest przede mną. Muszę mieć tylko odwagę, by po nią chwycić, a mimo że jestem raczej statyczny, cicha woda brzegi rwie. Moja twarz nabiera charakterystycznej, przyjemnej barwy, kąciki ust nieco przygasają, by zachować profesjonalizm. Czuję się doskonale i nie mogę doczekać się wakacji, które spędzę nie tylko w rodzinnej hodowli magicznych ptaków, ale także poprzez zdawanie egzaminów, które mogą zapewnić mi znacznie bardziej dostosowane podróże po Wielkiej Brytanii. Staję się świadomy tego, że mobilność w świecie czarodziejskim pozostaje niezwykle ważną rzeczą. Nie wiem, po co mam korzystać z innych środków transportu, skoro, jeżeli tylko nabiorę doświadczenia, będę mógł pozostawać pod tym względem niezależny - czy to od Błędnego Rycerza, czy od ciągłych lotów na miotle. Przebywając w rodzinnym domu wertuję zatem księgi, by dowiedzieć się jak najwięcej na temat zasad powiązanych z celem, wolą i namysłem. Zapisuję się nie tylko na egzamin, ale także i na ćwiczenia, wysyłając sowę z pieczęcią hodowli (uznaję to za priorytet), by oznajmić swoją gotowość. Inni mogą wyjeżdżać na wakacje, a ja... ja mam obecnie plany, z których nie chcę rezygnować. Może jestem nieco skupiony na własnej edukacji, ale nic na to nie mogę poradzić; myślę przyszłościowo. Wiem, że ta umiejętność przyda mi się ogromne podczas przebywania za granicą, gdy zdam studia i rozpocznę podróże w celu zdobywania doświadczenia ze zwierzętami charakterystycznymi dla danych krajów. W sumie nie tylko - czuję, że odnajdę się w ogromnej ilości zawodów powiązanych z magicznymi stworzeniami. A może zostanę w hodowli? Jeszcze nie wiem, wiele może się przytrafić, ale jestem dobrej myśli. Po dwóch tygodniach ćwiczeń i omówienia tematu ze starym dość wykładowcą - musi mieć doświadczenie, ewidentnie - pojawiam się w Londynie dzięki pomocy Spencera, mojego ojca. Udajemy się wspólnie do Departamentu Transportu Magicznego, gdzie po czasie, wszak wiele osób w moim wieku również stara się o zdobycie uprawnień, udaje mi się dostać do środka. Pomieszczenie zdaje się być wyjątkowo duże, dlatego rozglądam się po nim moimi ciekawskimi, jasnoniebieskimi oczami, aż natrafiam na personę znajdującą się za biurkiem. Egzaminator wydaje się mieć przyjazne usposobienie, aczkolwiek ma nieco przynudzony wyraz twarzy, co nieco rozumiem. Wykonywanie pracy w jednym i tym samym rytmie, byleby wydać odpowiedni kwitek, może być żmudne i męczące, dlatego staram się uwinąć z moim zadaniem znacznie szybciej. Mój cel i wola szwankują bardziej, niż mógłbym się tego spodziewać, być może ze stresu, a może z ekscytacji - nie mam bladego pojęcia. Wiem jedno - gdyby nie namysł, zapewne by mi się nie udało znaleźć tuż obok, zakrzywiając czasoprzestrzeń i pozwalając na to, by moje ciało zniknęło, pojawiając się w kompletnie innym miejscu. Widać na mojej twarzy nieco zakłopotania, aczkolwiek wychodzi na to, że zdałem; co prawda nie do końca w tak pięknym stylu, ale nie muszę się martwić o to, że będę to robił nielegalnie i bez doświadczenia. Decyduję się jednocześnie, w chwili widocznej śmiałości, na zdanie w tym samym momencie, jako że mi się udało, teleportacji łącznej. Do pokoju, zgodnie z zaleceniem egzaminatora, wchodzi nieco zestresowana kobieta, która musi być obiektem testowym. Robi mi się dla niej nieco przykro, ale nie muszę wątpić w to, że za ryzykowanie własnym życiem Ministerstwo postanawia zapewnić jej pełną, profesjonalną opiekę. Ktoś musi to robić i nie mam cienia wątpliwości, że nie jestem jej pierwszą osobą zdającą. Zamykam oczy, chwytam ją za dłoń, ale koniec końców stresuję się potencjalnymi konsekwencjami i kończę bez żadnych, pożądanych efektów. Zdarza się i tyle, nie wszyscy mają takie szczęście, by wszystko machnąć za jednym razem. Wychodzę zatem z sali, trzymając odpowiedni kwitek we własnej dłoni. Moje długie palce ściskają go ostrożnie, jakbym miał do czynienia ze świętością, relikwią niewiadomego mi stopnia, której nie mam zamiaru poniszczyć. Tym samym rozpoczyna się moja przygoda z korzystaniem z teleportacji indywidualnej, choć nie zamierzam skupić się tylko i wyłącznie na tym jednym aspekcie - w końcu, by zdać łączną, mam całe wakacje.
[ zt ]
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
egzamin na teleportację łączną Podejście poprawkowe I (2019-07-29): 2, 2, 6 [8] - niezdane Podejście poprawkowe II (2019-08-05): 3, 3, 4 [8] - niezdane Podejście poprawkowe III (2019-08-12): 5, 6, 6 [15] - zdane
Nie poddaję się względem podjęcia egzaminu pozwalającego na korzystanie z teleportacji łącznej. Kiedy zajmuję się nieco biznesem rodzinnym - a raczej pomagam w jego prowadzeniu mimo dość młodego nadal wieku - zapewniając wsparcie przy hodowli tym razem nieco niezdarnych Lelków Wróżebników, łatwo jest mnie zauważyć z lekturą w dłoniach, gdy mam odpowiednią chwilę i moment na skorzystanie z przerwy. Opieram się wówczas o ścianę dość wygodnie, by następnie, zgodnie z własnym podejściem do tematu, nieco powtórzyć funkcjonujące w czarodziejskim świecie zasady. Cel, wola, namysł. Powtarzam to jak mantrę, gdy wreszcie mogę korzystać z teleportacji indywidualnej, by się podszkolić pod względem przystąpienia do łącznej. Zasadniczą różnicą jest to, że ta druga opiera się na przenoszeniu nie jednej, a dwóch osób. Coraz bardziej mnie to intryguje, dlatego nie poddaję się. Codziennie poświęcam godzinę na to, by się podszkolić pod względem używania tej tajemnej, trudnej do opanowania sztuki. Podchodzę do tego pod względem wiedzy i kontroli nad całym procesem, jakbym podejmował się wewnętrznej analizy. Wiem, że jeżeli mi się uda odpowiednio zdać egzamin, będę mógł tym samym, jeżeli ktoś inny nie posiądzie tej umiejętności, komuś pomóc w sytuacji, w której to raczej bym nie czekał na przybycie uzdrowicielskiego wsparcia. Ryzyko ze zwierzętami magicznymi w mojej rodzinie jest spore - a raczej ryzyko oberwania od nich, nawet jeżeli posiadamy ku temu dryg - a gdyby coś jednak miało miejsce, chciałbym nie być ciężarem, a rzeczywiście zabrać kuzynostwo do Munga, gdzie mogliby otrzymać odpowiednią pomoc magimedyczną. Scenariuszy jest sporo, kwestia odpowiedniej wyobraźni i sięgnięcia do struktur, które należy wziąć pod uwagę. Tym razem na egzamin przybywam samemu, bez towarzystwa Spencera. Ponownie, jak żeby inaczej, czekam przed pomieszczeniem, gdzie mam pokazać to, na co mnie obecnie stać. Wskazówki zegara poruszają się do przodu, udowadniając, że cierpliwość jest cnotą - po czasie drzwi opuszcza jakaś dziewczyna, a ja wchodzę tuż po tym, jak kroki jej obcasów zatrzymywały ciszę na korytarzu. Biorę głębszy wdech, staję przed starszym, zapewne już znudzonym panem, a następnie do sali przybywa urzędniczka, tak samo zlękniona. Współczuję im tej pracy, ale też - współczuję nieco marnowania czasu, gdy moja pierwsza poprawka staje się tylko i wyłącznie dowodem na to, że jeszcze muszę potrenować. Tydzień później, po kolejnych ćwiczeniach, jakich to się podjąłem, wpłacam pieniądze i podejmuję się ponownie egzaminu. Schemat ten sam, kwestia przede wszystkim własnych umiejętności. Zasada ce-wu-en może nie wyparowuje mi z głowy, ale bezpiecznie kogokolwiek w tym stanie bym nie przetransportował; ponownie popełniam podstawowe błędy, być może ze stresu i pośpiechu. Spoglądam z pewnym, widocznym niezadowoleniem na to, jak na papierku widnieje pieczątka, która udowadnia brak moich kompetencji; muszę się bardziej przyłożyć, poświęcić nieco więcej czasu na kolejne treningi, być może skupić na czymś, co pozwoli mi bardziej gładko podejmować się sztuki znikania i pojawiania w innym miejscu. Lato w Wielkiej Brytanii potrafi być zdradliwe - przez część kolejnego tygodnia mam do czynienia z nieprzyjemnymi burzami i ciągłą, wilgotną wręcz pogodą. Zapowiedzi lelków wróżebników były słuszne, a ich mruczenie doskonale udowodniło, że posiadają równie intrygujący dryg do przewidywania pogody, jak ja posiadam dryg do oswajania najróżniejszych, magicznych stworzeń. Spędzam zatem więcej czasu wewnątrz domu, być może żałując, że nie pojechałem na wycieczkę z innymi, ale z tych przemyśleń wybudza mnie trącenie łbem nieśmiałego, czarodziejskiego ptaka, który odlatuje na parapet, kończąc na tym lekkim spoufalaniu. Przygotowuję się już w pełni profesjonalnie do kolejnego egzaminu na teleportację łączną, powtarzając ten sam, utarty schemat. Wchodząc do sali, gdy chwytam ostrożnie kobietę pracującą w Departamencie Transportu Magicznego za dłoń, mój cel, wola i namysł pozostają wyjątkowo intensywnie skupione. Trzask teleportacji udowadnia, że cały proces idzie mi bez żadnych zarzutów, a egzaminator podnosi brwi ze zdumieniem, jako że ta forma jest znacznie trudniejsza od indywidualnej. Jednego jestem pewien - tego, że zdaję. Poprawiam nieco ubranie, by następnie przejąć dyplom ukończenia kursu i wyjść z budynku z uśmiechem na ustach. Pewne rzeczy odhaczone, przyszedł czas na kolejne.
[ zt ]
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Podejście do kursu było możliwe tylko i wyłącznie dzięki jednemu z nauczycieli, którzy pofatygowali się wraz z garstką świeżo upieczonych siedemnastolatków do Ministerstwa Magii. Przygotowaniem do kursu zostało nazwane wypytanie trójki ślizgonów (Robin, Lucas, Hunter) o tę umiejętność i nic ponadto. Bazował na tym, co mu opowiedzieli i nie kwapił się do czytania książek czy nie wiadomo jakiego wysiłku. Jeśli zmęczy się nauką o teleportacji to nie będzie w stanie wytężyć umysłu i woli do jej dokonania. Logiczne, co nie? Kiedy po odczekaniu dwudziestu minut (w trakcie tego czasu nie udało mu się niestety przysnąć) nadeszła jego kolej to aż się podekscytował. Wysłuchał wywodu urzędnika bo jednak wolał mieć to za sobą już, teraz, natychmiast. Cel - okrąg na podłodze. Proste. Zapamiętał jak okrąg wygląda, wiedział, że tam chce się przenieść bez przebierania nogami. Wola. Och, z tym nie miał problemu. Z racji swojego pochodzenia nieco łatwiej było mu nakierować swoją wolę na konkretny punkt. Testował to parokrotnie kiedy kogoś wilował. Namysł. Z tym już gorzej, bo nie lubił wysilać się mentalnie, ale teraz akurat było to jak najbardziej wskazane. Skoncentrował się za tym najbardziej na Namyśle. Wbił wzrok w wyznaczony Cel, wytężył Wolę wszak bardzo chciał już tam być i pośpiesznie naparł myślami na swoje pragnienie, aby dzięki Namysłowi rozbić się na milion cząsteczek w miejscu A i wylądowaniu w całości w miejscu B. To było tak gwałtowne, że zebrało mu się na nudności. Znał uczucie teleportowania się bo już kiedyś z kimś w ten sposób podróżował, ale chciało mu się wymiotować kiedy zrobił to sam. Sam. Zrobił. Przed chwilą. Nawet nie wyszedł jakoś specjalnie nogą za linię. Wybałuszył oczy i choć był blady od tej pierwszej próby to wyszczerzył się kiedy urzędnik pomagał mu wstać i gratulował mu zdania kursu nader śpiewająco. Nawet i on nie spodziewał się, że pójdzie mu tak szybko.
Z teleportacją łączną było już zdecydowanie gorzej. Za nic w świecie nie na rękę było mu dźwiganie kogokolwiek do przenoszenia się z miejsca na miejsce. Urzędniczka-wątpliwa ochotniczka przeszkadzała mu i wolał przenosić się sam. Nie o to jednak w tym chodziło. Musiał jakoś zdzierżyć jej zimne ramię i próbować ich przenieść. Nie udawało mu się nawet przesunąć o krok. Mijało dużo czasu, a on ilekroć próbował wysilać się w Namyśle to szwankowała Wola, bo nie chciał teleportować urzędniczki tylko kogoś ładniejszego, na kogo mógłby zawiesić oko. Skądże znowu, dostał jakąś starą wiedźmę. Jak on nie lubił się przemęczać... z tego też powodu zajęło mu to zdecydowanie za dużo czasu. Organizator kursu chciał go już wysłać z powrotem do nauczyciela bo to strata dnia, ale jak się Clearwater uprze to nie ma zmiłuj. Zacisnął palce na ramieniu kobieciny i ta presja sprawiła, że jednak jego Wola wzrosła do oczekiwanego poziomu i kiedy już wszyscy stracili nadzieję, że cokolwiek się wydarzy - przenieśli się do okręgu. Po drodze niechcący wypuścił urzędniczkę, która wylądowała na samej granicy białej linii, a on tuż obok. Nie utrzymał pionowej pozycji, musiał zgiąć się w pół i powstrzymać wymioty. Otrzymał certyfikat, ale nie obyło się bez wątpliwości, wahania i burzliwej rozmowy, aby jednak zaliczyć mu twarde lądowanie bo jednak udało się osiągnąć cel. Dostał jednak solidne zastrzeżenie, aby najpierw wyćwiczył teleportację indywidualną zanim weźmie się za przenosiny z pasażerem. O dziwo, wziął sobie to do serca. Wyszedł do grupy uczniów i nie mógł się doczekać aż wszystkim pochwali się co potrafi. Zabawa dopiero się zacznie!
To głupie, że naprawdę gdzieś w głębi serca wierzę, że takie daty, w których dni układając się w bliźniacze pary z miesiącami, przynoszą mi szczęście, a jednak czekam niemal pełny cykl księżyca, by podejść do egzaminu, który powinienem zdać bez problemu w każdy inny dzień. Wiem, że umiem to wszystko. I nie mam na myśli wcale samej praktyki, którą mam opanowaną w samym czubku różdżki, skoro ta pomogła wyczarować mi już niejeden, nawet jeśli nielegalny, to wciąż w pełni idealny świstoklik. Bo przecież to właśnie Świstokliki zawsze uważałem za najbliższe memu sercu kreacje magii, wykorzystujące nie tylko tak kochaną przeze mnie transmutację, z którą moje życie zostało nierozerwalnie złączone darem metamorfomagii, ale także same podróże, od których uzależniony byłem już od kilku paskudnych lat. A jednak mimo tego, jak oczywisty wydawał mi się mój sukces, nie podszedłem do kilkugodzinnych wykładów jak do zbytecznego, a obowiązkowego utrapienia, a szczerze zafascynowałem się możliwością zdobycia jeśli nie nowej wiedzy, to przynajmniej nowych perspektyw, na które otworzyć mnie mogą oczy nauczyciela. Nieszczególnie wziąłem do siebie termin "wykładów" i wszczynałem dyskusję przy każdej możliwej okazji, by choć na chwilę skierować uwagę wszystkich obecnych na siebie i przeżyte przeze mnie przygody. Niektórych moja nadgorliwość mogła irytować, jednak nikt nie mógł dziwić się wysokiemu wynikowi w testach teoretycznych, bo jedyne utracone przeze mnie punkty nie były wcale wynikiem braku mojej wiedzy - a wręcz przeciwnie - wynikały z niezachwianej pewności siebie, że to ja mam rację i mylą się wszyscy wokół, wykładowca i klucz odpowiedzi. Dlatego też z wychodząc z sali egzaminacyjnej, posłałem wszystkim pełne wyższości spojrzenie, skoro pewien byłem tego, że sam mógłbym przeprowadzić równie efektywny, a zdecydowanie bardziej efektowny kurs.
W pewnym sensie zawsze przemawiała do mnie idea staromodnych Świstoklików, bo i niezwykle metaforycznie wybrzmiewała we mnie świadomość, że niepozornie wyglądający przedmiot, żeby nie użyć słowa śmieć, może skrywać w sobie ogromne pokłady tak wyjątkowej magii. Dlatego też nie bolała mni forma egzaminu, gdzie ze sterty rupieci wybrać mieliśmy obiekt swoich czarów, bo niemal od pierwszego spojrzenia nawiązałem więź z poobijaną, przerdzewiałą piersiówką, która przywiodła moje myśli do wakacji w Meksyku. Narzucenie odpowiedniego zaklęcia zajęło mi niemal cały czas, który nam przysługiwał, jednak nie potrafiłem opanować napływających do mnie wspomnień, z trudem odnajdując w przeszłości godne mojego egzaminu miejsce teleportacji. Poświęcona uwaga opłaciła się jednak, wyraźnie odbijając się na jakości stworzonego Świstoklika, którego siła miała nie wygasnąć przez najbliższe miesiące. Z udawaną, niemal teatralną skromnością przyjmowałem pochwały egzaminatora, nie mogąc przecież przyznać się wprost do ilości Świstoklików, które zdążyłem już stworzyć w swojej przeszłości i choć wychodząc czułem jak usta mrowią mnie od zbyt długo utrzymywanej ciszy, to dzięki wsparciu Merlina nie podzieliłem się tego dnia z nikim żadną z moich historii o przedwczesnych skokach międzykontynentalnych czy teleportacji na sam środek Luizjańskich bagien.
Nie zwlekał z podjęciem kursu, bo choć istniało mnóstwo czarodziejskich środków i sposobów transportu znacznie szybszych od tych mugolskich, to teleportacja zdecydowanie należała do najlepszych, a w dodatku wizja znikania w jednym miejscu i pojawiania się natychmiast w innym wydawała się Josephowi niesamowicie ekscytująca. Nauka była żmudna - cel, wola, namysł. Instruktor smęcił w kółko i w kółko o tych trzech aspektach, i choć przynudzał przy tym przeokrutnie, to najwyraźniej była to skuteczna metoda, a jego monotonny głos wrył się w józkowy mózg na tyle mocno, że chłopak podczas egzaminu nie miał żadnego problemu z prawidłową teleportacją - a szedł na niego mentalnie przygotowany na piętnaście poprawek. Poszło mu na tyle dobrze, że egzaminator go pochwalił i zasugerował, że ma na tyle umiejętności, by przenosić ze sobą inne osoby, dlatego pokusił się również o próbę otrzymania uprawnień do teleportacji łącznej - i udało się równie szybko i sprawnie. Fajnie. Szkoda, że na lekcjach w szkole nie szło mu równie śpiewająco.
Nell Ripley
Rok Nauki : II
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165
C. szczególne : Color capillus, kardynał, emanacja biedactwem, słowiański przykuc, baza wiedzy bezużytecznej
Cel. Wola. Namysł. Jakiś cel był. Woli chyba najwięcej. Największy problem jak zwykle z namysłem, kiedy myśli tyle było w głowie, że Nel sama nie wiedziała już właściwie, w którą stronę było na salę egzaminacyjną, a w którą do domu. Tyle się przygotowywała teoretycznie do tego egzaminu, a dziś jakby na złość, wcale nie mogła strony prawej połączyć z prawą ręką, a lewej z lewą. Bywały i takie dni, czasem lepsze czasem gorsze, kiedy presja zachwianego balansu hormonalnego w mózgu nastolatki stawała się jakimś kuriozum, wybrzuszającym jedne fakty (takie, jak cykanie zegarka), a zacierające świadomość innych (takich, jak obowiązek zakładania ubrania wychodząc z domu). Dziś na szczęście pojawiła się w sali ze spodniami na tyłku - choć śniło się jej, że wcale nie będzie tak kolorowo i jednak przed komisją paradować będzie naga - i zaciskając palce w pięści, a pięści w mikro-pięści, jeszcze trochę, a implodują same w siebie. - Cel. Wola. Namysł! - mówi egzaminatorowi, który w znudzeniu podnosi wzrok z miną oceniającą iloraz inteligencji dziewczyny. Był niski, tu nie było mowy o wyolbrzymianiu. Przyjęła pozycję, w gotowości. Cel. Wola. Namysł. Namysł. Wola. Cel. Powtarzanie tych słów nie miało jej w niczym pomóc, kiedy z trzaskiem zniknęła z punktu startowego i w dokładnie tej samej pozie, ułamek chwili później, wylądowała zdrowo za daleko, w porównaniu z wyznaczonym kwadratem, który miał być miejscem powrotu. Przełknęła ślinę, wbijając skrzące się pasją spojrzenie w egzaminatora. Dobra, miała może o połowę punktów IQ za mało, może nie ten cel, może średnia wola, ale ile pasji no człowieku, zobacz człowieka w człowieku! Rzutem na taśmę, czyli tak jak zawsze we wszystkim, nawet ślepej kurze ziarno. Udało się, to się tylko liczy, nie?
Słynny CWN prześladował mnie jeszcze zanim skończyłam 17 lat. Szkoła organizowała szkolenia na które uczęszczałam od września, chcąc jak najlepiej się przygotować. Tych kilkanaście prób podniosło moją pewność siebie na tyle, by spróbować zdać kurs na licencję. Przyznam, że było to również mocno związane z presją od strony rodziców. No bo jak to, pełnoletnia czystokrwista czarownica co nie potrafi się teleportować? Sporo moich znajomych zdążyła już zdobyć papierek, co dodatkowo mnie stawiało pod ścianą. Mocno się stresowałam całą tą sytuacją i nie zdziwiłabym się, gdybym na sali egzaminacyjnej się rozszczepiła. Tego typu myśli zdecydowanie mi nie pomagały, ale nic nie mogłam na to poradzić. Czekając pod drzwiami sali, wysłuchując co jakiś czas szczęśliwych kursatów i tych mniej, tupałam nogą, ujawniając swoje mocne zdenerwowanie. Zagryzłam wargi, gdy przyszła kolej na mnie, z dzwonem zamiast serca wkraczając do środka. Przywitałam się grzecznie, zdecydowanie zbyt drżącym tonem niż zamierzałam. Ustawiłam się we wskazanym miejscu i spojrzałam na cel mojej podróży. Tak blisko, a tak daleko. Przymknęłam oczy, wzięłam kilka głębszych oddechów i wyobraziłam siebie w pętli. Miałam wrażenie, że coś trzasnęło, a moje trzewia wykręciły się o kilkaset stopni, by ułamek sekundy później znowu wrócić na swoje miejsce. Otworzyłam oczy, wydmuchując wstrzymane powietrze i patrząc, że...udało się! Egzaminator spojrzał na mnie niepewnym wzrokiem, najwidoczniej zastanawiając się co ma ze mną zrobić. Po kilku, jakże długich sekundach, machnął ręką i nakazał podejść po dokument. Byłam tak szczęśliwa, że mało brakło bym zapomniała o godności i po prostu wybiegła z wrzaskiem z pomieszczenia.
Wiecie jak to jest, kiedy pokażesz, że coś potrafisz? Okazuje się wtedy, że każą zrobić ci jeszcze więcej. Podobne stanowisko obrali moi rodzice stwierdzając, że mam teraz zdać egzamin na łączną. Ja, która ledwo co zdała indywidualną i nie miałam praktycznie żadnego doświadczenia. Wcale więc nie dziwiłam się przerażonej twarzy egzaminatorki, gdy pojawiłam się w sali egzaminacyjnej. Moja zapewne wyglądała nie wiele lepiej. Pamiętając sytuację sprzed kilkunastu dni postanowiłam nieco bardziej się skupić. Było to trudne zadanie, jednak wykonalne. Wyobrażenie celu, chęć przeniesienia i pomyślenie o tym...no i stałam z egzaminatorką w pętli, bez uszczerbku na zdrowiu. Sądząc po jej minie była bardziej szczęśliwa z tego faktu niż ja. Otrzymałam kolejny dokument do kolekcji, kończący moje zmagania z teleportacyjnymi egzaminami. Teraz tylko czekać na co nowego wpadną moi kochani rodzice.
z/t
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Kurs - Teleportacja indywidualna - lipiec 2003 roku
Zaklęcia i uroki nigdy nie sprawiały mu większych problemów, toteż do egzaminu na teleportację indywidualną postanowił podejść z marszu, dzień po odbytym w budynku ministerstwa kursie, a przecież nie zdążył jeszcze nawet porządnie wypocząć po wyczerpujących psychicznie owutemach. Nie był to chyba najrozsądniejszy plan – niby czuł się ze swoimi umiejętnościami dość pewnie, pamiętał zarazem o słynnej zasadzie ce-wu-en, a wystarczyła ta jedna, krótka chwila, by rozsypał się jak domek z kart. Skoncentrowany na obranym celu deportacyjnym zagubił gdzieś wolę walki, a zmęczenie w końcu dało się we znaki, co sprawiło że sprawdzający go mężczyzna pokręcił ze zrezygnowaniem głową i odesłał go do domu z kwitkiem. Porażka nie podcięła mu skrzydeł, zrzucił winę na brak regeneracji, a w konsekwencji powrócił do departamentu po kilku dniach, pełen energii i entuzjazmu. Niestety jednak i tym razem coś poszło nie tak. Co gorsza, nie miał zielonego pojęcia, na którym etapie popełnił błąd. Wydawało mu się, że trzyma się instrukcji, a poza tym podczas praktycznych ćwiczeń teleportacja wychodziła mu, że aż miło. A może to egzaminator czepiał się bez potrzeby? Nieistotne, skoro ostatecznie ponownie zderzył się z jego dezaprobatą. Mówi się, że do trzech razy sztuka… problem w tym, że za trzecim razem chyba sam podszedł do swej próby już jakby od niechcenia. Ileż można? Nawet nie powiedział kurtuazyjnego „dzień dobry”, wzruszając nonszalancko ramionami. Siedemnaście lat na karku mogło usprawiedliwić ten kompletny brak cierpliwości i błędne wrażenie o własnej nieomylności. Tak, nadal myślał, że z teleportacji nie potrzeba mu żadnych korepetycji i nadal był zbyt arogancki, by cofnąć się dwa kroki wstecz i przeanalizować uprzednie potknięcia. Efekt? Łatwo się domyślić, kolejny prztyczek w nos i oblany egzamin na koncie. Na szczęście ten dał mu już do myślenia. Zatrzymał się, zastanowił i pojął wreszcie, że to nie kwestia upierdliwości pracownika departamentu, a raczej złego nawyku, którego nabrał na skutek nieumiejętnie sporządzonych notatek. Wcale nie tak łatwo było go wyplenić, jednak mimo to postanowił poćwiczyć, a następną poprawkę umówił dopiero pod koniec lipca. Nie zdążył może w tym czasie opanować sztuki dematerializacji do perfekcji, ale z pewnością widać było w jego zachowaniu wyraźne postępy. Cel. Wola. Namysł. Wreszcie to hasło przyniosło oczekiwane rezultaty, a mimo że do ideału jeszcze ciut brakowało, egzaminator machnął ręką na te drobne niedociągnięcia, wręczając mu upragniony kwitek. Satysfakcja? Ulga? Niewątpliwie. Po całym miesiącu ciężkiej harówki Paco stwierdził jednak, że odpuści sobie w tym roku kurs teleportacji łącznej. Nie miał na razie na niego sił, a poza tym wolał nabrać wprawy w indywidualnych podróżach aportacyjnych.