To niezwykłe miejsce powstało dosłownie kilka lat temu jako opozycja do kostycznego (w mniemaniu wielu młodych artystów, aktorów, scenarzystów i reżyserów) Magic Royal Theatre. New Magic Theatre to scena awangardowa, promująca nowych artystów, ich świeże, często bardzo kontrowersyjne pomysły, eksperymenty twórcze. Tutaj możesz spodziewać się dokładnie wszystkiego, począwszy od aktorów biegających wśród widowni i mierzących ci obwód czaszki, poprzez przyczepione do baloników puszki pigmejskie kołyszące się pod sufitem, aż po milczące, nieruchome postaci oplecione złocistymi smugami światła będące metaforą... właściwie nie wiadomo czego, interpretacja zależy od ciebie! Wewnątrz znajduje się mała kawiarnia, w której toczą się najdziwniejsze rozmowy, widzowie mogą porozmawiać z aktorami lub reżyserem, przedyskutować pewne aspekty sztuki, wyrazić swoje zdanie. Jak wygląda scena? To trudne pytanie, gdyż wystrój zmienia się zależnie od potrzeb - raz widownia znajduje się na scenie i chcąc nie chcąc, stajesz się częścią przedstawienia, kiedy indziej obserwujesz wszystko z góry albo siedzisz bezpośrednio na podłodze. To z pewnością ciekawe doświadczenie, choć nie wszystkim odpowiada.
Wedrówka to nie tylko sposób by dojść do celu. To też odkrywanie samego siebie właśnie w jego trudach, pocie i nieraz przelanych łzach. Cele te małe i duże wtedy wydają się jakby bardziej osiągalne. Czujemy, że jesteśmy panami swojego losu. To jak samsara, którą Saszka rozumiała bezgranicznie. Doświadczała jej niejednokrotnie odkąd wróciła do Indii, by tylko na moment spojrzeć w inną stronę i dojrzeć to co uważała za prawdziwy świat. Szum wiatru, świst trawy, brzęczenie świerszczy i ten słodki zapach oznaczający kolejny dzień mogący dać tak wiele. Wtedy to w duchu dziękowała, że przyszło jej zobaczyć kolejny świt i z uniesioną głową szła rozsiewać dobrą karmę. Uczucia, ciepło, radość. Rzeczy, które choc lata mijają są niezmienne, które można dostrzec w zwyczajnym spojrzeniu drugiej osoby. Lahiri z tym rokiem rozpoczynała własną drogę. Po długim okresie choroby, opieki nad rodziną i problemów, postanowiła dokończyć studia. Zrobić jedyną rzecz która wymagała od niej jak najszybszych decyzji. Wszystko inne mogło poczekać, wszak rodzina choć duża to zdrowa, a plany na przyszłość nie rysowały jej się już tak jasno jak kiedyś. To właśnie ta ciągła droga sprawiła, że Saszka z Hogwartem łączyła wielkie nadzieje. Zmiany, które mogła podjąć były możliwe właśnie tam. Miała nadzieje, że dobro pozwoli jej podjąć właściwe kroki. Teatr miejsce tak bliskie Tills, że gdy tylko zaproponowała je na miejsce spotkania to Saszka nie potrafiła odmówidź. Wiedziała, że choć jej daleko do aktorki, to jednak urok teatru, ta atmosfera eleganckich ludzi, zadowolonych twarzy, miliardów kolorowych świateł i przepięknych stroi wynagrodzi jej to z nawiązką. Raz już na spektaklu była i niezmiernie jej się podobał, więc wizja wilkołaków na scenie wcale nie wydawała się taka straszna. Może nawet zagra jakiś animag? Saszka wolała mieć nadzieje niż sprawdzać, w końcu przyjemna niespodzianka to najpiekniejsze czy czasem można samego siebie obdarować. - Dzień dobry moja piękna duszyczko, bielutki kwiecie lotosu! - Zawołała swoim wysokim, azjatyckim głosem, gdy tylko zobaczyła białogłową. Miała wrażenie, że mimo lat nic się nie zmieniła. W końcu... Ostatni raz widziały się ponad rok temu, a ilość słońca w Australii mogła zrobić swoje. Saszka coś na ten temat wiedziała. Nie raz malowała wzory na zbyt opalonej, suchej skórze drugiego człowieka. Słońce... Takie przyjemne, a jednak czasem potrafiło zaszkodzić, dlatego by się nim w pełni cieszyć Saszka potrzebowała tylko amfoterycznych olejków. Za to jak widać Math błyszczała wewnętrznym pięknem i żadne pomoce nie były jej potrzebne. Czysta magia! - Opowiadaj jak Ci się żyje? Czy dalej masz pod opiekuńczymi skrzydłami dwa szkraby calineczkowych rozmiarów? - Dziewczyna nigdy nie miała w zwyczaju całować w policzek, więc obromnym, niedźwiedzim objęciem przytuliła przyjaciółkę, przelewajac w ten sposób swoją ogromną miłość do niej. Tą, która rodzi się gdy ktoś jest dla ciebie ważny. Zwyczajną, codzienną i prostą. Hinduska szybko zorientowała się, ze stoją w przejściu. Jej wrodzona nieporadność z czasem malała robiąc miejsce dorosła spostrzegawczość. To oczywiście nie pomagało w kuchnii czy porządkach, ale tutaj było w sam raz. Szybko więc przesunęła się razem z Tills wgłąb teatru. - Jak tu pieknie! Wiedziałaś o tym? - Oczy dziewczyny jakby rozbłysły zachwycone ilością dawno niewidzianego brytyjskiego stylu. Kochała hinduskie ornamenty, wzory i zdrobienia, ale czasem zwyczajnie przyszlo jej zachwycić się nad czymś prostrzym, by nie powiedzieć prymitywniejszym.
Wędrówka, której doświadczamy niewątpliwie określa nas, ale uczy też sztuki zostawiania za sobą zbędnych bagaży, dołączania wskazówek do mapy, którą tworzymy, na wypadek, gdybyśmy wracali. Ubezpieczamy się tym, choć nie zawsze mamy okazję to wszystko odtworzyć. Z jednej strony to dobrze, wciąż brniemy do przodu. Nie zatrzymujemy się. Tworzymy zupełnie inną, być może lepszą rzeczywistość dla nas. O ile jesteśmy pełni tzw. radości, dobrej dawki energii, którą chcemy włożyć w kolejny dzień. Gorzej się sytuacja ma, jeśli stoimy w punkcie smutnym, topimy się we własnym rozczarowaniu i wszystko nas niszczy. Tills jednak należała do typu ludzi, w których nigdy tak do końca nie dało się zgasić płonącej nadziei, że będzie dobrze, ale wiele zależy od nastawienia. A przecież udało się jej. Tej perłowłosej istotce naprawdę wiele rzeczy się udało, poniekąd była teraz szczęśliwa. Spełniona, bo te małe rzeczy wynagrodziły jej wszystko, co przedtem nie do końca wzbudzało w niej spokój i dalszą chęć egzystencji z ludźmi. Nie nalegałaby na to miejsce spotkania, gdyby Sasha wyraziła np. chęć pójścia na spacer, odwiedzenia dziesięciu kwiaciarni w Londynie lub zupełnie coś innego. Mathie po prostu zdawała sobie sprawę jak wyjątkowy jest czas, który może spędzić z Lahiri, więc szukała swego rodzaju oryginalności. Nie wystarczy kawa i herbata w zaciszu domowym. Przy Sashy czuła się wolna wobec wszystkiego, co na co dzień sprowadza ją do roli matki i żony. Obie były atystycznymi duszami, doskonale zdawały sobie sprawę z tego, że chwil nie da się powtórzyć, więc pewnie dlatego Tills zaproponowała teatr. Sama dawno w nim nie była. Jeśli nie poświęcała czasu z bliźniakami, to starała się go wygospodarować dla Kaia. Nie chciała również, aby jej dom w Australii był pustym, smutnym przystankiem, więc tam również wkładała trochę serca w np. zdobienia. To zrozumiałe. Od jakiegoś jednak czasu jej czas kurczył się jednak również przez wyjazdy do Francji, gdzie brała udział w ważnych dla niej warsztatach. Puszczała w wolnych chwilach wodze fantazji, aby tworzyć projekty, planować kształty świata, którego nigdy nie będzie w stanie nikomu tak do końca pokazać, bo przecież nie da się kogoś wpuścić do własnego umysłu. To trudne. Odwzajemniając uścisk przyjaciółki Tilli uśmiechnęła się promiennie, zapewne zaśmiała się przesłodko, a dopiero potem odrzekła: - Witaj moja ukochana wieczna studentko. - pokiwała głową z zadowoleniem przypominając sobie wrzask ojca, gdy zawiesiła karierę studentki. To przecież się nie godzi, aby córka Ministra Magii nie miała ukończonych studiów.... A tu taka przykra niespodzianka. Tak wyszło! - Obawiam się, że nie są już calineczkami! - uśmiechnęła się znów szerzej. - Paradoskalnie Deli jest nieco większym żarłokiem i brnie do tego, aby być pączkiem. To dlatego kupiłam jej tiulową sukienkę, przebiorę ją za bazę. West jest nieco bardziej sucharkowaty, ale też jest się do czego przytulić. Mimo wszystko jednak to już spore szkraby i nabrały ochoty na myszkowanie po domu. Są teraz u moich rodziców, więc generalnie dziadkowie mają z nimi trochę zabawy. - podzieliła się z nią tą krótką informacją, bo właściwie było jej źle, że nie może sama zajmować się dzieciakami. To trochę niie tak, że ich się pozbyła i z głowy. Tęskniła za nimi, ale ciągłe podróżowanie czy to z nią, czy z Kaiem nie miało nijak sensu, a i wydawało się niezdrowe. Także tymczasowo byli rozbici po różnych zakątkach krajów. - Rzeczywiście! Te zdobienia są godne uwagi, ale mnie chyba interesują kostiumy... Te kabaretowe kroje. Szukam inspiracji do nowej kolekcji sukienek koktajlowych. - powiedziała nieco bardziej skupiona, kiedy zaczęły się obie wspinać po schodach. W końcu nie chciała się znów przerwócić i narobić niepotrzebnego hałasu. - Zastanawiam się czy tworzenie czegoś prostego z delikatnymi, kontrastowymi jednak barwami jest interesujące. Ja lubię dobierac do siebie kolory, interesować się tym, ale chyba nie wszyscy podzielają moje pasje. - dodała nieco bardziej zaoferowana, a gdy znalazły się na piętrze kierując się już do garderoby Tills spytała: - A co u Ciebie? Dawno się nie widziałyśmy, to bardzo smutne. Jest mi szkoda tego, że nie możemy się widzieć tak często jak kiedyś. - rzeczywiście była tym strapiona, ale nie mogła zmusić wszystkich do tego, aby zamieszkali w walizce!
Tego dnia w teatrze wrzało jak w ulu. Ktoś niespokojnie latał po scenie, szukając kogoś, ktoś dostrajał i tak idealnie nastrojoną gitarę, jeszcze ktoś inni uczył się tekstu, który przecież i tak znał już doskonale. Premiera zbliżała się wielkimi krokami i wprowadzała w pracy zupełny rozgardiasz.
Wyglądało na to, że nerwy udzieliły się również ich szefowi - facet biegał dookoła i darł się na nich jeszcze bardziej niż zwykle. Gdy Moore zaskoczony spojrzał na współpracowników, ci spuścili wzrok jakby zmieszani. O co właściwie chodziło?
Dowiedział się kilkanaście minut później, gdy zdenerwowanymi głosami omawiali, co mają zrobić z tym cholernym wazonem. Wazon? Naprawdę? O to był cały szum? Bo ktoś potłukł wazon?
- Och dajcie spokój, chciał wazonu - dostanie wazon. Wracam za piętnaście minut - przewrócił oczyma zirytowany muzyk i jak powiedział - tak zrobił. Już pół godziny później zakradał się do gabinetu szefa, kochane sprzątaczki, z którymi miał dobry kontakt!, i podmieniał zaczarowany wazon. Dziewczyna która go zbiła upierała się, że są identyczne. Niestety - muzyk miał niesamowitego pecha, nim udało mu się niepostrzeżenie opuścić biuro, naczelny krzykacz go nakrył. Moore nie wyleciał chyba tylko dlatego, że nie mieli czasu szukać dla niego zastępstwa w przedstawieniu, zapłacił za to swoimi pieniędzmi... i zapewne również przyszłymi ewentualnymi referencjami. Ciężkie życie muzyka i dobrego człowieka, który chciał uratować koledze dupę.
Nastał wielki dzień. Nie tylko show udało się pięknie, ale jeszcze wielu z jego kolegów dostało stałe angaże i propozycje współpracy (Moore'a najprawdopodobniej ominęło to z powodu nieszczęsnego wazonu). Nie ma jednak co płakać nad naszym muzykiem- w podziękowaniu za jego bohaterskie uczynki, koledzy podziękowali mu zaczarowanym kapeluszem. Wypad do magicznego klubu tuż po spektaklu w połączeniu z magiczną czapką stanowił komiczny widok, gdy zaczęli ją przekazywać z rąk do rąk.
Trzeba wiedzieć kiedy w wędrówce można sobie pozwolić na odpoczynek, w końcu on też jest potrzebny. Nie usiąść na laurach i czekać na zbawienie, tylko w przemyślany sposób odpocząć od ciągłych poszukiwań szczęścia na swojej drodze życia. Niestety tak niewielu to potrafi. Zatrzymują się by odpocząć, a tak na prawdę już nigdy nie wyruszają w dalszą drogę to problem większości. ie wiedzą, że to jeszcze nie koniec ich drogi, a to co przeszli to dopiero przedsmak tego co ich mogłoby czekać gdyby poszli dalej. Nie próbują nawet. Sądzę, że tak jest dobrze, ze pomimo wszystkiego jakoś się ułożyło. Zamydlają sobie oczy mówiąc, że to szczęście. Zamykają drogę do samodoskonalenia. Czy na prawdę aż tak wiele potrzeba by odkrywać przyszłość? Co sprawia, że jednym przychodzi to mimowolnie, a inni idą przez życie jak przez śmieciowisko? Sashka nigdy tego nie rozumiała. Mogła powiedzieć, że w życiu nie miała wielu problemów z którymi musiała sobie poradzić. nie takich z którymi musiałaby sobie na gwałt radzić. Sądziła, że to skutki jej dobrego postępowania. Dobro wraca, a ona świeciła w tym przypadku przykładem jak mało kto. Więc czemu np.: taka Math nie miała lekko? To wszystko Lahiri wydawało się niewytłumaczalne. - Och nie wątpię, że są tak słodcy jak ty w ich wieku! - Stwierdziła mając nadzieje, że o wiele się nie pomyliła. Mimo wszystko z Tills związku to ona miała większe predyspozycje by być pączuszkiem. Takim słodziakiem, bo Kai zawsze dziewczynie kojarzył się z szaleństwem, lataniem na miotle i wprowadzaniem zamętu. Nie to by go znała jakoś lepiej. Po prostu trudno było o nim nie słyszeć. - Ach minister magii z takim szkrabem to musi być uroczy widok. Na pewno tym podbija serca jakiś ważnych ludzi, takie zagranie polityczne. - Zaśmiała się widząc oczyma wyobraźni małego Westa z dziadkiem w jakiejś ważnej sali, gdzie to chłopczyk bada każdy przedmiot, a ludzi na sali przysparza o ból głowy. Sashka oczywiście słuchała o zamysłach dziewczyny z zaciekawieniem. Sama nigdy nie miała głowy do ubioru, więc nadrabiała swoją modową ignorancje przez rozmowy z Tills. Przynajmniej tak sądziła. Sukienki koktajlowe brzmiały dla niej bardziej orientalnie niż kot w butach, ale wolała nie zastanawiać się nad tym długo. W końcu najpiękniej da się wyglądać w czymś najprostszym, nie? Wewnętrzne piękno ubiera nas w kolory życia, a tego nie zastąpi nawet najpiękniejszy krój. - Nie da się nie podzielać kolorów, przecież wszyscy jesteśmy z nich stworzeni! - Zauważyła zdziwiona, że ktoś może być przeciwny barwnym wzorom. Sama lubiła bardzo skomplikowane zdobienia wychodzące z jej kultury, ale szybciej przelewała je na ciało niż na płótno. Może właśnie do nich nisi się te niekolorowe rzeczy? By nie rzucać się w oczy? Ale wtedy strój koktajlowy traci cały swój sens, czyż nie? - Najważniejsze, że dziś możemy się widzieć tyle ile chcemy! - Zauważyła, bo przecież to chwile budują życie, a myślenie wstecz w tym przypadku przynosi tylko smutek. Na tym uczuciu nie rośnie nic dobrego, nie da się na nim zasadzić ziarenek kwiatu wspominek, a miały przecież co wspominać!
Tills przebiegając palcami po materiałach, z których powstać miał najpiękniejsze kreacje, zatracała się w tym orientują się, że kocha. Nie tylko Kaia i bliźnięta, ale też ten moment, kiedy może wykrajać kształty, tworzyć sukienki, które świecić będą na salach bankietowych. Tworzyła z pasji, nie z przymusu. Potrafiła zamknąć się w pracowni na wiele godzin i po prostu zastanawiać się nad tym czy tkanina jest wystarczająco delikatna, aby otulić ramiona tego skowronka, któremu przyrzekła stworzyć kreacje na debiut. Ona też swój miała. Razem z Veronique, kiedy to po ukończeniu piętnastego roku życia ktoś inny szył dla nich sukienki, które miały być różne, ale równie piękne, by jednak nie przyćmiła blasku drugiej. Wszak były siostrami, wyjątkowymi. Ręka za rękę, dłoń za dłoń, razem. Niezależnie od różnic charakteru więź rodzinna była wyjątkowo ważna. To dlatego Tills czuła się wybrakowana po śmierci Ver, straciła swoje żywe odbicie z inną osobowością i imieniem. To trochę tak, jakby ktoś ujął z niej połowę nadziei i zakopał ją pod ziemią. Teraz gdy rany się zagoiły wciąż potrafiła przeżywać pogrzeb jeszcze raz, mimo wszystko jednak wróciła do teraźniejszości. Utkała swój kawałek radości nie przejmując się tymi, którzy nie chcą jej dotrzymać kroku w posuwaniu się naprzód raz po raz. Zwykle była gotowa podać im rękę, pociągnąć do góry, powiedzieć, że ze szczytu jest piękny widok... Ale innym razem zdawała sobie sprawę, że każdy musi to zrobić sam. Jedynie Kaia pchnęła do latania, ponieważ dostrzegała w nim tęsknotę, z której wykwitał jeden z najgorszych owoców samookaleczenia. Zabranianie sobie czegoś w ramach autokary... Tills nie potrafiła patrzeć jak obumiera w nim pasja. Nic dziwnego zatem, że kiedy przekroczyły próg garderoby Mathilde zniknęła gdzieś pomiędzy wieszkami przerzucając je tak, jakby to był rytuał. Musiała poczuć sztywność materiału między palcami, sięgnać po wizualny efekt... Dostrzec to w bajkowej krainie, a przede wszystkim zgadnąć jakiej historii mógł towarzyszyć ten strój. Raz po raz machała energicznie głową na znak, że słucha Sashy, bo przecież tak było. Po prostu zainspirowana tym czego mogła dosięgnąć przez chwilę wirowała pośród własnych wizji. Była artystyką, nie mogła od tego uciec. - Zdecydowanie, ojciec i West to doskonałe połączenie. - uśmiechnęła się tajemniczo powracając myślami do syna. Musiała tam wrócić, zobaczyć swoje małe kwiaty radości, aby nacieszyć nimi choć oko. Ale nawet teraz, kiedy spotkała się z przyjaciółką poniekąd była w pracy. - Masz rację! Ale niektórzy wolą statecznie wybrać jedną barwę niż pozwolić sobie na szaleństwo chociażby w innym odcieniu kołnierzyka. Czasem śmiem sądzić, że boją się pokazać na ulicy inaczej, bo nie chcą, by ich oceniano. Chcą być tłem. - podzieliła się Tillie swoją refleksją, a zaraz potem wyciagnęła jedną z tych sukien, które zająć chyba miały pół sceny, bo widać było, że dół sukienki należy rozproszyć specjalnym zaklęciem. Mathie odwrócila się w kierunku Sashy z zastanowieniem: - Może przebierzemy Cię za magicznego Kopciuszka? Podobno w Hogwarcie niedługo ma być bal, może zdążę Ci uszyć sukienkę! - uśmiechnęła się radośnie na myśl o tym, że mogłaby zrobić Lahiri taki prezent.
Pierwszy tydzień stażu miała już za sobą i teraz powinno być już tylko lepiej? Właśnie z takim optymistycznym podejściem zamierzała przeżyć kolejne tygodnie i potraktować to jako kolejną przygodę. Wiadomo, stażystów można łatwo wykorzystywać, ale czemu patrzeć tylko na złe strony? Gdzieś w połowie drugiego tygodnia z uśmiechem dotarła do teatru i grzecznie przywitała się ze wszystkimi pracownikami. W dodatku przez ostatnią pomoc innym jej grono znajomych zyskało nowe osoby, wiec po ciężkiej pracy zawsze znalazła się osoba na wspólny odpoczynek w pobliskiej kawiarni, czy pubie. Przebrała się w wygodne ubranie i zabrała za rozstawianie rekwizytów na dzisiejsze przedstawienie. Właśnie gdy miała udać się na zasłużoną przerwę, zauważyła spore zgromadzenie przy jednej maszynie do zmiany pogody na scenie. Po chwili rozmowy dowiedziała się, że nikt nie umie jej naprawić, a mężczyzna odpowiedzialny za nie nie stawił się dzisiaj do pracy. Sama nie wiedziała co ją podkusiło, by spróbować swoich sił w walce z tą awarią. Kompletnie nie znała się na tych wszystkich maszynach zasilanych przez magię, ale na szczęście podpatrzyła kiedyś jednego z techników. Machała różdżką bardziej z intuicji, niż opierając się na własnej wiedzy (której zresztą na ten temat nie miała) Z lekkimi obawami poprosiła o przetestowanie maszyny i nawet zadziałała jak powinna! Od razu poczuła się cudownie, widząc spojrzenia osób, które wcześniej próbowały ją naprawić. Zaradna kobieta z niej, a co! W dodatku wszystko obserwował szef młodej Pevensey i docenił czas, który spędziła nad maszyną. Kolejna premia na stażu dla niej? Chyba w końcu trafiła w idealne dla siebie miejsce.
Wszystko układało się po jej myśli i czuła, że każdy kolejny dzień przybliża wymarzoną posadę. Wcale nie chodziło Cleopatrze o sławę i pieniądze. Chciała swoimi występami inspirować ludzi i sprawiać, że choć na moment na ich twarzach zagości uśmiech. Młoda Pevensey pojawiła się w teatrze trochę przed czasem i tum samym miała możliwość ucięcia sobie krótkiej rozmowy z nowym znajomym. Wiedziała, że aktorstwo jest jednym z takich zawodów, w których odbywa się "wyścig szczurów". Dlatego też wstawała z myślą, że nikomu nie pozwoli na przeszkodzeniu w spełnianiu swoich celów. Praca przebiegała jej niezwykle przyjemnie, a przynajmniej do czasu przyjścia szefa. Okazało się, iż Patty zagubiła bardzo ważny list. Bez prób kombinowania od razu postanowiła się przyznać. Odbyło się bez krzyku... ale stwierdzenie, że po takim czymś mógłby jej nie zatrudnić, jakoś zabolało. Jeszcze będzie widział moje nazwisko na pierwszych stronach gazet i przypomnę mu jego słowa. Dokończyła pracę starając się nie myśleć o tym niemiłym incydencie, bo w końcu przez cały staż szło jej świetnie. Wychodząc, wpadła jeszcze pożegnać się z szefem, który o dziwo wręczył jej w sto galeonów w upominku. Gdy wyszła z teatru, uświadomiła sobie, że teraz tylko świat czeka by go podbiła i rozkochała w sobie publikę. W końcu nie ma rzeczy niemożliwych, prawda?
Od samego początku Sirsza miała mieszane uczucia co do stażu w teatrze. Co prawda było to jedno z jej największych marzeń, ale sześć lat temu dziewczyna nie była tak pewna siebie, jak obecnie. Nie do końca wierzyła, że jej się uda, wydawało jej się wręcz, że zamiast przyjaciół - narobi sobie wrogów. Dodatkowo w tamtym okresie jej życie nie było stabilne - zmieniało się z każdym dniem, najczęściej na lepsze, ale sprawiało to, że nie miała ochoty wychodzić z domu. Dopiero po rozmowie z przyjaciółką jakoś się ogarnęła, powiedziała sobie, że musi to zrobić, jeśli chce być artystą z prawdziwego zdarzenia. Wówczas to wróciła część jej pewności siebie i wyruszyła na podbijanie teatru. No... przynajmniej spróbowała, bo wydawało jej się, że było gorzej, niż sobie wyobrażała. Po pierwszym tygodniu w nowej pracy czuła się wykończona nie tylko psychicznie, ale też fizycznie. Nie oczekiwała co prawda traktowania niczym księżnej, ale trochę szacunku ze strony współpracowników to maksimum jej wymagań. Początkowo było całkiem w porządku - dopóki nie okazało się, że szef jest poza jej zasięgiem. Przez jakiś czas Sirsza myślała, że jej unika, a dopiero później dowiedziała się, że dyrektor teatru jest osobą nad wyraz zabieganą i nie ma czasu zapamiętywać wszystkich twarzy. Sprawę, którą dla niego miała, zaniosła do miłej pani sekretarki i jakoś sobie poradziła. Mimo wszystko ta sytuacja zepsuła jej humor na resztę tygodnia - ilektoć próbowała porozumieć się z szefostwem, słyszała syczące "Przekażę". Mimo wszystko nie traciła nadziei i dzielnie trwała przy swoim, pracując najlepiej jak potrafiła. Dopiero po jakimś czasie, podczas przerwy, miała możliwość przebywania trochę dłużej z innymi pracownikami i stażystami. Dotarło do niej, że nawet w ich kręgu nie jest zbyt lubiana. Wszystko przez to, że pierwszy tydzień i niedostępny szef stresowali ją tak bardzo, że wszystko leciało jej z rąk. Raz omal nie stłukła pożyczonej z muzeum wazy. Nie czuła się dobrze z faktem, że za jej plecami nazywają ją ofiarą losu, ale jakoś przetrwała.
Ostatnio zmieniony przez Saoirse Noelle Horan dnia Nie Cze 03 2018, 16:59, w całości zmieniany 2 razy
Pierwszy tydzień nie okazał się dla Sirszy szczęśliwy. Ludzie nadal za nią nie przepadali, a szef wydawał się nie znać jej nazwiska, ale czerpała przyjemność z przebywania w teatrze i możliwości pomocy. Zaskarbiła sobie sympatię jednej, czy dwóch aktorek, polubił ją też asystent do spraw dekoracji, więc wracała do domu z uśmiechem na ustach, chociaż zawsze mogło być lepiej! To nie tak, że cokolwiek ukrywała przed ukochanym, albo udawała szczęśliwą - przecież odbywała ten staż dla siebie, nie dla współpracowników. I może to nawet lepiej, że szef nie wie o jej istnieniu - dzięki temu jest w miarę bezpieczna, bo jak można wyrzucić kogoś, kogo się nie zna? Żyła więc z dnia na dzień, przychodziła do pracy w jako-takim nastroju i cieszyła się, jeśli wyjątkowo niczego nie zepsuła. Dopiero w drugim tygodniu stażu czekała ją miła niespodzianka - Saoirse pierwszy raz nie była winna zepsuciu jakiejś dziwnej maszyny, w dodatku jako jedyna potrafiła ją naprawić! Sądziła nawet, że to dzieło boże, bo tego samego dnia pojawił się szef i był naocznym świadkiem jej heroicznego czynu. Saoirse nie dość, że miała przyjemność przedstawić się szefowi, to jeszcze dostała dodatkowe dwadzieścia pięć galeonów! Oby coś się psuło codziennie.
Ostatnio zmieniony przez Saoirse Noelle Horan dnia Nie Cze 03 2018, 16:59, w całości zmieniany 2 razy
New Magic Theatre - niezwykłe miejsce. Nie bywał tutaj za często, musiał to sobie w duchu przyznać. Raczej pojawiał się tutaj w chwilach jak były organizowane zajęcia w szkole. Swoją drogą to dawno takowych nie było. Zaczął zastanawiać się czy z profesorem Howardem wszystko było dobrze i czy zdrowie mu dopisywało. Lubił tego człowieka i jego zajęcia. Dzięki niemu miał tyle wspomnień odnośnie tego miejsca. Dlatego teraz stojąc przed wejściem do wielkiego budynku naszło go tak wiele wspomnień. Poprawił dużą, czarną torbę zawieszoną przez ramię i westchnąwszy ciężko ruszył przed siebie. Drzwi jak to się spodziewał lekko ustąpiły pod naporem jego ręki. Wszedł do środka i rozejrzał się mimowolnie. Nic się nie zmieniło, nie licząc oczywiście nowych plakatów o przedstawieniach jakie mają być grywane w najbliższych kilku dniach. Rozpoznał kilka z nich. Nie było jednak tego za wiele, przez co zmarszczył nieco czoło. No proszę bardzo, czyżby był aż takim ignorantem jeśli chodzi o twórczość magiczną? Jak widać działało to w obie strony, a mniej czystokrwiści tak często mają pretensje to tych drugich o ich ciemnotę i zacofanie jeśli chodzi o mugolski świat. Niestety często jest ciężko nadążyć za jednymi nowościami z świata. A co dopiero świetnie się rozeznawać w obu zarazem tak podobnych kulturach, a z drugiej tak bardzo się od siebie różniącej.
- Norbert Czarnkowski? - Odezwał się kobiecy głos, który to wyrwał go z tej zadumy. Skinął pośpiesznie głową, mając wrażenie, że i tak musiała za długo czekać po tym, aż wróci całkowicie na ziemię. - Tak, to ja - dodał pośpiesznie nie chcąc wychodzić na jakąś niemowę. - Szef prosił bym zaprowadziła pana do jego biura. Budynek jest duży i łatwo się tutaj zgubić - wytłumaczyła widząc pytające spojrzenie białowłosego. - Owszem, na szczęście przychodziłem tutaj na zajęcia z profesorem Foresterem, wiec nieco zdążyłem go poznać - odpowiedział. Sam w zasadzie nie wiedząc dlaczego tak bardzo starał się pokazać, że nie jest tutaj po raz pierwszy i rozmiary tego teatru go nie przytłaczają. Był przyzwyczajony do takich budowli. A nawet do o wiele większych niż mogło się to kobiecie wydawać. Może miała go za świeżaka, młodzika, który dopiero co ukończył studia. Ten etap już miał jednak dawno za sobą. Poprawił spadającą z ramienia torbę i ruszył za kobietą.
Marta - jak się okazała mieć na imię dziewczyna oprowadziła go też pośpiesznie po teatrze, pokazując kilka pomieszczeń gdzie może się przebrać, zjeść, gdzie są toalety dla pracowników. Większość z tych rzeczy już wiedział, ale nie przerywał jej. Zaskoczony jej imieniem zapytał się też skąd pochodzi i miał dobre przeczucie. Matka dziewczyny była polką. Od razu poczuł się trochę swobodniej i mniej obco. Choć już przywykł do tego, że nie był u siebie. To równocześnie czuł się i anglikiem.
No dobra, ale co on tutaj właściwie robił? Otóż nie tak dawno w jego ręce wpadła informacja, że poszukują kogoś kto zajmie się oświetleniem sceny. A jako, że on z technologią był za pan brat. Dostrzegł w tym szansę na poznanie tej jakże ważnej rzeczy w prowadzeniu działalności jaką chciał założyć. W końcu to oświetlenie było drugą najważniejszą rzeczą w klubach. Już od pierwszego dnia nawiązał dobry kontakt z szefem teatru i byłoby wszystko świetnie, gdyby nie pewne innowacje jakie ten wprowadził łącząc tak bardzo technologię mugolską z pewnymi jej odpowiednikami magicznymi. Przez to tak wiele części się z sobą nie łączyło, nie współgrało, a on przeważnie motał się po całym teatrze szukając sposobu by rozwiązać dany problem. To spowodowało, że nie traktowano go poważnie, czasami śmiano się za jego plecami, ale czy to miało jakiekolwiek dla białowłosego znaczenie? Nie. Najważniejsze, że szef był zawsze zadowolony z efektu końcowego jego pracy.
Saoirse nie wspomina stażu zbyt dobrze. Każdego dnia zdarzały jej się mniejsze lub większe wpadki, cały czas wszystkich zawodziła, a powierzane zadania wypełniała albo niechętnie, albo zwyczajnie źle. To wcale nie tak, że nie miała chęci - bo miała, i to najlepsze! Tyle, że najzwyczajniej w świecie jej nie szło. Przez jakiś czas zastanawiała się nawet, czy nie rzucić tej roboty. Może powinna się wziąć za pisanie, tak jak jej narzeczony? Z drugiej strony Saoirse nie potrafi sklecić porządnego zdania, kiedy przyjdzie jej tworzyć poezję, a wiersze najprawdopodobniej przepełniłaby rymami częstochowskimi. Takich wypocin nikt nie chciałby czytać. Może to przez kurs malarski, w którym jednocześnie brała udział? Może najzwyczajniej w świecie miała za dużo na głowie? Bo mimo wszystko lubiła teatr. Uwielbiała stać na scenie, lubiła nawet przynosić kawę dyrektorowi. Wszystko tutaj napawało ją radością i dumą. Nic więc dziwnego, że pewnego dnia bez wahania przyjęła list, który miała za zadanie przekazać przełożonemu. Niby nic wielkiego, nawet dziecko dałoby radę. Cóż, Sirsza nie dała. Zgubiła przesyłkę po niecałej godzinie i szukanie jej niczego nie dawało. List najzwyczajniej w świecie wyparował. Panna Horan sama była zaskoczona swoją umiejętnością niszczenia cudzych planów i zawodzenia ludzi, ale miała na tyle odwagi, by przyznać się do błędu. Poszła więc do szefa ze zwieszoną głową i wymamrotała złożone przeprosiny, modląc się w duchu, by mimo wszystko dostać tę robotę. Dyrektor, o dziwo, nie był zły. Co prawda wysłuchała kilku nieprzyjemnych słów skierowanych pod jej adresem, ale podczas stażu zdarzyło jej się zdenerwować go bardziej. Ostatecznie wyszła z gabinetu z wyrazem ulgi wymalowanym na twarzy - w końcu zawsze mogło być gorzej! Przez kolejne tygodnie uwijała się jak mróweczka. Dawała z siebie sto procent, byleby wszyscy byli z niej zadowoleni. Wracała do domu zmęczona i na nic nie miała siły, ale ostatecznie się opłaciło. Pod koniec stażu również ona otrzymała od szefa skromną nagrodę: sto galeonów zawitało w kieszeni kobiety, a ona kupiła współpracownikom kilka butelek dobrego wina. Wszystko skończyło się dobrze. I tak zaczęła się przygoda Sirszy z aktorstwem. Przygoda, która trwa do dzisiaj.
Ostatnio zmieniony przez Saoirse Noelle Horan dnia Nie Cze 03 2018, 17:00, w całości zmieniany 1 raz
Pierwszy tydzień stażu zleciał mu błyskawicznie. Zwłaszcza kiedy to nie miał większych spin z innymi pracownikami, a swoje braki w wiedzy zaczął nadrabiać w błyskawiczny sposób, ucząc się coraz to nowych sposobów na to by wszystko było z sobą zgrane. Zdążył też poznać niejaką @Saoirse Noelle Horan - aktorkę NMT. Oczywiście jako stażysta był wysyłany do tego by zrobić kawę. Nie widział w tym za wielkiej okropności jeśli nie wymagali tego od niego za często. Ale dzięki temu mógł często oderwać się od pracy, wystarczyło rzucić pytanie: Komu kawy? - I już mógł odpocząć dłuższą chwilę. O dziwo nie odczuwał zmęczenia swoimi obowiązkami. Lubił swoją pracę i dawała mu ona dużo przyjemności. Pewnego razu jedno z urządzeń uległo awarii. Zapanowała mała panika, bowiem za kilka godzin miało odbyć się przedstawienie - Portret Anastazego, a nagłośnienie przestało działać. Od małego siedział w tym temacie, więc prosząc o odpowiednie narzędzia rozkręcił sprzęt i sam naprawił usterkę. Oczywiście zajęło mu to sporo czasu, ale w końcu udało się z tym uporać i znów wszystko działało tak jak powinno. Kiedy poinformował o tym szefa ten nie uwierzył w to, że sam tego dokonał. Trochę go to wkurzyło. Przez co większość dnia chodził naburmuszony. Jednak pod koniec pracy ten podszedł do niego i wręczył piętnaście galeonów mówiąc, że wszyscy pracownicy potwierdzają to, że to jego zasługa i on jest odpowiedzialny za naprawienie tej usterki. Niby tak nie wiele galeonów, a tak bardzo potrafiły polepszyć mu dzień.
Postanowiłam zabrać się za staż. Wiedziałam, że to tylko poprawi moje umiejętności, a praca z kimś kto już zasłynął? Można by powiedzieć, ze to marzenia. Byłam świetnie nastawiona do pomocy artyście, w dodatku to miało być coś co kochałam! Już po pierwszym dniu wiedziałam, że to nie będzie takie łatwe... Byłam pomocą osoby, która widziała we mnie tylko wielką przeszkodę. Nieważne co zrobiłam, zawsze było źle. Malarz krytykował mnie na każdym kroku, co chwila poprawiał. Nie rozumiałam tego. Szło mi naprawdę dobrze i robiłam wszystko o co poprosił! Mało tego, pomagałam nawet innym, a ten stwierdził, że potrąci mi dziesięć galeonów z pensji za obijanie się. Zaczęłam się zastanawiać, czy może jest zazdrosny? Zazdrość robiła z ludźmi różne rzeczy, a ja naprawdę czułam się pewnie gdy tylko w mojej dłoni trzymałam pędzel. Wówczas przestawał dla mnie istnieć cały świat i wiedziałam, że tworzę dokładnie to co mi powierzono. Wzdychałam w duchu z każdym złym słowem skierowanym w moją stronę. Nie próbowałam zrozumieć o co chodzi. Zacisnęłam zęby i z uwagą przyjmowałam każde słowo. Zaczęłam krzywo patrzeć na to co robiłam, słowa malarza mi nie pomagały. Starałam się poprawiać wszystko o czym mówił, ale to na nic się zdało. Jeździłam w plener, odzwierciedlałam wszystko co chciał malarz, nawet z najmniejszym szczegółem. Cóż, nawet wtedy patrzył na mnie lekceważąco.
Nawet nie zauważyłam kiedy minęły te dwa tygodnie. Podzielenie czasu między szkołę i ten staż, było niebywale trudne do zrobienia. Mało spałam, dużo się uczyłam, jeszcze więcej malowałam. Męczyło mnie to jak byłam postrzegana, przez artystę, ale musiałam zacisnąć zęby i po prostu robić to o co mnie poprosił. No „poprosił”. Mówił mi mnóstwo uwag, całkiem przydatnych. Wierzyłam, że mimo wszystko dzięki temu nauczę się czegoś nowego i jeszcze bardziej pogłębię swoje umiejętności. Kiedy znalazła samonotujące pióro byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. Mogłam zapisywać jego uwagi i wszystko o czym mówił jednocześnie pracując. Coś pięknego. Jak to się mówi – znalezione niekradzione, więc nie przejmowałam się tym, że ktoś się po nie zgłosi. Nawet jeśli tak by się stało, oddałabym je, ale nie sądziłam żeby to się wydarzyło. Mimo, że mało spałam, to byłam szczęśliwa, że uczę się ciągle czegoś nowego. Minęły dwa tygodnie, jeszcze dwa tygodnie i będzie po wszystkim – dam radę.
Miałam koszmarnego pecha na tym stażu. Jeszcze nigdy w życiu nie kierowano do mnie aż tylu krzywych spojrzeń. Fakt, nie byłam do tego przyzwyczajona. Nie wiedziałam czy właśnie tak czują się normalni ludzie, bez krwi wili. Nie pamiętałam kiedy ostatnio musiałam się tak bardzo powstrzymywać. Miejscami myślałam, że nie wytrzymam. Moje emocje były wyolbrzymione, a reszta pracowników miała szczęście, że była zaledwie ćwierć wilą. Nie wiem co by się wydarzyło w innym przypadku. Chciałam naprawić błąd kogoś innego i się przeliczyłam. Nie wiedziałam dlaczego wciąż chciałam pomagac tym ludziom, skoro przytrafiło mi się tutaj tyle nieprzyjemnych incydentów. Skąd mogłam wiedziec, że próbę ratowania sprawy przypłacę nawet w oczach współpracowników. Halo! Przecież to ja przez bity miesiąc odbębniałam za was wszystkich najwięcej roboty. Zażenowana patrzyłam na szefa kiedy ten wściekły prawił mi kazanie o moralności. Wiedziałam, że artyści bywają opryskliwi, ale przecież to był tylko głupi wazon. Cieszyłam się, że to już koniec. Mimo, że musiałam oddać trzydzieści galeonów, nie żałowałam, że zdecydowałam się na ten staż.
Staż - Etap III PRZYGODY, KTORE SPOTKALY CIE W NASTEPNYCH DWOCH TYGODNIACH PRACY. DLA OSOB, KTORE WCZESNIEJ WYLOSOWALY KOSTKI – 1, 2, 3, 5 Kostki: 5 później parzysta (4), upominek 5
Dobra passa nie opuszczała białowłosego przez następne dni stażu, a wcześniejsze dokonania spowodowały, że to on objął piecze nad przygotowywaniem całego nagłośnienia w magicznym teatrze. Oczywiście przyjął tą propozycję z ogromną satysfakcją. Później kilka razy w pracy pytali się go, czy jak był mały to nie wpadł do kociołka z Felix Felicis, że ma takie szczęście. Na co on uśmiechał się tajemniczo i wzruszał barkami. Pozostawiając znajomych z pracy w jeszcze większej zadumie, oraz większą ilością pytań. Któregoś z kolei dnia szef wszystkich szefów chodził poddenerwowany, ciężko było się dowiedzieć od kogokolwiek co było przyczyną. Więc musiał posunąć się do niecnego planu jakim było podsłuchanie rozmów dwóch koleżanek. Jak się okazało ktoś stłukł wazę dyrektora, a tamtej jej teraz szuka i denerwuje się coraz bardziej. Załagodzenie tej sytuacji wydawała się niemożliwa. Jednak jak to już w historii bywa, ta lubi się powtarzać. Więc jeśli było coś niemożliwe, należało to zostawić Polakom, aby się tym zajęli. Tak więc Norbert korzystając z czasu przerwy jaki miał podczas pracy udał się na targ staroci i tam wyszukał odpowiednią wazę. Kupił ją i używając czarów zaczarował ją tak by wyglądała identycznie jak ta którą ktoś zniszczył. Podkradł się pod nieobecność szefa do jego biura i odłożył w koncie wazę przykrywając ją z lekka jakimś materiałem, po czym umknął niezauważony. Kiedy rozwścieczony mężczyzna znów znalazł się w biurze, Czarek zapukał do niego i po krótkiej rozmowie wyciągnął od niego powód rozzłoszczenia. Udając, że się rozgląda po pomieszczeniu przeszukując go wzrokiem skinął podbródkiem na zakrytą wazę. - A to nie tego pan szuka - rzucił do niego udając głupa, który to wskazał pierwszy lepszy wazon licząc na szczęśliwy traf. Po wszystkim spokój znów zawitała w NMT, a już do końca stażu Czarnkowski zdawał się zostać ulubieńcem dyrektora.
Ostatni dzień nadszedł szybciej niż się spodziewał, aż żal było mu odchodzić. Tym bardziej, że dyro wyglądał jakby chciał za wszelką cenę go przy sobie zachować. Dając mu na odchodne równiutkie sto galeonów. Czarek dobre kila minut wzbraniał się i wykłócał z nim, że nie chce tych pieniędzy, ale ten choleryk jeszcze bardziej go zrugał i wcisnął te pieniądze mówiąc, że za taką pomoc jaką przez te kilka tygodni mieli należą się one jemu jak mało komu w New Magic Theatre.
Efekt końcowy wszystkich bonusów: +15g za I etap (pierwsza kostka 6) +15g za II etap ( 3 i nieparzysta 3) +20g za III etap (5 i parzysta 4) +100g upominek na koniec stażu = + 150g
To było dla mnie niesamowite przeżycie! Dyrektor New Magic Theatre słyszał jak grałam podczas koncertu w kawiarni i zaprosił mnie do tymczasowej współpracy. Z racji kontuzji ręki, którą przebyła ich główna pianistka potrzebowali kogoś kto zastąpi ją podczas pokazu przedpremierowego odświeżonej wersji Hogwarts Musical. Nie mogłam uwierzyć, że to właśnie mi trafił się tak wielki zaszczyt! No jasne, to był tylko gościnny występ, ale trudno ukryć, że taka pozorna drobnostka mogła stać się trampoliną do wielkiej kariery. Poza tym była to niepowtarzalna okazja, żeby poznać moich ulubionych aktorów i zobaczyć jak to wszystko wygląda od kuchni. Trudno ukryć, że strasznie się stresowałam - to było coś naprawdę dużego co mogło mieć duży wpływ na moją karierę muzyczną. Przed pierwszą próbą umierałam z nerwów przez co nabawiłam się dość dużych problemów żołądkowych, na szczęście gdy zaczęły się próby poczułam się już lepiej. Niestety uczestniczyłam tylko w trzech, ale i tak udało mi się poczuć cudowny, musicalowy klimat. Zarówno aktorzy, reżyser, jak muzycy i ekipa techniczna okazali się przecudownymi, ciepłymi ludźmi i mimo, że spora część z nich miała sławę w branży nikt nie traktował mnie z góry, co sprawiło, że czułam się w ich towarzystwie doskonale. Dzień przedpremiery był niesamowity - chociaż początkowo strasznie panikowałam to zupełnie wyluzowałam się na fotelu charakteryzatorskim - mimo że z perspektywy widza prawie mnie nie było widać i tak zadbano o mój idealny wygląd. Zostałam wystylizowana w stylu szkolnym, ale i tak wyglądałam przecudownie, a nic tak nie pomagało mi się wyluzować jak dobry wygląd. Chociaż cały czas trwania spektaklu spędziłam przy pianinie i nie byłam klasycznym widzem, ale artystą występującym w spektaklu to bawiłam się wyśmienicie. Nie liczyły się dla mnie zdarte palce i zmęczenie - najważniejsze było szczęście, że mogłam się tutaj znaleźć i być częścią tego niesamowitego widowiska. Po spektaklu byłam bardzo szczęśliwa i żałowałam, że nie mogę tutaj zostać na stałe. Dyrektor teatru obiecał mi wprawdzie, że jeszcze kiedyś zaprosi mnie na gościnny występ, ale to jednak nie było to samo. Mimo wszystko byłam bardzo szczęśliwa i cieszyłam się, że spotkało mnie tak cudowne doświadczenie.
/zt
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Odwaga. Odwaga była czymś, co Ezra Clarke posiadał w bardzo ograniczonej, szczątkowej wersji. Z tego powodu tak dużo czasu zajmowała mu zawsze zmiana środowiska czy wpuszczenie do życia zagrażającej stabilizacji zmiany. Zwyczajnie obawiał się, że jakaś decyzja jawnie skreśli jego marzenia, a je przecież warto posiadać. Kiedy jednak był wpychany w zawirowania, radził sobie doskonale. Swój pierwiastek odwagi odnalazł w Gryfonie, który, wręcz przeciwnie, nie potrafił żyć w równowadze. Gdyby nie on, Ezra prawdopodobnie dalej by tkwił w przytulnym, acz niezbyt ambitnym sklepie z magicznymi zabawkami, okazjonalnie użerając się z nieuważnymi dzieciakami. Odkąd jednak został zmotywowany do zdania kursu, wszystko potoczyło się niczym górska lawina. Ezrę zobowiązywały nie tylko własne pragnienia, nie tylko chęć pokazania Leo, że może, ale i dana komisji obietnica, że nie spocznie na laurach. Decyzję podjął właściwie z dnia na dzień, stwierdzając, że to jest właśnie ten moment, aby zmienić coś w swoim życiu na lepsze. Dostanie się na stanowisko pracownika "przynieś-wynieś-pozamiataj" nie było wcale trudne, bo najwyraźniej w tak dużym miejscu ciągle było za mało rąk do pracy. Dla Ezry była to opcja idealna, - oczywiście, że wolałaby się tam znajdować w statusie artysty, ale aż w takie marzenia nie wierzył - bo dawało mu to okazję do ciągłego obracania się w gronie utalentowanych młodych ludzi i podłapywania czegoś od nich. Był naprawdę podekscytowany swoim pierwszym dniem i z radością chłonął każde słowo współpracowników, którzy tłumaczyli mu jego małe, niezbyt istotne zadania. Z równym entuzjazmem je wykonywał; nawet zmycie podłóg nie byłoby zwykłym zajęciem. W końcu były to podłogi teatralne, po których stąpały gwiazdy najróżniejszego formatu! Zmęczenie kompletnie się go nie trzymało, a każdą pracę traktował jak okazję do lepszego poznania kulis budynku. Po koniec dnia wysłany został do przestronnej salki z doskonałą akustyką i ciężkim, eleganckim pianinem. Poniekąd chyba była traktowana jak składzik na mniejsze rekwizyty, - albo może odbywały się tu jakieś ćwiczenia teatralno-wokalne? - które nieestetycznie porozrzucano po kątach, a które Ezra miał zadanie uporządkować. Nie byłby sobą, gdyby nie skorzystał z okazji samotnego eksplorowania tych scenicznych skarbów; obejrzał laskę z ciemnego drewna i z wyrzeźbionym w kształt kaczej głowy uchwytem, a na głowę narzucił sobie dystyngowany kobiecy kapelusz z czasów wiktoriańskich, ozdobiony pawim piórem i delikatną koronką. Zaśmiał się przy tym cicho, sam do siebie, naprawdę ciesząc się z tego, że wreszcie zebrał się na odwagę, że wreszcie tu był.
Hero nie miał pojęcia, czemu trafił do Gryffindoru; ambicje miał bardzo ślizgońskie. Chętnie porywał się do pracy i nie poddawał się wcale tak łatwo, o czym świadczyły jego obecne osiągnięcia - nie idealizował ich, a jednak lubił myśleć, że coś zrobił. Być może to brak sprytu przekonał Tiarę Przydziału do podjęcia takiej decyzji, a nie innej. Ontario musiał z bólem serca przyznać, że brakowało mu w tym wszystkim rozwagi i tej czarodziejskiej błyskotliwości, która pomagała zorganizować sobie wszystko w życiu. Być może to lekkomyślność skłoniła stary kapelusz do przydzielenia go do dormitorium o czerwono-złotych barwach. Co z tego, że miał naukę i pracował nad nową płytą? Musiał jeszcze porwać się na pracę w teatrze, do której tak zachęcał go znajomy. Doskonale wiedział, że to będzie oznaczało sporą zmianę w grafiku, a jednak szybko zaklimatyzował się w New Magic Theatre, poniekąd przychodząc już jako ktoś znany - miał znajomych występujących regularnie na scenie właśnie w tej placówce. Lekkomyślność to jedno, korzystanie z szansy to drugie. Mógł sobie dorobić poprzez czynności tak proste jak sprzedawanie biletów, a sprzątanie również nie było niczym uwłaczającym. Hero miał okazję zerknąć raz czy dwa na scenę, obejrzeć próbę i zamienić słowo z jednym reżyserem, którego zainteresował ten dzieciak znany z magazynów. Wystarczyło tylko kilka dni, aby Gryfon zaadoptował to miejsce jako, oczywiście częściowo, swoje. Co więcej, udało mu się uzyskać dostęp do niewielkiej sali i otrzymał oficjalną zgodę, aby poza godzinami pracy przeprowadzać tam własne próby. Z niesamowitym entuzjazmem udał się do starego pomieszczenia, które chyba tylko jemu wydawało się tak szalenie idealne - po drodze otrzymał niestety list nieco gaszący jego zapał. Miętosząc pergamin wszedł w końcu do sali, mocno ubolewając nad tym, że jego znajomy pianista nie da rady wpaść, bo zachorował na glacialicistusa. Nie oznaczało to wcale odwołania tej malutkiej próby, chłopakowi zdecydowanie zbyt mocno zależało na opracowaniu jednego nowego utworu... - O - wyrwało mu się, bo tyle było z jego samotności (prywatności?). Nie mógł jednak powstrzymać uśmiechu na widok specyficznych dodatków wysokiego chłopaka, uwijającego się przy sprzątaniu. - Nie wiedziałem, że ktoś tu jest... Chociaż w sumie nie wiem, czy będę ci przeszkadzał - podszedł do swojej gitary, którą zostawił wcześniej w kącie. Była w pełni mugolska i stanowiła interesujący dodatek (zdaniem Hero) do jego niektórych utworów. - Chyba, że nie masz co robić i umiesz grać na pianinie. W takim wypadku chętnie bym cię wykorzystał. Ta stylizacja... bardzo zachęcająca! - Gitara została zgrabnie przewieszona przez ramię Thìdley'a, gdy w końcu przystanął i przemknął zaciekawionym spojrzeniem po sali (jeśli Krukon tu sprzątał, to chyba jednak miał co robić). Zatrzymał je dopiero na swoim rozmówcy, poświęcając mu w końcu pełną uwagę.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Niezbadane były wyroki starego, gadającego kapelusza. Ezra już jakiś czas temu nauczył się, ze nie warto kwestionować decyzji Tiary; prędzej czy później okazywało się, że rzeczywiście wiedziała, co robi. Choć Ezra odnajdywał w sobie wiele cech łączących go z wychowankami innych domów, (na czele z Puchońską serdecznością...) koniec końców rozumiał, że najbardziej kompatybilny był właśnie z Krukonami. A może chodziło też o to, że niebieski cholernie pasował mu do twarzy, a przecież miał te kołnierzyki nosić przez dziesięć lat! Jak na razie chłopakowi udało się zawrzeć kilka znajomości jedynie z takimi szaraczkami, jak on sam. Reżyserowi czy aktorom to Ezra mógł co najwyżej buty czyścić. Zresztą, obecnie nawet się nikomu przed oczy nie pchał, potrzebując się trochę zaaklimatyzować w nowym środowisku i w pierwszej kolejności nie zrobić sobie wrogów. Wiadomo, że pierwszego wrażenia pozbyć się najciężej. Być może z tego powodu powinien był sobie darować obwieszanie się rekwizytami; można było przewidzieć, że zgodnie z zasadą złośliwości losu, akurat w tym momencie klamka pójdzie ruch. - O - mruknął niemal jednocześnie z chłopakiem, nie wiedząc, który z nich jest bardziej zaskoczony. Przesunął wzrokiem po czuprynie złożonej z czarnych, poskręcanych kosmyków i rozpoznawalnej z gazet twarzy. Ezra niemal poczuł, jak jakiś pstryczek przeskakuje mu w głowie i stąd zupełnie nieprzemyślane słowa, które wyrwały się Krukonowi. - Wow, ty jesteś Hero... Na zdjęciach wyglądasz na wyższego. Iii to byłoby na tyle z dobrego pierwszego wrażenia. Zmieszał się odrobinę, nie wiedząc czy lepiej zająć się właściwą pracą, czy wydawać w rozmowy z młodym muzykiem. Ezra nie nazwałby się szaleńczym fanem, ale kojarzył go jako postać z konkretnymi osiągnięciami. Całkowicie też rozumiał jego fenomen, nie tylko ze względu na muzykę, ale i przyjemną dla oka aparycję. - Um, ja tu tylko sprzątam, więc zrobię, co trzeba i mnie nie ma - zapewnił chłopaka, sądząc, że to miał na myśli. Artyści zapewne nie lubili pracować będąc pod podsłuchem zwykłych ludzi... Na wspomnienie o pianinie, wzrok Ezry powędrował mimowolnie do dużego instrumentu i krzesełka nieznacznie, acz nadzwyczaj kusząco przekrzywionego w jego stronę, jakby samo prosiło go o zajęcie miejsca. - Grałem kiedyś, bardzo dawno temu. Mogę spróbować, ale do bardziej skomplikowanej kompozycji się nie nadam. - Nie wypadało odmawiać, kiedy los dawał tak wspaniałą okazję, niemalże wyjętą z marzeń. Ezra nie czuł się zbyt pewnie, ba, podejrzewał, że i przy łatwiejszych utworach podwinie mu się noga... A w tym wypadku ręka. Ściągnął z głowy komiczny kapelusz, odruchowo poprawiając włosy i śmiejąc się pod nosem. - Całe szczęście, że zdążyłeś tu wejść zanim dobrałem się do tiar i tiulów, aczkolwiek wtedy chyba mógłbym liczyć na zapamiętanie - zażartował, puszczając chłopakowi oczko, powoli wychodząc z zaskoczenia i wracając do zwyczajowej, śmiałej postawy.
Ludzie wzięci z zaskoczenia mieli tendencję do mówienia rzeczy, które akurat chodziły im po głowie - Hero chyba poniekąd liczył na to, że jego najście w pewien sposób speszy nieznajomego buszującego po rekwizytach. Nie było w tym żadnej złośliwości, a jedynie ta drobna nuta zaciekawienia, prosząca się o okruszek prawdy. Uśmiechnął się szerzej, bo został rozpoznany; niestety potem musiał zmarszczyć lekko brwi z wyraźnym niezadowoleniem, bo akurat wzrost był kwestią bardzo drażliwą. Nie poczuł nawet, że urósł subtelnie o kilka niewiele znaczących centymetrów, a barwa jego włosów hipnotyzująco zaczęła się zmieniać. Delikatne loki przemieniły się w chłodny atramentowy, aby zaraz rozjaśnić się nieco na indygo. Niektóre kosmyki zaś, niewzruszone, pozostały tak samo czarne jak wcześniej. - A ty jesteś Ezra - odparł bez wahania, skrzętnie ukrywając dumę. Och, był bardzo na bieżąco z plotkami i nie umknęły mu wcale wyświetlane przez setki uczniów artykuły Obserwatora, tak namiętnie głoszące o nietypowym związku prosto z kamiennych korytarzy. Ontario musiał wiedzieć co się dzieje, więc nie krępował się zajrzeć okazjonalnie na profil Krukona czy Gryfona, aby dowiedzieć się czy naczelny plotkarz Hogwartu nie robi kolejnego kiepskiego żartu. - Na zdjęciach wyglądasz na niższego - odwdzięczył się z niewinnym wzruszeniem ramionami, może trochę nawiązując do charakterystycznej postury prefekta Gryffindoru. To pierwsze wrażenie było całkiem niezłe - zaskakująco ludzkie i naturalne. Prawdziwe, a czy nie na to Hero miał ochotę? - Jak to jest, że ja sprzątałem na korytarzu... A ty dostałeś taką kopalnię skarbów? - Pozwolił sobie na ciężkie westchnięcie, choć dalej pełne bardzo sympatycznego rozbawienia; nie żałował, samo przebywanie w teatrze dawało tyle satysfakcji, że nie przeszkadzało mu nawet zeskrobywanie spod foteli balonówek Drooblego, które jakieś głupie dzieciaki zostawiły (no, może odrobinkę obrzydziło mu to jego ukochane jagodowe gumy do żucia, ale i tak nie potrafił długo bez nich wytrzymać). W oczach Thìdley'a pojawił się złowieszczy błysk, gdy dostrzegł to spojrzenie, które Krukon rzucił w stronę pianina. To było obiecujące. - Skoro tak dawno temu, to najwyższy czas sobie trochę przypomnieć jak to działa. Dobra, powiem ci jak zrobimy - zatarł dłonie z zapałem i zrezygnował na chwilę z gitary, odstawiając ją na bok. - Ty dla mnie zagrasz, a ja pomogę ci posprzątać. I może - ale tylko może - nie wspomnę nikomu o twoim specyficznym guście. - Wskazał znacząco na odłożony już kapelusz, jedynie odrobinkę żałując, że nie przyszedł później i nie miał okazji pośmiać się również z tiulowych kreacji. - No, dajesz. Cokolwiek - poprosił, zwyczajnie nie wiedząc jaka muzyka bardziej Ezrze pasuje.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Kącik ust Ezry wygiął się nieznacznie, kiedy na jego oczach Hero urósł o kilka centymetrów niczym roślinka na deszczu, a przez czarne włosy przebiegł metamorfomagiczny powiew. - Mam gdzieś jakąś plakietkę? - zdziwił się, trochę przesadnie sprawdzając, czy jego imię nie było gdzieś zapisane wielkimi literami. Skąd indziej bożyszcze nastolatek wiedziałoby, kim on w ogóle jest? Ezra byłby zaskoczony, gdyby zwykła, przeciętna osoba ze szkoły go kojarzyła, a co dopiero zapamiętała jego imię. Plotki się pojawiały, żyły burzliwie, tworząc zamieszanie przez tydzień, może dwa, a potem umierały śmiercią naturalną. Ezra sądził, że tak samo pogrzebane zostało po wakacjach jego i Leo nazwiska. - Ouch, touché. Wady spotykania się z ćwierćolbrzymem - zaśmiał się, wcale nie biorąc do siebie słów chłopaka. Ezra przy Leo faktycznie czuł się niski, ale przez ponad rok znajomości zdołał do tego przywyknąć. Zaskoczenie spowodowane tym, że było się wyższym niż ktoś przypuszczał, miało dla chyba każdego mężczyzny mniej pejoratywny wydźwięk niż to samo stwierdzenie, tylko dokonane w drugą stronę. - Może sądzą, że gwiazdkę warto utemperować? - zasugerował żartobliwie. Ezra do tej pory sądził, że Hero występował przed nim w roli nowego nabytku teatru - cóż, nie podejrzewał, że jego miejsce jak na razie również było za kulisami. Nie był przekonany do tego całego "przypominania sobie" pod okiem Hero. Nakładało to na jego barki presję; już w samej obecności Thìdley'a Clarke zaczynał odczuwać syndrom amatora, podobny do tego z jego pierwszych publicznych występów. - To chyba zaczyna przypominać szantaż - wytknął mu z przyjemnym uśmiechem. Och, specyficzny gust Ezry prawdopodobnie nie byłby dla nikogo ogromnym zaskoczeniem, Krukon nie obawiał się ujawnienia. Powoli rzeczywiście zaczął zbliżać się do pianina, niespodziewanie zmieniając jednak temat i wracając do momentu sprzed kilku minut. - Naprawdę nie panujesz nad swoimi przemianami, czy to chwyt marketingowy? - Miało to pewien urok i podobało się ludziom, zatem Ezra nie byłby zdziwiony, gdyby młody Thìdley odgórnie dostał nakaz dokonywania drobnych manipulacji bez względu na prawdziwy poziom zaawansowania. Nie takie rzeczy działy się w "wielkim świecie". Taki wniosek brał się tylko z tego, że ciężko było uwierzyć, by ktoś obdarzony tak wspaniałą umiejętnością, nie starał się jej rozwinąć. Ezra odsłonił klawisze i ułożył na nich palce, nie patrząc na Hero. Nacisnął lekko, a z instrumentu popłynął głęboki, czysty dźwięk. Przez chwilę Clarke miał zupełną pustkę w głowie, pewnych rzeczy się jednak nie zapominało; swoje pierwsze kroki w muzyce Krukon stawiał wraz z kompozytorami klasycznymi, którzy nauczyli go wrażliwości na dźwięki i zawarte w nich emocje. - Claude Debussy. Impresjonista francuski - podpowiedział, wydobywając z pianina pierwsze, trochę niezdarne tony. Jego palce były trochę zesztywniałe, przez co niedoskonale odnajdywały się na klawiszach. Nie pamiętał też dokładnych nut, szukał ich na podstawie znanych dźwięków i na bazie licznych pomyłek (zapewne momentami godzących w słuch wrażliwego muzyka), brnąc dalej w utwór i ostatecznie odnajdując jego właściwą wersję. - Znasz tytuł?
- Mam dobrą pamięć do ludzi - wyjaśnił po prostu, nie zagłębiając się już w temat. Przeglądał magazyny i gazety chyba trochę zbyt często, uważał to jednak za swego rodzaju zboczenie zawodowe. Nie wpadł jeszcze w żadną paranoję i nie sprawiał chyba nikomu problemów (nie należał do plotkarzy, nie - jedynie czytał takie nowinki i później chętnie dowiadywał się, jak wiele prawdy się w nich znajdowało). - Ha. Domyślam się, że ma pewnie też olbrzymie zalety. - Głos Hero zadrżał z rozbawienia, a jednak udało się chłopakowi powstrzymać od dalszych komentarzy, pozostawiając tę wypowiedź luźno zawieszoną w powietrzu. Zaśmiał się już szczerze na kolejną uwagę Clarke'a, przytakując mu kiwaniem głowy i cichym pomrukiem "słusznie". Nie dziwił się, jeśli ludzie z miejsca uważali go za zadufanego w sobie gwiazdora - oczywiście, nie było to niczym przyjemnym, ale Gryfon znał swoją wartość i wiedział, że może udowodnić im jak jest naprawdę. - Ciężko może być w to uwierzyć, ale tak. Właśnie tak tępy jestem. - Nie zauważył nawet teraz tych drobiazgów; zgubił zaraz chyba dodatkowe centymetry, choć stopniowo i łagodnie. Nie koncentrował się również na zmianach włosów, których barwa na szczęście również pociemniała, szukając naturalnej barwy. Wszystko było to tak płynne i niezależne od woli Thìdley'a, że sam nawet już nie zastanawiał się, w której sekundzie co się dzieje. Dopóki nie musiał, to tego nie pilnował, zapewne niekiedy mocno drażniąc swoje otoczenie. - Nigdy mi to nie przeszkadzało, więc... Sam nie wiem. Lepiej mi idzie nauka czegoś innego, to chyba tyle. - Posłał znaczące spojrzenie w stronę pianina, ale na szczęście Ezra przestał przeciągać. Hero czerpał ogromną satysfakcję ze słuchania i obserwowania występów innych ludzi, przy okazji odnajdując setki błędów u siebie i automatycznie się porównując. Uniósł brwi z zaskoczeniem, słysząc nazwisko kompozytora, którego utwór Krukon postanowił zaprezentować. Nie odezwał się, zaczekał - ciekaw był, co z tego wyjdzie. Jeszcze przed chwilą Ezra zarzekał się, że nie grał od bardzo dawna, a potem podchodził do pianina powolutku i ostrożnie jak niespokojne zwierzę. Nie niecierpliwił się również wcale, gdy chłopak potrzebował chwili na odnalezienie właściwych nut. Stał grzecznie przy pianinie, z łagodnym półuśmiechem zastygniętym na ustach, który ostatecznie po prostu zniknął. - Graj, graj - odpowiedział jedynie, przygryzając wewnętrzną stronę policzka. Oczywiście, że znał to nazwisko! Zawsze uważał, że pochodzenie czarodziejskie dawało mu jedynie przepustkę do poznania całej muzyki, a nie tylko jej fragmentu - interesował się zatem i mugolskimi kompozytorami. Nazwisko Debussy nie było mu obce, aczkolwiek potrzebował jeszcze sekundki, żeby zebrać myśli. - "Clair de lune" - rzucił w końcu, pstrykając cicho palcami. Prawdę mówiąc słuchało się tego tak przyjemnie, że gotów był usiąść w kąciku i zapomnieć o swojej planowanej próbie... jakoś odechciało mu się swoich kompozycji po usłyszeniu czegoś takiego. Wydął lekko wargi, zaplatając ręce na klatce piersiowej. - Przepraszam bardzo, że niby teraz mam zagrać coś swojego? Okrutnie, panie Clarke. Koniec końców the show must go on, a Hero wyjątkowo nie wypadało dąsać się po czyimś godnym podziwu występie - mimo wszystko wolał nie dopytywać, od jak dawna w rzeczywistości chłopak nie dotykał pianina. Prawda mogła być zbyt bolesna. Zamiast tego skoncentrował się na wygrzebaniu z torby teczki z nutami i tekstami (albo po prostu papierowym bałaganem, można to nazywać dowolnie). - Dobra, w sumie w kwestii klawiszy mam ustalone jak to będzie brzmiało, ale wykorzystam cię i tak, bo jeszcze tego nie słyszałem z perkusją, więc... Tak, w sumie nie wiem po co mi teraz gitara, raczej perkusja ważniejsza... - zatrzymał się na chwilę z odpowiednimi nutami tuż obok Ezry, z dialogu przechodząc bardziej na monolog, ale jednocześnie odnajdując się w swoim nieco chaotycznym procesie twórczym. Postawił papiery przed swoim towarzyszem, żeby zaraz strzelić palcami i nieznoszącym sprzeciwu gestem pozbyć się na chwilę Krukona sprzed pianina. - Wiem, narzucam się, ale potrzebuję drobnej pomocy po prostu. Jeszcze możesz uciec, jak coś... - Nie musiał wcale patrzeć na nuty ani zapisany pod nimi tekst; przerobił to w głowie i na żywo tak wiele razy, że teraz bez większego problemu mógł zaprezentować Ezrze, jak to powinno brzmieć. Utkwił w nim pod koniec czujne spojrzenie, doszukując się krytyki.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Przewrócił wymownie oczami na niewybredny komentarz Gryfona; był to żart tak wyświechtany jak hogwarcka szata Ezry, a jednak wciąż potrafił rozbawić. Odpuścił sobie zatem dopowiadanie czegokolwiek w tej kwestii, skoro była tak oczywista. Ponadto nie byli z Hero na tym stopniu zażyłości, by wchodzić przesadnie na żarty w tak dwuznacznym tonie. - Hm, nie, po prostu niewprawiony - poprawił go sympatycznie, nie chcąc poprzednio zabrzmieć krytykancko. Była to raczej kwestia nadmiernej ciekawości Ezry i jego denerwującej manii, by doskonalić się w każdą możliwą stronę. Szanował jednak to, że ktoś potrafił dobrać priorytety, odrzucając pozostałą część. I nie wychodził na tym źle, bo ludzie całkiem pozytywnie szaleli na jego punkcie. Ezra również nie odnajdywał w tych płynnych metamorfozach niczego denerwującego; jedynie odrobinę dekoncentrującego, ponieważ wystarczyło odwrócić się na kilka sekund, aby przegapić wachlarz fascynujących zmian, który w tym czasie miał przejść przez muzyka. Chłopak był bardzo roszczeniowy w kwestii tego pianina. Ezra ani przez chwilę nie odwracał na niego spojrzenia, wiedząc, że zbyt mocno doszukiwałby się w jego postawie emocji, szczególnie tych negatywnych. O wiele łatwiej było zepchnąć wątpliwości i własne niezadowolenie z niedoskonałości na drugi plan, kiedy nie odnajdywało się ich odbicia w drugiej osobie. Ezra zatem nawet nie szukał, upajając się muzyką stopniowo i niemal magicznie wypełniającą pomieszczenie. Były różne sposoby wyrażania siebie, a Ezrze najłatwiej to przychodziło właśnie poprzez muzykę, choć jego instrumentalny język zdecydowanie przez ostatni czas zubożał przez częstsze używanie cudzych słów niż nut. Nie było to jednak nic, czego nie dało się cofnąć. - "Clair de lune" - potwierdził Ezra z lekkim uśmiechem, może trochę tęsknym. W codzienności łatwo było się zatracić i po prostu zapominać o tych drobnych, niedostępnych przyjemnościach. Teraz jednak Hero wepchnął go prosto na jedną z nich, przypominając o dawnych marzeniach. Zsunął palce z klawiszy, uśmiechając się lekko na jęczenie muzyka. - Och, trzeba było mówić, że mam grać coś Don Lockharto. Gorzej byś nie spadł, Hero - zaśmiał się z dawką odważnej złośliwości (a co jeśli jest jego dobrym kumplem?). W gruncie rzeczy Ezra starał się szanować każdego artystę, choćby w stopniu minimalnym. Nie on jeden był na świecie, nie tylko jego gust miał znaczenie. - Swoją drogą, mogę cię uznawać za znajomego, nie? Bo mam taki zwyczaj, by nie nazywać swoich znajomych standardowo. Masz niepowtarzalną okazję, by zaproponować mi coś dla siebie i mnie do tego przekonać. Aktualnie moim pomysłem jest "gwiazdeczka", więc przemyśl to dokładnie - ostrzegł go żartobliwie, zerkając na nuty, które podetknął mu Hero. Nie zdążył się jednak im przyjrzeć, bo zaraz został wyproszony z krzesełka. - Myślisz, że tak łatwo mnie spłoszysz? - Pokręcił głową, ustępując miejsca i wsłuchując się w graną kompozycję. Śledził spojrzeniem dłonie Hero, które zdawały się idealnie odnajdywać na biało-czarnej powierzchni. - Hm, to twoja własna kompozycja? Jest bardzo przyjemna rytmicznie. I pozytywna. - Pozwolił sobie wziąć do ręki nuty i niespiesznie przebiegł po nich wzrokiem, nieświadomie nucąc pod nosem, żeby melodia nie uciekła mu z głowy. - Iii na żywo wygląda na prostszą niż na papierze - zaśmiał się, zaraz jednak spoważniał. - W jakim stopniu chcesz używać perkusji? Bo jeśli dobrze rozumiem, pianino ma być instrumentem przewodnim utworu? Ale sam w sobie rytm masz już wyrazisty, więc z gitary też całkowicie bym nie rezygnował - stwierdził w zastanowieniu, nie znając w pełni planów Hero, a przede wszystkim nie mając muzycznego wykształcenia. To były tylko dosyć luźno rzucane uwagi, które mógł zmienić po drugim, trzecim czy siódmym przerobieniu piosenki. - W każdym razie, warto po prostu spróbować i wtedy ocenić - dodał, tym razem samemu odbierając Hero instrument.
Muzyka była świetnym sposobem wyrażania siebie i Hero niekiedy miał wrażenie, że tak było po prostu łatwiej. Skoncentrować się na słowach, ale tych piosenki, a nie wypowiadanych normalnie; posłuchać dźwięków wydawanych przez jakiś instrument, obsługiwany z czułością w każdym geście, choćby najbardziej przepełnionym złością czy irytacją. Był pewien, że występy to jedyne momenty, kiedy można być w pełni tylko i wyłącznie sobą. Wszystkie gierki odchodziły w zapomnienie i liczyło się tylko tu i teraz. - Och, no coś ty. Don Lockharto jest niesamowitym wykonawcą, jak możesz tak mówić? - Powiedział tak, jakby recytował wierszyk w przedszkolu, z beznamiętnością wymalowaną na całej twarzy. Dopiero potem mrugnął do Ezry wesoło, w gruncie rzeczy bardzo ciepło tę uwagę przyjmując. Drażniło go, jak często był porównywany do tego młodego celebryty, który - jego zdaniem - wcale nie był taki niesamowity. Zalatywał kiczem i przypominał zadufanego w sobie narcyza, a Gryfon miał z nim styczności nieco zbyt wiele. Nie twierdził oczywiście, że zna go jakoś bardzo dobrze... Ale wiedział swoje, w dodatku za dużo. Na kolejne pytanie swojego rozmówcy parsknął śmiechem, odrzucając lekko głowę do tyłu. - Tak, ptysiu, zdecydowanie możesz uznawać mnie za swojego znajomego. Zajebiste pytanie, swoją drogą. - Potrząsnął lekko głową, a potem miał już odpowiedzieć całkiem szczerze, ale spoważniał i zmarszczył brwi, wbijając czujne spojrzenie w swojego rozmówcę. Hm.- Czemu mam wrażenie, że wolałbyś nazywać mnie tak, jak nie chcę być nazywany? W każdym razie, Ontario, możesz mówić Ontario. Chociaż "gwiazdeczka" też mi się podoba. A ty? Jakieś preferencje? Cóż, jego utwór z pewnością brzmiał nieco nijak w porównaniu do Clair de lune, a jednak Ezra nie uciekł i wysłuchał grzecznie, nawet z całkiem przyzwoitą dozą zainteresowania. Hero przybrał uśmiech na twarz dość szybko, choć jego cień pojawiał się jeszcze wtedy, gdy śpiewał. Lubił ten utwór i niesamowicie cieszył się, że będzie miał okazję usłyszeć go w wykonaniu kogoś innego. To pomagało nabrać pewnego dystansu. - Moja, moja. Tak jakoś... - Przygryzł odruchowo sam koniuszek paznokcia przy kciuku, nie spuszczając wzroku z Ezry, który przyglądał się nutom. - Nie, nie, pianino najważniejsze, oczywiście. Tak sobie tylko myślę o perkusji jakoś bardziej w tle może, takiej trochę delikatniejszej, nic wielkiego... Chcę zobaczyć jak to będzie w ogóle razem wyglądało. Mam strasznie dużo utworów, które mogę na luzie obskoczyć jednym instrumentem i chciałem sobie pokombinować nad czymś trochę bardziej skomplikowanym, ale to chyba i tak nie do Foolish thing pójdzie. Ale perkusję i tak chcę wypróbować. A gitara to pewnie, tak, ale nie ta, ta jest mugolska, fajniej by brzmiała czarodziejska z ładnym efektem, ale to kiedy indziej... - Machnął ręką, zamykając się w końcu, bo słowotok wszedł trochę zbyt intensywnie. Gryfon szybko odnalazł swoje miejsce przy ustawionych niedaleko bębnach. Nieco nerwowo obrócił pałeczkami kilkakrotnie w dłoniach, spoglądając na Krukona, aż w końcu zaczęli. Sama melodia brzmiała faktycznie niesamowicie, z perspektywy osoby siedzącej z dala od pianina również. Ontario zignorował przyjemny dreszczyk dumy, który przemknął mu po karku; zajął się perkusją, próbując jakoś dopasować całość i spełnić swoją wizję. - Wiesz co, grasz naprawdę dobrze - poinformował Ezrę gdy zrobili przerwę. W tym czasie mógł pokreślić trochę nut. Na jakąś chwilę zamilkł, choć nieobecnym spojrzeniem kilka razy zahaczył także o Clarke'a. - Uczyłeś się jakoś kiedyś? I w ogóle pianina, czy czegoś jeszcze?
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
- Oczywiście, że jest, dla dwunastoletnich dziewczynek - dopowiedział, kręcąc głową z uśmiechem. Uważał, że akurat Lockharto wraz z mierną muzyką wybił się na ładnej twarzyczce i dużej scenicznej charyzmie. Ani to było godne pozazdroszczenia, ani potępienia. Nie można było powiedzieć, że na sławę sobie nie zapracował. - Ptysiu? - zaśmiał się, patrząc na muzyka z rozbawionym niedowierzaniem. Miał nadzieję, że było to przezwisko zainspirowane nadzwyczajną słodkością aparycji Krukona! - No co, chciałem oficjalną zgodę na chwalenie się znajomością z tobą. - Przewrócił oczami, jakby to było oczywiste, że chodziło mu tylko o pasożytnicze spijanie śmietanki ze sławy Hero. Zaraz jednak płynnie przeszedł na niewinną minkę (co za gra aktorska!), gdy muzyk obdarował go czujnym spojrzeniem. - Nie przeczę, że zabawnie jest obserwować ludzi, kiedy pojawia im się na twarzy ten wyraz irytacji albo jak poprawiają mnie milionowy raz, ale aktualnie daję ci fory, nie gardź nimi. Nawet jeśli ostatecznie zrobię po swojemu, ale Ontario mi się podoba. Tak się chyba nazywa prowincja w Kanadzie, nie? - Przypomniał sobie, pstrykając palcami, jakby chwycił ten pomysł z powietrza. Ezra miał naprawdę fantastyczny humor i to od momentu wejścia do teatru, ale Hero tylko to potęgował. - Cóż, większość ludzi nazywa mnie po prostu Ezra, bo chyba ciężko jest znaleźć na to jakiś zamiennik czy zdrobnienie. Jestem z tym pogodzony. Nie można było porównywać muzyki poważnej do popularnej; miały oddziaływać w całkowicie różny sposób na słuchaczy i obie były tak samo ważne. Z całym szacunkiem, nie dało się słuchać Bacha przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Utwór Hero był niezwykle przyjemny i nie drażnił, nawet po tej pięknej francuskiej kompozycji. Wyrozumiale i cierpliwie słuchał monologu chłopaka, domyślają się, że przemawiały przez niego niemal ojcowskie uczucia, co do tego utworu i zwyczajnie chciał być dobrze zrozumiany. Wcale nie musiał się tak bogato tłumaczyć, Clarke uznał to jednak za coś pozytywnego - czuł się traktowany prawie jak partner do rozmowy na podobnym poziomie, a nie jedynie mała pomoc techniczna "z braku laku". Odwrócił się w końcu prosto do instrumentu, by spełnić oczekiwania Hero. Miał wrażenie, jakby ciążyła na nim jakaś presja, przez co tak naprawdę nie dostrzegał pełnego brzmienia, zharmonizowanego z działaniami Thìdley'a. Skupiony, postrzegał melodię wyłącznie jako sekwencję nut, pojedyncze dźwięki, a nie różnorodną warstwę brzmieniową. - Dziękuję - zaśmiał się lekko, przyjmując komplement z uczuciem dumy. Wzrok Ezry pomknął do tych wszystkich przedmiotów, które czekały na sprzątnięcie. Kiedy więc Hero zajął się kreśleniem czegoś na nutach, Ezra wstał od instrumentu; to był koniec przedstawienia na ten moment. - Znajoma nauczyła mnie kiedyś grać, nigdy nie miałem jakiegoś takiego profesjonalnego mentora. Kilka wskazówek, samodyscyplina i chyba po prostu dobry słuch muzyczny, to wszystko. Nigdy nie miałem pieniędzy na zakup pianina, nie mówiąc już o jakimś bardziej fortepianie, więc ostatecznie jakoś się to wszystko rozmyło... Ale ogólnie znam też parę chwytów na gitarę, te podstawowe. Może zagrałbym coś na ognisku dla pijanych ludzi, którzy nie będą tego oceniać - odparł żartobliwie, składając długie i śliskie peleryny. Hero chyba pamiętał o reszcie umowy?