To niezwykłe miejsce powstało dosłownie kilka lat temu jako opozycja do kostycznego (w mniemaniu wielu młodych artystów, aktorów, scenarzystów i reżyserów) Magic Royal Theatre. New Magic Theatre to scena awangardowa, promująca nowych artystów, ich świeże, często bardzo kontrowersyjne pomysły, eksperymenty twórcze. Tutaj możesz spodziewać się dokładnie wszystkiego, począwszy od aktorów biegających wśród widowni i mierzących ci obwód czaszki, poprzez przyczepione do baloników puszki pigmejskie kołyszące się pod sufitem, aż po milczące, nieruchome postaci oplecione złocistymi smugami światła będące metaforą... właściwie nie wiadomo czego, interpretacja zależy od ciebie! Wewnątrz znajduje się mała kawiarnia, w której toczą się najdziwniejsze rozmowy, widzowie mogą porozmawiać z aktorami lub reżyserem, przedyskutować pewne aspekty sztuki, wyrazić swoje zdanie. Jak wygląda scena? To trudne pytanie, gdyż wystrój zmienia się zależnie od potrzeb - raz widownia znajduje się na scenie i chcąc nie chcąc, stajesz się częścią przedstawienia, kiedy indziej obserwujesz wszystko z góry albo siedzisz bezpośrednio na podłodze. To z pewnością ciekawe doświadczenie, choć nie wszystkim odpowiada.
Puszczam mimo uszy Twoje żałosne docinki. Żałuje, że moje wcześniejsze ćpanie nie było doprawione odrobiną Felix Felicis, bo byłoby mi łatwiej przekonać Cię do tej roli, a przy okazji może wiedziałbym jak uporać się z Twoim charakterkiem. Na całe szczęście przechodzimy jednak do pracy. Nic tak nie pozwala odejść od negatywnych emocji jak gra aktorska, nawet jeśli robimy to na takim poziomie zaawansowania jak dzisiaj. W przeciwieństwie do Ciebie, znam ten scenariusz jak własną kieszeń. Codziennie powtarzam go w pamięci, w poszczególnych linijkach odnajdując ostatki utraconego przeze mnie człowieczeństwa. - Tak o mnie mówią – odpowiadam bez patrzenia w tekst. Na mojej twarzy mimowolnie pojawia się uśmiech, bo ten tekst pozwala na moment poczuć się wolnym. Daję Ci się zapoznać z opisem sceny, a następnie gdy unosisz wzrok, mówię dalej - Nie wiem. To miasto ma swoje momenty, ale czasem sprawia, że mam ochotę rzucić zaklęcie tarczy i odciąć się od wszystkiego. Spoglądam na Ciebie i zachęcam gestem ręki do kontynuowania tej gry. Czy podołasz?
W oczach Adeli, gdy Will zamknął mordę i skupił się na graniu, atmosfera stała się wielokrotnie bardziej przyjazna, tak jakby większość mankamentów jego osoby znikała, gdy zaczynał wcielać się w postać. Więc dlaczego tu mieszkasz? Nie powinieneś być w Greenwich? – odczytała ze scenariusza dwa pytania, wpatrując się w Williama przeciągłym spojrzeniem, tak jakby próbowała ze zmarszczek, uśmiechu, rys twarzy wyczytać cokolwiek na jego temat. W gruncie rzeczy czytanie scenariusza było o tyle problematyczne, że Adela nie miała pojęcia co stanie się później. Nie znała intencji postaci, a więc trudno było jej od razu wcielać się w tę rolę. Niemniej, robiła co mogła, szczególnie biorąc pod uwagę brak umiejętności i rozwiniętego warsztatu aktorskiego. Tym sposobem przebrnęli przez całą scenę, a potem przez kolejną. Honeycottówna robiła wszystko, by możliwie jak najlepiej oddać emocje odgrywanej postaci, nawet jeśli w takim oderwaniu faktycznie graniczyło to z cudem. Gdy w końcu uporali się z tą częścią, musieli kończyć – wkrótce miał się rozpocząć spektakl, w końcu był piątek. Honeycott obiecała Williamowi, że da mu znać, co ze spektaklem., po czym pożegnawszy się z nim, opuściła teatr. Mimo zaproszenia, nie chciała oglądać sztuki.
Nie da się ukryć, że nadal żadna z Ciebie aktorka, choć wierzę, ze jestem w stanie wyrzeźbić z Ciebie przyzwoitą artystkę – może bardziej rzemieślniczkę niż gwiazdę kina, ale na ten moment mi to wystarcza. Pod warunkiem, że finalnie się zgodzisz.
Przebiegamy przez kolejne sceny i widzę, że dość dobrze rezonujesz z postacią, bo mimo braku znajomości jej pełnego obrazu i tego co za nią stoi, dobrze odgrywasz emocje, których od Ciebie oczekuję. Mimo całej przeprawy z Tobą i tym, że jesteś gówniarą, przekonuję się, że jesteś idealnym odzwierciedleniem tej roli, niewiele odstającym od mojej żony. Nawet jeśli wielokrotnie mniej utalentowanym.
Nasz czas jednak się kończy. Żegnam się powściągliwie, czując się jednocześnie spokojniejszy, jak i zaskakująco przygnębiony.
Wracam do klasycznej pracy teatru. Otwieram garderoby, witam pracowników, którzy teleportują się wprost na salę – garderobiane, fryzjerów, aktorów, speców od dekoracji. Spektakl zaczyna się za półtora godziny, musimy być gotowi na wszystko. Upewniam się, że cała ekipa jest, a następnie wypowiadam w ich stronę wspierające wezwanie do działania, oczywiście wciąż z uśmiechem na twarzy. Upewniam się, że też, że mamy pełną obstawę na kasach i w ochronie, po czym ruszam do garderoby, by przygotować się do spektaklu.
Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że w momencie, w którym zacząłem grać w musicalach, musiałem poświęcić sporo uwagi na inne dziedziny z zakresu Działalności Artystycznej. Samo aktorstwo nie wystarcza mi, żeby dobrze radzić sobie z wyzwaniami musicali, dlatego od kilku lat sporo uwagi poświęcam instrumentom, a także śpiewowi i tańcowi. Oczywiście, nie jest to tak duża skala jak na początku mojej kariery, niemniej wciąż to robię i ze względu na przygotowanie spektaklu z Adelą, planuję robić to z większą intensywnością.
Tego dnia wstaję o 6 rano, by przyjść do teatru o godzinie, która nie zaburza pracy nikomu - ani biuru, ani technikom, ani tym bardziej aktorom. Jestem umówiony z jedną przyjaciółką na wspólne ułożenie i przećwiczenie układu tanecznego, który mam wykorzystać w moim opus magnum.
Gdy przychodzę na miejsce, Diana już na mnie czeka. Jest prześliczna, a jej rude loki sprawiają, że na moment zapominam o przepięknej Bridget, czy nawet mieszającej mi w głowie Adeli. Nie mam jednak czasu na zachwyty nad tą niewiastą, bo bierzemy się do pracy. Z pomocą zaklęcia Cantabunt Mihi odpalałam pianino i gitarę, a Diana robi to samo z perkusją. Nie jest to idealna melodia, ale wystarczająca, byśmy mieli do czego tańczyć.
Bierzemy się do pracy. Proponuje kobiecie sekwencje ciekawych, aczkolwiek dość skomplikowanych figur, a ona dodaje swoje uwagi i propozycje. Cieszę się, że umówiłem się akurat z nią. Nie onieśmielam jej, a na dodatek ma świetne pomysły.
Zabieramy się do tańca. Nie jest to żaden określony styl taneczny, charakterystyczny dla turniejów, a raczej nasz własny układ, mieszczący się w granicach tańca nowoczesna, ale zawierający elementy stepowania, czy jazzu. Jest w nim też bardzo wiele charakterystycznej dla tanga namiętności, jednak zmiękczonej, bo w gruncie rzeczy postacie, które mają go tańczyć dopiero się poznają. Najpewniej powinien zatrudnić choreografkę, co też planuję zrobić, ale na tym etapie chciałbym stworzyć jeden układ sam, by dodać scenie autentyzmu.
Ćwiczę równowagę, wystukuję rytm, dbam o każdy detal, by mój taniec nie stracił na jakości. Skupianie się na samym układzie nie jest łatwe, gdy mam jeszcze rolę do odegrania. Wykorzystuję sekwencję by skraść Dianie buziaka i dotknąć jej talii. Patrzę na jej śmiech i wiem, że doceniła ten "zalot". Moja twarz nie pokazuje prawdziwych emocji, bo jestem świetnym aktorem. Całus jest elementem choreografii, czymś co mam odegrać także w przestawieniu. Skoro jednak moja sceniczna partnerka myśli, że robię to z namiętności, to w sumie też dobrze. Lepiej być w jej łaskach.
W pewnym momencie jestem jednak o krok od schrzanienia choreografii. Prawie upuszczam kobietę, podczas jednego z cięższych podnoszeń. Nie zapominam o byciu szarmanckim dżentelmentem i ratuję kobietę moim kosztem. Wspólnie opadamy na ziemię z tym, że ja na twarde teatralne deski, a moja urocza towarzyszka na mnie, co w znacznym stopniu amortyzuje jej upadek i osłabia ból. Ja cierpię, a Ty śmiejesz się i mnie całujesz. Po Twoim zachowaniu wiem, że wzięłabyś mnie tu i teraz, ale jakoś wcale nie mam na to ochoty. Dziwne.
Wymuszam na Tobie powrót do ćwiczeń. Podnosimy się i mimo mojego narastającego i nieprzemijającego bólu pośladków, tańczymy dalej. Cierpienie nie powstrzymuje mnie przed intensywnym ćwiczeniem przez dwie godziny, z czego powoli przestajesz być zadowolona. Mam to w dupie. Nie jesteśmy tu z powodu amorów, nawet jeśli jesteś prześliczna. Liczy się robota, bo chcę zrobić wszystko, by dowieźć możliwie jak najlepszy spektakl. Po dwóch godzinach ćwiczeń, widzę, że robię postęp. Nie jest to jakieś niewiadomo co, ale mogę dać spokój. Przynajmniej na dziś. W ramach rekompensaty zabieram Cię na lunch. + /zt
Premiera mojej odsłony "Merlin Wizard Superstar" zbliża się wielkimi krokami. Serce rwie mi się do tej sztuki, umysł zapomina o trudnościach, które każdego dnia serwuje mi moje życie po duchowej śmierci. Kompletuję obsadę, tworzę rozwiązania i z udziałem wybitnych muzyków reinterpretuję utwory, tak by dopasować je do nowego spojrzenia na to wybitne dzieło. Wydaje się, że wszystko pójdzie wyjątkowo sprawnie, bo dość szybko zaczynamy próby i kompletujemy cały zespół. Niestety, na pewnym etapie pojawiają się trudności...
Moja ulubiona kostiumografka przedwcześnie rodzi dziecko, co mocno krzyżuje mi szyki. Stroje powinienem mieć gotowe za kilka tygodni, tymczasem kolekcja jest zrobiona do połowy, a ja nie mam dla niej żadnego dobrego zastępstwa. Rozsyłam wici, szukam kontaktów, aż w końcu znajoma znajomego dzieli się ze mną informacja o postaci pewnego projektanta, który całkiem niedawno zaczął nauczać w Hogwarcie. Nie wiem, czy mogę oddać w jego ręce ten temat, ale pilnie potrzebuję pomocy, więc dochodzę do wniosku, że takie rozwiązanie będzie najlepsze. Kontaktujemy się, a gdy ten przystaje na spotkanie, dogadujemy konkretną datę w teatrze.
Czekam na niego w moich artystycznych włościach. Nie jestem pewien, czy zgodzi się pomóc, ale liczę, że zobaczenie starannych prac poprzedniczki i odpowiednia ilość galeonów, zachęcą go do pracy nad projektem.
Od kiedy kupiłem sobie mieszkanie strasznym jestem biedakiem. Okazało się, że bycie znanym projektantem w Hiszpanii jest bardziej dochodowe niż nauczycielem DA w Anglii i mój styl życia, który polegał na tym, że kompletnie nic mnie nie obchodzi i wydaje sobie pieniądze na co chcę - jest dość zdradliwy. Na tyle, że kiedy tylko znajoma wspomina o jakiejś nowej pracy - ja natychmiast się zgadzam. Moim celem jest udawać umiarkowanie zainteresowanego, ale nie wiem jak mi to wyjdzie, bo mam jechać do teatru, a całe wieki nie pracowałem z aktorami. Chyba tylko na początku mojej kariery, miałem tam jakiś krótki staż, ale zazwyczaj nie łatwo było się tutaj dostać. Wchodzę do teatru, rozglądając się ciekawsko po nietypowo pustym pomieszczeniu. Mam na sobie złotą szatę magiczną ze zwiewnego materiału, której tren ciągnął się za mną. Mój dekolt w niej był tak głęboki, że gdybym był kobietą niewiele pozostawiałbym dla wyobraźni. W końcu widzę w oddali sylwetkę właściciela teatru, do którego macham niefrasobliwie na powitanie i przyspieszam kroku. Zbliżając się do niego z ekscytacją stwierdzam, że to faktycznie William Carter. Automatycznie sprawdzam czy moje rude loki są idealnie ułożone i gratuluję sobie użycia zaklęcia do wydłużania rzęs przed przyjściem. - Hej! Jestem Issy Rain - witam się z czarującym uśmiechem. William jest jedną z tych osób, przy których moje buty na podwyższonym obcasie kompletnie nic nie dają, bo jego wzrost był zbyt imponujący, więc wyglądałem przy nim bardzo bezbronnie i delikatnie. - Na żywo wyglądasz super imponująco, jestem fanem więc rezerwuję sobie potem foteczkę, żebym mógł powiesić nad łóżkiem - gadam sobie, ewidentnie niezbyt spięty jeśli to miała być prawdziwa rozmowa o pracy i rozglądam się jeszcze raz wokół. - Ach, uwielbiam zapach teatru! Dawno tu nie byłem, wcześniej pracowałem zwykle na pokazach mody... Dobra, prowadź mnie gdzie tylko chcesz - przerywam w końcu paplaninę, odwracam się do Williama i mrugam do niego wesoło. Zakładam, że będzie to miejsce gdzie są stroje, ale jeśli wolałby mnie zaprosić do swojego gabinetu prywatnego czy coś, nie miałbym też nic przeciwko.
W końcu projektant się pojawia i robi na mnie naprawdę dziwne wrażenie. Jego wyjątkowy strój, zadbany wygląd i sposób bycia są bardzo widoczne nawet dla mnie, przekonuje mnie to jednak, że trafiam na odpowiednią osobę. Jeśli projektant przyłoży choć połowę takiej staranności, kreatywności i swego rodzaju dziwaczności do projektu kostiumów do spektaklu to bez wątpienia to zagra.
- Cześć Issy – witam się z serdecznym uśmiechem, zachowując jednak większy dystans w postawie czy mimice – Will.
Wyciągam do niego dłoń, pieczętując znajomość stanowczym uściskiem dłoni. Trudno mi ocenić, czy jego komplementy to zwykła kurtuazja, czy może jednak faktycznie jest moim fanem, niemniej przyjmuje to z uśmiechem. W końcu miły ze mnie gość.
- Myślę, że w mojej wizji przedstawienia, Twoje doświadczenie przy pokazach mody sprawdzi się w punkt – podsumowuję, po czym zgodnie z jego prośbą (w mojej ocenie brzmiącą niejednoznacznie), prowadzę go do większej garderoby. Nim zacznę gadkę o spektaklu i wizji, pokazuję mu to co przygotowała poprzednia projektantka. Daje czas na zapoznanie się, ocenę i refleksję. Nie chcę, żeby czuł presję, bo ona szkodzi sztuce.
Unoszę tylko brwi na widok tak zachowawczego powitanie i nadal uśmiecham się czarująco. Wyciągam dłoń ku Willowi i na jego stanowczy uścisk, ściskam go delikatnie niczym mgiełka, bo przecież próby bycia jakkolwiek bardziej męskim przy nim, w mojej szacie, postawie i ogólnokształtnym wyglądzie, byłyby wręcz komiczne. Nic nie mówi na moją prośbę o foteczkę na co wzdycham pod nosem, poprawiając po raz setny rude loki. Idę sobie za nim i słucham jak ten bardzo spokojnie zauważa plusy mojego bycia projektantem. - No to dosko, pokaż na czym ma działać - oznajmiam i beztrosko wsuwam mu rękę pod ramię, jakbyśmy znali się co najmniej sto lat. - Kogo ty będziesz grał? Albo czy będziesz kogoś grał, bo chyba nie jestem nawet tego pewny! I czy tu już masz stroje? Jeśli nie masz chociaż części mogę cię od razu pomierzyć - paplam sobie idąc przy znacznie wyższym mężczyźnie. W końcu docieram do garderoby, puszczam pośpiesznie jego ramie i biorę do ręki różdżkę. Po kolei wyciągam zaklęciami stroje przyglądając się im z uwagą. Na niektóre wyrażam czystą ekspresję i zaangażowanie, na inne z lekkim grymasem odsyłam z powrotem ku wieszakowi. - Część jest super. W niektórych trzeba poprawić rzeczy bardzo praktyczne, nudzi mnie robienie tego, ale na przykład ten co założy to będzie czuł się bardziej nagi niż bez tego - oznajmiam bardzo wprost pokazując jeden z bardzo obcisłych ciuszków. - Jeśli to tancerza, musimy to zmieniać. Ludzi mają zwracać uwagę na układ, a nie zauważać inne sprawy. Jeśli główniejszej roli... gdzie tu jakiś podpis jest... no to jeszcze gorzej - mamroczę i próbuję ogarnąć czyj jest strój który wziąłem. - Ale ogólnie jest dobrze, czuję motyw do którego mogę dołożyć resztę, ale będzie dobrze jak przedstawisz mi całą swoją wizję - kończę odwracając się ku mężczyźnie i dramatycznym gestem kładę dłoń na jego klacie. - Powiedz mi co ci leży na sercu - proszę mrugając i machając długimi rzęsami, po czym ze śmiechem wracam zerknąć na ciuszek, który mi bardziej przypadł do gustu.
Jego bezpośredniość, brak oporów w kontakcie fizycznym jest dla mnie w pierwszej chwili bardzo krępujący. Nie przywykłem do mężczyzn zachowujących się wobec mnie w ten sposób, jednak z czasem doceniam taką postawę. Jeśli mamy razem stworzyć kostiumy, to musimy w miarę rozumieć wzajemne intencje i plany, a tego nie da się osiągnąć będąc skrytym.
Jednak, czy ja w ogóle potrafię nie być skrytym?
Wchodzimy do garderoby, a ja od razu doceniam jego zaangażowanie. Pytania, które zadaje noszą znamiona ciekawości, są jedna bardzo precyzyjne i dotykają naprawdę istotnych tematów, co pokazuje profesjonalizm projektanta.
- Gram Merlina - tłumaczę mu, bo choć reżyserowanie i granie głównej roli nie jest czymś oczywistym, to moje narcystyczne zapędy bardzo często do tego prowadzą - Mam może z dwa kostiumy dla siebie, z czego jeden nieskończony, więc zdjęcie miary to spoko pomysł.
Spodziewałem się, że po wejściu do garderoby będzie jeszcze się targował w kwestii stawki albo rozważał rezygnację ze względu na skalę projektu. Wydaje się jednak entuzjastyczny, skupiony i bardzo profesjonalny, co sprawia, że jestem w stanie uwierzyć w to, że ten projekt ma jeszcze szansę powodzenia. Słucham więc z uwagą komentarzy, które kieruje w stronę poszczególnych kostiumów i staram się zaufać, bo to najmądrzejsze co mogę zrobić.
- Zależy mi, żeby było rockowo i odważnie. Wiesz, żeby to nie były jakieś popłuczyny po tej historii, tylko coś co serio robi wrażenie. A ze względów praktycznych: fajnie, żeby tancerze mieli komfort i nie musieli martwić się, że kostium pęknie... - tłumaczę moją wizję z entuzjazmem, ale też bez zbędnych szczegółów, które uważam jednak za jego domenę. Pozwalam sobie też na odrobinę humoru - Mi może pęknąć, to zawsze wywołuje entuzjazm widowni. A tak serio - mój komfort nie jest szczególnie ważny, ja dużo zniosę, a wizualia są jednak istotniejsze. Byle bez obcasów i bardzo wysokich kapeluszy, bo za kulisami jest dość nisko, a ja i tak przekraczam normę
Obserwuję pracę Raina i dochodzę do wniosku, że jeśli jego pomysły i umiejętności choć w połowie sięgają entuzjazmowi i zaangażowaniu, to jestem w naprawdę dobrych rękach.
- Chcę Ci zaufać - mówię w końcu, dość wylewnie jak na moje standardy - Tak jak ja, jesteś artystą, więc znasz się na swoim fachu najlepiej. Mam wrażenie, że moje wcinanie się tylko zniszczy Twoją pracę.
Widziałem setki kostiumów, nosiłem wszystkie możliwe tkaniny, ale jednak wciąż nie czuje bym miał prawo się nadmiernie rządzić. Pewnie, to moje zlecenie, ale jednak wiem, że po ludzku Issy zna się lepiej.
Kompletnie ignoruję fakt, że mój kompan wydaje się być znacznie bardziej wycofany niż ja. Już dawno nauczyłem się, że mój ekspresyjny styl bycia uchodzi często płazem, bo ludzie mają tendencję do mówienia "ah, bo to artysta, to widać", jakby fakt że nim byłem pozwalał mi na więcej niż innym. A ja skwapliwie to wykorzystywałem. - Oczywiście - mruczę pod nosem kiedy przyglądam się jeszcze strojom i słyszę odpowiedź Williama. Zakładam, że on jest największą gwiazdą wśród występujących, więc nie jest dziwne, że sam się obsadził w głównej roli. - Świetnie to zaraz to zrobimy - mówię i wyciągam rózdżkę z kieszeni mojej szaty, by machnąć dłonią, a koło nas natychmiast pojawiła się miarka, kawałek pergaminu oraz pióro unoszące się w powietrzu. Poszedłem jeszcze sprawdzać jak wyglądają jego stroje. - Potrzebuję też scenariusza, muszę znać sceny by wiedzieć co będzie pasować - przypominam mu jeszcze kiedy zerkam na jego poprzednie stroje. Zaczynam wymieniać materiały i kolory, charakterystyczne elementy, pomysły które wpadają mi na poczekaniu, nawet nie zauważam, że w międzyczasie moja miarka próbuje sama zmierzyć obwód bicepsa Williama, coś nieporadnie go oplatając. Dopiero jak się odwracam widzę co robi i macham dłonią ze zmarszczonymi brwiami. - No co ty robisz? - pytam magicznej miarki, jakby miała mi odpowiedzieć i sam ją łapię, by lepiej nią pokierować i zacząć mierzyć najpierw najprostsze rzeczy jak konieczna długość rękawów czy nadgarstki. Pióro obok zapisuje każdą miarę, którą wypowiadam na głos. Słucham też uważnie co mówi Carter, uśmiechając się pod nosem jak mówi o entuzjazmie publiczności przy porwanych koszulach. Dopiero zatrzymuje się kiedy wspomina o obcasach, a ja właśnie brałem miarę z jego talii. - Czy twoja rola nie powinna mieć obcasów? - pytam przypominając sobie sztukę i zerkając na wysokiego mężczyznę. Faktycznie to mogłoby być kłopotliwe, ale miałem wrażenie, że to pasuje do wizji. - Kapeluszy też nie lubię - dodaję, by chociaż w tej kwestii go uspokoić, a potem spokojnie wracam do brania pomiarów. Na jego słowa uśmiecham się jak chochlik i chichoczę na jego słowa. - Jeszcze żaden mężczyzna, który mi zaufał potem tego nie żałował - rzucam sobie żartobliwie dwuznacznie i mrugam do Williama beztrosko. - No dobrze, jeśli chcesz zdać się na mnie, tak zrób. Nie musisz się niczym przejmować. Ależ jesteś wysoki - wzdycham, bo stwierdzam żałośnie, bo musze stanąć na palcach, by dobrze zmierzyć obwód jego karku.
- Jasne, już Ci podaję – odpowiadam, po czym wzywam scenariusz różdżką. Chwile zajmuje zanim egzemplarz doszybuje z mojego gabinetu tutaj, niemniej nie narzekamy na nudę, bo w tym czasie Issy zaczyna ściągać ze mnie miarę. Gdy w końcu scenariusz dociera, od razu podaję go projektantowi do ręki – Pisz po nim, rysuj, co tylko potrzebujesz. W razie czego dostarczę ci kolejny. Choć zazwyczaj jestem chłodny i wycofany (ale oczywiście maksymalnie profesjonalny), teraz przyglądam się z zainteresowaniem pracy mężczyzny. Nawet w tak głupich gestach, jak problemy dotyczące wymierzenia mnie, dostrzegam pasję i specyficznego, mocno artystyczne podejście, które czyni tego człowieka ciekawszym. Ba, nawet nie irytuje mnie jego roztrzepanie, co zdarza mi się naprawdę rzadko, nie licząc chyba jedynie małej Honeycottówny. - Może i powinna, ale przed tym muszę zainwestować w przebudowanie kulisów, bo obecne są tak niskie, że z trudem tam wchodzę w płaskich butach – odpowiadam, od razu starając się wyjaśnić moje podejście do tematu – Nie myśl, że jestem jakiś uprzedzony, w innym teatrze grywałem w platformach i kilkunastu centymetrach obcasa. W Issym można dostrzec swego rodzaju queer, ja zaś jestem stereotypowym samcem. Nie chcę jednak, by patrzył na mnie jako osobę nieskorą do przekraczania ram. Uważam się za wybitnego aktora i artystę, a tego nie da się osiągnąć bez elastyczności i otwartości na wychodzenie poza swoje emploi. - Wspaniale – odpowiadam, gdy obiecuje mi, że mogę na nim polegać – Mam dużo zmartwień z tą premierą, więc jeśli nie będę musiał denerwować się chociaż kostiumami, to to będzie postęp. Aż sam jestem zdziwiony jak bardzo robię się otwarty. Rzadko kiedy paplam aż tyle, a już na pewno nie przy obcych mężczyznach. Moja mowa jest przeznaczona dla przyjaciół i pięknych kobiet, więc sam jestem zszokowany z jaką łatwością Issy wyciąga ode mnie kolejne słowa. - Jeśli potrzebujesz, to tam jest stołek – wskazuję w róg pomieszczenia, zastanawiając się jak to rozegrać, by nie czuł się skrępowany – Może być trochę za wysoki, bo należy do mojej makijażystki, która jest dużo niższa od ciebie, ale może będzie ci ciut wygodniej.
Rozglądam się za scenariuszem, który wkrótce ląduje w moich dłoniach. Przeglądam go pobieżnie i lekko marszczę brwi. - A ten jest czysty? Masz jakieś notatki typiarki poprzedniej? Muszę wiedzieć do której scen już stroje są zrobione i które idą gdzie. Przyjdę też na jakieś próby, zagadam z kimś kto robi scenografię... Matko strasznie dużo rzeczy mnie czeka, mam nadzieję że zapłacisz mi miliony, wtedy spłacę mieszkanie i kupię sobie... hm co sobie kupić? Może motor! Moje szaty pięknie unosiłyby się za nim podczas lotu. Nagle moje gadanie przybrało szalony obrót. Zaczęło się od tego co faktycznie potrzebowałem, by zająć się odpowiednio strojami, a przeszło na wyobrażenia w których posiadałem motor (na który nawet nie miałem prawa jazdy). Orientuję się, że właśnie zawiesiłem się przy kostce Williama, więc potrząsnąłem głową, by wrócić do tego co było serio ważne. Całe szczęście, że aż tak nie drażni go moje roztrzepanie, bo właśnie wykazałem je w pełnej krasie. Ale w końcu Isolde zawsze powtarzała, że składałem się głównie z kreatywności i uroku osobistego. Kiedy ten zaczyna tłumaczyć się coś, że nie przeszkadzają mu obcasy, uśmiecham się miło i klepię go po ramieniu. Większość aktorów była bardziej w jego stylu, tak by przemawiać swoją urodą do każdej Grażyny oglądającej sztukę; ale każdego rodzaju artyści zazwyczaj byli bardzo otwarci, więc dobrze się wśród nich czułem, a z Carterem jest podobnie. - Jasne, nie wątpię, pewnie na wyścigi w obcasach wygrałbyś ze mną... Może spróbuję zrobić jakąś ich iluzję... Gdybym nałożył odpowiednie zaklęcia na jakiś rezonujący z magią materiał, może mógłbyś mieć płaskie buty, które wyglądają na wysokie... - zastanawiam się, po raz kolejny przerywając mierzenie, ale za to macham ręką na moje notatki, by ten pomysł od razu się w nich pojawił. Zerkam na niego z troską kiedy mówi o swoim przepracowaniu. - Jestem również świetnym masażystą po godzinach - oznajmiam z pewnością siebie, chociaż to tylko jakieś czcze przechwałki, przeplatane chichotem nad swoją bezpośredniością. William strasznie się martwił moim ewentualnym skrępowaniem, a przecież kompletnie nie musiał. Wiedziałem, że nie jestem najwyższy i może nie byłem z tego zadowolony przy dwumetrowych uczniach, ale obok przystojnego aktora niespecjalnie mi to przeszkadzało. Może dlatego, że nie byłem stereotypowym mężczyzną, z taką łatwością mnie tolerował? Nie czuł też najwyraźniej chęci zaimponowania mi jak jakimś pięknym kobietom, ale jestem skłonny mu to póki co wybaczyć. Przyzywam różdżką krzesło i wskakuje na nie w miarę zwinnie, przytrzymując się ramienia Cartera, po czym odwracam go tyłem do mnie. - Faktycznie nieporęczny ten stołek. Nie wyobrażałem sobie naszego pierwszego spotkania, że będę pochylał się nad tobą, próbując zmierzyć bary - oznajmiam, a moje palce gładko błądzą po ramionach mężczyzny, sam zaś wracam do zarzucanie cyframi. - Mam nadzieję dostanę też kilkanaście biletów na występ by móc się pochwalić strojami? Och, kogo powinienem zaprosić - wplatam jeszcze równocześnie przekładając miarkę, by okręciła się magicznie wokół jego klatki piersiowej, a wcześniej bezpardonowo unoszę mu ręce do boków, by ułatwić sobie sprawę.