W tym małym i dusznym sklepie można kupić wszelakie magiczne zwierzaki. Od pięknych śnieżnych sów, poprzez ropuchy, a skończywszy na kotach. W asortymencie jest tu także pokarm dla różnych zwierząt, oraz wszelakie odżywki i klatki. Przypominamy o punktowych limitach ilości posiadanych zwierząt!
Dostępne przedmioty:
► Akcesoria dla zwierząt (grzebyki, obroże itp.) ► Klatka dla wybranego zwierzaka ► Pokarm dla zwierząt ► Bahanocyd - 55g ► Magiczna siatka do łapania stworzeń wodnych - 65g ► Magiczna siatka do łapania stworzeń lądowych - 65g ► Magiczna siatka do łapania stworzeń podniebnych - 65g ► Rękawice ze skóry węża morskiego - 120g ► Łańcuch Scamandera - 200g
Zwierzęta oznaczone * uznawane są za trudnodostępne – aby je kupić, należy rzucić kostką.
Spoiler:
1, 2 - Sprzedawca patrzy na ciebie nieufnie i zdaje się zbywać wszystkie pytania dotyczące stworzenia, które chcesz kupić. W końcu próbujesz zdobyć informacje bardziej natarczywie, a mężczyzna peszy się i oznajmia, że nigdy nie było tu takich zwierząt. 3, 4 - Nie ma żadnego problemu! Sprzedawca wszystko ci wyjaśnia, daje mnóstwo rad i oczywiście, dokonujesz zakupu. Możesz wrócić do domu z nowym pupilem! 5, 6 - Hm… Nie, chyba nie ma tutaj takich stworzeń… Sprzedawca z tajemniczym uśmieszkiem odmawia, chociaż wcale nie próbuje cię zbyć. Rzuca dziwnymi aluzjami, które jedynie podsycają twoją ciekawość. Ostatecznie okazuje się, że tego zwierzęcia nie ma akurat teraz – możesz spróbować innym razem.
Współczuł dziewczynie problemów w nauce, tak jak i każdemu kogo znał chociaż z widzenia, ponieważ, na ich nieszczęście, by pracować za sensowne pieniądze po szkole, musieli zdać ostatnie egzaminy jak najlepiej, ponieważ właśnie papierka z ocenami ich testów pożądali potencjalni pracodawcy. Zapytanie się sprzedawcy o możliwość zakupu odpowiedniego artykułu też nie było złym pomysłem, jedna nie chciał robić z siebie większej mimozy niż był i postanowił, że zda się na siebie podczas dokonywania zakupu. Przepuścił dziewczynę przed siebie, pozwalając jej zapłacić za jeża, a gdy skończyła, samemu kupił transporter, w którym umieścił jeża, po czym dopłacił jeszcze za czasopismo o jeżach i wziął wszystko ze sobą. -Ładne imię- skomplementował wybór imienia przez Christine. Samemu jeszcze nie wpadł na nic, ale miał na to dużo czasu i osoby, które mu pomogą, gdyby nic kreatywnego nie wymyślił w najbliższym czasie.
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Gdy Julius dokonywał zakupu swojego jeża, Kryśka przyglądała się swojemu Tuptusiowi. Mały, białawy jeżyk siedział zwinięty w jednym kącie transportera. Pewnie minie trochę czasu, zanim przyzwyczai się do niej jako nowej właścicielki, ale to chyba było normlane. Christina była zachwycona swoją decyzją. Czemu wcześniej nie wpadła na to, by kupić sobie jakiegoś zwierzaka? Chyba nawet nigdy specjalnie o tym nie myślała, a szkoda. - A dziękuję. Chyba będzie do niego pasować - odpowiedziała, kiwając głową i uśmiechnęła się. Oderwała wzrok od swojego nowego przyjaciela i spojrzała na chłopaka. Chyba też był zadowolony z decyzji o zakupie jeża. - Zobaczysz, w tych czasopismach znajdziesz wszystkie informacje - dodała, wskazując głową na gazety, które kupił Julius. Zaraz potem oboje wyszli ze sklepu. W końcu nie będą przecież tam teraz gadać.
Ces nie była pewna czy kameleon salamandra, którą znalazła na pewno należała do Eskila, dlatego na wszelki wypadek podeszła do pierwszej lepszej menażerii, kiedy akurat odwiedzała Munga na badaniach i pozostawiła odpowiednią sumkę galeonów na ladzie, jako cena za "znaleźnego" zwierzaka. Przynajmniej jej sumienie było czyste, a czy salamandra (kameleon, jak myślała...) należała do tej menażerii, do innej, czy została zgubiona przez jednego z uczniów, to nie musiało już zajmować jej głowy.
Kupuję: salamandra (ta niemagiczna) Wydaję: 30g - żaba kosztuje 12g, żółw 15g, a kameleon 53g więc stwierdziłam, że jaszczurka pozbawiona żadnych talentów może kosztować jakoś pomiędzy
zt
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Z tą myślą nosił się już dość długo, ale jak już miało przyjść co do czego – zawsze wyskakiwała mu jakaś pilniejsza sprawa albo zwyczajnie nie miał czasu i ostatecznie odkładał te plany dalej w czasie. Na jakiś dogodniejszy moment, bo chodziło w końcu o dość poważną i wiążącą decyzję, jaką było… sprawienie sobie czworonoga, psa konkretniej. W końcu jednak uznał, że nie ma co już dłużej zwlekać, bo na lepszy moment być może długo nie trafi, a poza tym nie wiadomo, kiedy znów nadejdzie taka okazja. Zorganizował sobie wolny dzień, żeby wybrać się do Magicznej Menażerii na Pokątnej po tym jak dostał informację od właściciela, z którym wymienił wcześniej nieco korespondencji, że szczenięta są już gotowe do odbioru, jeśli nadal jest zainteresowany. Rzecz jasna był. Wahał się wprawdzie nad menażerią u Nanuka w Hogsmeade, miał tam wszak bardzo zaufaną osobę, na której pomoc na pewno mógłby liczyć, ale chciał poniekąd zrobić dziewczynie niespodziankę – dobrze pamiętał, jak była zachwycona, gdy podzielił się z nią swoim pomysłem parę miesięcy temu. Prędzej też natrafił na ogłoszenie z Magicznej Menażerii, że niebawem będą mieć dostępny miot charjuków. Nie wiedział wprawdzie czy jest to rasa będzie mu pasować, ale na dostępność innych prawdopodobnie musiałby dłużej poczekać, a sęk w tym, że wolałby tego nie robić, a na nic konkretnego nie był wcześniej zdecydowany – chciał jedynie coś dużego, a charjuki takie były. Wymagały też posiadania odpowiedniej licencji, którą już dawno – trochę w przypływie impulsu – sobie wyrobił, więc to nie stanowiło przeszkody. Wszystko się okaże po spotkaniu ze szczeniętami. Okazał swój świstek sprzedawcy, który po dokładnym sprawdzeniu od razu zaprowadził go na tyły sklepu, gdzie przebywały psiaki, żeby mógł je zobaczyć. I właściwie momentalnie został kupiony. Jeden ze szczeniaków, chyba najbardziej żywy i żądny uwagi, od razu do niego podbiegł, próbując mu się nawet wtarabanić na kolana, gdy przykucnął. A potem tak intensywnie wpatrywał się w niego tymi swoimi wielkimi, ciemnymi i błyszczącymi ślepiami, merdając przy tym radośnie ogonkiem i nie przestając go zaczepiać, że Ślizgon po prostu wiedział, że to właśnie jego ze sobą dziś zabierze. Mimo tego spędził kilka ładnych chwil na zabawie z młodym charjukiem, żeby go lepiej poznać i upewnić się w swojej decyzji, jednocześnie dopytując o kilka rzeczy związanych z żywieniem, pielęgnacją oraz szkoleniem czworonoga. Dobrał jeszcze całą niezbędną wyprawkę dla niego – część przedmiotów polecił przesłać do mieszkania na Tojadowej – i po uiszczeniu opłaty opuścił Menażerię wraz ze swoim nowym pupilem.
| z/t
Salem Latif
Wiek : 29
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 190cm
C. szczególne : Zapach kadzideł, ślady farb na dłoniach, bardzo dużo pierścionków, mocny arabski akcent
Jestem zadowolony ze swojej decyzji. Niespiesznie przemierzam londyńskie uliczki, chwilę później szczerze zachwycając się słynną Pokątną, o której tyle słyszałem od dawnej miłości. Wiem, gdzie rodzice kupili jej pierwszą różdżkę i gdzie sama targowała się o drugą, gdy przypadkiem połamała pierwszą podczas quidditchowego meczu. Wiem, którą budkę z lodami najbardziej lubiła i do jakiej księgarni chodziła, kiedy potrzebowała nowych podręczników. Czuję się, jakbym był tu już wielokrotnie, bo bez problemu odnajduję rzeczywiste wersje tych barwnych opisów, które kolekcjonowałem w skrzynkach z listami przez całe lata. Kiedy wchodzę do menażerii, przypominam sobie tego nieznośnego kuguchara, którego przytargałaś ze sobą do Rumunii, i który rozrabiał w naszym mieszkanku przez prawie cały okres naszych studiów, nim nie zdechł wreszcie, przestając konkurować ze mną o pozycję najlepszego pocieszyciela i przytulaka. Nic dziwnego, że szerokim łukiem omijam klatki z pomrukującymi na mnie bestyjkami, kierując się prosto do lady, by tam przypomnieć się co do niedawno zawiązanej listami umowy przygarnięcia psa. Tlachia'xolo to rasa, która chodziła mi po głowie już od dłuższego czasu - właściwie, zawsze o nich marzyłem, nawet jeśli rodzice nie chcieli dać się przekonać ich wróżbiarskim skłonnościom. I teraz wiem, że nie mogę być już dłużej tak zupełnie sam, więc płacę lekką ręką, mając świadomość czekającego na mnie zadłużenia. Wystarcza jedno spojrzenie na słodkiego szczeniaka, bym naprawdę odetchnął z ulgą, bo teraz znowu mogę się kimś opiekować i teraz znowu będę dla kogoś ważny, nawet jeśli tak właściwie nie jest to ktoś, tylko coś. Istotne jest tylko to, że mała Ouija wychodzi z menażerii ze mną.
|zt
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Przed wyjazdem do Arabii Mulan czekało sporo pracy w menażerii, aby mogła zapewnić sobie godziwy urlop. Była nowym pracownikiem i jeśli chciała liczyć na to, że dostanie wolne to musiała się wykazać i pokazać, że warto ją zatrzymać na dłużej. Dlatego też właśnie starała się robić wszystko, aby sprostać oczekiwaniom klientów i obchodzić się dobrze z ich pupilami, którzy potrzebowali silnej ręki i dyscypliny. Szczęśliwie nie w każdym przypadku musiała się napracować jakoś szczególnie. Czasami chodziło po prostu o poradę, gdy właściciel miał problemy ze swoim zwierzęciem, z którymi chciał się uporać samodzielnie. Głównie dotyczyły one takich kwestii jak oduczyć stworzenie jakiegoś drażniącego człowieka nawyku. I cóż była tu także od tego, aby wysłuchać, doradzić i w razie potrzeby pokazać o co chodzi. To były optymistyczne scenariusze. Czasem w menażerii zjawiały się także całe rodziny, które niedawno zainwestowały w nowego pupila i chciały nauczyć go tego i owego. Zwykle chodziło o proste, podstawowe wręcz komendy dla magicznych psów domowych, które najlepiej się nadawały do tresury. Huang pracowała z kilkoma takimi i zawsze powtarzała właścicielom jak ważna jest regularność ćwiczeń i odpowiedni system nagród, który wymagał od zwierzęcia wykonania poleconych mu czynności. Smakołyk, oferowany za podążanie za słowami człowieka nie mógł trafić do zwierzęcego pyszczka zbyt wcześnie ani nagradzać nieodpowiednich zachowań. Nie każdy to jednak tak dobrze rozumiał. Huang wydając polecenia dla psidwaków i innych czarodziejskich piesków, dzierżyła zawsze w dłoni jakiś smakowity kąsek i swoje słowa podkreślała stosownym krótkim gestem, wskazując przykładowo to, gdzie zwierzak powinien stanąć lub dając mu delikatną sugestię jak powinien się poruszać. Jej głos brzmiał przy tym stanowczo, niezbyt ostro, ale na tyle, by budzić respekt u rozbrykanych psiaków, które łaknęły zabawy i z pewnością nie usłuchałyby jej, gdyby była zbyt miękka i pobłażliwa. Przynajmniej dzięki temu było widać jakieś efekty jej pracy.
z|t
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Minęło tak wiele lat kiedy ostatnio przechodziła tą uliczką. Przeżywała powrót do ojczyzny i chłonęła widoki, które zatarły się w jej wspomnieniach. Jak przez mgłę pamiętała swoją pierwszą wizytę w Magicznej Menażerii… miała jedenaście lat, a teraz… dwadzieścia lat później kierowała tu ponownie swe kroki. Uliczka była opustoszała bowiem to za jakiś tydzień zjedzie się tu połowa świata, aby przygotować swoje dzieci do szkoły. Korzystała zatem w tych ostatnich dniach spokoju, aby w pełnej swobodzie móc zakupić nową sowę. Młodą, energiczną, pełną pasji. Bez wahania otworzyła drzwi sklepiku, a dzwonek uwieszony pod sufitem zabrzęczał informując o nowym kliencie. Stanęła na środku pomieszczenia i lekko zaskoczona powiodła wzrokiem po dziesiątkach klatek z wieloma, naprawdę wieloma zwierzakami. Panował tu istny harmider, co było czymś oczywistym zważywszy na ilość przebywających tu zwierząt. Nie miała pojęcia gdzie skierować swój wzrok, więc zahaczyła o kontuar, szukając tam ekspedienta. - Dzień dobry?- zawołała nieco głośniej bowiem jeden kocur wyjątkowo głośno krzyczał, próbując zwrócić na siebie uwagę. - Podziwiam, że może pan pracować w takich warunkach. Zwierzaki ćwiczą głosy przed jakimś występem? - pozwoliła sobie zażartować. Podeszła do kontuaru i postawiła na brzegu blatu swoją małą torebkę. Stała bokiem, bowiem wzrok jej uciekał do barwnych zwierzaków, które na widok czarodzieja próbowały przekonać cały świat, że to właśnie je należy kupić. - Nie zaskoczę pana, jeśli powiem, że szukam dobrej sowy…? - drący się kocur jakoś tak przycichł, zawiedziony jej słowami. - Młodej, energicznej, ale wychowanej. - dodała kilka pierwszych cech, na których jej zależało.
Wakacje Owena mijały monotonnie, a wręcz dosyć nudno. Postanowił zrezygnować z wyjazdu do Arabii i zostać w Londynie, natomiast nie było to dla niego czymś strasznym, bo wiedział dlaczego i po co to robi. Zbliżał się jego ostatni rok na studiach i to było teraz dla niego jedynym priorytetem, na tym się chciał skupić w te wakacje. Po tylu latach tak ciężkiej nauki i pracy, chciał zakończyć to najlepiej jak potrafił, trzecia klasa miała być wisienką na torcie. Zrezygnowanie z wyjazdu było też spowodowane jego potrzebą do znalezienia sobie pracy, potrzebował zarobić na kurs, który pomógłby mu jeszcze lepiej poznać magiczne stworzenia i dać mu pewne doświadczenie i praktykę, która przyda mu się w przyszłości. Pomimo że ojciec bardzo chętnie opłaciłby kurs Owena i niejednokrotnie to proponował, prawdopodobnie dalej czując pewne zobowiązanie do wynagrodzenia synowi jego nieobecności przez pierwsze lata życia, to Owen odmówił. Uznał, że czas się uniezależnić i przygotować do tego, co nieuniknione - do dorosłości. Nie zajęło mu długo znalezienie sobie miejsca, gdzie chciałby pracować, bo wiedział, że chce być w otoczeniu magicznych stworzeń i zwierząt, dlatego od razu poszedł do menażerii i poszło gładko. Na razie na stanowisku sprzedawcy, a w przyszłości, miejmy nadzieję, jako treser czy hodowca. Dzisiaj miał być jego pierwszy dzień. Czuł pewne podekscytowanie, podobne do tego, które się czuje przed pierwszym dniem w szkole. Na miejscu był przed czasem, musiał nawet poczekać chwilę na właściciela, który po przybyciu wytłumaczył mu wszystkie najważniejsze rzeczy, bez zagłębiania się w szczegóły, i poszedł zająć się swoimi sprawami, a Owen oficjalnie rozpoczął pierwszy dzień w pracy. Przez większość dnia nie działo się dużo, kilka osób odwiedziło menażerię z drobnymi sprawami albo od razu wiedziało, co chce, dlatego wiedza Owena w Opiece nad Magicznymi Stworzeniami nie została specjalnie wystawiona na próbę. Owen przeglądał swoje notatki z drugiej klasy, które ze sobą zabrał, kiedy zabrzęczał dzwonek, a w drzwiach stanęła niewysoka kobieta, na widok której na buzi Owena pojawił się szeroki uśmiech. -Witamy w Magicznej Menażerii! - odpowiedział, kiedy kobieta podeszła do lady. Dopiero kiedy klientka rzuciła żartem, zdał sobie sprawę, jaki hałas robią stworzenia w lokalu. -Prawdopodobnie kwestia przyzwyczajenia - odpowiedział z uśmiechem na ustach. -Nazywam się Owen, czy mogę w czymś pomóc? - zapytał z nadzieją, że wreszcie jego wiedza się na coś przyda. Sowę? Lepsze to niż nic. Pomyślał Owen, kiedy kobieta oznajmiła, że poszukuje sowy. W ciągu dnia nikt jeszcze zwierzaka nie kupił, jedynie karmę lub wszelkie akcesoria, dlatego pomimo że sowa nie była czymś nadzwyczajnym, to Owen poniekąd się w głębi duszy ucieszył, w szczególności biorąc pod uwagę, że jego pomoc rzeczywiście będzie komuś potrzebna. -To mój pierwszy dzień, więc póki co sam fakt, ile zwierząt może się zmieścić w jednym pomieszczeniu mnie zaskakuje. - chłopak jednocześnie starał się pozostać profesjonalny, ale nie sztywny. Rozejrzał się po lokalu i przez chwilę się zastanowił, żeby za chwilę zaprosić klientkę do części z sowami. -Ma Pani wiele do wyboru, mamy wiele gatunków wszelkiej maści i w każdym wieku. - opowiadał Owen prowadzać kobietę w stronę sów. -Interesuje Panią konkretny gatunek czy zdaje się Pani na mnie? - zapytał, mając nadzieję, że kobieta wybierze drugą opcję.
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Czasami zdarzało się, że miała bardzo wysokie wymagania względem wykonywanej przez kogoś usługi. Takie sytuacje dotyczyły głównie bardzo ważnych dla niej spraw. Posiadanie sowy było czymś niezbędnym jednak nie chciała "byle jakiej" bądź "pierwszej lepszej z przeceny". Gotowa była wyłożyć naprawdę solidną ilość galeonów, jeśli otrzyma wówczas sowę, która spełni jej wymagania. Nie oczekiwała obsługi przez kierownika sklepu czy kogoś o ogromnym stażu. To nie było dlań na tyle istotne, o ile rozmówca znał się na rzeczy i potrafił udzielić jej pomocy. Sprzedawca od razu zyskiwał w swoich oczach kiedy na widok klienta uśmiechnął się od ucha do ucha. To niezawodny znak, że nie napotkała kogoś zawodowo wypalonego. - Ach, będę potrzebować wielu pana porad, panie Owenie. - zapewniła tonem tryskającym pewnością siebie i wewnętrzną siłą. Zgadzała się z faktem, że do pewnych sytuacji człowiek się przyzwyczaja. Mimo wszystko nie potrafiłaby skoncentrować się na pracy w tak hałaśliwym pomieszczeniu, co zasługiwało na pewnego rodzaju uznanie ukierunkowane na chłopaka. - Pierwszy dzień? - powtórzyła czysto retorycznie, skoro właśnie sam się do tego przyznał. Osoby pracujące od niedawna na stanowisku z reguły chcą dać z siebie jak najwięcej, a więc Owen był tutaj obiecującym sprzedawcą. - Nie interesuje mnie sowa pod kątem gatunku, a pod kątem cech, na których naprawdę mi zależy. - taka odpowiedź mogła sugerować jasno, że zamierza zdać się na wiedzę Owena. Przeszła za nim do odpowiedniej części sklepu, zabierając ze sobą swoją torebkę. Wśród wszędobylskiego hałasu rozlegał się również dźwięk jej wysokich obcasów. - Jak mówiłam: młoda, energiczna sowa. Najlepiej odpowiednia do lotów długodystansowych. Wolę uniknąć również zbyt długiego pierza, bowiem zależy mi, aby jednak była odrobinę reprezentacyjna. Będzie służyć mi w zawodzie, a więc nie powinna gubić piór w trakcie każdego lotu. - nakreśliła sytuację, wodząc wzrokiem po klatkach. Zdawała sobie sprawę, że wymagania miała bardzo wysokie jednak żywiła nadzieję, że uda się znaleźć sowę, która spełnia chociażby większość z warunków. - Nie jestem pewna gabarytów takiej sowy, jednak istnieje możliwość, że będę musiała dostarczyć pilną korespondencję nawet w trudnych warunkach pogodowych, a co za tym idzie, sowa powinna umieć się w takiej sytuacji zachować. - w jej głosie pobrzmiewała pewna nuta, która podpowiadała, że miała w zanadrzu jeszcze kilka dodatkowych wymagań... póki co dawkowała te najważniejsze, przyglądając się z zainteresowaniem reakcji sprzedawcy. Niechaj wykaże się najlepiej jak potrafi... nie chciałaby składać reklamacji, a brała to pod uwagę, jeśli otrzyma egzemplarz sowy, który nie sprawdzi się w zawodzie.
Owen z zainteresowaniem słuchał klientki, zapisując w niewielkim notesie wymagania względem wymarzonej sowy, dopisując kilka od siebie, których kobieta nie podała, jednak uznał za odpowiednie. -Nasza menażeria oferuje kilka gatunków sów, z czego zdecydowanie mogę już na ten moment odradzić Pani włochatkę i puszczyka. Są one dosyć mało praktyczne, że tak to ujmę. - powiedział wskazując na klatki z niewielkimi sówkami. -Obydwa są niewielkimi gatunkami, które niekoniecznie nadają się na dalekie loty, dlatego nieczęsto można je spotkać w domach czarodziejów. Chłopak ponownie spojrzał do notesu, aby móc wyeliminować kolejny gatunek, jakim tym razem była sowa jarzębata. Nie podnosząc wzroku z notesu, zaczął mówić -Jarzębata też raczej nie byłaby odpowiednim gatunkiem. - wskazał na kolejną klatkę z niewiele większą sową o nieproporcjonalnie małą głową. -Jest to gatunek nieszczególnie... przepadający za ludźmi. Potrzeba dużo pracy i czasu, żeby zbudować zaufanie z tą sową. Nie wiem, czy miałaby Pani na to czas. - uśmiechnął się do kobiety. -I nerwy... Nie można też ukryć, że nie jest ona szczególnie urodziwa. Owen starał się mówić najciekawiej, jak potrafił i jednocześnie prostym i nieskomplikowanym językiem. Nie chciał też zadręczać klientki cechami sów, które, jego zdaniem, nie były dla niej odpowiednie, ponieważ nie widział większego sensu robienia tego. -Mamy do wyboru coraz mniej gatunków i jeszcze jeden zabiorę, a mianowicie płomykówkę. Pomimo, że jest bardzo rozpowszechniona na świecie, to jej wielkość i masa nie nadaje się szczególnie do dalekich lotów, ani tym bardziej do doręczania czegokolwiek innego poza listami. - spojrzał na kolejną już klatkę z sową, która niezainteresowana nim, ani klientką wpatrywała się przez okno na przechodzących tam ludzi. Pomimo, że sowy z tego gatunku wydawały się Owenowi wyjątkowo przyjazne i czuł do nich pewnego rodzaju bezpodstawne przywiązanie, to wiedział, że nie jest ona odpowiednia dla kobiety. Lista pozostałych sów, z których można było teraz wybierać, obejmowała już tylko dwa gatunki, puchacze: zwyczajnego i śnieżnego. Teraz miały rozpocząć się pewnego rodzaju schody. -Na ten moment potrzebuje dowiedzieć się nieco więcej, jakie cechy są jeszcze dla Pani istotne, Pani... - zawahał się, ponieważ zdał sobie sprawę, że nie poznał jeszcze imienia kobiety.
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Dosyć szybko dane było jej zorientować się, że sprzedawca zna się na rzeczy. Zaimponował jej. Sama Carter nie miała pojęcia ile tak naprawdę istnieje podgatunków sów, a więc podsuwała wymagania, które z czasem okazywały się zbyt wygórowane. Jak na taką sytuację Owen wykazywał się profesjonalizmem bowiem ani razu do tej pory nie dał jej do zrozumienia, że przesadziła ze swoimi wymaganiami. Oparła dłoń na biodrze i z lekkim śmiechem na ustach słuchała ile gatunków odpada. Mogło zakręcić się od tego w głowie! - Mam rozumieć, że za dużo wymagam i taka sowa nie istnieje? - roześmiała się, bo cóż pozostało jej innego? Nie była zesztywniałym i pozbawionym chęci do życia urzędnikiem. Potrafiła popatrzeć na siebie z dystansem, co też właśnie uczyniła. - Carter. Samantha Carter.- pospieszyła z przedstawieniem się i głośno westchnęła, wodząc wzrokiem po klatkach z różnobarwnymi sowami. Nie mogła kierować się tylko ich urodą choć płomykówki chwytały ją za serce. - No dobrze, no to spróbujmy znaleźć kompromis. Wiek sowy dowolny, lepiej aby potrafiła się zachować. - zrobiła parę kroków w te i we wte, oglądając ptaszyska z żywym zainteresowaniem. - Nie musi być też przyjazna… najważniejsze, aby udało się ją ze mną oswoić. - przeniosła uważne spojrzenie na Owena, szukając w jego mimice choćby jednego przejawu ulgi, kiedy to "odjęła" parę warunków, które z początku deklarowała. - Dobrze zatem. Hmm… potrafiąca się zachować, długodystansowa, najlepiej ta z cichszych i wytrzymała. Reprezentacyjność też można usunąć. Wygląd nie powinien mieć znaczenia. - poprawiła torebkę na ramieniu. - Teraz znajdzie się jakaś kandydatka?- dopytała, a w jej oczach charakteryzujących się chłodnym odcieniem przebiegały wesołe błyski.
Miała nadzieje, że nie spotka nikogo znajomego. Przed rozpoczęciem roku szkolnego potrzebowała zrobić małe, ale bardzo konieczne zakupy, ale nie chciała natknąć się na kogoś kogo zna. Prawdopodobieństwo, ze na nikogo takiego nie wpadnie, było bardzo niewielkie, bo przecież wszyscy również zaopatrywali się przed Hogwartem w najpotrzebniejsze rzeczy. Zapasy najważniejsze. Potem nie będzie już czasu ganiać po sklepach, kiedy tak jak na przykład Stephanie ma się dosłownie kilka minut, aby teleportować się spod bramy szkoły do magicznego miasteczka do pracy. Już przejmowała się tym jak to będzie wyglądać, ale mimo wszystko cieszyła się, że wraca. Brakowało jej szkoły i ogólnie - Anglii. Włochy były piękne i sam Mediolan zachwycał, ale rok to dość dużo czasu. Zwyczajnie stęskniła się za Wyspami. Nawet widok Pokątnej, kiedy wylądowała na brukowej kostce, sprawił, że poczuła sentyment do tego miejsca. Tak jak myślała, cała ulica była zatłoczona, przez co nie czuła się komfortowo, jednak musiała jakoś przepchać się aby dotrzeć do menażerii. Na jej liście, na pierwszej pozycji znajdowała się karma i nowy żwirek dla Pędzla. Nawet jeśli czyściła mu kamyki za pomocą zaklęcia, to i tak nie były one do konca czyste, dlatego co jakiś czas po prostu kupowała nowe opakowanie. Wchodząc do lokalu, od razu skierowała się w odpowiednią alejke z regałami, na których były akcesoria i karmy dla zwierząt. Przechadzając się, szukała wzrokiem odpowiedniej nazwy puszki, którą uwielbiał jej kot. W końcu zatrzymała się przy półce, widząc na samej górze odpowiednie opakowanie. Czemu oni robią takie wysokie te regały? Rozejrzała się wokoło, sprawdzając czy nikogo nie ma w pobliżu i nikt nie patrzy, by po chwili podskoczyć raz, drugi, próbując strącić koniuszkami palców puszkę z karmą. Nawet przez chwilę nie przyszło jej do głowy aby użyć do tego magii. Rzadko kiedy z niej korzystała. Przez to też najczęściej zwyczajnie o niej zapominała.
Rok szkolny za pasem, a on, jak zwykle ze wszystkim w lesie. Nie ma co, jak tak dalej pójdzie, to już zawsze wszystko będzie robił na ostatnią chwilę. Z tego co wiedział, to jego rodzeństwo od razu udało się na Pokątną celem zakupienia wszystkich niezbędnych do szkoły rzeczy, a on zwlekał, bo przecież po co się spieszyć? Kompletnie nie brał pod uwagę, że im bliżej września, tym więcej ludzi i tłumy są też większe. No bo przecież na pewno nikt tak nie robił, oprócz niego, prawda? Jak widać, nie prawda... Kiedy tylko jego stopa przekroczyła ten niesamowity ceglany mur, który uformował się przed nim w przejście łączące dziurawy kocioł z ulicą Pokątną, wiedział, że popełnił błąd. Ludzi wszędzie było od cholery i jeszcze trochę, a jemu wcale się to nie uśmiechało. Prawdopodobnie gdyby nie fakt, że jego sowa naprawdę nie miała już żadnych smakołyków, odkładał to w nieskończoność. Tymczasem odkładał to tylko pół nieskończoności, aż jego mama stwierdziła, że jeśli nie kupi smakołyków dla swojej sowy, to mu ją zabierze. Tak więc dzielnie przepychał się między poszczególnymi osobami które znał i których nie znał wcale, marząc o tym, aby w końcu dotrzeć na miejsce. Niekiedy musiał się zatrzymywać, aby wymienić jedno bądź dwa słowa z jakimś znajomym, ale ogólnie to parł na przód. Wysoki wzrost niewątpliwie był w tym konkretnym przypadku niezłym atutem. Nie był pewien, czy poszłoby tak gładko, gdyby nie jego spore rozmiary. W końcu jednak wszedł do zatłoczonej magicznej menażerii, w której to ostatni raz był... nigdy. Zaatakował go dźwięk milionów różnorakich zwierząt od kotów począwszy, poprzez szczury, ropuchy, skończywszy na syczących w akwariach wężach. W końcu jakoś przepchnął się do działu, gdzie znajdowały się jakieś karmy i inne rzeczy, którymi to należało karmić zwierzęta. Tutaj ludzi było zdecydowanie mniej, co bardzo mu odpowiadało. Z daleka zobaczył jakąś dziewczynę, która usilnie próbował zdjąć coś z jednej z najwyższych półek, co nie szło jej najlepiej. Uśmiechnął się pod nosem i po prostu podszedł do niej, bez większego skrępowania. - Em, przepraszam? - zagaił, aby dać znać, że tutaj jest, bez konieczności straszenia dziewczyny. Kiedy ta w końcu zwróciła na niego uwagę, spojrzał jej prosto w oczy. - Może ci pomóc? - dodał, bo przecież było widać od razu, że poradzi sobie z tym zadaniem znacznie lepiej, niż ona.
To było do przewidzenia. Bardzo chciała, żeby nikt jej nie zobaczył - to ktoś własnie tamtędy przechodził, kiedy ona podskakiwała jak z piórkiem w tyłku, żeby dosięgnąć tej przeklętej karmy. Zawsze tak było. Ale przynajmniej nie był to żaden znajomy... Oczywiście, zobaczywszy chłopaka spiekła raka na twarzy, nie mogąc pogodzić się z faktem, że zobaczył jej usilne starania. Chciała poradzić sobie sama, bo głupio jej było w tak błahej sprawie poprosić kogoś z obsługi sklepu o pomoc. Jednak jak się okazało, to rozwiązanie byłoby mniej kłopotliwe dla niej samej. Przez chwilę milczała, a kolor jej twarzy praktycznie przybrał odcień jej włosów - czuła to, przez co była jeszcze bardziej skrępowana. - Yyy... Ja... - najchętniej teraz zapadłaby się pod ziemię, a chłopak podszedł jeszcze bliżej i w dodatku wbił wzrok w jej oczy. Machinalnie odwróciła wzrok, udając, że przygląda się z powrotem wszystkim opakowaniom pokarmów na długim regale. -Nie chce robić kłopotu. Jakoś... sobie poradze - dodała po chwili niepewnie, oceniając jeszcze raz wysokość na jakiej znajduje się półka z tym przeklętym kocim żarciem. Merlinie, przecież ona się za moment spali ze wstydu, jak napotka jego spojrzenie. Widział jak podskakiwała, na pewno pomyślał, że jest jakaś szurnięta. W dodatku musiała wyglądać jak jakiś buchorożec na trampolinie... Czemu ona miała takie szczęście?
Alec Taylor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : Kilka tatuaży na ciele, mała blizna na prawym policzku, szczególnie widoczna, kiedy się uśmiecha, wyraźny amerykański akcent
Sklamałby gdyby powiedział, że spodziewał się po niej podobnej reakcji. Bo kompletnie nie brał takiej pod uwagę. Nieczęsto dziewczyny w jego obecności się czerwieniły, tylko dlatego, że postanowił siedo nich odezwać. Głupia sytuacja. Aż sam poczuł pewnego rodzaju zażenowanie, że chciał pomóc tej tutaj. Czasami niepotrzebnie wchodziło się z butami w życie innych ludzi, którzy najwyraźniej takiej pomocy wcale sobie nie życzyli. I jeszcze to, jak odwracała od niego wzrok. Serio, na przyszłość powinien zdecydowanie bardziej myśleć, a dopiero potem działać. - No przecież widzę, że raczej nie dasz rady - stwierdził, dalej lekkim tonem, w żaden sposób jej nie oceniając. Każdy sobie radził, jak umiał bądź był w stanie. Nawet nie zwrócił uwagi na to, że dziewczyna mogła wyglądać w tej sytuacji niekorzystnie ze swoją tuszą. Podszedł do odpowiedniej półki i po prostu wyciągnął rękę do karmy, którą dziewczyna próbowała tak usilnie zdobyć. - To ta? - zapytał jeszcze, aby w stu procentach mieć penwość co do tego. Stojąc na całych stopach bez najmniejszego problemu sięgał do konkretnej puszki, której ona sama nie mogla wcześniej zdobyć. Wziął ją w dłoń i podał dziewczynie, dalej się uśmiechając, miał nadzieję, w zachęcający sposób. - Potrzebujesz coś jeszcze sięgnąć z jakiejś wysokiej półki?- zapytał, gotowy faktycznie pomóc w razie potrzeby.
Zdecydowanie za dużo myślała. Za dużo analizowała niepotrzebnie. Jednak to była jej automatyczna reakcja i nie potrafiła tego powstrzymać. Była introwertyczną i stroniła raczej od interakcji z ludźmi, a teraz w dodatku byla zmuszona skorzystać z pomocy kogoś obcego. Nie była to komfortowa sytuacja dla niej. Najchętniej uciekłaby stamtąd. Naprawde. Nie powinna tego tak przeżywać, ale jednak nie mogła pozbyć się myśli, że ten niekorzystny obraz tego jak próbowała dosięgnąć najwyższej półki zostanie już na zawsze z chłopakiem i będzie z nią kojarzony prześmiewczo. Nie potrafiła w tym momencie myśleć o czymś innym, jak o tym, że się wygłupiła. A nieznajomy w dodatku był tak miły i pomocny... Naprawdę nie chciała zawracać mu głowy. Kiedy znowu się odezwał, przygryzła policzek od wewnątrz, próbując zakryć kolejną falę zawstydzenia. Skinęła jedynie głową, kiedy zapytał o karmę, a kiedy bezproblemowo po nią sięgnął, w końcu podniosła na niego wzrok. Buchorożec. To słowo ciągle czaiło się gdzieś w jej głowie, przez co ciągle czuła się jeszcze gorzej, kiedy chłopak podawał jej karmę. Jednak, kiedy uśmiechnął się, stało się coś bardzo dziwnego. Davies również posłała w jego kierunku blady uśmiech, siląc się na naturalny wyraz, bez cienia zawstydzenia. - Bardzo Ci dziękuję. - odezwała się po krótkiej chwili, próbując zapanować na tym, aby nie drżał jej głos. Co nie było łatwe, bo resztki rumianych policzków, sprawiały, że ciągle czuła gorąc uderzający jej do głowy. Ale ten uśmiech robił swoje. Zdawał się być szczery i nieszkodliwy przez co w jakiś sposób przekonał jej podświadomość, że chłopak nie ma złych zamiarów względem niej. - Muszę się rozejrzeć za żwirkiem do kuwety kota, ale kompletnie nie wiem... gdzie oni tu je mają. - odparła na niego słowa, omiatając ponownie wzrokiem regały wokoło, aby sprawdzić gdzie powinna szukać takich rzeczy. W menażerii u Nanuka w Hogsmeade wiedziała gdzie co mają, ale na Pokątnej rzadko kiedy robiła zakupy dla zwierzaków. Chciała jeszcze zapytać co chłopak będzie kupował, ale ostatecznie zrezygnowała. Nie chciała być wścibska. Juz i tak narobiła mu kłopotu, niepotrzebnie.
Alec Taylor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : Kilka tatuaży na ciele, mała blizna na prawym policzku, szczególnie widoczna, kiedy się uśmiecha, wyraźny amerykański akcent
W jego opinii pomaganie innym ludziom nie było czymś wyjątkowym. Nie powinno wymagać nie wiadomo jak wielu podziękowań, czy w ogóle płaszczenia się względem drugiej osoby. Dla niego był to poniekąd naturalny odruch, że zobaczył dziewczynę która niekoniecznie radziła sobie z tym, co aktualnie robiła, a on był w stanie jej pomóc, więc po prostu to zrobił. Nie oczekiwał za to kwiatów czy laurek, choć prawdopodobnie, gdyby zdawał sobie sprawę z faktu, jakie uczucia obudzi w niej jego chęć podania zwykłej puszki z karmą dla kotów, może nieco bardziej by się nad tym zastanowił. Tymczasem okazywało się, że kiedy dziewczyna pokonała już pierwszą nieśmiałość, która nakazała jej policzkom nabrać niezdrowo-czerwonej barwy, to okazała się być bardzo miłą. Nic dziwnego, że po zarejestrowaniu tego faktu, delikatny i stosowny uśmiech na ustach Aleca, nieco się zmienił i stał się trochę bardziej niefrasobliwym. - Możemy poszukać razem, jeśli chcesz. Wtedy, gdyby trafiła się jakaś naprawdę wysoka półka do pokonania, będę mógł znowu ci służyć swoim długim ramieniem - już mu przyszła ochota na delikatne żarty, czyli to znak, że po prostu poczuł się w jej towarzystwie bardzo swobodnie. Nieczęsto tak mu się zdarzało względem kompletnie nowych ludzi, a tu proszę, miła odmiana. - A tak w ogóle Alec jestem - przedstawił się, bo kompletnie nie kojarzył dziewczyny ze szkolnych korytarzy. Niewykluczone, że powinien ją znać, a po prostu umknęła mu w tłumie innych uczniów, których mijał w zamku. Było ich w końcu tak wiele. - Hej, przy okazji, nie widziałaś może, gdzie mają jakieś przysmaki dla sów? Moja Mindy mnie chyba zadziobie, jak wrócę bez nich- podrapał się po głowie, naprawdę mocno zastanawiając nad tym, gdzie może szukać tego dziadostwa, a żadne rozwiązanie nie przychodziło mu do głowy.
To nie tak, że za ten prosty gest pomocy chciała go całować po stopach. Choć pewnie, gdyby był z tych osób, które umieją podpuszczać dla zabawy i upokorzenia, to pewnie zrobiłaby wszystko, gdyby tego zażądał... Po prostu było jej zwyczajnie głupio, że musiała korzystać z tej pomocy. Że nie potrafiła sama sobie poradzić, a w dodatku widział jej nieudolne próby. Zwykle wstydziła się nawet podnieść rękę na którejś z lekcji, a co dopiero być obserwowaną - i to przez chłopaka! - w tak niezręcznej sytuacji. W miarę upływu lat, uczyła się powoli przełamywać swój wrodzony brak pewności siebie w zachowaniu, a to za sprawą przyjaciół, u których obserwowała zupełnie inne podejście. Zrozumiała, że warto być czasami ostrożnym i zdystansowanym względem innych ludzi, ale jeśli ktoś się sprawdzi w jej oczach - trzeba zaufać i swobodnie oddać samą siebie; dać siebie poznać. Dlatego też, kiedy zrozumiałą, że nieznajomy wcale nie ma zamiaru naśmiewać się z niej, ani szydzić z jej nieudolności i nieporadności, pozwoliła sobie sobie na pierwszy, śmielszy uśmiech. Nadal trochę krępowała ją uroda chłopaka (zawsze tak miała przy obcych, urodziwych reprezentantach płci przeciwnej), jednak mówiła sobie w myślach, że przecież jest miły, a więc czemu ona ma nie być...? Uśmiechnęła się szerzej, rozbawiona jego kolejnymi słowami. Naprawdę wydawał się sympatyczny. - Nawet nie wiesz ile zyskałeś, rodząc się z tymi długimi ramionami - pozwoliła sobie również na taką żartobliwą uwagę, po chwili przyciskając mocniej do piersi opakowanie z karmą, aby ruszyć alejką, w poszukiwaniu reszty z listy zakupów. - Alec - powtórzyła, aby prościej było jej zapamiętać. - Miło mi. Stephanie. - przedstawiła się grzecznie, uważnie stawiając kroki, aby czasem jej się stopa nie podwinęła i nie wywinęła pokazowo orła. Z jej szczęściem wszystko było możliwe. - Czekaj. Sekcja pokarmów dla zwierząt jest dokladnie tu, gdzie jesteśmy. A więc, przekąski powinny być gdzieś tutaj... - myślała na głos, starając się sunąc wzrokiem dość dokładnie po regałach, które mijali, aż w końcu gwałtownie się zatrzymała. - Hm, a co ona lubi? Suszone dżdżownice... Świerszcze? - wymieniła mu kilka opcji, które, akurat napatoczyły jej się pod nos, kiedy stanęła przed półkami z sekcją dla ptaków.
Alec Taylor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : Kilka tatuaży na ciele, mała blizna na prawym policzku, szczególnie widoczna, kiedy się uśmiecha, wyraźny amerykański akcent
Nie wiedział, dlaczego mogła mieć takie a nie inne odczucia i nie zamierzał na ten temat dyskutować, w końcu była to tak indywidualna kwestia, jak to tylko możliwe. Każdy miał swoje własne przeżycia, które mogły mniej lub bardziej wpływać na późniejsze zachowanie w przypadku konkretnego zdarzenia. Mógł tylko obserwować rezultat, który malował się na twarzy dziewczyny oraz obrazował nieco mocniej poprzez jej zachowanie. Starał się nie oceniać, bo nie miał ku temu żadnych podstaw. I to chyba było najlepszym rozwiązaniem w tej sytuacji. Cieszył się, że mógł zauważyć jej rozluźnienie. Świadczyło to dla niego o tym, że dziewczyna faktycznie czuła się nieźle w jego towarzystwie i nie miała nic przeciwko temu, aby mieć z nim jakiś kontakt. To było naprawdę ciekawe uczucie i naprawdę interesująca obserwacja. Widać było gołym okiem, że zmieniła swoje nastawienie, może jakby próbowała mu bardziej zaufać i zrozumieć, że nie zamierzał jej atakować? Nic dziwnego, że kiedy w podobnym kontekście odpowiedziała na jego naprawdę słaby żart, delikatnie parsknął śmiechem pod nosem. Pokręcił delikatnie głową, przymykając przy tym oczy i odgarniając do tyłu zdecydowanie zbyt długie włosy. - W takich sytuacjach jak ta, coraz mocniej sobie to uświadamiam - odpowiedział po chwili bez większego skrępowania. A potem przeszli do przedstawiania się sobie nawzajem. Jej imię przywitał kiwnięciem głową. Uważał, że naprawdę dobrze pasowało do dziewczyny choć nei zamierzał mówić o tym głośno. - Powinny, ale dotychczas ich nie zauważyłem - stwierdził, gdy wspomniała o przysmakach dla jego sowy. Sam zaczął rozglądać się nieco bardziej po półkach, jednak nie dostrzegał żadnego znajomego opakowania, w którym kryły się ulubione smaczki jego podopiecznej. Słysząc że Stephanie poszło to nieco lepiej, podszedł do niej, marszcząc brwi i wpatrując się w różnorodne produkty. - Jak kupiłem jej kiedyś dżdżownice, to wyjadła wszystko, prócz nich - stwierdził. Wziął z półki jedno opakowanie i zaczął czytać skład. - Muchy siatkoskrzydłe, świerszcze, pająki... jak myślisz to będzie w porządku? - zerknął na nią, naprawdę ciekaw jej opinii, z nadzieją, że nie zorientuje się, że zwyczajnie [i]nie wie[i/], co lubi jego sowa...
Kwestia jej myślenia była spowodowana niczym innym jak reakcjami otoczenia na jej osobę. Często była oceniana przez pryzmat wyglądu i jej widocznej nadwagi. To sprawiało, że automatycznie jej podświadomość w rozmowie z obcymi podpowiadała jej, że każdy tak robi. To była reakcja odruchowa, nie panowała nad tym. Zwyczajnie bała się, że trafi na kolejną osobę, która będzie drwiła z jej tuszy. Ale Alec zdawał się należeć do grona osób, nie przywiązujących wagi do wyglądu zewnętrznego. Był uprzejmy i pomocny, co od razu ją kupiło. W dodatku podobał się jej widok roześmianej twarzy chłopaka. Był autentyczny i bardzo przyjemny dla oka. Aż sama się zaśmiała. Kiedy mieli już za sobą wymiane imion i ustalili w czym chłopak potrzebuje pomocy, jeśli chodzi o zakupy, trzeba było rozejrzeć się po alejce, w której się znajdowali, w poszukiwaniu smakołyków dla jego sowy. Co okazało się nie być łatwym zadaniem. - O, myśle, że ten zestaw przypadnie jej do gustu. Mój puszczyk też lubi muszki. Zawsze możesz dorzucić jeszcze... liofilizowane żuczki? - zerknęła na niego niepewnie, wyraźnie sprawdzając czy on wie o co chodzi z tego typu sposobem przyrządzania przysmaków dla ptaków. Ona pierwszy raz się z takim czymś spotkała. - Masz jeszcze jakiegoś zwierzaka oprócz sowy? - odważyła się spytać po chwili, a jeśli zdecydował się na właśnie to opakowanie dla Mindy, uśmiechnęła się, ucieszona, że mogła mu doradzić.
Pomimo, że na początku Owenowi nieszczególnie interesujący wydał się temat sów i był pewny, że będzie to nieszczególnie wymagające zadanie, z którym poradziłby sobie największy amator w dziedzinie magicznych stworzeń, albo nawet zwyczajnych zwierząt, to finalnie okazało się to ciekawym i wręcz skomplikowanym zadaniem, z którym chciał sobie poradzić najlepiej, jak potrafił i chciał aby klientka wyszła ze sklepu z sową, która rzeczywiście jej się sprawdzi. -Jestem pewny, że znajdzie Pani to, czego Pani szuka. W naszej menażerii każdy znajdzie coś dla siebie! - uśmiechnął się do kobiety, mając nadzieję, że nie zabrzmiał wyjątkowo sztucznie, natomiast wydawało mu się, że jako pracownik powinien powiedzieć coś takiego. Po wysłuchaniu klientki, Owen szybko raz jeszcze przestudiował wzrokiem swoje zapiski, po czym zwrócił się do pani Carter: -Najlepszym wyborem byłby puchacz śnieżny, potocznie nazywany sową śnieżną, albo puchacz zwyczajny. - wskazał na stojące obok siebie klatki, wyróżniające się wielkością od innych. W środku nich znajdowały się podane gatunki. Wielkie, piękne ptaki wpatrywały się na przemian na Owena i stojącą obok niego kobietę. -Obydwa idealnie wpasują się w Pani wymagania, dobre do długich i ciężkich lotów, nieszczególnie ciężkie do oswojenia i zdecydowanie mądre. Na tym etapie chłopak nie bardzo wiedział, jak dokładniej pomóc w wyborze ze względu na podobieństwo obydwu gatunków, uznał więc, że musi skupić się na szczegółach. -Jak dużo czasu miałaby Pani na zajęcie się swoją sową? - zaczął. -Sowy śnieżne z reguły są nieco cięższe do utrzymania. Są bardziej wybredne pod względem jedzenia, za to polują w ciągu dnia, w przeciwieństwie do puchacza zwyczajnego. Chłopakowi w zanadrzu zostało jeszcze kilka pomysłów, lecz póki co uznał, że poczeka na odpowiedź klientki, dla której może właśnie ta kwestia okaże się być wyjątkowo ważna.
Alec Taylor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : Kilka tatuaży na ciele, mała blizna na prawym policzku, szczególnie widoczna, kiedy się uśmiecha, wyraźny amerykański akcent
Nie mógł wiedzieć, przez co dziewczyna przeszła, choć z pewnością mógł się domyślać. Ludzie, to świnie. Zachowują się strasznie względem innych, oceniają po pozorach, wyglądzie, kompletnie nie kwapiąc się ku temu, by kogoś poznać, nim wydadzą na jego temat osąd. Nienawidził tego. Starał się tego unikać, jak tylko mógł, choć oczywiście, nie było to możliwe zawsze i w każdym momencie. Ale w przypadku takim jak ten, kiedy widział Stephanie po raz pierwszy, nie zamierzał od razu jej krytykować, czy mówić coś, o czym nie mógł mieć pojęcia. Merlin tylko raczy wiedzieć, jaka jest w rzeczywistości. On widział tylko ją i fakt, że była naprawdę sympatyczna. I kiedy chciała, uśmiechała się w taki ciepły sposób. Co więcej mogło być w takiej sytuacji ważne? Jesli los i Merlin pozwoli, pozna ją lepiej i wtedy będzie mógł powiedzieć więcej na jej temat, ale z pewnością nie zamierzał budować swojej opinii tylko na podstawie wyglądu. Słuchał jej opinii, kiwając głową z zainteresowaniem. Sam niewiele wiedział odnośnie zwierząt, czy to magicznych czy neimagicznych, więc szczerze mówiąc doceniał, że trafił mu się ktoś, kto cokolwiek wiedział w porównaniu do niego. - W takim razie zaufam twojej fachowej opinii. Skoro twój puszczyk to lubi, to moja zmora na pewno też polubi - uśmiechnął się szeroko przy ostatnich słowach. No bo w sumie stephanie nie mogła wiedzieć, że nie ma on najlepszych relacji ze swoją podopieczną. - Co to są te liofilizowane żuczki? - zapytał po chwili, wyraźnie skonsternowany, biorąc w dłoń opakowanie które wybrała. Potrząsnął nim, ciekawy, jaki wyda dźwięk, choć może nie powinien tego robić... Uniósł na ią swój wzrok, gdy zapytała o innych podopiecznych. - Nie, na szczęście tylko sowę. Choć siostra długi czas upierała się przy psidwaku - dodał jeszcze. Sam tego nie pochwalał, a wiedział, że pewnie część obowiązków spadłaby na niego. Wolał tego oczywiście unikać. - A ty masz kota, puszczyka i...? - podjął po sekundzie czy dwóch przerwany temat, naprawdę zaintrygowany. W końcu lubił poznawać nowych ludzi.
Rzeczywiście ludzie w swoich opiniach nie byli sprawiedliwi, nawet jeśli w gre wchodziły czyjeś uczucia - ich to nie ruszało. Dodatkowo, jeśli ktoś był słabszy psychicznie i nie potrafił odeprzeć należycie ataku, wykorzystywali to maksymalnie. Łatwo było krzywdzić takie osoby, które nie były w stanie wtedy zrobić nic, uznając te słowa za prawdziwe i cierpiąc w milczeniu. Jednak w tej chwili była ucieszona towarzystwem chłopaka, który zdawał się wykazywać dojrzalszą postawę niż niektórzy ludzie, z którymi miała doczynienia. Przy okazji pomocy, jakiej jej udzielił dowiedziała się kilku informacji o chłopaku przez co nie był już w jej mniamaniu aż taki obcy. I tym samym mniej się przy nim krępowała. - Nie mam zielonego pojęcia - oznajmiła zgodnie z prawdą na jego pytania, śmiejąc się z tego faktu. - Ale chyba nie marynowane w jakichś przyprawach - zażartowała również przyglądając się z ciekawością etykiecie. Wzruszyła lekko ramionami, kiedy potrząsnął pudełkiem. - Do psidwaków trzeba mieć podobno rękę. Nie każdemu ufają tak samo, a i nie są najbardziej potulnymi stworzeniami magicznymi. - podzieliła się z nim tym co wiedziała na temat psidwaków. Sama zdecydowanie wolała koty i jej miłość do nich chyba nigdy nie wygaśnie. - Tylko sowę i kota. Nie mogę za bardzo mieć zbyt wielu sierściuchów, bo mama ma alergię. Już z jednym jest problem, kiedy trzeba go oddać na czas wakacji, kiedy zjeżdżam do rodzinnego domu - wyjaśniła pokrótce. Aż była zdziwiona jak łatwo przyszło jej opowiadanie o sobie w towarzystwie praktycznie obcej rozmowy. Zazwyczaj miała z tym niemałe trudności, a tu proszę. Wyśpiewała mu wszystko. Zapewne to dlatego, że biła od niego naprawdę przyjazna aura. Wydawał się dobrym chłopakiem.
+
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Nie potrafiła nie roześmiać się cicho kiedy wyrecytował przed nią slogan reklamowy. Doceniała takowe podejście do klienta jednak nic nie mogła poradzić na to, że to ją rozbawiło. Przytaknęła łagodnie, wierząc bezapelacyjnie, że wyjdzie z tego sklepu z sową idealną, która spełni większość jej wymagań. Skierowała swe kroki, jak i również spojrzenie w kierunku wskazanych klatek. Sowy znajdujące się wewnątrz mogły poszczycić się sporymi gabarytami i pięknym upierzeniem. Zadarła głowę obserwując czujne sowie ślepia, wyobrażając sobie ich współpracę. Szczerze mówiąc nie przepadała za tym ptactwem jednak doceniała ich rolę w magicznym świecie i pomimo wewnętrznych niechęci starała się być dobrą opiekunką oraz właścicielką. Zdecydowanie wolała czworonogi, a nie sowy, z tendencją do gubienia piór i roztaczania wokół siebie nieprzyjemnego zapachu. Za czasów szkolnych unikała sowiarni jak tylko się dało, bowiem od razu po przekroczeniu progu wieży pobolewał ją brzuch na sam zapach ściółki, piór oraz sowiego pokarmu. - Ta sowa tutaj mnie zainteresowała. Nie mrugnęła od dobrej minuty i wydaje się, że rozumie co pan do mnie mówi. - wskazała sówkę śnieżną, z pięknie wyczesanymi piórami jakby tylko czekała, aż Samantha tu wejdzie i ją wykupi. Na całe szczęście cena nie grała większej roli bowiem sowy nie były z reguły piekielnie drogie. - Szczerze mówiąc to nie będę w stanie poświęcić jej większości dnia. - przyznała, mając nadzieję, że nie zdradzi się w żaden sposób niechęcią wobec takowego ptactwa. - Stąd też była moja prośba, aby sowa była w stanie przez jakiś czas być samowystarczalna. Nie znaczy to, że będę ją lekceważyć, broń Merlinie. - dodała, aby nie myślał, że zamierza zaniedbywać nowy nabytek. - A to ona wzgardzi zwykłym sowim pokarmem z waszego sklepu? - dopytała lekko zmartwiona. Nie wyobrażała sobie, aby płacić za jej jedzenie więcej niż za własne. Przygryzła kącik ust i zerkała niepewnie na sprzedawcę, ciekawa jego osądu. Wydawało się, że są coraz bliżej rozwiązania.
"Owen Bronington"
Alec Taylor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : Kilka tatuaży na ciele, mała blizna na prawym policzku, szczególnie widoczna, kiedy się uśmiecha, wyraźny amerykański akcent
Światu w ogóle było daleko do sprawiedliwego zachowania, czego Alec nie potrafił zrozumieć. W szczególności w momentach takich jak ten kiedy to okazywało się, że miał do czynienia z naprawdę fajną dziewczyną, którą prawdopodobnie wielu ludzi oceniało negatywnie tylko ze względu na jej tuszę. Nie rozumiał tego i naprawdę nie chciał zrozumieć nienawiści, która tak często krążyła w ludzkich żyłach. I po co? I dlaczego? Tylko po to, aby stracić wiele poprzez odtrącanie od siebie potencjalnie świetne osoby. - Chyba nie jestem na tyle odważny, aby ich spróbować - przyznał w końcu, kręcąc głową z niedowierzaniem. Naprawdę, nie zamierzał sprawdzić, co to dokładnie jest, bo mimo wszystko, miał jakieś swoje granice. Westchnął zerkając na nią w sposób, jakby czytała w jego myślach. - Ja to wiem i jak widać, ty to wiesz, ale moja siostra niekoniecznie godziła się z tym faktem. - oznajmił, bo cały czas go to nieco zaskakiwało. W końcu to obowiązek i to spory. A w czasie roku szkolnego zwierzak nie mógł przebywać w Hogwarcie, więc jeszcze dodatkowy obowiązek dla ich rodziców. Nie ma co, pomysł był świetny. Słuchał jej dalej odkrywając, że naprawdę bardzo przyjemnie się z nią rozmawia. Tylko że w pewnym momencie sprzedawcy w sklepie zaczęli patrzeć na nich w nieco dziwny sposób, kiedy to tak stali sobie w jednej z alejek, zapakowani w przysmaki dla zwierząt i przedmioty, dzięki którym mogły się wypróżnić. - Wiesz co, tutaj niedaleko mają świetne lody. Chodź, zapraszam. I nie chcę nawet słyszeć o odmowie z twoich ust, bo naślę na Ciebie moją sowę - groził, ale w słusznym celu! Po co mieli się już rozstawać, kiedy mogli jeszcze porozmawiać? Kulturalnie zbył wszystkie jej zaprzeczenia, skargi i ewentualne próby negocjacji i poczekał, aż zapłaci za swoje zakupy, a potem wyszli razem z menażerii. - Chodź, to tutaj w prawo, kilka kroków stąd. Jedyna knajpa którą znam na Pokątnej - reklamował miejsce, bo uważał je za niezłe. Więc dziewczyna nie miała wyboru, prawda?
Zt x2
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Miał lepszy plan od tego, który zaproponowała mu Samantha. Nie miał zamiaru pójść z nią do schroniska i bynajmniej nie było w tym żadnych złych intencji - chciał po prostu przejąć tę inicjatywę. Poczuć znowu ten dreszczyk emocji, jaki czuł wtedy, kiedy podarował jej Abla. I choć tamten psiak był całkowicie mugolski, tak teraz Voralberg udał się do magicznego sklepu w Londynie, aby poszukać tego jedynego, godnego następcy wspaniałej psiny Sam. Wszedł do środka rozglądając sie za psami i choć wybór był dość mały, to jednak doskonale wiedział którego wybierze, kiedy tylko spojrzał mu w oczy. Przez chwilę patrzył na małego pieska, absolutnie nie dbając o to ile kosztował ani jakiej był rasy. Jak dla niego mógł być najzwyczajniejszym kundelkiem - był wspaniały. Idealny. Było to jak miłość od pierwszego wejrzenia i był święcie przekonany i pewny tego, że Sam będzie czuła to samo. Wyjął szczeniaka z boksu i uśmiechnął się szeroko prosząc sprzedawcę dodatkowo o obróżkę i smycz. A później ruszył pod adres o którym wcześniej wspominała mu Sam [zt]