W tym małym i dusznym sklepie można kupić wszelakie magiczne zwierzaki. Od pięknych śnieżnych sów, poprzez ropuchy, a skończywszy na kotach. W asortymencie jest tu także pokarm dla różnych zwierząt, oraz wszelakie odżywki i klatki. Przypominamy o punktowych limitach ilości posiadanych zwierząt!
Dostępne przedmioty:
► Akcesoria dla zwierząt (grzebyki, obroże itp.) ► Klatka dla wybranego zwierzaka ► Pokarm dla zwierząt ► Bahanocyd - 55g ► Magiczna siatka do łapania stworzeń wodnych - 65g ► Magiczna siatka do łapania stworzeń lądowych - 65g ► Magiczna siatka do łapania stworzeń podniebnych - 65g ► Rękawice ze skóry węża morskiego - 120g ► Łańcuch Scamandera - 200g
Zwierzęta oznaczone * uznawane są za trudnodostępne – aby je kupić, należy rzucić kostką.
Spoiler:
1, 2 - Sprzedawca patrzy na ciebie nieufnie i zdaje się zbywać wszystkie pytania dotyczące stworzenia, które chcesz kupić. W końcu próbujesz zdobyć informacje bardziej natarczywie, a mężczyzna peszy się i oznajmia, że nigdy nie było tu takich zwierząt. 3, 4 - Nie ma żadnego problemu! Sprzedawca wszystko ci wyjaśnia, daje mnóstwo rad i oczywiście, dokonujesz zakupu. Możesz wrócić do domu z nowym pupilem! 5, 6 - Hm… Nie, chyba nie ma tutaj takich stworzeń… Sprzedawca z tajemniczym uśmieszkiem odmawia, chociaż wcale nie próbuje cię zbyć. Rzuca dziwnymi aluzjami, które jedynie podsycają twoją ciekawość. Ostatecznie okazuje się, że tego zwierzęcia nie ma akurat teraz – możesz spróbować innym razem.
Słysząc to najsłodsze na świecie miau, aż oczy jej zalśniły i wpatrywała się w kociaka z zachwytem. Nie była w stanie wydobyć słowa. Po prostu była wniebowzięta! - Nie spodziewałam się, że masz tutaj takiego uroczego towarzysza – powiedziała, a jej ton głosu był miły i uprzejmy, choćbyś chciał nie można było w nim znaleźć ani odrobinę niechęci, niezadowolenia czy agresji. Ona po prostu była teraz taka, jaka powinna być na co dzień, ale jestem przekonana, że na pewno nie potrwa to długo i stanie się coś, co zmieni sytuacje między nimi. Słysząc jego słowa na chwilę odwróciła wzrok od kociaka i wlepiła swoje spojrzenie w Sebastiana. Uśmiechnęła się dosyć smutno po czym wystawiła dłoń w stronę Pana Wąsika pozwalając mu atakować jej dłoń. - To jeszcze dziecko – wydukała nie unosząc głowy nawet na moment, wpatrywała się w kociaka w ciszy, po czym dodała trochę głośniej – chłopaki na pewno się nim zaopiekują, więc nie musisz się martwić – dobrze znała swoich braci. Nią też się zaopiekowali kiedy była takim niesfornym dzieckiem jak ten kociak tutaj. Można powiedzieć, że są do siebie bardzo podobni, właśnie dlatego miała pewność, że psy zaopiekują się tym łobuzem tak jak kiedyś nią.
- Nic dziwnego, że siedzę tutaj całymi dniami, co? - Odpowiedział od razu. Zwierzaki były powodem. Nie pieniądze, nie chęć zajęcia wolnego czasu. Chodziło o nie. Były cudowne, a Pan Wąsik był po prostu skarbem, który z dnia na dzień wymyślał nowy sposób na umilenie mu czasu i zabicia nudy. - Raz łowił rybki w akwarium i do niego wpadł - Opowiedział jej ze śmiechem - Był cały mokry i uciekał po całym sklepie żeby nie dać mi się wytrzeć, a jak już go złapałem to walczył z ręcznikiem jak z największym wrogiem. - Samo wspomnienie sprawiało, że zaczął się śmiać. Wtedy skubany tak postrzępił ręcznik, że nie nadawał się do niczego więcej jak tylko podmienienia z ręcznikiem Jonatana. To był zabawny dzień, choć właśnie wtedy dowiedział się, że za kilka dni wprowadzi się Nikola. Słuchał jej oglądają jak Pan Wąsik próbuje utrzymać się na jego głowie i jednocześnie zjeść jej dłoń. Zastanawiał się. - Tobie domyślam się, że by nie przeszkadzał. Został w takim wypadku do przekonania Jonatan - Westchnął wiedząc, że tu może być problem. Brat nie koniecznie będzie chciał mieć potwora w domu, który będzie czerpał przyjemność z jeżdżenia pazurami po zasłonach.
Jeżdżenia pazurami po zasłonach, sikania gdzie popadnie, atakowania go w trakcie snu. Gdyby wspomnieć o Jonathanie, to w tym momencie gdziekolwiek jest przechodzą po jego ciele ciarki. Nie przepadał za kotami, a zwłaszcza nie cierpiał ich mieć w domu. Dla niego były to małe potwory, które chcą przejąć władzę nad światem. Zaśmiała się pod nosem słysząc o wielkiej przygodzie pana Wąsika. - Ma ciekawe życie, pełne przygód – wyszeptała bardziej do siebie niż do chłopaka. Na samą myśl, że musi zostać uwięziona w domu przez coś tak idiotycznego jak małżeństwo odbiera jej humor. Ona jeszcze nie skończyła żyć, chce pobawić się na świecie, chce nadrobić czas jaki straciła w trakcie tych trzech lat. Straciła trzy lata życia, to było… straszne nie móc ich ponownie rozdysponować. Zawsze zastanawia się, co zrobiłaby w tym czasie? Kontynuowałaby życie modelki? Albo odważyłaby się w końcu, by wyruszyć w podróż dookoła świata. A może coś całkiem innego? A tak wylądowała w Hogwarcie nie do końca wiedząc co ze sobą zrobić i jak poradzić sobie w życiu. Usta dziewczyny zacisnęły się w wąską szparkę, a ona opuściła dosyć smutne i zamyślone spojrzenie. Po chwili mimika się zmieniła, a ona wstała z miejsca i odwróciła się na pięcie. - Idę zobaczyć jaszczurki – po tych słowach nie czekając na odpowiedź po prostu sobie poszła ignorując chłopaka i kociaka.
I właśnie dlatego Sebastian kombinował jak przemycić Pana Wąsika tak, by Jake nie mógł mieć już nic do gadania. Może gdyby przyprowadził Wąsika na rękach jakiejś ślicznej dziewczyny? Wtedy przygarnąłby oboje! Gdzie on tylko znajdzie laskę w typie Jake'a, która da się wmanewrować w tak chory plan? Hm... Może ta Caroline, która była u nich jakiś czas temu, albo... WIEM! Miał super pomysł. Ta Rebeca, brat tak się nią interesował na imprezie. Niech ona przyniesie kotka i poprosi by bracia go zaadoptowali. Na pewno się zgodzi! Bwahaha! Chłopak ma świetny plan. Chciał się nim od razu pochwalić dziewczynie jednak ta... Znowu. Znowu zmienił się jej humor. Skrzywił się widząc, jak jej mina zmienia się, jak znika ta radość. Westchnął i wziął Wąsika na ręce po czym cmoknął go w nosek i puścił wolno. Ten pobiegł gdzieś się pobawić, a Sebastian bez słowa zabrał się za wypełnianie papierów adopcyjnych w sprawie puszków pigmejskich, które miały przyjechać za jakiś czas. Nie wytrzyma z tą dziewczyna. Czy chociaż jeden dzień nie może być z nią cały czas miło i wesoło? -Na zapleczu są owoce gdybyś była głodna - Rzucił tylko krótko między kolejnym stawianiem parafek swojego nazwiska. Colt. To niedługo będzie i jej nazwiskiem.
Słysząc jego słowa tylko przytaknęła i od razu skierowała się na zaplecze. Zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie plecami. Od razu zjechała i usiadła na ziemie wpatrując się pusto w podłogę. Przyciągnęła nogi do siebie i schowała twarz w kolanach. - Nikola ty idiotko – wyszeptała do siebie, chciała w ten sposób dodać sobie pewności. Nic już jej nie grozi, nikt jej nie skrzywdzi. Miała taką nadzieję, a jednak wciąż się bała. Była przekonana, że jest na tyle silna, że da sobie radę z przeszłością, a ona wciąż i wciąż za nią podążała nie dając wytchnienia. W oczach pojawiły się łzy jednak nie wypłynęły. Podniosła wzrok i wlepiła go w sufit starając się opanować uczucia i rozkołatane serce. Nie musi być dla niego taka ostra, ale nie umie. Kiedy chce powiedzieć „z chęcią”, mówi „rób co chcesz”. Chcąc powiedzieć „podoba mi się”, mówi „żartujesz sobie?”. Nie umie z nikim rozmawiać, nie umie wyrazić swoich prawdziwych uczuć, a przede wszystkim bała się. Potrzebowała dłuższej chwili żeby się pozbierać. Podniosła się z ziemi czując napływ sił. Uderzyła otwartymi dłońmi dwa razy w policzki i wzięła głęboki oddech. Z owoców wzięła jabłko i banana, po czym wyszła z uśmiechem. Podeszła do chłopaka dosyć sztywno i położyła z TYM wyrazem twarzy jabłko obok niego po czym odeszła bez słowa rozluźniając mięśnie twarzy. Szkoda, że nie do końca była świadoma, że wyglądała tak jakby je zatruła, a nie przyniosła mu je z dobroci serca. Otworzyła swojego banana i z ukrycia obserwowała co on z tym jabłkiem zrobi.
Długo siedziała na zapleczu. W którymś momencie był już na 100% przekonany, że zwiała oknem, które tam jest i pewnie zaś ktoś ją odprowadzi na drugi dzień. Nie zamierał jednak za nią latać, bo on akurat nie był jej psem. Fakt iż jest przyszłym mężem nie znaczy, że musi tolerować jej zmiany humorków jakby wiecznie miała okres. A może ma okres? W sumie to co go to obchodzi?! Wewnętrznie się mocno irytował. Nic więc dziwnego, że gdy karmił psidwaka ten postanowił ugryźć go w rękę. Wyczuwał nerwy, stres. Musiał się uspokoić. Na szczęście Pan Wąsik zawsze był na posterunku. Obecnie siedział na tyłku i przesuwał się do przodu przednimi łapami pucując futrem podłogę. Nie pozostało mu nic innego jak się roześmiać i skupić na pracy. Wtedy z zaplecza wydostała się pani, o której był przekonany, że już jej tam nie ma. Nawet mu przyniosła jabłko... Ale ta mina. -Przepraszam, ale czy ja wyglądam jak Królewna Śnieżka? - Najwyraźniej jej mina na prawdę była straszna, skoro faktycznie skojarzył iż to jabłko może być zatrute. Mimo to jednak wziął je do ręki i ugryzł kawałek, a potem następny. Jadł je, jednocześnie łażąc po całym sklepie. Zaraz po tym jak został już tylko ogonek (gdyż albowiem Sebcio je ogryzek i pestki jakby to było całkiem normalne, wariat) podszedł do drzwi głównych. Sprawdził godzinę i przekręcił tabliczkę, która ewidentnie informowała o tym, że czas otwarcia sklepu właśnie nadszedł. Potem zgarnął pucującego podłogę Pana Wąsika i stanął sobie obok Nikoli. Nie trzeba było długo czekać, jak dwóch, może trzech klientów weszło do środka i zaczęli się rozglądać za wymarzonym pupilkiem.
Obserwowała go uważnie z ukrycia gryząc przy okazji banana, a słysząc jego słowa poczuła jak jej serce pęka. Chciała być miła. Nawet się uśmiechnęła, a on co? Uznał, że chce go otruć! Seba jesteś taki okrutny! Zeżarła banana pozwalając chłopakowi otworzyć. Dziewczyna wstała z ziemi i oparła się o ścianę pozwalając Coltowi stanąć obok niej. Wlepiła spojrzenie na ludzi, którzy przyglądali się zwierzętom. Szukając swojej miłości, przyjaciela, czy nawet zabawki. To ostatnie było najgorsze. Jednak nie łatwo było wyczytać z twarzy człowieka, czy był kimś dobrym, czy wręcz przeciwnie. Do tego trzeba było lat praktyk, a i ludzie byli dobrymi kłamcami. Jej wzrok zatrzymał się na jednym z mężczyzn, który wpatrywał się beznamiętnie w koty, które leżały w kojcu. Dziewczyna obserwowała go bardzo uważnie i nie ruszała się nawet o milimetr. Kiedy ten niepewnie rozejrzał się kto go lustruje i zobaczył jej oczy, zadrżał. Zwłaszcza, że zmarszczyła jeszcze nos. Brakowało, by zaryczała jak tygrys z wściekłością. Nie miał zamiaru ryzykować więc zebrał się i po prostu wyszedł zanim młody Colt zdążył opieprzyć dziewczynę. Nie miała zamiaru jak na razie mu wyjaśniać, że ten mężczyzna jej się nie podobał i nie ufała mu. Jednak za nim zdążył cokolwiek powiedzieć podeszła do nich pewna starsza kobieta, która prawdopodobnie była częstym klientem bo zwróciła się do chłopaka po imieniu. - Witaj Sebastian! Dawno się nie widzieliśmy – powiedziała z szerokim uśmiechem. Przyszła kupić karmę dla zwierzaczka, którego zakupiła już lata temu – to co zawsze poproszę! – miała bardzo szczodry głos, a jej mina mówiła tylko o jej łagodności i dobroci. Nikola wpatrywała się w nią całkowicie inaczej jak na poprzedniego klienta. Jej duże lalkowe oczy utknęły w twarzy kobiety – A to kto? – zapytała zwracając uwagę na dziewczynę, która chamsko gapiła się na nią bez przerwy – Twoja córeczka? – zapytała, a mina Nikoli natychmiast zrzedła. Radzę ją zatrzymać zanim rzuci się z pazurami na tą kobietę.
Sebastian rozpoznawał w ludziach jakie mieli intencje wobec zwierząt. Pracował tu już od lat i mniej więcej po zachowaniu, nawet po tym jak je oglądali był w stanie powiedzieć, czy jest to osoba kochająca zwierzęta, czy taka która chce zając dziecko żeby przestało marudzić. Oczywiście nie zawsze miał rację, nie był wszechwiedzący. Jednak gdy nie mia co do kogoś pewności, to odmawiał sprzedaży. Wolał stracić klienta niż pozwolić na to, by któryś z tych słodziaków spotkał przykry los. Odmawiał nawet sprzedaży gryzoni dla węży. Taki był z niego wielki miłośnik tych wszystkich mieszańców magicznej menażerii. Widząc, że jeden z klientów ogląda się na nich z dziwną miną spojrzał na Nikolę. Płoszy mu ludzi, dopiero co otworzyli! Jednak jej mina mówiła, że albo chce wszystkie kotki zaadaptować sama, albo uważa, że ten facet jest nieodpowiedni. Po tym jak zwiał widać było, że aż tak mu nie zależało na kici. Pewnie sam by nie sprzedał futrzaka jednak cóż, on był milszy nawet do dziwnych i niepewnych klientów. Ona chyba dla nikogo nie potrafiła być miła. - Pani Lloyd! - Powitał ją z radością, gdy tylko dostrzegł kobietę - Odłożyłem jak zwykle dla Pani karmę. Mam nadzieję, że Sonia dobrze się chowa - Zagadał kobietę sięgając za ladę i wyciągając zza niej mrożoną karmę dla... WĘŻY! Niepozorna kobietka, co nie? A widzicie. Nikogo nie można oceniać po pozorach. Sebastian uwielbiał kobietę. Czasem urządzali sobie godzinne rozprawiania o jej pupilku, gdy przychodziła "tylko na minutkę, bo się spieszy". CÓRECZKA?! No umarł. Umarł. Nie umiał zrobić nic innego, jak zacząć się śmiać. Spojrzał na Nikolę i złapał ją za ramiona, na wszelki wypadek. - Ależ skąd. To nasze nowe zwierzątko. Łyska kapucynka. Tylko 700G. Niestety nie da się jej wytresować - Powiedział to wszystko żartobliwym tonem mając nadzieję, że jeśli dziewczyna się wkurzy, to tylko na niego. Szkoda tej pani, która jest po prostu trochę wścibska i zadaje dziwne pytania. On ojcem. On się nawet na ojca nie nadawał.
Warczała, miała ochotę rozszarpać kobietę na strzępy. Cieszmy się, że Colt przytrzymał ją i powstrzymał przed tym niekontrolowanym atakiem, a przede wszystkim, że przeniósł jej złość i agresję na siebie. Jednak zanim zdążyła się rzucić na niego z pazurami do jej uszu dobiegł głos staruszki. - Bardziej uznałabym, że to mały tygrysek – zaśmiała się kobieta i bez strachu wyciągnęła dłoń w jej stronę po czym pogłaskała ją po główce. A ona co? Spojrzała na nią zarumieniona i spuściła wzrok widocznie zakłopotana tą sytuacją - Dam za nią 500G skoro jest nie do wytresowania – nie ma to jak się targować! Wróć! Oni naprawdę chcieli ją sprzedać? Chyba żartujesz co nie Colt? PRAWDA?! Nie jesteś aż takim złym narzeczonym, żeby sprzedać ją jakiejś kobiecie, nieprawdaż?! – przydałaby mi się taka dziewczynka, brakuje mi wnuków w domu – westchnęła głęboko kobieta i wyciągnęła pieniądze za karmę – będę Ci gotować tygrysku i robić smakołyki co ty na to? – gdyby Nikola była animagiem to w tym momencie wyciągnęłaby uszka i ogonek i zaczęłaby nimi ruszać we wszystkie kierunki widocznie zachwycona tą propozycją, nawet zrobiła krok do przodu gotowa oddać się w ramiona nowej babci! – No to co? 500G i ją biorę! – powiedziała z uśmiechem. Aż się zaczęłam zastanawiać, czy ona na pewno tylko żartuje.
No tak, miała rację. Mała Nikola faktycznie wyglądała co jakiś czas jak tygrysek. Ale taki na prawdę malutki i niegroźny, bo jednak jej wzrost po prostu uniemożliwiał banie się jej - chyba, że jest się totalną cipką. Wszyscy inni jej wzrok mordu uznali by za słodki, albo rozkoszny. Pani Lloyd najwyraźniej miała to samo zdanie. -Niestety, ale jest jeszcze jeden problem i wolę panią wcześniej uświadomić, bo nie przyjmuje zwrotu tygrysków - Odpowiedział kobiecie tak, jakby faktycznie chciał ją sprzedać! Ta rozmowa musiała być co najmniej chora, a jednak. Rozmawiali o niej jak o pupilku! W każdym razie mówiąc to Sebastian złapał ją mocniej za ramiona. Widział, że ta się już wyrywa. -Ten tygrysek jest już obiecany pewnemu lwu. A lwy są bardzo zazdrosne - Jawna sugestia, że młoda Colt jest młodą Colt była otwarcie wyczuwalna. On się chwali, że są zaręczeni? Chyba tak. W pokrętny sposób. Z chorą logiką, bo przecież go wkurzała. A jednak się pochwalił. A potem skutecznie to zepsuł -Dlatego 600G i sprzedaję!
Kiedy jego dłonie mocniej zacisnęły się na jej ramionach, w jednej chwili się przestraszyła. Poczuła jak żołądek odwraca się do góry nogami, a przed jej oczami zaczynają pojawiać się wspomnienia. Na całe szczęście usłyszała jego głos i wszystkie te uczucia zniknęły w ułamku sekundy. Odwróciła się i spojrzała na niego widocznie zaskoczona tą sytuacją. On właśnie pochwalił się ich małżeństwem, a ona jedyne co zauważyła, to fakt, że był o nią… zazdrosny? Nie chciał jej oddać? Co by zrobił, gdyby ojciec do niego przyszedł i powiedział, że jednak nie muszą się żenić? Nie chciała o tym rozmyślać. Wyciągnęła dłoń chcąc ją położyć na swoim ramieniu, a co za tym idzie na ręce Colta. Ściskał jej delikatne ramiona mocno, za mocno, a jednak czuła się w dziwny sposób bezpieczna. Jakby ten silny uścisk nie chciał tak naprawdę jej zlinczować, tylko… miał ciepłe dłonie i bardzo masywne w porównaniu z jej lalkowatymi łapkami. Zanim zdążyła położyć swoją łapkę na jego usłyszała kolejne słowa i zacisnęła ją w pięść po czym wyskoczyła z silnym ciosem. Tego się mógł nie spodziewać. Po czym nie zwracając uwagi na to co się z nim stało schowała ręce za siebie i posłała miłej staruszce delikatny uśmiech. - Odprowadzę Panią do wyjścia – kobieta zamrugała zdezorientowana i zaśmiała się pod nosem żegnając się z młodym Coltem i idąc za wściekłą blondynką. Zatrzymała się przed wyjściem i spojrzała na nią z uśmiechem. - Naprawdę do siebie pasujecie – rzuciła w jej kierunku i zaśmiała się z zakłopotania i rumieńca dziewczyny – do widzenia – powiedziała, po czym zniknęła za drzwiami sklepu. Nikola wpatrywała się w nie przez dłuższą chwilę i dopiero wtedy wydukała ciche – do… widzenia.
Nie chciał jej skrzywdzić. Nigdy, nawet przez chwilę o tym nie pomyślał. Nawet wtedy, gdy wkurzała go niesamowicie, a on miał ochotę napisać do matki, że żadnego ślubu nie będzie. Nigdy jednak nie wpadł na to, by zrobić jej krzywdę. Był facetem. Był dżentelmenem. Był na tyle normalny, by dbać o każdą pannę. Nawet, jeśli chodziło tylko o przyjaciółki. Więc mogła się czuć przy nim bezpieczna. On natomiast nie mógł się tak czuć, bo ledwo rzucił jedno głupie hasło i CIACH! Dostał w nos, aż mu głowa odleciała do tyłu i usiadł na ladzie. Kompletnie się tego nie spodziewał. Kiedy opuścił twarz w dół zauważył, że Pani Lloyd mu macha, a Nikola idzie ją odprowadzić. No poważnie?! Dotknął swojej twarzy i zobaczył na dłoni odrobinę krwi. POWAŻNIE?! Od razu wyjął z kieszeni chusteczkę i ją wytarł. Na szczęście nie zabiła go ani nie pokiereszowała jakoś szczególnie, ale przez chwilę stał z chusteczką. I spod niej krzyczał na dziewczynę. - Przysięgam, że kupię Ci kaganiec, oddam Jonatanowi, a potem ożenię się z Panem Wąsikiem! - Dobrze, że chwilowo sklep był pusty, bo to jak coś fanzolił spod chusteczki było by komedią. Jeszcze zaczęli by mu płacić za występy prawdziwego komika. A co najlepsze, był wkurzony ale nie agresywny. Nadal żartował. Robił to chyba całe życie.
Może i nie chciał, ale ona tego nie mogła wiedzieć. Nie po tym co się stało w jej życiu. Nawet jeżeli TEN mężczyzna ją porwał, to na początku nie miał zamiaru ją krzywdzić. Troszczył się o nią, dawał jeść, opiekował się jak najcenniejszym skarbem, do czasu kiedy złamała mu nos. Wtedy wszystko zmieniło się w piekło. Na początku nie chciał jej krzywdzić, a później robił to na każdym kroku. Nie łatwo jest zaufać drugiemu człowiekowi po czymś takim, nawet po pomocy psychologa. A ona radziła sobie z tym sama. W dosyć pokrętny i trudny do zrozumienia sposób, ale jakoś… Nie miała zamiaru do niego wracać. Spojrzała tylko na chusteczkę i przysłuchała się temu komediowemu krzykowi. - Nie histeryzuj! – krzyknęła, a ton jej głosu… był taki sam jak przy kotkach – Nie zrobiłam Ci aż takiej krzywdy – dodała kucając przy kociakach i głaskając jednego z nich. Postanowiła obdarzyć tego chłopaka odrobiną zaufania. Takim ziarenkiem, które może on w każdej chwili wyrzucić. Chyba jest mu to winna za bycie sobą. Bawiła się z kiciakami z lekkim uśmiechem nie spoglądając nawet na młodego Colta – powinieneś się zająć klientami! – powiedziała akurat wtedy kiedy do sklepu ktoś wszedł, podniosła się i odwróciła po czym uśmiechem, nie zwracając uwagi na to, kim jest dana osoba powiedziała – Dzień dobry! –umm… czekaj to na pewno Sebastian oberwał w głowę? Bo ona zachowywała się w miarę… dziwnie?
Żeby pokrętny. Sposób, w jaki sobie radziła był nienormalny. Odcięcie się od świata i dobrych emocji niczego nie daje. Jednak Sebastian by pewnie zrozumiał dlaczego tak zrobiła. Niestety nic nie wiedział więc pozostało mu irytować się, przewracać oczami i czasem trochę bardziej wściekać, gdy przeginała. - Ale zrobiłaś! A jakbyś mi złamała kość i zalałbym się krwią? Jak zarzynana świnia?! To co? - Znowu kłótnia niczym stare, dobre małżeństwo. Nic dziwnego, że ludzie dookoła od razu mówili, że do siebie pasują, albo że właśnie tak wyglądają. Byli po prostu komiczni. Coś tam marudziła, ale już jej nie słuchał, bo właśnie wszedł klient. A dokładniej to dostawca. Sebastian więc poszedł wymienić z nim uśmiech, uścisk dłoni po czym nakazał Nikoli przypilnować przez minutę sklepu i poszedł po skrzynię puszków pigmejskich. Dalej dzień szedł wolno, bez jakiś rewelacji. Nim się spostrzegli minęło kilka godzin, a Sebastian odwrócił kartkę na drzwiach na "nieczynne" i ruszył (wraz z Panem Wąsikiem na rękach) by posprzątać. Trzeba poukładać karmę, dać zwierzętom jedzenie na noc i pozamykać te, które Nikola powypuszczała.
- Dzięki za komplement, ale nie jestem aż taka silna – odpowiedziała szybko zanim ktoś się pojawił. Nie miała zamiaru rozwijać tego tematu. W porównaniu z jedną krukonką ona miała świadomość o swojej kruchości i słabości. Wiedziała, że nie jest wszechpotężna i siła nie pomoże jej w większości przypadkach. Jednak nie umiała się powstrzymać przed tą agresją. To była jej jedyna obrona po niewyparzonym języku. Nie powiem, że dziewczyna stała i patrzała na niego jak ciężko pracuje. Wręcz przeciwnie. Była powolna i trochę niezdarna, ale pomagała mu w miarę swoich możliwości. Nakarmiła koty bawiąc się z nimi przez chwilę, a później poprzecierała blaty. Od ich ostatniej kłótni nie odezwała się słowem. Chciała już wrócić do chłopaków i najprawdopodobniej jak tylko wejdzie do mieszkania zawoła ich i wyjdzie na długi bieg. Muszą się ruszać, ona musi się ruszać inaczej jej ciało zapomni. - Zrobić coś jeszcze? – zapytała. Nie chciała stać bezczynnie z założonymi rękami.
Pogoda potrafiła być bardzo zwodnicza. Arielle wybierając ten dzień na podróż do Londynu nie spodziewała się, że przywitają ją paskudnie ciemne chmury, zwiastujące deszcz. Klimat Wielkiej Brytanii jakoś do niej nie przemawiał - chociaż w Szkocji (gdzie teraz mieszkała) było parę dni temu ładne słońce... Najwyraźniej podróże za bardzo ją rozpieściły. Teraz jednak miała świadomość, że długo męczyć się nie będzie musiała, bo zaraz zaczną się hogwarckie wakacje, na które jako przyszła studentka postanowiła się zapisać. Nie wiedziała jeszcze, co myśli o Hogwarcie i studiowaniu. Wiedziała, że nie ma sensu kłócić się z rodzicami i trochę nawet cieszyło ją, że wróci do nauki. W gruncie rzeczy lubiła spędzić trochę czasu nad jakąś ciekawą książką, a gdy pochłonęła ją praca w branży modelingowej, żadna nauka na własną rękę nie wchodziła w grę. Na ulicę Pokątną przybyła jednak po to, żeby trochę się rozejrzeć i może kupić parę rzeczy. Nie była pewna, czy pod koniec wakacji znajdzie chwilę, aby łazić po sklepach, zamierzała bowiem robić coś ciekawszego - cokolwiek, doprawdy. Może pojedzie do Francji, odwiedzi rodzinne strony? Zresztą wiedziała, że zakupy w końcówce sierpnia wiążą się z tłumem zdesperowanych uczniaków, którzy wcześniej nie znaleźli chwili na pozałatwianie spraw. Wolała tego uniknąć. Teraz mogła spokojnie spacerować, rozglądać się i wydawać po parę galeonów w różnych sklepach. Szybko się okazało, że nie jest to najlepszy pomysł, bo deszcz faktycznie przyszedł - Arielle poprawiła swój kapelusz, czując jak spada na niego coraz więcej drobnych kropelek. Rozejrzała się za jakimś miejscem, w którym może przeczekać mżawkę... Ale ona jedynie przybrała na sile i panna Tender nie miała już co wybrzydzać, bo jej strój idealny na taką pogodę nie był. Pospiesznie wpadła do pierwszego lepszego sklepu, którym okazała się być Magiczna Menażeria. - Dzień dobry... - rzuciła do właściciela, nie rozglądając się nawet za bardzo po pomieszczeniu, w którym się znalazła. Wzrok utkwiony miała w ulicę, z której teraz wszyscy poznikali. Ściana deszczu sprawiła, że każdy się pochował. Może zaraz przejdzie, przemknęło jej przez myśl, lecz jakby w formie odpowiedzi niebo przecięła jasna błyskawica, jawnie prezentująca burzę. Francuzka westchnęła cicho, poprawiając przemoczoną jeansową kurtkę. Raczej szybko stąd nie wyjdzie...
Nigdy po skończonym roku szkolnym nie wracał od razu do Norwegii. Zawsze zostawał na kilka dni, a nawet tygodni u rodziny matki, która wciąż zamieszkiwała Wielka Brytanię. Nie chciał wracać do nadopiekuńczych, przewrażliwionych rodziców, którzy wciąż umartwiali się jego stanem zdrowia. Rozumiał ich całkiem dobrze, w końcu po jego dwóch próbach samobójczych mieli prawo mu nie ufać i analizować jego każdy gest. Możliwość pozostania w Anglii trochę dłużej zawsze poprawiała mu humor. Ingrid została z nim bardzo często, więc nie czuł się samotny, a wręcz przeciwnie – spełniony i szczęśliwy, że może tak dużo czasu poświęcić siostrze, która przez niego wycierpiała równie wiele co rodzice. U dziadków pomieszkiwała też kuzynka, nieco starsza od bliźniaków, jednak na świat patrzyła jakby ich oczami, więc nic dziwnego, że zaprzyjaźnili się bardzo szybko, a ich relacja przetrwała nawet wypadek. W Londynie wiele rzeczy robili wspólnie – chodzi po sklepach, odwiedzali parki rozrywki oraz ogrody zoologiczne. Tym razem zawędrowali na Pokątną, jako że Ingrid potrzebowała kilku nowych książek. Wykorzystali okazję, że wciąż są w Anglii i mogą razem skoczyć na przepyszne lody Floriana Fortescue. Skończyło się jednak na tym, że odwiedzili parę sklepów z ubraniami (biedny Yngve nie mógł im odmówić), a do lodziarni wciąż nie dotarli. Gdy przechodzili koło sklepu z instrumentami, ich kuzynka (która, tak jak Yngve, kocha muzykę) dojrzała nowa, błyszczącą trąbkę na wystawie i natychmiast zadecydowała, że muszą tam wejść i ją zobaczyć. Yngve skinął niechętnie głową, przepuścił dziewczyny przodem i… uciekł. Uciekł jak tchórz, bez słowa pożegnania, bez informacji, gdzie tak naprawdę podążał. Może dlatego, że sam nie wiedział? Przepełniła go taka rozpacz, że nie potrafił sobie z nią poradzić. Przez chwilę pragnął wejść do sklepu, usiąść przy pianinie i zagrać utwór, który pamiętał z dzieciństwa, lecz zaraz nadeszła ta myśl, że i tak tego nie usłyszy, że dźwięki przejdą obok, dotrą aż na ulicę, a on pozostanie z wibracjami i wyobrażeniami. Ręce go świerzbiły, pocierał niecierpliwie o siebie palce, a gdy starał się powstrzymać przed tym, odkrywał, że jego palce drgają lekko, jakby naciskał klawisze fortepianu. Dawno nie czuł się tak bezsilny w swojej potrzebie gry. Przez chwilę nawet biegł, żeby odejść jak najdalej tamtego sklepu, a kiedy jego umysł powoli się oczyszczał z niechcianych obrazów, przypomniał sobie, co skutecznie odwróciłoby jego uwagę od przeszłości. Potrzebował kartki papieru i ołówka oraz zacisznego miejsca, w którym nie słyszałby zgiełku Pokątnej. Myślał też, czy by nie odwiedzić sklepu z przyborami piśmienniczymi, ale wiedział, że tam z pewnością szukałaby go Ingrid, a nie chciał, żeby go w tej chwili widziała. Nie, kiedy nie miał wymówki dla swojego zniknięcia. Ruszył przed siebie, w kierunku Nokturnu, jednak nie zdążył dość aż daleko, gdy zagrzmiało. Nie usłyszał tego, ale dostrzegł piorun w szybie mijanego sklepu, a zaraz poczuł, jak krople opadają na gołe ramiona. Nie zdążył znaleźć zacisznego miejsca i wiedział, że w tej chwili jest to niemożliwe, więc schował się przed deszczem w najbliższym sklepie – Magicznej Menażerii. Gdy poczuł zapach tych wszystkich zwierząt, skrzywił się, jednak nie miał już wyboru. Ręką otrzepał z włosów krople wody, a potem ruszył głębiej do pomieszczenia. Dostrzegł @Arielle C. Tender, ale skinął w geście powitania tylko właścicielowi. Stał chwilę na środku bez celu, patrząc z uporem w okno. Gdyby znał zaklęcie zmieniające pogodę, gdyby miał tyle mocy magicznej! Westchnął, zrezygnowany. Odwrócony tyłem do dziewczyny, nie widział jej twarzy ani reakcji na jego obecność. Jeśli coś mówiła, również nie usłyszał. Jego uwagę zwróciło dopiero drganie podłogi, jakby coś na nią spadło. Spojrzał w to miejsce, jednak niczego nie zauważył. Dla pewności jednak rozejrzał się dookoła i dopiero wtedy zorientował się, że źle ocenił miejsce, z które wyczuł drgania, przygryzł wargę. Dwa metry dalej, po drugiej stronie stojaka, leżała przewrócona klatka z wężem, który poruszał się niespokojnie.
Arielle była wielką fanką ciepła i słońca. Chętnie wskakiwała w kostiumy kąpielowe i letnie sukienki, nie narzekała na wiosenne kreacje, zakrywające nieco więcej. Deszcz również akceptowała, ale w innej postaci. Nie było nic lepszego, niż burza pod koniec upalnego dnia. Pamiętała z dzieciństwa zapach mokrej lawendy, gdy siedziała pod dachem rezydencji Tender'ów przy francuskim polu zapełnionym fioletowymi roślinami. W Wielkiej Brytanii jednak wszystko było inne - niebo schowane było pod szarą kopułą o wiele częściej, opady zdawały się nie przynosić takiej ulgi. Szum spadających kropel nie przynosił relaksu, jedynie stres i niepokój. Tutaj nie można było przebiec ulicy z lekko skrzywioną miną, tutaj trzeba było chować się pod parasolami... A Arielle nie lubiła parasoli. Nienawidziła tego, że chodząc pomiędzy sklepami musi martwić się nie tylko o zakupy, ale też torebkę, różdżkę, parasol. Miała nadzieję, że gdy rozpocznie naukę w Hogwarcie, jej podejście się zmieni. Czekała, aż pochłonie ją urok tego miejsca. Czekała też, aż ta burza się skończy, jednak najwyraźniej miała pecha. Nie zwróciła większej uwagi na nieznajomego chłopaka, który bez słowa wskoczył do sklepu - był chyba w takim stanie, co ona, patrząc na jego małe zainteresowanie zwierzakami. Drgnęła zaskoczona, gdy coś uderzyło o ziemię i obrzuciła nieprzyjemnym spojrzeniem właściciela Menażerii. Zaraz nieco złagodniała, bo mężczyzna chyba po prostu starał się uspokoić nieco zaniepokojone zwierzaki, a przy tym przypadkiem potrącił terrarium z wielkim, wielkim wężem. Arielle nie miała nic do gadów, swego czasu namawiała rodziców na salamandrę (ale jakoś zwierzęta do niej nie lgnęły i sama z owego pupila zrezygnowała), lecz i tak nie czuła się zbyt bezpiecznie przy wyraźnie rozzłoszczonym wężu. - Jesteś na jakiejś misji samobójczej? - Rzuciła do chłopaka, który był najbliżej gada i nie wyglądał na szczególnie speszonego. Może uważał, że jak będzie stał nieruchomo, to nie zwróci na siebie uwagi? Arielle złapała nieznajomego za ramię i przyciągnęła bliżej siebie, a co za tym idzie - bliżej ściany. Gad na ten ruch błyskawicznie zareagował, sunąc po podłodze w stronę drzwi (a może witryny sklepowej? Bo chyba nie wiedział, że to akurat są drzwi, którymi można uciec...). Właściciel wrzasnął coś i panna Tender mogłaby przysiąc, że nazwał tego oślizgłego potwora "Kruszynką", ale wolała nie wnikać, a czarodziej już się nie poprawiał. Zamiast tego ruszył w pogoń za wężem, co zdaniem dziewczyny było istnym szaleństwem i głupotą. Po co wchodzić w drogę niezadowolonemu zwierzęciu, które może być jadowite? Ari mogła narzekać, ale koniec końców lubiła swoje życie i ceniła je dość wysoko. Miała parę pomysłów na śmierć i ugryzienie węża do nich nie należało. Obserwowała jednak dalej tę scenkę, w której to właściciel menażerii robił z siebie istnego idiotę, próbując różdżką unieść jakoś gada, ale cofając ją przy każdym jego niepokojącym syknięciu. - Niech go pan po prostu uśpi! - Zaproponowała ostatecznie, nie chcąc się za bardzo wtrącać. Mimo wszystko utknęła w tym sklepie i przydałoby się, żeby sytuacja została zażegnana, prawda? Sama wolała nie rzucać żadnych zaklęć, bo nie zamierzała płacić, w razie gdyby jakoś gada uszkodziła. Nie znała się na zwierzakach, nie przepadała za nimi. Koniec, kropka.
Nie sądził, żeby ktokolwiek był zadowolony, że musi spędzać duszny dzień w dusznym pomieszczeniu pełnym duszących zapachów. Yngve irytowało wiele zapachów, które kojarzyły mu się nieprzyjemnie. Gdyby mógł wybrać, spędziłby to popołudnie w miejscu, które pachniałoby żywo – kwiatami o intensywnym zapachu – ale nie tak słodko, że aż mdli, jak w wielu cukierniach. Rozkoszowałby się też z pewnością zapachem drewna i papieru oraz charakterystyczną wonią mebli i instrumentów. Potrafiłby odróżnić swoje skrzypce od tysiąca innych. Zamyślił się. Zamyślił się tak bardzo, że przestał odczuwać specyficzny zapach zgromadzonych tutaj zwierząt, a także ignorował dziwne uczucie, jakby coś obok się ruszało. Gdyby ktoś go zaatakował, mógłby go w tej chwili zabić nawet w tak mugolski sposób jak uderzenie go czymś w głowę. Nie trzymał w dłoniach nawet różdżki. Wąż zdążył wypełznąć z terrarium, a Yngve zbyt wcześnie przestał się gadem interesować. Myślał, że właściciel zaraz opanuje spłoszone stworzenia, ale najwyraźniej go to przerosło. Stałby tak o wiele dłużej, gdyby nie reakcja Arielle. Od samego początku nie zawracał sobie nią głowy, więc po chwili całkowicie o niej zapomniał, dlatego też, gdy pociągnęła, wyrwał się z zamyślenia i w panice wyciągnął przed siebie ręce, aby po chwili lewą wyciągnąć z kieszeni różdżkę. Prawie się przewrócił, gdy chciał stanąć stabilniej, a zamiast tego nadepnął na stopę dziewczyny. Wpadł na klatkę z sową, która również się przewróciła, a spłoszony ptak rozłożył skrzydła, których pióra wychodziły poza zamkniętą przestrzeń. Zamek uderzył prosto o ziemię i drzwiczki uchyliły się. Kolejne zwierze było wolne. Yngve natychmiast się odwrócił i wycelował różdżką prosto w twarz (zapewne zdezorientowanej) dziewczyny. Patrzył na nią z taką złością, o jaką sam by się nie posądzał. Nie mógł się skupić, cały harmider, który panował dookoła, powoli go przerastał. Nie mógł obserwować mężczyzny goniącego węża, nie mógł też patrzeć na sowę, która powoli wydostawała się z klatki – jej ucieczkę uświadomił sobie dopiero wtedy, gdy poczuł podmuch wiatru spowodowany ruchem wielkich skrzydeł. Dziewczyna niezbyt interesowała się tym, co robi Yngve. Zdecydowanie bardziej interesowały ją poczynania właściciela menażerii, więc i Norweg zwrócił na niego uwagę. Wciąż jednak trzymał różdżkę tuż przy twarzy dziewczynki i co chwile przenosił wzrok na sprawczynię swojego zmieszania. Dlatego też udało mu się usłyszeć, co mówi. Zmarszczył brwi i jeszcze raz spojrzał na mężczyznę. Uniósł brew, oceniając jego postępowanie, a potem napisał różdżką w powietrzu obok Arielle: On chyba nie potrafi się nimi opiekować. Yngve był tego niemal pewny, a utwierdził się w tym przekonaniu, gdy zobaczył, jak różdżka mężczyzny ląduje w kałuży, a ten i tak biegnie za wielkim wężem. Jako że ten człowiek nie wracał się, Norweg rzucił zaklęcie przywołujące i po chwili trzymał różdżkę w prawej ręce. To irracjonalne, ale nie chciał, żeby właściciel utracił swoją, tak jak Yngve kiedyś. Zwierzęta zachowywały się coraz głośniej i niestosownie – prawdopodobnie wyczuły wolność, gdy zostały bez właściciela. Z zaplecza również zaczęły do nich docierać niepokojące dźwięki (których Yngve jeszcze nie wyczuwał i nie musiał się zastanawiać, co takiego ten człowiek trzymał w sklepie.
Rzucamy z Arielle kostkami, suma oczek mówi o tym, ile zwierzątek uciekło (nie licząc węża i sowy).
Za dużo działo się w tej nieszczęsnej menażerii. Takiego rabanu to właściciel prawdopodobnie w życiu się nie spodziewał! Arielle sama nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć, co robić i ogólnie jak się zachowywać. Kiedy nieznajomy wyciągnął na nią różdżkę, wcale go nie puściła, nie popchnęła na węża (chociaż trochę kusiło), ani nie wyszarpnęła własnej. Po co? Żeby go sprowokować? I tak nie miała szans rzucić żadnego zaklęcia przed tym chłopakiem, który zdawał się pilnować nieznajomej dziewczyny bardziej, niż dzikich zwierząt. Arielle nawet za bardzo się nie zestresowała, wręcz przeciwnie - na jej twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu. O ile nie był szaleńcem, to spokojnie się dogadają. Obserwowała dalej tego profesjonalistę, który z jednym wężem sobie nie radził, gdy dopiero dostrzegła potężną sowę, która wydostała się na wolność. Ari była tak przejęta wężem, że nawet nie zorientowała się, że to chłopak wypuścił ptaka. Kiedy właściciel zniknął w szalejącej na dworzu burzy, Francuzka postanowiła jakoś zabezpieczyć sklep przed wydostawaniem się reszty stworzeń... Ale w tej samej chwili dostrzegła litery układające się w powietrzu i uniosła brwi z zaskoczeniem, patrząc na swojego towarzysza niedoli. - Chyba na pewno - odparła, wyjmując różdżkę, aby zaraz dokładnie to samo napisać w powietrzu. Starała się przy tym byś spokojna i aż nadto powolna - żeby chłopak miał pewność, że nie spróbuje go zaatakować. Dopiero co trzymał różdżkę przy jej twarzy... Przez chwilę zastanawiała się, czy to jakaś dziwna gra, ale potem doszła do wniosku, że może po prostu chłopak ma problemy ze słuchem. Podeszła do drzwi sklepu i zamknęła je zaklęciem, przy okazji uchylając się przed rozszalałą sową - Arielle nie chciała zostać podrapana i podziobana, ale trochę obawiała się, że jakieś ogłuszające zaklęcie zwierzę może poważnie skrzywdzić. Mimo wszystko powinni dopilnować, żeby te futrzaki (i pierzaki. I... i te łuskowate też.) nie uciekły. Znasz się na zwierzętach?, napisała w powietrzu, odskakując od klatki ze wściekle prychającym kotem. Stworzenie naparło na zamek, a ten... nie, to niemożliwe, żeby sam z siebie się otworzył! Dziewczyna z trudem powstrzymała pisk, gdy masywne kocisko zeskoczyło na podłogę i wyprężyło się dumnie. Raz próbowała zaopiekować się kugucharem, ale skończyło się to obustronną nienawiścią. Arielle wolała zachowywać dystans.
Podejście dziewczyny niezwykle mu się spodobało, aż sam był zaskoczony, że ręka mu drgnęła i prawie opadła wzdłuż ciała. Zazwyczaj wszyscy myśleli, że są szybsi, że zdążą wyciągnąć różdżkę i rzucić zaklęcie, zanim on pomyśli. Byli też tacy, którzy krzyczeli i uciekali, a wtedy zostawiał ich w spokoju, a on nie cierpiał tchórzostwa, nie znosił ucieczek. Niezwykle rzadko ktoś potrafił mu się postawić w takiej sytuacji i przez chwilę nie mógł oderwać wzroku od dziewczyny. Nie kojarzył jej ze szkoły, chociaż nie mógł stwierdzić jednoznacznie, że nie była uczennicą Hogwartu. Stronił od ludzi, więc nie zdziwiłby się, gdyby nigdy się nie spotkali. Dziewczyna uśmiechała się lekko – tak, to na pewno był uśmiech, lecz nie pełen triumfu czy radości, a raczej zadowolenia. Jakby podobało się jej zachowanie Yngve. Norweg w duchu również się uśmiechnął, jednak dziewczyna zobaczyła jedynie wysoko uniesione brwi. Ciekawe, czym jeszcze zostanie zaskoczony. Ale po chwili to nie on był zaskakiwany, a ona. Skoro nie wiedziała, że wśród uczniów jest głuchoniemy chłopak, to tym bardziej nie mogła uczęszczać do Hogwartu. Początkowe dni w szkockiej szkole po brzegi wypełnione były plotkami o Norwegu i jego przypadłości. Ucichły dopiero niedawno, chociaż Yngve i tak czuł się wytykany palcami i rozpoznawalny przez większość. Przyzwyczajony, że powinien spoglądać na twarz rozmówcy, zrozumiał, co dziewczyna miała na myśli, zanim to napisała. Nie chciał jednak uświadamiać jej o swojej zdolności, dlatego odczekał, aż napisze to samo przed nimi. Skinął głową – przynajmniej myśleli ponownie. Pozwolił się jej odsunąć, skoro nie planowała go atakować. Zresztą Yngve dobrze wiedział, że sam by sobie nie poradził, nie dałby rady zapanować nad tymi wszystkimi zwierzętami. Machnął ręką w geście pozwolenia (żeby dziewczyna nie myślała, że zaraz rzuci na nią zaklęcie), a potem spojrzał na przeklętą sowę, której ruchy skrzydeł wyczuwał wyraźnie na karku. Nie przychodziło mu w tej chwili żadne zaklęcie, którym mógłby zmusić zwierzę do posłuszeństwa. Oczywiście istniało niewybaczalne zaklęcie kontrolujące, ale po pierwsze, nie potrafił go, a po drugie i tak by go nie użył. Sowa wzniosła się jeszcze wyżej, a on spojrzał w stronę drzwi. Dostrzegł też napis i wywrócił oczami. Ani trochę – odpisał, po czym wzruszył ramionami. Jeżeli i ona się nie zna, to mają niezłe kłopoty. Postanowił jednak jakoś zapanować nad sową. Śledził ją początkowo wzrokiem, a kiedy przypomniał sobie pożyteczne zaklęcie, skierował różdżkę na ptaka: Arcesso Noctua, pomyślał. Zaklęcie podziałało, sowa, zmuszona magiczną siłą, podleciała do Yngve i usiadła mu na ramieniu, ale trwało to tylko chwilę, a skołowany Norweg nawet nie pomyślał, że powinien przywołać ją do klatki. Sowa, wzburzona, wzleciała w powietrze, zostawiając na ręce chłopaka szramy. Wtedy na zapleczu rozległ się huk i nawet Yngve poczuł, że cos jest nie tak. Mimo wszystko napisał: Co się stało?! Kompletnie nie wiedział, co go tak przestraszyło, aby był przekonany, że stało się coś niedobrego. Zza zaplecza dobiegło ich głośne bzyczenie oraz szorowanie po podłodze, a po chwili do małego pomieszczenia wleciały dwa żądliboki, prawdopodobnie hodowane na zamówienie, oraz jakieś dziwne zwierzę podobne do świni – kołkogonek. Latające stworzenie skierowało się na osaczoną przez kota Arielle, a świnia zaatakowała Yngve, który – w przypływie olśnienia – stanął na krześle, z którego zwalił klatkę z sową.
Arielle, naciera na ciebie… żądlibok! Rzuć kostkami i sprawdź, czy cię użądlił: 1, 4 – Jesteś niesamowicie spostrzegawcza i żądlibok nie ma z tobą szans. 2, 5 – Nie zauważyłaś żądliboka, ale Yngve tak i zdążył cię przed użądleniem uratować. 3, 6 – Ale pech! Ani ty, ani Yngve nie zauważyliście żądliboka i teraz możesz sobie lewitować w powietrzu i próbować go złapać.
Nie miała czasu na przejmowanie się dziwnym zachowaniem chłopaka. Nie wiedziała o jego stanie zdrowotnym, mogła jedynie się domyślać. Gdyby nie słyszała, pewnie również stałaby się o wiele bardziej przewrażliwiona (lub po prostu czujna? To chyba była zwykła czujność...). Nie przejęła się jego skinieniami i pozwoleniami, bo na Merlina, gdyby próbował rzucać w nią teraz jakimiś zaklęciami, to musiałby być poważnie porąbany. Znajdowali się w beznadziejnej sytuacji i Arielle nie miała ochoty użerać się dodatkowo z jakimś idiotą. Dobrze, że przynajmniej właściciel im nie przeszkadzał... Zerknęła na nieznajomego, który niestety również nie znał się na zwierzętach. Wpadł jednak na jakiś pomysł, jak opanować tę wściekłą sowę... Problem w tym, że ona zaraz znowu uciekła. Tender westchnęła sfrustrowana. Chyba będzie musiała mu pomóc, ale sama nie wiedziała jak... Kot prychnął wściekle i coś trzasnęło na zapleczu. Arielle przekierowała różdżkę w tamtą stronę, ale na widok kołkogonka kompletnie zgłupiała. No bo co miała robić? Ciężko byłoby znaleźć tutaj białego psa! Dziewczyna zupełnie nie zauważyła owadów fruwających z zawrotną prędkością w powietrzu, toteż skoncentrowała się najpierw na tym parszywym kocisku. - Somnium- rzuciła, a zwierzę ziewnęło i osunęło się na podłogę, pogrążone w mocnym śnie. Spróbowała zrobić to samo z sową, ale ta latała jak nienormalna i nie dało się normalnie rzucić zaklęcia. Arielle podniosła klatkę, żeby zapakować tam ptaka, jak już uda jej się go złapać. Przez chwilę przestała interesować się tamtym chłopakiem, ale chyba powinien sobie jakoś radzić, prawda? Dziewczyna odwróciła głowę, gdy ptak naparł na nią, próbując się bronić przed usypiającymi zaklęciami. Nie chciała zostać cała podziobana! Cofając się wpadła na regał z jakimiś klatkami i nawet nie zauważyła, że uchyliła jedno terrarium. Gdyby wiedziała, że na jej plecy wlazła gigantyczna tarantula, z pewnością nie byłaby tak spokojna. Korzystając z okazji, że sowa nieco się rozproszyła, ją również uśpiła - udało jej się nawet złapać ptaka, nim uderzył o ziemię. Mało delikatnie zapakowała ją do klatki, dalej nie czując włochatych odnóży pająka wspinającego się po jej łopatce w stronę ramienia. Odwróciła się do nieznajomego, żeby sprawdzić, jak on sobie radzi z tą nadpobudliwą świnką.
Kosteczki dla Yngve - czyli jak radzisz sobie z kołkogonkiem! 1, 3 - Ucieczka na krzesło była dobrym pomysłem, ale magiczna świnka do inteligentnych nie należy. Uderza z impetem w mebel, przez co jedna nóżka się łamie. Lądujesz na podłodze - kołkogonek biega rozszalały po pomieszczeniu, a ty się poobijałeś... 2 - Może i nie słyszałeś zaklęcia, którego Arielle użyła na kocie i sowie, ale widziałeś jego skutek. Próbujesz tego samego (znowu rzucasz kością; parzysty wynik - trafiłeś, nieparzysty wynik - kołkogonek jest zbyt szybki, ale odsuwa się od ciebie przynajmniej na chwilę, unikając zaklęcia) 4, 6 - Przypominasz sobie o białych psach, których to kołkogonek powinien się bać. Całkiem sprytnie postanawiasz transmutować dowolny przedmiot w dużą figurkę takiego właśnie zwierzaka - i jest to genialne zagranie! Kołkogonek kuli się w kącie. 5 - Nie wiesz co zrobić, albo po prostu nie starcza ci czasu. Arielle wkracza do akcji!
Wydawało mu się, że opanował sytuację z prosiakiem, który wydawał się zdezorientowany, gdy jego cel nagle zniknął z pola widzenia (uroki niskopodłogowych stworzeń), ale zaraz znalazł sobie inny cel – zaczął biegać dookoła stojaka z kameleonem i chociaż na chwilę pozwolił odetchnąć Ślizgonowi, który wpatrywał się z niezrozumieniem w dziewczynę, uwięzioną razem z nim w sklepie. Także wyglądała za zdezorientowaną, zwłaszcza że żadne z nich właściwie nie wiedziało, co to za dzikie stworzenia spanikowały aż tak bardzo, że zaplecze okazało się dla nich za małe. Na szczęście udało jej się opanować wściekłego kocura (Yngve zaczął współczuć jego przyszłemu właścicielowi oraz jego najbliższym), jednak prawie przypłaciła to wieczną lewitacją. Uwadze Norwega nie umknął latający wokół dziewczyny owad, gdy ta próbowała złapać sowę do klatki. Dokładnie tę samą, która podrapała jego rękę. W duchu kibicował blondynce, jednak nie zignorował stworzeń z żądłami. Był niemal pewny, że są niebezpieczne, ale nie do końca wiedział, co takiego mogły zrobić. Gdy jednak zauważył, że jeden z nich przymierza się do ataku, nie czekał ani chwili. Z wprawą rzucił zaklęcie: Murum! To było pierwsze zaklęcie, które wpadło mu do głowy w tym bałaganie i może nie było najmądrzejsze, bo nagle między dziewczyną a śpiącym kotem i przeklętymi żądlibokami wyrósł wysoki mur, który… aż wrósł w sufit. Yngve aż uchylił usta – zdążył zapomnieć, jakie to zaklęcie było proste, a jednocześnie pożyteczne. Tę chwilę nieuwagi przypłacił jednak zdrowiem (i prawie życiem!), bo to małe cholerstwo, które stwierdziło, że bieganie dookoła czegoś jest nudne, najpierw zdecydowało się potężnie przywalić w stojak z kameleonem, który ze strachu wtopił się tło, a następnie wymknął przez wygniecione druty, a potem z równie wielką siłą zaczął uderzać w chybotliwy stołek Ślizgona, który nie miał się czego złapać i gdy tylko jedna noga się wyłamała, runął jak długi pod szafkami z pokarmem i wydał z siebie dziwny, nieokreślony, zniekształcony dźwięk, który miał być wyrazem zaskoczenia. Różdżka właściciela potoczyła się pod regał, a Yngve dominującą ręką uderzył z impetem o ziemię i nie mógł utrzymać zgiętych palców. Pozostał bezbronny. Zanim odzyskał zdolność logicznego myślenia, przyglądał się bezwiednie dziewczynie, która sprytnie radziła sobie ze zwierzętami i z lekka zżerała go zazdrość, że on praktycznie nie zna neutralnych zaklęć. W większości wszystkie miały na celu ochronę przed zaklęciami albo dosadne przekazanie informacji natrętnym istotom. Zobaczył tarantulę na plecach dziewczyny, ale nie mógł jej w żaden sposób o tym poinformować. Uświadomiwszy sobie, że nie ma różdżki, zaczął szukać jej na oślep po podłodze.
1
Zobaczymy, co się stało z biedną Arielle, przed którą nagle wyrósł wysoki mur! 1 – Wprawdzie Yngve cię zaskoczył, ale w ostatniej chwili się odsunęłaś. Tylko nadepnęłaś biednego kameleona na ogon! 2, 3 – Oho, ale cię Yngve zaskoczył! Zachwiałaś się i poleciałaś do tyłu, wprost na klatkę z małymi szczurkami, których było aż… pięć. Ups? Jak bardzo boisz się biegających szczurów? 4 – Zanim wyrósł przed tobą mur, udało ci się odstawić klatkę z sową na bok i przenieść kota na swoje miejsce. 5, 6 – Tak przestraszyłaś się muru, który pojawił się znikąd, że poleciałaś do tyłu i wylądowałaś na plecach. Pająk, żeby nie zginąć, przeniósł ci się najpierw na szyję, a potem na ucho, żeby skończyć na głowie.
Arielle nie widziała żadnych latających, żądlących stworzeń i nie wiedziała, że nieznajomy próbuje ją uratować. Zajęta walką z kotem i sową, szukając klatek i ogólnie próbując ogarnąć sytuację, nie spodziewała się żadnego gigantycznego muru, który znikąd pojawił się tuż przed jej nosem. Żądlibąk również, tak więc przywalił w cegły i spadł na ziemię... prawie tak, jak panna Tender! Ta jednak nie wpadła na ścianę, a jedynie odskoczyła od niej panicznie, potykając się na roztrzaskanej klatce sowiej (a więc tutaj było to cholerstwo!). Stęknęła niezadowolona, upadając na ziemię. W jednej chwili poczuła, jak coś przebiega po jej ramieniu, a kiedy pierwsze odnóże tarantuli dotknęło jej szyi, wrzasnęła przerażona. No bo poważnie, pająk?! - Idź sobie, idź sobie! - Wyrwało jej się, gdy szamotała się na podłodze jak nienormalna. Stworzenie uciekło na jej głowę i Arielle nagle pokochała siebie za to, że założyła kapelusz. Strąciła go błyskawicznie ze swojej głowy, mając nadzieję, że poleci jak najdalej. Wstała, wzdrygając się i klnąc głośno po francusku. Widziała, że pająk złazi z kapelusza na podłogę i chyba nie wie, gdzie uciec... Ari poczuła się całkiem przyparta do muru. Uniosła zaklęciem tarantulę i wrzuciła ją do terrarium (może nieco zbyt brutalnie, ale to zwierzę było paskudne!). Niezbyt za to wiedziała, co zrobić z wielkim murem, podczas gdy Yngve po drugiej stronie mógł potrzebować pomocy. Obawiała się jednak, że jeśli ta osłona zostanie zdjęta, to kołkogonek narobi jeszcze większego bałaganu, przez co nie uda jej się ogarnąć śpiącej sowy i pochrapującego kota. - Reparo - mruknęła, nakierowując różdżkę na klatkę sowy. Kiedy była już w dobrym stanie, wsadziła do niej ptaka i postawiła go na jednym z regałów. Z kotem było jeszcze mniej problemów, bo zepsuty był jedynie zamek w klatce. - Finite! - Zawołała, wskazując na mur. Na szczęście, zadziałało i zniknął... Ale dziewczynie nie spodobało się to, co zobaczyła. Chłopak leżał na podłodze, jakiś stojak był przewrócony, a kołkogonek dalej szalał. Żyjesz?, napisała w powietrzu, podchodząc do nieznajomego. Dalej nie miała pojęcia, o co chodziło z tym murem i nie zauważyła braku różdżki w jego dłoni. Nie wiedziała również, że na wolności był biedny, przestraszony kameleon. Spróbowała rzucić Drętwotę na kołkogonka, ale nie trafiła i zaklęcie odbiło się od podłogi, trafiając w klatkę ze szczurami. Zaskutkowało to wygięciem się paru kratek, przez co zwierzęta mogły wydostać się na wolność... - Orbis! - Zawołała, a świetliste linki uchwyciły zwierzę, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Arielle powinna znaleźć kołkogonkowi jakąś solidną klatkę, ale postanowiła najpierw upewnić się, że jej towarzyszowi nic poważnego się nie stało.
W kwestii różdżki... 1, 2 - Twoja różdżka poleciała pod regał, tak jak ta właściciela menażerii. Nie sięgniesz tam, niestety, więc lepiej poproś jakoś Arielle o pomoc! 3, 4 - Różdżka właściciela jest pod regałem, ale twoja tuż obok. Lepiej weź ją i pomóż Arielle, zanim kołkogonek się wydostanie, albo co innego zacznie broić! 5, 6 - Na twojej różdżce usiadł kameleon, a ty tego nie zauważyłeś... Cofasz rękę z zaskoczeniem, zwierzę ucieka i odpycha przy tym różdżkę prosto pod kratki klatki z puszkami pigmejskimi. Stworzonka wysuwają swoje długie języki i próbują ją pożreć!
Ten sklep był klaustrofobicznie mały – co wyjaśniało, czemu para Ślizgonów co chwilę się o coś potykała – ale gdy Yngve zależało na szybkim odnalezieniu różdżki, jak na złość nigdzie jej nie było. Przez chwilę miał nadzieję, że dziewczyna sobie poradzi, więc już nie szukał różdżki na oślep, a starał się odnaleźć ją spojrzeniem. Przynajmniej dopóki cokolwiek widział, bo za chwilę odczuł potężne uderzenie i silny wiatr, który uderzył z impetem w okna, otworzył je i pogasił wszystkie świece, które oświetlały lokal, zgasły. Sapnął z zaskoczenia. Sytuacja stawała się nie tylko niekomfortowa, ale i przerażająca. Niczego nie słyszał ani nie widział, nie mógł też się odezwać. Starał się zachować spokój, ale udało mu się to tylko przez chwilę, dopóki prosiak nie uderzył go ponownie w nogę. Yngve przekręcił się na bok, a potem na brzuch, żeby szybko podnieść się na czworaka i po omacku, w kompletnej ciszy szukać różdżki. Tym samym jego uwadze umknęła panika dziewczyny oraz to, jak usuwa olbrzymi mur ze środka sklepu. Nie zauważył też, jak blondynka sprawnie opanowuje sytuację z sową i kotem. Dziewczynie udało się też zbliżyć do niego na wyciągnięcie ręki, jednak wtedy Yngve, zbyt zaabsorbowany poszukiwaniami, nie dostrzegł jej. Teraz żadne z nich niczego nie mogło niczego zobaczyć. Pozostały jeszcze dwa latające żądliboki, kołkogonek, kameleon i kilka szczurków, które rozbiegły się na wszystkie kierunki. Jeden przebiegł dziewczynie po nodze, drugi niemal wpakował się Yngve do ucha. Ślizgon wzdrygnął się, potrząsnął gwałtownie głową i uderzył w szafkę. Z bolącą skronią, odczołgał się kawałek dalej. Gdy sunął palcami po podłodze, natrafił na czubek różdżki. Odetchnął z ogromną ulga i szybkimi ruchami przybliżył do siebie magiczny patyk. Chciał go złapać pewnie w rękę, jednak wyczuł nagle coś śliskiego, coś zupełnie nieprzypominającego krewna. Naraz to coś wyrwało się do przodu, ocierając się o przedramię Yngve, który poczuł też, że różdżka przesuwa się – dość szybko – jeszcze dalej od niego. Prychnął ze złością. Zdążył opanować panikę – chociaż uczucie nicości naprawdę go przerażało – bo miał cel: różdżkę. Wiedział, że gdzieś tu jest, że niedługo uda mu się ją znaleźć. Nierozważnie ruszył do przodu i wyczuł palcami małą klatkę. Obmacywał ją dokładnie, dopóki coś go nie ugryzło. Poczuł krew na palcu. Cholerne gryziołki! Jakby nie mógł trafić na nic innego! Zagryzł wargę i z determinacją zaczął szukać różdżki po podłodze. Gryziołki poraniły go jeszcze kilkukrotnie, ale wreszcie jego palce dotarły do różdżki. Wysunął ją ostrożnie, badając, czy nie jest zniszczona, a potem z dumą podniósł na wysokość ramion. Pierwsze, co zrobił, gdy przestał czuć się bezsilny, to rozświetlił całe pomieszczenie. Lumos Maxima było tak potężne, że wystarczyło, aby oświetlić każdy kąt. Yngve nakierował kulę światła na sklepienie i tam też zostawił. Żeby opanować harmider, rzucił Impervius na puste ramy okna, nadając przestrzeni właściwości odpychające, a potem spojrzał na kołkogonka, któremu udało się uwolnić z zaklęcia dziewczyny (która, swoją drogą, teraz gdzieś chyba leżała) i bez zbędnych czułości, jak to robiła jego towarzyszka, rzucił Drętwotę. Tak samo postąpił z małymi szczurkami, które udało mu się utrafić. Nie był jednak pewien, czy to wszystkie – przemykały tak szybko, że nawet on nie nadążał z rzucaniem zaklęć, zanim się schowają. Nie miał jednak żadnego pomysłu, jak złapać niewidzialnego kameleona… Może dziewczyna mu pomoże? Niestety, nigdzie jej nie dostrzegał.
6
To teraz kosteczki dla biednej Arielle… 1, 5 – Nagły brak światła sprawił, że przy kolejnym kroku potknęłaś się o klatkę z kotem, którego uśpiłaś, i wylądowałaś jak długa na podłodze, a na tobie dwie klatki z małymi sowami. Chyba nieźle się poobijałaś. Gdy próbowałaś unieść się na rękach, okazało się, że jeden z twoich nadgarstków boli niemiłosiernie: chyba jest skręcony. Rzuć kostką, by sprawdzić, który. Parzysta – ręka dominująca. Nieparzysta – na szczęście wciąż możesz rzucać zaklęcia. 2, 6 – Brak światła to jeszcze nic, zdążyłaś w porę się zatrzymać (zwróciwszy uwagę na wyjący wiatr), ale zaklęcie Yngve zupełnie cię oślepiło i gwałtownie odsunęłaś się do tyłu, potknęłaś i wpadłaś na szkło z wybitego okna. Część odłamków wbiła ci się mocno w dłonie, które masz teraz całe zakrwawione. 3,4 – Wiatr pomógł uciec nietoperzowi, który – gdy tylko zobaczył przerażające światło – wplątał ci się we włosy. Nie szarp się, bo jeszcze je stracisz!
Myślała już, że udało im się w większości opanować sytuację. Muru nie było, kot i sowa na miejscu, kołkogonek spętany świetlistymi linami... O żądlibąkach dalej nie wiedziała, chociaż raz czy dwa zdawało jej się, że usłyszała niepokojące bzyczenie. Arielle była z siebie nawet dumna, bo część zwierzaków udało jej się okiełznać. Nigdy nie lubiła Opieki Nad Magicznym Zwierzętami i była pewna, że dałoby się to wszystko pozałatwiać jakoś lepiej i delikatniej. Kiedy wszystkie światła zgasły, dziewczyna zamarła w bezruchu. W porównaniu do tego, dyskomfort związany z obrzydliwym pajęczakiem chodzącym po ciele, to było nic. Arielle nigdy nie lubiła ciemności, jako dziecko panicznie się jej bała, a teraz... Cóż, teraz lepiej wychodziło jej udawanie tego. Zupełnie straciła głowę, tkwiąc w miejscu jak słup soli. Miała różdżkę w dłoni, mogła zareagować, ale nagle zapomniała o wszystkich zaklęciach - ba, zapomniała kim jest! Nigdy nie lubiła takiej bezsilności i niewiedzy. Krążyła spojrzeniem po ciemnych zakamarkach, wyłapując jedynie poszczególne, rozmazane kształty. Zamrugała kilkakrotnie, chcąc przyzwyczaić się do panującego mroku, ale wszystko wyglądało jak potencjalne zagrożenie. Zacisnęła palce mocniej na różdżce. Musi tylko ją podnieść i rzucić zaklęcie. Powoli, spokojnie, żeby nie zwrócić na siebie uwagi... Arielle nawet nie wiedziała, czego się tak boi. Nie udało jej się opanować, bo Yngve już rzucił zaklęcie i wielka kula światła zawisła u sufitu. Francuzka zmrużyła powieki, oślepiona jasnym blaskiem i cofnęła się mało zgrabnie. Po raz kolejny się potknęła (to chyba te buty. Miały jakiś wyjątkowo niefortunny obcas!) i wylądowała na podłodze. Nie puściła różdżki, ale odruchowo podparła się dłoni i okazało się to być jej zgubą. Syknęła z bólu, zrywając się i patrząc na odłamki szkła, które powbijały się w jej ręce. Nie mogła nawet żadnego z nich wyjąć, nie wbijając przy tym mocniej innych. Różdżka sama wymsknęła jej się spomiędzy zakrwawionych palców, ale Ari zaraz lekko ją przydepnęła, żeby przypadkiem jej nie zgubić. - Hej, chyba potrzebuję pomocy - oznajmiła, ponieważ nagle zrobiło się zaskakująco cicho i spokojnie. Spojrzała na chłopaka, który w tym czasie poradził sobie z kołkogonkiem i przypomniała sobie, że chyba mówienie do niego niewiele da. Zaczekała, aż skończy rzucać zaklęciami w przerażone szczury, po czym uniosła lekko drżące dłonie, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Uśmiechnęła się przy tym słabo. Nie potrzebowała wiele, rany nie były jakieś tragiczne - wystarczyło jedynie, żeby powyciągał te kawałki szkła, zanim ona przypadkiem wbije je jeszcze głębiej. No, malutkie zaklęcie uzdrawiające też by nie zaszkodziło.
6
Yngve, bohaterze, rzuć kostką! 1, 4 - kiedy pomagasz Arielle, podlatują do was te dwa nieszczęsne żądlibąki. Jesteście o tyle czujni, że je zauważacie i udaje wam się je złapać, zanim was użądlą! 2, 5 - chyba oboje macie problem z utrzymywaniem się w pozycji stojącej. Potykasz się i przewracasz, a przy tym boleśnie obijasz sobie kolano... Ale hej, znalazłeś kameleona! Lepiej szybko odnieś go do jakiegoś terrarium, zanim znowu ucieknie! 3, 6 - idziesz do Arielle, ale zauważasz na podłodze obok siebie małego szczurka, który wyraźnie jest przerażony i nie wie co zrobić. Chyba trochę ci go szkoda, a może po prostu wygląda na godnego zaufania? Tak czy inaczej, postanawiasz najpierw odstawić go na odpowiednie miejsce. Niestety, kiedy maluch jest już za kratkami, z klatki obok wysuwa się łapa jakiegoś innego, równie nieznośnego kota. Rzuć ponownie kostką! Parzysta - drapnął cię mocno w ramię, lepiej jak najszybciej to opatrz! Nieparzysta - w porę się uchylasz, zwierzak prycha wściekle, ale to tyle.