W tym małym i dusznym sklepie można kupić wszelakie magiczne zwierzaki. Od pięknych śnieżnych sów, poprzez ropuchy, a skończywszy na kotach. W asortymencie jest tu także pokarm dla różnych zwierząt, oraz wszelakie odżywki i klatki. Przypominamy o punktowych limitach ilości posiadanych zwierząt!
Dostępne przedmioty:
► Akcesoria dla zwierząt (grzebyki, obroże itp.) ► Klatka dla wybranego zwierzaka ► Pokarm dla zwierząt ► Bahanocyd - 55g ► Magiczna siatka do łapania stworzeń wodnych - 65g ► Magiczna siatka do łapania stworzeń lądowych - 65g ► Magiczna siatka do łapania stworzeń podniebnych - 65g ► Rękawice ze skóry węża morskiego - 120g ► Łańcuch Scamandera - 200g
Zwierzęta oznaczone * uznawane są za trudnodostępne – aby je kupić, należy rzucić kostką.
Spoiler:
1, 2 - Sprzedawca patrzy na ciebie nieufnie i zdaje się zbywać wszystkie pytania dotyczące stworzenia, które chcesz kupić. W końcu próbujesz zdobyć informacje bardziej natarczywie, a mężczyzna peszy się i oznajmia, że nigdy nie było tu takich zwierząt. 3, 4 - Nie ma żadnego problemu! Sprzedawca wszystko ci wyjaśnia, daje mnóstwo rad i oczywiście, dokonujesz zakupu. Możesz wrócić do domu z nowym pupilem! 5, 6 - Hm… Nie, chyba nie ma tutaj takich stworzeń… Sprzedawca z tajemniczym uśmieszkiem odmawia, chociaż wcale nie próbuje cię zbyć. Rzuca dziwnymi aluzjami, które jedynie podsycają twoją ciekawość. Ostatecznie okazuje się, że tego zwierzęcia nie ma akurat teraz – możesz spróbować innym razem.
Zwierzęta jakoś nigdy nie interesowały Simona. Wymagają zbyt dużo czasu, no i jeszcze karma. Ale wałęsając się ulicą Pokątną złapał go deszcz, więc szybko wszedł do pierwszego napotkanego sklepu. Uderzył go odór zwierzęcych odchodów, pomieszanych z zapachem karmy i taniego odświeżacza. Nieustanne pohukiwania, miałki i syki wwiercały mu się w głowie. Spojrzał na szybę - wielkie krople głucho o nią bębniły. Wyjście może mieć fatalne skutki. Postanowił, zatem przynajmniej popatrzeć na zwierzaki. Brązowa sowa przypatrywała mu się uważnie, ani razu nie mrugając. Poczuł dreszcz i szybko przeszedł dalej. Koty postanowił ominąć szerokim łukiem i wpadł do "strefy gadów". Węże nigdy mu się nie podobały. Natomiast jego uwagę przyciągnęła pusta, na pierwszy rzut oka, klatka. Przybliżył się cicho i dopiero spostrzegł przebywające w niej zwierzę - niewielki kameleon leżał na stercie kamyczków, wlepiając w Simona swe oczy. Spojrzenie owej istoty nie było jednak straszne, a zachęcające. Poczuł falę sympatii zalewającą jego myśli. - Po ile kameleon? - zapytał sprzedawcę, stojącego za ladą i obsługującego jakąś kobietę w średnim wieku. - 37 galeonów i 14 sykli, ale jeśli nie masz klatki to będziesz musiał zapłacić 45 galeonów, 4 sykle i 20 knutów. No i jeszcze karma. - rzucił, po czym schował się za ladą. Simon szybko popatrzył na gada. Czuł nieodpartą chęć zakupienia go. - Młody, bez imienia! - mruknął sprzedawca. - No dobrze, wezmę go. I jeszcze klatkę i karmę... - Ha! Dobry interes. Razem 37 galeonów, 16 sykli i 21 knutów. - Simon szybko dał mu pieniądze, po czym zabrał ze sobą klatkę. Nagle zmrużył oczy, bo oto słońce wyszło zza ciemnych chmur, zwiastując ciepłe dni. - Cóż, przyniosłeś słońce, zatem należy ci się dobre imię. Może Sol?
Rok temu: Elizabeth weszła do sklepu i obserwowała wiele różnych zwierząt nie wiedziała dlaczego ale pewien kruk najbardziej skupił jej uwagę, podeszła do niego i powiedziała -Kupie cie chcesz? Kruk załopotał radośnie skrzydłami. Widząc reakcje zwierzęcia podeszła do kasy -Po proszę tego kruka, klatkę dla ptaków i pokarm dla kruków -Należy się 46 galeonów Elizabeth zapłaciła i skierowała się do wyjścia. Przed wyjściem ze sklepu powiedziała do kruka -Nazwę cię Adolf zt
Więc. Co Emrys tu robił? To raczej nie za trudne pytanie. W sklepie zoologicznym często można było spotkać uczniów Hogwartu. Głownie tych młodszych, którzy dostawali na prezent dostania się do szkoły jakiegoś pupila. EJ nie dostał pupila w wieku 11 lat. Nie licząc sowy, która go raczej nie satysfakcjonowała za bardzo. No bo to żadne wielkie halo. Miał sowę, kto jej nie miał? Przynosiła i zanosiła listy. Łał, to do dopiero super. Matka uznała jednak, że żadne inne zwierze przy nim nie wytrzyma. Czy raczej, że EJ szybko doprowadzi do jego szybkiej śmierci. Co by się przecież w ogóle nie stało! No chyba, że by zapomniał, ale to się mogło przecież każdemu zdarzyć, prawda? W końcu był tylko zwykłym czarodziejem, a zapominalstwo miał po prostu wrodzone, no i co, dlatego nie mógł mieć żadnego zwierzęcego przyjaciela? Dziś postanowił, że prawie na pewno coś sobie kupi. A niech matka na niego krzyczy i wyzywa! Miał już tyle lat, że mógł spokojnie decydować o sobie. Wszedł więc do sklepu, który jak większość sklepów na pokątnej był trochę zapuszczony, a w powietrzy widać było unoszące się drobinki kurzu, to jednak nie zmąciło jego postanowienia i dobrego poczucia humoru. Zaczął przechadzać się między akwariami i półkami przeglądając trzymane tam zwierzęta. Zastanawiał się nad krukiem, bądź wężem, kamlelony nie interesowały go w ogóle, a koty były dla dziewuch,
Cieszyła się, że jest już w Hogwarcie. Wcale nie chodziło o to, że startowała na jakąś tam super kujonkę w szkole. Bardziej chodziło o pociąg, co tam się stało na brodę Merlina? Matka nie chciała by wracała do szkoły, gdy tylko się dowiedziała. Domagała się by wróciła do domu, a Serena nie znosiła, gdy ją tak traktowała. Jakby nie umiała o siebie zadbać. Jeden z typowych problemów nastolatków prawda? Jednak krukonkę też przerażała obecna sytuacja. Zginęła pielęgniarka, a atak wilkołaków nie był w końcu pierwszy. Jasne, nie powinna się tak włóczyć... ale nie mogła dłużej znieść tego co wisiało w powietrzu. Prawie każdy chodził zdenerwowany obecną sytuacją. Dlatego też nie licząc się z konsekwencjami postanowiła wyrwać się, chodź na chwilę z szkolnych murów. Jeszcze trochę, a zgłupiaaby tam. Wiadomo, taka Serena już była; nie przemyśli czy coś aby na pewno jest bezpieczne. Z samego rana wymknęła się z Hogwartu, by potem teleportować się do Londynu. Ominęła swój dom i udała się na pokątną. Zakupy ponoć potrafią poprawić humor. Postanowiła wykorzystać ten czas i kupić jedzenie dla swojej kotki. Od tak dobrze spożytkowany czas. Przerzuciła rude loki na jedną stronę i pchnęła lekko drzwi od MM. Nie zobaczyła sprzedawczyni zaa ladą, więc sama zaczęła szalone poszukiwania kociej karmy. W sumie nie była pewna czy chce ją akurat tutaj kupić. Jej zwierzak należał do tych strasznie wybrednych.Cicho modliła się by nie wpaść na jakiegoś nauczyciela albo prefekta. Serena właśnie wychodziła zza rogu, gdy wpadła na kogoś. Pośpiesznie zaczęła przepraszać za swoje roztrzepanie. Oczywiście zaraz potem go rozpoznała. -Och, to ty. - uśmechnęła się delikatnie, lekko unosząc brwi - Szukasz jakiegoś dziecka do przygarnięcia? Machnęła ręką na jakieś ptaszki, kotki i tym podobne w klatkach. Oparła dłoń na biodrze i zerknęa na półkę obok. Niestety nie dostrzegła na niej karmy, szkoda.
Emrys jak to Emrys, nie potrafił długo usiedzieć w jednym miejscu. Lunarni byli niebezpieczni to fakt, ale udało mu się jakoś uniknąć większych obrażeń. Przerażającym był fakt, że zginęła jedna osoba i kilka zostało ugryzionych, ale EJ lekkoduch o ile zdarzenia nie dotyczyły dokładnie jego miał je gdzieś. Dlatego też nie mając ochoty siedzieć po całą tą kwarantanna dyrektorka i jego popleczników, pod groźbą szlabanu postanowił się wymknąć z zamku i pójść kupić sobie jakiegoś zwierzaka, kto wie, może ono by go kiedyś obroniło. Raczej sceptycznie podchodził do tej wizji, no ale zawsze można mieć nadzieję, wasz jak to mówią, nadzieja umiera ostatnia. Zastanawiał się nad krukiem, w sumie mało kto w szkole miał kruka więc byłby trochę meinstrimowy niczym Hogwarcki hipster. W jego rozmyślaniu przerwał mu jakiś głos, miał wrażenie, że go znał. Odwrócił się w jego stronę i spotkał czy też raczej zobaczył rudowłosą niewiastę, którą miał już okazję poznać w Japonii. -Dzieci mam już potąd - powiedział, nad czołem rysując palcem poziomą kreskę. Od akcji z dziewczynką omijał dzieci szerokim łukiem bojąc się, że znów znajdzie jakąś zagubioną dziecinę i historią się powtórzy, a na to nie miał najmniejszej ochoty. - Nie powinnaś siedzieć w Hogwarcie? - zapytał unosząc do góry jedną brew, wszak dziewczyna łamiąca regulamin, była poniekąd interesującym widokiem, zwłaszcza dla EJ, bo jakby nie patrzeć, to panowie byli z reguły głównymi chuliganami.
/sory, że tak krótko, ale muszę jeszcze na nowo się w EJ wkręcić
Szlaban? Ona bardziej by się bała wywalenia ze szkoły za opuszczanie jej terenu. Co tam, raz się w końcu żyje, nie? Przyglądała się przez chwilę chłopakowi i zaśmiała cicho. Założyła kosmyk włosów za ucho i spojrzała się na niego rozbawiona. -No nie mów? Przecież tamta pociecha była taka rozkoszna! Po tym co ich spotkało w Japonii, zasłużyli na jakieś odznaki dla super opieki dla dzieci. Takiej ekipie to każdy powierzyłby swoje maleństwo, no nie? Od razu populacja zmniejszyłaby się dwukrotnie. Takie tam moje ciche spostrzeżenia! Westchnęła i zerknęła szybciutko za siebie, gdyż usłyszała, jak sklepowe drzwi się otwierają. Merlinie, oby nie nauczyciel! Wzruszyła ramionami słysząc jego pytanie. Podeszła do chłopaka bliżej, zasłaniając usta z boku. Rude loki zsunęły się do tyłu, gdy stanęła na palcach. -Nikomu się nie wygadaj, dobrze? - szepnęła teatralnie - Tak, powinnam tam siedzieć. Po czym roześmiała się głośno, psując taką fajną, tajemniczą atmosferę. To jakaś zabawa? "Powiem Ci oczywistą rzecz, a ty ją potwierdzisz?" Aj tam, od razu łamanie regulaminu! Każdemu może się zdarzyć prawda? Syrena przechyliła lekko głowę w bok i zmarszczyła brwi. - A ty nie boisz się, że jakiś wilkołak zaraz wyskoczy spod lady? Słyszałeś nie jesteśmy już bezpieczni. - wywróciła oczami, wspominając słowa dyrektora. - Eh, teraz nawet nie można być pewnym czy sąsiad z ławki nie zamierza Cię zabić przy najbliższej okacji. Straszne, nie? Toż to była jakaś parodia. Nie mogli wychodzić poza mury, ale właśnie tam czaili się lunarni. Przecież zaatakowali ich ostatnio w pociągu, gdzie było pełno nauczycieli. Jeśli nie mogli czuć się jak w domu, to właśnie tam. A Fluvius nie potrafiła dłużej tam siedzieć i dostawać jakiejś paranoi może 'ona jest zła, a może on'. Uśmiechnęła się tajemniczo do EJ'a. - Chcesz się podzielić tym co tutaj robisz, czy to raczej tajemnica? Jesteś złym wilkołakiem, który poluje na niewinne duszyczki? - rzuciła mu słodkie spojrzenie spod rzęs. Studenci to jednak mieli lepiej. Nie musieli siedzieć za murami szkoły i przestrzegać tych głupich 'godzin policyjnych'.
/nie ma sprawy, na siłę długie posty pisać to głupota jak się nie ma akurat weny! btw to przepraszam, że tak długo nie odpisywałam, ale miałam ostatnio dużo roboty :c
Po przechadzce po polane postanowiłam wstąpić do sklepu Magiczna Menażeria. Weszłam do sklepu, rozejrzałam się i poczułam lekki zapach zwierząt. Uśmiechnęłam się do jednego zwierzaka z boku i szłam dalej. Chciałam żeby jakieś zwierze mnie zauroczyło. Mogłam je posiadać, a jakoś nigdy na to nie wpadłam. Rozglądałam się, pomiędzy klatkami. Żaby, koty, króliki i inne stworzenia. Jakoś żadne mnie nie zachwycało. Patrzyłam na nich i każde było takie normalne. Nie byłam bardzo wybredna ale wiedziałam co chce. Aż nagle zauważyłam pewną sówkę. Siedziała skulona w klatce. Patrzyła się na mnie tymi swoimi brązowymi oczkami. Zastanowiłam się jeszcze chwile ale jednak nie.
Ostatnio zmieniony przez Sarah El. Pauths dnia Nie Gru 15 2013, 20:32, w całości zmieniany 1 raz
Whoooa! Whooaa! Jest świetna! – co jakiś czas zdało się słyszeć wołanie, w sklepie. Jego źródłem był oczywiście nie kto inny jak Pan Hill, który.. – O matko! A ta! Jakie ma oczy! – przyszedł tutaj w celu otrzymania jednej porady zdrowotnej, bowiem jego sowa miała poważne problemy ze skrzydłem. Szczęśliwie wszystko miało się ku dobremu, niemniej musiał ją w najbliższym czasie oszczędzać, co nawet go cieszyło. Przynajmniej będzie miał jakieś usprawiedliwienie na to, że nie pisał do matki i dziadków. Żyć nie umierać. Tylko żeby jeszcze Rupert szybko wyzdrowiał i będzie pełnia szczęścia. No, ale wracając do tematu, Tom przechadzał się po sklepie i przyglądał sową. Pasjonowały go te zwierzęta. Były świetne. W sumie, to lubił wszystko na tym świecie, co mogło latać. Szczególnie Hipogryfy.. one były wspaniałe, no. Po chwili jednak musiał nieco spokojniej przeżywać swoją ekscytacje, nie uzewnętrzniając jej tak przy tym, a to za sprawą tego, że mało nie wystraszył połowy gości i zwierzaków przy okazji. No cóż.. jedni są spokojni, inni nie. Czy z tego powodu są gorsi? Thomas niejednego położyłby zaklęciem, albo wiedzą teoretyczną, w końcu kochał się uczyć. Wiadomo, Huff zobowiązuje, nie? Jak już mówiłem, ekscytował się nieco bardziej do środka, ciszej, gdy nagle zauważył jakąś dziewczynę. Dziwnie na niego patrzyła, przynajmniej jego zdaniem – Kolejna dama, poszukująca swojego błędnego rycerza? –pomyślał, po czym uśmiechnął w stronę dziewczęcia. Nie wiedzieć czemu, ale wziął ją za pracownicę sklepu, stąd uśmiech ustąpił miejsca nieco poważniejszemu wyrazowi twarzy. – Przepraszam. Już będę cicho. To przez te sowy.. są świetne! – ostatnia fala radości, ekscytacji i w ogóle zachwytu minęła.
Zaśmiałam się pod nosem. Chłopak był mi znajomy, gdzieś go już widziałam. Obejrzałam go od stup do głów. Był przystojny. Stał koło sów, hm nie wiedziałam czy do niego podejść czy to było by nie uprzejme. Przecież nie znam go, ale co mi szkodzi. -Hej, lubisz sowy? - Machnęłam do niego ręką mówiąc najnormalniej jak się dało. Lekko zagryzłam wargę, nie wiedziałam czemu. Na prawdę gdzieś go widziałam. Pomrugałam parę razy, i spojrzałam na sowę której się przyglądał. Była urocza. -Kupujesz ją? Jest na prawdę śliczna. Spojrzałam w jego oczy, były głębokie i brązowe. Po chwili spostrzegłam że się w nich utopiłam. Odwróciłam wzrok w nadziei że nic nie zauważył i pogłaskałam sówkę. Była przyjemna w dotyku. Staliśmy tak chwile nic się nie odzywając. Ne wiem czemu ale na moich policzkach ukazały się rumieńce. Jestem głupia czy co?!, myślałam. Zrobiło się lekko niezręcznie, ale nawet przyjemnie. Czułam jego perfumy i bijące ciepło. Czekałam aż się odezwie. Było by jeszcze gorzej jak bym to ja to zrobiła. Co jakiś czas patrzyłam na niego ukradkiem. Byłam może trzy centymetry od niego niższa. Poprawiłam bluzkę która mi się podwinęła i przez przypadek go dotknęłam. Czułam jak robią mi się jeszcze większe rumieńce, jego skóra była taka przyjemna. Tylko się nie zakochaj jak idiotka, jeszcze go odstraszysz!, krzyczałam na siebie w myślach. Nadal sztywno staliśmy, nie wiedziałam już czy odejść czy dalej stać, ale zostałam co mi zależy .
Czy lubię.. Uwielbiam.. – odpowiedział z lekkim uśmiechem, nadal wpatrując się w zwierzę. Była taka śliczna. Przypominała mu Ruperta I. Stąd właśnie lekko zawiesił się. Wspaniale wspominał tamtą sowę. Złapali taki kontakt, o ile można tak mówić o relacji człowieka z sową. Niemniej Thomas miał wrażenie, że był mu bardzo bliski. W końcu urodzili się w niedługim odstępie czasu. Pochodzili z tego samego rocznika. Z tym, że Thomas był o miesiąc starszy. Trochę razem przeżyli. Chciałby powiedzieć, że pamięta pierwszy lot swojej sowy, ale niestety był na to za mały. Szczęśliwie od czego są Myślodziewnie i inne tego typu wynalazki. Czasem, kiedy zbierało mu się na wspomnienia korzystał z nich. Niestety było to bardzo niebezpieczne, gdyż szybko wracał do tych do tych, dotyczących ojca.. - Nie, nie kupuję. Mam już sowę. No i nie mogę jej, a w zasadzie jemu, tego zrobić. To byłoby pogwałceniem jego uczuć. – dodał po chwili chłodno. Co miał się rozgadywać. Taka prawda. Nawet jeśli zwierzęta ich nie miały, nie było mocnych żeby Thomasa do tego przekonać. On wiedział swoje i koniec. Poza tym, traktował je jak członków rodziny. Podobnie było z bliskimi przyjaciółmi. Tymi najbliższymi. Z najdłuższym „stażem”, jeśli można tak to nazwać. - Ale przepraszam. Wiem, byłem za głośno. Przepraszam. Przepraszam. – wrócił na ziemię i rzucił, przyglądając się krótką chwilę dziewczynie. Prawdopodobnie tu pracowała. Cóż. No, jakby nie patrzeć zrobił trochę ruchu, więc to zrozumiałe. Ale zaraz.. No ona nie mogła tu pracować. Przecież. Chyba. Tak sądził. I w ogóle.. To czemu się tak uśmiechała? I rumieniła? Nie, to niemożliwe. Czyżby chciała zagadać? Do niego? – Hahaah! Zatem ona poszukuje swojego rycerza! – ucieszył się w duchu, patrząc na nią. - W każdym razie, jeśli jesteś zainteresowana tym zwierzęciem, to proszę bardzo. Tylko uważaj na niego. I dbaj! Jest naprawdę piękna. Stąd należy się o nią troszczyć. Nie wolno jej zaniedbywać. – rzucił poważnym tonem, po czym ponownie uśmiechnął. – Powodzenia. I zdrowia życzę. – odwrócił się, po czym ruszył w swoją stronę. Jeszcze tylko pożegnał się z sówką. Zdążył ją nawet ochrzcić. Rupert III. Trzeci, bo drugi był już zajęty. Ale naprawdę piękne zwierzę. No, a ta dziewczyna.. też była niczego sobie. W sumie, to szkoda że nie zagadał, nie pociągnał rozmowy, ale nie był jakoś w nastroju. Nie wiedzieć czemu, ale prysnął zwyczajnie.
Właściwie to nie wiedziałam co się właśnie stało. Czy ten chłopak ot tak mnie pouczył i sobie wyszedł. Nie do wiary. W głębi duszy miałam nadzieje że zagada, możliwe że jeszcze się spotkamy. Nie, pewnie się nie spotkamy. Pobiegłam za nim, miałam nadzieje że go dogonie. Trzeba wziąść życie w swoje ręce. Nie będe czekać aż królewicz po mnie podjedzie. Mam szanse więc jej nie zmarnuje, myślałam. - Czekaj, a może tak wyskoczymy na kawe czy coś?- Złapałam go za nadgarstek ale po chwili puściłam " kawa czy coś" czy my jesteśmy w przedszkolu?!. Miałam nadzieje że nie przeraził się i że usłysze zgodę. Odskoczyłam od niego bo poczułam się niezręczne. Ja na prawde jestem głupia, myślałam. Uśmiechnęłam się szeroko do niego. Pewnie pomyślał że pracuje w tym sklepie, chodziłam po nim i chodziłam - Człowieku powiedz coś! Cokolwiek nie wycierpie kolejnych chwil milczenia. - Czy ja to powiedziałam ?! A jednak pewnie miałam udar( udar w zimę brawo Sarah), po chwili zauważyłam że przyglądam się mu oczekująco. Znowu się zarumieniłam jak przetworzyłam całą tą sytuacje w myślach. To było takie szczeniackie, ale czy to chłopaki muszą robić pierwszy krok? Raczej nie. - Czy ja się w ogóle przedstawiłam? Jestem Sarah Pauths.-Nie wiedziałam czy podać mu ręke, więc po prostu schowałam dłonie do kieszeń w kurtcę.
Tak. On właśnie to zrobił. Pouczył i odszedł, bowiem chciał być w zamku trochę wcześniej niż zwykle. Poza tym, miał zły humor. To pewnie przez tą sowę. Przypominała mu o tym, o czym tak bardzo chciał zapomnieć. O swoim tacie.. i o tym, co się z nim stało. Normalnie Thomas nie miał z tym problemu, ale w końcu zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Jego ulubione.. No i.. takie rodzinne. Nie, żeby perspektywa wyjazdu do ukochanej Belgii, spotkanie z dziadkami no i zajadanie się frytasami była zła, czy coś. Problem w tym, że ta właśnie perspektywa była mało realna, na ten moment.. Zasadniczo zmierzał, albo raczej miał zamiar zmierzać, do wyjścia. Uniemożliwiła to jednak dziewczyna, która zatrzymała go. W pierwszym momencie nie bardzo wiedział co się stało. Czego od niego chciała i takie tam. Dopiero po chwili przypomniał sobie jej pytanie. Kawę, albo coś. Czemu nie w sumie? – Tak, powiedziałaś to na głos. – powiedział śmiejąc się, po usłyszeniu pytania swojej nowej koleżanki, która jak się dowiedział miała na imię Sarah. Zabawne dziewczę, takie zarumienione i zakłopotane wprawiło Thomasa na powrót w dobry humor. Nie, żeby się z niej śmiał, czy coś w tym stylu. Nic z tych rzeczy. Wiedział, że jest przystojny, ale żeby aż tak? TO WSZYSTKO DLATEGO, ŻE SIĘ NIE OGOLIŁ! TAK! LASKI LECĄ NA ZAROST! Pal licho, że jego miał jakieś półtora do dwóch milimetrów i ktoś nieopatrznie mógłby wziąć go za dziewiczy. Nie psujmy mu tej radości, dobrze? - Thomas! Thomas Alexander – rzucił, po tym jak już wyjawiła mu swoje imię, po czym ścisnął jej prawą dłoń, zanim jeszcze zdążyła ją schować do kieszeni. Ech te dziewczyny.. Zawsze miał z nimi problem. Chciałbym teraz rzec, iż to było to spowodowane taką ich ilością. Będzie to z resztą prawda, tak długo jak długo przemilczymy fakt, że było ich raczej mniej niż więcej. Stąd młody pan Hill niezwykle rad był z propozycji dziewczyny. - Kawę albo coś. W porządku. Skoro zapraszasz, prowadź! – zarządził, wskazując ręką na drzwi wejściowo – wyjściowe. –No, idziemy? – zapytał, kiedy zobaczył, że Sarah zamiast iść znowu pali buraka. Matko..
Uśmiechnęłam się do niego, u czułam jak znowu palą się mi policzki. Jakim cudem ja się co pięć minut czerwienie?!, myślałam. Ruszyłam w stronę drzwi lekko się uśmiechając. Wyszliśmy na ulicę, a ja nie zupełnie wiedziałam gdzie iść. - To może do Floriana Fortescue? Podobno mają dobrą kawę. -Pochyliłam głowę, i ściągnęłam usta na bok. Przerzuciłam ciężar na prawą nogę, i czekałam na jego odpowiedz. Przyglądałam się mu, sama nie wiedziałam czemu. Przewróciłam oczami, widząc lekkie niezdecydowanie na jego twarzy. Chwyciłam go za rękę, i pociągnęłam w stronę innego miejsca. - Pójdziemy do Felix Felicis. Ok? Potrzebuje czegoś mocniejszego, bo będę się czerwienić jak idiotka co sekundę. Tak, jestem w stu procentach pewna że to zauważyłeś, więc się nie oszukujmy. Nie jestem głupia. - Rzuciłam kompletnie szczera. Przystanęłam bo nie chciałam ciągnąć go jak na skazanie. Widać było że, był zdziwiony moją nagłą zmianą. Jakoś na to nie patrzyłam, przecież nie będzie udawać dziewczynki która po raz pierwszy się zakochała, nawet jak by to była prawda... Widać że czuł się z tym dziwnie więc postanowiłam się lekko postawić. Miałam tylko nadzieje, że nie uzna mnie za jakąś dziwną. Szliśmy ramie w ramie, odpowiadało mi to. Patrzyłam się przed siebie, wolałam nie spoglądać na niego, ale czułam jego spojrzenie czasem na mnie. W myślach się uśmiechnęłam. Tylko spokojnie, huuh oddychaj. Wzięłam głęboki wdech, i wydech. Od razu lepiej, teraz uśmiechnęłam się na prawdę. Spojrzałam w dół, nie wiedziałam czemu, i zauważyłam że trzymam cały czas Thomasa za rękę. Nasze palce były splecione. O dziwo nie puściłam jej. Szliśmy tak ulicą, trzymając się i uśmiechając. Wyglądaliśmy, na jakąś szczęśliwą parę, w głębi może na to liczyłam, ale nie śpieszyłam się. Czas zdecyduje, jak na razie byliśmy tylko dwojgiem ludzi poznanym się w sklepie. Nie wiedziałam czy się odezwać czy nie, więc wolałam nie. Prawię byliśmy na miejscy. Nagle ni z tego, ni z owego przypomniała mi się Anabel. Czemu? Chyba wiedziałam. Od pobytu na wakacjach nie czułam tego miłego uczucia. Że ktokolwiek na mnie spojrzał, zainteresował się. Przecież nie byłam jakąś wielką pięknością. Nagle posmutniałam, ale starałam się nadal uśmiechać. Może nie tak szczerze jak wcześniej, ale przynajmniej nie dawałam oznak smutku. Teraz to dopiero chciałam się czegoś napić. Zastanawiałam się czy chłopak pije. - Lubisz Alkohol? Tak, tak wiem dziwne pytanie, no ale moim zdaniem od czasu do czasu nic się nie stanie. Przecież nie od razu trzeba się upijać. - Powiedziałam na jednym oddechu. Czasem na prawdę nie umiem się przymknąć, ochrzaniłam się sama czekając aż chłopak mi odpowie.
Co miał powiedzieć? O Florianie Fortescue słyszał po raz pierwszy w zyciu. Nie był do końca pewien, w związku z tym, czy chciał tam iść. Dopiero słowa o dobrej kawie, jakoś go do tego zachęciły, bo i czemu nie? Skoro ją poleca, to chyba wie co mówi. Chyba, bo przecież należało mieć pewien margines błędu. Biorąc pod uwagę zachowanie dziewczyny, które zmieniało się jak w kalejdoskopie.. - Zatem niech będzie Felix Felicis! – zarządził uśmiechnięty, postępując krok w stronę knajpy. Dalsza część wypowiedzi dziewczyny wprawiła go w niemałe zakłopotanie. Chyba za bardzo się tym wszystkim przejmowała. Ale istotnie, było mu bardzo miło. To chyba pierwsza dziewczyna w jego życiu, która tak żywo reagowała. Niezbity dowód, że żył bardzo krótko, ale miał wrażenie, że wystarczająco by takie, jak ta, akcje były na porządku dziennym. Oj Thomas, Thomas… Idąc w tamtym kierunku, czasem zerkał na swoją towarzyszkę, która twardo trzymała oczy przed sobą. Czyżby obawiała się kontaktu wzrokowego? Zapewne. Nie, żeby on tez tak dobrze czuł się z tym wszystkim, czy coś. Nic z tego. Znaczy, chciałby. Od planów do realizacji.. - Lubię, lecz w małych ilościach. Nienawidzę być pijanym. Nie ma w tym w sumie nic złego, ale kac następnego dnia.. potworność! – aż się wzdrygnął na samo wspomnienie ostatnich wymiotów w toalecie. Pieprzony spirytus. No, nieważne. Po chwili znaleźli się pod drzwiami do baru, a on szybkim ruchem otworzył drzwi, puszczając ją do środka.
z/t skoro felix felicis, no teraz twoja kolej, to czekam na odpis w tamtym temacie. <3
Po prostu świetnie, akurat teraz jej sowa postanowiła sobie zdechnąć w tajemniczych okolicznościach. Jakby nie miała już dość problemów, teraz musiała się jeszcze wybrać po nowego zwierzaka. No cóż brak sowy na dłuższą metę był uciążliwy i to bardzo więc czy tego chciała czy nie musiała się wybrać po nową. Przybyła do sklepu, była nieco zdenerwowana tą całą sytuacją więc nie zastanawiała się długo i wybrała jedną z sów. Żeby tylko następna nie postanowiła sobie umrzeć... jeszcze tego brakowało żeby wydała na to całą swoją kasę. Co prawda trochę jej miała, ale planowała jeszcze inne wydatki. Zapłaciła za zwierzę, po czym ruszyła z nią do swojego mieszkania.
Holly zgrabnie wyskoczyła z autobusu, gdy ten po długiej podróży londyńskimi, połatanymi ulicami wreszcie zatrzymał się na miejscu. W powietrzu unosił się silny zapach spalin i kurz. Dziewczyna poczuła, że jej oczy zaczynają łzawić i okropnie pieką. Cicho zaklęła i opierając się o mur, kilka razy histerycznie kaszlnęła. - Przeklęte mugolskie pojazdy. - mruknęła pod nosem, gdy w końcu odzyskała możliwość normalnego oddychania. Żwawo ruszyła w stronę Dziurawego Kotła, uśmiechając się promiennie. Dosyć dawno nie odwiedzała Ulicy Pokątnej, choć bardzo lubiła to robić. Zwyczajnie nie miała na to czasu. Cały czas uczyła się, spotykała ze znajomymi, odwiedzała członków swojej rodziny, albo po prostu była w szkole. Zdecydowanym krokiem weszła do zatłoczonego pubu i rozejrzała się wokół. Kilku mężczyzn siedzących przy stole nieopodal, zaczęło głośno się śmiać i sypać w jej kierunku jakimiś tanimi tekstami. Odwróciła się w ich kierunku i obdarzyła wszystkich jadowitych spojrzeniem, ale postanowiła zignorować te głupie zaczepki. Z zaplecza przeszła na Ulicę Pokątną. Powoli przemierzała ją, obserwując werandy sklepów i podziwiając wystawy. W końcu znalazła się pod drzwiami Magicznej Menażerii. Położyła dłoń na klamce i zdecydowanie popchnęła skrzypiące, stare drzwi. Od razu poczuła silny zapach dobiegający z sowich klatek. Odwróciła od nich głowę i ruszyła w stronę mniejszych, ozdobnych klateczek. Znajdowały się w nich małe, puchate, okrągłe stworzonka we wszystkich kolorach, jakie można było sobie wyobrazić. Głośno świergoliły i wysuwały swoje długie, rurkowate jęzorki. - Puszki pigmejskie! Może w czymś pomóc? - Holly usłyszała za swoimi plecami głos sprzedawczyni. - Tak. Poproszę tego malucha. - wskazała ręką na małego, turkusowego puszka, który wysuwał łapki zza kraty. - I jakąś dobrą karmę dla niego. - dodała uśmiechając się. Sprzedawczyni otworzyła klatkę i wyciągnęła zwierzątko, podając je Holly. Puszek od razu wskoczył do kieszeni w jej bluzie i zamruczał rozkosznie. Dziewczyna podała pieniądze sprzedawczyni i wyszła ze sklepu. - No to jedziemy do domu... Właśnie! Jeszcze nie masz imienia? Może... Barney? - Puszek w odpowiedzi zaświergolił wesoło. - Chyba Ci się spodobało, co? - Dziewczyna podrapała go po główce. z/t
lipiec 2009 Okres wakacji nie należał do najprzyjemniejszych. Odrabianie prac domowych, przygotowania do nowego roku szkolnego, a w domu Jasperowi najzwyczajniej w świecie brakowało towarzystwa. Nie wiedział, jak tego dokonał, ale udało mu się uprosić nieugiętą matkę i dostał pozwolenie na kupno zwierzaka. Oczywiście w granicach rozsądku, jednak po cichu liczył, że kobiecie będzie to bez różnicy. To nie ona będzie się nim zajmować pod jego nieobecność. W Magicznej Menażerii uderzył go ten charakterystyczny zapach różnych zwierzaków, tych ładniejszych i tych bardziej oślizgłych. Przechadzał się wolnym krokiem po sklepie, szukając czegoś odpowiedniego dla siebie. Węże i jakieś dziwactwa go nie interesowały. Potrzebował koniecznie coś z futerkiem. Z białym, jeśli uściślić jego poszukiwania i w pewnym momencie dostrzegł kilka małych kotków gdzieś na końcu całego przybytku. Nie wahał się ani przez chwilę, wyjmując jednego. Szybko zaniósł go na ladę do jakiejś starszej kobieciny. - To turecka angora, samiec. Życzy pan sobie do tego obrożę i smycz? - spytała uprzejmym tonem. W odpowiedzi skinął głową, kiedy ekspedientka zakładała czarny pasek wokół szyi zwierzaka, po czym dopięła do niej tego samego koloru długi pasek. - To będzie trzydzieści sześć galeonów. Zapłacił jej wskazaną sumę i wziąwszy kota na ręce, opuścił sklep, chcąc jak najszybciej wrócić do domu i wykorzystać jedną z tych książek, by nauczyć zwierzaka właściwej higieny i obycia. [zt]
To niesprawiedliwe. Jakieś gówniarstwo rzuca sobie kamieniami i od tak trafia w biedną Shadow... Eryk był załamany i przez bite dwie godziny nie mógł się ogarnąć, kiedy jego sówka nie wróciła. Poszedł jej poszukać, bo domyślił się, którędy poleciała. Droga długa nie była i szybko ją znalazł, z zakrwawionym łebkiem. Uciekł stamtąd, rycząc. Od tak, publicznie. Zebrał się w sobie, wziął swoje oszczędności i udał się do sklepu w celu zakupu nowej sówki. Długo się zastanawiał, bardzo długo. W końcu zdecydował się na sówkę idealnie podobną jak jego słodka Shadow. Z bólem serca wydał swoje trzydzieści dwa galeony, ale jak mus to mus. Biorąc klatkę w ręce przyjrzał się mądrym oczom sowy. -Shadow Junior. -Zdecydował cichym szeptem i przy okazji zakupił od razu pożywienie dla sówki. Jej pierwszy dzień z nowym panem, niech wie, że będzie jej dobrze. Eric nagle poczuł dziwne swędzenie w nosie i rozejrzał się. O nie. Koty. Chwycił klatkę mocniej i wyszedł, upewniając się jeszcze raz czy zapłacił i zwiał stamtąd. Uczulenie nie jest rzeczą miłą. W dodatku takie uczulenie.
Lloyd była niezadowolona. Żartuję oczywiście. Lloyd była wściekła. Zastanawiała się nawet, co to za gówniarze rzucają kamieniami w sowy (pewnie szlamy, albo po prostu mugole), ale szybko odłożyła te myśli na bok i poszła do menażerii, żeby kupić sobie nową. Nie zwróciła uwagi na gatunek, w ogóle nie zwracała uwagi prawie na nic - ważne było, żeby zwierzę było małe, dość kruche i po prostu urocze, a przede wszystkim nie pogniewało się za brak imienia. Voice nie bawiła się w nazywanie wszystkiego dookoła, a jej sowa miała ładnie wyglądać i przynosić listy... A przynajmniej w powszechnej opinii. Kto wie, czy Ślizgonka nie zagłaszcze jej po cichu na śmierć, skoro już wydała te trzydzieści dwa galeony na sowę i jeszcze osiemnaście na klatkę.
Pieprzone małe sukinsyny. Kurwa, jak tylko dorwie w swoje ręce tych dowcipnisiów, którzy zabili jego sowę.. Cóż, pewnie to jakieś mugolskie chujki. I jak ich tu nienawidzić? No właśnie, dobre pytanie. Ba! Bardzo dobre. Naprawdę, świetnie. Najpierw ojciec, teraz.. No. Nieważne, nieważne. Cholera jasna. Jak się bawić, to się bawić, tak? No to w porządku.. Tak. Co jeszcze? Kot? Dany? Viserion? Im też ma się coś stać? Cudownie, cudownie naprawdę. Mniej więcej z takim nastawieniem wchodził do Menażerii po kupno nowej sowy. Na jego szczęście został obsłużony przez całkiem miłą panią, uśmiechniętą i w ogóle. Pomogła mu wybrać jakąś sówkę. Kurde, jak dawno on tego nie robił. Chyba jak zaczynał przygodę z Hogwartem. Tak, coś takiego. No, w międzyczasie zmieniał swoją sowę, bo poprzednia niestety zmarła ze starości. Za to tą zabiły jakieś skurwysyny. - Dobra, Antoine. Oddychaj. Głęboko. Wdech, wydech. Wdech, wydech.. - Mówił do siebie w myślach, jednocześnie stosując się do własnych zaleceń. Zdrowy rozsądek. Tak, to prawdopodobnie jedyna siła, która trzymała go ostatnimi dniami w ryzach. Która nie pozwalała mu rzucać Avadkami na prawo i na lewo. Koniec końców, zdecydował się na jakąś sowę. Rodowód, te sprawy. No i podobno całkiem silna. I szybka, może przelatywać długie dystanse. Świetnie, takiej potrzebował. Zwłaszcza, że ostatnimi czasy nawiązał kontakt, po prawdzie jedynie epistolograficzny, no ale jednak, z Jeną. Tak. Ta była odpowiednia. Tylko cena. Trochę wysoka, ale za luksusy trzeba płacić. Uiścił więc opłatę w wysokości pięćdziesięciu galeonów, po czym opuścił lokal, trzymając w ręku klatkę z sową.
z/t
Huan Bedau
Wiek : 29
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : brunet,oliwkowo-szare oczy,na ramieniu i łokciu ślady kłów po wilkołaku.
Puchon wszedł do sklepu z magicznymi zwierzętami z uśmiechem na ustach. Od razu skierował się ku miejscu w którym były koty, tylko one go interesowały. Sięgnął do koszyka z kociętami i wyciągnął z niego niebieskiego kociaka, ten zamiauczał tylko w odpowiedzi na Huana nieme pytanie "Jak się masz?". Wiedział, że to ten, zatapił się w jego oczach, tak piękne,niebieskie oczy. Stanął przy ladzie z kociakiem, zaczął grzebać w kieszeniach torby, w poszukiwaniu galeonów. Kupił jeszcze całą wyprawdkę. W sumie całą kwote miał odliczoną. Po chwili już go nie było,a malutkiego kotka trzymał na rękach,teraz chciał jak najszybciej zjawić się z powrotem w zamku. zt
Jego ukochane miejsce! To właśnie tutaj zmierzał takim tempem, że Nikola ledwo za nim nadążała. Cóż zrobić. Nawet jeśli nie szedł by super szybko, to jednak ma dłuższe nogi. A gdy pędził na złamanie karku? Co jakiś czas odwracał się tylko żeby się upewnić, że się nie zgubiła. Ostatecznie jednak stanął pod drzwiami sklepu. Wyjął z kieszeni duże, mosiężne klucze i wsadził do górnego, potem środkowego, a ostatecznie najmniejszego zamku. Następnie rzucił krótkie zaklęcie i dopiero wtedy się otworzyły. Szybko wyjaśnił dziewczynie, która już pewnie do niego dotarła o co chodzi. -Dawno temu mieliśmy włamanie. Jakaś grupka gówniarzy. Właściciel jest bardzo ostrożny od tego czasu - Zaraz po tych słowach pchnął drzwi i wraz z Nikolą wszedł do środka. Teraz był w swoim świecie. Krzyki zwierząt. Charakterystyczny zapach. Cudowne miejsce, które napawało go radością. to malutki sklep. Często jest tu duszno, ciasno. Jednak to i tak było najpiękniejsze miejsce pod słońcem dla tego właśnie faceta. -Karmy są o tam - To mówiąc wskazał jej syto zastawiony regał -Ja w tym czasie muszę nakarmić naszych pupili oczekujących na adopcje - Mówił o nich z takim uczuciem! Był w tej chwili na prawdę uroczy. Szczególnie, gdy ubrał na swoje dżinsy i niebieską koszulkę biały, przybrudzony fartuch. Potem zabrał się za głośno ćwierkającą arę błękitną. Przepiękne i niesamowicie inteligentne zwierze. Gdy miział je między piórami oboje mieli gwiazdeczki w oczach.
Oj wypraszam sobie! Naprawdę myślicie, że dziewczyna, która całe życie biegała po górach i lasach zmęczyłaby się szybko, albo nie nadążyłaby za jakimś facetem? Ona nadążała za biegnącymi bez przerwy psami. Kiedy wychodziła z domu z nimi, to nie miał to być bieg do konkretnego miejsca, tylko bieg w nieskończoność. Miała kondycję bardzo dobrą i utrzymywała tępo chłopaka bez najmniejszego problemu. Nie musiał na nią czekać, bo kiedy on się zatrzymał, ona już tam była. Jeszcze poruszała się do tego prawie bezszelestnie. Kiedy drzwi się uchyliły dziewczyna bez słowa weszła do środka i rozejrzała się. Kochała zwierzęta bardzo, jednak nie okazywała tego w ten sam sposób co pan Colt. Ona zazwyczaj była traktowana jak jedno z nich, może właśnie dlatego nie dogadywała się ze wszystkimi. Hmm może i ona w powinna zająć się zwierzętami? Tak myśląc o tym, to ona wciąż nie wybrała sobie ścieżki zawodowej, wciąż nie wie co chce robić w życiu. W niczym nie była zbytnio dobra, nic ją tak bardzo nie pasjonowało jak poznawanie nieznanego w dzikiej przyrodzie. Szła przed siebie oglądając regały i przyglądając się każdemu zwierzęciu z uwagą. Zatrzymała się dopiero przy stoisku z kotami. Odwróciła wzrok, by przyjrzeć się Sebastianowi przez chwilę i dostrzegła tą uroczą scenę z arą. Uśmiechnęła się delikatnie i wróciła spojrzeniem do kotów, przy których uklękła. Nie miała zamiaru się przyznawać, że to co widziała było NIEZIEMSKO urocze. Wystawiła dłoń do jednego z kociaków i… prawdę mówiąc to chyba postanowiła nie być gorsza od Colta w byciu uroczą. Wpatrywała się w kociaki, a kiedy jeden zwrócił na nią uwagę nagle się rozweseliła i to co zrobiła… - Miau! - brakowało jej tylko ogona i uszek do tego w pełni doświadczyć to co się teraz stało. Jednak, o dziwo, bardzo łatwo można było ją sobie wyobrazić w tej sytuacji. Zapomniała po co tu przyszła i zaczęła się bawić z kociakiem.
Pewnie całkiem przepadłby już po wejściu, gdyby nie to że wpadł tu razem z narzeczoną. A po pokazaniu jej co i jak, to już całkiem zniknąłby między papugami, psami, pająkami. Jednak rozproszył go przede wszystkim dziwny dźwięk, który przypominał kotka, ale kotkiem nie był. Spojrzał więc na Nikolę i widok jej w tej konkretnie pozycji wraz z wyobraźnią Sebastiana stworzył taki obraz, że nie mógł zrobić nic więcej jak tylko głośno się roześmiać. A myślał, że to on razem z arą wygląda uroczo. Nie był jednak małą dziewczynką, więc zawsze mu będzie trochę brakować do Nikoli w takim stanie. Bo oczywiście gdy strzelała rozkapryszonego focha przestawała być słodka. Miał nadzieję, że w najbliższym czasie jednak tak nie będzie. Posadził arę na górze klatki. Miała obcięte lotki, więc nie latała. Mogła jedynie chodzić sobie, co robiła z wielkim zaangażowaniem. Sam natomiast poszedł nakarmić po kolei wszystkie zwierzęta. Obecnie stał przy żółwiach. Co jakiś czas zerkał na narzeczoną chcąc wiedzieć, czy nic nie odwali. W tym momencie poczuł, że coś ociera mu się o nogę. Nawet nie musiał spoglądać w dół. - Panie Wąsik. Jak Pan to robi, że zawsze wylezie z kojca nawet, gdy jest szczelnie zamknięty - Do kogo mówił? Do jednego z kociaków, który powinien być razem z resztą na ich miejscówce. Ale zawsze zwiewał. Pan Wąsik był jego ulubieńcem! Obecnie spoglądał na niego jakby kompletnie nie wiedział o co mu chodzi. Zaraz po tym ujrzał Nikolę więc bestia i kot obronny w jednym podbiegł w jej stronę i niczym prawdziwy, krwiożerczy lew dziabnął ją w rękę. Pewnie myślał, że jest jakimś złodziejem!
Ona się już nawet nie przemieszczała, po prostu bawiła się z kotkami i zajmowała nimi bardzo intensywnie całkowicie zapominając o młodym Colcie. Jak to jest, że przy zwierzętach mogła zachowywać się tak swobodnie? Trudno było odpowiedzieć na to pytanie. Jednakże tak było. Chłopak mógł to zauważyć, że zachowywała się całkowicie inaczej niż na co dzień. No normalnie zaskakujące, ona potrafi być miła i delikatna! A przede wszystkim urocza. Nawet nie zauważyła kiedy coś uderzyło w nią i dziabnęło w dłoń. Odwróciła wzrok w bok i spojrzała na Pana Wąsika, a oczka jej zalśniły. - O mój, jaki ty jesteś piękny! – wydukała i podniosła go na drugiej ręce pozwalając mu wciąż gryźć tą pierwszą – Puść mnie słodziaku, bo będę miała siniaka w tym miejscu! – wydukała kładąc sobie kiciaka na kolana i głaszcząc go za uszkiem. Był przecudowny, zawsze żałowała, że nie może mieć w domu kota. Jej ojciec nie tolerował tych zwierząt, za to psy były jego ulubionymi. Właśnie dlatego miała aż trzy. Coś mi się wydaje, że panienka Kotecka całkowicie zapomniała o istnieniu Colta.
Powinien częściej zabierać ją ze sobą do pracy. Zwierzaki miały dodatkowego towarzysza, a on mógł w tym czasie spokojnie popracować. Aczkolwiek szczerze mówiąc, to nie bardzo interesował się obecnie tym, jakie ma na dziś obowiązki. Zerkał na dziewczynę co jakiś czas, a uśmiech nie schodził z jego twarzy. Nic dziwnego, że Pan Wąsik zrobił się zazdrosny. Może to też dlatego postanowił zaatakować przybysza w ten swój niesamowicie słodki sposób? Słysząc głos Nikoli, Sebastian znowu się do niej odwrócił. Zaśmiał się widząc, że kotek uparcie trzyma się jej skóry. Co by nie robiła, ten i tak wbijał w nią nadal te swoje malutkie ząbki. Nawet kiedy go głaskała! Wciąż i wciąż trzymał, cholerna bestia. Widząc tą scenę chłopak podszedł bliżej i kucnął przed dziewczyną. Złapał Pana Wąsika w jedną dłoń, a ten w tym momencie wydał z siebie najsłodsze "miau" jakie istniało na świecie. Tak słodkie, jak ona wcześniej. Jakby chciał powiedzieć "Zostaw! Muszę ją zjeść"!. Nic dziwnego, że chłopak się zaśmiał. - Zamierzałem go wziąć do domu za tydzień czy dwa, ale martwi mnie jak zareagują na niego twoje psy. Jest niesamowicie zaczepny - Jak na zawołanie kotek zaczął wspinać się po nim tak długo, aż dotarł na głowę na której wyłożył się jak na posłaniu. Seba wyglądał na przyzwyczajonego do tego.