Klasa artystyczna zmienia się jak kameleon w zależności od tego co jest trenowane bądź ćwiczone, więc nigdy nie wiadomo co tutaj dziś będzie się znajdować. Przyrządy do rzeźby, sztalugi, a może zwykłe ławki, by podszkolić się z wiedzy o magicznych artystach. Można tu znaleźć wiele pomysłowych dzieł. Także spora część uczniowskich malowideł zrobi kremowe ściany owego pokoju.
Autor
Wiadomość
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
W Calpiatto nie uczęszczała na podobne zajęcia. Zawsze ich unikała uważając, że jej obecność jest zbędna. Natomiast w hogwarcie... Sama nie wiedziała co skłoniło ją do uczestnictwa w nich. Może to dzięki zadaniu jakie wcześniej zadał im profesor. A może potrzebowała czegoś innego od typowego schematu lekcji. Nie potrafiła postawić jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Skłonna była uznać iż każda z nich przyczyniła się do jej obecności na zajęciach. Ich prefekt powinna być z niej dumna. Weszła pospiesznie do sali witając się z nauczycielem. Z tego co słyszała był nowy. Trochę ją to ucieszyło. Może stresowal się tą pierwszą lekcją tak, jak ona stresowała się pierwszym dniem w tej szkole. A może podchodził do tego na tyle profesjonalnie, że nawet go nie odczuł. Co do klasy... Za wiele uczniów w niej nie było. Aż cała dwójka. Ciekawe czy zajęcia z działalności artystycznej były tak popularne jak zielarstwo. Na nim również była nikła ilość osób. Przestając o tym myśleć zajęła jedną z drugich ławek zatrzymując swoje spojrzenie na krajobrazie za oknem. Jesień ruszyła pełną parą. Było to widać w kolorze liści zdobiacych pobliskie drzewa.
Na studiach na szczęście, nikt nie zmuszał Killi do uczeszczania na wszystkich zajęciach. Traktowała je bardzo wybórczo, nie ignorując jedynie astronomii i zielarstwa. Chodziła na lekcje, gdy miała wolny czas i ochotę - na szczęście profesorzy nie mieli nic do powiedzenia. Na Artystyczne przyszła, bo miała czas i chciała odpocząć od wrzawy. Już kilka razy przekonała się, że sztuka porusza w niej struny o których nigdy nie wiedziała. Ludzie nie spodziewaliby się po tak konkretnej i prostolinijnej osobe, uwielbienia do sztuki i zainteresowania tą dziedziną. Brunetka być może i nie miała talentu, ale potrafiłą dostrzec piękno w nawet najdrobniejszych rzeczach. Na zajęcia przyszła, kiedy w sali nie było jeszcze tłumu osób. Była zmęczona po nieprzespanej nocy, dlatego też nie zwróciła uwagi na kurz i brud panujący w sali. - Dzień dobry - rzekła spokojnie i rozejrzała po sali, posyłając uśmiech w stronę obecnych na miejscu uczniów. Zaraz po tym siadła na jednej z ławek, uprzednio sprawdzając, czy któraś z plam farby nie jest świeża. Nie przywiązywała uwagi do wyglądu czy ubioru, ale to nie zmieniało faktu, że lubiła być czysta.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Względem nauczycieli działalności artystycznej Ezra miał szczególne wymagania; profesor Forester w zasadzie nigdy nie zawodził i przyzwyczaił ich do bardzo wysokiego standardu lekcji, toteż Clarke z rezerwą podchodził do każdej nowej osoby, która podejmowała się organizacji zajęć. Nie znaczyło to jednak, że chmurny wyraz zagościł na jego twarzy, wszak obowiązkiem prefekta, osoby dającej jakąś wizytówkę na cały dom, powinna być próba stworzenia przyjaznego środowiska dla nowego nauczyciela. Zrezygnował z szaty, jako jedyny emblemat podkreślający jego przynależność do domu Roweny wybierając krawat w odpowiednich barwach. Rękawy białej koszuli podwinięte były do łokci; nie wiedział, czym nowy profesor będzie chciał się zajmować, lecz ostatecznie dobrał strój na tyle schludny, aby nie zrazić ewentualnego pedanta i na tyle wygodny, aby tajemnicze artystyczne zadania nie sprawiły mu problemu. Najwyraźniej profesor nie miał się co stresować - garstka uczniów, która zdecydowała się przekroczyć próg sali ewidentnie była do opanowania. Wychodziło na to, że jesień nieszczególnie służyła rozwojowi artystycznemu wśród młodych. Cóż, ich strata. - Dzień dobry, profesorze - powitał mężczyznę, nie kryjąc się po kątach, ale podchodząc prosto do nauczyciela i przez chwilę zastanawiając się nad nieco impertynenckim wyciągnięciu do niego ręki. Zamiast tego łagodnie się uśmiechnął i zmierzył mężczyznę spojrzeniem. Dało się zauważyć, że Clarke wiedział, z kim ma przyjemność. Artystyczny światek wcale nie był taki wielki, szczególnie kiedy zasięgnęło się języka. Ezra lubił wiedzieć, czego się spodziewać - w końcu w takich warunkach sam mógł zaskakiwać. - Na zdjęciach wydawał się pan wyższy - zauważył żartobliwym tonem, zaraz robiąc krok bliżej ściany, aby przypadkiem nie zostać posądzonym o nachalność. Mały uśmiech błądził po jego ustach, kiedy tak czekał na rozpoczęcie lekcji.
Odznaczam się mieszaniną emocji - przelewa się w moim wnętrzu niepewność, rozbija się z przeciwstawnym zupełnie, do jej istoty poglądem. Koniec końców, króluje we mnie ciekawość - nie umiem wyprzeć się, mimo wszystko, zamiłowania do sztuki; nawet, jeśli zaplecze moich talentów - zdaje się nieuchronnie zaprzeczać; podważać ciągle tę tezę o wrażliwości na rozmaite dzieła. Nie mam zamiaru się zbyt specjalnie wyróżniać - zresztą, nie wyróżniam się nigdy; nie zwykłam zbytnio gromadzić na sobie spojrzeń uwagi. Do klasy wchodzę o odpowiedniej porze, po cichu zajmuję miejsce gdzieś w gąszczu sylwetek uczniów - licząc na pozostanie zignorowaną składową - rozmywającą się pośród innych, obecnych w pobliżu twarzy. Intryguje mnie w zupełności nowy, zatrudniony profesor - czyżby Działalność Artystyczna, była już w stanie być prowadzona na odpowiednim poziomie? Profesor Forester - jest rzecz jasna ciekawym i sympatycznym człowiekiem - chociaż, spełniając się w nauczaniu run, niespecjalnie zwykł dysponować pełnym wachlarzem czasu do regularnych spotkań. Czy profesor O'Connor coś zmieni? Na lepsze? Gorsze? Dowiem się. Już za chwilę.
Oczekiwał; odliczał w spokoju oraz ciszy narzucanej przez pomieszczenie mijające sekundy, patrząc nie tyle co na blat drewnianego biurka, a bardziej na otwarte drzwi, które stały i patrzyły się na studentów - czy ktoś przyjdzie? Czy zechcą skorzystać z okazji ominięcia mniej przyjemnych zajęć oraz zwyczajnie oddadzą się w ramiona sztuki? Tego nie był w stanie się dowiedzieć - o ilekroć się starał, o tyle bardziej się mylił. Kiedy to on chodził do Hogwartu, lekcje te były w pewnym momencie oblegane, a w innym zaś - kompletnie pozostawione inicjacji myśli duszy znajdującej się na środku sali. Działalność Artystyczna była jego żywiołem, jego pasją, jego chęcią, a przede wszystkim paliwem napędowym do działania. Każdego ucznia, który postanowił wejść, przywitał przez to szerokim optymistycznym uśmiechem oraz bardzo przyjaznym spojrzeniem - jak to oczywiście na niego przystało. Bijąca od niego aura była zarówno spokojna, jak również i w pewnym stopniu przyjemna - widać było, nawet jeżeli tylko i wyłącznie mówił proste "Dzień dobry", że podchodzi całkiem luźno do tematu - w szczególności wtedy, kiedy ułożył dłonie w piramidkę, spoglądając na upływający czas przez manufakturę skóry palców. Większość jednak wchodziła w ciszy - rozpoznał przedstawiciela Swansea'ów, którzy to słynęli z nieograniczonego talentu w zakresie przedmiotu wykładanego właśnie w tym miejscu i o tej godzinie. Widział dzieła, tudzież akty, należące do Cassiusa; z Wizbooka co prawda korzystał wyjątkowo sporadycznie (czyżby chciał ukończyć dość ciekawe wyzwanie "15 Happy Days"?), aczkolwiek to, co był w stanie wyprawić młodzieniec, w pewnym stopniu wzbudziło jego ciekawość. W każdym razie niezwykle śmiały okazał się być @Ezra T. Clarke, co ewidentnie zaintrygowało Aarona - podejście było wyjątkowo odważnym gestem, w szczególności wtedy, kiedy z niewiadomych przyczyn wszyscy chowali się po kątach, jakby nie chcąc w żaden sposób wchodzić w interakcję. Odezwał się tym samym - tym samym słowem, tym samym: "Dzień dobry", które wydostało się spod jego warg w przyjaznym uśmiechu. Kiedy zaś usłyszał komentarz ze strony chłopaka, który ubrany był wyjątkowo schludnie na dzisiejsze zajęcia, wyszczerzył zęby w geście optymistycznym oczywiście, kierując spojrzenie pierwsze z biurka oraz tajemniczego, szklanego pudełka, na chłopaka. - Ha! A myślałem, że nikt nie zauważy. Starość nie radość - będę się kurczył, niestety lub stety, wraz z wiekiem. - oczywiście nie było to powiedziane negatywnie; drobna uwaga ze strony ucznia mu nie zaszkodziła, wręcz przeciwnie - wprowadziła w dobry humor. Co nie zmienia faktu, że rzeczywiście dobijał coraz to większego wieku i nie mógł się przed tym uchronić. - Czujne posiada pan prefekt oko. - rzucił, jakby na pocieszenie, czekając jeszcze na resztę osób, by móc rozpocząć zajęcia. Gdy jednak termin nadszedł, przymknął klasę przy użyciu nóg i rąk - za pomocą drzwi. - Okej, myślę, że możemy zaczynać! Usiądźcie wszyscy. - wstał z miejsca zadowolony, dość sprawnie odsuwając krzesło od posadzki, by następnie się przedstawić. Nie wszyscy go przecież znali - to były pierwsze zajęcia, które mógł przeprowadzić, tudzież postanowił zrobić krótki wstęp. Krótki, bo rozpisywać się o swoim życiu nie zamierzał (czy kogoś to w ogóle interesuje?), ale też nie zamierzał trzymać ich w nieświadomości. - Nazywam się Aaron O'Connor i od tego roku jestem Waszym nauczycielem od Działalności Artystycznej. - rozpoczął, chociaż wcale nie przerywał. - Gabinet zajmuję na czwartym piętrze, tudzież z pytaniami można zawsze wpaść po zajęciach, a nawet podczas ich trwania jakimiś zarzucać! - uśmiechnąwszy się szerzej, wyciągnął umiejscowiony między innymi podręcznikami kawałek pergaminu, który miał nadzieję, że się dość szybko zapełni. W sumie, uczniów nie było zbyt wielu. - Prosiłbym Was o wpisanie się na listę. Nie, spokojnie, nie jest to lista obecności. Po prostu chciałbym zapoznać się z Waszymi imionami i nazwiskami; też mogę mieć później problemy z ich zapamiętaniem, ale po krótszym lub dłuższym czasie się do nich przyzwyczaję. Po kolei, zgodnie z kolejnością ławek. - podał zatem pierwszemu uczniowi na widoku, a był nim (w sumie była) @Jacqueline A. Berkeley. W międzyczasie, kiedy trwała (lub też i nie) wojna na podpis i wzajemne podawanie sobie kartki w zupełnym popłochu, postanowił przystąpić do tematu lekcji. Powoli, aczkolwiek nadal jakimiś kroczkami do przodu - sprawy organizacyjne nie mogły trwać zbyt długo. - Na dzisiejszych zajęciach pierwsze wylosujecie odpowiednią karteczkę, gdzie znajduje się nazwa magicznego stworzenia - oczywiście losowo. Zajmiemy się dwoma zaklęciami - pierwszym z nich jest Condere. Ktoś coś może o nim słyszał? - zapytał się, oczekując trochę na odpowiedź ze strony uczniów, a w międzyczasie wylosował dla siebie jedną z karteczek. Otworzywszy z łatwością kawałek papieru znajdujący się między palcami, zrozumiał, że będzie musiał mieć do czynienia z dirikrakiem. Odpowiednie rzeczy do origami już posiadał - oczywiście wymagało to dość potężnej precyzji, ale nie miał z tym problemów. Wyciągnął zatem swoją różdżkę, wykonał odpowiedni ruch nadgarstkiem i przedstawił działanie zaklęcia. - Condere Dirikrak. - zbyt długo uczniowie na rezultat czekać nie musieli - z papieru utworzone zostało origami przedstawiające ptaka dodo - oczywiście wedle nazwy mugolskiej. - Otóż służy ono do składania papieru w origami. Nie wystarczy jednak tylko i wyłącznie wypowiedzenie odpowiedniej formuły, która składa się z "Condere" oraz nazwy przedmiotu/istoty, którą ma przypominać wynik ostateczny. Bez odpowiednich myśli nawet doskonała inkantacja na nic się nie zda. Wymagana jest tutaj przede wszystkim wyobraźnia. - poprawił się, aby wszyscy zrozumieli, że do tego potrzeba chęci oraz wysiłku umysłowego - oczywiście wymagającego przedstawienia w głowie wyglądu. - Na moim stoliku - wyciągnął wszystko, co było potrzebne do osiągnięcia tego rezultatu - papiery, też nie papiery, po prostu niezbędne przedmioty, dzięki którym uczniowie mogli przetestować na własnej skórze działanie zaklęcia - znajduje się wszystko, czego potrzebujecie - można śmiało brać! Mam także parę - wskazał dłonią na księgi - egzemplarzy podręcznika do ONMS z ilustracjami poszczególnych stworzeń, z których oczywiście można korzystać. - zakończył przemowę. - Możecie zaczynać i powodzenia! Jeżeli są jakieś pytania, proszę je śmiało do mnie kierować.
Wszelaka aktywność oraz odpowiedzi na pytania bardzo mile widziane i (aby Was skusić do większej interakcji ) - nagradzane punktami dla domu i punktami do respektu . Spóźnialscy nie mają przerzutu!
Etap I
Zwierzę
Rzuć literą, aby dowiedzieć się, jakie magiczne stworzenie będziesz dzisiaj tworzyć przy pomocy origami!
A - akromantula; B - buchorożec; C - chrobotek; D - dirikrak; E - elf; F - feniks; G - gromoptak; H - hoo-hoo; I - iguana; J - jeżanka;
Zaklęcie Condere
Rzuć kostką, by dowiedzieć się, jak poszło Ci użycie zaklęcia Condere. Każde 15 8 (dostosowuję) punktów z DA upoważnia Cię do jednego przerzutu.
1 oczko - Czyżby zakłócenia wdarły się do Twojej pracy? Najwidoczniej. Zmagasz się z nimi, próbujesz złożyć origami w wybraną rzecz, aczkolwiek bezskutecznie; przy pomocy dowolnego ucznia (poproś o pomoc!) udaje Ci się mimo wszystko i wbrew wszystkiemu odpowiednio zastosować zaklęcie, tym samym nie zwracając na siebie większej uwagi profesora.
2 oczka - Podchodzisz do zadania wyjątkowo lekko - udaje Ci się co prawda za drugim razem, ale i tak jesteś dumny z tego, jakie zwierzę zostaje przedstawione za pomocą papieru! Twoje oczy dostrzegają zaś błysk na podłodze; stajesz się bogatszy o dziesięć galeonów - odnotuj zysk w odpowiednim temacie.
3 oczka - Niefortunnie zaklęcie zadziałało niezbyt odpowiednio; co prawda po dłuższej próbie cierpliwości udało Ci się je prawidłowo zastosować, co nie zmienia faktu, że zwierzak jest trochę zdeformowany. Rozglądając się zakłopotany po sali, dostrzegasz przypominajkę, którą to niemalże natychmiastowo chowasz do kieszeni, po chwili dostrzegając, że jakimś cudem stan Twojej pracy uległ polepszeniu. Zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie!
4 oczka - Wychodzi Ci to za pierwszym razem; perfekcyjnie udało Ci się zastosować Condere, w związku z czym możesz zająć się czymś kompletnie innym - ale staraj się zbytnio nie przeszkadzać! Szkoda by było, żeby taki talent musiał zmagać się z dodatkowymi ujemnymi punktami dla swojego domu.
5 oczek - Zwyczajny pech? Najprawdopodobniej. Zacinasz się kartką papieru - może nie wygląda to dramatycznie, ale boli i uniemożliwia chwycenie jakiegokolwiek przedmiotu. Co prawda origami wyszło za czwartym razem, co nie zmienia faktu, że nieprzyjemne pieczenie odbiera frajdę z uczestnictwa w zajęciach. Jeżeli masz pięć punktów z Magii Leczniczej, możesz sam zająć się tym problemem; w przeciwnym razie poproś o pomoc kolegę (który NIE musi spełniać tego progu) albo nauczyciela.
6 oczek - Zakłócenia działają na Twoją niekorzyść; z różdżki wydobywa się tylko marna poświata będąca reakcją na rzucane zaklęcie. Rzuć jeszcze raz kostką! Parzysta - na szczęście udaje Ci się po dłuższej chwili prawidłowo zastosować zaklęcie, mimo wcześniejszych trudności związanych z anomaliami. Gratulacje! Nieparzysta - pech nie chce Cię opuścić; w pewnym momencie udaje Ci się złożyć origami, ale jest to całkowicie inne zwierzę (rzuć ponownie literą)!
Zakłócanie przebiegu zajęć
Opcjonalne. Nie jesteś zainteresowany lekcją? No cóż, możesz uprzykrzyć życie Aaronowi albo zwyczajnie zakłócić przebieg zajęć. Rzuć tym samym kostką! Uwaga: do tego typu rzeczy należą: ignorowanie słów nauczyciela, rozrabianie, przeszkadzanie innym na lekcji, jedzenie na lekcji, zajmowanie się innymi rzeczami, rozmawianie zbyt głośno o tematach niezwiązanych z DA itd. - wszystko, co ma skutek szkodliwy do wyników pracy.
Parzysta - udaje Ci się bez problemów zrobić jakiegoś psikusa lub zwyczajnie nie uważać. Twój wybryk nie zostaje zauważony przez O'Connora.
Nieparzysta - zostałeś przyłapany, zaś nauczyciel zwrócił Ci stosowną uwagę (ilość punktów ujemnych zależna od wybryku). Jeżeli jeszcze raz przeszkodzisz, będziesz musiał wyjść z sali!
Czas do 13.11.2018 23:59
Ostatnio zmieniony przez Aaron O'Connor dnia Sro Lis 07 2018, 16:08, w całości zmieniany 1 raz
Z jakiegoś powodu Aaron ją zaskoczył. Swoim ciepłym, optymistycznym spojrzeniem, swoimi życzliwymi powitaniami kolejnych pojawiających się uczniów i wreszcie swoim spokojem, zahaczającym wręcz o pewnego rodzaju błogość. Może nie powinna się temu dziwić. Nauczanie przedmiotu związanego ze swoją pasją, w momencie, w którym dobrze się czujesz mając możliwość przekazywania swojej wiedzy i doświadczeń nieco młodszej braci, wydawało się całkiem rozsądną, a niekiedy również satysfakcjonującą drogą. Ta chwila namysłu, którą miała przed rozpoczęciem lekcji, sprawiła, że Jack zaczęła wyglądać nieco śmielej niż dotychczas, głównie dzięki postawie nauczyciela, który zaraz miał poprowadzić lekcję. Jednocześnie zaczęła jednak się zastanawiać, czy powinien ją niepokoić brak siostry na artystycznych zajęciach. To nie była rzecz zdarzająca się codziennie, nawet, jeżeli Florence miała potężną skłonność do spóźnień. Ale, żeby na DA? Rozległ się dźwięk zamykania drzwi i lekcja się zaczynała, ale w głowie Berkeley wciąż pobrzmiewały słowa Aarona o starzeniu się. Przy jej wzroście dodatkowe kurczenie się byłoby niezbyt wskazane. Czy dałoby się ominąć ten proces? Albo najlepiej cały przebieg starzenia się? Z zamyślenia wyrwał ją wyciągnięty w jej kierunku kawałek pergaminu. Pospiesznie, choć wciąż starannie podpisała się i odwróciła do ławki z tyłu, przekazując kartkę kolejnej osobie. Większość z nich kojarzyła wyłącznie wzrokowo z mijania się na szkolnych korytarzach, więc nie miała na ten moment zbyt wielu punktów zaczepienia, by w czymkolwiek się konsultować. Chyba nawet wolała w tej chwili być zdana na siebie. Po słowach wyjaśnień siedziała jeszcze przez moment w miejscu, marszcząc w zamyśleniu brwi. Następnie wyciągnęła różdżkę, mając w głowie, że jak wszyscy nagle wstaną i pójdą po odpowiednie materiały to zrobi się niezły chaos. - Accio. - z różdżką w dłoni spokojnie wypowiedziała inkantację i żadne magiczne anomalie ani zakłócenia nie były w stanie jej tym razem przeszkodzić. Byłby niezły wstyd, jakby całe nauczycielskie pudełko posłała na przykład na podłogę i wszystko się rozsypało po sali. Za sprawą zaklęcia, trafił do niej zarówno jej los, jak i kartka, która miała się za moment zmienić w zwierzątko, albo podobny twór. Jaki? Okazało się, że padło na dirikraka. Miała zatem nieco ułatwione zadanie, bo przed sekundą zobaczyła, co powinna po kolei sobie zwizualizować. Przynajmniej orientacyjnie. Jednocześnie zatem, przypominając sobie, co ze swoją kartką zrobił Aaron oraz jak powinien wyglądać każdy kolejny krok, ponownie użyła różdżki. Magiczne zwierzątka nie powinny przecież stanowić dla niej wyzwania, nie z jej pasją do nauki o nich i przebywania z nimi. A jednak. - Condere dirikrak. - w chwili zakończenia recytowania poczuła dziwny opór. Ni to skurcz, ni to blokada w głowie, ni objaw zakłóceń. Przestraszyła się, być może trochę również speszyła. Ale zadanie czekało i trzeba było zareagować jakoś na pojawiające się przeciwności. Chyba nie mogła podnieść ręki w górę, więc tylko głosem mogła walczyć o swoje. - Profesorze. Coś... Coś poszło nie tak. Nie mogę ruszyć ręką. Chyba. - nieszczególnie potrafiła wytłumaczyć swój problem, bo i sam w sobie wydawał się dosyć niecodzienny. Domyślała się, że ktoś w klasie mógłby jej z tym pomóc, ale kogo innego miałaby poprosić? I, co wydało się jej najważniejsze, czy będzie miała więcej prób czarowania? Słabo byłoby ponieść porażkę przez coś takiego.
Poczułem na sobie jego spojrzenie. Odrobinę przeciągłe, zbyt uważne. Jego uśmiech był dokładnie taki sam. Każdy otrzymywał podobny, lecz nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że facet mnie zna. A ja znałem jego. Głównie z mediów i plotek. Czasem z jakiegoś utworu, jaki przydarzyło mu się wykonać. Nigdy nie zostałem fanem. Nie z awersji do tego rodzaju muzyki. Po prostu, rzadko kiedy miałem czas na wsłuchiwanie się w nowe utwory. Miałem swoje ulubione i to im wolałem oddawać swój słuch. Zwłaszcza, że nie miałem zbyt wiele czasu na słuchanie muzyki. Kiedy malowałem, potrzebowałem absolutnej ciszy. Zupełnie tak, jakby usłyszenie spadającej szpilki miało sprawić, że namaluję arcydzieło. A może naprawdę tak było? Nigdy nie grzeszyłem skromnością, więc... na pewno tak było. A jednak nie odezwałem się do niego. Jak zawsze uznałem się za jedyną gwiazdę w okolicy, więc pozostałem skupiony na oczekiwaniu, pochłonięty przez wyobraźnię. Mój umysł pracował nad szczegółami kolejnego aktu tak długo, aż uszy dosłyszały znajomy głos Ezry. Moje jasne oczy zmierzyły go oceniającym spojrzeniem. Poufały... cały Clarke. Gdyby nie jego otwartość, najpewniej nigdy nie zamienilibyśmy ze sobą słowa. Jego sposób bycia był mi miłym. Nie był tak zaciekły w niechęci jak niektórzy uczniowie, więc nawet jeśli urażaliśmy siebie nawzajem, nigdy nie trwałem w złości dłużej niż było to konieczne. Dlatego też nie zagadałem go, a pozostałem na miejscu, aby w odpowiednim momencie znów dosiąść się do Killi (@Killa Ó Ceithearnaigh). Z nią również nie zamieniłem słowa. Jedynie lekko szturchnąłem ją łokciem, aby jakoś zaznaczyć swoją obecność. Zdaje się, że ładowałem siły na później, gdyż gdy przyszło nam wreszcie coś artystycznie podziałać, zaczynałem już pokazywać rogi. Z tym, że najpierw (gdzieś po drodze) wpisałem się niechętnie na tę głupią listę obecności. - Origami - rzuciłem po pytaniu nauczyciela, nim ktokolwiek zdołał zabrać głos. Dwie sekundy ciszy i krótkie, spłoszone spojrzenie wyraźnie wskazało, że sam nie spodziewałem się iż będę to właśnie ja. Kontynuowałem, przekształcając moją myśl w pełne zdanie. Wbrew pozorom nie byłem troglodytą, aby porozumiewać się krótkimi okrzykami. - Condere służy do składania origami. - Poprawiłem się, uciekając spojrzeniem na swoje dłonie. Niedokładnie oczyszczone z farby, jak zawsze. Wokół lewego kciuka malowały się linie złożone z fragmentów indygo. Musiałem skupić uwagę na czymś innym, aby nie ujawnić szoku, jaki przeżyłem, gdy zrozumiałem, że NAPRAWDĘ słucham Aarona. Póki co, była to pierwsza lekcja w tym roku, której przebieg dokładnie śledziłem. Nie zwracałem uwagi na prezentację. Wiedziałem co można osiągnąć za pomocą condere. Zamiast tego, skupiłem się na obserwowaniu profilu Puchonki. Zapamiętywałem szczegóły jej twarzy tak długo, aż przerwało nam rozpoczęcie ćwiczeń. Niestety, nie byłem chętny do współpracy. Wziąłem dla siebie kawałek kolorowego papieru, układając go równo przed sobą i niewerbalnie czarując, zmieniłem go w kobietę. Tak, zupełnie świadomie zignorowałem podręczniki Aarona. Nie miałem zamiaru dostosowywać się do pozostałych, zwłaszcza gdy chodziło o działalność artystyczną. Na cóż mu stado dirikraków, skoro mógł mieć stado dirikraków i jedną, przewodzącą im amazonkę? Moja kobietka nie wyszła zbyt... udanie. Dlatego pracowałem nad nią przez chwilę w absolutnym milczeniu. Zapatrzyłem się w dal, namyślając się nad zaklęciem i nie mogąc wymyślić powodu, dla którego nie szło mi tak dobrze jak się tego spodziewałem. Przy okazji wypatrzyłem gdzieś przypominajkę. Urodziłem się szczęściarzem. Zgarnąłem ją do kieszeni, a gdy wynurzyłem się spod stolika i ponownie wpatrzyłem w Killę, pomachałem jeszcze w zamyśleniu różdżką. Dopiero wówczas przyjrzałem się swojemu origami. Cholera, było całkiem niezłe i nawet przypominało Puchonkę. Tyle, że nagą. A kiedy spojrzałem jeszcze wyżej, dostrzegłem wzrok profesora. - No co? Powiedział pan, że MOŻNA z nich korzystać, nie że trzeba. - Wydawałem się prawie oburzony jego spojrzeniem. Nawet, jeżeli nie wyglądało na aż tak bardzo karcące jak się spodziewałem.
3 na origami 1 na przeszkadzanie a na zwierzątko nie rzucam
Gdyby ktoś kiedykolwiek zapytał mnie o moją największa wadę, bez chwili zawahania odpowiedziałabym: spóźnialstwo. Spóźniam się zawsze i wszędzie i jestem prawie całkowicie pewna, że na własny ślub, o ile takowy w ogóle się odbędzie, również się spóźnię. To wcale nie tak, że robię to specjalnie. Przecież nie zabieram punktów swojemu domowi z premedytacją, ja po prostu tak mam i niewiele wskazuje na to, iż w przyszłości się to zmieni. Teraz też jestem spóźniona. Zajęcia z Działalności Artystycznej, na które czekałam dosłownie cały dzień zaczęły się już dobre pięć minut temu, a ja zamiast w sali lekcyjnej, znajduję się wciąż na pustym już korytarzu. Schody jak na złość uciekły mi sprzed nosa, a mi pozostało jedynie czekać, aż do mnie wrócą, a potem biec ile sił w nogach, by zdążyć chociaż na końcówkę wstępu do lekcji. Droga, mimo, że krótka, okazuje się wcale nie taka łatwa i szybka, jednak w końcu dobiegam do klasy. Zatrzymuje się przed zamkniętymi drzwiami, chcąc wymyślić jakąś przyjemną wymówkę, jednak nic nie przychodzi mi do głowy, dlatego chwytam za zimną klamkę i otwieram ciężkie, skrzypiące drzwi. Nawet jak chciałabym wślizgnąć się do sali niezauważona, prawdopodobnie wcale by mi się to nie udało. Jestem ciekawa, czy profesor celowo użył jakiegoś śmiesznego zaklęcia, by mógł obserwować każdego wchodzącego ucznia. -Dzień dobry. Bardzo przepraszam za spóźnienie, ale schody ostatnio kompletnie nie chcą ze mną współpracować. -Powiedziałam na wstępie, posyłając stojącemu na środku nauczycielowi szeroki uśmiech, po czym usiadłam w pierwszej wolnej ławce, nie chcąc mu rujnować pierwszej, przeprowadzanej w Hogwarcie lekcji. Byłam bardzo ciekawa jakim nauczycielem okaże się być stojący przed nimi mężczyzna. Już wcześniej udało zamienić mi się z nim parę słów, jednak nie jestem typem człowieka, który już po paru wypowiedzianych zdaniach, potrafi bezbłędnie ocenić swojego rozmówcę, dlatego przy naszej ostatniej rozmowie nawet nie próbowałam tego robić. -Ori.. -Ktoś jednak okazał się być szybszy. Naprawdę chciałam się jakoś zrehabilitować i odpowiedzieć na zadane przed sekundą pytanie, ale nawet tak proste zadanie okazało się być dzisiaj zbyt dużym wyzwaniem. Westchnęłam ciężko, zastanawiając się, czy przyjście na dzisiejsze zajęcia rzeczywiście było dobrym pomysłem i odwróciłam się, aby zidentyfikować osobę, która odpowiedziała na pytanie. -Tak. Właśnie. -Dokończyłam i wróciłam do poprzedniej pozycji. Kątem oka spostrzegłam siedzącą w ławce obok Jackie, jednak ta patrzyła się Merlin wie gdzie, a kiedy profesor skończył omawiać instrukcję dotyczące zaklęcia, podeszłam do biurka i wylosowałam jedną z leżących w pudełku karteczek. Chwyciłam też białą kartkę oraz wpisałam się na leżącą już na biurku listę, która wcześniej gdzieś tam sobie po klasie krążyła. Składanie origami nie brzmiało zbyt skomplikowanie, dlatego zupełnie nie potrafię odpowiedzieć na pytanie: co poszło nie tak? Z mojej różdżki wydobywała się jedynie marna poświata, a kartka papieru wciąż leżała na tym samym miejscu, na którym ją wcześniej położyłam. Mimo, że wyobraźnia, która przecież w tym zadaniu gra jedną z większych ról, od zawsze była moją najwierniejszą kompanką, dzisiaj kompletnie nie potrafiłam się skupić, a po głowie krążyło mi chyba wszystko, tylko nie feniks, którego miałam złożyć. I to wcale nie kwestia tego, że nie wiem jak owe stworzenie wygląda, dzisiaj po prostu ewidentnie powinnam zostać w łóżku i trochę poleniuchować. Może ostatnio zaczęłam pojawiać się na zbyt dużej ilości zajęć? -Condere Feniks. -Rzuciłam po raz ostatni, mając w głowie jakieś szczątki nadziei, że być może w końcu uda mi się wykonać zadanie. Jakie było moje zdziwienie, gdy kartka wreszcie zaczęła się ruszać, wreszcie przybierając jakiś konkretny kształt. Uśmiechnęłam się pod nosem i chwyciłam origami. Po chwili jednak, zmarszczyłam lekko brwi i przenosząc spojrzenie na nauczyciela, uniosłam wolną rękę. -Co zrobiłam nie tak? Nieskromnie mówiąc, wyobraźnia raczej mnie nie zawodzi, a to, że pomyliłam Feniksa z Elfem jest również mało prawdopodobne. Oh, to pewnie wina zakłóceń... -Jeszcze raz popatrzyłam na papierowego prawie-Feniksa, po czym odłożyłam go z powrotem na ławce, a wzrok skierowałam na siedzącą nieopodal siostrę. Chwyciłam leżącą na krześle obok torbę, a z biurka zebrałam swoje wszystkie manatki i z westchnieniem usiadłam koło Puchonki. -Jackie, przecież to łatwe zaklęcie. Sama dałabyś sobie radę. -Odparłam, ostrożnie kierując różdżkę w kierunku skaleczonej ręki. -Valnus Alere. -Szepnęłam, a chwilę później z przerażeniem patrzyłam na coraz szybciej wydobywającą się z tego małego zacięcia krew. -Cholera, przepraszam...Profesorze! Nie tylko schody odmawiają mi dzisiaj posłuszeństwa, różdżka też się buntuje...Chciałam pomóc, ale może rzeczywiście lepiej, abym się już niczego w tym dniu nie dotykała.
Zadanie rzeczywiście nie było trudne, aczkolwiek w dobie zakłóceń oraz wszelkich innych przeciwności losu, zdawało się wykraczać poza granice zdrowego rozsądku. Używanie różdżki było niczym rosyjska ruletka - albo wyjdzie się z tego cało i zdrowo, albo zwyczajnie zostanie się skazanym na konsekwencje. Aaron doskonale wiedział, aby zwiększać poziom zajęć względem liczby osób oraz ich umiejętności - zawsze jednak znajdowało się ziarenko niepewności oraz pewnego błędnego rozrachunku. Pozostawało zatem tylko liczyć na to, że wszystko pójdzie w porządku i nie zostanie zmuszony do kontaktu z dość poważniejszymi wybrykami uczniów - bądź wybrykami ich różdżek, w zależności od rozbieżności zdarzeń. Kiedy właśnie miał rozpocząć swoją finalną przemowę, do sali wkroczyła uczennica, która najwidoczniej się spóźniła. Inaczej tego ująć nie mógł - przynajmniej prosto wydedukował, że tak, że przedstawicielka płci pięknej weszła troszeczkę za późno. Na szczęście nie miał w zwyczaju karać za przychodzenie parę minut później, zatem nie pouczył jej na żaden z możliwych sposobów. Czy ją kojarzył? Owszem. Od czasu do czasu przyłapywał ją na nocnych spacerach, ale tutaj również odzywała się jego natura, w wyniku czego jakoś specjalnie jej nie karał - co najwyżej pouczał. Zawsze takie wypady mogły się niebezpiecznie skończyć - a odpowiedzialnością za jakiekolwiek obrażenia byli właśnie obarczeni nauczyciele odbywający dyżur nocny. - Dzień dobry, panno Berkeley. - rzucił spokojnym podniesieniem kącików ust do góry, odwracając spojrzenie ciemnoniebieskich tęczówek w jej stronę. - Jasne, w porządku! Siadaj śmiało. - uśmiechnął się przyjaźnie, natomiast słowa nie były w żaden sposób nasączone jadem, kiedy to wydobywały się spod jego spierzchniętych warg. Sam dość często się spóźniał, tudzież ich doskonale rozumiał - nie wlepił również żadnych punktów ujemnych. Ogólnie rzecz mówiąc - dawał drobne luzy oraz ulgi, gdyż wiedział doskonale, że istnieją również inne, bardziej pochłaniające oraz wymagające przedmioty. Zajęcia Działalności Artystycznej starał się traktować po prostu luźnie oraz bez spięcia - tak jak to było kiedyś w jego przypadku. Po tym drobnym incydencie powrócił do omawiania głównego tematu lekcji. W sumie - nawet się nie zawiódł; czy on w ogóle nie potrafił się choć raz zasmucić? Biła od niego pewność, pewność dotychczas dziwna oraz jednocześnie przyjazna - jakby stanowił połączenie dwóch odmiennych elementów, które razem tworzyły finezyjną całość. - Aj, pan Swansea był szybszy. - zauważył to, jak Florence próbowała odpowiedzieć, choć ewidentnie ciut się z tym spóźniła. O'Connor dostrzegł także jej chęci, tudzież postanowił nie pozostawać bez odpowiedniego wydźwięku. - Owszem, Condere służy do składania origami. Po pięć punktów dla Slytherinu oraz Gryffindoru za aktywność na lekcji! - powiedział zadowolony, przechodząc tym samym do reszty tematu zajęć, który dla nich specjalnie przygotowywał. Chyba nie wypowiedział tego aż tak źle, zaś polecenia były jasno zrozumiałe i dość łatwe do przetłumaczenia na język studencki, tudzież uczniowski. Wówczas postanowił wstać - odsunął ciemnobrązowe krzesło, kiedy to wszyscy wzięli po jednej karteczce, wędrując tym samym zaciekawiony po sali. Kiedy tak powoli przechadzał się oraz przyglądał pracom, chociaż nie robił tego nachalnie, zdołał dostrzec to, co wyczynił z papieru @Cassius Swansea. Oczywiście - nie miał nic przeciwko własnej inicjatywie na zajęciach, nawet popierał wymyślanie własnych rzeczy, co nie zmienia faktu, że gdyby była jakaś młodsza widownia, w jakiś sposób by skarcił chłopaka. Na szczęście wszyscy wyglądali podobnie - co prawda inne twarze, inne kolory, inne wszystko, aczkolwiek zdawali się być w bardzo podobnym wieku. Profesor najchętniej przewróciłby oczami, ale potem jeszcze zostało mu skonfrontowanie się z uczniem, jakby ten począł się tłumaczyć bez konkretnej przyczyny. "Ale czy ja coś mówię?". Rzucił drobnym podniesieniem lewego kącika ust do góry, jakoby w dość nietypowym dla siebie uśmiechu, co nie zmienia faktu, że po prostu musiał skomentować to, co wyczynił Ślizgon. - Panie Swansea, owszem, nie jesteś zmuszony, tudzież zobligowany do skorzystania z nich. - potwierdził jego słowa; mogli, ale nie musieli, miał to być tylko doskonały przykład do zróżnicowania oraz zwyczajnego znalezienia fundamentu odpowiedniego dla przedstawienia w formie papierkowej myśli oraz wyobraźni. - Niemniej jednak, proszę o pomysły w granicach dobrego smaku; odpowiednie dla reszty widowni. - rzuciwszy, wziął głębszy wdech. Czyżby przedstawiciel słynnej, artystycznej rodziny wydawał się być bardziej buntowniczy, niż w rzeczywistości przypuszczał? A to ciekawe. Tak jak się domyślał, zakłócenia wpłynęły na pracę uczniów. Cholerne anomalie - zechciałby powiedzieć, kiedy to zauważył pracę Gryfonki, ewidentnie przedstawiającą elfa, a nie, jak to było wcześniej, feniksa. Huh. Takiej rozbieżności między stworzeniami magicznymi jeszcze nie widział; nie miał wręcz okazji, by spotkać się z czymś takim. Aaron zatem rzucił przyjaznym uśmiechem w stronę panny Berkeley, gdy ta samodzielnie znalazła odpowiedź na nęcące jej głowę pokrytą dyniowymi włosami pytanie. - Ewidentnie zakłócenia. O ile zaklęcie nie jest łatwe, jeżeli nie posiada się wyobraźni, to prawdopodobieństwo pomylenia feniksa z elfem jest bardzo niskie i oscyluje praktycznie przy zerowej szansie. - dodał na pocieszenie, albowiem wcale nie oznaczało to, że zwyczajnie zaklęcie nie wyszło; wyszło, ale z innym, całkowicie odmiennym skutkiem. Zbyt długo nie było mu dane cieszyć się z wolnej chwili ekscytującej podróży po odmętach sali; przy papierze dość łatwo było o wypadek. Kiedy to Jacqueline poprosiła o pomoc, zaczął się szybciej kierować w jej stronę, aczkolwiek najwidoczniej siostra (co zdołał wywnioskować z listy) postanowiła użyczyć jej pomocnej dłoni. Jak się okazało, nie był to powód do radości - owszem, nie miał nic przeciwko, co nie zmienia faktu, że akcja ze strony Gryfonki nie zadziałała na korzyść drugiej z dziewczyn, zaś z rany zaczęła się coraz to szybciej sączyć krew. - Episkey. - skierował różdżkę w stronę rany, którą posiadała dziewczyna, kiedy to znalazł się wystarczająco blisko. Może nie było to coś poważnego, aczkolwiek wiedział doskonale, że brak reakcji z jego strony mógłby zostać uznany za bycie dupkiem. Na szczęście w takich sytuacjach potrafił się zachować rozsądnie; nie bez powodu wcześniej reprezentował przecież dom okryty barwami czerwieni. Rana zasklepiła się, nie pozostało po niej żadnego śladu; zakłócenia nie wpłynęły na odpowiednią inkantację oraz ostateczny wynik. Od kiedy stał się bardziej doświadczony z zakresu Magii Leczniczej, czuł się w tych rewirach pewniejszy. Poza tym, wiedza z tej dziedziny wydawała się być całkiem przydatna. Ucieszył się zatem na duchu. - W porządku, nic się nie dzieje... - wypowiedział, kiedy to schował różdżkę, patrząc w stronę dyniowej głowy. Dyniowa panna? Dyniowa głowa? Sam nie wiedział, jednak te ksywki wydawały mu się być najodpowiedniejsze ze wszystkich. - Błędy się zdarzają - grunt to wiedzieć, jak i kiedy je naprawić, Florence - chociaż zakłócenia dzisiaj wyjątkowo nie służą prawidłowemu rzucaniu zaklęć. - pozwolił sobie mrugnąć jej jednym oczkiem, jakby na pocieszenie. Sytuacja naprawiona, wszystko jest na miejscu, nikt nie zginął. Uśmiechnął się raz jeszcze, by następnie powrócić do ponownego "wartowania". Czy limit niefortunnych zdarzeń się wyczerpał?
| Śmiało można odpowiadać na wcześniejsze pytanie - sprawdzę i Wam wlepię dodatkowe pięć punktów. Piszę, żeby się tego nie nazbierało przez przypadek :'D.
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
W klasie robiło się coraz tłoczniej. Coraz więcej osób wchodziło przez drzwi aby zaszczycić swą obecnością Profesora. Pewnie większość z nich przyszła tu ze względu na możliwości nauczenia się czegoś nowego. Isabelle interesowały jedynie zaklęcia. Skoro pierwsza lekcja jaką zadał im profesor była aż tak ciekawa to kolejne powinny jej dorównać w większym lub mniejszym stopniu. Słuchała go z obojętnością mając nadzieję, że szybko przedzie do konkretów i nie będzie ich zanudzał gadkami jaki to on dobry jest w tej dziedzinie i jaki to jego przedmiot nie jest ważny. W końcu dziewczyna jeszcze się nie zdecydowała na jakie zajęcia będzie uczęszczała. Eliksirów nie było od września, a przecież mieli już Listopad! Jak tak dalej pójdzie to zostanie całkowicie nieprzygotowana i będzie musiała brać korki. A tego wolała uniknąć. Gdy tylko lista dotarła do niej wpisała się pośpiesznie patrząc na nazwiska. Dwa razy pojawiło się na niej Berkeley. Czyżby siostry? Uśmiech sam pojawił się na jej twarzy. Musiało być im łatwiej niż reszcie uczniów. Rodzina to zawsze rodzina. Kolejnym nazwiskiem było Swansea. Odruchowo odwróciła się szukając chłopaka spojrzeniem. Gdy tylko go spotkała uśmiechnęła się do niego przyjaźnie wracając znów spojrzeniem na kartkę. Nie przetrzymując jej dłużnej podała ją dalej. I wreszcie nauczyciel przeszedł do głównego tematu który od samego początku interesował dziewczynę - lekcja. Nie pomyliła się co do używania zaklęć. Na tych mieli się jednego nauczyć, tylko nazwa nic jej nie mówiła. Może Elisabeth ny wiedziała, gdyby tylko przyszła na zajęcia. Nauczyciel nie czekając na ich odpowiedź wylosował jedną z karteczek po czym od razu przeszedł do zaklęcia. Zaraz po jego wypowiedzeniu kartka papieru zaczęła się zginać i zmieniać kształtem nie przypominając kartki papieru. Bardziej niezidentyfikowany jeszcze kształt lecz po zaledwie kilku sekundach zmienił się on w dirikraka. Wyglądem do złudzenia zwierzę to przypominało dodo. Nie tego spodziewała się Isabelle. Sądziła, że będzie to bardziej przydatne zaklęcie. Przymknęła na chwilę oczy zastanawiając się czy nie uciec z tej lekcji pod pretekstem wyjścia do toalety ale skoro już tutaj była to czemu nie miała by go spróbować. Może okazać się kiedyś przydatne. Po wysłuchaniu wszystkiego rzuciła zaklęcie Accio na kawałek papieru z którego miało powstać.... Jeszcze nie wiedziała co lecz po wylosowaniu karteczki wiedziała, że będzie musiała stworzyć elfa. Z niedowierzaniem popatrzyła na swoją kartkę. No dobra, skoro ma być to elf to może najpierw go sobie wyobraźmy.... Jakoś dzieżko jej to przychodziło, a z powodu lenistwa nie miała nawet zamiaru podnosić się czy rzucać zaklęcia przywołującego na książkę. Po prostu rzuciła zaklęcie na kartkę. - CONDERE Elf. - kartka co prawda zaczęła się zginać pod różnymi kontami jednak nie przypominało to aby miała zmienić się w elfa. I miała rację. Efekt końcowy wcale nie przypominał stworzenia którym to miało być. Zdziwiona spojrzała na iguanę. Jakim cudem wyszła jej iguana. Przecież to nijak ma się do Elfa. Skonsternowana spojrzała nauczyciela. - Profesorze mam mały problem z zaklęciem. - po czym pokazała mu Iguanę. Co prawda jemu nic to mogło nie mówić ale miała nadzieję, że podejdzie do niej i wytłumaczy co i jak. Chodź doskonale wiedziała co zrobiła źle.
Trwam w rozwarstwianym chaosie - istniejącym obecnie przez grupę kilkoro uczniów, mniej albo bardziej wdrożonych w meritum ćwiczeń. Zgodnie ze swoim usposobieniem - milczę - wydaję się trwać nieobecna w szczelnym odgraniczeniu bańki własnych, autonomicznych rozważań. Nie obchodzi mnie autentycznie to wszystko - które kotłuje się aktualnie wokół. Swansea jak zawsze jest nierozważny, musi zabłysnąć w możliwie najintensywniej dziecięcy sposób, część osób - równie - jak zawsze - nic nie pojmuje, wyrzuca z gardeł grad pytań. Pomiędzy tym wszystkim, siedzę więc ja - umieszczona w oku cyklonu, oku własnego spokoju, który czyni mnie pogrążoną w wykonywaniu zadania. Mam wiele obaw - dotyczą wręcz nieuchronnej porażki. Nie dysponuję na podobieństwo innych talentem - choć wyobraźnię posiadam, ujmując szczerze, niemałą. Wyobrażam więc sobie; w umyśle rozkładam wszystko na najdrobniejsze czynniki - krok po kroku, rozdzielam proces na poszczególne składowe metamorfozy kawałka kartki - przybierającej kształt konkretnego ze stworzeń. Próbuję. - Condere hoo-hoo - wypowiadam zaklęcie; o dziwo, wychodzi mi już za pierwszym razem poprawnie. Ogarnia mnie lekkie wrażenie dumy, kiedy kartka posłusznie staje się azjatyckim ptakiem.
Nie miał wątpliwości, że Aaron szybko się nauczy, iż Ezra nie był zbyt blisko związany z takim określeniem jak "nieśmiałość"; jedynie opanowana niemal do perfekcji grzeczność oraz wyczucie zabraniały mu pewnych zachowań. On sam nie obawiał się śmieszności ani zrobienia złego wrażenia - Ezra miał w sobie naturalną otwartość, którą albo się akceptowało, albo nie. To właśnie tę stronę osobowości najbardziej lubił eksponować i pielęgnować Clarke. - Oj, jak będzie bardzo źle, to odrobina eliksiru wzrostu i do przodu - odparł rozbawiony, doceniając w nauczycielu, że nie wziął do siebie za bardzo tego luźnego komentarza. Ezra sam należał raczej do grupy chłopaków o drobniejszej budowie ciała, toteż jego spostrzeżenie nie było zabarwione żadną złośliwością. Być może jednak za słowami nauczyciela kryła się gorzka konkluzja na temat przemijalności życia, więc Ezra zaraz postarał się zrehabilitować wdzięczniejszymi słowami: - Starość starością, ale na moje czuje oko, trzyma się pan naprawdę dobrze, a to chyba nawet ważniejsze. - Wzruszył łagodnie ramionami, podążając za wzrokiem nauczyciela w stronę wchodzących do sali dalej uczniów. Zajął najbliższe miejsce, słuchając mężczyzny z zainteresowaniem - nie spijał może każdego słowa z jego warg, ale jego myśli nie uciekały daleko w żadną ze stron i tylko od czasu do czasu odbijały się od którejś ze ścian w próbie dekoncentracji. Był jedną z tych osób, na których ustach przez cały czas utrzymywał się życzliwy półuśmiech, odrobinę spowodowany zachowaniem Aarona - trudno było nie odpowiadać mu miłym gestem. Zgrabnie zapisał też swoje nazwisko na liście, stawiając kształtne, lekko pochylone litery. Chyba mało kto spodziewał się, że odpowiedzi na pytanie udzieli Swansea - Ezra odwrócił się w jego stronę, by zaskoczone spojrzenie nie zostało pochłonięte przez nicość. Nie częstym było chyba, by chłopak wysilał się, słuchał i zyskiwał punkty dla Ślizgonów; wymagało to bowiem dobrej woli i chęci pokazania się od lepszej strony, a sądził, że Cassiusowi na tym nie zależy. Ba, chłopak (niewerbalnie) wyłożył mu kilka swoich poglądów na temat regulaminów i tego, jak bardzo cenił system punktowy... Trudno było jednak było odnaleźć powód, dla którego myśli Ezry nagle znalazły się tak daleko od klasy artystycznej... - Drugim pewnie będzie Di Siki - mruknął półgłosem, bardziej do siebie, wracając spojrzeniem do nauczyciela i jego małej demonstracji. Ezra, rzecz jasna, również miał już styczność z tym zaklęciem. Miał okazję używać, a jego opinia na temat użyteczności wcale się nie zmieniła. Jeżeli robiło się duże imprezy oparte na postaciach z kartek niewątpliwie mogło przyspieszyć przygotowania. Umówmy się jednak - to nie zdarzało się zbyt często, zatem w opinii Ezry był to czar dla gnuśnych czarodziejów. Działalność artystyczna opierała się dla niego na umiejętnościach, a zaklęcie składające kartkę, w rzeczywistości odbierało całą frajdę z tworzenia origami, nawet jeśli pewnym utrudnieniem była rozwinięta wyobraźnia. Zadanie było jednak zadaniem - Ezra wylosował karteczkę, która przeznaczała mu elfa. Nie potrzebował podręcznika od ONMS, które przecież było jego drugim ulubionym przedmiotem w Hogwarcie. Bez najmniejszego problemu posłużył się magią niewerbalną i w efekcie chwilę później na jego ławce stał zgrabny papierowy elf. To było... szybkie. Wzrok Ezry uciekł więc do pozostałych obecnych - na dwie dziewczyny, które najwyraźniej nie miały na tyle silnej woli lub wyobraźni, by ujarzmić magię, kolejną, która dobrymi chęciami spowodowała większy rozlew krwi, ponownie na Cassiusa z jego kobietą. Nagą, oczywiście. Efekciarz. Różdżka zatańczyła pomiędzy palcami Ezry, a zamyślenie ukształtowało małą bruzdę pomiędzy jego brwiami - zaraz się wygładziła, a promień kolejnego zaklęcia objął elfa, wygładzając jego papierowe rysy, a skrzydełkom nadając niemal przezroczystą barwę, pomiędzy którą mieniły się tęczowe refleksy. Dzięki priopriari ezrowe origami po dłuższej chwili skupienia zbliżyło się do wyglądu prawdziwego elfa, podczas gdy reszta spokojnie poprawiała bądź tworzyła swoje postacie.
Początkowy opór w użyciu magii wprawił ją w swego rodzaju rozdrażnienie i zniecierpliwienie, a w tym stanie bardzo łatwo było o niedokładność i chaotyczne ruchy. Tym samym, udało jej się ranić palce kartką papieru, o co z jednej strony nie było łatwo, a z drugiej, jak już się to osiągnęło, problem stawał się bardzo dokuczliwy. Po kilku próbach rzucania zaklęcia wreszcie udało jej się osiągnąć upragniony efekt w postaci papierowego dirikraka, jednak niesmak pozostał, a ona sama wzięła sobie za cel podjęcie się praktyki zaklęcia Condere na własną rękę, kiedy tylko znajdzie wolną chwilę po lekcjach. Widok siostry pojawiającej się w sali ucieszył ją, ale, że było to jej kolejne spóźnienie, w Jack zebrały się raczej mieszane uczucia. A potem okazało się, że Florence faktycznie miała tego dnia fatalnego pecha, nie tylko w kwestii schodów, ale i rzucania zaklęć. - Piękny feniks. - wtrąciła tylko żartobliwą uwagę na temat lekcyjnych starań siostry, nie chcąc dotykać tematu rany, ale z jej głosu łatwo dało się rozczytać cierpienie związane z magicznie pogłębionym rozcięciem. Na szczęście na ratunek przyszedł Aaron, który zażegnał kontuzję młodej Puchonki. Dziewczyna z wdzięcznością skinęła głową, po czym postanowiła rozejrzeć się po sali. Kolejne biurka zdobiła naga kobieta, iguana, hoo-hoo i jeszcze jeden elf, ale zdecydowanie bardziej przypominający prawdziwe stworzenie, niż papierowy twór. Jackie po raz kolejny się zmieszała. Zdawała sobie sprawę, że starsi uczniowie mają znacznie większe umiejętności od niej. Ale część z nich chyba po prostu się popisywała. Mieli szczęście, że Aaron był ugodowym i sympatycznym gościem. Z drugiej strony - lekcja DA była najodpowiedniejszym miejscem, aby puścić wodze fantazji i wykazać się dodatkową kreatywnością, więc co mogło pójść nie tak?
Śmiałość w przypadku Aarona była czymś kompletnie normalnym; obracał się wokół niej, otaczał znaną aurą, która to przyciągała wiele osób poprzez otwartość oraz szczerość. O'Connor potrafił być jednak jeszcze dodatkowo aktorem; to było u niego całkowicie normalne, choć teraz na razie robił tylko i wyłącznie dobre wrażenie bez chowania się za maską konieczności wśród uczniów. Nie miał do tego powodu - poza tym czuł się wyjątkowo dobrze w towarzystwie mniej lub bardziej znanych mordek. Nie bez przyczyny dlatego uśmiechnął się szczerzej, podnosząc kąciki ust do góry w zaintrygowaniu, kiedy to wrócił wzrokiem do pana Clarke - gdyż w przeciwieństwie do reszty nie tylko stawiał na postawienie pierwszego kroku, ale także zwyczajną rozmowę. A nie wyglądała ona tak jak między dwoma różnymi warstwami struktur Hogwartu - niczym na równi, albowiem Aaron nie słynął jakoś z zaniżania poziomu gruntu, na którym stali właśnie Ci bardziej śmiali studenci. Oczywiście - zachowywał wszelkie formalności, aczkolwiek czasami o nich kompletnie zapominał, oddając się w eter kolejnych wypowiedzi tak gładko, że aż sam się tego mógł nie spodziewać. - Czemu na to wcześniej nie wpadłem... - zamyślił się przez chwilę, tym samym uważając słowa Ezry za wyjątkowo pomocne. No tak, jakoś nigdy wcześniej nauczyciel działalności artystycznej nie odczuwał potrzeby skorzystania z tak typowego sposobu na dodanie sobie paru centymetrów. Wielkoludem jednak nie chciał być, poza tym czuł się zaskakująco dobrze ze swoją wielkością, tudzież machnął na to metaforycznie ręką, odstępując od gładzenia podbródka palcami, jakoby przez chwilę się nad tym poważniej zastanawiając. Na ostatnie słowa ze strony Krukonka kiwnął głową i się uśmiechnął, nie komentując w żaden sposób tych słów. Co jak co, ale miał 40 lat i jakoś stary niby nie był, aczkolwiek powoli wchodził w ten kryzys wieku średniego, gdzie wiele głupstw mógł sobie narobić. Tu się uderzyć, tu popełnić jakąś zbrodnię miłosną, tu się potknąć, tu sobie coś złamać, tu spróbować nowych, wcześniej niewypróbowanych rzeczy. Wszystko wydawało się być wówczas jedną, wielką niewiadomą - niewiadomą sięgającą do zakątków umysłu oraz pomysłów, o którym nawet Indianom się nie śniło. Owszem, Aaron zdawał sobie sprawę z tego, że to jest wyjątkowo gnuśny czar, który nie zawsze znajdzie zastosowanie. Nie oznacza to, że nie mają go znać - bo właśnie drobne kroki oraz podstawy służyły mu do sprawdzenia umiejętności uczniów oraz faktycznego przetestowania ich pod tym kątem. Zakłócenia jednak dawały o sobie znać - w związku z tym nie ryzykował żadnych poważniejszych tematów, a muzyk uznał osobiście, że wkuwanie paru rzeczy o jakichś ważniejszych osobowościach jest nudne i wolał to zadawać na zadanie domowe niźli omawiać na lekcjach. W pewnym stopniu, kiedy to przechodził między uczniami i nie zdołał wychwycić słów należących do Clarke'a, choć ewidentnie coś usłyszał, zdołał zauważyć dość ciekawy związek czaru transmutacyjnego z działalnością artystyczną. To zapaliło mu lampkę w głowie - czyżby mógł w pewnym stopniu wykorzystać Bergmanna do przeprowadzenia wielkiej, wspólnej lekcji z tych obydwóch dziedzin? Rudobrody zdawał się być wyjątkowo otwarty na sztukę - być może zdołają coś razem ugrać? Z tych rozmyśleń wyciągnęła go jednak Isabelle, której musiał najwidoczniej poinstruować, co poszło nie tak. Co prawda Aaron się przed tym wstrzymywał, lecz najchętniej przewróciłby ciemnoniebieskimi oczami, kiedy to kolejne zakłócenia dawały o sobie znać. A może to brak skupienia ze strony Ślizgonki? - Jeszcze raz. - wypowiedział, używając Accio w stronę przyborów; zaklęcie na szczęście poskutkowało. Załatwił jedno dla siebie, drugie dla Isabelle. Spojrzawszy na jej kartkę, powiedział do siebie po cichu nazwę magicznego stworzenia, które wylosowała. Elf. O dziwo wyjątkowo często się pojawił - a może zwyczajnie myśli wędrowały po tym, co zdołał osiągnąć uczeń przy pomocy Priopari? - Odpowiedni ruch nadgarstkiem. - zademonstrował, aby dziewczyna mogła przyswoić poruszenie kończyną oraz tym samym zapamiętać lepiej to, co należy wykonać. Drugi czynnik to wyobraźnia - bez niej nie uda się rzucić prawidłowo zaklęcia. - Skup swoje myśli wokół procesu tworzenia origami. - powiedziawszy, spojrzał na nią przez chwilę, instruując ją prawidłowo w tym zakresie. Zbyt długo to jednak nie trwało - kiedy wykonał odpowiedni ruch nadgarstka i tym samym wypowiedział zaklęcie. - Condere Elf. - udało się - tym samym, Isabelle.
Isabelle: Rzucasz jedną kością. Nieparzysta - udaje Ci się za pierwszym razem! Parzysta - co prawda na początku kartka się dziwnie zgina, aczkolwiek ostatecznie udaje Ci się osiągnąć ten cel. Jeżeli ktoś chce, może powtórzyć to zaklęcie, ale nie trzeba!
Powrócił na środek sali, by tym samym, kiedy wszystkim udało się osiągnąć cel, wracając tym samym z dwoma różnymi origami. Dirikrak oraz elf znajdowały się na jego stoliku, jakby oczekując na kolejne rozkazy, kolejne sugestie, kolejne słowa, kolejne poruszenie warg w celu sprawienia jeszcze większej magii. - Zdołałem usłyszeć, ale nie wiem, kto dokładnie to powiedział - rozpoczął, kierując spojrzenie na uczniów, chociaż naprawdę nie wiedział, kto zdołał odgadnąć następne zaklęcie; był niemniej jednak dość pozytywnie zaskoczony. Na tyle, że charakterystyczny uśmiech nie znikał z jego lica - ale tak! Drugim zaklęciem jest Di Siki. Ktoś wie, do czego ono służy? - położył dłoń oraz przejechał nią po zakurzonym blacie - czy naprawdę tutaj musiał panować taki nieporządek? Nie wiedział, choć miał nadzieję na to, że nie będzie zmuszony do załatwienia czystości w tymże miejscu; jakby nie było, łamali kilka przepisów BHP. Chwyciwszy drewniany patyczek w dłoń, postanowił zaprezentować zaklęcie, aczkolwiek poczekał na odpowiedź ze strony uczniów, by następnie każdemu, kto zdołał prawidłowo opowiedzieć o tym zaklęciu, wpisać dodatkowe punkty. Dopiero po tym przeszedł do sedna sprawy. - Pozwala ono na ożywienie stworzonego przez kogoś origami, którym można kierować różdżką. Odpowiedni ruch nadgarstka - zademonstrował, by uczniowie mogli się przyjrzeć, by popełnić mniej błędów - oraz inkantacja są gwarancją sukcesu. Nie należy jednak się rozpraszać podczas kierowania nad origami, gdyż mogą wyjść z tego różne mniej lub bardziej nieprzyjemne sytuacje. - dodał, tym samym prezentując działanie zaklęcia na elfie, ze względu na to, że był bardziej zjawiskowy pod tym względem. - Di Siki. - na szczęście się udało, zaś pobudzone do działania stworzenie poczęło się poruszać; trzepotać skrzydełkami oraz latać zgodnie z kierunkiem różdżki. - Aby zakończyć, wystarczy rzucić Finite. - zastosował jednocześnie podczas wypowiedzi tych słów. - Powodzenia!
Accio: 2 Condere: 4 Di Siki: 2 Finite: 3 → 1 → 4
Etap II
Zaklęcie Di Siki
Rzuć kostką, by dowiedzieć się, jak poszło Ci użycie zaklęcia Di Siki. Każde 10 8 (dostosowuję) punktów z Działalności Artystycznej upoważnia Cię do jednego przerzutu.
1 oczko - Magiczne stworzenie nie sprawia żadnych trudności - z łatwością nim kierujesz, mimo prawidłowego zastosowania zaklęcia dopiero za trzecim razem. Możesz nim zaczepić kolegę, a jeżeli posiada ono skrzydła - zmusić je do lotu, zgodnie z ruchami różdżki. Gratulacje!
2 oczka - Origami chyba nie jest zbyt chętne do pracy i żyje własnym życiem, ale ewidentnie ciekawi Cię to, co potrafi zrobić. Już miałeś zamiar zakończyć działanie zaklęcia za pomocą Finite, kiedy to mały przyjaciel przyniósł Ci w jakiś nieokreślony bliżej sposób dziesięć galeonów! A może jednak przypadłeś mu do gustu? Odnotuj zysk w odpowiednim temacie.
3 oczka - Zwierzę nie jest najwidoczniej zadowolone; zaczyna Cię gryźć oraz drapać (zależnie od magicznego stworzenia, które Ci się trafiło) za wszelką cenę, jakoby coś Tobie mu się nie spodobało. Kończysz z zacięciami na dłoni; jeżeli masz pięć punktów z Magii Leczniczej, możesz sam się uzdrowić. W przeciwnym razie poproś o pomoc kolegę (który NIE MUSI spełniać tego progu) albo nauczyciela.
4 oczka - Zaklęcie udaje Ci się dopiero za czwartym razem; najwidoczniej anomalie nie zadziałały na Twoją korzyść. Nie zmienia to faktu, że w pewnym momencie dostrzegłeś przedmiot zapakowany w nieznany dla Ciebie woreczek. Z zaciekawieniem spoglądasz do środka... Rzuć kostką! Nieparzysta - wyciągnąłeś nieznany przedmiot, tym samym trzymając nieużywane, praktycznie nowe magiczne soczewki. Zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie. Parzysta - nie mija sekunda, kiedy to zostajesz zaatakowany przez łajnobombę, stając się tym samym ofiarą niezbyt przyjemnego żartu. Lepiej pozbądź się nieprzyjemnego zapachu! (Użyj Chłoszczyść - obowiązują standardowe kostki na zakłócenia.)
5 oczek - Czar działa po prostu normalnie. Nie spotykają Cię żadne przykrości związane z jego prawidłowym użyciem, w związku z czym możesz zająć się czymś innym; rozmową z kolegą bądź koleżanką, ewentualną pomocą. Pamiętaj tylko, że wszystko z umiarem!
6 oczek - Twój zwierzak zamiast się poruszać, w pewnym momencie kilkusekundowego działania czaru rozpada się na drobne kawałki, jakby zaklęcie, które użyłeś, wcale nie było Di Siki. Rzuć kostką! Parzysta - udało Ci się poprawnie zastosować Reparo, zaś następne ćwiczenie wychodzi wręcz perfekcyjnie. Nieparzysta - nie udaje Ci się w żaden sposób poskładać papieru do kupy... Poproś o pomoc kolegę albo nauczyciela.
Zakłócanie przebiegu zajęć
Opcjonalne. Nie jesteś zainteresowany lekcją? No cóż, możesz uprzykrzyć życie Aaronowi albo zwyczajnie zakłócić przebieg zajęć. Rzuć tym samym kostką! Uwaga: do tego typu rzeczy należą: ignorowanie słów nauczyciela, rozrabianie, przeszkadzanie innym na lekcji, jedzenie na lekcji, zajmowanie się innymi rzeczami, rozmawianie zbyt głośno o rzeczach niezwiązanych z DA itd.
Nieparzysta - udaje Ci się bez problemów zrobić jakiegoś psikusa lub zwyczajnie nie uważać. Twój wybryk nie zostaje zauważony przez O'Connora.
Parzysta - zostałeś przyłapany, zaś nauczyciel zwrócił Ci stosowną uwagę. Jeżeli jeszcze raz przeszkodzisz, będziesz musiał wyjść z sali; jeżeli zaś ponownie zostałeś zauważony, zostajesz wyproszony (w zależności od przewinienia) z sali oraz obarczony minusowymi punktami wraz z szlabanem.
Do 19.11.2018
Ostatnio zmieniony przez Aaron O'Connor dnia Pią Lis 16 2018, 23:11, w całości zmieniany 2 razy
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
To było żałosne. Biedna Gryfonka, przegadana przez gościa, który zabierał głos jedynie na zajęciach związanych z artystyczną twórczością. Serio dostała za to punkty? Kurwa, może i ja spróbuje od czasu do czasu udać, że chciałem odpowiedzieć na jakieś pytanie? Skoro ta taktyka działa na podstarzałych muzyków, może poskutkuje również w przypadku Bennett i reszty? Zanotowałem sobie w głowie, aby to sprawdzić. Komentarz Aarona był naprawdę zbędny i mężczyzna musiał dostrzec to w tym samym momencie, w którym i ja to pojąłem. A chociaż z moich ust nie wydostało się ni jedno słowo, oczy mówiły aż nazbyt wiele. Pojawiła się w nich niechęć, tak dla mnie typowa w odniesieniu do nauczycieli eliksirów i innych przedmiotów, jakie od zawsze jawiły mi się jako niepotrzebne zapychacze czasu w roku szkolnym. Nigdy nie patrzyłem w ten sposób na kogoś, kto był artystą. Może jedynie na Lilah i Fire, jakim określenie "artysta" pasowałoby jedynie wówczas, gdyby historia wymazała prawdziwych twórców. Uznawszy, że moje dzieło jest niestosowne, O'Connor zwyczajnie mnie uraził. Do tej pory nie sądziłem, że to w ogóle możliwe. Prychnąłem, zupełnie tracąc zainteresowanie belfrem i skupiając się na dopracowywaniu detali mojego origami. Mozolna praca różdżką mogła się źle skończyć, lecz do czasu kontynuowania zajęć udało mi się nawet niczego nie podpalić. - Ożywia origami - ponownie odpowiedziałem, nim ktokolwiek zdążył zabrać głos, lecz tym razem wcale nie wydawałem się być zaskoczony. Działałem z premedytacją. Tylko po to, aby po sekundzie czy dwóch, ze skutkiem zaczarować swoją papierową dziewczynę. Zaczęła tańczyć, obracając się wokół własnej osi na ławce, jeszcze zanim nauczyciel dokończył wypowiedź. A kiedy już to nastąpiło, mogłem przyjrzeć się pracy pozostałym, bo nie zamierzałem zostać drugi raz poddany ocenie "Aaronowego dobrego smaku" ze względu na jedną puchońską gówniarę siedzącą wśród dorosłych. - Jak leci? - Zagadnąłem po prostu @Isabelle L. Cortez, jaka wcześniej uśmiechnęła się do mnie. Przyjrzałem się jej elfowi, ciekaw cóż takiego zacznie robić po udanym zaklęciu Ślizgonki.
Kostki: progu na przerzuty ostatecznie nie dostosowano, ale przerzucałam w granicach początkowego i zadowalam się 5 (kolejno: 6, 5 -> 3 -> 6 -> 5)
'Puchońska gówniara' miała zamiar nieco aktywniej wziąć udział w lekcji, nie zrażając się ani swoim pierwotnym wypadkiem z pocięciem się kartką, ani następującymi tuż po tym wydarzeniami. Florence miała dobre intencje. Być może to brak doświadczenia z uleczającą magią, a może po prostu magiczne zakłócenia wpłynęły na kolejny uraz Jack. Najważniejszym było, że Aaron w pewnym momencie na dobre zażegnał jej zmartwienie związane z raną. - Wymaga jednak wprawnego ruchu różdżką i ciągłego skupienia, aby twór najpierw stał się aktywny, a potem nie zaczął płatać nam różnych figli. - odezwała się, kiedy tylko twórca 'amazonki' skończył wypowiedź, chcąc uzupełnić jego skromne tłumaczenie. Raczej nie pozostawiła zbyt wielu miejsca na kolejne wyjaśnienia. Poczuła rywalizację? Poprzedni etap lekcji ukłuł jej dumę? Trudno było jednoznacznie orzec. - Di Siki. - mruknęła, celując różdżką w swojego papierowego nielota, jednak w pierwszej chwili nic się nie stało. Dopiero po kilku próbach ptaszysko ruszyło się z miejsca, bo młoda Berkeley do inkantacji dodała wreszcie ruch nadgarstka, zupełnie, jakby dopiero teraz przypomniała sobie swoje własne instrukcje dotyczące zaklęcia. Dirikrak podniósł łepek i zaczął podskakiwać, aby następnie przejść w stronę Florence. Spojrzał na starszą przedstawicielkę rodu Berkeley, obrócił się w miejscu i na oczach dziewczyn zaczął prowokatorsko kręcić kuprem. - Finite. - powiedziała z uśmiechem, a dodo zastygł w pozycji z wypiętym siedzeniem. Kierując wzrok na siostrę, Jack jedynie wzruszyła niewinnie ramionami.
Miłe złego początki, mam rację? Nie mogłam nawet narzekać - poprzednie z zaklęć wyszło za pierwszym razem już prawidłowo. Ciche westchnienie ulgi, niemal bezgłośnie uszło spomiędzy ledwie rozchylających się warg; nie spodziewałam się korzystnego efektu. Co więcej - spodziewałam się ośmieszenia, chociaż ono czyhało na mnie tuż za kolejnym rogiem, na podobieństwo drapieżcy skradało się - próbowało odnaleźć najdogodniejszą z chwili wobec wyprowadzenia ciosu. Wyprowadziło. Co prawda - Di Siki udaje się już za czwartym podejściem, co w moim przypadku powinno być uważane za sukces. Ulegam niemniej ciekawości - otwieram z nieznanych sobie powodów tajemniczy woreczek, w którym okazuje się być łajnobomba. Jasna cholera, wypowiadam soczyście w myślach; usiłuję możliwie najprędzej wymazać opary smrodu. Niestety - zakłócenia magii dają mi się we znaki - dopiero po jakimś czasie jestem w stanie wyjść z roli żałosnej ofiary równie beznadziejnego żartu. Mam nadzieję, że wkrótce pojawi się koniec lekcji.
Nie widział sensu w stwarzaniu sztucznych granic - Ezra mimo wszystko miał trochę więcej niż siedemnaście lat i wyrósł już z niezręczności wiążącej się z rozmową z osobami nieco prześcigającymi go wiekiem. Choć posługiwał się dla niektórych rażąco swobodnymi formułami, to przecież nie pobrzmiewał w tym żaden brak szacunku. Ezra zresztą nie miałby ku temu powodu. Co by nie sądził o samym zaklęciu, nie miał nic przeciwko lekcji z nim związanej; przychodził tu, aby trochę pobudzić wyobraźnię, miło spędzić czas... To było sympatyczne. Poza tym, był dumny ze swojego elfa, którego oczywiście wciąż jeszcze można byłoby udoskonalić - i którego zamierzał udoskonalić. Dla samego siebie. Skoro już coś robili na tych zajęciach, to zależało mu, aby wychodziło dobrze. Ezra nie miał jednak czasu, by kombinować z innym zaklęciami, bo Aaron ponownie przejął głos. Nie odezwał się, gdy mężczyzna zapytał o kolejne zaklęcie, nie chcąc brać udziału w walce, kto pierwszy zabłyśnie wiedzą. Nie był raczej typem osoby, która często się wyrywa. Zresztą, taki Cassius okazjonalnie interesował się lekcjami, było tam dużo młodszych uczniów, którzy na pewno chcieli zrobić dobre wrażenie. Ezra zaś wolał zająć się origami; zaklęcie zadziałało bez żadnego problemu, ożywiając istotkę. Tyle że jej papierowy móżdżek zdawał się odpierać wolę Ezry. Ten elf zdecydowanie wolał wedle uznania skorzystać z danego mu krótkiego życia. Clarke z lekkim rozbawieniem obserwował, jak drobniutkie przeźrocze skrzydełka się poruszają, a główka elfa okręca się,jakby lustrował otoczenie. Ezra już chciał zakończyć swój czar, sądząc, że origami nie zrobi nic ciekawego, ale w tym momencie elf zniknął z jego pola widzenia, odlatując w świat. Niemal to Ezrę zabolało - nie dość, że origami nie chciało współpracować, to jeszcze od niego uciekało. Bezczelność. Poczuł się prawie jak porzucony ojciec! Cichy brzdęk monety uderzającej o blat zmienił jego zdanie. Był tylko ciekawy, czy jego mały przyjaciel znalazł ją na podłodze czy w cudzej kieszeni...
Żałosne było to, że siedzącego nieopodal Ślizgona tak bardzo dotknęły zdobyte przeze mnie punkty. Pan Wielki Artysta widocznie nie rozumiał na czym polega lekcja i uważał, że prawo do odpowiedzi należy się wyłącznie jemu, co rozśmieszyło mnie na tyle, że głośno, ostentacyjnie zaśmiałam się pod nosem. Nie zamierzałam siedzieć cicho, zwłaszcza na zajęciach z Działalności Artystycznej, dlatego ironiczne spojrzenia rzucane w moją stronę zupełnie nie zrobiły na mnie wrażenia. Całe szczęście, że stojącemu nieopodal nauczycielowi zakłócenia nie przeszkodziły w pomocy Jackie. Już po chwili niewielkie rozcięcie całkowicie zniknęło, zostawiając na blacie stołu jedynie parę czerwonych plamek, a ja jedynie głośno westchnęłam i spojrzałam z wyrzutem na trzymaną w dłoni różdżkę. Jestem ciekawa kiedy zakłócenia znikną na dobre, nie chciałam przecież niechcący kogoś zabić. Aż taka zła nie jestem. Wysłuchawszy dalszych instrukcji nauczyciela, spojrzałam na stojącego przede mną elfa. Wcześniej pochwaliłam po cichu Jackie za dopełnienie skromnej wypowiedzi Ślizgona. Widocznie dzisiaj zirytował nie tylko mnie, a że Puchonka mimo, że na ogół niezwykle ciepła i koleżeńska , często potrafi pokazać pazur, dzisiaj również postanowiła zostawić swoje dwa grosze na lekcji. Niestety, różdżka nie chciała ze mną współpracować również przy następnym zaklęciu. Powoli zaczynałam się irytować i zastanawiać, dlaczego dzieje się tak akurat na mojej ulubionej lekcji i już miałam ochotę rzucić to cholerstwo, kiedy niespodziewanie papierowy elf nieznacznie się poruszył Odetchnęłam z ulgą, bawiąc się chwilę ożywionym origami, po czym rzuciłam krótkie finite, aby zakończyć działanie zaklęcia i odłożyłam nieszczęsna różdżkę na biurko. Nie wiedziałam czy O'Connor w ogóle zauważył moją nieudolną próbę, nie zamierzałam jej jednak powtarzać. Zamiast tego chwyciłam za leżący przede mną woreczek i z zaciekawieniem zajrzałam do środka. Nie miałam pojęcia skąd ów przedmiot się tu w ogóle znalazł, ale znajdujące się w środku magiczne soczewki skutecznie odepchnęły ode mnie głupi pomysł oddania go w ręce nauczyciela.
Niektórym się udawało, niektórym mniej. Niemniej jednak - nie narzekał na swój pomysł dotyczący przeprowadzenia dość nietypowej lekcji. Nie lubił wkuwania materiału podręcznika, którego i tak nikt nie przyniósł - skupiał się bardziej na czymś, co pozwoli sprawdzić mu, jaką wyobraźnią i umiejętnościami dysponują uczniowie. Studenci w większości - czyżby młodziki nie przepadały za Działalnością Artystyczną? No cóż, on, kiedy był takim małym kurduplem (jeszcze mniejszym niż teraz, jakby nie było), olewał wszystkie lekcje, by tylko i wyłącznie móc przyjść na te skupiające się wokół wyobraźni. I nie, nie miał na myśli transmutacji, bo ten przedmiot wydawał mu się po prostu zbyt zaawansowany na własne zwoje mózgowe - nie uważał siebie jednocześnie za idiotę, który nie pojmuje niczego. Po prostu - jedni zostali stworzeni do tego, drudzy do tego. I nie zamierzał karać uczniów za taki stan rzeczy. Ciepłe, ciemnoniebieskie tęczówki wpatrywały się w to, co zdołali zrobić uczniowie - pierwsze przyznał punkty plusowe za prawidłowe udzielenie odpowiedzi; trochę martwiło go to, że niektórzy zwyczajnie wolą siedzieć w kącie, ale nic z tym zrobić nie mógł niestety. Czas mijał, lekcja się kończyła - niektóre projekty naprawdę mu się spodobały, a w szczególności użycie zaklęcia Prioprari na elfie, co go dość mocno zastanowiło. A może gdyby tak...? - Okej, to już koniec lekcji na dziś! - odpowiedział, położywszy własne dłonie na biurku nauczyciela. Rozejrzał się jeszcze raz, by następnie wydać ostateczny wyrok. Jakby nie było - to oni właśnie stworzyli te urocze origami, dlaczego mają więc zostać ich pozbawieni? - Origami możecie zatrzymać - jest to po części Wasz dowód świadczący o opanowaniu zaklęcia. - podniósł kąciki ust do góry, zadowolony. - Do zobaczenia następnym razem!
| zt wszyscy - dziękuję za lekcję! Punkty i przedmiot zaraz się pojawią w Waszych kuferkach .
Slyth = +5 pkt za odpowiedź Huff = +5 pkt za odpowiedź
Przyszła pierwsza, zajmując jedne z najbardziej chodliwych ławek na tyłu sali w rogu. Według psychologii , miejsca zajmowane przez uczniów i studentów też wiele mówią o człowieku. Niektóre z nich naturalnie przyciągają tych, którzy lubią być w centrum uwagi, inne wzrokowców, jeszcze inne wiernych słuchaczy. Część miejsc jest odpowiednia dla najbardziej aktywnych prymusów, ale są też takie, w których najlepiej czują się Ci, którzy wolą pozostać w cieniu, ale nie w celach rozrywkowych, a zwyczajnie, aby nie zostać wyrwanym do odpowiedzi i nie skupiać uwagi profesora. Był to ponoć zwykle prawy kąt sali. Właśnie go zajęła Celeste. Nie mogła sobie pozwolić, żeby ktoś ją uprzedził, dlatego teraz zmuszona była czekać na przybycie innych. Wyciągnęła z torby szkicownik, rozkładając go na ławce. Czas zabijała na luźnym szkicu z pamięci w rogu kartki. Węgiel trzymany między palcami szybko poplamił jej skórę, ale nie przejęła się tym nawet w połowie w takim stopniu, jak martwił ją fakt, kto dokładnie pojawi się na zajęciach z Działalności Artystycznej. Sama obecność nauczycielki z zagranicy wywoływała już wystarczającą presję i niechęć. Nie wątpiła, że @Julia Fikus na pewno jest dobrym pedagogiem, ale zwyczajnie... nie znały się. Caelestine wolała osoby sprawdzone. Wiedziała, czego się po nich spodziewać. Nawet jeśli w sztuce w istocie nie było wiele rzeczy, które mogłoby ją zaskoczyć... wolała mieć stuprocentową pewność. Dlatego teraz przymknęła oczy, rozmasowując sobie spięty kark. Zostawiła na nim kilka czarnych śladów, zupełnie nieświadomie, takimi samymi nakreślając policzki, kiedy przejechała z westchnieniem dłonią po twarzy. — Niech będzie więcej Hogwartczyków, proszę. Modliła się do słodkiej Helgi.
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
Nie spodziewał się, że przyjedzie jakiś nauczyciel z wymiany od działalności artystycznej. Raczej zakładał bardziej przydatne przedmioty aniżeli sztukę - eliksiry, zaklęcia, opcm. Coś, gdzie spojrzenie na metody sąsiednich szkół faktycznie przynosi korzyść całej szkole, nie tylko garstce artystycznie uzdolnionych. Niemniej nie narzekał. Słyszał też, że Polki to piękne kobiety - ale tego już sam nie oceni. Ona z Polski, jego nazwisko sugeruje Francję i będą porozumiewać się po angielsku. Brzmi jak materiał na komedię omyłek. Wierzył jednak, że nauczycielka jest zgoła płynna w tym języku. On nigdy jeszcze Francji nie odwiedził, chociaż coś tam brzdąknie w języku żabojadów. Przyszedł do klasy nieco wcześniej i zapukał cicho. Trafił akurat na moment, kiedy nauczycielka była już w środku, szykując się do zajęć. Wszedł zatem, uśmiechając się niepewnie. Ostatnio często nosił ze sobą białą lasę. Miał ją i tym razem, chcąc od razu zakomunikować nowoprzybyłej, z kim ma do czynienia. Zwykle nie lubił afiszować się z własnym kalectwem, ale cóż. Bywały momenty i okoliczności, kiedy to było wskazane. Wyjątkowo nawet zrobił użytek z tego atrybutu niewidomego, zamiast tylko mieć ją jako ozdobę. Postąpił bowiem kilka kroków i laska stuknęła cicho o bok biurka. Zatrzymał się zatem i oparł dłonie na jej rączce, biorąc teraz kijaszka pionowo. - Dzień dobry. Moje nazwisko Ricœur - pomimo francusko brzmiących personaliów, mówił czystym, nienagannym angielskim. Typowe proper English z książek. Ale spokojnie. Nie minie parę minut, jak podłapie akcent Polki. Zawsze tak robi. Dostosowuje się do rozmówcy. - Słyszałem, że dzisiejsze zajęcia będą dotyczyć rzeźby. Czy istnieje możliwość, bym w nich uczestniczył? Całkiem dobrze radzę sobie z gliną - pospieszył z wyjaśnieniami, jakby chcąc udowodnić, że pomimo ślepoty nie będzie aż tak całkiem przeszkadzał. Urwał jednak, czekając na decyzję. Nie chce też się przesadnie narzucać lub wywoływać litości. Jak mu odmówi, to się dostosuje. - Bardzo się cieszę, że w wymianie postanowił uczestniczyć także nauczyciel DA. Mam nadzieję, że miło się będzie pani z nami pracowało - dodał jeszcze w ramach kurtuazji z niegasnącym uśmiechem całkowicie niewinnej, uroczej bułki.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Zgubiła gdzieś Elijaha. Wyszli razem na zajęcia z Działalności Artystycznej, jednak gdzieś ten jej brat zaginął, zapewne przez kogoś zagadany. Rzuciła przez ramię, żeby ją dogonił, a ona zajmie już dogodne miejsca w klasie. Za wszelką cenę nie chciała się spóźnić. Byłam prefektem, poza tym na uczcie powitalnej profesor Bozik ucinał Krukonom punkty, co doprowadzało ją do szewskiej pasji. Chciała zatem nadrobić ich ilość poprzez wzmożoną aktywność i przede wszystkim punktualność. Miała mieszane uczucia wobec nowej nauczycielki mimo, że jej nie znała. To przez przez profesora Bozika, który upił się jako pierwszy i dawał negatywne świadectwo przyjezdnym, jak i zły wzór uczniom. Weszła do klasy i zobaczyła plecy @Fabien E. Arathe-Ricœur. - - Dzień dobry, pani profesor. O cześć, Fabi. - wymijając go, dotknęła lekko jego ramienia, aby wiedział którędy przechodzi. Miała do niego jeszcze zgadać, jednak wolała nie przeszkadzać mu w rozmowie z nauczycielką. Weszła wgłąb sali i zauważyła siedzącą już @Caelestine Swansea, do której podeszła, aby ją przytulić krótko na powitanie. - Hej, słońce. - Usiadła ławkę za nią i dotknęła jej łokcia, aby się odwróciła. - Zauważyłaś jak młodo wygląda ta nauczycielka? Jakby założyła mundurek to mogłaby uchodzić za studentkę, co nie? - szepnęła do puchońskiej kuzynki i zerknęła na rudowłosą kobietę. Może to ich zagraniczny gen? Ciężko było określić wiek kobiety. Po chwili wróciła wzrokiem do Puchonki. - Pobrudziłaś sobie policzki, kochana. - podsunęła jej swoje lusterko, które wyjęła z kosmetyczki. Elaine trzymała w torbie połowę wszechświata, który zawsze miała pod ręką.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Dał się zgubić. Wszystko przez to, że w drodze do sali lekcyjnej natknął się na kilku Krukonów, którym musiał przypomnieć o treningu, który zaplanował sobie na środę. Zresztą... trzeba przyznać, że od pierwszego września non stop gubił swoją bliźniaczą siostrę, co wcześniej nie zdarzało im się zbyt często. Ona była pochłonięta obowiązkami prefekta, on zaś chodził ciągle z głową w chmurach, obmyślając nowe taktyki, które można by przećwiczyć i zastosować na najbliższym meczu. Quidditch pochłaniał jego myśli do tego stopnia, że zapominał nawet o robieniu zdjęć, mimo że aparat fotograficzny standardowo nosił ze sobą w torbie. Dwie obsesje jego życia zaczęły konkurować o miejsce na podium i, o dziwo, sztuka od jakiegoś czasu zdawała się odpuszczać tę walkę. Nie bardzo mu się to podobało, wiedział, że nie tak powinien być, że to nie latanie po boisku, a fotografia będzie mu towarzyszyć do końca życia. I właśnie dlatego lekcja sztuki była tym, czego bardzo teraz potrzebował. Wchodząc do klasy, mruknął jakieś powitanie i, nie patrząc jeszcze na nauczycielkę, od razu podszedł do swojej siostry. – Zgubiłaś mnie – powiedział z wyrzutem i przeniósł wzrok na @Caelestine Swansea, nieświadomie marszcząc nieznacznie brwi. Ciche „hej, Caelestine” było poprzedzone odchrząknięciem. – Będzie Cassius? – zagadnął, siląc się na sympatyczny ton. Od czasu uczty na rozpoczęcie roku unikał kuzyna jak tylko mógł. Był głęboko przekonany, że to co się tam zdarzyło było jakimś niewybrednym żartem Ślizgona i ani trochę mu się to nie podobało.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Pierwsze zajęcia z działalności artystycznej nie mogły go ominąć. Nawet, a może raczej zwłaszcza, że prowadziła je jakaś nowa nauczycielka o obco brzmiącym nazwisko. Fokus… a może Firus? Nie pamiętał już. Nie był też pewien czy czasami nie przekręci go później jeszcze bardziej. Cassius miał bardzo wyraźny brytyjski akcent, toteż wypowiadanie przez niego obco brzmiących nazwisk zwykle było prawdziwą atrakcją dla każdego, kto nie nazywał się Smith. I tak, nawet Fikusa potrafiłby cudownie przeinaczyć, gdyby tylko odpowiednio się postarał. Zebrał się z dormitorium zaskakująco wcześnie, zgarniając po drodze jeden z ostatnio użytkowanych szkicowników, z którym wręcz się nie rozstawał. Nie był pewien czy znajdzie czas na kreślenie, ale wolał mieć możliwość bezmyślnego bazgrolenia, niż nieprzyjemnie się zaskoczyć, gdyby nauczycielka nie radziła sobie z prowadzeniem zajęć. Względem nauczycieli działalności artystycznej Swansea był piekielnie wymagający. Najpewniej dlatego, że były to absolutnie jedyne zajęcia, na których miał stuprocentową frekwencję. Przekroczył próg sali, natychmiast zauważając, że w środku zebrała się już pewna grupka. Kuzyni tłoczyli się wokół jego siostry, toteż Cassius zignorował niewidomego Krukona oraz wspomnianą panią Fokus czy tam Firus i zbliżył się do swojej rodziny. - Będzie - odpowiedział na pytanie kuzyna i szturchnął go na powitanie w bark. Nie boleśnie, po prostu zaczepnie. W ten sposób witał się także z przyjaciółmi, co przy ich obecnych stosunkach było niezwykle poprawnym powitaniem. Cass nie był szczególnie zadowolony z faktu, że Elijah zaczepił Caelestine. Gdyby kuzyn usiadł osobno z Elaine, nie musiałby dzisiaj przejmować się wydarzeniami z Wielkiej Sali. I chociaż wiedział, że nie miał się w sumie z czego tłumaczyć - wszak to to przeklęte piwo - to i tak czuł się teraz nie tylko zażenowany, ale i odrobinę niepewny. Jak na jego standardy to było już spore poruszenie tematem. Żeby się czymś zająć, przytulił Elaine, gładząc ją krótko po włosach, a potem to samo zrobił ze swoją siostrą, uważając, aby nie dotknęła go ubrudzonymi palcami. On sam wyjątkowo wyszorował swoje do czysta i wreszcie pozbył się z nich resztek farby. - Stęskniłeś się? - Zapytał jasnowłosego, przyciągając sobie krzesło, aby usiąść obok Puchonki. Uśmiechnął się przy tych słowach w nieco zaczepny sposób. Całym sobą sugerował, że absolutnie nic się między nimi nie zmieniło i miał nadzieję, że kuzyn zrozumie przekaz. Wolałby z nim nie omawiać ich poprzedniego spotkania.
Nie przyznałaby się do tego głośno, jednak nadrobiła prawie wszystkie wpisy Obserwatora Hogwartu na wizzbooku. Oczywiście czytała w pośpiechu, nie wszystko dobrze rozumiejąc i wiedząc, że historie są karykaturalnie podkoloryzowane, ale poznała dzięki temu kilka nazwisk. Zdołała się chociażby zorientować, że w szkole pełno jest uczniów o nazwisku Swansea i co więcej, zdążyła już zapoznać się z co najmniej trójką z nich. Nawet dziś poznała Gabriela, którego rysunki sprowokowały ją do postanowienia, że poświęci więcej czasu ćwiczeniu umiejętności plastycznych. Nauczycielkę darzyła dużym szacunkiem i sympatią, jednak w przeszłości nie zawsze pojawiała się na lekcjach profesor Fikus, decydując się poświęcić czas innym przedmiotom, które uważała za istotniejsze dla jej przyszłej kariery. Nie było w tym winy kobiety, a jedynie czysta kalkulacja. Jeżeli chce być najlepsza w zielarstwie, to musi spędzić nad nauką odpowiednio dużo czasu. Artystycznie nie jest aż tak uzdolniona, aby postawić sztukę na pierwszym miejscu. Na zajęcia zawsze ubierała się w dosyć podobny sposób, starając się wyglądać schludnie i elegancko, a podstawą jej lekcyjnego stylu zawsze była biała koszula., którą dziś , przyozdobiła czarną wstążką. Wiedziała, że Kateriny nie będzie na zajęciach, ale cicho liczyła, że w klasie zobaczy chociaż kilka znajomych twarzy. Powoli zaczynało ją przytłaczać, że przyjaciółka nie ma dla niej czasu, a ona nie zdążyła przecież, w tak krótkim czasie, zbudować z kimś bliższej relacji. Wzięła głęboki oddech, żeby pozbyć się niepotrzebnego stresu i weszła do sali. - Dzień dobry - przywitała się, uśmiechając się niepewnie i zauważając, że profesor(ka) zajęta jest rozmową z jakimś uczniem, skierowała się w stronę ławek, rezygnując z zagadania jej osobiście. Szybko rozejrzała się po sali, zauważając grupę wspomnianych już Swanseów. Połowę z nich znała, więc śmiało uśmiechnęła się do nich i przywitała radosnym “Cześć”. Onieśmielona ich aurą zajebistości, nie dosiadła się do nich, nie chcąc też zakłócać ich spokoju. Nie da się ukryć, że wciąż trochę wstydziła się rozmowy z @Elaine J. Swansea, po swojej nazbyt emocjonalnej reakcji podczas ich pierwszego spotkania, ale zdecydowanie się jej nie obawiała. Mimowolnie zastanawiała się czy ta blondwłosa piękność, która pokazała już jej swoje przyjazne oblicze, rozmawiała o niej z @Elijah J. Swansea, którego również poznała podczas uczty w Wielkiej Sali. Jeżeli tak, to czy mówili coś dobrego, czy raczej wymienili się krytycznymi uwagami? Odgoniła od siebie te myśli, siadając w wolnej ławce, niedaleko stadka łabędzi
Ostatnio zmieniony przez Pandora J. Doux dnia Czw Wrz 05 2019, 23:29, w całości zmieniany 1 raz