Klasa artystyczna zmienia się jak kameleon w zależności od tego co jest trenowane bądź ćwiczone, więc nigdy nie wiadomo co tutaj dziś będzie się znajdować. Przyrządy do rzeźby, sztalugi, a może zwykłe ławki, by podszkolić się z wiedzy o magicznych artystach. Można tu znaleźć wiele pomysłowych dzieł. Także spora część uczniowskich malowideł zrobi kremowe ściany owego pokoju.
Miała nadzieję, że nie popełni błędu, wszak te nie należały do jej ulubionych, a przez to wolała pracować zdecydowanie dłużej, aniżeli pozwolić, by wstyd zalał jej blade policzki. Wzięła głębszy wdech, po czym postanowiła spróbować niezwykłej sztuki ebru i zaraz potem, gdy profesor skończył mówić, wydusiła z siebie trochę silnej woli i po upływie zbyt dużej ilości czasu - wzięła się do pracy. Widziała, że niektórzy już kończyli swoje malunki, a ona ledwie zaczynała. Mozaika, którą jednak zamierzała stworzyć była doprawdy zacna i przypominała względnie poprawny rysunek, dzięki czemu odetchnęła z ulgą. Owszem, starałą się bardzo, by każdy szczegół był dopracowany, ale niestety - było to nad wyraz problematyczne i trudne! Przyłożyła więc kartkę do wody i niestety, musiała popełnić gdzieś błąd, choć tak naprawdę zgodnie z poradą nauczyciela - nie przejęła się tym zbytnio, wszak to był pierwszy raz i liczyła, że więcej nie będzie musiała w taki sposób praktykować zdolności artystycznych. Wolała po prostu muzykę, która wydawała się pod postacią nut - dużo łatwiejsza.
Kostki: 4 i 2, przerzut na 6 i 4 Kostka: 6
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Z entuzjazmem na buzi brała czynny udział w zajęciach, wesoło rozmawiając z Ezrą i rozglądając się po klasie. Uwielbiała malować i szyć, więc każde zadania w dziedzinie działalności artystycznych, które wymagały z kolei zdolności manualnych, były jej na rękę. Coraz częściej myślała nad swoją przyszłością, egzaminy zbliżały się wielkimi krokami, a młoda Alise nadal nie potrafiła zdecydować, na której dziedzinie powinna się skupić. Zająć się magicznym stworzeniami czy może uzdrawianiem, a tworzenie ubrań przełożyć jako hobby? Nie czas jednak teraz na kontemplacje, nawet jeśli studia były tuż za rogiem. Uśmiechnęła się pod nosem, zatrzymując spojrzenie na krukonie, zaraz po tym, jak profesor skończył mówić. — Masz już jakiś pomysł? Tyle inspiracji dookoła.. —westchnęła z podekscytowaniem, odgarniając włosy na plecy i łapiąc za pędzel, przyglądając się przez chwilę zrobionym przez nich, pięknym farbkom. Pomyślała o ostatnich projektach sukien, które rysowała w swoim szkicowniku i z zapałem zabrała się do pracy. Była w twórczym amoku. Kolorowe kleksy wędrowały w powietrzu niczym pociski, brudząc jej twarz, ręce oraz ubrania. Trochę kolorowych plamek uzyskał też towarzyszący jej Ezra, czego jeszcze nie zdążyła zauważyć. Dzieło jednak nabierało kształtu, przedstawiało elegancką kobietę w piękne sukni z rozkloszowanym dołem. Pomimo niechcianych przez jej wizję plamek, wszystko zlewało się i tworzyło przyjemną dla oka całość, artystyczny nieład. Uśmiechnęła się szeroko, odstawiając pędzel i przyglądając się błękitnymi oczyma powstałemu obrazowi. Nie czekając, zabrała się za przenoszenie wytwornej damy na papier, co dzięki wskazówkom profesora wyszło jej perfekcyjnie. Wtedy też rozejrzała się dookoła, chcąc podejrzeć prace innych.. Dziewczyna zbladła nieco, wydając z siebie cichutkie "Ojoj", widząc, że przesadziła z energią włożoną w zajęcia. Nawet profesorowe spodnie zyskały kolorowe ciapki! Spojrzała przepraszająco na nauczyciela i Ezrę, który na twarzy miał kleksy niczym barwy bojowe Afrykańskiego plemienia. — Przepraszam bardzo, nie chciałam.. — rzuciła z zarumienionymi policzkami, nie czekając nawet na odpowiedź ze strony mężczyzn i zabierając się za sprzątanie po sobie. Wycierała plamy, czyściła pędzle, przecierała pojemniki od farbek. Była schludna, bałagan zawsze jej przeszkadzał i paskudnie się czuła, gdy to ona spowodowała kolorowy kataklizm w klasie. Gdy oprzątnęła przestrzeń dookoła, zerknęła z dezaprobatą na swoje nienaganne wcześniej ubranie. Machnęła ręką, dochodząc do wniosku, że doczyści je w dormitorium. Zamiast tego oparła jedną z dłoni na biodrze, wyciągając rękę z wilgotną, czystą chusteczką w stronę stojącego obok krukona. — Jesteś troszkę pomazany... Poczekaj. Pięknie Cię ozdobiłam, nie ma co..—westchnęła cicho tak, aby tylko on usłyszał. Z siostrzaną delikatnością przejechała po policzku przyjaciela, pozbywając się kolorowych śladów. Nadal było jej troszkę wstyd i miała wrażenie, że będzie musiała jakoś lepiej to zrekompensować.
Kostki:: 3+5=8 Kostka na szczęście: 5
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Relacje Ezry były bardzo specyficzne - należał do tych osób, do których trudno było zachować obojętną postawę, zazwyczaj albo się go uwielbiało, albo wręcz nie znosiło. Z tego powodu nigdy nie brakowało mu ludzi, których w złym humorze mógł przysłowiowo obrzucić błotem, a jednocześnie można było powiedzieć, że bardzo hojnie obdarowywał tytułami "przyjaciół". Clarke jednak w myślach bardzo stopniował te relacje. Najbliżej zawsze było mu do Krukonów i Ezra wcale nie był zdziwiony, kiedy całkowicie przypadkowa rozmowa z lekcji onms nabrała o wiele poważniejszych rysów. Troszczył się o młodszą dziewczynę w dokładnie taki sposób, jak troszczył się o rodzoną siostrę czy Ruth, zanim wyjechała. - Nie żartuj, nigdy nie przeszkadzasz - zaprzeczył, lekko przewracając oczami. Zaraz powiódł spojrzeniem do Heaven, która zaczepiła go na powitanie. - Oczywiście, jak mógłbym nie? Jestem niemal podręcznikową definicją artysty - rzucił przechwałką, a jego usta uformowały się w szeroki uśmiech. Potem jednak się wcale nie popisał, więc może artystą był, ale malarzem na pewno nie. Jednak współpraca z Alise układała im się świetnie, pomimo tej małej dysfunkcyjności ręki Ezry. - Ja za to czuję się trochę jak słon w składzie porcelany - zaśmiał się. Wszystko wydawało mu się tu bardzo łatwe do naruszenia - malowanie na wodzie? Kto to wymyślił? Już ołówek był skomplikowanym narzędziem. - Szczerze? Moja kreatywność jeszcze nigdy tak bardzo nie dogorywała. Wziął do ręki pędzelek, ale niestety nie podzielał entuzjazmu Alise. Niemal boleśnie długo zastanawiał się, co też może odwzorować na wodzie, a mnogość prac wokół nich wcale mu nie pomagała - wiedział, że w życiu nie dorówna do ich poziomu. Kątem oka widział, że Krukonka ściągała na swoją osobę pełnię weny twórczej i powierzchnia jej wody zaczęła się zapełniać kolorami. Cóż, nie tylko ona. Z jego gardła wyrwało się nawet pomieszane ze śmiechem "hej!", kiedy kilka plamek znalazło się i na nim. Pokręcił pobłażliwie głową, zabierając się do własnej pracy. Chciał coś prostego. A cóż było prostszego niż polna stokrotka, która w dodatku miała dla chłopaka wielkie znaczenie? Do pracy podszedł jednak bardzo metodycznie i ostatecznie na wodzie unosił się wcale nie idealny, ale przyjemny obraz kwiatka. - Chyba jesteśmy kwita z brudzeniem się - zaśmiał się, wcale jednak się tym nie przejmując i stawiając ostatnie plamki farb, podczas gdy Alise po sobie sprzątała. Jemu daleko było do pedanta, więc nie przejął się odrobiną koloru na swoich ubraniach. Nie wiedział, że ozdobiony został też jego policzek. Nachylił się z rozbawionym uśmiechem, żeby wygodniej jej było dosięgnąć do jego policzka. - Coś ty, przynajmniej wybrałaś kolory które podkreślają moje oczy. To jest zmysł! - zażartował. Przebywanie z Ezrą było bardzo proste - pierwszą zasadą było to, że chłopak praktycznie nigdy nie czuł się urażony ani się nie złościł. Rekompensata jednak zawsze wchodziła w grę - mogła się na przykład odpłacić swoi towarzystwem w najbliższy czasie. To była cenna waluta! - Teraz lepiej mi powtórz, jak ja mam to ściągnąć na kartkę, artystko - poprosił, skoro jej poszło tak dobrze. Clarke miał w rękach jako taką subtelność i delikatność, dzięki czemu rzeczywiście udało mu się ściągnąć obraz bez większych problemów.
Przewróciłam oczami rozbawiona na skromny komentarz Ezry. No nie da się ukryć - coś w tym było. Może niekoniecznie pod tym plastycznym względem, ale aktorsko robił wrażenie. Ja z kolei wyjątkowo lubiłam taniec i śpiew, a zabawy z farbami leżały daleko poza moim spektrum zainteresowań. Miałam jakieś złe przeczucia co do mojej pracy na tej lekcji, ale chyba nie wszyscy tu byli uzdolnieni, prawda? Nie powinnam się aż tak wyróżniać. Zresztą, co może być trudnego w mazaniu po papierze. Nie brzmi jak szczególnie duże wyzwanie, a sztuka jest subiektywna. Na pewno jej bohomazy przez niektórych zostałyby uznane za ciekawe. Świetnie zdawałam sobie sprawę, że Sanne przed kolejnym odwetem hamuje tylko i wyłącznie lekcja. W normalnych warunkach długo bym już sucha nie pobyła. Na szczęście czujne oko nauczyciela panowało nad sytuacją i mogłam w spokoju cieszyć się moją szatą w takim stanie w jakim w niej przyszłam. Niestety pierwsze zadanie nie wyszło nam najlepiej, ale zdecydowanie przy tym drugim nabrałam wiatru w żagle. Co prawda chwilowo się zamyśliłam i po jakimś czasie zorientowałam, że wszyscy już intensywnie działają, a moja praca leży odłogiem. Jednak zaraz zmobilizowałam się i zaczęłam działać i wychodziło mi to zaskakująco dobrze. Szczególnie biorąc pod uwagę moje marne doświadczenie. Widocznie nauczycielowi też się spodobało, bo przyznał mi pięć punktów dla ślizgonów. Nie żebyśmy mieli jeszcze jakąkolwiek nadzieje na wygraną, ale zawsze lepiej nie ponosić aż tak sromotnej porażki. Warto było się starać. Szkoda, że przenoszenie pracy na papier nie poszło mi aż tak dobrze i całość straciła swój kształt całkowicie. - No cóż, chociaż na wodzie było ładnie - podsumowała.
Gdy tylko słyszę, że możemy zabierać się do pracy, z radością chwytam pędzelki i maczam je w przygotowanych poprzednio, wspaniałych farbkach. W mojej głowie pojawia się jedna z tych artystycznych wizji, które powodują we mnie delikatne, przyjemne dreszcze i stawanie włosków na karku. Pewnymi, ale pełnymi wdzięku ruchami dłoni kreślę kształt obiektu zakodowanego w mojej głowie, który wyraźnie odbił się w czeluściach mojego hipokampa. Zanurzam w jednej z glinek końcówkę pędzla, po czym strącam ją na powierzchnię wody, ciesząc się w duszy niczym mała dziewczynka. Dawno już nie ogarnął mnie taki wir artyzmu, wizji, weny... Należało więc z tego korzystać. Jak dobrze, że już od początku mogłam pracować sama - mojemu wątpliwemu geniuszowi artystycznemu nie miał kto przeszkodzić. Nie było również żadnej osoby, której ciężki wzrok spoczywałby na moich rękach, doglądając wykonywanych przeze mnie czynności. Do lewej ręki biorę szpikulec, rozpoczynam rozprowadzać jedną z warstw na tafli przezroczystej cieczy. Kilka ostatnich pociągnięć i można dostrzec wyraźne kształty kolorowej gąsienicy, rodem z Aurory w Dolinie Godryka. Jest cudowna. Nigdy nie pomyślałabym, że za pierwszym razem podczas zabawy z ebru uda mi się stworzyć coś tak pięknego, tak oddającego to, co znajdowało się poprzednio w moim umyśle. Kolejnym, ostatnim już krokiem do ukończenia zadania jest naniesienie powstałego dzieła na papier. Pewnym, ale bardzo leniwym ruchem kładę arkusz papieru na powierzchni pomalowanej wcześniej wody. Opuszkami palców dociskam brzegi papieru, smyram łagodnie grzbiet arkusza, jakby był najdelikatniejszym, najbardziej przyjemnym w dotyku przedmiotem. Chwytam w palce rogi papieru, po czym przeciągam go wolno przez brzeg naczynia. Przyglądam się efektowi końcowemu i nie mogę się nacieszyć tak subtelnym, acz pełnym żywych kolorów obrazkiem. Niewiele jest takich momentów, w którym coś mi się udaje, ale dzisiejsza lekcja Działalności Artystycznej znacząco podniosła moje biedne ego z podłogi i wyniosła je na wyżyny. Jednak to talent.
Emily nie miała nastroju na rozmowy, Mefistofeles również nieszczególnie - doskonale im się zatem razem siedziało. W szczególności po tym, jak wspólnie rozsiewali wokół siebie tajemnicze, niezbyt przyjemne zapachy. Tym to nie było co się chwalić... W każdym razie, brak konwersacji poskutkował tym, że Nox mógł się skoncentrować na wyjaśnieniach Forestera; to było całkiem potrzebne, bo takiej techniki malowania jeszcze nigdy nie testował. Z odrobiną rezerwy zabrał się za pracę. Potem doszedł do wniosku, że takie dziobanie wody było całkiem fajne... Gorzej, że ogarnięty szałem twórczym, kompletnie nie zwracał uwagi na swoje otoczenie. O ile Rowle chyba uniknęła wątpliwej przyjemności zostania ochlapaną farbą, o tyle przechodzący obok profesor już nie. Równie tragicznie prezentowała się ławka, Mefistofelesowa szata i, krótko mówiąc, niemalże wszystko. Ślizgon wcale do pedantów nie należał, ale jednak doskonale wiedział, że nie jest to odpowiednie zachowanie dla kogoś, kto chciałby nazwać się artystą. Późniejsze działania poszły mu o wiele lepiej - bezproblemowo o tyle, że mógł pochwalić się przed swoją jasnowłosą towarzyszką bez większej krępacji. Jej dzieło trochę się rozmazało, ale na Merlina, Forester pokazywał im jakąś czarną magię. I to taką, której Nox nie znał. Wypadało chociaż trochę posprzątać swój bałagan, ale Mefisto nie miał różdżki. Co więcej, nie posiadał również żadnych chusteczek ani innych tego typu drobiazgów - miał za to szatę, która i tak nadawała się idealnie do prania. Bez zbędnych ceregieli zabrał się za czyszczenie blatu rąbkiem materiału, pogrążony w myślach wyrzucając sobie wszelkie defekty naniesione na stworzone przed chwilą dzieło.
Obserwowała Nessę, gdy ta tak swobodnie się śmiała i myślała nad tym, czy rzeczywiście dałoby się jej nie lubić. Potrafiłaby przytłaczać swoim entuzjastycznym, otwartym podejściem do ludzi, a złośliwości czy prztyczki w nos mogły irytować, ale nawet Fire niezbyt długo mogła się na nią gniewać. Nessa miała w sobie to coś, co sprawiało, że przebywanie przy niej nie tylko dostarczało ci energii, ale i poprawiało humor. Czy kiedykolwiek widziała ją przygaszoną, niepewną siebie, smutną? Wolała sobie takiej Lanceley nie wyobrażać. Świat musiałby się kończyć, gdyby na jej podkreślonych pomadką ustach nie wykwitał ten słodki, ale podstępny uśmiech. - Z tobą źle, bez ciebie jeszcze gorzej. - podsumowała. Fire wolałaby, żeby nikt za nią nie tęsknił, jeśli kiedykolwiek zniknie. Nie chciałaby ciążyć nikomu na sumieniu, a prowadziła taki tryb życia, że wszystko było możliwe. - Niestety, chyba masz rację. - stwierdziła nagle. - Aż dziwne, że jeszcze nie zostałam narkomanką, bo działa to w podobny sposób. Ale też mam wrażenie, że nie mam ani jednej normalnej więzi z kimś innym. - powiedziała i zorientowała się, że brzmiało to prawie jak wyznanie. Wyprostowała się na swoim krześle odruchowo, nie chcąc przyznawać się do niczego więcej. Jak mogła oczekiwać prostych znajomości skoro sama była aż tak zawiła? Czasem, bardzo rzadko, ale jednak, myślała o tym, że fajnie byłoby mieć zwykłą kumpelę czy kumpla, który traktowałby ją jak najzwyczajniejszą dziewczynę w świecie. Bez problemów i wątpliwości. Potem uświadamiała sobie, że nie może tak z nikim funkcjonować. Nie pytała o to nigdy Nessy, ale próbowała domyślać się, czy ona żałuje którejś ze swoich relacji. Zapewne nie. Wydawała się zawsze doceniać towarzystwo ludzi, znacznie szybciej zgarniając sobie ich sympatię. Wcale się nie przejmuję. - zaprzeczyła, nie wiedząc nawet do końca co było "tym". To, że spędziła imprezę z Ezrą? To było dziwne i wolała po prostu o tym zapomnieć. Nie mogła powstrzymać dalszych słów, do każdego zdania obowiązkowo dodając "nie". Myślała, że nieco już odzwyczaiła się od ciągłego zaprzeczania, ale to nagle powróciło. - Nie bawiłam się dobrze! Freenemy nie istnieją, a nawet jeśli to ja nie zamierzam tego praktykować... Zacisnęła usta w wąską wargę, nie chcąc więcej komentować i odwracając się od intensywnego spojrzenia rudowłosej. Mogłaby dodać coś o tym, że ma gdzieś innych ludzi, ale w gruncie rzeczy wszystko to były kłamstwa. Nie potrafiła przemóc się do szczerości nawet w towarzystwie ludzi, którym przecież mogła ufać. Na całe szczęście miały lekcję na której wypadało się skupić, więc Blaithin nie musiała dłużej mówić o Clarke'u, co ją tylko denerwowało. Mogła docenić towarzystwo Nessy, bo okazywały się doskonale wręcz rozumieć w kwestii farbek. Nie bez powodu płynęła w nich krew Lanceley'ów, którzy byli artystycznie uzdolnieni od pokoleń. Do tego Fire widziała, że jej kuzynce taka praca sprawia przyjemność. - Nie z czerwonym, z zielonym nosem! O ty... - zaczęła, otwierając usta, gdy tylko dostrzegła to bluźniercze serduszko na swojej skórze. No jak ona... jak ona śmiała? Takiej zemsty się nie spodziewała, chociaż powinna, bo znała Nessę na tyle długo, żeby wiedzieć, że również potrafi być zadziorna. Fire zaczęła się niezbyt ostrożnie wycierać, zarówno z czerwonego pieprzyka jak i serduszka. - Lanceley, dobrze wiesz, że nie potrzebuję farbek, żeby być symbolem seksu. Uśmiechnęła się kącikiem ust. Aparycja Blaithin może i nie była najgorsza, ale potrafiła w mgnieniu oka zgasić romantyczny klimat czy podryw ze strony flirciarza. Seksapil prędzej mogła dostrzec w pewnej siebie postawie Nessy, która bez wątpienia nadawała się na wzorcową femme fatale. Skupiła się na zajęciach, wysłuchując kolejnych poleceń Forestera. Cóż, to wszystko odbiegało od jej wyobrażeń. Fire nie była pewna, czy podoła. Zdolności plastycznych nie miała, a to wszystko dodatkowo można było błyskawicznie zepsuć przez wodę. Z góry wolała nastawić się na przejmującą porażkę, ale jak tylko pochwyciła pędzel wiedziała, co chce zobrazować. Pomyślała o własnym tatuażu na łopatce, który kiedyś zrobił jej Casper. Zabrała się do pracy wyjątkowo energicznie. Nienaumyślnie pochlapała ławkę, o Nessę pewnie też zahaczyło kilka dodatkowych, żółtych, zielonych i fioletowych kropelek. Nawet profesor oberwał przez zbliżenie się do skupionej na malowaniu Fire. Wkrótce na wodzie zaczął pojawiać się kolorowy tygrys. Wyglądał co prawda jakby urwał się z tęczy, a nie dżungli, ale Gryfonka była zadowolona. - No może być. - stwierdziła odnośnie tej całej sztuki. Mimo wszystko miała o wiele lepsze zainteresowania. Zerknęła z uwagą na pracę Nessy, która nawet zgarnęła punkty dla Slytherinu. - Jeleń? Masz takiego patronusa? Fire przeniosła swojego zwierzaka na papier szybko i sprawnie. Niebawem mogła podziwiać efekt prawdziwej, niezniszczonej pracy, dzięki czemu nawet nieco się uśmiechnęła do swojej niepocieszonej kuzynki. - Tygrys jeden, jelonek zero. Drapieżnicy górą.
Malowanie: po przerzutach wybieram 6 i 2 +1= 9 Przeniesienie: 2
Nie trzeba było mówić, jak bardzo zadowolony był ze swoich uczniów. Nie było wśród nich nawet jednej osoby, która nie poradziłaby sobie z zadaniem, nie mówiąc już o tym, że większość wręcz przerosła jego oczekiwania. Na wodzie powstawały prawdziwe cuda, udowadniające niezwykłą kreatywność jego podopiecznych. Chodził po klasie, kontrolując postępy i nucąc wesoło pod nosem; zupełnie nie zwrócił uwagi, że podczas tego pochodu Alise i Emily postanowiły rozpogodzić jego nauczycielską szatę. Przytępianie ich artystycznego zapału nie leżało w jego interesie, a szatę przecież można było wyprać. Na jego szczególną uwagę zasłużyły sobie @Nessa M. Lanceley i @Coco Weatherbee, które nie tylko bezbłędnie poradziły sobie z mieszaniem farbek, ale również z samym procesem malowania. Bez wątpienia miał przed oczami prawdziwe talenty artystyczne i dlatego postanowił obdarować dziewczyny dodatkowymi 10 punktami dla domów. Uważał, że uczniów jak najbardziej należy nagradzać i doceniać każdy przejaw zaangażowania, dlatego pracę niektóryc, trochę słabsze, ale wciąż robiące wrażenie, podsumował pulą 5 punktów i poklepaniem po ramieniu (@Ezra T. Clarke, @Vivien O. I. Dear, @Heaven O. O. Dear, @Marceline Holmes). Za to @Mefistofeles E. A. Nox, @Blaithin ''Fire'' A. Dear, @Alise L. Argent oraz @Emily Rowle musieli zadowolić się pobłażliwym uśmiechem na bałagan, który stworzyli. - Dziękuję, kochani, za udział w lekcji. Jesteście już wolni. Mam nadzieję, że widzimy się wkrótce - pożegnał swoją grupkę młodych artystów, w świetnym humorze zabierając się za sprzątanie własnych przyrządów i doprowadzenie klasy do względnego ładu. Miał nadzieję, że jego uczniowie spędzili czas równie przyjemne, jak on.
Aaron - jak to zwykle z nim bywało, wymyślał bardzo często rzeczy wręcz spontanicznie, bez konkretnego przygotowania. Tym razem jednak postanowił zdziałać coś więcej w zakresie własnej punktualności oraz, przede wszystkim, zaintrygowania - wymyślanie czegoś, czego główny nacisk będzie stawiany na swobodnych ćwiczeniach, zdawało się być niezwykle trudnym zajęciem, wymagającym bardzo sporych pokładów wyobraźni. Coś udało mu się wyskrobać, kiedy to zasiadał wieczorem nad jednym z biurek znajdujących się w jego mieszkaniu, stukając palcami o nawierzchnię wypolerowanego blatu; aczkolwiek nie wiedział, czy to właśnie spodoba się uczniom, którzy mieli wejść, a przede wszystkim się z nim zapoznać. O to jakoś szczególnie się nie martwił, bo w kontaktach międzyludzkich był po prostu jak najbardziej w porządku, aczkolwiek pierwsze wrażenie zawsze pozostawało pod znakiem zapytania, będąc tak naprawdę fundamentem dla dalszych działań. Wiedział; nie mógł; nie chciał pozwolić na jakiekolwiek swobodne wybryki, ale też nie chciał zabierać im możliwości beztroskich ćwiczeń. Wszystko wydawało się zakreślać odpowiednie drogi; drogi przy tak prostym dotyku skóry, kiedy to przyglądał się własnym notatkom, starając się cokolwiek zrozumieć z literek napisanych o bardzo późnej porze. Czekał zatem, nie wymagał, choć stres go nie zjadał; nie było wcale aż tak źle. Nie aż tak źle, jak mógł to wówczas przypuszczać. Podchodził wręcz optymistycznie do tego, tudzież na jego twarzy widniał serdeczny uśmiech, kiedy to ktoś postanowił przekroczyć próg sali - odrobinę zakurzonej, aczkolwiek nadal nadającej się do pracy, kiedy to miał przygotowany słoik z losami oraz odpowiednie narzędzia potrzebne do przygotowywania tego, co miał zamiar nauczyć młodzież. Oby tylko im się spodobało!
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Czy w Hogwarcie w ogóle pracował jakiś woźny? Dotąd wydawało mi się, że widywałem jakiegoś miotlarza na korytarzach. Od czasu do czasu przewinął się gdzieś z mopem, w innym miejscu pastował zbroje. A teraz, gdy wchodziłem do klasy, znów prześladowała mnie myśl o patologicznym nieróbstwie pracowników Hogwartu. Co druga klasa była kompletnie zaniedbana. Czy mogłem wykorzystać to jako wymówkę przed chodzeniem na lekcje? Och, profesor Bennett, ja tak strasznie boję się kurzu i martwych pająków! Dzisiaj się nie bałem. Gdyby tylko taki bajzel panował w klasie historii magii, nie miałbym skrupułów przed wyrażaniem głośnych komentarzy. Jednakże te zajęcia nie były obowiązkowe i nikt nie zmuszał mnie do wyciągania z nich jak najlepszej średniej. Najpewniej dlatego, że nie czułem wewnętrznego przymusu tak chętnie skorzystałem z okazji i zjawiłem się na miejscu. Ja pierdolę, nawet byłem punktualny. Ta myśl poraziła mnie jak nagły piorun strzelający z jasnego nieba i natychmiast napełniła mnie przekorną chęcią do zepsucia pierwszego dobrego wrażenia jakie zrobiłem (chyba kiedykolwiek). Po sekundzie zastanowienia, zaniechałem podobnych zamiarów. Wystarczy, żebym otworzył usta, a Aaron zaraz będzie wiedział z kim ma do czynienia. Nie musiałem mu spojlerować. Tymczasem przystanąłem gdzieś przy ścianie, witając się z belfrem jedynie nieufnym spojrzeniem i lekceważącym kiwnięciem głową. To już było coś jak na mnie. Gdyby nie zajmował się działalnością artystyczną, na sto procent całkowicie bym go zignorował. Starając się czymś zająć podczas oczekiwania na rozpoczęcie zajęć, zacząłem skubać fragment farby, jakim wczoraj wieczorem udało mi się poplamić rękaw.
Pojawiła się w sali odpowiednio wcześniej, co nie było w jej przypadku niczym nadzwyczajnym. W końcu - jeżeli już się decydowała na udział w lekcji, zwłaszcza nadobowiązkowej, miała zamiar wyciągnąć z poświęcanego nauce czasu jak najwięcej. Obecność wyłącznie fizyczna, gdy głową byłaby zupełnie w innym miejscu, nieszczególnie miałaby sens. Oprócz nadania jasnego przekazu, że totalnie lekceważy nauczyciela wraz z jego przedmiotem, zmarnowałaby również pokaźną część swojego popołudnia i miałaby spore szanse na zepsucie ogólnej atmosfery na lekcji. Nie, tak się nie robi. Po przekroczeniu progu, rozejrzała się po pomieszczeniu. Bałagan trochę ją zaskoczył, jednak nie dała po sobie poznać żadnej innej reakcji. Być może, przynajmniej na czas samej nauki, zwyczajnie jej to nie przeszkadzało. A może w głębi duszy po prostu była bałaganiarą i doskonale rozumiała taki stan rzeczy, dodatkowo świetnie się w nim odnajdując? Bez słowa, choć wciąż uprzejmie, skłoniła głowę na widok oczekującego na pozostałych uczniów nauczyciela. Zanim odwróciła się, by zająć któreś z wolnych miejsc, posłała Aaronowi pokrzepiający uśmiech. Miała wrażenie, że wciąż był odrobinę stremowany, a takie drobnostki lubiły stawać się bardzo pomocnymi gestami. Kiedy już usiadła i zaczęła analizować któryś ze zdobiących ścianę obrazów, przeszło jej przez myśl, że siostra również powinna niedługo zgłosić swoją obecność z okazji lekcji DA. Może nawet się nie spóźni na swój ulubiony przedmiot. Akurat w kwestii artystycznej to Florence z ich dwójki była w stanie błyszczeć na lekcji, nie Jack. Młodsza Berkeley zwykle okazywała się najwyżej... Poprawna. Mimo starań.
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
W Calpiatto nie uczęszczała na podobne zajęcia. Zawsze ich unikała uważając, że jej obecność jest zbędna. Natomiast w hogwarcie... Sama nie wiedziała co skłoniło ją do uczestnictwa w nich. Może to dzięki zadaniu jakie wcześniej zadał im profesor. A może potrzebowała czegoś innego od typowego schematu lekcji. Nie potrafiła postawić jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Skłonna była uznać iż każda z nich przyczyniła się do jej obecności na zajęciach. Ich prefekt powinna być z niej dumna. Weszła pospiesznie do sali witając się z nauczycielem. Z tego co słyszała był nowy. Trochę ją to ucieszyło. Może stresowal się tą pierwszą lekcją tak, jak ona stresowała się pierwszym dniem w tej szkole. A może podchodził do tego na tyle profesjonalnie, że nawet go nie odczuł. Co do klasy... Za wiele uczniów w niej nie było. Aż cała dwójka. Ciekawe czy zajęcia z działalności artystycznej były tak popularne jak zielarstwo. Na nim również była nikła ilość osób. Przestając o tym myśleć zajęła jedną z drugich ławek zatrzymując swoje spojrzenie na krajobrazie za oknem. Jesień ruszyła pełną parą. Było to widać w kolorze liści zdobiacych pobliskie drzewa.
Na studiach na szczęście, nikt nie zmuszał Killi do uczeszczania na wszystkich zajęciach. Traktowała je bardzo wybórczo, nie ignorując jedynie astronomii i zielarstwa. Chodziła na lekcje, gdy miała wolny czas i ochotę - na szczęście profesorzy nie mieli nic do powiedzenia. Na Artystyczne przyszła, bo miała czas i chciała odpocząć od wrzawy. Już kilka razy przekonała się, że sztuka porusza w niej struny o których nigdy nie wiedziała. Ludzie nie spodziewaliby się po tak konkretnej i prostolinijnej osobe, uwielbienia do sztuki i zainteresowania tą dziedziną. Brunetka być może i nie miała talentu, ale potrafiłą dostrzec piękno w nawet najdrobniejszych rzeczach. Na zajęcia przyszła, kiedy w sali nie było jeszcze tłumu osób. Była zmęczona po nieprzespanej nocy, dlatego też nie zwróciła uwagi na kurz i brud panujący w sali. - Dzień dobry - rzekła spokojnie i rozejrzała po sali, posyłając uśmiech w stronę obecnych na miejscu uczniów. Zaraz po tym siadła na jednej z ławek, uprzednio sprawdzając, czy któraś z plam farby nie jest świeża. Nie przywiązywała uwagi do wyglądu czy ubioru, ale to nie zmieniało faktu, że lubiła być czysta.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Względem nauczycieli działalności artystycznej Ezra miał szczególne wymagania; profesor Forester w zasadzie nigdy nie zawodził i przyzwyczaił ich do bardzo wysokiego standardu lekcji, toteż Clarke z rezerwą podchodził do każdej nowej osoby, która podejmowała się organizacji zajęć. Nie znaczyło to jednak, że chmurny wyraz zagościł na jego twarzy, wszak obowiązkiem prefekta, osoby dającej jakąś wizytówkę na cały dom, powinna być próba stworzenia przyjaznego środowiska dla nowego nauczyciela. Zrezygnował z szaty, jako jedyny emblemat podkreślający jego przynależność do domu Roweny wybierając krawat w odpowiednich barwach. Rękawy białej koszuli podwinięte były do łokci; nie wiedział, czym nowy profesor będzie chciał się zajmować, lecz ostatecznie dobrał strój na tyle schludny, aby nie zrazić ewentualnego pedanta i na tyle wygodny, aby tajemnicze artystyczne zadania nie sprawiły mu problemu. Najwyraźniej profesor nie miał się co stresować - garstka uczniów, która zdecydowała się przekroczyć próg sali ewidentnie była do opanowania. Wychodziło na to, że jesień nieszczególnie służyła rozwojowi artystycznemu wśród młodych. Cóż, ich strata. - Dzień dobry, profesorze - powitał mężczyznę, nie kryjąc się po kątach, ale podchodząc prosto do nauczyciela i przez chwilę zastanawiając się nad nieco impertynenckim wyciągnięciu do niego ręki. Zamiast tego łagodnie się uśmiechnął i zmierzył mężczyznę spojrzeniem. Dało się zauważyć, że Clarke wiedział, z kim ma przyjemność. Artystyczny światek wcale nie był taki wielki, szczególnie kiedy zasięgnęło się języka. Ezra lubił wiedzieć, czego się spodziewać - w końcu w takich warunkach sam mógł zaskakiwać. - Na zdjęciach wydawał się pan wyższy - zauważył żartobliwym tonem, zaraz robiąc krok bliżej ściany, aby przypadkiem nie zostać posądzonym o nachalność. Mały uśmiech błądził po jego ustach, kiedy tak czekał na rozpoczęcie lekcji.
Odznaczam się mieszaniną emocji - przelewa się w moim wnętrzu niepewność, rozbija się z przeciwstawnym zupełnie, do jej istoty poglądem. Koniec końców, króluje we mnie ciekawość - nie umiem wyprzeć się, mimo wszystko, zamiłowania do sztuki; nawet, jeśli zaplecze moich talentów - zdaje się nieuchronnie zaprzeczać; podważać ciągle tę tezę o wrażliwości na rozmaite dzieła. Nie mam zamiaru się zbyt specjalnie wyróżniać - zresztą, nie wyróżniam się nigdy; nie zwykłam zbytnio gromadzić na sobie spojrzeń uwagi. Do klasy wchodzę o odpowiedniej porze, po cichu zajmuję miejsce gdzieś w gąszczu sylwetek uczniów - licząc na pozostanie zignorowaną składową - rozmywającą się pośród innych, obecnych w pobliżu twarzy. Intryguje mnie w zupełności nowy, zatrudniony profesor - czyżby Działalność Artystyczna, była już w stanie być prowadzona na odpowiednim poziomie? Profesor Forester - jest rzecz jasna ciekawym i sympatycznym człowiekiem - chociaż, spełniając się w nauczaniu run, niespecjalnie zwykł dysponować pełnym wachlarzem czasu do regularnych spotkań. Czy profesor O'Connor coś zmieni? Na lepsze? Gorsze? Dowiem się. Już za chwilę.
Oczekiwał; odliczał w spokoju oraz ciszy narzucanej przez pomieszczenie mijające sekundy, patrząc nie tyle co na blat drewnianego biurka, a bardziej na otwarte drzwi, które stały i patrzyły się na studentów - czy ktoś przyjdzie? Czy zechcą skorzystać z okazji ominięcia mniej przyjemnych zajęć oraz zwyczajnie oddadzą się w ramiona sztuki? Tego nie był w stanie się dowiedzieć - o ilekroć się starał, o tyle bardziej się mylił. Kiedy to on chodził do Hogwartu, lekcje te były w pewnym momencie oblegane, a w innym zaś - kompletnie pozostawione inicjacji myśli duszy znajdującej się na środku sali. Działalność Artystyczna była jego żywiołem, jego pasją, jego chęcią, a przede wszystkim paliwem napędowym do działania. Każdego ucznia, który postanowił wejść, przywitał przez to szerokim optymistycznym uśmiechem oraz bardzo przyjaznym spojrzeniem - jak to oczywiście na niego przystało. Bijąca od niego aura była zarówno spokojna, jak również i w pewnym stopniu przyjemna - widać było, nawet jeżeli tylko i wyłącznie mówił proste "Dzień dobry", że podchodzi całkiem luźno do tematu - w szczególności wtedy, kiedy ułożył dłonie w piramidkę, spoglądając na upływający czas przez manufakturę skóry palców. Większość jednak wchodziła w ciszy - rozpoznał przedstawiciela Swansea'ów, którzy to słynęli z nieograniczonego talentu w zakresie przedmiotu wykładanego właśnie w tym miejscu i o tej godzinie. Widział dzieła, tudzież akty, należące do Cassiusa; z Wizbooka co prawda korzystał wyjątkowo sporadycznie (czyżby chciał ukończyć dość ciekawe wyzwanie "15 Happy Days"?), aczkolwiek to, co był w stanie wyprawić młodzieniec, w pewnym stopniu wzbudziło jego ciekawość. W każdym razie niezwykle śmiały okazał się być @Ezra T. Clarke, co ewidentnie zaintrygowało Aarona - podejście było wyjątkowo odważnym gestem, w szczególności wtedy, kiedy z niewiadomych przyczyn wszyscy chowali się po kątach, jakby nie chcąc w żaden sposób wchodzić w interakcję. Odezwał się tym samym - tym samym słowem, tym samym: "Dzień dobry", które wydostało się spod jego warg w przyjaznym uśmiechu. Kiedy zaś usłyszał komentarz ze strony chłopaka, który ubrany był wyjątkowo schludnie na dzisiejsze zajęcia, wyszczerzył zęby w geście optymistycznym oczywiście, kierując spojrzenie pierwsze z biurka oraz tajemniczego, szklanego pudełka, na chłopaka. - Ha! A myślałem, że nikt nie zauważy. Starość nie radość - będę się kurczył, niestety lub stety, wraz z wiekiem. - oczywiście nie było to powiedziane negatywnie; drobna uwaga ze strony ucznia mu nie zaszkodziła, wręcz przeciwnie - wprowadziła w dobry humor. Co nie zmienia faktu, że rzeczywiście dobijał coraz to większego wieku i nie mógł się przed tym uchronić. - Czujne posiada pan prefekt oko. - rzucił, jakby na pocieszenie, czekając jeszcze na resztę osób, by móc rozpocząć zajęcia. Gdy jednak termin nadszedł, przymknął klasę przy użyciu nóg i rąk - za pomocą drzwi. - Okej, myślę, że możemy zaczynać! Usiądźcie wszyscy. - wstał z miejsca zadowolony, dość sprawnie odsuwając krzesło od posadzki, by następnie się przedstawić. Nie wszyscy go przecież znali - to były pierwsze zajęcia, które mógł przeprowadzić, tudzież postanowił zrobić krótki wstęp. Krótki, bo rozpisywać się o swoim życiu nie zamierzał (czy kogoś to w ogóle interesuje?), ale też nie zamierzał trzymać ich w nieświadomości. - Nazywam się Aaron O'Connor i od tego roku jestem Waszym nauczycielem od Działalności Artystycznej. - rozpoczął, chociaż wcale nie przerywał. - Gabinet zajmuję na czwartym piętrze, tudzież z pytaniami można zawsze wpaść po zajęciach, a nawet podczas ich trwania jakimiś zarzucać! - uśmiechnąwszy się szerzej, wyciągnął umiejscowiony między innymi podręcznikami kawałek pergaminu, który miał nadzieję, że się dość szybko zapełni. W sumie, uczniów nie było zbyt wielu. - Prosiłbym Was o wpisanie się na listę. Nie, spokojnie, nie jest to lista obecności. Po prostu chciałbym zapoznać się z Waszymi imionami i nazwiskami; też mogę mieć później problemy z ich zapamiętaniem, ale po krótszym lub dłuższym czasie się do nich przyzwyczaję. Po kolei, zgodnie z kolejnością ławek. - podał zatem pierwszemu uczniowi na widoku, a był nim (w sumie była) @Jacqueline A. Berkeley. W międzyczasie, kiedy trwała (lub też i nie) wojna na podpis i wzajemne podawanie sobie kartki w zupełnym popłochu, postanowił przystąpić do tematu lekcji. Powoli, aczkolwiek nadal jakimiś kroczkami do przodu - sprawy organizacyjne nie mogły trwać zbyt długo. - Na dzisiejszych zajęciach pierwsze wylosujecie odpowiednią karteczkę, gdzie znajduje się nazwa magicznego stworzenia - oczywiście losowo. Zajmiemy się dwoma zaklęciami - pierwszym z nich jest Condere. Ktoś coś może o nim słyszał? - zapytał się, oczekując trochę na odpowiedź ze strony uczniów, a w międzyczasie wylosował dla siebie jedną z karteczek. Otworzywszy z łatwością kawałek papieru znajdujący się między palcami, zrozumiał, że będzie musiał mieć do czynienia z dirikrakiem. Odpowiednie rzeczy do origami już posiadał - oczywiście wymagało to dość potężnej precyzji, ale nie miał z tym problemów. Wyciągnął zatem swoją różdżkę, wykonał odpowiedni ruch nadgarstkiem i przedstawił działanie zaklęcia. - Condere Dirikrak. - zbyt długo uczniowie na rezultat czekać nie musieli - z papieru utworzone zostało origami przedstawiające ptaka dodo - oczywiście wedle nazwy mugolskiej. - Otóż służy ono do składania papieru w origami. Nie wystarczy jednak tylko i wyłącznie wypowiedzenie odpowiedniej formuły, która składa się z "Condere" oraz nazwy przedmiotu/istoty, którą ma przypominać wynik ostateczny. Bez odpowiednich myśli nawet doskonała inkantacja na nic się nie zda. Wymagana jest tutaj przede wszystkim wyobraźnia. - poprawił się, aby wszyscy zrozumieli, że do tego potrzeba chęci oraz wysiłku umysłowego - oczywiście wymagającego przedstawienia w głowie wyglądu. - Na moim stoliku - wyciągnął wszystko, co było potrzebne do osiągnięcia tego rezultatu - papiery, też nie papiery, po prostu niezbędne przedmioty, dzięki którym uczniowie mogli przetestować na własnej skórze działanie zaklęcia - znajduje się wszystko, czego potrzebujecie - można śmiało brać! Mam także parę - wskazał dłonią na księgi - egzemplarzy podręcznika do ONMS z ilustracjami poszczególnych stworzeń, z których oczywiście można korzystać. - zakończył przemowę. - Możecie zaczynać i powodzenia! Jeżeli są jakieś pytania, proszę je śmiało do mnie kierować.
Wszelaka aktywność oraz odpowiedzi na pytania bardzo mile widziane i (aby Was skusić do większej interakcji ) - nagradzane punktami dla domu i punktami do respektu . Spóźnialscy nie mają przerzutu!
Etap I
Zwierzę
Rzuć literą, aby dowiedzieć się, jakie magiczne stworzenie będziesz dzisiaj tworzyć przy pomocy origami!
A - akromantula; B - buchorożec; C - chrobotek; D - dirikrak; E - elf; F - feniks; G - gromoptak; H - hoo-hoo; I - iguana; J - jeżanka;
Zaklęcie Condere
Rzuć kostką, by dowiedzieć się, jak poszło Ci użycie zaklęcia Condere. Każde 15 8 (dostosowuję) punktów z DA upoważnia Cię do jednego przerzutu.
1 oczko - Czyżby zakłócenia wdarły się do Twojej pracy? Najwidoczniej. Zmagasz się z nimi, próbujesz złożyć origami w wybraną rzecz, aczkolwiek bezskutecznie; przy pomocy dowolnego ucznia (poproś o pomoc!) udaje Ci się mimo wszystko i wbrew wszystkiemu odpowiednio zastosować zaklęcie, tym samym nie zwracając na siebie większej uwagi profesora.
2 oczka - Podchodzisz do zadania wyjątkowo lekko - udaje Ci się co prawda za drugim razem, ale i tak jesteś dumny z tego, jakie zwierzę zostaje przedstawione za pomocą papieru! Twoje oczy dostrzegają zaś błysk na podłodze; stajesz się bogatszy o dziesięć galeonów - odnotuj zysk w odpowiednim temacie.
3 oczka - Niefortunnie zaklęcie zadziałało niezbyt odpowiednio; co prawda po dłuższej próbie cierpliwości udało Ci się je prawidłowo zastosować, co nie zmienia faktu, że zwierzak jest trochę zdeformowany. Rozglądając się zakłopotany po sali, dostrzegasz przypominajkę, którą to niemalże natychmiastowo chowasz do kieszeni, po chwili dostrzegając, że jakimś cudem stan Twojej pracy uległ polepszeniu. Zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie!
4 oczka - Wychodzi Ci to za pierwszym razem; perfekcyjnie udało Ci się zastosować Condere, w związku z czym możesz zająć się czymś kompletnie innym - ale staraj się zbytnio nie przeszkadzać! Szkoda by było, żeby taki talent musiał zmagać się z dodatkowymi ujemnymi punktami dla swojego domu.
5 oczek - Zwyczajny pech? Najprawdopodobniej. Zacinasz się kartką papieru - może nie wygląda to dramatycznie, ale boli i uniemożliwia chwycenie jakiegokolwiek przedmiotu. Co prawda origami wyszło za czwartym razem, co nie zmienia faktu, że nieprzyjemne pieczenie odbiera frajdę z uczestnictwa w zajęciach. Jeżeli masz pięć punktów z Magii Leczniczej, możesz sam zająć się tym problemem; w przeciwnym razie poproś o pomoc kolegę (który NIE musi spełniać tego progu) albo nauczyciela.
6 oczek - Zakłócenia działają na Twoją niekorzyść; z różdżki wydobywa się tylko marna poświata będąca reakcją na rzucane zaklęcie. Rzuć jeszcze raz kostką! Parzysta - na szczęście udaje Ci się po dłuższej chwili prawidłowo zastosować zaklęcie, mimo wcześniejszych trudności związanych z anomaliami. Gratulacje! Nieparzysta - pech nie chce Cię opuścić; w pewnym momencie udaje Ci się złożyć origami, ale jest to całkowicie inne zwierzę (rzuć ponownie literą)!
Zakłócanie przebiegu zajęć
Opcjonalne. Nie jesteś zainteresowany lekcją? No cóż, możesz uprzykrzyć życie Aaronowi albo zwyczajnie zakłócić przebieg zajęć. Rzuć tym samym kostką! Uwaga: do tego typu rzeczy należą: ignorowanie słów nauczyciela, rozrabianie, przeszkadzanie innym na lekcji, jedzenie na lekcji, zajmowanie się innymi rzeczami, rozmawianie zbyt głośno o tematach niezwiązanych z DA itd. - wszystko, co ma skutek szkodliwy do wyników pracy.
Parzysta - udaje Ci się bez problemów zrobić jakiegoś psikusa lub zwyczajnie nie uważać. Twój wybryk nie zostaje zauważony przez O'Connora.
Nieparzysta - zostałeś przyłapany, zaś nauczyciel zwrócił Ci stosowną uwagę (ilość punktów ujemnych zależna od wybryku). Jeżeli jeszcze raz przeszkodzisz, będziesz musiał wyjść z sali!
Czas do 13.11.2018 23:59
Ostatnio zmieniony przez Aaron O'Connor dnia Sro 7 Lis 2018 - 16:08, w całości zmieniany 1 raz
Z jakiegoś powodu Aaron ją zaskoczył. Swoim ciepłym, optymistycznym spojrzeniem, swoimi życzliwymi powitaniami kolejnych pojawiających się uczniów i wreszcie swoim spokojem, zahaczającym wręcz o pewnego rodzaju błogość. Może nie powinna się temu dziwić. Nauczanie przedmiotu związanego ze swoją pasją, w momencie, w którym dobrze się czujesz mając możliwość przekazywania swojej wiedzy i doświadczeń nieco młodszej braci, wydawało się całkiem rozsądną, a niekiedy również satysfakcjonującą drogą. Ta chwila namysłu, którą miała przed rozpoczęciem lekcji, sprawiła, że Jack zaczęła wyglądać nieco śmielej niż dotychczas, głównie dzięki postawie nauczyciela, który zaraz miał poprowadzić lekcję. Jednocześnie zaczęła jednak się zastanawiać, czy powinien ją niepokoić brak siostry na artystycznych zajęciach. To nie była rzecz zdarzająca się codziennie, nawet, jeżeli Florence miała potężną skłonność do spóźnień. Ale, żeby na DA? Rozległ się dźwięk zamykania drzwi i lekcja się zaczynała, ale w głowie Berkeley wciąż pobrzmiewały słowa Aarona o starzeniu się. Przy jej wzroście dodatkowe kurczenie się byłoby niezbyt wskazane. Czy dałoby się ominąć ten proces? Albo najlepiej cały przebieg starzenia się? Z zamyślenia wyrwał ją wyciągnięty w jej kierunku kawałek pergaminu. Pospiesznie, choć wciąż starannie podpisała się i odwróciła do ławki z tyłu, przekazując kartkę kolejnej osobie. Większość z nich kojarzyła wyłącznie wzrokowo z mijania się na szkolnych korytarzach, więc nie miała na ten moment zbyt wielu punktów zaczepienia, by w czymkolwiek się konsultować. Chyba nawet wolała w tej chwili być zdana na siebie. Po słowach wyjaśnień siedziała jeszcze przez moment w miejscu, marszcząc w zamyśleniu brwi. Następnie wyciągnęła różdżkę, mając w głowie, że jak wszyscy nagle wstaną i pójdą po odpowiednie materiały to zrobi się niezły chaos. - Accio. - z różdżką w dłoni spokojnie wypowiedziała inkantację i żadne magiczne anomalie ani zakłócenia nie były w stanie jej tym razem przeszkodzić. Byłby niezły wstyd, jakby całe nauczycielskie pudełko posłała na przykład na podłogę i wszystko się rozsypało po sali. Za sprawą zaklęcia, trafił do niej zarówno jej los, jak i kartka, która miała się za moment zmienić w zwierzątko, albo podobny twór. Jaki? Okazało się, że padło na dirikraka. Miała zatem nieco ułatwione zadanie, bo przed sekundą zobaczyła, co powinna po kolei sobie zwizualizować. Przynajmniej orientacyjnie. Jednocześnie zatem, przypominając sobie, co ze swoją kartką zrobił Aaron oraz jak powinien wyglądać każdy kolejny krok, ponownie użyła różdżki. Magiczne zwierzątka nie powinny przecież stanowić dla niej wyzwania, nie z jej pasją do nauki o nich i przebywania z nimi. A jednak. - Condere dirikrak. - w chwili zakończenia recytowania poczuła dziwny opór. Ni to skurcz, ni to blokada w głowie, ni objaw zakłóceń. Przestraszyła się, być może trochę również speszyła. Ale zadanie czekało i trzeba było zareagować jakoś na pojawiające się przeciwności. Chyba nie mogła podnieść ręki w górę, więc tylko głosem mogła walczyć o swoje. - Profesorze. Coś... Coś poszło nie tak. Nie mogę ruszyć ręką. Chyba. - nieszczególnie potrafiła wytłumaczyć swój problem, bo i sam w sobie wydawał się dosyć niecodzienny. Domyślała się, że ktoś w klasie mógłby jej z tym pomóc, ale kogo innego miałaby poprosić? I, co wydało się jej najważniejsze, czy będzie miała więcej prób czarowania? Słabo byłoby ponieść porażkę przez coś takiego.
Poczułem na sobie jego spojrzenie. Odrobinę przeciągłe, zbyt uważne. Jego uśmiech był dokładnie taki sam. Każdy otrzymywał podobny, lecz nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że facet mnie zna. A ja znałem jego. Głównie z mediów i plotek. Czasem z jakiegoś utworu, jaki przydarzyło mu się wykonać. Nigdy nie zostałem fanem. Nie z awersji do tego rodzaju muzyki. Po prostu, rzadko kiedy miałem czas na wsłuchiwanie się w nowe utwory. Miałem swoje ulubione i to im wolałem oddawać swój słuch. Zwłaszcza, że nie miałem zbyt wiele czasu na słuchanie muzyki. Kiedy malowałem, potrzebowałem absolutnej ciszy. Zupełnie tak, jakby usłyszenie spadającej szpilki miało sprawić, że namaluję arcydzieło. A może naprawdę tak było? Nigdy nie grzeszyłem skromnością, więc... na pewno tak było. A jednak nie odezwałem się do niego. Jak zawsze uznałem się za jedyną gwiazdę w okolicy, więc pozostałem skupiony na oczekiwaniu, pochłonięty przez wyobraźnię. Mój umysł pracował nad szczegółami kolejnego aktu tak długo, aż uszy dosłyszały znajomy głos Ezry. Moje jasne oczy zmierzyły go oceniającym spojrzeniem. Poufały... cały Clarke. Gdyby nie jego otwartość, najpewniej nigdy nie zamienilibyśmy ze sobą słowa. Jego sposób bycia był mi miłym. Nie był tak zaciekły w niechęci jak niektórzy uczniowie, więc nawet jeśli urażaliśmy siebie nawzajem, nigdy nie trwałem w złości dłużej niż było to konieczne. Dlatego też nie zagadałem go, a pozostałem na miejscu, aby w odpowiednim momencie znów dosiąść się do Killi (@Killa Ó Ceithearnaigh). Z nią również nie zamieniłem słowa. Jedynie lekko szturchnąłem ją łokciem, aby jakoś zaznaczyć swoją obecność. Zdaje się, że ładowałem siły na później, gdyż gdy przyszło nam wreszcie coś artystycznie podziałać, zaczynałem już pokazywać rogi. Z tym, że najpierw (gdzieś po drodze) wpisałem się niechętnie na tę głupią listę obecności. - Origami - rzuciłem po pytaniu nauczyciela, nim ktokolwiek zdołał zabrać głos. Dwie sekundy ciszy i krótkie, spłoszone spojrzenie wyraźnie wskazało, że sam nie spodziewałem się iż będę to właśnie ja. Kontynuowałem, przekształcając moją myśl w pełne zdanie. Wbrew pozorom nie byłem troglodytą, aby porozumiewać się krótkimi okrzykami. - Condere służy do składania origami. - Poprawiłem się, uciekając spojrzeniem na swoje dłonie. Niedokładnie oczyszczone z farby, jak zawsze. Wokół lewego kciuka malowały się linie złożone z fragmentów indygo. Musiałem skupić uwagę na czymś innym, aby nie ujawnić szoku, jaki przeżyłem, gdy zrozumiałem, że NAPRAWDĘ słucham Aarona. Póki co, była to pierwsza lekcja w tym roku, której przebieg dokładnie śledziłem. Nie zwracałem uwagi na prezentację. Wiedziałem co można osiągnąć za pomocą condere. Zamiast tego, skupiłem się na obserwowaniu profilu Puchonki. Zapamiętywałem szczegóły jej twarzy tak długo, aż przerwało nam rozpoczęcie ćwiczeń. Niestety, nie byłem chętny do współpracy. Wziąłem dla siebie kawałek kolorowego papieru, układając go równo przed sobą i niewerbalnie czarując, zmieniłem go w kobietę. Tak, zupełnie świadomie zignorowałem podręczniki Aarona. Nie miałem zamiaru dostosowywać się do pozostałych, zwłaszcza gdy chodziło o działalność artystyczną. Na cóż mu stado dirikraków, skoro mógł mieć stado dirikraków i jedną, przewodzącą im amazonkę? Moja kobietka nie wyszła zbyt... udanie. Dlatego pracowałem nad nią przez chwilę w absolutnym milczeniu. Zapatrzyłem się w dal, namyślając się nad zaklęciem i nie mogąc wymyślić powodu, dla którego nie szło mi tak dobrze jak się tego spodziewałem. Przy okazji wypatrzyłem gdzieś przypominajkę. Urodziłem się szczęściarzem. Zgarnąłem ją do kieszeni, a gdy wynurzyłem się spod stolika i ponownie wpatrzyłem w Killę, pomachałem jeszcze w zamyśleniu różdżką. Dopiero wówczas przyjrzałem się swojemu origami. Cholera, było całkiem niezłe i nawet przypominało Puchonkę. Tyle, że nagą. A kiedy spojrzałem jeszcze wyżej, dostrzegłem wzrok profesora. - No co? Powiedział pan, że MOŻNA z nich korzystać, nie że trzeba. - Wydawałem się prawie oburzony jego spojrzeniem. Nawet, jeżeli nie wyglądało na aż tak bardzo karcące jak się spodziewałem.
3 na origami 1 na przeszkadzanie a na zwierzątko nie rzucam
Gdyby ktoś kiedykolwiek zapytał mnie o moją największa wadę, bez chwili zawahania odpowiedziałabym: spóźnialstwo. Spóźniam się zawsze i wszędzie i jestem prawie całkowicie pewna, że na własny ślub, o ile takowy w ogóle się odbędzie, również się spóźnię. To wcale nie tak, że robię to specjalnie. Przecież nie zabieram punktów swojemu domowi z premedytacją, ja po prostu tak mam i niewiele wskazuje na to, iż w przyszłości się to zmieni. Teraz też jestem spóźniona. Zajęcia z Działalności Artystycznej, na które czekałam dosłownie cały dzień zaczęły się już dobre pięć minut temu, a ja zamiast w sali lekcyjnej, znajduję się wciąż na pustym już korytarzu. Schody jak na złość uciekły mi sprzed nosa, a mi pozostało jedynie czekać, aż do mnie wrócą, a potem biec ile sił w nogach, by zdążyć chociaż na końcówkę wstępu do lekcji. Droga, mimo, że krótka, okazuje się wcale nie taka łatwa i szybka, jednak w końcu dobiegam do klasy. Zatrzymuje się przed zamkniętymi drzwiami, chcąc wymyślić jakąś przyjemną wymówkę, jednak nic nie przychodzi mi do głowy, dlatego chwytam za zimną klamkę i otwieram ciężkie, skrzypiące drzwi. Nawet jak chciałabym wślizgnąć się do sali niezauważona, prawdopodobnie wcale by mi się to nie udało. Jestem ciekawa, czy profesor celowo użył jakiegoś śmiesznego zaklęcia, by mógł obserwować każdego wchodzącego ucznia. -Dzień dobry. Bardzo przepraszam za spóźnienie, ale schody ostatnio kompletnie nie chcą ze mną współpracować. -Powiedziałam na wstępie, posyłając stojącemu na środku nauczycielowi szeroki uśmiech, po czym usiadłam w pierwszej wolnej ławce, nie chcąc mu rujnować pierwszej, przeprowadzanej w Hogwarcie lekcji. Byłam bardzo ciekawa jakim nauczycielem okaże się być stojący przed nimi mężczyzna. Już wcześniej udało zamienić mi się z nim parę słów, jednak nie jestem typem człowieka, który już po paru wypowiedzianych zdaniach, potrafi bezbłędnie ocenić swojego rozmówcę, dlatego przy naszej ostatniej rozmowie nawet nie próbowałam tego robić. -Ori.. -Ktoś jednak okazał się być szybszy. Naprawdę chciałam się jakoś zrehabilitować i odpowiedzieć na zadane przed sekundą pytanie, ale nawet tak proste zadanie okazało się być dzisiaj zbyt dużym wyzwaniem. Westchnęłam ciężko, zastanawiając się, czy przyjście na dzisiejsze zajęcia rzeczywiście było dobrym pomysłem i odwróciłam się, aby zidentyfikować osobę, która odpowiedziała na pytanie. -Tak. Właśnie. -Dokończyłam i wróciłam do poprzedniej pozycji. Kątem oka spostrzegłam siedzącą w ławce obok Jackie, jednak ta patrzyła się Merlin wie gdzie, a kiedy profesor skończył omawiać instrukcję dotyczące zaklęcia, podeszłam do biurka i wylosowałam jedną z leżących w pudełku karteczek. Chwyciłam też białą kartkę oraz wpisałam się na leżącą już na biurku listę, która wcześniej gdzieś tam sobie po klasie krążyła. Składanie origami nie brzmiało zbyt skomplikowanie, dlatego zupełnie nie potrafię odpowiedzieć na pytanie: co poszło nie tak? Z mojej różdżki wydobywała się jedynie marna poświata, a kartka papieru wciąż leżała na tym samym miejscu, na którym ją wcześniej położyłam. Mimo, że wyobraźnia, która przecież w tym zadaniu gra jedną z większych ról, od zawsze była moją najwierniejszą kompanką, dzisiaj kompletnie nie potrafiłam się skupić, a po głowie krążyło mi chyba wszystko, tylko nie feniks, którego miałam złożyć. I to wcale nie kwestia tego, że nie wiem jak owe stworzenie wygląda, dzisiaj po prostu ewidentnie powinnam zostać w łóżku i trochę poleniuchować. Może ostatnio zaczęłam pojawiać się na zbyt dużej ilości zajęć? -Condere Feniks. -Rzuciłam po raz ostatni, mając w głowie jakieś szczątki nadziei, że być może w końcu uda mi się wykonać zadanie. Jakie było moje zdziwienie, gdy kartka wreszcie zaczęła się ruszać, wreszcie przybierając jakiś konkretny kształt. Uśmiechnęłam się pod nosem i chwyciłam origami. Po chwili jednak, zmarszczyłam lekko brwi i przenosząc spojrzenie na nauczyciela, uniosłam wolną rękę. -Co zrobiłam nie tak? Nieskromnie mówiąc, wyobraźnia raczej mnie nie zawodzi, a to, że pomyliłam Feniksa z Elfem jest również mało prawdopodobne. Oh, to pewnie wina zakłóceń... -Jeszcze raz popatrzyłam na papierowego prawie-Feniksa, po czym odłożyłam go z powrotem na ławce, a wzrok skierowałam na siedzącą nieopodal siostrę. Chwyciłam leżącą na krześle obok torbę, a z biurka zebrałam swoje wszystkie manatki i z westchnieniem usiadłam koło Puchonki. -Jackie, przecież to łatwe zaklęcie. Sama dałabyś sobie radę. -Odparłam, ostrożnie kierując różdżkę w kierunku skaleczonej ręki. -Valnus Alere. -Szepnęłam, a chwilę później z przerażeniem patrzyłam na coraz szybciej wydobywającą się z tego małego zacięcia krew. -Cholera, przepraszam...Profesorze! Nie tylko schody odmawiają mi dzisiaj posłuszeństwa, różdżka też się buntuje...Chciałam pomóc, ale może rzeczywiście lepiej, abym się już niczego w tym dniu nie dotykała.
Zadanie rzeczywiście nie było trudne, aczkolwiek w dobie zakłóceń oraz wszelkich innych przeciwności losu, zdawało się wykraczać poza granice zdrowego rozsądku. Używanie różdżki było niczym rosyjska ruletka - albo wyjdzie się z tego cało i zdrowo, albo zwyczajnie zostanie się skazanym na konsekwencje. Aaron doskonale wiedział, aby zwiększać poziom zajęć względem liczby osób oraz ich umiejętności - zawsze jednak znajdowało się ziarenko niepewności oraz pewnego błędnego rozrachunku. Pozostawało zatem tylko liczyć na to, że wszystko pójdzie w porządku i nie zostanie zmuszony do kontaktu z dość poważniejszymi wybrykami uczniów - bądź wybrykami ich różdżek, w zależności od rozbieżności zdarzeń. Kiedy właśnie miał rozpocząć swoją finalną przemowę, do sali wkroczyła uczennica, która najwidoczniej się spóźniła. Inaczej tego ująć nie mógł - przynajmniej prosto wydedukował, że tak, że przedstawicielka płci pięknej weszła troszeczkę za późno. Na szczęście nie miał w zwyczaju karać za przychodzenie parę minut później, zatem nie pouczył jej na żaden z możliwych sposobów. Czy ją kojarzył? Owszem. Od czasu do czasu przyłapywał ją na nocnych spacerach, ale tutaj również odzywała się jego natura, w wyniku czego jakoś specjalnie jej nie karał - co najwyżej pouczał. Zawsze takie wypady mogły się niebezpiecznie skończyć - a odpowiedzialnością za jakiekolwiek obrażenia byli właśnie obarczeni nauczyciele odbywający dyżur nocny. - Dzień dobry, panno Berkeley. - rzucił spokojnym podniesieniem kącików ust do góry, odwracając spojrzenie ciemnoniebieskich tęczówek w jej stronę. - Jasne, w porządku! Siadaj śmiało. - uśmiechnął się przyjaźnie, natomiast słowa nie były w żaden sposób nasączone jadem, kiedy to wydobywały się spod jego spierzchniętych warg. Sam dość często się spóźniał, tudzież ich doskonale rozumiał - nie wlepił również żadnych punktów ujemnych. Ogólnie rzecz mówiąc - dawał drobne luzy oraz ulgi, gdyż wiedział doskonale, że istnieją również inne, bardziej pochłaniające oraz wymagające przedmioty. Zajęcia Działalności Artystycznej starał się traktować po prostu luźnie oraz bez spięcia - tak jak to było kiedyś w jego przypadku. Po tym drobnym incydencie powrócił do omawiania głównego tematu lekcji. W sumie - nawet się nie zawiódł; czy on w ogóle nie potrafił się choć raz zasmucić? Biła od niego pewność, pewność dotychczas dziwna oraz jednocześnie przyjazna - jakby stanowił połączenie dwóch odmiennych elementów, które razem tworzyły finezyjną całość. - Aj, pan Swansea był szybszy. - zauważył to, jak Florence próbowała odpowiedzieć, choć ewidentnie ciut się z tym spóźniła. O'Connor dostrzegł także jej chęci, tudzież postanowił nie pozostawać bez odpowiedniego wydźwięku. - Owszem, Condere służy do składania origami. Po pięć punktów dla Slytherinu oraz Gryffindoru za aktywność na lekcji! - powiedział zadowolony, przechodząc tym samym do reszty tematu zajęć, który dla nich specjalnie przygotowywał. Chyba nie wypowiedział tego aż tak źle, zaś polecenia były jasno zrozumiałe i dość łatwe do przetłumaczenia na język studencki, tudzież uczniowski. Wówczas postanowił wstać - odsunął ciemnobrązowe krzesło, kiedy to wszyscy wzięli po jednej karteczce, wędrując tym samym zaciekawiony po sali. Kiedy tak powoli przechadzał się oraz przyglądał pracom, chociaż nie robił tego nachalnie, zdołał dostrzec to, co wyczynił z papieru @Cassius Swansea. Oczywiście - nie miał nic przeciwko własnej inicjatywie na zajęciach, nawet popierał wymyślanie własnych rzeczy, co nie zmienia faktu, że gdyby była jakaś młodsza widownia, w jakiś sposób by skarcił chłopaka. Na szczęście wszyscy wyglądali podobnie - co prawda inne twarze, inne kolory, inne wszystko, aczkolwiek zdawali się być w bardzo podobnym wieku. Profesor najchętniej przewróciłby oczami, ale potem jeszcze zostało mu skonfrontowanie się z uczniem, jakby ten począł się tłumaczyć bez konkretnej przyczyny. "Ale czy ja coś mówię?". Rzucił drobnym podniesieniem lewego kącika ust do góry, jakoby w dość nietypowym dla siebie uśmiechu, co nie zmienia faktu, że po prostu musiał skomentować to, co wyczynił Ślizgon. - Panie Swansea, owszem, nie jesteś zmuszony, tudzież zobligowany do skorzystania z nich. - potwierdził jego słowa; mogli, ale nie musieli, miał to być tylko doskonały przykład do zróżnicowania oraz zwyczajnego znalezienia fundamentu odpowiedniego dla przedstawienia w formie papierkowej myśli oraz wyobraźni. - Niemniej jednak, proszę o pomysły w granicach dobrego smaku; odpowiednie dla reszty widowni. - rzuciwszy, wziął głębszy wdech. Czyżby przedstawiciel słynnej, artystycznej rodziny wydawał się być bardziej buntowniczy, niż w rzeczywistości przypuszczał? A to ciekawe. Tak jak się domyślał, zakłócenia wpłynęły na pracę uczniów. Cholerne anomalie - zechciałby powiedzieć, kiedy to zauważył pracę Gryfonki, ewidentnie przedstawiającą elfa, a nie, jak to było wcześniej, feniksa. Huh. Takiej rozbieżności między stworzeniami magicznymi jeszcze nie widział; nie miał wręcz okazji, by spotkać się z czymś takim. Aaron zatem rzucił przyjaznym uśmiechem w stronę panny Berkeley, gdy ta samodzielnie znalazła odpowiedź na nęcące jej głowę pokrytą dyniowymi włosami pytanie. - Ewidentnie zakłócenia. O ile zaklęcie nie jest łatwe, jeżeli nie posiada się wyobraźni, to prawdopodobieństwo pomylenia feniksa z elfem jest bardzo niskie i oscyluje praktycznie przy zerowej szansie. - dodał na pocieszenie, albowiem wcale nie oznaczało to, że zwyczajnie zaklęcie nie wyszło; wyszło, ale z innym, całkowicie odmiennym skutkiem. Zbyt długo nie było mu dane cieszyć się z wolnej chwili ekscytującej podróży po odmętach sali; przy papierze dość łatwo było o wypadek. Kiedy to Jacqueline poprosiła o pomoc, zaczął się szybciej kierować w jej stronę, aczkolwiek najwidoczniej siostra (co zdołał wywnioskować z listy) postanowiła użyczyć jej pomocnej dłoni. Jak się okazało, nie był to powód do radości - owszem, nie miał nic przeciwko, co nie zmienia faktu, że akcja ze strony Gryfonki nie zadziałała na korzyść drugiej z dziewczyn, zaś z rany zaczęła się coraz to szybciej sączyć krew. - Episkey. - skierował różdżkę w stronę rany, którą posiadała dziewczyna, kiedy to znalazł się wystarczająco blisko. Może nie było to coś poważnego, aczkolwiek wiedział doskonale, że brak reakcji z jego strony mógłby zostać uznany za bycie dupkiem. Na szczęście w takich sytuacjach potrafił się zachować rozsądnie; nie bez powodu wcześniej reprezentował przecież dom okryty barwami czerwieni. Rana zasklepiła się, nie pozostało po niej żadnego śladu; zakłócenia nie wpłynęły na odpowiednią inkantację oraz ostateczny wynik. Od kiedy stał się bardziej doświadczony z zakresu Magii Leczniczej, czuł się w tych rewirach pewniejszy. Poza tym, wiedza z tej dziedziny wydawała się być całkiem przydatna. Ucieszył się zatem na duchu. - W porządku, nic się nie dzieje... - wypowiedział, kiedy to schował różdżkę, patrząc w stronę dyniowej głowy. Dyniowa panna? Dyniowa głowa? Sam nie wiedział, jednak te ksywki wydawały mu się być najodpowiedniejsze ze wszystkich. - Błędy się zdarzają - grunt to wiedzieć, jak i kiedy je naprawić, Florence - chociaż zakłócenia dzisiaj wyjątkowo nie służą prawidłowemu rzucaniu zaklęć. - pozwolił sobie mrugnąć jej jednym oczkiem, jakby na pocieszenie. Sytuacja naprawiona, wszystko jest na miejscu, nikt nie zginął. Uśmiechnął się raz jeszcze, by następnie powrócić do ponownego "wartowania". Czy limit niefortunnych zdarzeń się wyczerpał?
| Śmiało można odpowiadać na wcześniejsze pytanie - sprawdzę i Wam wlepię dodatkowe pięć punktów. Piszę, żeby się tego nie nazbierało przez przypadek :'D.
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
W klasie robiło się coraz tłoczniej. Coraz więcej osób wchodziło przez drzwi aby zaszczycić swą obecnością Profesora. Pewnie większość z nich przyszła tu ze względu na możliwości nauczenia się czegoś nowego. Isabelle interesowały jedynie zaklęcia. Skoro pierwsza lekcja jaką zadał im profesor była aż tak ciekawa to kolejne powinny jej dorównać w większym lub mniejszym stopniu. Słuchała go z obojętnością mając nadzieję, że szybko przedzie do konkretów i nie będzie ich zanudzał gadkami jaki to on dobry jest w tej dziedzinie i jaki to jego przedmiot nie jest ważny. W końcu dziewczyna jeszcze się nie zdecydowała na jakie zajęcia będzie uczęszczała. Eliksirów nie było od września, a przecież mieli już Listopad! Jak tak dalej pójdzie to zostanie całkowicie nieprzygotowana i będzie musiała brać korki. A tego wolała uniknąć. Gdy tylko lista dotarła do niej wpisała się pośpiesznie patrząc na nazwiska. Dwa razy pojawiło się na niej Berkeley. Czyżby siostry? Uśmiech sam pojawił się na jej twarzy. Musiało być im łatwiej niż reszcie uczniów. Rodzina to zawsze rodzina. Kolejnym nazwiskiem było Swansea. Odruchowo odwróciła się szukając chłopaka spojrzeniem. Gdy tylko go spotkała uśmiechnęła się do niego przyjaźnie wracając znów spojrzeniem na kartkę. Nie przetrzymując jej dłużnej podała ją dalej. I wreszcie nauczyciel przeszedł do głównego tematu który od samego początku interesował dziewczynę - lekcja. Nie pomyliła się co do używania zaklęć. Na tych mieli się jednego nauczyć, tylko nazwa nic jej nie mówiła. Może Elisabeth ny wiedziała, gdyby tylko przyszła na zajęcia. Nauczyciel nie czekając na ich odpowiedź wylosował jedną z karteczek po czym od razu przeszedł do zaklęcia. Zaraz po jego wypowiedzeniu kartka papieru zaczęła się zginać i zmieniać kształtem nie przypominając kartki papieru. Bardziej niezidentyfikowany jeszcze kształt lecz po zaledwie kilku sekundach zmienił się on w dirikraka. Wyglądem do złudzenia zwierzę to przypominało dodo. Nie tego spodziewała się Isabelle. Sądziła, że będzie to bardziej przydatne zaklęcie. Przymknęła na chwilę oczy zastanawiając się czy nie uciec z tej lekcji pod pretekstem wyjścia do toalety ale skoro już tutaj była to czemu nie miała by go spróbować. Może okazać się kiedyś przydatne. Po wysłuchaniu wszystkiego rzuciła zaklęcie Accio na kawałek papieru z którego miało powstać.... Jeszcze nie wiedziała co lecz po wylosowaniu karteczki wiedziała, że będzie musiała stworzyć elfa. Z niedowierzaniem popatrzyła na swoją kartkę. No dobra, skoro ma być to elf to może najpierw go sobie wyobraźmy.... Jakoś dzieżko jej to przychodziło, a z powodu lenistwa nie miała nawet zamiaru podnosić się czy rzucać zaklęcia przywołującego na książkę. Po prostu rzuciła zaklęcie na kartkę. - CONDERE Elf. - kartka co prawda zaczęła się zginać pod różnymi kontami jednak nie przypominało to aby miała zmienić się w elfa. I miała rację. Efekt końcowy wcale nie przypominał stworzenia którym to miało być. Zdziwiona spojrzała na iguanę. Jakim cudem wyszła jej iguana. Przecież to nijak ma się do Elfa. Skonsternowana spojrzała nauczyciela. - Profesorze mam mały problem z zaklęciem. - po czym pokazała mu Iguanę. Co prawda jemu nic to mogło nie mówić ale miała nadzieję, że podejdzie do niej i wytłumaczy co i jak. Chodź doskonale wiedziała co zrobiła źle.
Trwam w rozwarstwianym chaosie - istniejącym obecnie przez grupę kilkoro uczniów, mniej albo bardziej wdrożonych w meritum ćwiczeń. Zgodnie ze swoim usposobieniem - milczę - wydaję się trwać nieobecna w szczelnym odgraniczeniu bańki własnych, autonomicznych rozważań. Nie obchodzi mnie autentycznie to wszystko - które kotłuje się aktualnie wokół. Swansea jak zawsze jest nierozważny, musi zabłysnąć w możliwie najintensywniej dziecięcy sposób, część osób - równie - jak zawsze - nic nie pojmuje, wyrzuca z gardeł grad pytań. Pomiędzy tym wszystkim, siedzę więc ja - umieszczona w oku cyklonu, oku własnego spokoju, który czyni mnie pogrążoną w wykonywaniu zadania. Mam wiele obaw - dotyczą wręcz nieuchronnej porażki. Nie dysponuję na podobieństwo innych talentem - choć wyobraźnię posiadam, ujmując szczerze, niemałą. Wyobrażam więc sobie; w umyśle rozkładam wszystko na najdrobniejsze czynniki - krok po kroku, rozdzielam proces na poszczególne składowe metamorfozy kawałka kartki - przybierającej kształt konkretnego ze stworzeń. Próbuję. - Condere hoo-hoo - wypowiadam zaklęcie; o dziwo, wychodzi mi już za pierwszym razem poprawnie. Ogarnia mnie lekkie wrażenie dumy, kiedy kartka posłusznie staje się azjatyckim ptakiem.
Nie miał wątpliwości, że Aaron szybko się nauczy, iż Ezra nie był zbyt blisko związany z takim określeniem jak "nieśmiałość"; jedynie opanowana niemal do perfekcji grzeczność oraz wyczucie zabraniały mu pewnych zachowań. On sam nie obawiał się śmieszności ani zrobienia złego wrażenia - Ezra miał w sobie naturalną otwartość, którą albo się akceptowało, albo nie. To właśnie tę stronę osobowości najbardziej lubił eksponować i pielęgnować Clarke. - Oj, jak będzie bardzo źle, to odrobina eliksiru wzrostu i do przodu - odparł rozbawiony, doceniając w nauczycielu, że nie wziął do siebie za bardzo tego luźnego komentarza. Ezra sam należał raczej do grupy chłopaków o drobniejszej budowie ciała, toteż jego spostrzeżenie nie było zabarwione żadną złośliwością. Być może jednak za słowami nauczyciela kryła się gorzka konkluzja na temat przemijalności życia, więc Ezra zaraz postarał się zrehabilitować wdzięczniejszymi słowami: - Starość starością, ale na moje czuje oko, trzyma się pan naprawdę dobrze, a to chyba nawet ważniejsze. - Wzruszył łagodnie ramionami, podążając za wzrokiem nauczyciela w stronę wchodzących do sali dalej uczniów. Zajął najbliższe miejsce, słuchając mężczyzny z zainteresowaniem - nie spijał może każdego słowa z jego warg, ale jego myśli nie uciekały daleko w żadną ze stron i tylko od czasu do czasu odbijały się od którejś ze ścian w próbie dekoncentracji. Był jedną z tych osób, na których ustach przez cały czas utrzymywał się życzliwy półuśmiech, odrobinę spowodowany zachowaniem Aarona - trudno było nie odpowiadać mu miłym gestem. Zgrabnie zapisał też swoje nazwisko na liście, stawiając kształtne, lekko pochylone litery. Chyba mało kto spodziewał się, że odpowiedzi na pytanie udzieli Swansea - Ezra odwrócił się w jego stronę, by zaskoczone spojrzenie nie zostało pochłonięte przez nicość. Nie częstym było chyba, by chłopak wysilał się, słuchał i zyskiwał punkty dla Ślizgonów; wymagało to bowiem dobrej woli i chęci pokazania się od lepszej strony, a sądził, że Cassiusowi na tym nie zależy. Ba, chłopak (niewerbalnie) wyłożył mu kilka swoich poglądów na temat regulaminów i tego, jak bardzo cenił system punktowy... Trudno było jednak było odnaleźć powód, dla którego myśli Ezry nagle znalazły się tak daleko od klasy artystycznej... - Drugim pewnie będzie Di Siki - mruknął półgłosem, bardziej do siebie, wracając spojrzeniem do nauczyciela i jego małej demonstracji. Ezra, rzecz jasna, również miał już styczność z tym zaklęciem. Miał okazję używać, a jego opinia na temat użyteczności wcale się nie zmieniła. Jeżeli robiło się duże imprezy oparte na postaciach z kartek niewątpliwie mogło przyspieszyć przygotowania. Umówmy się jednak - to nie zdarzało się zbyt często, zatem w opinii Ezry był to czar dla gnuśnych czarodziejów. Działalność artystyczna opierała się dla niego na umiejętnościach, a zaklęcie składające kartkę, w rzeczywistości odbierało całą frajdę z tworzenia origami, nawet jeśli pewnym utrudnieniem była rozwinięta wyobraźnia. Zadanie było jednak zadaniem - Ezra wylosował karteczkę, która przeznaczała mu elfa. Nie potrzebował podręcznika od ONMS, które przecież było jego drugim ulubionym przedmiotem w Hogwarcie. Bez najmniejszego problemu posłużył się magią niewerbalną i w efekcie chwilę później na jego ławce stał zgrabny papierowy elf. To było... szybkie. Wzrok Ezry uciekł więc do pozostałych obecnych - na dwie dziewczyny, które najwyraźniej nie miały na tyle silnej woli lub wyobraźni, by ujarzmić magię, kolejną, która dobrymi chęciami spowodowała większy rozlew krwi, ponownie na Cassiusa z jego kobietą. Nagą, oczywiście. Efekciarz. Różdżka zatańczyła pomiędzy palcami Ezry, a zamyślenie ukształtowało małą bruzdę pomiędzy jego brwiami - zaraz się wygładziła, a promień kolejnego zaklęcia objął elfa, wygładzając jego papierowe rysy, a skrzydełkom nadając niemal przezroczystą barwę, pomiędzy którą mieniły się tęczowe refleksy. Dzięki priopriari ezrowe origami po dłuższej chwili skupienia zbliżyło się do wyglądu prawdziwego elfa, podczas gdy reszta spokojnie poprawiała bądź tworzyła swoje postacie.
Początkowy opór w użyciu magii wprawił ją w swego rodzaju rozdrażnienie i zniecierpliwienie, a w tym stanie bardzo łatwo było o niedokładność i chaotyczne ruchy. Tym samym, udało jej się ranić palce kartką papieru, o co z jednej strony nie było łatwo, a z drugiej, jak już się to osiągnęło, problem stawał się bardzo dokuczliwy. Po kilku próbach rzucania zaklęcia wreszcie udało jej się osiągnąć upragniony efekt w postaci papierowego dirikraka, jednak niesmak pozostał, a ona sama wzięła sobie za cel podjęcie się praktyki zaklęcia Condere na własną rękę, kiedy tylko znajdzie wolną chwilę po lekcjach. Widok siostry pojawiającej się w sali ucieszył ją, ale, że było to jej kolejne spóźnienie, w Jack zebrały się raczej mieszane uczucia. A potem okazało się, że Florence faktycznie miała tego dnia fatalnego pecha, nie tylko w kwestii schodów, ale i rzucania zaklęć. - Piękny feniks. - wtrąciła tylko żartobliwą uwagę na temat lekcyjnych starań siostry, nie chcąc dotykać tematu rany, ale z jej głosu łatwo dało się rozczytać cierpienie związane z magicznie pogłębionym rozcięciem. Na szczęście na ratunek przyszedł Aaron, który zażegnał kontuzję młodej Puchonki. Dziewczyna z wdzięcznością skinęła głową, po czym postanowiła rozejrzeć się po sali. Kolejne biurka zdobiła naga kobieta, iguana, hoo-hoo i jeszcze jeden elf, ale zdecydowanie bardziej przypominający prawdziwe stworzenie, niż papierowy twór. Jackie po raz kolejny się zmieszała. Zdawała sobie sprawę, że starsi uczniowie mają znacznie większe umiejętności od niej. Ale część z nich chyba po prostu się popisywała. Mieli szczęście, że Aaron był ugodowym i sympatycznym gościem. Z drugiej strony - lekcja DA była najodpowiedniejszym miejscem, aby puścić wodze fantazji i wykazać się dodatkową kreatywnością, więc co mogło pójść nie tak?
Śmiałość w przypadku Aarona była czymś kompletnie normalnym; obracał się wokół niej, otaczał znaną aurą, która to przyciągała wiele osób poprzez otwartość oraz szczerość. O'Connor potrafił być jednak jeszcze dodatkowo aktorem; to było u niego całkowicie normalne, choć teraz na razie robił tylko i wyłącznie dobre wrażenie bez chowania się za maską konieczności wśród uczniów. Nie miał do tego powodu - poza tym czuł się wyjątkowo dobrze w towarzystwie mniej lub bardziej znanych mordek. Nie bez przyczyny dlatego uśmiechnął się szczerzej, podnosząc kąciki ust do góry w zaintrygowaniu, kiedy to wrócił wzrokiem do pana Clarke - gdyż w przeciwieństwie do reszty nie tylko stawiał na postawienie pierwszego kroku, ale także zwyczajną rozmowę. A nie wyglądała ona tak jak między dwoma różnymi warstwami struktur Hogwartu - niczym na równi, albowiem Aaron nie słynął jakoś z zaniżania poziomu gruntu, na którym stali właśnie Ci bardziej śmiali studenci. Oczywiście - zachowywał wszelkie formalności, aczkolwiek czasami o nich kompletnie zapominał, oddając się w eter kolejnych wypowiedzi tak gładko, że aż sam się tego mógł nie spodziewać. - Czemu na to wcześniej nie wpadłem... - zamyślił się przez chwilę, tym samym uważając słowa Ezry za wyjątkowo pomocne. No tak, jakoś nigdy wcześniej nauczyciel działalności artystycznej nie odczuwał potrzeby skorzystania z tak typowego sposobu na dodanie sobie paru centymetrów. Wielkoludem jednak nie chciał być, poza tym czuł się zaskakująco dobrze ze swoją wielkością, tudzież machnął na to metaforycznie ręką, odstępując od gładzenia podbródka palcami, jakoby przez chwilę się nad tym poważniej zastanawiając. Na ostatnie słowa ze strony Krukonka kiwnął głową i się uśmiechnął, nie komentując w żaden sposób tych słów. Co jak co, ale miał 40 lat i jakoś stary niby nie był, aczkolwiek powoli wchodził w ten kryzys wieku średniego, gdzie wiele głupstw mógł sobie narobić. Tu się uderzyć, tu popełnić jakąś zbrodnię miłosną, tu się potknąć, tu sobie coś złamać, tu spróbować nowych, wcześniej niewypróbowanych rzeczy. Wszystko wydawało się być wówczas jedną, wielką niewiadomą - niewiadomą sięgającą do zakątków umysłu oraz pomysłów, o którym nawet Indianom się nie śniło. Owszem, Aaron zdawał sobie sprawę z tego, że to jest wyjątkowo gnuśny czar, który nie zawsze znajdzie zastosowanie. Nie oznacza to, że nie mają go znać - bo właśnie drobne kroki oraz podstawy służyły mu do sprawdzenia umiejętności uczniów oraz faktycznego przetestowania ich pod tym kątem. Zakłócenia jednak dawały o sobie znać - w związku z tym nie ryzykował żadnych poważniejszych tematów, a muzyk uznał osobiście, że wkuwanie paru rzeczy o jakichś ważniejszych osobowościach jest nudne i wolał to zadawać na zadanie domowe niźli omawiać na lekcjach. W pewnym stopniu, kiedy to przechodził między uczniami i nie zdołał wychwycić słów należących do Clarke'a, choć ewidentnie coś usłyszał, zdołał zauważyć dość ciekawy związek czaru transmutacyjnego z działalnością artystyczną. To zapaliło mu lampkę w głowie - czyżby mógł w pewnym stopniu wykorzystać Bergmanna do przeprowadzenia wielkiej, wspólnej lekcji z tych obydwóch dziedzin? Rudobrody zdawał się być wyjątkowo otwarty na sztukę - być może zdołają coś razem ugrać? Z tych rozmyśleń wyciągnęła go jednak Isabelle, której musiał najwidoczniej poinstruować, co poszło nie tak. Co prawda Aaron się przed tym wstrzymywał, lecz najchętniej przewróciłby ciemnoniebieskimi oczami, kiedy to kolejne zakłócenia dawały o sobie znać. A może to brak skupienia ze strony Ślizgonki? - Jeszcze raz. - wypowiedział, używając Accio w stronę przyborów; zaklęcie na szczęście poskutkowało. Załatwił jedno dla siebie, drugie dla Isabelle. Spojrzawszy na jej kartkę, powiedział do siebie po cichu nazwę magicznego stworzenia, które wylosowała. Elf. O dziwo wyjątkowo często się pojawił - a może zwyczajnie myśli wędrowały po tym, co zdołał osiągnąć uczeń przy pomocy Priopari? - Odpowiedni ruch nadgarstkiem. - zademonstrował, aby dziewczyna mogła przyswoić poruszenie kończyną oraz tym samym zapamiętać lepiej to, co należy wykonać. Drugi czynnik to wyobraźnia - bez niej nie uda się rzucić prawidłowo zaklęcia. - Skup swoje myśli wokół procesu tworzenia origami. - powiedziawszy, spojrzał na nią przez chwilę, instruując ją prawidłowo w tym zakresie. Zbyt długo to jednak nie trwało - kiedy wykonał odpowiedni ruch nadgarstka i tym samym wypowiedział zaklęcie. - Condere Elf. - udało się - tym samym, Isabelle.
Isabelle: Rzucasz jedną kością. Nieparzysta - udaje Ci się za pierwszym razem! Parzysta - co prawda na początku kartka się dziwnie zgina, aczkolwiek ostatecznie udaje Ci się osiągnąć ten cel. Jeżeli ktoś chce, może powtórzyć to zaklęcie, ale nie trzeba!
Powrócił na środek sali, by tym samym, kiedy wszystkim udało się osiągnąć cel, wracając tym samym z dwoma różnymi origami. Dirikrak oraz elf znajdowały się na jego stoliku, jakby oczekując na kolejne rozkazy, kolejne sugestie, kolejne słowa, kolejne poruszenie warg w celu sprawienia jeszcze większej magii. - Zdołałem usłyszeć, ale nie wiem, kto dokładnie to powiedział - rozpoczął, kierując spojrzenie na uczniów, chociaż naprawdę nie wiedział, kto zdołał odgadnąć następne zaklęcie; był niemniej jednak dość pozytywnie zaskoczony. Na tyle, że charakterystyczny uśmiech nie znikał z jego lica - ale tak! Drugim zaklęciem jest Di Siki. Ktoś wie, do czego ono służy? - położył dłoń oraz przejechał nią po zakurzonym blacie - czy naprawdę tutaj musiał panować taki nieporządek? Nie wiedział, choć miał nadzieję na to, że nie będzie zmuszony do załatwienia czystości w tymże miejscu; jakby nie było, łamali kilka przepisów BHP. Chwyciwszy drewniany patyczek w dłoń, postanowił zaprezentować zaklęcie, aczkolwiek poczekał na odpowiedź ze strony uczniów, by następnie każdemu, kto zdołał prawidłowo opowiedzieć o tym zaklęciu, wpisać dodatkowe punkty. Dopiero po tym przeszedł do sedna sprawy. - Pozwala ono na ożywienie stworzonego przez kogoś origami, którym można kierować różdżką. Odpowiedni ruch nadgarstka - zademonstrował, by uczniowie mogli się przyjrzeć, by popełnić mniej błędów - oraz inkantacja są gwarancją sukcesu. Nie należy jednak się rozpraszać podczas kierowania nad origami, gdyż mogą wyjść z tego różne mniej lub bardziej nieprzyjemne sytuacje. - dodał, tym samym prezentując działanie zaklęcia na elfie, ze względu na to, że był bardziej zjawiskowy pod tym względem. - Di Siki. - na szczęście się udało, zaś pobudzone do działania stworzenie poczęło się poruszać; trzepotać skrzydełkami oraz latać zgodnie z kierunkiem różdżki. - Aby zakończyć, wystarczy rzucić Finite. - zastosował jednocześnie podczas wypowiedzi tych słów. - Powodzenia!
Accio: 2 Condere: 4 Di Siki: 2 Finite: 3 → 1 → 4
Etap II
Zaklęcie Di Siki
Rzuć kostką, by dowiedzieć się, jak poszło Ci użycie zaklęcia Di Siki. Każde 10 8 (dostosowuję) punktów z Działalności Artystycznej upoważnia Cię do jednego przerzutu.
1 oczko - Magiczne stworzenie nie sprawia żadnych trudności - z łatwością nim kierujesz, mimo prawidłowego zastosowania zaklęcia dopiero za trzecim razem. Możesz nim zaczepić kolegę, a jeżeli posiada ono skrzydła - zmusić je do lotu, zgodnie z ruchami różdżki. Gratulacje!
2 oczka - Origami chyba nie jest zbyt chętne do pracy i żyje własnym życiem, ale ewidentnie ciekawi Cię to, co potrafi zrobić. Już miałeś zamiar zakończyć działanie zaklęcia za pomocą Finite, kiedy to mały przyjaciel przyniósł Ci w jakiś nieokreślony bliżej sposób dziesięć galeonów! A może jednak przypadłeś mu do gustu? Odnotuj zysk w odpowiednim temacie.
3 oczka - Zwierzę nie jest najwidoczniej zadowolone; zaczyna Cię gryźć oraz drapać (zależnie od magicznego stworzenia, które Ci się trafiło) za wszelką cenę, jakoby coś Tobie mu się nie spodobało. Kończysz z zacięciami na dłoni; jeżeli masz pięć punktów z Magii Leczniczej, możesz sam się uzdrowić. W przeciwnym razie poproś o pomoc kolegę (który NIE MUSI spełniać tego progu) albo nauczyciela.
4 oczka - Zaklęcie udaje Ci się dopiero za czwartym razem; najwidoczniej anomalie nie zadziałały na Twoją korzyść. Nie zmienia to faktu, że w pewnym momencie dostrzegłeś przedmiot zapakowany w nieznany dla Ciebie woreczek. Z zaciekawieniem spoglądasz do środka... Rzuć kostką! Nieparzysta - wyciągnąłeś nieznany przedmiot, tym samym trzymając nieużywane, praktycznie nowe magiczne soczewki. Zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie. Parzysta - nie mija sekunda, kiedy to zostajesz zaatakowany przez łajnobombę, stając się tym samym ofiarą niezbyt przyjemnego żartu. Lepiej pozbądź się nieprzyjemnego zapachu! (Użyj Chłoszczyść - obowiązują standardowe kostki na zakłócenia.)
5 oczek - Czar działa po prostu normalnie. Nie spotykają Cię żadne przykrości związane z jego prawidłowym użyciem, w związku z czym możesz zająć się czymś innym; rozmową z kolegą bądź koleżanką, ewentualną pomocą. Pamiętaj tylko, że wszystko z umiarem!
6 oczek - Twój zwierzak zamiast się poruszać, w pewnym momencie kilkusekundowego działania czaru rozpada się na drobne kawałki, jakby zaklęcie, które użyłeś, wcale nie było Di Siki. Rzuć kostką! Parzysta - udało Ci się poprawnie zastosować Reparo, zaś następne ćwiczenie wychodzi wręcz perfekcyjnie. Nieparzysta - nie udaje Ci się w żaden sposób poskładać papieru do kupy... Poproś o pomoc kolegę albo nauczyciela.
Zakłócanie przebiegu zajęć
Opcjonalne. Nie jesteś zainteresowany lekcją? No cóż, możesz uprzykrzyć życie Aaronowi albo zwyczajnie zakłócić przebieg zajęć. Rzuć tym samym kostką! Uwaga: do tego typu rzeczy należą: ignorowanie słów nauczyciela, rozrabianie, przeszkadzanie innym na lekcji, jedzenie na lekcji, zajmowanie się innymi rzeczami, rozmawianie zbyt głośno o rzeczach niezwiązanych z DA itd.
Nieparzysta - udaje Ci się bez problemów zrobić jakiegoś psikusa lub zwyczajnie nie uważać. Twój wybryk nie zostaje zauważony przez O'Connora.
Parzysta - zostałeś przyłapany, zaś nauczyciel zwrócił Ci stosowną uwagę. Jeżeli jeszcze raz przeszkodzisz, będziesz musiał wyjść z sali; jeżeli zaś ponownie zostałeś zauważony, zostajesz wyproszony (w zależności od przewinienia) z sali oraz obarczony minusowymi punktami wraz z szlabanem.
Do 19.11.2018
Ostatnio zmieniony przez Aaron O'Connor dnia Pią 16 Lis 2018 - 23:11, w całości zmieniany 2 razy
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
To było żałosne. Biedna Gryfonka, przegadana przez gościa, który zabierał głos jedynie na zajęciach związanych z artystyczną twórczością. Serio dostała za to punkty? Kurwa, może i ja spróbuje od czasu do czasu udać, że chciałem odpowiedzieć na jakieś pytanie? Skoro ta taktyka działa na podstarzałych muzyków, może poskutkuje również w przypadku Bennett i reszty? Zanotowałem sobie w głowie, aby to sprawdzić. Komentarz Aarona był naprawdę zbędny i mężczyzna musiał dostrzec to w tym samym momencie, w którym i ja to pojąłem. A chociaż z moich ust nie wydostało się ni jedno słowo, oczy mówiły aż nazbyt wiele. Pojawiła się w nich niechęć, tak dla mnie typowa w odniesieniu do nauczycieli eliksirów i innych przedmiotów, jakie od zawsze jawiły mi się jako niepotrzebne zapychacze czasu w roku szkolnym. Nigdy nie patrzyłem w ten sposób na kogoś, kto był artystą. Może jedynie na Lilah i Fire, jakim określenie "artysta" pasowałoby jedynie wówczas, gdyby historia wymazała prawdziwych twórców. Uznawszy, że moje dzieło jest niestosowne, O'Connor zwyczajnie mnie uraził. Do tej pory nie sądziłem, że to w ogóle możliwe. Prychnąłem, zupełnie tracąc zainteresowanie belfrem i skupiając się na dopracowywaniu detali mojego origami. Mozolna praca różdżką mogła się źle skończyć, lecz do czasu kontynuowania zajęć udało mi się nawet niczego nie podpalić. - Ożywia origami - ponownie odpowiedziałem, nim ktokolwiek zdążył zabrać głos, lecz tym razem wcale nie wydawałem się być zaskoczony. Działałem z premedytacją. Tylko po to, aby po sekundzie czy dwóch, ze skutkiem zaczarować swoją papierową dziewczynę. Zaczęła tańczyć, obracając się wokół własnej osi na ławce, jeszcze zanim nauczyciel dokończył wypowiedź. A kiedy już to nastąpiło, mogłem przyjrzeć się pracy pozostałym, bo nie zamierzałem zostać drugi raz poddany ocenie "Aaronowego dobrego smaku" ze względu na jedną puchońską gówniarę siedzącą wśród dorosłych. - Jak leci? - Zagadnąłem po prostu @Isabelle L. Cortez, jaka wcześniej uśmiechnęła się do mnie. Przyjrzałem się jej elfowi, ciekaw cóż takiego zacznie robić po udanym zaklęciu Ślizgonki.
Kostki: progu na przerzuty ostatecznie nie dostosowano, ale przerzucałam w granicach początkowego i zadowalam się 5 (kolejno: 6, 5 -> 3 -> 6 -> 5)