Te pomieszczenie stworzone jest dla muzyki. Na ściany nałożone jest zaklęcie wyciszające, a w środku znajdzie się mnóstwo instrumentów - od małego srebrnego trójkąta po stary, ale nastrojony fortepian. To tutaj zazwyczaj organizowane są zajęcia z Działalności Artystycznej, jeśli tematyką jest właśnie muzyka. Raj dla każdego uzdolnionego muzycznie czarodzieja.
Milczała przez chwilę. W pewnym momencie po prostu się zarumieniła i jak najciszej umiała, wypowiedziała słowo: -Romanse...- Po czym dodała jeszcze- Głownie z fantastyką- Odwróciła twarz. No tak, straszna Connie Tenebres, która to nie potrzebuje mieć nikogo bliskiego nagle pisze historie miłosne. Może dlatego, że w głębi duszy doskwierała jej samotność, chociaż nigdy by się do tego nie przyznała.
- Oh... - spojrzał, nieco zdziwiony... i to nie dlatego, że Connie pisze romanse, ale że tak trudno było jej to powiedzieć. - Pozwolisz mi coś przeczytać? - spytał ostrożnie. Wolał się upewnić, i nie naciskać...
-Tobie? Ty takie coś czytasz?- Spytała zdziwiona. Nie wyśmiał jej i zdecydowanie to doceniła. Raczej wszyscy patrzeli by na nią spod byka, kiedy tylko spróbowałaby o tym powiedzieć. Sama własciwie nie czytała takich rzeczy, nie podobały jej się określenia uczuć innych osób. A sama mogła dokłądnie opisać wszystko. W końcu była sama, a pojawiał się ktoś raz na jakiś czas. Najpierw Wilie na dłużej, potem Jaydon na jedną noc...
- Jasne, czemu nie! - powiedział od razu, uśmiechając się szczerze. Może nie gustował aż tak bardzo w romansach, chociaż sam lubił uprawiać ten "sport", to poczytać coś, co napisała Connie może być miło... Poza tym, cieszył się, że ufa mu na tyle, żeby rozmawiać na takie tematy...
-Myślałam, że takiej dawki "emocji"- Przy słowie emocji pokazała rękami cudzysłów i westchnęła- Potrzebóją tylko ci, bez szczęścia w miłości. Przecież on mógł mieć każdą, to też naprawdę się zdziwiła, kiedy uznał, że chce to przeczytać. Przygryzła lekko wargę, nie spoglądając na niego przez cały czas. A nóż widelec poczuje się jeszcze bardziej zakłopotana?
- A co, wyglądam na takiego, który ma szczęście w tej kwestii? - spytał, śmiejąc się cicho... Namida nie uważał się za specjalnie jakiegoś przystojnego czy obleganego przez dziewczyny... to raczej on zawsze wychodził z inicjatywą, aż jakąś zdobył. Rzadziej zdarzało się, że to on był podrywany, chociaż jako osoba skrajnie narcystyczna nie pogardziłby czymś takim...
-No, jak się ma codziennie nową...aa.. miłosć? To chyba się musi mieć szczeście- Powiedziała pewnie, chociaż wiedziała, że to pewnie dla niego nie jest nic nadzwyczajnego. Sama do teraz przeżywała chłopaka na jedną noc, którego na dodatek teraz widywała, gdyż była nauczycielem w Hogwarcie, to pewnie nie potrafiłaby robić takich rzeczy stale i na trzeźwo.
- Czy ja wiem, czy to można nazwać szczęściem... - mruknął... Jasne, zawsze podobało mu się jego życie, latanie z kwiatka na kwiatek, jedno nocne przygody i tak dalej,... Ale jak tak dłużej o tym myślał, to fajnie by było mieć kogoś na stałe. - Może tak, ale bardzo krótkotrwałe... - dodał, bardzo poważnie... - Mam swoje powody jednak, żeby chociaż tym się cieszyć.
-Fajnie byś wyglądał, przytulony dzień w dzień do tej samej osoby. Namida, wielki podrywacz obu płci nagle znajduje tą jedną, z która wytrzymuje dłużej niż miesiąc. Ale by były plotki- Powiedziała cicho, po czym w swoim niedawno nabytym nawyku, zaczęła się bawić włosami. Chociaż jakoś dziwnie robiła to tylko w jego obecności. -A właśnie. Ile trwał twój najdłuższy związek?
/zaczełam tez we wspólnym. Heh dwa miejsca na raz xD opuszczamy to?/
- Dwa miesiące. - powiedział, ignorując wcześniejszą wypowiedź... On jakoś tego nie widział... - Ale w końcu dziewczynie zaczęło przeszkadzać, że nie jest jedyna, i musieliśmy się rozstać. - powiedział, choć nie do końca zgodnie z prawdą... dziewczyna go rzuciła, co trochę go ubodło i nie lubił tego wspominać. - Ale póki co, niespieszno mi do związku. Póki mogę, chcę się wyszaleć. - dodał. Dobrze wiedział jaki los go czeka po skończeniu Hogwartu - ojciec znajdzie mu żonę, spłodzi syna i w mniemaniu innych ludzi będzie szczęśliwy... ale on dobrze wiedział, że tak wcale nie będzie... - Moja przyszłość została już zaplanowana, więc staram się brać z teraźniejszości ile się da.
* No, wypadałoby xP Może przeniesiemy ich po prostu na lekcje Historii Magii, a później sie po prostu rozstaną?*
-Znam ją? -Spytała nie do konca myśląć o tym, czy przywoła jakieś jego bolesne wspomnienia. W koncu niewiedziała, że to akurat ona go zostawiła. -Rozumiem- Powiedziała z lekkim uśmiechem podejrzewając, jak wyglądac będzie jego przyszłość- Moja własciwie też. Albo stara panna z mnóstwem kotów- Taka przyszłość wróżyła jej rodzian i znajomi. -Albo mąż... trójka dzieci, a tym dwie dziewczynki, siedzenie w fotelu i rozwiązywanie krzyżówek- Tak. To zdecydowanie było najpiękniejsze co mogło jej się przydarzyć. -Chodz na lekcje- Wstała. Za jakiś czas miało być HM, a ona zdecydowanie nie chciała się spóźnić.
Nami z lekkim uśmiechem na ustach słuchał planu na przyszłość Connie... cudem tylko nie wyrwało mu się "uroocze!" ... Spojrzał na zegar pod ścianą... no tak, czas na lekcje... Odstawił gitarę na miejsce i wrócił do Connie - No to chodźmy. - powiedział, nadal się uśmiechając. Wyszli z klasy.
Dym rozsnuł się ponad podłogą, wyłaniając się nagle z kamiennej ściany. Dym oplótł samego siebie, skłębiając się w kształt wiotkich ramion. Ingrith Fayre Nyx pojawiła się w pokoju pełnym instrumentów, z melancholią zauważając tu brak kogokolwiek. Włosy, niegdyś barwy czekolady, dziś ciemnoszare ze względu na jej półprzezroczystość, upięte były w finezyjną, misternie plecioną fryzurę; ciało, podrujnowane ostatnimi tygodniami życia - nieco wychudłe, zbyt rachityczne, odziane było w przepiękną suknię z lat czterdziestych. Nabyła ją za fortunę tak wielką, że dawniejsi jej znajomi mogliby kupić za to niewielkie mieszkanie. Skrzyła się srebrem, jak przesnuwały się przez nią niteczki chaotycznej energii. Czekoladowe oczy wpadały teraz w pustą czerń. Rozejrzała się po pustym pomieszczeniu, w jednym z okien dostrzegając swoje odbicie. Kąciki ust uniosły się na chwilę w kokieteryjnym uśmiechu, mleczna twarz osiemnastolatki rozjaśniła się samozachwytem. - Ach, Ingrith Fayre - rzekła sama do siebie, głosem cichym, perlistym, melodyjnym. Echo słów rozniosło się echem po pokoju.
Sznurówki plątały się jej pod nogami, gdy przemierzała Zamek w poszukiwaniu spokojnego miejsca. Bo właściwie gdzie miała się udać? W kuchni przeszkadzałby jej zgiełk panujący pośród skrzatów, ich pytania o to, co by sobie zażyczyła. Sowiarnia była względnie dobra, gdyby nie to, że nie pachniało tam zbyt pięknie i gdyby siedziała tam zbyt długo, jej bluza mogłaby jeszcze nasiąknąć zapachem ptasich odchodów. Wieża Astronomiczna w ostatnim czasie stała się miejscem niemniej popularnym od błoni, więc też raczej się nie nadawała. Więc gdzie iść? Pokój wspólny, dormitorium, łazienka? Czy Pokój Życzeń, Salon Wspólny albo dziedziniec? Krążyła z tym dylematem po Zamku, chcąc jak najszybciej oddać się swojej ulubionej czynności. I w końcu przypomniała sobie mały pokoik, w którym kiedyś miała okazję przez moment być. Wątpiła, by cieszył się dużą popularnością, skoro ona sama ledwo pamiętała o jego istnieniu. Wspięła się więc szybko po schodach i w mgnieniu oka odszukała właściwe drzwi. Otworzyła je powoli i weszła do środka, jednocześnie zamykając je za sobą dokładnie. Wymacała kanciasty, twardy przedmiot tkwiący pod jej bluzą. Odwróciła się, już mając go wyjmować, gdy zobaczyła mglistą postać. - No masz - powiedziała z rezygnacją, patrząc na ducha wyzywająco. - Gdziekolwiek się nie pójdzie, i tak coś ci wypełznie i przeszkadza.
Zatliło się w niej miłe oczekiwanie na kogoś, kto będzie mógł być jej towarzyszem przez jakiś czas, może nawet zdarzyłaby się osoba z talentem do gry na pianinie? Ingrith Fayre miała dziś ochotę, by śpiewać jedynie przy czystych dźwiękach fortepianu. Mleczna twarz zachmurzyła się jednak, gdy spostrzegła źródło dźwięku miękkich kroków, czyli... - Melanie Thomason! - prychnęła cicho, krzyżując ręce na piersiach. Gdy zdarzyło jej się dotknąć samą siebie poprzez podobne gesty, nie odczuwała lodowatego dreszczu. To było przyjemne, elektryzujące łaskotanie pełne ciepła. Spojrzała na dziewczynę z wyższością, co nie było trudne ze względu na bezwolne unoszenie się kilka cali nad ziemią. Nie przepadały za sobą; Melanie była jedną z niewielu osób, które przyprawiały ją o ból głowy. Urojony, oczywiście, Ingrith Fayre nie odczuwała bólu już od dziesiątek lat. - Wyjątkowo trafnie się opisałaś, droga Melanie! - odparła kąśliwie.
Co tu robić w taki pochmurny, deszczowy dzień? Chris snuł się po szkole bez celu, usiłując znaleźć dla siebie miejsce. Nie znalazł jeszcze żadnych przyjaciół w Hogwarcie, a każda osoba, którą spotyka jest zajęta konwersacją z kimś innym, a nie zwykł wtrącać się i przeszkadzać. Dotarłszy na 5 piętro doszedł pod drzwi pokoju muzycznego i uświadomił sobie jak dawno nie grał. Muzyka była nieodzowną częścią jego życia, którą to niestety ostatnio zaniedbał, mając na głowie ważniejsze sprawy. Jednak lepiej późno niż wcale. Wszedł do sali i bez zastanowienia, nie zwracając uwagi na obecnych, pomaszerował do pięknego czarnego fortepianu pod oknem. Usiadł, rozgrzał dłonie, przywołał w myślach znane mu na pamięć utwory i zaczął grać. Odcięty od świata zatapiał się w każdy dźwięk uchodzący z pod palców, niby część jego samego. Melancholia unosząca się w powietrzu tego dnia jedynie sprzyjała grze, nie mógł się oderwać, mógłby siedzieć w tym pokoju i grać godzinami, nie koniecznie na pianinie, może udałoby mu się odkryć talent do gry na innym instrumencie? Tymczasem obiecał komuś pomoc w szukaniu książek w bibliotece i musiał wrócić do codzienności. Wychodząc ujrzał jedynie kątem oka dwie postacie, rozmawiające ze sobą, już chciał podejść ale niestety musiał się spieszyć. -Muszę częściej tu zaglądać.- pomyślał jeszcze po czym opuścił pokój muzyczny i udal sie do biblioteki.
W niemożliwie flegmatycznym tempie Frances przemierzała szkolne korytarze. Nigdzie się jej nie śpieszyło, a i nie planowała owego dnia nic specjalnego. Miała zupełnie wolny dzień i brak specjalnych planów na jego spędzenie. Z paczką Pieguskowych Kociołków w ręku, doszła na jedno z niższych pięter. Z racji, iż wyglądały niemalże tak samo, a nie liczyła ile już minęła, początkowo nawet nie wiedziała na jakim się znajduje. Chcąc nabrać większego rozeznania, rozglądała się po drzwiach. Ku jej zaskoczeniu dotarła pod te z wyjątkowo charakterystyczną tabliczką. Przekroczyła zaraz próg i o to znalazła się w pokoju muzycznym. Rozejrzała się dookoła dostrzegając wszelakie instrumenty. Postanowiła więc, że poszuka jakiegoś interesującego. Nie umiała właściwie grać, kiedyś tylko brat nieco ją uczył grać na gitarze basowej. Przechodząc po pokoju, do kieszeni jednocześnie chowała paczkę swoich ciastek, oczywiście wcześniej jeszcze jedno sobie wzięła. Nie zwracając tak uwagi na to co mija, zajęta zamykaniem paczki, potknęła się o jakiś instrument. W całym pokoju narobiła paskudnego hałasu. Pierwsze co zrobiła to zatrzymała się, głośno przeklęła i skrzywiła się, czując fantastyczny ból w nodze. Powoli się odwróciła chcąc zobaczyć, który z instrumentów postanowił wyskoczyć na jej drodze. Jak się okazało, przewróciła jakaś dziwną, wysoką, srebrną tubę. Nie do końca pewna co to za instrument, zabrała się za podnoszenie go z ziemi, aby ponownie ustawić go na swoim miejscu, pod ścianą. Przez chwilę jeszcze jednak stała przy nim zastanawiając się, kto na tym gra. Parę razy uderzyła palcami o tubę, zastanawiając się, jak właściwie na tym się gra i jaki może mieć dźwięk. Taki jakiś frapujący instrument.
- Oczywiście, droga pani - rzekł wytwornie, odchodząc od stołu, prowadząc Gabrielle za rękę. - Do widzenia, zgromadzeni! - rzucił jeszcze do obecnych w kuchni. - Żywię nadzieję, iż spotkamy się rychło! - mówiąc to opuścił kuchnię z poważną miną. Na schodach stawiał stopy elegancko, niczym król, skupiając się równocześnie na przemiłej pogawędce z Krukonką. Oczywiście utrzymanej w dawnych klimatach. Nie będą rozmawiać o gitarach elektrycznych w nieodpowiednim wieku! W końcu doszli na odpowiednie piętro, gdzie Jared otworzył drzwi, zaglądając dyskretnie do pomieszczenia. Było pusto, super, nikt nie usłyszy jego braku talentu do tuby! Chociaż miał tu też dużo innych, ciekawych instrumentów do wyboru. Zaiste, wypróbuje wszystkie, o ile nie zabraknie mu powietrza w płucach. - I żeśmy doszli do celu wędrówki - oznajmił, przepuszczając ciemnowłosą w drzwiach.
Och, wspinaczka z kuchni, z podziemi na piąte piętro, zazwyczaj nic trudnego. Jednak dziś okazała się być męczącą i Gabrielle była lekko zdyszana, mimo wszystko. Gdy tylko weszła do pomieszczenia, przystanęła na chwilę, aby uspokoić rytm serca, a przy tym rozejrzała się po pomieszczeniu. Tyle tu było instrumentów! Gitary, fortepian, klarnet, obój, fagot, flet proste i poprzeczne. A to nie było wszystko. A ona na żadnym nie umiała grać. Jaka szkoda! - Tak, panie Shewmare, żeśmy doszli - odparła - a oto i tuba - oznajmiła, pokazując spory instrument oparty o ścianę.
Łał. Nie spodziewał się, że będzie taka duża. Zdusił śmiech, wydając dziwny odgłos, przypominający prychnięcie. Podszedł do instrumentu i przejechał po nim palcem, zbierając trochę kurzu. Oczywiście z uśmiechem, nie mogąc się powstrzymać. Po chwili jednak nerwy zupełnie puściły i roześmiał się głośno. - Okej, tuba - odrzekł, próbując naśladować dźwięk owego instrumentu. Chwycił kawał metalu i podniósł go. Po pierwszym dmuchnięciu nie wydobył się żaden dźwięk. Spojrzał karcąco na instrument, chcąc udzielić mu w ten sposób reprymendy. No, czemu nie brzmiał? Zrobił fochniętą minę i spróbował jeszcze kilka razy. Po pewnym czasie (i czterech wybuchach śmiechu) udało się! Sam był zaskoczony swoimi możliwościami.
Usiadła na wygodnej, jak się okazało, sofie. Założyła nogę na nogę i uważnie obserwowała poczynania chłopaka. Próbowała być poważna, jednak nie mogła powstrzymać się od śmiechu, widząc śmieszność tych wszystkich działań. Zresztą czemu miałaby się nie śmiać, skoro robił to także Jared? Odpowiedź była oczywista. Zatkała sobie machnalnie uszy, gdy tylko rozległy się dźwięki tuby. Jednak zaraz je odetkała. - No brawo - pochwaliła Krukona.
Wyszczerzył się momentalnie do Gabrielle, za chwilę wracając do niezbyt udanych prób. Odstępy między dźwiękami były spore, ale nie przejął się tym za bardzo. - Ha, mistrzostwo! - skomentował swoją grę, kiedy udało mu się wydobyć z tuby trzy dźwięki bez większych problemów. O ile można to było tak nazwać, bo dąć w instrument było trochę ciężko. W końcu odstawił go w pierwsze lepsze miejsce i chwycił flet. Podszedł do sofy, na której siedziała dziewczyna, siadając obok niej. - Teraz ty! - oznajmił, nie chcąc słyszeć sprzeciwu. On już z siebie idiotę zrobił, teraz czas na Krukonkę. Podał jej flet, robiąc niewinną minkę.
Skinęła tylko głową, słysząc słowa o rzekomym mistrzostwie. Już nie przeszkadzały jej dźwięki tuby, których to nie było wcale aż tak dużo. Wzięła flet z jego dłoni i wstała z sofy. Flet był zwykły i dla Gab nie sprawiał aż takich trudności. Bo trzeba było nadmienić, że kiedyś uczyła się trochę grać na tymże instrumencie i umiała niegdyś grać kilka prostych melodii. Niewiele. Przyłożyła ustnik do ust i zagrała najprostszą melodię świata, czyli po prostu gamę C-dur. W jedną stronę i drugą. - Hah! - wymsknęło jej się, gdy odciągnęła flet od ust.
Najpierw planował się obrazić, bo przecież on tu robi z siebie kompletnego idiotę, a Gab w zamian postanawia ślicznie zagrać gamę C-dur. Gdyby wiedział, że tak potrafi, wręczyłby jej inny instrument! Uśmiechnął się jednak do Krukonki, po czym zaklaskał, uchylając głowę z uznaniem. - Ach, jakiż talent mamy w szkole! - krzyknął, szukając sobie nowego instrumentu. Przeszedł naokoło całe pomieszczenie, nawet kilka razy, aż w końcu spojrzenie zatrzymało się na omijanym wcześniej... - Banjo! - wyszczerzył się do siebie, bo Gabrielle była gdzieś za jego plecami. - No, w sam raz dla takiego mistrza, jak ja! - dodał, chwytając zabawny instrument i odwracając się z powrotem w stronę dziewczyny. Myślał też nad harfą, ale ta wydała mu się zbyt zniewieściała. Jakoś tak banjo było bardziej przekonujące. Tak więc zaczął szarpać struny, tworząc niezgraną melodię. Jednak po pewnym czasie zagrał coś, co miało jakąś określoną myśl przewodnią i nie karało uszu. Okazało się, że melodia była wesoła! Ha!
- Dziękuję - odparła, również się kłaniając. Teatr trwa! Obserwowała Krukona wędrującego po sali w poszukiwaniu odpowiedniego instrumentu. Jego okrzyki radości i te przechwałki, które nie były wyrazem zarozumialstwa, a jedynie żarcikami, rozśmieszały dziewczynę. Jednak teatr trwał! Dlatego też próbowała być poważną. I nawet dobrze jej się udało. Przybrała myślicielską pozę i przyglądała się wyczynom Jareda.
Haaaa! Wpadł na genialny pomysł. Oczywiście teatr trwał, ale ostatnio odkrył, że bardzo lubi popisywać się przed Gabrielle. Jak mogła być tak poważna? Och nie! To niedopuszczalne! Trzeba coś zrobić. Nie może siedzieć w iście myślicielskiej pozie i niewzruszenie obserwować jego popisowej gry. No dobra, coś tam potrafił, banjo miało podobną budowę do gitary. Struny miało, no. Kontynuował swoją wesołą melodię, którą powoli zmienił na wolniejszą, choć i tak była zbyt szybka do piosenki, którą chciał wykonać. Teraz musiał się wyjątkowo starać, bo znał ją tak dobrze, że ciężko było zafałszować, ale spróbować trzeba! - No warning sign, no alibi! - zaczął, przekształcając zabawnie intonację. No, wyszło idealnie! Choć serce poważnego człowieka zdobyłby dopiero śpiewając normalnie i grając na fortepianie.