Ten ogród nie jest wielkich rozmiarów, ale za to mieści się w nim wiele rodzajów róż. Miejsce idealne dla romantycznych dusz i zakochanych par. Nikt nie wie kto się opiekuje tym miejscem jednak jest pewne, że robi to po mistrzowsku.
- Nie pani sprawa, panno Rodwick. Dalej nie rozumiem, czemu mnie zaczepiłaś. Jak chcesz z kimś pogadać to idź do przedszkola, zresztą może nauczyliby cię tam manier w stosunku do starszych. Ja rozmowę zakończyłem i jak tak chcesz to usłyszeć to powiem: do widzenia. Tylko niech się panna ze szczęścia nie posika, bo może się przeziębić.- miał jej dość. Skoro nie chciała u nic ciekawego powiedzieć, to nie chciał jej więcej widzieć. Była kompletnie bezużyteczna, a Blake dzielił ludzi na użytecznych i bezużytecznych. Tych drugich należy ignorować lub niszczyć.
I znowu ją obrażał. Nie powinna pozwalać tak się traktować, ale wiedziała, że właściwie niedużo może zrobić. Wyciągnęłaby różdżkę i zrobiła podobnie jak z bibliotekarką, ale miała wrażenie, że z nim nie byłoby tak łatwo. Pewnie przygotował się na to, że w Hogwarcie są tacy źli i niedobrzy ludzie, że w każdym momencie mogą go zaatakować. - Byłby pan idealnym kierownikiem grupy - mruknęła. Bell wcale nie była taka znowu nieużyteczna. Gdyby był dostatecznie miły może i by mu coś powiedziała, a tak... może sobie pomarzyć.
- Jeśli to wszystko, co miała panna do powiedzenia to dziękuję bardzo. Ostatnie zdanie bardzo mi pomogło. Wręcz rzuciło nowe światło na sprawy Hogwartu. Jestem wyjątkowo sobie wdzięczny, że poczekałem na to niesamowite wyznanie. Cóż za interesujący dzień, w którym dowiedziałem się, że ja, Casper Blake, według panny prefekt byłbym idealnym kierownikiem grupy. Po tym wyznaniu czuję się spełniony, panna zapewne też, więc chyba możemy się już oddalić? - czego ona od niego chciała? Sama przecież też nie może być zadowolona, skoro straciła tyle czasu, a teraz ciągnie tę rozmowę. Kobiety, szczególnie te młode i pyskate, są niemożliwe do zrozumienia. Blake najpierw był wyjątkowo miły, potem normalny (czyli dosyć odpychający), a niczego od niej się nie dowiedział. Zamiast móc wyjść z ogrodu i pójść na dobrą whisky to ta dalej się czepia. Dziwne i irytujące.
Na Merlina, ile on nawijał i to zupełnie bez sensu, bo Bell ani nie myślała go słuchać. Nie odpowiedziała nic, postanawiając po raz kolejny nie poniżać się do jego poziomu i poszła w stronę zamku, nie do końca jeszcze zdecydowana czy może nie zostać gdzieś na błonia i poszukać jakiegoś miłego towarzystwa. Po czymś takim zdecydowanie przyda jej się poprawa humoru.
Zapisał wszystko. Dosłownie wszystko słowo w słowo. Po chwili wstał i opuścił szkołę. Teraz Casper jest skończony. Na pewno mnie poprą. pomyślał sobie i deportował się do Londynu.
Upomnienie 3/5 - czwarty punkt regulaminu ogólnego
Nie był do końca z siebie zadowolony. Niczego nie uzyskał, zmarnował tylko czas. Do tego wciąż zadawał sobie pytanie, skąd Mortheus wiedział, gdzie, z kim i w jakim czasie będzie się spotykał. Wiedział jedno, musi dokładnie przeanalizować tę rozmowę, zrozumieć powody dlaczego Rodwick nic mu o Hogwarcie nie powiedziała. Korzystając z teleportacji, wrócił do swojego biura w Ministerstwie Magii.
Wszedłszy do Kwiecistego Ogrodu zarejestrował, że otumaniającą woń kwiatów chwilowo rozbił na części pierwsze ulatniający się zapach jabola. Casper wiedział, jak zaznaczyć teren. To instynkty zwierzęce, cholernie przydatne w życiu codziennym. Morpheus sam nie wiedział, dlaczego się tu pojawił. Miejsce było śliczne, cudowne, piękne pod niemal każdym względem, ale... właśnie to wszystko sprawiało, że czuł się tu dziwnie. Było zbyt słodko, chociaż kojąco na pewien sposób.
Wśród kwitnących pąków i unoszącej się słodkiej woni niejednemu mogłoby zakręcić się w głowie. Wirujące kolory rozpraszały i karały oczopląsem, a woń przyćmiewała wszystko inne. Tutaj Narciss mógł poczuć się niemal tak piękny, jak czuł się w rosyjskich pałacach. Choć oczywiście nic nie odejmowało mu uroku, nawet stare angielskie zamczysko, to przecież zawsze mógł dodać sobie uroczego, kwiecistego tła. Często więc tu przychodził, by napawać się widokiem niemal tak pięknym, jak tym, który dostrzegał w lustrze.
Zazwyczaj bywał tu sam, bo zapach dla wielu osób był zbyt mdlący. Tym razem jednak usłyszał, jak ktoś spaceruje nieopodal, najwyraźniej nie zauważając obecności Księcia. Co naturalnie samo w sobie było tak obelżywe, że aż niemożliwe do zaakceptowania. Takim osobom należy dokładnie przypominać, gdzież znajduje się ich miejsce! Takich oszczerstwa nie należy tolerować, w dodatku... Och. Ale może mógłby nazwać taką osobę jedynie niepoinformowaną, szczególnie, że ów osobnik cechuje się niezaprzeczalnie przystojną... osobowością.
Zagryzł wargę i po chwili wyszedł po cichu zza sporego krzaczka róż, podchodząc do nieznanego mężczyzny. Nie przypominał go sobie, aby widział go przy stole nauczycielskim. Ani tym bardziej przy stole uczniów. - Dzień dobry - zamruczał słodko, stojąc tuż za mężczyzną.
Odwrócił się, a na twarzy widniał dość uroczy grymas, który sugerował, że wkrótce Morpheusowi zbrzydną wszelkie kwiaty, choćby nawet najpiękniejsze; choćby i te cudowne narcyzy, które olśniewały zapachem, widokiem, a jedwabiste płatki dotykiem. Smakiem zapewne też, wszakże to był ideał, nie mający prawa do przywar. Zlustrował wzrokiem Ślizgona, który się przed nim pojawił, wyłonił spomiędzy kwiatów (jakby sam był jednym z nich, zaskakujące, prawda?). Przeraził się, do głębi. Może odrobinę. W błękicie błysnęło skrzętnie, chociaż nieudolnie ukryte rozbawienie. - Dobry wieczór - odparł, tonem trochę niepewnym w odpowiedzi na tę słodycz.
Ach, gdyby mógł, zachwyciłby się właśnie tym widokiem. Salvatore ostatnio nieco się Księciu znudził, a przecież nie mógłby wytrzymać, bez tak idealnego, męskiego obiektu wes1tchnień. Może wiec ten osobnik byłby pasującym zastępstwem? - Jak miło kogoś tu widzieć - posłał mu nieco zaczepny uśmiech, choć wciąż jego głos brzmiał jak oblepiony miodem.- Choć wyróżnia się tu pan niczym czarna róża na tle tych pastelowych odcieni...
Czarna róża, drogi Merlinie, spraw, błagam, bym nie wybuchnął śmiechem, bo nie chcę nosić znamion jego ciężkich butów na twarzy... Morpheus rzadko się zwracał do Merlina. Ta chwila zdawała się odpowiednią. Zatrząsł się od tłumionego śmiechu, chociaż w istocie zastanawiał się, czy chłopiec ma do niego jakąś sprawę. Zapewne propozycję przeszmuglowania czegoś. Alkoholu, papierosów? Ale odznaka prefekta rozwiała wątpliwości. - Błagam, tylko nie "pan" - mruknął, uspokoiwszy odruch ciała na zduszenie wybuchnięcia śmiechem. Za to uśmiech zaigrał na wargach i w końcu rozciągnął się w szerokie odsłonięcie zębów, które z dziwnych powodów nie pożółkły od nadmiaru nikotyny. - Tak piękne miejsce, a nie obfituje w gości? Pominął ostatnią część wypowiedzi jasnowłosego. Pomyślał, że w gruncie rzeczy to mogło być przesłyszenie albo halucynacja.
Przyglądał mu się uważnie, jak zwykle. by ocenić reakcję i naturalnie swoje szanse. Choć w tej chwili jedyny wniosek, który przychodził mu na myśl był obłędny wygląd mężczyzny. Zgrabnym ruchem, choć nieco kokieteryjnym, wsunął kosmyk jasnych włosów za ucho. - Jak mam się więc zwracać? - zapytał cicho, pozwalając wyobraźni, by już pokazała mu sceny, w ktorych mógłby grać główną rolę, tuż obok niego. Choć oczywiście musiałoby skończyć się tak, jak zawsze. Dramatycznie i rozpaczliwie, jak z desek teatru!
... wolał nie myśleć, że od długiego czasu zwyczajnie mu się nic nie udaje i najpewniej tym razem również tak będzie. Cóż, przecież wciąż jest Księciem!
- Morpheus - rzekł, skłaniając się głęboko. Stosował ten gest w stosunku do kobiet, zazwyczaj, ale tenże osobnik wydawał mu się przesycony pewną teatralnością gestów, podjął więc grę, wyzwanie, które wcale nie zostało rzucone. - Bóg Snów. Podniósł ciężki wzrok wypełniony skrzącym się iskrami błękitem, pełen powagi, rażący mistycyzmem i enigmą. - Tak więc, Morpheus ma dziś przyjemność zawrzeć znajomość z...? - Urwał, spoglądając na blondyna pytająco.
Jego twarz rozświetlił promienny uśmiech, gdy cudowny Morpheus w tak eleganckim geście mu się pokłonił. Ile osób przed nim tak robiło? Karygodnie newielu. Takie zachowanie więc mógł traktować jak na wagę złota. Jak za dotknięciem różdżki, poczuł się jeszcze pewniejszy siebie. Z gracja wyciągnał do niego dłoń tak, jak miał to w zwyczaju: wierzchem ku górze, niczym prawdziwa dama dworu. Cóż, Książę Dworu.
- Narciss Aleksiejewicz Aładin - przedstawił sie, nie mogąc powstrzymać zachwytu malującego się w jasnych oczach. - Wprost nie mogę uwierzyć swemu szczęściu, czarną różę nie spotyka się zbyt często, Morpheusie.
Narciss Aleksiejewicz Aładin. Brzmiało niecodziennie, egzotycznie, ciekawie. Teraz już nie powstrzymywał tłumionego śmiechu, ze spokojem zachował powagę, odnajdując się w grze, którą podjął. Rękawica rzucona, rękawica z najlepszej skóry zapewne, z arystokratycznego dworu. Narciss emanował jakąś niewyjaśnioną aurą. Sprawiał wrażenie człowieka, który jest tak dogłębnie przekonany o władzy, jaką sprawuje nad najdrobniejszymi aspektami życia, że faktycznie w pewien sposób ją dzierżył. Dlatego też Morpheus poczuł się odrobinę niepewnie w towarzystwie człowieka tak młodego, który mógłby rozkazać kwiatom pożryjcie go, a one posłusznie rozerwały by Morpha na strzępy, gdyby rozmowa okazała się nieciekawa. Nie wiedział, co zrobić w ten sposób wystawioną dłonią. Narciss, nie ulegało to wątpliwościom, był przedstawicielem płci męskiej, zatem ucałowanie nie-wchodziło-w-grę. Nawet kosztem pożarcia przez kwiaty. Uścisnął ją zatem. Uściskiem mocnym, ciepłą dłonią, palcami naznaczonymi fizyczną pracą. - Być może nie, ale wyjątkowość okazuje się bezużyteczna długofalowo. Typowość doceniamy wtedy, gdy tracimy coś niezwykłego, łatwiej znaleźć substytut, zastępstwo, czyż nie?
Z jawnym oburzeniem wydął wargi, szybkim ruchem wysuwajac dłoń z uścisku. Obrzucił mężczyznę zbolałym i pełnym wzburzenia spojrzeniem, choć postanowił nie mówić na ten temat nawet słowa. Z przykrością jednak stwierdził, że właśnie mydlana bańka pękła, a rycerz stojący przed nim nie był tak doskonały. Uniósł nieco głowę, jak gdyby urażona duma właśnie chciała dać o sobie znać. - Cóż... - mruknął cicho, po chwili jednak znów się uśmiechając uroczo. W końcu nie może pozwolić, by cokolwiek stało na drodze do celu, a już na pewno nie takie błahnostki. W końcu czyjś brak wychowania można nadrobić w inny sposób... - Doprawdy, mój drogi, gdyby substytuty potrafiły cieszyć i uwalniać od pamięci o niezwykłości, to każdy byłby absolutnie szczęśliwy. Tymczasem wokół widzę zbyt wiele szarych twarzy, pomimo tak szerokiego wyboru sybstytutów.
Kąciki ust uniosły się, ale tylko na ułamek sekundy. Rozpaczliwa próba zachowania powagi zakończyła się powodzeniem, nie mógł wszak pozwolić na kolejny wyrzut, który mimowolnie odbił się w mimice i spojrzeniu Narcissa. Morpheus był bowiem prostolinijnym osobnikiem, w przeciwieństwie do rozmówcy. - Nikt nie mówił, że mają uwalniać od pamięci o niezwykłości, wręcz oczywiste jest, że to fizycznie niemożliwe. Dlatego bezpieczniejszym jest zapomnieć, że w ogóle istnieje coś takiego jak czarna róża może gdzieś jeszcze istnieć, zatopić się w szarej typowości. Wtedy jednak nie pozna się tego szczególnego smaku, jaki wyjątkowość może nadać dniom, które przeobraża się w nieznośną gorycz, gdy znika. Wybór kończy się na linii prostej i takiej, która raz wznosi się na wyżyny wyobrażeń, by potem spaść zbyt nisko, by można ją było jeszcze obliczyć jakimkolwiek działaniem znanym ludzkości.
Słuchał go z niejakim zaciekawieniem. Choć wszystkie te słowa były całkowitą pomyłką, to na pewien sposób Narciss mógł uznać je za dość interesujące. Jeśli zaś odłożyć na bok tę drobinkę dumy, to można uznać, że częściowo nawet owe słowa zawierają ziarenko prawdy. - Czy nie lepiej jednak darować sobie typowe i nudne wybory, a zamiast tego cieszyć się czymś niezwykłym? Wolałbym posiadać jedną, czarną różę niż pęk zwyczajnych, polnych kwiatów...
- Ale to też kwestia wyboru - zaoponował. Merlin jeden wie, czy z obrony swojego zdania, czy tylko od tak, na przekór, wcale nie podzielając poglądów, jakim się podzielił. - Jednostajność płomienia czy spektakularny zapłon, który płonie ogniem niesamowitym, ale szybko gaśnie, zostawiając potężne zniszczenia, zwęglając istotę człowieczeństwa. Wraz z tymi słowami przypomniał sobie o zwęglonych, waniliowych ciasteczkach. Półuśmiech zaigrał na wargach; ach, ta proza życia codziennego.
Przyszedł tu by uwolnić się od ślizgonów. By nie widzieć ani jednego Ślizgona. Nie udało się. Zobaczył Aładina. No cóż ciekawe jak się sprawy potoczą. Podszedł do gajowego, z którym rozmawiał. - Dzień Dobry Panu. Zwrócił się do pracownika szkoły. - Jestem Max Angoler. Przedstawił się. Na Aładina postanowił ignorować.
Narciss najwyraźniej zamyślił się nieco nad odpowiedzią albo uznał, że Morpheus niegodnym jest rozmowy z nim. Dostrzegł Gryfona, który podszedł sprężystym krokiem i przedstawił się dziarsko. - Dzień dobry - rzekł beztrosko, mrugnąwszy dwukrotnie. - Morpheus Phersu - przedstawił się w rewanżu z nieznacznym uśmiechem. - I tylko nie "pan", jeśli można. - Uśmiech poszerzył się z lekka, a gajowy pogładził w krótkiej zadumie zarośnięty hebanem policzek .
Uśmiechnął się również. - Nie ma sprawy. Powiedział. Spojrzał na Aładina., a jego wargi wykrzywił grymas pogardy, jednak szybko ustąpił uśmiechowi. - O czym rozmawiacie? Oczywiście jeśli nie jest to jakiś sekret. Spytał Morpheusa.
Zerknął na Narcissa, nie włączającego się do rozmowy. Zauważył jednak grymas pogardy na twarzy Gryfona. ...Och, nareszcie! Tyle słyszał o tej wzajemnej nienawiści między tymi dwoma domami i najwyraźniej dopiero teraz się o tym przekonał na własnej skórze, wraz z widokiem tęczówek chłopaka skrzących się niemiłym wyrazem. Uśmiechnął się szeroko. - Cóż, nie wiem, czy panicz Aładin byłby rad, gdybym zdradził treść rozmowy, chociaż nie jest pilnie strzeżonym sekretem... Urwał, bo analizując słowa Maxyma, zdał sobie sprawę z jego akcentu. - Szkot? - Zapytał. Bezpośrednio, prostolinijnie, wesoło.
Starał się ignorować gryfona, ale w końcu nie wytrzymał i spojrzał na niego z słodkim uśmieszkiem. - Och, nie sądziłem, że jeszcze kiedyś zobaczę twoją słodką buźkę - syknął cicho i gniewnie, choć wciąż zachowywał milutki uśmiech. - Musisz nam wybaczyć... - mruknął do Maxyma, nagle obejmując ramię Morpheusa. - Ale jesteśmy nieco zajęci, a twoja obecność nie jest potrzebna.
- Och. Tak. Konkretnie z Glasgow. Odpowiedział Morphowi, po czym zwrócił się do Narcissa. - Moja buźka jest słodka a twoja może być zaraz cała w pryszczach. Syknął i wyjął różdżkę. Nie mógł się powstrzymać Aładin, jego sposób bycia ogólnie wszystko w Narcissie go irytowało. W porę się opamiętał i schował różdżkę z powrotem. Jednak jeszcze jedna uwaga wypowiedziana przez Ślizgona a przejdzie od słów do czynów.
Och. Pokiwał głową. Przepadał za Szkotami. Wszyscy, których dotąd spotkał, byli fenomenalnymi partnerami w piciu. Nie to, że coś sugerował, wszak obiecał Cass nie rozpijać uczniów. Z pewnym zaskoczeniem, a raczej w ciężkim szoku zarejestrował, że Narciss ujął jego ramię. - Uhm - mruknął w zakłopotaniu, lekkim ruchem odsuwając się od Ślizgona. Spojrzał na niego karcąco, takie samo spojrzenie zastosował wobec Maxyma. - Spokojnie, chłopcy - zarządził tonem wybitnego mediatora. - Czyż nie czujecie tej mdlącej miłości w powietrzu? - Skrzywił się na samą myśl, zapach kwiatów już go obrzydzał do głębi.