Ten ogród nie jest wielkich rozmiarów, ale za to mieści się w nim wiele rodzajów róż. Miejsce idealne dla romantycznych dusz i zakochanych par. Nikt nie wie kto się opiekuje tym miejscem jednak jest pewne, że robi to po mistrzowsku.
Brook zastanowiła się chwilę nad odpowiedzią. Jakoś to, dlaczego trafiła właśnie do tego, a nie innego domu nie zaprzątało jej głowy. Ale gdy teraz zaczęła się zastanawiać, już wiedziała, co powinna odpowiedzieć. - Tak, jestem. Zdecydowanie - powiedziała, tym samym kończąc ten temat. - Oh, a czy moja wysoka samoocena nie jest uzasadniona? - spytała, choć tak na prawdę nie potrzebowała odpowiedzi kuzynki. Sama znała ją doskonale. Uśmiechnęła się gdy tylko o tym pomyślała. - Tak, to był jeden z ważniejszych powodów mojego przeniesienia się. Żadnych nadzwyczajnych historii - odpowiedziała. - Tak, miałam tam wielu przyjaciół. Ale nie muszę uczęszczać do tamtej szkoły, żeby się z nimi spotykać. Poza tym sądzę, że tu też poznam ludzi na poziomie. Tak jak tam. Zaśmiała się, widząc reakcję kuzynki. Co więcej, wiedziała, że ta reakcja była całkowicie uzasadniona. Komplement od wpatrzonej w siebie Brook był niecodzienną sytuacją. - Zapisz to w kalendarzu, sądzę iż to niemalże historyczna chwila, Maeve - powiedziała Brook, siląc się na ton znawcy. Brook pomyślała po raz kolejny. W sumie, to spotkanie natchnęło ją do kilku przemyśleń. Ona sama, nie wyobrażała sobie, uczyć się tyle lat w domu. Zwariowałaby, z pewnością. - I tak długo wytrzymałaś - powiedziała, kalkulując sobie ile lat kuzynka uczyła się w domu. Ostatecznie po długim liczeniu w pamięci odpuściła sobie, bo wszystkie te wysiłki były bezcelowe. Liczenie nigdy nie było jej mocną stroną.
- Tak, Tak, jak najbardziej jest uzasadniona. - odpowiedziała z ledwie dosłyszalną ironią w głosie. Nie oznaczało to, że Maeve nie doceniała Brooklyn. - ale z samoceną u Ciebie trochę gorzej. - tu już nie kryła sarkazmu. Była zdania, że wiecznie chwalonej kuzynce należy się trochę krytyki. Nie chciała jej jednak sprawiać przykrości ani złościć, więc postanowiła posługiwać się pogodniejszym tonem. - Zdecydowanie, kiedyś będziemy się o tym uczyć na Historii Magii - powiedziała z uśmiechem. - Jestem zaszczycona. - Wiesz, nauka w domu wcale nie jest taka straszna jak się wydaje. Uczysz się kiedy i jak chcesz. Miałam jakichś niby-przyjaciół z okolicy , z którymi się spotykałam. Nie ma czego współczuć, było fajnie - wyjaśniła. - Zresztą, z Twojej strony nie muszę się chyba obawiać współczucia.
- Nie wcale nie. Wszystko jest z nią jak najbardziej w porządku - powiedziała, po czym machnęła ręką jakby zbywając kuzynkę. Ani trochę nie przejęła się ledwie dosłyszalną ironią kuzynki. No cóż, perfekcją osiąga się ćwicząc, więc Brook nie pozostało nic innego, jak tylko życzyć kuzynce okazji do takich prób. Powstrzymała się jednak, przypominając sobie, że ma być uprzejma. - I prawidłowo - odpowiedziała. - Historię piszą zwycięzcy, prawda? - zaśmiała się na głos. - Właściwie, jeszcze nie wiem jak ten cytat odnosi się do mnie, ale i tak fajnie było go wygłosić - powiedziała w dalszym ciągu uśmiechnięta. Szybko musiała się skupić na wysłuchiwaniu kuzynki. Było to trudne, ale odpowiednio skupiona mina, i potakiwanie głową były jakimiś oznakami uważnego słuchania. - No proszę, tylko nie mów o mnie jak o jakimś potworze, bez krztyny dobrego wychowania! - powiedziała z nieco przesyconym dramatyzmem głosie. - Jednak wychowywali mnie rodzice, a nie wampiry - powiedziała z uśmiechem, wyobrażając sobie swoje życie w takim wypadku. - I tak nie zazdroszczę domowej edukacji, ale to raczej indywidualna sprawa - zakończyła, sprawdzając godzinę na swoim zegarku. - Niestety, mój jakże cenny... - powstrzymała się w ostatniej chwili. Przecież nie chciała, by kuzynka myślała, że była powodem zmarnowania cennego czasu. - Znaczy... powinnam już iść. Doba ma tylko 24 godziny... - znów musiała przerwać. Na Merlina, dlaczego w jej ustach wszystko musiało brzmieć tak dobitnie arogancko i snobistycznie? - Idę do Wielkiej Sali, a potem do pokoju Wspólnego, muszę poznać nowych znajomych - powiedziała zadowolona, że w końcu jej wypowiedź zabrzmiała naturalnie i w miarę pogodnie. Wstała z ławki, rękoma poprawiając pogiętą tu i ówdzie szatę. - Do zobaczenia wkrótce - krzyknęła, idąc już ścieżką w stronę zamku.
- Haha, nie miałam na myśli tego, że jesteś źle wychowana. - wytłumaczyła Maeve. - Źle mnie zrozumiałaś - dodała. - Jasne, leć. cieszę się, że znalazłaś dla mnie czas. - powiedziała na pożegnanie. - Właściwie to ja też powinnam już iść... - mruknęła do siebie i ruszyła w swoją stronę.
W piękny słoneczny ranek chciała pojawić się w kwiecistym ogrodzie, by napawać się cudownym widokiem kwiatów oraz rozkoszować się wspaniałym początkiem dnia. Weszła do ogrodu i usiadła w jednej z pierwszych ławek. Trzeba przyznać, że rano mało kto tutaj przychodził i niestety Soffia musiała się nacieszyć sama sobą. Właśnie dlatego, wzięła z dormitorium książkę o Mugoloznastwie by przymonieć sobie wiadomości z zeszłego roku. Ta dziedzina była dla niej prosta i zrozumiała, ale wolała jeszcze raz wszystko powtórzyć. Bardzo lubiła ten przedmiot. Ściągnęła buty i siadła ze skrzyżowanymi nogami, poczuła lekki chłód. Ranki już nie były takie ciepłe jak pod koniec roku szkolnego. Na trawie osiadały małe krople rosy, choć słońce dziś bardzo mocno grzało. Soffia nie wiedziała za bardzo jak zagospodarować dzisiejszy czas. Od pewnego czasu trochę nudziła się w Hogwarcie. Włóczyła się cały czas, przechodziła z miejsca na miejsce bezcelowo. Szukała nie wiadomo czego. Aż w końcu, chyba czekała na coś ciekawego, co wydarzy się w jej życiu. Rozmyślania sprawiły, iż złapała się na czytaniu po raz dziesiąty tego samego zdania. Postanowiła skupić się na książce i oderwać się od zbędnych myśli.
Do tej pory nawet nie wiedziała o istnieniu tego miejsca. A szkoda, bo było tu pięknie. Jednak w końcu się dowiedziała, z czego się oczywiście cieszyła. Bo jak można było się nie cieszyć z takiej ilości kwiatków? Kim spacerowała sobie między roślinami kwiecistego ogrodu. Roznosił się tu piękny zapach, więc nawet chodzenie sprawiało wielką przyjemność! I za to Puchonka lubiła Hogwart - tak wiele było tu pięknych miejsc. Jakim cudem niektóre osoby nudzą się przebywając w tej szkole?
Zasapana wyszła wreszcie na błonia. Musiała się męczyć z taszczeniem słodyczy po tych wszystkich schodach z sali! Jak dobrze, że udało jej się je zabrać. Bo niby miała się nacieszyć tymi kilkoma marnymi, które udało jej się wziąć w ręce? Wlekac za sobą worek pełen po brzegi, zatrzymała się w kwiecistym ogrodzie. Sądziła, że tu będzie najmniej ludzi, a nawet wcale. No, prawie się nie pomyliła. Siedziałą tu tylko jakaś Puchonka. - Cześć! - krzyknęła do niej, stawiając worek i siadając obok niego. - Chcesz? - spytała, otwierając go.
Usiadła sobie na ławeczce i zaczęła patrzeć na te piękne kwiatki. Nawet u niej w domu w ogrodzie tyle ich nie ma! Poprawiła swoją czarną kokardkę we włosach i dalej podziwiała rośliny. Jej obserwacje zostały zakłócone przez głos jakiejś dziewczyny. Zaskoczyło ją to, wszak nie na co dzień słyszy się tak entuzjastyczne powitane. Odruchowo odwróciła się w stronę pochodzenia dźwięku. Ujrzała Krukonkę, która miała caały worek słodyczy! Co jak co, ale Kim uwielbiała słodycze! - Hej - odpowiedziała z niemym zachwytem - Jasne! Wzięła z worka jedną lukrową pałeczkę. - Kimberly jestem.
Nie rozgladając się zbytnio, bo przecież miała ciekawsze zajęcie, niźni podziwianie roślinności, zaczęła grzebać w worku. Pełno było tu słodyczy z Miodowego Królestwa, ciast skrzacich i innych, nie do końca znanych Michelle słodyczy. Zapatrzyła się w nie zauroczona i wyciągnęła lizaka w kształcie motyla. Otworzyła go, wsadzając do ust. Pychota! - Michelle jestem - przedstawiła się. - Możesz skrócać, jak chcesz, mi tam nie przeszkadza - rzekła, oblizując lizaka. - Kocham historię magii!
Septy postanowiła wybrać się w jakieś ciekawe miejsce, nie mając co ze sobą zrobić w gabinecie. A gdzie miałaby się udać, jak nie w miejsce wypełnione pięknym, kwiatowym zapachem? Lubiła towarzystwo każdej (prawie) roślinki, a więc ogród był wręcz idealnym rozwiązaniem. Założyła więc fioletowy t-shirt oraz czarne rurki i wyszła z gabinetu. Tak jak myślała, na korytarzu nie zwracała na siebie większej uwagi. Ciesząc się z beztroskości bycia nauczycielką minęła salę wejściową i wyszła na błonia. Miło było chodzić sobie po Hogwarcie bez świadomości, że w pokoju wspólnym czeka nawał prac domowych. Oczywiście będzie sprawdzanie prac uczniów, godziny spędzone w cieplarni (to akurat jej nie przeszkadzało), ale na razie miała wolne. Wciągnęła powietrze i z uśmiechem usiadła na jednej z uroczych ławeczek. Przyjemnie było obserwować kwiaty, które niestety miały niedługo zwiędnąć.
Wszedł do Kwiecistego Ogrodu, oczekując na Bell Rodwick. Nie zawiadomił współpracownika Mortheusa, zresztą po ostatnich wydarzeniach i tak by nie przyszedł. A przecież Casper wolał porozmawiać z Bell sam na sam. Rozmowa w cztery oczy jest zawsze bardziej ciekawa.
Wcale się nie ucieszyła, że mały-gruby już na nią czekał. Miała nadzieję jeszcze przed jego przyjściem pochodzić trochę po ogrodzie… cóż, zrobi to potem. - Dobry wieczór, panie Blake – przywtiała się, jak wypadało, chociaż nie czuła do niego ani trochę sympatii. W Wielkiej Sali przynajmnij byli inni… a teraz? Strach mysleć co może się zdarzyć. Mimo to, przywołała na twarz uśmiech jakby wszystko było w jak najlepszym porządku. – Co pana tak interesuje, by spotkać się tylko ze mną?
- Witam serdecznie Pani Rodwick- sam się zdziwił, że zmusił się do lekkiego uśmiechu. - Nie będę owijał w bawełnę. Jest Pani prefektem uczelni, a my prowadzimy kontrolę. Wiem, że Pani dużo wie. Na początku chciałbym poznać Pani opinię o nauczycielach Hogwartu. Mianowicie o ich stosunku do uczniów, jak traktują swoje obowiązki, jaką mają wiedzę. Czy zdarzały się jakieś przypadki spoufalania z uczniami. Proszę być szczerą, chyba nie chce Pani, abym korzystał z czegoś, na co ani Pani, ani ja ochoty nie mamy... - wyjął swój notatnik i czekał na odpowiedź Bell
Natomiast Bell zdziwiła się, że on potrafi w jakiś sposób być miły. Szczególnie po tym, jak potraktował ją w Wielkiej Sali... spodziewałaby się czegoś zupełnie innego. Może zaraz się rozkręci? Usiadła na ławce. Co prawda mały-gruby tego nie zaproponował, ale przecież nie będzie go o to prosić, skoro sam nie wpadł na ten pomysł... - Och, są całkiem całkiem... - Może nie lubiła takiej na przykład Amelii, ale nie chciała by na każdym przedmiocie trzeba był się naprawdę uczuć. Jaka wtedy byłaby przyjemność z lekcji? Oczywiście poza zdobywaniem wiedzy. - Zależy o którym konkretnie nauczycielu chce pan bym powiedziała. Nie mam już obowiązku chodzenia na wszystkie lekcje... więc znam tylko niektórych nauczycieli. A może oczekiwał, że napisze na ten temat całe wypracowanie?
Przyszedł na rozmowę z Bell, jednak zobaczył, że Casper już z nią rozmawia. Nawet trochę się ucieszył ze go widzi. Podszedł do nich. - Witaj Casprze. Po czym zwrócił się do prefekta. - Dzień Dobry panno Rodwick. Tu skłonił się lekko.- Casprze, może ja będę zapisywał, a ty będziesz pytał co? będzie nam wygodniej, jeżeli ja będę robił protokół z całej rozmowy, gdyż łatwiej będzie potem wszystko uporządkować.
Całkowicie zignorował Mortheusa. Był zdziwiony, że ten przyszedł, skoro nie miał nawet pojęcia o której godzinie, z kim i gdzie ma się spotkać. - Panno Bell, jest Pani prefektem, dla tego wierzę, że ma Pani wiedzę na temat różnych stosunków nauczycieli z uczniami. Czy doszły Panią słuchy, czy oskarżenia ze strony uczniów na nauczycieli? Czy uważa Pani, że jakiekolwiek kontakty między jakimś nauczycielem a uczniem mogą mieć znamiona kontaktów niezdrowych? Czy nauczyciele są dla Państwa rzeczywiście wychowawcami, czy może raczej kumplami? Przepraszam za tak formalny ton, ale musi Pani zrozumieć, że jestem w pracy.
Wiedział doskonale czemu Casper ma do niego żal, ale przezcież ten wysłał Blake'owi list wszystko tłumaczący. Może Casper go jeszcze nie odczytał, a może go nie przyjął. Trudno mu było powiedzieć. Postanowił więc robić notatki i tak i tak. Wyjął pióro i kawałek pergaminu i zaczął notować.
Zadawał zdecydowanie za dużo pytań na raz, by Bell mogła na nie wszystkie odpowiedzieć. - Nie, nie doszły. Nie, nie uważam - powiedział niemal automatycznie. Nad ostatnim musiała się nieco zastanowić. Co powinna mu powiedzieć? - Cóż... z pewnością z niezastąpionymi wychowawcami... - miała tu na myśli przede wszystkim kilku nauczycieli - Ale ponieważ, jak pan zauważył już wcześniej, niektórzy są dość młodzi, miałam okazję poznać ich jeszcze w szkole. Nie miała zamiaru ukrywać, że nie słyszała jego rozmowy w Wielkiej Sali. Jaki byłby w tym sens?
- Czyli uważa Pani, że wszyscy nauczyciele, bez wyjątku, panują nad grupą, są świetnymi przewodnikami dla młodych ludzi, mają odpowiednią wiedzę i doświadczenie, mimo młodego wieku? Dodatkowo zajęcia zawsze się odbywają, jest na nich odpowiednia atmosfera? - wyraźnie nie był zadowolony z odpowiedzi prefekta. Liczył, że będzie ona bardziej skora do spowiedzi.
- Przecież mówiłam, że nie znam wszystkich - lekko się zirytowała. - Ale tak, o tych, z którymi miałam okazję mieć lekcję, mogę tak właśnie powiedzieć. - Nie, lekcje nie zawsze się odbywają - powiedziała, zgodnie z prawdą. Przecież coś takiego i tak by wykrył, więc nie było sensu kłamać. I co z tego? - Atmosfera jest jak najbardziej odpowiednia. Mimo że czasem niektórym się nudzi, pomyślała, ale nie mówiła tego na głos. Ta rozmowa już mocną ją nudziła.
- To dziwne, że nie ma Pani nawet pobieżnych informacji o wszystkich nauczycielach, mimo że jest Pan prefektem. Widzę, że w szkole Hogwart to, że niektóre lekcje się nie odbywają jest sprawą całkowicie normalną. - furknął w rękaw- To może będzie Pani cokolwiek wiedziała o swoich kolegach i koleżankach... Czy zdarza się przemoc fizyczna, psychiczna, jak często, jak reagują na to nauczyciele, jeśli oczywiście takie incydenty mają miejsce? - zapytał, choć już się zorientował, że nie otrzyma szczerej odpowiedzi. Ten mały rudzielec albo rzeczywiście był takim słabym prefektem i nie był przez nikogo o niczym informowany, albo wolał nie ujawniać tajemnic. Blake podejrzewał jednak tą drugą możliwość, poznał już przecież Rodwick i wiedział, jak potrafi być bezczelna. A bezczelni uczniowie zawsze wiedzą o wszystkim.
- Przecież mówiłam, że nie znam wszystkich - powiedziała już po raz drugi, a może nawet trzeci raz. Naprawdę był taki głupi czy tylko udawał? - To jasne, że czasem zachodzą jakieś nieporozumienia i takie tam. Jak w każdej szkole, nie wszyscy potrafią przecież żyć w zgodzie, tym bardziej, jeśli jest taki podział charakterów na domy, jak Slytherin i Hufflepuff... - nie wspomniała, że sama ostatnio "ćwiczyła" zaklęcia na pewnej Puchonce. Jeszcze miałaby poważne kłopoty. - Nauczyciele reagują wręcz świetnie! Wie pan, szlabany, odejmowanie punktów, wizyty u dyrektora... Słyszała już plotki o Elenie, która prawie zabiła Miszę, a także o rożnych innych przypadkach. - W jakim był pan domu? - jakoś tak ją naszło, by zadać to pytanie.
- Nie powinno cię to obchodzić młoda damo, nie jesteśmy tutaj w celach towarzyskich - nie lubił nastolatek, bo i one go nie lubiły, z Bell też nie chciał się spoufalać - ale jak już tak bardzo chcesz wiedzieć to byłem Krukonem. - wziął głębszy oddech, wcale nie poweselał przypominając sobie tamte czasy.
- Panno Bell, jestem bardzo niemiło zaskoczony Pani odpowiedziami, przyznaję że Pani osoba bardzo mnie rozczarowała. Liczyłem, że dla dobra Hogwartu jest Pani w stanie podzielić się ze mną swoją wiedzą. Nie wierzę, że Pani "nic nie wie i nikogo nie zna". Dalsza rozmowa nie ma sensu. Ale cóż, jak Pani woli. - po czym wyjął różdżkę i syknął "Orchideus Roses"- W podzięce za zmarnowany czas z takim gburem jak ja, proszę przyjąć ten bukiet róż. Nic wielkiego, ale kobiety podobno to lubią.
- Naprawdę? - Bell nie mogła uwierzyć, że taki gbur jak on mógł kiedyś być w Ravenclawie. Może trzeba do niego po prostu jakoś dotrzeć? Bla, bla, bla, bla, jaka ta gadka była nudna i tak łatwa do przewidzenia! W takim razie, mógł po jednym pytaniu zrezygnować, a nie dopiero teraz. - Dla dobra? Jakiego dobra? Wypytuje mnie pan o jakieś plotki z Hogwartu, jakbym miała uszy i oczy wszędzie, zamiast sięgnąć, na przykład po gazetkę szkolną gdzie mnóstwo takich informacji. Z pewnością by pana zadowoliły, bo tylko obsmarowują uczniów i nauczycieli czym się da, a nie są w zupełności prawdziwe. Przyjęła kwiaty bez słowa. Akurat ona nie była typem romantyczki, która zachwyciłaby się takim gestem. Rzuciła je na ławkę i pobiegła za Blakem. - Niech pan poczeka - dogoniła go i stanęła przed nim, zagradzając drogę.
- O co chodzi, czemu mnie zatrzymujesz? Chyba się już z panną pożegnałem? Czy może oczekujesz jeszcze zapłaty za mój zmarnowany czas? - zdenerwował się, nie lubił, jak ktoś mu przeszkadzał w spokojnym dumnym paradowaniu.
- No tak, oczywiście. Właśnie tego oczekuję, w końcu to był również mój zmarnowany czas - odpowiedziała, podobnym tonem co on. Przeszła jej cała ta uprzejmość, facet po prostu ją wkurzał, co nie wróżyło dobrze. - A właściwie, pan się pożegnał. Nie usłyszałam czegoś w stylu "do widzenia". Skrzyżowała ramiona, przyglądając mu się. Gdzie tam durnym paradowaniu, raczej wolnym człapaniu co było oczywiste ze względu na ten jego wygląd, brr. - Gdzie pan teraz pójdzie? Gnębić innych prefektów?