Kawiarnia została zaczarowana w taki sposób, że padający deszcz czy śnieg nie dosięga stolików stojących przed urokliwą kamienicą. Kawiarnie wypełnia zapach cynamonu i pieczonego ciasta. Możesz zawsze liczyć na słodkości, które poruszą Twoje zmysły. Nie obawiaj się kalorii. Wchodząc do środka, czujesz, że możesz całkowicie się zatracić i nie istnieją już żadne problemy.
Dostępny asortyment::
► Yin i yang ► Imbirowa mątwa ► Cytrynowy Raj ► Malinowy Chruśniak ► Sen Memortka ► Wiśniowy Gryf ► Zielona herbata ► Herbata jaśminowa/goździkowa/kardamonowa ► Herbata z dzikiej róży/z czarnego bzu ► Herbata z konfiturą/z sokiem/z miodem i cytryną ► Dyptamowy smakosz ► Smocze espresso ► Chochlikowe cappuccino ► Bazyliszkowe Macchiato ► Syrenie Latte ► Frappucino smakowe z bitą śmietaną i polewą ► Czekolada orzechowa/waniliowa/piernikowa/biała ► Czekolada z rumem/irish coffee ► Czekolada z likierem owocowym/z musem owocowym ► Świeżo wyciskany sok/smoothie owocowe/koktajl ► Drink dnia (zapytaj obsługę)
Śniadania: ► Croissant z konfiturą, sok ze świeżych pomarańczy, jogurt z granolą i owocami ► Tosty francuskie z dowolnymi składnikami, kawa lub herbata ► Grzanki serowe, jajko po benedyktyńsku, bekon, kawa lub herbata ► Ciabaty zapiekane na ciepło, świeżo wyciskany sok
Słodkości: ► Malinowy sernik ► Szarlotka z lodami ► Eklerki 3 sztuki ► Tiramisu ► Deser lodowy z bitą śmietaną i owocami sezonowymi ► Naleśniki na słodko z dowolnymi składnikami ► Creme brulee ► Rurki z kremem 2 sztuki ► Kanarkowe kremówki ► Suflet czekoladowy ► Ciastka nasączane eliksirem rozśmieszającym
Więc tak... Armande tylko sobie siedziała i czekała. Wierzyła, że prędzej czy później Ruth zrozumie... Potrzebowała trochę czasu. Kobieta nawet nie byłaby zdziwiona, gdyby Tamta powiedziała jej teraz, że powinna już sobie pójść. Nie miałaby Jej tego za złe, bo niecodziennie dostaje się takie wiadomości, prawda? Rocher zawsze starała się być wyrozumiała. Nie mogła im się dziwić, bo sama czuła się wyjątkowo nieswojo, wręcz źle, kiedy miała swoje wizje, zwłaszcza te, które były negatywne. W tym przypadku było całkiem pozytywnie. - Zawsze możesz zrobić tak... Albo po prostu sprawdzić, kto mieszka w którym mieszkaniu i wtedy na pewno wszystko się wyjaśni. Jeśli dobrze kojarzę, to na drzwiach są tabliczki. - powiedziała z pewną dozą uszczypliwości w głosie. Szczerze mówiąc, jak tak patrzyła na desperację w oczach Szwedki, to czuła lekkie rozbawienie, ale starała się tego nie okazywać. Nie chciała Ją urazić, a to mogłoby pogorszyć całą sytuację. Znów napiła się swojej herbaty, założyła nogę na nogę i przygładziła fałdki sukienki na kolanach. Nadal czekała, aż dziewczyna to przemyśli... Ale takiego obrotu się nie spodziewała. Mógłby być trochę ciszej. Zacisnęła usta w wąską linię i uniosła rękę, by dać Jej znać, że ma nie trąbić o tym na prawo i lewo! Bo zaraz zlecą się do niej tłumy jakichś nawiedzonych nastolatek, które będą chciały, żeby przepowiedziała im, z którym chłopakiem mają być. Dziękuję bardzo, już raz to przerabiała, kiedy jej koleżanki jakimś cudem dowiedziały się o jej darze, jeszcze w szkole. Na pytania Ruth najpierw zagryzła dolną wargę, a potem odwróciła na chwilę głowę. Ciężko było jej o tym mówić, ale skoro zapytała... Chyba powinna odpowiedzieć. Coś za coś. Armande naraziła ją na sporą zagwozdkę i poczucie niepewności, więc teraz powinna jakoś się odwdzięczyć i zaspokoić jej ciekawość. - Dlatego, że jeśli ja sama coś utraciłam, to jeśli mam okazję pomóc komuś nie stracić czegoś na zawsze, to chcę ją wykorzystać. Każdy zasługuje na szczęście, prawda? - odparła z pogodnym uśmiechem, nawijając na palec kosmyk ogniście rudych włosów. - Poza tym, jesteś miłą dziewczyną i chciałam Ci pomóc. Tak po prostu, po ludzku.
Ruth nie do końca wiedziała, czy dalej ma grunt pod nogami, czy stoi na jakimś magicznym polu siłowym, które w jednej chwili może runąć a dziewczyna spadnie w otchłań domysłów. Fakt, że Armande odparła tak swobodnie, iż krukonka może zwyczajnie sprawdzić ewidencję mieszkańców swojej kamienicy mówił jedno - ta kobieta nie żartowała. Zupełnie poważnie mówiła o odzyskaniu czegoś, co stracone za drzwiami jednego z sąsiadów. To nie miało sensu o tyle, że Ruth niczego nie straciła. Może i cierpiała na wielkie, nieodwzajemnione zauroczenie, niemniej w osobie, która jej nigdy nie pokocha, więc to nie jest utrata - to permanentny brak. Poza tym ów mężczyzna nawet nie mieszkał w tej kamienicy. Prawdę powiedziawszy Ruth nie wiedziała, czy podczas studiów jej przyjaciel mieszka gdziekolwiek indziej, poza Hogwartem, no ale tak czy owak - na pewno nie w Hogsmeade. Myśląc o jakichkolwiek innych utratach Ruth błądziła na oślep w gąszczu wspomnieć, usiłując przypomnieć sobie wielką stratę, jakiej mogła doświadczyć. Szczerze? Powrót do swoich wspomnień Mikkela skreśliła "na wszelki wypadek" tak dawno, że nawet nie przyszedł jej do głowy. Przypomniał się jej za to ktoś inny. Jej ojciec chrzestny - William Oliver Larsson. Rodzony brat jej matki, mężny i bardzo zasadniczy czarodziej czystej krwi, który zaginął, kiedy Ruth miała kilkanaście lat, rzecz jasna, jak to w świecie czarodziejskim bywa - bez wieści. Ale czy to możliwe, żeby ktoś, kogo nie odnalazł wielki artefakt glob zaginionych odnalazł się samoistnie i to jeszcze w kamienicy dla studentów? -Tylko jest pewien problem. Ja niczego nie straciłam - powiedziała po chwili głębszych przemyśleń, dochodząc do wniosku, że zaginięcie jej wujka nie było jej osobistą utratą, a jej matki, która przez tę sytuację o mało nie straciła także rozumu. Ruth pogładziła machinalnie wisiorek na szyi w kształcie globusa. Wciąż miała przy sobie rzecz, która potrafiła jednocześnie tak precyzyjnie odnaleźć, jak i zagubić każdą osobę na świecie, ale ze strachu nigdy jej nie używała. No, prawie nigdy. -Wiesz, tu jest taki niemożliwy przeciąg, że nie będziemy tutaj dłużej siedzieć! Chodź, tam na pewno nie wieje! - Ruth ostentacyjnym tonem i bardzo głośno wypowiedziała to nad wyraz nienaturalne jak na nią zdanie i pociągnęła kobietę za rękę do stolika w samym rogu sali, gdzie półmrok zasłaniał część blatu. Zaklęciem przywołała obie prawie już dopite herbaty i ponownie nachyliła się nad Armande. -Przepraszam, ale wolę, żebyśmy były jedynymi które biorą udział w tej rozmowie - dodała, nieznacznie kiwając palcem zza ramienia na barmankę, która była chyba bardziej zainteresowana tą dyskusją, niż obie panie razem wzięte. Po "akcji" Ruth oburzona wstała, zamknęła okna i obróciła się wymownym skłonem plecami. Taaak, Ruth na pewno się przejmie. -Co utraciłaś? - dziewczyna była bezpośrednia. Nie bawiła się w podchody i szczerością zaskarbiała sobie przychylność wielu osób. Brzydziła się kłamstwem i intrygami i prawdopodobnie ta cecha zaważyła na tym, że ostatecznie tak długo była ze Ślizgonem.
Ale czy domysły są czymś złym? Na dobrą sprawę, może z tego wyjść wiele ciekawych rzeczy. Owszem, czasem takie domysły zamieniają się w dramatyzowanie... A wtedy robi się naprawdę ciężko, bo jak już raz zacznie się dramatyzować, to ciężko jest skończyć. Armande, niestety, coś o tym wiedziała. Miała tylko nadzieję, że Ruth nie będzie się przez nią czuła aż tak źle, co? Chciała dobrze! I nie mogła uwierzyć w to, że mogłoby się stać inaczej, a dziewczyna byłaby jedynie przerażona przez najbliższe kilka dni. Nie chciała tego, tak? I... Och, nie mogła znieść myśli, że kolejny raz jej nie wyszło! Chyba nigdy nie będzie "dobrą wróżką" i zawsze te jej próby pomocy będą kończyć się farsą. Powoli kobieta zaczynała być coraz bardziej sfrustrowana, zwłaszcza, że nieszczególnie widziała rozwiązanie dla tej sytuacji. Gdyby jasnowidzenie jej coś podsunęło! Ale nie, po co. Lepiej podsuwać jej mgliste wizje, z których biedaczka niewiele rozumie. Słysząc, że Ruth niczego nie utraciła, Armande potarła dłonią czoło z wyjątkowo zakłopotaną miną. No... Świetnie! Ale Rocher była pewna tego, co tam widziała. Rozstanie, drzwi i... Tutaj już to wszystko zachodziło białą mgiełką. Nie potrafiła rozszyfrować, co tam dalej było. Coś na pewno, tak? - Jestem pewna tego, co widziałam. Nie jestem Trelawney. - mruknęła z nieco obrażoną miną, jakby Ruth zarzuciła jej kłamstwo, czy coś w tym guście. Westchnęła cicho i kiwnęła łagodnie głową, idąc za dziewczyną do kąta. Miała absolutną rację. Wścibska kelnerka łowiła każde słowo z taką pasją, że kobieta miała ochotę rąbnąć ją jakimś zaklęciem, na przykład takim, które przedłuży jej przednie zęby. Usiadła przy stoliku i założyła nogę na nogę. Wyjęła z niewielkiej torebeczki (magicznie powiększonej, ale ćśś, toż to nielegalne. Podobno) lustereczko i krwistoczerwoną szminkę. Poprawiła usta, cmoknęła i schowała kosmetyki do torebki. Cóż, to dało jej czas do namysłu przy kolejnym pytaniu dziewczyny. Była bardzo ciekawska, prawda? - Męża. - odparła krótko i podobnie jak Ona, mimowolnie dotknęła palcem obrączki, którą miała na serdecznym palcu lewej dłoni.
Dziewczyna zaczynała powoli przypuszczać, że Armande najwidoczniej ma ją za jakąś wolno trybiącą, bo jej mina zażenowania zmieszanego z niedowierzaniem, kiedy Ruth obwieściła, że nie przeżyła żadnej bolesnej utraty, była bardzo wymowna. Cóż, studentce która całym swoim umysłem pragnęła dopiąć celu, jakim była posada w Ministerstwie Magii na wybitnie konkretnym stanowisku nie bardzo szło przełknięcie słów jakiegokolwiek jasnowidza, nieważne, czy był mistrzem fachu, czy partaczem. Z drugiej strony Armande zyskała w oczach Ruth taki pierwiastek osobliwości, który uczennicę czarował swoim blaskiem w każdej sekundzie. Była taka piękna, miała cudowne, sprężyste włosy wyglądające jak ogień i porcelanową twarz z pełnymi, umalowanymi na czerwono ustami. Słowem - Armande wyglądała jak nie z tego wymiaru, wyróżniając się istotnie wśród tłumów ubranych w szarobure, przeciwdeszczowe płaszcze z włosami związanymi w kitkę i wiecznie smętną miną. Dodatkowo była jasnowidzem. To słowo rozbrzmiewało w głowie Ruth jakby wypełniło całą przestrzeń lokalu i dziewczyna zaczęła myśleć o Armande jako o osobie kompletnie niekompatybilnej z nowoczesnością czarodziejów, przez co wydawała się być jeszcze bardziej subtelna, jak wyrzeźbiona przez starożytnego twórcę. Ruth wpatrywała się w kobietę ze zdumieniem i choć nie umiała odpowiedzieć na zarzut, jakoby nie wierzyła słowom jasnowidzki miała ochotę tak po prostu, po ludzku z nią porozmawiać. O czymkolwiek. Biło z niej dobro i szczera chęć niesienia pomocy, nie była tak zakłamanym odpadem, jakim była większość ludzi, którzy się czegoś dorobili. Ruth pomyślała, że kiedy będzie już pełniła stanowisko szefa departamentu Magicznych Wypadków i Katastrof też musi zachować tę czystość umysłu, co Armande. -Nie zarzucam ci, że kłamiesz. Rozumiem... a właściwie nie rozumiem, ale przyjmuję do wiadomości twój dar i go nie podważam, jednak muszę przyznać, że naprawdę nie mam pojęcia, o co może chodzić. I to mnie przeraża - powiedziała, wbijając wzrok w popękany blat stolika. To, że tak się otworzyła przed kobietą wynikało z faktu, że Armande po prostu można było zaufać. Ruth to czuła, nie musiała tego dodatkowo udowadniać. -To jest dla mnie bardzo nietypowa sytuacja, kiedy nie potrafię określić żadnych warunków brzegowych. Wiesz, chciałabym wiedzieć cokolwiek...Tylko nie zrozum mnie źle, nie mam zamiaru wyciągać od ciebie szczegółów, domyślam się, że to nie byłoby dobre rozwiązanie, ale fakt, że niespecjalnie wiem, gdzie mam szukać zaczyna mi mieszać w moim uporządkowanym rozkładzie jazdy - wytłumaczyła tak, jak umiała najlepiej - spokojnym, merytorycznym tonem i słowami dobranymi tak, jak uczył ją ojciec- żadnych zbędnych upiększaczy, tylko solidny kontent. Czuła jednak, że to i tak nic nie da. Ponownie westchnęła ciężko. -Męża? - zapytała wyrwana z letargu, kiedy usłyszała tę dobijającą odpowiedź. - Zaginął? - wyrwało jej się zanim zdążyła pomyśleć, co mówi. Absolutnie nie powinna pytać o takie sprawy. I nagle ją olśniło. A właściwie zaczęły bić dzwony, ale jeszcze nie do końca wiedziała, w którym kościele.
Nie chciała, by Ruth tak pomyślała... To po prostu wynikało z tego, że Armande była z natury bardzo niecierpliwą osobą (choć przy pracy bardzo się wyciszała i potrafiła czekać z wypiekami na twarzy, aż drożdżowe ciasto wyrośnie i jakoś jej to nie przeszkadzało, ba! Nawet była w stanie czekać kilka lat na miód pitny, który postanowiła zrobić wraz z Jerome. W tym roku miną cztery lata od przelania miodu do niewielkiej, dębowej beczułki. Jeszcze rok i może będzie można już go pić? Miała taką nadzieję), stąd ta mina i wrażenie, że ma dziewczynę za wolnomyślącą. Ona po prostu... Nie była nauczona tyle czekać. Chociaż, nie powinna oczekiwać, że Ruth natychmiast zrozumie, co Armande ma na myśli! Bądź co bądź, cała ta sytuacja była zagmatwana! A Rocher chyba nieszczególnie rozjaśniła sprawę, próbując to wszystko jakoś wyjaśnić. No cóż, wyjaśnianie wizji nie należało do najłatwiejszych, zwłaszcza, że sama nie do końca je rozumiała. Nie zawsze. Do tego potrzebny był czas, a jeśli jest się w gorącej wodzie kąpanym, to jest ciężko. Gdyby słyszała wszystkie myśli panny Wittenberg, zapewne spłonęłaby szkarłatnym rumieńcem od tych wszystkich komplementów, którymi zostałaby uraczona. Co prawda, niejednokrotnie była komplementowana przez klientów, czy ludzi, których spotykała przypadkiem... Ale to jakoś nieszczególnie robiło na niej wrażenie. Od śmierci Jerome nie mogła tak do końca otrząsnąć się z obojętności, jaka ją dopadła. Tak naprawdę fakt, że zdecydowała się pomóc Ruth był pierwszym ruchem ku powrocie do rzeczywistości, do tego, by znów nawiązywać więzi. Chciała mieć przyjaciółkę, chciała być ważna dla kogoś i mieć kogoś ważnego. Jerome... Zawsze jej to mówił. Czasem miała wrażenie, że wiedział wcześniej od niej, że umrze. Nie potrzebował nawet jej wizji. Może to dlatego był zawsze taki spokojny? Tak świadomy swojego końca. Boleśnie świadomy. Wpatrywała się w dziewczynę, teraz już nie z zażenowaniem, ale z lekkim, łagodnym uśmiechem. Wysłuchała jej słów w spokoju, splatając zadbane dłonie na stoliku. Wpierw chciała objąć nimi filiżankę, ale była już pusta, więc zrezygnowała. Nie lubiła dotykać zimnej porcelany, kiedy na dworze było tak jesiennie. - Wiele osób gubi się, kiedy nie ma wyznaczonych granic. Jedni dlatego, że mają się czego trzymać, a inni dlatego, że nie mają czego przekraczać. Jasnowidztwo jest właśnie czymś, co nie ma granic. Nie ma wytycznych. Nie mam się czego trzymać od urodzenia, bo nie zawsze mogę zmienić przyszłość. Nie chciałam, żebyś poczuła się źle. Jakbyś straciła grunt pod nogami. - powiedziała cicho, wpatrując się w Jej oczy z ledwie widocznym smutkiem. Westchnęła cicho i któryś już raz podczas tego spotkania zaczesała za ucho włosy, tym razem bardziej nerwowo, niż uprzednio. - W Twojej kamienicy. Tam. Tam powinnaś zacząć szukać. Już Ci przecież powiedziałam, prawda? - odparła, znów nieco rozdrażniona. W wizji wyraźnie była "mowa" o kamienicy Ruth, co też Armande wcześniej jej powiedziała. Powinna tam poszukać, wtedy wszystkiego się dowie! - Nie. Został zagryziony przez wilkołaka. - szepnęła, wlepiając wzrok w swoje dłonie. - Nie ma wilków w Whitechapel... Słowa męża tak mocno utkwiły jej w głowie, że słyszała je niemalże codziennie. To bolało. To była tak okrutna nieprawda, że nigdy nie będzie mogła znieść tej myśli. - Nie mogłam nic zrobić.
Kiedy Ruth przeżywała momenty w swoim życiu, w których czuła się niepewna lub zagubiona miała zwyczaj pocierania małej biżuterii w kształcie globusa, wiszącej na jej szyi. W istocie, choć nikt jeszcze jej o to nie zapytał, był to bardzo stary artefakt - glob zaginionych, będący w jej rodzinie pewnie od wieków. Artefakt, który należał do jej matki i przez który o mało nie popadła w obłęd, szukając swojego zaginionego brata. Mimo to, ile cierpienia jej rodzinie przyniósł ten niecodzienny przedmiot Ruth uspokajała się wiedząc, że zawsze ma go przy sobie. Nie dlatego, że mogła dzięki niemu odszukać każdą osobę na świecie, a dlatego, że przypominał jej o rodzicach. O tym jak swoją niepojętą miłością zwyciężyli z magią i to dodawało sił dziewczynie - poczucie, że w jej żyłach płynie krew najsilniejszych ludzi, jakich kiedykolwiek znała - swoich rodziców. To dzięki nim jest taka, jaka jest i to dla nich nigdy się nie załamała. Także teraz, gdy rozmowa z Armande przybrała tak niecodzienny obrót. -Niesamowita z ciebie kobieta... Kiedy mówimy o jakichś granicach, niewidzialnych liniach, które można przekraczać lub nie, nadajemy życiu wymiar, coś w rodzaju kształtu. Nieważne, czy jest się czarodziejem, czy mugolem, człowiek zawsze dąży do tego, by nadać czemuś wartość, jednostkę - zaczęła wciąż obracając w palcach wisiorek. W końcu odważyła się też spojrzeć na Armande, ale jej wzrok zmienił się zupełnie. Teraz był ciepły, pełen wyrazu. Jakby Ruth znalazła oparcie nie w tym, co mówi jej towarzyszka, a w niej samej, jej istnieniu i poczuciu, że Armande myśli o wiele głębiej, niż znani studentce ludzie. -Próbujemy zwymiarować nie tylko czas, Wszechświat, czy magię, ale też to, co się dzieje w naszych głowach, uczucia, wspomnienia, relacje. Teraz, kiedy z tobą rozmawiam uświadomiłaś mi, że dopiero wtedy, gdy pozbędziemy się tego rozpaczliwego szukania granic możemy wyciągać z życia jakiekolwiek wnioski. Wcześniej nasze myślenie zawsze będzie błędne - powiedziała uśmiechając się sama do siebie na tę myśl. Dar jasnowidzenia w istocie nie miał limitów, ani początku, ani końca. Był czymś, co wykracza poza ludzką percepcję, tak jak każda inna genetyka i tak jak magia w ogóle. Więc dlaczego Ruth próbowała go systematyzować? -Tak, powiedziałaś. Próbowałam po prostu przekonać samą siebie, że to jest logiczne. I teraz wiem, że wcale nie musi takie być - zakończyła przechylając głowę w uprzejmym uśmiechu. Ta zasadnicza, upiornie systematyczna Ruth właśnie przekonała się, że nic nie musi mieć sensu, żeby być prawdziwe. Poczuła, że to, co ma wydarzyć i tak samo ją znajdzie, więc dlaczego miałaby się przed tym bronić? Słowa Armande dotyczące jej męża sprawiły, że dziewczyna nie tylko spoważniała, ale też zmieniła minę na bardziej zaciętą, jakby krew przestała dopływać do jej twarzy. Pobladły jej policzki i poczuła, jak robi jej się sucho w gardle. Wilkołaki. Ile o nich czytała, wierząc, że Departament Magicznych Wypadków i Katastrof musi na co dzień mierzyć się z przypadkami napaści tych stworzeń na mugoli. Nigdy nie myślała tak intensywnie o tym, że takie tragedie dzieją się bliżej, niż myśli. -To straszne... - zdołała z siebie wydusić, zanim zapadło grobowe milczenie, które zdaniem Szwedki trwało całą wieczność. -Jestem pewna, że zrobiłaś wszystko, co mogłaś. Czasem choć zrywamy niebo i ziemię walcząc z losem, nie możemy zmienić biegu wydarzeń - powiedziała i poczuła, jak nieopisany ból zdejmuje jej serce. Zacisnęła palce na wisiorku i spojrzała w bok w obawie, że zaszklą się jej oczy. Armande potrafiła sprawić, że z Ruth wychodziły najbardziej osobiste przeżycia, którymi z nikim się nie dzieliła. -Kilka lat temu zaginął mój wuj, Will. Był czarodziejem, w czystokrwistej rodzinie. Do tej pory nikt nie wie, co się z nim stało. To jest chyba w tym wszystkim najgorsze... - urwała na chwilę, żeby zrobić głęboki wdech. Nawet nie zauważyła, jak w trakcie rozmowy zaczęła traktować Armande jak kogoś, komu może powierzyć wszystkie swoje tajemnice. -...Nieważne, jak bezpieczne, stabilne życie się wiedzie. W jednym momencie wszystko może runąć, nigdy nie ma się gwarancji - oparła twarz o dłoń, przykrywając nią jednocześnie usta. Utrata Willa odcisnęła piętno na rodzinie Ruth. Wierzyli, że będzie z nimi wiecznie. Tak samo jak Ruth wierzyła, że będzie wiecznie z Mikkelem. Nieważne, jak pewna była tego życia, w jednej chwili straciła wszystko. Nikt się nie przygotowuje na utraty, one będą niezaprzeczalnym zaskoczeniem, choćby nie wiem jak silnym psychicznie się było człowiekiem.
Widząc ten globus na szyi Ruth, Armande niemalże od razu zaczęła zastanawiać się, czy ma on jakąś magiczną moc. Znała świat czarodziejów już całkiem dobrze (wychowywała się w środowisku bardzo mugolskim, zatem dopiero w szkole zaczęła lepiej rozumieć ten inny świat), zatem mogła przypuszczać, iż wisiorek na szyi dziewczyny nie jest jakiś tam zwyczajny, a ma w sobie tajemniczą moc. Tyle tylko, że nie wiedziała jeszcze jaką. W każdym razie, nic straconego, zapewne będzie jeszcze okazja o to zapytać, a Armande z pewnością z tego skorzysta. Lubiła dowiadywać się o tych cudownych, magicznych wynalazkach. Pamiętała, że jak dowiedziała się o czymś takim jak Myślodsiewnia... Och, niemalże piszczała z zachwytu, słuchając o niej! Nie wspominając o wygaszaczu. Jak widać, nie na darmo Rocher będąc w Hogwarcie, trafiła do Ravenclawu. Nadal miała w szafie swoje szkolne szaty, które uważała za wyjątkowo urokliwe. Widząc szkolne szaty uczniów francuskiej Akademii Maggi nie była tak zachwycona. Były zbyt krzykliwe... A znając Francuzów, tamtejsi studenci byli tak wyniośli, że czubkami nosów szorowali sufity. Słuchając słów Ruth, Armande wyciągnęła do Niej rękę i ścisnęła lekko Jej dłoń, by dodać dziewczynie otuchy. Dotyk był chwilowy, ale pełen ciepła, które chciała Jej przekazać. Wysłuchała Jej z uwagą do końca, nie przerywając nawet na chwilę. Słuchała, łagodnie marszcząc nos. Granice były wszędzie, ale kiedy jest się jasnowidzem, trzeba nauczyć się żyć bez gruntu pod nogami. Na dobrą sprawę, Rocher nie wiedziała, kiedy nawiedzi ją jakaś wizja, a co gorsza, nie wiedziała, czego będzie ona dotyczyć. Jeśli było to coś neutralnego, albo dobrego, nie przejmowała się... Jednak jeśli musiała oglądać czyjeś nieszczęście, śmierć, chorobę, rozstanie czy ten przeklęty księżyc, wraz z wilkiem, który nie chciał jej opuścić pomimo śmierci Jerome... Wtedy naprawdę czuła się, jakby spadała w otchłań rozpaczy, w tragiczną Pustkę, która oplata ją swoimi lepkimi paluchami, nie mając zamiaru nigdy wypuścić jej z tej katorgi, jaką jest strach przed przyszłością. To tak, jakby oglądała horror na podstawie prawdziwych wydarzeń i wiedziała, kiedy coś się stanie, ale nie było na to żadnej rady. - Logiczność niestety nie jest wyznacznikiem, czy coś ma prawo bytu, czy nie. Gdyby to, że coś nie jest logiczne oznaczało, że nie może istnieć, można by uniknąć wielu tragedii, ale i stracilibyśmy tyle cudownych momentów. Czasem dobrze jest pozbyć się twardych zasad logiki i żyć pełnią życia. - powiedziała z uśmiechem, znów wyciągając do Niej rękę, by uściskać lekko Jej dłoń. Odetchnęła cicho, starając się odsunąć od siebie myśl o tragedii, jaka ją spotkała. To nigdy nie będzie ani łatwe, ani nawet możliwe. - Najgorsza jest niemoc, Ruth. Ogarnia Cię ze wszystkich stron i nawet jeśli coś nie jest do końca z Twojej winy, to nie potrafisz się NIE obwiniać. Wciąż masz to potworne wrażenie, że zrobiłaś coś nie tak, że zrobiłaś za mało... To nielogiczne i chciałabym, by to nie miało prawa bytu. - szepnęła, wlepiając wzrok w swoją filiżankę. Przełknęła ślinę, czując, jak do oczu zaczynają napływać jej łzy. Nie mała zamiaru się rozpłakać, więc zamrugała szybko powiekami z nadzieją, że Ruth niczego nie zauważyła. - Przykro mi, moja droga. Chciałabym Ci jakoś pomóc... Ale... Nie jestem pewna, czy jestem w stanie... Wywoływać wizje. Jednak... Jeśli chcesz, mogłabym kiedyś spróbować... - zaczęła nieśmiało, gryząc nerwowo dolną wargę. Nie była pewna, czy to jakiś rodzaj przewidywania przyszłości, czy zwykła, kobieca intuicja, ale miała przeczucie, że Jej może zaufać... Że CHCE Jej zaufać. Chciała pomóc tej dziewczynie. Nieszczęścia, jakich doznała odbijały się w Niej, a Armande to widziała. - Nie chcę, byś tkwiła w tej niewiadomej, Ruth. To bardzo trudne. - dodała po chwili milczenia, wpatrując się w Jej oczy.
Wszystko wydawało się być takie mętne. Ruth poczuła, jak pochłania ją jakaś niewyjaśniona otchłań emocji i wspomnień. Dziewczyna nie znała Armande długo, tak naprawdę tylko z widzenia, czasem zamieniały kurtuazyjne zdania przy ciastku, ale nic poza tym. Nagle okazało się, że kobieta nie tylko jest jasnowidzem, dobrym i godnym zaufania człowiekiem, ale także potrafiła wykrzesać w młodej studentce chęć do podzielenia się uczuciami z...samą sobą. Przyszła chwila, kiedy Ruth zaczęła wspominać wszystkie nieprzyjemne utraty i chwile cierpienia nie pod kątem tego, że ją ranią i nie chce o nich pamiętać tylko pod kątem tego, że powinna wyciągać z nich wnioski, jakąś naukę. Armande wyglądała bardzo młodo, ale dziewczyna czuła, że ta kobieta ma naprawdę wielkie doświadczenie i wiedzę, jeśli chodzi o życie w zgodzie ze swoim sumieniem i radzenie sobie z cierpieniem. Przeżyła taki koszmar a mimo to była ciepła, sympatyczna i promieniała życiem. A przede wszystkim była pełna empatii, co zdarzało się niewielu w tych czasach. Rozstanie z mężem musiało sprawić, że stała się innym człowiekiem, jednak takiego człowieka, jakiego Ruth widziała w Armande nie powinna zmieniać. Szwedka pozostawiła ostatnie słowa kobiety bez komentarza, dając do zrozumienia, że nie chce ciągnąć tego dla nich obu trudnego i przykrego tematu. Przede wszystkim dlatego, że rozmówczyni zaszkliły się w końcu oczy. Nie płaczemy, jesteśmy dzielnymi kobietami! -Mogę zapytać, ile masz lat? Wiem, że prowadzisz cukiernię, ale właściwie nic poza tym... - dziewczyna pochyliła głowę w stronę rozmówczyni zastanawiając się jednocześnie, czy kobieta nie obrazi się za to pytanie. W końcu w damskim gronie można pytać o wiek, prawda? -Reflektując się powiem, że sama mam dwadzieścia i pracuję jako praktykantka w Departamencie Magicznych Katastrof. Aha, i w szpitalu na recepcji, jak mam czas - powiedziała wzruszając ramionami. Taki wolny wieczór jak ten zdarzał jej się naprawdę bardzo rzadko, ale cieszyła się, że może go wykorzystać właśnie tak. -To było dawno, poza tym szukano go za pomocą naprawdę potężnych artefaktów i nic. Nie chcę też, żebyś myślała, że chcę sobie zaskarbić twoją przyjaźń tylko po to, żeby coś od ciebie dostać. Możesz być najzwyczajniejszą Armande na świecie i i tak będę cię uważała za cudowną osobę - uśmiechnęła się do kobiety życzliwie i położyła dłonie na blacie. Niestety, demony które obie kobiety przywołały powróciły a Ruth czuła się jednak zobligowana do podsumowania tematu pokrzepiająco. -I wiesz, kończąc naszą przykrą rozmowę o utratach, w Szwecji mówimy du måste komma till rätta med sitt öde - dziewczyna zabrzmiała zgoła inaczej, mówiąc w swoim ojczystym języku. Miała czysty, miękki głos, o wiele bardziej łagodny i życzliwy niż gdy mówiła po angielsku. Szwecja przypominała jej dzieciństwo, rodziców i wreszcie Mikkela. Kochała komunikować się w swoim ojczystym języku. -To znaczy, że kiedyś trzeba odpuścić. Trzeba, bo jesteśmy tylko czarodziejami, nie Bogami - skończyłą z pokorą, choć nie była smutna, raczej skupiona. Sposępniała, gdy znów przypomniała sobie o wiszącej nad nią przepowiedni. -A wracając jeszcze do twojej wizji... Kiedy tak o niej myślę chyba najbardziej chciałabym powrócić do czasów, kiedy byłam blisko ze swoimi rodzicami. Albo z moim byłym, to naprawdę wspaniały mężczyzna. Polubiłabyś go - ponownie się uśmiechnęła i poczuła, że ich rozmowa schodzi na weselsze tory. Przynajmniej Ruth poczuła się swobodniej. -A ty, masz jakieś wspomnienie, które jest najjaśniejsze ze wszystkich? Wiesz, takie, do którego chce się wracać... - zapytała znowu, podświadomie wierząc, że Armande nie rozgniewa się za tę nawałnicę pytań. Sama krukonka była pewna, że skoro tak posmutniały od wspominania koszmarnych wydarzeń ze swojego życia, to jeśli teraz pomyślą o tych dobrych, zrobi im się lżej na duszy.
Ludzie tak często walczyli ze złymi uczuciami, że nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, że im mocniej z nimi walczą, tym one przybierają na sile i jest gorzej. Czasem, zamiast walczyć, lepiej dać im się ponieść. To trochę tak, jak z tonięciem. Kiedy macha się rozpaczliwie rękami i nogami, to wkrótce tracimy siłę i zapadamy się w wodę... A wystarczyłoby się położyć na wodzie, zachować względny spokój i dać się nieść wodzie, bo przecież ona spokojnie utrzymałaby nasze ciało. Walka ze złymi uczuciami jest tak nierówna, że jednak są takie sytuacje, w których warto jest się poddać i dać się im ponieść. To, że jest się smutnym nie jest niczym złym, a ludzie się tego wstydzą, jakby to był pryszcz na czubku nosa. Nikt nie jest silny przez cały czas, a słabość... Boże, przecież to ludzkie! Ludzkie, okazywać słabości! Dlaczego tak często jest to piętnowane?! Grunt, to poszukać źródła niepowodzeń i spróbowanie zlikwidowania go. Najśmieszniejsze jest to, że sama Armande nie była w stanie zastosować się do tej myśli i kiedy łapał ją zły humor, zaczynała panikować i nie potrafiła się potem uspokoić. Gratuluję, Armande, jesteś dorosłą i odpowiedzialną osobą, która radzi sobie z problemami. Nic, tylko gorzko się zaśmiać. Choć, była dobra w maskowaniu się! Przynajmniej to jej w życiu wychodziło. To i kilka innych rzeczy, z których mogła być dumna. Z rozmyślań wyrwało ją pytanie Ruth. Zmarszczyła lekko nos, po czym uśmiechnęła się do Niej łagodnie. - W tym roku skończę 25 lat. - odparła. Nie widziała nic złego w pytaniu o wiek. Ba! Nawet gdyby mężczyzna zapytał, odpowiedziałaby bez skrępowania. Nie miała się czego wstydzić. Już nie. - W szpitalu? Takim... Mugolskim? Czy w, na przykład, Mungu? - spytała z zainteresowaniem, przekręcając leciutko głowę, by popatrzeć na Nią przez chwilę. To akurat zaciekawiło ją najbardziej. Połączenie czarodzieja z mugolskim światem było według niej wyjątkowo fascynujące, więc chciała dowiedzieć się jak najwięcej... I miała nadzieję, że Ruth udzieli jej wyczerpującej odpowiedzi. Swoją drogą, zdawało jej się, że w ostatnich czasach sporo czarodziejów wpasowywało się w świat mugoli. Słyszała, że kiedyś było to dosyć... Ekstrawaganckie zachowanie, a niektórzy nazywali takich ludzi zdrajcami krwi! Na słowa Ruth zarumieniła się lekko. Była według niej cudowną osobą!? Och... Jak mogła nie poczuć się mile połechtana? Uśmiechnęła się lekko, choć może nie powinna, skoro mówiły o tak poważnych sprawach? - Rozumiem Cię... Ale spokojnie, nie czułabym się wykorzystana. Lubię robić pożytek z tych umiejętności, które mam, a nad którymi nieszczególnie panuję. Póki co, wniosły tak mało dobrego do mojego życia, że muszę to nadrobić. I chcę... A jeśli mogę Ci pomóc, chcę to zrobić. Jednak... Jeśli mówisz, że już próbowaliście... No cóż. Przemyśl to po prostu, dobrze? - zaproponowała, znów ściskając Jej dłoń. Oparła się wygodniej o oparcie krzesła i westchnęła. Czasem trzeba odpuścić... Kiwnęła głową na znak, że się z Nią zgadza. Nie są przecież bogami. To prawda. - Kiedy poznałam Jerome. To był pierwszy raz, kiedy nie zostałam potraktowana przedmiotowo. Ja... Czy... Jeśli opowiem Ci o mojej przeszłości... To nic nie zmieni? - spytała cicho, zerkając na Nią niepewnie.
Mogła robić w tym momencie tak wiele rzeczy a mimo to Ruth nie żałowała, że poświęciła ten wieczór na rozmowę z Armande. To był świetnie spożytkowany czas i młoda Szwedka liczyła, że ich spotkanie nie skończy się tak szybko. -Słucham? - zapytała wyrwana z rozmyślań słysząc słowo "mugolski". Nie lubiła luźnych rozmów o mugolach, bo to niosło ryzyko odkrycia, że dziewczyna interesuje się ich życiem aż za nadto a Ruth wolała unikać sytuacji, w których jest posądzana o rasizm, szaleństwo lub - co najgorsze - marnowanie czasu na czytanie bzdur o mugolach. Po chwili zreflektowała się jednak i przetworzyła sens pytania w głowie. -W Mungu, w Londynie. Trochę mam nie po drodze do szkoły i do mieszkania, ale nie jest źle - pokiwała głową, reagując nadzwyczaj dobrze na swój permanentny brak czasu. Cóż, przyzwyczaiła się do dobrej organizacji, a takie zabiegi mogły dać jej nie tylko pieniądze, ale też pracę w bardzo krótkim czasie, więc Ruth zdecydowanie wiedziała, że postępuje dobrze. Przecząco pokiwała głową, kiedy Armande ponownie przypomniała jej o wuju. A właściwie o matce, która w szaleństwie wywracała meble i tłukła szklanki, próbując w ten sposób dać upust swojej rozpaczy po utracie brata. -Jasne, oczywiście - skończyła dość ponuro, próbując wyrzucić z głowy obraz swojej zapłakanej i zapuchniętej od łez mamy. Tamten okres przywoływał w Ruth wiele emocji, w końcu wtedy szła na studia, zaczęła się spotykać z...eh, no nieważne. Pamiętała też, jak miłość jej rodziców pokonała to olbrzymie cierpienie związane ze zniknięciem Williama, więc niby część wspomnień było pięknych, jednak brzdęk potłuczonego szkła i przejmujące jęki dochodzące z głębi umysłu dziewczyny przypominające o minionych wydarzeniach sprawiały, że nie miała ochoty o tym dłużej myśleć. -Jerome...Twojego męża? - zapytała w końcu, przekrzywiając głowę z zaciekawieniem. Wciąż miała poważną minę, ale i okoliczności nie były zbyt rozweselające. -Jeśli chciałabyś mi opowiedzieć tę historię, to z wielką przyjemnością jej wysłucham - powiedziała, obejmując w dłoniach zimną filiżankę. Miała ochotę wyciągnąć różdżkę i ją nagrzać, ale tak naprawdę kompletnie nie chciało jej się pić tej herbaty, więc kręciła tylko kubeczkiem w jedną i drugą stronę, żeby zająć czymś ręce. -Nie mam prawa cię oceniać, poza tym poznałam ciepłą, życzliwą Armande i nie wyobrażam sobie, żebym miała patrzeć na kogokolwiek, a zwłaszcza na ciebie przez pryzmat twojej przeszłości. Jej już przecież nie ma - wzruszyła ramionami na znak, że naprawdę nie określa ludzi po tym, kim kiedyś byli. Dla niej liczą się tylko tacy, jacy są teraz.
Na szczęście, Armande nigdzie się nie wybierała. Skoro zrobiła sobie wolne, to miała prawo spożytkować ten czas tak, jak jej się żywnie podoba, a siedzenie z Ruth zdecydowanie należało do przyjemnych czynności. Dziewczyna była inteligentna i przede wszystkim, intrygująca. Jej tok rozumowania był tak inny od tego, z którego, że tak powiem, korzystała Armande, że kobieta nie mogła tak po prostu przerwać tego spotkania. To wszystko było niesamowite. Obserwowanie, jak dochodziły wspólnie do podobnych wniosków było fascynujące i czas, który Rocher tutaj spędziła nie był zmarnowany, tego mogła być pewna. Zachowanie Ruth było dziwne, jeśli nie chciała, by ktoś dowiedział się o jej zainteresowaniu mugolami... No, przynajmniej w mniemaniu jasnowidzki, która wychowała się w bardzo mugolskim środowisku. Rozumiała takie zainteresowanie i gdyby Szwedka się przyznała, spotkałaby się z całkowitą aprobatą. To normalnie, że oba te światy chciałyby się poznać wzajemnie. Jej ojczym zawsze chętnie słuchał o tym, jak wygląda życie w Hogwarcie i co się tam robi, nie wspominając już o tym, jaki był ucieszony, kiedy oglądał jak dziewczyna czaruje! - Jesteś bardzo ambitna. To niesamowite, wiesz? W tak młodym wieku tyle zajęć... Cieszę się, że tak Ci idzie! Uśmiechnęła się promiennie do Niej i założyła nogę na nogę, tak jak lubiła. Zaraz jednak ten promienny uśmiech zbladł, kiedy kobieta zdała sobie sprawę z tego, co ona robiła w wieku Ruth! I miała zamiar jej o tym opowiedzieć. Nie chciała, żeby ta dowiedziała się od osób trzecich, czy z jakichś innych plotek. Te mogłyby to zniekształcić na jej niekorzyść i nie mogłaby się potem wytłumaczyć. - To dobrze, że nie będziesz mnie oceniać, bo to, co usłyszysz nie jest przyjemne, ale wolę, żebyś dowiedziała się ode mnie. Jakoś nie lubię plotek. - mruknęła z zażenowaną miną, wzdychając cicho. Ciężki temat sobie teraz wybrała, oj, ciężki. Dzisiaj rozmawiały chyba tylko na ciężkie tematy. - No... Więc... Kiedy byłam w Twoim wieku... Och, to takie żałosne... Ale wtedy byłam taką głupią nastolatką... Wcześniej, przez rok przebywałam we Francji. Uczyłam się zawodu cukiernika, a raczej douczałam się, bo wcześniej wiele nauczyła mnie matka... Ale kiedy wróciłam do Anglii, nie miałam nic. Jedyne, co potrafiłam, to robić słodycze i tańczyć... Przygarnęła mnie Long Susan. Przez jakiś czas tańczyłam... Ale... To nie był taniec na rurze, czy coś! Burleska. Zarabiałam całkiem sporo, chociaż... No... Już wtedy marzyłam o cukierni. Pieniądze, które zarabiałam nie były wystarczające... Rose, jedna z dziewczyn, które pracowały ze mną. Long Susan zajmowała się nie tylko tańcem. U niej pracowały także prostytutki. Rose była jedną z nich. Kiedyś odrzuciła mojego Jerome. Chciał jej pomóc, a ona odrzuciła go, twierdząc, że życie u boku policjanta byłoby dla niej zbyt nudne. Armande sarknęła, czując narastający gniew. Nie mogła znieść tego, jak tamta głupia dziewczyna potraktowała jej męża! A potem zachowywała się jakby to ona była wielce pokrzywdzona przez los. Szkoda tylko, że kiedy los wyciągnął do niej rękę, ona połamała mu palce. - Wracając... Rose powiedziała, że ona zarabia więcej i szybciej. Nie wiem, co strzeliło mi do głowy, ale chciałam... Spróbować. Jestem największą szczęściarą, bo pierwsza osoba, na którą trafiłam, to mój Jerome. Nie myśl o nim źle. On znał nas tylko dlatego, że... Whitechapel nie jest szczególnie bezpieczną dzielnicą Londynu. Czasem pomagał niektórym dziewczynom w opresji. On... Dużo przeszedł. Kiedyś był żołnierzem, potem przeszedł do policji... On nie mógł spać. Samotność zawiodła go do burdelu. On... Niczego ode mnie nie chciał. Chciał tylko poczuć się bezpieczny. - szepnęła, wpatrując się w swoje dłonie. - Nie chciał mnie wykorzystać. Uchronił mnie przed tym. Ja nawet nie wiem, kiedy to się stało, że wzięliśmy ślub. Wiem tylko, że na następny dzień po tym, jak poprosił mnie, żebym usiadła mu na kolanach i pozwoliła mu się przytulić zabrałam wszystkie moje pieniądze i wyniosłam się z domu Long Susan. Ona nigdy nas nie zatrzymywała. Tylko dlatego, że mój Jerome mnie uratował, jestem teraz tutaj, a nie w Londynie, na ulicy. Pewnie z własnej głupoty nigdy bym się z tego wszystkiego nie wyplątała. Ukryła twarz w dłoniach na kilka sekund, a gdy spojrzała na Ruth wyglądała tak, jakby nie mogła przestać się wstydzić za siebie i swoje decyzje. - Chciałam uciec od swojego jasnowidztwa, od matki, od całego magicznego świata. Myślałam, że w burdelu nikt mnie nie znajdzie, że magia tam się nie dostanie. Jestem bękartem. Jestem córką kobiety, która zdradziła własną przyjaciółkę, sypiając z jej mężczyzną. Chciałam uciec od tego, ale wpadłam w jeszcze gorsze towarzystwo i tylko dlatego, że Jerome mi pomógł nie zostałam tam na dobre. Myślę... Myślę, że Los od początku chciał mnie z Nim połączyć, chociaż na te kilka lat. To były najszczęśliwsze lata mojego życia. Te, które spędziłam z Jerome.
Wiecie jak to jest, kiedy macie swoje problemy, zmartwienia, czasem kłócicie się z rodziną i znajomymi i generalnie wasze życie jest do kitu? Każdy czasem ma tak, że chciałby krzyczeć z całych sił, jak mu źle i jakie fatalne rzeczy mu się przytrafiają - chłopak was rzucił, wyśmiewają was w szkole lub macie taką grypę, że nie możecie się ruszać. I nagle, śpiąc sobie smacznie słyszycie huk. Huk tak potężny, że wszyscy sąsiedzi budzą się razem z wami. W kamienicy obok wybuchło mieszkanie. Widzicie płomienie, przeraźliwy blask ognia i ludzi tak owładniętych cierpieniem, że nie mogą się ruszyć. Ten ogień buchający ze spalonego domu odbija wam się w oczach i nagle wszystkie wasze problemy znikają. Były tak marne, że spłonęły w tym płomieniu. Tak właśnie czuła się teraz Ruth. Nie potrafiła wydusić z siebie słowa. Siedziała w milczeniu, z tak poważną miną, jakby właśnie czytała raport z jakiegoś zajścia u siebie w Departamencie Magicznych Katastrof. Nieustannie marszczyła brwi i naprawdę, z czystym sercem nie wiedziała, co powiedzieć. W końcu jednak przełknęła opowieść. -Szczerze? Mogłabym teraz przytaknąć, poklepać cię po ramieniu i powiedzieć "rozumiem, jak się musisz czuć Armande"... Ale wiesz, nic nie rozumiem. Nie przeżyłam nawet w połowie tego co ty i nawet sobie nie wyobrażam, jak miałaś ciężko w życiu - Ruth może i nie była najlepszym pocieszającym, jednak zawsze była szczera. Wręcz obsesyjnie pilnowała, żeby być uczciwa wobec innych i chyba wydrapałaby oczy komuś, kto siedząc tu teraz z nimi powiedziałby Armande to idiotyczne "rozumiem". Nic nie rozumiesz, pajacu. Nic. -Twój mąż przypomina mi trochę mojego tatę. Jest zakochany do szaleństwa w mojej mamie i choć nie jest czarodziejem, nie ma pojęcia o czarach i naszym świecie to rozrywał niebo i ziemię, kiedy potrzebowała pomocy. Taki obraz Jerome widzę przed oczami - zatrzymała się na chwilę, żeby zrobić głęboki wdech. Przypomniała sobie tłuczenie talerzy, przewracanie krzeseł i wszystkie szalone rzeczy, jakie robiła jej matka w furii i jaką opieką obdarzał ją wtedy ojciec Ruth - Kai. -Jesteś niewyobrażalnie mocna, jak spiż. Jeśli po tym wszystkim, co cię spotkało jesteś taką cudowną osobą to kiedyś musiałaś być aniołem. Uwierz mi, nie mam w zwyczaju prawić ludziom niezasłużonych komplementów - nawet nie siliła się na uśmiech. Wymieniała fakty, nie potrzebowała wspierać się fałszywym drgnięciem warg. -Armande, jesteś po prostu dzielna. Na wszystko zapracowałaś sama i na wszystko sama zasłużyłaś. Teraz droga idzie już tylko w górę - skończyła odkładając pustą już filiżankę i przez moment wpatrywała się nieruchomo w denko.
Armande nie uważała, że jej życie było tragiczne i przepełnione złymi chwilami. Nie zawsze było lekko, ale na dobrą sprawę dopiero kiedy skończyła trzynaście lat, wszystko zaczęło się sypać i tak się sypało aż do momentu, w którym dziewczyna dowiedziała się, kim jest. Bękartem. Ciężko było przełknąć prawdę i to właśnie fakt, że jest owocem zdrady bardziej zniszczyło jej życie, niż to, że matka wolała podróżować po świecie, niż się nią opiekować. Stosunkowo niedawno Jasnowidz doszła do wniosku, że jej matka nie chciała mieć z nią zbyt wiele wspólnego, bo była córką zrodzoną ze zdrady, a tego nie zniosła nawet kobieta tak wyzwolona, jak Audrey. Ta świadomość bolała ją okropnie, ale teraz już nie było sensu się nad tym rozwodzić. Rocher wolała zobojętnieć na to wszystko, tak byłoby jej łatwiej. W każdym razie, teraz uwolniły się w niej wszystkie emocje, które tłumiła w sobie od dłuższego czasu i nie potrafiła powiedzieć, czy to dobrze, czy źle. Najwidoczniej Armande uwolniła emocje Ruth, a Ruth zrobiła to samo z Armande. Czasem to dobrze, przeżyć coś na nowo. Wyciągnąć wnioski. Słuchając słów Ruth, uśmiechnęła się blado. Była taką troskliwą i miłą osobą... Zupełnie się po Niej tego nie spodziewała. To sprawiło, że zrobiło jej się lżej. Bała się reakcji Krukonki, bała się, że pomimo wcześniejszych słów uzna ją za głupią dziewuchę, która podejmowała najgłupsze decyzje w swoim życiu, a ta, mimo wszystko, nie osądziła jej. Była jej za to bardziej wdzięczna, niż mogłoby się zdawać. Szwedka nie wykluczyła jej tak po prostu dlatego, że była... Cóż... Tancerką i prawie prostytutką. Nienawidziła swojej przeszłości, ale musiała ją akceptować. Jerome akceptował. Ona też musi. Zresztą, to było kiedyś. Kiedyś! - Dziękuję, że nie skreślasz mnie przez to, co robiłam kiedyś. Chcę, żebyś wiedziała, że nie byłam do tego zmuszana. To były moje wybory. Złe i głupie, ale moje. - mruknęła zawstydzona, zaczesując za ucho kosmyk włosów. Powoli podniosła się z miejsca, poprawiając sukienkę. - Droga Ruth... Muszę już wracać, ale dziękuję Ci za rozmowę. Dziękuję Ci, że mnie wysłuchałaś i nie uznałaś mnie za wariatkę ani na początku, ani teraz. Pamiętaj, że jeśli tylko będziesz mnie potrzebować... To jestem. Po prostu dziękuję Ci za wysłuchanie mnie. - powiedziała i uściskała mocno młodą Studentkę. Było jej teraz dużo lżej, niż kiedy wchodziła do tej kawiarenki. Wyprostowała się i posłała Jej szeroki, wesoły uśmiech. - Do zobaczenia. Mam nadzieję, że odwiedzisz mnie w cukierni! Zacisnęła lekko palce na Jej ramieniu, po czym wyszła z kawiarni. Czuła się lepiej. Dużo, dużo lepiej, niż wcześniej.
Megan właśnie wracała z urlopu, mimo ze nie dokońca można nazwac to co miało miejsce urlopem, a na pewno nie teraz. Znudzona i zmęczona ostatnimi wydarzeniami postanowiła obrać nieco dłuższa droge. Chciała wszystko jeszcze raz przemysleć. Będąc w Hogsmeade tafiła na mała kawiarenke. Sprawiała wrażenie na tyle sympatycznej i przytulnej, ze grzechem było by nie wejść. Kobieta weszła wiec do srodka, zajeła stolik w samym końcie sali i poprosiła o zieloną herbatę. Nastepnie wyjeła z o dziwo dosyć małej walizki kilka zapisków i książek. Usiadła wygodnie, czytajac dobrą książke i popijając herbate. Gdy herbata sie skończyła kobieta zapłaciła, spakowała cały dobytek do walizki i wyszła zamykając za soba drzwi. Wychodząc usłyszała stukot dzwoneczków zawieszonych blisko drzwi, a im bardziej sie oddalala, tym mniej wyczówalny stawał sie zapach swieżo parzonej kawy i herbaty.
Kawiarnia Francuski Pocałunek. Max jeszcze nigdy tutaj nie zaszedł, czy to możliwe? Owszem. Nigdy jeszcze nie był w tej kawiarni, a nawet nigdy o niej nie słyszał. Dlatego udał się nieco wcześniej, ażeby w razie potrzeby móc się kogoś zapytać o drogę. Gdy tylko załatwił swoje sprawy w Hogwarcie postanowił dłużej nie zwlekać, bo jeszcze się spóźni. A doskonale wiedział, że jego towarzysz nie lubi spóźnialskich. I oczywiście dochodząc do Hogsmeade nie miał bladego pojęcia gdzie iść dalej. Na szczęście grupka uczniów z różnych domów wracała właśnie do Hogwartu to ich zapytał się o drogę, a Ci wskazali mu prawidłową. Ładnie podziękował i udał się w tym kierunku. Trochę się zdziwił gdy zobaczył tę kawiarnię, dlaczego? Bo często koło niej przechodził, a nawet nie wiedział że takowa istnieje. No bywa. Wszedł do lokalu i od razu wzrokiem przeleciał po całej jego lokalizacji i na szczęście nie ujrzał mężczyzny. Czyżby to on się spóźni na ich spotkanie? Chociaż miał jeszcze cały kwadrans, a znając jego to pewnie się nie spóźni, bo inaczej pewnie by mu o tym wspomniał w swoich listach. Od razu jedna z kelnerek zapytała się o zamówienie, jednak ten na razie odmówił. Nie chciał sam spożywać czegokolwiek skoro był z kimś umówiony. A może Lemon nie będzie chciał w ogóle nic pić? Usiadł przy pierwszym wolnym stoliku gdzieś w kącie i zdjął kurtkę. Obwiesił ją na siedzeniu obok i wpatrzony w drzwi oczekiwał na przybysza.
Trudno powiedzieć, dlaczego akurat tę kawiarnię wybrał Lemony. Może uznał, że nazwa jest na tyle sugestywna, że Max chętniej zgodzi się na spotkanie? Nie, to głupie. Mężczyzna tak czy siak by na nie przyszedł. Przecież ma do Carmana słabość. Nie da się też określić relacji, która łączy obu panów. Z jednej strony jest to zdrowa przyjaźń - Lemony jest niesamowicie oddany Maxowi i zawsze służy dobrą radą. Może liczyć na to samo, a sam Lamberd jest dodatkowo fanem Cytrynki. Z drugiej strony... w Maxie jest coś, co pociąga starszego kolegę. Może to jego uroda, może niesamowicie ponętne ciało - równie dobrze może to być jego charakter. Lemony nie odkrył jeszcze, dlaczego zdarza mu się tęsknić za gajowym, przychodzi to jednak zdecydowanie zbyt często. Nie widzieli się dobre kilka miesięcy. Głównie ze względu na pracę Cytryna. Cały czas bierze udział w ciężkich treningach, oddając się pasji. Stara się jak może, by zostać najlepszym zawodnikiem Quidditcha w historii. Możliwe, że kiedyś mu się to uda. Na tę chwilę czekają go ostre mecze z równie silnymi drużynami. A on, zamiast ćwiczyć, umawia się na randki. Bo tak nazwał ich spotkanie w liście, prawda? "Randką". Ciekawe, jak ustosunkuje się do tego Maximilian. Lemony nigdy się nie spóźnia. Dlatego też we Francuskim Pocałunku stawił się dokładnie pięć minut przed umówioną godziną, spodziewając się dłuuugiego czekania. Jakież było jego zdziwienie, gdy dostrzegł w kącie sali przyjaciela! Ruszył doń szybkim krokiem, równocześnie zdejmując kurtkę. Przewiesił ją przez oparcie wolnego krzesła i pochylił się, żeby klepnąć Maxa w plecy. Przyjazny gest, choć z pewnością trochę bolesny, zważywszy na siłę, nad którą Carman jeszcze nie do końca panuje. - Spodziewałem się, że będę musiał czekać. Widzę, że bardzo wziąłeś sobie do serca moją groźbę? Nie masz ochoty przelecieć się nago na miotle? - zażartował mężczyzna, jednocześnie wybuchając gromkim śmiechem. Nie bardzo obchodziło go, co pomyśli sobie reszta klientów. Przecież miał prawo być głośno, skoro właśnie świętują swoje spotkanie pierwszy raz od bardzo długiego czasu!
Czy Max również tęskni za Cytrynką? Oczywiście, że tak. Ich relacja jest już dość długa i obfitująca w różne doznania, Max nie chciał tego stracić przynajmniej na razie. Max lubił starszych od siebie, a tym bardziej takich którzy grają w Quiddtcha i mógłby się od niego jeszcze sporo nauczyć. Oczywiście nie patrzył tutaj na swoje korzyści, żeby jakoś się dostać do drużyny. Max można powiedzieć znudził się nieco tym sportem. Za czasów uczniowskich był w drużynie puchonów i na tym jego kadencja się zakończyła. Owszem, dobrze latał, ale tam jednak trzeba mieć o wiele większe doświadczenie niżeli takie jakie ma Max. Teraz wolał sobie nie plątać swojego ułożonego świata i nie interesować się tym sportem, może kiedyś ale teraz potrzebował stabilizacji, bo czuje że niesamowicie się chwieje i nie potrafi utrzymać równowagi. Miała to być randka jak stwierdził Lemony. Pewnie będzie, mężczyzna zawsze zachowuję się wobec niego jakby byli na pierwszej randce. Przecież nie widzieli się tyle czasu, Max naprawdę zdążył się za nim stęsknić, może nawet nie za kochankiem tylko za przyjacielem. Przyjaźnili się i można powiedzieć, że to była szczera przyjaźń, co prawda łączyły ich intymniejsze stosunki, ale nadal się przyjaźnili. I nagle pojawił się. Cytrynka pojawił się w kawiarni, jak zwykle punktualny. Co przyleciał na miotle czy jak? Nawet się nie spostrzegł kiedy został przywitany przez mężczyznę klępnięciem w plecy. - To jest randka czy trening? - zapytał smarując się po uderzonym miejscu. Uśmiechnął się oczywiście do mężczyzny. - Wiesz, że dla Ciebie jestem w stanie zrobić prawie wszystko. A latanie nago na miotle to dla mnie pikuś. - mruknął do niego i zaśmiał się. Oczywiście liczył na trochę rozmowy, czy chciał od niego wyjaśnień? Nie. Wiedział, że Quidditch jest jego pasją, dlatego też nie ingerował w to. Przecież to było wiadome, że pierwsze wybierze treningi niż spotkanie z przyjacielem. Ale Max to doskonale rozumiał, każdy ma swoje pasję, a jego pasją są właśnie treningi. - Na długo wróciłeś do świata żywych? - zapytał. Musiał to wiedzieć. Chłopak również się za nim stęsknił dlatego taka wiedza była mu konieczna. Nie wiedział jak ma się nim nacieszyć, ażeby starczyło mu na zaś.
Lemony jest osobą, którą niełatwo się zapomina. Ludzie lubią przebywać w jego towarzystwie ze względu na dziecięcą aurę, niewinność i ten typ humoru, który zachęca innych. Co łączy Maxa i Cytrynę? Trudno określić. Zaufanie jest podstawą zarówno związku, jak i przyjaźni. Do tego pierwszego Carman się nie nadaje, z drugim natomiast radzi sobie całkiem nieźle. Tyle tylko, że ich relacja już dawno wyszła poza granice zwykłego kumpelstwa. Bo koledzy nie chodzą ze sobą do łóżka. Nie całują się na "do widzenia" i nie wymieniają sprośnych wiadomości. A jednak żadne z nich nigdy nie mówiło o jakimkolwiek uczuciu. Lemony uważał za oczywiste, że nie muszą. Każde z nich miało prawo spotykać się z innymi, a w razie potrzeby i tak mogli liczyć na wzajemne wsparcie. Bo Cytryn jest emocjonalną amebą. Poza tym... wydaje mu się, że Maxowi też jest dobrze, kiedy wszystko utrzymuje się na zdrowej przyjaźni. Słowo "związek" nie powinno występować w słowniku żadnego z nich. Trudno też powiedzieć, dlaczego Carman nazwał ich spotkanie "randką". Co prawda istniało prawdopodobieństwo, że po wszystkim skończą w łóżku, ale z Lamberda i Lemonka żadna para. - Trudno stwierdzić. Nie nauczyłeś się jeszcze, że niektóre spotkania ze mną są jak walka o przetrwanie? - zapytał, przekrzywiając głowę. Przypominał trochę uroczego pieska, którego należy niezwłocznie podrapać za uszkiem. - Wybacz za to - mruknął jednak, uśmiechając się delikatnie, po czym pomasował miejsce, w które uderzył przyjaciela. - Wydawało mi się, że nie powinno boleć. Chyba ostatnio przeginam z treningami. Ale wiesz... pałkarz - wytłumaczył się, po czym wzruszył ramionami i usiadł na wolnym krześle. Był trochę... pobudzony. - Trzymam cię za słowo. Ale jako, że o ciebie dbam, przełóżmy ten pokaz na lato. Teraz bałbym się, że mróz może ci bardzo zaszkodzić. A to byłaby wielka szkoda - zauważył, przyglądając się Maximilianowi. Śmiech mężczyzny poprawił mu nastrój. - Szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia. Teraz treningi, później mecze, zgłosiłem się też na wyjazd w ferie. Pewnie też jedziesz, prawda? - zapytał, stukając palcem o blat stołu. Czyżby to jakieś pierwsze oznaki ADHD? Lemony musiał robić coś z ręką, żeby się skupić. - Masz na coś ochotę? - zapytał, wskazując wzrokiem na menu. - Ja stawiam - zastrzegł. W końcu to on zaprosił Maxa na "randkę".
Max również był takiego zdania. Może i nadawał się do związków, ale na pewno nie z nim. Lemon mu się podobał to prawda, ale nie chciał być z nim w parze. Było mu dobrze tak jak jest. Nigdy nawet nie myślał, że cokolwiek mogłoby między nimi być. Dlaczego? Sam nie wiedział i niekiedy myślał, że coś mu się chyba w głowie pomieszało. Bo jednak ze sobą sypiają tak, a to jednak o czymś świadczy. Z byle kim nie chodziłby do łóżka. No cóż... Taka relacja była mniej skomplikowana, nikt nie musiał się nikomu tłumaczyć, a Lemon często znikał. Rzadko się do niego odzywał, więc Max uznał, że tak będzie lepiej. W związku jednak musieliby się nieco częściej ze sobą spotykać, a jak znał mężczyznę to byłoby niemożliwe. Poza tym w takim scenariuszu na pewno ten związek nie miałby żadnej przyszłości. Max uważa, że w związku powinni się nawzajem wspierać i być ze sobą praktycznie zawsze. A że to było niemożliwe w ich stosunkach to uznał, że nie ma się co angażować. Poza tym puchon od jakiegoś czasu nie szuka do związku żadnej osoby, parę razy się zawiódł i to mu z pewnością wystarczy, bynajmniej na razie. A teraz? Teraz ma wiele chłopców z którymi ma ciekawe relacje, jedynie Will wydawał mu się najodpowiedniejszym kandydatem na przyszłego "męża" ale i to podlega wszelakim negocjacjom. - Wiesz, że jestem jak najbardziej za Twoimi treningami, można powiedzieć że to mnie w Tobie niesamowicie pociąga, ale nie uważasz, że niekiedy przesadzasz? Zaniedbujesz przyjaciół, a przede wszystkim mnie... - powiedział nie kryjąc złości, że trochę go zaniedbuje. Max oczywiście miał od tego ludzi, aby się dobrze zabawić, ale Lemon również do takich należał, więc dlaczego miał być jakoś inaczej traktowany? Nie naciskał, nie chciał aby robił cokolwiek z przymusu, ale ich spotkania praktycznie kończą się zawsze tak samo. Przecież to nic złego co oni robią, tak naprawdę? Maxowi to całkowicie nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie. - Trzymaj, trzymaj. Wiesz, że jestem gotów na wszystko. - mruknął. Max nie bał się wyzwań, chociaż to było bardzo bojaźliwe wyzwanie. Latanie nago na miotle? To może skończyć się gwałtem oczywiście nie mówiąc tutaj o siedzącym naprzeciwko niego mężczyźnie. - Jadę, jestem w końcu gajowym, a to mnie do czegoś zoobowiązuje. - mruknął do niego. Ferie widziały mu się bardzo. Ten cały bal, ale nie miał z kim iść i pewnie w ogóle się na nim nie pojawi. Sam nie miał zamiaru iść, a poza tym co on by tam robił? Chyba, że jako jakiś stróż, ażeby nikomu nic się nie stało. To może jedynie taka opcja być dostępna innych nie widział. Spojrzał na listę z menu. Skoro Lemon stawiał to był jak najbardziej tym zainteresowany. On ostatnio nie rzuca pieniędzmi na prawo i lewo. Dobrze, że wujek Haydn go wsparł, bo inaczej nie wiedziałby jak sobie poradzi. - Dyptamowy smakosz. - mruknął do mężczyzny.
Lilian Emerald
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : predyspozycje do zgubienia własnej głowy, złotobrązowe oczy o kształcie sugerującym azjatyckie pochodzenie, ekscentryczne stroje
Francuski Pocałunek już od kilku dobrych lat był dla Lilian jak pełna miłych wspomnień ostoja od zatraconego w szaleńczym pędzie świata. Po raz pierwszy pracowała w lokalu w trakcie wakacji, niedługo po śmierci rodziców – nie miała planów, a nawet gdyby nadarzyła się ku temu okazja, nie byłaby w stanie skupić się na odpoczynku. W ten sposób, pragnąc zająć myśli czymś kompletnie odrębnym, zatrudniła się w kawiarni. Każdego ranka otwierała ją kompletem zapasowych kluczy, w blasku wschodzącego słońca wystawiała na zewnątrz krzesła i stoliki, choć równie dobrze mogła posłużyć się magią. Wtedy robiła, co mogła, by wypełnić sobie czas i unikanie czarów stało się wówczas całkiem słusznym rozwiązaniem. Zapach wypieków wkrótce wypełniał przytulne wnętrze kawiarni, w celowo odgrodzonym od słonecznego światła pomieszczeniu wykorzystywano nadający swoisty klimat kominek, a Lilian miała wrażenie, że w ferworze pracy w tak wspaniałym miejscu staje się kompletnie inną osobą, daleką od przejmującego bólu straty. I tak, po upływie dość długiego czasu, powróciła na „stare śmieci”. Właścicielka przyjęła ją z szerokim uśmiechem i otwartymi ramionami, choć nie raz widywały się na uliczkach Hogsmeade albo przy okazji wizyty na pobliskim cmentarzu. Emerald z trudem powstrzymywała łzy, kiedy wręczano jej ten sam fartuszek, który nosiła przed laty, gdyż przywoływał on mnóstwo wspomnień, zupełnie jak przypadkowo utworzona myślodsiewnia. Obowiązki się nie zmieniły – mimo upływu lat, kawiarnia działała w tym samym, niezmiennym systemie, zapewniającym przyjemne poczucie stabilności. Odmieniła się tylko sama Lilian – z pewną (znaczącą) pomocą ciemnowłosej współlokatorki, biła teraz takim samym blaskiem, co centralne pomieszczenie lokalu. Jej myśli wypełniała dotychczas twarz Tonii, chaotyczna mieszanina wspomnień minionych dni i nieśmiało wyłaniających się uczuć. Zakładając fartuszek, pragnęła oczyścić własną głowę tak samo, jak kiedyś, tym razem jednak w celu uniknięcia zawodowych porażek, które z łatwością mogła wywołać, rozmyślając o przyjaciółce. Mimo wszystko, wyjaśniała nagłe drżenie rąk i szybsze bicie serca pozostałością zaskoczenia po ich nie tak odległym pocałunku, a raczej jego próbie, chociaż sama dobrze wiedziała, że perfidnie się okłamywała. Rozpoczęła pracę z potężną dawką energii i już po chwili lawirowała radośnie między stolikami, kiedy kawiarnia zaczęła zapełniać się klientami. Dzień mijał dość prędko i nim się obejrzała, do zamknięcia pozostała niecała godzina. Właśnie wtedy przy jednym ze stołów dostrzegła osobę, która tak uparcie okupywała jej myśli i najwyraźniej postanowiła przypomnieć o sobie także wtedy, gdy Lilian wypierała ją z nich, by odpowiednio skupić się na pracy. Wzięła głęboki wdech, porwała z blatu kartę dań i przystroiła twarz w promienny uśmiech. Właściwie nie musiała za bardzo się starać – w miarę zbliżania się do Tonki, całe jej ciało zdawało się radować, a kiedy zatrzymała się obok, miała ochotę przysiąść obok i spędzić resztę czasu pracy tylko z nią. - Tons! Nie wiedziałam, że przyjdziesz – przywitała ją z entuzjazmem, pochylając się nad stolikiem i muskając wargami jej wciąż chłodny od wędrówki policzek. Serce nieomal wyskoczyło jej przy tym z piersi, ale całkiem nieźle szło jej udawanie, że nie robiło to na niej żadnego wrażenia. – Przejrzyj kartę i daj znać, na co masz ochotę. Może poczekasz, aż skończę? Zostało niewiele czasu, a później możemy razem wrócić do domu. W drodze wyjątku mogę nawet pokazać ci, gdzie pieką najlepsze cynamonowe ciastka w Hogsmeade – dorzuciła pod koniec, ściszając głos, ale zaraz po tym uśmiechnęła się szeroko. W jednej dłoni trzymała notes, w którym zapisywała zamówienia, lecz drugą miała absolutnie, zachwycająco wolną, co pozwoliło jej dotknąć przelotnie policzka Tonii. – Zmarzłaś – zauważyła już z całą pewnością, wyraźnie niezadowolona i pokręciła głową. Nie miała pojęcia, jak Tonka mogła uchronić twarz przed mrozem, ale była gotowa dostarczyć jej zamówienie z Francuskiego Pocałunku bezpośrednio do domu, byle tylko uchronić ją przed spacerem w tak zniechęcającą pogodę.
Uwielbiała pić kawę albo herbatę, niezależnie gdzie, niezależnie z kim, byleby rano, najlepiej na pusty żołądek. A zważywszy, że była to naprawdę wczesna pora, na Wielkiej Sali zastałaby co najwyżej jakieś resztki z poprzedniego dnia, jeśli w ogóle, cokolwiek by tam zastała. Toteż wypad do Hogsmeade z nowopoznanym kolegą - @Nicodéme d'Impérieux - zapowiadał cię całkiem przyjemnie. Zwłaszcza, kiedy w drodze chłopak zaczął się wreszcie odzywać. Całe szczęście, bo Amélie już była pełna obaw, czy w trakcie ich wspólnego wyjścia do kawiarni, Nico zamieni z nią choć słowo. Początkowo, jeszcze w sowiarni, wyglądał na trochę niepewnego, czy aby na pewno pójście z Ślizgonką było dobrą decyzją, ale później otworzył się na rozmowę i się rozkręcił. Zaczął opowiadać jej o Wersalu i ogółem, o całej kulturze Francji. Fosse dostrzegła wtedy jedną cechę, która z jednej strony, sprawiła że robiło jej ciepło na sercu, a z drugiej nieco smuciła. Dziewczyna dojrzała w Krukonie potężny patriotyzm i tęsknotę za ojczyzną. Ona sama nie była aż tak przywiązana do rodzimej Francji. Amelka miała zupełnie inne myślenie, niż sądził jej towarzysz. Jego, jak sam to nazwał, niezadbanie nie budziło u dziewczyny odrzucenia lub niechęci, choć trzeba przyznać, że jeśli byliby w bliższej relacji, zmieniłaby jego garderobę nie do poznania, czy tego by chciał, czy nie. Na pewno też, zrobiłaby coś z jego włosami - kupiła parę kosmetyków do pielęgnacji (bo niby od kiedy faceci nie dbają o włosy?) i wysłała do fryzjera na obcięcie przesuszonych i rozdwojonych końcówek. Bo co jak co, ale akurat Nicodémowi długie włosy dodawały uroku. Wchodząc do kawiarni poczuła uderzające ciepło, więc zrzuciła z siebie płaszcz i szal, odsłaniając jej luźny, brudnoróżowy kombinezon z dekoltem. Na szyi miała delikatny, srebrny naszyjnik z czarnym spinelem, włosy niedbale opadały jej na ramiona, a makijaż był w ciepłych, naturalnych barwach. Wszystkie stoliki były wolne, więc wybrała ten, który znajdował się przy oknie. - Byłeś już kiedyś w Francuskim Pocałunku? Mają tutaj typowo francuskie śniadania. Poczujemy się prawie, jakbyśmy byli w domu.
To był pierwszy raz, gdy był na kawie z nowo poznaną dziewczyną. Mimo, że już znacznie się rozluźnił, kłamstwem byłoby stwierdzić, że wcale się nie stresował. W towarzystwie tak pięknej ślizgonki było to praktycznie niemożliwe. Podczas pokonywania drogi do Hogsmeade był może aż zbyt rozmowny, nie zdawał sobie sprawy, że opowiadał jej o tak dziwnych rzeczach, jak architektura baroku francuskiego oraz styl francuskich ogrodów. A o ogrodach rozgadał się z równym rozmachem, bo zdążył zawiadomić ją o tym, że nienawidzi angielskiego stylu przydomowych parków, które charakteryzowały się dzikością, zdecydowanie wolał francuski porządek. To były jedyne dziwne rzeczy, o których mówił (całe szczęście). Przede wszystkim zadawał dużo pytań, był ciekawy, jak żyje jej się w Anglii, czy często podróżuje, dlaczego właśnie Hogwart? Gdy byli już w środku, stracił przynajmniej połowy tej pewności siebie. Do kawiarni, knajp, restauracji, chodził ze znajomymi i był bardziej wyluzowany. W tym wypadku kompletnie nie wiedział, jak się zachować. Usiąść obok czy naprzeciwko? Udawać gentlemana i odsunąć jej krzesło, zabrać płaszcz i powiesić na jej siedzeniu? Zaproponować jej jakieś ciasto, kawę, czy poczekać, aż sama je wybierze? Skończyło się na tym, że nie zrobił kompletnie nic. Pozwolił jej samej wybrać stolik, zdjął swoją kurtkę i usiadł na krzesełku nerwowo spoglądając na swoje ubranie, czy przypadkiem nie jest czymś pobrudzone. Miał na sobie dużą, czarną bluzę z kapturem oraz ciemne bojówki, które mimo, że były bardzo wąskie, wciąż wyglądały na nim dosyć luźno. W takim stylu czuł się znakomicie. Nie czuł potrzeby podążania za modą i uważał, że mimo wszystko ten styl mu bardzo pasuje. Nie wyobraża sobie swojej osoby w krótkich włosach zaczesanych do tyłu, jasnych jeansach ciaśniejszych niż... no po prostu takich, które są bardzo ciasne, oraz w koszuli, na której zarzucona jest elegancka marynarka. To jest dla niego po prostu śmieszne. Z zamyślenia ocknął się dopiero, gdy Amélie zadała mu pytanie. I odpowiedź na nie była prosta, bo nigdy nie był w tym miejscu. Rzeczywiście wystrój wnętrza przywodził mu na myśl znajome kawiarenki z bocznych uliczek miasta, które często połączone były z piekarniami co sprawiało, że niezwykły zapach pieczywa unosił się nawet na zewnątrz. Naprawdę mu tego brakowało. Może nie tęsknił za Francją tak bardzo, jak mogłoby się zdawać, ale z całą pewnością miał teraz wielką ochotę na croissanta z orzechowym nadzieniem, albo bagietkę wysmarowaną masłem ziołowym z odrobiną czosnku. -Yyy nie, w ogóle pierwszy raz słyszę o tym miejscu. Aż jestem ciekaw jedzenia, umieram z głodu. Podał dziewczynie menu, które już leżało na stoliku, po czym wziął jeszcze jedno dla siebie. Na szczęście karta dań spełniła jego oczekiwania i już był zdecydowany na czystą, mieloną kawę oraz bagietkę z ziołami i z serem. -I jak tam? Wybrałaś coś? Od razu wybierz sobie jakiś deser, ja stawiam.
Musiała przyznać, że choć mogła sprawiać inne wrażenie, ona też rzadko kiedy chodziła na kawę z nowo poznanymi chłopcami. Ogólnie rzecz biorąc, rzadko kiedy randkowała, a każde walentynki spędzała samotnie. W przeciwieństwie do większości singielek, jakie znała, nie wyżywała się na szczęśliwie zakochanych parach, obchodzących to święto. Nie podkreślała, jak bardzo nienawidzi czternastego lutego - była wobec tego wszystkiego neutralna, traktowała to jak dzień powszedni, choć uważała (i nie kryła swojego zdania!), że walentynki mają charakter komercyjny, a przez to, tracą swój urok. Z przyjemnością słuchało jej się narzekań na angielskie ogrody. Jej poczucie estetyki obficie płakało, widząc te zapuszczone, dzikie, przydomowe ogródki, więc opinia Nico na ten temat, przypadła jej do gustu. I przy okazji, była z siebie nader dumna - miała nosa co do chłopaka i wiedziała, że pod tą nieokiełznaną fryzurą skrywa się estetyczny zmysł. Zauważyła, że jest nieco zamyślony. I pewnie nie wtrącałaby się do jego myśli, ale przecież nie po to zabrała go na wspólne śniadanie. Na pogrążanie się w obłokach będzie miał czas, ale na pewno nie wtedy, kiedy był razem z Amélie. - Przyrządzają tutaj naprawdę fajne francuskie śniadania - oznajmiła, spoglądając na chłopaka zza karty menu. Czasami tutaj przychodziła, przez co zaczynała myśleć o ojczyźnie. O rodzicach, o Annecy, o Beauxbatons, o wszystkim, co francuskie. Mimo wszystko, raczej omijała to miejsce, a odwiedzała tylko wtedy, kiedy miała marny humor. Nie lubiła pogrążać się w tęsknocie i melancholii. Schlebiało jej to, że Nicodéme zadeklarował się, że zapłaci. Nie była zdania, że to zawsze facet musi płacić i sądziła, że to tylko powszechnie przyjęta zasada, która nie została nigdzie potwierdzona. - Chyba wezmę francuskiego tosta z syrenim latte... no i może te ciastka z eliksirem rozśmieszającym - odpowiedziała na pytanie, zamykając menu i kładąc je z powrotem na stole. Założyła nogę na nogę i oparła się o miękkie siedzenie fotela. - Właściwie to... co robiłeś w sowiarni tak wcześnie? - spytała, spoglądając na siedzącego naprzeciw Krukona.
Okazało się, że Twoje zgłoszenie do pracy w popularnej kawiarni zostało przyjęte i razem z nadejściem września, mogłaś przejść do wykonywania swoich obowiązków! Stawiłaś się pierwszego dnia pracy punktualnie, nienagannie ubrana zgodnie z zaleceniami pracodawcy. Właściciel przedstawił Cię i zabrał do środka, oprowadzając po lokalu i wszystko tłumacząc. Praca nie wydawała Ci się specjalnie skomplikowana, jednak musiałaś być żwawa i ostrożna. Dostałaś więc fartuszek, notesik oraz coś do pisania, po czym zaprowadzono Cię za ladę, gdzie dalszych instrukcji miała udzielić Ci starsza koleżanka z doświadczeniem.. Rzuć Kostką! Możliwe Scenariusze: 1,5 Masz za zadanie przygotowywać zamówienia. Wypełnione po brzegi przekąskami oraz słodyczami witryny tylko na pozór wydają się łatwe w opanowaniu, bo zaczynasz się już gubić po trzecim, błyskawicznie napływającym zamówieniu. Z przerażeniem dostrzegasz, że karteczek tylko przybywa! Kręcisz się więc pomiędzy lodówkami, ekspresami do kawy czy przy dzbanach z sokami, czy lemoniadą, starając się jak najszybciej i najskuteczniej zapełniać talerzyki, które później układasz kelnerce na tacce. Przez cały dzień pomyliłaś kilka zamówień czy rozlałaś kawę, jednak ogólnie rzecz biorąc są z Ciebie zadowoleni i mówią Ci, aby się nie przejmować, bo pierwszy dzień jest zawsze najgorszy. Nie sądziłaś nawet, że zwykła praca w kawiarni może być tak męcząca.
2,6 Dostałaś brudną robotę — sprzątanie stolików, toalet czy przyjmowanie brudnych naczyń, które znosiły kelnerki. Każdy kiedyś zaczynał, więc wzięłaś się do pracy! Szło Ci dobrze, złapałaś niezłe tempo i wyrabiałaś się z zadaniami. Pracowała z Tobą urocza, starsza troszkę Pani, której widocznie przypadłaś do gustu. Zaczęła Ci opowiadać o sobie, swoim życiu, a także odrobinę marudzić o tym, że mogłoby istnieć więcej zaklęć, które ułatwiłyby prowadzenie firm. Dzięki temu dowiedziałaś się sporej ilości nowych rzeczy na temat uroków! Gratulację, do Twojego kuferka trafia 1 punkt z Zaklęć! Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie!
3,4 Rzucili Cię na głęboką wodę i stanęłaś na sali, przyjmując zamówienia i dostarczając gotowe od pracujących w kuchni i za ladą współpracowników. Ci byli nieco rozbawieni Twoim przerażeniem i początkowym gubieniem się, udzielając Ci jednak wskazówek. Obok plakietki z Twoim imieniem widniał symbol nauki, więc nawet klienci nie byli na Ciebie źli. W połowie zmiany, gdy donosiłaś do stolika ojca z córką deser lodowy, usłyszałaś, jak dziecko płacze, a rodzic nie może go uspokoić. Pomijając fakt, że przeszkadzało to innym klientom to i Tobie irytowało ucho, więc nachyliłaś się nad chłopcem i powiedziałaś mu kilka rzeczy na temat płaczu, że trzeba być dzielnym i nie można tak rozpaczać z byle powodu. Przyniosłaś mu też dodatkową rurkę z kremem do lodów, którą przemyciłaś po cichu z witryny. Dziecko uspokoiło się i obdarzyło Cię uśmiechem, a opiekun wdzięcznym spojrzeniem. Widząc Twoje podejście do klientów, właściciel poprosił Cię na koniec zmiany do siebie i pogratulował zaangażowania, wręczając Ci jednorazową premię w wysokości 30 Galeonów! Odnotuj zysk w odpowiednim temacie!
To był wyjątkowo zabiegany dzień i @Tyler Woods nie miał chwili wytchnienia. Wystarczyło tylko zwolnienie chorobowe jednej baristki, żeby w kawiarni zapanował chaos. Ten weekend akurat był tym wycieczkowym dla najmłodszych uczniów Hogwartu... a Francuski Pocałunek kusił niesamowicie wyglądającymi słodkościami. Trzeba było sprawnie się uwijać - wszystkiego pilnował szef, raz na jakiś czas sprawdzając czujnie pracowników, przypominających teraz zapracowane mróweczki. Trzeba było dzielić się zadaniami, zmieniać... wszyscy tylko marzyli o tym, żeby ten dzień dobiegł końca. Przy takim zamieszaniu łatwo było pomylić zamówienia, zranić się, albo po prostu pogubić. W końcu wypadki chodzą po ludziach, prawda?
Rzuć kostką, by zobaczyć co cię spotka. 1, 2 - Szybko zostajesz oddelegowany w stronę stolików, gdzie kłębią się tłumy ludzi. Wiernie zbierasz zamówienia i wszystko pięknie zapisujesz w notesie... Ale okazało się, że ktoś postanowił spłatać ci psikusa! Twoje normalne pióro zostało zamienione na zaczarowane pióro Scamandra. Zamiast rzeczywistych zamówień, na pergaminie pojawiają się bezsensowne słowa, albo filozoficzne sentencje. Niestety, zauważasz to dopiero w momencie, w którym podchodzisz do lady... Dostajesz naganę od szefa i niestety, z twojej pensji zostaje ucięte 20 galeonów. Możesz jednak zatrzymać pióro - zgłoś się po nie w odpowiednim temacie! 3, 4 - Zakłócenia magiczne nie pomagają w pracy. O wiele ciężej przygotowywać kawę, kiedy wszystko się psuje, a nawet najlepiej wyćwiczone uroki zupełnie nie chcą działać. Za ladą szybko zaczyna robić się potwornie gorąco... Temperatura rośnie i rośnie, a pracownikom coraz ciężej wykonywać swoje zadania. W takich warunkach łatwo zapomnieć o ostrożności - i to właśnie przytrafia się tobie. Bezmyślnie chwytasz za gorący garnek i, niestety, oparzeń nie da się uniknąć. Na dłoni szybko pojawiają się bolesne bąble. Szybko zajmuje się tobą koleżanka z pracy i dzięki jej wyjaśnieniom, zdobywasz 1pkt z Uzdrawiania. Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie! 5, 6 - Zaklęcia odmawiają posłuszeństwa, więc zapasy z zaplecza trzeba przynieść ręcznie. To właśnie ty zostajesz poproszony o sprawdzenie inwentarza i przytarganie kilku pudeł. Panuje tam straszny bałagan... Podczas brania worków z kawą, jeden z nich spada na ciebie z górnej półki. Tracisz równowagę i się przewracasz. Guz na głowie jest niczym w porównaniu do promieniującej bólem skręconej kostki. Dyskomfort będzie towarzyszył ci w dwóch kolejnych wątkach.