Kawiarnia została zaczarowana w taki sposób, że padający deszcz czy śnieg nie dosięga stolików stojących przed urokliwą kamienicą. Kawiarnie wypełnia zapach cynamonu i pieczonego ciasta. Możesz zawsze liczyć na słodkości, które poruszą Twoje zmysły. Nie obawiaj się kalorii. Wchodząc do środka, czujesz, że możesz całkowicie się zatracić i nie istnieją już żadne problemy.
Dostępny asortyment::
► Yin i yang ► Imbirowa mątwa ► Cytrynowy Raj ► Malinowy Chruśniak ► Sen Memortka ► Wiśniowy Gryf ► Zielona herbata ► Herbata jaśminowa/goździkowa/kardamonowa ► Herbata z dzikiej róży/z czarnego bzu ► Herbata z konfiturą/z sokiem/z miodem i cytryną ► Dyptamowy smakosz ► Smocze espresso ► Chochlikowe cappuccino ► Bazyliszkowe Macchiato ► Syrenie Latte ► Frappucino smakowe z bitą śmietaną i polewą ► Czekolada orzechowa/waniliowa/piernikowa/biała ► Czekolada z rumem/irish coffee ► Czekolada z likierem owocowym/z musem owocowym ► Świeżo wyciskany sok/smoothie owocowe/koktajl ► Drink dnia (zapytaj obsługę)
Śniadania: ► Croissant z konfiturą, sok ze świeżych pomarańczy, jogurt z granolą i owocami ► Tosty francuskie z dowolnymi składnikami, kawa lub herbata ► Grzanki serowe, jajko po benedyktyńsku, bekon, kawa lub herbata ► Ciabaty zapiekane na ciepło, świeżo wyciskany sok
Słodkości: ► Malinowy sernik ► Szarlotka z lodami ► Eklerki 3 sztuki ► Tiramisu ► Deser lodowy z bitą śmietaną i owocami sezonowymi ► Naleśniki na słodko z dowolnymi składnikami ► Creme brulee ► Rurki z kremem 2 sztuki ► Kanarkowe kremówki ► Suflet czekoladowy ► Ciastka nasączane eliksirem rozśmieszającym
Dla niego było to po prostu śmieszne, bo chcąc nie chcąc po raz kolejny w swoim życiu zataczał ogromne koło. Znowu miał przy sobie kobietę, której mógłby powiedzieć, że ją kocha i po raz kolejny nie był pewien tego, jak stałe będzie to uczucie na przełomie kolejnych dni czy tygodni. Tak też było za pierwszym razem, prawda? Mandy i Scarlett. Jednej wyznawał uwielbienie, nosił ją na rękach, a wystarczyło byleby tylko druga wyciągnęła po niego ręce, a już mknął w stronę jej sypialni, porywając w ramiona i zapominając o Bożym świecie. Taki był jednak Seth, w zależności od tego, z której strony zawiało, on mknął w nią niczym płatki dmuchawca zmącone dmuchnięciem, rozpychając się łokciami i chwytając to, co w danej chwili było najcenniejsze. Do tej pory pamiętał jak skrzywdził Maurine i, gdyby nie ta burza emocji jaką w sobie teraz nosił, to najpewniej nawet by się tym nie przejmował. To brzmiało okrutnie egoistycznie, ale czy on kiedykolwiek był altruistą? Skupiony na swojej chorobie, w gruncie rzeczy dbał o dwie skrajne osobowości jednocześnie i nie mógł sobie poradzić z tym, aby opanować siebie, nie mówiąc już absolutnie o interesowaniu się kimkolwiek więcej. Jedynym wyjątkiem, jaki potwierdzał regułę, były dla niego jego siostry. Dwa małe skarby, którym mógłby dać naprawdę wiele… jak się ostatnio okazywało, wszystko tylko nie prawdę. Dobrze, że go nie osaczała. To w gruncie rzeczy było najlepsze co mogła w tym momencie zrobić, bo o ile sam lubił wywierać na kimś swego rodzaju presję, tak takie działania skierowane w jego stronę miały niekiedy paskudne konsekwencje. Nie przejmował się jednak tym czy ją zaskoczył czy nie, bowiem wiedział, że może jej zaufać. Isolde była jedną z niewielu osób z jego towarzystwa, która potrafiłaby zachować milczenie, gdyby ją o to poprosił i na sto procent nie otworzyłaby ust w niewłaściwym momencie. Tak przynajmniej uważał i cenił to sobie bardzo, dlatego teraz pozwolił jej w spokoju przeanalizować to co jej powiedział, dając też chwilę na wymyślenie odpowiedzi, bo w gruncie rzeczy zdawał sobie sprawę z tego, że jego pytanie wcale nie było proste. Zresztą sam chyba nawet nie wiedział czego oczekiwał pytając ją o coś takiego, jednak… no cóż, tonący potrafi chwytać się nawet brzytwy, a Seth zdaje się nie wiedział, czy niedługo nie będzie w sytuacji, która by tego wymagała. Słuchał jej słów, starając sobie to wszystko przyswoić, co jednak wcale nie było proste. Musiał naprawdę się zmienić, aby wystrzegać się wszystkiego tego o czym mówiła. Czy da sobie rade? Szczerze w to wątpił. Westchnął cicho, kończąc swój deser i przez chwilę trawiąc sobie jej słowa, jednocześnie myśląc nad tym co może jej powiedzieć. Wreszcie spojrzał na nią poważnie, splatając ze sobą palce obu dłoni i opierając na nich brodę. - Ach, znasz mnie przecież. Może nie jakoś bardzo dobrze, ale wiesz jaki jestem. Po prostu… no cóż, martwię się, że w pewnym momencie po prostu przegnę i odejdzie. - powiedział, ale nie wydawał się być tym faktem przejęty. Znowu przybrał na twarz swego rodzaju maskę, nie chcąc, aby jego obawy i frustracje teraz z niego wyszły. - Dzięki za to co powiedziałaś. Wezmę na to poprawkę i sądzę, że może się przydać. Uśmiechnął się do niej ciepło, a zaraz potem na jego twarz wpełzł dość… chytry wyraz. W temacie zmieniania nastroju i tematów, Lyons był chyba niepisanym mistrzem. W dodatku chciał chyba nieco rozluźnić napiętą atmosferę… zupełnie jak nie on! - Więc mówiłaś, że macie fajną łazienkę, tak? Nie chciałabyś się podzielić hasłem? Jednym, maleńkim? Gwarantuje Ci, że nikogo nie zamierzam w niej topić, to tylko na użytek własny!
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Akurat z tego Isolde nie zdawała sobie sprawy - może i dobrze, bo mimo całej swojej sympatii do Setha, wolała nie wiedzieć o jego ciemnych sprawkach. I tak nie miała na to wpływu, a nie chciała, by tracił w jej oczach. Może to tchórzostwo, a może po prostu rozsądek, bo Isolde, mimo całego swojego idealizmu, nie miała zwyczaju walczyć z wiatrakami, a Lyons zawsze zachowywał się w stosunku do niej bardzo przyzwoicie, lubili się i ufali sobie, choć Is czasem musiała ugryźć się w język, by nie powiedzieć czegoś, co mogłoby go sprowokować do nieprzemyślanych działań. Ale wiedziała, że mimo że można mu zarzucić różne rzeczy - agresję, porywczość i skłonność do rozwiązywania problemów za pomocą pięści, niekoniecznie zaś rozumu, którego przecież mu nie brakowało. Po prostu... po prostu zbyt często był przyćmiony przez emocje. Isolde miała po prostu w zwyczaju analizować to, czego sama nie lubi i unikać takich zachowań w stosunku do innych. Kwestia empatii i zdrowego rozsądku. Po prostu. Isolde sama nie cierpiała nacisków, była wolnym duchem, który mógł znieść wiele, ale nie ograniczenia, które nakładał ktoś inny. Potrafiła milczeć jak grób, jeśli ją o to poproszono i nie miała w zwyczaju łamać obietnic, więc rzeczywiście powierzenie jej sekretu było dobrym pomysłem. Nie lubiła wyrzucać z siebie chaotycznych zlepków myśli, wolała wszystko sobie uporządkować, ułożyć, choć teraz wcale nie wyszło jej to tak dobrze, jakby chciała. Mimo wszystko była przejęta całą sytuacją, faktem, że Seth przychodzi do niej z takimi delikatnymi sprawami i naprawdę chciała mu pomóc, ale nie do końca wiedziała, jak to ugryźć. - No cóż... na to radę możesz znaleźć tylko ty sam - westchnęła cicho, patrząc mu w oczy i zastanawiając się, czy rzeczywiście jest w stanie utrzymać przy sobie dziewczynę. Czy ona zniesie jego ataki niepohamowanej złości, czy nie wystraszy się go w pewnym momencie i nie zostawi? Miała nadzieję, że tak się nie stanie, że ta dziewczyna, kimkolwiek jest, wpłynie na niego tak czy inaczej, ułagodzi. - Spróbuj. Wiesz, to tylko teoria... ale może coś z tego dasz radę wcielić w życie - powiedziała łagodnie, uśmiechając się lekko, chcąc mu dodać otuchy. Słysząc jego prośbę, parsknęła śmiechem. Co za człowiek! A podobno tak gwałtowna zmiana nastrojów jest domeną kobiet! Z jednej strony ją rozbawił, a z drugiej... no cóż, chyba będzie musiała mu odmówić. Zastanawiała się tylko, jak ubrać to w słowa. - Ty manipulatorze! Rozmiękczasz mi serce swoimi miłosnymi dylematami, tylko po to, by ode mnie wyłudzić hasło do łazienki! Nie wstyd ci? - ofuknęła go ze śmiechem, przekrzywiając głowę tak, że kilka złotych pukli opadło jej na czoło. Zdmuchnęła je i zajrzała mu w oczy. - I tak przeżywam katusze, zastanawiając się, czy zaraz nie wejdzie jakiś inny prefekt, kiedy akurat biorę kąpiel...
Nie chciał sobie tym zawracać dłużej głowy. Miał problemy, to fakt, ale powoli dochodził już do takiego wniosku, że im dłużej się nad tym zastanawiał tym gorzej mu to wszystko wychodziło. Wolał chyba podjąć jakąś decyzję pod wpływem emocji, niż spinać się przez wiele dni i myśleć o tym co ma dalej robić. Czy walczyć o coś czy już sobie odpuścić? Teraz jednak wiedział, że nie zrezygnuje z tego uczucia. Nie mógł po raz drugi popełnić tego samego błędu i ją stracić, nawet jeśli był kim był. Popełnił wiele błędów, kilka z nich nawet stosunkowo niedawno, jednak nie poddawał się w swoich próbach ujarzmienia siebie. Już wiedziała. Jeszcze dwie osóbki muszą poznać prawdę, a wtedy… wtedy będzie mógł wziąć ją za rękę i tam pójść. Do świata białych kitli. Nienawidził szpitali, zwłaszcza psychiatrycznych, a nawet jeśli mieli odwiedzić przychodnie, to on i tak wiedział, że nie da rady tego wytrzymać sam. Za wiele wspomnień, zbyt dużo destrukcyjnych emocji związanych z tymi miejscami, aby mógł usiąść spokojnie i dać się zbadać. Co miał odpowiadać? Prawdę? Za prawdę wsadziliby go do pokoju bez klamek, a z kolei kłamstwo wcale nie pomogłoby w rozwiązaniu jego problemów. Panie, jak żyć? Kiwnął głową po jej słowach, przyjmując je do wiadomości i to w gruncie rzeczy było tyle, co mógł uczynić w tej chwili. Uśmiechnął się lekko, widząc jak parska śmiechem i sięgnął po swoją czekoladę, aby po raz kolejny zachwycić się mieszanką słodyczy i kwaśności. Potem zaś wyprostował się wygodnie, przyjmując na twarz ten tak dobrze wszystkim znany wyraz czystej arogancji, która była w jego przypadku bardzo pozowana. Nie był zapatrzony w siebie, a przynajmniej nie tak bardzo jak większość by sądziła. Niemniej jednak wydął zaraz wargi w bezczelny uśmiech, gdy macał się po kieszeniach, najwyraźniej szukając papierosów. Wreszcie mu się udało i wyciągnął z opakowania Lordków jednego z nich i odpalił końcem różdżki, posyłając Isoldzie przepraszający uśmiech. - Uzależnienie nie wybiera - dodał jeszcze, zaciągając się, aby po kilku sekundach wydmuchać dym. Szczęśliwie siedział po takiej stronie, że wiatr wiał w jego stronę, dzięki czemu Bloodworth nie musiała palić razem z nim. - Och, nie mów, że wstydzisz się takich rzeczy. - roześmiał się, wyobrażając sobie Is, zasłaniającą się nagle, gdy do łazienki wchodzi jakiś męski prefekt. - Przedwcześnie osiwiejesz jak będziesz się martwić takimi pierdołami. Machnął ręką, ponownie pociągając i strzepując popiół, całe szczęście nie na stolik. - No nie bądź taka! Obiecuje Ci, że jeśli tylko zobaczę, że jesteś w środku to nie pójdę się przyłączyć tylko potrzymam Ci ręcznik.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Przymknęła oczy, powoli sącząc aromatyczną kawę, pomieszaną z odrobiną roztopionych lodów. To było dziwnie kojące, pozwalało jej chociaż na moment uwolnić się od tych trudnych spraw - nie tylko Setha, ale również swoich, które nagle wypełzły na wierzch w formie wspomnień, które tak bardzo chciała zepchnąć na samo dno pamięci. To wszystko nie było takie proste. Czasem wydawało się jej, że nigdy już nie będzie miała faceta, że zawsze będzie sama, że nigdy nie obudzi się wtulona w męski tors, że już nigdy nie przeżyje tego upojenia, związanego z miłością fizyczną. To wszystko było trudniejsze i bardziej bolesne, niż można by przypuszczać na pierwszy rzut oka. Wszyscy uważali Isolde za osobę bardzo niezależną, która nie potrzebuje nikogo, która nie trzyma się kurczowo żadnej istoty ludzkiej. Ale przyczyna i skutek dziwnie się rozmywały, bo to nie było tak, że brak miłości i związku w życiu Isolde wynikał z jej samowystarczalności. Nie. Po prostu nie było nikogo, z kim chciałaby się związać, z kim mogłaby się związać i nie czuć się zniewolona, pozbawiona własnej osobowości. Nie lubiła tej miny. Nie lubiła, kiedy się zgrywał, choć pytanie, która z jego twarzy była tą prawdziwą, pozostawało otwarte. Wolała, kiedy był taki, jak przed chwilą. Szczery. Szczery do bólu, czasem trochę brutalny w swojej bezpośredniości, ale prawdziwy, namacalny. Teraz miała poczucie, że zasłania się tą pozą i nie czuła się z tym najlepiej, choć nie potrafiła powiedzieć, dlaczego tak było. Skrzywiła się nieznacznie, gdy zapalił papierosa, ale nie skomentowała tego w żaden sposób, ciesząc się tylko, że nie musi wdychać dymu. Nigdy nie potrafiła zrozumieć, skąd u ludzi to zamiłowanie do wciągania w płuca czegoś innego niż świeże powietrze. Ją dusił sam zapach, nie mogła sobie wyobrazić, że mogłaby palić z własnej, nieprzymuszonej woli i jeszcze przepuszczać na to tyle pieniędzy. - Cenię sobie swoją prywatność - powiedziała z odrobinę nadąsaną miną. Nie widziała nic dziwacznego w swojej niechęci do bycia oglądaną w kąpieli przez obcych facetów. - Niby dlaczego mam uszczęśliwiać widokiem swoich wdzięków kogoś, kto na to nie zasłużył? - spytała z przewrotnym uśmiechem, próbując zatuszować zakłopotanie i irytację. - Bardzo pocieszające... - mruknęła, odchylając się na oparcie krzesełka i patrząc na niego zmrużonymi oczami. - Seth... nie powinnam... mogę mieć kłopoty, jeśli ktoś się dowie... - zaczęła się tłumaczyć, mając niedobre przeczucie, że jeśli jeszcze trochę ją pomagluje, to w końcu mu ustąpi. Odmawianie przyjaciołom, a w każdym razie bliskim znajomym, takich drobnych przyjemności było znacznie trudniejsze niż jawne przeciwstawienie się wrogowi, który dysponował przeważającymi siłami. Ot, taki paradoks. Isolde miała po prostu za miękkie serce.
//Sorka, ale trochę nie wyrabiam z ilością wątków, a jako, że w sumie nie wiem o czym mieliby dalej rozmawiać to, no cóż, wyjdę. :c
No cóż, Seth lubił się zakrywać inną twarzą. Tak było łatwiej, a wiedział to nie od dziś, dlatego nawet jeśli zdawał sobie sprawę z tego, że Isolde tego nie lubiła to w gruncie rzeczy nie chciał tego zmieniać. W ten sposób mógł uniknąć wielu nieprzyjemności i to w pewnym sensie była cecha Ślizgońska. Wiele razy wspominał swój przydział w Hogwarcie, kiedy to tiara szeptała mu, że trafiłby do Slytherinu, gdyby nie ta krew… to chyba właśnie uruchomiło w nim tę chęć dążenia do swego rodzaju perfekcji w zdobywaniu wartych coś znajomych. Seth był w gruncie rzeczy osobą o tak pokrętnej osobowości, że nie było chyba takiej możliwości, żeby ktokolwiek znał jego prawdziwą twarz, a Is nie była żadnym wyjątkiem na jego liście osób które nie wiedzą. Niemniej jednak to chyba nie miało się zmienić, bo dobrze było mu w obecnym położeniu. Papierosa palił powoli i niespiesznie, jak na siebie oczywiście i prowadził z nią dalsze potyczki słowne. Głównie w nich żartował sobie lekko z jej cnotliwości, ale nie na tyle, aby było jej przykro, nie był przecież okrutny, a przynajmniej jeszcze. Zakochany Seth to nie Seth, ehe. W każdym razie ostatecznie tak na nią naciskał, że być może i zdradziła mu hasło do łazienki, KTO WIE? Tego dowiemy się w następnym odcinku, o ile do takiego dojdzie, także ten, zainteresowanym polecamy sprawdzić czy wątek jest zajęty. Żarty żartami, ale naprawdę zależało mu na tej łazience, więc w sumie dobrze byłoby gdyby mu powiedziała, ale cóż. Podziękował jej po wszystkim za rozmowę, dopijając swoją czekoladę, a potem wszystko potoczyło się już falowo. Zapłacili rachunek i wrócili do zamku, bo Seth oczywiście musiał ją odprowadzić pod jego bramy. Potem teleportował się do swojego domku i ot koniec historii.
Oliver postanowił, że od dzisiaj koniec z pubami, tanimi barami czy miejscami, w których bywała hołota. On przecież zaczynał nowe życie z milionami, które zbił na mugolskiej loterii, która teraz zasilała go do tego stopnia, że na jego szyi gościł łańcuszek ze szczerego złota, a aksamitne koszule pokrywały chude ciało dodając mu nieco powagi. Choć podobno to nie szata zdobi człowieka, to jednak warto dostrzec to, jaką zmianą przeszedł i jak bardzo doceniał to, że teraz jest o stopień wyżej od tych wszystkich, którzy życzyli mu szybkiej i bezbolesnej (w porywach sympatii) śmierci. W każdym razie skoro się nie powiodły te wróżby, a on miał szansę odmienić swój los, to ruszył w stronę kawiarni Francuski Pocałunek, raz po raz wyglądając zza okularów przeciwsłonecznych, które były mu niby teraz całkowicie zbędne. Jednym machnięciem różdżki zamknął parasolkę, która lewitowała nad nim w czasie deszczu i wstąpił do kawiarni. Skłoniwszy się dość nisko jednej z dam, która zwróciła uwagę na niego z pewnością pełna podziwu, ruszył w głąb pomieszczenia, co by znaleźć dogodny stolik w centrum kawiarni, a potem założyć nogę na nogę i postukując palcami o zimny blat stolika oczekiwał kelnerki, gdzie zamówił czarną mocną kawę w filiżance. Koniecznie w filiżance. W niczym innym nie zamierzał pić tego na napoju. Rozglądając się jednak z ciekawością po wnętrzu stwierdził, że nie ma tu zbytnich luksusów i jednak nie zostanie to miejsce jego ulubionym. A może powinien im rzucić kilka galeonów na doinwestowanie? Cmokając z zastanowieniem przymykał powieki wdychając przyjemny zapach szarlotki.
Wysłano ją na przeszpiegi do konkurencyjnej kawiarni, by sprawdziła czy to prawda, że podają ten niewiarygodny deser, który lewituje dziesięć centymetrów nad stołem, podtrzymywany niebieskimi płomieniami. Fontaine nienawidziła swojej pracy. Początkowo była całkiem podekscytowana swoim nowym zajęciem, jednak z czasem zaczęła pałać do niego frustrującą nienawiścią. Jednak doświadczenie w czymkolwiek było jej niezbędne do CV. I tak wiedziała, że za późno zabrała się za szukanie pracy, może właśnie dlatego jedyne co udało się jej znaleźć to praca w jednej z kawiarni Hogsmeade jako hostessa? Kiedy była młodsza swoją pierwszą pracę wyobrażała sobie w ministerstwie, a nie w cukierni, gdzie w krótkiej spódniczce, cały dzień prezentować miała swoje nogi, by zwabić potencjalnych klientów. Och ale robiła to wyśmienicie! Mężczyźni, nawet Ci, którzy kręcili nosem na słodkości, widząc wile sprzedającą czekoladki, nagle stawali się małymi dziećmi zakochanymi w smakołykach. Albo w niej. Obracała w dłoni malinową laskę z Miodowego Królestwa (od wynoszenia słodyczy stamtąd szybko przestanie być zgrabną wilą!), co chwila zbierając się do jej podgryzania, gdy stała przy ladzie przeglądając menu kawiarni. Nie zamierzała się tu rozsiadać, jeśli nie mieli tego, po co przyszła. Lekko uderzała butami na koturnach o posadzkę, wybijając nieznany rytm, tym samym wprawiając swą cienką, niebieską sukienkę, w leniwe ruchy. To było gorące popołudnie.
Zanim Oliver wygrał loterię i inne rzeczy, które pozwoliły mu zmienić swoje życie, to również pracował dorywczo. Nie tylko w magicznych firmach, ale roznosił też gazety, serwował drinki w barze, a czasem to nawet nosił jakieś kartony z pierwszego piętra na ostatnie, bo winda się zepsuła. Był w stanie zrobić wszystko, by zapewnić byt Charlie, Coco, Joan czy Felicie. Czy zatem nie dziwne było to, że te cztery kobiety zniknęły teraz z jego życia? Oczywiście najmłodsza latorośl zaczynała od września edukację w Hogwarcie. Oliver był z niej dumny i zamierzał jej sprawić najlepszą w życiu wyprawkę. Wszystko miało być nowe i pachnące, idealne dla kogoś kto nie powinien przejmować się historiami o swojej rodzinie... Tak właśnie o tym myślał Watson siedząc w dość niewygodnym garniturze, gdy do środka weszła piękność... Piękność, którą przecież znał. Kojarzył z zajęć... Proponował jej wtedy chyba kanapkę, a może to by z nim usiadła? Była tak przerażająco piękna, że zawiesił na niej wzrok o chwilę za długo. Długie nogi, które odsłaniała krótka sukienka... Czy to był już ideał? Czy coś ponad? Jakby niesiony tym roztaczającym się urokiem podniósł się od stolika i ruszył w kierunku dziewczęcia, które chciał przygarnąć w swoje ramiona choć na kilka krótkich chwil. W każdym razie gdy tylko znalazł się tuż obok niej, to oparł się nonszalancko o ladę, gdzie ona ewidentnie czegoś lub kogoś oczekiwała. Może samego Watsona? - Witaj Piękności. To ze mną byłaś umówiona, prawda? Jesteś tą przeurokliwą redaktorką Proroka Codziennego, która miała ze mną zrobić wywiad, tak? Cóż mógłbym dla Ciebie zrobić poza odpowiedzeniem na pytania? Może po skończonej pracy dasz się zaprosić na drinka, albo dwa? Jestem w stanie zapłacić za każdą Twoją zachciankę moja droga. - Mówił i mówił, i mimo tego że długie to słowa były to niespecjalnie przeszkadzało mu rozwijanie wypowiedzi, którą mógłby ją do siebie zagarnąć.
Powoli uniosła wzrok znad bogato rozpisanego menu, by spojrzeć, któż zwraca się do niej per "Piękności". Była przyzwyczajona do tego typu powitań nie tylko ze strony paru uczniów, którzy podatni byli na gen wili, ale i ostatnio dość często ze strony klientów. Jasne, pewnie jej to trochę schlebiało, jednak na dłuższa metę stawało się cholernie wnerwiające. Zwłaszcza, jeśli takimi powitaniami zasypywali ją starzy, faceci po czterdziestce z wielkim brzuchem i wąsem, za którymi zawsze stały rozwścieczone (do tego o dziwo, najczęściej przeraźliwie chude) żony odciągające swych małżonków, którym w głowach teraz tylko była niewinna zdrada. Kojarzyła go, jasne, parę razy zaczepiał ją na lekcjach, coś tam do niej dziwnego gadając i ogółem zawracając jej głowę. Chyba był z Gryffindoru? Zmrużyła lekko oczy, poddając go szybkiej analizie, zawahała się dosłownie sekundę, by zaraz odpowiedzieć na jego słowotok. - Jasne, chodzi o wywiad. Ale musisz mi postawić drinka już teraz, bo wtedy lepiej zapamiętuje wszystko. - Powiedziała wskazując smukłymi palcami w stronę lady i różnych trunków. Chyba po prostu nie miała nic lepszego do roboty. Normalnie pewnie wcale nie chciałoby się jej siedzieć i słuchać życiorysu jakiegoś gryfona, ale skoro w zamku od egzaminów było tak okropnie nudno, zaś on być może miał nawet coś ciekawego do powiedzenia, skoro Prorok chciał z nim wywiady przeprowadzać... Ponadto, jeśli już tak oferował jej picie, to aż naszła ją ochota, co by z tego skorzystać. - Tylko nie lubię zadawać pytań, możesz mi w skrócie powiedzieć co fascynującego Cię spotkało, a ja przemyślę, czy na pewno chce mi się o tym napisać - dodała, jako, że i tak pojęcia nie miała o co miałaby go niby zapytać. Rzuciła mu ostatnie uważne spojrzenie, a po tych słowach odwróciła się od swojego szalonego rozmówcy i ruszyła do stolika. Tego samego, przy którym jeszcze przed chwilą siedział Oliver. Przecież nie będą tak stać przy ladzie, prawda?
Oliver natomiast rzadko miał do czynienia z wilami. Nie za wiele ich w szkole było, jednak jak już spotkał taką Effie to głupiał całkowicie i był gotów rozciąć klatkę piersiową nawet kijem, żeby wyciągnąć z niej serce i podać je jej na dłoniach. I nieważne byłoby to, że pewnie nie doszłoby do takiego momentu ze względu też na brak sił i możliwości fizycznych po takim manewrze, ale czar wili... Dodawał mu wiary, że udałoby mu się tego dokonać. W końcu uwielbiał kobiece piękno i doceniał to, że istniało tuż obok niego i było prawie na wyciągnięcie ręki. Przecież nie przyjmował do głowy takiego scenariusza, że Eff nie przyjęła jego zalotów czy coś. Po prostu była zbyt nieśmiała, by mu odpowiedzieć, a samo to że los ich złączył, żeby zasiedli przy wspólnym stoliku już całkowicie oświecał mu drogę i to, że zapewne zostaną niedługo parą, w końcu małżeństwem i będą mieli kilkoro dzieci. Niesamowite, że właśnie w jego głowie począł rodzić się ten szalony plan, a to niezmiernie go bawiło i cieszyło, jednak co by nie płoszyć młodej redaktorki, za którą się podała, usiadł z nią przy stoliku biorąc zamówienie, które miało im umilać czas. - No przecież gdy pisałaś do mnie sowę, to wydawałaś się bardzo zainteresowana tematem! Wygrałem z mugolskiej loterii miliony dolarów, które po zamianie na wartość galeona uplasowały mnie na liście najbogatszych czarodziejów bieżącego roku. W sumie zabawne, bo po odłożeniu pieniędzy na odpowiednią lokatę wciąż ta suma rośnie! - Mówił obracając szklankę z drinkiem na stoliku, bo przecież to już nie miał pojęcia jakich słów używać, by brzmiało to wiarygodnie wszystko i szczerze. Miał wrażenie, że sporo osób bierze go za głuptasa gdy o tym mówi. - Dlatego sądzę, że chyba powinienem odpuścić sobie ostatni rok edukacji w Hogwarcie i pojechać na wycieczkę dookoła świata. Jesteś piękna. Jedź ze mną. - Zaproponował nagle, bo przecież to wydało mu się całkiem realne do zrealizowania i jakże bliskie!
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Cóż, możliwe, że nazwa tej kawiarni nie była zbyt szczęśliwa, przynajmniej według Isolde, która miała się tu spotkać zupełnie niezobowiązująco z Leonardem. Prawdę mówiąc, była zdumiona jego chęcią zawarcia bliższej znajomości, zwłaszcza że przecież w projekcie brało udział całe mnóstwo dziewczyn - choć to przecież się wcale nie wykluczało. Być może zacieśnia kontakty ze wszystkimi ludźmi ze Sfinksa. Nieważne. Było jej po prostu miło, że ktoś zadał sobie tyle trudu, by korespondować z nią aż z Indii i z wyprzedzeniem umówić się na takie urocze spotkanie. W głowie miała kompletny mętlik i najchętniej zamknęłaby się w swoim mieszkaniu, by na spokojnie wszystko przemyśleć, przetrawić, przeanalizować. Ta cała sytuacja z Zachariaszem spędzała jej sen z powiek, a najgorszy był fakt, że sama to zaczęła, sama namieszała, nie sądząc, że cokolwiek z tego wyjdzie. I niestety się przeliczyła. Teraz męskie towarzystwo budziło w niej największy niepokój, ale przecież nie mogła po prostu spławić Bogu ducha winnego Leonarda, który miał tyle uroku osobistego, że Is po prostu nie potrafiła mu odmówić. Ubrała się niezobowiązująco - w niebieskie dżinsy, które podkreślały jej długie i zgrabne nogi, które uważała za swój niewątpliwy atut, i białą bluzkę z koronkową wstawką na dekolcie. Do tego sznur błękitnych paciorków i skórzane sandałki. Prostota i klasyka. Zajęła stolik przy oknie, wybijając paznokciami nerwowy rytm. Kelnerka rzuciła jej współczujące spojrzenie, pewnie podejrzewając, że Is czeka trudna rozmowa z ważnym dla niej mężczyzną. To takie niemądre. Dlaczego się denerwowała? Dlatego że ostatnio nie potrafiła utrzymać statusu quo? Dlatego że zdziczała ostatnio? Przejrzała się w cukiernicy. Jej odbicie było co prawda wykrzywione, ale z pewnością nie należało do zdziczałej osoby. Uśmiechnęła się na próbę. Tak. Tak było zdecydowanie lepiej.
Idąc na spotkanie z Isolde, Leonardo miał na twarzy swój najszerszy uśmiech. Nie wiedzieć czemu, dziewczyna wydawała mu się strasznie pozytywną osobą i bardzo chciałby utrzymywać z nią dobre kontakty. Była idealną kandydatką na przyjaciółkę Gryfona! Pisząc do niej list, czuł się tak, jakby pisał do jakiejś starej, dobrej znajomej, z którą po prostu nie mieli kontaktu przez dłuższy czas. Wszystko było takie proste. Doskonale wyczuwał kiedy żartuje, kiedy jest poważna, a kiedy chciałaby, żeby Leonardo także stał się kimś takim. Zadanie Złotego Sfinksa pozwoliło mu to odkryć, czemu był bardzo wdzięczny. Tak więc wchodząc do kawiarni Francuski Pocałunek młody Björkson wyglądał wręcz zabójczo z tym swoim wyrazem twarzy "możemy pokonać cały świat, jeśli tylko tego chcemy". Patrząc na niego na twarzy automatycznie musiał pojawić się uśmiech. Ubrany był standardowo w czarną koszulkę, dżinsowe, ciemne spodnie i swoją rudą skórę. Brakowało mu tylko kapelusza, jednak stwierdził, że na takie wynalazki jest jeszcze za ciepło. W porównaniu do Indii będąc z powrotem w Anglii czuł się, jakby zmienił klimat z arktycznego na zwrotnikowy. Uwielbiał upały, a w Hogwarcie z reguły było po prostu ciepło, co niekoniecznie pasowało Gryfonowi. Gdy zobaczył Isolde siedzącą przy jednym ze stolików, ruszył od razu w jej stronę, zdejmując kurtkę podczas pokonywania dzielącego ich dystansu. - Witaj nieznajoma! Wybrałaś cudowne miejsce na tą naszą małą schadzkę. Nie wiedziałem, że takie istnieją w Hogsmeade. Sprawiłaś, że zacząłem odrobinę mniej nienawidzić ten straszny zamek, do którego chyba nigdy się nie przyzwyczaję. Wolałbym być w Szwecji - rzucił na przywitanie, zastanawiając się przez chwilę, czy aby na pewno nie zdradził zbyt wielu swoich tajemnic. To, że nienawidził Hogwartu wiedzieli wszyscy. Fakt, że wolałaby wrócić do rodziców, do swojego domu.. o tym wiedziało o wiele mniej osób. Björkson zawsze udawał twardziela, wiecie, tego fajniejszego bliźniaka, który umie więcej, może więcej i jest o wiele twardszy od swojego młodszego braciszka. Czy tak było? Z tym można by polemizować, jednak na pierwszy rzut oka Björksonowie właśnie tak się prezentowali. Leonardo - dusza towarzystwa, Sylvester - ciapa jakich mało.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Roześmiała się pogodnie, słysząc jego powitanie. Był zawsze taki miły, bezpośredni i uroczy, że Is poczuła, że całe zdenerwowanie powoli z niej opada. Nie myślała już o Zachariaszu, o związku, w który wpakowali się przypadkiem, nie przemyślawszy tego, kierując się wyłącznie emocjami i pragnieniami, które za długo od siebie odpychali. Bała się tego wszystkiego, bała się, że znów będzie cierpieć - czy to przez brak wolności, czy to przez jakieś kłamstwa, zawody, żale, czy też przez nadmiar miłości, z którym nie będzie sobie potrafiła poradzić. Jej ostatni związek zostawił kilka dobrych wspomnień i potworne poczucie winy, że zniszczyła tego biednego chłopaka, który był gotów oddać jej wszystko - i na tym polegał jego błąd. Może związek z Zachariaszem ją uchroni od tego wszystkiego? To dorosły mężczyzna, a nie niedoświadczony dzieciak, który zamęczy ją swoją miłością, a potem odejdzie ze złamanym sercem. Zachariasz nie przestanie być sobą, nie straci nic ze swojej osobowości, bo ta jest zbyt dobrze ukształtowana. Ta myśl przyniosła jej ulgę. - Na Merlina, nie sądziłam, że aż tak tu źle - powiedziała ciepło. Sama kochała Hogwart, ale rozumiała, co czuł - dla niej pierwsze tygodnie w tym zamku były koszmarem. Pamiętała siebie jako przerażoną jedenastolatkę, odchuchaną jedynaczkę, która nagle zamieniła jasny, przestronny dom, w którym znała każdy kąt, na nieco mroczny Hogwart, którego tajemnic chyba nikt nigdy nie pozna. Z czasem stał się jej drugim domem, poruszała się po nim zupełnie swobodnie i doceniała wszystkie drobne cuda, które mogła tu znaleźć. Ale do tego trzeba było czasu. - To powiedz mi, w czym twoje Stavefjord jest lepsze od mojego Hogwartu - mruknęła z lekkim rozbawieniem, po czym zamówiła chochlikowe cappuccino i przechyliła głowę, patrząc na Leonarda z typową dla siebie miną - ciepłą, pełną zainteresowania i uwagi.
Leonardo natomiast nie miał takiego problemu. Mimo że skrzywdził w swoim życiu wiele osób, z pewnością nie zrobił tego specjalnie. Był też przekonany, że każdy wyszedł z tego małego starcia bez szwanku, a osobą, która ucierpiała w rezultacie najbardziej był on sam. Wyrzuty sumienia to najgorsza rzecz, jaką może posiadać człowiek. Zastanówmy się, co by było, gdyby Leonardo ich nie miał? Mógłby wreszcie zachowywać się tak, jakby chciał, bez żadnych ograniczeń, nie przejmując się tym czy ktoś przez niego będzie czuł się nieprzyjemnie. Tylko czy to był ktoś, kim chciał się stać? Z pewnością nie. Wyrzuty sumienia czynią nas bardziej ludzkimi, bardziej wrażliwymi na cierpienie innych. Tylko dzięki nim nie staliśmy się jeszcze zwierzętami. Björkson zaśmiał się cicho, słysząc słowa dziewczyny. To nie tak, że Stavefjord było lepsze od Hogwartu. Chodziło o to, że to tam było całe życie młodego Gryfona, to tam czuł się jak w domu. Tam przeżywał swoje pierwsze miłości, zawody sercowe, załamania nerwowe. Wszystko to musiał teraz zostawić za sobą, przyzwyczaić się do innych standardów. Mało tego, musiał zmierzyć się z milionem złośliwych spojrzeń, tysiącem fałszywych uśmiechów i tylko kilkoma prawdziwymi, miłymi ludźmi, z którymi mógł właściwie porozmawiać o wszystkim. Jedną z takich osób była dla niego Isolde. Chociaż nie znał jej prawie wcale, to czuł już od samego początku jakąś nieznaczną więź, która mogła ich ze sobą połączyć jako parę wspaniałych przyjaciół. Dlatego zaprosił ją na spotkanie i dlatego chciał spędzić z nią odrobinę więcej czasu. Czuł się dobrze w towarzystwie tej dziewczyny, po prostu. - Oj, dobrze wiesz, że nie o tym mówiłem. Hogwart z pewnością jest cudowny na swój sposób i jak patrzę tak na Ciebie albo kilka innych osób myślę, że na pewno byłbym w stanie go pokochać. Po prostu.. tu nie ma mojego całego życia, które zostawiłem i przyleciałem tutaj, żeby wziąć udział w jakimś dziwnym Złotym Sfinksie, w którym do końca nie chciałem nawet brać udziału. To takie.. nienaturalne. Nie jestem tu sobą - wzruszył lekko ramionami, zastanawiając się nad tym, co powiedział. Z pewnością była to szczera prawda, tylko.. dlaczego mówił o tym prawie obcej osobie? Zrezygnowany postanowił zamówić sobie coś do jedzenia i mimo, że był już wieczór, zdecydował się na jedno ze śniadań: croissant z konfiturą, sok ze świeżych pomarańczy, jogurt z granolą i owocami. Do picia wziął czekoladę z rumem i uśmiechnął się szeroko do uroczej kelnerki, która przyjęła od niego zamówienie. Pewnie zapłaci za to majątek, ale czy to ważne? Pieniądze nie stanowiły dla niego problemu. - To może Ty powiesz mi teraz, co jest tak bardzo wyjątkowego w Hogwarcie, co? - naprawdę go to interesowało. Chciał wiedzieć, co tutejsi ludzie tak bardzo w nim cenią.
10 + 9 = 19g
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Is zawsze starała się być w porządku, myśleć o innych, mimo że o niej samej mało kto myślał, biorąc ją za pewnik, za oczywistość, za kogoś, kto zawsze był, jest i będzie, który wybacza, pomaga i wspiera niezależnie od wszystkiego. A ona nie potrafiła znieść widoku swoich przyjaciół - czy to dawnych, czy obecnych - którzy na własne życzenie niszczą sobie życie, więc stawała na głowie, żeby wyciągnąć ich z tarapatów. Starała się nie ranić, nie sprawiać bólu, bo sama cierpiała na przerost wyrzutów sumienia, które potrafiły dręczyć ją miesiącami, czasem nawet latami. Chciała być dobra, może czasem nawet idealna, a chyba niemożliwością jest przejść przez życie, nikogo nie raniąc i jednocześnie nie tkwiąc w układach, które odbierają nam radość. To Isolde była w stanie zrozumieć. Pewnie gdyby odwiedziła inne szkoły magii, czułaby się podobnie - nieważne, jak wielkie zrobiłyby na niej wrażenie, nieważne, jak piękne by były i jak wspaniała atmosfera by w nich panowała, ona i tak tęskniłaby za Hogwartem, który stał się jej drugim domem, w którym poznała swoich przyjaciół, wrogów, w którym znały ją wszystkie obrazy i pewnie większość skrzatów, pracujących w kuchni. Właściwie większość ważnych wydarzeń z jej życia wiązała się właśnie z tymi murami, które wydawały się nimi dosłownie przesiąknięte. Uniosła wzrok na roześmianą twarz Leonarda i poczuła miłe ciepło, łaskoczące ją w serce. Naprawdę go lubiła, właśnie za tę prawdziwość, ale nie natarczywość, otwartość, która nie się nie narzucała i pogodę ducha, której jej samej tak często brakowało, choć mało kto o tym wiedział. Do większości przyjezdnych miała stosunek dość obojętny, choć starała się wziąć pod swoje skrzydła tych, którzy zostali przydzieleni do Gryffindoru. No cóż, teraz co prawda zrzekła się godności prefekta, nie zmieniało to jednak faktu, że nie będzie szczędziła sił, by pomóc się zaaklimatyzować tym, dla których Hogwart był po prostu mrocznym, angielskim zamczyskiem, do którego pewnie nigdy by nie zawitali, gdyby nie projekt Sfinks. Zarumieniła się mimowolnie, gdy powiedział, że patrząc na nią i kilka innych osób, byłby w stanie pokochać Hogwart. To było takie miłe i takie w stylu Leo, że aż poczuła się trochę zakłopotana. Miała tylko nadzieję, że tego nie zauważył. - Wiem, co masz na myśli, rozumiem. Ja na pewno czułabym się równie obco, gdybym wylądowała w innej szkole magii. Tutaj znam każdy kąt... nie, tutaj nikt nie może tego o sobie powiedzieć - roześmiała się cicho i potrząsnęła głową. - Właśnie za to uwielbiam Hogwart. Możesz spędzić tu całe życie, a i tak nie odkryjesz wszystkich jego tajemnic. W każdym razie poskromiłam schody, które niosą cię, gdzie same chcą, dogadałam się z obrazami i znalazłam ludzi, którzy w jakiś tam sposób mnie ukształtowali - przechyliła głowę w zamyśleniu mieszając swoje chochlikowe cappuccino, które w międzyczasie przyniosła kelnerka. - Po prostu nie chodzi o samo miejsce, a o wspomnienia, które się z nim wiążą, prawda?
Układy, które odbierają nam radość? Tak, Leonardo zdecydowanie wiedział o nich całkiem sporo. Mimo że starał się wyplątywać z nich tak szybko, jak to tylko było możliwe, to i tak zawsze gdzieś się za nim ciągnęły, przytłaczały go, sprawiały, że z każdym dniem stawał się odrobinę mniej pozytywną osobą, a na jego głowie przybywało siwych włosów, które na starość z pewnością będą bardzo dobrze widoczne. Zdecydowanie nie był typem osoby, która zostawi swojego przyjaciela na pastwę losu, dlatego zawsze wszyscy zwracali się z prośbą do niego. Może właśnie dlatego Gareth postanowił mianować go prefektem? Może dostrzegł w nim to, czego inni nie potrafili znaleźć? Czuł się zdecydowanie niedoceniany i może dyrektor chciał, żeby ktoś wreszcie go zauważył, wyróżnił, sprawił, że Leonardo będzie się mógł uśmiechnąć bez myślenia o tym, dlaczego się cieszy, skoro ktoś inny cierpi? Właśnie, dokładnie tego brakowało Gryfonowi w Hogwarcie. Znajomych twarzy, które lubił albo które przyprawiały go o wymioty. Możliwości spotkania starego znajomego, którego nie widział o wieków i porozmawiania z nim, żeby przekonać się, że nic się nie zmieniło. Wszystko to musiał zostawić za sobą. Z dnia na dzień znalazł się w nowym miejscu, które było tak strasznie wielkie i trudne do ogarnięcia. Nie było już znajomych twarzy, znajomych korytarzy, na których czuł się tak swobodnie. Nie było lekcji, które uwielbiał, nauczycieli, którzy przyczynili się do jego wychowania. Wszystko było nowe, czyste. Chociaż miał szanse w Hogwarcie zacząć całe swoje życie od nowa, z nową kartą, to wiedział, że nigdy nie będzie się czuł tutaj tak dobrze, jak w swojej dawnej szkole. To było niewykonalne, mimo że starał się naprawdę mocno. Częściowo przyzwyczaił się już do tego ogromnego zamku, ale i tak gubił się na każdym kroku. W końcu był tu tylko jakieś kilka miesięcy. - Właśnie, to wszystko jest takie okropne. Nie można powiedzieć, że zna się cały zamek, bo jego nie da się poznać. To wkurzające. Wiesz ile razy spóźniłem się na lekcję przez te cholerne schody albo przez fakt, że nauczyciele wybierają jakieś dziwne miejsca na ich przeprowadzenie? Nie mogliby zrobić tego w normalnej klasie? - burknął zirytowany. Przypomniał sobie jak pod koniec roku szkolnego wszyscy robili lekcje wszędzie.. tylko nie w klasie od tego przedmiotu. Miał nadzieję, że może teraz coś się zmieni, chociaż najbliższa lekcja eliksirów miała odbyć się w schowku na składniki. Ciekawe, jak Leonardo tam trafi? - Tak, dokładnie. Wspomnienia to coś, co jest dla mnie strasznie ważne, a tutaj ich po prostu nie mam. Może to znak, żeby stworzyć nowe? Sfinks jednak pochłania tak wiele mojego czasu, a teraz jeszcze to straszne bycie prefektem - urwał zrezygnowany, obserwując reakcję dziewczyny. Doszły go słuchy, że też kiedyś nim była. Ciekawe czemu zrezygnowała? Jeśli sama mu nie powie, zapyta o to przy najbliższej okazji.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Uśmiechnęła się lekko, widząc jego oburzoną minę. Cóż, jego to irytowało, a dla niej było czymś fascynującym, choć na początku rzeczywiście mogło utrudniać życie. Pierwsze dni w Hogwarcie były przerażające - niemożność odnalezienia którejkolwiek sali, groźne spojrzenia nauczycieli, gdy wpadała spóźniona... w końcu zaczęła wychodzić z dormitorium pół godziny przed czasem, modląc się, by tym razem schody okazały się dla niej łaskawsze. Zamek wydawał się jej przerażającym miejscem, istnym labiryntem, który tylko czyhał na biednych, zagubionych uczniów. Zdecydowanie zbyt wiele nocy spędziła łykając łzy i wtulając twarz w poduszkę, tęskniąc za kornwalijskim domem, za rodzicami, znajomymi zapachami i odgłosami. To było takie cudowne i kojące - wiedzieć, w którym miejscu podłoga na pewno skrzypnie, jeśli się na nią nastąpi, pamiętać kształty pomieszczeń i przedmiotów tak, by móc krążyć po domu w ciemności i o nic się nie rozbić. Tutaj było to niemożliwe, poza tym wyjście z wieży Gryffindoru byłoby surowo ukarane. A potem pokochała to miejsce. Nauczyła się poruszać po nim niemal tak swobodnie, jak po własnym domu, choć nigdy nie zapuszczała się do lochów częściej niż musiała, by zjawić się na znienawidzonej lekcji eliksirów. Jednocześnie myśl, że wciąż nie poznała wszystkich tajemnic Hogwartu, sprawiała jej przyjemność, dawała poczucie, że zawsze pozostało coś do odkrycia. - Wiem, na początku to dosyć... trudne. Ale daj sobie trochę czasu. Sobie i Hogwartowi. Wiesz, czasami mam wrażenie, że ten zamek to jeden ogromny organizm i on też potrzebuje czasu, by przywyknąć do nowych elementów - powiedziała żartobliwie, chociaż naprawdę tak myślała. - A że nauczyciele urządzają zajęcia w innych miejscach... no cóż, myślę, że nie biorą pod uwagę trudności... logistycznych osób z innych szkół. Może warto by było z nimi o tym porozmawiać - zasugerowała, opierając głowę na dłoni tak, że kilka jasnych kosmyków połaskotało jej policzek. - Nic nie mów. Ja jeszcze piszę w tym roku pracę dyplomową, a chcę być aurorem... nie wiem, jak sobie z tym wszystkim dam radę, dlatego zrezygnowałam z bycia prefektem... To wcale nie jest takie straszne, choć dokłada trochę obowiązków. Ale skoro narzekasz, to znaczy, że nie byłeś jeszcze w Łazience Prefektów - stwierdziła ze śmiechem, po czym na moment spoważniała, przypominając sobie, przy jakiej okazji ostatnio tam była. I z kim. Na samo wspomnienie odrobinę się zarumieniła i skoncentrowała swoją uwagę na cappuccino. Na Merlina, seks z Vanbergiem podczas patrolu, w Łazience Prefektów. Kto by w to uwierzył? Na pewno nie ona sama...
Najwidoczniej nie tylko przyjezdni przeżywali tak okropne męczarnie jak on. Sam jakiś czas temu zaczął wyruszać na lekcje sporo przed czasem i ostatnio udawało mu się nie spóźniać na pierwszą z nich - ale kolejne? Gdy przerwa trwała tylko jakieś dziesięć minut, zdecydowanie zbyt krótko, ponieważ znalezienie odpowiedniego miejsca zajęć zajmowało czasem sporo ponad dwadzieścia minut. Niby można było iść za tłumem, ale.. Leonardo nie był potulną owieczką. Był osobą, która sama cały czas próbuje coś odnaleźć, zrozumieć, wytłumaczyć. Chciał do wszystkiego dojść sam, bez niczyjej pomocy. Honorowa była z niego bestia. Chociaż wiadomo, w kryzysowych sytuacjach zwracał się o pomoc do najbliższej mu osoby bez żadnego wahania. Nie dotyczyło to jednak odnalezienia klasy w tym przeklętym zamku - przecież nie była to sprawa życia i śmierci, prawda? Co do eliksirów - Leonardo miał o nich takie samo zdanie jak Isolde, więc to kolejna kwestia, w której z pewnością się dogadają. Zawsze miło jest oczernić jakiegoś Ślizgona i ponarzekać, jacy to są niedobrzy i wredni. Zadziwiające, jak dobrze przydzieliła go Tiara Przydziału. Zdecydowanie nie mógłby być Ślizgonem, życiową ciapą także nie był, to rola Sylvestra, który trafił do Puchonów. Krukoni? Odrobinę zbyt przemądrzali i zdecydowanie zbyt wiele wiedzący. Nauka była czymś, co chłopak szanował, może nawet uznawał za bardzo konieczną rzecz w ich marnym życiu, ale zdecydowanie jak większość uczniów - nie lubił się uczyć. Miłość do nauki nie była jego stylem życia. Gryfoni byli tacy w jego stylu. Najdziwniejsze w tym wszystkim jednak jest to, że wreszcie, po tak długim czasie zapamiętał czym charakteryzuje się dany dom i jak poprawnie wymawia się jego nazwę - to był ogromny sukces! - Porozmawiać? Mam wrażenie, że w tej kwestii Hogwart w ogóle nie różni się od mojej szkoły. Uczniowie mają tu tak samo mało do powiedzenia, w szczególności o tym, czego potrzebują i co im się nie podoba. Będąc prefektem może i mój głos jest odrobinę ważniejszy, ale i tak.. czuję, że niewiele będę mógł tu zdziałać - wzruszył lekko ramionami, starając się nie mieć zrezygnowanej miny, bo przecież Leonardo nigdy się nie poddawał. Właśnie to było w nim okropnie irytujące. Nigdy nie przestawał dążyć do swojego celu. Jeśli nie było sposobu, żeby coś zrobić, on sprawiał, że otwierała się gdzieś tylna furtka, kolejne rozwiązanie. - No proszę, proszę. Auror to dość poważne zajęcie, jesteś pewna, że podołasz tym wszystkim obowiązkom? Z drugiej strony, strasznie Ci zazdroszczę, sam nie wiem co chcę robić w życiu. Nie wiedziałem nawet, że chcę iść na studia, ale Sfinks mnie do tego zmusił - wywrócił oczami, przypominając sobie o kolejnym zadaniu. Rozmowa z Isolde była taka lekka i przyjemna. Nie musiał się wysilać, żeby nawiązać jakiś nowy temat, wszystko było takie płynne, zaskakujące.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Nieszczęście Isolde polegało na tym, że jeśli chciała zostać aurorem, musiała podciągnąć się z tych znienawidzonych eliksirów. To nie tak, że miała do nich antytalent, w gruncie rzeczy nie było przedmiotu, który sprawiałby Isolde jakieś specjalne trudności, jednak eliksirów szczerze nie cierpiała, mimo że gotowanie jako sztuka kulinarna sprawiało jej przyjemność. Oczywiście, zdawała sobie sprawę z faktu, że dzięki eliksirom możliwe jest wyleczenie wielu chorób, ale po prostu śmiertelnie ją nudziło pracowite odmierzanie ilości składników, mieszanie w prawo bądź lewo tyle i tylko tyle razy, bo najmniejsza pomyłka groziła wybuchem. Ona uwielbiała się uczyć, chłonęła wiedzę z łatwością i przyjemnością, nie mogąc opanować ciągłego głodu intelektualnego, choć oczywiście nie wszystkie dziedziny zajmowały ją w takim samym stopniu. Z całą pewnością uwielbiała zwierzęta i trzeba było przyznać, że miała do nich rękę, jednak najbardziej lubiła zaklęcia i OPCM, do których miała niewątpliwy talent. Nie miała w sobie nic z krukońskiego chłodu, to znaczy miewała, ale tylko w chwilach zagrożenia, niepewności. To była jej maska, za którą się kryła, w głębi duszy pozostając ciepłą i uczuciową, czasem może nawet zbyt uczuciową. Była odważna, choć często bała się żyć. Zawsze stawała po stronie słabszych, broniła sprawiedliwości i była idealistką z krwi i kości, choć niepozbawioną zdrowego rozsądku. Miała silny kręgosłup moralny, który nieraz utrudniał jej życie, ale sprawiał, że szła wyznaczoną przez siebie ścieżką niezależnie od wszystkiego i wszystkich. Kochała Gryffindor i choć nie była tak energiczna i zabawowa, jak większość przedstawicieli tego domu, to każdy, kto poznał ją bliżej, nie miał wątpliwości, że tak właśnie powinna zachowywać się prawdziwa gryfonka. Spojrzała na niego z mieszaniną irytacji i rozbawienia, po czym pokręciła głową. - Na Merlina, Leo, jeśli nie spróbujesz nic zmienić, to nie możesz narzekać, że jest źle! W końcu ta szkoła ma służyć naszemu kształceniu, a nie rozrywce nauczycieli, skoro więc przyjezdni mają kłopoty z dotarciem na zajęcia, trzeba poszukać rozwiązania. Może już nie jestem prefektem, ale mam dobre kontakty z profesorem Blythe, opiekunem Gryffindoru. Jeśli chcesz, mogę z nim porozmawiać - zasugerowała, upijając łyk swojego cappuccino i uśmiechając się lekko do Bjorksona. Ciekawe czy wszyscy ludzie z północy są takimi fatalistami, nie wierzącymi w możliwość wpłynięcia na swój los? - Muszę mieć odpowiedzialne zajęcie, tylko wtedy czuję, że życie ma jakiś sens. Zresztą można powiedzieć, że mam to we krwi. Mój tata jest jednym z najsłynniejszych brytyjskich aurorów - powiedziała, nie próbując nawet ukrywać dumy. - Zawsze mnie to pociągało, od dziecka. Wiesz, walka z czarnoksiężnikami, poczucie, że możesz zrobić coś naprawdę ważnego, ważnego dla tysięcy czarodziejów. Nie bawić się z papierkami, które utrudniają wszystkim życie, ale być prawdziwie potrzebnym - westchnęła, po czym zamyśliła się głęboko. - Ale masz już chyba jakiś ogólny plan? Wiesz, czego nigdy w życiu nie chciałbyś robić, prawda?
Gdyby zdolności Gryfona były odrobinę większe i gdyby tylko chciał się nauczyć tych wszystkich pierdółek związanych z eliksirami, może i by je polubił. Wiedział, że są naprawdę ważnym elementem świata czarodziejów i że sam, nawet jako dziecko, często korzystał z tego leczącego przeziębienie czy też powodującego odrastanie złamanych kości. Bardzo fajnie byłoby umieć sporządzić chociaż te najpotrzebniejsze i nad tym będzie się musiał bardzo poważnie zastanowić. W końcu gdy będzie miał kiedyś swoje dzieci, jakoś będzie musiał je wyleczyć, a nie wyobrażał sobie kupowania mugolskich środków, które działają dopiero po kilku dniach. Jego biedne dziecko miałoby chodzić zasmarkane i z gorączką przez tydzień? Nic z tego. Chociażby z tego powodu Leonardo wiedział, że wreszcie MUSI przyłożyć się do tego znienawidzonego przedmiotu. Co prawda mugolskie wynalazki wcale mu nie przeszkadzały - w dzieciństwie często oglądał jakieś bajki w telewizji, słuchał ich muzyki. Do dzisiaj ma nawet swój ulubiony zespół, którego płytę dalej trzyma w swoim szkolnym kufrze, chociaż doskonale zdaje sobie sprawę, że nie uda mu się jej odtworzyć w Hogwarcie. Kilka ich piosenek zna na pamięć i mógłby zaśpiewać je wszystkie dokładnie, słowo w słowo, zmieniając głos w tym samym miejscu co prawdziwy wokalista zespołu. Szanował ich wynalazki, które ułatwiały im życie. Właśnie, im. Ludziom, którzy pozbawieni byli mocy czarowania, którzy nie wiedzieli, jak życie potrafi być wygodne, proste i cudowne. Największy bogacz, miliarder świata mugoli, nie ma tak wygodnego życia jak czarodziej najniższej klasy. No i nie wyobrażał sobie podróży samochodem przez dziesięć godzin, żeby dostać się do wymarzonego celu. Jasne, jeździł pociągami, ale odkąd potrafił się teleportować, była to jego ulubiona forma transportu. Mógł znaleźć się w praktycznie każdym miejscu na świecie w przeciągu kilku sekund - czy to nie jest cudowne? Uśmiechnął się ciepło do dziewczyny, przekrzywiając głową i słuchając jej wypowiedzi, w której zawarte było lekkie upomnienie. - Wiesz, teraz jest już po ptokach, aktualnie myślę, że wszyscy wiedzą, chociaż mniej więcej, gdzie są jakie klasy i jak do nich dotrzeć. Nie ma sensu zawracać mu głowy przyjezdnymi, którzy są już zaaklimatyzowani, ale zawsze można szepnąć do uszka o takim pomyśle w razie, gdyby planowali kolejną falę przyjezdnych. Wydaje mi się, że ja powinienem łapać kontakty z nauczycielami, więc dziękuję za pomoc, ale sam się tym zajmę. Wiesz, co zrobię, jak już odejdziesz i nie będzie miał kto za mnie załatwiać spraw? - zaśmiał się cicho, odbierając swoje zamówienie od kelnerki - wreszcie! Ileż można czekać w tej śmiesznej kawiarni na tak małe zamówienie jak ich? Nie skomentował jednak w żaden sposób tego, że odechciało mu się już i jeść, i pić. Wywrócił oczami i znów przeniósł swoje spojrzenie na dziewczynę. - Brzmi jak idealny plan na życie. Zazdroszczę Ci takiego zdecydowania i mam nadzieję, że kiedyś też będę mógł o tym opowiadać z taką pasją! - uśmiechnął się wesoło, bo humor poprawił mu się na samą myśl o tym, co mówiła Isolde. Wiedziała już jak będzie wyglądać jej życie, on nie miał takiej pewności. - Wiesz, uwielbiam transmutację i nienawidzę eliksirów. Jeśli znajdę pracę, która będzie łączyła ze sobą te dwie rzeczy, z pewnością będzie to coś cudownego. Nie chciałbym być jednak nauczycielem, przynajmniej tak sobie teraz myślę. Może też jakaś praca w ministerstwie? - wzruszył lekko ramionami, uśmiechając się przy tym niezdecydowanie. Nie wiedział czy chce być jakimś gościem pod krawatem.
To był naprawdę długi tydzień. Mnóstwo zajęć, na których wypadało być, ogrom obowiązków i to wszystko jeszcze przysypane lawiną rzeczy, które powinien zacząć robić ale czas nie był dla niego miłosierny. Oto życie studenta. Jedyna nadzieja w weekendzie. Mimo iż spędzał go przeważnie w pracy, to i tak był to dla niego przyjemnie spędzony czas. Lubił obsługiwać klientów w kawiarni. Może i nie zawsze "się coś działo", ale zżył się z tym lokalem (choć pracował tam dopiero od paru weekendów). Największą zaletą tej pracy było to, że miał do niej niecałe 15 minut drogi piechotą. Nawet nie opłacało się używać teleportacji, a przecież spacer każdemu dobrze robił. Tego dnia był w kawiarni od rana i za pół godziny miał kończyć zmianę. W niewielkim lokalu przesiadywało już tylko kilku gości. Każde z nich, złożyło zamówienie i Thomas właśnie donosił ostatnie, dla pary przy stoliku na podwórzu. Wracając do środka, zauważył na ulicy znajomą postać. Jasnowłosa dziewczyna, która właśnie szła brukowanym chodnikiem była z pewnością osobą, której raczej nie spodziewał się spotkać. - Kath? - odezwał się, widząc jej zamyśloną minę. Dawno nie widział starej przyjaciółki. Pamiętał jak jeszcze kilka lat temu potrafili godzinami rozmawiać o muzyce, o sporcie. Mieli mnóstwo wspólnych tematów. W wielu kwestiach byli zgodni i czasami nawet on nie musiała nic mówić, żeby Kath wiedziała co ma na myśli. Thomas traktował ją jak przyrodnią siostrę, którą zresztą ona zawsze chciała być. Tak długi okres czasu, przez który się nie widzieli wynikał z tego iż panna Abbott dostała się do narodowej drużyny Quidditcha, on zaczął studiować i nie mieli już tylu okazji do rozmów. Oczywiście kilka listów wysłanych zaraz po zakończeniu studiów Kath nie liczyło się jako bliski kontakt. Po prostu raz na jakiś czas dawali sobie znać o tym co się dzieje w ich życiu, ale nigdy nie było to nic konkretnego i raczej nie było porównywalne z tym co dawniej nazywali przyjacielską więzią.
To prawda, Kath miała teraz coraz mniej czasu, dla każdego- nawet dla siebie. Drużyna wymagała, a ona musiała do tego po prostu przywyknąć. Pojawiła się w rodzinnym mieście, aby powspominać. Dawno tu nie wracała, a teraz kiedy miała chwilę wolnego czasu, mogła choć kilka minutek nacieszyć się wspomnieniami. Nawet udało jej się odlecieć gdzieś daleko w przeszłość, nawet jej twarz zaczęła teraz wyrażać dokładnie to co dawniej. Nagle dobiegł ją czyjś głos wołający jej imię. No właściwie to zwrot, którego używała tylko jedna osoba. - Tom?- Uniosła brwi ze zdumieniem. - Co Ty.. Pracujesz tutaj?- Zapytała z grymasem patrząc na jego fartuszek.
Po chwili jej myśli odeszły, mózg znów zaczął rozumeć co właściwie się teraz dzieje. Podeszła do Thomasa, i poklepała go po ramieniu. - No bracie, dawno się nie widzieliśmy. Licze na jakieś miłe powitanie dla starszej siostrzyczki.- Odparła z delikatnym uśmiechem. Tęskniła za nim. Ten cały czas prawie się nie widywali, jedna sowa raz na tydzień to nie to samo co dawniej. Teraz kiedy znów zobaczyła te jego skośne oczka, poczuła się spokojna. Teraz nie musi się o niego martwić, ani zadręczać pytaniami. Czuła, że z nią jest bezpieczny, ale rodzina ma tak zawsze. A ona bardzo kocha swoją rodzinę. Spojrzała na niego od góry w dół i znów z dołu w górę.- Wyrosłeś.
Nie spodziewał się, że ktoś taki, jak zawodowy zawodnik Quidditcha, tak po prostu będzie się przechadzać po ulicach Hogsmeade. Ona naprawdę zachowywała się zbyt nierozważnie. Nie bała się psychofanów? W jednej z najpopularniejszych wiosek magicznych naprawdę nie było trudno o zwrócenie na siebie uwagi, a już na pewno było to pestką dla znanej osoby. Ale tego dnia rzeczywiście na ulicach Hogsmeade można było zobaczyć mniej twarzy niż zwykle. Widząc, jej grymas na twarzy, spowodowany najprawdopodobniej jego strojem zaśmiał się. - To naprawdę takie dziwne? Próbuje zarobić pieniądze na życie. Nie mam takiego farta jak ty. Dostałaś się do reprezentacji... - mruknął z zadowoleniem kiwając głową - Gratuluję. - dodał po chwili z szczerym uśmiechem. Naprawdę był z niej dumny. Nie raz widział ją "w akcji" na boisku. Miała talent i to nie mały. I naprawdę jej zazdrościł. On tylko wiecznie marzył o karierze zawodnika, ale nic z tym nigdy nie robił. Magiczny sport traktował jako swoje osobiste, ukryte hobby. Słysząc o miłym powitaniu, nie musiał długo się zastanawiać. Po prostu ją przytulił. Swoją mądrą, starszą siostrzyczkę. Zbyt długo jej nie widział. - Takie powitanie jest dla ciebie zadowalające? - spytał, odsuwając się od niej na odległość ramion. Przyjrzał się jej twarzy. - Nie zmieniłaś się. Taką cię pamiętam. - powiedział zadowolony. Strasznie cieszył się z tego spotkania. Chyba żadne z nich samo nie wyszłoby z propozycją spotkania, w obawie, że to drugie jest zabiegane i nie będzie mieć czasu. Ale jednak los sprawił, że nie potrzebowali planowania. I tadam! Chwila czasu dla przyjaciela się znalazła. - Teraz zabrzmiałaś jak moja matka. - rzucił, śmiejąc się. - Z tego wychodzi, że co przyjeżdżam do domu, jestem coraz wyższy. - dodał po chwili, a z twarzy nie schodził mu uśmiech. - Naprawdę, nie wiesz jak dobrze cie widzieć.
Przechyliła głowę na prawo i szeroko się uśmiechnęła.- Tak jak każdy Tom, na tym polega życie.- Nie bała się o fanów, bo nie czuła się gwiazdą. Była taka jak zawsze, poza tym dziś nie było już wielu ludzi, a ona miała na głowie coś co nazywała czapką. Jak widać słabo skutkowała skoro, Thomas ot tak ją rozpoznał. - Dzięki.- To ją trochę zawstydziło dlatego na sekundę spojrzała w ziemię.- Nie mówmy o tym. To nie jest aż tak ważne, praca jak każda.- Odparła. Nie lubiła być w centrum uwagi. Nie aż tak dogłębnie.. I będąc w jej sytuacji, teraz nie powinna nawet o tym myśleć. Gdy Tom ją przytulił, Kath poczuła się lepiej. Jak za dawnych lat, gdy razem spędzali każdą wolną chwilę. Wtedy było tak jakoś normalniej. Dziewczyna nie odpowiedziała na jego pytanie- a przynajmniej częścią mowy nie można tego nazwać- po prostu przytuliła go raz jeszcze. To tak jakby odzyskać bardzo ważną rzecz.. A Thomas był dla niej bardzo ważny. To on zają miejsce jej brata, gdy ten tak zwyczajnie odszedł i stał się draniem.. Katherine odsunęła się od niego i uważnie wysłuchała tego co do niej powiedział. - Tak było.. Ostatni raz widzieliśmy się dawno temu Tom. Mogę być Twoją siostrą, i brzmieć jak Twoja matka, ale przynajmniej wiesz, że jesteś dla mnie bardzo ważny.- Powiedziała. Nadal była mu wdzięczna za to wszystko co dla niej zrobił. Usiadła przy jednym ze stolików wskazując mu palcem krzesło obok, a zachęciła go lekkim uśmiechem.
Tom widział ją już w tylu sytuacjach, jak mógłby jej nie poznać. Zwykła czapka na głowie, to nie problem. Może ktoś obcy nie zwróciłby na to uwagi, ale Thomas bardzo dobrze ją znał i dostrzegał jej znaki szczególne. Nawet gdyby była przebrana za kurczaka, poznałby ją. - Oj, widzę, że to też ci zostało. Przestań być taka, wstydzisz się nawet tego, że masz talent i ktoś to docenił. - powiedział, widząc jak ucieka wzrokiem, gdzieś w podłogę. Miała tak odkąd ją znał. Nie wiedział dlaczego, ale komplementy ją peszyły. A przecież były od tego, żeby sprawiać przyjemność, prawda? Kiedy tym razem ona go przytuliła, najpierw był zdziwiony tak nagłym przypływem jej czułości, ale później objął ją na chwilę ramieniem. W tej chwili czuł się jak jej starszy brat. Dziwne bo ani nie był od niej starszy ani nie był jej bratem. Usłyszawszy jej słowa, uśmiechnął się szeroko. To naprawdę miło słyszeć coś takiego. - Teraz to zabrzmiało ciut jakbyś była moją dziewczyną. - oznajmił, odchrząkając, po czym zaśmiał się. - A tak na serio: wiem to. Wiesz dlaczego? Bo ty jesteś tak samo ważna dla mnie. - dopowiedział szczerze. Kiedy usiadła i wskazała mu miejsce, rozejrzał się wokoło, sprawdzając czy aby nie nadchodzą nowi klienci, ale nikogo nie było. - Dobra, to opowiadaj co u ciebie słychać. Jak ci się podoba praca? - spytał, siadając naprzeciw niej.
Usłyszawszy jego słowa oburzyła się.- Wcale nie. Po prostu to wszystko jest dziwne i nadal nowe. Muszę przywyknąć.- Odparła uśmiechając się. Thomas był chyba jedyną osobą, która pozostała taka jak dawniej w stosunku do niej. Co prawda cieszył się wraz z nią, ale nie było to aż tak nahalne, jak u innych osób. Jeszcze troche, a woda sodowa uderzy jej do głowy, i nie będzie miło. A kto jak kto, ale Tom raczej nie chce zmienić Kath. Dziewczyna zastanawiała się dość długi czas jakie jest właściwie marzenie chłopaka. Quidditch to dla niego hobby, ale co z marzeniami. Czy praca w kawiarni, jest jego marzeniem? Opowiadał jej dawno temu, o tym co chciałby robić, ale mogło to ulec zmianie. Przecież nie widzieli się jakieś 2lata... - Doskonale wiesz co miałam na myśli głuptasie.- Zaśmiała się z niego i roztrzepała mu włosy ręką. To było dziwne, gdy on powiedział te słowa do niej, ale nie zwracała na to uwagi. - Teraz Ty brzmisz jak mój chłopak.- Rzuciła mu znaczące spojrzenie i uniosła lewą brew.- Praca bardzo wymagająca, i ciężka, ciągle coś się dzieje. Czasem jest nawet niebiespiecznie, ale jak dotąd nic poza zwichnięciem ręki się nie działo. Znasz mnie Tom, myślisz, że cokolwiek zmieniłabym w swoim życiu? Staram się wszystko układać tak abym nie musiała niczego zmieniać.- Odpowiedziała podpierając buzię na obu splecionych ze sobą dłoniach. - Ty coś w swoim zmieniłeś? Jesteś jeszcze tak młody, że powinieneś zmieniać wiele rzeczy.- Dodała. Nie była to negatywna uwaga, po prostu pamiętała co wyprawiała w jego wieku. - Lubisz tą pracę?- Uśmiechnęła się.