Dziurawy Kocioł mieszczący się przy ulicy Charing Cross Road jest jednym z najpopularniejszych czarodziejskich barów, wszystko za sprawą znajdującego się na jego zapleczu przejścia na ulicę Pokątną. Jest to spory bar mieszczący wiele stolików. Zawsze można tu spotkać dużo osób, a wśród nich zapewne trafi się ktoś znajomy. Na piętrze można wynająć tu niedrogo pokój. Natomiast znajdujące się na półkach różnorakie trunki od rumu po whisky, kuszą klientów.
Jagodowy jabol Smocza Krew Stokrotkowy Haust Różowy Druzgotek Ognista Whisky Sherry Malinowy Znikacz Rum porzeczkowy Papa Vodka Tuică Uścisk Merlina Piwo kremowe Dymiące Piwo Simisona Boddingtons Pub Ale Wino z czarnego bzu Rdestowy Miód Łzy Morgany le Fay
Boginy - 10g Volde-Morty - 12g Feniksowe – 13g Lordki – 13g Magia 69 – 14g Pocałunek Dementora – 13g Wynajęcie pokoju na dobę – 15g Danie dnia (zapytaj obsługę)
- Zostań tutaj.. Proszę Ciebie nie wychodź.. Tu możemy się lepiej zabawić - Mówiła tak jakby napchała do buzi dużo jedzenia. Gdzie nie gdzie sepleniła.. Jak to jest, że pijany pijanego rozumie? Cud komunikacji ludźkiej.. Przytuliła się do kumpla. Zaczęła robić do niego maślane oczy. Chodziło jej coś po główce. - A możeby tak... - Nie dokończyła. Zaczęła coś robić przy swoim sweterku. Wolała jednak zostać w nim i jopić się nie wiadomo po jakiego grzyba w oczy Daniela. Jakoś ją to rozbawiło i zaczęła się dziwnie śmiać. Dzięki uściskowi przyjaciółki nie mógł nigdzie się ruszyć..
Morgane sie doslownie na nim zawiesila. Chcial wstac i chodzilo mu po glowie, ze jak zejdzie to moze trafi jeszcze ochroniarza. Zwiesil rece, przekrzywiajac glowe z zmruzonymi oczyma. -Dobrze zostane. Powiedzial szeptem. To cos o zabawieniu raczej nie weszlo mu w pamiec. W ogole teraz slabo rozumowal. Zeby go do czegos zachecic w jego stanie to trzeba slowa obrocic w czyn. -Co paczysz? Spytal unoszac brwi.
//Jak byla akcja w glownej sali to pekalem ze smiechu xD :D
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Morgane wręcz kleiła się do Daniela. Jakoś pomimo tego stanu nie chciała nic zrobić.. Jednak chęć była większa.. Skręcało ją, by coś głupiego zrobić. - A na Cebie - Zaśmiała się. Powoli jej głowa szła w kierunku Daniela.. Jednak wolała się jeszcze napić. Dopiła swoją butelkę i z nową energią rzuciła się na towarzysza. Wbiła agresywnie swoje usta i jakoś tak całowała go namiętnie. Tym razem to ona się na niego rzuciła. W przerwach się śmiała. Gdy skończyła udwała, że nic się nie stało. //W Wielkiej Sali, tak? ; > ? Dokończymy przenosić posty jutro... Ja idę już spać. Miłej nocy
Wakacyjna atmosfera i słoneczna pogoda skłoniły pannę Fontaine do wybrania się na odwlekane zakupy. Nigdy nie była zbytnią wielbicielką latania godzinami po sklepach i szukaniu tego co ją interesuje. Dziś miała o tyle proste zadanie, że nie chodziło o wybór ubrań, a zaledwie o zakupienie książek ze ścisłej listy. Oczywiście chodziło o parę podręczników na studia. Co ciekawsze, Effie kupiła na dwa wydziały. Nie, nie chodziło o troskę wobec kogoś kto z Kreowanej zapomni przypadkiem książek. Blondwłosa po prostu nie była przekonana na jaki chce iść kierunek. Teoretycznie wybrała już, ale przecież zawsze mogła zmienić zdanie, czyż nie? Poza tym na podjęcie takiej decyzji powinna mieć jeszcze więcej czasu, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę jej niezdecydowane usposobienie. I wcale nie miała na to całego roku. Zakupy poszły jej w miarę sprawnie, oczywiście namarudziła się, że kolejki za długie, że za dużo dzieciaków z rodzicami, ale w końcu w Esach i Floresach udało się jej dostać poszukiwane lektury. Było to pięć książek, które zmniejszyła zaklęciem, tak by ładnie zmieściły się w jej małej torebce, oraz by ich waga nie była tak spora. Pokręciła się jeszcze po alejkach, zaglądając do sklepów i kupując jakieś drobnostki. W końcu uznała, że ma dość słońca, bo teraz już było za gorąco, że ma dość tłumów i zakupów. Dlatego też szybciutko udała się do Dziurawego Kotła. Co prawda raczej miejsce to nigdy nie świeciło pustkami, ale i tak było niczym oaza w porównaniu do całej Pokątnej. Kiedy przekroczyła prób, przywitał ją charakterystyczny półmrok, zapach piwa kremowego i unoszący się dym. Czyli nie wiele się zmieniło od jej ostatniej wizyty. Szybko wzrokiem zlustrowała pomieszczenie i powolnym krokiem udała się w stronę baru. Zamówiła sobie piwo, zaznaczając, by to było zimne, po czym ze swoim kuflem skierowała się w stronę wolnego stolika pod ścianą. Nie zwracając zbytnio uwagi na osoby w owym pomieszczeniu, szybko upiła kilka łyków napoju, a następnie swoją uwagę skierowała na Proroka Codziennego, który to leżał na blacie. Długimi palcami leniwie przewróciła pierwszą stronę, czytając nagłówki i szukając artykułu, który mógłby ją teraz zainteresować.
Jeżeli już mowa o wakacyjnej atmosferze, to na pewno nie udzielała się ona Williamowi. Chłopak miał serdecznie dość wszelakich wizyt u rodziny czy ciągłych sów wysyłanych z ciągłym, cholernym pytaniem, które ostatnio ryło sobie stałe miejsce w jego umyśle. "Jaki kierunek wybrałeś?" Można pomyśleć, że nie jest to przecież żadne zmyślne czy potworne pytanie. Każdy musiał je sobie zadać, zwłaszcza, że rozpoczęcie roku zbliża się nieubłaganie. William był osobą, która lubiła sobie planować własne działania oraz przyszłość i miał w tym duże doświadczenie. Bez problemu dążył do wybranego celu a pomagała mu w tym ta wrodzona już intuicja. Niestety, właśnie ona opuściła go ostatnimi czasy a jej miejsce zastąpiły wątpliwości. Kompletnie nie wiedział co chce zrobić dalej, ba, miał tak wiele pomysłów, że nie było możliwości by zrealizować je wszystkie. Cóż, właśnie dlatego tak bardzo denerwowały go listy przepełnione oczekiwaniami ze strony rodziny. Wcale nie chciał pojawić się w galerii sław wystawionej w korytarzu wielkiej posiadłości Windsorów. Wolał robić to, na co sam miał ochotę jednak wciąż targały nim sprzeczne uczucia. Gdzieś głęboko chciał zaimponować ojcu, jednak dobrze wiedział, że nie jest to możliwe do pogodzenia z własnymi marzeniami. Wróćmy jednak do teraźniejszości. William przechadzał się właśnie po Londynie. Odwiedził znane mu miejsca, przeglądnął książki i nawet zakupił parę szat by mieć się w czym pokazać. Nie przepadał za zakupami, ale o dziwo dzisiaj jakoś mu to nie przeszkadzało. Rozmowy ze sprzedawcami odciągały od niego różne ponure myśli, co było dużym plusem. Postanowił jednak odprężyć się przy kuflu piwa. Wstąpił do dziurawego, rozglądając się czy przypadkiem nie było kogoś kto w niemiły sposób mógłby mu zakłócić ten dosyć przyjemny dzień. Gdy wreszcie dostał upragniony napój, rozglądnął się za wolnym miejscem który okazał się tu towarem deficytowym. Było jedno...Blondynka. Zaraz, znał ją...Czy to przypadkiem nie była - Effie - powiedział z lekkim uśmieszkiem podchodząc do jej stolika - Myślałem, że wszyscy odpoczywają na wakacjach, a nie przygotowują się na studia...
Och jakież to było znajome! Bo czyż Effie wybierając Magię Artystyczną nie postąpiła wedle własnego widzimisię? Zazwyczaj była w miarę pewna swoich, już podjętych decyzji. Teraz jednak wszystko wyglądało inaczej. W galopujący sposób, zaraz po wybraniu wydziału, jej myśli zajęły wątpliwości. Kreowana przecież też była ciekawa, nieprawdaż? Poza tym Eff uwielbiała Eliksiry i sam ten kierunek był taki poważniejszy. No i nie zapominajmy o najważniejszym aspekcie, na Kreowanej miała trochę znajomych! Ślizgoni chyba wyjątkowo pałali sympatią do tego działu. Obecnie jednak przed jej oczami pojawiały się tylko kolejne nagłówki poszczególnych artykułów. "Nowa ustawa Ministra Magii", "Gobliny grożą strajkiem", "Tajemnicze zniknięcie Melrose W.", z ogromnym zainteresowaniem przeglądała je cudem unikając uśnięcia z głową na gazecie. Właściwie nawet jakoś tak zmrużyła bardziej oczy, niby to chcąc lepiej odczytać druk. I nie, wcale się nie zastanawiała, co by było, jakby tak na moment zupełnie przymknęła oczy... Całe szczęście wszystko to zostało rozwiane wraz z tym jak usłyszała swoje imię. Uniosła więc wzrok by spojrzeć do kogo należał owy głos. Ach tak, jakże mogła nie rozpoznać. Poprawiła się opierając o zimną ścianę, którą miała za plecami. W stronę chłopaka natomiast posłała lekki uśmiech. - Williamie - pierw odpowiedziała na zwrócenie się imieniem. - Wypoczywam w samym środku Londynu, nie sądzisz, że idealne miejsce na letnie obijanie się? - Zapytała unosząc lekko brwi. Jasne, że rzeczywiście nie przyszła tutaj wypoczywać, chociaż swoją drogą, doskonale wiedziała, że Londyn potrafi zaserwować całkiem niezłe rozrywki. - Zanim już zacznę się na nie jakkolwiek przygotowywać, chciałabym w ogóle zdecydować się na wydział - zaraz dodała, przyznając, że właściwie poniekąd rzeczywiście była w trakcie jakichś tam przygotowywań. Dziewczyna sięgnęła po swój alkohol, by nieco upić, ale pierw uznała, że wskaże głową miejsce wolne obok, tak by chłopak dosiadł się do jej stolika. Wszakże skoro już się tutaj w tak uroczy sposób spotkali, wypadałoby porozmawiać. - Wybrałeś? - Zapytała po tym oczywiście o kierunek studiów, a zaraz po tym pytaniu znów napiła się tego zimnego, charakterystycznego, kremowego piwa.
O dziwo, Will również myślał o wydziale Magii Artystycznej. Coś pociągało go chyba od zawsze w teatrze i magii skrywającej się w świecie sztuki. Gdy zobaczył, że dziewczyna zaprasza go do towarzystwa, przystał na propozycję bez wahania. Znali się nie od dziś, więc rozmowa z nią na pewno nie będzie denerwująca. To własnie William lubił, gdy mógł przebywać z osobą, której nie musiał od nowa poznawać, wypytywać o nieciekawe fakty z jego lub jej życia i udawać, że tak, wszystko jest dla niego naprawdę niesamowicie interesujące. A tą dziewczynę znał odkąd pamiętał więc wszelakie tego typu problemy odpadały. - Dosyć patriotycznie, większość z moich znajomych pojechało za granicę - rozglądnął się znowu po pomieszczeniu by na końcu skupić swoje chłodne, jasne oczy na jej osobie. Nie napiszę, że przyszywał ją wzrokiem czy widział jej duszę, bez przesady. - Nie jestem jeszcze pewien, ale wydaje mi się, że Magia Kreowana najbardziej pasuje do tego co chciałbym robić w przyszłości - oparł się wygodnie na krześle i uniósł kufel z piwem by upić łyk piwa. - Jakie wydziały bierzesz pod uwagę? Może ci pomogę trochę w decyzji - kącik jego ust uniósł się ku górze. Raczej wątpił by mógł rozwiać całkowicie jej wątpliwości zważywszy na problemy jakie same ma z podjęciem tej decyzji. Sięgnął dłonią do skórzanej torby, którą trzymał obok swojego krzesła. Po chwili wyciągnął z niej srebrna papierośnicę. Musiała mieć swoje lata, bo piękne zdobienia w niektórych miejscach pokryte były małymi śladami zużycia. Otworzył ją i Effie mogła dostrzec teraz...skręty. - Nie masz nic przeciwko? - zapytał, mając oczywiście na myśli czy nie będzie jej przeszkadzało jeżeli zapali w jej towarzystwie. Nienawidził, gdy faceci bez uprzedzenia wyciągali papierosy i palili w towarzystwie bez uprzedniego gestu grzeczności. - Może chcesz spróbować? - dodał z typowym dla siebie uśmieszkiem, jakby ciekaw czy dziewczyna spróbuje mieszanki, która nawet nie zawierała tytoniu.
Eff natomiast w Artystycznej pociągało malarstwo. Czasami sama malowała, może i to były jakieś szalone bohomazy, bo czym innym można określić abstrakcjonizm? Ale w sztuce, zwłaszcza w tej było pociągające dla niej to oderwanie. Nie chodziło o efekt, tak jak o sam proces tworzenia, o przelewanie jakichś odczuć. Dobre na rozładowanie złości! O tak, spotkanie starego znajomego, było o wiele wygodniejsze, niż poznawanie kogoś nowego i najczęściej zaczynając rozmowę od tych banalnych pytań, typu z jakiego jesteś domu. Całe szczęście takich spotkań od dawna już nie miewała, i Slytherinowi dzięki za to. Czasem znajomości jej rodziców i te nudne spotkania nie bywały takie złe. A bardzo fajne miał te jasne oczy, co zresztą panna Fontaine w owej chwili odnotowała. Nie żeby o tym nie wiedziała, raczej sobie po prostu przypomniała. - Mój patriotyzm skończy się równo z tym jak pojadę do Amsterdamu - zapewniła zupełnie świadoma tego, że przy tamtej Europejskiej stolicy, Londyn niestety ale pójdzie w zapomnienie. - Ale póki co nie będę porównywać - dodała, wszakże zamierzała spędzić w miarę interesująco czas i tutaj. Szczególnie, że mimo wszystko, przy wyjeździe ze szkoły, potem odwiedzaniu rodziny w Holandii, zawsze miała jakoś niewiele czasu na Angielską stolicę. - Kreowana, też i w moim przypadku pasuje. Eliksiry i te sprawy - odpowiedziała zaraz, na moment wbijając wzrok w piwo. Zakręciła parę razy kuflem, wprawiając napój w ruch. - A Artystyczna do moich pozostałych zainteresowań - dodała unosząc spojrzenie i kierując je na Williama. Wtenczas na jej ustach pojawił się lekki uśmiech wywołany dostrzeżeniem ładnej papierośnicy, co ciekawsze, pełnej skrętów. Przeciwko? Sama kurzyła jak smok, dym papierosy, czy też trawy raczej nigdy jej nie przeszkadzał. Ale nie odpowiedziała od razu, a dopiero gdy przeszedł do kolejnej wypowiedzi. Właściwie może jej następne słowa dotyczyły obu pytań? - Tylko jeśli są dobre - odpowiedziała wędrując wzrokiem do skrętów ułożonych w papierośnicy. Jasne, już widzę jak panna Fontaine odmawia, gdy ktoś podstawia jej pod nos takie ciekawe rzeczy. Czy więc zaskakujące było, gdy jej drobna ręka po momencie powędrowała w stronę papierośnicy, by zaraz zabrać z niej jednego ze skrętów?
Dzień nie należał do najpogodniejszych. Ba, można by było nawet uznać go za niesamowicie paskudny – zimno, mokro i wietrznie. Mormija czuła jakby wszystko to odzwierciedlało jej nastrój w ostatnich dniach, który jakoś nie chciał się poprawić. Jednak musiała robić dobrą minę do złej gry, szczególnie w dniu urodzin swojego syna. Wraz z Regisem i Rochem wybrała się do Dziurawego Kotła by chociaż jedno popołudnie spędzić z dala od murów Hogwardu. Wszystko byleby nie widzieć na horyzoncie wież tegoż zamku Inie myśleć o pyskatych nie wychowanych uczniach, którzy zrobili z bibliotekarki ofiarę. Jak zwykle w Dziurawym Kotle było mnóstwo ludzi, a gwar nie ustawał. Co chwila ktoś się przeciskał miedzy stolikami idać do wyjścia czy do baru. Na samym początku Mormija miała wrażenie, ze nie był to jednak dobry pomysł przychodzić tu z dzieckiem, lecz Roch wyglądał na zadowolonego – zaczął być po chwili w centrum uwagi odwiedzających. Cała trójka zasiadła przy jednym ze stolików, a bibliotekarka od razu zaczęła szczebiotać do swojego synka, który chyba naprawdę dobrze się bawił wśród tłumów obcych mu ludzi. - No to co, mój solenizant chyba zasługuje na coś dobrego! – zawołała z uśmiechem.
Regis również czuł się nie najlepiej, jeszcze zdążył zmoknąć na tym deszczu i czuł, że dopadnie go jakieś paskudne przeziębienie, dlatego też w miedzyczasie nafaszerował się różnymi specyfikami i doszedł do jakiego takiego stanu używalności, bo w ostatniej chwili przypomniał sobie, że przecież były urodziny Rocha, nie mógł ich opuscić. Wiedział, że tak będzie, tak miał często, że zapominał i zapisywanie nic nie dawało. Dlatego też jeszcze chwilę wcześniej biegał po Pokątnej w poszukiwaniu odpowiedniego prezentu, a to nie było taką prostą sprawą. Narobił niemałego zamieszania, ale w końcu udało mu się znaleźć coś odpowiedniego i mógł zabrać ze sobą Mormiję i Rocha. Prezent miał odpowiednio ukryty w swoim płaszczu, pomniejszony (co nie było prostą sprawą), a ten efekt miał działąć tylko przez jakiś czas, a to wszystko po to, by nie zgubić go po drodze podczzas teleportacji. Regis powoli zaczynał się odzwyczajać od gwarnych miejsc (Wielka Sala była niczym w porównaniu z tym, tam nie było tak ciasno), wiecie, w chatce mieszkał sam, w Zakazanym zbyt często ludzie nie przebywali i jakoś tak wyszło, no. Czuł się nadal trochę niepewnie, gdy Mormija była razem z Rochem, chyba jakoś nie miał zbyt dobrego podejścia do dzieci, choć przecież tak się starał. - Na to, co najlepsze - dodał, próbując zamaskować skrępowanie.
Roch nie umiał ani na chwilkę zamknąć swojej buźki i cały czas coś mówił szybko i niewyraźnie – zdawało się, ze tylko Mormija go rozumie i jest zdolna odpowiadać mu na liczne pytania. Po chwili przed dzieckiem pojawiły się prezenty, które mu wręczyła matka – zabawki, jakieś gry i spora ilość słodyczy. Może to miejsce nie było idealne na przyjęcie urodzinowe, ale sam Roch już tak długo upominał się o to, by w końcu dać mu prezent, że nie można było dłużej przedłużać. Cóż, później wstąpią do cukierni. Bibliotekarka zamówiła sok dyniowy, i dwie filiżanki herbaty. Spojrzała z uśmiechem na Regina, który widocznie nie za dobrze się tu czuł, jednak nie chciała robić na ten temat uwag. Podała Rochowi czekoladową żabę – ach, niech raz w roku napełni się słodyczami. - Widzisz, twój chrześniak rośnie jak na drożdżach!
Dlatego małe dzieci były urzekające, ale Regis uważał, że lepiej, żeby nie przebywał z nimi zbyt długo. Nie ujmując nic synkowi Mormiji, po prostu chyba nie nadawał się na opiekuna, na ojca i sam jak na razie nie zamierzał mieć dzieci. Ale trochę z Rochem spędzić czasu to spędzi, nie ma to tamto, pokochał go, choć sam by z nim nie został. Bał się, że nie umiałby się nim zająć. - Widzę, widzę, niedługo mnie przerośnie - zaśmiał się szczerze. Wiadomo było, że do tego było daleko, ale co tam. Mógł mówić, co chciał, maluch nie będzie tego pamiętał. Gdy już mały zjadł tę żabę i obejrzał prezenty od matki, teraz przyszedł czas na to, co przygotował Regis. A to nie było byle co. Gdy wyjął pomniejszone prezenty z kieszeni, w jego rękach przybrały normalne rozmiary. Były tam słodycze, między innymi Fasolki Wszystkich Smaków Bertie'ego Botta, ale nie to było kluczową częścią. Najważniejszą była mała miotełka, zapakowana teraz w ozdobny papier, który Roch zaczął energicznie rozrywać, jak tylko wziął go do rąk.
Mormija sama nawet nie wiedziała co powiedzieć, widząc co tak naprawdę Roch dostał w prezencie od swego przybranego wuja. - Regis, nie powinieneś! – pisnęła, widząc jak Roch w swoich łapkach trzyma niewielką, dziecięcą miotełkę, na której dziecko Mozę latać nie wznosząc się zbyt wysoko nad ziemię. - Cieszysz się, Roch? – zapytała, uśmiechają się do synka, który nawet nie musiał nic specjalnie mówić, by pokazać jak jest bardzo zadowolony z prezentu. Kobieta pogłaskała chłopca po głowie. - Ach, Regis, dziękuję ci, naprawdę! – Zwróciła się do gajowego i sama po chwili sięgnęła po czekoladową żabę. Uwielbiała czekoladę.
- Oj tam oj tam, chciałem sprawić mu radość i jak widzę, udało mi się - powiedział, naprawdę zadowolony, że udało mu się sprawić, iż chłopiec naprawdę się cieszył, choćby to miało trwać jedynie chwilę. Naprawdę mu na tym zależało, chciał się wywiązywać z roli chrzestnego jak najlepiej. Chociaż z tej roli. - Nie ma za co - dodał, a potem wziął sobie chłopca na kolana, czując, że tak powinien był zrobić, po prostu. - Jak będzie ładna pogoda, to przyjdę i nauczę cię latać na tej miotle - złożył chłopcu obietnicę, nie zastanawiając się zbytnio nad tym, że może mu być trudno ją spełnić. Ale złożył, a on starał się obietnice spełniać.
Chwilę siedzieli wpatrując się w Rocha, który z radością smakował kolejne fasolki, zagryzając je czekoladą i popijając sokiem z dyni. Oj, byleby go brzuch nie rozbolał. - Regis… wybacz, ale musze zapytać. – zaczęła po chwili Mormija, tracąc nieco dobrego humoru. – Co z tobą i… wiesz, Naleigh? Wybacz, ze pytam, ale dobrze wiesz, że zależy mi na tym, by to wszystko się dobrze ułożyło. Przynajmniej dla ciebie. Kobieta dobrze wiedziała, ze to drażliwy temat, ale kiedyś znowu trzeba będzie go poruszyć.
Jak rozboli brzuch, to da mu się krople żołądkowe albo herbatkę miętową i przestanie boleć, nic się nie stanie, może przynajmniej nie będzie chciał jeść zbyt dużo słodyczy, to też jakiś pozytyw! - Nie pytaj, nie tutaj. Nie chcę się zezłościć przy Rochu - odparł stanowczo, ucinając temat. To powinno dać do zrozumienia Mormiji, żeby teraz o ty nie mówiła. Chciał dobrze spędzić czas w towarzystwie chrześniaka, jednak poczuł, że zbyt obcesowo ją potraktował. - Przepraszam, po prostu to nie jest dobre miejsce na zwierzenia - dodał, a potem napił się herbaty, chciał się uspokoić, starał się.
Mormija siedziała chwilę cicho, mieszając w swojej filiżance. Nawet jej nie tknął, jakby bała się, że stanie jej w gardle. Za to Roch bawił się bardzo dobrze, nie rozumiejąc w ogóle grobowych nastrojów dorosłych. - Może wpadniesz do mnie na obiad co? – zagaiła po jakimś czasie bibliotekarka, siląc się na uśmiech. – Co będziesz sam siedzieć w swojej chatce i się zamartwiać, hm? Obojgu nam się przyda odpoczynek. Szczególnie po tym co się działo w szkole… uczniowie, którzy sobie pyskują i imprezują na lewo i prawo, kradną, palą i ćpają… do tego jakieś ataki na uczniów… ręce opadają.
Regis właśnie chciałby być na miejscu Rocha i znajdować się w stanie błogiej nieświadomości. Dzieciństwo to był najlepszy czas w życiu, nawet pomimo tego, że wychowywanie się w arystokratycznej rodzinie nie było tak wspaniałym, jak mogłoby się wydawać. Ale i tak było lepiej z tego względu, że właśnie nie musiał się martwić o różne rzeczy. - Jak tylko będę miał czas, to chętnie skorzystam - przyjął propozycję Mormiji. Naprawdę lubił potrawy kobiety, to była taka zwyczajna, domowa kuchnia i tego chyba naprawdę potrzebował. Nawet posiłki w Hogwarcie nie były tym, czy powinny, nie miały serca, a niestety, Regis jakimś wspaniałym kucharzem nie był.
- Możesz wpaść nawet dziś. - powiedziała, uśmiechając się i do Rocha i Regisa. - Zrobię sobie dziś wolne i mogę siedzieć przy garach. Mogę nawet ugotować trzy dania tylko dla ciebie, a co. Sam wiesz, że jak ma się dziecko, to muszę mieć inną dietę... a tak mam pretekst do zrobienia tłustego sosu do makaronu! Zaśmiała się i podała kolejną czekoladową żabę synkowi, który nie wyglądał jakby w ogóle nie męczyły go mdłości z nadmiaru czekolady. Wręcz przeciwnie, chciał jeść więcej i więcej. - Chyba muszę przestać go tak rozpieszczać - westchnęła kobieta. - Bo to aż niezdrowe!
- No właśnie nie mam dzieci, wiec nie wiem - roześmiał się. Co on mógł wiedzieć w tym kontekście? Obserwacje poczynań innych były niczym w porównaniu z własnymi doświadczeniami, zresztą często tak bywało. - Naprawdę będzie ci się chciało gotować tylko dla mnie? - zapytał, dla pewności. Naprawdę nie chciał tak wykorzystywać Mormiji, tym bardziej, że ilości spożywanego przez niego jedzenia bywały ogromne. - Raz w roku mu nie zaszkodzi - podzielił się swoją opinią, która wcale nie musiała być dobrym rozwiązaniem, jeśli chodzi o wychowanie Rocha.
-Czemu miałoby mi się nie chcieć dla ciebie gotowa?- zapytała ze śmiechem - Cała radość gotowania jest wtedy gdy ktoś inny to zje i doceni. Co to za frajda jak dla siebie robisz jakieś cudo? Bezsensu! Podniosłą się nieco i zabrała Rocha z kolan Regisa. Chusteczką wytarła z buźki synka resztki czekolady. - Coś widzę, ze ktoś tu jest śpiący. - powiedziała, widząc jak Roch ziewa. - Niech mi ktoś powie, że cukier dodaje energii, to go wyśmieję. Pogłaskała synka po głowie, po czym ponownie zwróciła się do przyjaciela z propozycją, by już wyszli. - Możemy iść do mnie na obiad. Położę małego spać i będzie spoókj.
- Bo wyjem ci całe zapasy jedzenia, jakie masz w domu - teraz to on się zaśmiał, mówiąc pół żartem, pół serio. Choć naprawdę mógł zjeść dużo, to przecież nie będzie tak perfidny, wiedział przecież, jak miał się zachować, no nie? - Ale cukier dodaje energii! - szedł w zaparte - tylko nie w tak dużych ilościach. Po tych słowach dopił resztę herbaty, która zdążyła już wystygnąć. - Dźwięk garnków go nie obudzi? - zapytał w zastanowieniu.
- Nie, nie obudzi go. - powiedziała spokojnie, trzymając już zasypiającego Rocha na rękach. - Gwar w knajpie mu nie przeszkadza w spaniu jak widzisz. Kobieta wstała, odgarnęła chłopczykowi z czoła włosy i ucałowała mu czoło. - To jak, Regis? Idziemy? Nie daj się za długo prosić. Przecież to tylko przyjacielski obiad nic więcej. Nie było w tym żadnych obietnic ani podtekstów, ot, zwykły obiad, przecież można od czasu do czasu zaprosić przyjaciela do siebie. Tak robią dorośli ludzie. Dorośli. Mormija chciała być dorosła.
Regis zastanawiał się chwilę, choć w zasadzie nie było nad czym, ale chyba włączył mu się tryb pseudo-filozofa, no cóż, tak czasem miał i nie mógł nic na to poradzić, a może też i się nie starał zbytnio, kto tam go wie. Regis również wstał ze swego miejsca i zostawił pieniądze na stole. - Nie mogę ci odmówić, wiesz przecież - powiedział niedbale i przeczesał włosy machinalnie. Po chwili oboje wyszli z Dziurawego Kotła.
Kame wparował do dziurawego kotła i usiadł przy jednym stoliku. Zaczął się uważnie przyglądać otoczeniu. No tak nic a nic się tutaj nie zmieniło. Nadal panował tutaj taki bałagan jak zawsze. A kelnerzy jak zwykle byli mało uprzejmi dla klientów. Minuty mijały a Nico nie było. Kame zaczął się coraz bardziej niepokoić. Bał się trochę tego w jakim stanie zastanie swoją dziewczynę. Już normalnie powoli zaczął się zastanawiać jak zamorduje Jo. Nie wiedział czy zrobić to w typowym mugolskim stylu, czy też zaklęciem, a może wykorzysta jakiś eliksir. Siedział sobie tak spokojnie...no może nie spokojnie, ale przynajmniej starał się zachować pozór spokojnego ludka.
Nico wparowała do baru jak oparzona ale z triumfalnym uśmiechem na twarzy Jo nie zdołał się dowiedzieć gdzie poszła Mary jednak. Gdy wybiegała z klubu wywaliła się więc miała rozwaloną nogę. Stanęła za nim i zakryła mu oczy. - Zgadnij kto- powiedziała aksamitnym głosem tak żeby jej nie rozpoznał. Uśmiechała się lekko. W końcu udało jej się wykombinować coś co miało sens. Patrzyła tak na niego i czekała na króciutką odpowiedź. Jej ręce pachniały mandarynką.