Znajduje się kilka kroków za głównym boiskiem, a prowadzi do niego wydeptana ścieżka, którą można odnaleźć bez problemów nawet w zimie! Powstało dla uczniów, którzy pragną uzewnętrznić swoje emocje w sposób fizyczny! Oczywiście nie tylko o takie kwiatki tutaj chodzi. Rozchodzi się tu również o liczne treningi, które czasem nakładały się na siebie i wymagały rezygnacji, którejś z grup młodzieży oraz przejściu na inny dzień. Nauczyciele quidditcha, zatem doszli zgodnie do porozumienia, że potrzebują trochę dodatkowego miejsca na mini boisko, gdzie można przeprowadzać rozgrzewkę i uczyć zawodników jakiś ciekawych manewrów! Zatem nie zastanawiając się długo poprosili dyrektora o zagospodarowanie części błoni. Tak też się stało. Zatem to tutaj znajdziesz mniejsze boisko, które ogrodzone jest wysokim płotkiem, który zdobią herby czterech domu Hogwartu. Niestety boisko nie jest wyposażone we własne szatnie czy składzik, w którym przechowywane są kafle, zastępcze miotły czy ochraniacze i to jest główna niedogodność, z którą należy się uporać, czyli należy korzystać z dobudówek głównego boiska i tam pozostawiać swoje rzeczy.
Autor
Wiadomość
Orla H. Williams
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Brokat, cekiny, frędzle i kolory. Hipiska, która jest królową parkietów wszelakich.
Oj, działo się. Wciąż miała problemy z koordynacją - obserwowaniem, co dzieje się dookoła niej, manipulowaniem na miotle, podążaniem wzokiem za kaflem, a przede wszystkim zapamiętanie kto należy do jej ustalonej na rzecz treningu drużyny. Rzecz jednak w tym, że prędkość przerzucania sobie kafla nie dawała zbyt dużo miejsca na myślenie, a raczej przymuszała do nagłej reakcji. Tak więc znowu stanęła na przeciw Morgan, która jednak tym razem uprawiała taniec na miotle, wyczyniając jakieś wygrzmocone w kosmos akrobacje. - Wow - sapnęła, mniej więcej w momencie, w którym straciła punkty dla Orłów, nieumiejętnie broniąc ich kotła. Właściwie nie było jej nawet wstyd, w końcu Orla reprezentowała stadium larwy, kiedy Davis była już motylkiem.
Cóż, pocieszeniem również było, że nie licząc dwóch zagubionych duszyczek, wszyscy na miotłach stanowili reprezentację krukońskiej drużyny - więc właściwie grając przeciwko sobie, pokazywali jak mocni są. Nawet bez elementu prawdziwej konkurencji.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Tu orzeł, tu orzeł. Quod wylądował. Szkoda tylko, że w nie tym garnku co trzeba no, ale trudno. Będą musieli jakoś odrobić stratę tych punktów. Kiedy tylko na nowo rozpoczęli grę, Strauss stwierdziła, że najlepiej po raz kolejny będzie wykonać szybkie podanie, by sokoły nie zdążyły jej przyszpilić i w tym czasie podlecieć kawałek dalej. Zresztą nie było co przetrzymywać za długo quoda w rękach, bo to po prostu prosiło się o dosyć szybką katastrofę. Lepiej nie było ryzykować zbyt długim posiadaniem piłki, która mogła wybuchnąć w każdej chwili i doprowadzić do utraty większej ilości punktów.
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
Z niezadowoleniem obserwował jak Arleigh broni kociołka sokołów, a następnie triumfalnie krzyczy. No i taka to, kurwa, robota. Sokoły przerzucały sobie piłkę między sobą, a kiedy quod poleciał w stronę ich kociołka, zamarł. Na szczęście Brooks po raz kolejny wykazała się refleksem i obroniła strzał. Ani się obejrzał, a quod leciał w jego kierunku. Złapał go niezdarnie i rozejrzał się po boisku, analizując sytuację. Sokoli kociołek był obstawiony lepiej niż obecny minister magii, dlatego zdecydował się podać piłkę do najbliższego orła. Nie przewidział jednak tego, że jakiś skurwibąk z drużyny przeciwnej go przechwyci. Zaklął cicho pod nosem.
Punkty: 31 Przerzuty: 1/2 Kość:6 Żywotność quoda: 0 (nie rzucam na nową bo rzut w kocioł chyba i tak, cnie?)
Czy to ptak? Czy to samolot? Nie, to quod-utracony-przez-drużynę-Orłów-i-bohatersko-przejęty-przez-zawodnika-Sokołów-Darrena-Shawa! Chwytliwe. Rzeczywiście, Krukonowi udało się złapać piłkę rzuconą może nieco pechowo, a może nieco nieuważnie przez Aslana. Do tego - do trzech razy sztuka! Dzięki temu, że przerwał tor lotu piłki, miał o wiele luźniejszą drogę do kotła drużyny przeciwnej - tak czystą, że nawet nieporadny ścigający jak on był w stanie się dopchać do celu i wykonać prosty rzut w kierunku kociołka - praca Darrena była już zrobiona, pozostało tylko oczekiwać na to, czy któryś z zawodników Orłów będzie w stanie przeciąć jeszcze trajektorię lotu kafla.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Jak mówi pewne porzekadło, w każdej drużynie powinny być osoby potrafiące grać na fortepianie i takie, które ten fortepian będą nieść. Najwyraźniej dziś Brooks należała do tej drugiej grupy. I czuła się z tym bardzo dobrze. Była w końcu pałkarką. To na ścigających i szukających skupiały się spojrzenia fanów, bo w końcu to oni zdobywali punkty. Ona była od wykonywania czarnej roboty i cieszyło ją to. A do tego dawało mnóstwo satysfakcji. Kiedy więc Shaw przechwycił quoda i niepilnowany przez nikogo rzucił w kierunku ich kociołka, ponownie weszła w rolę bramkarza. I ponownie wywiązała się z niej celująco. W dosłownie ostatniej chwili udało jej się dolecieć do piłki i zatrzymać w momencie, gdy ta już niemal była w kociołku. Szybkim rzutem oka oceniła sytuację panującą na boisku. Najszybciej na jej obronę zareagował el capitano aka @Elijah J. Swansea, który zmusił swoją miotłę do pracy na najwyższych magicznych obrotach i wypruł do przodu, uciekając ścigającym Sokołów. Julia podrzuciła piłkę do góry, a następnie odbiła ją wnętrzem dłoni na siatkarską modłę. Quod jakimś cudem przeleciał nie niepokojony przez nikogo kilkanaście metrów i wylądował w łabędzich skrzydłach rękach.
– Tylko weź to traf – pomyślała. Ten pat zaczynał ją powoli irytować, zwłaszcza, że nie zdobyli jeszcze żadnych punktów z gry.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Może to kwestia pecha, a może delikatne ukłucie zazdrości wywołanej faktem, że Julia radziła sobie tak dobrze na bramce? Cokolwiek to spowodowało, doprowadziło ostatecznie do przedwczesnego wypuszczenia kafla z łabędzich skrzydeł w towarzystwie jęku zawodu i przepraszającego spojrzenia posłanego w kierunku panny Brooks. Nie miał sobie bardzo za złe, jak by na to nie patrzeć, szło mu dzisiaj całkiem dobrze i nie zamierzał robić sobie wyrzutów o jedną nieudaną akcję. Właściwie byłby zdziwiony, gdyby wszystko poszło mu zbyt dobrze. — Dobra robota — pochwalił Julię, bo dziewczyna zdecydowanie sobie na to zasłużyła. Była czujna i skuteczna, nie spuszczała ich kociołka z oczu. Może powinna przemyśleć pozycję obrońcy? Przecież jego kariera na bramce miała skończyć się wraz z tym sezonem; strach pomyśleć co potem będzie się działo z Krukami. _________________________ Kochani! Żeby było ciekawiej, zagramy do momentu wyjścia na prowadzenie którejś z drużyn (strzelenie gola albo wybuch quoda), chyba że przez jakiś czas nie stanie się nic ciekawego – wtedy po prostu zakończę trening remisem. @Victoria Brandon, Twoja kolej
Gra może nie była aż tak fascynująca, a może po prostu Victoria tak jej nie odbierała przez swoją paskudną porażkę po tym, jak piłka postanowiła cudownie wybuchnąć jej w twarz. Była jednak skoncentrowana, nic zatem dziwnego, że dość prędko przejęła quoda, uśmiechając się przy okazji pod nosem, jakby chciała dać znać kapitanowi, że powinien zdecydowanie lepiej się orientować w tym, co się właściwie dzieje. Przemknęła obok niego, starając się zrobić w końcu coś poprawnie, a nie tylko kończyć z osmoloną twarzą, czy czymś podobnym. Musiała się bardziej starać, w końcu wkrótce pewnie będzie czekał ich jakiś mecz i nie zamierzała go przegrywać, co oznaczało, że musiała się po prostu wziąć w garść. Pewnie właśnie dlatego postanowiła rzucić quoda wprost do kociołka drużyny przeciwnej. Starała się wymierzyć idealnie, starała się, żeby tym razem poszło jej dobrze, bo nie znosiła być w czymś gorsza, nie znosiła przegrywania, niezależnie od tego, z jakiego powodu miało mieć to miejsce i czego dotyczyło. Zamierzała, a jakże, walczyć do samego końca.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Orla H. Williams
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Brokat, cekiny, frędzle i kolory. Hipiska, która jest królową parkietów wszelakich.
Punkty: 4 Przerzuty: 0 Kość: 2 -> obrona i podanie do Violetty Żywotność quoda: 2 :>
Biorąc pod uwagę to, co właśnie zamierzała zrobić, jej skuteczność w dzisiejszym meczu wynosiła sześćdziesiąt sześć koma sześć procent. Krążyła wokół kociołka, starajac się nie wyfruwać zbytnio ze swojej strefy komfortu, by - na Merlina, nie przerzucać i nie łapać jeszcze w locie kafla. Takie ambitne posunięcia starała się zostawić sobie na kolejny trening. Teraz zwyczajnie dobrze się bawiła, wkładając w całą zabawę dużo serca, ale może nieco mniej rozsądku i skupienia, co inni. Nie zmieniało to faktu, że gdy Brandon pojawiła się w okolicy - i to z bardzo jasnym zamiarem zdobycia punktów dla Sokołów, Orzełek nie mógł chociaż nie spróbować pokrzyżować jej planów. Nazwijcie to szczęściem początkującego, ale znalazła się w samym centrum kotła, akurat wtedy gdy kafel leciał w jego stronę. Złapanie go na szczęście okazało się mniej bolesne od poprzedniego razu, bo nic nie odbiło się od jej głowy, a wpadło wprost w ręce. - Ładnie, ładnie... - krzyknęła, komentując zagranie, ale gdy tylko podała do ścigającej, dodała ciszej - ale nie ma tak łatwo.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Wyglądało na to, że Orla naprawdę dobrze sobie radziła jako obrończyni kociołka. Przynajmniej na tyle, że była w stanie obronić kolejny rzut, który okazał się być dla Sokołów porażką. Chyba jakoś naturalnie latało jej się na miotle w towarzystwie Williamsów, z którymi tworzyła zgrany team, gdy tylko mogła. Przejęła rzuconego jej quoda i gdy tylko znalazła się na dogodnej pozycji do wykonania kolejnego podania, tradycyjnie do znajdującego się w pobliżu Aslana. Miała nadzieję, że tym razem będzie to decyzja, która pozwoli im na zdobycie prowadzenia, a chłopak zdobędzie garniec.
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
Po tym jak mało elegancko stracił piłkę, stracił również wszelką motywację do dalszej gry. Czuł się jak ostatni złamas, który pierwszy raz lata na miotle. Z wzrastającą irytacją obserwował jak Darek, przejmujący od niego quoda, wykonuje zgrabny rzut w kierunku ich kociołka. Czy był zdziwiony, że Brooks po raz kolejny bohatersko uratowała honor Orłów? W żadnym wypadku. Potem wszystko zadziało się bardzo szybko. Victoria przechwyciła kafla od Elio, Orla obroniła i podała go do Violi, która ponownie postanowiła mu zaufać. Tym razem nie zamierzał tego spierdolić. Nie oglądając się za siebie, poszybował w stronę kociołka Sokołów, wykonując pewny i mocny rzut. Szczerze liczył na to, że uda mu się zdobyć punkty dla swojej kruczo-orlej drużyny.
I wreszcie! Mieli to. Piękna akcja Moe i mieli pierwsze zdobyte punkty. Nawet jeśli to był zwykły trening to nadal pozostawała to gra, w której jednak była ta nutka rywalizacji, bo przecież o to też chodziło. Żeby była adrenalina, zabawa i trenowanko przy okazji. Potem akcja Darrena, który wydawało się był zdeterminowany, aby iść za dobrą passą i znowu zdobyć gola dla ich drużyny, jednak Brooks nie dała się przechytrzyć, ponownie broniąc kociołka. Ta dziewczyna miała naprawdę dobry refleks. Jednak nic straconego, bo szybko Sokoły wróciły do piłki, po niecelnym podaniu pana kapitana. Ale i tym razem wybuchowy kafel nie miał szans wpaść do kociołka przeciwników. Kolejne podania i... quod znowu pędził w stronę ich naczynia, a że Odeya była najbliżej, złapała za trzonek miotły aby pochylić się nad nim i w mgnieniu oka znaleźć się przy nim. Osłoniła kocioł i tym samym nie dała szansy, aby Orły zdobyły punkty. Piłkę od razu podała w stronę najbliżej znajdującego się zawodnika swojej drużyny.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Ostatnie chwile były bardzo intensywne - quod to rzucany był do kociołka, to broniony, to podawany, to tracony. Non stop zmieniał właściciela i ostatecznie żadna drużyna nie była w stanie przebić się na dobre przez defensywę przeciwników - a i piłka, choć parę razy bliska była eksplozji, nie pokryła jeszcze nikogo sadzą ani nie przypaliła brwi. Quod, po kilku przygodach, znów trafił w dłonie Shawa. Ten tym razem nie próbował jednak przypuszczać szturm na kociołek Orłów, tylko od razu rozejrzał się i podał go do lepiej ustawionego Sokoła, wiedząc że sam ze swojego miejsca ma raczej niewiele szans na zdobycie punktów.
Punkty: 15 (10+4+1) Przerzuty: 0/1 Kość: 5, czyli utrata piłki przy zerowym quodzie = bum w rączkach Arli, potem Arli wznawia iiiii... RZUT! Żywotność quoda: 4
Czy była lepiej ustawiona od Darrena? Takie analizy pozostawmy kapitanowi, fakt faktem, że była dużo bliżej orlego kociołka. Kiedy więc płynnym chwytem złapała quoda i skierowała miotłę na połowę przeciwnika, już witała się z gąską, kiedy... Puf. Zadudniło i zapiszczało jej w uszach, właściwie, to nie była pewna, co się konkretnie stało, poza tym, że quoda w ręce już nie miała. Albo więc ktoś rzucił w nią bombardę, albo przytuliła piłkę akurat u kresu jej żywota. Przetarła dłonią twarz i z niesmakiem dostrzegła umorusane na czarno koniuszki palców. Wolała nie wiedzieć, jak wygląda 'z zewnątrz'. Zaklęła siarczyście pod nosem i wygrażając się bliżej nieokreślonej merliniej dupie zleciała na dół, żeby wznowić grę. Złapała quoda, odbiła się od ziemi i znowu była grze, tym razem z zamiarem wyrównania i szybkiego zdobycia punktów. Wyminęła jedno orlątko, prawie wpadła na drugie i skupiając się minimalnie, w myśl zasady "Arli strzela, wiatr quoda nosi" wypuściła piłkę z dłoni tuż nad kociołkiem przeciwników.
Orły, kto tam u was broni? + @Elijah J. Swansea po tej obronie kończymy? Bo jest różnica punktów.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Gra dała mu satysfakcjonujący pogląd na umiejętności jego graczy – złośliwi powiedzieliby zapewne, że również graczy z drużyny Gryffindoru. Tajemne gryfońskie taktyki miały być jednak bezpieczne, bo nim odsłonięto przed nim wszystkie karty, postanowił zakończyć grę – nie tylko ze względu na jej długość, ale i ilość ofiar wybuchowego kafla. Nie miał ochoty oglądać jak jego krukońska rodzina dosłownie wybucha, nie chciał też czekać, aż komuś stanie się krzywda. Kiedy kafel wpadł w jego ręce podczas udanej obrony, złapał za kociołek, zleciał z nim czym prędzej na dół i wrzucił go do znajdującego się w naczyniu płynu. W powietrzu mogłoby się to liczyć jako samobój, a na podobną hańbę nie mógłby sobie pozwolić. — Koniec gry, wygrywają Orły! — zawyrokował, iście po kapitańsku wydzierając się do nich na całe gardło, tak żeby na pewno każdy go usłyszał. Przez to półtora roku zdążył wyrobić sobie głos, szkoda tylko, że nie pomagało mu to w śpiewaniu. — Ładna gra, brawa dla Sokołów za zdobytego gola. Na dziś daję Wam spokój, widzimy się niedługo — uśmiechnął się do nich i przywołał do siebie drugie wiadro, by zacząć w miarę sprawnie się zbierać. Darował sobie gadanie o tym, że jest dumny – bo to było przecież widać gołym okiem. Cały ten trening wzruszył go w zupełnie niemęski sposób (nie tylko ładną rozgrywką, oczywiście), a ściśnięte gardło nie skłaniało do wylewnych przemów. Dopilnował, by wszyscy wszystko wzięli i ruszył w stronę zamku.
| z/t wszyscy, którzy chcą
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Julia była nieco rozczarowana, kiedy kapitan drużyny przerwał mecz. Wciąż czuła, że nie do końca zasługiwali na wygraną, bo w końcu to Sokoły zdobyły punkty z gry. A orły? Cóż, orły miały sporo szczęścia do quoda, który wybuchał akurat w dłoniach przeciwników. Mimo to nie dała tego po sobie poznać. W gruncie rzeczy odwalili kawał dobrej roboty, a mecz stał na naprawdę wysokim poziomie. Gra była dynamiczna, szybka, działo się wiele, a quod zmieniał częściej właściciela, niż Patton żony i kochanki.
Podleciała do każdego z zawodników, zarówno swojej, jak i przeciwnej drużyny, zbijając z nimi "piątkę" i dziękując im za mecz. Na koniec zostawiła sobie rzecz jasna @Orla H. Williams i nie mogła przestać się uśmiechać, zmierzając w jej kierunku. - Świetny mecz, Orcia! - pochwaliła dziewczynę, obejmując ją ramieniem i tarmosząc jej pocałowane przez ogień kudły. - Przyznaj się, tak naprawdę, to ty uczyłaś grać Nancy w quidditcha!
Orla H. Williams
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Brokat, cekiny, frędzle i kolory. Hipiska, która jest królową parkietów wszelakich.
Gdy Elijah zarządził koniec przyjacielskiego sparingu w powietrzu, Orla posłusznie wylądowała na wytartej trawie, niepewnie stając na nogach. Chociaż trening nie trwał nawet ćwierć tego, ile trwa mecz, miała wrażenie, że chodzi jej się dziwacznie. Nieco zbyt sztywno, jak po sporym obciążeniu. Kroczyła więc jak gdyby nadal miała pomiędzy nogami kij, albo - jeśli do kogoś bardziej przemawiają porównania do zwierzątek, jak pingwin, bujając się na boki.
Ale jak zadowolona z siebie była! Ostatecznie udało jej się kocioł obronić nie raz, a dwukrotnie! Być może w skali qudditchowych rekordów było to osiągnięcie na miarę nałożenia butów na skarpetki, zamiast na odwrót, ale poszło jej lepiej, niż zama zakładała. I chociaż brała pod uwagę, że rozgrywka nie była zaciekła, to jak na pierwszy "poważniejszy" meczyk... hej, zasługiwała na kremowe piwo oraz długą, gorącą kąpiel, pełną słodko pachnącej pianki! Na samą tą myśl przebiegł ją dreszcz. Trzeba się kiedyś zakraść do łazienki prefektów.
Klepała sobie dłonią uda, jak rozklepuje się wieprzka na kotlety schabowe, kiedy @Julia Brooks wyrosła cała w skowronkach, upatrując sobie do czochrania (i tak już rozczochrane) rude gniazdko. - Niektóre tajemnice pozostaną w rodzinie Williamsów - odparła na jej słowa, szturchając ją zadziornie łokciem w bok. Szybko przejechała dłonią po czole, próbując rozszerzyć sobie pole widzenia - co by widzieć pannę Brooks w pełnej krasie, zdominowane przez zagubione kosmyki, gdy natrafiła palcami na pewnie zgrubienie. No tak, w końcu kafel pacnął ją w głowę, zanim po raz pierwszy wpadł jej w łapki. Westchnęła. - Powiedz mi, czy rośnie mi druga głowa?
To, że profesor Walsh znalazł czas, żeby faktycznie usiąść z nią nad obiecaną Błyskawicą, powodowało, że serce Victorii biło bardzo mocno. Była niesamowicie podekscytowana możliwością sprawdzenia, co dokładnie kryje się w zniszczonej miotle, chciała móc rozłożyć ją na części pierwsze i sprawdzić, czy byłaby w stanie cofnąć ten proces, czy umiałaby sama stworzyć coś od podstaw. Oczywiście, musiała wybrać się na kurs, co do tego nie było żadnych nawet wątpliwości, ale jednak miała w sobie coś z poszukiwacza przygód, chciała przekonać się, co jest w stanie sama osiągnąć, zanim ostatecznie sięgnęłaby po jakiekolwiek pomoce naukowe, czy specjalistyczne przygotowanie. Zdawała sobie również sprawę z tego, że jej tata pracował tak od lat, osiągając przy tym nie raz i nie dwa niemałe sukcesy, więc, najpewniej, faktycznie chciała po prostu powtarzać jego kroki. - Dzień dobry, profesorze - odezwała się, kiedy podeszła na tyle blisko mężczyzny, by zwrócić na siebie jego uwagę. Wsunęła dłonie w kieszenie swojej sportowej, aczkolwiek oczywiście mocno eleganckiej, kurtki i uśmiechnęła się lekko na znak, że jest gotowa do pracy. - Od czego w takim razie powinniśmy zacząć? - spytała jeszcze, uznając, że powinna zapewne pozwolić na to, żeby to mężczyzna wskazał właściwy kierunek pracy, choć trzeba przyznać, że ona sama po prostu paliła się do tego, żeby Błyskawicę rozłożyć na kawałki, na części pierwsze, żeby już nic nie zostało w jej rękach. Cóż, przynajmniej metaforycznie.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Puchon zdecydowanie postawił sobie w ostatnim czasie za cel, aby spędzić ostatnie dni października w najbardziej efektywny sposób, jak tylko mógł. Robił, co mógł, aby zakład, w którym pracował w wolnym czasie, funkcjonował podczas jego zmian bez zarzutu i nie inaczej było z jego największą pasją, jaką był Quidditch. Wiedząc, że mecz z Krukonami zbliżał się wielkimi krokami, po prostu nie mógł marnować czasu na leżeniu w mieszkaniu, czy zarywaniu kolejnej nocy w bibliotece nad całą stertą prac domowych. Jeśli mieli osiągnąć jakikolwiek sukces, to musieli się wysilać przez te kilka popołudni, które niestety mijały zdecydowanie szybciej, niż powinny. Tego dnia Ignacy, korzystając z wolnego dnia, zdecydował się udać na szkolne boisko, które na co dzień przeznaczone było do ćwiczeń. Ku jego ogromnemu zadowoleniu trafił najwidoczniej na jakieś okienko, ponieważ nie odbywały się tu akurat żadne treningi ani ćwiczenia dla młodszych roczników. Po prostu żyć nie umierać! Chcąc wykorzystać tę możliwość w jak najlepszy sposób, chłopak pognał do szatni, a po chwili wykonywał już na murawie ćwiczenia, które miały na celu rozgrzanie wszystkich partii jego ciała. Kiedy udało mu się już z tym uporać, chłopak przystąpił do biegu. Nie pędził jednak bezsensownie przed siebie, a zamiast tego dodawał do tego na pozór bardzo prostego zadania, pewne urozmaicenia. Część trasy traktował jako zwykłą przebieżkę, nieróżniącą się w sumie wiele od tej, do której przyzwyczaił się podczas wakacyjnych treningów, a co jakiś czas dodawał przeplatankę nóg czy bieg tyłem, starając się nie tracić przy tym swojej prędkości. Ostatnie treningi z Aleksandrą czy nawet Morgan udowodniły mu, że musiał zwrócić większą uwagę na wydolność swojego organizmu i przede wszystkim jeszcze bardziej skupiać uwagę na tym, co się działo wokół niego. Po tym, jak prawie zgubił różdżkę w kieszonkowym bagnie, przez atak chochlików, był jeszcze bardziej przewrażliwiony na punkcie tych małych diabłów niż zazwyczaj. Ku lekkiemu zdziwieniu Ignacego, udało mu się skończyć rozgrzewkę przed wyznaczonym czasem, jednak nie miał zamiaru wykorzystywać tego, aby wcześniej wskoczyć na miotłę. Zamiast tego zrobił jeszcze parę dodatkowych ćwiczeń rozciągających, skupiając się przede wszystkim na dolnych partiach swojego ciała. Jakby się tak nad tym zastanowić, to powinien być do tego meczu przygotowany pod każdym względem, zarówno fizycznym, jak i psychicznym. Wprawdzie wierzył w zwycięstwo swojej drużyny, jednak nie mógł ignorować przeciwnika, zwłaszcza że w pewien sposób stanowił pierwszą i ostatnią linię obrony Hufflepuffu podczas rozgrywek. Po zrobieniu sobie kilkuminutowej przerwy puchonowi nie pozostawało już nic innego, jak tylko wzbić się w powietrze. Niestety, przez to, że tym razem nie zaprosił ze sobą nikogo, kto mógłby mu pomóc, nie miał za bardzo okazji, aby poćwiczyć obronę. Zdecydował się więc na poprawienie nieco swojej szybkości i zwrotności, co biorąc pod uwagę, obecną porę roku, mogło także w dosyć dużym stopniu wpłynąć na wynik meczu. Chociaż większość ludzi zapewne zakładała, że pogoda im dopisze, tak naprawdę niczego nie można było być pewnym. Równie dobrze jednego dnia słońce mogło świecić na tyle mocno, aby przywołać wspomnienia z lata, a następnego mogła się rozpętać burza dziesięciolecia. A gotowym wypadało być na każdą ewentualność. No dawaj jeszcze trochę, ponaglał miotłę obrońca, manewrując pośród małych trybunów i ewentualnych przeszkód, które pojawiały się na trasie. Chłopak starał się często zastosowywać gwałtowne skręty, jak i obniżanie oraz podwyższanie pułapu lotu. Nie widział wszystkich ścigających krukonów w akcji już od jakiegoś czasu, więc tak na dobrą sprawę trudno mu było przewidzieć, czy rozprawienie się ich manewrami będzie tak proste, jak by tego chciał. A co tu dużo mówić, naprawdę zależało mu na tym, aby wygrana tego meczu była w ich zasięgu.
Na śniadanie wrzuciła niewielkiego tosta i szklankę soku dyniowego. Niewiele? Cóż, po ostatnim treningu u Avgusta oduczyła się solidnych posiłków przed quidditchem. Już samo wspomnienie antoszkowej rozgrzewki powodowało teraz u Arli odruch wymiotny i bóle mięśni. Ale uwielbiała to. Istny syndrom sztokholmski, chociaż ona sama mówiła na to "syndrom Avgusta". Nie ubierała się, jak na wojnę, bo miała sporo różnych pomysłów na dzisiejszy trening i wolała nie ograniczać się ochraniaczami czy kaskami. Wzięła ze sobą ulubioną, drużynową miotłę i wyproszony kufer z kompletem piłek. Do torby wcisnęła też ledwo mieszczące się pałkarskie kije. Rozłożyła się ze wszystkim na środku boiska. Kufer umieściła ostrożnie na ziemi, obok postawiła torbę z pałkami. Związała włosy w kitkę, zapięła bluzę pod samą szyję i ruszyła truchtem dookoła boiska. Biegła szybko, unosząc wysoko kolana, następnie nachylając się mocno do przodu. Kilka razy zmieniała w ten sposób tempo i rytm, ze sprintu na trucht i odwrotnie. Wymachy rąk, podskoki - wszystko było w programie. Nawet listopadowa szaruga i mżawka nie psuły jej dzisiejszego zapału. Tylko gdzie jest Ode?
Wydawało jej się, ze całe wieki nie siedziała na miotle. A przecież nie dalej jak Dwa tygodnie temu była lekcja z Antoshą, zaledwie kilka dni temu trening Puchonów, na który się wprosiła, a jednak ciągle tęskniła do latania i tego dnia była jakaś nie w sosie. Dopiero kiedy wieczorem dostała list od Arli, humor zdecydowanie jej się poprawił. Jakby Krukonka czytała jej w myślach. Kolejnego poranka zapchała żołądek bułeczką cynamonową, aby tylko było, że śniadanie zaliczone, po czym wzięła łyka kawy i tyle ją widzieli w Wielkiej Sali. Jeśli chodziło o poranne treningi to naprawdę nie trzeba było jej dwa razy mówić; nawet z łóżka jej się jakoś przyjemnie wstawało. Ruszyła więc w stronę małego boiska, gdzie Armstrong stwierdziła, że będą latać, po drodze zahaczając o szkolny schowek i pożyczając sobie Nimbusa. Na szczęście miotły drużyny były dostępne dla uczniów praktycznie cały czas, więc mogli ćwiczyć, kiedy tylko chcieli. Pojawiła się na miejscu po kilku minutach, z daleka widząc solidną rozgrzewkę, jaką właśnie fundowała sobie Arli. - No pięknie się wyginasz, pięknie. Ale nie łaska było poczekać na mnie, co? - rzuciła z udawaną pretensją w głosie, kręcąc nieco głową. - To teraz będziesz musiała chwilę poczekać, bo mi też by pasowało chociaż trochę tętno podnieść. No i trochę się porozciągać. - dodała po chwili, podwijając rękawy sportowej bluzy, po czym zaczęła swoje standardowe, przyspieszone ćwiczenia, czyli trucht w miejscu, kilka skłonów, wymachów i chwilę poświęciła też na rozciągnięcie mięśni karku i kończyn. - Dobra, to co dziś wrzucamy na tapet? - odezwała się, kiedy już skończyła i skinąwszy na worek z pałkami, uniosła zaciekawiona brew. Co prawda ostatnio sama urządziła sobie trening z tłuczkami i pałką (do którego koniec końców dołączył potem Fillin), ale akurat pałowanie lubiła, choć nie była to do końca jej działka. Bo zawsze bezpieczniej jest ćwiczyć uniki przed szaloną piłką z czymś co pozwoli się obronić.
Tak się wkręciła w bieganie i świrowanie, że nawet nie zauważyła, kiedy mżawka osadzająca się na jej twarzy ustąpiła miejsca kroplom potu. Ostatnie kółko wokół boiska przebiegła już tak naprawdę z zamkniętymi oczami i dopiero, kiedy otworzyła je, żeby upewnić się, że nie wpadnie na własne klamoty, dostrzegła na skraju boiska Odzię. - Czekanie jest dla słabych! - Rzuciła na przywitanie i dotruchtała do gryfonki. Zbiła z nią żółwika, wzięła od niej miotłę i położyła ją obok swojej, no i dołączyła do rozgrzewki. Wyciągała ręce jak najwyżej, chcąc dobrze rozgrzać barki i plecy, które nadal nie zregenerowały się dobrze po antoszkowym wycisku. Kiedy uznała, że ma dość, przystanęła obok Odei i zafrapowała się nad paroma pomysłami, które poprzedniego wieczoru wypracowała sobie na dzisiejszy trening. - Możemy najpierw poćwiczyć uniki, jedna będzie pałkarką... - Mówiąc to, schyliła się po gruby, spłaszczony kij i dokładnie zważyła go w dłoni. - ...a druga będzie sobie latała dookoła i unikała tłuczka. Możesz latać pierwsza. - Wręczyła Odzie miotłę, a sama przykucnęła przy skrzynce z piłkami. Ostrożnie odpięła łańcuszek zabezpieczający jednego tłuczka, a kiedy upewniła się, że partnerka wsiadła już na miotłę, wypuściła piłkę. Tłuczek śmignął pionowo w górę, zwolnił, jakby nieco się zawahał, po czym chyba dostrzegł pałkę Arleigh, bo posłusznie, niezbyt szybko, skierował się w jej stronę. Arli przemknęła przez myśl treść rozdziału o tłuczkach z "Quidditcha przez wieki" i była przygotowana na charakterystyczne zachowanie żeliwnej kuli. Kiedy ta znalazła się dość blisko, krukonka zamachnęła się, trzymając pałkę w obu rękach i nadała piłce momentum. - Uwaga! - Pisnęła, zachwycona z prędkości, z jaką kula pomknęła w stronę Bęca.
Spoiler:
No to proponuję taki układ zabawy: każda z dziewczyn ma 6 prób uderzenia tłuczkiem i odpowiednio 6 prób uników. Zaczynamy od ataków Arli i obron Odei. W swoim poście opisz najpierw 6 uników, a potem zasygnalizuj zmianę stron i atak na Arlę.
Atakująca: rzuca 6x k6 na kolejne 6 odbić tłuczka. Podaje swoje wyniki w poście. Broniąca: rzuca 6x k6 na kolejne 6 uników. Zasada jest prosta: jeżeli wynik uniku jest taki sam, jak wynik atakującej, to obrywasz tłuczkiem. Im dalej twoja k6 jest od k6 ataku, z tym większą łatwością się bronisz.
Na każde trafienie (czyli k6 takie samo jak k6 ataku) rzuć k100, żeby określić moc uderzenia tłuczka. Im więcej, tym bardziej boli.
Przykład: atakująca rzuca 6, 4, 3, 3, 1, 2. Broniąca rzuca 6, 6, 3, 3, 5, 6. Czyli obrywa 3 razy (pierwszy, trzeci i czwarty atak), broni się trzy razy (w tym dwa ostatnie uniki są dużo lepsze niż ten w 2 ataku). Trzeba rzucić 3 k100 na moc trzech oberwań tłuczkiem.
Jakby coś było niejasne, to wiesz, gdzie mnie znaleźć.
Jednak rozgrzewki nigdy za wiele i Bulgot postanowiła poruszać się jeszcze razem z nią. Miło, ale żeby czasem nie była za bardzo przygotowana do wysiłku, bo jeszcze będzie lepsza od niej! Najwidoczniej obie niezbyt przyjemnie wspominały ostatnią lekcje latania, bo Ode do dziś czuje to lewe kolano, które biedne ucierpiało najbardziej, przyciągając tłuczki jak magnez. Serio, jakie jest prawdopodobieństwo oberwania dwa razy w to samo miejsce, w ciągu kilkuminutowego lotu na boisku pełnym tłuczków? Najwidoczniej za duże. Ucieszyła się tak naprawdę na pomysł naprzemiennego odbijania szalonych piłek i robienia uników. To ćwiczenie zawsze było przydatne, zwłaszcza, kiedy grało się na pozycji ścigającej, gdzie okazji do omijania tłuczków było multum. - Jasne. Mogę być na celowniku pierwsza - rzuciła, wskakując na miotłę i już jej nie było. Za chwilę zobaczyła ześwirowane piłki, cieszące się z wolności. I chyba zupełnie im od niej odbiło, bo już pierwszy, który dostrzegła pędził wprost na nią z prędkością światła. Na szczęście zauważyła to odpowiednio wcześnie, mogąc szybko ustawić się tak, aby posłać go w kierunku Arli, która już zawisła na drugim końcu boiska. Drugi tłuczek już bardziej ją zaskoczył i ledwie zdążyła zanurkować w dół, widząc jak piłka niebezpiecznie się zbliża. Tak się złożyło, że kolejne piłki wirowały w powietrzu tak szybko, że zdołała dosłyszeć ten świst, który był tak charakterystyczny, dlatego mogła szybciej je wyhaczyć w oddali. Z łatwością odbiła jedną z nich, po czym naparła na trzonek miotły, po raz kolejny zmieniając swoje ustawienie na polu gry, aby nie była tak łatwym celem. I zaraz po tym udało jej się rzeczywiście przemknąć sprytnie obok jednego tłuczka, niemal slalomem wymijając jego i jego kolegę, ale już trzeciej piłki, która zbliżała się za jej plecami w tym momencie nie zauważyła. Dopiero kilka sekund przed potencjalnym "zderzeniem" odwróciła się i wynikiem zwyczajnego farta zamachnęła, odbijając go tam skąd przyleciał. Ufff, było blisko... Koniec końców jej tura się skończyła, na szczęście dla niej bez żadnych obrażeń. Teraz jej kolej! - Strzeż się, Armstrog! - zawołała w stronę Krukonki, widząc jedną z dzikich piłek, która może być jej potencjalnym celem. Zagrania koleżanki były mocne, wiec ona też postara się, aby się jej "odwdzięczyć"
Posyłała tak tłuczek za tłuczkiem, prosto w stronę coraz to bardziej energicznie unikającej ich Odzi i śmiała się przy tym głośno, niczym złol z mugolskiej kreskówki. Kilka razy była nawet blisko trafienia gryfonki, ta jednak zgrabnie omijała tłuczki i wydawała się wręcz tańczyć pomiędzy nimi. Arla wydała z siebie niezadowolony okrzyk, kiedy ostatnie, widowiskowe uderzenie w tłuczek również nie przyniosło trafienia. Szybko podleciała do Ody i rzuciła jej pałkę, dając do zrozumienia, że zamieniają się rolami. Błyskawicznie położyła się nisko nad trzonkiem miotły i nabrała wobec konkurentki bezpiecznej odległości, a kiedy zobaczyła, że tłuczki obeznały się w zamianie ról i pognały prosto w stronę nowej pałkarki, zawisła nieruchomo w powietrzu, gotowa na odparcie bombardowania.
Pierwszy tłuczek całkiem ją zaskoczył - po pierwsze, leciał prosto na nią, w związku z czym miała problem z oceną odległości i prędkości, z jaką się poruszał, po drugie, ocierała akurat twarz rękawem bluzy. Tylko dzięki wykonanemu w ostatniej chwili zwisowi uchroniła swoją twarz przed pocałunkiem tłuczka. Niestety, nie wystarczyło to, żeby całkowicie uchylić się przed kontaktem - piłka w ostatniej chwili wykręciła razem z Arlą i mocno ugodziła ją w łokieć, sprawiając, że całkiem udany zwis zmienił się w paniczny zwis jednoręczny. Armstrong była już jednak przyzwyczajona do bólu - zacisnęła zęby, zarzuciła nogę na miotłę i wróciła do pozycji wyjściowej. Drugi tłuczek wyminęła, chociaż o włos. Trzeci też był naprawdę blisko. Jednak każdy z kolejnych rozmijał się z nią już o metr, czy dwa, wobec coraz energiczniejszych poderwań miotły, to w górę, to w dół. Adrenalina buzowała już w żyłach, czuła to dobrze, bo tłuczki wydawały się dużo wolniejsze, niż jeszcze przed chwilą. W tej chwili tylko one był ważne. Myśl jak tłuczek. Leć jak tłuczek. Bądź tłuczkiem. Ostatni szturm żeliwnej piłki postanowiła zakończyć widowiskowo - puściła się prosto w jej kierunku, a piłka chyba zgłupiała, bo ewidentnie zwolniła i zaczęła jakby zawracać. Arla wykorzystała to i chwyciła tłuczka w obie ręce, mocno przyciskając go do piersi. Ściągnęła miotłę ostro na bok, spiralą osiadła na ziemi i doniosła tłuczka do kufra, ponownie oplątując go łańcuchem. Dopiero teraz opadła na ziemię i złapała kilka głębokich wdechów. - No, to było naprawdę niezłe! - Rzuciła do Odei, równocześnie troskliwie poklepując wyrywającego się z kufra tłuczka. - One są całkiem cwane, te tłuczki. Kiedyś myślałam, że tak sobie napierdalają bez ładu i składu, ale widzę, że są w stanie się dopasować do trybu gry i w ogóle jakby... Nie wiem, rozumieją o co chodzi? - Zawiesiła głos, podnosząc się do pionu i odruchowo złapała się za ugodzony łokieć, rozmasowując powstającego dopiero sińca. - Pobawimy się zniczem, pani ekspert? - Zagadnęła, stukając w pokrywkę małej kieszonki, w której umieszczona była złota, uskrzydlona bila. Nie czekając na gotowość Ody, wyszarpnęła wieczko, a znicz natychmiast śmignął im przed oczami i pognał gdzieś w górę, w stronę nisko zawieszonych chmur. Arla dopadła miotły, odbiła się od ziemi i pognała w kierunku, w którym podejrzewała, że znicz jest. Albo przynajmniej był tam jeszcze chwilę temu.
Spoiler:
Jak dowiemy się, która dziewczyna złapała znicza? Bardzo prosto.
Rzuciłem na bazową pozycję znicza k100. Wyszło 56.
Teraz niech każdy rzuci swoją k100. Jeżeli wynik znajdzie się w przedziale 51-61, to znaczy, że znicz został złapany - im bliżej 56, tym bardziej widowiskowo i elegancko. Ale, żeby punkty kuferkowe miały jakiś sens - możesz zmodyfikować swój wynik wykorzystując 1/2 swoich punktów z GM (niepowiązanych ze sprzętem), czyli Arla może dodać lub odjąć 7, a Oda 21.
Spróbujmy go złapać w ciągu dwóch tur - czyli po 2 posty każda, to jeszcze nie jest pierwszy post Arli, ty zacznij jako pierwsza i rzuć swoje k100. Jak po 4 postach znicz nie będzie złapany, uznamy, że złapała go ta, która była średnio bliżej w obu postach.
Rzucaj k100, pamiętaj o możliwości modyfikacji o 21 punktów, do dzieła!
Uniki przed tłuczkami były zmorą każdego zawodnika, a kiedy były we dwie na boisku miały jeszcze bardziej przerąbane, bo stały się dla nich łatwiejszymi celami. Dlatego właśnie było im zwyczajnie prościej się połapać kiedy, którą z dziewczyn atakować. Ale to dobrze, że tak często śmigały najpierw w kierunku Ode a później Arli, bo przez to trening był bardziej efektywny i mogły naprawdę poćwiczyć uniki. Już pierwsza piłka posłana w Krukonkę, z jej strony była idealnie wymierzona, jednak spodziewała się, że Arleigh w pore się usunie, gdyż nie leciała ona z zawrotną prędkością i można było ją wcześniej dostrzec. Za to oberwała w łokieć, chociaż sprytnie próbowała w ostatniej chwili wybronić się zwisem. Kiedy Odeya dostrzegła, że ta dostaje tłuczkiem w rękę, zatrzymała się, wbijając w nią wzrok, jakby czekając czy dziewczyna nie będzie potrzebować pomocy. - Żyjesz? - krzyknęła w stronę blondynki dla pewności, sprawdzając czy wszystko z nią okej. Nawet jeśli nie było to silne uderzenie, mogło fatalnie trafić w newralgiczne miejsce. Tak jak jej kolano na ostatnim miotlarstwie. Jednak potem było już lepiej. Arli skutecznie omijała i unikała tłuczka, zwinnie nie dając się podejść i choć parę razy było naprawdę blisko, doskonale sobie poradziła. Obydwie wylądowały na ziemi, aby chwilę odetchnąć. - Fakt. Są cholery bardzo sprytne i wiedzą w kogo walić. - przyznała jej, na moment schodząc z miotły i podpierając się o jej trzonek, próbowała uregulować oddech. W końcu śmiganie po całym boisku, najpierw uciekając przed szalonymi piłkami, a później mierząc nimi w Krokonkę było naprawdę męczące. - Jasne, dobry pomysł. Dawaj tego gamonia - zdążyła odpowiedzieć, zanim dziewczyna otworzyła okienko ze zniczem, pozwalając mu czmychnąć. Przez krótką chwilę zdołała go wyłapać w powietrzu, kiedy fruwał między nimi, jednak za chwilę cwaniak uciekł zupełnie i trzeba było się domyślać, gdzie go poniosło. Spojrzała z oburzeniem na Arli, która odepchnęła się od podłoża i wystartowała, nie mówiąc jej nawet o tym. - Ej, to nie fair! - zawołała, robiąc to samo i wzbijając się w powietrze, aby spróbować zlokalizować małego, skrzydlatego wariata. Błądziła po boisku, raz po raz słysząc gdzieś Armstrong, która chyba bardziej logicznie poruszała się po tym terenie, za to ona jakoś chaotycznie przeczesywała powietrze, próbując wyłapać na horyzoncie złotą piłeczkę. W pewnej chwili dostrzegła coś niedaleko drzewa, więc pomknęła tam czym prędzej, jednak to coś, zdążyło się ulotnić. Niech to szlag!
Tak naprawdę leciała za dźwiękiem - bo nie miała szansy na dostrzeżenie malutkiej kuleczki w warstwie gęstych, szarych, nisko zawieszonych chmur. Jednak w przeciwieństwie do atmosfery stadionu, na boisku treningowym było cicho, jak mandragorą zasiał. Słyszała świst miotły Ody, kręcącej bączki kilka jardów pod nią, słyszała też charakterystyczne, metaliczne podzwanianie skrzydełek znicza. Usłyszała je najpierw przy prawym uchu, później jakby nieco wyżej. Poderwała miotłę, wystrzeliła do góry i... Zamarła. Wow. Po prostu wow. W jednej chwili znalazła się nad chmurami. Poranne słońce oświetlało ten surrealistyczny krajobraz ciepłymi promieniami. Masywna bryła i strzeliste wieże zamku cięły gęste chmury, godząc w błękitne niebo. Było po prostu pięknie. I na dodatek, dostrzegła znicza, unoszącego się leniwie nad jedną z zamkowych wieżyczek. Nie oglądając się na Odę, ruszyła w stronę zamku, śledząc złotawy błysk, który z bliska faktycznie okazał się zniczem! Piłka nie była chyba skora do ucieczki w dalekie kraje, bo puściła się pędem znowu w stronę boiska. Arleigh dopadła ją tuż nad powierzchnią chmury, łapiąc ją w rozczapierzone palce. Wydała okrzyk radości i ściągnęła trzonek miotły w dół, kierując się w stronę ziemi. - Odzia, chodź, złapałam! - Krzyknęła w bliżej nieokreślonym kierunku i energicznie wylądowała na ziemi, przewracając się z wrażenia. Złapała znicza! I to przed szukającą gryfonów! Cała w skowronkach zaczęła kicać jak głupia i wymachiwać zniczem nad głową. - Odzia, mam! - Krzyknęła raz jeszcze, rozglądając się za gryfonką. Co jest, zgubiła się w chmurach?
Nigdy nie miała tak naprawdę predyspozycji do zostania szukającą. Wolała zdecydowanie większe piłki, a kafel idealnie leżał jej w dłoniach. Znicz był zbyt zwinny, zbyt cwany jak na nią. A poza tym, lubiła to, że jako ścigająca grała z innymi zawodnikami. Musieli współdziałać, aby zdobyć punkty. Cały czas coś się działo. Jak nie podania, to akcja na bramkę, to atak tłuczka. Dla niej było zbyt wiele akcji w porównaniu z bezsensownym ganianiem za skrzydlatą piłeczką. Może i dobrym patentem było podążanie za dźwiękiem trzepotu skrzydełek, ale chyba Ode nie miała aż tak wytężonego słuchu. Błąkała się po boisku, aż do momentu, kiedy usłyszała głos Arli. A ta miała już znicza w ręku. - O Ty bestio! Jak to zrobiłaś tak szybko? - zapytała, lądując przy niej, kilka chwil później. Zaśmiała się, widząc jak Bulgot cieszy się jak mała dziewczynka. - Koniec meczu! Armstrong ma znicza! Krukoni wygrywają mecz! - wydarła się, donośnym głosem, zadzierając głowę do góry, aby ogłosić światu tę dobrą nowinę. - Niech Cię Swansea wystawi na szukajkę - zażartowała, śmiejąc się. - Ale ja chce rewanż. Dawaj, wypuszczaj go, jeszcze sobie trochę popolujemy na skurczybyka. - postanowiła, ponownie wsiadając na miotłę przygotowana aby wzbić się znowu w powietrze. Kiedy Arli uwolniła znicza, Worthington nie zastanawiając się długo, tym razem pierwsza odepchnęła się od ziemi, wystrzeliwszy za złotym punktem. Jak polowanie to polowanie. Postawiła tym razem wszystko na słuch i starała się wyhaczyć małą kuleczkę właśnie po dźwiękach, które wydawała. Nie mogła tym razem tak szybko się poddać, więc zawracała, kombinowała, sprawdzała i w końcu go dostrzegła. Był tak samo blisko, jak ostatnim razem, kiedy się jej pojawił, tylko wtedy nie zdążyła dolecieć. W tej chwili jednak naparła na rączkę miotły i w mgnieniu okaz znalazła się przy trzepoczącej piłeczce. Oczywiście ta zaczęła uciekać, ale zawziętość Ode nie pozwoliła jej odpuścić, zwłaszcza, że była już tak blisko. O mało nie zderzyła się w konarem drzewa, skupiona na swoim celu, ale ostatecznie minęła gałąź i rozglądając się za znicze, usłyszała trzepot przy swoim uchu. Gwałtownie zamachnęła się i zacisnęła palce na zwinnej piłeczce, która myślała, że ją przechytrzy. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, kiedy ścisnęła mocniej złotą kulkę. - Jest! Mam go! - krzyknęła z całym sił, pojawiając się na trawniku. Tym razem to jej udało się pochwycić znicza i pomyślała nawet, że gdyby tylko trochę poćwiczyła, też mogłoby to być ciekawe doświadczenie. Choć była trochę niecierpliwa i gdyby piłeczka długo nie pojawiała się na horyzoncie, pewnie spowodowało by to u niej niezłą irytację. - Hej, Arli!