Znajduje się kilka kroków za głównym boiskiem, a prowadzi do niego wydeptana ścieżka, którą można odnaleźć bez problemów nawet w zimie! Powstało dla uczniów, którzy pragną uzewnętrznić swoje emocje w sposób fizyczny! Oczywiście nie tylko o takie kwiatki tutaj chodzi. Rozchodzi się tu również o liczne treningi, które czasem nakładały się na siebie i wymagały rezygnacji, którejś z grup młodzieży oraz przejściu na inny dzień. Nauczyciele quidditcha, zatem doszli zgodnie do porozumienia, że potrzebują trochę dodatkowego miejsca na mini boisko, gdzie można przeprowadzać rozgrzewkę i uczyć zawodników jakiś ciekawych manewrów! Zatem nie zastanawiając się długo poprosili dyrektora o zagospodarowanie części błoni. Tak też się stało. Zatem to tutaj znajdziesz mniejsze boisko, które ogrodzone jest wysokim płotkiem, który zdobią herby czterech domu Hogwartu. Niestety boisko nie jest wyposażone we własne szatnie czy składzik, w którym przechowywane są kafle, zastępcze miotły czy ochraniacze i to jest główna niedogodność, z którą należy się uporać, czyli należy korzystać z dobudówek głównego boiska i tam pozostawiać swoje rzeczy.
Autor
Wiadomość
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Zobaczyła tego chłopaka, z którym tak zażarcie walczyła i o dziwo, nie potrafiła go nienawidzić. Teraz zjawił się już na w pełni sprawnych nogach, co więcej, poratował także Fire szybkim zakończeniem skutków czaru. Usiadła. W gruncie rzeczy Gabriel podniósł mniemanie jasnowłosej o umiejętnościach drużyny o kilka punktów. Nie dbała wcale o to, jak sobie radzili w grach miotlarskich, ale zdolności bojowe ceniła naprawdę wysoko. Jak również odwagę, żeby na ogień odpowiedzieć ogniem. Jeśli Blaithin można było czymś zaimponować to właśnie stawianiem jej czoła. Gabriel prawdopodobnie nieświadomie odnajdował bardzo szybką drogę do zdobycia sympatii Szkotki. Lecz nie ujęła męskiej dłoni, za bardzo unikała dotyku, żeby sobie na taki wyjątek pozwolić. Ciężar przeniosła na prawą nogę, żeby odciążyć obolałą kostkę, ale nie dawała po sobie poznać, że jest coś nie tak. - Walczysz w porządku... jak na Krukona. - potwierdziła z nutą złośliwości. To był bardziej prztyczek w nos, całkiem przyjacielski. Popisał się niezłymi naleśnikowymi akrobacjami i szybkością, a więc nie miałaby przeciwko, gdyby jeszcze kiedyś skrzyżowali różdżki. Tylko tym razem wolałaby już zejść z drogi jego miotły. Nieprzyzwyczajona do okazywanej uprzejmości spóźniła się z reakcją na przyniesienie pogubionych rzeczy. Z jednej strony wolałaby wszystko pozbierać samodzielnie, z drugiej ciężko było ponownie warczeć na kogoś za chęć bycia... miłym. Chyba. Popatrzyła na chłopaka nieufnie, ale podeszła do odłożonych rzeczy i zauważyła, że jeszcze zostały wyczyszczone. To niesamowite, że dopiero co napierali na siebie zaklęciami, a teraz potrafili całkiem pacyfistycznie prowadzić rozmowę. Co innego w kwestii prefektów, którzy aż czerwienieli ze złości. Oderwała od Elaine i Riley'a zimne spojrzenie, gdy dosłyszała komentarz ciemnowłosego. - Może następnym razem sam na sam. - skwitowała z przekąsem. Nie potrzebowali widowni, która psuła zabawę w najgorszym momencie. Chłopak zaintrygował Blaithin na tyle, że odprowadziła jego sylwetkę uważnym spojrzeniem, po czym odwróciła się do Moe. - Jak on się nazywa? Niestety, w czasie, gdy oni załatwili sprawy całkiem swobodnie, niektórzy postanowili jeszcze udowodnić, że to oni tutaj rządzą. Założyła kapelusz na głowę, przesuwając palcem po jego rondzie. Elijahowi mogłaby co najwyżej sarkastycznie podziękować za rzucanie nią jak kukłą po boisku, ale przy kapitanie Krukonów tylko dziwnie milczała. Świetnie, Eli, skoro nie chcesz patrzeć na coś nieprzyjemnego to po prostu odwróć się plecami i to zignoruj... Ale ciekawe, że w przypadku Pandory postąpił inaczej. Fire była ostatnim człowiekiem w Hogwarcie, który by się nad sobą użalał po drobnej pomyłce i który pozwalałby komukolwiek innemu to robić. Nie, starcie z Gabrielem jedynie determinowało większą chęć bycia lepszą w zaklęciach. Wolała Fairwyna jak jeszcze nie był taki nadęty. Szczerze to nawet dobrze wspominała różne ich spotkania, gry, pojedynki. Może to odznaki tak wpływały na ludzi, że stawali się niekiedy sztywniejsi niż kije od miotły? Jedynie tych z Gryffindoru (skromność) Blaithin uznała za odpornych na wpływ władzy uderzającej do głowy. A prefekt naczelny jeszcze odzywał się takim tonem, jakby chciał coś zarzucić Morgan. Wypchaj się, bałwanie zadzierający nosa, ona jedyna nie robiła z igły widły, a przecież bezpośrednio oberwała. Odruchowo może nawet stanęła nieco bliżej młodszej Gryfonki. Przynajmniej miał rację w tym, że Szkotka zdawała sobie sprawę z innych, ciekawszych sposobów radzenia sobie z problemami. Zawsze można dolać trucizny do cudzych soków dyniowych czy wrzucić im pod kołdrę jadowite pająki. Zbyła polecenia Riley'a milczeniem, chociaż popatrzyła na niego i widać było, że zrozumiała. Wściekłej i oburzonej pannie Swansea też nie chciała odpowiadać. Na boisku pozostało już naprawdę niewiele osób. - Widzisz, ile szacunku mają do byłego prefekta? - zagaiła Davies, krzyżując ramiona.
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Zauważyła słupek zdecydowanie zbyt późno i gdyby nie reakcja Gabriela, to z pewnością nie zdążyłaby go wyminąć. Nie pomyślała jednak o tym, by uciec w stronę chłopaka, więc gdy linka pękła, to Pandora, wraz z wypożyczoną miotłą, niekontrolowanie poleciała w przeciwnym kierunku od (już niedługo) stojącej Fire. Wykonała w powietrzu kilka fikołków, odzyskując panowanie nad lotem tuż nad ziemią. Nie myśląc za wiele zeskoczyła z miotły, walcząc z zawrotami głowy i wypatrując uparcie Gabriela. Aż zachłysnęła się powietrzem, gdy dotarło do niej na kim wylądował Krukon i początkowo zrobiła krok w ich stronę, aby po sekundzie cofnąć się i panicznie rozejrzeć po boisku w poszukiwaniu @Elijah J. Swansea. - Ejże - zawołała go "po imieniu", starając się opanować narastający niepokój, aby nie zdradzić swojego lęku w głosie. W końcu ta sytuacja wcale nie musi rozwinąć się tak źle, prawda? W końcu Fire nie wydawała jej się w kuchni aż tak narwana, a Gabriel na pewno pierwsze co, to przeprosi za ten wypadek. Gdy tylko znalazła się obok Elijaha, ogarnął ją spokój i na jej twarzy nawet pojawił się przepraszający uśmiech - Linka... - zaczęli jednocześnie, jednak nie dane jej było wytłumaczyć całej sytuacji, bo w tej samej chwili w powietrzu zaczęły śmigać zaklęcia, a Pandę momentalnie zamroziło z szoku. Widząc oddalającego się kapitana miała ochotę zatrzymać go, aby został przy niej, jednak myśl ta nawet nie rozkwitła w pełni w jej umyśle. Byłoby to niezwykle samolubne i nieodpowiedzialne, nie mówiąc nawet o abstrakcyjności takiej sytuacji. Zrobiło jej się wstyd, chociaż tak naprawdę nawet nie mogła uświadomić sobie dlaczego. Ocknęła się dopiero na groźny krzyk Elijaha, po którym sama sięgnęła w miejsce, w którym powinna znajdować się jej różdżka. - Ja nie wzięłam magicznego patyczka - uświadomiła sobie zduszonym szeptem i odruchowo wykonała kolejny krok w tył, czując się teraz kompletnie bezbronna. Co prawda nie miała zamiaru brać udziału w prawdziwym pojedynku, jednak nigdy wcześniej nie widziała, żeby ktoś walczył bez sędziego, więc chciała być gotowa na rzucenie kilku expeliarmus'ów, jeżeli sprawy zaszłyby zdecydowanie za daleko. Teraz nie miała szansy nawet na to. Nie widziała się też w roli osoby, która rzuciłaby się w wir walki na gołe pięści, więc widząc, że prefekci zajęli się opanowaniem sytuacji, postanowiła pozostać w tyle. Ściskała nerwowo trzonek miotły i przysłuchiwała się gwałtownej wymianie zdań. Słowa padały szybko, często niewyraźnie, więc ich sens ginął lub docierał do niej z opóźnieniem. Słysząc donośny śmiech @Morgan A. Davies, uświadomiła sobie, że to jej głos słyszała jeszcze podczas wykonywania ćwiczenia. Zdanie "Po prostu wiele mnie łączy z Twoim kapitanem" przykleiło się nieznośnie do jej umysłu, nie pozwalając skupić się na tłumaczeniu aktualnej rozmowy. Spoglądała na Moe, tak swobodnie opierającą się o Elijaha i poczuła się... zawiedziona. Zacisnęła mocniej usta, odłożyła miotłę i zaczęła zbliżać się do centrum wydarzeń. Powtórzyła sobie w myślach, że nie może pochopnie interpretować ich relacji, jednak gdzieś głęboko w sobie nie mogła zdusić oskarżycielskiego "donchuán!". Najwidoczniej ten trening pomógł jej dostrzec inne oblicze członków rodziny Swansea. Nie spodziewała się po Gabrielu takiej agresywności, a po Elaine tak stanowczej i pełnej kobiecej siły postawy. Niedługo później spojrzenie Pandory i Ejże się spotkały. Już miała otworzyć usta, aby się do niego odezwać, gdy ten dał jasno do zrozumienia, że spotkanie na boisku dobiegło końca. Udała, że wyciągnięta w jego stronę dłoń, od razu miała wylądować na jej głowie, poprawiając niesforną grzywkę. Odwróciła się w stronę Morgan i @Blaithin ''Fire'' A. Dear, uśmiechając się niepewnie. - W tym Hogwarcie nie dają się nudzić - rzuciła smutno. To chyba było dla niej jednak zbyt dużo. Nie było dnia bez przykrych sytuacji dookoła niej. Zwyczajnie nie była do tego przyzwyczajona i nie dawała sobie rady bez wsparcia przyjaciół, którymi była otoczona w Czechach. - Pójść z Tobą na Skrzydło Lekarskie? - zapytała Fire, powoli dopuszczając do siebie swoją empatyczną naturę. Nie mogła teraz pozwolić sobie na odcięcie się i pogrążenie na kilka dni w tej melancholijnej zadumie. Mimowolnie ukradkiem zerkała na Morgan, która wyraźnie była od niej młodsza o kilka lat i ta myśl uporczywie kołatała jej w głowie, jakby miała być odpowiedzią na dręczące ją wątpliwości.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Ominęło ją sporo obrazków na tym treningu. Nie miała pojęcia, jak radzili sobie pozostali Krukoni, kiedy Moe już zdezerterowała na twardy grunt, aby rozmówić się z Fire. Nie widziała salt Pandory, gdy ta się odratowywała, a utratę panowania nad miotłą przez Gabriela dostrzegła dopiero, gdy ten załadował się z impetem w ex-prefektkę. Sporo jednak udało jej się zarejestrować. Przede wszystkim, kolejne jej obserwacje rozwijającej się sytuacji coraz bardziej podminowywały jej dobry humor. - Co za nadęty buc. - odparła na zagajenie Dear, mrugając z niedowierzaniem. I nie, nie chodziło o traktowanie byłych prefektów. Oboje pojedynkowiczów z pewnością powinno ponieść konsekwencje i od tego nie dało się uciec, zwłaszcza, kiedy w 'imprezie' uczestniczyło więcej niż dwoje, poniekąd zapewne pilnujących się nawzajem, służbistów z odznakami. Ale pieprzyć te szlabany. Gdy widziała stan, w jakim znalazła się Blaithin po tych wszystkich przygodach, miała ochotę sama przejść się wieczorem do Izby Pamięci, aby odrobić karę w jej imieniu. Być może nawet dobrze by jej to zrobiło, bo w Gryfonce kotłowało się tak, jak już dawno nie miało to miejsca. Tym, co najbardziej wyprowadziło ją z równowagi był bowiem napuszony ton, jakim posługiwał się szkolny prefekt naczelny, któremu chyba rzeczywiście miotła utknęła w tyłku aż po czubek, a włosiem łaskotała go po gardle. Czy ta cała 'władza' robiła z ludzi odrealnionych, bezmyślnych czubków? - Swansea. Gabriel. - przedstawiła oponenta całkiem pospiesznie, ale imię powiedziała dopiero po chwili ciszy, najpierw czekając na reakcję dziewczyny, aby potem uzupełnić swoją wypowiedź o szczegół, który wreszcie by się blondynce do czegoś przydał. Przy takim nagromadzeniu przedstawicieli tej rodziny w szkole nie sposób było się w tym wszystkim odnaleźć. Do tego prawie wszyscy byli w jednym domu. Przeklęty Swanseaclaw. - Sponiewierali Cię. - podsumowała zajście, zwracając się do Fire, lustrując ją z góry do dołu. Jak nie miotła to podrzucanie, jak nie podrzucanie to urok, jak nie urok to sr... znaczy szlaban. W głosie dudniła jej złość, jednak nie na to, że ktoś się poobijał. To się zdarzało. Piękni i idealni prefekci poszli sobie w cholerę, najwyraźniej zachwyceni, że komuś mogli zwrócić uwagę, że nie był tak wspaniały i praworządny, jak oni. Chociaż tyle, że reszta nie była taką nieprzyjemną zgrają. Choć nawet z ich dwójki nie potrafiła oskarżać Elaine. Całe zło widziała w Fairwynie. Który najwyraźniej po obrośnięciu w piórka nie za bardzo rozumiał, że rolą osoby z jego stanowiska nie było wyłącznie rozdawanie na pewno i lewo kar, ale również rozładowywanie atmosfery i branie na siebie odpowiedzialności za tych, którzy podczas burdy, na przykład, ucierpieli. - Niezły pierwszy dzień, co? Po prostu wszyscy za sobą tęskniliśmy po wakacjach. Niedługo nam przejdzie. - zapewniła Pandorę, wcześniej wysłuchując jej rozżalonego i zdradzającego zagubienie oznajmienia. Pomimo tego wszystkiego, co się w niej działo, uśmiechnęła się pocieszająco. Choćby na myśl o tym, że właśnie cała trójka żarliwych dysputantów z kuchni zebrała się w jednym miejscu w zupełnie odmiennym klimacie. Przynajmniej tymczasowo. Po swoim zapewnieniu wróciła wzrokiem do Blaithin, którą Doux zapytała o skrzydło szpitalne.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
W tej swojej złości na Fairwyna mogły się śmiało zgodzić. Dobrze wiedzieć, że przynajmniej w jednych oczach to nie Fire wyszła na tę złą, choć sama średnio to przyjmowała do wiadomości. Za bardzo obawiała się, że znowu ktoś zacznie czuć litość, czego nie znosiła. Chętnie przejmowała na siebie wszelkie winy oraz kary, ale nigdy nad tym nie ubolewała. Moe nie doczekała się bardzo wylewnej reakcji na wyjawienie nazwiska Gabriela, właściwie Dear jedynie uniosła lekko wyżej brew, a usta złożyła w niewielkie "o". To ciekawe, że kolejny Swansea również był Krukonem. Czy brat Elijaha czy jego kuzyn... nie grało to większej roli, Fire traktowała wszystkich na równi bez względu na jakiekolwiek więzy rodzinne. Swoją drogą polubiła to imię - Gabriel, takie eleganckie. A trzeba przyznać, że niemal nigdy nie zwracała się do nikogo po imieniu, więc też rzadko je zapamiętywała. - No raczej nie. - zaprzeczyła Davies twardo. Wyprostowała się nawet bardziej, ignorując ból kostki i mięśni. Szlaban stanowił tylko kolejną karę do licznej kolekcji Dear. Zbierała ich mnóstwo, więc bardzo zobojętniała. Wolałaby sobie już pójść z tego pobojowiska, ale dotarła do nich dziewczyna z wymiany. Fire nie rozumiała dziwnego smutku Pandory, więc błędnie powiązała go z przykrością, że taka bijatyka miała miejsce, a ludzie trochę się zdenerwowali. Tym bardziej miała ochotę popukać ślicznego rudzielca w czoło. - Pewnie w Souhvězdí, gdy ktoś powie brzydkie słowo to zostaje okrzyknięty skandalistą miesiąca. - stwierdziła sarkastycznie, bo wydawało się, że Doux kompletnie nie nawykła do takich bardziej nieprzyjemnych sytuacji. Zachowywała się jak jakiś nieskażony żadnymi niegodziwościami kwiat lotosu. Cóż, po przybyciu do Hogwartu musiała nawyknąć, że tafla wody, po której pływała, będzie często burzona. Owszem, pierwszy dzień był intensywny dla całej ich trójki... ale Blaithin mimo to całkiem nieźle kontrolowała nerwy. Pomijając fakt, że zaatakowała Gabriela różdżką oczywiście. Przewróciła oczami na Morgan. Może powinni rzucać się sobie w ramiona? Fire owszem, brakowało niektórych osób po wyjeździe, ale zdecydowanie nie zamierzała swoich skrytych myśli uzewnętrzniać. Była równie dobra w pokazywaniu ciepłych emocji, co Puchon w czynieniu zła. Chłopak Pandory dawał popalić, co nawet się Fire podobało. Ale coś w zachowaniu Elijaha pozostawało zbyt dziwne dla byłej Gryfonki. Popatrzyła na Pandorę, ignorując jej pytanie o Skrzydło Szpitalne. Nie wyglądała, jakby coś jej dolegało. - Olał cię. - zauważyła z taką bystrością, jakiej by się pewnie sama Rowena Ravenclaw nie powstydziła. Zaraz potem kolejne odkrycie uświadomiło Blaithin bardzo ważną kwestię. Popatrzyła na dziewczynę poważnie i nieco zmrużyła oko, jak gdyby rudowłosa ją przez długi czas bezczelnie oszukiwała. - Wcale nie jesteś dziewczyną kapitana. - wytknęła, prychnąwszy jak podrażniony kot. - Poznaliście się wczoraj, na uczcie. Istniało niskie prawdopodobieństwo, że ta dedukcja była błędna. Pandora ledwo mówiła po angielsku, Fire nadal miała spore problemy z szybkim rozumieniem słów dziewczyny. Pewnie pierwszy raz pojawiła się w Wielkiej Brytanii. Wymiana dopiero się rozpoczęła, nie mogli tak błyskawicznie wpaść na pomysł związku. Wcześniej kompletnie nie zastanawiała się nad wyciągniętymi w kuchni wnioskami, ale teraz tknął ją własny błąd. - To znaczy, że jednak nie ma tak słabego gustu, jak myślałam. - palnęła zanim zdążyła się ugryźć w język. Jednak coś wtedy Fire ruszyło, żeby obrócić to choć odrobinę w żart. Uniosła kącik ust w górę i wskazała ręką Morgan. - Wtedy na pewno byłby z nią. Tylko czy nie spadła teraz przysłowiowo z deszczu pod rynnę, próbując złagodzić wydźwięk własnych słów?
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Była roztrzęsiona, to fakt, ale uświadomiła sobie coś ważnego i zdała sobie z tego sprawę, gdy usłyszała komentarz Morgan. Komentarz, który miał ją uspokoić i był przecież miły. W końcu dotarło do niej, że naprawdę wszyscy byli dla niej mili, tylko nie Fire.... i to właśnie ona była centrum tych wszystkich przykrych wydarzeń. Odkrycie było z rangi tych oczywistych (tak jak i spostrzeżenie samej Dearówny), jednak Pandora, dla której takie zachowanie było nowością, potrzebowała minimum dwóch takich sytuacji, aby wychwycić wzór. To odkrycie wywołało w niej uczucie, które było dla niej stosunkowo nieznane - rozdrażnienie, które w pierwszej chwili dopełniło się przez komentarz blondynki. Mimowolnie zmarszczyła brwi, jednak szybko rozluźniła je, gdy z zaskoczeniem poczuła, że powoli zaczęła zaciskać też pięść. O nie, nie zamierza dać się sprowokować. Nie chce pozwolić, aby takie uczucia się w niej rozwijały. Może i nie rozumiała zachowania byłej Gryfonki, ale jej złe zachowanie, to nie powód do złości. Założyła kilka niesfornych kosmyków za ucho, aby się uspokoić i uśmiechnęła się do dziewczyn. - Ty chyba dużo o nas myślisz - zauważyła rozbawiona jej odkryciem. - Oh, Ejże Ci się podoba? - zapytała nagle, łącząc naiwnie kilka informacji. Teraz była już skłonna uwierzyć, że Elijah-kobieciarz uwodził jedną uczennicę za drugą. Skoro nie miał oporów oczarować młodszej od siebie Moe, to ognista Dear na pewno też go skusiła. Jak się teraz nad tym zastanowiła, to Fire cały dzień zachowywała się raczej niezgodnie z jakimikolwiek normami, a mimo to ludzie zwracając jej uwagę, zachowują się w stosunku do niej przyjaźnie. Czy to możliwe, że dziewczyna ma po prostu gorszy dzień lub jest zwyczajnie zazdrosna o Elijaha? W końcu to chyba niemożliwe, aby zachować pozytywne stosunki z kimś, kto codziennie się tak zachowuje, prawda? - Ty na pewno nie potrzebowałaś leczenia? Nie wyglądasz dobrze. - zapytała z troską, myśląc o jej dziwnym zachowaniu - Ona zawsze bredzi? - zapytała, patrząc na Morgan, jak na ostatecznego sędzie. W końcu Gryfonka powinna lepiej od niej orientować się w normalnym zachowaniu Blaithin. Nogi powoli odmawiały jej posłuszeństwa po treningu, przez co ledwo utrzymywała już równowagę, jednak nie mogła pozwolić sobie na odejście, póki nie upewni się, że nikt nie będzie potrzebował jej pomocy.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Zdawało się, że Fire idzie w dobrą stronę, jeśli chciała w końcu sprawić, że Pandora straci cierpliwość. Zdaniem byłej Gryfonki ludzie ujawniali swoje prawdziwe ja dopiero wtedy, kiedy nie mieli już za wiele do stracenia. Przestawali przejmować się kulturalnością, wstydem, strachem, pozwalali sobie mówić dokładnie to, co myślą i czują. Natomiast u Doux natykała się na jakąś niewidzialna ścianę. Może ta cała miła otoczka była jedynie maską? U Morgan Fire tego nie wyczuwała, choć ona to zupełnie inny przypadek. Pandora ponownie się uśmiechnęła, co robiło się nużące. Co też jej znowu przyszło do głowy? Odwróciła kota ogonem, a Fire wzięła to za taktykę, którą człowiek próbuje coś ukryć. W końcu jeśli nie chcesz, żeby temat zszedł za bardzo na ciebie możesz zawsze przekierować go na swojego przeciwnika. Niemniej, nie mogła wypowiedzieć się mniej trafnie. Gdyby Blaithin nie została brutalnie poturbowana i miała dobry humor to może nawet by się zaśmiała, słysząc tę hipotezę. Nawet wolała nie wiedzieć przez jaki tok myślenia przebrnęła Pandora, żeby to wywnioskować. - Już bardziej mi się podobał pogrebin, którego kiedyś spotkałam. - skłamała, ale co to miało za znaczenie. Nie gustowała w Elijahu, już prędzej to na jego kuzynie zawiesiłaby oko na dłużej. Swansea traktowała jako kumpla, ale przez ich charaktery pewnie nie mieliby szans stworzyć czegoś więcej. Zresztą, z nikim nie widziała się w "związku". - I naucz się to wymawiać. - dodała z politowaniem dla beznadziejnego akcentu dziewczyny. Ile można było upewniać się, że nic jej nie jest... Taka opiekuńczość znacząco irytowała Fire, bo czuła się traktowana jak małe, bezbronne dziecko. A może jeszcze pocałować w kuku i podmuchać? Oczywiście, wyolbrzymiała to w swoim umyśle, ale odrzucała całą pomoc tyle lat, że odwykła od bycia zależną od innych ludzi. Poza tym co to niby miało znaczyć, że nie wygląda dobrze? Odruchowo wygładziła krawędź zmiętej szaty. - Bredzi? - powtórzyła mimowolnie o ton głosu wyżej z taką miną, jakby to właśnie Pandora nagle zaczęła mówić od rzeczy. Czy to możliwe, że po prostu znowu myliła słowa w angielskim i niechcący użyła akurat tego sformułowania? Czy może specjalnie tak to ujęła, żeby odgryźć się nareszcie na Fire za sprawianie jej przykrości? To by do niej pasowało, taki cichy atak, który ubrała w niewinną troskę i zagubienie. Iście po ślizgońsku, co obudziło obrzydzenie byłej Gryfonki. Popatrzyła na twarz dziewczyny, szukając wszelkich oznak, które potwierdzałyby, że wymierzyła tę kąśliwą uwagę nieprzypadkowo, a z premedytacją i świadomością, jak może zostać odebrana. W końcu do Blaithin dotarło, że nie potrzebuje się w swoich podejrzeniach utwierdzać. Już i tak zdążyła stracić ochotę na dalsze przebywanie obok dziewczyny z wymiany. Wcześniej myślała, że troska była szczera, teraz natomiast uznała ją za wybitnie fałszywą. A przecież próbowała już tylko złagodzić sytuację żartem, co ewidentnie również wyszło kiepsko. Doprowadzając swoje emocje do porządku, odwróciła się na pięcie od Pandory. Niemal wpadła przez to na Morgan. - Przyjmuję warunki zakładu. - oznajmiła, po czym wyminęła także ciemnowłosą i starając się nie kuśtykać poszła w stronę zamku. Nie oglądała się za siebie, tak jak zresztą zawsze.
/zt
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Fire dzielnie znosiła swoje fizyczne bolączki związane z lataniem bez miotły i niekontrolowaną szarżą Gabriela. Twardo stała na nogach, z miną i postawą równie niezachwianymi tymi wszystkimi negatywnie rozgrywającymi się dla niej wydarzeniami. Tylko ta boleść o domniemany związek Pandory i kapitana Kruków... Znów uderzasz na oślep, zraniona lwico? Zanim Davies zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, to Doux przejęła inicjatywę, bardzo sprawnie posługując się dosyć niewinnymi, ale całkiem ładnie punktującymi argumentami. Dopiero ostatnie pytanie przyjezdnej wydało jej się zbędne, jednak być może w taki właśnie sposób Pandora wyrzucała z siebie rozgoryczenie spowodowane zachowaniem Blaithin. Ex-Gryfonka była dziś jakaś wyjątkowo roztargniona, biorąc pod uwagę, że najpierw w pewnym sensie zasłoniła ją przed krytyczną uwagą Fairwyna, a teraz, po obrocie, znalazła się z aktualną prefekt-małolatą twarzą w twarz, zdecydowanie zbyt blisko. Najwyraźniej jednak szybko się zbierała w sobie, bo sekundę później postanowiła się 'pożegnać', przyklepując niecodzienny zakład. - Odprowadzić Cię do dormitorium? - zaproponowała po chwili, zupełnie odbiegając od tematu. Ona też miała już dość dzisiejszego dnia i związanych z nim wrażeń. Szlabany w pierwszy dzień szkoły. Niewypowiedziane groźby w kuchni, zakazane pojedynki na boisku. Integracja pełną parą. Nic tylko się radować. I szukać najkrótszej drogi pod prysznic, a potem w świeżutką szkolną pościel.
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Zamrugała pośpiesznie, gdy Blaithin powtórzyła po niej słowo. Czyżby coś przekręciła? A może nie wiedziała, że użyte przez nią słowo jest nacechowane negatywnie? Zapewne dopiero wieczorem w łóżku, gdy będzie myślała nad wydarzeniami z całego dnia (a sporo się dziś działo!), zorientuje się, że chciała zapytać "Czy ona zawsze mąci?", ale wciąż nie będzie pewna która wersja byłaby lepsza. Prawda jest taka, że nie umiała znaleźć odpowiedniego słowa, a możliwe nawet, że wyrażenie, którego potrzebuje, wcale nie istnieje w języku angielskim. Chciała po prostu zapytać czy Fire jest zawsze osobą, która wprowadza takie zamieszanie, jak robiła to dziś przez cały dzień. O ile na boisku miał miejsce wypadek, to reakcja na niego nie była zbyt łagodna. Ukazanie bielizny Pandory w kuchni z kolei w ogóle nie wyglądało na wypadek, a właśnie na "mącenie". Przynajmniej tak teraz widziała do Czeszka. Była Gryfonka musiała znów uznać Pandę za nudną, bo bezceremonialnie odwróciła się do niej tyłem i "na pożegnanie" odezwała się jedynie do Morgan. Ciężko jej było przyznać to przed samą sobą, jednak ją to zasmuciło. Wyglądało na to, że faktycznie musi być naprawdę nudną osobą. Czyżby przez cały dzień ludzie rozmawiali z nią tylko dlatego, że jest z wymiany? I czy to własnie dlatego Elijah, jak to subtelnie określiła Fire, po prostu ją olał? Spuściła wzrok, skupiając swoją uwagę na ciemnym kolorze trawy. Taka głęboka zieleń zawsze potrafiła ją uspokoić, chociaż było to przyzwyczajenie, do którego raczej wolała nie przyznawać się na głos. - Dziękuję Tobie. - Propozycja Morgan od razu podniosła ją na duchu. Takie zachowanie dobrze świadczyło o Gryfonce, a przynajmniej na pewno zyskała w oczach Pandory. W końcu nikt inny nie pomyślał o tym, że Doux może mieć problem z powrotem do dormitorium, skoro jest to dopiero jej pierwszy dzień. - Ja jeszcze dobrze nie mam w głowie drogi do naszych pokojów i pewnie bym źle poszła - dodała, uśmiechając się do dziewczyny, starając się na razie nie roztrząsać słów Dearówny. Prawda jest taka, że nie miała zbyt dobrej orientacji w terenie i pamięci do dróg, więc zapewne będzie miała problemy z poruszaniem się po Hogwarcie dłużej, niż będzie się do tego faktycznie przyznawać. Zrobiła kilka kroków do przodu, po czym zatrzymała się i spojrzała na Moe. Jedna rzecz jednak nie dawała jej spokoju. - Co ja źle mówię? - zapytała, marszcząc brwi zmartwiona. - Ona powiedziała mi: "I naucz się to wymawiać" - dodała powoli, starając się poprawnie zacytować jednooką, próbując nawet usilnie złagodzić swój akcent. - Ty wiesz o czym mowa? - spojrzała łagodnie na Davies, obawiając się, że przez jeden dzień zdążyła narobić już sobie przed wszystkimi wstydu.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Nie za bardzo rozumiała pochmurność wyrazu twarzy Pandory, jednak niezależnie od tego, jakich pobudek powinna się doszukiwać, brała pod uwagę przede wszystkim to, że jej wymiany zdań z Fire należały raczej do tych trudniejszych, wymagających, a niekiedy również bolesnych. Niezależnie od okazywanej w kontrze postawy. - Możesz mówić mi Moe. Jeżeli jeszcze nie masz przesytu nowymi imionami. - w reakcji na dostrzeżoną ulgę i cień poprawy nastroju zdecydowała się przedstawić, choć brała pod uwagę, że nie zostanie przez przyjezdną zapamiętana na dłużej niż spacer w kierunku sypialni Doux. Teoretycznie brała udział w wielu wydarzeniach dziejących się wokół Czeszki w pierwszy dzień szkoły, niekiedy grając w nich całkiem istotne role, jednak ilość wrażeń po przemijającej właśnie dobie mogła się okazać zdecydowanie zbyt przytłaczająca, aby jeszcze zapamiętywać imiona. Podczas prezentacji, wyciągnęła dłoń w stronę Pandory, czyniąc całość z pozoru jeszcze bardziej sztywną, oficjalną i zobowiązującą. Szybko jednak odmieniła atmosferę, opuszczając swoją rękę, ewentualne wyciągnięte ramię przyjezdnej delikatnie odsuwając na bok, po czym przysunęła się do dziewczyny i objęła ją ciepło. I ostrożnie, jakby w obawie, że krucha i sfatygowana wydarzeniami 'nowa' rozsypie jej się w ramionach. Czy czuła, że tego właśnie było jej trzeba? Oparcia, docenienia, czułości? Trudno orzec. Nie trwało to długo, zanim odsunęła się i zupełnie beznamiętnie odpowiedziała na pytanie Pandory. - Chodziło jej chyba o Twój sposób zwracania się do kapitana Kruków. Sądziłam, że po prostu dałaś mu taką ksywkę. Cokolwiek jest prawdą, ma na imię Elijah. - wyjaśniła, w niewielkim stopniu kładąc akcenty na kolejne fonetyczne zagwozdki imienia panicza Swansea, nie chcąc jednak przy tym obrazić rozmówczyni, a już na pewno nie bardziej, niż czyniła to Fire. Nie była pewna co do umiejętności wymawiania niektórych słów przez Doux, ale akurat 'Ejże' brzmiało jak upraszczające sprawę zdrobnienie. I trochę, jak jakieś gwarowo-slangowe określenie pochodzące z jej rodzimego języka.
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Dopiero gdy Gryfonka jej się przedstawiła, dotarło do niej, że nie zrobiła tego wcześniej. Wszystkie imiona podane jej na Wielkiej uczcie czy podczas dzisiejszego dnia, zlały jej się w jedno. Zapamiętała też jedynie nieliczne twarze, nie będąc pewna czy spamięta nawet obecnych dziś na treningu Krukonów. - Ja mam na imię Pandora - przedstawiła się, nie wymieniając drugiego imienia i nazwiska, tak jak zrobiła to Moe. Wyciągnęła dłoń przed siebie, gdy nagle poczuła, że ręka Davies przesunęła się gdzieś w okolicach jej łokcia. Gdy tylko poczuła przyjemne ciepło, towarzyszące przyjaznemu przytulania drugiego człowieka, łzy wzruszenia stanęły jej w oczach i sama zdziwiła się swoją reakcją. Brakowało jej tego, ale nie sądziła, że aż tak. Wiedziała, że jest osobą potrzebującą bliskości, ale nie była świadoma, że tak dotkliwie odczuje brak przyjaciół, do których codziennych uścisków była przyzwyczajona. Potrzebowała tego po tym dniu pełnym wrażeń i była teraz naprawdę wdzięczna Morgan za to, że ta zdecydowała się na taki drobny gest. Wcześniej najbliżej tego był własnie Elijah, jednak z nim było... po prostu inaczej. Tym razem nie czuła żadnego skrępowania. Pandora uścisnęła ją delikatnie i odsunęła się, lekko uśmiechając do dziewczyny. Zapewne obie nie chciały, aby trwało to zbyt długo, by nie stworzyć niezręcznej atmosfery. W końcu był to uścisk na powitanie, a nie wpadniecie sobie w ramiona czy próba nabrania kogokolwiek, jak to miało miejsce w kuchni. Poczuła, że policzki czerwienią jej się ze wstydu. Cały dzień paradowała, wołając kapitana jakąś dziwną, przykurczoną wersją jego imienia? Może wszyscy uważali to za jakiś żart lub krępowali zwrócić jej uwagę? Gdy o tym teraz myślała, to faktycznie jeszcze wczoraj zwracała się do niego inaczej, ale wciąż nie brzmiało to tak, jak w ustach Gryfonki. - To nie kobiece imię? - spytała cicho, pochylając się nieznacznie w stronę Moe, jakby bojąc się, że głośniejsze wyrażenie swojej wątpliwości mogłoby urazić Elijaha. - U nas w czeski jak się imię kończy na A, to jest pewne, że to kobieta. - zamyśliła się w poszukiwaniu znanego jej imienia męskiego, które kończyłoby się w ten sam sposób.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Zachichotała w reakcji na pytanie Pandory. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiała. Zresztą w angielskim taka zasada nie istniała. Ani na przykład kolejna, która sugerowałaby, że żeńskie imiona powinny się kończyć na samogłoskę. A najlepiej to właśnie na 'a'. - To by pasowało to jego zniewieściałości. - teoretycznie była to drwiąca uwaga, jednak w jej głosie dało się słyszeć sympatię do Krukona. W rzeczywistości miała o nim nieco inne zdanie i, pomimo krótkiej znajomości, ceniła łączące ich wspomnienia. A nadchodzące wielkimi krokami korepetycje zapowiadały kolejne wspólne chwile. Oby nie tak pełne gorzkich i bolesnych doznań, jak te z pustyni. - Tutaj to mylny trop. Zresztą nie tylko w Anglii. Na przykład norweski Ola to facet. Bliżej Twoich stron jest, powiedzmy, Sasha, imię nadawane dzieciakom obu płci. A my mamy Elijah. I paru innych odmieńców. - postanowiła przybrać pouczająco-dydaktyczną postawę, choć nieszczególnie miała no to siłę, a i trochę miała wrażenie, że nie wypadało, zatem nie ciągnęła swojej myśli zbyt rozlegle. - Twoja wymowa najwyraźniej mu nie przeszkadza. A we mnie masz przykład, że można to też odebrać jako zmyślne zdrobnienie. Wszystko zależy od odbioru. A Fire się nie przejmuj. - zapewniła Doux o tym, że nie każdy patrzył na nią, jak na półgłówka bez szkoły. Posługiwanie się angielskim, nawet łamanym, wraz z dużą chęcią do interakcji, zdecydowana większość społeczności Hogwartu odbierała jako bardzo pozytywną postawę. Tylko co miała powiedzieć w związku z jej zmarwieniami odnośnie Dear? No, jak to co. - Ja Cię obronię. - uśmiechnęła się szeroko, aby następnie skinąć głową w stronę zamku, jasno sugerując, że już najwyższa pora udać się na zasłużony odpoczynek. Wtedy też obie dziewczyny skierowały swoje kroki ku szkolnym murom.
Dość długo zwlekała z pierwszym treningiem w tym roku. Wcześniej nie miała do tego głowy, zresztą nie spodziewała się tłumów tuż po wakacjach. Wiedziała, jak to było z frekwencją u ślizgonów. Zmotywowanie ich do pojawienia się na miejscu często graniczyło z cudem. Nie potrafiła zapomnieć o swoim pierwszym treningu, na który nie przyszedł absolutnie nikt. Od tego czasu podchodziła do tego bardziej przyziemnie i wiedziała, że musi wybierać jak najbardziej komfortowe daty. W dodatku suszyła wszystkim głowę, powtarzając tysiąc razy na którą mają przyjść i że obecność jest obowiązkowa. Miała nadzieje, że potraktują to poważnie. W zeszłym roku byli tak blisko zdobycia pucharu, że w tym roku zamierzała zrobić wszystko, żeby wykreślić to nieszczęsne prawie. Skoro byli tak blisko, było ich na to stać, a tego, prawdę mówiąc, jeszcze rok temu się nie spodziewała. Nie zamierzała odpuszczać tylko przez swój mało komfortowy stan. To była niewielka przeszkoda, którą przecież bez problemu mogła przeskoczyć. Nie wiedziała, co powiedzą na to inni, ale nie zamierzała nawet zadawać pytań w tej kwestii. O umówionej godzinie czekała spokojnie na małym boisku, ze szkolnym sprzętem przygotowanym na miejscu. Miała nadzieje, że chociaż część zdobędzie się na punktualność.
Zbieramy się do 13.10 do północy!
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Nie spodziewał się, ze pojawi się pierwszy, zaraz po pani kapitan. Podszedł do niej, machnąwszy jej ręką na powitanie i rozejrzał się za pozostałymi. Boisko było jednak puste. Dlatego mógł swobodnie kucnąć przed wyposażeniem Ślizgonów, wybierając sobie dowolną miotłę. Zerknął jednak kontrolnie na Heaven, zagadując. — Coś się nikt nie śpieszy na trening, angie. Nawiązał do imienia Heaven, mało zresztą subtelnie i mało kreatywnie, bo pewnie wiele osób przed nim próbowało tego samego. Bardziej jednak chodziło mu o zwrócenie uwagi, że dziwnym było, że to on pojawił się pierwszy, skoro nawet nie ukrywał, że do drużyny zgłosił się z braku lepszych zajęć, nie w duchu walki o domowy Puchar Quidditcha. Nie wydawał się ani zaangażowany, ani szczególnie chętny do intensywnej pracy. W każdej chwili mógł opuścić boisko, bo i przecież nikt go tu na siłę nie mógł utrzymać. Taksując jednak wzrokiem ich panią kapitan, musiał przyznać, że szkoda byłoby odpuścić sobie ten widok, dlatego dodał z mieszanką powagi i lekkiego przekąsu. — Jak nikt nie przyjdzie, może skoczymy na kremowe piwo, skoro już dla Ciebie zwlekłem się z kanapy.
- Nie tak szybko, typie - rzuciłam w stronę @Gunnar Ragnarsson wchodząc na boisko. W dłoni dzierżyłam Nimbusa i byłam ostro zmotywowana. W gruncie rzeczy po trzech przegranych o włos sezonach byłam cholernie wściekła - w końcu przez te trzy lata ani razu nie zagrałam słabego meczu, często ratowałam nawet trudne sytuacje, otrzymałam nawet propozycję kontraktu w profesjonalnej drużynie. Choć nie wiązałam mojej przyszłości ze sportem, bo kariera muzyczna pochłonęła mnie bez reszty, to nic nie wywoływało we mnie takich emocji jak ten sport - na boisku traciłam moją naturalną delikatność, byłam ostra, momentami wręcz agresywna. To był mój ostatni rok w Hogwarcie, dlatego bardzo zależało mi na Pucharze - byłam w tym tak zawzięta, że zapewne wolałabym wybrać trening nawet w obliczu reaktywacji zespołu The Ministress i nagrania z nimi duetu. - Hej Heav, jak zdrówko? - zapytałam uśmiechając się lekko, choć w gruncie rzeczy w głowie miałam tylko i wyłącznie skupienie się na naszej strategii na ten sezon.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Pewnym zaskoczeniem mógłby być fakt, że Fitzgerald nie pojawił się na małym boisku jeszcze przed panią kapitan albo tuż po niej, bacząc na to jak poważnie podchodzi do kwestii quidditcha i wszystkiego co z nim związane. W tym, rzecz oczywista, treningów. Pierwszego tegorocznego wyczekiwał z nieokazywaną niecierpliwością od samego rozpoczęcia roku, bo jeśli nie chcieli zaliczyć powtórki z zeszłego w postaci Pucharu Quidditcha sprzątniętego im dosłownie sprzed nosa, to powinni wziąć się jak najprędzej do roboty; przynajmniej on był takiego zdania. Z tego względu cała ta zwłoka w organizacji treningu była mu bardzo nie w smak. I w sumie nie tylko ona. Nie dało się bowiem ukryć, że z Heaven nie pozostawał w najlepszych stosunkach od samego początku, gdy dziewczyna stanęła na czele drużyny. Nadal trudno było mu się do końca pogodzić z tym, że rola kapitana przypadła właśnie jej, choć w drużynie były osoby przebijające ją umiejętnościami oraz doświadczeniem w grze (w tym, nieskromnie mówiąc, on sam), a teraz jeszcze do tego wszystkiego dochodził jej stan. Nie miał jednak najmniejszego zamiaru z tego – czy w sumie jakiegokolwiek – powodu odpuszczać, bo jednak trening rzecz święta, ale wrodzona przekora sprawiała, że pohamował swoją nadgorliwość i nie przybiegł na miejsce, skoro świt czy coś. — Powalająca frekwencja — rzucił z pewną dozą ironii i nieznacznie uniesionym kącikiem ust, poprzedziwszy to cichym gwizdnięciem, zbliżając się do zgromadzonych na boisku Ślizgonów; zerknął przy tym nieco wymownie w stronę @Heaven O. O. Dear, jakoby miało to być jej ‘zasługą’, bo jeśli innym tak samo mocno truła cztery litery informacją odnośnie godziny, o której ma się odbyć ten obowiązkowy trening, to chyba coś poszło nie tak, skoro pojawił się na miejscu jako trzeci – czwarty, jeśli liczyć samą kapitan – a przecież wcale nie wybył z zamczyska z jakimś dużym zapasem czasu, żeby tu dotrzeć. Jedynie tyle, żeby mieć pewność, że się na pewno nie spóźni, bo – wbrew pozorom – nie lubił tego robić, nieważne o co chodziło. Spodziewał się, że do tej pory więcej osób już się zjawi, ale cóż. Zasalutował jeszcze w kierunku pozostałych na powitanie, po czym podszedł do zgromadzonego sprzętu, żeby wybrać sobie miotłę, a następnie stanął gdzieś obok by poczekać na faktyczne rozpoczęcie.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Zdaniem Gallaghera to kto przyszedł jako pierwszy, a kto jako drugi, nie miało żadnego znaczenia, dopóki nie można było mówić o spóźnieniu. Sam zwlekł się z dormitorium najprawdopodobniej nieco później niż reszta Ślizgonów zebrana na boisku, ale wyliczył czas na przygotowanie odpowiednio i zjawił się na miejscu, nim rozpoczął się rzeczywisty trening. Traktował swoje obowiązki poważnie i nie ukrywał, że w duchu liczył na to, że Slytherin zdobędzie w tym roku Puchar Quidditcha. W czerwcu niewiele brakowało, a jednak na ostatniej prostej przegrali statuetkę z Gryffindorem. Uważał, że w tym przypadku zadecydowało przede wszystkim szczęście Lwów, a nie umiejętności. Wiedział przecież, że Węże mogły pochwalić się naprawdę dobrymi zawodnikami; potrzebowali więc jedynie regularnych ćwiczeń i koncentracji. - Dzień dobry, pani kapitan! – Ukłonił się z rozradowaną miną przed Heaven. – Siema. – Dodał też, by przywitać się z pozostałymi graczami, przekładając przy tym zabranego wcześniej z szatni Nimbusa do drugiej ręki. Nie mógł się doczekać, aż wreszcie wzbiją się w powietrze, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że najpierw muszą uważnie wysłuchać przemówienia panny Dear. Mimo błogosławionego stanu, dziewczyna miała przecież poukładane w głowie i nie wątpił, że opracowała już dobrą strategię na ten, a nawet i kolejne, ich treningi. - Jakie plany na dzisiaj? – Zapytał wreszcie, żeby nieco przyśpieszyć przebieg wydarzeń. Chciał wreszcie poczuć wiatr w włosach i uderzyć któregoś z tłuczków… choć z drugiej strony, nie miał nawet pewności czy faktycznie będzie dzisiaj grał na swojej typowej pozycji pałkarza, bo być może pani kapitan przygotowała dla nich coś zupełnie innego. Zadanie na zręczność? Zwrotność? Prędkość? A może przećwiczą sobie kilka mało widocznych fauli, które niekiedy także mogły być asem w rękawie?
Irytujące. Nie mogła czytać książki w spokoju, bo przed oczyma pojawiała się jej sama @Heaven O. O. Dear ze swoim brzuchem, który obrywał tą wściekłą piłką, a w głowie dźwięczały słowa @Matthew C. Gallagher, który sugerował, że będzie w stanie nauczyć ją latać na miotle. Jęknęła cicho, zamykając oczy i kładąc sobie książkę na twarz, głupio walcząc z przeświadczeniem, że powinna obydwie te osoby sprawdzić. Zwłaszcza pilnować drugiej — bo kto był lepszy z transmutacji, niż ona i mógłby szybko zamienić kafla czy to drugie ustrojstwo w poduszkę? Gwałtownie podniosła się, odkładając książkę na bok i zerkając na tkwiący na nadgarstku zegarek, a następnie wróciła pamięcią do ogłoszenia o treningu, który miał się odbyć na małym boisku. Zwlokła się z łóżka, związała włosy w wysoką kitkę i zgarnęła na ramiona bluzę, dając już sobie spokój z ubieraniem mundurka. Droga minęła jej szybko. Z rękoma w kieszeniach — mając książkę pod pachą, nucąc pod nosem, minęła kilku uczniów, skręcając w stronę terenów przeznaczonych dla sportu. Grupkę ślizgonów dostrzegła z daleka, raz jeszcze kontemplując nad sensem tego pomysłu. Wiedziała też, że nie ominie jej podejrzliwe spojrzenie nieprzewidywalnej Pani kapitan, dlatego musiała od razu mieć gotową, dobrą wymówkę. Uśmiechnęła się, podchodząc do nich. - Cześć wam. Zanim mnie wygonisz Heaven.. -przywitała się, obdarzając graczy krótkim spojrzeniem i przelotnym uśmiechem, aby ostatecznie posłać cieplejszy uśmiech kuzynce. Prawdę mówiąc, podczas zaklęć hamowała entuzjazm na myśl o dziecku — teraz jednak aż jej oczy błyszczały. - Przyszłam zobaczyć, w jakiej jesteście formie, mam też mieć na Ciebie obok. Fairwryn był ciekawy, czy w tym roku mamy szansę walczyć o puchar i jak ich poprowadzisz. Także nie przeszkadzajcie sobie mną wężyki. Wytłumaczyła z delikatnym wzruszeniem ramion, wyjmując książkę. Cofnęła się pół kroku, odwracając twarz w stronę @Vivien O. I. Dear, którą zlustrowała wzrokiem. Dobrze było ją widzieć, strasznie stęskniła się za utalentowaną artystką. Ostatnio nie miały zbyt wiele kontaktu. Niemniej jednak, Nessa znalazła idealne miejsce na trawie i usiadła wygodnie, otwierając książkę, szukając miejsca, gdzie skończyła. Przynajmniej sumienie i poczucie odpowiedzialności przestało wbijać jej szpilki. No i mogła się upewnić, że Matt jej nie zabije w razie prób wymuszenia na niej jakiegokolwiek kontaktu z miotłą w zamian z naukę transmutacji.
Rowan Kállai
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169cm
C. szczególne : Świdrujące spojrzenie i brak manier.
Nie potrafiła jej odmawiać. Po prostu, najzwyczajniej na świecie, nie mogła jej powiedzieć "Nie". Niby proste słowo, rzucone gdzieś w locie - wystarczy wstać, ominąć ją, wcale nie poczuć zapachu jej włosów i nie zmięknąć, nie dać się w to wrobić. No właśnie, gdyby to takie proste było. Chociaż nie dbała o nią tak jak kiedyś, a jej myśli nie płynęły w jej stronę tak często, to Rowan nadal czuła pewnego rodzaju słabość do @Heaven O. O. Dear. Słabość ta oczywiście była połączona z delikatną pogardą, złością, obojętnością, jak i chwilowo powracającym wybuchem wszelakich emocji, które czuje się do drugiej osoby, z którą się kiedyś było, a teraz, no cóż - nie jest. Na przykład tej czułości, kiedy chwytałam jej twarz w dłonie, by... Dosyć. Dear zdecydowanie była tego świadoma i wykorzystywała ten emocjonalny szantaż, żeby mnie zmusić do przyjścia na ten cholerny trening. Ro kiedyś może i dobrze latała, ale od wypadku raczej unikała Quidditcha. Ostatnie wspomnienie? Tłuczek lecący wprost w jej stronę i uderzenie, które z impetem dosłownie wyrzuciło ją w powietrze. Próbowała łapać równowagę, a później spadała razem z kroplami deszczu. Nadal nie ma wspomnień z następnych kilku tygodni po wypadku, chociaż uzdrowiciele w Św. Mungu mówili, że większość tego czasu była jednak świadoma, kontaktowała. Czas ten umknął jednak jej pamięci, niczym mgiełka pary z ust w chłodny poranek. Dlatego z dosyć dużą dozą niechęci wstała dziś rano, zebrała się w sobie i po ubraniu w sportową szatę wyszła z zamku, wprost w mokrą, typowo angielską pogodę. Jako, że jej prywatna miotła nie przeżyła uderzenia z trybunami, była zmuszona wypożyczyć jedną z ślizgońskiego asortymentu. Tą samą, na której rozgrywała towarzyski mecz jako ścigająca. Nie poszło jej wtedy tragicznie, jeśli liczy się to, że nikt nie został trwale uszkodzony. Widziała, że już parę osób się zebrało, kilka znajomych twarzy, parę zupełnie nieistotnych dla niej osób. Westchnęła głośno, bo szczerze nie przepadała za towarzystwem. Jej wzrok był jednak utkwiony w plecach brunetki, można by nawet nazwać ją całkiem atrakcyjną, gdyby zignorować wielki brzuch. Rowan jednak nie chciała teraz o nim myśleć, o tej małej istocie, żyjątku, które rozwija się w środku. Fuknęła jednak na myśl o tym, że Heaven w takim stanie wciąż chce prowadzić drużynę - akurat, wtedy kiedy Ro ją mijała, na tyle głośno, że Heav musiała to usłyszeć. Nie przywitała się. Sam fakt, że się tu pojawiła, powinien być wystarczającym aktem, niczym wywieszenie białej flagi pomiędzy nimi dwiema. Ślizgonka wsunęła się w szczelinę pomiędzy @Gunnar Ragnarsson a @William S. Fitzgerald, omiatając ich obojętnym spojrzeniem. Przynajmniej z obu stron była chroniona od mroźnego wiatru. - Panowie - dygnęła, rzucając krótkie powitanie, po czym mocniej zacisnęła drobną dłoń na trzonku od miotły, niecierpliwie czekając na początek treningu. Im szybciej się zacznie, tym szybciej się skończy. Coś jednak w niej rosło, jakieś pragnienie, które cichutko podpowiadało jej, że tak naprawdę za tym tęskniła. Za tymi emocjami, za wiatrem pod szatą, za ciszą, która panowała w powietrzu.
To nie była łatwa grupa. Heaven była niemal pewna, że inni kapitanowie nie mają nawet w połowie tak przegrane, jak ona. Co prawda ślizgoni byli ambitni i zależało im na zwycięstwie. Na ogół jednak byli leniwi i lekceważąco traktowali wszystko, łącznie z treningami. Męczenie ich, żeby w ogóle mogli się zjawić, było naprawdę wykańczające. Dziewczyna jednak nie odpuszczała i obiecała sobie, że w tym roku wygrają ten puchar, choćby miała każdego ciągnąć na trening za uszy. Spojrzała więc na Gunnara, kręcąc głową. - Nie martw się, przyjdą. A jak już to chyba na sok dyniowy - zauważyła rozbawiona, wskazując znacząco na swój brzuch. Jak na zawołanie pojawiła się Vivien, na której obecność bardzo liczyła. Odetchnęła więc z ulgą, ciesząc się, że dziewczyna znalazła czas, żeby się pojawić. Dwie osoby to zawsze było więcej, niż zero, prawda? Czyli dużo, dużo lepiej niż na zeszłorocznym pierwszym treningu. Zaraz pojawił się jeszcze William, z którego obecności średnio się cieszyła. A powinna. Grał nieźle, w dodatku był dość zacięty - przydatny na boisku. Dlatego jemu również suszyła głowę o pojawienie się na miejscu. Z drugiej strony, nie ufała mu ani trochę. Nie, żeby rozdawała ludziom zaufanie na prawo i lewo, ale wiedziała, że ten szczególny ślizgon pogardza nią na stanowisku kapitana i chętnie zająłby jej miejsce, najlepiej przy okazji wywalając ją całkowicie z drużyny. Zawsze musiał wbić jakąś szpilkę. - Wiesz, co jest niesamowite? Tak mało ludzi, a jednak wciąż o jednego za dużo - odparła na jego przytyk, dotyczący frekwencji. Dobrze, że nie pojawił się tutaj jako pierwszy. - Hej, Matt. Zaraz zobaczysz, najpierw rozgrzewka, tylko niech się wszyscy zbiorą - rzuciła i chwilę później dołączyła Nessa, na co ślizgonka lekko uniosła brew w górę. To było dość zaskakujące. Jeżeli jednak rudowosłowa myślała, że Heaven pozwoli jej siedzieć i przyglądać się na jej treningu, była w dużym błędzie. Skoro już przyszła, musiała ćwiczyć. Kto wie, może przyda im się jako rezerwowa? - Nie, nie, nie. Żadnych wizytacji na moim treningu. Skoro przyszłaś, będziesz ćwiczyć - rzuciła jej jedną ze szkolnych mioteł. - Kto wie, kiedy rezerwowy będzie potrzebny. Dam ci kogoś, kto cię będzie asekurować, żebyś nam się tu nie zabiła... o, Willy. Zawsze pełen uwag do przebiegu treningu, sprawdzimy twoje umiejętności instruktorskie, co ty na to? Będziesz dzisiaj asekurował Nesse, jak spadnie z miotły, zginiesz - uprzedziła spokojnie. Nie spodziewała się dużo większej frekwencji, ale kogoś jeszcze jej brakowało. Uśmiechnęła się, kiedy w oddali dostrzegła zbliżającą się postać, @Rowan Kállai. Nie darowałaby jej tego treningu, to było pewne. Na szczęście miała dar przekonywania, a przynajmniej dar do przekonywania konkretnie jej. Chociaż ta nie zdecydowała się nawet przywitać, to dała o sobie wyraźnie znać głośnym prychnięciem. Dear mogła się tylko domyślać, z czego ono wynika. Przewróciła jedynie oczami i spojrzała na nią, kiedy umiejscowiła się między dwójką facetów. - To chyba wszyscy, z tych co mieli przyjść. Cieszę się, że dotarliście. W zeszłym roku, byliśmy bardzo blisko zdobycia pucharu. Chyba wszyscy są trochę zawiedzeni, ale teraz możemy spojrzeć na to trochę pozytywniej. Skoro byliśmy tak blisko, to jesteśmy dość dobrzy, żeby to powtórzyć, tylko z lepszym skutkiem. Dlatego liczę, na wasze zaangażowanie i uczestniczenie w treningach. Ja chwilowo jestem w trochę gorszej formie, ale nie jest najgorzej. Na meczu towarzyskim dałam radę grać, na następnym zobaczymy. Na szczęście nic nie stoi na przeszkodzie do prowadzenia treningów, więc jak ktoś ma jakieś zastrzeżenia - spojrzała znacząco na Williama, a potem jeszcze zatrzymała wzrok chwilę dłużej na Rowan - niepotrzebnie. Dobra, zacznijmy od rozgrzewki. Po prostu trochę polatamy, ale według układu, który będzie pojawiał się na tej tablicy - wskazała na tablice, którą przytargała tu wcześniej. - Każdy będzie miał inny rysunek. Musicie powtarzać układ, dosłownie ten, który tu się pojawi, bez pomyłek, będę obserwować. Robicie to najszybciej, jak tylko jesteście w stanie. Ty Nessa... postaraj się po prostu go zrobić, ostrożnie i swoim tempem. Fitzgerald będzie cały czas leciał za tobą. Wszystko jasne?
Wszyscy rzucamy klasyczną kostką i jedna literką. Kostka oznacza wydarzenie, literka prędkość. A=1, B=2, (...), J=10. Każde 10 punktów kuferkowych z gier miotlarskich daje wam +1 do prędkości. Można też stracić lub zyskać punkt w kostce na wydarzenie.
Wydarzenia:
1. Kompletnie mylisz układ i Heaven karze robić ci wszystko od nowa. Tracisz aż dwa punkty w prędkości. 2. Trochę wydłużyłeś narysowany układ. Heaven ci go uznaje, ale przez swoje kombinację zajęło ci to trochę więcej czasu. Odejmij 1 punkt od prędkości. 3. Idzie ci nieźle, powtarzasz wszystko jak należy. Na koniec jednak uderzasz ramieniem o pętle. Ból będzie doskwierał ci do końca treningu. 4. Wracając, potrącasz osobę, która ma lecieć zaraz po tobie. Wybijasz ją z równowagi i traci ona 1 punkt prędkości. (Możesz wybrać konkretną osobę) 5. Dostałeś najłatwiejszy układ z możliwych. Dostajesz dodatkowy punkt do prędkości, uporałeś się z nim dużo szybciej, niż udałoby ci się to z jakimkolwiek innym. 6. Dostałeś tak skomplikowany układ, że niezależnie od tego ile czasu ci on zajmie, Heaven na pewno doceni, że udało ci się to w ogóle powtórzyć.
Nessy i Willa te kostki nie dotyczą! Dla nich instrukcję są na dole.
Rzuca Nessa:
1-2. Niedługo po tym, jak wzniosłaś się powietrze i chciałaś zrobić pierwsze okrążenie, zachwiałaś się na miotle. Uderzyłaś trzonkiem w pętle i całkowicie straciłaś nad nią panowanie. Ześlizgnęłaś się i zaczęłaś spadać. Will, rzuć kostką. Parzysta: Udaje ci się złapać dziewczynę. To dość imponujący widok, kiedy bez większego problemu przechwytujesz ją w powietrzu. Nieparzysta: Prawie ją miałeś, zabrakło centrymetra. Na szczęście Heaven szybko zatrzymała Nesse zaklęciem i bezpiecznie sprowadziła ją na ziemie, ale ty, cóż, nie popisałeś się. 3-4. Idzie ci kiepsko. Kilka razy dość gwałtownie hamujesz, bo nie jesteś w stanie wykręcić jak należy. Will, rzuć kostką. Parzysta: Przy każdym mocniejszym hamowaniu, dziewczyna trąca cię miotłą i na chwilę wyprowadza z równowagi, udaje ci się jednak nad tym zapanować. Nieparzysta: Jedno hamowanie było zbyt mocne i niespodziewane, oberwałeś miotłą w twarz i straciłeś rezon. Uderzyłeś czołem w pętle. Po tym na pewno zostanie siniak. 5-6. Radzisz sobie naprawdę dobrze. Pokonujesz odległość powoli, ale bez większych problemów. Nie licząc kilku drobnych zachwiań, ładnie omijasz pętle. Will, Heaven uznała, że nie miałeś w tym zadaniu nic ciekawego do robienia, więc masz wykonać trening tak jak wszyscy inni. Rzuć literką i kostką na wydarzenie rozpisane wyżej.
Jej plan był doskonały. Nie sądziła, że ktokolwiek zwątpi w słowa odpowiedzialnej i rozsądnej prefekt, która niezbyt przyjaźniła się z miotłą. Przesunęła spojrzeniem po twarzy zawodników, którzy zapewne wciąż czuli gorycz porażki oraz nieprzyjemne uczucie niedosytu po zeszłorocznym finale, kiedy to puchar mieli na wyciągnięcie ręki. Podobnie było zresztą z tytułem najlepszego z domów, który został im sprzątnięty sprzed nosa. Lance wciąż miała wyrzuty sumienia, że nie mogła zostać w zamku do ostatniego dnia i pomóc swoim wężom, zdobywając kilka punktów ekstra. Dlatego tak uparła się, że w tym roku przejdzie samą siebie, przybliżając puchar do ich rąk. Prawda była — jak już przez myśl Heaven przeszło, że mieszkańcy Slytherinu byli po prostu leniwi i mało ambitny. Sam Salazar pewnie przewracał się w grobie. Powróciła myślami do rzeczywistości, ciesząc się już na myśl o powrocie do lektury i jednoczesnym pilnowaniu Dear'ówny, gdy głos Pani kapitan sprawił, że przeszedł ją dreszcz. Przekręciła głowę na bok zszokowana, zastanawiając się, której części z jej wypowiedzi nie zrozumiała. Czy ciąża dawała jej prawo do żądania od niej czynnego udziału w treningu? Nessa przełknęła ślinę, siląc się na uśmiech. Nie mogła jej denerwować, bo zaszkodziłoby to dzidzi. - Heaven skarbie, to naprawdę bardzo zły pomysł. Fairwryn poprosił, żebym tylko chwilę poobserwowała — zwłaszcza Twoje nowe nabytki... -uniosła dłonie przed siebie jakby w geście obronnym, tworząc mur. Do ciężarnej zdawało się jednak nic nie docierać, bo już sfatygowała biednego Williama. Lanceleyówna nie miała pojęcia, jak ów chłopak grał i wcale nie czuła się dobrze czy bezpiecznie pod jego okiem. Lęk wysokości, o którym nikt poza pewnym gryfonem z przeszłości i synem opiekuna ich domu nie wiedział — skutecznie trzymał jej nogi przy ziemi. Cofnęła się pół kroku, blednąc nieco. Nie złapała nawet miotły, którą rzuciła w jej stronę, przez co kij uderzył o ziemie. - Nie sądzę, żeby grożenie mu śmiercią za brak kontroli nad tak beznadziejnym przypadkiem, jak ja, był dobrym pomysłem. Teraz będzie czuł presję, na pewno to skończy się tragicznie.. Popatrzę i sobie.. Dobrze, dobrze. Będę ćwiczyć. Nie denerwuj się już. Zakończyła z jęknięciem niezadowolenia, widząc minę Heaven. Na Merlina, była za dobra. I po jasną cholerę ona tu przyszła? Przetarła dłonią oczy, schylając się po miotłę. Zacisnęła na niej dłoń w milczeniu, jakby z odrobiną odrazy, która maskować miała narastający lęk i niepewność. Posłała Matthiew krótkie, wymowne spojrzenie. Czyżby musiał prosić kogoś innego do pomocy z transmutacją, bo ona tu umrze? Największą wadą dobrze urodzonych, czystokrwistych panien była jednak duma. Nie mogła odpuścić ani pokazać, że się boi. To nie było w jej stylu, a do tego zniszczyłoby jej reputację. Stanęła obok pozostałych w milczeniu, starając się skoncentrować na tym, co mówiła kuzynka, a także na swoim dzisiejszym opiekunie. Odwróciła się w stronę Williama, krzyżując ręce pod biustem, a miotłę opierając na ramieniu. Bezczelnie zmierzyła go wzrokiem, starają się jednak uśmiechnąć i dodać mu otuchy, po groźbie ich prywatnej ciężarówki. Musiała zadrzeć nieco głowę, aby na niego spojrzeć. Jak zwykle zresztą. Dlaczego ślizgoni musieli być tacy wysocy i dobrze zbudowani, podczas gdy ona była prawdziwym, mizernym karłem? To wcale nie ułatwiało latania na miotle! - William. Will. Jak wolisz? Nie mieliśmy jeszcze okazji współpracować. - zaczęła w końcu, kątem oka zerkając na pozostałych, którzy wzięli się już do pracy. Westchnęła znów, czując, jak przebiega jej dreszcz po ciele. Poprawiła kitkę, a także zapięła sportową, czarną bluzę, którą miała na sobie.- Miejmy to za sobą. Gotowy? Gdy tak było, wsiadła na ten przeklęty kij, wertując archiwa pamięci we własnej głowie, starając się przypomnieć sobie pierwszą lekcję latania. Niestety, zamiast tego przypomniała sobie składniki na amortencję i formułkę do zakazanej medusy. Gdy nogi odkleiły się (z westchnięciem prawdziwego żalu) od ziemi, zacisnęła mocno palce na drewnie i wzięła się do roboty. Szło nieźle, nie leciała jakoś wysoko i z pewnością była niczym ślimak na tle pozostałych. Niestety, pętla nie chciała się przesunąć, a Nessa bardzo nie chciała lecieć wyżej, więc wyszło tak, że miotła uderzyła w jej krawędź. Drobne, chude dziewczę straciło równowagę, a potem miotłę pod sobą i zaczęło spać, zaciskając oczy. Ugryzła się z całej siły w policzek, aby nie pisnąć, jednocześnie krzycząc w myślach. Heaven miała szczęście, że jest w ciąży i nie mogła się denerwować, bo Ness miała w tym momencie ochotę zrobić jej coś gorszego, niż zgolenie na łyso. Jednak wciąż ją kochała. Wizja Pani kapitan w formie eleganckiego fotela była jednak jakimś pocieszeniem, ukojeniem nerwów podczas szybkiego lotu w dół — bo tak, jak sądziła — groźba wobec Williama skutecznie go sparaliżowała.
Kostka:2
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Nie wdawał się w zbędne dyskusje, i to nie dlatego, że nie był towarzyskim typem czy wstał lewą nogą z łóżka – po prostu trening był w tym momencie dla niego ważniejszy, szczególnie że przez ostatnie kilka dni nie miał nawet czasu poćwiczyć lotu na miotle z uwagi na nawał innych, szkolnych obowiązków. Z uśmiechem skinął więc tylko głową na zapewnienia Heaven, oczekując od pani kapitan bardziej szczegółowych instrukcji. Nie spodziewał się jednak tego, że dziewczyna postanowi wrzucić na tak głęboką wodę pannę Lanceley. Spojrzał z pewnym niepokojem w jej kierunku, żałując że to nie on miał ją asekurować. Przez moment myślał nawet czy nie zaoponować, ale stwierdził, że nie będzie robił niepotrzebnego zamieszania. Will przecież też nie był pierwszy lepszy, jeśli chodziło o quiddicha, więc wierzył, że Nessa trafiła w dobre ręce. Tak czy inaczej postanowił nie zaprzątać sobie tym faktem głowy, a zamiast tego skoncentrował się na krótkim, acz wystarczającym w jego opinii przemówienia panny Dear. Myślał bardzo podobnie i miał nadzieję, że tego roku uda mu się sięgnąć po pierwsze miejsce na podium. Złapał więc mocniej koniuszek swojej miotły, przyglądając się swojemu układowi, który wreszcie wyświetlił się na przypisanej mu tablicy. Prawdę powiedziawszy, był nim trochę zawiedziony, bo spodziewał się czegoś o wiele bardziej skomplikowanego. Nie zwracał jednak uwagi na układy innych uczestników treningu, toteż pomyślał, że to jedynie taka rozgrzewka. Zapamiętując każdy, nawet najdrobniejszy szczegół, wreszcie zasiadł na swojej miotle i pomknął na niej wyżej, starając się jak najlepiej odtworzyć wszystko to, co odczytał z przygotowanego przez Heaven rysunku. W końcu poczuł ten wiatr we włosach, a szczęśliwy z tego, że może swobodnie szybować w przestworzach, nie miał najmniejszych problemów z odwzorowaniem wyrysowanej dla niego trasy. Utrzymywał naprawdę dobre tempo i musiał przyznać, że był z siebie dumny, że po takiej przerwie od latania nie zapomniał o swoich umiejętnościach. Być może nawet ta chwila odpoczynku pozwoliła mu osiągnąć lepsze wyniki? Wszak nie można było również się przeforsowywać, a niestety zdarzało mu się czasami przesadzać z ćwiczeniami. Tym razem czuł się jednak jak ryba w wodzie, a kiedy tylko skończył swe zadanie, wylądował w pobliżu panny Dear, czekając na ewentualne uwagi.
Kiedy Heaven wygłaszała swoją przemowę, Rowan patrzyła ku górze, obserwując ciemne chmury, spowijające całe niebo. Nie wyglądało, jakby miało się w najbliższym czasie przejaśnić, a deszcz - jakby na potwierdzenie myśli ślizgonki, gęsto padał na jej twarz, spływając po policzkach i niknął za kołnierzykiem czarnej bluzy. Miało to swoje plusy - zahartują się przynajmniej, by później móc bez problemu latać w każdych warunkach. Panna Kallai wręcz uwielbiała kiedy jest ciężko, gardząc łatwościami. Musiała się nadwyrężać, męczyć, trudzić, by uznać, że coś ma sens, że coś było potrzebne. Kiedy robiło się prosto, zazwyczaj odpadała, uznając, że jest za dobra na takie popierdółki. Wkrótce miała się przekonać, że Dear albo czyta jej w myślach, albo umyślnie (trochę na złość) wybrała dla niej najtrudniejszy układ do przelotu. Tymczasem akurat opuściła wzrok, akurat w momencie w którym i ślizgonka na nią patrzyła. Pomierzyły się wzrokiem przez kilka sekund, bez żadnej innej reakcji, po czym Rowan odwróciła się na pięcie i podeszła do tablicy, przyjrzeć się wybranemu dla niej rysunkowi. Rozumiała z niego... prawie nic. Biorąc pod uwagę długą przerwę od latania, została wrzucona naprawdę na głęboką wodę. Ba, została zaciągnięta na dno i przykuta do niego metalowymi łańcuchami. Gdzieś tam jednak z tyłu głowy czaił się głosik, że Heaven raczej nie robi tego z zemsty, a raczej próbuje wygrzebać potencjał Ro, który z pewnością miała, ale zwyczajnie o nim zapomniała. Cały czas było w niej trochę strachu przez wróceniem do regularnego latania. Szczególnie po tym, jak po wypadku spędzała weekend w domu, szykując się do powrotu do szkoły. Ciotka wtedy przytargała skądś wielkiego arbuza, w którego niespodziewanie rzuciła bombardą, a swój występ zakończyła zdaniem "O, Ro, to byłaby Twoja głowa, gdyby nikt nie zdążyłby rzucić na Ciebie zaklęcia hamującego podczas Twojego upadku". Prześmieszne. Przez następny tydzień dziewczyna odnajdywała w swoich włosach kawałeczki arbuza. Sam przelot próbowała odtworzyć najlepiej jak potrafiła, myląc się kilkukrotnie, jednak zawsze wracając na swój tor. Co jakiś czas mijała @Matthew C. Gallagher, który mimo, że był o całe niebo bardziej od niej doświadczony, to dostał łatwiejszy układ. Łatwiejszy to w sumie mało powiedziane - wyglądało to tak, jakby jego układ był tworzony pod pierwszoklasistę, który miotłę widziały po raz pierwszy na własne oczy. Sprawiedliwość. Ślizgonka zakręciła gwałtownie, robiąc narzucone salto w powietrzu, a śniadanie które zjadła dało znać, że jeszcze jeden taki gwałtowny ruch, a ten dzień zapisze się do najbardziej żenujących dni jej życia. Nie przerwała jednak lotu, zwiększając prędkość przy następnym jego odtwarzaniu. Zaczynała się czuć jak ryba w wodzie. Nieco zemdlona ryba w wodzie.
Układ, który mi się trafił był naprawdę skomplikowany, ale nie miałam w tej kwestii żalu - wiedziałam, że Heaven może wymagać ode mnie więcej niż od reszty, bo grałam na naprawdę wysokim poziomie. Zresztą zależało mi na tym, żeby się rozwijać, a bez wątpienia ciężko byłoby mi robić postępy gdybym dostawała proste ćwiczenia, poniżej moich zdolności. Nie zadając zbyt wielu pytań zabrałam się do pracy - początkowo było dość trudno, lecz gdy wczułam się w ćwiczenie wszystko szło zdecydowanie bardziej gładko. W końcu udało mi się odtworzyć układ i mogłam uznać to za naprawdę duży sukces - nie tylko powtórzyłam całość krok po kroku, dokładnie oddając to co narysowano na tablicy, ale jeszcze udało mi się to zrobić w naprawdę świetnym tempie, bo skończyłam jako jedna z pierwszych. Wprawdzie Gallagher wykonał swój układ trochę szybciej niż ja to nie czułam się z tym źle - chłopak miał zdecydowanie łatwiejsze zadanie, poza tym cieszyłam się, że nie tylko ja jestem w formie.
Kostka: 6 Szybkość: 8 (H) + 5 (kuferek) = 13
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Uśmiechnął się kwaśno do @Vivien O. I. Dear, której zebrało się całe jego niepocieszone spojrzenie, jako, że zaszczyciła ich swoją obecnością jako pierwsza. Poniekąd trochę liczył na to, ze nikt się nie zjawi i wraz z Heaven będą mogli uczcić oficjalne nic-nierobienie w barze. Niemniej, tak się nie stało. Zaraz za Vivien pojawiła się też pozostała część drużyny. Kiwał im wszystkim na powitanie głową, aż miał wrażenie, że przez ten debilny gest dostał skurczu w karku, dlatego z wyrazem otwartego niezadowolenia, sięgnął do niego dłonią, rozmasowując sobie skórę precyzyjnymi ruchami. Wzrok chwilę później zawiesił na dłużej na prefekt naczelnej, która również przyszła na trening. @Nessa M. Lanceley swoją obecnością wynagrodziła mu każdą inną zbędną personę na boisku – a niepotrzebni byli mu głównie mężczyźni, psując ten piękny obrazek, w którym same ślizgonki stanowiły miły punkt zaczepienia dla oka. — Rowan… — tylko ją powitał imieniem, próbując wymusić na niej jakąś reakcję, wiedząc dobrze, że należała do tych osób, które nie lubiły się odzywać. Chciał więcej niż bezosobowego “Panowie”. Chwilę później bardziej wpatrzył się w panią kapitan, niż ją słuchał, bo nie do końca był nawet pewien układu, który im zleciła. Zerknął za jej spojrzeniem na przygotowaną trasę treningową, ale bez szczególnej uwagi i dbałości o szczegóły. Nic więc dziwnego, że chwilę później, przelatując na rozgrzewkę nad ziemią, wydłużył sobie swój czas niedbale wykonując polecenie Ślizgonki. Jednocześnie na ograniczonej prędkości. Z dwóch powodów. Jednego, najbardziej oczywistego – jego dużego stopnia arogancji i ignorancji dla powagi treningu, oraz drugiego – miotła zdawała się morderczym narzędziem w jego rękach, kiedy niepotrzebnie próbował parować lot, przyzwyczajony do silnych wiatrów Islandii.
Kostka: 2 (-1 prędkość) Prędkosć: B (2-1)
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
— No zupełnie jakbyś wyjęła mi to z ust — odparował na słowa Heaven, a jego uśmieszek nabrał przy tym bardziej kpiącego wyrazu. Kolejni członkowie drużyny schodzili się na boisko, ba, nawet prefekt naczelna postanowiła zaszczycić swą obecnością dzisiejszy trening, żeby poobserwować, jak sobie radzą. Nie przyznałby się w tym momencie do tego za nic, ale wyjątkowo zgadzał się z Dearówną, gdy ta zmusiła rudowłosą do wzięcia udziału w treningu, skoro już tu przyszła; sam prawdopodobnie postąpiłby podobnie, gdyby był na jej miejscu. Jesteś obecny na treningu – ćwiczysz, nieważne jak bardzo nie jesteś za pan brat z miotłą, prosta zasada. Było nie było, głównym celem całego tego przedsięwzięcia jest w końcu poprawa umiejętności, prawda? Za to już zdecydowanie mniej spodobały mu się kolejne słowa pani kapitan, po części skierowane również do niego. Na wstępie aż zgrzytnął zębami i obdarzył ją spojrzeniem spode łba, gdy zwróciła się do niego per ‘Willy’; oczywiście, że nie mogła sobie tego darować, choć dobrze wiedziała jak bardzo tej wariacji swojego miana nie znosi. Od zawsze brzmiało to w jego uszach strasznie cringowo, już nawet ‘Rudy’ było o niebo lepsze. — Aż zastanawiam się dlaczego, Dear — prychnął tonem aż ociekającym sarkazmem, przewracając przy tym teatralnie oczami, gdy Dear oznajmiła, że w związku z jego krytyką odnośnie niemal każdego treningu, będzie miał za zadanie asekurować Nessę. Do samej dziewczyny absolutnie nic nie miał, nie każdy przecież był stworzony do latania, ale… naprawdę? Innych czeka normalna rozgrzewka, a on miał robić za jakąś pieprzoną niańkę? Świetnie, wybornie wręcz. Dalsze słowa, w szczególności tą groźbę rychłego zgonu w razie zawalenia zadania, skwitował jedynie lekkim uniesieniem głowy i dość wyzywającym spojrzeniem. Widać było, że nie zrobiło to na rudzielcu najmniejszego wrażenia; zdecydowanie też nie czuł z tego tytułu żadnej dodatkowej presji jak usiłowała zasugerować Lanceley, próbując się wymigać od wsiadania na miotłę. Bezskutecznie, rzecz jasna. Niespecjalnie wsłuchiwał się w całą tą ‘mowę motywacyjną’ ze strony brunetki, choć to jej znaczące spojrzenie odwzajemnił, by nie miała najmniejszych wątpliwości, że ma zastrzeżenia. Nawet całe ich mnóstwo, ale teraz niespecjalnie miał ochotę wdawać w jakiekolwiek dyskusje i jedynie to wszystko przeciągać. Mniej gadania, więcej latania, o. — Tak długo jak nie będzie to ‘Willy’, nie robi mi to żadnej różnicy — odrzekł, przenosząc spojrzenie ciemnobrązowych oczu na filigranową postać Ślizgonki; nie pozostał jej dłużny i również zmierzył ją bacznym spojrzeniem. Musiał przyznać, że w porównaniu z nim była naprawdę drobniutka. — Zatem uznajmy to za debiut dla nas obojga. — Uniósł kącik ust w lekkim uśmiechu, a następnie kiwnął przytakująco głową, gdy Nessa zapytała czy jest gotowy. Tak, zdecydowanie miejmy to już za sobą. Obserwował jak prefekt naczelna dosiada miotły i odbija się od ziemi, a następnie sam również to uczynił i płynnie wzniósł się w górę. Trzymał się tuż za Lanceley, obserwując ją bacznie i będąc gotowym zareagować, gdyby coś zaczęło się dziać. Póki co wszystko jednak szło w miarę dobrze, choć rudowłosa z pewnością nie zaliczała się do asów przestworzy. A potem przed dziewczyną ‘wyrosła’ jedna z pętli. Widząc, że wszystko wciąż gra i Nessa nadal znajduje się na miotle, pozwolił sobie by na ułamek sekundy rzucić okiem na pozostałych, którzy właśnie ćwiczyli przydzielone im układy. To drobne rozproszenie jednak w zupełności wystarczyło, żeby o ułamek sekundy zbyt późno zauważył jak trzonek miotły jego ‘podopiecznej’ zawadza o pętlę, co ją samą kosztowało równowagę i wprawiło w swobodny lot mający się zakończyć bliskim spotkaniem trzeciego stopnia z gruntem. Cholera by to! Od razu śmignął w jej kierunku i wyciągnął rękę z zamiarem pochwycenia drobnej Ślizgonki, ale rozminął się z nią nie więcej jak o centymetr, a na podjęcie drugiej próby było już zdecydowanie za późno. Zmełł w ustach przekleństwo, bo bardzo nie chciał dawać żadnej satysfakcji pani kapitan w związku z tym… zadaniem, ale kostki los chyba postanowił dać mu jakiegoś prztyczka w nos, sprawiając, że tak koncertowo to spartolił.
Domyślała się, że William nie będzie zachwycony takim obrotem sprawy. Zresztą, nie bez powodu takie zadanie mu właśnie wyznaczyła. To też była poniekąd rozgrzewka. Musiał być czujny i skupiony, co prawda latał trochę wolniej, ale kto wie, kiedy będzie zmuszony do szybszych reakcji. Nie zamierzała więc specjalnie przejmować się jego niezadowoleniem i uśmiechnęła się tylko pokrzepiająco do Nessy, kiedy ta w końcu się zgodziła. Ciąża zadziałała tu na korzyść Heaven i zamierzała z tego korzystać. Może Nessa kryła w sobie talent, żal było tego nie sprawdzić. A drużynie przydałoby się wsparcie, ono nigdy nie mogło zaszkodzić. Wszyscy zajęli się wyznaczonym treningiem, a ona obserwowała ich spokojnie. - Matt, dobre tempo – pochwaliła go, bo chociaż miał prostą trasę, to przeleciał ją na tyle szybko, że nie wątpiła w jego powodzenie nawet na trudniejszej. Kolejna wystartowała Rowan, którą Heaven obserwowała uważnie. Na tle Matta wypadła dość wolno, ale nie dało się ukryć, że Dear przygotowała jej trudny układ. Prawdopodobnie nawet najtrudniejszy. Miała wysokie wymagania i zamierzała ją sprawdzić. Zresztą, przecież Rowan nie lubiła iść na łatwiznę. Teraz była zmuszona się postarać i trzeba było przyznać, że stanęła na wysokości zadania. Poradziła sobie naprawdę dobrze, zwłaszcza jak na taką przerwę. - Nieźle, Kallai, ale stać cię na więcej – powiedziała spokojnie nie zamierzając przesadzać z komplementami. W końcu wciąż miała nad sobą pracować, a pozytywna motywacja nie zawsze się sprawdzała. Plus, to była Rowan. Przesadny zachwyt nie przeszedłby Heaven przez usta. - Vivi, super – rzuciła, jakby to była największa oczywistość na świecie. No bo... była. Vivien miała duże doświadczenie na boisku. Znacznie większe od niej. - Gunnar, przyszedłeś się tutaj przespacerować w powietrzu? Pobudka, bo będziemy trenować do jutra – spojrzała na niego, bo na tle grupy, wypadł naprawdę słabo. Niecierpliwiła się nawet patrząc, jak wykonuje zadanie. W między czasie oczywiście kontrolowała sytuację Williamia i Nessy. Jak się okazało – na całe szczęście. Niespodziewanie z dziewczyny chwiejącej się na miotle, ślizgonka przerodziła się w bezradnie lecące w powietrzu ciało. Heaven miała nadzieje, że Will ją złapie, ale kiedy dostrzegła, że się na to nie zapowiada, szybko zatrzymała ją tuż nad ziemią i odstawiła bezpiecznie. - Kurwa, Will, jedno zadanie. Jak widać cię przerasta – prychnęła. Czuła satysfakcję, jasne, w końcu sobie nie poradził. Ale bezpieczeństwo Nessy zawisło na włosku, więc nie mogła być z tego powodu zadowolona. Nawet jeśli zapobiegła nieszczęściu. - Dwie lewe ręce i zero refleksu, serio. Po treningu zostaniesz i poćwiczysz układ Rowan, tak długo, dopóki nie zrobisz tego sensownie. Gunnar, ty i tak się wleczesz, a chyba jesteś trochę bardziej spostrzegawczy, teraz ty pilnujesz Nessy – powiedziała, bo chociaż chętnie zostawiłaby Williama na pozycji, która mu nie odpowiadała, nie zamierzała ryzykować, że drugi raz ona nie zdąży zareagować dość szybko. Musiała też nadzorować innych. - Dobra, na szczęście Fitzgeralda dzisiaj poćwiczymy zręczność. Może to pomoże. Wypuszczę kilka złotych zniczy, a waszym zadaniem jest je łapać. Dopóki wszystkie nie wrócą na miejsce, trening będzie trwał, więc proszę o skupienie. Oczywiście im więcej uda się złapać jednej osobie, tym lepiej. Nessa, spokojnie sobie lataj, może uda ci się coś złapać, ale skup się na równym locie i utrzymaniu na miotle. Gunnar, ty możesz też łapać, ale cały czas masz pilnować Nessy. Gotowi? - spojrzała na nich i wypuściła złote znicze z kuferka.
Kostki:
1. To nie jest twój dzień. Chociaż złote znicze przelatują ci niemal przed oczami, nie jesteś w stanie żadnego złapać. Latasz w kółko i starasz się jak możesz, ale niewiele z tego wychodzi. Wygląda na to, że na koniec treningu zostaniesz z pustymi rękami. 2. Udało ci się złapać jeden znicz, ale zrobiłeś to w momencie, w którym ten przelatywał przez pętle. Wpadłeś na nią i nabiłeś sobie ogromnego guza na czole. To z całą pewnością bolało, a siniak utrzyma się pewnie jeszcze jakiś czas. 3. Rozpędzony, próbując złapać znicza, wpadłeś prosto na innego ślizgona (możesz wybrać jakiego). Tym samym zdekoncentrowałeś go i złapałeś znicz, który miał na oku. Ta kostka obniża ilość złapanych przez niego zniczy o 1! Tobie udaje się złapać tylko tego. 4. Byłeś bliski złapania 3 zniczy, ale jeden z nich wypadł ci z ręki, zanim zdążyłeś przenieść go na miejsce. 2 to też niezły wynik. 5. To może zdołować, kiedy wszystko ucieka ci zanim zdążysz się obejrzeć, a innym udało się już trochę złapać. A może to dodatkowa motywacja? Na to wygląda, bo pod koniec treningu, łapiesz aż 3 znicze. To robi wrażenie. 6. To był twój dzień, a kumulacja zniczy w jednym miejscu zadziałała na twoją korzyść. Złapałeś aż 4! Zdecydowanie byłeś tym, który przyspieszył koniec treningu. Przy aktualnej pogodzie, trudno się było z tego nie cieszyć.
Przerzut za każde 10 punktów w kuferku, można wybrać najlepszy wynik. Sprzętu nie liczymy! Gunnar obniża ilość oczek o 1, bo musi skupiać się na pilnowaniu Nessy. Nessa ma osobne kostki.
Kostki Nessy:
1-3: Plus sytuacji? Tym razem udaje ci się przeżyć zadanie nie odrywając się od miotły. Niestety, nie masz nad nią rzadnej kontroli. Ciągle tobą rzuca na wszystkie strony, a ty nie jesteś w stanie wystarczająco nad tym zapanować. Wpadasz prosto na Gunnara, który ma cię asekurować. Cóż, on swoje zadanie wykonał, ale też z całą pewnością na tym ucierpiał. 4-5: Lecisz dobrze i bezpiecznie. Nie zapowiada się, żebyś miała złapać jakiegoś znicza, ale przynajmniej kontrolujesz miotłę. Dopiero pod koniec treningu trochę cię ponosi i Gunnar musi pomóc ci wyhamować, ale poza tym jest w porządku. 6: Nie tylko świetnie ci idzie latanie, ale z czasem udają ci się nawet próby wyciągania ręki do znicza. W większości to nieszczególnie udane próby, ale ten jeden raz wychwyciłaś dobry moment i udało ci się złapać znicza. Cóż, wszyscy którzy wyszli dzisiaj z pustymi rękami powinni się wstydzić, skoro nawet ty dałaś radę.