Znajduje się kilka kroków za głównym boiskiem, a prowadzi do niego wydeptana ścieżka, którą można odnaleźć bez problemów nawet w zimie! Powstało dla uczniów, którzy pragną uzewnętrznić swoje emocje w sposób fizyczny! Oczywiście nie tylko o takie kwiatki tutaj chodzi. Rozchodzi się tu również o liczne treningi, które czasem nakładały się na siebie i wymagały rezygnacji, którejś z grup młodzieży oraz przejściu na inny dzień. Nauczyciele quidditcha, zatem doszli zgodnie do porozumienia, że potrzebują trochę dodatkowego miejsca na mini boisko, gdzie można przeprowadzać rozgrzewkę i uczyć zawodników jakiś ciekawych manewrów! Zatem nie zastanawiając się długo poprosili dyrektora o zagospodarowanie części błoni. Tak też się stało. Zatem to tutaj znajdziesz mniejsze boisko, które ogrodzone jest wysokim płotkiem, który zdobią herby czterech domu Hogwartu. Niestety boisko nie jest wyposażone we własne szatnie czy składzik, w którym przechowywane są kafle, zastępcze miotły czy ochraniacze i to jest główna niedogodność, z którą należy się uporać, czyli należy korzystać z dobudówek głównego boiska i tam pozostawiać swoje rzeczy.
Lindsey pojawiła się na boisku, idąc spokojnym krokiem i rozglądając się po okolicy. Lekcje latania zawsze jej się podobały, a Quidditch uważała za przyjemny i zabawny sport, niemniej pomimo swoich zamiłowań nie była w drużynie, bo może i umie grać solo, ale nie idzie jej, gdy trzeba współpracować. Zawsze to jednak fajnie wyjść i polatać trochę, nawet, jeżeli to lekcja - bo czemu nie? Tym bardziej, że nie mogła przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz latała, tak więc nawet jeżeli nie pójdzie jej zbyt dobrze, to ćwiczenia będą przyjemną odmianą. Dzisiaj była także bardziej wyspana niż zazwyczaj, bo udało jej się zasnąć już po północy. Nie była pewna, czemu poczuła aż takie zmęczenie, ale tym lepiej dla niej - w końcu to więcej energii do wykorzystania. Po raz kolejny pojawiła się w miejscu wyznaczonym na lekcję dość wcześnie, co za przypadek, bo nawet nie starała się pospieszyć. W końcu się spóźni i dostanie za swoje lenistwo, ale póki nic się nie stało, to nic się z tym nie zrobi. Zastanawiała się, kto pojawi się na lekcji. Na pewno nie zobaczy tu Meadow, dziewczyna nie lubi latania. Lindsey zaśmiała się złośliwie na wspomnienie tego, że jej siostra spada z miotły prawie za każdym razem, gdy już na nią wsiądzie. Stanęła w rogu boiska i zapatrzyła się w niebo z zamiarem czekania na wszystkich, bo co innego miałaby w tym czasie robić - a na pewno niedługo przyjdą, prawda? Po jakimś czasie na boisku pojawiło się kilku uczniów, a w ciągu kolejnych dziesięciu minut - nauczyciel. Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Wysłuchała profesora, po czym z łatwością przywołała do siebie miotłę jednym, zdecydowanym "Do mnie!". Z miotłą poszło jej dobrze, to już coś! Niestety rozgrzewka to już inna bajka. Białowłosa nie umiała w ogóle zapanować nad miotłą i chyba cudem żaden tłuczek jej nie trafił. Starała się, ale widać, że długie niećwiczenie nie wyszło jej na dobre. Gdy ledwo dysząc w końcu zsiadła z miotły, skuliła się pod spojrzeniem nauczyciela. Po niefortunnej rozgrzewce zaczął się właściwy trening, co dziewczyna przyjęła z ulgą. Teraz już coraz lepiej udawało jej się sterować miotłą i parę razy widziała znicz kilka metrów od siebie, ale zawsze uciekał, nim dziewczyna w ogóle się do niego zbliżyła. W pewnym momencie o mało co nie spadła z miotły podczas rozpaczliwej próby złapania skrzydlatej piłeczki, ale na szczęście nic jej się nie stało. Jednak przez cały ten czas nie udało się jej nic złapać. Co za szkoda. Gdy w końcu zeszła na ziemię, była wymęczona po długich i bezowocnych próbach pochwycenia znicza, ale uśmiechała się szeroko. Jednak latanie to jest to! Nie rozumiała, jak Meadow może nie lubić tego sportu. Podziękowała nauczycielowi za zajęcia i wyszła z boiska, dalej z zadowoleniem na twarzy.
Yaay! W końcu lekcja latania czyli jedyna okazja kiedy Matthew mógł zapomnieć o otaczającym go świecie i wyszaleć się za wszelkie czasy! Na lekcje pojawił się punktualnie zupełnie jak nie on i do tego z wielkim bananem na twarzy. Na szczęście profesor zjawił się szybko więc Matt nie musiał się długo niecierpliwić. -Do mnie! - powiedział stanowczo do miotły. W sumie zanim skończył mówić miotła już spoczywała w jego dłoni. Ach, nie ma to jak władczy pan Temples. Poczekał chwilę na dalszą część zadania i już mu się podobało to pole z przeszkodami. I te tłuczki... nie ma to jak nutka adrenaliny. Szybko wskoczył na miotłę i ruszył. Jak się okazało nie miał najmniejszych problemów z tłuczkami jednak tyczki trochę mu przeszkadzały i zdarzyło mu się zahaczyć o niektóre z nich. Ech, co za wstyd! Będzie musiał się katować aż poprawi koordynację! Na właściwy trening wybrał pozycję szukającego czyli swoją ulubioną. Generalnie był w tym niezły ale chyba jednak nie dziś bo ani razu nie dostrzegł znicza (bo z dogonieniem go nie powinien mieć problemu). Przynajmniej na trawie coś błysnęło i kiedy podleciał okazało się, że znalazł jednego galeona. Ale za to ten wzrok profesora... co za obciach! Na szczęście trening zleciał mu szybko i mógł iść pospacerować po terenie zamku. /zt
Nie wnikając w powody dość długiej absencji Martello w treningach Quidditcha, należy zaznaczyć, iż nie była ona spowodowana zachcianką chłopaka. Do niedawna (jakieś pół roku temu) grał na pozycji pałkarza, zrzucając z mioteł szkolnych badboyów. Obecnie, choć nie zjawiał się na treningach, a jego forma cóż, powiedzmy nie była zbyt dobra postanowił zjawić się na lekcji latania, choć niektórzy pewnie będą uważać, że takiej nie potrzebuje. Zabrał więc swój włoski tyłek i przytargał go aż na małe boisko. Skinął głową profesorowi i stanął sobie tuż przed nim jakby nigdy nic, jakby ostatnio nie był tutaj taki szmat czasu. Huh, Fabiano musiał być daleko w tyle ze szkolnymi nowinkami, często był niedzisiejszy. Naprawdę jacyś idioci grali tą beznadziejna grę w ramach treningu? Włoch ograniczył się do pobłażliwego uśmiechu. Następnie, wziął pierwszą lepsza miotłę i wziął się za wykonywanie polecenia nauczyciela. Przez chwilę miał wrażenie, że znów jest na pierwszym roku. Nie skomentował jednak poziomu tego ćwiczenia, najwyraźniej komuś jest ono potrzebne. wyciągnął standardowo rękę nad miotłę i mruknął władczo umówioną formułkę. Ku zdziwieniu Włocha, miotła ani drgnęła! Fabiano, trochę zniecierpliwiony, powtórzył czynność, jednak wciąż bez skutku. Uniósł wysoko brwi, zły na siebie, po czym prawie niezauważalnie podniósł jak ostatni mugol miotłę z ziemi. Starał się przy tym nie mieć zawiedzionej miny, żeby w razie czego udawać, że nic właściwie się nie stało. Wzruszył ramionami, nie do końca pozbywając się lekkiego zdenerwowani, które najwyraźniej wpłynęło na następne zadanie. Rozgrzewka, którą było jak najszybsze przebycie slalomem boiska, unikając atakujących tłuczków nie zaliczała się do najtrudniejszych, chociaż Fabiano spotkał się z niecodzienna dla siebie sytuacją unikania tych ruchliwych piłek - zazwyczaj to on nimi kierował. Szło mu całkiem nieźle, choć druga połowa dystansu nie wyszła mu najlepiej. W końcu Limer przeszedł do właściwej części treningu. Fabiano zajął swoją cześć boiska, otrzymał przedmiot, bez którego czuje się nieswojo w tym miejscu i [przystąpił do dzieła. Wyszło mu oczywiście świetnie. To jest to, w czym jest naprawdę dobry. Mógłby jeszcze poćwiczyć nad motoryka, która uległa prawie zanikowi przez tą okropną przerwę. Fabiano poczuł, że Quidditch jest własnie tym, czego teraz mu trzeba. Może warto znowu zapisać się do drużyny? Choćby jako rezerwowy. Skończywszy swoje ćwiczenie, pożegnał sie z profesorem, odłożył palkę i miotłę, po czym udał się do szatni. zt
Nina może i lubiła gry miotlarskie, nawet bardzo ale raczej jako kibic. Treningi zdecydowanie nie były dla niej. Może i to sobie wmawiała albo naprawdę była kompletną sierotą ale nie sądziła by miała do tego odpowiednią kondycję. Była raczej krucha i nieporadna, tłuczek by ją chyba zabił gdyby zdjął ją z miotły. No ale czasem musiała się pojawić nawet na zajęciach, które wymagały wysiłku fizycznego, a nie tylko psychicznego. Dodatkowo zmotywował ją fakt, że ich pan profesor był niezłym ciachem. Dla niego mogła się trochę poobijać. -Do mnie! - krzyknęła na miotłę. Dziś miała naprawdę bojowe nastawienie. Ale to chyba podziałało na jej korzyść bo miotła niemalże od razu wskoczyła jej w dłoń. Zadowolona zaczęła słuchać dalszych instrukcji i przetwarzać tą wiedzę. Na rozgrzewce naprawdę musiała uważać na tłuczki bo spotkanie z nimi dla takiej drobnej osóbki naprawdę byłoby bardzo niebezpieczne ale o dziwo oprócz unikania śmierci udało jej się też doskonale manewrować między tyczkami! Była naprawdę pod wrażeniem swojej koordynacji, czego by się po sobie w życiu nie spodziewała. Haha nawet ciasteczkowy profesor był pod wrażeniem. Po udanej rozgrzewce przyszedł czas na właściwy trening. Sama nie wiedząc czemu wybrała pozycję obrońcy. Ta część też poszła jej całkiem nieźle bo udało jej się złapać aż trzy na pięć kafli. No, no, ten dzień nieźle zaskoczył Ninę! /zt
Po ostatnim treningu na jakim była, pannie Wotery wcale nie chciało się tu dzisiaj przychodzić. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że to własnie profesor Limier uratował ich przed wylądowaniem w Skrzydle Szpitalnym, a ich panią kapitan przed zlinczowaniem, stwierdziła, że zaszczyci go swoją obecnością. Podczas gdy witał się ze wszystkimi i wygłaszał jakąś przemowę o nielegalnych rzeczach, które dzieją się na treningach, Amelia prawie w ogóle nie słuchała. Zareagowała jednak żywo na słowa "do mnie". Nie sądziła, że jeszcze ktoś będzie uczył ich kompletnych podstaw. Jak się okazało - bardzo dobrze, że profesor od tego zaczął. Chociaż Amelia dobrze wiedziała, że ma z tym problem, stwierdziła, że na pewno tym razem jej wyjdzie. - Do mnie! - powiedziała z całkowitym spokojem i pewnym siebie głosem, wyciągając rękę nad miotłą. Jakże się myliła! Oczywiście tym razem, tak samo jak zawsze, nie udało jej się przywołać do siebie miotły. Na jej policzkach pojawił się olbrzymi rumieniec, a profesor Limier patrzył na nią z pogardą. Przez moment zechciała znaleźć się w jakiejkolwiek innej przestrzeni, tylko nie na treningu Quidditcha, na którym robiła z siebie pośmiewisko. Na szczęście panny Wotery rozgrzewka poszła jej całkiem dobrze. Nie dość, ze udało jej się uniknąć uderzenia tłuczka, to jeszcze całkiem sprawnie pokonała slalom. Profesor był wyraźnie pod wrażeniem. Potwierdziła tym tylko swoją pozycję w drużynie. Uśmiechnęła się do niego szeroko i gdy wytłumaczył im ostatnią część treningu, szybko ruszyła na swoją pozycję, czekając na zaczarowane kafle, które miały lecieć w jej stronę. To zadanie z kolei poszło już jej zdecydowanie gorzej. Widziała, jak profesor Limier patrzy się na nią ze smutkiem w oczach. Jak mogła złapać tylko jednego kafla? Reszta bezceremonialnie wleciała do pętli, nie robiąc sobie nic z tego, że panna Wotery próbowała je zatrzymać. Zrezygnowana i niezadowolona z tego, jak poszedł jej trening, wolnym krokiem ruszyła do zamku, zostawiając miotłę na boisku.
Katherine uwielbiała latać na miotle. Quidditch był całym jej życiem. Miała nawet własną miotłę, nawet jeśli nie była ona najlepsza i nie była też jej szczytem marzeń ponieważ ojciec uznał, że nie zasługuje na tak drogi prezent od niego więc musiała sobie ją sprezentować sama. Zwłaszcza od momentu śmierci Benjamina, rodzice rodzeństwa Russeau niezbyt przychylnie patrzyli na akrobacje dziewczyn na miotłach. Ubrana była w swój sportowy strój do latania, a w prawej dłoni trzymała swojego Nimbulusa. Wysłuchała uważnie co mówił profesor i gdy tylko skończył, położyła swoją miotłę na ziemi i stanowczo pomyślała to co powinna do niej powiedzieć. -Do mn...- zaczęła i uśmiechnęła się do siebie ponieważ miotła już elegancko tkwiła w jej wyciągniętej dłoni. Widocznie jej umiejętność podporządkowania sobie innych była na tyle silna, że nawet miotła nie była w stanie odmówić i oprzeć się jej rozkazowi. Dostrzegła, że profesor Limer był zadowolony z jej prawidłowo wykonanego zadania, bo lekko się do niej uśmiechnął gdy spojrzała w jego kierunku. -Przebyć boisko w jak najkrótszym czasie i unikać tłuczków? Drobnostka- powiedziała bardziej do siebie niż osób się tutaj znajdujących, a jako iż siedziała już na miotle to wzbiła się szybko w powietrze.Slalom był dla niej pestką, jednak tak bardzo się na nim skupiła, że nie zauważyła jednego, jedynego tłuczka lecącego w jej stronę. Na szczęście nie ucierpiała zbyt mocno, dostała tylko w lewą stopę. Aż syknęła z bólu. Uderzenie tłuczkiem bolało jednakże takie były realia tego sportu, że po grze często miewało się fioletowe sińce. Z upływem czasu i lotu zapomniała jednak o bolącej stopie dzięki czemu zakończyła swój lot z całkiem dobrym wynikiem. Znowu profesor był z niej zadowolony, a ona dumna niczym ten paw, sam jeden w wielkim ogrodzie. Na koniec miała zagrać na jednej z pozycji, a że była w drużynie pałkarzem to właśnie na niej się skupiła. Jej zadaniem było trafić do latających na miotłach manekinów. Skutecznie i celnie. W drużynie była dość cennym zawodnikiem i skutecznym, zwłaszcza gdy dzierżyła pałkę w dłoni. Szło jej doskonale, każde uderzenie w tłuczek było mniej lub bardziej celne, niemniej jednak, za każdym razem trafiała idealnie w manekina wręcz go unieszkodliwiając. Bingo dla niej samej. Była najlepsza i sama siebie za taką uważała, wywyższając się aż za bardzo. Dostrzegła uniesione w górę kciuki profesora. Oczywiście po skończonym treningu wylądowała na ziemi, udała się do szatni by tam się przebrać i wróciła do zamku.
Leonardo uwielbiał latać. Naprawdę to lubił. Nie to, że to było coś co mógł robić w wolnym czasie. On pragnął to robić. Pragnął wzbijać się w powietrze codziennie, zdobywać nowe umiejętności, doskonalić te stare. Dlatego gdy tylko usłyszał o lekcji latania organizowanej przez profesora Limiera przybył tu najszybciej jak potrafił. Chciał nauczyć się czegoś nowego, przydatnego, świetnego. Wszyscy zrozumieją więc, jakie było jego zdziwienie, gdy profesor kazał im przywołać miotły leżące po ich prawej stronie. Uśmiechnął się lekko i wyciągnął rękę nad miotłą. - Do mnie! - jak się okazało, jemu nie sprawiło to żadnej trudności, ale wiele osób po prostu schylało się po swoje miotły. Wzruszył ramionami robiąc minę pod tytułem "jak można nie potrafić przywołać do siebie miotły?!". Zrezygnował jednak z zastanawiania się nad tym aspektem i wskoczył na miotłę, starając się poprawnie wykonać slalom. Nie był to jednak najlepszy pomysł. Powinien być bardziej skupiony. W pewnym momencie, gdy tłuczek prawie uderzył go w twarz Leonardo stwierdził, że lepiej będzie olać slalom i dolecieć bezpiecznie do końca boiska. Wykonał swoje zadanie i wtedy to zobaczył - politowanie w oczach profesora Limiera. Zrobiło mu się wstyd, więc odwrócił wzrok i zabrał się za następne zadanie. To wychodziło mu już o niebo lepiej. Był stworzony do roli pałkarza. Bezbłędnie uderzał w manekiny latające na miotłach, trafiając je za każdym razem. Nic dziwnego, że był w drużynie Quidditcha właśnie na tej pozycji. Po skończonym treningu Leonardo zwrócił swój wzrok na profesora, który.. unosił w jego kierunku dwa kciuki. Humor od razu mu się poprawił i mimo kiepskiej rozgrzewki trening uznał za udany. Zeskoczył z miotły i zostawił ją gdzieś obok innych, razem z resztą klasy udał się w stronę zamku, coby zająć się innymi przedmiotami, równie ważnymi jak latanie.
Snow wyczekiwał tych zajęć już od dawna. Myślał też o tym, żeby dostać się do drużyny tylko nie wiedział co na to wszystko powie kapitan Puchonów. Nie znał za dobrze chłopaka, ale podobno był w porządku. Nie mógł tak jednak się po prostu Snow zapisać. Musiał poćwiczyć zanim pokaże, że jednak coś potrafi. Bo potrafił. Może nie był mistrzem, ale z każdym treningiem uważał, że lepiej mu to wszystko wychodziło. Na boisku zjawił się przed czasem i ze zniecierpliwieniem wyczekiwał reszty uczniów, jak i nauczyciela. Był ciekawy czy przyjdzie też kapitan drużyny żeby mógł pokazać od razu i przed nim, że dobry jest w lataniu na miotle i naprawdę będzie dobrym zawodnikiem! - Do mnie! - zawołał Snow jak tylko rozpoczęła się lekcja. Miotła od razu znalazła się w jego posiadaniu. Inaczej być nie mogło. Do rozgrzewki podszedł ambitnie. I dobrze, bo tłuczki na samym początku udawało mu się omijać bezbłędnie. Ani jeden w niego nie trafił! Zadowolony był bardzo Snow z siebie. Za bardzo niestety. Bo ze slalomem już gorzej mu szło. Później, bo początkowo to wszystko było ekstra. Zahaczył o coś, ale wyratował się i nie wylądował na ziemi. Po tym jednak głupio mu się zrobiło. Nie jakoś bardzo, ale niesmak mimo wszystko pozostał. To chyba nie dziwne, że chciał, by mu poszło jak najlepiej. W dodatku jeszcze wtedy kiedy starał się dostać do drużyny. To znaczy na razie jakoś bardzo to nie miał parcia na to, bo zaraz wakacje, ale po nich na pewno poczyni kroki w tym kierunku. Najlepiej będzie jeżeli do tamtego czasu sam zapomni o tym drobnym incydencie. Kiedy przyszedł czas na dalszą część zajęć to pomyślał Snow, że spróbuje się na pozycji ściągającego. Pozycja pałkarza czy obrońcy jakoś nigdy go nie interesowała. Szukanie znicza również. Dlatego zaczął się rozglądać po innych, który jak i on podlecieli do tej części boiska. Przywitał innych z uśmiechem i od razu został mu kafel podany. Złapał go pewnie i wypatrzył osobę do której podał. Podobało mu się bardzo! Czuł się wyśmienicie. Co było zresztą widać. Łapał każdego kafla bez zawahania i podawał równie pewnie. Mógł tak bez końca latać po boisku, ale trening dobiegł końca. Szkoda, bo tak świetnie mu szło. Miał tylko nadzieję, że tak już zawsze będzie. Zszedł z boiska z uśmiechem na ustach i jeszcze dostał pochwałę od profesora Limiera! Poczuł się jeszcze lepiej niż na początku. Zapomniał nawet o tym, że na rozgrzewce zahaczył ten nieszczęsny słupek. Widać nie miał co się wahać tylko musiał starać się o przyjęcie do drużyny.
Weszła na boisko do Quidditcha i zmierzyła wzrokiem wszystkich zebranych. Przyjrzała się profesorowi, który prowadził lekcję. Nigdy go nie widziała, ale miło się patrzy. Uśmiechnęła się sama do siebie i słuchała go uważnie. Stanęła koło swojej miotły i wyciągnęła nad nią rękę. -Do mnie! -wykrzyknęła. Miotła od razu uniosła się do jej ręki. Ale fajnie! Zajęcia z latania są świetne. Zaczęła się rozgrzewka. Oo tutaj miała większe problemy. Mimo, ze unikała tłuczków slalom w ogóle jej nie wychodził. To sprawiało, że od razu się denerwowała i nie mogła się skupić na wykonywaniu polecenia nauczyciela poprawnie. Cały trening był nie udany. Zmęczona Sunny podreptała załamana do swojego dormitorium. Ta lekcja była jej życiową porażką w 10000 %.
DZIĘKI MERLINIE ZA TAKĄ ŁASKĘ!- krzyczała cała dusza Leah. Wreszcie będzie w swoim żywiole. Nie poszła, a pobiegła na lekcję. Nie mogła ukryć uśmiechu w momencie pojawienia się nauczyciela. Zaczął mówić, a ona słuchała uważniej niż na żadnej dotychczasowej lekcji. Gdy dotarło do niej polecenie była lekko zdziwiona. Coś takiego? Gdzie haczyk? A potem uświadomiła sobie, że może jej się nie udać. Wyobraźnia dopisała sobie resztę. Przecież gra w drużynie i miałaby... Nie! Stanowczo odepchnęła od siebie taką myśl i z opanowaniem powiedziała: Do mnie! Nim wypowiedziała ostatnią sylabę miotła znalazła się w jej dłoni. Ulga, radość i pewność zagościła w jej sercu na dobre. Była tak szczęśliwa, że nie dało się niezauważyć, iż Leah, która z zasady trzyma się w oddali obecnie miała gdzieś wszystko dookoła siebie i jest wśród ludzi. I to chyba właśnie ludzie ją zgubili , ponieważ jak już spostrzegła gdzie utknęła była okropnie zestresowana. A co jeśli coś popsuje? Jak spadnie? Przez to rozgrzewka poszła jej fatalnie. Nigdy w życiu nie podejrzewała siebie o tak makabrycznie słabe zdolności. Zbierało jej się na płacz, ale wiedziała, że ma przed sobą jeszcze dalszą część lekcji. Musi spróbować wrócić do normalnego stanu i pokazać na co ją stać. Może nie była specjalnym talentem, wszystko co osiągnęła w jakim kolwiek kierunku było zasługą tylko i wyłącznie jej pracy, ale ma pewność, że potrafi latać. Jest w drużynie! Jest szukającą i wie na ile ją stać! Całe boisko stało dla niej otworem. Kochała to uczucie. Mogła być wszędzie, miała być szybka i sprytna. Tym razem jednak okazało się, że ma tylko dobry wzrok (choć potem nie było widać, czy to na pewno prawda). Widziała znicz. Wystarczyło tylko wyciągnąć rękę i już miała go mieć, a tutaj zawitało tylko wielkie rozczarowanie. W ostatniej chwili zniknął tak szybko jak się pojawił. Potem nie widziała go ani razu. Gdy zsiadła z miotły miała ochotę tylko szlochać i zapaść się pod ziemię. Miała ochotę przeprosić nauczyciela za marnowanie jego czasu i robienie takiego wstydu. Obeszła się jednak bez tego i tylko kulturalnie i nieco chłodno go pożegnała. Czuła się do niczego. Zawsze im bardziej się starała tym bardziej wszystko chciało uprzykrzyć jej życie.
Trening Qudditcha? Bomba! Stark leciała jak strzała na jedną ze swoich najulubieńszych lekcji. Jak można nie kochać latania? Rudego chyba nigdy tego nie pojmie. Gdy przybyła sporo osób już było przed nią. Profesor zaczął od rzeczy najprostszej z najprostszych. - Do mnie - rzuciła ruda, a już po ułamku sekundy poczuła miotłę w dłoni. Uśmiechnęła się, a profesor odpowiedział jej tym samym. Dobra, czas na drugą część zadania. Hmm wydawała się o niebo ciekawsza. Jane wskoczyła na swoją miotełkę i pomknęła przed siebie. Wiatr we włosach, ogólna radość, zachwyt... To wszystko wpłynęło na to, że Stark się rozproszyła. Ledwo uniknęła wyjątkowo wrednego tłuczka, który obrał sobie za cel rozbić jej głowę jak arbuz. W połowie slalomu dziewczyna pomyślała, że prędzej czy później takim sposobem oberwie od piłki, więc leciała już prosto. No cóż, nie był to chyba najbardziej honorowy pomysł sądząc po spojrzeniu profesora jakim obdarzył Stark. Przyszedł czas na właściwy trening. Jane zebrała się w sobie, ale nie dało to rezultatów. Znicz latał jak szalony, nawet nie mogła go zauważyć! Wcześniej nie próbowała być szukającą, może dlatego miała z tym takie problemy? I tak zrobiło jej się bardzo wstyd. Ale nic nie mogło być do końca całkiem beznadziejnie... Zamiast znicza wyłapała wzrokiem coś błyszczącego. Podleciałam tam, w końcu i tak nie miałam pojęcia, gdzie jest znicz. Okazało się, że znalazłam galeona. No cóż, może to nie znicz, ale co z tego. Profesor patrzył na mnie, jakby się za mnie wstydził. A ja miałam to w nosie, bo mogłam polatać, a to kochałam. Gdy lekcja dobiegła końca raźno poszła do szatni i na kolejne lekcje.
Tanner był dzisiaj w wyjątkowo dobrym humorze. Większość osób, które znały go dość dobrze, mogły powiedzieć, dlaczego tak właśnie się dzieje. Trening Quidditcha! Chociaż Chapman był wyjątkowo podekscytowany faktem, że dzisiaj kolejny raz wsiądzie na miotłę i będzie czuł się jak młody bóg, starał się tego nie okazywać. Widać jednak gołym okiem, że coś jest nie tak, a chłopak jest niesamowicie szczęśliwy. Na trening prawie przybiegł, uśmiechając się szeroko na powitanie do profesora Limiera. Długo zastanawiał się czy jego przemowa nie dotyczyła treningu drużyny Ślizgonów, jednak gdy zobaczył miny drużyny Ravenclawu i wymowne spojrzenie profesora w ich stronę, zorientował się, że to o Krukonów chodzi. Wywrócił tylko oczami, pukając się w czoło i zastanawiając się, jak można dać się złapać? Jednak nie miał czasu na myślenie, gdyż musiał zająć się treningiem. Na początek przywołanie miotły - pestka, przynajmniej tak mu się wydawało. - Do mnie! - powiedział władczo, z lekkim uśmiechem na twarzy, a miotła grzecznie wylądowała w jego wyciągniętej dłoni. Rozejrzał się po swoich kolegach i koleżankach, krzywiąc się lekko. Z trudem musiał przyznać, że zdecydowanej większości nie udawało się zapanować nad swoją miotłą. Wywrócił oczami, upominając się w duchu, że kolejny raz nie może wygłosić swojej opinii na temat szlam i mieszańców w Hogwarcie. Po co znów ma się denerwować? Na jego szczęście w połowie tych rozmyślań profesor zarządził rozgrzewkę. Tanner uśmiechnął się lekko i wskoczył na miotłę, żeby zmierzyć się z przeszkodami jako jeden z pierwszych. Oczywiście, zbytnio się nie przechwalając, poszła mu świetnie. Nawet sam Limier był pod wrażeniem jego umiejętności. Ciekawe czy wszyscy widzieli, jak cudownie uniknął zderzenia z tłuczkiem? O mało co nie popadł w samozachwyt. Może to wszystko sprawiło, że nie udało mu się złapać znicza? Był naprawdę blisko, już o mały włos nie miał go w swojej dłoni, gdy ten nagle zmienił kierunek swojego lotu. Później nie mógł go już nigdzie dostrzec. Zdenerwowany wrócił do szatni, a z niej udał się prosto do zamku, przeklinając pod nosem szkolne miotły. To na pewno ich wina!
/zt
Kostki - miotła: nie muszę, bo 20 punktów Kostki - rozgrzewka: 6 Kostki - pałkarz/obrońca/ścigający/szukający (wybierz odpowiednie): 10 -> 3 -> 9
Ivy czuła się dzisiaj pełna energii. Limier też wyglądał na całkiem świeżego, kiedy się pojawił. Szybko pouczył kapitanów drużyn quidditcha, po czym przeszedł do zajęć. Ivy była wyjątkowo skupiona i zdeterminowana. Czuła się dobrze w dormitorium, pisząc kolejne wypracowania. Pisanie było czymś, co naprawdę lubiła. Teraz czuła jednak potrzebę wykazania się w czymś bardziej… ekstremalnym. Poza tym zawsze marzyła, żeby wykształcić sobie tyłek podobny do tych, jakie posiadały inne dziewczyny z zawodowych drużyn quidditcha. To byłoby coś. Nie, żeby Ivy kiedykolwiek narzekała na swoje ciało. Spokojnie mogła je nazwać szczupłym i wyjątkowo zdyscyplinowanym. Teraz jednak nie było czasu na rozmyślanie. To był czas na akcję. - Do mnie! – powiedziała zdecydowanie, wyciągając rękę ponad miotłą i wyobrażając sobie, jak wznosi się ponad ziemią. Trzon błyskawicznie znalazł się w jej dłoni. Zacisnęła palce, dumna z dobrze wykonanego zadania. Uśmiechnęła się do Limiera. Inni jeszcze przez chwilę męczyli się z własnymi miotłami. Cóż, najwyraźniej duża dawka skupienia pomagała. Po chwili Limier zarządził rozgrzewkę. Z zadowoleniem Ivy objęła miotłę udami, wznosząc się trochę ponad ziemię. Nie robiła tego od wieków. Brakowało jej poczucia wolności, które miała za każdym razem, kiedy latała. Tłuczki nie brzmiały jednak zbyt zachęcająco. Jeśli jednak Ivy faktycznie chciała należeć kiedyś do drużyny quidditcha, musiała do nich przywyknąć. Była dość odważna, by podjąć się zadania. Nie uśmiechała jej się jednak ponowna wizyta w skrzydle szpitalnym. Po akcji z różdżką w oku naprawdę miała dość na jakiś czas. Podczas treningu spełnił się jednak najgorszy zakładany przez nią scenariusz. Tłuczki uparły się tak bardzo, że nie dawała już rady wymijać tyczek i chociaż bardzo nie chciała rozczarować zadowolonego wcześniej Limiera, wolała zmienić kierunek lotu niż oberwać jedną z tych wrednych piłek. Przynajmniej miała szansę, żeby zostać na resztę zajęć. Chociaż Limier nie był zbyt szczęśliwy, kiedy zakończyła swój lot, nie tylko Ivy miała problemy podczas treningu. To w jakimś stopniu podnosiło ją na duchu. Nauczyciel szybko przedstawił im zasady właściwego treningu. Haden szybko wybrała sobie wymarzoną pozycję. Wzniosła się nad ziemię, wypatrując złotego znicza. Skupienie, które towarzyszyło jej na początku zajęć, okazało się tym razem tak samo kluczowe. Dostrzegła go w oddali – złota, trzepocząca skrzydłami kulka. Trofeum, o którym marzy każdy na tej pozycji. Zaciskając uda mocniej na miotle pognała naprzód, zdeterminowana złapać swoje trofeum. Udało jej się to z taką samą łatwością, z jaką na początku zajęć przywołała miotłę. Tego dnia była z siebie wyjątkowo zadowolona. Nieco zmęczona, ale szczęśliwa, pognała z powrotem do zamku. Marzyła o gorącym prysznicu.
Ścigającej Gryffindoru nie mogło zabraknąć na lekcji latania. Dawno nie miała okazji do polatania, a każdy trening, nawet lekki, jak lekcja, był przydatny i odświeżał umiejętności już nabyte, często ucząc, jak posiąść kolejne. Ustawiła się więc z miotłą na ziemi i wyciągając rękę. -Do m...-nie zdążyła dokończyć, a miotła już leżała jej w dłoni.-..nie. Hm, dzięki, miotło. -Dodała, uśmiechając się do profesora, który właśnie na nią spojrzał. Rozgrzewka to połowa sukcesu, jak mawiają przodkowie. To zdanie powtarzała sobie Johnson, kiedy wsiadała na miotłę. Slalom był jej piętą achillesową, zwłaszcza z polującymi tłuczkami, ale co poradzić? Pokonała go zadziwiająco bezbłędnie, może dlatego, że nie czuła się tak bacznie obserwowana przez kapitana swojej drużyny, który tylko czekał, aż coś zrobi źle? W każdym razie, dziewczyna zręcznie unikała tłuczków, omijając słupki z uśmiechem na ustach. Kiedy skończyła, obróciła się na miotle i poleciała w stronę tej części boiska, gdzie mieli zebrać się ścigający. Podania. Najróżniejsze. W locie, z obrotu, w miejscu... Wszystko, co trzeba umieć. Dziewczyna łapała każdy kafel, nawet będąc w tych najmniej wygodnych pozycjach. kilka razy o mało co go nie upuściła, złapała go jednak opuszkami palców i po chwili zacieśniła uchwyt. Wyszło jej to tak dobrze, że profesor Limier po skończonych zajęciach pogratulował jej refleksu. Zadowolona z siebie, Katniss skierowała się do zamku, podskakując delikatnie. Dawno nie odbyła tak pożytecznego i udanego w jej wykonaniu treningu!
Nie mam siły. Nie mam już kurwa jego mać siły na ogarnianie tego wszystkiego. Zaklęcia, opieka, zaklęcia, runy - sruny, nie ide na ten badziew, zaklęcia, kurwa mać i latanie. TRANSMUTACJA też. Pierdole. Czemu ten zjebany, stary pierdolec nie mógł zginąć później? Tak jakoś PO OWUTem’ach? Miałbym może wtedy chociaż małą chwilę na to, aby wypić kawę w spokoju. Listy, listy, listy. Wszędzie, kurwa, listy. Do kierownika zmiany, do działu kadr, do zarządu. Ogarnij to i ogarnij tamto, a przy okazji nie pozwól, aby życie spierdoliło Ci się na głowę. Może i by marudził dłużej, gdyby nie to, że autentycznie był wypompowany. Jego lista obowiązków z dnia na dzień była coraz dłuższa, a, nie oszukujmy się, on naprawdę nie miał na to zupełnie czasu. Najłatwiej byłoby się położyć w trumnie i umrzeć. Niech się wszystko, kurwa mać, zrobi samo. Da się? Da! W każdym razie zjawił się na lekcji latania, którą organizował Limier, ale niespecjalnie był z tego zadowolony. O ile latanie uwielbiał, tak opcja tego, że będzie musiał spędzać swój czas z takimi kretynami, którzy miotły przywołać nie umieją skutecznie go osłabiała i demotywowała do życia. Nie patrzył więc na innych, skupiając się wyłącznie na sobie i mając nadzieję, że dzięki temu pójdzie mu dobrze. Miotła pomknęła ku jego dłoni z taką łatwością, jakby urodził się wykonując właśnie taki numer. Drugie zadanie było nieco trudniejsze, ale w sumie czego on się spodziewał? Praktycznie na każdych zajęciach z latania musiało mu się coś przytrafić, a tym razem to musiała być noga. Skupiony na slalomie, dostał całkiem mocno tłuczkiem i po zmięciu przekleństwa, jakie cisnęło mu się na usta, udało mu się ukończyć slalom z dobrym wynikiem. Nie lądował, ciesząc się, że jeszcze nie musi stawać na stałym gruncie. Mimo tego, że specjalne nie bolało, to wolał trochę zaczekać, aby być pewnym, że znowu czegoś nie odwalił. W miarę machania ramionami, przy odbijaniu, czuł się coraz lepiej, zwłaszcza, że na końcu Limier ukazał mu dwa uniesione kciuki. Bardzo dobrze. Nie zniósłby jakiejkolwiek porażki przy tej bandzie amatorów. Ostrożnie wylądował, stwierdzając, że z jego stopa ma się już lepiej. To świetna wiadomość! Być może to właśnie pod jej wpływem opuszczał boisko w lepszym nastroju?
[zt]
Kostki - miotła: nie dotyczy Kostki - rozgrzewka:2 -> 4 Kostki - pałkarz: 5 ->1 -> 4
No bo i jak mogło go nie być? Ostatnimi czasy przecież zainteresował się tą grą, więc.. Czemu nie? Inna sprawa – Quidditch serio go wciągał, może nie tak jak malowanie, ale na pewno nie nudził się latając na miotle, na treningach itd. Inna sprawa, że prowadził dzisiejszy profesor Limiere. Jeśli o Piątku można powiedziec, że miał jakieś autorytety, w jakiejkolwiek dziedzinie, trzeba powiedzieć, że właśnie ten człowiek nim był. On i Pani Kapitanowa Drużyny Kruczków. Z ich zdaniem zgadzał się zawsze, a każde uwagi traktował bardzo poważnie, bo i były one bardzo cenne. Tak więc dlatego też pojawił się na treningu. I tak miał wolny dzień, więc prawdopodobnie spędziłby cały w łóżku, odsypiając jeśli nie jakieś bardziej nerwowe dni, gdzie nie dane było mu cieszyć się snem, to na zapas. O, bo i tak można było! Zatem ze spokojnym wyrazem twarzy, nie zdradzającym ani trochę przejmującego podniecenia, ani też narastającej ciekawości tego, co się wydarzy, wchodził ze swoją niedawno zakupioną miotłą, oczekując jednocześnie rozpoczęcia treningu. A zaczęli tak, jak kiedyś, na pierwszych zajęciach. Przywołując miotłę. Ambroge przez chwilę obserwował poczynania swoich rówieśników, niby to oceniając fachowym okiem, serio jednak nie chcąc się przyznać do faktu, że owej formuły zapomniał. No, ale w końcu ogarnął co i jak. Spróbował i stała się rzecz dziwna – nie skończył jeszcze wszystkiego, a miotła znalazła się w jego dłoni. Kiedy tę część treningu mieli za sobą, nakazano mu lecieć slalomem. Okej, slalom. Prosta sprawa w sumie. Z tym, że Friday zamiast skupić się na ewentualnych zagrożeniach, za bardzo chciał pobić swój osobisty rekord czasowy. Za bardzo chciał to zrobić, więc nadlatujący w jego kierunku tłuczek zauważył dopiero, gdy był jakieś pół metra od niego. Szczęśliwie, nie tracąc przy tym na szybkości, wykonał odpowiedni manewr, obrywając jednak w stopę. Bolało jak diabli, ale musiał zapomnieć o bólu, bo o czas chodziło. W końcu udało mu się pobić dotychczasowy rekord, jednakże nadal bez rewelacji. Gdy wszyscy mieli już to za sobą, przyszła pora na sprawdzanie swojej przydatności na danych pozycjach. Oczywiście chłopak w ciemno rzucił, że gra na pałce – tak jak Pani Kapitanowa mu doradziła, ale.. trening nie przyniósł w zasadzie niczego dobrego. Nic tylko obrywał tłuczkami, albo je wybijał, jednak w kierunku innym niż trzeba. Masakra. Niezbyt zadowolony z ostatniej części, Piątek wylądował, by po zakończeniu treningu wrócić do domu.
Nie mogło jej zabraknąć na lekcji latania przeciez. Miała nadzieję, że tutaj będzie mogła w koncu odpocząć. Wyżyć się. I co najważniejsze, miała nadzieję nie zobaczyć Cezara. A jeśli już by się pojawił celem jej było kategoryczne unikanie go, zwłaszcza po tej całej akcji na zaklęciach. Na razie jednak była pozbawiona jego towarzystwa i wcale z tego powodu nie zamierzała płakac. Pojawiła się na zajęciach o dziwo punktualnie. Kto by się spodziewał, prawda? Przywołanie miotły? Pryhnęła lekko pod nosem. Żartuje sobie chyba pan psor, myśląc, że takie zadnie może w jakikolwiek sposób sprawić jej problem. -Do..- zaczęła i już trzymała w dłoni miotłę. Uśmiech wyższości pojawiłs się na jej ustach. Już od pierwszego zetknięcia z lataniem Alexis nie miała problemów z przywoływaniem swojej towarzyszki lotu. Rozgrzewka? W końcu zaczynamy prawdziwe zajęci. Leiwy usmiech z domieszką wyższości nie schodził z jej ust. Leniwy.. Chyba nauczyła się go od Cezara. Myśl ta wyprowadziła ją na chwilę z równowagi. Postanowiła skupić się na slalomie. Jednak za bardzo skupiła się na nim bo nie spojrzała w otoczenie i dostała tłuczkę w stopę. Skrzywiła się z bólu, ale nie przerwała lotu i z dobrym wynikiem znalazła się na mecie. A próba ścigającego? Nic prostszego! Naprawdę. Dziś był jej dniem zdecydowanie. Każdy kafel trafiał dokładnie w jej dłonie a ona posysłała go dokładnie tam, gdzie chciała. Widać było od razu, że nie bez przyczyny dostała pozyję w drużynie. Sam Lazaire pogratulował jej refleksu. Uśmiech, uśmiech w końcu towarzyszył ją dłuższą ilość czasu. Z zadowoleniem zsiadła z miotły i powlokła się do zamku.
Dany zjawiała się wszędzie i zawsze. Nigdy i nigdzie nie mogło jej brakować. A jakże by inaczej. Taka już byla. Wszędobylska. Dlatego też na zajeciach się pojawiała. Wszystkich, bez wyjątku. Wszak kształcić się trzeba, nie? Nie naleźał ten dzień jednak do jej najlepszych. No bo przecież potrafiła miotłę przywołać. Udawało jej się wcześniej. A teraz ta nawet nie drgnęła. Chyba robiła jej specjalnie na złość. Coby ją skompromitować. Schyliła się w końcu cała czerwona po miotłę i postanowiła sobie, że dalej pójdzie jej lepiej. Ale dalej nie szło jej wcale lepiej. Właściwie było tylko gorzej. Wgylądała jakby pierwszy raz w życiu wsiadła na miotłę. Doprawdy, a spojrzenie profesora pełne politowania sprawiło jej zawód. Kompletnie nie rozumiała co się z nią dzisiaj działo. Miała jednak ostatnią szanę pokazania, że na coś się nadaje. Pokazała i to jak! Jeśli chodzi o kafle to to była jej bajka. Złapała każdy i każdy bezbłędnie podała. Można by się dziwić skąd takie wahania formy. Tragiczna normalna rozgrzewka i idealne przyjęcia. Cholera wie, jak to z Dany jest. Ważne, że swoim ostatnim występem zagrała na nosie profesorowi i zamiast patrzeć z politowaniem zerkał na nią z uznaniem. Trening więc zaliczyła jednak na poczet udanych.
Meredith zawsze z utęsknieniem czekała na kolejną lekcję latania. Quidditch upodobała sobie jeszcze będąc w pierwszej klasie i od tego czasu regularnie ćwiczyła. Co prawda nie była w drużynie, ale ubiegała się o stanowisko rezerwowej. To już coś! Dziewczynie niespecjalnie się śpieszyło, gdyż w naturze zbytniego pośpiechu nie miała. Spokojnym krokiem przybyła na małe boisko, rzecz jasna z typowym dla siebie znudzonym wyrazem twarzy. Nawet nie starała się rozpoznać żadnej znajomej twarzy spośród zgromadzonych. Zjawiła się dokładnie wtedy, gdy profesor zaczął witać się z uczniami. Starała się go słuchać, ale wciąż zajęta była swoimi myślami. Dopiero gdy miała przystąpić do pierwszego zadania, a więc naturalnie złapanie miotły, ocknęła się. Trochę wytrącona z równowagi stanęła obok miotły i wyciągnęła sztywno rękę. - Do mnie - mruknęła mało wyraźnie. Miotła jednak ani drgnęła. To trochę dziewczynę zdenerwowało, bowiem miotła zawsze jej się słuchała. To nie wina Meredith, tylko tej beznadziejnej miotły, ot co! Takie to nadają się tylko do połamania i spalenia, wiadomka. - Do mnie! - krzyknęła tym razem groźnie, ale to też nie dało jej żadnych rezultatów. Dziewczyna poczuła straszne upokorzenie, kiedy ostatecznie musiała sama schylić się po miotłę. Rozejrzała się wokół siebie chcąc sprawdzić, czy ktoś aktualnie jej się przyglądał, ale ku jej rozpaczy, to właśnie Limier patrzył na nią z politowaniem. Krukonka poczuła, że zaraz zacznie się czerwienić ze wstydu, więc zwiesiła głowę zasłaniając twarz włosami i spojrzała ponownie z nienawiścią na miotłę. Zaprze się. Rozgrzewka i trening wyjdą jej idealnie. Była pewna, że jej się uda. Wszystko nadrobi. Ponownie wysłuchała profesora, tym razem skupiając się tylko i wyłącznie na jego słowach. Wciąż była wytrącona z równowagi przez taką zniewagę, dlatego dosiadła miotły o mało jej nie łamiąc. Rozgrzewka wyglądała na tak banalną, że dziewczynę opuścił w pewnym momencie cały ten gniew, a wręcz podeszła do rozgrzewki obojętnie. Przynajmniej na zewnątrz. Wewnątrz była całkowicie skupiona, nawet do tego stopnia, że przestała widzieć i słyszeć innych uczniów. Tak było najlepiej. Musiała pokazać, na co ją stać... I to też zrobiła. Meredith, nie mogąca pozwolić sobie na porażkę, wykonała bezbłędny slalom przy okazji nie przestając obserwować tłuczka. Kilka razy musiała go ominąć, ale to nie zniszczyło ani trochę jej idealnego wręcz slalomu. Osiągnęła już połowę sukcesu. Z podniesioną wyżej głową zsiadła z miotły i obserwowała chwilę innych uczniów, szczególną uwagę zwracając na tych, którzy nie umieli sobie poradzić. Frajerzy, przeszło jej przez myśl. Pora na następną część. Na wzmiankę o właściwym treningu, na jej ustach pojawił się lekki uśmiech. Była chętna, właśnie po to tu przyszła! Udowodni jaką jest zajefajną pałkarką i odejdzie z boiska czując rozpierającą ją dumę! Meredith szybko i ochoczo przystąpiła do zadania. Od razu wiedziała, że idzie jej znakomicie. No bo jakby inaczej? Miała sobie nie poradzić z głupim uderzeniem w tłuczek? Większość uderzeń było celnych, a nawet za każdym razem udało jej się trafić w manekina. Schodząc z miotły uśmiechnęła się promiennie widząc, że profesor pokazuje jej dwa uniesione kciuki. Pełna wygrana. Mogła teraz odejść spokojnie z boiska, ale została jeszcze na chwilkę, aby popatrzeć na resztę, w jej mniemaniu, nieudaczników, którym już tak dobrze nie szło. Tych, którzy sobie radzili, oczywiście ignorowała, bo tylko się popisują albo mają szczęście, ot co. W końcu znudzona patrzeniem na poczynania innych westchnęła cicho i opuściła boisko wciąż dumnie się uśmiechając. Teraz naprawdę czuła się jak profesjonalistka. Jak ktokolwiek mógłby w nią nie wierzyć?
Cass przybiegła na zajęcia zadowolona, że będzie mogła przyjść na dość nietypową dla niej lekcję. Lekcje Quidditcha. Przebrana i rozgrzana szybkim biegiem w stronę boiska i gdy pojawiła się przed Lazarem uśmiechnęła się na wspomnienie z treningu. Po długim wytłumaczeniu co mają zrobić Cassidy wzięła się do roboty. Popatrzyła na miotłę przed sobą i rzekła zdecydowanie: - Do mnie - Miotła do niej przyleciała, a Cass momentalnie uśmiechnęła się triumfalnie, choć wiedząc, że żaden to wyczyn. Następnie wskoczyła na miotłę i jak najszybciej poleciała. Leciała znakomicie, jak najszybciej umiała, jak widać treningi z dawnych lat się opłaciły. Gdy wylądowała zobaczyła ledwo zauważalny uśmiech Lazara. Dla niej była to pochwała godna króla. Ta lekcja poprawiła jej humor diametralnie. Później miała łapać znicza. Ciągle miała z tym problemy, mimo, że podczas złodziejstwa ma pewną rękę i kiedyś miała także, podczas treningów i meczów, teraz łapanie znicza idzie jej trochę gorzej niż kiedyś. Latała z wielką szybkością, ale złapać znicza nie mogła. Cóż, pewnie za kilka treningów wróci do swojej świetności. Teraz po zakończeniu lekcji pożegnała słodko Lazara i ruszyła w stronę zamku
Frejce bardzo spodobał się ostatni trening Quidditcha i dlatego, kiedy usłyszała o zbliżającej się lekcji miotlarstwa, postanowiła koniecznie się na niej stawić. Przybyła na boisko ubrana w strój do ćwiczeń i przywitała się ze swoimi ziomkami, chociaż nie mieli zbyt dużo czasu na towarzyskie pogawędki, bo oto pojawił się Lazare i trening się rozpoczął. Chyba nie do końca świadoma, jak problematyczne może być okiełznanie miotły, Szwajcarka wyciągnęła przed siebie rękę i władczo powiedziała ”do mnie”, by z zadowoleniem zobaczyć, jak miotła posłusznie ląduje w jej dłoni. Uśmiechnęła się nieznacznie, kiedy zauważyła lekko wygięte wargi Limiera, który chodził pomiędzy uczniami, różnie radzącymi sobie z wstępnym zadaniem. Następnym zadaniem było pokonanie slalomu, a Vacheron, po odczekaniu swojego w kolejce, pomknęła w powietrzu, pokonując następne przeszkody i unikając tłuczków, jakby całe życie nie robiła nic innego. Czuła się doprawdy wybornie, jakby nic nie mogło jej zaskoczyć ani pokonać. Może powinna pomyśleć o tym, czy nie nadaje się do bycia członkiem drużyny domowej? Na sam koniec, jako potencjalny ścigający, miała ćwiczyć rzuty kaflem razem z innymi zajmującymi lub pragnącymi zająć podobne pozycje i tu doznała niemałego zaskoczenia, bo o ile na poprzednim treningu nie radziła sobie z kaflem tak świetnie, jakby sobie tego życzyła, tak teraz nie miała najmniejszych problemów z odbieraniem i podawaniem kafla dalej, reagowała natychmiastowo i zwinnie. Niestety lekcja latania skończyła się bardzo szybko, jak to zawsze bywa, kiedy dobrze spędzony czas mija w nieporównywalnie szaleńczym tempie. Gdy Freya już wylądowała na boisku, profesor Limier pogratulował jej refleksu i nawet poklepał krzepiąco po plecach, a ona wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu, podziękowała za uznanie i za trening i wróciła do zamku, niemalże unosząc się z dumy trzy cale nad ziemią. To był zdecydowanie jej dobry dzień.
Z nastawieniem różnie bywało, ale dzisiaj miał całkiem niezłe. Nawet poranne wstawanie nie było takie straszne jakby się mogło wydawać. Zajęcia z kolei dłużyły się niemiłosiernie, ale na to już nie miał żadnego wpływu. Próbował nawet robić notatki, ale nie wychodziło mu za bardzo, więc szybko porzucił ten pomysł i wrócił do gapienia się za okno. Idealne zajęcie. W szatni zjawił się o wcześniej niż wszyscy. Chciał w spokoju się przebrać, przygotować wszystko do treningu, a później przelecieć jeszcze kilka kółek zanim zjawią się inni. Tak też zrobił i kiedy zauważył, że pierwsze osoby zaczęły się schodzić zrobił ostatnie kółko, aby zaraz wylądować obok nich i zacząć trening.
ROZGRZEWKA dla wszystkich:
Rozgrzewka:
Niby proste. Macie w jak najszybszym czasie pokonać trzy okrążenia boiska. Slim jednak powypuszczał kilka tłuczków, które mają za zadanie przeszkodzić wam w tym zadaniu. Rzucacie trzema kośćmi. Suma wszystkich oczek odpowiada temu jak szybko udało się wam pokonać trzy okrążenia boiska. Im większa liczba oczek tym sprawniej Ci poszło. Dodatkowo pierwsza kostka pokazuje jak udało się wam unikać tłuczków: 1, 5 - brawo! Udało Ci się wyminąć wszystkie tłuczki. 2 - niestety to nie jest Twój szczęśliwy dzień, obrywasz mocno tłuczkiem. Rzucasz ponownie jedną kostką 1, 2, 3 - siła uderzenia jest tak duża, że spadasz z miotły. Slim najchętniej od razu wysłałby Ciebie do skrzydła szpitalnego, ale zamiast tego składa Ci nadgarstek. Od Ciebie zależy czy ponownie wsiadasz na miotłę, czy w tym momencie kończy się dla Ciebie trening; 4, 5, 6 - co prawda nie spadasz z miotły, ale dostałeś mocno w brzuch. Nie jest to najprzyjemniejsze uczucie. Rzucasz ponownie jedną kością: parzyste - pomimo bólu nie jest nagorzej i mimo wszystko jesteś w stanie kontynuować trening, nieparzyste - dostałeś mocno w żołądek i pomimo wszelkich starań nie udało Ci się utrzymać swojego obiadu na miejscu. Udaje Ci się jednak dolecieć do trybun i schowany za nimi wymiotujesz mając nadzieję, że nikt z drużyny tego nie widział. 3, 4, 6 - masz niewielkie problemy z wyminięciem tłuczków, ale na szczęście nie wyrządziły Ci one żadnej, poważniejszej szkody.
TRENING WŁAŚCIWY dla drużyny (skład podstawowy i rezerwowy):
Ścigający:
Podajecie między sobą kafla. Dodatkowo obserwujecie pałkarzy i wszechobecne tłuczki. Rzucacie dwiema kostkami. Pierwsza kostka pokazuje jak zgrałeś się z kolegami czy celnie podajesz kafla oraz jak idzie Ci z łapaniem tych, które lecą w Twoim kierunku. 1,2 - idzie Ci świetnie. Niemal od razu złapałeś dobrą passę. Łapanie i podawanie kafla to czysta przyjemność. Zgrałeś się z osobami na boisku i nie chcesz, aby trening się zbyt szybko zakończył. 3,4 - kilka razy rzuciłeś za mocno, a później wszyscy się zastanawiali dla kogo był przeznaczony ten kafel. Nie jest jednak najgorzej, przynajmniej nie miałeś problemów ze złapaniem piłki. 5,6 - zastanawiasz się po co wychodziłeś dziś z pokoju wspólnego. Ani łapanie, ani rzucanie Ci dzisiaj nie wychodzi. Dodatkowo wlatujesz w kolegę i o mało nie zrzucasz go z miotły.
Suma oczek pokazuje jak sprawnie udawało się wam unikać tłuczków. 2-5 - można tylko pozazdrościć Ci refleksu. Żaden z tłuczków nie jest dla Ciebie problemem. Omijasz wszystkie. Nie zostałeś nawet jednym draśnięty. Oby tak dalej! 6-8 - nie jest najlepiej, ale nie ma też tragedii. Kilka tłuczków drasnęło Cię w ręce, kiedy wyciągałeś je po kafla, ale nic strasznego z tego tytułu Ci się nie stało. 9 -12 - chwila nieuwagi i już dostałeś tłuczkiem w bok. Mimo że boli zaciskasz zęby, żeby pokazać, że wcale nie jest tak źle. Próbujesz podać kafla do kolegi, ale znów obrywasz. Masz dość, ale to od Ciebie zależy w którym momencie przerwiesz trening. To jak? Zaciskasz zęby i próbujesz chociaż na koniec wyjść z tego z twarzą czy poddajesz się i opuszczasz boisko?
Szukający:
Wiadomo. Twoim zadaniem jest wypatrzenie i złapanie znicza. Pamiętaj, również o tłuczkach! Rzucasz trzema kostkami. Suma oczek pokazuje jak szybko złapałeś znicza: 3 - zdecydowanie to jest Twój. Już za pierwszym razem jak wypatrzyłeś znicza na boisku udało Ci się go dogonić i złapać. Slalom jaki wykonałeś między kolegami z drużyny zrobił wrażenie. Oby tak dalej! 4-14 - nie jest najgorzej. Kilka razy miałeś okazję, aby złapać znicza, ale ten uciekał w ostatniej chwili. Już niemal czułeś jak zamykasz na nim swoją dłoń, a on i tak Ci umykał. Nie jest jednak źle. Ostatecznie złapałeś go kilka razy w ciągu trwania treningu. 15-17 - tragedia. Może nie w czystej postaci, ale nie jest najlepiej. Żeby ścigający krzyczeli do Ciebie gdzie jest znicz? No wstydź się. Ostatecznie złapałeś na sam koniec małą piłeczkę, ale wszyscy i tak zapamiętają jak nieporadnie radziłeś sobie z jej wypatrzeniem. 18 - koszmar! Bycie szukającym nie jest najlepszym pomysłem. Znicz kilka razy znajdował się niemal na wyciągnięcie ręki, ale dla Ciebie to i tak za mało. Dobrze, że inni zajęci byli swoją grą, bo z pewnością przez długi czas wypominaliby Ci te wszystkie stracone okazje.
Ostatnia kostka z kolei pokazuje jak radziłeś sobie z tłuczkami. 1,2 - można tylko pozazdrościć Ci refleksu. Żaden z tłuczków nie jest dla Ciebie problemem. Omijasz wszystkie. Nie zostałeś nawet jednym draśnięty. Oby tak dalej! 3,4 - nie jest najlepiej, ale nie ma też tragedii. Kilka tłuczków drasnęło Cię w rękę, kiedy wyciągałeś ją po znicza, ale nic strasznego z tego tytułu Ci się nie stało. 5,6 - chwila nieuwagi i już dostałeś tłuczkiem w bok. Mimo że boli zaciskasz zęby, żeby pokazać, że wcale nie jest tak źle. Wyciągasz rękę po znicz, ale znów obrywasz tłuczkiem. Masz dość, ale to od Ciebie zależy w którym momencie przerwiesz trening. To jak? Zaciskasz zęby i próbujesz chociaż na koniec wyjść z tego z twarzą czy poddajesz się i opuszczasz boisko?
Obrońca:
Twoim zadaniem jest bronienie obręczy. Na początek bronisz kafle dwóch osób z drużyny. (Każdy z nich ma pięć rzutów) A! Koniecznie pamiętaj o tłuczkach! Rzucasz dziesięcioma kośćmi (pięć na obronę rzutów pierwszej osoby, pięć na kolejnej). Parzyste oczka - nie udaje Ci się obronić. Nieparzyste oczka - bronisz bez większego problemu.
Dodatkowo suma dwóch pierwszych kostek pokazuje jak udaje Ci się wyminąć tłuczki, które pałkarze posyłają w Twoim kierunku. 6-8 - można tylko pozazdrościć Ci refleksu. Żaden z tłuczków nie jest dla Ciebie problemem. Omijasz wszystkie. Nie zostałeś nawet jednym draśnięty. Oby tak dalej! 9-12 - nie jest najlepiej, ale nie ma też tragedii. Kilka tłuczków drasnęło Cię w ręce, kiedy wyciągałeś je po kafla, ale nic strasznego z tego tytułu Ci się nie stało. 2-5 - chwila nieuwagi i już dostałeś tłuczkiem w bok. Mimo że boli zaciskasz zęby, żeby pokazać, że wcale nie jest tak źle. Wyciągasz ręce po kafla, ale znów obrywasz tłuczkiem. Masz dość, ale to od Ciebie zależy w którym momencie przerwiesz trening. To jak? Zaciskasz zęby i próbujesz chociaż na koniec wyjść z tego z twarzą czy poddajesz się i opuszczasz boisko?
Pałkarze:
Pokażcie swoją celność oraz zgranie! Rzucie trzema kostkami. Suma wszystkich oczek pokazuje jak jest z waszą celnością. 3 - 7 - jesteś pewien, że nie zapomniałeś założyć okularów? To cud, że pałkę trzymasz jak należy. Nic Ci dziś nie wychodzi. Może i kilka razy odpiłeś tłuczek, ale czy jesteś pewien, że chciałeś go posłać w miejsce gdzie nikogo nie było? 8 - 13 - zawsze mogło być lepiej, mogło być też gorzej. Udaje Ci się odbić kilka szybkich tłuczków i to nawet nie w puste pole. 14 - 18 - idzie Ci świetnie. Lepiej być nie może. Za każdym razem jak tylko odbijasz tłuczek mknie w kierunku osoby, a nie powietrza. Chyba jak wszyscy Slim woli wierzyć, że masz do tego talent i to nie tylko szczęśliwy zbieg okoliczności.
Pierwsza kostka pokazuje jak udaje Ci się zgrać z resztą pałkarzy. 5,6 - jakbyś z nimi grał od zawsze. Każde Twoje podanie jest celne, a nawet jeżeli kolega ma problem z przekazaniem Ci tłuczka to umiesz się ustawić na odpowiedniej pozycji. Brawo! 3,4 - trochę Ci brakuje to pełni szczęścia, ale nie jest najgorzej. Trochę się pogubiłeś na początku, ale później odnalazłeś właściwy rytm. Jednak musisz jeszcze popracować nad zgraniem się z innymi. 1,2 - słyszysz to narzekanie? Tak to w Twoim kierunku. Nie potrafisz się zgrać z resztą pałkarzy. Wszyscy mają problem z odebraniem od Ciebie tłuczków, bo tak naprawdę nie wiadomo do kogo podajesz. Nie zniechęcaj się jednak. Może na następnym treningu będzie lepiej.
TRENING WŁAŚCIWY dla osób, które zechciałby znaleźć się w drużynie:
Ścigający:
Pierw wykonujecie trzy rzuty do obręczy, a następnie dołączacie do reszty ścigających. Podajecie sobie z nimi kafla. Koniecznie uważajcie na wszechobecne tłuczki. Rzucacie trzema kostkami. Pokazują one celność trzech rzutów. Parzysta - pudło Nieparzysta - rzut celny Następnie sumujecie liczbę oczek na kostkach, aby zobaczyć jak poszła wam druga część zadania. 3-7 - można tylko pozazdrościć Ci refleksu. Żaden z tłuczków nie jest dla Ciebie problemem. Omijasz wszystkie. Nie zostałeś nawet jednym draśnięty. Oby tak dalej! 8-15 - nie jest najlepiej, ale nie ma też tragedii. Kilka tłuczków drasnęło Cię w ręce, kiedy wyciągałeś je po kafla, ale nic strasznego z tego tytułu Ci się nie stało. 16-18 - chwila nieuwagi i już dostałeś tłuczkiem w bok. Mimo że boli zaciskasz zęby, żeby pokazać, że wcale nie jest tak źle. Próbujesz podać kafla do kolegi, ale znów obrywasz tłuczkiem. Masz dość, ale to od Ciebie zależy w którym momencie przerwiesz trening. To jak? Zaciskasz zęby i próbujesz chociaż na koniec wyjść z tego z twarzą czy poddajesz się i opuszczasz boisko?
Szukający:
Na początku Slim odbija w Twoim kierunku trzy małe piłeczki, które musisz złapać. Po tej próbie wypatrujesz i łapiesz znicza. Pamiętaj, że na tłuczki również musisz uważać Rzucasz trzema kostkami. Parzysta - nie złapałeś piłeczki. Nieparzysta - złapałeś piłeczkę. Następnie sumujecie liczbę oczek na kostkach, aby zobaczyć jak poszła wam druga część zadania. 3 - zdecydowanie to jest Twój dzień. Już za pierwszym razem jak wypatrzyłeś znicza na boisku udało Ci się ją dogonić i złapać. Slalom jaki wykonałeś między kolegami z drużyny zrobił wrażenie. Oby tak dalej! 4-6 - nie jest najgorzej. Kilka razy miałeś okazję, aby złapać znicza, ale ten uciekał w ostatniej chwili. Już niemal czułeś jak zamykasz na nim swoją dłoń, a on i tak Ci umykał. Nie jest jednak źle. Ostatecznie złapałeś go kilka razy w ciągu trwania treningu. 7-13 - tragedia. Może nie w czystej postaci, ale nie jest najlepiej. Żeby ścigający krzyczeli do Ciebie gdzie jest znicz? No wstydź się. Ostatecznie złapałeś na sam koniec małą piłeczkę, ale wszyscy i tak zapamiętają jak nieporadnie radziłeś sobie z jej wypatrzeniem. 14-18 - koszmar! Bycie szukającym nie jest najlepszym pomysłem. Znicz kilka razy znajdował się niemal na wyciągnięcie ręki, ale dla Ciebie to i tak za mało. Dobrze, że inni zajęci byli swoją grą, bo z pewnością przez długi czas wypominaliby Ci te wszystkie stracone okazje.
Ostatnia kostka z kolei pokazuje jak radziłeś sobie z tłuczkami. 1,2 - można tylko pozazdrościć Ci refleksu. Żaden z tłuczków nie jest dla Ciebie problemem. Omijasz wszystkie. Nie zostałeś nawet jednym draśnięty. Oby tak dalej! 3,4 - nie jest najlepiej, ale nie ma też tragedii. Kilka tłuczków drasnęło Cię w rękę, kiedy wyciągałeś ją po znicza, ale nic strasznego z tego tytułu Ci się nie stało. 5,6 - chwila nieuwagi i już dostałeś tłuczkiem w bok. Mimo że boli zaciskasz zęby, żeby pokazać, że wcale nie jest tak źle. Wyciągasz rękę po znicz, ale znów obrywasz tłuczkiem. Masz dość, ale to od Ciebie zależy w którym momencie przerwiesz trening. To jak? Zaciskasz zęby i próbujesz chociaż na koniec wyjść z tego z twarzą czy poddajesz się i opuszczasz boisko?
Obrońca:
Twoim zadaniem jest bronienie obręczy. Na początek bronisz kafle dwóch osób z drużyny. (Każdy z nich ma pięć rzutów) A! Koniecznie pamiętaj o tłuczkach! Rzucasz dziesięcioma kośćmi (pięć na obronę rzutów pierwszej osoby, pięć na kolejnej) Parzyste oczka - nie udaje Ci się obronić. Nieparzyste oczka - twoja obrona jest perfekcyjna.
Dodatkowo suma dwóch pierwszych kostek pokazuje jak udaje Ci się wyminąć tłuczki, które pałkarze posyłają w Twoim kierunku. 8 - można tylko pozazdrościć Ci refleksu. Żaden z tłuczków nie jest dla Ciebie problemem. Omijasz wszystkie. Nie zostałeś nawet jednym draśnięty. Oby tak dalej! 9-12 - nie jest najlepiej, ale nie ma też tragedii. Kilka tłuczków drasnęło Cię w ręce, kiedy wyciągałeś je po kafla, ale nic strasznego z tego tytułu Ci się nie stało. 2-7 - chwila nieuwagi i już dostałeś tłuczkiem w bok. Mimo że boli zaciskasz zęby, żeby pokazać, że wcale nie jest tak źle. Wyciągasz ręce po kafla, ale znów obrywasz tłuczkiem. Masz dość, ale to od Ciebie zależy w którym momencie przerwiesz trening. To jak? Zaciskasz zęby i próbujesz chociaż na koniec wyjść z tego z twarzą czy poddajesz się i opuszczasz boisko?
Pałkarze:
Pokażcie swoją celność. Uważajcie również na tłuczki. Głupio by było gdyby właśnie któryś z was dostał jednym w plecy. Rzucie trzema kostkami. Suma wszystkich oczek pokazuje jak jest z waszą celnością. 3 - 9 - jesteś pewien, że nie zapomniałeś założyć okularów? To cud, że pałkę trzymasz jak należy. Nic Ci dziś nie wychodzi. Może i kilka razy odpiłeś tłuczek, ale czy jesteś pewien, że chciałeś go posłać w miejsce gdzie nikogo nie było? 10 - idzie Ci świetnie. Lepiej być nie może. Za każdym razem jak tylko odbijasz tłuczek mknie w kierunku osoby, a nie w pustą przestrzeń. Chyba jak wszyscy Slim woli wierzyć, że masz do tego talent i to nie tylko szczęśliwy zbieg okoliczności. 11-18 - zawsze mogło być lepiej, mogło być też gorzej. Udaje Ci się odbić kilka szybkich tłuczków i to nawet nie w puste pole.
ZA KAŻDE 10 PUNKTÓW Z GIER MIOTLARSKICH MOŻESZ PODMIENIĆ DOWOLNĄ KOSTKĘ NA TAKĄ, KTÓRA BĘDZIE DLA CIEBIE SATYSFAKCJONUJĄCA. (Tak, tak. To oznacza dokładnie to, że nie musisz rzucać ponownie tylko jeżeli okaże się, że potrzebna Ci do szczęścia np. kostka nieparzysta to zamieniasz jedną z parzystych właśnie na taką) W RAZIE PYTAŃ PISAĆ DO SLIMA NA PW. Koniec treningu nastąpi w sobotę (13 września).
Kod:
<zg>Punkty z kuferka:</zg> wpisz ilość punktów z gier miotlarskich <zg>Rozgrzewka:</zg> wpisz kostki <zg>Pozycja na której grasz:</zg> ścigający, obrońca, szukający, pałkarz - wybierz jedno (jeżeli Twoja postać nie jest w drużynie, wtedy wybierasz na jakiej pozycji chce grać) <zg>Trening właściwy:</zg> wpisz kostki
Ostatnio zmieniony przez Slim Symes dnia Wto 9 Wrz - 16:31, w całości zmieniany 1 raz
Ingrid Westerberg
Rok Nauki : VII
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : ścigająca, UWAGA! Oszukana orientacja :||||
Punkty z kuferka: 8 Rozgrzewka: 1, 3, 2 Pozycja na której gram: ścigająca Trening właściwy: 2 i 4
List, który Ings otrzymała od Slima był całkiem jednoznaczny. Ćwiczymy, ćwiczymy bardzo mocno, inaczej wylatujesz z głównego składu i znajduję kogoś lepszego. Westerberg nie miała jakichś wielkich sportowych ambicji, bo wolała stać bezpiecznie na solidnym gruncie, ciskać na wszystkie strony setki zaklęć, a mieć poczucie bezpieczeństwa, niż latać wysoko w przestworzach, bojąc się o własną głowę ze względu na szalone tłuczki, które jakiś geniusz musiał wdrożyć do - pomijając ten mały szczegół - całkiem przyjemnej gry. Pomimo tego braku marzeń, dziewczyna wolała jednak utrzymać swoją pozycję w drużynie. Gdyby miał na nią wskoczyć ktoś jeszcze gorszy, to biada wam, Gryfolandio! Wystarczy poznać historię wcielenia Szwedki do głównego składu i doskonale będą wszyscy wiedzieć, że równie dobrze można to nazwać przypadkiem, nie wspominając już nawet o pokazie, który panna utalentowana dała na pewnym meczu towarzyskim z Krukonami. Ale ona nie zwracała na to uwagi. Do szatni wpadła jako jedna z pierwszych, utrzymując swego rodzaju tradycję do przybywania na miejsce dosyć wcześnie, prędko przebrała się w stosowny strój i ruszyła na boisko. Ze Slimem przywitałaby się pewnie od razu, gdyby nie to, że chłopak już robił swoje ćwiczebne kółka. Nie chcąc być wcale gorszą, Ingrid wsiadła na swoją miotłę, po czym zabrała się do rozgrzewki. Trzeba przyznać, że po Farai nie spodziewałaby się tłuczków, ale Slim był zupełnie innym typem kapitana, toteż na takie prezenciki przyjezdna się psychicznie nastawiła. Jak widać, bardzo to popłacało, bowiem zwinnie wymijała każdą upierdliwą piłkę, niestety, tracąc trochę na czasie. Ona sama niespecjalnie przejmowała się utraconymi sekundami, zwłaszcza że widziała jak ktoś inny musiał zrobić przerwę na wymiotowanie po uderzeniu w brzuch. Tak. Widziała to, losowy Gryfonie który nie miał tyle szczęścia co ona. Potem nadszedł czas na treningi konkretne, czyli przeznaczone dla konkretnych pozycji w drużynie. Razem z resztą ścigających, siedemnastolatka zabrała się do podań. Czując, jak jej urojony Felix Felicis postanowił trochę czuwać nad losem swojej najmilszej pani, zaczęła grać jak natchniona. Tu podanie, tam przyjęcie, tu zaraz odegranie, tam długa piłka, tu jeszcze coś innego, tam jakiś ryzykowny trik który w prawdziwym meczu z pewnością prowadziłby do straty kafla - robiła rzeczy, na które jak przyjdzie co do czego nigdy się nie odważy. Może dlatego kilka razy otarła się o tłuczki, ale to przecież nie uderzenie w głowę, prawda?
Leonardo był dziś w bardzo dobrym humorze i formie. Nie chciał jednak tego mówić na głos, bo wiadomo jak to jest z przechwalaniem się - jeśli powie się coś na głos, staje się realne, jeśli staje się realne, to nie wiadomo jak długo będzie prawdziwe. Rzeczy tak szybko ulegają zmianie. Z dobrym humorem i miotłą w ręku, przebrany już do treningu, przyszedł na boisko Quidditcha, uśmiechając się szeroko do reszty swojej drużyny i do trenera, który trenerem został dopiero w tym roku. Sam miał się zgłosić, ale obiektywnie stwierdził, że dokładanie sobie obowiązków do bycia prefektem i Złotego Sfinksa oraz masy nauki w szkole, na pierwszym roku studiów, zdecydowanie nie byłoby w jego przypadku wskazane. Potrzebował chociaż godziny dziennie dla siebie. Może to wydawać się głupie, ale właśnie dzięki temu jeszcze nie zwariował i nie wylądował w jakimś oddziale zamkniętym w Świętym Mungu. Rozgrzewka wydawała się być banalnie prosta i Leonardo wiedział, że uda mu się zaliczyć ją z palcem w nosie. Wskoczył na miotłę i po instrukcjach ich kapitana zaczął wykonywać jego polecenia. Udało mu się pokonać je w całkiem dobrym czasie, problem z tłuczkami miał tylko taki, że pojawiały się one nie wiadomo skąd, więc na moment zmuszały go do zmieniania toru swojego lotu. Nie wyrządziły mu one jednak żadnej krzywdy i zadowolony oraz dumny z siebie Björkson ukończył trzecie okrążenie z szerokim uśmiechem na twarzy, kiwając z zadowoleniem głową do Slima. Wiedział, że poszło mu całkiem dobrze. Czas na kolejne zadanie. Druga część treningu była dla Leonardo banalnie prosta i dająca satysfakcję. Udało mu się odbijać wszystkie tłuczki w konkretne osoby, a nie w powietrze. Jak już na początku treningu wiedział - był dzisiaj w świetnej formie no i oczywiście miał talent do odbijania tłuczków w konkretne osoby. Mało tego, idealnie podawał je do swoich kolegów pałkarzy i nawet jeśli oni coś schrzanili, potrafił odebrać tłuczka w taki sposób, że sam przez moment był zaskoczony swoimi umiejętnościami. Po zakończonym treningu udał się wolnym krokiem do zamku, rozmawiając z członkami drużyny, jak to zawsze czynili. Slim okazał się całkiem kompetentnym gościem i Leonardo miał nadzieję, że tak już pozostanie.
Punkty z kuferka: 14 Rozgrzewka: 6 + 6 + 2 = 14 Pozycja na której grasz: pałkarz Trening właściwy: 6 + 5 + 2 (podmieniam na 6) = 13 = 17
Punkty z kuferka: 7 Rozgrzewka: 1+5+4 = 10 Pozycja na której grasz: pałkarz Trening właściwy: 1+2+2 = 5 D:
Robin miała wrażenie, że to nie jest jej najlepszy dzień. Cieszyła się z treningu, zwłaszcza, że prowadził go Slim. Nie miała okazji poznać go jakoś lepiej, ale podczas rozgrywek durnia wydawał się nie najgorszy. Poza tym z miejsca zapowiedział wycisk. Robin całkowicie to popierała. Jeśli mieli dać radę pokonać inną drużynę, musieli być w formie przez cały czas. Poza tym Hunt lubiła okazje do wyrzeźbienia jeszcze odrobinę swojej nieskazitelnej figury. Chociaż większość ludzi była nieco odmiennego zdania, Robin wierzyła, że siła kobiety tkwi dokładnie w tym samym miejscu, co siła mężczyzny - w mięśniach. Och, nie była napakowana i nie zamierzała nigdy doprowadzić się do podobnego stanu, ale silne ręce były ważne i na boisku, i w łóżku. Sęk w tym, że kompletnie się dzisiaj nie wyspała. Ignorując swój stan, ruszyła na boisko. - Cześć - rzuciła do Slima i pozostałych. Kiedy tylko otrzymała niezbędne wskazówki, wsiadła na miotłę i ku własnemu zdziwieniu nie oberwała ani jednym tłuczkiem przez całe okrążenie. Nie była jednak zbytnio zadowolona ze swojego czasu, który mógł być lepszy. Mając nadzieję, że Slim się nie wkurzy, razem z innymi przystąpiła do treningu właściwego. I właśnie w tym momencie zaczęły się schody. Zdawało jej się, że słyszy nieco jak z dna studni. Chociaż udało jej się odbić wszystkie tłuczki, posyłała je nieco na oślep. Nie chciała wkurzać pozostałych Gryfonek, ale po tak żałosnym występie było to chyba nieuniknione. Godząc się z porażką dokończyła trening i pokornie udała się do szatni, mając nadzieję, że następnym razem pójdzie jej o wiele lepiej. Nawet ona wiedziała, że dzisiaj poszło jej żałośnie.
Jupiter nie był uzdolnionym graczem quidditcha. W zasadzie to... quidditch jakoś nigdy nie zajmował szczególnego miejsca w jego zainteresowaniach. Jasne, lubił latać na miotle, czasem dla wygłupu zrobić salto w powietrzu, ale rzuty do obręczy czy inne, równie fascynujące zadania na boisku były mu kompletnie nieznane. Nawet nie rozważał swojej kariery w domowej drużynie, choć kiedy kapitan wysłał mu list... cóż, stwierdził, że może się trochę poruszać i porobić coś innego niż taniec czy sztuki walki. Od tego nikt nie umiera! Podobno. Bo trochę obawiał się tych strasznych tłuczków, które potrafiły miażdżyć kość - nie lubił tego widoku kiedy oglądał mecze z trybun. Też trochę się bał tego, że takie kontuzje przekreślą jego możliwości jeżeli chodzi o taniec. Jak więc się znalazł na murawie? Cóż, widocznie ciekawość i chęć rozładowania nakumulowanych ostatnio emocji wzięła w nim górę. Najpierw naturalnie dostał się do szatni by się przebrać i pożyczyć miotłę, a potem wyruszył już na boisko. Bez trudu wzbił się w powietrze, kiedy trening został oficjalnie rozpoczęty. Robił te śmieszne okrążenia, a wszystko wydawało się proste, dopóki jeden z tłuczków nie udeszył Leightona mocno w brzuch. Chłopak zgiął się w pół, czując, że chyba zwróci dzisiejsze jedzenie. Dlatego migiem podleciał za trybuny, cudem chyba wstrzymując odruch wymiotny, ale ostatecznie musiał dać upust napływającej treści żołądkowej. Jak miło! To jednak za mało, aby go zatrzymać, dlatego ponownie podleciał do góry, aby tym razem wziąć udział we właściwej części treningu. Rzucanie kaflem? Ehe, to tylko wygląda tak prosto, bo na trzy rzuty trafił tylko raz. Co za oferma. I znów trochę oberwał tymi cholernymi tłuczkami, ale obeszło się tym razem bez większych sensacji. Ogółem Jupiter nie był zadowolony ze swojego wyniku, ale cóż, jak na pierwszy, praktyczny kontakt z quidditchem to i tak nieźle.
Punkty z kuferka: 0 Rozgrzewka: 2,4,4; 4;1 Pozycja na której grasz: ścigający Trening właściwy: 6,5,2