Znajduje się kilka kroków za głównym boiskiem, a prowadzi do niego wydeptana ścieżka, którą można odnaleźć bez problemów nawet w zimie! Powstało dla uczniów, którzy pragną uzewnętrznić swoje emocje w sposób fizyczny! Oczywiście nie tylko o takie kwiatki tutaj chodzi. Rozchodzi się tu również o liczne treningi, które czasem nakładały się na siebie i wymagały rezygnacji, którejś z grup młodzieży oraz przejściu na inny dzień. Nauczyciele quidditcha, zatem doszli zgodnie do porozumienia, że potrzebują trochę dodatkowego miejsca na mini boisko, gdzie można przeprowadzać rozgrzewkę i uczyć zawodników jakiś ciekawych manewrów! Zatem nie zastanawiając się długo poprosili dyrektora o zagospodarowanie części błoni. Tak też się stało. Zatem to tutaj znajdziesz mniejsze boisko, które ogrodzone jest wysokim płotkiem, który zdobią herby czterech domu Hogwartu. Niestety boisko nie jest wyposażone we własne szatnie czy składzik, w którym przechowywane są kafle, zastępcze miotły czy ochraniacze i to jest główna niedogodność, z którą należy się uporać, czyli należy korzystać z dobudówek głównego boiska i tam pozostawiać swoje rzeczy.
Katniss całe wakacje czekała na rozpoczęcie sezonu Quidditcha. Przez ostatni rok jej stosunek do tej dyscypliny sportu zmienił się diametralnie. Nie dość, że polubiła latanie na miotle, to nawet załapała się do głównego składu drużyny, bo, jak się okazało, wcale nie była tak beznadziejna, jak zawsze sądziła. Z uśmiechem na ustach weszła do szatni, gdzie wymieniła przywitalne słowa z drużyną, po czym, dzierżąc miotłę w ręku, udała się na boisko. Rozgrzewka to najważniejszy element treningu, podobno. Gryfonka wystartowała, pochylając się dla zmniejszenia oporu. Samo utrzymanie prędkości było o tyle trudne, że co chwilę jakiś tłuczek próbował ją zestrzelić z miotły. Nic poważnego jednak jej się nie stało, nie licząc siniaka na lewej ręce, w którą dwukrotnie dostała agresywną piłką. Prędkość nie była specjalnie zadziwiająca, ale przecież to był pierwszy trening po dwóch miesiącach obibokowania! Podawanie kafla zawsze wychodziło dziewczynie trochę lepiej i tak było i tym razem. Każda piłka trafiła do upatrzonego wcześniej adresata, a żaden odrzut w jej stronę nie zaskoczył dziewczyny. Grało jej się wręcz idealnie, jakby w ogóle nie miała wakacyjnej przerwy. W dodatku, ludzie z drużyny i chętni do niej, wydawali się być chętni do poważniejszej gry. Omijanie tłuczków podczas gry było o wiele bardziej owocne niż podczas rozgrzewki, bowiem żaden z nich nawet nie drasnął dziewczyny. Takie szczęście, takie umiejętności! Zadowolona z udanego treningu, ruszyła do zamku, gdy tylko kapitan na to pozwolił.
Punkty z kuferka: 13 Rozgrzewka: 3,4,5 Pozycja na której grasz: ścigający Trening właściwy: 3->1(zamieniam za punkty),4
Punkty z kuferka: 11 Rozgrzewka: 3, 1, 2 = 6 Pozycja na której grasz: obrońca Trening właściwy: 5, 2 --> Wymieniam na 3, 5, 4, 3 // 3, 2, 5, 2, 4
To była szansa dla Sola! Kolejny nowy rok szkolny i tym razem udało mu się dostać do drużyny. Wprawdzie tylko do składu rezerwowego, ale to i tak lepiej niż dotychczas. Zresztą, jak się postara to może uda mu się dostać do podstawowego składu, ot co! I dlatego postanowił nie opuścić żadnego treningu i przykładać się do ćwiczeń jak nikt nigdy dotąd. Rozgrzewka poszła mu dość przeciętnie - nie tragicznie ani nie rewelacyjnie. Zawrotnej prędkości nie osiągnął, bo jednak trudno się dobrze rozpędzić jak się jest wzrostu Sola, ale w gruncie rzeczy miało to znaczenie drugorzędne. Chciał być obrońcą a od nich nie wymaga się szybkości niczym gepard. Z tłuczkami też poradził sobie całkiem nieźle, jak na pierwszy trening. Wprawdzie jeden czy dwa otarły mu się o ramię, gdy leciał, ale nie nabawił się nic ponad siniaka. Trening umiejętności bramkarskich też nie poszedł mu źle. Obronił sześć z dziesięciu podań. Może to nie była jakaś imponująca ilość, ale jednocześnie udało mu się uniknąć wszystkich tłuczków i nawet się przy tym nie zadrasnąć. To zawsze był jakiś punkt wyjścia a nad celnością obrony jeszcze popracuje, ot co! I z tą myślą zakończył dzisiejszy trening.
Gryfonka wyszła radosnym krokiem na zewnątrz jak tylko dostała list od samego kapitana Gryfonów.Zaśmiała się lekko jeszcze się utrzymywała ładna pogoda. Po czym Cally położyła swoją miotłę i zaczęła biegać po boisku i nucić coś pod nosem. Lubiła się zachowywać jak dziecko którym zresztą była. No, może nie dokładnie. W każdym razie dorosła nie była także. Więc kim była? Pół-dorosłym? pół dzieckiem? Pokręciła tylko głową, przy okazji rozmachując we wszystkie strony swoimi włosami. Jednak nie zwróciła na to uwagi , tylko podbiegła znowu do swojej miotły i poleciała w górę. Zrobiła kilka kółek i pętli,ale co prawda o dziwo nie spadła z miotły ale za to jedynie co tylko oberwała dość mocno w brzuch nie było to przyjemne uczucie ale nadal chce Cally kontynuować trening O tak w końcu trzeba kiedyś przezwycięży swoj lęk. No ale jakaś wielka tragedia, chyba nie jest najlepiej no zęby krzyczeć do Gryfonki. Gdzie jest znicz? tylko chyba Cally powinna się wstydzić. Ale człowiek uczy się na własnych błędach,po czym w ostatniej minucie złapała złota piłeczkę,i tak wszyscy zapamiętają jak sobie nieporadnie Gryfonka radziła z jej wypatrzeniem. No cóż tylko Cally pozazdrościć refleksu,i to żaden z tłuczków nie jest dla Gryfonki problemem.Z łatwością omija je wszystkie. Oh nawet nie obyło się bez żadnych zadrapań czy siniaków. Oby tak dalej!-rzekła pod nosem i zadowolona opuściła trening. Z/T
Punkty z kuferka: 1 Rozgrzewka: 443=11 potem 2 Pozycja na której grasz:na jakiej pozycji chce grać szukający Trening właściwy: 421=7
Trening Quidditha Gryfonów. Teoretycznie dostał zaproszenie od Slima. Nawet zastanawiał się, czy aby nie przyjść i nie spróbować swoich sił, ale w ostateczności stwierdził, że takie rzeczy nie są dla niego. Jakoś bardziej wolał rzucanie zaklęć, transmutowanie wielu różnych rzeczy, od bezmyślnego latania na miotle, poszukiwaniu jakiegoś tam małego gówna i uważaniu na ten cały tłuczek. Nie, nie. To nie dla niego. Co go tu zatem przywiało? A to bardzo proste – Katniss. Miała na niego czekać dziś po treningu. Oczywiście pod warunkiem, że będzie miał na tyle duże jaja. Cóż.. Jak widać miał. Tradycyjnie się spóźnił, no ale i po co miał od początku przyglądać się zmaganiom swoich kolegów. Przyszedł zatem na boisko, zajął miejsce gdzieś tam na trybunie, przyglądając się uważnie członkom drużyny. Część osób znał, część kojarzył, część widział po raz pierwszy w życiu. Cóż.. Takie życie, nie można wszystkich kojarzyć i w ogóle. Inna sprawa, że jego i tak najbardziej interesowała Panna Johnson. Właśnie, ona w ogóle była w drużynie? W pierwszym składzie, maybe? A może jest rezerwową? A co jeśli dopiero planowała tam dołączać? No nic. O tym pogadają później. A w międzyczasie, widział, jak lata. Jego zdaniem całkiem dobrze, no ale to tylko jego zdanie, bo przecież, co on tam wiedział. Reszta też radziła sobie całkiem dobrze. No, a potem gość zarządził koniec treningu i wszyscy zebrali się do domu. Oczywiście zanim Soons zlazł z tej trybuny, co zajęło mu to trochę czasu, Katniss już dawno zdążyła opuścić boisko. No, ale trzeba było ją złapać. Czym prędzej zatem rzucił się za nią w biegu, jednocześnie żegnając kapitana drużyny Gryfonów.
Echo nie zamierzała ignorować treningów pod żadnym pozorem, nawet sama chciała gonić nowego kapitana do spięcia tyłka i regularnego organizowania ich. Jeśli miał zamiar się obijać, sama zajęłaby się poszukiwaniem nowego! Obecny przebieg sytuacji całkiem ją satysfakcjonował - Symes dosyć wcześnie wziął się za pierwszą próbę ich quidditchowych zdolności, co bardzo ucieszyło Gryfonkę. Przybyła na boisko, trzymając ostrożnie swoją nową, najwspanialszą miotłę, na którą wydała majątek. Teraz miała dosiąść jej po raz pierwszy i liczyła na to, że współpraca będzie bardzo owocna i przyniesie cudowne efekty, które z kolei miały ułatwić zdobycie pucharu Quidditcha. Dosiadła swojej Błyskawicy i dołączyła do trenujących. Już w pierwszych sekundach poczuła, że warto było wydać tyle pieniędzy. Miotła była zdecydowanie lepsza niż te szkolne, na jakich przyszło jej do tej pory ćwiczyć. Była szybka i zdawała się reagować na każdy ruch, dzięki czemu prowadzenie jej stawało się nie tylko przyjemne, ale również prostsze niż w przypadku innych modeli, z którymi miała do czynienia. Zadowolona pokonała szybko kilka okrążeń, unikając przy tym tłuczków tak sprawnie, że sama się dziwiła. Gdyby nie pęd, do którego nie była przyzwyczajona, pewnie odtańczyłaby na miotle jakiś dziki taniec radości, ale musiała skupić się na treningu, a nie rozgrzewce. Kafla podawała całkiem sprawnie, z prawdziwą determinacją unikając tłuczków. Zaczęła się nawet martwić, że to wszystko jest trochę podejrzane, a złośliwe piłki szukają sobie innych celów, ale może po prostu wdrożyła się w grę? Nie sądziła, że mogłoby jej to sprawiać taką przyjemność, a do tego załapała cały ten entuzjazm i naprawdę pragnęła dołożyć coś od siebie do sukcesu drużyny. Dziś poszło jej świetnie i miała szczerą nadzieję, że mecz również wypadnie tak dobrze - zarówno dla niej, jak i dla reszty drużyny.
Punkty z kuferka: 11 albo 12, nie pamiętam, ale 10 jest na milion procent Rozgrzewka: 2, 6, 3 - dorzucałam, ale ogarnęłam że mogę zmienić 2 na 5, więc właśnie tak robię, czyli 5, 6, 3 Pozycja na której grasz: ścigający Trening właściwy: 1 i 1 *-*
Shenae D’Angelo obiecała swoim kolegom z drużyny wycisk na najbliższym treningu. Siedziała na ławce, wsparta podbródkiem na rączce miotły, obserwując uważnym wzrokiem wchodzących na boisko. Jeśli spodziewała się większej frekwencji, wcale nie dała tego po sobie poznać. Fakt, że wydawała się bardziej spokojna niż zwykle, zdawał się być dziwnie podejrzany. Niepokojący wręcz. Jej niebieskie spojrzenie podążało z jednej persony na drugą. Taksowała spojrzeniem każdego przybyłego, nie odzywając się. Czekała. W dalszym ciągu na wszystkich członków drużyny. Ale z doświadczenia wiedziała, że choćby ich chciała zwołać pod groźbą rzucania Cruciatusa za każdą minutę spóźnienia i Avady za każdy brak obecności… i tak nie zjawiliby się w pełnym składzie. Z tego względu w końcu wstała, prostując się. Mała ilość obecnych osób mogła też wynikać z niepełnej drużyny Ravenclawu. Za to nie mogła robić im wyrzutów, a jedynie sobie. Wyprostowała się ściągając łopatki i trochę rozgrzewając ramiona, jakby przygotowała dla nich coś naprawdę specjalnego. Tym bardziej, ze na jej usta wdarł się nieco kpiący, ironiczny uśmiech. Achaaa. Jakby miała naprawdę diabelny plan. I humor do zabijania. Za każde potknięcie, niedociągnięcie, brak perfekcji, lekceważenie, brak skupienia. Cokolwiek. — Cześć. Kto z was czytał Quiddtch przez wieki? — to było pytanie retoryczne, bo zanim zdążyli odpowiedzieć dorzuciła — zgaduję, ze wszyscy. Bo jeśli jest jakiś śmiałek, który się tego jeszcze nie podjął… — zakładając, że na treningu znajdował się Friday, posłała mu wymowne, pełne dezaprobaty spojrzenie, mrużąc groźnie oczy — to niech się lepiej do tego nie przyznaje. Zamilknie na wieki. Choć jeśli ten ktoś nie czytał, szczerze radzę nadrobić zaległości do następnego treningu. Obiecuję, że wyłapię każdego tępaka, który o tym zapomniał — nieprzerwanie patrzyła na Piątka i uśmiechnęła się do niego uroczo. Znaczy, w tłumaczeniu: wrednie. Chwilę potem wróciła wzrokiem do pozostałych członków drużyny. — Zaczniemy program treningowy w oparciu o dyscypliny sportowe tam zawarte. Dzisiaj… Tutaj zawiesiła ton, wyraźnie zadowolona z wyboru i ponownie na jej ustach pojawił się ten sam cyniczny uśmiech — ...CREAOTHCEANN — postawiła nacisk na nazwę i siadła nonszalancko na części trybun na małym boisku, opierając się rękoma za sobą. Jedną ze stóp wsparła na ławeczce przed sobą, wpatrując się po członkach swojej drużyny. — Dla wyjaśnienia, dla tych, którzy nie wiedzą. — Nie trzeba było tłumaczyć do kogo teraz znów mówiła, bo kontynuowała dalej tonem przeznaczonym głównie tylko dla jednej obecnej tu osoby (wszyscy pozdrawiamy Piątusia <3) — to ta gra, którą opisywali w celtycim poematach, obarczonych czarnym humorem i czarnym scenariuszem, równie czarnym, żałobnym końcem. Ta gra, w której zmagacie się ze skałami spadającymi wam z nieba na łeb, ale żeby nie było prosto, bo nie jesteśmy ze Szwecji i nei sprawdzamy swojej męskości, bo zakładam, ze tego nie muszę w was testować, jedziemy z tym samym wyzwaniem, bez kompromitującego miedzianego żelastwa na łbie. Wszystko jasne? Możecie się ustawić na linii i czekać na sygnał. Kto ominie jak najwięcej kamieni i jak największą ich ilość schwyta w kociołki... — kopnęła garnuszki pod swoją stopą, zapraszając wszystkich po ich odbiór — ...wygrywa. Nie muszę chyba tego tłumaczyć? Jedna tylko istotna informacja! Wszyscy wisicie mi po 17 galeonów od łebka za wasze kamieniołapajki! Szkoła skąpi nam wyposażenia. Bijmy pokłony Dyrekcji. Zamilkła na chwilę, budując napięcie z tej ciszy i zaraz potem dodała trochę znudzonym tonem: — Tak, wiem, to nielegalne. Tak, wiem, historia głosi o większej ilości przypadków śmiertelnych niż ilości graczy, którzy przeżyli taką zabawę. I tak, wiem, Ministerstwo dobierze się nam do dup, jeśli się o tym dowie, a dyrektor wywali nas na zbity pysk poza mury Hogwartu. To teraz zadam wam pytanie. Kto jest przeciw? — teraz to nie było pytanie retoryczne. Czekała na zdanie swoich graczy, ale zanim to nastąpiło dodała: — Pamiętając, że jesteśmy drużyną, cały zeszły rok uczyłam was lojalności i pracy zespołowej, a przede wszystkim, zapisując sobie w pamięci, że mam pełne prawo wypierdolić was ze składu. Spytam jeszcze raz: jakieś sprzeciwy? Wyglądała na śmiertelnie poważną. Przenosiła wzrok z jednej twarzy na drugą i w końcu uśmiechnęła się kątem ust, w sposób, jakiego dawno nie było u niej widać. Po prostu zadowolona, bo ludzie, albo nie zdążyli wszcząć buntu, albo po prostu czekali na dalszy ciąg jej monologu. — Co nie znaczy, ze chcę z tego prawa korzystać. Spytam inaczej. Ufacie mi? Wstała z miejsca, podchodząc do stosiku z miotłami i rzuciła każdemu z kolejna, z tu obecnych jedną z nich, próbując przy tym wyczytać z każdych oczu to, co naprawdę teraz o tym wszystkim myśleli. — Kto tak. Jedziemy z tym koksem. Kto nie, znajdzie drogę do zamku. Tak zakończyła tą wielką wstępną przemowę, życząc im jeszcze tylko dobrej passy. Stanęła na swoim miejscu na trybunach, dość wysoko, mając dobry widok na wszystkich zebranych. Najwyraźniej jej życie było miłe i nie chciała brać udziału w tej farsie. Co wcale nie przeszkodziło jej, żeby ryzykować życiem swoich graczy. Pozornie, bo było coś, o czym wiedziała tylko ona jedna, a wszyscy inni mogli jej w tej kwestii tylko zaufać. Machnęła różdżką, a w miejscu, gdzie przed chwilą znajdowała się jeszcze iluzja bezgwiezdnego nieba (było ciemno, w gwoli wyjaśnień), pojawiła się sterta magicznie unoszonych kamienii, gotowych całą toną spaść im na głowy. — Aaa… i spróbujcie się nie pozabijać. Tak będzie bardziej dogodnie, jeśli nie będę musiała Hampsonowi tłumaczyć nagłych czystek w drużynie Ravenclawu. Stanęła zakładając ręce na piersi. Czekała aż wszyscy odważni zbiorą się w rzędzie, gotowi do wyruszenia na jej gwizdek, który nastąpił już w kilka sekund później.
Ważne informacje:
Spoiler:
Wszyscy obecni na treningu odejmijcie sobie 17G za zakup kociołków. Nie musicie wybierać się do żadnej lokacji. Shenae dokonała zakupów za was. Po zakończeniu treningu odnotuję to fabularnie w sklepie, jak już dowiem się ile osób było na nim obecnych.
Jeśli ktoś nie chce oddać 17G za zakup kociołka, odegramy to fabularnie, a She nie da wam żyć. xD
Trening to jednopostówka, cieszymy się (?).
Kostki:
I. OMIJANIE KAMIENI: Rzucasz dwiema kostkami.
Pierwsza kostka: • parzysta — udaje Ci się ominąć wszystkie kamienie, zignoruj drugą kostkę • nieparzysta — nie ominąłeś wszystkich kamieni, uderzyło Cię tyle kamieni, ile wylosowałeś oczek w drugiej kostce. Kolejno, jak w drugiej kostce.
Druga kostka: • 1 kamień — okazało się, że ten kamień to tylko jego iluzja i przeniknęła Cię bez nieprzyjemności, przeszył Cię tylko lekki dreszcz. • 2 kamień — ten kamień lekko gilgocze Cię w miejscu, w którym Cię uderzył. • 3 kamień — to kamień, który okazał się atrapą balona z wodą. Moczy cię doszczętnie. • 4 kamień — cieszy się tymi samymi właściwościami co poprzedni, ale jest dwa razy większy, aż wywołuje u Ciebie krztuszący kaszel. • 5 kamień — ten kamień jest wstrząsająco zapamiętywany, dosłownie, bo przechodzi Cię bolesny, aczkolwiek niegroźny prąd, spotęgowany mokrym podkoszulkiem, przenika Cię aż do kości • 6 kamień — to nauczka za to, jak lamersko przeszedłeś tor z przeszkodami. Najgorszy ze wszystkich kamieni. Spada na Ciebie, a razem z nim odór intensywny jak u dojrzałego osobnika skunksa. Niełatwo będzie ten zapaszek z Ciebie zmyć nawet najsilniejszymi zaklęciami.
Za każde 7pkt w kuferku z Gier Miotlarskich możesz próbować uniknąć zderzenia z jednym z wymienionych kamieni. Możesz wybrać, z którym.
Kostki na unik:
1-3 — udaje Ci się wykonać unik 4-6 — unik Ci się nie udał, kamień i tak Cię trafił
II. ŁAPANIE KAMIENI: Rzucasz trzema kostkami. Ich suma wskazuje ile kamieni udało Ci się złapać w kociołek.
Przyszła na trening i pewnie się nawet nie spóźniła, taka była super. Chwilę później Shenae zaczęła mówić i chociaż Bell czytała Quidditch przez wieki kiedy była w w trzeciej klasie i wcześniej, to serio nie pamiętała co oznacza ta dziwna nazwa, którą Shenae wymówiła tak wyraźnie. Dobrze, że wyjaśniła. Albo może i wcale nie? Szczególnie nie musiała podawać tych mrocznych szczegółów i wyjaśnić od razu, że wcale nie będzie tak bardzo strasznie jak się zapowiadało. Milczała kiedy padło pytanie o sprzeciw. Może i miała... chociaż ufała, że nic nie powinno się stać. Wierzyła, że po ostatnim treningu w Londynie nie dojdzie do podobnej sytuacji. Sama Shenae została na trybunach, na pewno miało to związek z kamieniami i magią. NA PEWNO. I nie było żadnego uzdrowiciela. Gdyby miało być niebezpieczne, z pewnością by się pojawił. Chyba, że gdzieś się krył... Spojrzała krytycznie na stertę mioteł, powinna chyba mieć swoją miotłę (i na pewno miała, chociaż w kuferku tego nie widać, niedługo będzie jakaś super), bo te tutaj wydały się jej podejrzane. Ale chwyciła jedną, a potem ruszyła łapać kamienie. Okazało się, że jest ciężko, ale równocześnie nie tak strasznie, jak mogłoby być, gdyby spadały na nią prawdziwe kamienie. A po tych iluzjach Bell poczuła, że na pewno wtedy nie byłoby z nią dobrze. Pierwszy kamień przeniknął przez nią tak, jakby wcale go nie było i na chwilę poczuła się bezpiecznie. Miała już w kociołku ze cztery kamienie i wydawało się, ze dalej będzie tylko lepiej. Wcale nie. To poczucie bezpieczeństwa było wyjątkowo głupie. Kolejny gilgotał, co było dziwne i Bell pomyślała, że coś jest nie tak, następny był jakby wielkim balonem w wodą, a jeszcze następny przeogromnym balonem i przez chwilę krukonka miała wrażenie, że nie może oddychać. Zaczęła kaszleć, a w kociołku było dopiero osiem kamieni. Udało jej się uniknąć kolejnej nadlatującej przeszkody, który zapewne byłby jeszcze gorszy niż poprzednie. I to by było na tyle. Bardziej niż zupełnie mokra Bell wróciła gdzieś w pobliże trybun z marnymi ośmioma kamieniami. Treningi z Xanderem na pewno były łatwiejsze...
Omijanie kamieni (kostki): nieparzysta, 5 Unik (kostki): 6, 2, 5 - jeden unik Łapanie kamieni (suma oczek): 8 Punkty w kuferku: 24
Omijanie kamieni (kostki): 6,2 Unik (kostki): - Łapanie kamieni (suma oczek): 11 Punkty w kuferku: 0
Gemma usłyszała, że ma się odbyć trening krukonów. Zapisywała się do drużyny (choć nie wiedziała po co, ale to nic), lecz nie uzyskała żadnej odpowiedzi. To ją jednak nie przeraziło, a wręcz zmobilizowało, aby się pokazać na boisku. Najpierw oczywiście poszła się przyszykować do szatni, wzięła miotłę, a potem pojawiła się na murawie. Nie znała prawie nikogo, kto tu przyszedł, choć kojarzyła ich twarze z pokoju wspólnego. Westchnęła, patrząc na dziewczynę, która, jak sądziła po zachowaniu i słowach, była kapitanem. Uśmiechnęła się do niej, ale ten szybko znikł jej z twarzy w miarę słuchania tej osobniczki. Miała ochotę spytać kogoś, czy zawsze jest taka niemiła, ale na szczęście ugryzła się w język. Postanowiła się nie zrażać, a nawet zapalić się do tego wszystkiego optymistycznie. Co okazało się być zadaniem dość trudnym. Zaharov wciąż milczała, szczególnie, kiedy krukonka pytała o przeczytaną książkę. Nie, tej nigdy nie czytała. Nie interesowało ją to w gruncie rzeczy, ale postanowiła, że nadrobi zaległości jak tylko wróci do domu. Tymczasem zaś nie przyznawała się do swego karygodnego czynu. Czekała na to, co będzie dalej. Oczywiście wymówiona nazwa niczego jej nie powiedziała i zaczęła lekko panikować, na szczęście wszystko zostało wyjaśnione. Odetchnęła z ulgą. A co do sprzeciwów... to wzruszyła ramionami. Miała coś z gryfona, bowiem nie przestraszyła się jakichś spadających kamieni. A zapewne powinna, skoro to jeden z nielicznych razów, kiedy zamierzała wsiąść na miotłę. No cóż, życie! Stanęła po prostu w rzędzie i na gwizdek wystartowała. Nie było wcale tak źle. Ominęła wszystkie kamienie, sprawnie lawirując pomiędzy nimi. Aż była zdziwiona, bo na ostatnim, ogólnym treningu poszło jej beznadziejnie. No nic. Kamieni samych w sobie nie nałapała dużo, bo jedenaście, ale lepszy rydz niż nic. Może dopisywało jej szczęście początkującej, nie miała pojęcia. W każdym razie było bardzo fajnie! Do tej pory jej serce biło szybciej z powodu emocji. I tak wróciła do "swojego" mieszkania.
Rience, oczywiście, zjawił się na treningu, o którym przypomniał mu pewien list, osobiście napisany i wysłany przez „zdecydowanie NIE jego D’Angelo”. Kiedy go otrzymał, zastanawiał się czy powinien się przejąć jego treścią, bo jak na razie doprowadzał go do nerwowego śmiechu ilekroć tylko na niego spojrzał. Oj bardzo dobrze pamiętał jaki wpływ miała na niego ostatnia gra w eksplodującego durnia i wciąż zdawał się być nieprzyzwoicie rozbawiony tym, że jako staruszek rzucił się w ramiona Shenae. Teraz jednak nie było po co tego analizować, bo przecież musiał zachować powagę, gdy chodziło o tak szlachetny sport jak Quidditch. Przyszedł na boisko w stroju adekwatnym do temperatury oraz do zajęcia jakie będą wykonywali, a po książkowym wprowadzeniu na pewno nie spodziewał się tego, co właściwie składało się na cały trening. Oczywiście, że nie przeczytał „Quidditcha Przez Wieki”, bo i nie miał na to ostatnio czasu, ale zdaje się, że stało się to lekturą obowiązkową w obecnej sytuacji. Całe szczęście że lubił czytać, bo mogłoby się zrobić mało ciekawie. Niemniej jednak nie wystraszył się morderczych kamieni i całkiem nieźle sobie poradził. Nabrał trochę wprawy w unikach od ostatniego treningu i udało mu się umknąć przed wszystkimi spadającymi głazami, jednak jeśli chodzi o ich łapanie to… już tyle szczęścia nie miał. Udało mu się ich złapać zaledwie osiem, ale to i tak był niezły wynik jak na zupełnego żółtodzioba, zwłaszcza, że pani prefekt naczelny mimo, że miała tyle samo, to trochę ją zmaltretowały te kamyczki… Tak czy siak, Rience nie przypatrywał się dalszej masakrze i opuścił boisko, machając uprzednio, coś nazbyt entuzjastycznie, do D’Angelo.
[zt]
Omijanie kamieni (kostki): parzysta, drugą ignoruje Unik (kostki): - Łapanie kamieni (suma oczek): 8 Punkty w kuferku: aż 2!
Idąc na trening, a zarazem zwiedzając zamek zastanawiała się czy to będzie niewypał. Nie znała szczególnie kapitana, drużyny, do której się dostała, gdyż widziała się z nią pierwszy i ostatni raz na treningu kwalifikacyjnym. Era nawet nie myślała, że jej się uda dostać do drużyny, a dostała się może nie na to miejsce, które chciała, ale i tak się cieszyła. Nawet nie wiedziała, że jest dobrym pałkarzem. Widząc z oddali stadion poczuła na twarzy lekki i zimny powiew wiatru. Nie padało, ale nie była też idealna pogoda. Choć prawdę mówiąc Naerys wolała taką pogodę niż bezchmurne niebo i ponad trzydzieści stopni Celsjusza. Pewnie to z przyzwyczajenia do klimatu panującego w Grenlandii. W szatni spotkała innych członków drużyny, których nie zna. Ale jak to ona przywitała się, cicho, ale przywitała się. Wchodząc na stadion przebrana, trzymając w dłoni szkolną miotłę ustawiła się na końcu szeregu. Gdy Shenae zaczęła tłumaczyć im w wstępie o jakiejś książce nie odezwała się, gdy ktoś nie przeczytał jej. Era pierwszy raz słyszała ten tytuł, a nie chciała się ośmieszyć i źle wypaść przed kapitanem już na pierwszym treningu. Gdy wszyscy wskoczyli na miotły wiedząc co mają zrobić zrobiła sobie kilka kółek, zwrotów, no tak dla rozgrzewki wzięła się do roboty. Pierwsze omijanie kamieni poszło jej banalnie, takie rzeczy dla niej nie były jakimś wyzwaniem. Wręcz się zdziwiła wspominając to jak D'Angelo tłumaczyła, że to gra, w której wielu wylądowało w skrzydle. Zbieranie kamieni poszło jej dobrze, ale była pewna, że nie najlepsza. Na końcu, gdy przeliczyła kamienie, miała ich 10. Dobra suma. Pożegnała się z kapitanem, innymi no i odeszła w stronę zamku.
[zt]
Omijanie kamieni (kostki): 2 Unik (kostki): - Łapanie kamieni (suma oczek): 5+5=10 EDIT: to trzy kostki xD nie zauważyłem to rzuciłem trzecią i wyszło 6 czyli 5+5+6=16 Punkty w kuferku: 9
Ostatnio zmieniony przez Naerys Rhae Anderson dnia Sro Wrz 17 2014, 17:00, w całości zmieniany 1 raz
Na trening przyszedł, co dziwne, punktualnie. I wcale nie było to spowodowane jakimiś traumatycznymi wydarzeniami z tłuczkiem, czy też obrażeniami, których doznał podczas ostatniego treningu, na który to raczył się spóźnić, choć odrobinę. Cóż.. mimo wszystko, nie skończył się dla niego tak źle, jak powiedzmy dla Amelii.. Tak, zdecydowanie, ona sprawiała wrażenie być w owiele gorszym stanie, z resztą skoro straciła przytomność.. No, nie mówmy jednak o tym. Nie kiedy był czas na odprawę. Fakt dziwnego, wręcz niespotykanego podejścia dziewczęcia do dzisiejszego treningu mocno zaciekawił Fridaya. Starał się przyglądać swojej Kapitanowej z nadzieją odgadnięcia przyczyny tego niepospolitego w jej przypadku zachowania. Niestety bezskutecznie. Za to, rzuciło mu się dość mocno w oczy zachowanie w stosunku do niego. Quidditch przez wieki.. Phi. Za kogo ona go miała? – Oczywiście, że czytałem. – prychnął, gdy tylko poczuł na sobie wzrok Krukonki, a także dostrzegł jej pełen szydery uśmiech. Że co, że jak artysta, to nie zna takich dzieł? Błąd. Szczególnie w przypadku Ambroge’a, który jakby nie patrzeć, czytał wszystko jak leciało. I przy okazji było godne jego uwagi. Przynajmniej w pierwszym odczuciu, bo niekiedy po przeczytaniu prawda była zgoła inna. No, a potem ta gra.. Przecież wiedział, na czym polega. Ba! Nawet miał okazję bycia świadkiem zmagań jednego z takich chłopaków. Dwa lata temu, kiedy to włóczył się bez większego, poza poznaniem nowych kultur, celu po globie. W końcu jednak przeszło do praktyki. Z ciekawości rozejrzał się po pozostałych członkach drużyny. Dość ciekawie, trzeba powiedzieć. Wielu wyglądało na zdeterminowanych. Ciekaw był jedynie, czy to dlatego, że chcieli spróbować swoich sił? Zapewne. - Możesz przestać robić ze mnie jakiegoś ignoranta, czy wręcz debila? – rzucił nagle do Kapitanowej, w momencie, gdy przechodził obok. – Może nie wyglądam, ale wiem, co nieco. I czytam. A fakt mojego zainteresowania Mugolami nie świadczy o braku wiedzy o tym czarodziejskim.. – rzucił tylko, po czym wyprzedził ją i ustawił się w kolejce do wykonania zadania. Przyszła w końcu jego kolej. Większość spękała. Czy jej ufają? On sam miał wątpliwości, szczególnie po ostatnich kilku spotkaniach z nią. Zawsze miał ją raczej za osobę opanowaną i w ogóle. Cóż, jednak pozory mylą. Inna sprawa, nie miał czasu się nad tym za bardzo rozwodzić, bo leciał już na miotle. I chyba zrozumiał to zbyt późno, kiedy pierwszy z kamieni lecących wprost na niego (nie zdołał go uniknąć) zaraz miał mu zapewne zadać jakieś obrażenia. Szczęśliwie okazał się być tylko iluzją. Kolejne trzy, niestety, już nie. Choć najprzyjemniejszy był zdecydowanie ten drugi, który oprócz lekkich łaskotek na plecach nie zadał mu właściwie żadnych większych obrażeń. Dwa ostatnie za to doszczętnie go zmoczyły. Żyć nie umierać jednym słowem. Cóż. Widać i tak miało być. Mimo tego, zadowolony z siebie liczył kamienie, które udało mu się zebrać. Całe jedenaście. No, bez szału, bądźmy szczerzy. Ale lepsze to niż, nic. Po wszystkim jedynie udał się gdzieś na bok, formując ognisko – chodziło się do Price’a na żywioły – i proponując każdemu przemoczonemu itd., ogrzanie się, po czym gdy trening dobiegł końca, udał się w swoim kierunku.
Omijanie kamieni (kostki): 5 Unik (kostki): założyłem, że nie uniknął żadnej. nie rozkminiłem tej opcji, dopiero przy wstawianiu. Możesz mu cisnąć. Łapanie kamieni (suma oczek): 11 Punkty w kuferku: 5
Tuan w tym roku załapała pozycję obrońcy. Normalnie cieszyła się jak głupia, no bo przecież było tyle innych i lepszych osób. Przynajmniej jej zdaniem. Jednak to ją wybrano. Gówniarę z VI klasy. Przyszła więc na trening punktualnie. Bo jakże by inaczej i uważnie z wypiekami na policzkach słuchała koleżanki, która tłumaczyła na czym polega dzisiejszy trening. Troszkę na początku nie ogarniała. Ale z biegiem czasu zaczęła rozumieć o co po kolei chodzi. Więc idąc za przykładem kolegów z druyny przystąpiła do zadania. Pierwszy kamień, którego nie zdążyła uniknąć przeleciał przez nią, okazując się iluzją i pozostawiając po sobie dreszcz. Drugi zaś nie był już tak przyjemny, bo o ile jego uderzenie nie bolało to okazał się balonem z woda i całą ją zmęczył. Ale nie poddawała się i dzielnie zbierała kamyczki by na koniec wylądować z całkiem pokaźną ich ilością w liczbie piętnastu. Łącznie zwaliło się na nią kilka kamieni mocząc ją, ale co tam, ważne że całkiem sporo ich też zebrała do kociołka, prawda?
Omijanie kamieni (kostki): 1,,3 Unik (kostki): - Łapanie kamieni (suma oczek): 3,6,6, Punkty w kuferku:4
Frejka ambitna dziewoja, jako pretendentka do bycia członkiem domowej drużyny, pojawiła się na kolejnym treningu Kruczków, mając cichą nadzieję na to, że nie usłyszy "trening tylko dla zawodników, wypad do domu". Przywitała się grzecznie z ludzikami, które kojarzyła, przy okazji, kiedy Shenae była mniej zajęta, podeszła do niej i wyjaśniła, że jest ze Sfinksa, ale chciałaby się nauczyć grać i może być w drużynie, że była na treningu u Nadii i u Limiera i takie tam, po czym kiedy D'Angelo nie wywaliła jej na zbity pysk z boiska, wręczyła dziewczynie odliczoną sumę za kociołek, który nie wiadomo dlaczego nie został zasponsorowany przez szkołę i ustawiła się w kolejeczce do wykonywania szaleńczego lotu pod unoszącymi się nad ich głowami kamieni. Gdy nadeszła jej kolej, wskoczyła na miotłę ze swoim kociołkiem i wyruszyła! Pewnie nikt nigdy nie odgadnie, jakim cudem udało jej się uniknąć oberwania którymkolwiek z tych okropnych niespodzianek czyhających na nią, ale jakoś tak wyszło, że jej lot obył się bez większych przeszkód, a ona szczęśliwie doleciała do końca, by zajrzeć do kociołka i znaleźć tam aż 13 złapanych kamieni! Uśmiechnęła się pogodnie, na pewno o wiele pogodniej, niż gdyby oberwała śmierdzielem albo balonem z wodą, podziękowała za trening i udała się z powrotem do zamku.
zt Omijanie kamieni (kostki): parzysta (6) i druga nieistotna Unik (kostki): - Łapanie kamieni (suma oczek): 5, 5, 3 = 13 Punkty w kuferku: aż 4!
/przepraszam za "obsówę" czasową, ale nie miałam dostępu do Internetu
Jako, że nowy rok szkolny zaczął się już dobre kilka tygodni temu, kości zawodników pewnie nieco się zastały- trzeba było zorganizować trening! Filip miał szczerą nadzieję, że tym razem przyjdzie na niego nieco więcej osób niż poprzednio. Miał także ambitny plan zdobycia Pucharu, więc była presja, hoho. Na boisku zjawił się pierwszy, już w stroju do gry, z miotłą w dłoni. U jego stóp leżały kufry z piłkami, a on grzecznie czekał na resztę swojej drużyny. -Witam na pierwszym treningu Quiditcha w tym sezonie. Mam nadzieję, że humory dopisują, wakacje się udały, a wy jesteście gotowi zdobyć Puchar. Dzisiejszy trening zaczniemy od okrążenia boiska, następnie każdy z Was w zależności od pozycji będzie musiał popisać się swoimi umiejętnościami.
Rozgrzewka: 1,6- nie idzie Ci najlepiej, jesteś wyraźnie rozkojarzony, ale to w końcu sobotni poranek, czemu się dziwić? Kilkakrotnie omal nie spadłeś z miotły i wyraźnie odstawałeś od reszty drużyny ciągnąc się na samym końcu. 2,5- idzie Ci świetnie! To jest twój szczęśliwy dzień, widać, że w wakacje się nie obijałeś i ciężko trenowałeś. Skończyłeś zdecydowanie wcześniej niż inni Twoi koledzy. 3,4- nie jesteś najlepszy, ale też i nie odstajesz od drużyny. Lecisz spokojnie, raz czy dwa Twoja miotła chciała splatać figla, ale utrzymałeś równowagę.
Szukający: Oceniamy: technikę lotu, balansowanie, unikanie. Każda kotka odpowiada umiejętnością w skali od jeden do sześciu, przy czym 1 jest oceną najniższą a sześć najwyższą.
Obrońca: Oceniamy: technika lotu, balansowanie, przyjmowanie kafla. Każda kotka odpowiada umiejętnością w skali od jeden do sześciu, przy czym 1 jest oceną najniższą a sześć najwyższą.
Pałkarz: Oceniamy: technika lotu, balansowanie, unikanie. Każda kotka odpowiada umiejętnością w skali od jeden do sześciu, przy czym 1 jest oceną najniższą a sześć najwyższą.
Ścigający: Oceniamy: technika lotu, unikanie, przyjmowanie kafla. Każda kotka odpowiada umiejętnością w skali od jeden do sześciu, przy czym 1 jest oceną najniższą a sześć najwyższą.
Dany zjawiła się na treningu, zgodnie z czasem, zaraz po tym, jak powiadomił ją o nim Filip. Weszła na boisko u uśmiechnęła się do kolegi i jednoczesnego kapitana drużyny. Chwilę pogadali, a potem wzięła się do roboty. Rozgrzewka. tak, zdecydowanie poszła jej dobrze. Każde jedno zadanie udało jej się zrobić świetnie. To był chyba jej dzień na latanie. Tak przynajmniej myślała. Gdy jednak przyszło do treningu poszczególnych stanowisk, zobaczyła, jak bardzo przez wakacje udało jej sie zapuścić w lataniu. Kompletnie nie szło jej na pozycji, każde kafel jej wypadał, a jak już cudem udało jej się cokolwiek złapać, to i tak w nic nie mogła trafić. Jedna, wielka kompletna porażka. Filip z pewnością nie był zadowolony. Zdecydowanie się nie popisała. no ale co mogła więcej zrobić? Miotła dzisiaj kompletnie się na nią wypięła.
Rience Hargreaves wykorzystując wolne popołudnie, ćwiczył swoje umiejętności latania, które pewnie nadal były dosyć mierne. Shenae w końcu na pewno mu nie odpuszczała, a mecz się zbliżał! Na małe boisko przyszła też Angelique Rocheleau, która latała z pewnością lepiej od kolegi. Nie wiedziała tylko, że krukon posiada inne, wyjątkowe moce i jeszcze nim wsiadła na miotłę, zapatrzyła się na niego, przyglądając się jego powietrznym wyczynom...
zaczyna ktokolwiek z was
______________________
Angelique Rocheleau
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.77 m
C. szczególne : jasne włosy; markowe, drogie ciuchy od najlepszych projektantów świata magii.
To prawda panienka Rocheleau od szóstego roku latała na miotle, więc nie było w tym nic nadzwyczajnego, że radziła sobie z lataniem lepiej od większości uczniów. Nie każdy przecież to lubił i nie każdy musiał umieć poruszać się na tym urządzeniu, aczkolwiek wypadałoby. Dobrze było czasem odpocząć od wymagających nauczycieli, nauki i tego wszystkiego co uprzykrzało w jakimś tam stopniu życie. Trzymając w rękach miotłę od razu poczuła się lepiej. Nie było to byle, jaka miotła. Komfortowa i przede wszystkim szybka. Dziadek Joseph chciał, aby dziewczyna grała w drużynie Beauxbatons. Jak widać na razie nic z tego nie wyszło. Angelique musiała przygotowywać się do projektu Złoty Sfinks, dodatkowo nauka i inne zajęcia pozalekcyjne... No może innym razem. Pobyt francuski w Hogwarcie nie był zbyt długi, więc dziewczyna nie znała tu większości osób. Kiedy znalazła się w górze, a jej wzrok wypatrzył twarz Hargreaves'a - czas, jakby zwolnił. Ten chłopak miał coś w sobie, ale Rocheleau nie miała pojęcia co. Wpatrywała się w niego, jak zaczarowana. Bo może w rzeczywistości tak było?
Och, uwaga, sierota w powietrzu! Proszę zapiąć pasy, otworzyć spadochrony i przygotować się na zagładę. No, a tak poważnie to przecież on nie latał tak źle! Zaliczał trzy razy tyle upadków i urazów co normalny zawodnik, ale to nic, przecież się starał i trenował. Przecież próbował sprostać tym chorym wymaganiom Shenae i bardzo pracował nad swoją mierną koordynacją ruchową. Nie pomagał mu wcale fakt, że sam się w to bagno wplątał, jednocześnie dobrze wiedząc, że z miotlarstwem nigdy nie będzie sobie radził tak dobrze jak z eliksirami. On po prostu nie nadawał się do tego typu aktywności fizycznych, zdecydowanie woląc rozrywki umysłowe, ale to niiic. Ambitny był, a to się przecież liczyło, prawda? Szkoda, że ambicja nie mogła za niego złapać znicza… Tym razem był sam na boisku. Chciał nieco poprawić swoją sterowność, dlatego wypożyczył jedną ze szkolnych mioteł, aby od kilkudziesięciu minut latać w strugach paskudnego deszczu, starając się dojrzeć koniec własnej miotły, nic już nie mówiąc o piłeczce, którą od czasu do czasu sam sobie rzucał. Zdaje się, że nawet uparty Hargreaves dojrzał wreszcie lukę w swym planie, a stało się to dopiero wtedy, gdy mokre blond włosy niemalże całkowicie przykleiły mu się do twarzy, pomimo kaptura. Zleciał wreszcie na ziemię, mrucząc pod nosem jakieś obraźliwe słowo na temat pogody i kierując się w stronę szatni, gdy jego wzrok padł na samotną, słabo widoczną w strugach zimnej deszczówki postać wiszącą nad ziemią. - Daj spokój! - krzyknął do niej, starając się przekrzyczeć szum wywoływany przez krople opadające na równy teren boiska. - To nie jest dobry moment na Quidditcha. Po czym najwyraźniej doszedł do wniosku, że stanie tak jak ten słup soli też do najmądrzejszych nie należy i skierował się w stronę szatni. Zamierzał tam poczekać na tajemniczą osóbkę i ją zapytać cóż takiego jej, bądź jemu, do głowy strzeliło, żeby latać w taką pogodę. On sam zaczął, gdy jeszcze było w miarę znośnie, więc chociaż siebie za kompletnego wariata nie uważał, zapewne do czasu, ale mniejsza.
Czas na piękną pogodę się już dawno skończył. Nastał listopad, który powitał wszystkich uczniów Hogwartu chłodem. Trzeba było pożegnać się z roznegliżowanym wyglądem i na ramionach nosić już ciepłe sweterki. Zarówno Naerys jak i Narcyza dostały od swoich kapitanów drużyn zalecenia, że powinny więcej potrenować. Pierwsza na małe boisko przyszła Krukonka, która po krótkiej rozgrzewce zaczęła otwierać skrzynię z tłuczkami i zniczem. W tym czasie na boisko weszła Narcyza. Czy skuszą się na wspólny trening czy ślizgonka urządzi poważną awanturę?
Ough, nareszcie. Dzień bez męczących obowiązków, dzień bez Złotego Sfinksa. Podobno kilka uczestników dostało już pocztę, ale do niej sowa jeszcze nie dotarła. Trudno. Poczeka. Tymczasem trzeba będzie poćwiczyć trochę przed spotkaniem z kapitanem drużyny. Mimo, że Narcyza była pewna swoich umiejętności, to jednak lepiej byłoby się przygotować. Do tej pory dziewczyna pluje sobie w brodę, że nie zdążyła na grupowy trening. Pokazałaby tym niemotom, jak powinno się grać w Quidditcha. A nie jest to wcale zabawa. W Durmstrangu Quidditch był jedną z najniebezpieczniejszych dyscyplin i w dodatku cechował się wyjątkową brutalnością. Jakoś Narcyzie do tej pory zostało to w krwi. Wchodząc na mniejsze boisko, już miała w głowie zaplanowany cały trening. Idealny dzień na małą rozgrzewkę. Chłodek, wiatr i w dodatku ograniczona widoczność, a wszystko przez mgłę, która sprawiała, że nawet sowa Cyzi zgubiłaby drogę. Dziewczyna opuściła wzrok i spojrzała na swoje dłonie. W jednej z nich trzymała jedną ze szkolnych mioteł (szkoda jej używać własnej do treningów), a druga była zaskakująco ciepła jak na mróz panujący wokół. Narcyza pochodzi z Rosji – tam wiecznie jest zimno, dlatego też tak mały chłodek nie zrobił na niej większego wrażenia. Kiedy znalazła sobie miejsce odpowiednie do rozpoczęcia rozgrzewki, z niezadowoleniem zauważyła, że ma niechcianego gościa. Zerknęła na postać, mrużąc oczy i zorientowała się, że to Naerys Rhae Anderson, która właśnie brała się do rozpakowywania skrzyni z tłuczkami. No pięknie. A miało być tak cudownie! Narcyza zdecydowała się na zignorowanie dziewczyny, ale ostatecznie podeszła do niej i spojrzała znacząco na skrzynię. W końcu ona też przyszła potrenować, więc liczyła na to, że Krukonka łaskawie nie będzie robić problemów. Narcyza nie chciałaby, żeby pałka, która leżała niedaleko, stała się narzędziem zbrodni.
Minął zaledwie dzień odkąd jej trener powiedział, że musi jeszcze przećwiczyć odbijanie. Gdyby byłaby dawną Naerys przyjęłaby to spokojnie i zajęła się treningiem. Ale nowa Naerys była zupełnie inna - zdenerwowała się, ale nie aż tak by walnąć trenera. Po prostu miała taką minę, że każdy kto by ją zobaczył wiedziałby w jakim jest nastroju. Po przespanej nocy Era uspokoiła się na tyle by nie kląć na każdego kto się do niej odezwie. Był wolny dzień i, jako że nie miała zajęcia, po śniadaniu wzięła miotłę, strój i poszła na to mniejsze boisko, na którym normalnie trenuje. Zimno zupełnie jej nie przeszkadzało. Na Grenlandii taki mróz to była pestka. Pewnie nie odczułaby by go w ogóle gdyby nie wyszła na dwór w luźnej bluzce bez rękawków. Zdziwiło ją, że tylko ona dostała polecenie przećwiczenia umiejętności latania - przecież prawie cały Ravenclaw to banda, która nie widzi świata poza teatrem czy sztuką. Stara Naerys także taka była - przez jej rodziców. Gdy dotarła na boisko, przebrana, rozejrzała się wokół - nikogo nie było. Nawet lepiej, nie miała ochoty teraz z kimkolwiek rozmawiać. A jednak gdy otwierała skrzynię z tyłu usłyszała kroki. Odwróciła głowę by spojrzeć kto to - jakaś dziewczyna, która najwidoczniej (Era zaważyła po stroju) także chciała dziś poćwiczyć na boisku. Po urodzie dziewczyny widać było, że jest przyjezdną - chłód panujący na boisku nie robił w ogóle na niej jakiegokolwiek wrażenia. Naerys nie wiedziała co powiedzieć - miała zacząć tu tłuc dziewczynę pałką, czy nie zwracać uwagi na nią? Raczej to drugie, Era nie miała ochotę się bić, mieć później problemy. Zignorowała dziewczynę, nie mówiąc nic. Odwróciła się znów do skrzyni i otworzyła otwory od tłuczków, wyleciały do góry, a Naerys wskoczyła na miotłę i zaczęła szybować w powietrzu. Myśląc o dziewczynie przypomniała sobie - chodzi z nią do klasy, jest ze Slytherinu, ale jako przyjezdny. Miała na imię... jak? Nie mogła sobie przypomnieć. Naerys przestała myśleć o towarzyszącej jej dziewczynie, gdy tuż obok jej barku przeleciał tłuczek. Wzięła się w garść i chwyciła mocniej za pałkę cały czas lecąc oraz równocześnie odbijając tłuczki w kierunku trzech pętli.
Całkiem śmiesznie wyglądałaby sytuacja, o której chwilę wcześniej pomyślała Naerys. Okładanie Narcyzy pałką po głowie mogło być naprawdę interesującym zdarzeniem dla tej wiecznie zadzierającej nosa Ślizgonki z drużyny Zielonych. Wspólny trening z Krukonką mógł nie tylko dać Cyzi nieźle w kość, ale dzięki temu mogłaby stać się bardziej... pokorna? Poza tym - hej! Krukoni może i są mądrzy, ale mało prawdopodobne, żeby Era zachowywała się na treningu inaczej niż podczas meczu. Tak więc trening daje Cyzi możliwość podpatrzeć, jakie to tajemnice skrywa to niewinne, genialne dziecię. Narcyza przez chwilę przyglądała się wzbijającej się w niebo dziewczynie. Ograniczająca widoczność mgła wcale nie była jej sprzymierzeńcem i dziewczyna co chwilę rozcierała oczy, co w gruncie rzeczy i tak nic nie dawało. Kiedy Cyzi udało się zauważyć pierwszy tłuczek, lecący przy Krukonce, uśmiechnęła się do siebie. Jakże uroczo to dziecko wyglądało na miotle. Z pałką w dłoni, w dodatku. No, Narcyza, pokaż jej jak powinno się latać! Krótkowłosa dziewczyna weszła na miotłę, którą przywlokła ze sobą - i na skrzynię. Wzięła w dłoń jedną z pałek, podrzuciła i patrzyła, jak robi ona salto w powietrzu. Chwyciła mocno za końcówkę i wzbiła się w powietrze na miotle. Kiedy jeszcze była na ziemi, poprawiła w bucie różdżkę. To może być całkiem fajny trening...
Gdy zauważyła minę ślizgonki, gdy ta o mało nie dostała tłuczkiem... no Naerys wewnętrznie zaczęła krzyczeć i jeszcze bardziej wzięła się do treningu. Nie miała ochoty później na przerwach wysłuchiwać jaka to ona jest beznadziejna w Quidditchu. Zrobiła jeszcze kilka okrążeń cały czas wypatrując tłuczków - nie trudno je zauważyć, ale Era odbijała tylko wtedy, gdy jakiś się do niej zbliżał. Nie miała zamiaru gonić za tłuczkami. Białowłosą praktycznie nie interesowało to, że techniki, które teraz Naerys użyje do treningu może podpatrzeć rywalka. Przecież to działa w obie strony, co nie? Gdy Krukonka kątem okiem zauważyła jak Narcyza wybiła się w powietrze. Czemu w ogóle Naerys tak się nią interesowała? Przecież może w ogóle o niej nie myśleć. Odbijała teraz każdy tłuczek coraz bardziej z narastającym poczucie, że to jest za łatwe, i że potrzebuje czegoś trudniejszego. Dlatego wymyśliła sobie zajęcie - wyczyny akrobatyczne na miotle! Narcyza może to uznać jako popisywanie się, ale myśląc o tym Era już nawet nie pamiętała, że nie jest sama na boisku. Zaczęła od beczek, od śrub i takich prostych rzeczy. Później zaczęła robić bardziej zaawansowane akrobację, typu salto oraz wiele, wiele innych fajnych rzeczy. Raz nawet udało jej się stanąć na rękach, na miotle. A uwierz mi, nie jest to takie łatwe. Oczywiście cały czas pamiętała o odbijaniu tłuczków. Czasem specjalnie nawet nie odbijała, tylko unikała by lepiej robić zwroty etc. Naerys sama nie brała różdżki na boisko bo nawet nie przewidywała, że kogoś spotka. A gdyby się właśnie taka sytuacja zdarzyła - że Narcyza wyjmie różdżkę w niezbyt pokojowych zamiarach do Ery to zawsze dziewczyna może uciec, schować się, albo unikać zaklęć. Ale Krukonka nawet nie próbowała jakoś sprowokować Ślizgonkę.
To takie irytujące. Dlaczego ci ludzie nie umieją się ogarnąć, zorganizować, tylko jak idioci tuz przed świętami biegajądo biblioteki, żeby na ostatnią chwilę nauczyć się wszystkiego zeby jeszcze przed przerwą wszytko dobrze napisać. Lucy nie potępiała ich ze względu na ich wyniki, ambicje, czy coś takiego. Po prostu w takich okresach bezbrzeżnie się nudziła. Kiedy ona ucząc się na bieżąco była w stanie napisać, zrobić, czy pokazać o co tam ją poproszą na egzaminie, wszyscy w koło wkuwają jak opętani. Na szczęście sportowcy takie rzeczy maja w głębokim poważaniu, słusznie trenując i gorliwie latając nawet w najgorszą pogodę. Pocieszona tym faktem, w beznadziejnie brzydkie popołudnie udała się na mniejsze boisko, gdzie podobno odbywał się jakiś trening. Dodatkową motywacją, żeby wyczołgać się z ciepłego pokoju wspólnego była zasłyszana pogłoska, że na boisku będzie Robin. Za nic nie mogła odmówić sobie popatrzenia sobie na tę dziewczynę, choć przez chwilkę. Nie myślała o tym, jak o jakimś głupim zadurzeniu. Czuła raczej cichy podziw i fascynację. Sama kryjąc się za warstwą ironii uważała się za małą pokrakę, więc widok takiej dziewczyny jak Robin po prostu ją interesował. Przydreptała więc grzecznie na małe boisko, gdzie już dzielnie latali czarodzieje. Usiadła sobie na skromnych trybunach, otuliła cieplej szalikiem i poczęła wypatrywać Gryfonki.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Tak się jakoś złożyło, że nie było ostatnimi czasy zbyt dobrych pór na treningi. Za każdym razem, kiedy Rasheed już zabierał się do wysyłania listu Heikkonen, okazywało się, że albo lało, albo zaczynał padać śnieg. W pewnym momencie irytacja tak go już dopadła, że doszedł do wniosku, że trzeba z tym skończyć. Było dość paskudne popołudnie, ale mimo wszystko wygramolił się z domu i wysyłając Julce list nakazał ruszyć tyłek na boisko. Mieli zagrać w bludgera, więc nawet jeśli warunki nie będą specjalnie sprzyjające to z całą pewnością dodatkowy trening przed meczem im nie zaszkodzi, a i w ruchu też przy okazji się rozgrzeją. Do czego to doszło, aby drużyna musiała organizować sobie treningi samodzielnie. Sharker nie rozwodził się nad tym jakoś specjalnie długo, bo ubrany w szatę do ćwiczeń, właśnie zbiegał ze schodów i dreptał w stronę małego boiska. W jednej dłoni ściskał miotłę, a w drugiej trzymał dwie pałki, bo nie był pewien czy Ślizgonka posiada jakąś własną. Sporo ludzi dzisiaj przyszło polatać, jednak niespecjalnie się tym przejmował. W tłumie nikt nie będzie zwracał uwagi na ich ewentualne niedociągnięcia.
Jul nawet najgorsza pogoda nie przeszkadzała w tym aby wyjść i trochę polatać, gorzej jeśli miała lenia. Jak już wiadomo nie dane im było dokończenie treningu tak więc i ona nie zdążyła wyczerpać tego całego 'szału' który gdzieś tam towarzyszył zawsze wtedy kiedy wsiadała na miotłę i chociażby okładała się z kimś piłką. Już sam fakt pogrania w bludgera dawał jej satysfakcje, miło by było również wygrać ale to nie było konieczne, w końcu tym razem liczy się tylko zabawa. Można sobie zadać pytanie co to za przyjemność dostać tłuczkiem, Jul najpewniej odpowiedziałaby że dla niej takie stany i ból przez następne kilka dni jest w porządku, dodatkowo przypomina jej o tym że robiła coś mniej lub bardziej ciekawego. Dlatego preferowała też sztuki walki. Nie żeby miała sklerozę czy jakieś szczególne zamiłowanie do zadawania sobie bólu po prostu taka jest i już, w zasadzie ciężko było wytłumaczyć pewne rzeczy które były z nią związane. Uznajmy że urazy jej nie przeszkadzały, nie bała się ich i czasem nieszczególnie dbała o bezpieczeństwo. Po otrzymaniu listu szybko ubrała się w swój wyjściowy dres nie dbając o to że ten ubiór może być nie wystarczający patrząc na pogodę, chyba wiadomo dlaczego? Dotarła na boisko tak szybko jak tylko mogła oczywiście taszcząc ze sobą miotłę i tłuczek. Jak się okazało nie byli tu sami co w ogóle jej nie przeszkadzało, zignorowała innych i podeszła do Rekina. - Cześć, mam nadzieję że nie musiałeś czekać zbyt długo. Miś? - zapytała jakby nie mając pewności czy mogłaby to zrobić od tak , byli przyjaciółmi jednak w tej chwili poczuła że po prostu tak będzie lepiej a przy okazji od razu dowie się jaki ma humor. Taak to dało się wyczuć, lata praktyki hehs, z resztą Sharker nie był z tych którzy robią coś czego nie chcą, chyba że było to obowiązkiem.