Lekko zachwiał się, kiedy chłopak uderzył go w głowę. Już miał rzucić mu pewne zawiści spojrzenie, na szczęście wszystko pozostało w sferze żartów. Na początku nie rozumiał jego zachowania. On naprawdę się martwił. Ale po chwili, gdy Sammy zaczął mu wszystko tłumaczyć, przejaśniło się to niebo, ponad nimi. – Tak, masz racje.. Przepraszam.. – powiedział do niego. Jakby na to nie patrzeć, to nie przeżył tego, co większość uczniów i studentów, jadąca Expressem. Był tam, to prawda, ale w końcu stracił tą przytomność.. Hańba do końca życia. Poza tym mina Sama wskazywała na to, że musiał przeżyć jakąś traumę.. - Tak. Masz stuprocentową rację. Pójdę po koce, chyba, że masz swój, a Ty w tym czasie zajmij nam jakieś łóżka. Pod warunkiem, że nadal chcesz na mnie patrzeć – rzucił mu pełen serdeczności, ale w dalszym ciągu wstydu uśmiech. Może gdyby był do końca przytomny czułby to samo co chłopak? Zasadniczo, wiedział jakie to uczucie. Widział reakcje matki, na samo wspomnienie o Wilkołakach. Doskonale rozumiał. Ich oboje.. - Zaraz wra… - przerwał mu krzyk jakieś osoby, wzywającej pomocy. – Zaraz wracam! – rzucił do niego, po czym pobiegł w stronę drzwi, bo tam znajdowało się źródło hałasu. Ktoś wzywał pomocy! Kolejne Wilkołaki?! A może coś innego! Co by to nie było, na pewno tym razem nie pęknie i uda mu się zwalczyć zagrożenie! Może nawet ta Ślizgonka popatrzy na niego, bardziej przychylnie? Kto wie? - Co się stało? – zapytał, łapiąc oddech. Sam bieg nie był męczący, choć bieg z przeszkodami… Tak, Thomas nienawidził czegoś takiego. A tu przeszkód była masa, w postaci ciągle chodzących w te i we w te uczniów, łóżek, Skrzatów.. Mimo to jego czas nie był najgorszy.
Frederick rzadko uczestniczył w balach czy tego typu imprezach. Jednakże ostatnimi czasy nie działo się w jego otoczeniu nic interesującego więc dla rozrywki zgłosił się do parowania na bal. Najśmieszniejsze w tym było to, co miał ze sobą przynieść. A mianowicie zdechłą ramorę. Znalezienie owego znaku rozpoznawczego nie było wcale łatwe i zastanawiał się, kto wymyślał tego typu znaki. W każdym razie on znalazł i teraz wszedł do Wielkiej Sali z padliną. Nie zdziwił się widząc tłumy młodzieży z Hogwartu i dwóch innych szkół kręconych się po Wielkiej Sali. Niektórzy przychodzili razem, inni tak jak on poszukując osoby z tym samym znakiem rozpoznawczym. Ślizgon kręcił się po Sali w poszukiwaniu swojego towarzystwa, ale jak na razie takowego nie znalazł. Nie mniej nie zaniechał poszukiwań, a kręcił się to tu, to tam z tą zdechłą ramorą.
Aglaia bardzo wyczekiwała balu. Pomijając fakt, że nie będzie miała pary. Ale na szczęście zadbano o takie jednostki jak ona. Przyjście w pojedynkę samo w sobie nie przeszkadzało Adze, ale bawienie się w pojedynkę jakoś nie specjalnie ją bawiło. Dziewczyna poświęciła dużo czasu na wybranie stroju i dodatków do kostiumu, bowiem chciała i dobrze wyglądać i dobrze się bawić. Znakiem rozpoznawczym Aglaii był szalik z futra szczuroszczeta. Co prawda jakoś nie specjalnie pasował do stroju w jaki się ubrała, ale cóż. Jakoś musiała przecież zlokalizować swojego towarzysza. Miała nadzieję, że nie będzie musiała długo czekać. Albo co gorsza on sam się nie pojawi. To byłoby bardzo nie ciekawe. Wszak poświęciła nieco czasu i energii na przygotowania i liczyła na dobrą zabawę. Tak więc weszła do Wielkiej Sali z uwagą się rozglądając za tym samym dodatkiem, w jaki ona sama się zaopatrzyła.
Charlie zaczął nucić ulubione piosenki; trochę z nudy, trochę dla poprawy humoru. Wokół niego biegała zgraja dzieciaków, częściowo naćpanych, częściowo nawalonych, ale jakoś mało go to teraz obchodziło. Dopóki nikt nie skacze na główkę z marmurowych schodów, wszystko jest w porządku i niczym się nie naraża. Brakowało mu jakiejś hecy, przydałaby się jakaś akcja Irytka, pojedynek, atak, cokolwiek, byleby nie siedzieć tu bezczynnie. Brown spojrzał tęsknie na syreny, szukając jakiegokolwiek przedstawiciela płci męskiej; nie łudził się, że takowego tam znajdzie, ale chętnie oddałby się dziś nawet w ręce płetwonoga. Tak się rozmarzył, że nie zauważył dziewczyny, która do niego podeszła. Miała na sobie sardynkowe kapcie - dokładnie takie jak on. Zerwał się na równe nogi, porwał cylinder z głowy, nisko się skłonił i wyszczerzył się w uśmiechu do Puchonki. Połechtała jego próżność, komentując ubiór i machnął ręką, udając zawstydzonego, w duchu dodając swoje ulubione 'oh stop it, you!'. -Wyglądasz wyśmienicie!- zawołał z teatralnym przejęciem. Stuknął o podłogę długą laseczką, zwieńczoną srebrną główką, w której na wieczór ukrył jabłoniową różdżkę, a z najbliższego stolika przyleciał puchar z szampanem. -Nie wiem, co pijasz, ale na rozgrzewkę to Ci chyba będzie odpowiadać- mruknął łobuzersko, podając dziewczynie puchar. Nie mógł zacząć zabawy, bez tych wszystkich ceregieli, wymianie uprzejmości i w ogóle. Wskazał wysoki taboret, stojący na kulawych nogach, a sobie przysunął drugi. Ehe, pogrzeje jeszcze chwilę tyłek na miejscu.
Razem z partnerką Ganoy podszedł do stawu, w którym pływały prześliczne syreny. Uwagę chłopaka przykuła jedna z błękitnym ogonem i blond włosami. Na szczęście szybko się ocknął i przysunął się bliżej partnerki. Bonnie może z zazdrości rzuciła wyzwanie morskim stworzeniom. Syreny zaczęły pięknie śpiewać. Ten śpiew omamiłby nie jednego mężczyznę. Ganoy w porę zatkał uszy, by nie słyszeć hipnotyzującej nuty. Nim spostrzegł, jego atrakcyjna partnerka leżała na ziemi. Podniósł ją, co nie był problemem i zaniósł ją do stołu. Tam nalał do szklanki ziemnej wody, którą zaczął przechylać do góry. Cieczy wybudziła dziewczynę, dzięki temu mogli dalej się bawić. Ganoy w tle usłyszał piękną muzykę. Chwycił Bonnie za rękę i jednym ruchem postawił na ziemi. - Może teraz zatańczymy? - spytał zafascynowany. Melodia była szybka i dynamiczna, czyli taką chłopak lubił najbardziej. Swój skórzany kapelusz położył na ławce i już był gotowy do tańca. Czekał tylko na zgodę partnerki.
Richelieu z kolei na co dzień ubierała się raczej normalnie, tylko okresowo przejawiając zainteresowanie teatralnymi garderobami i choć znała kilka przydatnych zaklęć, zostawiała je raczej na wyjątkowe okazje, jak dzisiejszy wieczór, ale tak naprawdę chyba nigdy nie czuła aż takiej potrzeby wyglądania niesamowicie dobrze, jak teraz. I to bynajmniej nie było to dla żadnego nauczyciela hehs. Właściwie nie wiedziała sama, skąd to nagłe ciśnienie, ale musiała sama przyznać, że efekty były doprawdy zadowalające, szczególnie gdy zobaczyła, że River w pierwszym momencie jej nie rozpoznał. Chociaż nie wiem, czy powinna to uznać za komplement, bo oznaczałoby to, że normalnie nie jest jakaś przesadnie piękna, ale ojtamojtam! Zaskakujące było to, w jaki sposób losowanie złączyło razem właśnie ich, jednak w żadnym wypadku nie czuła się tak, jakby coś lub raczej ktoś miałby psuć jej wieczór, przez chwilę nawet łapiąc się na myśli, że może to faktycznie przeznaczenie. Ale, chwila, stop, przeznaczenie przecież nie istnieje. - Dziękuję. – może jego słowa brzmiały na wymuszone i czysto kurtuazyjne, może jej głos brzmiał podobnie, ale gdzieś tam w głębi naprawdę zrobiło jej się milutko, że zauważył. – Bardzo zabawnych. Ach to angielskie poczucie humoru. – potwierdziła, nie do końca pewna czy mówi tak ogólnie, czy o jakimś konkretnym przypadku, mimo że coś jej podpowiadało, że była to raczej druga opcja. Przytaknęła ochoczo, kiedy River zaproponował udanie się na statek, uznając za dobry pomysł ruszenie się gdzieś i zrobienie czegoś konkretnego , bo niestety czasy, w których mogli sobie stać spokojnie i rozmawiać o niczym były chyba za nimi, jednak już po chwili zmarszczyła nieznacznie, słysząc końcówkę wypowiedzi Kanadyjczyka. Naprawdę sądził, że zostawiłaby go i poszła się bawić z kimś innym, tylko dlatego, że był ostatnią osobą, której się spodziewała? - Nie no, bez przesady, możemy przecież spędzić jeden wieczór tak jak kiedyś, prawda? Chyba, że masz jakieś inne plany. – mimo wszystko liczyła na to, że i Quayle nie postanowi wziąć nóg za pas, dlatego też ruszyła w stronę statku, zerkając jeszcze na chłopaka, by upewnić się czy podąża za nią. Zaśmiała się, kiedy pirat znajdujący się tuż przed wrakiem, zaczął ich ochoczo zachęcać do wejścia na pokład. Nie trzeba jej było powtarzać. Podciągając lekko do góry ograniczającą ambitniejsze ruchy sukienkę, wdrapała się na statek, jeszcze raz upewniając się czy River przypadkiem jej nie uciekł, bo przecież mogłaby jej utknąć noga w starej desce i wtedy naprawdę przydałaby się jej pomoc, po czym nasza urocza dwójeczka zaczęła rozglądać się po wnętrzu, by ostatecznie zanurkować do jednej z kajut, gdzie znajdowało się pełno niewielkich fiolek z zawartością, przypominającą różne eliksiry. – Hmm myślisz, że pan pirat się obrazi, jeśli zabierzemy sobie po jednej? – zapytała, chwytając jedną z fiolek i obracając ją w snopie wpadającego do środka pomieszczenia światła, by ocenić, co znajduje się w środku. Z dosyć miernym skutkiem, chyba Kanadyjka średnio uważała na lekcjach. – Nie mam pojęcia co to jest, robimy yolo czy zostawiamy, by dolać później komuś do picia?
Gabriel Lacroix
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : legimilencja & oklumencja, teleportacja
Dzień balu, a raczej dzień rocznicy założenia szkoły. Oczywiście jak, by to było, gdyby Gabriela nie było? A nóż może kogoś interesującego poderwie? Oh poderwie i to jeszcze kogo! Ale o tym troszkę później.. Gabriel się szykował starannie i powoli każdy wiedział, że w co, by się nie ubrał i tak jest niesamowicie przystojny, lecz co będzie, jeśli się ubierze starannie podkreślając swą urodę? Efekt końcowy jest piorunujący poważnie! A to, że się spóźniał? Chłopak wychodził z założenie, że przyjście zgodnie z czasem jest niemalże obrazą! Miał w sobie francuską krew i brak poczucia czasu a przychodzenie spóźnionym to niemalże obowiązek! Tak, więc, kiedy już chłopak się już ubrał i był gotowy nieśpiesznym krokiem wszedł do Wielkiej sali na lewym oku mając przepaskę pirata. Gdy tak krążył zauważył i usłyszał coś, co go zahipnotyzowało. Iście piękne istoty chyba nawet bardziej piękne niż wille i ich potomkowie tak, więc Gabriel poszedł w kierunku syren. Ale i one zauważyły Gabriela zwłaszcza jedna, która przerwała swój piękny śpiew, by zaproponować Gabrielowi dołączenie do niej. Chłopak przysiadł się i zauroczył swą nowo poznaną towarzyszkę zapominając o tej, z którą miał się spotkać. Na koniec ich rozmowy syrena postanowiła go obdarować pocałunkiem oraz skromnym prezentem a Gabriel jak to Gabriel uśmiechnął się tajemniczo i odwrócił się poszukując swej towarzyszki. Ciekawe, kto to będzie? Chłopak oparł się gdzieś w kącie przyglądając się Sali oraz uczniom z nieodgadnionym uśmiechem na twarzy. Widać było, że coś planuje coś zamierza, lecz co? Ja mogę tylko zdradzić, iż chłopak postanowił sobie wziąć dzisiaj wolne od życia. Jednak, co to miało oznaczać? Dowiecie się tego wkrótce..
Największy, najlepszy i najatrakcyjniejszy bal roku miał się rozpocząć właśnie dziś… A właściwie, to już się rozpoczął! Jak zwykle Daina była spóźniona i stała przed lustrem w dormitorium czesząc swoje jedwabiście miękkie włosy. Wyprostowała się w końcu odkładając grzebień i zlustrowała się od góry do dołu. Jej zdaniem wyglądała oszałamiająco w stroju pirackiej piękności. Cóż, może ślizgonka darowała sobie szablę i broń palną, mimo to reszta stroju była identyczna jak na pani w linku obok. Na czole widniała przepaska pirata, która miała być jej znakiem rozpoznawczym dla tajemniczego partnera. Nie miała pojęcia kto nim będzie i wolała się nad tym w sumie nie zastanawiać, chociaż w jej umyśle zapalała się czerwona lampka. Nigdy wcześniej nie brała udziału w losowaniu pary, więc to może być całkiem ciekawe doświadczenie. Na chwilę obecną w jej wnętrzu czaiła się niepewność i podekscytowanie tym, kto może okazać się jej partnerem na dzisiejszą noc. „Jesteście sobie przeznaczeni” – tak było napisane w liście, który przyniosła jedna z papug godzinę przed balem. Z tego co wiedziała, to przynosiły wszystkim samotnym osobom podobne listy. Ostatni raz poprawiła sukienkę i odwróciła się od lustra aby ruszyć w końcu na bal. Przemierzyła lochy, podczas gdy z każdą chwilą jej umysł coraz bardziej zaczęły zasypywać niepewne pytania dotyczące przyszłego partnera. Ciekawe, czy to ona będzie musiała czekać, czy jednak jeden z piratów czeka aby panna de Langeais raczyła wywiązać się z obowiązku przybycia do Wielkiej Sali. Buty na obcasach będące częścią przebrania postukiwały w szybkim rytmie, a kasztanowe włosy połyskujące w blasku pochodni tańczyły wokół niej gdy przemierzała hogwarckie korytarze. Z każdą sekundą i z każdym krokiem była coraz bliżej WS, a kiedy już zauważyła otwarte drzwi wysypujących się z niej uczniów już wiedziała, że w końcu dotarła do upragnionego celu. Przekroczyła próg i rozejrzała się dookoła pełna zachwytu i podziwu. No, w tym roku się postarali, trzeba przyznać! Dekoracje i atrakcje były zaskakująco doskonałe i zapierające dech w piersiach.. Lecz naturalnie do wszystkiego potrzebna była „druga połówka”. Odetchnęła głęboko i przyjrzała się wszystkim dookoła w poszukiwaniu tej osoby, która miała jej dziś towarzyszyć. Jak się okazuje… Jej dzisiejszym partnerem był nie kto inny, jak Gabriel, którego zauważyła z charakterystyczną przepaską… Oraz jego charakterystycznym zachowaniem. Jak zwykle podrywał.. Chociaż tym razem syrenę. Wywróciła oczami i skrzyżowała ręce na piersi bo wiedziała, że za chwilę rozejrzy się w poszukiwaniu tej przeklętej partnerki i natrafi spojrzeniem na Dainę. Była tego całkowicie pewna.. Owszem, rozejrzał się, ale za pierwszym razem chyba jej nie zauważył. Kiedy oparł się o tą przeklętą ścianę i wyraźnie czekał na towarzystwo, postanowiła w końcu do niego iść. Jej ręce opadły na boki a kroki skierowały się w kierunku ślizgona.
Juno nie należała do osób, które przychodziły punktualnie. Zazwyczaj kiedy już miała wyjść nagle tyle, niecierpiących zwłoki rzeczy się działo! Jak wiadomo od jakiegoś czasu zamieszkiwała Isoldowe mieszkanko, a że nie była taka niekulturalna jak reszta moich postaci to postanowiła zrobić po sobie porządek, bo taka bałaganiara z niej była, że żeby 'wychłoszczyć' potrzebowała znaleźć różdżkę, którą nie wiadomo z jakich przyczyn nagle wcięło. W trakcie tego całego ogarniania zupełnie zapomniała o tym, że jeszcze nie wymyśliła nawet w co się ubierze! Zastanawiała się nawet nad swoim fantastycznym pióropuszem z Teddrowej imprezki, bo przecież piraci i Indianie? Zupełnie to samo! Głupio tak jednak pokazywać się dwa razy w tym samym. Musiała przegrzebać więc wszystkie zakamarki swojej pamięci żeby w końcu wpaść na pomysł przebrania się za piracką wróżkę. Nie ma przecież bata żeby ktoś wpadł na taki kreatywny pomysł, dlatego też wyciągnęła nieco za dużą koszulę w pirackim stylu (no takich to przecież od groma na pewno miała!), którą trochę podrasowała ucinając dekolt. Potem jeszcze dodała superancką, krótką kieckę z gorsetem, długie buty i opaskę z kawałka koszuli, bo jak to tak bez nakrycia głowy to żadna piratka by z niej była! Przed wyjściem zahaczyła jeszcze o swoje mieszkanko, w którym trzymała doczepiane skrzydełka takie na specjalną okazję i voila, przebranie gotowe. Koniec końców, zanim się spostrzegła była już ta godzina, w której powinna wyjść, więc w biegu chwyciła za swoją stylizowaną na sakiewkę torebeczkę i popędziła na spotkanie z Dexem, który pewnie zaczął już pić bez niej taki niedobry. Kiedy już znalazła się w pobliżu schodów, niczym prawdziwy kopciuszek potknęła się o własne nogi, ale bucik na całe szczęście był na tyle posłuszny żeby nie opuszczać jej nóżki. Co prawda prawie wyrżnęła szczęką o poręcz, ale co tam. - Hej sorka za spóźnienie, mocowałam się ze skrzydełkami - stwierdziła, stając na przeciwko Vanberga i z miną zupełnie poważną jakby wcale nie urwała się z księżyca, zakręciła się dookoła żeby mógł podziwiać jej wróżkowe atuty. Nachyliła się żeby ucałować go w dwa policzki i stanęła teraz podpierając się pod boki. Na jej twarzy wykwitły rumieńce, prawdopodobnie przez entuzjazm jaki ją ogarnął na myśl o przebieranym balu, bo wcale nie chodziło o to, że chłopak wyglądał całkiem seksownie w swoich piracko podartych ciuchach. Dopiero po chwili zwróciła uwagę na to, że prefekt Gryffindoru niczym się nie przejmując popija sobie alkohol prosto z gwinta. - A co Ty tam masz dobrego? - zapytała marszcząc brwi, bo oczywiście miała na myśli ten hak, a nie butelkę. Zaraz jednak wyciągnęła po nią rękę i schowała za plecami, rozglądając się czy aby nie idzie nikt kto mógłby im za to zwrócić uwagę. Z drugiej strony jednak to był bal, a oni byli pełnoletni, no ale wilkołaki i te sprawy, eh. Ciężko nadążyć. - Myślałam, że na before zaprosisz mnie do siebie - zaćwierkała, machając butelką na prawo i lewo. Zupełnie już nawet zapomniała, że jeszcze chwilę temu broniła prefekciego stanowiska swojego partnera. taka rozhukana się zrobiła, że śmiem sądzić, że też coś przed wyjściem podpić zdążyła!
[a z tego czerpałam moją fantastyczną inspirację xd]
Najwyraźniej by podtrzymać znajomość z Samuelem Ari musiałaby w niego wlewać co spotkanie jakiś eliksir czy alkohol. bo po nim krukon robił się znacznie sympatyczny. W sumie odpowiadałoby jej to, bo ostatnio to ona tylko w kogoś pakuje procenty na spotkaniach, a tak to siedzi w swoim dormitorium i śpiewa jakieś hejterskie piosenki (w końcu miała rozkręcać zespół, a połowa osób od początku roku nie podjęła nauki w szkole... cóż za dzieciaki). Ewentualnie spała, piła czy coś w tym guście... O nauce nie było mowy. Ona dalej nie wiedziała co dokładnie robiła w murach tego zamku, ani jak to się działo, że zdawała jakoś z roku na rok. Nie zdziwiło jej to, że chłopak zamiast ręki znalazł jej biodro, w końcu niewidomi tak mają. Generalnie to ona raczej ze ślepymi nie obcuje, więc próbuje dużo rzeczy przyjąć na wiarę, że tak jest. Oczywiście gdzieś tam wewnątrz zdarzają jej się pytania z serii "Jpd jak ci ludzie się myją?" czy coś, woli jednak ich nie uzewnętrzniać... Przynajmniej na razie Jak to Samuel nie miał przyjaciół? Przecież po szkole chodzi pełno osób podobnych do niego typu Soph, Gabriel, Cait czy Mattew, które na pewno w nienawidzeniu wszystkiego i wszystkich byłyby zacną kompanią. Może czas uśmiechnąć się do Lunarnych czy np.: Zacząć uczęszczać na jakieś mniej przyjemne przedmioty? Bo tak to innego pomysłu nie mam, w końcu pisanie listów mogłoby mu sprawiać... Co najmniej trudność. No chyba, ze kupiłby sobie samopiszące pióro! Relacje na żywo Ari zda z zadowoleniem! Szczerze mówiąc ona jednak nie miała w większości wrogów, oni po prostu jej unikali, bali się jej jak ognia, wiec ona nie zdawała sobie z tego sprawy. Na siłę nie zamierzała szukać kto mniej lub bardziej nie lubi jej farbowanych włosów, często nieodpowiedniego stroju i niewyparzonego języka. - Ok. To doleje do tego zbiorowego napoju, z którego biorą wszyscy! - Podsumowała Ari, ciągnąc jak wcześniej chłopaka za sobą. Oczywiście nie wiedziała czy ta mikstura rozcieńczona będzie cokolwiek powodowała, ale to już mniejszy problem! Znalazła się tam w miarę szybko, w końcu z połowa uczestników balu pomknęła do jakiego zoo czy co to tam jest (Idziemy tam?) i niby nalewając sobie płynu, niepostrzeżenie dolała zawartość fiolki. Zuch dziewczyna!
Nadish Narayanan
Wiek : 30
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Tatuaż na ramieniu lewej łopatce i szyi.Na lewej piersi ma 5 centymetrową bliznę po odłamku szkła
No proszę, w Wielkiej Sali nie pojawił się nikt ze znajomych których znał.Zaśmiał się cicho. Do czego to podobne! Zasłonił oko,Cóż, nie miał zbyt wielkiego wyboru, więc nie mógł poczuć się szczególnie wyróżniony Również zaczął się przyglądać uważnie parom. Byli od niego kilka lat starsi i trzeba przyznać,nie należał do przystojnej części płci przeciwnej. Było też kilka tańczących par. Jak na złość, trafiła im się wolna, melancholijna muzyka chyba. Idąc dalej ku różnym atrakcją natrafił na jakieś akwarium, gdzie pływały rożne srebrne rybki! O i to na dodatek szczęście mi dopisuje, może sobie wziąć i w prezencie dowolny eliksir! Czyż to nie cudownie.Jeszcze tylko chyba jakieś zdjęcie do albumu na pamiątkę.
Quinn oczywiście nie przegapiłaby takiej imprezy. Przecież to świetna okazja aby się pośmiać z ludzi, którzy nie umieją tańczyć albo są brzydko ubrani. Po wejściu do sali Q poszła sobie gdzieś i czekała aż pewien ktoś, który został dla niej wylosowany podejdzie. Miała na sobie piękną, długą do ziemi, złota sukienkę, a na rękach miała rękawiczki ze złotych, syrenich łusek. Odnalazła gdzieś w tłumie Tiff i pomachała do niej. I tka pewnie ten wieczór skończy się tak że Q razem z Tiff będą sobie gdzieś razem pląsać wiec dlaczego niby od razu tego nie zrobić. No ale gdzie wtedy byłaby zabawa. Może akurat pozna kogoś fajnego .
Te wahania nastrojów i odczuć wobec Madison, gdzie raz chciał ją błagać, by znów byli razem, a chwilę później, nigdy więcej na nią nie patrzeć za te plotki z nauczycielami w tle, były tak naprawdę piekielnie męczące. Okropnie to wszystko mieszało mu w głowie i już absolutnie nie wiedział, czego on właściwie chce. Chociaż parę razy złapał się na myśli, że chce po prostu być z nią, tylko dumna nie pozwalała mu, by tak łatwo machnąć ręką na to co się wydarzyło i dlaczego tą parą przestali być. W gruncie rzeczy tak, właściwie to myślał, że Mads może teraz się obrócić i pójść by spędzić ten wieczór z kimś innym, przecież ten jej zrobił ostatnio taką aferę, że miała pełne prawo by nie chcieć ani go widzieć. A jednak, odetchnął, choć sam się tego nie spodziewał, gdy zbagatelizowała taki pomysł. - Nieno, jasne, przecież jesteśmy z jednej drużyny, będziemy współpracować w niejednym meczu, więc powinniśmy czasem spędzać czas jak, no, jak wcześniej, jak na początku - powiedział odrobinę chaotycznie, gestykulując przy tym ręką, próbują jej zobrazować o jakim etapie ich znajomości mówi. Oczywiście chodziło mu o czasy, gdy nie byli ze sobą, gdy byli tylko dobrymi kumplami z drużyny. Kiedy Mads go wyprzedziła, ruszając w stronę zamku, jeszcze posłał jedno spojrzenie, by jakby upewnić się, jak dziś niezwykle wyglądała, i dopiero wówczas ruszył za nią. - Pan pirat na pewno nawet nie zauważy braku, a mi się bardzo przyda jakaś mikstura - powiedział na ślepo sięgając po pierwszą lepszą buteleczkę, gdy już znajdowali się w magicznej kajucie pełnej eliksirów. Ta, którą zabrał, miała dziwny szarawy kolor, przez chwilę chłopak się jej przyglądał, po czym spojrzał na Mads wyrażając swoje zdanie. - Wiesz co, po ostatnich eliksirach w Japonii, jakoś nie chce mi się teraz tego pić, może rzeczywiście lepiej będzie to podrzucić komuś - stwierdził podrzucając buteleczkę, a następnie łapiąc ją ponownie w dłonie i szybko chowając do kieszeni w pirackiej marynarce. Ostatnio wolał swoje ziółka od mikstur. Poza tym, tak naprawdę chodziło o to, że czuł, iż jego mikstura na pewno jest jakaś idiotyczna, jak eliksir bełkocący, czy coś w tym stylu, a chyba nie miał ochoty dziś gadać bez składu i ładu. Zwłaszcza przy Mads. Bo przecież zawsze mówił bardzo składnie, heh. - Chodźmy dalej, do tego zoo! - Zawołał przypomniawszy sobie o tamtym miejscu, klasnął wesoło w dłonie, i szybko ruszył, z pełną nadzieją, że blondynka pójdzie za nim. Zakładam, że szybko i zgrabnie tam dotarli, a zaciekawiony Riverek z Mads dość blisko podeszli do sadzawki. Raz dwa trzy i Mads została wciągnięta pod wodę. - Na boga, Madison! - Aż krzyknął przejęty tym wszystkim i szybko wbiegł do wody, co by swoją towarzyszkę uratować z opresji. Rzucił w tego okropnego wodnika swoją piękną szablą, i całe szczęście nie spudłował, a piekielny stwór puścił blondynkę (ach ten cel pałkarza!). Riverek natychmiast pomógł wstać dziewczynie, zapewne nieźle przemoczonej, przy tym uważnie się jej przyglądając i sprawdzając, czy rany, które otrzymała, nie były czasem jakieś naprawdę głębokie. - Matko boska, co to za szkoła, czemu oni tu mają tyle dzikich stworzeń na balach i w ogóle niebezpiecznych, dziwnych rzeczy. Jesteś cała? Może powinniśmy pójść do pielęgniarki? Albo, może chcesz trochę ziółek? - Aż w tym wszystkim zapomniał, że kiedyś tam był na Madison zły, bo tak okropnie przejął się jej stanem zdrowia, wszakże krwawiła od tych ugryzień! Szukając różdżki po swojej marynarce, co by wyleczyć ją z zadrapań, jego wzrok padł na teleskop, który leżał u jego nóg. Zdziwiony go podniósł, acz jeszcze przez niego nie spoglądał, wszakże nie było na to czasu! Teraz musiał przyjąć rolę wspaniałego uzdrowiciela, rzucając parę "episkey".
Spóźnienia podobno dalej w modzie, tak naprawdę nie wiem, czy ta moda kiedykolwiek przeminie, pewnie nie, dopóki takie kochane istotki jak Teddra i Cezar praktykowały owe nieprzychodzenie na wyznaczoną godzinę. W ogóle śmiesznie się trochę zrobiło z tym balem, Weatherly nawet sam nie wiedział jak to możliwe, że idą w trójkę. Tak, właśnie, w trójkę. Manseley chyba ostatnio spadła asertywność albo po prostu obaj jej partnerzy byli tak niesamowici, że nie dało im się odmówić. Oczywiście Cezar był tym bardziej niesamowitym, szczególnie kiedy zapraszał Teddrę w skrzydle szpitalnym, gdzie zrobiła im się prawie że romantyczna atmosfera, kiedy ciemnoskóra głaskała go po główce, w którą oberwał tłuczkiem i która wypełniona była wizjami dziewczyny w stroju pielęgniarki. Dobrze, że nie wiedział nic o desce z nagim zdjęciem Teda, bo wtedy pewnie już od razu by się jej oświadczył czy zaproponował coś równie poważnego! Tak czy inaczej, nie miał pojęcia, kiedy młodszy Follett również zaprosił jego balową partnerkę, pewnie na tym szalonym indiańskim święcie dziękczynienia, na którym wszyscy palili jakieś ziółka i biedny Ted zapomniał przez to wszystko, że już ma kompana i to jakiego super! No ale nic, nie robił przecież żadnych afer, dochodząc do wniosku, że może być zabawnie, a najwyżej pójdzie sobie potańczyć z jakąś niewiastą bez partnera, on Casanova hehe. Wracając jednak do tematu, Cezar spotkał się z Teddrą w Hogsmeade i stamtąd udali się do zamku, pewnie dlatego gdy dotarli na miejsce, Arthura jeszcze nie było. Nie mam pojęcia, czy Manseley znowu miała na nogach niebotyczne obcasy, jeśli tak, to zapewne właśnie to było przyczyną ich spóźnienia. Weatherly niestety nie był zbyt oryginalny i wskoczył w piracki strój, który został mu jeszcze z poprzedniego szalonego Halloween w Riverside i serduszko mi pęka, ale nie mam żadnego pirackiego zdjęcia Coopera, więc musicie się zdać na swoją wyobraźnię. - Czy będę bardzo złym człowiekiem, jeśli powiem, że liczę na to, że Arthur się jednak nie pojawi? Nie lubię się dzielić. – rzucił super żarcikiem, do swojej przeuroczej partnerki, zastanawiając się, dokąd powinni się udać w pierwszej kolejności. Ach trudne wybory!
Zupełnie się co do Vanberga nie pomyliła, niedobry już sobie siedział i popijał alkohol bez niej, ale to wszystko przez to spóźnienie! Dlatego też, kiedy ją już ujrzał, wesoło się uśmiechnął, w ogóle nie przejmując tym, że tyle to trwało, wszakże znalazł sobie dobre zajęcie. Poza tym, miał bardzo wesoły humor przez alkohol słodko szumiący w jego główce. Z miną istnego znawcy patrzył na nią, gdy obracała się prezentując swe piękne skrzydełka. Jeszcze nim cokolwiek powiedział, chętnie dał się ucałować w oba policzki, ba, nawet sobie troszkę koleżaneczkę przytulił, bo przecież czarująca z niej dziewczyna była i wypadało by należycie ją przywitał. - Jesteś więc takim moim pirackim dzwoneczkiem - stwierdził przypominając sobie, że ta postać z bajki właśnie miała skrzydełka, wszakże była latającą wróżką! On coś w ogóle często gadał o tej bajce, chyba za dużo się jej naczytał. - Powinnaś mnie teraz obdarować magicznym proszkiem, po którym mógłbym latać razem z tobą, ale spoko, możemy zacząć od magicznego napoju - dodał bez oporów oddając blondynce swą butelkę. Ciekawe czy ostatecznie na poprzedniej imprezie w ogóle mieli okazję spróbować swych magicznych proszków fantastycznie pokrywających galaretkę i tworzących na niej piękny, indiański wzór. - Okropnie nawaliłem, ale w ramach rewanżu mogę Cię zaprosić na after do siebie - przyznał z niby to piekielną wręcz skruchą, aż posłusznie schylił głowę, by mogła go teraz skarcić, bądź, najlepiej zamiast tego, zgodzić się na jego zupełnie niewinną propozycję dalszego picia u niego. Bo oczywiście to nie miało drugiego dna i nie wiązało się z tym, że ostatnio przebywając w towarzystwie Juno, coraz bardziej gryzł się z myślą, że to okropnie smutne, iż są tylko jakimiś zwykłymi kumplami. Zwłaszcza, gdy ten jego "zwykły kumpel" obściskiwał się z kimś innym! Elegancko wziął blondynkę pod rękę, by jak przystało na balową parę, skierowali się do Wielkiej Sali, zapewniając jeszcze w międzyczasie, by śmiało częstowała się trunkiem, bo w tej sali zapewne nie znajdzie nic lepszego do picia. Swoim hakiem na ręce wskazał na jakiś wielki statek, wpadając na całkiem mądry trop. - Eeej, a może poszukajmy jakiegoś pirackiego trunku na statku? - Zaproponował kierując się tam z Juno. Oczywiście pewnie nauczyciele wszystko wyczyścili nim postawili w wielkiej Sali (jasnejasne), ale istniała szansa, że będzie inaczej. Niestety nie udało im się dotrzeć nawet do kajut, kiedy zaczepił ich jakiś stary pirat. Początkowo Dex chciał podyskutować z nim, żebym im powiedział, gdzie jest jakiś rum, ale ten zaczął ich okropnie namawiać, żeby śpiewali jakieś szalone szanty. No cóż, Dex spojrzał na Juno, po czym uznał, że to w sumie fantastyczny pomysł, przecież jeszcze nigdy nie śpiewał ze starym piratem, a teraz sam nim był! Zakładam, że Juno też się przyłączyła (?) i stworzyli niesamowity tercet muzyczny, dając cudowny popis na balu. Tak piękny, że aż pirat się wzruszył i dał im swoją gadającą papugę. Naprawdę Vanberg nie rozumiał, czemu cały czas ostatnio ktoś mu chce dać pod opiekę jakieś zwierzę, wciąż był jednak pewnym, że do takiego zajęcia się nie nadaje, szybko więc założył, że ptaka zatrzyma blondynka. - Ooo będziesz dla niej świetną opiekunką i będziesz mi nią teraz wysyłać częściej listy, już nie będzie wymówki, że nie miałaś sowy - powiedział bardzo prędko dając papugę Juno i nie przyjmując sprzeciwu. Na pewno świetnie się nadawała by nią zajmować!
Jak ten czas szybko leci. Ledwo co minął wrzesień, a już mamy prawie środek października, coś niesamowitego! A przynajmniej dla Kayle, która od dłuższego czasu była jakaś...nieobecna? To zupełnie nie w jej stylu, lecz trzeba przyznać, że ostatnie wydarzenia zaliczały się do tych nietypowych dla dziewczyny, bo przecież nie od tak całuje się swojego dobrego przyjaciela. Było to dla niej coś niesamowitego, a z drugiej strony mega strasznego. Nigdy by się nie odważyła do takiego czynu, a nie tak traktuje się przyjaciół. Ale co tu poradzić, serce nie sługa, a Kanadyjka nie może od tego uciec. Próbowała o tym wszystkim zapomnieć. W ogóle co mógł pomyśleć o niej Elliott? Że jest głupiutką i naiwną dziewczyną, która myśli, że pocałunkiem i słodkimi oczkami coś zdziała? Do końca życia będzie miał na karku tą okrutną zabójczynię żab? Ciągle w głowie Kayle gromadziły się takie scenariusze, czarne i mroczne. Tak bardzo miała ich dość, po nocach spać nie mogła. Wszelkimi siłami próbowała o tym zapomnieć, nawet zaczęła Elliotta unikać, dosłownie. Kiedy widywała go na korytarzy to od razu gdzieś się chowała, bądź szła w inną stronę. A jak miała zamiar mieć z nim lekcje to specjalnie się spóźniała, by uniknąć krótkiej rozmowy z nim, a nie daj boże usiąść w tej samej ławce. Strasznie jej było przykro, zdarzało się i tak, że płakała gdzieś po kątach (smuteczki). Na szczęście może liczyć na swoje dobre przyjaciółki, które dużo rozmawiały z Kanadyjką o całym tym incydencie. Oczywiście Walsh miała im za złe, że kazały jej pójść i porozmawiać z puchonem. Jednak , gdy on się pojawiał ta automatycznie znikała z pokoju wspólnego i zaszywała się w dormitorium na dwie, bądź trzy godziny. I jeszcze ten bal. Co ona zrobi? Dostała list od Bennetta z zaproszeniem na imprezę. Czy pójdzie? To oczywiste, że wahała się, najchętniej to by teraz wróciła do Kanady i wypłakała się bratu, ale przecież przyjechała do Hogwartu po to, by wygrać wraz z drużyną mistrzostwa w quidditcha. Nie może się poddać, nawet jeśli chodzi o uczucie do Elliotta. Cały dzień była bardzo zdenerwowana, nawet nie tknęła lekcji, a o wizycie w bibliotece można nawet zapomnieć. Przez pół dnia rozważała co dokładnie powie Bennetowi. Z tego wszystkiego nie miała pomysłu na strój. Gdyby nie ta cała sytuacja to na pewno główkowałaby z puchonem o stroju. Musi sama dać radę i pójść na bal, nie ma zmiłuj! W końcu przyszła jej myśl na strój rybaka. Skoro ma to być tematyka piracka (morza, oceany i takie tam) to przebierze się za tego rybaka, o! Wyciągnęła z szafy jakieś przydługie, czarne spodnie, błękitną, także przydużą bluzkę na krótkie rękawy, parę czarnych klapek i jakąś tam chustę koloru czarnego. Odziała wszystko na siebie i za pomocą zaklęć udoskonaliła swój strój lekko go brudząc, podcinając i takie tam. Na spodniach zrobiła parę dziur, co by wyglądać jak prawdziwy rybak, hehe. Roztrzepała nieco włosy i voila, gotowa na bal! Poszła razem ze swoją przyjaciółką z dormitorium, by nie czuła się sama, lecz ich drogi szybko się rozeszły, ponieważ na przyjaciółkę czekał jakiś chłopak z innego domu. No cóż, dalej musi iść sama. W końcu weszła do wielkie sali, a serce coraz bardziej jej biło. Bidulka, zdenerwowała się. Z oddali ujrzała burzę brązowych loków, to na pewno Elliott. Szybko podeszła do chłopaka, jednak mu nie oznajmiając, że jest tuż za nim. - Cześć Elliott - wydukała z siebie i tym samym czekała na reakcję Bennetta. Serio, Kayle? Nie mogłaś czegoś oryginalniejszego wymyślić, iż zwykłe cześć? Shame on you!
Rocznica założenia Hogwartu, wielki bal, pirackie klimaty i przebieranki.. Przecież nie mogła sobie tego odpuścić, prawda? Temat imprezy był chyba stworzony z myślą o Nivie. Dziewczyna kochała morskie, barwne opowieści, a z przygodą była za pan brat. Z powodzeniem odnalazłaby się w czasach panowania piratów na wodach świata. Rozboje, gwałtowne rabunki, nocny stan upojenia i głośne śpiewy.. Po prostu bajka! Strzał w dziesiątkę na każdym polu. Zgłosiła się więc z marszu i podbudowywała wizją nadchodzącej imprezy w te szare, codzienne dni wypełnione nauką, kiedy nie miała już siły ani ochoty kompletnie na nic. Ah, typowe problemy nastolatki, opierające się na dywizach „byle do piątku” i „kocham melanże”. Dzisiejszy dzień ciągnął się niesamowicie długo i był nieznośnie nudny. Nikt nie myślał o lekcjach i edukacji, wszyscy mieli to głęboko w poważaniu, a szanowni profesorowie zdawali się podzielać tę postawę. Ponoć im też się coś od życia należy, co kto lubi. Wreszcie przyszła pora na szykowanie się. Drayton rzuciła obowiązki na bok, przeglądając wyobraźnię w poszukiwaniu inspiracji. Brała nawet pod uwagę założenie jakiejś seksownej, syreniej sukni, ale ostatecznie wygrała wewnętrzna chłopczyca, ceniąca sobie swobodę i komfort. Zatem Ślizgonka założyła oryginalne wdzianko, dobierając do tego typowo pirackie, wysokie buty pasujące kolorystycznie oraz mnóstwo bransoletek. Oczywiście nie mogło także zabraknąć charakterystycznego kapelusza oraz szabelki przy boku, przygotowanej specjalnie na wrogów. Tak naprawdę Drayton nie zamierzała jej użyć, ale stanowiła obowiązkowy punkt jej stroju. I to by było na tyle. Stylóweczka gotowa. Pozostało tylko wybrać się w końcu do Wielkiej Sali i odnaleźć losowanego partnera. Aaa, no tak. W tym celu musiała zabrać ze sobą tą nieszczęsną fioletową płetwę. Na szczęście była tak pomysłowa, że zmniejszyła ją do przystępnych rozmiarów, w wyniku transmutacji tworząc z niej naszyjnik. Rzucał się on w oczy, więc problemu z rozpoznaniem w tłumie być nie powinno. Wystrój sali był przepiękny. Pełen atrakcji i ciekawych zakamarków, od razu wprowadzał w szczególną atmosferę. Neva rozejrzała się bacznie, szukając wzrokiem potencjalnego towarzysza na balu. Nigdzie nie wypatrzyła odpowiednika przypisanego jej symbolu, toteż skupiła się na wychyleniu drinka. No, może dwóch. To był pierwszy krok do rozpoczęcia udanego wieczoru. Miała cichą nadzieję, że jej partner okaże się sensownym człowiekiem, nie działającym na nerwy, a przede wszystkim… że się zjawi! Co jak co, ale dziś samotność nie była jej pragnieniem. Chciała się wyszaleć, a podobno do tanga trzeba dwojga.
Właściwie ciężko stwierdzić czy ich porażające podobieństwa w charakterach i zachowaniach są dobrą rzeczą, czy nie. Pewnie do pewnego momentu mogło się zdawać, że dobrali się idealnie, na przykład kiedy oboje zupełnie beztrosko mówili dużo i szybko, potrafiąc się w ten sposób dogadać, podczas gdy niejedna osoba dostałaby bólu głowy i stwierdziła, że nie jest w stanie wyłapać odpowiedniego momentu do wrzucenia swojej wypowiedzi w prawdziwy potok słów rozmówcy. Jakiś czas temu jednak odkryli drugą stronę medalu, znacznie mniej przyjemną, gdy nie potrafiąc się powstrzymać, rozpętali kłótnię przypominającą w swoim przebiegu i rozległości zniszczeń prawdziwy huragan. Od tamtego czasu Richelieu nie mogła pozbyć się natrętnego głosu, który mówił jej, że może jednak stanowią zbyt wybuchową mieszankę, by to mogło działać dalej. Bo przecież to nie sztuka dogadywać się, kiedy wszystko się pięknie układa, chodzi o te „złe czasy”. Kanadyjka męczyła się setnie, bezustannie bijąc się z myślami, ale zupełnie nie wiadomo dlaczego, nie powiedziała o swoich problemach nikomu. Nawet Marceline, która oceniając wszystko na chłodno, zawsze jej pomagała znaleźć wyjście, którego Madison nie potrafiła dostrzec swoim rozgorączkowanym umysłem. Jak to możliwe, że właśnie tym razem, kiedy czuła się przytłoczona bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, chowała wszystko w sobie, skoro nawet River rozmawiał z Teddrą, o czym wspomniała ciemnoskóra odwiedzając ją w skrzydle szpitalnym? - Dokłaaadnie, jesteśmy z jednej drużyny, miło by było być ponad tym wszystkim chociażby z tego powodu. Tak jak na początku. – potwierdziła może trochę nazbyt gorliwie, czując niemiły ucisk w żołądku przy każdym następnym słowie. Drużyna jako powód do nie uciekania na balu. Ponad tym wszystkim, czyli ponad najgorszą kłótnią w całym jej życiu. Tak jak na początku, czyli kiedy łączyły ich zwyczajne relacje. Wylądowali w tak niezręcznym miejscu, że aż nie potrafiła ułożyć sobie w głowie tego, jak to się stało. – No i wiesz, znając moje szczęście, przydałby mi się ktoś, kto by mnie uratował, gdyby któraś z tych syren wzięła mnie za swoją zagubioną siostrę czy coś i zaciągnęła pod wodę. – oświadczyła jeszcze pogodnym tonem, kiedy wędrowali w stronę statku, jakby jeszcze chciała go ostatecznie przekonać do spędzenia wieczoru w przydzielonej mu parze. - W sumie to dobry pomysł, chociaż w porównaniu z ostatnią lekcją eliksirów, japoński festyn wspominam wyjątkowo dobrze. Mogłeś mnie kiedyś ostrzec, że twój brat nie jest mistrzem tajemniczych mikstur. – nawiązała do swoich ostatnich doświadczeń z testowaniem nieznanych eliksirów, również chowając swoją fiolkę i dochodząc do wniosku, że samodzielne picie nie jest jednak najlepszą opcją, bo jeszcze by jej wyrósł róg na głowie albo chichotałaby bezustannie jak głupia czy coś hehs. Zamiast tego zaśmiała się krótko, widząc jego entuzjastyczne nastawienie do zoo i powoli jakby zwalczając całą tą niezręczność, przytaknęła ochoczo i tym oto sposobem znaleźli się przy jednej z sadzawek. - Tu coś w ogóle jest? Nic nie widzę. – jęknęła niezadowolona, bezskutecznie próbując wypatrzeć cokolwiek ciekawego w wodzie i chyba zrobiła o krok za dużo w stronę krawędzi, bo nagle nie wiadomo skąd, coś chwyciło ją za kostkę i wciągnęło pod wodę tak szybko, że zdążyła tylko krzyknąć „OOO!” zanim chłodny płyn uciszył wszelkie dźwięki, wydobywające się z jej gardła. Próbowała się wyrwać na powierzchnię, machając rękami jak opętana, ale coś kilkakrotnie ugryzło ją w nogi. Swoją drogą, chyba naprawdę smaczniutkie ma te nogi, skoro wszyscy ją tak gryzą, wpierw irbis, teraz kappa! Całe szczęście River odbił ją ze szponów niedobrego wodnika zanim ten zdążył ją przerobić na mielone, a przemoczona do suchej nitki Madison chwyciła się go kurczowo, w mgnieniu oka znajdując się poza zasięgiem sadzawkowego upiora. - Co za pojebaniec robi takie zasadzki, to, że nigdzie nie można się czuć bezpiecznie robi się już naprawdę nudne! Jezujezu, przecież ja tylko żartowałam z tym byciem wciągniętą pod wodę, a to nie była syrenka, tylko cholerna kappa! – zawyła pokutnie, siadając na posadzce i oglądając ze zmartwieniem swoje nogi. Nie ma co, mało kto mógł się poszczycić takim brakiem szczęścia jak ona, przez ten rok w Anglii nazbiera więcej blizn niż przez całą swoją dotychczasową egzystencję. – Nie nie, wszystko jest okej, one nie są jadowite, nie? Jejku dziękuję, przecież ten wodnik by mnie ubił, na serio, uratowałeś mi życie. – powiedziała po chwili, kiedy naprawiał jej rany zaklęciami, jakby zdziwiona, że wyciągnął ją z wody, zamiast stać na brzegu i kibicować krwiożerczemu stworzeniu. Wyciągnęła różdżkę i osuszyła się trochę zaklęciem, bo przecież nie może chodzić mokra na balu, chociaż motyw był morski i na pewno wyglądała jeszcze bardziej syrenkowato! - Co to? – zapytała, kiedy zauważyła śmieszny teleskop, który podniósł River i zmarszczyła lekko brwi. Skąd on się wziął w sadzawce wodnika? – I czy możemy unikać niebezpiecznych atrakcji w stylu tego uroczego mini zoo? Chyba że masz jeszcze jedną szablę na zbyciu, wtedy możemy zaryzykować. – dodała, rozglądając się jeszcze szybko, by upewnić się czy tym razem nie stoją zbyt blisko jakiejś zagrody i czy żadne zwierzę nie poluje na nich i odruchowo przy tym chwytając ramię Indianina, bo przecież mogli być w niebezpieczeństwie!
Quentin widocznie postanowił robić wielkie wejście, czy coś i spóźnić się modnie, zanim kompletnie oczaruje swoją partnerkę. W każdym razie powodem tego było to, że kiedy tak sobie stał przed wejściem, przewijało się tu naprawdę mnóstwo ludzi. I Tricheur nie mógł się powstrzymać od sprawdzania zaklęciem co mają przy sobie. Poza tym jego strój był ubogi, więc potrzebował więcej ozdób! A co może być lepszego od podbierania fragmentów stroju innym? Quentin więc chodził powoli wśród tłumu zdejmując liczne bransoletki z muszelkami i takie inne tematyczne duperele pasujące do jego wdzianka. Szwajcar nie przebrał się za pirata, bo zwyczajnie nie miał nastroju na wyszukiwaniu takiego stroju, chociaż to królowało jako główne przebranie. Tricheur z braku laku założył lazurowe, wąskie spodnie i białą, lekko rozpiętą koszulę. Teraz przynajmniej na jego nadgarstkach brzęczała mu muszelkowa biżuteria, której miał na sobie teraz naprawdę mnóstwo. Cudownie, teraz przynajmniej może powiedzieć, że przebrał się za… muszlę, pseudotrytona czy coś. Przynajmniej jest coś tematycznego. W końcu uznał jednak, że należy poszukać swojej partnerki. Machał sobie drewnianą nogę pirata, która swoją drogą była bardzo niewygodna, kiedy próbował kraść, bo tylko zapychała mu ręce. Niestety nie widział nikogo z podobnym atrybutem, ale za to coraz bardziej się zastanawiał czy tego jakoś bardziej nie ukryć. W końcu jeśli jego partnerka będzie bardzo kiepska może po prostu wymknąć się i wyrzucić nogę pod stół, czy coś (też pozdrawiam). Quentin zobaczył swojego ziomka Dexa i w sumie chciał go zatrzymać pogadać, ale wtedy, zobaczył jakąś dziewczynę z nogą pirata kroczącą sobie do syrenek! Zaczął przedzierać się teraz do niej, ale ta nagle zniknęła mu z oczu. Dopiero po chwili zorientował się, że to przez to, że najwyraźniej jakaś syrena próbowała wciągnąć ją do wody! Cóż jakkolwiek by nie wyglądała, wypadałoby jej pomóc, więc Quentin podbiegł, wyjął różdżkę i mruknął pierwsze lepsze zaklęcie, którym było „depulso”. Syrena puściła jego partnerkę, a Quentin z wprawą godną okradającego ludzi złodzieja podbiegł do dziewczyny, podniósł ją szybko na ziemię i przezornie odsunął się od tych nieprzyjaznych istot. - Jestem twoim wybawcą na dzisiejszy wieczór – powiedział machając drewnianą nogą, by po chwili rzucić ją gdzieś na bok, w końcu chyba nie będą się z nią bujać. - Quentin Tricheur – przedstawił się jeszcze, bo on jej pewnie w ogóle nie kojarzył. Slyth jest duży, ona młodsza i takie tam. Swoją drogą dobrze, że nie założyła obcasów, bo byłaby (o zgrozo), od niego wyższa. Quentin ogólnie uznał, że ma bardzo ładną partnereczkę, ale strasznie trudno było mu skupić się na czymś innym niż jej wypięty biust. Kto wmyślił gorsety, naprawdę? Dobra tak serio to wcale nie narzekał, wręcz przeciwnie. Udało mu się jednak oderwać od niej wzrok i rozejrzeć się spokojnie dookoła, uznając w końcu, że cudownym pomysłem jest przejść się od razu do pięknej muszli, gdzie na pewno będą słodkie zwierzątka i takie tam. - Chodźmy do zoo, masz szczęście do wodnych stworzeń, więc na pewno ci się spodoba – zaproponował jej z uśmiechem, łapiąc za łapkę, by pociągnąć ją gdzieś tam tam do wejścia. Przechadzali się uroczo po tym słodkim zoo i zaoferowany Quentin brzęcząc bransoletkami wskazywał jej co ciekawsze zwierzątka paplając coś wesoło. - To jest zdecydowanie obrzydliwe – powiedział stając obok jakiegoś akwarium z dziwnymi, pająkopodobnymi zwierzętami. Przez chwilę patrzył się na nie z obrzydzeniem, kiedy nagle gdzieś obok pozornie pustego jeziorka wodnik kappa rzucił się na nieznaną mu blondynkę, a jej partner rzucił się do ratowania (pozdrowionka dla Rivsona). Tricheur zdumiony patrzył na dwójkę Kanadyjczyków, co mógł stwierdzić po akcentach, i wtedy zorientował się, że jego partnerka gdzieś zniknęła! Quentin odwrócił się w momencie, kiedy podchodziła do kelpia, przerażony Szwajcar zorientował się natychmiast co to za zwierzę. Zaraz jego partnerka skończy jak Kanadyjka, albo gorzej! - Stój! – krzyknął rzucając się w jej stronę akurat kiedy stworzenie wciągało ją na grzbiet. Z niesamowitą prędkością podbiegł do Mini i złapał ją w ostatnim momencie za nogę. Udało mu się ją sprytnie ściągnąć, chociaż oboje wylądowali na ziemi. A dokładnie ona na nim. Przerażony Tricheur odetchnął z ulgą kładąc głowę podłogę i przymykając oczy. - Kompletnie oszalałaś? To pożera ludzi – mruknął starając się uspokoić i oskarżycielsko rzucając jej spojrzenie, uchylając jedno oko.
/ 5 i 4, więc udało mi się ciebie uratować i mamy pióro
- Chętnie, czemu by nie - odprała radośnie, lubiła kiedy mężczyzna jej kokietował. Chwyciła Puchona za ręce i wyciągła na sam środek parkietu. Nie minęła minuta nim oboje wpadli w rytm piosenki. Przetańczyli w ten sposób chyba jakieś pół godziny. Aż nadszedł czas na coś wolniejszego. W powietrzu rozbrzmiał dźwięk jednej z nielicznych wolnych tekstów zespołu Mimbulus Mimbledonia. - To co tańczymy dalej? - zapytała słodko i tak jak wcześniej nie czekając na odpowiedź, przysunęła Ganoy'a blisko siebie, a jego rękę posadziła na swojej talii. Dała się kierować silnym dłoniom Puchona.
Pięknie. Cudownie. Zjawiskowo. Tak właśnie wyglądała Kayleigh Walsh dzisiejszego wieczoru. Nieważne, że miała podarte ubrania, jak na prawdziwego rybaka przystało - ładnemu we wszystkim ładnie. Zresztą Elliott mógłby wiele się od niej nauczyć, jako że sam nie odwzorował wiernie postaci pirata, bo ciuszki miał bardzo czyściutkie i schludniutkie, a włosy starannie zaczesane. Przynajmniej początkowo, bo zaraz zrobiła mu się prawdziwa burza, kiedy przejechał po nich dłonią - nie mógł się powstrzymać przed tym gestem, tak bardzo ucieszył się na jej widok. - Cześć, Kayle! - zawołał głośno i entuzjastycznie, zdołał nawet przekrzyczeć wszechobecny zgiełk. Dwoje starszych studentów spojrzało na niego z dezaprobatą, ale zupełnie się tym nie przejął. - Wiesz, nie mogłem doczekać się naszego spotkania, tak dawno się nie widzieliśmy! - istotnie, w końcu przez ostatnie dni dziewczyna skutecznie go unikała. - Powinniśmy teraz skorzystać z którejś atrakcji, może tej pierwszej? Zobacz, tutaj jest taki piękny ocean! - dostał prawdziwego słowotoku, chwycił ją nawet za rękę i puścił dopiero wtedy, gdy znaleźli się na miejscu. Podziwiał zaczarowaną ścianę, podziwiał stroje innych uczniów, podziwiał wkład pracy w stworzenie tak cudownego wystroju. Dziś wszystko wydawało mu się piękne, a świat stał się kolorowy, odkąd tylko ujrzał Kayle. I wiedział, że nie tak zachowują się przyjaciele. Wiedział, że musi się z tym kryć, wiedział, że nie powinien tak bardzo cieszyć się z tego niewinnego pocałunku. Jednak... nie potrafił, to było najstraszniejsze! No bo, czy można tak łatwo pozbyć się uczuć? Chyba nie, a on już zdawał sobie sprawę z tego, że lubi ją trochę bardziej niż powinien. Na razie jednak tego po sobie nie pokazywał, a nawet jeśli, to w jego mniemaniu było to jedynie entuzjastyczne przywitanie przyjaciółki. Ach, tak... Miłość i inne nieszczęścia czyli to, na czym Elliott kompletnie się nie znał. Kiedy wreszcie udało mu się zaciągnąć dziewczynę do upragnionej atrakcji, zdołał tylko dostrzec, jak w ułamku sekundy mknie w ich stronę armatnia kula. Już miał zamiar panikować, już miał zamiar krzyczeć i ratować Kanadyjkę, kiedy zorientował się, że kula w niego trafiła, ale nie zmiotła go z powierzchni. Czy już umarli? Ha, ha, na Merlina, ależ szybka ta śmierć! A może mieli na tyle szczęścia, że przeżyli...? Po kilku sekundach zdał sobie sprawę, że była to jedynie cienka bańka, jaka została wystrzelona z armaty. Co więcej, pomachał jakiejś dziewczynce przed oczami, żeby zeszła mu z drogi, bo o mało co właśnie nie zemdlał, a serce biło mu przecież jak szalone, więc powinien szybko napić się wody na uspokojenie. Tyle tylko, że tej ani śniło się torować mu przejścia, chyba go ignorowała, a może NIE ZAUWAŻAŁA? - Kayle? Mam wrażenie, że coś jest nie tak - oznajmił dramatycznym głosikiem, nie zdając sobie jeszcze sprawy, że szczęśliwe kosteczki pozwoliły być im obojgu niewidzialnymi przez całą godzinę. Ach, żeby szybko się zorientowali, to może wreszcie uda im się zrobić komuś śmiesznego i szalonego psikusa, jak na przykład podłożenie nogi na korytarzu! Albo i nie, przecież dziś jest bal, dziś powinno być milutko. Jeszcze zepsuliby czyjś strój i co wtedy?
Wykradanie eliksirów to takie nie do końca w stylu Binnie, więc dziewczę początkowo spojrzało na swojego partnera z powątpiewaniem. I co z tego, że inicjatywa wyszła z jej strony, przecież to miał być tylko taki żarcik i nie spodziewała się, że Liam od razu podłapie temat i porwie jedną z fiolek! No ale skoro miała być złym piratem i złodziejem, to co jej szkodziło. Po chwili wahania wzruszyła ramionami i sięgnęła pośpiesznie na półkę, na chybił trafił sięgając po felix felicis (boże trafiło się babie jak ślepej kurze ziarno!) i szybko schowała w cholewę buta, bo kieszeni nie posiadała. Tak właściwie to nawet nie zerknęła na plakietkę, uznawszy że lepiej to zrobić już po opuszczeniu statku. - Jestem zdecydowanie za tym żeby dać już stąd nogę. - przytaknęła ochoczo, chwytając swojego wielkoluda za dłoń i ciągnąć go w kierunku wyjścia. Statku w sumie dalej nie zwiedzali, bo Bins zbyt przejęła się ich małym wykroczeniem. Nie żeby nigdy nie robiła nic nielegalnego, bo przecież nieustannie coś tam psociła, czy to wymykanie się z Ari czy Casprem z zamku, czy to szwendanie się nocą po zamku, ale kradzież nie była niewinnym łamaniem regulaminu. A przecież chyba właśnie się tego dopuścili? A z resztą chuj, pomyślała, skoro ktoś je tam umieścił, musiał być świadomy, że znajdzie się ktoś kto je sobie przywłaszczy. Porzucając zatem wyrzuty sumienia, Binnie ponownie postanowiła się poddać szaleństwu nocy i zabawić, odrywając się przy okazji od nieustannych myśli o Kacperku. Udało im się opuścić statek bez większych problemów, toteż znalazłszy się w końcu daleko od kulawego pirata, dziewczę postanowiło puścić liamową rączkę i rozejrzeć się po sali. Gdzieś tam w tłumie udało jej się nawet dojrzeć Ari, ba nawet widziała jej minę i już była pewna, że przyjaciółka coś kombinuje! - Wiesz co? Na wszelki wypadek może nie ruszajmy jedzenia i picia na balu. - mruknęła, zerkając z ukosa na Liama. - To co teraz? Wolisz sobie zrobić wspólne zdjęcie na pamiątkę czy podejść bliżej tych syren i zerknąć? Wiesz, nigdy nie miałam okazji oglądać syren z bliska. W Australii trzymają się z dala od plaż ze względu na surferów. - dodała, z utęsknieniem zerkając na te cudne stworzenia. W ogóle jak to możliwe, że dyrektor namówił je na branie udziału w tej całej maskaradzie? Ventura była pod szczerym wrażeniem!
kosteczka mi dała dwójeczkę, a potem veritaserum i felixa. joł.
To trochę niepokojące, że przy pierwszej kłótni od razu zerwali. Może nie oficjalnie, wszakże nikt wprost nie rzekł, iż to definitywny koniec, ale oboje tak czuli. Szczególnie, gdy okres, w którym to cudownie mieli się pogodzić, niepokojąco się wydłużał. Czy ich relacja była tak niestabilna i cienka, że tak łatwo porzucali to co dotychczas zbudowali, czy chodziło raczej jedynie o ich własną dumę, o to, że ślepo brnęli w zaparte? Ach, jakże słowa Mads o ratowaniu na tym balu stały się prorocze! I chociaż River się wówczas wesoło uśmiechnął, zapewniając, że na pewno nie będzie tak źle, bo po tych wilkołakach chyba bardziej wszystkiego pilnują, to już parę minut później przekonał się, jak bardzo się mylił. - Po moich braciach to się w ogóle nie powinnaś się spodziewać niczego specjalnego, a może i obawiać się najgorszego - machnął do tego lekceważąco ręką, jakże tu chwaląc swoją rodzinkę. Z założenia wychodził, że Mads nie powinna liczyć na żadne niesamowite zdolności wśród jego braci, a raczej obawiać się najgorszego. On o tym zawsze pamiętał! Chociaż, gdy już Quayle dowie się, że jego młodszy brat przeszedł do trzeciego etapu bludgera, pokonując przy tym Teda będzie naprawdę pod dużym wrażeniem! Zawłaszcza, że zawsze uważał, iż jego ciemnoskóra przyjaciółka naprawdę była dobra w te klocki i sam niejednokrotnie od niej oberwał (odpowiednio się później rewanżując!). O swoim wylosowanym eliksirze River dość szybko zapomniał, a już szczególnie, gdy znalazł się wraz z Mads nad brzegiem jeziora i rozegrał się tam kolejny dramat ich życia. Oni mieli jakieś niesamowite szczęście swoją drogą. Czemu nie mogli jakoś spokojnie spędzić paru chwili, bez gryzących irbisów, bez przemian w kamień, bez pogryzień przez kappę, bez żarłocznych wilkołaków i ciężkich wypadków na lekcjach? - Czemu oni tu ściągnęli jakieś cholerne demony wodne? Gdyby ktoś chciał sprawdzić swoją wiedzę z onms to by sobie poszedł nocą nad jezioro, albo do tego nawiedzonego lasu - nawet nie dokończył swojej długiej wypowiedzi, bo para obok spotkała zupełnie inne wodne stworzenie, na boga, wodnego konia! - Co do cholery... Wiesz co Mads, chodźmy już stąd nim nas pożre jakiś potwór wodny, bo widać ten ich dyrektor uznał, że wszyscy w zamku mają zbyt spokojne życie, a nutka obawy o nie, każdemu pomoże lepiej funkcjonować. A ja już nie mam więcej szabli, więc mogę się okazać tak naprawdę beznadziejnym pogromcą dzikich stworów, rozumiesz, nie chcę ryzykować utraty swojego image wybawcy - popaplał sobie trochę, co by ochłonąć po tych szalonych przeżyciach i wrócić do normalnego stanu. Dopiero wówczas przypomniał sobie o teleskopie, który wyrzucił ten diabelny wodnik. Z pełnym zamyśleniem, pierw obejrzał obudowę, dopiero następnie postanowił przez niego spojrzeć. Świat wyglądał właściwie tak samo, z jakimiś drobnymi wyjątkami. Madison była między innymi takim wyjątkiem. - Jesteś w nim niebieska - powiedział z zamyśleniem podając jej teleskop, żeby sama spojrzała na niego. - Nie mam pojęcia co to znaczy, może, że jesteś ranna, albo, że zostałaś zarażona jadem wodnika i teraz się co miesiąc będziesz w takiego przemieniać? O wiemwiem, zapytajmy jedną z tych syren, w końcu ten przedmiot był w wodzie, może one się na tym znają - zasugerował zaraz ruszając nieco dalej, wzdłuż brzegu, by dotrzeć do tych pięknych istot. Przez krótką chwilę aż pozazdrościł Australijczykom, że Ci pewnie na co dzień widzą za oknami szkoły takie urocze istoty.
Wieczór z Bonnie mijał chłopakowi zdecydowanie za szybko. Ganoy bardzo dobrze bawił się na balu. Można powiedzieć, że kadra Hogwartu zadbała o wszelkie wygody uczestników. Dobra zaopatrzenie w jedzenie, picie, a nawet atrakcje ściągało coraz więcej osób. Sala z każdą kolejną osobą robiła się coraz ciaśniejsza. Ganoy dzielnie tańczył ze swoją partnerką, choć nie był on mistrzem tańca. Najbardziej lubił szybkie muzyki, jednak wolniejsze mu nie przeszkadzały. Tańca uczyła go mama, która uczyła w szkołach mugolskich. Po godzinie Ganoy się zmęczył i musiał odpocząć. - Przepraszam, ale muszę trochę ochłonąć i odpocząć, bo zaraz umrę ze zmęczenia. Jak się tańczyło? Co teraz chcesz robić? - spytał dziewczynę, a sam poszedł na ławkę, gdzie wcześniej zostawił kapelusz. Przez chwilę rozglądał się po sali w poszukiwaniu Eliotta oraz Nadashiego. Niestety, tłum był bardzo wielki, a poszukiwania zakończyły się fiaskiem.
Wbrew swoim wcześniejszym planom, którymi nawet podzieliła się z Raphaelem, Curtis nie przebrała się za odgryzioną przez rekina nogę. I to wcale nie ze względu na potencjalną trudność wykonania stroju bądź jego niezrozumiałość dla innych. Zrezygnowała ze względu na Raphaela, decydując się na mniej krwawy wariant, czyli na rozbitków! Swoją drogą tematyka balu wybitnie się Curtis spodobała. Nie musiała długo myśleć nad wyborem stroju, opowieści, których nasłuchała się na statku ojca w ubiegłe wakacje, dawały jej wyobraźni duże pole do popisu. Śledziona którą Staremu Joe wyrwała mewa? A może ręka, która została odcięta przez nemezis Czarnobrodatego? Ewentualnie serce, która zrozpaczona syrena wyrwała Jednookiemu Gregoremu? Albo... nie. Będzie bezkrwawo. Prawie. Rozbitek w którego wcielała się Juvinall oczywiście również łatwo w życiu nie miał, bo oprócz poszarpanego ubrania, sztuczna krew lała się z jego różnorakich ran bardzo obficie. Gdyby przymknąć oko prawe i jeszcze oko lewe, można stwierdzić, że moja noga wisi już tylko na paru ścięgnach, uznała Curtis i wyszła z dormitorium, kierując się pod Wielką Salę. W tłumie syrenek i piratów nie udało jej się wypatrzyć swojego partnera na dzisiejszy wieczór, ale coś jej mówiło, że spóźnienia nie są u De Neveresa niczym nowym, dlatego lekko obciągnęła nieco kusą i poszarpaną spódniczkę (bardzo przypominała jej ten strój, który miała na sobie, kiedy udawała Carin u Kanadyjczyków) i próbując dojrzeć jego czuprynę górującą nad kapeluszami i wymyślnymi fryzurami, zaczęła dreptać w miejscu, przenosząc chłód bijący od posadzki od jednej stopy do drugiej. Trochę żałowała, że nie włożyła żadnego obuwia... Chociaż halo, co to za rozbitek w butach?
Och, Klemens zdecydowanie nie mógł narzekać na wygląd swojej partnerki, Violet nie zawiodła jego oczekiwań, niemalże zwalając go z nóg, kiedy w końcu przybyła na salę. Upaść nie upadł, bo przecież jakby to wyglądało! Niemniej jednak wydał z siebie westchnienie pełne podziwu, nie mogąc powstrzymać się od przesunięcia wzrokiem po całej postaci dziewczyny. I mimo że przeważnie nie był tak bezczelny i niewychowany, tym razem nawet nie czuł wyrzutów sumienia! - Na Merlina, twoja uroda olśniewa a strój przeszedł moje najśmielsze oczekiwania! - zawołał, zgodnie z prawdą, przykładając wolną dłoń do serca. Mało brakowało a przyprawiłaby go o jego zawał, tak mu skoczyło ciśnienie z zachwytu. Oniemiały, dopiero po kilku sekundach oprzytomniał, spoglądając to na bukiecik to na swoją partnerkę. Gdzieś jego maniery! Doprowadzając się do porządku, Klemens dystyngowanie skłonił się przed Violet, delikatnie ujmując jej lewy nadgarstek i sprawnie zawiązując na nim bukiecik. Po chwili, odsunął się, uśmiechając się czarująco do dziewczyny. Nie omieszkał jednak przetrzymać jej dłoni dłużej niż wypadało, kciukiem subtelnie gładząc skórę w miejscu, gdzie ginęła pod zawiązaną wstążeczką. W końcu jednak uwolnił Fioletową, nie chcąc mimo wszystko wyjść na natręta. - Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, że pozwoliłem sobie na ten drobny prezent. - rzuci wesoło, nazbyt pewny siebie w momencie, kiedy przecież powinien udawać przynajmniej skruchę! Ale przecież to było nierealne żeby mogła mu mieć coś takiego za złe! Nie czekając dłużej, Klemens ustawił się z prawej strony swojej partnerki i wyciągnął w jej kierunku ramię, pozwalając jej się na nim oprzeć. Razem ruszyli wgłąb sali, chwilowo nad rozmowę przekładając podziwianie wystroju. Znalazłszy nieco bardziej ustronny kącik, z którego jednocześnie całkiem nieźle widać było wszystkie atrakcje balu, Vestergaard puścił dziewczę, aczkolwiek zrobił to wyraźną niechęcią. Jakoś tak wolałby jej nie wypuszczać z objęć, kompletnie zauroczony biedak. - Zatem cóż chciałabyś zrobić, min kaere? Wolisz zacząć od zwiedzania cudów jakie wymyśliło dla nas grono pedagogiczne, czy też od razu dasz mi się porwać do tańca? - zapytał, a ponieważ na sali było dosyć głośno, pochylił się ku Violet, pytanie wypowiadając tuż przy jej uchu.
Piracki bal zaszczycili swoją obecnością również Clara z Grigiem! Spóźnienia chyba wciąż były w modzie, bo kiedy stanęli w drzwiach Wielkiej Sali, w środku było już bardzo tłoczno i żeby się gdziekolwiek dostać, musieli się trochę porozpychać w tej plątaninie płetw, pirackich haków i syrenich ogonów. Sama Clarcia przebrała się za złowioną rybę. Dziwnym trafem nie mogę znaleźć zdjęcia takiego popularnego kostiumu, ale możecie sobie wyobrazić, że na złotą, krótką sukienkę, sprytnie(!!!) imitującą łuski, miała zarzuconą rybacką sieć, znalezioną w budynku na łodzie. Clara miała szczerą nadzieje, że nikt się nie pogniewa za taką pożyczkę! Bo chociaż obmyśliła już co powie, gdyby ktoś złapał ją jak kradnie tę sieć (Bo psze pana, ja to dla chorego brata, kolekcjonera sieci rybackich, chciałam zanieść. Ale zaraz oddać!), to mimo wszystko nie chciała sprawiać kłopotu komuś, komu sieć mogłaby być potrzebna. No ale życie, bo i tak ją zwinęła. Żeby jeszcze uzupełnić cały strój Clary, dodam, że wcale nie miała żadnych butów na obcasach, o nienienie, po ostatnim balu dostała nauczkę. Wygodne baleriny w złotym kolorze znacznie bardziej jej odpowiadały. A teraz z animuszem paradowała owinięta siecią, ściskając dłoń Griga i przeciskając się przez dziki tłum do jeziorka, które według wskazówek, których udzielił im jakiś krukoński pirat, zostało stworzone w kącie sali. Hepburn bardzo chciała przekonać się na własnej skórze, czy to co mówią o tych przeklętych syrenach, to prawda! A ponieważ już co nieco o nich słyszała, zanim podeszła do jeziorka, zatkała dłońmi uszy. I to samo poleciła zrobić Grigowi, bo halo, to, że Clara może i nie potrafiła śpiewać jak syrena, na pewno nie powinno dyskwalifikować jej w oczach jej chłopaka. Ale lepiej żeby jednak nie miał tego porównania do śpiewu syren, bo z kolei ponownie usłyszeć śpiew Clary... hm, mógłby być to szok, podobny do termicznego! W każdym razie wypadła mi szóstka, dlatego Hepburn zaczęła się z tych syrenek pięknie nabijać, robiła różne miny i nawet palcem jej się zdarzyło pokazać, aby wskazać jakiś niby śmieszny szczegół Grigowi, chociaż tak naprawdę, może i specjalnego powodu do śmiechu to tam w tym jeziorku nie było! W każdym razie Clara chyba przekroczyła jakąś syrenią granicę dystansu do ich samych, bo jedna z nich cisnęła w biedną Hepburn jakimś przedmiotem! Który o dziwo wcale nie okazał się kamieniem ani nożem, a jedynie nieopacznie i w gniewie rzuconą spinką, której teraz już syrenka szans odzyskać nie miała. Clara jednak nie mogła wiedzieć co ta spinka robi, miła syrenka jej przecież nie powie! - Co jeśli stanę się syreną zaraz po tym jak przypnę nią włosy? Będziesz mnie odwiedzał w lagunie i udawał, że nie przeszkadza ci fakt, że nie mam stóp? - zapytała Orlova, oglądając spinkę ze wszystkich stron. W międzyczasie odeszli też trochę od tego niebezpiecznego jeziorka, kto wie, czy te szkarady nie zechcą odebrać spinki!