Wzdłuż niej ciągną się kamienice, w których mieszkają czarodzieje. Niedaleko można znaleźć sklep spożywczy, park tojadowy, księgarnię, cukiernię i nawet jakiś pub. Jest zaprojektowana w dość starym stylu i ma w sobie odorbinę magicznego klimatu.
Ostatnio zmieniony przez Chantal de Lúrien dnia Wto Sie 06 2013, 00:13, w całości zmieniany 1 raz
Dziewczyna, która zamiast osuszyć chłopaka wylała na niego kubeł zimnej wody, tak? A ciekawe co mówią o kolesiu, który zamówił naleśniki, a skończył ziejąc ogniem niczym smok i podpalając czyjś stolik? Ogólnie oboje nie wywarli dobrego wrażenia w restauracji, ponieważ zarówno jedno, jak i drugie popisało się nieopanowaniem, lekkomyślnością i jakimś rodzajem niezdarności i nieumiejętności magicznej, lecz mimo wszystko nie przeszkodziło im to w wyjściu razem z restauracji. Ba, wręcz oboje pragnęli tego, by ulotnić się stamtąd - to, że stało się to razem było już osobną kwestią. Claude uważał, że to dobrze, przynajmniej będzie mógł się pośmiać z tego wszystkiego, a dziewczynę zapamięta już na dobre. - Nigdy nie sądziłem, że naleśniki mogą być takie zabójcze! - powiedział wyraźnie podekscytowany tuż po wyjściu za próg restauracji. - Widziałem w menu, że miały ostre przyprawy, ale powinni dorzucić jakiś dopisek, nawet małym druczkiem, że skutkiem ubocznym może być częściowa transformacja w smoka - dodał i zaśmiał się krótko. - Chociaż może było tam coś odnośnie ziania ogniem? Sam nie wiem, mogłem nie doczytać. To byłoby do mnie podobne... - Zastanowił się chwilę nad swoimi słowami, ale definitywnie musiał przyznać sam sobie rację. Był taki - nieuważny i nieostrożny, często przegapiał pewne fakty, co przy okazji wspominając nigdy nie ułatwiało mu pracy. Szkoda tylko, że dowiedział się o takich rzeczach dopiero po fakcie, niemniej jednak będzie miał nauczkę na całe życie i teraz w każdej knajpie będzie pytał, czy ostra przyprawa w daniu spowoduje niekontrolowane plucie płomieniami. Oczywiście póki będzie pamiętał o tym incydencie. Pogoda nie była zbyt sprzyjająca spacerom, szczególnie jeśli miało się mokry każdy centymetr kwadratowy ciała łącznie z okrywającym go ubraniem, jednak Claude dzielnie kroczył obok nieznajomej towarzyszki. Sam Merlin nie wie, dlaczego do tej pory nie spróbował się sam osuszyć. Na propozycję kobiety zareagował najpierw zdziwioną miną, a później szerokim uśmiechem. - No nie wiem, czy to rozsądne z mojej strony, ale chyba dam Ci drugą szansę. Każdy powinien dostać drugą szansę. Trzeciej już nie - powiedział i mrugnął go niej okiem. Stanął i ponownie przybrał pozę z szeroko rozpostartymi ramionami, czekając na jej zaklęcie. - Claude Faulkner - przedstawił się jeszcze. - A skoro już znasz moją tożsamość, w razie niepowodzenia wiem, że będą Cię dręczyć większe wyrzuty sumienia!
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Na pewno zaskoczył ją fakt, jak łatwo było przebywać w towarzystwie tego mężczyzny. Nie musiała nawet jakoś szczególnie się starać, bo to wszystko po prostu przychodziło naturalnie. Tak jak oddychanie, śmiech sam wydobył się z jej ust. I brzmiał normalnie, o dziwo! Przez chwilę pozwoliła sobie na to, aby rozkoszować się tym dźwiękiem. W końcu ostatnimi czasy nie miała zbyt wielu powodów do tego, aby odczuwać radość. A teraz przychodziło jej to bez żadnego problemu. - Mugole mówią, że gluten zabija, a ty zapamiętasz że to raczej chili. - udało jej się powiedzieć, gdy opanowała już napad śmiechu. Jak dobrze było tak po prostu sobie z czegoś żartować. - Wybacz, ale gaszenie Twojego zadka tak mnie pochłonęło, że nie zdążyłam doczytać tego menu. - dodała po chwili i na dźwięk swoich własnych słów parsknęła lekkim śmiechem. Trzeba było przyznać, że Claude musiał po prostu mocno marznąć. Nic więc dziwnego, że mimo wcześniejszego niepowodzenia, Beatrice postanowiła spróbować ponownie użyć zaklęcia suszącego. Nie mogła pozwolić na to, aby chłopak się pochorował przez nią, co to to nie! Tym razem jednak, nim wycelowała od razu w mężczyznę, najpierw skierowała swoją różdżkę w stronę ziemi. I ucieszyła się, że to zrobiła, bo gdy tylko wypowiedziała zaklęcia, ponownie z różdżki wystrzelił strumień lodowatej wody. -Szlag! - zaklęła dziewczyna, przerywając zaklęcie. W pierwszym odruchu miała ochotę wyrzucić różdżkę jak najdalej od niej, ale powstrzymała się przed tym czynem. - Ja nie wiem co się ostatnio dzieje z tą różdżką! Działa, jak jej się żywnie podoba! - powiedziała przepraszającym tonem w kierunku Claude'a, jakby próbowała to wszystko jakoś niezdarnie wyjaśnić. -Chyba będziesz jednak musiał sam spróbować się osuszyć. - dodała po chwili znacznie ciszej niż wcześniej. -Beatrice Dear, miło mi poznać nawet zważywszy na okoliczności - jej słowa były całkowicie szczere. Bo naprawdę się cieszyła, że spotkała na swojej drodze kogoś takiego jak Claude.
Claude również się śmiał, bo samo towarzystwo Beatrice wywoływało uśmiech na jego piegowatej buzi. Nie wiedział czemu, ale między nim i dziewczyną od razu coś kliknęło. Możliwe, że to wyłącznie upojenie chwilą, gdy niczym dwoje wygnanych uciekło z felernej restauracji szukając schronienia od łakomych spojrzeń na ulicy. Możliwe też, że po prostu nadawali na tych samych falach i właśnie los pozwolił im to zweryfikować, stawiając na jego drodze tą wybuchową dziewczynę. - Doskonale Cię rozumiem, sam go nie przeczytałem. Bywam tam od czasu do czasu jak wypłata pozwoli, a i tak nigdy nie dochodzę dalej niż druga strona. Nic nie poradzę, że moje ulubione dania jawią się już na samym początku - powiedział, udając lekką pretensję w głosie, lecz jego aktorstwo nie było zbyt dobre, bowiem zdradzał go czający się w kącikach ust uśmiech. Cały Claude, on prawdopodobnie nawet spał uśmiechnięty... Może popełnił błąd pozwalając jej na drugą próbę magicznego wysuszenia jego ciuchów? Stwierdził jednak, że nic mu nie szkodzi, najwyżej będą próbowali do skutku. Sam nie miewał wielkich problemów z zaklęciami, lecz wiedział, że sprawa zakłóceń dotyczyła wszystkich, w mniejszym lub większym stopniu. Najwyraźniej Beatrice była w posiadaniu tej kapryśnej różdżki, która była podatna na zawirowania magicznej energii, gdyż po raz kolejny zamiast ciepłym powietrzem zaatakowała chłopaka strumieniem lodowatej wody. - Zaczynam się zastanawiać, czy nie robisz tego specjalnie - stwierdził z przekąsem, przecierając twarz i tak mokrymi dłońmi, lecz zerknąwszy na minę dziewczyny od razu zmienił ton oraz własny wyraz twarzy. Wydawała się być autentycznie poruszona swoją nieudolnością w tej chwili, a przecież Claude w żadnym wypadku nie zamierzał jej dołować. - No już, nic się nie martw. Ostatnio takie czasy, że się różdżki psują. Mam takich przypadków od groma w pracy, codziennie po kilka i nikt nie jest w stanie tego dobrze wyjaśnić. Często też zdarza się to starszym i dobrze wykwalifikowanym czarodziejom, więc naprawdę nie masz się czym przejmować - powiedział pocieszającym tonem, chociaż to, co powiedział, wprawiło jego samego w zamyślenie. - Chociaż nie, w sumie jest się czym martwić, ale powinniśmy to robić oboje. To nie jest normalne, żeby różdżki się tak zachowywały i by magia była aż tak kapryśna. Ale wiesz co? - Spojrzał na nią ponownie i nie mógł się powstrzymać od szerokiego uśmiechu. - Mam już dość trosk na dzisiaj - zakończył licząc, że nowa znajoma również porzuci temat i porozmawiają o czymś przyjemniejszym. Sytuacja była o tyle sprzyjająca, że jego własne zaklęcie okazało się był udane i ostatecznie stał na ulicy zupełnie suchy.
kostka: 6
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Jak poradzić sobie z tak beznadziejną sytuacją, jak ta, w której właśnie znalazło się tych dwoje? Wielu miałoby własne przepisy. Zapewne znaczna większość doradziłaby jak najszybsze rozstanie. Mała grupka osób pewnie powiedziałaby aby porozmawiać na tak neutralne tematy, jak pogoda. Ci bardziej nienawidzący życia i swojego własnego honoru kazaliby brnąć w całe o bagno jeszcze bardziej i znacznie mocniej próbować cokolwiek logicznego ulepić z tej mazi. Problem polegał na tym, że Beatrice należała do tej ostatniej grupy ludzi. Ona po prostu chciała czegoś, co można by było w tym momencie nazwać namiastką rozmowy, czy chociażby normalnego, ludzkiego zachowania, które nie wskazywałoby na nią jako na dziwaka. Pewnie właśnie dlatego wciąż trwała przy Claudzie tego wieczoru ciekawa, co dalej dziwnego się wydarzy. Uśmiechnęła się nieznacznie, gdy chłopak przy pierwszym machnięciu różdżką uporał się z mokrym odzieniem. Gdyby dla niej było to takie proste to może nie wyszłaby na tak wielką ofiarę losu? - Brawa, panie czarodzieju. Imponująco pan to zrobiłeś. - powiedziała z nieskrywanym przekąsem w głosie. Nic dziwnego, że się zdenerwowała. W końcu ona próbowała kilka razy zrobić coś, co jemu wyszło przy pierwszym machnięciu różdżką. A nie lubiła wychodzić na taką, która to podstawowych czarów użyć nie może. Dlatego wolnym krokiem ruszyła dalej przed siebie nie do końca pewna gdzie idzie i czy nadal towarzystwo tego jegomościa było dla niej odpowiednie. - To może zmieńmy temat na bardziej neutralny? - zaproponowała, trochę wbrew samej sobie. Jakie te kobiety potrafią być dziwne... Z jednej strony miała nadzieję, że sobie pójdzie a z drugiej odwróciła lekko głowę w jego kierunku i uśmiechnęła się delikatnie. - Opowiedz coś o sobie, panie Faulkner. Tylko nie mów mi tego, co wszyscy chcieli by wiedzieć. Jej słowa mogłyby zmylić. Ktoś, pytając o informacje o innej osobie, zapewne oczekuje tego, że usłyszy o pracy, szkole i tym podobnych informacjach. Natomiast Beatrice, bardziej była zaintrygowana samym Claudem a nie tym, czym się zajmował. - Powiedz mi, co lubisz. I jaki jesteś, jeśli możesz, panie Faulkner. Coś, czego zazwyczaj nie mówisz nowo poznanym osobą. - zatrzymała się na chwile i odwróciła w jego kierunku, chowając dłonie głęboko do kieszeni. Po chwili, z jednej z nich wyjęła paczkę papierosów i odpaliła jednego, machnięciem rożdżki. Resztę schowała z powrotem do kieszeni czarnego płaszcza. Niestety, ostatnimi czasy ten brzydki nałóg stał się jej znacznie bliższy niż powinien. - Gwarantuję, że nie rozpowiem tego wszystkim wokół. A u mnie słowo droższe niż pieniądze. - wiedziała, że to żadne zapewnienie z jej strony. Ale była ciekawa, na ile ten mężczyzna będzie skłonny zaufać zupełnie nieznajomej osobie. Uśmiechnęła się szerzej, jakby dla zachęty, bardzo zaciekawiona tym, co zdecyduje się zrobić.
Owszem, normalni ludzie prawdopodobnie rozeszliby się w mig, kończąc ten awkward-fest na krótkiej wymianie zdań i zakłopotanych spojrzeń, jednak należało zwrócić uwagę, o kim w tej chwili piszemy - Claude Faulkner zdecydowanie nie należał ani do ludzi normalnych, ani tych bardziej rozsądnych, a sądząc po tym, że dziewczyna jeszcze nie uciekła od niego z krzykiem, sama miała swoje za uszami. Claude obdarzył ją szerokim uśmiechem, gdy ta z przekąsem skwitowała jego niezwykłe umiejętności skutecznego rzucania zaklęcia osuszającego. Co miał poradzić, że akurat jego różdżka wydawała się być posłuszna? Szczerze cieszył się z takiego stanu rzeczy, nie wyobrażał sobie, jakby miał pracować na obecnym stanowisku bez możliwości rzucania zaklęć. Wzruszył ramionami, bagatelizując sprawę. - Och, daj spokój, to nic takiego - odparł, jakby zupełnie nie wyłapał ironii czającej się w jej głosie. Wygładził klapy długiego płaszcza, po czym przeniósł na nią zaskoczone spojrzenie. - Zadajesz bardzo trudne pytania! Wiesz, jak ciężko jest wymyślić odpowiedź na nie? - rzucił tylko, po czym pogrążył się w myślach na kilka sekund, starając się wymyślić jakiś fakt o samym sobie, który byłby jakkolwiek interesujący, a nie obejmowałby nudnych kwestii życia codziennego takich jak praca czy też szkoła. Na gacie Merlina, cóż on mógłby jej zdradzić? - Lubię koty - zaczął, uznając ten fakt za godny uwagi i wystarczająco ciekawy do podzielenia się z nim z nową koleżanką. - Mam trzy i są przeurocze. W Hogwarcie zawsze chciałem mieć kota, ale rodzice się nie zgadzali, więc przygarnąłem je dopiero po szkole. Są super, nazywają się Pebles, Mr. Wigglebutt i Purrfect. Jeśli byś kiedyś chciała to mógłbym Ci je pokazać, ale niestety musiałbym Cię zapowiedzieć wcześniej, nie przepadają za obcymi - powiedział zupełnie poważnie. - Lubię Felix Felicis - dodał, mając na myśli popularny girlband z Londynu. - A Ty co mogłabyś mi o sobie powiedzieć? - odbił pytanie.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nie mogła zaprzeczyć temu, że ten dziwny mężczyzna w jakiś niewytłumaczalny sposób ją zaintrygował. Z pewnością był inny niż można by było sądzić na pierwszy rzut oka. A Beatrice lubiła inność i to, że ktoś może zaimponować jej czymś innym niż wspaniałym wyglądem. Charakter miał dla niej ogromne znaczenie, a ten, który posiadał Claude, z całą pewnością odpowiadał dziewczynie. Miło było poczuć się przy kimś tak po prostu normalną i nie obładowaną bagażem bardzo dziwnych doświadczeń życiowych. Słysząc jego słowa, tylko prychnęła niczym rozjuszony kto. Ale nie było w tym nic złowrogiego. Po prostu wydawało jej się, że taka reakcja na jego słowa będzie najodpowiedniejszą. - Nikt nie mówił, że spotkanie z obrończynią Twojego płonącego zadka będzie łatwe. Mogę tylko powiedzieć, że jak będziesz grzeczny to będzie przyjemne - dodała po chwili w odpowiedzi na kolejne jego słowa. I w ten oto sposób, Beatrice mogła oddać się swojej ulubionej czynności. A było nią obserwowanie ludzi. Uwielbiała zauważać te delikatne zmarszczki na czołach, sugerujące skupienie, czy opadające kąciki ust, gdy dana osoba była zafrasowana czymś, co nie sprawiało jej przyjemności. A trzeba było przyznać Claudowi, że był bardzo ciekawym obiektem do obserwacji. Więc nic dziwnego, że dziewczyna nawet na sekundę nie spuszczała go w tym momencie z oczu. Jej spojrzenie mogło być w pewien sposób krępujące, ale tak już po prostu miała. W ramach tego widziała wszystkie obiawy skupienia u tego dżentelmena, co mogło jej powiedzieć o wiele więcej na temat jego osobowości niż same słowa. Mimo, że miała już pewną opinię o nim po tym niedługim czasie spędzonym wspólnie, z zainteresowaniem słuchała tego, co miał powiedzieć. - Intrygujące. - powiedziała, zostawiając odpowiednią pauzę pomiędzy jego, a swoimi słowami. - Zwierzęta potrafią powiedzieć wiele o ich właścicielu. Niektórzy twierdzą, że w pewnym stopniu są one lustrzanym odbiciem charakteru. - rzuciła, jakby od niechcenia. - Nie mniej, jeśli miałbyś kiedyś na to ochotę, to z przyjemnością bym je poznała. Lubię wiele wiedzieć o innych ludziach z którymi mam doczynienia. Zanim odpowiedziała na zadane przez niego pytanie, uśmiechnęła się uroczo w kierunku mężczyzny. Można było to odebrać dwojako: osłodę przed ciężkim kalibrem, bądź jako zwyczajny uśmiech, delikatnie tylko zabarwiony. Czym? Ciężko było stwierdzić. - Uwielbiam obserwować ludzi. Ich zachowania, gesty, sposób bycia, mówienia, czy chociażby oddychania. Wiele potrafi to powiedzieć o czarodzieju. Niekiedy więcej niż słowa. Bo wiesz, słowami można w bardzo prosty sposób okłamywać rozmówcę. A niewielu potrafi tak kontrolować odruchy, które notabene są powtarzalne u wszystkich, żeby nie zdradzały one prawdziwych zamiarów. Bo wiesz, chociażby proste zmarszczenie brwi. Może oznaczać skupienie, rozczarowanie, złość a nawet i zdziwienie. A tylko wprawny obserwator potrafi powiedzieć, co właściciel tego gestu w danej chwili chciał, bądź nie chciał, przekazać rozmówcy. Jeśli wcześniej Claude nie był skrępowany jej zachowaniem, to pewnie teraz zaczął się tak czuć. A przynajmniej tak poczułaby się osoba, która zostałaby zapoznana nagle z takimi faktami.
Claude był typem człowieka, który nigdy z własnej woli nie stawiał się w centrum zainteresowania i wręcz nie przywykł do światła reflektorów. Był przy tym postacią o dość mocnej ekspresji i wszelkie jego emocje były doskonale widoczne na jego twarzy, w jego oczach, w sposobie, jaki układały się jego usta w szeregu uśmiechów, które kiedyś powinien ponumerować. Rudzielec mówił, aczkolwiek wciąż zerkał na bacznie przyglądającą mu się kobietę i z jednej strony czuł się zakłopotany przez wbite w niego świdrujące spojrzenie Beatrice, lecz z drugiej czuł pewnego rodzaju... Satysfakcję? Nieczęsto zdarzało się, by taka kobieta zwróciła na niego uwagę, a do tego postanowiła poświęcić mu swój czas (sporo czasu) po całej serii niefortunnych zdarzeń, która przytrafiła im się jeszcze kilkanaście minut temu. To bardzo dziwne, jednocześnie być onieśmielonym i czuć przypływ pewności siebie. - Och, naprawdę tak mówią? - zapytał, po czym zaśmiał się serdecznie. - Nie jestem pewny, czy przypominam któregokolwiek z moich kotów. Każdy z nich wydaje się być zaradniejszy niż ja sam, w dodatku nie potrafię mruczeć ani tak płynnie wywijać zadkiem jak mój Mr. Wigglebutt - skomentował jeszcze, chociaż po kilku sekundach uznał, że były to informacje tak zbędne, że niepotrzebnie strzępił sobie na nie język, a w dodatku stawiały go w nieco dziwnym świetle. - Może kiedyś nadarzy się jakaś okazja - powiedział jeszcze. Nie wiedział, czy wychodzenie z propozycją "poznaj moje koty" było odpowiednie w sytuacji, w której się znaleźli. Brzmiała chyba zbyt poważnie, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że były to najbliższe mu stworzenia. - A Ty posiadasz jakieś zwierzęta albo chciałabyś jakieś mieć? Ja to w ogóle bardzo lubię magiczne stworzenia i z przyjemnością posiadałbym nawet hipogryfa. Szkoda tylko, że one same mnie nie lubią. Kiedyś w szkole prawie mnie jeden stratował, a potem odradzano mi każdą próbę zbliżania się do nich. Podobnie ze sklątkami, ale takiej nie chciałbym trzymać nawet w budzie za domem - rzekł i parsknął śmiechem. Awersja zwierząt do jego osoby była dla niego przykra, bo on sam posiadał ogrom miłości do wszelkiego stworzenia na ziemi. Niemniej jednak ze względów zdrowotnych wolał nie napastować żadnego hipogryfa w przyszłości. Wysłuchał jej ze zdecydowanie zmarszczonymi brwiami. Hobby, które opisała dziewczyna, może nie było szczególnie dziwne, ale obejmowały pewien obszar kontaktów międzyludzkich, w którym Claude poruszał się jak po omacku - język ciała był dla niego rzeczą niemal niemożliwą do przeskoczenia, wobec czego często wplątywał się w bardzo niezręczne sytuacje. - Zajmujesz się jakąś psychologią czy coś? - zapytał. - A, bo w sumie nie mieliśmy rozmawiać na temat pracy... Nie musisz odpowiadać. To całkiem ciekawe, nigdy nie sądziłem, że taka czynność może być czyimś... zainteresowaniem. Jestem pewny, że wiele bym się nauczył o ludziach, gdybym przyszedł do Ciebie na lekcje z mowy ciała - rzucił, nie do końca zdając sobie sprawę, że jego wypowiedź może zostać dwojako odczytana...
Baaaardzo przepraszam za opóźnienie, kc
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Trzeba było przyznać, że Beatrice naprawdę cieszyła się z faktu, że dzisiaj poznała kogoś takiego jak Claude. Zazwyczaj o wiele ciężej jest zapoznać się z kimś i rozmawiać bez wywoływania pewnego rodzaju dyskomfortu u tej drugiej osoby. Ale Bea miała wrażenie, że chłopak czuł się mimo wszystko dobrze w jej towarzystwie. I dobrze, ona też się czuła dobrze. Tak, jak ostatnimi czasy nie miała okazji się czuć. - Wiesz co? Lubię Cię. Jesteś bardzo ciekawą osobą, Claude. - powiedziała ni z tego, ni z owego, gdy Faulkner skończył swój wywód na temat kota i kręcenia przez niego zadkiem. Może i jej słowa były zbyt bezpośrednie, ale nie zamierzała się tym przejmować. Tak już czasami miała, że to, co ważne mówiła bez żadnych ogródek i skrępowania. Tak jak i tym razem. Zanim odpowiedziała na zadane przez niego pytanie, podeszła do pobliskiego murku i usiadła na nim. Był na tyle wysoki, że z jej dosyć niskim wzrostem nie było to takie proste. Ostatecznie nogi dyndały jej w powietrzu jak u małej dziewczynki. A wystająca z pod czarnego płaszcza, czerwona sukienka jeszcze bardziej upodabniała ją do dziecka. Czasem Beatrice lubiła to w sobie, a czasem ogromnie ją to drażniło. Na szczęście miała pewność co do tego, że gdyby tylko zapragnęła, w każdej chwili mogła zmienić swój wygląd. -Zwierzęta od zawsze były mi obojętne. Nie interesowałam się nimi. Były to były, nie było ich to też nie było krzyku z tego powodu. W szkole nie uczęszczałam na zajęcia z Opieki nad magicznymi stworzeniami, wolałam nauczać się czegoś, co jak wiedziałam wtedy, pomoże mi rozwinąć moje inne zainteresowania. - to co powiedziała, było zgodne z prawdą. Dla niej magiczne, czy nie magiczne zwierzęta nie były jakoś szczególnie istotną w życiu kwestią. Jedyne na co zwracała uwagę to na to, aby jej sowa zawsze na czas dostarczyła list czy przesyłkę. I tyle w temacie. Słysząc jego kolejne pytanie parsknęła śmiechem szczerze rozbawiona. - O dziwo nie, zajmuję się produkcją i sprzedażą eliksirów. - odpowiedziała, uśmiechając się miło. -Wybaczam pytanie, spokojnie. Jeśli chodzi o to, że to jest moim zainteresowaniem - uśmiech delikatnie jej się poszerzył, gdy pozwoliła sobie na to, aby delikatnie przedrzeźniać chłopaka - Od kiedy tylko pamiętam, musiałam nauczyć się kontrolowania emocji i odruchów. Było to dla mnie niezbędne, abym mogła normalnie funkcjonować. - wiedziała, jak brzmią słowa przez nią wypowiedziane. W pewnym sensie nawet bawił ją fakt, że od teraz mógł uważać ją za psychopatkę. - W chwili obecnej jest to dla mnie naturalne i stało się swojego rodzaju rozrywką. Obserwuję ludzi i porównuję ich z tym, jak ja bym się w takiej sytuacji zachowała. To bardzo mi pomaga. Jeśli sobie życzysz lekcji, zapraszam, uwierz mi, zdziwiłbyś się, gdybyś się dowiedział jak wiele osób w Twoim towarzystwie Cię okłamuje. Niekiedy niewiedza jest błogosławieństwem. - dodała i uśmiechnęła się jeszcze szerzej, o ile było to możliwe.
Wybacz, że dopiero dzisiaj, ale musiałam sobie wziąć kilka dni wolnego. <3
Claude miał to do siebie, że o ile bardzo wierzył w siebie w kwestii osiągnięcia sukcesu, bardzo rzadko wierzył w siebie w sprawach międzyludzkich - nigdy nie wydawało mu się, że był wystarczająco dobry, żeby komuś zaimponować; wystarczająco wartościowy, by mieć dla kogoś większe znaczenie; wystarczająco atrakcyjny, by być pożądanym. Gdyby teraz pił, prawdopodobnie zakrztusiłby się. gdyby coś pił. Ledwo ustał na nogach i dobrze, że w zasięgu pojawił się murek, bowiem mógł spokojnie na niego opaść z głośnym westchnieniem. Spojrzał na nią dziwnym wzrokiem, na poły zachwycony, na poły zmieszany. - Ja Ciebie też... Lubię - wybąkał speszony, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Nie przywykł do tego typu wyznań. Może inaczej - frazę znał bardzo dobrze, ponieważ była najczęstszym zdaniem, który słyszał ze strony dziewcząt, zaraz obok "Jesteś dobrym przyjacielem". Po prostu z jej ust brzmiało to jakoś... Inaczej. Nie wiedział, czy nadinterpretował całą sytuację, czy faktycznie miał rację, że Beatrice wypowiedziała te słowa... Znacząco? Otrząsnął się jednak z tych myśli, nie chciał wiecznie siedzieć z taką głupkowatą miną. - Rozumiem, jasne - powiedział w odpowiedzi na jej wywód dotyczący zwierząt. On osobiście uważał, że zwierzęta, szczególnie te magiczne, były niesamowicie ciekawe - szkoda, że znaczna większość z nich była niebezpieczna i mogła zrobić niemałą krzywdę. Sam Claude był sporym pechowcem, dlatego też nigdy nie pokładał większych nadziei w tej ścieżce kariery. Zresztą same zwierzęta nieszczególnie chciały z nim współpracować... Także nie miał zbyt wiele do gadania. Wysłuchał jej z zainteresowaniem. Jej słowa sprawiły, że w głowie chłopaka powstało bardzo dużo znaków zapytania. Czemu musiała się tego uczyć i do czego było jej to potrzebne? Cóż takiego ukrywała? Może nie chciał tego wiedzieć? Może to lepiej, że pozostawała dla niego zagadką? - To ja chyba wolę nie wiedzieć. Gdybym się dowiedział, prawdopodobnie nie miałbym tak dobrego humoru - stwierdził i wzruszył ramionami. - Nie jest Ci zimno? Może Cię odprowadzę... gdzieś? - zaproponował, poprawiając kołnierz płaszcza. Zerwał się chłodny wiatr, a Beatrice odziana była w sukienkę i prawdopodobnie bardzo marzła w nogi.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Z nieskrywaną radością przyglądała się rudzielcowi, a każdy nowy odcień purpury, który wykwitał na jego twarzy, dostarczał jej nowej uciechy. Nie sądziła, że trafił się jej ktoś, kto jest aż tak delikatny i niepewny siebie. Chociaż to może złe słowo. Bardziej pasuje tutaj określenie, że Claude był nieśmiały jeśli chodziło o stosunki damsko-męskie. To zauważyła po przecież bardzo krótkiej znajomości z chłopakiem. Aż ciekawość ją zżerała na samą myśl co jeszcze by odkryła, gdyby miała sposobność, aby poznać go lepiej niż przez ostatnią godzinę. Słysząc jego słowa zaśmiała się dźwięcznie. To było tak słodkie i tak urocze, że Beatrice nie mogła po prostu zareagować w inny sposób. Chłopak stanowił dla niej nie lada zagadkę. Musiała to przyznać sama przed sobą. Przede wszystkim dlatego, że mogła oderwać się od myśli dotyczących ostatnich wydarzeń z jej życia. -Ty zawsze w taki sposób reagujesz na komplementy, czy tylko ja Cię tak wyjątkowo peszę? - zapytała prosto z mostu, gdy już przestała się śmiać. Nie mogła powiedzieć, czy w jej wcześniejszych słowach był jakiś podtekst, czy nie. Sama tego nie wiedziała. Ostatnimi czasy sama nie wiedziała, co jest dla niej dobre, a co nie. Co powinna zrobić, a czego należało w jej wypadku unikać. W końcu była osobą, której plany życiowe trafił szlag i musiała zaplanować swój los od nowa. W zupełnie odmienny sposób niż jak dotychczas go widziała. Z zainteresowaniem obserwowała go w momencie gdy wysłuchiwał jej słów. Jego reakcje potrafiły powiedzieć o wiele więcej niż jakiekolwiek zdania, które padłyby z jego ust. Widziała, jak myśli kotłują się w jego głowie i tworzą wizję jej, jako zabójczyni, chorej umysłowo kobiety, czy posiadaczki pokaźnej kolekcji przyrodzeń swoich ówczesnych facetów. Póki nie miał stu procentowej pewności, mogła być każdym. A wiedziała z doświadczenia, że nikt nie wyobrażał sobie dobrych rzeczy słysząc taki słowa. A przecież nie mogła powiedzieć nowo poznanej osobie "Hej, jestem metamorfomagiem, to dlatego od maleńkości musiałam nauczyć się kontrolować siebie i swoje odruchy, bo inaczej wszyscy by o tym wiedzieli!" To nie zabrzmiałoby najlepiej i dodatkowo stworzyłoby masę kolejnych pytań, na które ona nie zamierzała udzielać odpowiedzi. Na pewno nie teraz. Teraz to nie była odpowiednia pora. -A skąd ta pewność? Może zyskałbyś jeszcze lepszy? - delikatnie przekrzywiła głowę. Dopiero w momencie, gdy wspomniał o tym, że jest jej być może zimno, poczuła, że faktycznie tak jest. Dużo czasu minęło od momentu, gdy wyszła z domu. Nie spodziewała się tego, że tak wiele czasu spędzi poza nim i że zastanie ją późny wieczór. Więc była kompletnie nieprzygotowana na warunki atmosferyczne, które ją spotkały. Zeskoczyła zgrabnie z murku, delikatnie stukając obcasami o chodnik. - Nie ma takiej konieczności. Jestem dużą dziewczynką, potrafię o siebie zadbać. Nie możesz wiedzieć o mnie wszystkigo po pierwszym spotkaniu. - nie uważała za konieczne, aby Claude odprowadzał ją. W końcu do Brighton było dosyć daleko. Tyle raczej by nie przeszedł razem z nią a Beatrice uważała, że i tak nazbyt dużo czasu zabrała temu miłemu mężczyźnie. -Nie mniej, dziękuję za dobre chęci. Może kiedyś skorzystam z Twojej propozycji. - czy rzucała jakąś aluzję? Najprawdopodobniej. Ale taka już po prostu była. -Miło było Cię poznać, Claudzie Faulknerze. - powiedziała, wyciągając dłoń w jego kierunku na pożegnanie. Poczekała, aż chłopak ją uściśnie, po czym uśmiechnęła się, prawdopodobnie ostatni raz tego wieczoru. - Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś przyjdzie mi Cię spotkać. Tymczasem, pozdrów ode mnie swoje koty i nie jedz już nic pikantnego dzisiaj. To powiedziawszy odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie. Po pokonaniu kilkunastu kroków, teleportowała się z głośnym trzaskiem. Pozostał po niej tylko wiatr, który się wzmagał z każdą chwilą.
Obserwator amator bez problemu dostrzegłby na twarzy Claude'a każde zawahanie, każde zmarszczenie brwi sygnalizujące odbywające się pod kopułą rudych włosów procesy myślowe, każdy delikatny uśmiech, nawet jeśli czaił się tylko w jednym kąciku. Mimikę twarzy rozwinął na tyle dobrze, że jego twarz zachowywała się jak plastelina, gotowa oddać wszystkie emocje przeszywające ciało chłopaka. Dziewczyna z kolei wywoływała u niego naprawdę mnóstwo emocji - może wyłącznie przez wzgląd na niezwykle specyficzne okoliczności ich poznania? Jej słowa sprawiły, że zaśmiał się nerwowo i wcale nie nabrał pewności siebie. - Nie wiem, jakoś tak mam - powiedział, wzruszając ramionami. Claude należał do ludzi skromnych, nigdy nie był specjalnie chwalony i nigdy nie przywykł do bycia w centrum uwagi, nic więc dziwnego, że tyle zainteresowania ze strony jeszcze bardziej interesującej dziewczyny wycisnęło na jego twarz wszystkie odcienie purpury. Chłodny wiatr jednak skutecznie je zmywał. Chłopak wzdrygnął się, czując zimny powiew na karku. Szkoda, że nie zabrał szalika. Jej ostatnie słowa skwitował szczerym uśmiechem. Uścisnął jej dłoń na pożegnanie, a potem stał, patrząc przez kilka sekund na jej plecy, póki nie deportowała się z ulicy Tojadowej. Tkwił w miejscu jeszcze przez chwilę, uśmiechając się w przestrzeń, a potem przypomniał sobie, że przecież jest strasznie zimno, a na dodatek znów zrobił się głodny. Trudno, będzie musiał sam sobie coś upichcić w mieszkaniu. Biedne koty. Odwrócił się na pięcie i spacerowym krokiem ruszył w kierunku domu. Jego myśli wciąż zajmowała czarnowłosa Beatrice Dear.
Byłem piekielnie wkurwiony - mimo że mój ojciec pracował w Ministerstwie Magii, a ja sam zamierzałem podjąć taką karierę to nie lubiłem tego urzędu całym sercem, i z dnia na dzień zaczynałem nienawidzić go coraz bardziej. Wkurzały mnie ich manipulacje, chamskie zagrywki, a teraz te dekrety - nienawidziłem zakazów, szczególnie takich, które były wycelowane bezpośrednio we mnie - fakt, że nie zawieszono kursy Błędnego Rycerza pozbawił mnie pracy. Wprawdzie stypendium i praca demonstratora spokojnie pokrywały moje podstawowe wydatki, ale były to jednak dosyć małe pieniądze, więc z racji tego, że nie chciałem prosić ojca o wsparcie finansowe musiałem pogodzić się z tym, że w w najbliższych miesiącach będę musiał odrobinę zacisnąć pasa. Pocieszało mnie, że za kilka miesięcy miałem dostać awans na młodszego instruktora, a już latem dołączyć do Biura Aurorów. Mimo wszystko martwiłem się - przywykłem do tego, że nigdy nie musiałem zaciskać pasa i w gruncie rzeczy nie przeszkadzało mi nawet tak bardzo to, że miałem mało wolnego. Te wszystkie problemy wpływały na to, jeździłem znacznie gorzej niż zwykle, za co dostałem kilka razy opieprz od szefa. Musiałem się ścisnąć i poprawić, ale w końcu się udało, chociaż trudno ukryć, że przez większość miesiąca zażywałem mnóstwo eliksirów uspokajających, żeby nie pozabijać tych sierot nieumiejących ogarnąć kierownicy i komentujących mój styl jazdy bez żadnej merytorycznej wiedzy. Panowanie nad sobą zawsze sprawiało mi dość sporo problemów, ale w ostatnim czasie ze względu na stres było to jeszcze bardziej wzmożone. Najgorszy był jeden z piątków, ostatnie godziny pracy tuż przed upragnionym weekendem - pewien starszy Pan, któremu prezentowałem swoją jazdę cały czas zwracał się do mnie per "Chłopczyku", opowiadał mi o swoich wnuczkach, które koniecznie muszę poznać, wymądrzał się na temat jazdy, a co najgorsze - pobrudził mi cały środek samochodu jakąś obślizgłą mazią nieznanego pochodzenia - sprzątałem po tym kilka godzin, a potem wyszły mi obleśne czyraki na kciukach. Z każdym dniem miałem coraz bardziej dość tej okropnej roboty!
-Kurwa mać... - zdołała tylko wydusić z siebie, opierając się o zimną ścianę, jednej z pobliskich kamienic. Znajdę tą kurwę i zabiję, słowo. dodała w myślach, bo nie była zdolna do tego, aby wypowiedzieć to na głos. Tak naprawdę, to Twoja wina Iva jak zwykle umiała pomóc siostrze i dodać otuchy... Tym razem stała się jeszcze bardziej wredna, niż zazwyczaj bywała względem D. Nie miała żadnych skrupułów i prychnęła tylko, kiedy zobaczyła, że pomimo swojego stanu, Diana jeszcze zapaliła papierosa. Co tak właściwie było z nią nie tak? Najprawdopodobniej miała pęknięte dwa żebra, mocno obitą twarz, znaczny ubytek włosów na głowie i rozcięte usta. Nie wspominając o cholernie obitym brzuchu przez tą głupią pindę. A co właściwie się stało? Diana, jak to Diana, nie umiała się najodpowiedniej zachować. Miała to nieszczęście, że trafiła na dosyć wymagającą przeciwniczkę, która ubzdurała sobie, że facet z mugolskiego klubu, był jej własnością. I chociaż ten zapierał się rękami i nogami, że wcale tak nie jest, to jakoś nie raczył zareagować, kiedy ta blond idiotka rzuciła się z łapami na Hazel. Miała pecha, że trafiła właśnie na nią. Wywiązała się niezła bójka, która została zakończona dopiero przez ochroniarzy. Wyprowadzili obie winne na zewnątrz, karząc im w brzydki sposób iść do diabła. Jedynym pocieszeniem w tej całej sytuacji był fakt, że jej "przeciwniczka" wyglądała jeszcze gorzej, bez jednej jedynki, z wyrwaną garścią kłaków i brzydko wykręconą ręką, która bez wątpienia była złamana. Cóż, nie był to dobry wieczór, zarówno dla jednej, jak i dla drugiej kobiety. Diana zdołała przejść kilka przecznic, kiedy to torsje ogarnęły jej ciało i zwymiotowała na bruk samą krwią. -Iva, nie jest dobrze. - powiedziała wtedy do siostry, nadal wsparta dłońmi na ugiętych kolanach. Z ogromnym trudem wyprostowała się i otarła dłonią usta z pozostałej na nich krwi. Wiedziała, że musiała wyglądać jak gówno. Widziała to w oczach mijanych ją przechodniów. Ale żadne nie raczył podejść i jej pomóc, zamiast tego uznawali ją za nic nie wartego śmiecia. W pierwszym odruchu, chciała teleportować się do mieszkania i tam, niezdarnie, opatrzyć swoje ciało. Ale wiedziała, że nie da rady. Pomimo tego, że jej różdżka była cała (o dziwo!) po tym zajściu, czuła, że z pewnością przynajmniej by się rozszczepiła, bądź wylądowała w Kanadzie. I tak oto dochodzimy do momentu, w którym kobieta postanowiła oprzeć się o ścianę kamienicy, próbują w ten niezdarny sposób "zregenerować siły". -Szlag by to... - wyrwało jej się z ust, kiedy zaciągnęła się ponownie papierosem, co spowodowało wzmożenie bólu w klatce piersiowej. Na bank miała pęknięte żebra, była tego w tym momencie bardziej niż pewna.
Właśnie zorientował się, że w zapalniczce skończyła mu się benzyna. Rzucił pod nosem przekleństwem, odpalił papierosa klasyczną metodą i spacerował sobie dalej na nocną zmianę do pracy. Była całkiem ładna pogoda jak na tą porę roku. Poprawił swój płaszczyk i wrzucił do jego kieszeni już niedziałającą zapalniczkę. Jedna z rzeczy, które bardzo lubił z mugolskiego świata, ta była dla niego jeszcze bardziej wyjątkowa, bo miał na niej wygrawerowane inicjały E.T. W sumie wielu znajomych, którzy znali ten film nazywało go w ten sposób. Mało ambitna to ksywka, ale innej się nigdy nie dorobił. Nie przeszkadzało mu to szczególnie, a nawet w sumie czuł się lepszy od ludzi, którzy sami sobie musieli wymyślać ksywki i prosić ludzi, żeby ich tak nazywali. Jedyne co czuł przy takich ludziach to zażenowanie. Kiedy chłód zaczął mu już doskwierać, przyspieszył kroku, bo do pubu miał jeszcze spory kawałek drogi. Wiadomo, że mógł się w każdej chwili przenieść, ale nie taki był plan. W pewnym momencie pod ścianą z jednej kamienic zobaczył jakąś kobietę, oświetlała ją latarnia stojąca nieopodal. Witać było, że ewidentnie nie jest w najlepszej kondycji. Można by powiedzieć, że wyglądała jak gówno. Na szczęście Elliot nie był wulgarny, a przynajmniej się starał i nie powiedział tego na głos, jedynie pomyślał. Podszedł do dziewczyny, żeby sprawdzić czy jeszcze zamierza pożyć czy już powoli opuszcza ten świat. Okazało się, że to nikt inny jak jego znajoma, Diana. Dość specyficzna, ale nawet ją lubił. -Diana? Co Ci się do cholery stało? - zapytał dość spokojnym głosem, może troszkę zaniepokojonym. Podszedł bliżej i złapał ją lekko za brodę, by obejrzeć jej twarz. Była cała poobijana, ale pewnie dopiero jutro będzie gorzej wyglądać. Westchnął sobie i odgarnął jej włosy z twarzy. -Biedactwo...
Podczas swojego niedługiego życia, Diana nauczyła się, że jeśli coś może się zjebać, to z pewnością tak się stanie. A jeśli jeszcze do tego dołączy się powiedzenie, że nieszczęścia zawsze chodzą parami, to już w ogóle musi być ciekawie. Tak też było i tym razem, kiedy to D opierała się spokojnie o ścianę kamienicy. Nie chciała, aby ktoś ją widział w tym stanie. Bądź inaczej: nie chciała, aby ktoś znajomy widział ją w tym stanie. Czyli, musiało stać się dokładnie na przekór temu, co oczekiwała. A jakżeby inaczej. Kiedy usłyszała swoje imię, początkowo sądziła, że to Iva mówi coś do niej, próbując jednak jakoś pomóc. Ale nie, siostra milczała jak zaklęta i wolała patrzeć z satysfakcją na cierpienie D. Dlatego, bardzo powoli i z ogromnym trudem, uniosła głowę do góry, aby spojrzeć w bliżej nieokreślonym kierunku. Próbowała znaleźć tego, co to odważył się bezpośrednio do niej odezwać. Nie była pewna, czy jej wzrok płata jej figle, czy może to rzeczywiście prawda. Wydawało jej się, jakby widziała Elliota. A konkretniej, Elliota Turnera, który był jednym z nielicznych odważnych, aby mieć z nią jakikolwiek kontakt. Nie, to nie mógł być on. Jednak, kiedy facet podszedł bliżej i uniósł jej brodę ku górze, uśmiechnęła się krzywo, bo to musiał być faktycznie on. Ty to masz szczęście, to faktycznie Elliot usłyszała szczerze zdziwiony głos Ivy w swojej głowie. -Pięknieję z każdym dniem. - rzuciła cichym głosem, znacznie zniekształconym przez odczuwany przez nią ból. Jakby dla zaprzeczenia swoich słów, ponownie wetknęła do ust papierosa i zaciągnęła się, już nie tak łapczywie jak poprzednim razem, bo wiedziała, że nie skończy się to dobrze. Pomimo tego, kaszlnęła kilka razy z bólu, kiedy jej pęknięte żebra otworzyły się zbyt mocno i zaczęły cholernie boleć kobietę. -Wiesz, ja chyba jednak sobie usiądę. - dodała, osuwając się niemal całkowicie bezwładnie po ścianie i prawie zahaczając tyłkiem o wcześniej zwymiotowaną krew. Nie miała po prostu już siły, aby dłużej stać i udawać, że wszystko jest dobrze. Musiała usiąść i chwilę odpocząć. Może wtedy nabierze na tyle dużo sił, aby iść dalej? Nie bardzo ją obchodziło, co w tym momencie będzie o niej myślał Elliot. Wiedziała, że wygląda gorzej niż źle i miała świadomość, że na przestrzeni najbliższych kilku minut, godzin, bądź wręcz dni, się to nie zmieni. Na co dzień rzadko kiedy przejmowała się opinią innych, a co dopiero w takich momentach jak ten, kiedy jedyne o czym marzyła to to, aby ktoś uśmierzył ten ból.
Poklepał ją delikatnie po tym mniej obitym policzku. -Nie da się ukryć. W czerwonym Ci do twarzy. Jutro się okaże jak Ci w fiolecie. -oczywiście nie mógł się powstrzymać od kiepskich żartów. Jedna z rzeczy, których nigdy sobie nie odpuszczał. Nieważne jak sytuacja wyglądała, zawsze musiał znaleźć sobie temat który mógł przekształcić w pocisk dużego kalibru marki "Czarny humor" wypełniony jadem z sarkazmu. I tak nie przeszkadzało mu to w tym, żeby ludzie go lubili. W końcu jeśli z kimś miał dobre stosunki to dawał zniżki w barze za które od szefa na początku obrywał, ale później tamten sobie odpuścił, bo wiedział, że nikogo lepszego na to miejsce nie znajdzie. -Jesteś pewna, że siadanie tutaj to dobry pomysł? -zapytał lekko unosząc brew. W końcu była zima i odpoczywanie sobie w takim stanie na mrozie nie mogło się skończyć szczęśliwie, a przynajmniej nie powinno. Biedna dziewczyna i tak pewnie nie miała siły iść dalej, a Elliot bał się teleportować kogoś więcej niż tylko siebie. Tym bardziej, że Diana była w takim stanie, że mogła co najwyżej leżeć nieruchomo. Prawdopodobnie nawet siedzenie sprawiało jej ból. Nagle chłopak zaczął przeszukiwać kieszenie płaszcza, a było ich dość dużo. Cztery na zewnątrz, kilka wewnątrz i w każdej jakieś śmieci. Pełno papierków po słodyczach i po tych mniej legalnych słodyczach. Na szczęście w jednej z nich znalazł coś, co teraz na pewno mogło się przydać. Nie jemu, a przyjaciółce, która na jego oczach cierpiała. Ostatnim razem podczas imprezy u swojego mugolskiego kumpla, miał okazję przetestować specyfik pomagający na ból. Jak się okazało nawet działający, więc nie omieszkał zawinąć listka tabletek do kieszeni. Na szczęście przeczytał wcześniej ulotkę, to chyba taki odruch, którego nauczyła go mama, więc mniej więcej wiedział jak go stosować. -Łap, weź jedną, powinno trochę pomóc. -uśmiechnął się do dziewczyny w nadziei, że faktycznie lek, który jej podał będzie miał jakiś efekt, oby pozytywny.
Miała ochotę pokazać mu język, wyzwać od debila, nazwać go idiotą i nic nie wartym czarodziejem. Jednak strach przed tym, że w obliczu takiego bólu, pozostawi ją samą, zmusił ją do milczenia. Nie mogła odtrącać od siebie, być może jedynej pomocnej dłoni, jaka się jej trafiła. -Zamknij się i mi pomóż. - jęknęła tylko cicho, przymykając oczy, jakby to miało w czymkolwiek teraz pomóc. Wiesz, że on się nie zna na uzdrawianiu? wyszeptała cicho Iva. Wiem o tym doskonale rzuciła w odpowiedzi D. Nie podejrzewała chłopaka o takie zdolności, ale musiała zaryzykować. Diana, przecież nawet ty wiesz, że kiedy ten chłopak spróbuje rzucić czary, których nigdy nie próbował, może Ci wyrządzić jeszcze większą krzywdę! zrugała ją Iva, skutecznie przyglądając się planom dziewczyny, które powstawały w jej głowie. -Przecież wiem. - wystękała Diana, nieświadoma tego, że robi to na głos. Mogło to zabrzmieć przynajmniej dziwnie, ale w sumie, szybciej byłoby wymienić, co w jej wykonaniu nie było dziwnym zachowaniem. Powoli, jakby w zwolnionym tempie, zdjęła ze swojego ramienia dużą, czarną torbę, z której zawartością nigdy się nie rozstawała. Pomimo tego, że D miała duży zakres wiedzy w dziedzinie uzdrawiania, nie tylko tymi metodami się interesowała. Sporo wolnego czasu poświęcała na poznawanie medycyny mugoli, dzięki czemu zawsze miał przy sobie odpowiedni środki doraźne, dzięki którym mogła sobie teraz pomóc. A raczej, mogła prosić Elliota, aby zrobił to za nią. Kiedy podał jej listek tabletek, przyjrzała się im dokładnie i od razu wycisnęła dwie na swoją dłoń. Po co miała się patyczkować z jedną tylko tabletką, skoro dwie mogły zadziałać szybciej i mocniej? Nim chłopak zdążył cokolwiek powiedzieć, wsadziła je sobie do ust i szybko przełknęła. -Wiesz co, jeśli masz chwilę czasu, to fajnie by się złożyło. - rzuciła, nie żałując ironii, w ogóle nie pasującej do tej sytuacji, ale nie byłaby sobą, gdyby tego nie zrobiła. Potem, jakby trochę spoważniała, kiedy wskazała na dopiero co zdjętą torbę. - Pogmeraj w tej torbie. Znajdź butelkę dyptamu, jedna z mniejszych jakie znajdziesz. - skrzywiła się, gdy zbyt duży haust powietrza dotarł do jej płuc i wyrzuciła dopalonego do połowy papierosa. Dopiero potem kontynuowała. - Musisz nim polać moje usta, tylko nie marnuj tego dużo. Uczył Cię ktoś kiedyś szycia? Co prawda, nie liczyła na taki cud, że chłopak faktycznie umiał szyć, ale kto go tam wie. Z pewnością byliby ciekawym widokiem dla przechodzących ludzi, którzy mogliby popatrzeć sobie na operację prowadzoną na bruku.
Zaraz po spotkaniu z Mattem ruszył do Londynu. Dzisiaj naprawdę nie miał ochoty siedzieć w Hogwarcie. Miał ochotę się trochę rozerwać. Za bardzo nie miał z kim, ale może znajdzie się jakaś duszyczka chociaż do rozmawiania? W między czasie wpadł na doskonały pomysł. Skoro nie chciał wracać do szkoły to dlaczego mógłby nie odwiedzić swoich przybranych rodziców i swojego młodszego braciszka? Tak właśnie uczynił. Ci zaś mieszkali w domku jednorodzinnym na ulicy Tojadowej. W dzielnicy Londynu. Dzielnica była niby spokojna, a niby nie. Różna plotki o niej krążyły, ale ojciec zawsze zabraniał matce wychodzić wieczorem z bratem na spacery, chyba, że wychodzili we dwoje. Bardzo o nich dbał. Bardzo go za to szanował. Tym różnił się od jego prawdziwego ojca. Miał przynajmniej serce. Na szczęście Max nie odziedziczył tego po niego, a nawet nie jest podobny do matki, więc pewnie charakter miał po babce bądź dziadku, na jego szczęście. Spędził z nimi naprawdę dużo czasu dzisiejszego dnia. Matka była bardzo zadowolona, a sam Max tryskał energią, o wiele bardziej poprawił sobie tym humor. Wieczorem postanowił już jednak wracać do Hogwartu. Matka nalegała, żeby ten przespał się u nich i wrócił dopiero rano, jednak Max nie chciał ich nadwyrężać, poza tym miał jedną sprawę w szkole jeszcze do załatwienia. Nie chciał przerywać ich rodzinnego ciepła. Owszem, dawali mu do zrozumienia, że im nie przeszkadza, ale widział jak oni patrzą na swojego syna. Nie miał im tego za złe. Wiele razy słyszał, że bardzo chcieli mieć własne dziecko, a gdy im się udało był naprawdę bardzo szczęśliwy. Komu jak komu, ale im się to zwyczajnie należało. Także wyszedł z rodzinnego domu i szedł główną ulicą. Miał ochotę się przejść dlatego postanowił dojść do Dziurawego Kotła i dopiero tam zniknąć w kominku.
Nie należała do ludzi marudnych, wcale nie wiedziała do której grupy osób by siebie dopisała. A przecież uwielbiała wrzucać ludzi do worków z własną wymyślną etykietką. Taka była, tak ją nauczono, jedyne co mogło ulec zmianie to fakt, w jaki sposób patrzała na innych. Nic więcej. Wiedziała, że nie było to etyczne, czy zwyczajnie w "porządku", nic jednak na to nie mogła poradzić i nawet nie chciała. Czy to cokolwiek by zmieniło? Nie. Na pewno nijak wpłynęłoby to na jej życie. Wyszła z pracy, a na to, że niebo już dawno poczerniało, nawet nie zwróciła uwagi. W końcu to nie pierwszy i nie ostatni raz kiedy tak się działo. Kiedy wir dokumentów, spotkań i zadań pochłonął ją do tego stopnia, że zapominała jeść a co dopiero pomyśleć o powrocie do domu. W zwyczaju miała spacer po skończeniu dnia nad papierkami i za drewnianym biurku, dlatego ruszyła w kierunku tajdowego parku. Miejsce uroczo, choć nigdy nie przyznałaby tego głośno. O tej porze nie będzie tam nikogo, kto mógłby zakłócić ten spokój, w którym lubiła się ostatnio(jeszcze bardziej) otaczać. Niestety, po kilkunastu minutowym spacerze, kiedy miała przejść na drugą stronę drogi, ktoś omal nie przejechał jej nóg. Musiała nie zauważyć roweru, który wyjechał zza zakrętu. Wskoczyła niebezpiecznie chwiejnie na chodnik, omal nie potrącając innego przechodnia. -Najmocniej przepraszam.-Te słowa, choć tak niepodobne do jej osoby, wyrwały się z jej gardła. Przełknęła ślinę i wyprostowała się, jakby cała ta sytuacja mocno odbijała się na jej nieskazitelnym wizerunku. Dopiero teraz spojrzała na osobę, której sama omal nie potrąciła.
/mocno przepraszam, ale miałam ten wyjazd i wgl ;c
On każdego traktował tak samo. Jakoś specjalnie nie tworzył dziwnych grup do których dobierał ludzi. Dla niego każdy jest wyjątkowy, każdy ma szansę być tym najlepszym i nikogo nie odstawia na boczny tor. Zawsze taki był i nigdy pewnie to się nie zmieni. Max gdy tylko wrócił do swojej pracy dyrektor zaraz zaprosił go do siebie. Sam nie wiedział o co mu tak naprawdę chodzi, dlaczego chciał z nim rozmawiać skoro podczas jego pracy nie zamienił z nim żadnych słów poza dzień dobry panie psorze czy też do widzenia. Dlatego jego wizyta nieco go przestraszyła. Miał wiele myśli o co tak naprawdę może chodzić, może straci swoją posadę? Nie mógłby odejść z Hogwartu, nie teraz. Owszem, stracił swoją posadę, ale za to dyrektor zaproponował mu woźnego. Tak naprawdę trudno mu było to przyjąć do świadomości, ale jednak postanowił nie igrać z losem, bo może gdyby się nie zgodził to dyrektor wywaliłby go całkowicie ze szkoły. Przyjęli nowego gajowego. Pewnie miał większe doświadczenie, czy jak? Postanowił się tym nie przejmować i jedynie zgodził się na daną posadę. Chatkę sobie rozporządził po swojemu, ale jak tylko dowiedział się o zmianie posady od razu zajął się sprzątnięciem wszystkiego co tam zrobił. Zabrał do swojej kanciapy w Hogwarcie. Może i lepsza będzie posada woźnego? Tak naprawdę miał różdżkę i wcale nie musiał łapać nawet za miotłę, a jednak miał większe pole do popisu mając uczniów pod stałą obserwacją. Nieco mocno się zamyślił kiedy to jedna z kobiet przechodząc obok prawie na niego wpadła. - Nic, nic się nie stało... - oznajmił i przeszedł obok kobiety. Nie rozpoznał jej, chociaż spojrzał na twarz i ona od razu mu kogoś przypominała. Miał z kobietą kontakt podczas nauki w Hogwarcie. Czyżby to nie panna Ivanowa? Odwrócił się jeszcze za nią i stanął przyglądając się kobiecie. - Segovia? - zapytał. Z kobietą dość dobrze się dogadywał podczas nauki. To on ją wspierał gdy dopiero przeniosła się do Hogwartu. Mimo iż była od niego starsza.
To nie było tak, że wrzucała ich do woreczków bez wcześniejszych, dosyć dogłębnych analizach. Jednak w większości przypadków bardzo szybko potrafiła kogoś rozszyfrować. Jej umysł pracował na zupełnie innych obrotach... Często używała słowa "zaprogramowana" i w przypadku jej osoby, ten zwrot jest bardzo adekwatny. Nigdy nie mogłaby sobie wyobrazić własnej osoby na jakiejkolwiek posadzie w Hogwarcie. Nie była zwolennikiem dzieci, a co dopiero wychowaniem i nauczaniem ich. Nie ukrywajmy, jak spędzają tam większość roku bez nadzoru rodziców, szkolna kadra pedagogiczna spełnia również zadanie wychowawcze. To miejsce nie było jej światem w momencie, w którym tam trafiła, dlatego nic dziwnego, że przez jej myśl nawet taka możliwość nie przeszła. Mogła jedynie podziwiać tych, którzy właśnie tę ścieżkę kariery wybrali. Za odwagę lub głupotę... Trudny wybór. Poprawiła płaszcz i westchnęła ciężko, jakby rozmyślając nad tym, jak tragicznie teraz poruszać się o własnych nogach na drugi koniec Londynu. Choć nie przeszła nawet jednej czwartej... Nieważne. Zmarszczyła delikatnie brwi i podniosła głowę czując na sobie czyiś wzrok. Spotkała uważne spojrzenie mężczyzny, na którego wcześniej wpadła... Sądziła, że dawno udał się w tylko sobie znanym kierunku. Najwidoczniej się myliła. Jednak kiedy z jego ust padło jej własne imię, zmarszczka pomiędzy jej brwiami się pogłębiła. Skąd ją znał? Nie przypominał nikogo z kim miała do czynienia przez ostatnie kilka lat, prawda? -Tak?-Nabrała delikatnej podejrzliwości. Raczej pamiętała każdego z kim była w lepszych stosunkach, szczególnie, że to grono liczyło naprawdę niewielką ilość osób. Wspierał? Inaczej by to wspominała. Jednak owszem, był jedną z niewielu osób, która jako pierwsze powitała ją w Hogwarcie. A to jakie uczucia miała względem tej szkoły, to już zupełnie inna bajka.
Max tak na dobrą sprawę gdyby nie pracował w Hogwarcie to nie miałby do kogo gęby otworzyć. Bardzo go to irytowało, bo jednak był chłopakiem, który lubił towarzystwo, a na pewno źle na niego działa jego brak. Miał wiele znajomych za czasów szkolnych, ale teraz? Teraz nawet nie wiedział gdzie oni wszyscy się podziewają. Każdy poszedł w swoją stronę. Nawet Oriane, która była często jego słuchaczką odeszła miał tylko nadzieję, że nie na dobre. On za to bardzo lubił dzieci. Chciałby mieć w przyszłości swoje, ale najpierw trzeba sobie znaleźć odpowiednią partnerkę, nie? A z tym szło mu jednak trochę gorzej. Chyba, że znajdzie sobie partnera to wtedy nie wie jak to będzie. Ale był stosunkowo młody do takiego myślenia, przyjdzie odpowiedni czas to zacznie o takich rzeczach myśleć, a tym samym nawet nie chciał. Max zawsze marzył o posadzie w Hogwarcie jako nauczyciel. Był jeszcze na to za młody, owszem mógł być asystentem, ale szczerze powiedziawszy to brakło mu ambicji do pójścia dalej, jakiegoś mentora, który by go sprowadził na odpowiednią drogę. - Nie wierzę, że to Ty... Maximilian Lamberd. - powiedział do niej i uśmiechnął się. No na pewno skoro się zmienił, bo za czasów szkolnych był jeszcze dość grubawym chłopcem. Później gdzieś nie mieli ze sobą kontaktu, może już wtedy go nie poznawała i nawet nie zagadywała? Nie miał bladego pojęcia, a też nie chciał sobie tym głowy zaprzątać, bo co to teraz da? - Trochę się zmieniłaś, ale spojrzenie masz to samo. - mruknął i puścił jej oczko. Jeżeli choć trochę go pamięta, to dobrze wiedziała, że był dość wesołym chłopcem i do tej pory mu tak zostało.
Tak to chyba bywa w tych czasach, prawda? Każdy ma swoje życie, pracę, rodzinę czy inne rzeczy, które stają się priorytetem. Nigdy szczególnie nie zwracała na to uwagi, poświęcając się całkowicie pracy. Jej wybór był jednak całkiem prosty i raczej nikogo nie zdziwił. Dzieci? To naprawdę daleka przyszłość, choć prawda jest taka, że w ich wieku zapewne już dawno powinni mieć wybranych partnerów i snuć plany o wspólnej przyszłości. Wszystko zależało od jednostki, niektórzy, tacy jak ona, myślą o przyszłości, jednak w zupełnie innym wymiarze. Jej miejsce już dawno zostało określone, wiedziała co czeka na samym końcu, a to co stanie się w trakcie tej podróży, cóż, nie ma to najmniejszego znaczenia. Zmarszczka między jej brwiami pogłębiła się, jakby trybiki w jej głowie pracowały na najwyższych obrotach. Dopiero po chwili jej spojrzenie rozbłysło, jakby już wiedziała z kim ma do czynienia. Nie tak go zapamiętała, mogła nawet przyznać szczerze, że zamknęła wspomnienia z okresu szkoły za pewnymi drzwiami, których nie chciała otwierać. Max się zmienił. Ona już niekoniecznie. Czy to zmiana zewnętrzna czy wewnętrzna. Dlatego nie podzielała jego zdania. Uśmiechnęła się delikatnie, co było całkowicie szczerą reakcją. -To raczej ja nie wierzę w to, że Ciebie spotkałam... Na pewno troszkę bardzo zmieniłeś się Ty. Naprawdę.-Powiedziała spokojnie, podchodząc do mężczyzny aby nie stać znów tak blisko jezdni. Kto wie jaki wariat będzie tędy przejeżdżać, a nie chciała poznawać bliżej asfaltu. Owinęła się szczelniej płaszczem. -Tak? A co takiego ono mówi.-Przekrzywiła lekko głowę w bok. Kiedyś nie przywiązywała znaczenia do relacji z ludźmi ze szkoły. Był Vlad, Claude i czasem Dorien. Te osobistości trudno było pominąć, szczególnie, że były osobami, które odznaczyły się w jej życiu.
Dla niego zawsze najbardziej liczyła się rodzina i nigdy jakoś to specjalnie nie ukrywał. Oriane doskonale o tym wiedziała. Byli kuzynami i spędzali ze sobą bardzo dużo czasu. Gdyby ktoś nie wiedział, że są rodziną pewnie domyślaliby się, że mogą być razem. Na dobrą sprawę nie byli spokrewnieni. Przecież była rodziną z jej przybranymi rodzicami, a nie tymi biologicznymi. Ale nie mógłby być z Oriane, przecież kochali się jako brat i siostra i nigdy nie chciał zmieniać tej relacji. Mimo iż teraz nie mieli ze sobą kontaktu na pewno nadal za sobą są i pewnie tęsknią, ale los ich podzielił i nie mogli się teraz widywać. Miał jedynie nadzieję, że to się jeszcze zmieni. Segovia co prawda bardzo się zmieniła, ale ten wzrok. On go chyba nigdy nie zapomni. Nie byli bóg wie jakimi przyjaciółmi, ale jednak często rozmawiali za czasów szkolnych. Po prostu mieli wspólny język. Max chciał jej pomóc i pomagał jako nowej uczennicy w Hogwarcie. Pewnie mu była za to wdzięczna, albo i nie. Po Segovii mógł się tak naprawdę wszystkiego spodziewać. Czasami zachowywała się dziwnie i można powiedzieć, że była dla niego wielką zagadką, ale zawsze go intrygowała. - Pewnie, że się zmieniłem. Nieco się za siebie wziąłem... - zaśmiał się. Pewnie go pamiętała jako małego, grubego chłopca z Hufflepuff'u. Ludzie się zmieniają, ale Max był na tyle ambitny, że ustawił sobie za cel zrobienie z sobą coś przez co wyglądałby o wiele lepiej i chyba mu się to udało. Widać było zdziwienie na twarzy kobiety, ale to było bardzo miłe dla jego oczu. - Że nie ma drugiej takiej jak Ty... - dosłownie. Jej wzrok dosłownie to oznaczał. Miała wzrok jakby nikt inny takiego nie posiadał. Ale miał coś w sobie co Maxowi bardzo się podobało. Jednakże czy cała Segovia mu się podobała? Nigdy na to w ten sposób nie patrzył. Znał ją za czasów gówniarza, więc trudno wtedy było mówić o jakiejkolwiek miłości czy chociażby zauroczeniu. Jednakże teraz byli dorosłymi czarodziejami. Doskonale pamięta chwilę spędzone z nią podczas nauki.
Rodzina stanowi bardzo ważne miejsce w jej życiu... Choć od zawsze było ono intensywne i zawiłe... Rodzina stanowiła priorytet, miała być stałym elementem jej osoby. Utożsamiała się z nią do momentu, w którym jeden z jej członków postanowił zniszczyć to, czego się nauczyła, co rozumiała... Straciła coś bezpowrotnie i zwyczajnie musiała się z tym pogodzić. W lustrze widziała tę samą osobę. Może otrzymała kilka zbędnych centymetrów, jednak obojczyki wciąż wystawały w ten sam sposób. Może dorobiła się kilka nowych tatuaży, które zdobiły jej mleczną skórę. Utożsamiała się z nimi bardziej niż z wieloma swoimi życiowymi wyborami. Czasy szkolne w Hogwarcie były wspomnieniami, do których rzadko wracała. Nie przynosiły jej niczego dobrego, tylko ból i pytań bez odpowiedzi. Nie potrzebowała tego w swoim życiu, już za bardzo sama je skomplikowała. Nigdy nie odmówiła kierowanej do niej pomocy. Nie dlatego, że jej potrzebowała ale dlatego, że uważała Maxa za nieszkodliwego. Może czasem traktowała go tak, jakby nie istniał... Również nie z powodu szczególnej niechęci wobec niego. Po prostu... Taka była. Czy to również się zmieniło? -Owszem. Choć pasowały Ci zarumienione pyzowate policzki.-Powiedziała, pozwalając na ocieplenie chłodnego uśmiechu na jej wargach. Zdecydowanie uważała go za nieszkodliwego w czasach szkolnych, co mogło być jej pierwszym błędem. Zaśmiała się i pokręciła głową. -Zapewne gdyby była, świat miałby spory problem.-Powiedziała spokojnie. Było coś dziwnego(a może niepokojącego) w tym, że usłyszała z czyiś słów komplement. Bo tym to właśnie było, prawda? Postanowiła dłużej się nad tym nie zastanawiać i ujęła pod ramię swojego towarzysza.-Dokąd zmierzasz? Mogę Cię odprowadzić... I tak miałam w planach spacer.-Mruknęła. Bezceremonialność w przypadku tej znajomości była czymś naturalnym... Choć nie tak jak w przypadku Claude, którego znała o wiele lepiej. Jednak Max zawsze wydawał się otwarty... W przeciwieństwie do niej i jej własnych urojeń.
Dla niego również rodzina była zawsze bardzo ważna. Jednakże. Sam miał zamiar stworzyć rodzinę ale czy mu się to uda? Po rozstaniu z Beatrice, a nawet jeszcze wcześniej miał problem ze swoją orientacją. Sam nie był w stu procentach pewny w którą stronę ma iść. Niby podobały mu się kobiety, ale również i mężczyźni, więc na ten moment trudno było mu stwierdzić czy takową, swoją rodzinę będzie posiadał. Pewnie chciałby mieć swoje dzieci, ale wiadomo jeżeli znajdzie się jakiś kandydat, a nie kandydatka, będzie mu trudno stworzyć prawdziwą rodzinę. Jednakże nie miał zamiaru o tym teraz myśleć. Był jeszcze młody i myślenie o założeniu rodziny pozostawiał kwestią, która ma się dopiero okazać. Jego zawsze kręciły dojrzalsze kobiety, akurat do tej pory miał szczęście do kobiet w swoim wieku. Zaczynając od Gwen, puchonka z roku. Dawno już z nią nie rozmawiał, nie widział się. Po rozstaniu mieli jeszcze jakieś przelotne rozmowy, ale nic z tego nie wynikało. Szczerze powiedziawszy to już nawet o niej zapomniał. Wyjechała, zostawiła go samego i nie miał zamiaru do tego wracać. Des, ślizgonka, ale zachowała się podobnie jak i Gwen, jednakże tutaj nie doszło do niczego wielkiego. Nawet nie było można stwierdzić dlaczego się ta para rozstała. Jednak fakt był pewien, wyjechała. Wróciła, ale znowu wyjechała. Nie miał zamiaru czekać na nią jak na zbawienie. Czy coś do niej czuł? Raczej już nie. Była to dość szybka historia nie warta zapamiętania. Gwen naprawdę kochał, byli ze sobą dość długi okres czasu więc mógł ją jakkolwiek wspominać. Beatrice również kochał, nawet się oświadczył. Oświadczyny szybko zostały zerwane z jego winy. Do tej pory nie wiedział jak to się stało, ale był przekonany, że Viv macała w tym palce, przecież wiedząc, że jej siostra z nim chodziła to dlaczego rzucała mu się w ramiona? No cóż. Nie mógł do tego wracać. Odbył już rozmowę z Beti i doszli do wniosku, że nie będą do tego wracać. Mieli zostać przyjaciółmi, znajomymi przynajmniej tak chciał Max, ale nie widział tego. Nie mógł patrzeć na jej szczęście z innym facetem. Stało się to dość niedawno więc mogło mu to jeszcze zostać w pamięci. - Ano może i pasowały, ale natura postanowiła mnie pokazać w innym świetle. - mruknął do niej. Zbyt nawet się nie musiał starać, żeby pozbyć się swoich kompleksów, bo był dość niski, a gdy zaczął rosnąć, masa rozciągała się wraz z nim. Jednakże nie można zapomnieć o częstych ćwiczeniach chłopaka, bo to na pewno w dużej mierze przyczyniło się do tego jak teraz wygląda. - Zmierzałem do Hogwartu, jednakże wcale mi się tam nie śpieszy... Wracam od rodziców. - powiedział do niej. Lubił takie początki znajomości, bo tak naprawdę mógł powiedzieć dosłownie wszystko i zbytnio nie obchodziło go to jak ona to przyjmie. Z przyjaciółmi jednak trzeba było rozmawiać bardziej rozważnie. Mogli to odebrać tak jakby on sobie tego nie życzył i mógłby wyniknąć z tego jakiś konflikt. A co jak co, ale Maxowi daleko od konfliktów. Raczej starał się utrzymywać dość przyjazne stosunki, a jeżeli nie wychodziło po prostu ich unikał.