Wzdłuż niej ciągną się kamienice, w których mieszkają czarodzieje. Niedaleko można znaleźć sklep spożywczy, park tojadowy, księgarnię, cukiernię i nawet jakiś pub. Jest zaprojektowana w dość starym stylu i ma w sobie odorbinę magicznego klimatu.
Ostatnio zmieniony przez Chantal de Lúrien dnia 6/8/2013, 00:13, w całości zmieniany 1 raz
De Lurien często działa pod wpływem emocji, porywu chwili, nagłego wezbrania uczuć, a jeszcze częściej tego żałuje. Nie wiedziała, czy żałowała sowy jaką wysłała do Villiersa. Może tak właśnie miało być? Może on miał układać sobie życie z Cassandrą bez żadnych współtowarzyszek, przyjaciółek lub tych osobniczek, którą właśnie była Chantal - kimkolwiek była. Może to właśnie dziecko miało bawić dziecko? Co z tego, że nie wyobrażała sobie jak Casper sprawdzi się w roli ojca. Uważała, że to za wcześnie.. Nie chodzi o to, że w niego nie wierzyła. Tylko Ślizgon jakiego znała nie był w stanie zająć się dzieckiem w sposób czysto techniczny. Przewijanie, karmienie? Ależ nie.. Obdarowanie dziecka rodzicielską miłością? Oczywiście, że tak. Pomimo tej otoczki - zgrywusa, kobieciarza, niegrzecznego imprezowicza - jaką był osnuty, Chantal wiedziała więcej o nim niżeli mogło się wydawać. Czasami słyszała, jak Casper ma do siebie pretensje, że za bardzo się przed nią otworzył. Cóż.. Ona nie miała nic przeciwko temu. Czas spędzony z nim, nigdy nie był tym straconym. Zawsze ją wysłuchał, pomógł, rozśmieszył.. Po pewnym czasie nawet rozpalił. Tak.. Chantal ulokowała uczucia nie w tym samcu w którym powinna, o ile powinna w jakimkolwiek. Czuła, że między nią, a Villiersem jest to niebotyczne przyciąganie i nie mowa tu o samej fizyce. Jednakże mogła również przypuszczać jakie podejście do swoich uczuć ma Casper. Nawet jeśli czułby to samo, nawet jeśli by to w sobie odkrył, to za żadne skarby nie pozwoliłby, aby dowiedziała się o tym Gryfonka. Bał się, że uczyni go to słabszym. To nieznane mu uczucie, tęsknota, troska.. Wolał oszukiwać siebie i panienkę De Lurien, zgrywając dalej przy niej bawidamka, aż do momentu w którym znów się zapomniał. A ona po prostu czekała i czekała i doczekała się żony i dziecka, tylko ona nie była żoną i to nie było ich dziecko. Mimo wszystko uczucie nie wygasło, a troska o dobro tego cwaniaka tylko się wzmocniła. Bała się, że przez zbyt wielką odpowiedzialność jaka spadła na jego barki zatraci siebie i swoje marzenia, co pozbawi go radości z życia jaką bezapelacyjnie posiada. Chciała więc go zobaczyć, porozmawiać i wysłuchać. Podczas tego całego zamieszania wolała stać z tyłu, ale teraz droga wolna. Wszystko nieco ucichło i nerwy opadły.. Także idąc uliczką wzdłuż kamienic na Tojadowej zastanawiała się, czy między nimi dalej będzie iskrzyło. Ciekawiło ją co Casper czuje do Cassandry i jak się im układa.. Gdzieś w środku wredna jędza liczyła na niepowodzenie tego związku. W końcu go zauważyła. Stał jak zawsze niechlujny, a przy tym tak okropnie absorbujący, że nie można było przejść obojętnie. Dlatego z niewielkim uśmiechem na ustach ruszyła w jego kierunku, wbijając swój wzrok w jakiś punkt za jego plecami. Nie odwracała od tego czegoś oczu, aż zrównała się z chłopakiem i bezczelnie go minęła. Nie mogąc doczekać się jego reakcji przystanęła z kilka metrów za nim i odwróciła się powoli, obdarzając go nieco intensywnym spojrzeniem. - Cześć.. - mruknęła, przekrzywiając głowę na prawą stronę jak to miała w zwyczaju. Uśmiechnęła się od ucha do ucha, widząc go w końcu przed sobą. Tak,to było chore.. No ale tęskniła.
Stał tutaj jak idiota z papierosem usta i myślą, że gdyby położył u swoich stóp jakiś melonik, to ludzie chętnie by go wspomogli. Wszakże był przystojny i wyglądał na takiego, co potrzebuje pomocy... Może nie pieniężnej, ale psychologa na pewno. Już widział siebie jak siedzi w fotelu przed jedną z tych dziwnych kobiet i uśmiecha się słabo, kiedy ona go pyta: "gdzie stał się pan nieczułym skurwysynem?" odpowiedź: "to było gdzieś pomiędzy śniadaniem, a obiadem, kiedy zjadłem banana"... Zaprawdę byłaby to śmieszna sytuacja. Choć trochę wyolbrzymiona. Wciąż miał wrażenie, że czuje, i że nie powinien. W gruncie rzeczy ktoś taki jak on wszystko niszczył. Jego małżeństwo było fikcją. Wciąż wzdrygał się kiedy o tym myślał. Bo przecież naprawdę chciał coś stworzyć, ale kłamstwa... On kłamał, ale ona nie mogła. To bylo za dużo dla niego. Miał mieć jedno dziecko, a okazało się, że zarówno on jak i ona i Oliver... Są dziećmi. Jak Chanti mogła twierdzić, że jest w nim coś urokliwego. Przecież niósł za sobą tylko destrukcję. Sama to zauważyła. Obiecywał spojrzeniem, spędzał z nią czas... Nie wspominając już o tym, że rzeczywiście mogła mieć wrażenie, że coś z tego będzie, a on po prostu to zniszczył. Jak zawsze. Był cudowny... Spalał swoje życie jak tego papierosa, którego nerwowo trzymał między palcami. To jego było całe wszystko... Nałogi. Kochane nałogi. Takie pieczołowicie wyprzytualne, że aż za bardzo. Nie był dobrym człowiekiem... Tacy jak on na czole powinni mieć wytatuowane coś w stylu: "zło" albo "omijać szerokim łukiem". A było odwrotnie. Przyciągał innych. To go przerastało momentami, ale lubił być w centrum, dopóki nie zniszczył całej publiczności. Niewielu już o nim pamiętało. Stojąc na tej ulicy rozprawiał o tym, po kiego jedzie ulicą tyle samochodów. Wszakże niektórzy mogliby swój dystans przebyć pieszą. Pieszo można było przemyśleć kilka spraw. Ale mugole byli wygodnisiami. Casper uwielbiał urządzać sobie spacery. Zwykle był wtedy sam, ale swego czasu nie rzadko towarzyszyła mu Chanti, nawet zwyczajem się stało, że wieczorem czekał przed dormitorium Gryffonów gadając z kumplami, a potem po prostu gdzieś z nią wychodził. I wracali grubo po północy. Było wtedy niewinnie. Nawet zabawnie... A teraz czekał znów na nią, niepewny tego co dziewczyna o nim wie, albo co może wywnioskować. Przeczesał dłonią włosy i oto czekał. Minęła go. Zrzucił papierosa na chodnik przygniatając go nogą. I ruszył za nią, a kiedy się obróciła już ją obejmował ramieniem i szli dalej. Jak banda ludzi, którzy idą zdobyć świat. Kto wie... Może właśnie tam zmierzali? - Chanti, bo pomyślą, że jesteś do wzięcia i Cię zabiorą. A przecież wiesz... Że nie lubię być sam. - Mrugnął do niej ze śmiechem.
Zaprawde powiadam Wam, ze obecność Villiersa odbierała Chantal prawidłowe przyswajanie wiedzy obiektywnej. I mimo, ze czula sie przy nim swobodnie to nie potrafila do konca okielznac swoich reakcji, jak i prawidlowo odebrac jego zachowania. Oh, znala go. Znala go, on znal ja. Ale co z tego? Gdy czlowiek zostanie skalany zalazkami uczucia, wowczas traci rozum. Wtedy wszystko co jest takie oczywiste traci znaczenie i zmienia swoja wartosc. Tesknota tylko sprwila, ze to wszystko stalo sie dla niej bardziej klarowne, a uczucia mocniej odczuwalne. Mugolskie filozofy ze swoimi mugolskimi zlamanymi serduszkami mowia, ze tesknota jest dla uczucia jak wiatr dla ognia albowiem podsyca wielki, a gasi maly. Cos w tym musialo byc. W kazdym badz razie, gdyby Chantal tylko mogla zapanowac nad tym kielkujacym uczuciem, mniemam ze uczynilaby to. Uwolnila by sie od tego. Nic jestem nie jest takie proste, jakie chcielibysmy aby bylo. Walka to jedyne czego Chantal byla pewna w swoim zyciu. Zawsze walczyla.. Walczyla o swoje racje, walczyla w obronie swoich pogladow i wartosci. Walczyla o innych ludzi i o siebie sama. Czy teraz zdecyduje sie walczyc o Caspra? Jego uczucie, ktore gdzies tam tlamsi w sobie probujac je wyeliminowac. Czy tez walczyc o niego z Cassandra, bo przeciez nie wiedziala, ze ich malzenstwo skonczylo sie zanim zdazylo sie zaczac, a Villiers juz dawno probuje zalatac ta pustke jakims innym kawalkiem miesa z para wzglednie zgrabnych nog i kraglych piersi. Lubil kobiety, byl niepoprawnym flirciarzem, ciezko bylo mu sie zaangazowac. De Lurien byla tego doskonale swiadoma, ale to nic nie zmienialo. Akceptowala to, wiedziala ile sama ma na sumieniu. Kokietka, ktora nie przywiazuje wiekszej wagi do uczuc. Seks dla przyjemnosci, odreagowania, zapomniania, ucieczki, uwolnienia mysli. A teraz cholera musialo trafic akurat na drugiego takiego jak ona. Czy to ma byc karma? Jakis kiepski zart? Pozwoliła się porwać Casprowi i ruszyła z nim ramie w ramie. Kroczyli wzdluz Tojadowej jak za starych dobrych czasow, bez zadnego celu.. Tylko oni i droga przed nimi. - Wiem. A pozwoliłbyś im na to? - nie omieszkała wkroczyć w te ich gierki slowne. Tesknila nawet za nimi. Czasami w kilku pozornie niewinnych i nic nie znaczacych slowach krylo sie tyle tajemnicy, tyle znaczen, tyle skrywanych uczuc.
Kacpi zdecydowanie miał za wiele na głowie. Wszystko się komplikowało. Nikt nie chciał go rozumieć, słuchać. W sumie też miałby dosyć tego pierdolenia. A to Cassandra, a to Oliver, a to inne barachło, które wyrzuciłby ze swojego życia tylko po to, żeby spokojnie się napić. Ech. No czasem naprawdę wydawało się człowiekowi, że chce dobrze, a wychodziło źle. Nie można mu przecież było odmówić uroku. Kochał kobiety... Nie jego wina,że one odwzajemniały jego uczucia i przybywały stadami. Naprawdę. Nigdy tego nie chciał. Westchnął potrójnie kiedy objął Chanti. Nie ze zmęczenia. Po prostu chyba wydawało mu się, że jest w jakimś kołowrotku, a pędzące samochody tylko podbijały to myślenie. Och zdecydowanie. Uśmiechał się do niej. Wszak kroczyła obok niego jedna z piękniejszych dziewczyn w Londynie o niebanalnej urodzie. Co prawda ubóstwiał w kobietach długie włosy, lecz u Chanti ten defekt wynagradzał fakt, że miała oczy, które mówiły wiele... Czasem zbyt wiele. Może gdyby był romantykiem chciałaby każde z nich ucałować, żeby podziękować za każde spojrzenie wysłane ku niemu, lecz na razie... Na razie nie był nikim, kto zasługiwałby na troskę tego spojrzenia, na żadną z jej myśli. Nic jej nie mógł obiecać, tym bardziej, że nie był świadom, iż Gryffonka pokładała w nim jakieś większe nadzieje. Wszak wolał chyba żyć w nieświadomości niż odgrodzić się kamiennym murem od kolejnej baby. Naprawdę. - Myślę, że... Wy kobiety i tak robicie co chcecie bez względu na moją wolę. -Zauważył ten smutny fakt rejestrując, że zwierzył się jej ze szczerością, której zazwyczaj unika. Bo tak było. Nie chciał, żeby Cass go zostawiła czy sobie myślała piąte przez dziesiąte. Samo wyszło. Nie pasowali do siebie. Pociągał ją tylko seksualnie, zewnętrznie. Nie był dobrym materialem na ojca i męża, zapewne po dziesięciu latach i tak by się rozstali. Pierwsza łysina i tak dalej. Zabawne. Co prawda Villiers nie wybiegał tak daleko w przyszłość, lecz kto wie co może mu strzelić do głowy. Mocniej objął dziewczynę muskając ją w czoło. Ot tak. Przyjacielsko. - Hmmm... Swoją drogą pachniesz ciastkami. Przyznaj się, że jadłaś je beze mnie, albo że chociaż troch mi zostawiłaś. - W sumie wolałby alkohol, ale i tak wrzuciłby coś na ruszt.
Nie takiej odpowiedzi się spodziewała. Źle ją zrozumiał.. Albo po prostu zrobił to specjalnie. Cóż.. Nie miała zamiaru tego roztrząsać. Nawet jeśli coś ją ukłuło tam w środku, to zaraz tłamsiła ten niezdrowy objaw. Wiedziała, że musi się ogarnąć. Chciałaby cholera, żeby było jak dawniej. Bez żadnych tlących, iskrzących się w niej uczuć. Wtedy było lepiej, nikt nie musiał cierpieć. A teraz ktoś musiał i na niefart to była właśnie ona. Takie pieprzenie. Sama doprowadziła do tego stadium, zdawała sobie sprawę jaki jest Villiers, mogła uspokoić swoje kołatające na jego widok serduszko. To nie! Ona wiedziała lepiej, ona myślała, że moje jednak. To takie żałosne, co to nieszczęsne uczucie może zrobić z człowiekiem. Z dziewczyny o dość silnym i niezłomnym charakterze potrafi ulepić mięczaka, który zaraz będzie beczał na mugolskich komediach romantycznych z pudełkiem lodów i paczką popcornu. Kiedyś na smutki wystarczył kieliszek wódki i już było wszystko dobrze. A teraz trzeba będzie porządnego otrząśnięcia, żeby znowu ten nawyk wszedł jej w krwiobieg. Będzie znowu musiała podejść z dystansem do całej tej sytuacji, rozpatrzeć wszystkie za i przeciw i dojść do wniosku, że jest głupią idiotką, a potem będzie już tylko lepiej. Co jak co, ale Chantal nie lubi być głupią idiotką uganiającą się za nic niewartymi męskimi osobnikami. Przynajmniej nigdy taka nie była i nie miała zamiaru zmieniać tego, aż do tej pory. Przeklęty pomiot szatana, o tak cholernie pociągającej osobowości sukinsyna i seksoholika, opiewającej w tę słodką buźkę aniołka z kpiącym uśmieszkiem. I jak tu się nie zakochać? - Za to Ty robisz z kobietami wszystko co chcesz, bez względu na ich wolę.. - rzuciła z najpiękniejszym sardonicznym uśmiechem jaki było dane jej posiadać w swoich uśmiechowych zastępach. Oh tak. Robi z kobietami wszystko co chce. Wie, że one są w stanie zrobić dla niego wiele i skrzętnie to wykorzystuje na każdym kroku, przy każdej okazji. A Chantal tak bardzo ubolewa nad tym, dlaczego akurat jej nie chce wykorzystać. Nie no, poważnie.. Nie pragnęła jego cielesności, chociaż nie pogardziłaby takim bonusem. Było by to uwieńczenie tego jakże głębokiego uczucia, którym go darzy. Bez jaj.. Był dla niej bardzo ważny, świetnie się rozumieli, wyznawali podobne wartości i nie mówię tu o flaszce wódki. Dlatego też Chantal nie widziała niczego, co miałoby im stanąć na przeszkodzie. Prócz Cassandy i dziecka, jakkolwiek ono miało na imię. Zapomniała jednak bidulka, że do tanga trzeba dwojga i nie zawsze przyjaciel postrzega Cię jako potencjalną partnerkę. Nawet jeśli druga strona na to liczy. Poddała się całkowicie uściskowi tego czarciego pomiotu i wtuliła w niego, obejmując go w pasie - gdy przystanęli nawet nie zdając sobie z tego sprawy - i kładąc brodę na jego ramieniu. - Ani jednego.. Nie zasłużyłeś sobie. Były jednak pyszne, dziękuję.. - mówiąc to smagnęła jego szyję swoim oddechem, aby zaraz zaciągnąć się jego perfumami. I co Ty robisz z tą kobietą człowieku? - Tęskniłam za Tobą bardzo, Ty skończony sukinsynu! - wyszeptała mu niemalże do ucha. Nie chciała teraz myśleć o tym, że tuli się do "ojca dzieciom", ani "męża żonom anorektyczkom". Po prostu chciała go mieć przez tą chwilę tylko dla siebie, tylko na moment.
Casper budził różne emocje. Nie można mu było odmówić tego, że jest przystojny, inteligentny noi przede wszystkim przebiegły, świadomy swoich zalet. Nie potrafił się zatrzymać. Jak już się przekonał nie dla niego wierność. Próbował. Nie wyszło. Jakaś obłudna nadzieja krążyła w jego głowie, że po prostu no wiecie... Może niewłaściwa kobieta czy coś... Zabawne, że chciał wierzyć, że on może kogoś kochać. Najzwyczajniej w świecie oddawać całą intensywność tego uczucia. Nie miał pojęcia, że Chantal darzy go takimi uczuciami, a może inaczej. Nie chciał mieć tego pojęcia. To by go przerosło. Wyznaczyło kolejną granicę, kolejny seks, może przyprawiłoby to ich o zawrót głowy. W jej towarzystwie nigdy o tym nie myślał, żeby ją wykorzystać, żeby coś. Nie. On ją lubił za uśmiech, za cięty dowcip, za to, że zachowywali się jak para nastolatków, którzy niby byli ze soba, alby jednocześnie zbyt onieśmieleni swoją obecnością, a żeby pozwolić sobie na więcej. Zdecydowanie oto w tym wszystkim chodziło. Czy był świadomy, że przyczynia się do ogłupienia dziewczyny? Może powinien już dawno zakończyć tą świadomość? Przecież mógł. Wystarczyło po prostu wyjść, a on nadal stał. Obejmował ją. Odwzajemnił jej wzmocniony uścisk nawet nie spodziewając się teraz, że wdycha jego zapach, że potrzebuje go. Musnął ją delikatnie w czoło. - Nie robię z kobietami niczego, czego by nie chciał Chan. Wiesz o tym lepiej niż ktokolwiek inny. - Powiedział uśmiechając się delikatnie. Wyglądali pewnie jak para. Może i byli parą, albo stawali się nią na oczach całego Londynu, kiedy nie byli gotowi przyznać, że rzeczywiście tak jest. Uśmiechał się i mocniej ją ściskał. Może za mocno. - Wiesz Chan. Tęskniłem. Kurewsko tęskniłem. Idziemy na ciastka, ja będę jadł, a Ty będziesz patrzeć, bo przecież już wcześniej opyliłaś moją porcję. - Dodał z wyrzutem ostatnie słowa śmiejąc się w duchu. Oczywiście, że się z nią podzieli. Da jej babeczkę z największą ilością kremu. Ale nie było w tym nic romantycznego. Po prostu popatrzy sobie jak się Chanti umaże wszystkim, a on będzie wspaniałomyslny i wytrze jej twarzyczkę. Och, jaki on wujek dobra rada. -Tęskniłaś. Tęskniłaś. Tęskniłaś. Ja też. Tęskniłaś. Ja tęskniłem. Tęskniliśmy. Trzeba było kurewka się wcześniej umówic. - Zauważył inteligentnie.
Wiedziała lepiej niż ktokolwiek inny, ze Villiers robi z kobietami co tylko chce, a one mu na to pozwalaja. Podswiadomie pragna tego, a potem placza po katach porzucone, zranione, oszukane, wykorzystane. Moze tak naprawde Chantal powinna dziekowac Merlinowi, ze Casper traktuje ja z szacunkiem, ktory prawdopodobnie jej sie nalezy? To nie, ona woli ubolewac nad tym, ze nie jest przez niego pozadana i na koncu jezyka ma slowa "nie w czolo idioto". Coz jej sie dziwic.. Oddala by wiele, byle tylko zlozyc na jego ustach pocalunek. Chcialaby czuc jego dotyk.. Ale nie ten zwykly, dostepny dla wszystkich. Ten intymny, erotyczny, nieco zakazany, o ktorym mniej zdemoralizowane osobniki nie mowia tak otwarcie jak na przyklad Villiers. Ciezko jej sie zadowolic przyjacielskim usciskiem i cmoknieciem w czulko, jakby miala 5 lat. Ciezko, gdy pozwolila swojemu uczuciu w niej rozgorec i teraz nie tak łatwo go stłumić lub wyzbyć sie go. Musiala ulokowac je akurat w nim? Jak nie w nim, to w kimze innym? Czy z kimkolwiek innym ma taki kontakt jak z Casprem? Czy dla kogokolwiek innego jest w stanie tyle zrobic, co dla tego czarciego pomiota? Czy ktokolwiek inny jest odbiciem jej samej i tak dobrze ja rozumie? Oh racja, zachowywali sie jak para nastolatkow, ktora zawstydzona swoja obecnoscia nie potrafila zdecydowac sie na to czy chce byc ze soba, czy tez nie. Caly Londyn i przechodnie na Tojadowej tez mogli ich tak postrzegac. Ale czy oni tak naprawde byli tymi niedojrzalymi nastolatkami? Czy Casper naprawde nie wiedzial co czuje? Czy nie chcial naprawde nic czuc? Czyzby nie widzial, ze ona zawsze byla przy nim? Zawsze potrafila pomoc, pocieszyc, rozbawic, wysluchac gdy tylko on cos spierdolil w swoim zyciu. Wiedzial, ze zawsze jest taka Chantal, ktora bez wzgledu na wszystko przyjmie i nie bedzie oceniac. A moze bal sie? Bal sie zostac skrzywdzonym? Choc w to tak ciezko uwierzyc, ze on sie czegos boi. Moze bal sie, ze gdy sprobuja byc razem a jego uczucie okaze sie niewystarczajace i nie bedzie potrafil z nia byc, wtedy ja straci? Straci osobe, do ktorej zawsze moze przybiec i wyplakac jej sie w piers, jesli tylko zrani kolejna osobe w swoim zyciu, raniac przy tym siebie. Zdawal sobie sprawe, ze ich kontakt czasami urywal sie, ale byl tez pewien, ze ona czeka tylko na jakis jego ruch aby wysluchac i pomoc. A powodem dla ktorego ich kontakt ulegal zerwaniu byla przewaznie jego fascynacja jakimis panienkami, z ktorymi nie wychodzilo, albo po prostu byl to zwiazek opierajacy sie na zaspakajaniu swojego popedu. Potem puszczal laske kantem albo ona jego, zostajac znow sam i wracal do De Lurien, wiedzac, ze ta go nie odepchnie. Byla naiwna, ale czymze jest rozsadek w obliczu uczucia jakim go darzyla? Zbednym balastem, ktorego trzeba sie wyzbyc. Poniekad miala nadzieje, ze w koncu jej przejdzie albo to cos przerodzi sie w czysto siostrzane uczucie, choc na dobra sprawe w ogole w to nie wierzyla.. - Moglabym ja opylic, gdyby byla Tobie przeznaczona moj drogi.. Powiedziala odsuwajac sie od niego, wyslizgujac z jego objec. Chciala panowac nad sytuacja i nad soba, a wiedziala, ze jego bliskosc jej to uniemozliwia. Pozbawia ja silnej woli i sprowadza jej przyswajanie wiedzy obiektywnej na manowce. - To trzebabylo kurewka nie bawic sie w dom, zapomonajac o znajomych.. Dodala z wyrzytem odchodzac pare krokow przed niego. - Idziemy do Euklidesa..? Zapytała odwracajac sie do stojacego dalej chlopaka. Obdarowala go promiennym rumiencem, jakby wcale przed chwila nie chciala teleportowac sie jak najdalej stad, byleby tylko nie byc kuszona przez swoje popedy. - Wiesz co, tak sie zastanawiam.. - zaczela kroczac tylem do kierunku w jakim zmierzali - Co naklamales swojej zonce, ze pozwolila opuscic Ci ognisko domowe? Ze idziesz po kaszke i pieluchy dla pierworodnego? Rzucila zartobliwie, nie bedac swiadoma, ze jej zart wcale nie jest smieszny, a ona zaraz splonie rumiencem, ze zabawa w dom wcale nie byla taka zabawa i skonczyla sie szybciej nizeli zdazyla zaczac.
Kacper nie rozumiał dlaczego kobiety na niego leciały, dlaczego pragnęły mu podarować swoją cnotę, czas, uwagę, opiekę, uśmiech. Cholera nie rozumiał. Wszak był tacy jak inni. Trudno jest powiedzieć, że był chodzącą seksbombą. W Hogwarcie bywali jeszcze przystojniejsi od niego... Ale istniała pomiędzy nimi pewna przepaść. Oni nie umieli tego wykorzystać. Casper umiał tym żonglować. Wywoływać uśmiech na ich twarzach, żeby potraktować go jak swoisty komplement. Może Chantal miała rację. Z tym, że bawił się innymi, a do niej wracał jako do tej jedynej, która potraktuje go jak kumpla. Gdyby wiedział, że ona coś do niego czuje pewnie by uciekł ze strachu, a potem może i wrócił na ten mały, krótki seks, żeby traktować ją jak inne. Historia pokazała, że nie był gotowy na związek. Że nie był gotowy na cokolwiek. Tak miało być. Najwidoczniej jedni byli stworzeni do związków, a on był stworzony do pokazywania im, że związki nie mają wartości. Miał wystawiać ich na próbę i zabierać miłość, a przede wszystkim wierność. Nie bał się. Po prostu nie umiał żyć w związku. W przypadku Cassandry otworzył się przed nią. Poświęcił swój czas. Gruby szmat czasu. Gdyby ktoś rzucił na niego zaklęcie zapomnienia, to jakby wydrzeć połowę jego osobowości. Nie miał się czego wstydzić. Spłodził syna. Chciał mieć tego syna, przynajmniej raz na jakiś czas. Odebrała mu to. Potraktowała jak plemnik do wynajęcia? To dość kontrowersyjne. Nie komentował tego. Chyba powinien o tym zapomnieć. Jak o wielu innych rzeczach. Ale on poświecił się na to, żeby być z Cass i zadbać o jej zdrowie, może powiedział to głośno, może krzyczał, ale to nie zmieniało faktu, że miał dobre zamiary. Przynajmniej jak na niego... To było coś. Teraz nie miał pojęcia, co przygotowała dla niego historia, ale cóż. Życie go zmieniało. Chantal uwolniła się z jego ramion. Chantal chciała go zostawić. Uśmiechnął się do niej. To logiczne, że zachowywali pewną odległość. Wszak nie było między nimi niczego erotycznego. - Och. Cassandra się ze mną rozwiodła. Jak widać jestem chujowy w sprawach "pantoflarz na zawołanie". - Zaśmiał się. Próbował zrobić z tego żart, ale tak właśnie się czuł. Kiedy tylko wstał, żeby powiedzieć swoje zdanie i nie zachowywał się jak rasowy pantoflarz z atestem od wszystkiego... Okazało się, że nie pasuje do tej bajki. Najwidoczniej pannie Lancaster będzie pasował ktoś, kto w ogóle nie będzie z nią dyskutował i ślepo wierzył w jej kłamstwa. Nie miał do tego sił. To zazwyczaj on kłamał. Słuchać czyiś kłamstw ze świadomością, że są tyle warte co brud na podłodze... Nie mógł się na to zgodzić. Uśmiechnął się do Chantal, co by nie zaczęła go zaraz pocieszać. Nie było powodu, dla którego powinna to robić.
Naprawde nie rozumial? Nie byl chyba tak naiwny.. Kobiety pragna czegos zakazanego, niedostepnego.. Narzekaja, a mimo to brna w zaparte i oddaja cnote tym, ktorzy najmniej na to zasluguja.. On nie zaslugiwal? To dlaczego bral cos, co mu sie nie nalezalo? Byl az tak prozny i bezwzgledny. Chantal nigdy nie chciala w to wierzyc. Moze dlatego, ze ja traktowal tam jak winno sie traktowac kobiety? Ze wspomnianym szacunkiem, ktorego wcale od niego nie oczekiwala. Ile czasu bedzie musialo uplynac, aby Casper sie ogarnał? Nie byl gotowy na zwiazek.. tez mi cos. Wiec po co dawal dziewczynom nadzieje? Moznosc odrzucenia ich, tudziez wodzenia za nos sprawiala mu przyjemnosc? Łechtała jego proznosc? Podnosila jego mniemanie o sobie? I to nie jest tak, ze nigdy nie zrobil niczego, co Chantal mogla uznac za jakis znak z jego strony. Wiele razy pokazywal jej jaka jest dla niego wazna. I nie zawsze potrafil pohamowac swoje slowa, czy tez gesty wiec Chantal zaczela rozwazac wiele mozliwosci. Poza tym, ilekroc slyszal o jakims znajomym z ktorym sie ostatnio widziala albo chociazby tylko wspomniala o Wolfie z nadmierna czuloscia, wowczas unosil sie i rzucal jakimis dogryzkami. Byl zazdrosny? Nawet jesli, to jak pies ogrodnika.. Tak! Villiers byl tymze psem ogrodnika. Sam nie potrafił z nia byc, ale kazdy inny potencjalny partner byl na celowniku. - Cholera.. - szepnela pod nosem, gdy dotarlo do niej, ze pierdolnela gafe jak stad do Hogsmeade. Stanela nieco zaskoczona, zadowolona, zla, zdenerwowa i skolowana. Tyle reakcji sie w niej kotlowalo. Z jednej strony powinna sie cieszyc, bo Casper byl znow sam. Wolny i dostepny. Z drugiej jednak zla i zdenerwowana, bo kto mial czelnosc porzucac jej Casperka. W dodatku, gdy w gre wchodzilo dziecko. Male, robiace pod siebie, wrzeszczace na zawolanie, ale jednak dziecko. Pierworodny tego tu stojacego sukinsyna. - No proszę.. - zaczela polglosem. Nie wiedziala co ma powiedziec, ale nie chciala grac zdruzgotanej i wielce nad tym ubolewajacej. No stalo sie, takie rzeczy zdarzaja sie wszedzie i juz. - Kto by pomyślal, ze choc jedna w pore przejrzy na oczy.. Choc nie.. wyczucie czasu to ona ma fatalne.. - dokonczyla od razu zalujac tego co powiedziala. Nie wiedziala, czy Casper nie potrzebuje wspolczucia. Znala go, to prawda.. Nigdy jednak zadne z nich nie musialo stawiac czola takiej sytuacji, wiec reakcji jaka powinna nastapic w jej obliczu nie byla znana. Ale miala racje.. Rzucila go, bo co jej nie pasowalo? Byl za mlody, niedojrzaly, niegotowy? Nie zgadzal sie na wszystko czego chciala? Przed wyruchaniem go nie miala takich przeciwskazan. Drodzy rodzice, trzeba bylo myslec wczesniej. - Teraz to chyba samo ciastko nie załatwi sprawy, prawda? Mantykora nas wyczekuje z ognista w swoim arsenale. Na ciastko zabierzesz mnie pozniej.. - pomyslala, ze nieco alkoholu w krwiobiegu przyda sie im obojgu, skoro juz poruszyla ten temat.
Robił nadzieję, a potem znikał w odpowiednim momencie, ale tylko dla niego. Po prostu taki był. Nie umiał chyba żyć w związku, który skazywał go na posłuszeństwo. A właśnie takiego związku potrzebowały kobiety. Przede wszystkim opartego na tym, że facet będzie latał na każde ich zawołanie jak pies za patykiem. Potem przez całe życie będzie powtarzał, że jest ona najpiękniejsza, a jej sflaczałe cycki wcale nie są sflaczały i są zajebiste. Potem to już w ogóle jakaś poezja, bo rodzą się dzieci. Dzieciom trzeba poświęcić uwagę, w końcu po to jest się rodzicem, aby im pomóc. Gorzej jak ktoś zaczynał Cię ograniczać i pieprzył sprawę. No cóż. To wszystko do wzięcia. Nie ma powodu, żeby sobie odmówić. Jeśli ktoś powie, że on tego wszystkiego nie przezył to niestety, ale jest w dużym błędzie. Jak można nic nie czuć? Szczególnie jeśli mowa tu przede wszystkim o ojcu, który katuje matkę, o siostrze, która właściwie nie jest siostrą, a on bratem noi o byłej żonie, która opowiadała wszystkim naokoło, że mu nie zależy wyrzucając wszystkie jego listy do kosza. Hipokryzja? Karmił świat kłamstwami. Po co miał wszystkim opowiadać, że jest mu ciężko? Dałoby mu to coś? Ktoś by przyszedł i uwierzyl, że jest niewinny? Villiersa było najlepiej obwiniać, bo dzięki temu przynajmniej wszyscy wierzyli, że to rzeczywiście jego czyny doprowadziły do tego, przecież zło patrzyło mu z oczu. Pokręcił głową. Już nie chciał współczucia. To wszystko było na pokaz. Nie było sensu na to patrzeć. - Spokospoko. Przecież nic się nie stało. Dopiero sprzedawałem obrączkę. Faza. Sprzedawca myślał, że kradziona. - Villiers zaczął się śmiać. Od tak, po prostu. Dla ukojenia nerwów. - Okej. Możemy się napić. Choć nie wiem czy powinienem Ci pozwolić pić. - Zastanowił się. Może i miał rację, że się zastanawiał. Wszak do Chantal i z nią wszystko było inaczej.
Ostatnio zmieniony przez Casper Villiers dnia 27/8/2013, 12:26, w całości zmieniany 1 raz
Takie pierdolenie. Jedyne czego Chantal moglaby oczekiwac w zwiazku od partnera, to wiernosci. No kurva, nie bedzie miala zamiaru ruchac jakiejs dupy, gdy przed chwila wyruchala go inna. Ja ciez przepraszam, ale jakas godnosc to ona ma. Nooo.. moze niekiedy zapominala sie nieco i nie szanowala jak powinna. Miala na koncie kilka zdrad. Moze nawet wiecej.. Tylko czy kiedykolwiek ona byla zakochana? Zakochana do tego stopnia, aby trwac wiernie przy mezczyznie. Tak wiec zadajmy sobie pytanie.. Co czuje Chantal do tego Slizgona i czy bylaby w stanie zmienic swoje nawyki dla niego? Kochala go. Na pewno, na bank. On jednak skutecznie gasil w niej pietnujace sie uczucia. Moze nieswiadomie albo celowo. Jakkolwiek by to nie bylo, miala momenty, ze sama nie wiedziala czego od niego chce. To glupie i nie w jej stylu, ale dala Kasperkowi wolna reke. Predzej go znienawidzi, nizeli zniszczy ich przyjazn wyznajac mu co czuje. "Nie wazne jako kto, po prostu badz.." Cisnelo jej sie czesto na usta. Chciala miec go dla siebie, przy sobie, byc z nim, dla niego. Zadawalo niewiele pytan.. Glownie sluchala. Pozwalala jemu samemu zdecydowac ile chce jej powiedziec. Czasami sie zapedzal, za bardzo otwieral by potem obrocic wszystko w zart. Bal sie zblizenia, bal sie pokazac swoje wnetrze. Nawet przed nia, choc nie zawsze.. - Faza, fazunia.. - bąknela Gryfonka. Znowu to zrobil.. Znowu zaczal grac, gdy przed sekunda wyrzucil z siebie marna namiasteczke tego co go dreczylo. Zawsze szanowala granice, nigdy nie naciskala. Choc moze robila zle? Moze jemu wlasnie byl potrzebny ktos, kto chwyci go za gebe i zmusi do wyrzucenia z siebie tego, co lezy mu na sercu. Nawet jesli Casper tego nienawidzil. Ulegania komus. - Od kiedy masz jakies obiekcje co do upajania mnie alkoholem? Villiers, nie pomylily Ci sie dupy przypadkiem? - rzucila z rozbawieniem. O co mu chodzilo?
Villiers stronił od zwierzania się innym. To było zawstydzające, że ktoś nagle wie o tobie więcej niż powinien, a Ty nie umiesz tego usunąć z jego głowy. To na swój sposób też smutne. Casper nie potrzebował tego. Nigdy nie chciał, żeby ktoś się nad nim litował i nagle stwierdzał, że Ślizgon ma bogate wnętrze i ogólnie to jest taki słodki, że trzeba go przytulić i wszystko wytłumaczyć. Pozostawmy to sobie na później. Ludziom pozostawiał szczątkowe informacje o sobie. Nikt nie potrafiłby np. teraz z innych znajomych powiedzieć gdzie jest Villiers. Gdzie znów się pałęta, kogo zalicza i kto leżał ostatnio w jego łóżku oprócz niego. No cóż. Wydawało się to chore, niemoralne? Nieznajome? Ludzie burzyli stereotypy. Nie można było z tym dyskutować. Casper po prostu robił już to mimowolnie. Nie zdradzał się z uczuciami. Ach, gdyby mu wyznała uczucia zapewne po prostu by odszedł. Ostatnim czego teraz potrzebował to kolejna partnerka życiowa, która go kocha do grobowej deski. Wszak jeśli spojrzeć na to obiektywnie to nie miały powodów, żeby pokładać w nim uczucia, a jeszcze wciąż czuł jakby ciążyła nad nim klątwa rodziny Lancaster. Naprawdę wiele by dał, żeby to sobie poukładać. Nie chciał niczego komplikować, ani wyznawać uczuć. Był ponadto. Nie umiał po prostu zakwalifikować samego siebie w tym nowym świecie. Dlatego posłał jej kojące spojrzenie. Naprawdę nie miała powodu, żeby się tym wszystkim przejmować aż tak bardzo. Na wszystko przyjdzie czas. - Od zawsze. Kiedyś Twój facet będzie mi wdzięczny, że Ci nie pozwalałem się truć. - Och Kacperek bohater od siedmiu boleści i ósmej nadjeżdżającej. Ale to wszystko się po prostu zdarza. Uśmiechnął się do niej jeszcze raz pewnie w momencie, kiedy zaczęła go tłuc czy coś. A potem po prostu poszli do baru. W barze popłynął alkohol. Alkohol przyniósł radość i śmiech. Czyżby nieidealny wieczór?
Dostała wiadomość. Oczywiście, że mogła nie przyjść. Jednak coś sprawia, że on wie. Ona jest młoda. Przyjdzie. A on ją zabije.
Spokojnym krokiem przeszedł na drugą stronę ulicy. Zapadał zmrok. Słońce, pięknym łukiem kładło się do snu, a strażnik moralności, przywódca stworzeń nocy, wypełzał jak jeden z nich na rude niebo. Izzy, wystukiwał rytm na powierzchni ściany budynku, o który właśnie się oparł. Rozglądał się przytomnie, poszukiwał jakiegokolwiek sygnału. Czegoś, co sprawiłoby, że darowałby jej życie. Jednak nie doczekał się go. Rozsunął skórzaną, znoszoną kurtkę i wyciągnął z niej złożony, sprężynowy nóż o długości 10 cali. To wystarczająco, by czubek dotknął kręgosłupa. Wsunął go do rękawa kurtki. Planował ją zabić i zniknąć, zaspokoić tylko żądze krwi. Sprawa miała być czysta. Ona prawie go zabiła. On musiał tylko odwzajemnić przysługę z większą precyzją. W wewnętrznej kieszeni, tkwiła bezpiecznie różdżka. Nie planował z niej korzystać, ale kimże by był, gdyby jej nie zabrał? Gdyby zrobiło się gorąco, on po prostu zniknie. No hard feelings, babydoll. Uśmiech obnażył jego kły. Kołnierz zasłonił go wystarczająco, by nikt nie wziął go za psychopatę. Albo morderce. Broń Cię borze. -Kici, kici... Zamruczał swoim basem, spoglądając na niknące słońce.
Nie pamiętała tego gnoja, to nawet normalne. Ona rzadko kiedy pamiętała poprzedni wieczór, chociaż ten z Kaiem, i ten z Casprem pamiętała aż zanadto dobrze. Jednak czy było warto wracać do przeszłości? Pewnie, że tak! Chociaż jak wiadomo, Coco raczej nie słynęła ze wspominana seksu z kumplem, który okazał się ostatnim frajerem. I gdyby tylko chciał to w sumie mógłby ogarnąć relacje z Watson, ale jak widać - pierdolony tchórz, olał temat i jedyne co musi zrobić to pogratulować Casprowi tego co zrobił. Gdyby nie Jezus to zapewne nie miałaby pojęcia o tym, że biedactwo leży poobijane, dobra - leżało poobijane. Casper taki męski i rycerski, wow. To urocze! Jednak właśnie, Watson w tym momencie akurat musiała dotrzeć do mieszkania. Dzień spędziła na ogarnianiu życiowej dramy, i tym by okazało się, że jest to po prostu istna ściema, i wcale nie jest prawdą to, że... Jest w ciąży! No nie mogła dopuścić do czegoś takiego, choć fakt, niektórych rzeczy już się po prostu nie odwróci. Takim też przykładem było niechciane dziecko. Szkoda tylko, że żadna z jej uroczych przyjaciółek nie poszła z nią do św. Munga na te cholerne badania. Dopiero gdy znalazła się w okolicach swojej kamienicy i rozpięła kurtkę by znaleźć klucz w wewnętrznej kieszeni usłyszała jakiś głos. Oczywiście nie zareagowała. Ona rzadko kiedy zwracała na innych uwagę, w tak absurdalnej sytuacji. Szkoda, pewnie komuś zginął kot.
- Powinnaś być ostrożniejsza. Przyłożył jej nóż do gardła. Hey, miał do tego pełne prawo, nie? To przecież niezobowiązujące spotkanie dwójki przyjaciół, którzy znają się tak dobrze! Oddałaby za niego życie. Z pewnością! Jest w końcu czarujący. I potrafi zrobić niezapomniane pierwsze wrażenie. Objął ją drugą dłonią w pasie, przyciskając do siebie. Nierozsądnym byłoby wyglądanie jak morderca i ofiara. Szczególnie na głównej ulicy w Londynie. - Grzecznie przesuniesz się razem ze mną. Prawda? Nie chcemy pobrudzić ścian. Wyszeptał do jej ucha. Był rozsądnym człowiekiem. Logicznym. Po co robić bałagan, który ktoś musi posprzątać - w domyśle on, kiedy można go nie robić. Płynnie przesunął się wraz z nią za najbliższy róg. Każdy czasem zastanawia się, jak to jest zabić kogoś z zimną krwią. Jak to jest, móc spojrzeć czyjejś śmierci w oczy. Przyglądać się jak życie zanika, a źrenice rozszerzają się, niewrażliwe na światło. Podobno dusza, zaraz po śmierci uchodzi z człowieka. Oczywiście to wierutne kłamstwo, ale któż miałby się tego czepiać. On po prostu był ciekawy. Śmiertelnie ciekawy. Gdy zniknęli z pola widzenia przechodniów, Izzy spokojnie wymruczał jej do ucha: - Może porozmawiamy zanim poderżnę Ci gardło, co? Przechylił nieznacznie głowę na bok, by móc spojrzeć jej w twarz zza fali jej włosów. Była cholernie młoda. Jak one wszystkie. Nie będzie pierwsza. Nie ostatnia. Jednak coś w nim krzyczało, by ją zostawić w spokoju. Zmrużył oczy, przyglądając się uważnie. Mógł zabić także obecnych w tym mieszkaniu. Ot, dla odrobiny rozrywki. Albo mógł kazać jej patrzeć. - Nie krzycz. Próba skończy się śmiercią. A ja chcę kulturalnie porozmawiać. Czy nie tak właśnie zawiera się znajomości z takimi jak Ty, moja droga Watson? Nie planował zabijać dzisiaj nikogo więcej. Ale czasem potrzeba każdemu odrobiny rozrywki, prawda?
Znała ten cholerny głos. Nie wiedziała jeszcze skąd, ale go znała. Miała ochotę krzyknąć, ale przecież wyszłaby na tchórza, dlatego pozwoliła całej sytuacji biec własnym torem. Wbijała tępo wzrok przed siebie i pozwoliła się poprowadzić. Była tuż pod mieszkaniem, a tutaj coś takiego. Nie, to chore. Tak nie mogło się to wszystko skończyć Dopiero gdy przygwoździł ją do ściany wbiła w niego spojrzenie, rozpoznając w nim tego chłopaczka co to przyszedł totalnie pijany do Hogs, gdzie akurat sprzedawała prochy. Oliver wspominał, że powinna na pewnych gości uważać, ale w tej chwili chyba… Niestety. Wszystko poukładało się inaczej. Nie tak jak powinno. -Nie mamy o czym rozmawiać… - Syknęła, a zaraz potem zdała sobie sprawę, że musi przybastować, zwłaszcza, że to on był w posiadaniu noża. Nie, to było chore. Tak nie powinno się stać. Nie tu. Nie teraz. Przecież jeszcze musiała się spotkać z bratem, musiała zobaczyć Caspra, Arienne… Isolde. Musiała z nimi żyć tak jak do tej pory, potrzebowała tego, a ostatnio? Cóż. Nawet z Jezusem sprawy potoczyły się za daleko. -Nie przypominam sobie żebyśmy byli znajomymi, dlatego radzę Ci odpuścić. – Szarpnęła się raz i drugi, ale był silniejszy. Na cholerę los dał jej tak drobne ciałko, mogła być nieco szersza, mieć więcej siły, a tak nie miała nawet szans żeby go odepchnąć. A powinna. Naprawdę chciała. Musiała uciec. Potrzebowała tego. -Krzyczą tchórze, podobnie jak tchórze bawią się z ofiarą, gdy ta nie ma jak się bronić. Czego chcesz? Prochów? Nie mam przy sobie. Nie bawię się już w to… - Powiedziała zgodnie z prawdą. Odkąd zrobiła test i wyszedł pozytywnie stwierdziła, że nie będzie ryzykować. Zresztą samemu Oliverowi zależało na tym, żeby przypadkiem się nie skurwiła i nie weszła zbyt daleko w świat przestępczy. Mogłoby to się dla niej źle skończyć, i chyba właśnie w tej chwili nadszedł dzień sądu. -Zatem, czego chcesz?
Spoglądał jej w oczy. To jeszcze nie był strach, który powinna teraz czuć. Była lekkomyślna i głupia, to na pewno. Nie bała się go wystarczająco, nie zdawał sobie sprawy, że on ją naprawdę zaraz zabije. Prawdopodobnie również wypatroszy. Współczesny Isaac Rozpruwacz, który zostawi jej wypatroszone ciało pod drzwiami jej mieszkania. Jako formę prezentu. Ot, żeby rodzina się nie przejmowała jej zniknięciem. Aby nie wisieli w próżni niewiedzy. By już nigdy nie musieli zastanawiać się, gdzie tym razem ich dziewczynka imprezuje. Cóż. W piekle, prawdopodobnie. - Wydaję mi się, że jednak mamy o czym rozmawiać. Ujmę to tak... Odwrócił wzrok na chwilę, by móc zebrać myśli. Robiło się wystarczająco ciemno, by nikt nie miał prawa ich zobaczyć. Z pewnością nie przypadkiem. Upewnił się przecież, że nikt ich nie widział. - Od tej rozmowy, zależy czy zostawię Twoje zwłoki pod drzwiami, czy pozwolę Ci wejść do mieszkania. Więc się kurwa przyłóż do tej rozmowy. Nie próbuję Cię nastraszyć. Mylisz mnie z gówniarzami, którzy boją się kogoś skrzywdzić. Uśmiechnął się do niej delikatnie, wpatrując się w jej młodą twarz, która zaraz skończy w kawałkach. Hey! Przecież ma do tego prawo. Nie? Że niby idzie się do pierdla? Błagam, tylko nie to. Przecież nie da sobie rady z funkcjonariuszami policji! - Posłuchaj mnie teraz uważnie. Zadam Ci trzy pytania. Odpowiedzi na nie pozwolą mi zdecydować, czy wrócisz w jednym kawałku. Ten łagodny uśmiech ustąpił z jego twarzy, na której wykwitła powaga. Chociaż nie, to nie do końca było prawdą. To było zmartwienie. Może przejmował się sprzątaniem alejki? - Dlaczego sprzedawałaś drugi? Zaczynało mu się podobać w tym zaułku. Czuł się tutaj jak w domu.
Czy Coco kiedykolwiek odczuwała strach? Nie. Wątpliwie. Nigdy go nie odczuwała, jeżeli nie było takiej potrzeby. Bała się w swoim życiu kilka raz, ale tylko wtedy gdy chodziło o życie Olivera, który lądował non stop w szpitalu. Bała się, gdy Charlie się przyznała do zabójstwa. A co z Coco? No właśnie. W tym wszystkim nie było rudej. Ona chciała pomóc swojemu bratu, siostrze. Chciała ich ogarnąć, ale nikt nie był w stanie pomóc jej. Szkoda, to trochę przykre. Nawet bardzo. Gdyby miała kogoś kto by jej pomógł. Gdyby miała kogoś kto wyciągnie do niej rękę… Wszystko byłoby inne. -Jeśli mnie do tej rozmowy zmuszasz, to owszem mamy o czym rozmawiać. – Mruknęła bardziej do siebie niż do niego, kompletnie nie skupiając się na tych pustych, nic nie znaczących słowach. Nie obchodziło jej kompletnie co miał do powiedzenia, bo po co? „Przyłóż się kurwa do rozmowy” – jakie to śmieszne, wszyscy tego wymagali, a tak naprawdę nikt nigdy nie potrafił jej zmusić do rozmowy. Potrzebowała Olivera. To była jedyna osoba, której naprawdę w tym momencie chciała. Nikt inny się nie liczył. Potrzebowała Olivera tak zajebiście, że mogła w tym momencie teleportować się do Rosji, czy gdzie tam wywiało, byleby go spotkać. -Trzy pytanie i będziesz osądzał mnie jak Bóg, a czym jesteś żeby mianować się Bogiem i katem…? – Uśmiechnęła się, a jej twarz wykrzywiła się nieco sardonicznie. Miała ochotę go rozszarpać, ale tak naprawdę nie mogła zbyt wiele ryzykować. Mógł zrobić coś więcej niż tylko porozmawiać. Mógł ją skrzywdzić. Zgwałcić. Zabić. Mógł wszystko. I nagle to pytanie, które totalnie wybiło ją z rytmu. Miała ochotę go rozszarpać, ale dobrze. Odpowie szczerze, choć w tym momencie szczerość nie miała większego znaczenia. -Mój brat wylądował w szpitalu, w ciężkim stanie. Nie mieliśmy opłaconych rachunków. Trzeba było coś zrobić. Sprzedawałam jego towar. Tylko i wyłącznie po to, żeby mu pomóc… - Tak, i to była prawda, która sprawiła, że jej zadrżało i jedyne na co miała ochotę to w tym momencie się rozpłakać. Niczego więcej nie potrzebowała, ale nie ugnie się. Jeszcze nie. To nie był jeszcze ten słaby punkt, przez który mogłaby naprawdę zacząć cierpieć.
Czym był? Czy to naprawdę nie oczywiste? On był jej aniołem stróżem. Był jej prorokiem, on widział jej przeszłość, przyszłość i teraźniejszość. Widział jej desperację i chęć niesienia pomocy bratu. Pewnie ten skurwiel, nawet na to nie zasługuje. Widzi ją teraz, kiedy nawet nie próbuje walczyć. To go smuci. Czy w sytuacjach zagrażających życiu, człowiek nie stara się zmienić swojego losu? Nie stara się za wszelką cenę przeżyć? Strach napędza wszystko. Jednak ona go nie odczuwa. Jeszcze nie. Co takiego ją spotkało w marnym życiu popychadła, co zdeterminowało ją, by nie bała się w chwilach bezpośredniego zagrożenia? Może po prostu jej zepsuta? Rozpuszczony dzieciak, który wierzy, że ktoś zawsze przyjdzie mu z pomocą, bo śmierć nie dotyka takich jak ona. Ona jest na to zbyt dobra i wyrafinowana. To się w świecie takich jak ona po prostu nie zdarza. Ale istnieje możliwość, że to coś innego. Po prostu może jej nie zależeć, na jej własnym życiu. Nie zdradza symptomów konkretnej choroby psychicznej, zauważyłby to. Nie jest psychopatką, ta rozmowa nie miałaby miejsca, gdyby tak było. Więc co z nią jest nie tak? - Szczerość. Kiwa głową, gdzieś głęboko w duszy zadowolony, że przeszła przez pierwsze pytanie bez fizycznych urazów. Musiałby ją ukarać, gdyby odpowiedziała błędnie. Każda akcja, ma także reakcję. - Zostały tylko dwa pytania. Nie odrywał spojrzenia brązowych, ciepłych tęczówek od jej oczu. Górował nad nią, pomimo, że dziewczyna nie była niska. Miała ile...? 175cm? Plus, minus. Jednak była drobna. Oczywiście, w porównaniu do niego, nie w pryzmacie dzisiejszego kanonu piękna. Wtedy pewnie byłaby przeciętna w swojej wadze. O ile nie otyła. Dzisiejszy wizerunek młodzieży jest popierdolony. Ładne dziewczyny są brzydkie, a te brzydkie stają się ładne. Bycie wieszakiem jest najwyraźniej w modzie. - Czy istnieje w Twoim życiu ktoś, komu na Tobie zależy? Przekręcił delikatnie głowę, pozwalając sobie na zbadanie jej reakcji. Musiał przyznać - nóż ciążył mu niewyobrażalnie. O ile przyjemniej byłoby po prostu szarpnąć i pozwolić, by gorąca krew z tętnicy szyjnej oblała jego twarz, zmywając zmęczenie dzisiejszego dnia. O ile weselej byłoby jego duszy, gdyby mógł obserwować jej zdziwienie, gdy krew spływa pomiędzy jej palcami, zaciśniętymi rozpaczliwie na gardle. Wreszcie, o ile bardziej spełniona stałaby się jego zemsta, gdyby mógł rozpruć jej brzuch i przyozdobić drzwi jej wnętrznościami. Pierdolić konsekwencje. YOLO!
Nie znał jej, nie wiedział jaka jest. Nie miał pojęcia. Nie powinien mieć pojęcia kim była, co czuła, co myślała i co przeżyła. Po co mu to opowiadać? Po co wszystkim głosić, że gdzieś tam cierpiała, bo w życiu nie poszło tak jak powinno, prawda? No właśnie. Ona udawała, że wszystko było w porządku, bo tak było lepiej. Życie nie wymagało niczego. Kompletnie niczego. Po prostu tak to się wszystko toczyło. Taka była kolej życia, i niczego więcej nie pragnęła. Niczego więcej nie potrzebowała. Wszystko było idealne. Życie było idealne. Dla niej. Dla niego. Dla Olivera. We wszystkim brakowało tylko jednego. Szczerej i prawdziwej przyjaźni, no i wiadomka – miłości, ale czy jednak ta była jej aż tak potrzebna? Wątpliwe. -Szczerość… Nigdy nie kłamie. Czasem zręcznie omijam odpowiedzi, na niektóre pytania, które są niewygodne. Najlepiej jednak odpowiadać w momencie gdy się jest totalnie pijanym, co nie? – Uśmiechnęła się jakby otępiała całą tą sytuacją. I być może faktycznie tak było. Prawdopodobnie nie ogarniała tego co się dzieje. Nie była w pełni świadoma powagi sytuacji, nie znała go i nie wiedziała do czego jest zdolny. Jedyne kim dla niej był, to tylko i wyłącznie ćpunem, nikim więcej. Tak samo nic nie wartym ćpunem jak ona. Tak samo jak Oliver, Arienne, Casper, Jezus, czy wszyscy pozostali, którzy po prostu ją otaczali. Ćpuni. Alkoholicy. Ruchacze. Nie miało znaczenia kim byli. Niektórzy po prostu już się stoczyli. „Czy istnieje w Twoim życiu ktoś, komu na Tobie zależy?” – zagryzła dolną wargę, wbijając wzrok w chłopaka i próbując znaleźć logiczną odpowiedź dla jego pytania. -Nie. Nie ma takiej osoby. Mam brata. Siostrę. Chłopaka. Przyjaciół. Nie ma takiej osoby. Oni są. Nie. Nie mam nikogo. – Nie składnie. Chaotycznie. Nic nie miało znaczenia. Nie tym razem. Nie tak, jak powinno to wszystko przebiegać. Po prostu to funkcjonowało. Ona próbowała funkcjonować. O co miała prosić? O śmierć? Nie chciała umierać. Chciała żyć. Funkcjonować. Oddychać. Chciała tego wszystkiego. Nie może umrzeć. Jeszcze nie. Za dużo przed nią. -Nie ma.
- Całe ludzkie życie jest niewygodne, mała. Nie tylko Twoje. Posłał jej na poły smutny, a na poły rozbawiony uśmiech. Kolejne pytanie przez które przebrnęła. Nie spodziewał się tego po niej. Jednocześnie był dziwnie przekonany, że nie da mu powodu, by zrobić sobie krzywdę. Jednak resztki instynktu samozachowawczego są w każdym z nas. Choćby jego niewielkie pozostałości. Nie. Nie ma takiej osoby. Mam brata. Siostrę. Chłopaka. Przyjaciół. Nie ma takiej osoby. Oni są. Nie. Nie mam nikogo. Czy to nie była chwila szczerości, nawet przed nią samą? Borze, do czego jest jeszcze zdolna? Może zacznie pomagać bezdomnym? Albo nosić torby, starszym paniom po sześćdziesiątce. Tak wiele mogła zmienić w swoim życiu, ale wolała egzystować w marazmie nieudolnej imitacji człowieczeństwa. W sumie. Kto to mówi, nie? Psychopata z nożem. Lulz. Kiwnął do nie delikatnie głową, zupełnie jak poprzednio. Jak nauczyciel dumny z odpowiedzi swojego ulubionego ucznia. Szkoda tylko, że tam najgorsze co mogło Cię spotkać to kolejna niedostateczna w dzienniku. A tutaj? Stawka jest odrobinę wyższa. Niedostateczna, może się okazać jedynie grubość Twojej tętnicy. Przyszła pora na zadanie ostatniego pytania. Grand finale, wisienka na torcie, czy trup w szafie. Co kto lubi. - Czy Ty, Coco Rosie Watson, chcesz żyć? Nóż zdążył już zostawić cienką stróżkę krwi na jej szyi. To było nieuniknione. Takie zadrapania przy tak delikatnej skórze, to normalka. Tutaj nie jest jak w filmach - złodziej przykłada nóż, a potem zostawia osobę, poszkodowaną jedynie materialnie. Nigdy nie obędzie się bez krwi w sytuacjach jak ta. I dobrze. Ślad zostaje. Zupełnie jak pamięć.
Mała. Mała. Czemu wszyscy mówili jej mała? Nie była przecież mała, ani niska. Była w sam raz. Nie była anorektyczką jak ktoś jej to zarzucił, przez ostatnie prochy tak strasznie schudła, ale fakt faktem mogłaby trochę przytyć, żeby jej piersi nabrały jeszcze pełniejszych kształtów. Żeby pośladki były bardziej zaokrąglone… Jednak każda jej myśl była przesiąknięta tym, że… No bo ja wiem? Była wyjęta z życia. Z normalności. Ze wszystkiego. Nie była typem osoby, który potrafi rozdrabniać się nad sensem życia, istnienie i tego jak aktualnie wygląda jego ciało. Trochę to głupie, co nie? Jak można się zastanawiać nad panującymi trendami mając przy gardle nóż? To zajebiście głupie. Po co zastanawiać się nad tym co może wydarzyć się za kilka chwil, skoro zaraz można nie żyć? To wykurwiście głupie. -Czy chcę żyć? – Wbiła w niego spojrzenie, i jedynie na moment się skrzywiła, gdy w końcu nóż rozciął jej delikatną skórę. Uśmiechnęła się cynicznie, bo właściwie powinna się teraz bać, prawda? Wiecie o czym Rosie myślała? Tylko o dwóch osobach. O Oliverze i o… Moja słodka tajemnica. Jednak to nie ma znaczenia. Bardziej zastanawiało ją to czy Oliver tęskniłby gdyby cokolwiek jej się stało. To trochę głupie, nie sądzisz? Wierzyła w to, że chłopak mógłby za nią tęsknić. Był jej bratem, musiał coś do niej czuć. Nie ważne co to było. Musiał przecież czuć coś do tej małej dziwki. Nie był wyprany z uczuć, mimo tych wszystkich prochów i w ogóle. -Mam do kogo wracać. Mam przecież brata, na którym mi zależy. Mam chłopaka, na którym mi zależy. Mam przyjaciół, na których mi zależy. – Uśmiechnęła się teraz bardziej… Normalnie. Zero ironii, zero egoizm, zero czegoś co wskazywałoby, że jest wariatką. -Zależy mi na życiu. – Nie stwierdziła jednoznacznie czy chce żyć, zostawiam to już w interpretacji Isaaca. Jednak jak wiemy oboje, pragnęła życia. Nie chciała od niego uciekać. Nie tym razem.
Cofnął nóż spod jej gardła. Nie miał prawa zabierać jej życia. Przynajmniej jeszcze nie teraz i nie tutaj. Zabawne, ale chyba na to nie zasługiwała. Miał wyjebane, czy to co mu powiedziała, było celowe - czy było tylko farsą by przeżyć. W obu przypadkach, chciała żyć. Pokazała, że właśnie tego pragnie. Pomimo, braku osoby do której mogłaby wrócić. Osoby która przejęłaby się jej losem. Cóż, on by tego nie zrobił, ale jest inny. Specyficzny. Kiedyś by to do niego wróciło. Kiedyś zacząłby pić, ćpać, aż straciłby przytomność i zdechł we własnych wymiotach. Kiedyś, może zrobiłoby mu się jej szkoda. Kiedyś. - Do zobaczenia, Watson. Żyj. Posłał jej swój zawodowy uśmiech prezentera światowej telewizji informacyjnej. Nie ważne jak źle jest na świecie, my wrócimy do państwa z najświeższymi wiadomościami. Słowo dziennikarskiej hieny!. Zrobił krok w tył, lekko się chwiejąc. Był zmęczony. Śmiertelnie zmęczony. Złożył nóż, odwracając się do niej plecami i ruszył w kierunku wyjścia z alejki. - Powinnaś bardziej na siebie uważać. Roześmiał się ciszą w której zniknął. [z/t]
Patrzył na nią zupełnie bez wyrazu, czekając aż powie cokolwiek, skoro już gadała jak najęta. Czekał aż zrobi coś, co wyjaśni mu to wszystko i sprawi, że będzie mógł znowu odetchnąć pełną piersią. Nic takiego jednak się nie stało, nic nie wydobyło się z jej ust, po za jednym, wdzięcznym i odbijającym się echem w jego głowie "zawsze". Zawsze na pierwszym miejscu, zawsze jedyna, ta właściwa, zawsze milcząca, chodząca swoimi drogami, zawsze krzywdząca, zawsze cierpiąca, zawsze zagubiona i uciekająca. Zawsze Evelyn Henley. Z perspektywy czasu moment, w którym się poznali wydawał mu się najbardziej szczeniackim i beztroskim okresem w Hogwarcie. I przecież byli szczęśliwi. Bo byli, prawda? To nie była ułuda, coś co nie miało nigdy miejsca, nigdy się nie zdarzyło. Potrafili się śmiać, potrafili bawić jak dzieci, potrafili gryźć się jak pies z kotem i pieprzyć po kątach jak króliki. Nie mógł zrozumieć, gdzie popełnił błąd, w którym miejscu i momencie wszystko uległo zmianie. Co gorsza, nie mógł się pogodzić z tym, że mając ją na wyciągnięcie ręki przemyka mu się przez palce i traci coś, czego już nie będzie mógł złapać. Gdy wyszła, pozostawiając po sobie swój zapach, dudniące bicie serca wciąż stał, patrząc przed siebie w miejsce, w którym jeszcze chwilę temu tkwiła z tym swoim magicznym spojrzeniem. Nie miał najmniejszej ochoty za nią iść. To nie kwestia zdecydowania. Miał dość gonienia jej, gdy uciekała, szukania, gdy się chowała. Może najwyższa pora, by poszedł na wszystkie jej potrzeby. Tyle, że w jego mniemaniu ona nie wiedziała czego chce i potrzebuje, a on jako jedyny mógł się nią zająć. Choć nie szukała ludzi oni sami do niej lgnęli i jej pragnęli, pożądali jej i zazdrościli. Ale nikt z nich nie był w stanie jej schwytać. I być może Noel też nie mógł, ale był kimś, kto miał najlepsze predyspozycje do tego, by spróbować. Opuścił pub, ale jej już nie było przed nim. Po ulicy za to roznosiły się jej kroki. Nie widział jej nigdzie, ale zerwał się intuicyjnie wybierając jedną ze stron. Gdy jej sylwetka wybiegła z cienia przyspieszył, by ją dogonić. Serce waliło mu jak oszalałe, ale nie zamierzał dać jej po prostu zniknąć po raz kolejny. Zatrzymał ją, zaciskając palce na jej przedramieniu i gwałtownym szarpnięciem odwracając do siebie. Myślisz, ze ją krzywdził? Nie. Nie robił nic złego. Sam fakt, że był zdecydowanie zbyt intensywny, zbyt gwałtowny i zmuszał ją czegoś przez użycie siły o niczym nie świadczyło. — I co? Dokąd teraz, hm? — spytał, patrząc na nią gniewnie, jak a niepokorne dziecko, które wyrwało się bratu na ulicę, wprost pod koła mugolskiego samochodu. — Nie możesz wciąż uciekać, Evelyn Henley. Zawsze. Tak? Zawsze.
Milczenie jest złotem, rozwaga dojrzałością. Zatem czym przejawiało się zachowanie kogoś, kto tak naprawdę się pogubił w tym wszystkim? Ona lubiła milczeć, bo mówienie rzeczy, które miała w głowie były zawsze raniące, a tak? Cierpiała tylko ona. Nie musiała wyrzucać z siebie jadu, ani gniewu. Hamowała emocje, przez co każdy odbierał jako wyrafinowaną i obojętną, a czy to nie ci, którzy milczą, najgłośniej wołają o pomoc? Być może. Jednak to dość psychologiczne podejście, a co za tym idzie – trzeba z niego zrezygnować. Noel nie był terapeuta ani psychologiem. Jej lekarstwem były książki i od czasu do czasu alkohol, bądź eliksiry, z których bardzo chętnie korzystała. Przejmowania się mało istotnymi faktami, mogło prowadzić na dno. Spójrzmy jednak na jej osobę z innej perspektywy. W listach staję się wymowna, pyskata, wredna i wulgarna. Realnie? Jest kimś na wzór ducha, pojawiającego się w najmniej oczekiwanym momencie i siejącego spustoszenie samą swoją obecnością. Czy tego nie zrobiła z życiem Noela, wywracając je do góry nogami? Lubiła moment, w którym chwytał ją za włosy i przyciskał do ściany w korytarzu w Hogwarcie, by potem wziąć ją w taki sposób, że do końca życia miałaby świadomość, że jest jego. Seks, który ich łączył przelewał w sobie wiele żaru i emocji, a mimo to nigdy nie padło słowo - „należę”. Nie mieli problemu, by zrobić to na środku parku, bądź w jeziorze, gdy dookoła pływali inni. Ich umiejętności przerastały, niektóre gwiazdki magicznego porno. Może dlatego Eiv pozwalała nad sobą panować tylko jemu? Jednak wypadła z rąk Payne’a i tonęła w breji własnych problemów, którymi nie potrafiła się podzielić. Zawsze sama. Zawsze uciekająca. Zawsze nieuchwytna, Evelyn Cara Henley. Gdyby wiedziała. Gdyby miała świadomość, że on ma pojęcia kim jest. Jak ma przejebane i jak bardzo chce pokazać wszystkim, że może żyć na takim samym poziomie jak inny – może byłoby inaczej. Zdawałby sobie sprawę, że po nim, przez ten czas trzech miesięcy nikt jej nie miał, a jedynym mężczyzną, do którego należało jej ciało i dusza nadal był Noel. Jednak nie. Dla niego była już tylko kurwą, która rozsuwa nogi przed każdym. To strasznie smutne, bo pomimo, że wiedziała – próbowała wyrzygać te jakże raniące słowa. Dopiero gdy ją szarpnął i zmusił do patrzenia na siebie, mógł ujrzeć jej zamglone spojrzenie. Otępienie ekstazy było jeszcze zbyt duże, by mogła zacząć myśleć w logiczny sposób. -Noel, proszę.. Wzięłam eliksir ekstazy, chyba przedobrzyłam. Zrzygam się zaraz, to byłoby chujowe gdybyś na to patrzył… – Nie wyrywała się, wolną ręką jedynie oparła się o ścianę budynku, który stał obok, a po chwili odwróciła głowę, by się nachylić. Czuła jak wszystko w jej żołądku się miesza, a finalnie znajduje ujście i wydobywa się z jej gardła. Jeszcze dwa razy zaniosła się, jakby miała wypluć z siebie płuca i wątrobę, a zaraz potem przetarła zewnętrzną stroną dłoni prawe oko, rozmazując się na pół policzka. -Przepraszam, chciałam iść do domu… Muszę się umyć. – Wydukała jakby kompletnie nieświadoma tego co mówiła, ale przecież cały czas była szczera. Choć raz uczciwa. Nie kłamała, bo to jedyne o czym nie myślała i czego nie pragnęła w tej chwili. Bezsens, co nie?