Starą księgarnie przy ulicy Tojadowej prowadzi wiekowy potomek słynnego autora książek dla dzieci - Barda Beedle'a. W miejscu tym można dostać najróżniejsze książki dla czarodziejów. Nawet jeśli jakiejś nie ma na pełnych półkach, małomówny sprzedawca z chęcią sprowadzi pożądane tomiszcze.
Miała już naprawdę dosyć wszystko. Nie chciała ani myśleć, ani czuć. Chciała odciąć wszystko grubą linią i zapomnieć, choć raz myśląc o sobie nie o innych. Była jakaś taka tym wszystkim rozdrażniona i zdenerwowana. Jakby tego było mało, jej wolnym duchem, rozkoszny przyjaciel, Percival, nie dość, że miał wszystkich innych dziewcząt na pęczki to jeszcze w ramach pomocy i wsparcia postanowił poprawić jej humor małym całowaniem. Co się działo z tymi wszystkimi facetami, że jedynym rozwiązaniem jest zamknąć kobiecie usta, aby za dużo nie mówiła. Zachciało mu się jej całować. Nie mógł kogoś innego. Niech to wszystko weźmie cholerny szlag. !!! Ona niczym bomba atomowa, wybuchała z opóźnionym zapłonem, czekając aż na darzy się okazja i będzie mogła sobie jakoś odreagować. A miała już po dziurki w nosie tej całej Japonii i mimo wszysto, że kraj w sam sobie ją niesamowicie interesował i była oczarowana jego wyglądem to bardzo tęskniła już za burą, szarą i pochmurną Anglią. Była już tym wszystkich zmęczona, a ciągłe rozdrażenie i złość nie wpływały dobrze na jakiekolwiek kontakty między ludzkie. Liczyła dni i stawała się co raz bardziej niecierpliwa, a jedynym marzeniem w tej chwili była cheć wejścia do pociągu i jechać do Hogwartu. Aby, odciąć się od wszystkich i nie myśleć, postanowiła zrobić zakupy szkolne, pewnie nie była jedyną, która wpadła na taki pomysł, ale chociaż miała nadzieje na zmianę otoczenia i ludzi wokół siebie. Szła przez ulice miasta dość szybkim, żwawym krokiem, nie rozglądając się zbytnio do okoła, ani nie wchodząc nikomu w drogę, nie chciała jakiś nieporozumień. Tym bardziej, że nie dało by się w tym momencie jakiejkolwiek miłej rozmowy z nią przeprowadzić. Nie była wstanie zachowywać się normalnie. Miała ochotę zrobić coś szalonego lub nie typowego, a wrząca w niej krew i szybkie bicia tętna spowodowane szybkich krokiem, a nie jakby mogło się wydawać bliskością mężczyzny, działało niczym płachta na byka. Musiała się wyżyć inaczej zwariuje, a jak nie zwariuje to przynajmniej niech inni dadzą jej święty spokój. Naprawdę nie obraziła by się gdyby nikogo teraz nie spotkała, chciała pobyć sama i odreagować. Wszystko w jej głowie niebezpiecznie się kłębiło i każda myśli, powodowała, dokuczający intensywny ból głowy, uciskający jej skronie. Tak, jeszcze jej tego brakowało, aby dostała ataku ostrej migreny. Już nparawde nic jej dzisiaj, by nie zdziwiło. Każdy kto tylko ją mijał, nawet nie zdążył by cokolwiek do niej zagadać, a cisnące z oczu iskry złości tylko odstraszały ludzi niż ich przyciągały. I dobrze, jeszcze by im wszystkim pokazała na co ją stać i gadanie o tym, że jest cholernie niebezpieczna nie byłby by tu czczą gadaniną. Nie wiedziała czy to przypadek czy zwykła potrzeba oderwania się od wszystkiego , ale nagle zatrzymała się przed dosyć brudnym szyldem, starej zakurzonej księgarni zaciekawiona jej prostotą i zdecydowanym brakiem ludzi, postanowiła właśnie tam przerwać swój spacer i nie zastanawiając się nad tym dłużej, chwyciła za klamkę, starych drewnianych, drzwi wejściowych i zdecydowanie weszła do środka. Przynajmniej nikomu nie przyjdzie do głowy jej tu szukać, a na tym zależało jej najbardziej. Nie było tutaj może luksusów i przeróżnych wydziwień, ale na jej do szczęścia wiele nie było potrzebne.
-Wynoś się!-Ktoś krzyknął. A on potrafił jedynie stać, mocno trzymając się żelaznych drzwi. Nie zdawał sobie sprawy, że jego knykcie zbielały od tego kurczowego chwytania. Mógł jedynie się przyglądać tej biednej kobiecie... Nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Była cała... Nie... Czemu przed oczyma cały czas miał ten czerowny kolor? Otworzył usta aby coś powiedzieć, zawołać aby przestali... Przestali robić jej to, co robili... Twarz, teraz rozmazana ruszyła w jego kierunku, wszystko zaczynało się rozmazywać... A ostatnia rzecz, która była dość wyraźna to jej oczy. Smutne. Jakby go przepraszały za to, czego był świadkiem. -Antoś!... Antoś!....-Przez mgłę usłyszał piskliwy głos. Tak, zdecydowanie ktoś go wołał. Obrócił się na drugi bok, aby odpędzić to co go tak dręczyło. Nie tylko osobę, która tu wtargnęła. Ktoś delikatnie musnął jego nagie ramię, a on automatycznie chwycił tę rączkę... Jego uścisk zelżał, nie chciał aby dziewczynka pomyślała, że coś jest nie tak.-Em... Daj mi spać...-Mruknął zbolały. Naprawdę czasem ciężko mu było przed nią udawać, była strasznie bystra jak na takiego dzieciaka. Rzuciła się na niego i roześmiana spojrzała na brata zza jego ramienia.-Babcia woła na śniadanie... Wiesz jak bardzo lubi punktualność.-Powiedziała swoim cichym, melodyjnym głosikiem. Dziś była dziwne podekscytowana, co jak zwykle nie wróżyło niczego dobrego. Przynajmniej dla niego. Powoli się podniósł a ona od razu wylądowała na jego kolanach, zawieszając się na jego szyi.-Pamiętaj, że dzisiaj idziesz po książki dla mnie! Chcę jakąś fajną!-Zawołała i ucałowała Anthonego. A on zdobył się jedynie na przytulenie jej, przynajmniej ona to rozumiała. To dla niego i tak wiele. -Idź zjeść... Już schodzę.-Powiedział cicho i zanim się obejrzał, dziewczynka zniknęła z pokoju. Tak naprawdę nie był to jego pokój, przyszedł do dziadków jedynie na jedną noc... Tylko ze względu na Emily, pewnie gdyby nie jej krzyki i zawody, nigdy nie wylądowałby tutaj. Jednak zostało w niej coś z dziecka. Podniósł się z łóżka i podrapał się po ramieniu, dalej coś nie dawało mu spokoju. Ten cholerny sen, który zawsze wywoływał u niego zimny pot i dreszcze... Zawsze chciał mieć wpływ na swoje sny, podobno można tego dokonać. Wtedy... Wtedy zmieniłby zakończenie chociaż tam. To był sen, który miał mu jedynie przypominać o tym, co stało się gdy miał dziesięć lat. Wszedł do łazienki, z której można było usłyszeć szum wody. Wsunął się pod prysznic a zimna woda, leciała ciurkiem po jego plecach. To zawsze pomagało. Po dobrych minutach wyszedł spod prysznica, znalazł jakiś ręcznik i narzucił na siebie pierwsze lepsze spodnie, jakie znalazł w torbie. Wysuszył ręcznikiem włosy i wrzucił na siebie czarną koszulkę w serek. Przynajmniej raz wyglądał jak człowiek... Choć jedynie co się zmieniło to to, że jego spojrzenie było bardziej obecne. Nie przyglądał się dłużej swojemu odbiciu, które wcale nie było takie radosne, jak przy spotkaniu z siostrą. Czemu ona musiała tutaj być? Mogła zamieszkać z nim. Ma pracę. A mieszkanie znalazłby większe. Cholera! Czemu był taki bezradny? Zszedł na dół. Jego oczom ukazała się piękna scena, rodzina świetnie bawiąca się przy śniadaniu. Rozmowy, śmiechy... Tylko on nie pasował do tego obrazka. To nawet nie było jego miejsce. Obydwoje go nienawidzili. Dziadek... Jak i jego żona, odkąd Anthony się pojawił w tej rodzinie nie pałali jakimś entuzjazmem. Podszedł do stołu, chwycił pierwszego lepszego rogalika i pocałował Emily w głowę. Mruknął cicho, że jeszcze wróci a Clarie i Gregoremy posłał ostrzegawcze spojrzenie. Może i teraz byli górą. Ale to się zmieni. Narzucił na siebie skórzaną kurtkę i wyszedł z domu, prawie nie trzaskając drzwiami. Emily nie mogła wiedzieć, jak bardzo się nienawidzili. Oczywiście, podejrzewała, że coś jest nie tak... Ale nie aż tak. Wsunął dłonie do kieszeni spodni i ruszył ulicą, w kierunku mu niezbyt znanym. Miał dostać się do jakieś księgarni aby kupić Em książkę. To wywołało na jego wargach dziwny uśmiech, nie wiadomo czy był zadowolony czy jednak nie. Z tym człowiekiem zawsze było trudno. Nigdy nic nie wiadomo, co mu przyjdzie do głowy. Skręcił w ulicę Tojadową i jego oczom ukazała się stara księgarnia. A Anthony przypomniał sobie, że kiedyś w niej był. Nie pamięta dokładnie, czy jako chłopiec, jeszcze z ojcem czy sam, już jako nieco starszy. Pchnął drzwi i wszedł do pomieszczenia... Poczuł zapach starych książek. Strony, okładki, których boich się ruszyć aby nie zniknęły w twoim dłoniach. Jego humor momentalnie się poprawił. Zawsze ciągnęło go do takich miejsc, w końcu od dziecka przesiadywał w księgarni swojego ojca. Znał się na tym. Poza tym, można znaleźć w takich miejscach naprawdę niesamowite rzeczy. Stanął tyłem do wejścia i przysunął się do jednej z półek, w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby się przydać...
Cała ta sytuacja z Percivalem była na tyle nie jasna i niecodzienna, że sama już nie wiedziała co ma o tym wszystkim sądzić i co robić. Najgorsze było to, że spotykało ją już w życiu naprawdę masę innych bardziej przykrych i znacznie gorszych rzeczy niż teraz, a zachowywała się jak przesłodzona, infantylna nastolatka, która nie wie nic o świecie. Zupełnie siebie nie poznawała, a nie miało to przecież tak wyglądać.Tyle, że sama świadomość tego, jak się teraz zachowuje i co dalej będzie, co raz bardziej ją nakręcała. Nigdy nie zwracała uwagi na takie głupstwa, ale co raz bardziej wątpiła w to - Czy w takim razie jest możliwa ta cała przyjaźń damsko - męska? Czy jest to tylko mit, zwyczajny pic, aby nazwać jakąś relację pod którą ukrywa się szereg różnych innych, często dziwnych form, wydarzeń i określeń i nie ma jak tego nazwać. Bo co oznacza "przyjaciel do tych rzeczy"? Albo popularne pytanie: "Czy to jest przyjaźń czy kochanie"? Szuka się i szuka odpowiedzi na te pytania. I co?. Dlaczego? I czy w ogóle możliwa jest taka przyjaźń?. Dlatego, że nie da się na nie jednoznacznie odpowidzieć, zawsze są różne rodzaje i sytuacje, a czasami zupełnie niezależnie od nas, co raz bardziej dajemy się w to wszystko wciągnąć. I trzeba rozważyć wtedy różne opcje, które mogą się wydarzyć. Opcja pierwsza, totalnie banalna i prosta. Jedno z nich coś poczuje do drugiego, a to drugie nic, nie raz się przecież zdarza się, że przyjaźniąc się, nagle jedna strona zaczyna czuć "coś więcej". Powiedzmy, że w tym przypadku on. Widać to w jego oczach, w jego zachowaniu (łapki zaczynają się kleić, maślane oczyska wodzą za nią. I mimo, że nawet jeśli on uda, że nic takiego nie mam miejsca, to jednak zburzy to tę przyjaźń. Bo każdy drobny tekst o spotkanym niedawno nowym, fajnym facecie, jego zaboli. Bo Twoje zwierzenia go zranią. Bo będzie dążył do zdobycia Ciebie i w końcu to dostrzeżesz. Nie będzie już przyjacielem, bo nie doradzi Ci obiektywnie, ale będzie szukał tu własnego interesu. A, jeśli zauważy się tę zmianę, albo poczuje się niezręcznie, albo wręcz okropnie. Bo skoro był moim przyjacielem, to jak go tak wprost zranić zwykłym: Nie chcę cię? A z drugiej strony, nie będzie się przecież na siłę do kogoś przekonywać, że to jest to, skoro nie jest! Tak czy siak - Ty nie czujesz, on czuje - lipa. Taka przyjaźń prędzej czy później stanie się tylko słowem. To nie jest już przyjaźń Opcja druga bardziej dramatyczna.: Ona coś do niego poczuje, on do niej nie, po czym jakaś zazdrosna zołza karze mu wybierać między nią, a tamtą. To niestety bardziej paskudny układ. Tym bardziej, że nie jest to łatwe samemu przestać czuć. Najpierw lubicie się, znacie, rozumiecie bo bez tego nie ma przecież przyjaźni , ufacie sobie bezgranicznie. Spędzacie razem dużo czasu, zbliżacie się do siebie. I w pewnym momencie stwierdza się, że ... Tak, stało się! On jest dla mnie ważny, niezwykle ważny, ale nie jak przyjaciel, jak mężczyzna! I klops . Bo jemu zależy tylko na przyjaźni, że on np. z kimś się spotyka, kogoś kocha, o kimś marzy. Nie o Tobie niestety. A nie je łatwe być obiektywnym? Nie jest łatwo dbać o czyjeś dobro, a nie o własne? I co potem ukryć w sobie co się czuje i nigdy nie móc do tego sięgać? To jeszcze bardziej rani niż zwykłe - Nie kocham cię. Totalnie beznadziejne I żadna z tych wizji przyszłości nie była dla niej zbytnio optymistyczna. Mogło być albo gorzej, albo fatalnie, a i tak w każdej sytuacji wyjdzie na to samo. Dlatego tak bardzo była zirytowana. Już jedną przyjaźń straciła, ze względy na swój egoizm, teraz nie chciała popełniać kolejnego takiego błędów. Dlatego postanowiła, że najbliższym czasie nie zamierza zbyt często przebywać w jego towarzystwie. Korciło ją strasznie, a by ulicą Tojadową przejść do rzędu Kamienic, w których mieszkał nie opodal. I nawet w tym stanie, choć pewnie zebrał by parę obleg niesamowicie ją to korciło. Dlatego przekraczając próg Księgarni Beedle'a postanowiła przez większość czasu nie opuszczać tego całkiem przytulnego miejsca i zająć czymś swoje myśli i głowe zupełnie innym. Nie było tutaj może jakiejś wielkiej wystawy ksiąg, nie wiadomo jak długich regałów i stosów książek. Choć było nieco ciasno, to podobało jej się tutaj dwa razy bardziej niż w kolorowych Esach i Floresach. Było czuć tutaj wyraźniej zapach starego pergaminu, atramentu i jakiegoś nieco słodkiego zapachu, który świadczyły o wiekowości tych ksiąg. Może komuś wydawał się ten zapach drażniący, ale ją dziwnie odprężał i uspokajał. Często dokuczali jej jeszcze bedąć w Riverside w ten sposób, że ulubioną imprezą Estelle jest taka, w której spędza czas ze książką. I wcale jej to bardzo nie przeszkadzało. Czy to takie było dziwne, że ucieczka przed wszystkimi i wszystkim była ukryta w starych blibliotekach i księgarniach. Tym nie robiła nikomu krzywdy. Dlatego teraz nie mają jakiegoś określonego celu, podchodziła do co ciekawyszych zbiorów i brała je do ręki, zaczytywając się w nich.
Pozwolił sobie na spacer między półkami. Czasem samo takie chodzenie między książkami mu pomagało. Z niewiadomych przyczyn, ostatnio czuł, że nie jest sobą. Nawet nie chodziło o to, że nie spał pod własnym dachem i oszczędził sobie chodzenia do szkoły. Wiedział, że to prędzej czy później by wyszło na wierzch. Nie ukrywał wielu rzeczy, jednak takich nie chciał wyciągać. Chwycił książkę, która swoją grubością mogłaby zadziwić wielu zagorzałych czytelników. Usiadł gdzieś między dwoma wysokimi regałami i można by powiedzieć, że się schował. Był otoczony tym, co najbardziej cenił w życiu. Już za młodu zostało mu wpojojne, że książki mają wielką moc... I są czymś więcej niż grubą okładką i stronicami, na których ktoś coś napisał. To było coś więcej... Sam nie wiedział, czemu i w nim zakorzeniła się ta pasja, czy może to być dzidzine? A może ojciec coś mu zrobił i teraz dlatego ma taką obsesję... Nie wiedział. Nie chciał się zastanawiać nad tym, co było kiedyś. Lub co robił wraz z ojcem. Nie był to najlepszy moment do powrotu do starych czasów. Jak mówił wcześniej... Nigdy nie pasował do tego wspaniałego obraznka, który inni ludzie w jego otoczeniu sobie stworzyli. Tak, jakby z dniem jego narodzin zostały przypięczętowane jego losy. Zawsze się zastanawiał, czemu rzekomi dziadkowie pałają do niego nienawiścią... Sam nie pała do nich niczym więcej, jednak to nie jest zdrowe tak traktować dziecko... Małe dziecko! No do cholery, nawet nie zdążył dobrze poznać znaczenia słów a już poczuł smak odrzucenia i niechęci. Nawet nie starali się tego ukrywać... Ktoś powiedziałby, że to wszystko jest smutne... Że on jest smutny... A wcale tak się nie czuł. Nie chciał, aby ludzie tak na niego spoglądali. Nie potrzebował tego. Nie oczekiwał. Lubił swoje życie, nawet jeżeli czasem ponarzeka na to, co jest. Każdy na coś narzeka. To co było, to było... Nic nie jest w stanie tego przywrócić czy zmienić. Dzięki temu, jest jaki jest... Nauczył się wielu rzeczy i sam doszedł do wszystkiego. Więc spokojnie mógł powiedzieć, że jest panem swojego losu. Nie powinno się swojego życia podporządkowywać komuś... Szczególnie komuś, kto sam nie wie czego chce... Czy ma to jakiś związek? Być może. W jego głowie zaczęła się pojawiać nowa myśl. A może by tak po prostu zwiać? Tak, jak ostatni tchórz. Nic innego mu już nie pozostało. Zabrałby tylko siostrę i gdzieś się ukrył, o pracę nie musiał się bać. A szkołę na jakiś czas może opuścić... W końcu i tak nie bywa tam za często, czy był to w takim razie jakiś problem? Nawet mógłby z niej zrezygnować. Takie rozwiązania zawsze są najprostsze. To dlaczego tego jeszcze nie zrobił? W tym momencie pojawiają się za i przeciw. Tutaj, jest więcej "przeciw". Jak on to sobie wyobraża? Spakuje młodą, weźmie pod pachę i wyjedzie za granicę? Ci ludzie, zwani jego rodziną chcą go zrównać z błotem już wystarczająco. A to, jedynie by im pomogło. Poszedłby im na rękę, pomógł im w tym aby odebrać jakiekolwiek prawa do młodszej siostry. A nie może dać im tej satysfakcji, nie może patrzeć jak Emily odchodzi wraz z tymi ludźmi. A doskonale wiedział, że ona tego nie chce... Gdyby widział, że naprawdę jest z nimi szczęśliwa, pozwoliłby im na to aby się nią zaopiekowali... Tak, jak on tego nie może zrobić. Mimo, że jest jeszcze dzieckiem, czasem posiadała więcej rozumu niż on sam. Naprawdę. Niekiedy się zastanawia czy to on ma się nią zająć czy to jednak ona zajmować powinna się nim. Najwidoczniej doskonale się dogadują. Uśmiechnął się do siebie... I przy okazji ocknął z tego zadumania, które go ogarnęło i dosłownie zawładnęło nim. Powoli się podniósł. Odłożył książkę na bok i zamarł w pewnym momencie z książką, do połowy wsuniętą w dwie inne, grubsze. Przełknął głośno ślinę i tak stał... Jak ten słup... Wyglądał jakby zobaczył ducha lub zmorę, która go prześladuje z niewiadomych przyczyn. Nie wiedział, jak długo już stał, wyglądając na kogoś obłąkanego. Musiał się uspokoić, ochłonąć ale nogi nie pozwalały mu się ruszyć. Tak jakby kazały mu tu stać i czekać. Na nic, tak naprawdę. Odważył się ruszyć do przodu a gdy doszedł do końca regałów... Jakby bał się wyjrzeć, być może się mylił... I to wcale nie była ona. Jak robot, zrobił krok do przodu i odwrócił się. Dłonie wsunął do kieszeni spodni a na jego twarzy znów zagościła ta obojętność. Jak zawsze nie dało się wykryć co czuł i o czym myślał. Zmarszczył lekko brwi i spojrzał na dziewczynę... A więc nie była jedynie wytworem jego wyobraźni. I co... Będzie tak stał i patrzył na nią? A jak ucieknie? Pójdzie za nią? Musiał się dowiedzieć... Wszystkiego. To było wręcz niemożliwe... To wszystko.
Przechadzał się właśnie po ulicy Tojadowej w poszukiwaniu jakiegoś drobnego upominku dla Fanny. Tak na dobry początek. Może coś związanego z amuletami? Ach, na pewno byłaby szczęśliwa. Albo ze smokami? W końcu, jeśli mają udać się do Norwegii, powinna posiąść chociażby podstawową wiedzę o tych fascynujących stworzeniach. Księgarnia. Tak, to przecież perełka wśród wszystkich innych miejsc. Skarbnica wiedzy i mądrości, a najbardziej szanowaną w okolicy, była księgarnia Beedle'a. Ruszył więc w jej kierunku, a drogę znał niemalże na pamięć. Skręcić w lewo, potem w prawo, a jeszcze później dwadzieścia metrów iść prosto. Chwycić za klamkę i... Już był w środku. Uwielbiał zapach pergaminu, starych książek, który roztaczał się po pomieszczeniu. Chodził między półkami, co jakiś czas chwytając to, co go zainteresowało. W pewnym momencie trafił do części przeznaczonej na podręczniki o magicznych stworzeniach, a na jego twarz wpłynął lekki uśmiech. Uwielbiał to miejsce. Panował tu porządek, wszystko można było znaleźć bez większego problemu, a to było Knezevicowi bardzo na rękę. Po chwili już, ściągnął z półki książkę o smokach. Przekartkował ją i ocenił, czy informacje w niej zawarte, nadadzą się dla kogoś, kto nie miał jeszcze z tymi zwierzętami styczności. Zmarszczył brwi, natrafiając na informacje, o których nawet on sam nie miał pojęcia. Wzrokiem śledził litery, spoglądał na przeróżne zdjęcia smoków... Może warto to przeczytać? Po dłuższej chwili zastanowienia i kalkulacji, kiwnął głową,a już parę sekund później, trzymając książkę w ręku, ruszył w poszukiwaniu kolejnej, tej dla Fanny.
Max sam do końca nie wiedział co robił dzisiaj w Londynie, dopiero co zaczął się rok szkolny, a on już szaleje? Szczerze powiedziawszy liczył na jakieś spotkanie z Sebastianem, ale ten do niego nic nie pisał. Pewnie uznał, że sam zajmie się pracą, a Maxowi pozwoli się uczyć. Chociaż pewnie nie pomyślał o tym, że puchon nie potrafi się skupić na nauce, ale co z tym teraz zrobić? Kompletnie nie znał rozwiązania. Chodził tak po Londynie bez celu szukając nieokreślonego przedmiotu. Ehh.. W pewnym momencie wpadł na pomysł, że może pójdzie do księgarn Beedle'a, ażeby kupić jakąś naukową książkę, która posłuży mu trochę w szkole. Rodzice przed śmiercią dali mu pieniądze i ma je w banku gringotta, a więc uznał, że te będzie przeznaczał na swoją edukację, bo przecież na to je mu dali, a nie chciał, ażeby przewracali się w grobie. Owszem jeżeli będzie ich potrzebował to nie będzie miał innego wyjścia, ale starał się ich nie ruszać. Wszedł do księgarni nie przyglądając się nikomu w sklepie, podszedł do półki gdzie była dana książka chociaż właśnie nie mógł jej znaleźć. Jednak tak szybko się nie poddawał, wzrokiem cały czas śledził daną półkę.
Co jakiś czas, jego wzrok przyciągała kolejna książka, kiedy spojrzenie Viktora zatrzymało się na znanej mu twarzy. Maximilian, partner jego brata, najwyraźniej również postanowił odwiedzić to miejsce. Cóż, nie znali się zbyt dobrze, a raczej bardzo pobieżnie, ale zasady dobrego wychowania, nakazały Knezevicowi chociażby go przywitać. Tak też zrobił. - Max. - Podszedł do niego i z lekkim uśmiechem podał dłoń. - Cóż słychać w szerokim świecie? Jakieś wieści z Hogwartu? - Posłał mu pytające spojrzenie i przyglądał się bacznie. Z tego, co pamiętał, istniały w tutejszej szkole, podziały na domy, a on trafił do Hufflepuffu, gdzie uczciwość, cierpliwość i uprzejmość, były najbardziej cenionymi cechami. Toteż Viktor podszedł do Maxa z bardzo pozytywnym nastawieniem, no bo w końcu, to bardzo szlachetne cechy. Wzrokiem omiótł półkę, naprzeciwko której stali. - To bardzo ciekawy dział, o magicznych stworzeniach. Wiesz, smoki są fascynujące. - Uśmiechnął się lekko, a w jego głosie usłyszeć można było rozmarzenie, ale w końcu, to chyba nic złego, prawda? Pasja Viktora pomagała tylko w jego zawodzie, a nie od dziś wiadomo, że ludzie z takim podejściem, osiągali i zapewne osiągać będą, najwięcej. - A ty, co tutaj robisz? - Skierował spojrzenie błękitnych oczu na Maxa. Mówiąc szczerze, chciał go lepiej poznać, biorąc pod uwagę fakt, że był partnerem jego najstarszego brata. A byłoby mu naprawdę przykro, gdyby Sebastian związał się z kimś zupełnie nieodpowiednim. Nawet, jeśli Lamberd na takiego nie wyglądał, czasami pozory mylą. Ileż słyszy się o nieudanych małżeństwach, coraz większej ilości rozwodów...
Max pewnie również by się przywitał, dlaczego by nie. Przecież znali się wzajemnie. Nie mieli jakiś doskonałych kontaktów, a szczerze powiedziawszy to puchon na takowe liczył w końcu jest bratem jego chłopaka więc pasowałoby, ażeby choć trochę się lubili. Ale Maxowi jakoś na tym zbytnio nie zależało, może kiedyś, ale na razie był dla niego tylko bratem jego chłopaka i tak niech zostanie. Max na pewno nie będzie za nim latał, ażeby z nim rozmawiać i nawiązać jakiś kontakt, mimo iż to jest tak naprawdę jego charakter. Podał długowłosemu dłoń i lekko się uśmiechnął. Zawsze jest bardziej nastawiony do ludzi pozytywnie niżeli negatywnie. Taki już jest ten wyrośnięty puchon. - Dopiero rok szkolny się zaczął, wszyscy jedynie patrzą na pierwszaków na nikogo więcej, więc wiesz jak to wygląda. - mruknął do niego. W każdej szkole co rok w pierwszej kolejności patrzą na tych nowych, a potem na tych starszych, no ale zobaczymy jak to będzie. - Szczerze smoki to nie jest moja bajka, mnie tam one w ogóle nie kręcą. - powiedział i lekko się uśmiechnął. Widział na żywo smoka i nie można powiedzieć, bo widok jest naprawdę przecudowny. Ale jakoś go to nie kręci. Trzeba mieć pasję w tym kierunku, a jego pasją od zawsze są rośliny więc chyba to się u niego nigdy nie zmieni. - A u Ciebie co tam ciekawego? - zapytał. Z czystej ciekawości, ale też stwierdził, że tak by wypadało, bo przecież on jedyny nie jest tutaj najważniejszy, toczą rozmowę we dwóch więc zawsze wypada zapytać nawzajem o coś.
Uniósł lekko brwi. Nie bardzo wiedział, co Max miał na myśli, mówiąc, że wszyscy patrzą tylko na pierwszaków, ale postanowił nie ciągnąć tego tematu. W końcu, tyle ciekawszych spraw było do omówienia i przedyskutowania. - Ach, może kiedyś się do nich przekonasz. - Kąciki jego ust uniosły się ku górze. - Wiesz, musiałbyś zwiedzić Norwegię, tam jest ich mnóstwo. Są niesamowite. - Kiwnął głową na potwierdzenie swoich słów, a już po chwili wzruszył lekko ramionami na pytanie Lamberda. Oczywiście, w jego życiu ostatnio dużo się działo, a szczególnie w tym uczuciowym, jednakże... Nie był jednym z tych, którzy lubią opowiadać o takich sprawach ludziom, których w zasadzie nie znają. Uśmiechnął się więc tylko i postanowił udzielić wymijającej dość, odpowiedzi. - Los wprowadził do mojego życia spore zamieszanie, ale to dobrze. Nie jest przynajmniej nudno. Hm, być może będę miał okazję zwiedzić Norwegię w niedługim czasie, więc na chwilę obecną wokół tego kręcą się moje myśli. - Otóż to, chciał w przeciągu paru kolejnych miesięcy spełnić jedno ze swoich marzeń, co więcej! Razem z Fanny, która przyjęła jego propozycję ze sporym entuzjazmem. No, a przynajmniej tak się Viktorowi wydawało. Nie była jedną z tych kobiet, które sprawiają pozory, czy też są nieszczere. Inaczej z pewnością nie obdarzyłby jej uczuciem. Brzydził się nieszczerością i obłudą. - Słyszałem, że masz dość ciekawe poglądy w kwestii ministerstwa i szeroko pojętej polityki, prawda? - Posłał mu pytające spojrzenie. Coś się Knezevicowi obiło o uszy na temat jego dość radykalnego stanowiska w tym temacie, aczkolwiek wolał usłyszeć to z pewnego źródła. W końcu plotki i wszelkie przeinaczenia są w dzisiejszych i nie tylko dzisiejszych, czasach na porządku dziennym. Warto więc nie wyciągać pochopnych wniosków, czy osądów, bo te prowadzą do nieporozumień i konfliktów, których Viktor starał się unikać. O ile była taka możliwość.
Smoki... No cóż, ładne bo ładne, nawet można powiedzieć, że bardzo ładne i ciekawe. Nad niektórymi można by trochę posiedzieć i o nich porozmawiać, ale Max z pewnością bardziej byłby zainteresowany roślinami niżeli zwierzętami, chociaż niektórymi się interesował, tymi wodnymi. Ma małe marzenie, ażeby użyć zaklęcia bąblogłowy, albo jakiegoś innego i zanurkować na kilka godzin i je pooglądać, jedynie co go trzymało ażeby tego nie zrobił to niepewność czy będzie bezpieczny. One są naprawdę bardzo niebezpieczne więc szukał kogoś chętnego z kim mógłby to uczynić, chociaż jak na razie nie śpieszył się z tym postanowieniem, ma na to przecież czas. - Żeby jechać do Norwegii trzeba mieć na to czas. Teraz zaczął się rok szkolny i pewnie znowu będzie wiele do popracowania. - powiedział do niego. Chociaż nie wiedziałby co tak naprawdę miałby tam robić. Gdyby mu to Sebastian zaproponował pewnie by pojechał jedynie po to, ażeby spędzić z nim czas, ale samemu na pewno się tam nie uda. - A skąd masz takie informacje? Sebastian Ci powiedział? - zapytał nie spuszczając mężczyzny z oka. Skąd mógłby o tym wiedzieć? Aż taki się słynny w szkole zrobił, że chodzą plotki o nim?
- Z pewnością. - Kiwnął głową na znak, że zrozumiał. Wszak edukacja i poszerzanie horyzontów dla ludzi w wieku Maxa powinno być priorytetem, a na wyjazdy przyjdzie jeszcze czas. Tak, jak na pracę i miłość. - Idziesz w dobrym kierunku, a jeśli się postarasz, osiągniesz wiele. - Posłał mu lekki uśmiech, a na kolejne pytanie kiwnął lekko głową. Wywnioskował to z wypowiedzi Sebastiana, aczkolwiek nie ciągnął tematu, gdyż, jak już było wspomniane, wolał czerpać informacje z pewnego źródła. Czyli bezpośrednio od Maxa. - Nie dosłownie. - Odpowiedział dość enigmatycznie, chcąc przejść już do sedna sprawy. Jeśli miał być szczery, to poglądy, które miał Lamberd reprezentować, nie były tymi popieranymi również przez Viktora. Można nawet powiedzieć, że wręcz przeciwnie. - Dlaczego uważasz, że w ministerstwie powinni pracować tylko czarodzieje czystej krwi? Przecież nie różnią się niczym od tych półkrwi, czy mugolskiej. Naprawdę sądzisz, że to tak wiele zmienia? Wiesz, nie chciałbym być nieuprzejmy, czy wścibski, a poznać po prostu twoją opinię. - Postanowił podjąć dyskusję, ciekawy powodów, dla których Max miał takie, a nie inne zdanie. Wszak dla Viktora nie liczyła się czystość krwi, a dobre serce i intelekt, który nie jest przecież zależny od tego, ilu przodków w danej rodzinie, było czarodziejami, czyż nie? To tak, jakby mugolscy naukowcy nie znosili tych, w których rodzinach nie było ani jednego uczonego. Zdaniem Knezevica taki sposób myślenia był absurdalny, aczkolwiek chciał wysłuchać opinii Maxa.
Tamara Tessa Lewis już od paru godzin pracowała dzisiaj w księgarni. Jeszcze tylko pół godziny i jej zmiana miała się skończyć. W sklepie było zaledwie parę osób, a wśród nich pojawił się również Quinton D. Cradlewood. Przeglądał książki o Quidditchu, albo czymś takim i właściwie to nie mógł się zdecydować co wybrać. Zauważył ładną sprzedawczynię i od razu postanowił poprosić ją o pomoc. I to wcale nie dlatego, że rzeczywiście jej potrzebował, wpadła mu w oko, w końcu lubił blondynki.
Tak, nawet w życiu Gregersa nadszedł moment, kiedy dawanie prezentów zaczęło sprawiać satysfakcję! Swojego rodzaju radość, jakiej wcześniej nie potrafił pojąć. Dopiero teraz zrozumiał chyba, dlaczego uśmiech na twarzy drugiej osoby, może wywołać takie dziwne, naprawdę dziwne, ciepło w sercu. To znaczy, nie zrozumcie go źle. Nie to, żeby stał się zaraz romantykiem i miał pisać o tym wiersze. Bez przesady, ale... Może trochę dojrzał? W końcu najwyższy czas, prawda? Bądź, co bądź, miał już tą dwudziestkę na karku... Ha! Dobre sobie. Chłopak się po prostu zakochał. Przemierzał więc właśnie ulicę Tojadową, szukając odpowiedniego sklepu. Co jakiś czas zatrzymywał się, przekrzywiał lekko głowę i wzdychał ciężko, doszedłszy do wniosku, że wszystko to jest nieodpowiednie. Zbyt typowe dla tak wyjątkowej osoby, za drogie, za tanie... Aż stanął przed drzwiami księgarni i po krótkiej chwili namysłu, pociągnął za klamkę. Wsadził ręce do kieszeni i ruszył w poszukiwaniu właśnie t e g o działu, a kiedy go odnalazł, spędził paręnaście, jeśli nie parędziesiąt minut, szukając c z e g o ś. W międzyczasie sprzedawca zdążył jakieś cztery, może pięć, ale z pewnością zbyt wiele razy, przejść koło Gregersa i zapytać jeszcze, czy może w czymś pomóc. To wywołało u Ślizgona nieprzyjemne uczucie presji, skutkujące bezpośrednim dość: - A mógłby pan pozwolić mi na chwilę samotności? - I wymownym spojrzeniem, mówiącym tyle, co to stwierdzenie, nie pytanie. Sprzedawca cmoknął tylko z dezaprobatą, jakby chciał powiedzieć coś o ,,dzisiejszej młodzieży'', po czym odwrócił się i ku radości Coltona, ruszył gdzieś w swoją stronę. Gregers, czując wreszcie swobodę działania, sięgnął na trzecią od dołu półkę i wyjął potężny dość tom. Jeszcze chwilę kartkował strony, po czym z widocznym zadowoleniem wypisanym na twarzy, kiwnął głową i rzuciwszy na ladę odpowiednią sumę galeonów, wyszedł z księgarni. Trzymając w jednej ręce świeżo zakupioną książkę, a w drugiej... Tak, papierosa, stwierdził, że to stanowczo zbyt symboliczny prezent i dziarskim krokiem ruszył w stronę Hogsmeade. Bo warto, nie?
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Ostatnią pozycją na liście „muszę tam pójść kupić prezent” okazała się być księgarnia Beedle’a. Rasheed nie sądził, że kiedykolwiek postanie tutaj jego stopa, zwłaszcza, że zazwyczaj jeśli czegoś potrzebował, wysyłał po to swojego skrzata, ale tym razem odczuwał wewnętrzną potrzebę samodzielnej wycieczki po sklepach. To zdecydowanie ostatni raz… Stanął w przejściu, zastanawiając się usilnie co mógłby tutaj kupić, aby sprawić przyjemność Gittan i Julii. Dla Krukonki odnalazł, przy pomocy sprzedawcy, księgę pełną niezrozumiałych dla niego starożytnych run dla zaawansowanych, będącą skarbnicą pożytecznych wskazówek oraz opasłe tomiszcze Leksykonu najbardziej zasłużonych czarodziejów, który można było obsługiwać za pomocą różdżki. Wysyłając impuls z myślą w stronę księgi, powodowało się otwarcie jej na miejscu, w którym zapisane były szczegółowe informacje o poszukiwanej personie, opatrzone zdjęciami oraz intrygującymi ciekawostkami. Potem dobrał jeszcze książkę dla Julki „Jak obronić niemożliwe”, zapłacił i opuścił księgarnię.
Gdyby za każde oceniające spojrzenie dostał knuta… Skończyłoby się tym, że mógłby w nich pływać szybciej niż ważył niektóre ze swoich eliksirów. Ale niestety tak nie było i musiał sobie jakoś radzić. Rozbrajała go fantazja dzieciaków z którymi miał się spotkać, aby dać im wcześniej zamówiony eliksir. Coraz dziwniejsze były to miejsca. Księgarnia była jednym z tych na które sam z pewnością by nie wpadł. Na szczęście był to jeden ze stałych klientów, który szybko go znalazł, a później ulotnił się niemal przez nikogo niezauważony. Normalnie mistrz kamuflażu. Nic tylko uczyć się od takiego. Nie miał potrzeby zostawania tutaj ani chwili dłużej, bo z pewnością nie zamierzał kupować żadnej książki… No nie oszukujmy się Severids nie sięgał po nie często, a jeżeli już mu się zdarzało to były to egzemplarze z dziedziny eliksirów, których nie można było dostać w każdej księgarni. Większość z nich była już stara tak bardzo, że została zapomniana i wyparta przez te wydane w ostatnich stuleciach. Do takich Severids nie zaglądał i uważał, że szkoda jego cennego czasu na takie bzdury. Wolał swoje, stare, wysłużone księgi z których czerpał wiedzę i które jeszcze nigdy go nie zawiodły. Zrobił krok w tył i wtedy przed oczami mignęła mu postać, która nie wiedzieć czasu zaprzątnęła jego uwagę na dłużej niż uważał, że to było konieczne. Zaraz jednak potrząsnął głową i wywrócił oczu ku górze przeklinając siebie w myślach. - Do wyjścia - wydał po chwili sam sobie komendę i ruszył w kierunku drzwi, ale nie było mu dane do nich dotrzeć. Niewiele mu brakowało, a jego drogę ponownie ktoś przeciął tylko, że tym razem osoba ta coś zgubiła. Walczył ze sobą chwilę i ostatecznie przegrał walkę, bo ugiął kolana, aby schylić się i podnieść z ziemi książkę. Jak podniósł wzrok chłopaka dawno już nie było, a on został ze swoim znaleziskiem. Miał to olać, rzucić gdzieś w kąt i zapomnieć, ale był już po godzinach. Więc stanął z boku i nie rzucając się nikomu w oczy, ani nikomu nie wadząc zaczął wypatrywać sylwetki, która to już wcześniej zwróciła jego uwagę. - Było od razu spierdalać, Severids - mruknął jeszcze do siebie i zarzucił na głowę kaptur. W ten sposób ludzie przestali się na niego gapić i mógł w spokoju wypatrywać. Wcale nie musiał sterczeć z boku zbyt długo, bo po kilku minutach wyciągnął dłoń, aby złapać chłopaka za ramię i przyciągnąć go w kąt, gdzie było względnie spokojnie. - Myślę, że znajdziesz coś bardziej zajmującego jeżeli chodzi o eliksiry. Szczerze, to nie chciałbym dostać taką książką nawet w głowę bo bym się bał, że zgłupieję od samej styczności z nią - mógł mu ją po prostu oddać bez słowa i wyjść. Tak powinien zrobić. Coś mu podpowiadało, że będzie później żałował tego, że nie wyszedł w tej chwili z księgarni.
Nie będę się tu rozwodzić, że Jeffrey miał masę problemów i takie tam, że musiał gdzieś wyjechać, czy coś, bo wolę uznać, że po prostu trwał sobie spokojnie w swojej niczym niezmąconej szarej rzeczywistości. Jego życie nie było ani jedną wielką imprezą, ani nie nadawało się na historię jakiegoś dramatu. Nie miał żadnej panienki na boku (nie miał też nikogo nie-na-boku, ale to już mniejsza), która mogłaby mu spłodzić dzieciaka i byłaby drama. Nie był też w nikim zakochany, nie miał do kogoś wzdychać i świetnie spał w nocy z tego powodu. Był zwyczajnie nudny. Ale wcale mu to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Po tym całym zamieszaniu z Ericiem mógł w końcu odetchnąć, bo przyjaciel zafundował mu niezłą karuzelę uczuć. I Jeffreyowi przez chwile wydawało się, że mógłby się nawet z nim związać. Nie żeby jakoś szczególnie rozpaczał, gdy okazało się, że nic z tego nie będzie- spłynęło to po nim, jak po kaczce, a widok Puchona na szkolnych korytarzach nie bolał go ani trochę. Utwierdził się jednak w przekonaniu, że sam jest beznadziejny i nie ma już dla niego nadziei na miłość. I trudno. Trzeba jakoś żyć. W ramach "jakiegoś życia" Jeffrey postanowił wybrać się do Londynu, by uzupełnić braki w książkach. Śmieszne, ale nigdy nie był nawet na tej ulicy. Zakupy do szkoły robił zazwyczaj na ulicy Pokątnej, ale jako, że miał nieco więcej wolnego czasu uznał, że czas najwyższy poznać inne zakamarki Londynu i tym oto sposobem trafił do Księgarni Beedle'a. Nie było tu tłoku, a sam sprzedawca też nie zwrócił na Jeffrey'a większej uwagi. Nasz Krukon przemykał sobie spokojnie między regałami, niczym cień, nie zatrzymując się przy żadnym na dłużej. Zawiedziony, miał już zamiar wychodzić, gdy jego oczom ukazał się egzemplarz książki do eliksirów, którego poszukiwał od dawna. Dzięki temu mógłby podnieść swoje wyniki w nauce! A profesor zachwalał ten tytuł. Sięgnął więc po niego szybciutko, jakby ktoś miał mu go zabrać. Równie szybciutko udał się do kasy, by zapłacić i radośnie wyszedł ze sklepu. Szkoda tylko, że zapomniał o książce. Zorientował się dopiero w połowie drogi i musiał się wracać, biedaczysko biegło z powrotem do księgarni, a serce waliło mu, jak oszalałe. Wyraźnie wystraszony wparował znów do księgarni, ignorując zupełnie spojrzenie sprzedawcy i zaczął szukać książki. Bezskutecznie. -Przepraszam, czy...- zaczął cicho, podchodząc do lady, ale wtedy też poczuł, jak ktoś chwyta go za ramie i odciąga w kąt, co już mu się nie podobało. Już miał protestować, gdy nieznajomy podał mu jego zgubę. Choć był w siódmym niebie, to jego twarz jak zwykle pozostawała bez wyrazu i mógł wyglądać mało sympatycznie. Cały Jeff. -Aha- skwitował tylko, jak to on, mistrz elokwencji. Wspomniałam już, że jest trudny?
Myślała, że na Nokturnie kupi wszystko, ale jednak nie. Gdy wracała, stwierdziła, że zegarek – chociaż kosztowny – jest… niekoniecznie czymś, co powinien dostawać ktoś postawiony wyżej niż ona, ktoś, kto może mieć wszystko. Jedna rzecz wydawała się nijaka, dlatego zaszła jeszcze do księgarnia Beedle’a, żeby może kupić jakąś książkę o Quiddichu. Okazało się jednak, że nie było żadnych, które mogłyby Lope zainteresować (cokolwiek mogłoby go zainteresować), więc zmieniła dział i rozejrzała się między regałami z powieściami. W oczy rzuciło jej się grube tomisko: Gra w gargulki, które kiedyś czytała. Tak, to powinno się Lope spodobać. Poprosiła o nawy egzemplarz, zapakowała i – w lepszym nastoju, bardziej pewna siebie – ruszyła w kierunku zamku.
To nie tak, że się uparła, żeby z nim iść na zakupy. Okej, może trochę. Co prawda była już w 34 tygodniu ciąży i było jej po prostu ciężko, to chciała spędzić z nim trochę czasu. Dorien zdawał się być coraz bardziej zabiegany, zupełnie jakby data porodu wyznaczała koniec jego życia i trzeba było jakoś ogarnąć do tego czasu wszystkie sprawy. Może tak było? Nie miała pojęcia, co właściwie się działo w jego głowie. Teoretycznie wszystko było w porządku, a Dorien był wspaniałym mężem, ale czuła że coś jest... nie tak. Właściwie, to wiedziała co jest nie tak, co tak jej przeszkadzało i uwierało raz po raz. Nie była pewna, czy to wynik ciążowych hormonów czy nie, ale... wiedziała, że Dorien stał się dla niej nie tylko udawanym mężem. Z jej strony przysięga miłości i wierności małżeńskiej była bardziej niż prawdziwa. I coraz bardziej czuła potrzebę powiedzenia mu tego, choć żadna z okazji nie wydawała się tą odpowiednią. Bo w końcu jak miała to zrobić? Wieczorem, gdy opowiadał jej o kolejnym dniu w pracy, czy rano, gdy upierała się by zrobić mu kawę? Żaden moment nie wydawał się odpowiedni. Dusiła się więc we własnym sosie, wciąż wyczekując na tę odpowiednią chwilę. Najpierw poszli na Pokątną, gdzie Dorien kupił sobie nową szatę, a później mieli iść do Esów i Floresów, ale tłok spowodowany zbliżającym się rokiem szkolnym sprawił że postanowili spacerem przejść się na Tojadową, do okolicznej księgarni. Na miejscu najpierw szli razem, ale ostatecznie Aurora poszła na dział z bajkami dla dzieci, zafascynowana ilością powieści z magicznego świata. Niestety, jej nie czytano tego typu bajek, więc zatonęła bez reszty między półkami, wybierając poszczególne, interesujące ją tomy. - Dorien? - zawołała cicho, by nie przeszkadzać innym i wiedziona jego głosem dotarła do jego alejki z naręczem książek zdecydowanie zbyt ciężkim. - Wybrałeś coś kochanie? Wychyliła głowę zza wieży z książkami dla dzieci z szerokim uśmiechem. W jej niebieskich oczach migotał przyjemny blask, gdy na niego patrzyła. Ona oczywiście już wybrała, choć znów nic dla siebie, wszystko dla potomka.
Obrączka, którą nosił od prawie trzech miesięcy była o milimetr za duża. Nie spadała – zatrzymywała się na stawie, ale swobodnie przemieszczała się u nasady jego serdecznego palca lewej dłoni. Starał się być dobrym mężem. Pilnował, by się wysypiała, informował, jeśli miałby wrócić później niż zazwyczaj i prosił, by nie wstawała specjalnie, żeby zrobić mu rano kawę, którą i tak nie zawsze zdążył dopić. Ślub w zasadzie niczego nie zmienił. Przed zawarciem tej ‘umowy’ też spali w jednym łóżku, chodzili na spacery trzymając się za ręce, zachowywali się tak, jakby byli parą. Ale raz zasiana wątpliwość nie chciała zniknąć. – Jestem! – odezwał się zza regału, gdy usłyszał swoje imię, a jego szanowna małżonka moment później wyłoniła się w odpowiedniej alejce – Nie wiem którą wybrać, także chyba wezmę obydwie. A ty wynosisz połowę działu dziecięcego? – spytał z lekkim uśmiechem, po czym odebrał od niej wszystkie małe książeczki, które ledwo mieściły jej się w rękach. Oswoił się już trochę z faktem, że zostanie ojcem. Zajęło mu to bardzo dużo czasu, dużo więcej niż myśl, że musi wziąć ślub. Stosunkowo długo przebywał w stanie wyparcia, nawet jeśli zapewniał Aurorę, że wszystkim się zajmie i że sobie poradzą. Wtedy czuł się jakby śnił, jakby ktoś miał zaraz powiedzieć, że to jeden wielki żart. Ale z dnia na dzień brzuch Aurory rósł, potem wymienili obrączki, aż w końcu zaczęli się przygotowywać na przyjście na świat ich dziecka. 'Dziecko', tak właśnie się o nim wyrażali. Nie znali płci, nie wybrali imion. – A może żółty? – wypalił nagle, nawiązując do rozmowy, którą prowadzili rano, dotyczącej odświeżenia jednego z pokoi i przerobienia go na pokój dziecięcy.
Wytknęła mu język. - Jeszcze trochę zostało - odparła, jednak pozwoliła by znów trochę ją rozpieścił odbierając jej kolekcję książek rodem z mini biblioteki. Wzięła ze stosu w dłonie książeczkę z królikiem, który widząc że jest brany w ręce zaczął skakać po okładce z ekscytacją - Zobacz, jakie to urocze... - Uśmiechnęła się promiennie pokazując mu gdy królik stanął na tylnych łapkach i próbował sięgnąć w kierunku jej palców trzymających okładkę. Oderwała wzrok od książki i wróciła nim na swojego męża, gdy wypalił z kolejnym kolorem. Brak znajomości płci dziecka nie przeszkadzał jej jakoś specjalnie, choć dobieranie ubrań i kolorów było w tym przypadku dosyć ciężkie. Pokręciła przecząco głową. - Żółty to kolor energii. Chcesz żeby było pobudzone cały czas? - westchnęła ciężko, gładząc się po brzuchu. Jak na jakiś znak, maluch zaczął się przeciągać. Miał ostatnio coraz mniej miejsca, więc każdy jego ruch był bardziej odczuwalny, czasem bolesny gdy dostawała kopa w żebra. - Lawenda będzie lepszą opcją i jest neutralna. Miała nadzieję, że neutralna, choć miała pewne podejrzenia co do płci ich potomka. Nie dzieliła się jednak nimi z przyszłym tatą. Pamiętała ich rozmowę z walentynek i kilka późniejszych... Wyrzuciła to z myśli, czując jak zaczyna ją ogarniać przygnębienie. - A może jednak zieleń? Choć to też taki energiczny kolor - westchnęła znów - Kiedy mają przyjść meble? We wtorek mam spotkanie z Ministrem Magii, więc będzie musiał je odebrać twój skrzat. Wciąż rozdzielała większość rzeczy na jego i swoje, nie mogąc się przyzwyczaić do tego że łączyła ją z kimś bardziej trwała więź. Oczywiście była szczęśliwa, mimo że wiedziała że jej uczucie było jednostronne... ale i tak nie przywykła do tego co się działo. Upierała się więc by zachować swoje mieszkanie w którym również czyniła przygotowania, choćby po to by na czas jej pobytu w Mungu Dorien mógłby z niego korzystać by być bliżej miejsca wydarzeń. I dalej chodziła do pracy. Upierała się że będzie pracować do ostatniego dnia, mimo wiedzy że jej zawód nie był do końca bezpieczny. Służby bezpieczeństwa wewnętrznego miały nieco inną pracę niż aurorzy, ale mimo to nie brakowało w niej różnych sytuacji. Nie chciała jednak odchodzić dopiero po tym jak dostała awans. Nie chciała się przyznać, ale ostatnio praca była dla niej ciężej znośna niż do tej pory.
Odmruknął, że ją ugryzie w ten jęzor, jeśli będzie go tak wytykać, ale uśmiechnął się mimowolnie, widząc na jednej z okładek narysowanego króliczka, który faktyczne reagował przy dotknięciu książeczki. Ich dziecko będzie doprawdy zachwycone, kiedy już zacznie co nieco rozumieć. – Żółty pastelowy. Zielonożółty pastelowy...? – wykrzywił twarz, jakby intensywnie myślał. Mężczyźni i ich problemy z kolorami – Może być lawendowy. Albo zupełnie neutralny beż. Sam nie wiem. Mieli jeszcze tak dużo do zrobienia, do przygotowania. Miesiąc to teoretycznie długo, ale w praktyce dni leciały tak szybko, że zanim się obejrzeli robili już zakupy w postaci zapasu pieluszek, wspomnianych mebli, światełek i uroczych zabawek dla niemowląt, a Aurora ledwo mieściła się w drzwiach. – Mam nadzieję, że to spotkanie dotyczy twojego urlopu. Nie wywiązujesz się z umowy. Obiecałaś mi, że skończysz jak dostaniesz awans, a w tej chwili już chyba wszyscy wiedzą, że jesteś w ciąży. Przemęczasz się, a wolne ci się zwyczajnie należy. To już nie pierwszy raz, kiedy jej wypominał, że powinna tymczasowo zrezygnować z pracy. Ale przecież miał rację! Jeszcze poniekąd mógłby zrozumieć, gdyby mieli ogromne kłopoty finansowe, ale Dorien zarabiał wystarczającą kwotę, już nie mówiąc o tym, jaki majątek przekazał mu ojciec. Co więcej, Dorien nie kazał jej się zwalniać, tylko iść na urlop. Płatny urlop.
Zamarła na chwilę, po czym nie za bardzo zdając sobie sprawę z tego że już nie wygląda jak dawniej rzuciła się Dorienowi na szyję. Te ciążowe hormony sprawiały że czasem była bardziej emocjonalna niż wymagała tego sytuacja. Uścisnąłwszy go mocno odsunęła się kawałek. - Beż to genialny pomysł! I brązowe dodatki, to będzie wyglądało idealnie Dori! - odpłynęła na chwilę w głowie widząc pokój, z ciepłymi odcieniami beżu, brązów, z delikatnym półmrokiem, bujany fotel... Jej rozanielone spojrzenie zostało szybko sprowadzone na ziemię, a pełne usta zacisnęły się w ciasną kreskę, gdy ją upominał. Miała ochotę mu znów wytknąć język. Oczywiście wiedziała co kierowało jej mężem... jej mężem. Zaskakujące jak dobrze wypełniał swoją funkcję, jak zbyt wiele pamiętał szczegółów, które powinien był zapomnieć jak typowy facet. Może dlatego właśnie tak bardzo... - Jak sobie wyobrażasz to że teraz odejdę? Dopiero co dostałam tę pracę, moja pozycja dalej jest bardzo niestabilna - ton jej głosu zmienił się na twardszy, mniej ustępliwy. Obróciła się by sięgnąć po jakąś książkę, bo chciała zamaskować złość i to że nawet tutaj poruszał te tematy... w dodatku "umowa" działała na nią jak płachta na byka. Później jak o tym myślała, to nie była pewna czy za gwałtownie się szarpnęła, czy to irytacja tym jednym, niewinnym słówkiem spowodowała dalszą lawinę. W jednej chwili było wszystko w porządku, w drugiej jednym haustem wciągnęła powietrze łapiąc obiema dłońmi brzuch. Poczuła jak dziecko w jej brzuchu wbija jej nogę pomiędzy żebra, zupełnie jakby karząc za nie pójście na ugodę z tatusiem. Skrzywiła się, a dziecko wróciło do poprzedniej pozycji. Powoli wypuściła powietrze z ust, prostując się. - Poruszę ten temat... - urwała, a z jej ust wyrwało się oj-oj, gdy nieznane uczucie sięgające od kręgosłupa, przez brzuch prosto w jej łono ścisnęło wszystkie możliwe mięśnie w skurczu. W jej głowie nie było żadnych myśli po za bólem i strachem.
– Normalnie. Masz umowę, masz stanowisko, idziesz do kadr i bierzesz dwuletni urlop. W tym czasie ktoś cię zastępuje, a potem wracasz na swoją pozycję. Koniec. Chwilowy przypływ pozytywnych emocji związanych z wyobrem idealnego koloru ścian w pokoju ich jeszcze nienarodzonego dziecka ulotnił się równie szybko. Za każdym razem, gdy pojawiał się temat pracy, zgrzytało między nimi. Dorien najchętniej zamknąłby Aurorę w domu – no, nie dosłownie, ale zakazałby jej jakiegokolwiek wysiłku, zaś nowa pani Dear rozważyłaby wyjście z pracy dopiero przy pełnym rozwarciu, a potem wróciłaby do biura z noworodkiem. Czego ona się tak bała? – Przecież ani cię nie zwolnią, ani nie zdegradują z tego powodu. Zresztą, w ogóle mogłabyś zrezygnować... Urwał nagle, widząc jak Aurora zgina się wpół, trzymając się mocno za brzuch. Już przestał panikować przy krótkich syknięciach, przyzwyczajając się, że dziecko po prostu kopie, co jego żona dotkliwie odczuwa. Ale to było inne. Nie widział wcześniej takiej reakcji. Mocno zamknięte oczy, zmarszczone czoło, ból wymalowany na twarzy. Odrzucił na stolik wszystkie książki, które trzymał w rękach i objął Aurorę, obawiając się, że kobieta wręcz może upaść. – Hej, co jest? – spytał przejęty sytuacją i równie wystraszony, nie bardzo wiedząc jak powinien zareagować – Dobrze się czujesz? Usiądź, proszę. Młoda czarownica pracująca w księgarni podsunęła im krzesło, gdy tylko dostrzegła co się dzieje, a potem jeszcze przyniosła szklankę chłodnej wody. Mężczyzna najpierw się pochylał, ale potem przyklęknął przy żonie i odgarnął długie blond włosy, które opadały jej na twarz.
To był pierwszy dzień w Twojej nowej pracy. Przyszłaś punktualnie, podekscytowana możliwością zdobycia nowego doświadczenia. Chciałaś wypaść jak najlepiej, bo wiedziałaś, że tylko raz zostawia się pierwsze wrażenie. Właściciel przywitał Cię osobiście, przekonując, że nie ma czym się denerwować. Zabrał Cię na zaplecze, wręczył plakietkę i pokrótce objaśnił panujące w sklepie zasady. On sam następnie stanął za ladą i zajmował się finansami, a Tobie zostawił zajęcie się sklepem.. Rzuć Kostką! Możliwe Scenariusze: 1,3 Na szczęście nie było dużego ruchu. Ze spokojem mogłaś zapoznać się z rozmieszczeniem książek na regałach, a także poodkładać brakujące egzemplarze. Sporo ich zeszło przy początku roku szkolnego, zwłaszcza podręczników. Grzebiąc w nich i przekładając, bo jakiś młodszy klient widocznie się nudził, znalazłaś ciekawą, oprawioną w piękną, ciemnozieloną skórę książkę, schowaną gdzieś z tyłu. Zaczęłaś ją przeglądać! Okazało się, że opowiada ona o mitach i legendach związanych z zastosowaniem ziół. Podręcznik do zielarstwa dla zaawansowanych miał piękne rysunki i z łatwością mogłaś je zapamiętać. Zdobywasz 1 Punkt Zielarstwa do swojego kuferka! Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie! 2,5 Poranek minął spokojnie, mogłaś iść na przerwę i napić się dobrej kawy, porozmawiać trochę z właścicielem. Popołudniowa zmiana była jednak niezwykle ruchliwa! Musiałaś uwijać się między klientami jak mróweczka, pomagając im znaleźć odpowiednie książki czy podręczniki, których wcześniej nie było na stanie. Z cierpliwością i uśmiechem odpowiadałaś, doradzałaś i nawet jeśli kilkakrotnie prosiłaś szefa o pomoc, ten wcale nie miał Ci tego za złe. Pierwszy dzień poszedł Ci naprawdę dobrze, zrobiłaś doskonałe wrażenie i już zaczęłaś odnajdywać się w sklepie. Następnym razem z pewnością nie będziesz musiała prosić o pomoc! 4,6 Zrobiłaś wszystko, o co poproszono Cię na sklepie. Ruch nie był duży, więc dostałaś miotłę i miałaś iść ogarnąć zaplecze. Podłoga była do zamiecenia, trochę starych kartonów do wywalenia czy sprawdzenie dostawy według listy. Nic trudnego. Od razu zabrałaś się do roboty, wesoło nucąc pod nosem. Pomimo zapachu starego drewna, kurzu czy pożółkłych pergaminów, czułaś się tu naprawdę dobrze. Uwinęłaś się ze wszystkim w dwie godziny, a Twój pracodawca zaskoczony był dokładnością Twojej pracy. Dostałaś jednorazową premię na zachętę, bo zwyczajnie Cię polubił i był zadowolony z Twojego zaangażowania. Odnotuj zysk 30 Galeonów w odpowiednim temacie!
Wszystko o czym rozmawiali przed chwilą było nie ważne. Praca, cokolwiek - nic nie miało znaczenia w obliczu tego ogłuszającego bólu, który ją ogarnął. Dziecko nie poruszyło się ani odrobinkę - a może ona po prostu nic nie poczuła? Nie miała pojęcia. Złapała gwałtownie oddech, próbując pamiętać ze trzeba oddychać. To było na nic. Ugrzązł w drodze do jej płuc. Zagryzła usta i skupiając się powoli, z wysiłkiem wzięła roztrzęsiony wdech i równie roztrzęsiony wydech. Gdzieś tam obok niej był Dorien, przerażony jak nigdy wcześniej, gdy nie zdolna do choćby pokręcenia głową stała na drżących nogach. Nie usiadła na krześle, mając wrażenie że to wszystko pogorszy. Złapała za oparcie. Zaciśnięte na drewnie dłonie momentalnie zbielały pod wpływem nacisku. Szumiało jej w głowie - dosłownie. Słyszała jak w uszach szumi jej krew, ale to nie opuszczający ból był gorszy. I niewiedza. Co się cholera działo. Czy tak się właśnie zaczynało? Czy to był ten moment? Wywalczyła kolejny oddech, kompletnie ignorując wyciągniętą w jej kierunku szklankę z wodą i swojego męża, kompletnie bezradnego - równie bezradnego co ona sama. Co teraz? Może powinna teleportować się do Munga? Ale jak? Nie była by w stanie powiedzieć abracadabra, a co dopiero skupić się na swoim celu. Kurwa, jak to bolało. Miała wrażenie jakby ktoś próbował siłą rozciągnąć jej wszystkie mięśnie, miednicę, kręgosłup... cholera, czemu coś próbowało wyrwać jej kręgosłup? Mimo bólu jaki czuła, Dear mógł teraz tylko zaobserwować jak jego żona stoi zgięta w pół kompletnie bez słowa. Jedyne oznaki tego co przeżywała były widoczne przez urywane, gwałtowne oddechy i dłonie tak kurczowo zaciśnięte na krześle. Czy jakby zacisnęła je na jego dłoni, czy połamała by mu palce? - Dorien - wydyszała w końcu, po nieznośnie długiej całej minucie. - Nie wiem co się dzieje. To były magiczne słowa, zaklęcie, które miały mu powiedzieć, że nie wie, czy się jednak nie zaczyna - ale jeśli się zaczyna, to czy nie jest coś nie tak. Opanowana pani ambasador, pani szef biura była kompletnie przerażona, bardziej niż gdy dowiedziała się że jest w ciąży - bo co jeśli było coś nie tak? To chyba nie powinno tak wyglądać, prawda?