Wzdłuż niej ciągną się kamienice, w których mieszkają czarodzieje. Niedaleko można znaleźć sklep spożywczy, park tojadowy, księgarnię, cukiernię i nawet jakiś pub. Jest zaprojektowana w dość starym stylu i ma w sobie odorbinę magicznego klimatu.
Ostatnio zmieniony przez Chantal de Lúrien dnia 6/8/2013, 00:13, w całości zmieniany 1 raz
Jej milczenie nigdy mu nie przeszkadzało. Można by zażartować, że kobieta, która milczy jak zaklęta jest darem, bo nie narzeka, nie kłóci się i nie wyrzuca ci wszystkich błędów. Ale bywa też przekleństwem, bo wiele z tego, co z łatwością mogłoby być powiedziane wprost zostaje utajone i schowane gdzieś głęboko, na granicy świadomości, a jeśli chcesz to dostać, musisz odszukać, uprzednio odnajdując wąską i krętą drogę do tego miejsca. Jej spokój ducha był zawsze jego spokojem, wiążącym się z niekończącą satysfakcją i oddaniem. I nigdy między nimi nie padło żadne słowo o przynależności, tym bardziej o miłości, bo żadne z nich nie lubi nadużywać słów o wielkim znaczeniu. On nie znosił tych pieprzonych patetycznych sformułowań. Słowa pokroju „zawsze” bądź „nigdy” wabiły swoim wydźwiękiem i teoretyczną fundamentalnością, ale były puste i fałszywe, bo zawsze nie mogło być zawsze, a nigdy mogło szybko ulec zmianie. Bo zmiana jest wszechobecna i dotyka każdej najmniejszej, często najbardziej stabilnej rzeczy. „Zawsze”, które padało z jej ust niosło jednak ze sobą coś złowrogiego, pewną wróżbę, przypominającą w wielu aspektach bardziej groźbę niż obietnicę. Nie wiedział o problemach, które nękały jej strudzoną duszę, bo nie był jasnowidzem, nie potrafił czytać w myślach. I chociaż z łatwością mógł wyciągnąć od niej wszystkie niezbędne informacje obiecał jej, że nigdy, przenigdy nie użyje hipnozy przeciwko niej. I wtedy to „nigdy” było zaklęciem pieczętującym jego osobę. Czy miał ją za kurwę? Gdy na nią teraz patrzył i widział to, co się z nią działo widział kogoś, kogo nie poznawał i kogoś komu nie ufał. Listy Romulusa potwierdziły jego obawy, obudziły w nim pokłady zazdrości, które jak sądził, już dawno gdzieś pogrzebał. Nienawidził typa, a kłamstwa Eiv jedynie przypieczętowały tamte zaczepki. Musiała z nim się kurwić, musiała doskonale bawić się przez całe lato. A później padło na Floriana, który jak na dobrego kumpla przystało milczał jak zaklęty na temat jej powrotu. Zastanawiał się kto jeszcze. Nie była przecież puszczalska, ale była tą pierdoloną famme fatale i każdy jej pragnął. Dlaczego miałaby rezygnować z przyjemności? Potrafiła się ruszać jak mało która, pobudzać najmniejsze nerwowe komórki, budzić zmysły. Nie wierzył, że ucieczka i porzucenie go wciąż trzymało ich razem. Zerwała ten niewypowiedziany nigdy pakt. Więc tak. Miał ją za kurwę. To przykre. Nawet bardzo. Ale to dlatego, że czuł się zraniony, kurewsko dotknięty przez jej egoistyczne zachowanie, chociaż chciała dobrze. Ale on o tym nie wiedział. Nie była na tyle łaskawa by cokolwiek mu wyjaśnić. Jej uciekający wzrok, zamglone spojrzenie już dawno były dla niego jasne, ale nic z tym nie robił. Nie reagował na jej stan. Ba, właściwie go wykorzystywał w jakiś sposób. W końcu jej głos mógł brzmieć w jego uszach na dłużej. — Tak, chujowe na maxa — rzucił obojętnie, kiedy jego oddech się już uspokoił. Widok jej wymiotującej nie wzruszył go ani nie zmierził, tak jak mogło wiele rzeczy, które nigdy nie miały miejsca. Była dumna i żyła według tego, co sobie ubzdurała, nie pojmując, że to, co dla niej jej oznaką jej słabości nigdy nie będzie nią dla niego. Miał swoje momenty, mógłby być dla niej oparciem, ale to nie miało prawa bytu z jej charakterem, zresztą po tym wszystkim nie było o czym gadać. Kiedy było już po wszystkim naciągnął rękaw bluzy na dłoń i przetarł jej usta bez słowa. Nie patrzył jej w oczy, ale nie unikał jej wzroku, po prostu nie miał na to ochoty. Przygryziony policzek od środka tworzył w nim charakterystyczny dołeczek. Wyglądał jakby był skupiony, ale nie był, robił przecież to, co zwykle. Wplótł palce w kosmyki jej włosów i odgarnął do tyłu, ale nie zamierzał czyścić jej twarzy z rozmazanego makijażu. W ogóle mu to nie przeszkadzało. W jego mniemaniu przy jej urodzie on i tak był zbędny i tak jakby go nie zauważał. Wziął ją na ręce, przyciskając jej drobne ciało do swojej piersi i rozejrzał się, ogarniając orientacyjnie gdzie się znajduje. Zamierzał ją zanieść do tego cholernego domu, by nie wpadła po drodze na jakiś idiotyczny pomysł, a może by nie stała jej się krzywda. By nie popełniła błędów, których będzie żałować. I nie odzywał się, jak zapowiedział w klubie. Czuł, że się wypalił i zbyt długo strzępił przy niej język. Nie mieli o czym rozmawiać, a to co pozostało miedzy nimi to bitwa myśli, tych mniej lub bardziej prawdziwych i zgodnych z rzeczywistością.
/zt x2
Haydn Thomas Locke
Wiek : 45
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na czole i nad górną wargą, akcent RP
To przyjęcie było nadzwyczaj dziwnym przeżyciem. Najpierw samo zaskoczenie związane z zaproszeniem, Saoirse, wszystkie powracające wspomnienia i uczucia. Potem charakter samej imprezy – litry alkoholu, upijający się młodzi ludzie, krzyki z basenu, pseudoszarmanccy adoratorzy. Jubilatka, która nawet nie zechciała się pokazać, za głośna i zbyt przeciętna muzyka, w końcu rozmyta atmosfera. Ivoś chyba w ogóle zniknął bez słowa, choć niewykluczone, że po prostu ulotnił się z jakąś małolatą, korzystając z niezbyt przytomnego stanu delikwentki. Biedna Yvonne. A propos szwagierki – z nią też było kiepsko. Ten taniec był absolutnym pudłem. Haydn dzielnie utrzymywał kobietę w pionie, choć nawet to sprawiało trudność. Gdy tylko Saoirse wyplątała się ze zbyt intymnego jak na pierwszy kontakt z obcymi uścisku, zgodnie stwierdzili, że nic tam po nich. Mężczyzna miał ogromne nadzieje, że jego była narzeczona wciąż miała ochotę na długą rozmowę, w której nie byłoby miejsca na wzajemne oskarżenia. Priorytetem mimo wszystko była siostra. Saoirse zaproponowała teleportację łączną. Jemu nigdy nie udało się zainicjować tego typu teleportacji, dlatego zawsze to ona działała, kiedy musieli przenieść się razem. Yvonne również mieszkała na Tojadowej, zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej od mieszkania Saoirse. Obawiał się, że jego towarzyszka, będąc już nieomalże w domu, zdecyduje się już go opuścić. Odstawili młodszą z sióstr bezpiecznie do domu. Haydn poczekał na zewnątrz aż Saoirse ułoży siostrę do łóżka i zejdzie po schodach. Nie przeszkadzał mu chłodny wiatr, miauczący kot. Przeszkadzał mu upływ czasu. Niecierpliwił się, to czekanie strasznie mu się dłużyło. Z drugiej strony, wciąż nie wiedział, co ma jej powiedzieć. Czuł się bezsilny. Jednocześnie miał ochotę odejść i wymazać ten wieczór z pamięci, jak i zostać z nią już na zawsze. Szargały nim sprzeczne uczucia, rozdrapane rany. Spojrzał w górę, na przeciwległą kamienicę, w okna, przez które kiedyś razem wyglądali, siorbiąc poranną kawę. I wtedy zrozumiał, że odszedł nie dlatego, że się kłócili. Odszedł, bo ją kochał. Stał oparty plecami o kamienny mur, czekając jak na wyrok. I kiedy usłyszał zamykane drzwi frontowe, serce zabiło mu mocniej, dłonie zrobiły się zimne i głos uwiązł mu w gardle. – Poszła grzecznie spać? – spytał, nie pozwalając, by zmiażdżyła ich nieprzyjemna cisza.
Kiedy Saoirse dostała zaproszenie na przyjęcie sądziła, że może jest to dobra wymówka do ponownego nawiązania kontaktu z Haydnem. Potańczyliby, porozmawiali, wplatając w co drugie zdanie coś o przeszłości, a później wymknęliby się cichutko, z uśmiechami na ustach, jak dzieci. Tak przynajmniej miała nadzieję spędzić ten wieczór. Gdy pisała list, nie sądziła, że potoczy się on zupełnie inaczej. Nie dość, że impreza była tak naprawdę popijawą małolatów, a Lotka nie pojawiła się na własnych urodzinach, to do tańca porwał Sirszę jeden ze zbyt pewnych siebie chłopców, co nieco ją przeraziło i zaintrygowało jednocześnie. Sama nie do końca wiedziała, co czuła względem zachowania chłopca, ale towarzyszyła jej ulga, kiedy opuszczała dom razem z Haydnem. Po drodze zebrali również biedną Iwonkę, która wypiła odrobinę za dużo, a starsza z sióstr musiała przeteleportować całą ich trójkę pod jedną z londyńskich kamienic, w której mieszkała młodsza Irlandka. Wszystko to odbywało się tak szybko, że Sirsza nie zdążyła nawet pomyśleć o Ivo, który pewnie zawędrował w jakiś ciemny kącik z dwa razy młodszą dziewką i wypiął się na Horanównę, czego Sirsza przy najbliższej okazji nie omieszka mu wypomnieć. Z drugiej strony - dobrze. Może chociaż on z ich czwórki ubawił się na tej imprezie. Gdy już wylądowali na miejscu, Sao upewniła się, że jej siostrzyczka jeszcze stoi i nie wymiotuje (w końcu teleportacja do najprzyjemniejszych przeżyć nie należy), po czym obiecała Haydnowi, że szybko wróci. Ona chciała porozmawiać równie mocno, co on. Chciała mówić mu o wszystkim, co przeżywała przez minione trzy lata, a jednocześnie nie zrzucać na niego całej winy i nie sprawić, że poczuje wyrzuty sumienia. Bardzo pragnęła ująć jego dłoń, postać przez chwilę, tak po prostu znów spojrzeć na jego piękną twarz i przez chwilę milczeć, by nie psuć magicznej chwili. Ktoś mógłby stwierdzić, że życie nie jest bajką - cóż, Sirsza, po siedmiu latach szczęśliwego związku dobrze wie, że to nieprawda. Jej życie było bajką. Ona była księżniczką, on księciem i wszystko było idealne. Nawet cisza nie była im wroga. Teraz? Sama nie wiedziała, czy potrafi patrzeć na niego dłużej niż kilka sekund, bo widok ten sprawiał jej wielki ból. Odprowadziła Iwonkę do łóżka, rozebrała ją z pięknej sukni i wcisnęła w wielką koszulkę (czyżby męską?) i zostawiła, planując szybko opuścić mieszkanie. Zatrzymała się jeszcze na chwilę przy oknie i wyjrzała na ulicę, dostrzegając czekającego Haydna. Widziała, że zadziera głowę, ale nie patrzył na nią - spojrzał na kamienicę nieopodal, oddaloną o zaledwie kilkadziesiąt kroków. Sirsza wysłała oczęta za jego spojrzeniem i przygryzła wargę, przyglądając się znanemu budynkowi. Był tak bliski jej sercu, a jednocześnie daleki ze względu na to, że panująca w nim atmosfera niespecjalnie zachęcała Sirszę do powrotu. Nigdy nie wiedziała, czy będzie sama siedzieć wśród czterech ścian, mogąc płakać przy butelce wina, czy może Kieran wróci do domu i zmuszona będzie fałszywie się uśmiechać, żeby nie martwić brata. Raz jeszcze spojrzała z góry na bliskiego jej sercu mężczyznę i odsunęła się od ciemnych zasłon, wychodząc z mieszkania. Każdy stopień, który pokonywała na klatce sprawiał, że czuła coraz większy ucisk w gardle. Zatrzymała się na półpiętrze i oparła ręką o chłodną ścianę, próbując uspokoić bijące zbyt szybko serce, ale nie przyniosło to zbyt wielkiego efektu. Próbowała wmówić sobie, że to przecież jej Haydn - jednak ta myśl wywołała tylko większe poczucie winy, bo on już od dawna nie był jej. A jednak pokonała niemal biegiem te ostatnie schody i spróbowała uspokoić oddech, otwierając drzwi na zewnątrz. W twarz uderzył ją chłodny wiatr, ale ledwie go poczuła, czerwona na policzkach z emocji i wypitego alkoholu. Widziała przed sobą pana Locke, tak żywego, choć nadal ciężko jej było uwierzyć w fakt, że istnieje naprawdę. Poprawiła czarny płaszcz, zapinając kilka kolejnych guzików - dekolt jej sukni wydawał się teraz bardzo nie na miejscu. Ta chwila była delikatna. Intymna. Nie mogła zniszczyć tego wyzywającym wyglądem. Powoli zeszła na ulicę, starając się pozbierać myśli i ułożyć z nich sensowne zdania, ale nic, co krążyło jej po głowie, nie powinno zostać teraz wypowiedziane. Stanęła blisko Haydna, mając jego twarz na wyciągnięcie ręki, i wypuściła z ust powietrze, a jej oddech słyszalnie drżał. -Zasnęła jak niemowlę. - Odpowiedziała na zadane pytanie, czując wyrzuty, kiedy pomyślała, że to przecież wcale nie jest ważne. -Przepraszam, że tyle to trwało. - Spojrzała w dół, na swoje buty, a później w bok, na drogę. I nagle ta odległość dzieląca ich od mieszkania była zbyt mała. Nie mogą się spieszyć. -Pięknie tu o tej porze, prawda? - Zagadnęła go cicho, bo podniesiony ton byłby bardzo nie na miejscu. Uśmiechnęła się delikatnie, choć nie było w tym ani grama radości, i uniosła głowę, patrząc na księżyc. Świecił jasno - wielki, dumny, świadomy swojej potęgi. Och, jak bardzo Sirsza chciałaby pożyczyć od niego choć trochę śmiałości. -Pamiętam, jak patrzyliśmy w niebo zawsze podczas pełni. Jak teraz. - Dodała, cały czas z zadartą głową. Bała się nawiązywać rozmowę o przeszłości, ale może... może takim pięknym wspomnieniem łatwiej będzie im wyznać wszystko, co ich gnębi.
Haydn Thomas Locke
Wiek : 45
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na czole i nad górną wargą, akcent RP
Czy to aby na pewno wciąż była jego Saoirse? Przecież już od dawna nie była jego. – Ja też pamiętam. Wszystkie moje najlepsze wspomnienia wiążą się z tym miejscem. Niczego nie żałuję, ani jednej chwili spędzonej z tobą. Ludzie w sytuacji podobnej do naszej często się nienawidzą, chcą o wszystkim zapomnieć, jakby to co im się przytrafiło, nigdy się nie wydarzyło. Saoirse, ja nie mógłbym zapomnieć. Przede wszystkim nie chcę. I bardzo się cieszę, że mogłem w końcu się z tobą zobaczyć. Żywa, prawdziwa, na wyciągnięcie ręki. Stała tuż obok. Ta sama kobieta, którą przytulał do snu, która gotowała mu jego ulubione dania, z którą dzielił się wszystkim, co miał. Kiedyś byli jednością, teraz niemal jak obcy sobie ludzie. Ten trudny temat najgorzej było zacząć. A skoro już i tak wycierpiała wiele przez niego, to on poczuwał się odpowiedzialny do tego, by coś powiedzieć. Znała go przecież. Wiedziała, że jak Haydn zacznie mówić, to wyzwaniem jest mu przerwać. Z początku nieśmiało, ale mogła być pewna, że mężczyzna powie (prawie) wszystko, co leży mu na sercu. – Jeśli już miałbym szukać czegoś, czego żałuję… - to fakt, że odszedłeś bez walki, Haydn – żałuję, że nie odnalazłem w sobie odwagi, by wcześniej poprosić cię o spotkanie. Żałuję utraconej – miłości – Przyjaźni. Związek to jedno, rozpadliśmy się, ale nie możesz zaprzeczyć, że byliśmy sobie najbliższymi przyjaciółmi. Z jakiegoś powodu wysłałaś dziś do mnie ten list i z pewnych względów ja rzuciłem wszystko co miałem zaplanowane na ten wieczór, by móc spędzić go z tobą. Nieważne gdzie, nieważne w jakich okolicznościach. Ważne, że z tobą. Przepraszam, że zachowałem się jak tchórz i dzikus, i że uciekłem, zaszywając się w najciemniejszej dziurze. Nie tak zachowują się mężczyźni. Sprawiłabyś mi ogromną radość, jeśli zdołałabyś mi to wybaczyć i zechciała od czasu do czasu się ze mną zobaczyć.
Gdyby Haydn zapytał Sirszę o zdanie, bez wahania powiedziałaby, że tak - że jest jego. Zawsze była, jest teraz i będzie już do końca świata, tak, jak mu obiecała. -Nie potrafiłabym cię znienawidzić. - Odparła cicho, słysząc jego słowa. Wiedziała dobrze, że mężczyzna ma rację - wiele jest par na świecie, które nie potrafią sobie wybaczyć rozstania i prędzej czy później są w stanie ułożyć sobie życie. Sirsza nie zapytała jeszcze, jak poradził sobie Haydn - nie była więc pewna, czy przypadkiem nie niszczy mu planowanego od tygodnia spotkania z nową ukochaną, czy przypadkiem nie rujnuje gruntownie odbudowywanego życia i nie rozdrapuje dawnych ran. -I nawet gdybym chciała, nie mogłabym cię zapomnieć. Nie mam niczego, co mogłabym wspominać z uśmiechem na ustach oprócz lat spędzonych z tobą. - Dodała jeszcze, przestając zadzierać głowę. Wsunęła dłonie w kieszenie ciemnego płaszcza, zaciskając je tam bardzo mocno, by czuć wbijające się w delikatną skórę paznokocie. Jej spojrzenie błądziło po twarzy Haydna - tak bliskiej jej sercu, a jednocześnie dalekiej, przez minę, której nigdy wcześniej nie widziała. Nie potrafiła też stwierdzić, co oznacza. Tak naprawdę stojący przed nią Locke był zupełnie obcy. A tak sztywna rozmowa była nienaturalna i sprawiała Sirszy duży kłopot. W jednej chwili kobieta patrzyła byłemu narzeczonemu w oczy, a w drugiej doświadczyła dziwnego odrealnienia otaczającego ją świata bo wszystko było nie tak, jak powinno. Dlaczego stoją na dworze? Przecież czeka na nich ciepłe łóżko i gorąca herbata. Dlaczego oczy Haydna są smutne? Nigdy nie powinny takie być, bo Sirsza chce go tylko uszczęśliwiać. Skąd ten dziwny ucisk w gardle? Zawsze mówiła dużo przy ukochanym. Dlaczego serce tak dziwnie kuło i uderzało w bardzo szybki, ale nieprzyjemny sposób? Powinno być raczej spokojne, czuć się bezpiecznie przy Haydnie. Absurd tej sytuacji dotarł do Sirszy w dosłownie jednej chwili, bo zdała sobie sprawę, że tak nie powinno być. Możliwe, że inne pary spotykają się, rozmawiają, próbują tłumaczyć. Ale ona nie mogła, po prostu nie potrafiła znieść myśli, że Haydn odprowadzi ją do jej ich mieszkania i odejdzie. Chciała go zatrzymać, przytulić, nigdy nie wypuścić z ramion albo zamknąć w złotej klatce, żeby zawsze przy niej został. Jednakże jedynym objawem ukazującym jej uczucia było westchnięcie, które wyrażało kłębiące się w niej emocje. Oddech jej drżał i był tak żałosny, że wydawać się mogło, iż kobieta płacze. A jednak nadal patrzyła w oczy Haydna, nadal z tym samym wyrazem twarzy - bez uśmiechu, bez iskierek w oczach, jak pusta, porcelanowa lalka. -Zbyt długo wymieniać wszystko, czego ja żałuję. - Odpowiedziała na jego długi monolog, przyzwyczajona do tego, że Haydn lubi obszernie się wypowiadać. -Boże, Haydn. Przecież ja ci dawno wybaczyłam. - W tym momencie głos jej się załamał, spuściła wzrok, ale nie pozwoliła głowie opaść. Obiecała sobie, że będzie dzielna, więc stała w miejscu, coraz mocnej wbijając paznokcie we wnętrze dłoni, a z jej oczu popłynęły dwie samotne łzy. -Ca...cały czas zastanawiałam się, czy ty mi wybaczysz. - Przyznała cicho, nic już nie widząc przez łzy zasłaniające jej oczka. Bała się mrugnąć bo wiedziała, że jej twarz stanie się lodowato zimna przez płacz. W tym momencie jednak nie wytrzymała i zamknęła oczy, pozwalając łzom popłynąć. Schyliła lekko głowę, próbując wycierać policzki i powstrzymać emocje, ale ból serca i ścisk w gardle były zbyt mocne, by dało się je zignorować. -Nie chcę, żebyśmy rozmawiali w ten sposób. Ja nadal jestem tą samą Saoirse, którą znałeś, i wierzę, że ty jesteś tym Haydnem, który każdego dnia tańczył ze mną w salonie. Tym samym, który tulił mnie do snu, całował, przytulał i był przy mnie nawet w najgorszych okresach mojego życia. - Mówiła szybko, niektóre wyrazy niewyraźnie, ale nie zdawała sobie z tego sprawy, bo chciała powiedzieć wszystko zanim znowu zacznie jej się trząść głos. -Nie potrafię się tobą nie cieszyć. Nie chcę, żeby ten wieczór był smutny. Pragnę za to poczuć się tak, jak trzy lata temu. I chcę umieć rozmawiać z tobą tak, jak kiedyś. - Uniosła twarz, patrząc mu w oczy, obejmując się rękami. Mocno zacisnęła zęby, a dolna warga kobiety niebezpiecznie drżała, choć Sirsza starała się nie wykonywać żadnego ruchu.
Haydn Thomas Locke
Wiek : 45
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na czole i nad górną wargą, akcent RP
Tak bardzo za nią tęsknił, tyle wycierpiał. Często zastanawiał się, co ona czuje dokładnie w tym samym czasie, kiedy leżał na łóżku w swoim małym mieszkaniu tuż nad Antykwariatem. Wpatrywał się w skośny sufit, jakby tam była odpowiedź na wszystkie męczące go pytania. Nie wierzył, że jeszcze kiedykolwiek może być dobrze. Wydawało mu się, że znalazł tę jedyną. Niestety, pozwolili, żeby zły los ich rozdzielił. Ale… przecież wszystkie kwiaty kiedyś zwrócą się ku słońcu. Spoglądał to na nią, to gdzieś na chodnik, na te piękne kamienice. Z początku nie dostrzegł drobnych łez, kryjących się w szklanych oczach Saoirse. Dopiero gdy spuściła głowę by pozwolić im spłynąć, zorientował się, że kobieta płacze. Wstrzymywała się, do pewnego czasu jej się udawało. Poczuł, jak te wszystkie negatywne emocje wróciły ze zdwojoną siłą. Nie mógł patrzeć na to, jak z jego powodu ta piękna istota łka. Zadał jej tyle bólu, smutku, skazał na załamanie i psychiczne tortury. Sam był w depresji, nie potrafił na nowo odnaleźć sensu życia. To ona była sensem jego istnienia. Tak wiele chciałby jej powiedzieć, zostawić to wszystko za sobą, przytulić ją, całować i nie wypuszczać z objęć aż do rana. Marzył, by wszystko było tak jak dawniej, żeby mogli wymazać z pamięci te trzy ostatnie lata pustki, żalu, tęsknoty. Mógłby wziąć ją za rękę i odeszliby razem tak daleko, gdzie nikt już by ich nie znalazł. Znów kochaliby się na plaży, wyczytywali przyszłość z gwiazd, odnaleźliby ciepło w swoich ramionach. – Nigdy, przenigdy nie chciałem sprawić ci bólu. Nigdy świadomie bym cię nie skrzywdził. Dopiero po czasie to do mnie dotarło. Ja nie miałem ci czego wybaczać. Wyglądała tak pięknie. Zawsze wyglądała pięknie. Kiedy była roześmiana, zadumana, nawet kiedy była przygnębiona. Kiedy szykowali się na premierę teatralnej sztuki, odstrojeni w nowe szaty, ale też gdy bez makijażu i z roztrzepanymi włosami witała go całusem o poranku. Przepełniona smutkiem, pełna obaw i zagubiona. Taka piękna. – Saoirse… - zaczął i opuścił na chwilę wzrok, błądząc nim po płytach chodnikowych – Saoirse, ja nigdy nie przestałem cię kochać. Obiecałem, że będę cię kochać do końca życia. Nie chcę teraz niczego na tobie wymuszać, to nie jest emocjonalny szantaż. Nauczyłem się z tym żyć, z niespełnioną miłością. To był mój błąd, przegrałem to, co miałem najcenniejszego. Widocznie tak miało być. Nie zmieniłem się, może poza tym, że jestem silniejszy o te doświadczenia. I myślę, że pomimo moich szczerych uczuć, pomimo tej samej czystej miłości, którą do ciebie czuję, będę w stanie spotykać się z tobą w relacji jedynie przyjacielskiej, jeśli to jest to, czego ode mnie oczekujesz. Najtrudniejsze słowa, jakie kiedykolwiek z siebie wydusił. Spojrzał w końcu prosto w jej oczy pełne łez, wyciągnął rękę w stronę jej talii, by dosięgnąć delikatnej dłoni. Wziął ją w swoją, dużo większą i cieplejszą. Automatycznie wręcz pogładził kciukiem jej palce, tak jak zawsze to robił. Tak bardzo pragnął, żeby podeszła bliżej, by wtuliła się w niego. On nie miał odwagi, by zrobić ten jeszcze jeden krok. Czuł, że tak nie wypadało. – Nie płacz już, proszę.
Saoirse ostatnie trzy lata spędziła na użalaniu się nad sobą. I to wcale nie dlatego, że nie potrafiła wybaczyć Haydnowi rozstania, albo że obwiniała o nie siebie. Raczej dlatego, iż nie potrafiła znaleźć sobie miejsca - nic już jej nie interesowało, tak jakby świat stracił nagle wszystkie barwy. Całymi dniami albo leżała w łóżku, albo - kiedy nie mogła już znieść myśli, że Haydn nie leży obok - wstawała, ubierała się i szła do pracy, gdzie próbowała na kilka godzin stać się kimś innym. Jak na dobrą aktorkę przystało - czasem działało, a czasem nie potrafiła się skupić na roli i wracała do domu, gdzie czekała na nią najlepsza przyjaciółka - butelka wina. To ono pocieszało ją, gdy była samotna, to ono zabierało złe myśli i pozwalało Sirszy tworzyć obrazy. Gdyby nie zaćmiony alkoholem umysł, nic by nie malowała. Nie potrafiłaby się skupić i nie zebrałaby odwagi, by chwycić pędzel. Bo jak mogła cokolwiek zrobić, jeśli nie słyszała skrobania pióra ukochanego, nie widziała go, albo chociaż nie czuła, że jest tuż obok - na kanapie, czytając książkę lub odpoczywając po wspólnym obiedzie? Nie znalazła niczego innego, co potrafiło ukoić jej nerwy, więc pije do dzisiaj, chociaż stara się to ukrywać. Teraz jednak, stojąc tak blisko Haydna, że gdyby wiatr jej sprzyjał, poczułaby jego zapach, nawet przez chwilę nie myślała o winie. Wypiła już sporo podczas imprezy, więc całkiem trzeźwa nie była, ale mogła jeszcze logicznie myśleć. Poza tym gdyby miała wybierać między butelką ukochanego napoju, a chociaż kilkoma minutami z Haydnem, bez zastanowienia odmówiłaby picia. Może to przez wypowiadane słowa, może przez procenty w organizmie, Sirsza bardzo się rozkleiła i już po chwili patrzyła na ulicę, na której pojawiło się kilka mokrych plamek. Chciała się powstrzymać, ale nie mogła. Na co dzień musi powstrzymywać łzy ze względu na rodzeństwo - nie chciała, aby wiedzieli, jak bardzo jest jej źle. Uchodziła za dorosłą kobietę, która już dawno pogodziła się ze stratą, ale każdej nocy w łóżku wtulała twarz z poduszkę, na której niegdyś spał ukochany. Już dawno nie czuła tam jego zapachu ani ciepła, ale świadomość, że kiedyś kładł na niej głowę wystarczyła, by Sirsza tuliła ją jak największy skarb. -Nadal nie rozumiesz. - Nigdy nie rozumiał. Ta jedna rzecz wydawała się być dla niego zbyt trudna - nie potrafił postawić się w tej kwestii na miejscu Sirszy, nie miał pojęcia, co ona czuje. -To wszy-wszytko moja wina. - Powiedziała znowu, kręcąc głową. Otarła policzki i była w stanie znowu na niego spojrzeć, ale jej oddech cały czas był nierówny i bardzo niespokojny. -Zawsze chciałam widzieć na twojej twarzy uśmiech. Jedynym celem w moim życiu było uszczęśliwianie ciebie. Tak przynajmniej myślałam przez długie, długie lata. - Przygryzła wargę, obejmując się rękami. Wszystko, co planowała mu kiedyś powiedzieć, nagle wyparowało z jej głowy i musiała mówić to, co myśli. -Dopóki nie zrozumiałam, że tak naprawdę nie byłeś do końca szczęśliwy. Dałam ci siebie, swoje serce, duszę, umysł, ale mimo tego nigdy nie potrafiłam sprostać jednemu twojemu marzeniu. - Znowu spuściła wzrok, tym razem dlatego, że jej policzki zaczęły się robić niebezpiecznie czerwone. -To ty zawsze byłeś lepszy. Wszystko rozumiałeś, na wszystko miałeś radę, a ja tylko potrzebowałam twojej pomocy, tak naprawdę nie dając nic w zamian. - Westchnęła ciężko, pociągając nosem i spuszczając dłonie luźno po bokach. Nie potrafiła przemawiać. Zawsze wolała słuchać. Nie powiedziała nic więcej, sama nie wiedząc, czego od niego oczekuje. Nie chciała łaski, nie liczyła na wybaczenie. Zrozumienie było jedyną rzeczą, której potrzebowała. Uniosła głowę, kiedy wypowiedział jej imię. Przeszedł ją dreszcz, bo nikt nie potrafił zwracać się do niej tak pięknie, jak on. Nieważne, że angielski akcent różnił się nieco od tego, którym posługiwała się Sirsza - grunt, że w jego ustach imię kobiety nie było tylko pustą nazwą. Było piękne, eleganckie, pełne uczucia. Tak bardzo tęskniła nawet za tym. -Chcę twojej przyjaźni. Bardzo. - Zapewniła go, a serce zabiło jej mocniej, kiedy wspominał o uczuciu, które nadal do niej żywi. Tylko że w tym momencie Sirszę dopadły wątpliwości. Z pewnością za nim tęskniła, z pewnością potrzebowała, ale trudno było jej powiedzieć, czy potrafi bez strachu przyznać się do miłości. Za bardzo się bała tego uczucia - drugiego rozstania by już nie przeżyła, poza tym czuła zbyt duże wyrzuty sumienia. Jej serce rwało się do niego, takie niewinne i szczęśliwe, ale umysł podpowiadał, że po takim okresie czasu nie powinna rzucać się na głęboką wodę. A jednak wszystkie te myśli odpłynęły w momencie, kiedy poczuła jego dłoń. Dotykał jej palców, przez co rozchyliła chwilowo zamknięte usta i odetchnęła głęboko. Kiwnęła głową, na jego ostatnią wypowiedź i wbrew zgodzie znowu poczuła ciepłe łzy na policzkach. Tym razem jednak nie uciekła wzrokiem, ale zrobiła jeden krok do przodu i wpadła w ramiona Haydna. Jedną ręką objęła go za szyję, bardzo, bardzo mocno. Drugą umiejscowiła pod żebrami mężczyzny, z dłońmi na jego plecach i wtuliła mokry policzek w to cudowne miejsce między jego ramieniem a szyją. Znowu poczuła jego zapach. Och, tak dobrze go pamięta.
Haydn Thomas Locke
Wiek : 45
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na czole i nad górną wargą, akcent RP
Odetchnął, gdy w końcu wpadła w jego ramiona. Po trzech latach, trzech długich okropnych latach nareszcie poczuł ciepło jej ciała, zapach jej włosów, jej dłonie na swoich bokach. To była dla niego tak ogromna ulga. Ukochana osoba znów w jego uścisku. Przytulał ją do siebie, tak jakby już nigdy nie miał jej puścić. To słodkie pojednanie, powtórne spotkanie idealnie pasujących do siebie dusz, było dla Haydna swoistym ukojeniem. Błyskawicznie zapomniał o całym cierpieniu, agonii, w której umierał każdego dnia od nowa. Jakby nigdy nie było żadnego rozstania, jakby tego nie przeżył. Ogarnął go spokój, błogostan, negatywne emocje odpłynęły. Przytulał ją do siebie tak mocno, jak tylko pozwalały mu ich wierzchnie okrycia. Najchętniej już nigdy by jej nie wypuścił. Przez chwilę pomyślał o tym, że może mogłoby być tak jak kiedyś. Że może mogliby zapomnieć o wszystkich złych chwilach i znów być razem, żyć razem i umrzeć razem, tak jak sobie kiedyś obiecali. – Ja nie rozumiem? Saoirse, ja wszystko rozumiem. Szkoda, że zrozumiałem za późno – szeptał jej do ucha, sam też ledwo powstrzymując łzy – Nie powinienem był wymagać od ciebie tego, czego ty nie chciałaś. Bądź chciałaś, ale w późniejszym czasie. Oczywiście, że byłem szczęśliwy! Każda chwila z tobą spędzona jest na liście tych szczęśliwych. Nawet kiedy się kłóciliśmy, bo potrafiliśmy wysunąć wobec siebie logiczne argumenty, jednocześnie szczerze mówiąc o swoich uczuciach. Na tym polega związek, na bezgranicznym zaufaniu i absolutnej szczerości. W pewnej chwili zabrakło nam tylko wyrozumiałości i cierpliwości. Nie spełniłaś mojego marzenia, ale ja równocześnie swoim przekreślałbym twoje. Zrozumiałem to. Wiem, że jeśli wtedy zdecydowalibyśmy się powiększyć naszą rodzinę, to pewnie nie wróciłabyś do teatru. Gdybym dał ci czas, umocniłabyś swoją pozycję na scenie, po kilku latach realizowania swojej kariery mogłabyś kontynuować ją nawet z roczną przerwą związaną z… z dzieckiem. Przepraszam, że na ciebie naciskałem. Zachowywałem się jak kretyn, który nie potrafi zrozumieć, że chcesz się realizować, a nie topić po łokcie w pieluchach. Wybacz mi, że swoim marzeniem o przyszłości zburzyłem tamtejszą teraźniejszość. Wybacz, że nie doceniałem tego, co miałem. Nie mów, że nie dawałaś mi niczego w zamian. Dawałaś mi siebie, dawałaś mi cały świat. Trzymał się dzielnie. Jak na mężczyznę wykazywał się naprawdę ogromną wrażliwością, niejednokrotnie płakał tuż po rozstaniu z nią. Łatwo się wzruszał, ale niczym aktor nauczył się powstrzymywać łzy i zachowywał powagę, nawet kiedy łzy cisnęły mi się do oczu, a głos łamał jak najdelikatniejsze gałązki.
Dobrze było wtulać się w Haydna. Saoirse po prostu stała, z głową opartą na jego ramieniu, przyciskając go do siebie najmocniej jak potrafiła. Był prawdziwy. Trudno było jej w to uwierzyć, ale miała namacalny dowód na to, że istnieje. Nic z ostatnich trzech lat nie było kłamstwem. Naprawdę zmarnowała tak wiele dni na rozmyślanie co by było gdyby, choć wystarczyło tak mało, by znowu zaznać szczęścia. Jeden list, jedna data, jeden moment, który zmienił wszystko. Jak to możliwe, że żadne z nich nie wpadło na to wcześniej? Dlaczego potrzebowali dodatkowego kopa, żeby przyznać, jak bardzo tęsknią? Teraz wszystkie błędy przeszłości zniknęły - zupełnie tak, jak gdyby kłótnia sprzed trzech lat nie miała miejsca, a oni nigdy nie zniszczyli łączącego ich uczucia. Saoirse po prostu trwała w objęciach ukochanego, wdychając jego słodki zapach. Tak dobrze go pamiętała! Podobno to ostatnia rzecz, jaką się zapomina - a charakterystyczna woń Haydna zagościła w jej zmysłach już dawno, i nigdy jej nie opuściła. Była niemal pewna, że Amortencja pachniałaby tak, jak pan Locke. I choć trudno było ten zapach opisać, to Sirsza bez trudu by go rozpoznała. Jej dłonie powoli przesunęły się po plecach mężczyzny - delikatnie, nie natrętnie. Nie wiedziała, na jak wiele może sobie pozwolić, ale tęsknota była tak wielka, że nie bardzo się tym przejmowała. Nadal cicho szlochała w jego ramię, zaciskając oczy, gdy czuła przejmujący ból w klatce piersiowej. Serce jej dudniło, ale też kuło tak przerażająco, że nie da się tego opisać. To dziwne, jak bardzo psychiczne rozterki wpływają na ból fizyczny. Jeśli on poczuł się lepiej, to najwyraźniej wszelkie negatywne emocje spłynęły na nią - nie uspokoiła się - trudno było jej nacieszyć się tą chwilą. Niemal zgniatała własne piersi o ciało Haydna, tak mocno się w niego wtulając, ale nie potrafiła znieść jakiejkolwiek pustki między nimi. Nie zwracała nawet uwagi na fakt, że pięknie przygotowała się na ten wieczór, więc jej makijaż na pewno podczas płaczu nie działa na jej korzyść. Ale przecież to Haydn... dla niego zawsze wyglądała pięknie. Wsłuchiwała się w jego słowa, a cichy szept spowodował, że znowu zatrząsł się jej oddech. Zamknęła oczy, zaciskając palce na płaszczu Haydna - nie tak, żeby go zniszczyć, ale bardzo mocno. -Byłam taka głupia... - Wyszeptała cicho. Zbyt wiele słów nasuwało jej się na myśl, a w rezultacie mówiła to, co ślina przyniosła jej na język. -Nie rozumiałam, co dla ciebie znaczy rodzina. Zachowywałam się przez te wszystkie lata jak nieodpowiedzialne dziecko. Odsuwałam cię od siebie i nie winię cię za rozpad naszego związku. Naprawdę. - Uniosła głowę, kiedy wypowiadała te słowa. Trudno przechodził jej przez gardło wyraz "rodzina", ale obiecała mu przecież, że porozmawiają szczerze. -Moje marzenie wcale nie było ważne. Haydn, nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo cię raniłam. A ty zawsze byłeś tak idealny, że pozwalałeś mi wierzyć w to, że mimo wszystko jesteś szczęśliwy. Na Merlina - wierzę, jeśli mówisz, że byłeś. Tylko że mogłam cię uczynić jeszcze szczęśliwszym. - Wiedziała, że gdyby tylko zdecydowała się na dziecko, wszystko potoczyłoby się inaczej. Teraz ich maleństwo miałoby już kilka lat, a ona byłaby panią Locke. Ta wizja wywołała na jej twarzy mimowolny uśmiech, choć łzy nadal nie chciały przestać płynąć. Dojrzała już do realizacji jego marzenia. Tylko czy aby nie za późno? -I przez wszystkie te lata wyobrażałam sobie, że straciłam szansę. Że albo już cię nie zobaczę, albo wpadniemy na siebie zupełnie przypadkiem, kiedy znajdziesz już miłość swojego życia, z którą stworzysz stały związek. - Z każdym słowem stawała się coraz bardziej smutna, a wyrazy wypowiadała z dziwną trudnością, spowodowaną przez ucisk w gardle i nieprzyjemne uczucie w żołądku. Z tych wszystkich emocji zaczynało jej być niedobrze. Odsunęła się, ale tylko troszkę. Jej dłonie zmieniły położenie - jedna wylądowała kilkanaście centymetrów nad biodrem mężczyzny, na jego boku, druga zaś przeniosła się na ramię, a sama Saoirse zwróciła spojrzenie na jego piękne oczy. -Ale zawsze życzyłam ci szczęścia. Nawet gdyby oznaczało to, że już nigdy cię nie dotknę, nigdy na ciebie nie spojrzę i nie będę mogła porozmawiać. - Dokończyła cicho, a gdy skończyła mówić, z kącika jej oka wymknęła się jeszcze jedna, maleńka łza.
Haydn Thomas Locke
Wiek : 45
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na czole i nad górną wargą, akcent RP
– Dla ciebie zniósłbym wszystko, choćby najgorsze tortury. Jeśli twoim szczęściem byłoby – mocno podkreślił tryb przypuszczający, a nie czas przeszły – rozstanie, to zniósłbym to. Wszystko, bylebyś tylko ty była szczęśliwa. Powierzchownie pewnie bym cierpiał, ale w głębi cieszyłbym się, w końcu bym to zrozumiał. Tak się mówi: ‘jeśli kochasz, to daj jej/jemu odejść’. I tak byłoby w naszym przypadku. Nigdy nie kochałem cię za coś. Kochałem, bo byłaś przy mnie. Tworzyliśmy to razem. Nie potrzebowałem podpisanego papieru z Ministerstwa, by traktować cię jak rodzinę. Byłaś częścią mnie. Taką, której nigdy nie zapomnę. Mówił ciszej, coraz ciszej, aż niemal szeptał jej do ucha. Miał zamknięte oczy, myślami przywoływał wspomnienia. Pamiętał w co była ubrana, kiedy spotkali się pierwszy raz od czasów szkolnych, już jako dorośli ludzie. Dokładnie pamiętał o czym dyskutowali, jak mówiła o swoich problemach na studiach, a on obiecał jej zorganizować potrzebne książki. Wtedy jeszcze nie wiedziała, jak Haydn je zdobył, to było zupełnie nieistotne. Ważne, że zaczęli się spotykać. Pamiętał, jak szukali razem mieszkania i wydali absolutnie wszystkie oszczędności na to piękne lokum w zadbanej kamienicy, którego okna widział teraz z ulicy. Średniej wielkości mieszkanie składało się z dużego salonu z antresolą, ich niewielkiej sypialni i jeszcze jednego pokoju, który, wtedy wypełniony sztalugami pełnił rolę graciarni, miał w przyszłości służyć jako pokój ich dziecka. Pamiętał jak spacerowali razem po parku, jak robili wyliczanki, kto rano idzie po świeże pieczywo, pamiętał ich pierwszy wspólny wakacyjny wyjazd. Gdy odsunęła się zaledwie na kilka centymetrów i uniosła głowę do tej pory opartą na jego piersi, dostrzegł, że po jej policzkach wciąż spływały łzy. Rozmazany makijaż był najmniej istotny. Jej spostrzeżenia w tej kwestii były prawidłowe, to zupełnie nie grało roli. Z brustaszy swojej marynarki wyjął poszetkę, którą przetarł delikatnie obydwa kobiece policzki. Na białej chusteczce pojawiły się czarne od tuszu zacieki. Nie przejmując się tym zupełnie, schował ją do kieszeni płaszcza. – Wyrzuciłem dziesiątki zapisanych pergaminów, które chciałem ci wysłać. Nie miałem odwagi. Tak bardzo pragnąłem spotkania z tobą. Chyba po prostu bałem się kolejnego odtrącenia. Wystarczyłoby, żeby się nad nią nachylił. Tak niewiele było potrzeba, żeby znów mógł poczuć słodki smak jej ust na swoich. Nie odtrąciłaby go, miał pewność. Ale to nie mogło być aż tak proste. Czy aby na pewno wciąż ją kochał? Kochał Saoirse sprzed ponad trzech lat. Przed oczami mężczyzny przemknęła ta młoda blondyneczka, która dopiero co całymi dniami i nocami zaprzątała mu myśli. Zauroczyła go, zakochał się w niej szczenięcą miłością, taką samą, jaką przed dekadą obdarzył stojącą przed nim kobietę. Ile w tym było prawdziwego uczucia, a ile desperacji…? Wyznał jej miłość. Co prawda można by potraktować to symbolicznie, metaforycznie bądź innymi określeniami tego rodzaju. Co go podkusiło? Czy naprawdę zapomniał o Saoirse? – Jeśli będziesz chciała, to odprowadzę cię do domu. Powiedz tylko kiedy.
Saoirse aż za dobrze pamiętała momenty, w których mu odmawiała. Tłumaczyła się brakiem czasu, chęci, pracą, zajęciami pozadomowymi, wszystkim, byleby nie mówić mu wprost, że uważa się za zły materiał na matkę i że nie byłaby do końca szczęśliwa, mając dziecko i pierścionek na palcu. Bynajmniej nie dlatego, że chciała się rozstać. Haydn był dla niej najważniejszą osobą na świecie, możliwe nawet, że nadal jest. Tego akurat nie jest stuprocentowo pewna. -Nigdy nie chciałam cię zostawiać. A kiedy już do tego doszło nie wiedziałam, czy powinnam się śmiać czy płakać, bo zmarnowałam kilka lat życia przez jedną kłótnię. - Prychnęła cicho, nie patrząc na niego. Nie potrafiła podnieść wzroku, nie czuła się na siłach. Zmienił się. Wbrew temu, co sądziła, na przekór jej nadziejom, trzy lata potrafią zmienić człowieka. Czas dla nikogo nie jest łaskawy - o ile kilka lat temu urocze zmarszczki przy oczach Haydna były ledwie widoczne, teraz Saoirse potrafiła je dostrzec nawet z pewnej odległości, przy jasnym świetle księżyca. -To tak żałośnie brzmi. Zachowanie godne dziecka rozbiło kilkuletni związek. Gdybym czytała o tym w książce, prawdopodobnie uznałabym to za bzdurę. - Sama nie wiedziała, co mówi. Chciała po prostu rozmawiać z nim o czymkolwiek, nawet jeśli temat zszedłby na literaturę. Tyle czasu planowała, co powie mu, kiedy wreszcie się zobaczą, a teraz nie potrafiła powiedzieć nic sensownego. Chciała, a jednocześnie bała się mówić o uczuciach, bo zupełnie niespodziewanie dopadły ją wątpliwości. Myślała o ślicznej blondynce, którą zostawili na przyjęciu urodzinowym, o mężczyznach, których poznała w ciągu ostatnich trzech lat i zastanawiała się, czy dobrze zrobiła, znowu mieszając w to wszystko Haydna. Była już tak blisko zapomnienia. Czy naprawdę nie wierzyła, że będzie bez niego szczęśliwa? -Nie chcę, żebyś czuł wyrzuty sumienia, ale jednocześnie muszę powiedzieć ci całą prawdę, póki mam taką okazję i resztki odwagi. - Też szeptała. Pamiętała dobrze, jak podniosła głos tamtego dnia, kiedy po raz ostatni widziała Haydna w ich wspólnym mieszkaniu. Strach przed krzyczeniem był na tyle duży, że bała się mówić głośniej, żeby niczego nie zepsuć. Ta chwila była zbyt krucha, a źle dobrane słowa i ton głosu mogły zaprzepaścić wszystko, o czym oboje rozmyślali przez ostatnie trzy lata. -Kiedy uświadomiłam sobie, że już do mnie nie wrócisz, że powinnam nauczyć się żyć bez ciebie, i że nie powinnam liczyć na rychłe wybaczenie, starałam się pozbierać do kupy. Chciałam być silna, udowodnić sobie, że potrafię żyć sama. Na Merlina, wiem, jakie to żałosne i jak okropnie brzmi, ale do tej pory mi ciebie brakuje. Przez trzy lata zatapiałam smutki w kieliszku, pragnąc zapomnieć i aż do dzisiejszego dnia wydawało mi się, że te wszystkie lata, które razem przeżyliśmy, były tylko snem. Że straciłam jakąś część życia na głupie marzenie i wyobrażenia mężczyzny, który darzył mnie miłością. - Z każdym słowem docierało do niej, że to wszystko jest prawdą. Naprawdę wydawało jej się, że nigdy nie poznała Haydna, że te wszystkie książki w mieszkaniu zapewne odziedziczyła, a z jej psychiką jest coś bardzo nie w porządku. Odsunęła się, nie ściskając już płaszcza Haydna tak mocno. Mimo wszystko nadal czuła bijące od niego ciepło, bo przylgnęła do mężczyzny całym ciałem, jedynie głowę zadzierając delikatnie w górę, by wreszcie na niego spojrzeć. Nie było to proste, ponieważ do oczu ciągle cisnęły jej się łzy i Haydn wydawał się bardzo rozmazany. Zadrżała pod wpływem dziwnego dotyku pod powiekami, ale pozwoliła mu otrzeć łzy, których nie była do końca świadoma. Widziała czarne kreski na chusteczce i przez chwilę zastanawiała się, jak bardzo niekorzystnie wygląda, ale kolejne słowa Haydna oderwały jej myśli od własnej twarzy. -Ja nawet nie próbowałam pisać. Wiedziałam, że nie odważę się wysłać żadnego listu, a samo wspomnienie twojego imienia sprawiało mi ból. Jedak najbardziej bałam się tego, że mnie nie zrozumiesz. Że nie wybaczysz, odtrącisz, a ja nie chciałam mieć świadomości, że naprawdęnic już nas nie łączy. - Serce nieco ją zabolało, kiedy wypowiadała ostatnie słowa, ale obiecali sobie, że pomówią szczerze. -A teraz jedyne, o co chcę cię prosić, to zostanie ze mną na zawsze. Żebyś mnie już nie zostawiał, nie odchodził, obiecał, że wszystko będzie dobrze i że stracone trzy lata życia da się odzyskać. - Powoli odsunęła się jeszcze o krok, a jej dłoń zsunęła się z jego pleców przez biodro i opadła, pozostawiając między ich ciałami pustą przestrzeń. -Nie robię tego jednak bo nie potrafię cię o to prosić. Sama nie wiem, czego właściwie oczekuję. Kiedyś wszystko było dużo prostsze... - Kiedyś, kiedy oboje byli dużo młodsi, a Sirszy wydawało się, że problemy dorosłych da się zawsze rozwiązać, a oni sami je komplikują. Nagle poczuła się bardzo, bardzo stara. Możliwe, że chciała powiedzieć coś więcej, coś, co jeszcze bardziej pogorszyłoby sytuację, ale Haydn poniekąd uratował ją swoimi słowami. Może jedynie nie do końca dobrze pojęła przesłanie tego, co chciał jej przekazać, bo uznała, że on chce już odprowadzić ją do domu. Poczuła się źle ze świadomością, że może mężczyzna nie chce już kontynuować tej rozmowy. Może Saoirse rzuca słowa zbyt odważnie. Kiwnęła więc głową, znowu zwracając wzrok ku ziemi, choć nad ich głowami świecił przepiękny księżyc.
Dzisiejszy dzień już od samej pobudki, rysował się kobiecie w szarych barwach. Przemęczona nocnymi koszmarami, ociężale podniosła się ze swego łóżka, aby tuż po tym powłóczystym krokiem podążyć do łazienki. Chwilę po obmyciu swej twarzy skierowała się do kuchni, gdzie leniwie zabrała się do wykonania kawy w ekspresie. Przygotowując wszystko co ku temu niezbędne, przypomniała sobie, że jakiś czas temu sprzęt zepsuł się, toteż poirytowana uderzyła w niego prawą, otwartą dłonią, wydobywając z nieszczęśnika jękliwy dźwięk. Nie dające o sobie zapomnieć pragnienie, zmusiło kobietę do wyciągnięcia z lodówki kartonu z nie do końca już świeżym sokiem pomarańczowym, zaś nietęgi humor zaważył na tym, że tego dnia nawet niczemu winne kubki, zdawały się być kobiecie wrogiem, więc Jaqueline uzupełniła braki płynów w swym organizmie, wlewając je w siebie wprost z opakowania. Odstawiając do chłodziarki karton z resztkami soku, kobieta zauważyła braki w swych zapasach, co wprawiło ją w jeszcze większą złość niż ta, która dotychczas się w niej kłębiła. Zirytowana do granic, raz jeszcze skierowała się do łazienki, w której dość niedbale doprowadziła swą twarz do jako takiego wyjściowego stanu, aby tuż po tym założyć na siebie, równie smutne jak jej dzisiejszy humor, ubrania i wyjść z domu. Schodząc po klatce schodowej, kobieta zdecydowała, że pójdzie do najbliższego w tej okolicy sklepu spożywczego celem uzupełnienia braków w swych domowych zapasach. Pochmurna, wietrzna i deszczowa pogoda, wcale nie poprawiła kobiecie humoru, wręcz przeciwnie. Wyrywający się z drobnej kobiecej dłoni, sporej wielkości czarny parasol, tego dnia doprowadzał Jacqueline do jeszcze większego szału, niż robi to na co dzień jej znienawidzony sąsiad. Podczas szarpania się z nieposłuszną parasolką, kobieta w ogóle nie widziała co dzieje się przed nią na chodniku i poprzez swą nieuwagę i dość szybkie tempo chodu, wpadła wprost na plecy, idącego wolniejszym krokiem, mężczyzny (@Xavier A. Whitford). - O matko, strasznie Pana przepraszam. - rzekła pospiesznie w swym zmieszaniu, jednocześnie starając się doprowadzić swoje myśli do ładu.
Poranki nigdy nie należały do najlepszych. Nigdy nie mógł wysiedzieć w łóżku dłużej niżeli było to konieczne. Ilekroć otworzył oczy, zawsze natychmiast musiał wstać i zacząć się szykować. Tak jakby zaburzenie tego harmonogramu czymś groziło. Nie było typowego czytania w łóżku, chwili wytchnienia przed nadchodzącym dniem czy momentu przemyślenia spraw, których dzisiejszego dnia ma się podjąć. Kiedyś czasem do takich rzeczy dochodziło. Zostawał tam z jednego i bardzo istotnego powodu. Każdy poranek wyglądał tak samo, nawet jeżeli był to dzień wolny, jak dzisiejszy. Wstawał, pił czarną kawę na rozbudzenie myśli i szedł pod zimny prysznic, który miał oczyścić umysł i przygotować go. Na co? Na wszystko. Pogoda była obrzydliwa, nigdy nie przepadał za deszczem. Nie był nikomu do szczęścia potrzebny, szczególnie jemu. Miał dzisiaj udać się do księgarni i sklepu aby uzupełnić zapasy na obiad. W końcu jak miał w planach wykwintne danie uraczone czymś mocniejszym do picia do chyba trzeba wstać i po to pójść. Założył płaszcz i chwycił różdżkę, która jako jedyna była mu teraz potrzebna. Wyszedł na ulicę wyczarowując niewidzialny parasol wokół swojej postaci. To było zawsze jakieś udogodnienie w życiu, prawda? Kiedy tak szedł ulicą, nigdzie się nie spiesząc, został przez kogoś potrącony. Zachwiał się lekko, co było wynikiem zaskoczenia i odwrócił się. -Spokojnie. Nic się nie stało.-Powiedział a jego brwi delikatnie się zmarszczyły. Parasol, którzy tak zawzięcie trzymała był wygięty w kilku miejscach więc nic dziwnego, że kobieta była w podłym humorze. Tak, nawet bez zaglądania w jej podświadomość widział, że to nie był zdecydowanie jej dzień. -Może pozwoli Pani, że schowamy parasol.-Powiedział spokojnie i uniósł nad kobietę swój "parasol". Drugą dłoń wyciągając po wspomnianą rzecz kobiety. To było niebywałe zachowanie z jego strony. A myślał, że już dawno się obudził.
Jacqueline, gdy tylko zorientowała się, że wpadła na idącego przed nią mężczyznę, dosłownie w ułamku sekundy wyprostowała się, a dłoń z parasolem bezwładnie opuściła przez co jego koniuszek otarł się o miejski chodnik. Zawstydzonym spojrzeniem objęła twarz mężczyzny, zaś myśli kłębiące się w jej głowie, krążyły jedynie wokół wrażenia, że mężczyzna za chwilę porządnie skarci ją za jej nieuwagę, nawet pomimo przeprosin. Żeby tego było mało, zupełnie nie była zdolna do ewentualnej ucieczki, bowiem na swych stopach odziane miała szpilki, a te raczej nie są najwygodniejszym obuwiem do biegania. Nieopisana ulga zagościła na twarzy kobiety, kiedy mężczyzna oznajmił jej, że nic się nie stało. Cała złość, która kumulowała się w niej od poranka, w jednym momencie została zastąpiona uczuciem kompromitacji. Ten drobny wypadek poskromił drzemiącego w kobiecie potwora. Opuściła pokornie głowę, nieznacznie się przy tym uśmiechając. - Tak mi głupio... - wyrzekła, nie do końca wiedząc co powinna odpowiedzieć w takiej sytuacji. Nawet w taki dzień, jak dzisiejszy, starała się dokładać wszelkich starań, aby korzystać głównie z przedmiotów mugolskiej produkcji, choć czasem potrafiły płatać niezłe figle i doprowadzać do regularnego szału - nie zniechęcała się. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że jej parasolka nie nadaje się już do niczego i będzie musiała skończyć na śmietniku, ona sama natomiast nieźle zmoknie lub też skorzysta z propozycji schronienia się pod "parasolem" mężczyzny. Ostatecznie zdecydowała się na tę drugą opcję, niemniej jednak w głowie kobiety wciąż tliły się myśli z początku spotkania obojga, przez co w jego bezpieczną strefę wchodziła z delikatnym speszeniem. Pomyśleć, że chciała uciekać przed tak uprzejmym jegomościem. - Jacqueline. Miło Pana poznać. - oznajmiła ze śmielszym już uśmiechem, chcąc trochę rozładować kłębiącą się w jej głowie, napiętą atmosferę.
Nie dostanie od niego reprymendy bo to chyba nawet nie wypada, prawda? Zapewne gdyby był to zwykły dzień, zwykła pora rzuciłby jedno spojrzenie w kierunku kobiety i odszedł, zostawiając ją w lekkim niedowierzaniu a nawet wrażeniu, że w wyrazie jego twarzy mogła dostrzec grymas dezaprobaty. Jednak nie był to zwyczajny dzień, dlatego też naturalny chłód i oschłość nie szła dzisiaj w parze ustępując czemuś nowemu. Był nawet pełen podziwu dla swojej osoby, że z jego ust wyszło jedno krótkie zdanie, które wcale nie przywołuje niemiłych odczuć z drugiej strony. Przyjrzał się kobiecie i dziwnym stwierdzeniem było, że to również nie był jej dzień. Nie potrzebował do tego zajrzenia w jej myśli, nawet nie starał się wiele z niej wyczytać. Jedno jest pewna, ukrywanie nie szło jej najlepiej. Tak bardzo przyzwyczajony do tego, że ludzie uwielbiają się chować nie przyszło mu na myśl, że kobieta wcale się nie stara. -Naprawdę nic się nie stało. Okropna pora jak na poranne spacery, nie sądzi Pani?-Uniósł lekko jedną brew. Czy był to rodzaj odciągnięcia rozmowy od niesfornego wtargnięcia w jego przestrzeń osobistą? Można by uznać, że zrobił to specjalnie, na poczet tej drugiej osoby. Niebywałe. Doprawdy. Ha! Gdyby tylko wiedziała co dzieje się właśnie w jego głowie. Prawda jest taka, że dzisiaj robił wiele rzeczy przeciw sobie. Niemal tak, jakby próbował walczyć z własną naturą. Nic z tych rzeczy, po prostu fakt, że ten specyficzny dzień nie był jego dniem sprawiało, że budziły się w nim rzeczy, o których myślał, że dawno wyginęły. Nawet ta zwykła uprzejmość, którą teraz raczył obdarować nieznajomą. -Xavier. Niesamowite, że po raz pierwszy pójście do sklepu niesie ze sobą tyle niespodzianek.-Powiedział spokojnie, prawdopodobnie również chcąc rozładować jakoś atmosferę. Powinien poddać się swoim własnym badaniom.
Ostatnimi czasy w umyśle kobiety pojawiały się różnego typu, kuriozalne myśli, żeby tego było mało, totalnie nie panowała nad swoim zachowaniem, a więc nie trudno było się domyślić, iż nawet najdrobniejsza wątpliwość skierowana w jej stronę może spowodować konflikt. Nie wykluczone, że właśnie teraz cała warstwa kłębiącego się wewnątrz niej gniewu ulegała eskalacji i tylko oczekiwała na właściwy moment, aby dokonać ataku, nad którym Jacqueline nie byłaby w stanie zapanować, bowiem pokłosiem ostatnich, przykrych wydarzeń jest rezolutnie rozwijający się problem osłabienia psychicznego. Co ciekawe, ów przypadłość nie miała ciągłości, a objawiała się jedynie w wybrane przez - prawdopodobnie - siebie samą dni, a to w tym wszystkim było najgorsze. Kładła się spać absolutnie nieświadoma tego, jaka obudzi się następnego dnia. Niewątpliwie wiele zależało od pogody, która dziś raczej nie jest czynnikiem wspomagającym integrację, ale kto wie? - Gdybym nie musiała, nie wychodziłabym z domu. - uniosła się z wyczuwalnym w barwie głosu oburzeniem. Ot stało się. Zmierzyła mężczyznę swym pełnym pretensji wzrokiem, którego - na miejscu Xaviera - zapewne sama by się wystraszyła. Jego wypowiedź potraktowała jako krytyczny docinek, a obok takowego nie chciała 'przejść obojętnie'. Możliwe, że celem wypowiedzi jegomościa nie był jakikolwiek przytyk, ale tak niestety zostało to przez nie myślącą dziś trzeźwo kobietę odebrane. - Wyszłam kupić tylko kilka rzeczy do domu... - odparła ze zrezygnowaniem, mając przy tym cichą nadzieję, że w swym rozmówcy odnajdzie kogoś, z kim mogłaby podzielić nieszczęście dnia bieżącego. Najwidoczniej oboje opuścili swe cztery ściany celem uzupełnienia braków w żywności czy to innych, niezbędnych w domu rzeczy. - ...I emocji. - dodała z lekkim uśmiechem, gdy tylko mężczyzna się przedstawił. Jak widać, huśtawka nastrojów nadal aktywna, nie zdziwiłaby się, gdyby nowy znajomy postanowił od niej uciec, uznając ją za osobę niespełna rozumu, ostatecznie tak to właśnie mogło wyglądać.
To prawdopodobnie zaliczyło się pod leczenie. Tak tylko, podpowiada specjalistyczne oko. On nie mógłby sobie pozwolić na utracenie tej kontroli, o którą tak walczył. Zawsze ją posiadał, owszem, potem jednak ją utracił. A odbudowywanie jej na nowo było najtrudniejszym i zapewne najbardziej pochłaniającym czas procesem. W jej przypadku zapewne byłoby podobnie. Mógł jej nie znać, jej historii jej problemów, ale jedno spojrzenie wystarczyło aby rzec spokojnie, że potrzebowała czegokolwiek. Zachowanie równowagi było bardzo ważne. I jeżeli sądziła, że zareaguje na pełne oburzenia słowa czy krzywe spojrzenie, była w błędzie. Był człowiekiem, którego to nie przestraszy. Bo widywał w życiu znacznie gorsze rzeczy. Prawdopodobnie bardziej go to rozbawi niżeli miałby się tym martwić, czy zaprzątać sobie tym głowę. Gdyby działo się tak za każdym razem kiedy przyjmuje swoich pacjentów(którzy są jego towarzystwem przez większość czasu) zapewne to on potrzebowały pomocy. Poza tym, był człowiekiem, który nie pozwala sobie na takie rzeczy. Był zbyt rzeczowy i zbyt obojętny. -Ja aby uzupełnić zasób lektury. I lodówki.-Powiedział jakby trochę zmęczony. -Rzadko kiedy zajmuję się takimi rzeczami.-Dodał, co nie było wcale konieczne. Nie mijał się jednak z prawdą, nie robił takich rzeczy. Nie zajmował się zakupami, bo nie jest mu to potrzebne. Większość czasu spędza pisząc prace czy zajmując się pacjentami, czyli większość czasu po prostu spędza w swoim gabinecie. Masa papierkowej roboty wzbogaciła się kiedy przeniósł się do Londynu. Niestety. Prawdopodobnie znalazła odpowiednią osobę do tej roli, emocje jak i same zaburzenia w kwestii osobowości to jego praca. Jednak chyba nie takiego towarzystwa potrzebowała. A przynajmniej nie terapeuty, może kogoś kto mógłby wraz z nią dzielić podobne emocje z podobnych doświadczeń. To zwykle pomaga, wzajemne zrozumienia. Wtedy człowiek ma poczucie, że nie jest sam... -Niestety, są nieodłącznym elementem naszego życia.-Powiedział i spojrzał na kobietę. Potem wyciągnął lekko lewą dłoń, jakby zapraszając ją do dalszej drogi.-Można?-Uniósł lekko brwi. Bo prawda była taka, że wciąż stali na ulicy. Pozwolił sobie nawet na lekki uśmiech. Bo doskonale wiedział, że to w jakiś sposób uspokoi kobietę. A skoro już zaproponował jej parasol... Zaproponował też swoje towarzystwo.
Zachowanie Jacqueline w sposób ewidentny kwalifikowało się pod leczenie i co do tego nie było żadnych wątpliwości, ona sama również doskonale zdawała sobie z tego sprawę, choć zapewne i tak nie chciałaby o tym słyszeć od osób trzecich, nikt nie lubi słuchać o sobie, jako o "obłąkanej idiotce", a mniej-więcej takie mniemanie odnośnie własnej osoby wtenczas kobiecie towarzyszyło. Brak kontroli w jej zawodzie jest czymś, co pod żadnym pozorem nie winno się objawiać, dlatego też widmo przymusowego urlopu, na który zresztą nie chciała sobie pozwolić, wcale sytuacji nie poprawiało. Wobec tego wszystkiego wszelakie trudności, jakie napotykała, preferowała przemilczeć, co mądre nie jest, nie było i nie będzie, ale niezaprzeczalnie jest bezpieczniejsze od odrzucenia przez społeczeństwo czy też ewentualnego zwolnienia. W gruncie rzeczy nie wiedziała dokładnie, co chce osiągnąć słowną agresją wystosowaną w kierunku mężczyzny. Z jednej strony nie chciała go atakować, z drugiej natomiast wydało się to kobiecie oczywistą defensywą. Ostatecznie i tak nad tym nie panowała, a więc emocje zadecydowały za nią. Kiedy natomiast okazało się, że jegomość nawet nie drgnął po jej niebywałym oburzeniu, totalnie zgłupiała. W okamgnieniu uświadomiła sobie, jaką właśnie popełniła niedorzeczność, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Po błyskawicznej retrospekcji całego wydarzenia faktycznie przedstawiało się ono całkiem komicznie. - Proszę wybaczyć, nie wiem co się dzisiaj ze mną dzieje. - wyrzekła wesoło, jakby wszystkie niesnaski bieżącego dnia nagle ją opuściły. Niesamowite, jak z minuty na minutę była w stanie zmieniać swoje nastawienie. - Pewnie żona zajmuje się zakupami. - odparła, pomimo tego, iż na dłoni Xaviera nie dostrzegła obrączki. Nie każdy mężczyzna nosi obrączkę na co dzień, do czego była przyzwyczajona jeszcze od czasów swego małżeństwa, gdzie Noel znak zawarcia związku przywdziewał od święta, z tejże przyczyny nie przywiązała do tego większej wagi. - Osobiście robię codziennie zakupy. - dodała, chcąc w ten sposób podkreślić fakt, że to właśnie kobiety zazwyczaj zaopatrują dom w najpotrzebniejsze artykuły. Warto także zaznaczyć, że nikt by za nią tego nie zrobił, w końcu mieszkała sama. - Gdyby tak wyzbyć się chociaż tych negatywnych. - wyrzekła beznamiętnie, po czym ponownie spojrzała na dłoń mężczyzny, która tym razem zapraszała ją do dalszej drogi. Jako, że nie za bardzo miała ochotę na to, aby stać i marznąć, zgodziła się bez zastanowienia. A gdy już tak oboje powoli kroczyli przed siebie, swe spojrzenie znów przeniosła na Xaviera. - Wydajesz się być osobą o stoickim spokoju. - oznajmiła, trochę zainteresowana tym, jaką dziedziną życia para się jej towarzysz, koniec końców nie zachowywał się niczym typowy barman czy też inny sklepikarz.
Wariatka czy odmieniec. Co za różnica. To, że miała problemy z zapanowaniem nad własną osobowością nie świadczyło o tym, że jest chora. Brak jakichkolwiek oznak świadomości tego problemu jaki jest, to jest dopiero choroba. Najistotniejsze jest to, że dostrzegała to. A to co z tym zrobi, to jej sprawa, była dorosła kobietą i sama doskonale wiedziała co powinna zrobić. Przyznanie się do problemu nie jest czymś ubliżającym. Lepiej jest zrobić coś z tym faktem a nie narażać siebie czy nawet innych na wszelakie skutki problemu, który z czasem może przeistoczyć się w coś znacznie większego. Ignorancja jest chyba najgorsza z możliwych. Nienawidził tej cechy u swoich pacjentów, którzy nie zdawali sobie sprawy a nawet nie chcieli z konsekwencji ich czynów, u uzdrowicieli, którzy nie chcą przyjąć do wiadomości racji innych jakby uważali, że są nieomylni w swoich przekonaniach. U ludzi, za ich brak jakiekolwiek zainteresowania i odrobiny spostrzegawczości. Był to tego po prostu przyzwyczajony. Wahania nastrojów, zaburzenia osobowości czy w odbieraniu rzeczywistości. To był właśnie jego światek, dlatego też nie skomentował jej słów. Nie zdziwił się kiedy na twarzy kobiety wypłynął uśmiech, który wcale nie wydawał mu się prawdziwy. I skinął głową, na znak zrozumienia i ewentualnego zapomnienia o całej sprawie. -Nie mam żony.-Powiedział spokojnie, bez najmniejszego zająknięcia. Bo tak właśnie było, nie miał żony już od kilkunastu lat. I nic tego nie zmieni, nawet nauka, która podoba jest tak postępowa w dzisiejszych czasach... To był dzień, w którym nie chciał o niej myśleć. Myśli o niej każdego innego, ale nie dzisiaj. -Ja do tej pory nie potrzebowałem ich. Uroki posiadania pracy, która pochłania większość twojego czasu.-Powiedział, bez żadnego wyrzutu czy skargi. Spokojnie mógł rzec, że robił dokładnie to co chciał robić, to do czego tak naprawdę był stworzony. Był po prostu w tym dobry, jakby przeszywanie ludzkich dusz było czymś prostym i wcale nieskomplikowanym. -Nie ulegaj złudzeniu, że wyzbycie się uczuć, jakichkolwiek, jest dobre. Bowiem nie daje to oczekiwanego ukojenia. Jak mówiłem, jest to tylko złudzenie-Ruszył wzdłuż ulicy mocniej trzymając różdżkę. Nie mógł się powstrzymać. Nie mógł pozwolić aby żyła w takim przekonaniu, chciał aby mocniej się nad tym zastanowiła. Nie da się, od tak po prostu, odsunąć od siebie emocji. Jedynie zmierzenie się z nimi pozwala nam prawdziwie odetchnąć.-Widzisz, w mojej profesji gdybym takowego nie posiadał, zapewne sam potrzebowałbym leczenia.-To było niemal zabawne, że wspomniała właśnie o tym. Jak przypuszczał, chciała poznać czym się parał. A ukrywanie tego nie miałoby żadnego sensu, w końcu na nic by się tutaj nie przydało.-Jestem magopsychiatrą. Jestem przejazdem w Londynie.-Choć sam nie wiedział jak długo będzie trwał ten przejazd. Poprosili o jego pomoc i przyjechał. Teraz chcieli go po prostu zatrzymać. Był też inny powód jego przyjazdy, który stał pod znakiem zapytania, choć miał rozwiać wszelkie wątpliwości... Ale to już temat na inną porę
Na wariatów natykamy się co kilka kroków, zaś odmieńcami nazywamy tych, którzy potrafią przeciwstawić się wariatom. Można by rzec, że cały świat oszalał, włącznie z Jacqueline, a 'odmieńcy' są jego jedyną, normalną cząstką, ale to byłoby zbyt banalne. Niestety, kobieta pomimo całkowitej świadomości swego problemu, nie zamierzała podejmować w związku z nim jakichkolwiek kroków, przynajmniej nie teraz. Wstyd? Może i tak, w końcu osoby w jej wieku powinny być względnie poukładane, rozwijać się zawodowo, wychowywać dzieci, a nie borykać się z problemami występującymi na tle psychicznym, które w pewnej mierze zaserwowała sobie sama. Te myśli były najgorsze. "Sama jesteś sobie winna". Wiedziała, że są to jedynie błędne interpretacje, podsuwane przez przepełniony inwektywami umysł, jednakże z czasem, dla spokoju, godziła się z nimi. Kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą. Logiczną konsekwencją całej sytuacji będzie pogarszanie się stanu kobiety, czego ona sama była równie świadoma, jak tego, że problem jest. Dla krótkotrwałego spokoju duszy, była w stanie podpisać wyrok przeciw sobie. Przedtem nikomu się nie zwierzała, nikt nie pytał, nawet nie miał kto pytać, z wszystkimi starała się utrzymywać kontakt czysto zawodowy, chciała być zdystansowana. Dystans ten spowodował, iż w dość szybkim tempie kobieta zamknęła się w sobie. Może nawet wychodziła z założenia, że skoro nie mówi o problemach, to one nie istnieją? - Wszystko przed Tobą. - oznajmiła, mężczyzna wydawał się być młody, a przynajmniej młodszy od Jacqueline, dlatego też uznała, że jego czas również kiedyś nadejdzie. Chciała urwać tym krótkim stwierdzeniem temat małżeństw, który zresztą sama rozpoczęła. Między myślami znów przewijała się Audrey, Noel... Tak bardzo pragnęła o nich zapomnieć, a jednocześnie wrócić, później przypominała sobie ostatnie dni w Dallas, a wraz z tym powracały wszystkie negatywne emocje. - Nie obraź się, serio, ale nie znasz mnie. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo zmuszona jestem nagimnastykować się, aby każdego poranka w pracy być normalną, żeby jakoś funkcjonować. Byłabym w stanie oddać wszystko za chociażby złudzenie optymizmu. - wyrzekła nadzwyczaj spokojnie, nie unosząc się ani razu, co było swego rodzaju osiągnięciem, podczas wypowiedzi oczy Jacqueline przeszkliły się, a nos delikatnie poczerwieniał. To wyznanie kosztowało ją naprawdę sporo, było totalnie spontaniczne, natomiast Xavier był pierwszą osobą, która poznała chociaż urywek prawdy. Ostatecznie i tak nie posiadała niczego wartościowego, wszakże za takowe nie uznawała przedmiotów materialnych, a poza nimi niewiele jej pozostało. - Nawet nie wiesz jak Ci zazdroszczę. - odparła, tym samym odnosząc się do wypowiedzi dotyczącej stoickości. W Hogwarcie nawet udawało się jej sprawiać pozory bycia spokojną i opanowaną nauczycielką, choć - jak zresztą widać - rzeczywistość była zgoła odmienna. Nieopisane zdziwienie wymalowało się na twarzy kobiety, kiedy Xavier poinformował ją, jaki wykonuje zawód. Skoro sama nie chciała wybrać się do lekarza, los zadecydował, że uderzy jednego z nich parasolką? Komedia. - Dowcipniś. - odparła cicho, absolutnie swych słów nie kierując do mężczyzny, a do losu, który najwyraźniej stroił sobie z niej żarty. - Może trudno w to uwierzyć, ale wykładam mugoloznawstwo w Hogwarcie. - dodała nieco zdezorientowana, w końcu jako magopsychiatra zapewne poznał się na niej poznał, uznała jednak za stosowne powiedzieć trochę o sobie, nie tylko wypytywać o wszystko rozmówcę. - Często bywasz w Londynie przejazdem? - mężczyzna sprawiał wrażenie, jakby znał tutejszą okolicę, stąd też ta ciekawość.
Nigdy nie wiemy kiedy problemy nas dogonią, kiedy przygniotą nas swoim ciężarem zbieranym przez lata i przybiją do ziemi. Często po prostu nie umiemy sobie poradzić z tym, co nas spotyka i odkładamy to do momentu aż nie znajdzie się już miejsca. Wtedy nadchodzi kumulacja wszystkiego co staraliśmy się ukryć i niektórzy po prostu nie są wstanie z tym poradzić. Nikt w końcu nie jest idealny, nikt nie powiedział, że to wiek, w którym powinno zajmować się domem i zwykłymi przyziemnymi sprawami. Nikt nie wie kiedy może dojść do rozłamu tego co znamy, co jest nam bliskie. Czy można być na to przygotowanym? Oczywiście, że nie. Nigdy nie jesteśmy pewni tego co nas spotka. I jakie to będzie miało skutki na nas. Jedno jest oczywiste, nie można odgonić problemy, uznać, że go nie ma bo tak chcemy. Ilekroć spotyka się na sesjach z pacjentami widzi, że jedyne czego chcą to spokoju, normalności w życiu, a prawda jest taka, że sami od niej uciekają. Sprawiają, że to co upragnione oddala się od nich coraz bardziej. Najpierw trzeba stanąć, rozejrzeć się i przeanalizować wszystko, co nas dręczy. On był tylko po to aby wskazać kierunek, pomóc spojrzeć na te problemy z innej strony. To zaskakujące, że spotkała na swojej drodze właśnie jego. Nie był tego zdania. Nie należał do osób, które nadają się do życia w związku. Zawsze tak uważał, nawet wtedy kiedy na palec wkładał obrączkę. Był to moment zapomnienia, chwila naprawdę cudowna. Jednak krótka jak większość. I był wewnętrznie wdzięczny za zakończenie tego tematu. O ile można wykazywać wdzięczność nie okazując jej kompletnie. -Nie obraź się, ale wiem o czym mówię. Moje słowa zawsze posiadają pokrycie.-Skwitował spokojnie, bez urazy. Bo przecież żadna nie była tutaj wskazana. Wręcz niedorzeczne byłoby gdyby tak się stało. Miała wszelkie prawa do własnego zdania i wyrażania opinii a on cenił sobie ludzi, którzy nie ukrywają jej w obawie przed jej ujawnieniem. Tak, jakby samodzielne myślenie było czymś złym i niepożądanym. Większość ludzi, przynajmniej Ci, z którymi ma do czynienia, obawiają się reakcji czy opinii. On lubił spojrzeć na rzeczy z innej strony, to bardzo odświeżające. I docenił szczerość, choć wcale na nią nie zasługiwał. Prawdopodobnie posiadał coś, co sprawia chęć wydobycia prawdy. Kto to wie. -Mogę jedynie doradzić zmierzenie się z tym. Inaczej nigdy nie osiągniesz nawet tego złudzenia normalności o jakim marzysz.-Powiedział spokojnie.-I popatrz, nic Cię to nawet nie kosztuje.-Czyżby Xavier kolejny raz zażartował? Było to doprawdy niesłychane. Nie miewał w zwyczaju żartować, bo trudno było mu zrozumieć intencje i konstrukcję tej czynności. Jednak nie mógł oprzeć się pokusie aby chociaż na moment rozluźnić napięte myśli swojej towarzyszki. Zbawca dusz, Xavier Whitford. -Zazdrościsz? Niektórzy uważają to za odtrącające.-Dodał, i jak mogła przypuszczać wcale się tym nie przejmował. Był jaki był, wszystko co robił w swoim życiu doprowadziło go właśnie do tego momentu i miał coś zmienić tylko dlatego, że komuś nie podobała się jego opinia czy spojrzenie? Był taki z natury, od dziecka troszkę zbyt spokojny i oschły wobec ludzi. Jednak to pozwoliło wykształcić w nim inne cechy, które teraz owocują. -Czemu miałbym być zdziwiony? Mugoloznastwo. Interesujący temat. Czemu akurat to?-Spytał spoglądając na swoją towarzyszkę. I naprawdę zainteresował go ten temat. Sam wychowywał się w domu pełnym czarodziei, każdy znajomy jego rodziców był czarodziejem więc ze światem niemagicznym miał niewiele wspólnego. Nie był o jednak mniej interesujący do tego, co już znał. -Byłem tutaj kilka razy, jednak nigdy na tak długo.-Odpowiedział. Wizyta się dłużyła, jednak nie miał wpływu na to, jak długo jeszcze tutaj zostanie. Na ten moment miał pacjentów, którzy potrzebują jego pomocy. Stan, w którym zastał większość z nich była oburzająca i dokłada wszelkich starań aby zmienić bieg leczenia pacjentów w Św. Mungu.
Od dłuższego czasu egzystencja kobiety opierała się na stagnacji, którą ona sama być może i uznawała za w pełni uzasadnioną. Nie mogła jednak zaprzeczać, że większość problemów, z jakimi obecnie się zmaga, zawdzięcza sobie i tylko sobie. Nie wszystkiemu jest winna, ale znacznej części byłaby w stanie zapobiec, gdyby tylko nie postawiła krzyżyka na swej przyszłości. Nawet zwykłe przedstawienie się z nazwiska sprawiało kobiecie pewnego rodzaju kłopot, bowiem wciąż posługiwała się godnością byłego męża, pomimo tego, iż w każdym momencie mogła powrócić do nazwiska panieńskiego. Traktowała to jako pewnego rodzaju nieprzychylną pamiątkę, która miała przypominać jej o tym, co zrobiła. Pragnęła zapomnieć o dawnym życiu, o dzieciach, nawet znajomych, a jednocześnie podejmowała tak niewyobrażalnie absurdalne decyzje. Nie można zaprzeczyć, że Jacqueline tą przeciętną część życia ma za sobą. Skończyła szkołę, studia, miała męża, dwójkę dzieci, dobrą pracę, znajomych i nagle, w ułamku sekundy, podjęła decyzję o tym, że chce z tym wszystkim skończyć, odrzucić to wszystko na co pracowała tak długi okres czasu na bok, odejść od stereotypów, wyjechać i zacząć od nowa. Ten etap ukończyła, była świetną, typową kurą domową z jakimiś tam pobocznymi aspiracjami i do tej nudnej, szarej codzienności nie miała zamiaru wracać. Doskonale wiedziała, że stać ją na o wiele więcej, aniżeli oczekiwanie na emeryturę na kanapie przed telewizorem, dlatego też postawiła na takie, a nie inne rozwiązania, choć czasem, w trudnych chwilach, z utęsknieniem spoglądała na dawną rutynę. Nie była szczęśliwa, ale przynajmniej miała spokój. Londyn w odczuciu kobiety totalnie nie zdał egzaminu na poprawę jej rzeczywistości, choć nie mogła stawiać wszystkiego na jedną kartę, w końcu poza zamianą otoczenia powinna wykazać chociaż odrobinę inicjatywy, na co w bieżącym okresie nie miała ani siły, ani ochoty. Czyżby obłudnie czekała na lepsze czasy? Tak nieroztropne zachowanie prowadziło tylko w jedno miejsce, więc z takim nastawieniem chyba powinna powoli zaczynać przyzwyczajać się do piachu. - Jesteś specjalistą. Masz swoją wiedzę, popartą latami pracy. Ja mam swoje zdanie, poparte smutną codziennością. Różnimy się najwidoczniej poglądami w tej kwestii. Negatywne emocje są dla mnie czymś wyniszczającym, pragnę się ich wyzbyć za wszelką cenę, nie potrafię, zwyczajnie nie jestem w stanie przy nich trwać. - wyrzekła bez pośpiechu, nadzwyczaj delikatną barwą głosu. Nie należała do grona osób, które zmieniały swe poglądy pod wpływem grupy czy też - jak w tym przypadku - tytułu specjalisty. Miała wyrobioną opinię na dany temat i w miarę możliwości starała się jej trzymać, dlatego też często trudno było wyprowadzić kobietę z błędu, o ile w takowym tkwiła, poza tym uwielbiała wyrażać swoje zdanie najgłośniej, jak tylko mogła, wszakże nie wstydziła się swoich przekonań, podobne podejście również wysoce ceniła sobie względem innych. - Nie jestem przekonana... Nie chciałabym zostać uznana za czubka. Wiem, że mam problem, doskonale zdaje sobie z tego sprawę, ale zwyczajnie obawiam się podjąć jakiekolwiek kroki. - wzięła głęboki oddech. - Kosztuje mnie to sporo. Kto by pomyślał, że będziesz pierwszą osobą, która o wszystkim się dowie... Może to od tego uderzenia parasolką. - lekko się uśmiechnęła. Najwidoczniej znacznie łatwiej było otworzyć się przed postacią całkowicie obcą, nie mającą wyrobionego żadnego zdania odnośnie nas samych, a może to faktycznie atak parasolką spowodował, że kobieta pozwalała sobie na tak śmiałe wyznania? - Stoicki spokój, jak zresztą wszystko, ma swoje wady i zalety. Potrafię dostrzec w sobie brakujące cechy, a taką właśnie jest absolutna samokontrola - Jacqueline zawsze imponowali ludzie, którzy w każdej sytuacji byli w stanie zachować zimną krew. Miała chęć otaczać się nimi na każdym kroku, bowiem w ich towarzystwie mogła czuć się prawdziwie bezpieczna. Osobiście w stresujących sytuacjach traciła kontrolę, wszystko wokół przeistaczało się jeden wielki chaos, nad którym ona nie mogła zapanować. - Czasami zachowuje się jakbym dopiero wyszła z lasu, nie niczym typowe ciało pedagogiczne. - odparła zdeczka żartobliwie. - To rodzice zaszczepili we mnie tę pasję. Kiedyś nawet jazda windą sprawiała ogrom frajdy. - zaśmiała się. Ilekroć myślami powracała do takich chwil, kończyło się to przynajmniej beztroskim uśmiechem. To były dobre czasy, bez zmartwień, kłopotów, dni mijały błogo i wszystko jakoś się układało. - Mugolska rzeczywistość jest równie inspirująca, jak nasza, dlatego zwykle z przykrością odbieram niepochlebne komentarze na ich temat, a niestety zdarza się z nimi spotykać. - kobieta poczuła się wręcz oszołomiona faktem, iż Xavier wyraził chociaż to najmniejsze zainteresowanie. Nie spotykała się z takim postrzeganiem na co dzień, a więc momentalnie jej stan ducha się poprawił. Była mężczyźnie za to ogromnie wdzięczna. - A Ty? Od zawsze chciałeś pomagać chorym? - zapytała z identycznym wręcz zainteresowaniem. Nigdy wcześniej nie miała okazji poznać żadnego lekarza na płaszczyźnie prywatnej, a więc była to nie lada okazja na podpytanie o kilka spraw.
Nigdy nie ruszy do przodu, jeżeli nie może pogodzić się z przeszłością. Starała się o wszystkim zapomnieć, zostawić gdzieś za plecami ale przecież wiemy, że jest to niemożliwe. Zawsze coś będzie ją powstrzymywać, nawet jeżeli uzna, że problemu po prostu nie ma. To siedzi gdzieś głęboko w nas i nie da nam spokoju, dopóki po prostu się z tym nie zmierzymy. Były to po prostu suche fakty, nabrane z własnego doświadczenia. Co się stanie jeżeli nic z tym nie zrobi? Jeżeli nie powstrzyma tego chaosu w głowie? Nikt nigdy do końca nie wie co się stanie później, jak dana sytuacja wpłynie na nas i co z tego wyniknie. Zakończenie zawsze stoi pod znakiem zapytania, jednak czy w tym przypadku też? Nic nie stoi na przeszkodzie aby zaczęła od nowa, nikt nigdy nie powiedział, że ma zostać przy tym co zna i jest bezpieczne. Jednak najwidoczniej coś poszło nie tak, skoro taki stan rzeczy teraz jej nie odpowiada. Trzeba doszukać się tego problemu. Może zacząć od nowa nie odcinając się kompletnie od przeszłości, jak od nieprzyjemnego problemu. Dla niego zawsze najważniejsze było to, aby nie żałować niczego, czego się dokonało. Nie mógłby żyć ze sobą w zgodzie gdyby tak było. Zrobił co zrobił i gdyby miał możliwość powtórzenia tego, cofnięcia się do tego konkretnego momentu... Zrobiłby to ponownie. Nie da się cofnąć przeszłości, może jedynie starać się o przyszłość. Pokiwał lekko głową. Rozumiał ją, czego nawet nie potrafiła sobie wyobrazić. Jak mówił jego słowa zawsze znajdowały pokrycie, nie wypowiadał się na temat czegoś, kiedy jego wiedza w tym zakresie nie była w stu procentach sprawdzona. Jednak nie zamierzał spierać się z kobietą, która postawiła sprawę jasno. Dając mu do zrozumienia, że jej racja jest tutaj najistotniejsza. Czego nie popierał. On sam lubi wysłuchiwać punktu widzenia innych osób, to zawsze jest odświeżające, nie trzeba oczywiście się w tym zgadzać, jednak czasem może dostrzec rzeczy, których wcześniej się tam nie widziało. To powoduje, że szukamy, dociekamy prawdy, a nie stoimy w miejscu. W jasno wyznaczonym przez nas miejscu. I tak mówi to osoba, która posiada manię kontrolowania a wszystkie sytuacje wcześniej analizuje. A stanie przy swoich racjach jest cechą wysoce się chwaląca. Jednak wszystko ma swoje strony i granice, prawda? -Przeraża mnie zacofanie tego społeczeństwa. Nie wylądujesz w zamkniętym ośrodku, gdzie owszem mogą uznać Cię za "czubka", po jednej wizycie. Możesz tam wylądować właśnie dlatego, że się na nią nie udałaś. Widzisz, jeżeli nie zrobisz niczego w żadnym kierunku w tej sprawie, właśnie tak możesz skończyć. Możesz po prostu oszaleć. A przyznanie się do tego, że ma się problem i chcę się go rozwiązać jest oznaką odwagi. I tym, że jesteś po prostu człowiekiem. -Powiedział spokojnie i spojrzał na kobietę. Chciał aby to zrozumiała. Nie kazał jej już w tym momencie biec i prosić o pomoc. Chciał po prostu aby spojrzała na to z innej strony. Uśmiechnął się.-Chodziło o to, że nie płacisz za to, że udzielam Ci rad.-Powiedział lekko wzruszając ramionami. Nie wiedział czy do końca to zrozumiała, więc jak to on, chciał naprostować tę sprawę. Jednak miała rację z tym, że lepiej jest zwierzyć się komuś zupełnie obcemu. Mamy wtedy spore pole do popisu. Czysta karta, kompletna niewiedza na nasz temat z tej drugiej strony. -Samokontroli trzeba uczyć się przez lata. Nie wszyscy potrafią ją opanować, bo w większości przypadkach jest ona po prostu wrodzona. Taka cecha charakteru a jak dobrze wiemy, nikt nie jest taki sam. Jednak można się jej nauczyć. -Dla niego nigdy nie stanowiło to problemu. Zawsze wiedział co zrobić a czego nie zrobić w danej sytuacji, nigdy nie przerażał do ogrom wydarzeń bo potrafił nad nim zapanować. Potrafił oddzielać od siebie życie prywatne z zawodowym. A zimna krew, jak to ujęła, jest w tym przypadku bardzo potrzebna. O świecie mugoli wiedział sporo, choć czasem miał problem w zrozumieniu pewnych rzeczy. Na przykład zastosowań pewnych urządzeń. Jego zainteresowanie brało się z tego, że nie lubił pozostawać w niewiedzy w danym temacie. A przecież był to ogromny temat. Na skale całego społeczeństwa. Oczywiście chęć tej wiedzy sprzeczała się z zasadami, w których był wychowywany, jednak nic nie mógł na to poradzić. -Zdania zawsze będą podzielone. Ja uważam, że to fascynujące jak można ułatwić sobie życie, nie używając ani odrobiny magii. Zasób wiedzy jaki posiadają również stawia nam wyzwanie.-Powiedział. Nie ukrywał tego, że sam czasem posługuje się mugolską technologią. Były to ciekawe doświadczenia, które zostały w jego życiu. -Na początku nie wiedziałem. Potem jednak stało się to tak oczywiste, że nie widziałem dla siebie innej drogi. Chciałem wykorzystać nowe metody leczenia, jakoś ulepszyć system w jakim pracowali magopsychiatrzy i po prostu to zrobiłem. -Powiedział a jego wargi lekko drgnęły. Naprawdę uważał, że było to jego powołanie. Idealnie odnajdywał się na tej płaszczyźnie. Chociaż zanim do tego doszło, musiał przejść wiele przeszkód. I największą z nich był on sam.
Możliwość pogodzenia się z przeszłością byłaby dla kobiety zbawienna. Niejednokrotnie podejmowała próby, oczywiście we własnym zakresie, zmierzenia się z nią, a tym odstawienia na dalszy plan, ale niestety - spalały one nie tylko przy pierwszym, ale i każdym kolejnym podejściu. W pewnym momencie nawet zaczęła sądzić, że jest skazana na powrót do tego, co tak bardzo chciała pozostawić za sobą. Przedtem jedynie miała świadomość problemu, jednak w trakcie dialogu z mężczyzną, powoli docierało do niej, że świadomość to nie wszystko, prócz niej wymagane jest jeszcze działanie, chęć zmiany tego, co nas otacza i tak negatywnie wpływa nie tylko na nasze samopoczucie, ale i stan psychiczny. Obawa przed tym, jak cała sytuacja może się dla niej skończyć, z dnia na dzień narastała i w każdym momencie mogła przeważyć nad obojętnością, wystarczy tylko, że kobieta w końcu zechce udowodnić swą dorosłość nie tylko poprzez papiery, ale również i zachowanie. Swoistym rozpoczęciem od nowa była przeprowadzka do Londynu, aczkolwiek niestety nie przyniosła ona oczekiwanych rezultatów, co dla kobiety było wręcz zadziwiające, wszak zmieniła otoczenie, ba - zmieniła kraj zamieszkania, a nie przyniosło to absolutnie żadnej ulgi. Chciałaby nie żałować tego co zrobiła, uznać to za konieczność, może nawet przekształcić to w swego rodzaju lekcję życia, z której wyciągnęłaby wnioski, aby nie popełniać więcej podobnych błędów? Poglądy, jak zresztą wszystko, muszą mieć swoje granice, wszak bez nich bylibyśmy jedynie zwykłymi barbarzyńcami bez większych skrupułów, choć rozglądając się wokół można by pokusić się o hipotezę, iż już tacy jesteśmy. Wiedziała, że mężczyzna jest specjalistą i gdyby miał ochotę, mógłby dalej z nią polemizować, jednakże skoro nie chciał, to ona nie miała zamiaru go do tego zmuszać. - Z pozoru może i jest to łatwa decyzja, ale musiałabym się konsekwentniej nad tym zastanowić. Nie jestem w stanie zadecydować od tak, na środku ulicy. Wiem, że mnie do tego nie zmuszasz i za to jestem wdzięczna. - odparła, wypowiedź wieńcząc nieznacznym uśmiechem. - Jeszcze nic nie jest pewne, zawsze możesz wystawić mi fakturę za udzielanie porad. - zaśmiała się. Absolutnie nie miała nic złego na myśli, chciała trochę obniżyć temperaturę atmosfery, która przed chwilą jakby skoczyła o kilka kresek w górę. Otwieranie się przed nieznajomymi było dla kobiety o tyle lepsze, że w każdym momencie mogła po prostu od nich odejść i odrzucić w niepamięć, będąc przy tym zadowoloną z faktu, że się przed kimś nareszcie wygadała. - Zdaje sobie z tego sprawę, dlatego nie wiem czy warto zakrzątać sobie tym głowę, marnować czas i nerwy. - była zdania, że na pierwszym miejscu powinna postawić na zdrowie psychiczne, nauka samokontroli nie była żadnym priorytetem, spokojnie mogła odsunąć ją na dalszy plan, kiedy już uda jej się ustabilizować własną rzeczywistość. - Marginalizowanie Mugoli nikomu nie wyjdzie na dobre, cały ich świat, a przynajmniej jego większa część, opływa w wynalazki, które sami wymyślili. Wszystko zawdzięczają ambicji, wszak gdyby jej nie posiadali, zapewne nadal uderzaliby patykami o głazy. - otaczała się praktycznie samymi urządzeniami mugolskiej produkcji, miała z nimi styczność na co dzień, większość z nich była w stanie obsłużyć bez instrukcji, ba; nawet z głupim ekspresem do kawy, który ostatnio się zepsuł, wolała przejść się do serwisu, zamiast wyręczać się zaklęciami. - Jestem dla Ciebie pełna podziwu. Czuwasz nad ludźmi, pełnisz rolę swego rodzaju dobrego duszka. - wyrzekła, ślepo wpatrując się w twarz Xaviera. Jacqueline nie byłaby w stanie pełnić tak poważnej funkcji, jaką jest magopsychiatra, wymagało to sporej odpowiedzialności nie tylko za czyny, ale i za słowa, brało się odpowiedzialność za niemalże ludzkie życie. - Wiesz... - wyrzekła, równocześnie spoglądając na zegarek, znajdujący się na nadgarstku prawej dłoni. - Na mnie już pora. Gdybym zdecydowała się na leczenie, mogę poinformować Cię listownie? - zapytała, będąc ciekawą czy mężczyzna wyrazi chęć zajęcia się jej przypadłością, ostatecznie i tak zaznajomił się z przypadkiem kobiety. Długo nie oczekując na odpowiedź, wyszła spod parasola Xaviera jak gdyby nigdy nic i swój powolny chód skierowała się w stronę domu, chyba jednak zrezygnowała z zakupów.
W trzecim tygodniu września byłem już wrakiem człowieka – szkoła (a jak wiadomo pilnym uczniem nie byłem, ale w tym roku ze względu na koniec dość mi zależało, więc uczyłem się trzy razy więcej), jedna praca (Błędny Rycerz), druga praca (uczenie nieogarniętych kretynów jak jeździć i latać magicznym pojazdem). Życie na trzy etaty nie było dla mnie, więc z utęsknieniem czekałem na początek października, kiedy miałem wrócić do mojego normalnego, studenckiego trybu pracy, bo jak na razie wciąż nadrabiałem godziny z wakacji. Bardzo ograniczony sen i deficyt imprez doprowadziły do tego, że wiecznie chodziłem niezadowolony, a każda najmniejsza pomyłka wśród moich kursantów wywoływała we mnie irytację – nic w tym dziwnego, ze względu na moje wilowate korzenie nieszczególnie panowałem nad emocjami, a w obecnych warunkach było to jeszcze bardziej utrudnione. Mimo wszechobecnej w moim życiu irytacji jedna osoba wkurwiła mnie w pracy tak wybitnie, że z trudem powstrzymałem gniew, który mógłby (i mało brakowało, żeby faktycznie tak się stało) wywołać prawdziwą furię. Tego dnia obok mnie zasiadł uroczy siedemnastolatek, który wyglądał na maksymalnie piętnaście lat. Nigdy bym nie przypuszczał, że taki uroczy kupidynek może być tak skończonym kretynem. Wszystko było względnie w porządku gdy jechaliśmy po drodze w czarodziejskiej okolicy Londynu. Na Tojadowej prawie zaczepił o słupek i wymusił pierwszeństwo na motorze, ale to jeszcze byłem w stanie mu wybaczyć. Prawdziwa jadka zaczęła się gdy ruszyliśmy w powietrze. Koleś totalnie nie umiał zapanować nad autem, więc de facto ja prowadziłem – co jak co, ale trochę cenię swoje życie i szkoda byłoby mi umierać przez takiego kretyna. Najgorsze było to, że młokos zepsuł włącznik niewidzialności łamiąc metalową dźwignię (jak? Do cholery, jak?!) i przy okazji swój palec. Gdyby nie moja błyskawiczna reakcja i zejście na ziemię najpewniej poszedłbym siedzieć za to, że nie dopilnowałem zasad Międzynarodowego Kodeksu Tajności. Typa się pozbyłem – powiedziałem szefowi, że brałem wszystkich kursantów, ale tego kretyna nie zniosę i że jeśli go nie przeniesie do innego instruktora to rzucam te robotę w pizdu. Tak, dosłownie tak powiedziałem i pewnie większość szefów by mnie za to wywaliła, ale mój szef był inny – po prostu ludzki. Na dodatek ludzie byli ze mnie bardzo zadowoleni, bo miałem wysoką skuteczność nauczania i w większości przypadków byłem miły – szkoda byłoby stracić tak dobrego instruktora.
/zt
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Choć wydawać by się mogło, że ten wieczór nie powinien być gorszy, Beatrice go takim zrobiła. Bo jeśli Claude miał na co dzień problemy sam ze sobą oraz ze swoją niezdarnością, Beatrice posiadała je ostatnio również. I to w nadmiarze. Cóż, swój na swego trafił, nie ma co. Nic dziwnego, że dziewczyn chciała jak najszybciej zwiać z miejsca, które zostało przez nią i przez chłopaka zbesztane i gdzie wszyscy obecni jeszcze przez przynajmniej kilka godzin mieli opowiadać o niezdarze, która zamiast osuszyć chłopaka ponownie zalała go strumieniami lodowatej wody. Natomiast została ona miło zaskoczona, gdy usłyszała, że współtowarzysz przygody postanowił jej dalej towarzyszyć. Londynie, bój się! Ta dwójka ruszała na podbój miasta! I pewnie nic dobrego nie mogło z tego wyniknąć. Gdy wyszli na świerze powietrze, Beatrice otuliła się szczelnie czarnym płaszczem, który miała na sobie. Mimo, że wcale nie było bardzo zimno, chłopak na pewno musiał przemarzać. Bea nie mogła na niego spojrzeć nie mając w oczach wyrzutów sumienia. -Może jednak chcesz, bym jeszcze raz spróbowała rzucić to cholerne zaklęcie? Chyba gorzej być już nie może. - krzywy uśmiech pojawił się na jej ustach jakby na znak, że to co mówiła, musiało być prawdą. Wiedziała, że nie ma racji, bo mogli na przykład zaraz wpaść pod autobus i to by było gorsze, ale miała nadzieję, że jednak do tego nie dojdzie. - Zazwyczaj nie chcę utopić nieznanych mi osób, więc powiedz chociaż proszę, jak się nazywasz - teraz uśmiechnęła się w prawie naturalny sposób. Spojrzała przy tym na chłopaka. Nie była pewna, czy widziała go kiedyś wcześniej, czy jednak nie miała takiej okazji. Może chodził również do hogwartu, a może nadal tam powinien przebywać. Dla Beatrice był miłym nieznajomym, który nie znał jej historii i nie mógł jej przez pryzmat tej opowieści oceniać. Czuła się, jakby względem tego jednego mężczyzny zyskała czystą kartę i możliwość ukazania siebie w innym świetle niż wszyscy zwykli ją widywać. Była to miła perspektywa i nie mogła jej sobie odmówić. Może w końcu nie będzie tą Beatrice, której wszyscy raczej unikali, bo potrafiła zachować się jak wyrafinowana suka?