W tym niewielkim pomieszczeniu nie znajduje się nic, poza wielkim wahadłem, które nieustannie, leniwie się porusza. Pomieszczenie to zwykle jest zamknięte wielkimi drzwiami, a zagląda tam tylko woźny konserwujący stare mechanizmy... no i oczywiście uczniowie, szukający pustego kąta w zamku!
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Wahadło najwidoczniej Cię zahipnotyzowało - i to dosłownie! Spoglądasz na nie z zaciekawieniem, aż w pewnym momencie stajesz się odrobinę nieobecny, jakby jakaś ciemna chmura zaćmiła myśli i uniemożliwiła podjęcie jakiegokolwiek racjonalnego wyboru. W następnym poście będziesz odczuwał w pewnym rodzaju otępienie, przez które słowa wydobywające się z ust będą trudne do zrozumienia.
2 - całkowicie nic się nie dzieje. Nie znajdujesz nic, niczego nie gubisz, nic Ci się nie stanie. Możesz spędzić tu czas w świętym spokoju bez obaw, że psotny los będzie Cię nagabywać.
3 - wiatr przywiał do Twoich rąk jakąś ulotkę, która okazuje się bezimiennym zaproszeniem do Koła Dzielnych Dysputantów. Po drugiej stronie zapisane są przez kogoś wskazówki w jaki sposób walczyć z jąkaniem. Ta wiedza sprawia, że zyskujesz +1 punkt do Działalności Artystycznej. Zgłoś się po nie w odpowiednim temacie.
4 - wystarczy, że raz się rozejrzysz, a zobaczysz wąską dziurę w deskach na podłodze. Jeśli wsuniesz tam rękę wymacasz sakiewkę z Nopureunem. Możesz zgłosić się po niego w odpowiednim temacie, jeśli chcesz go zatrzymać.
5 - W pewnym momencie czujesz dziwne łaskotanie w okolicach kostki. Gdy spoglądasz w dół, dostrzegasz zabłąkany, możliwie bezpański zabawkowy kwintoped, który ewidentnie upodobał sobie właśnie Ciebie jako swoją "ofiarę". Możesz go zatrzymać, jeśli chcesz - upomnij się o niego w odpowiednim temacie
6 - Uwaga! Nie zauważasz rozlanej przez kogoś nieznanej cieczy, która to zjawiła się pod podeszwą Twoich butów. Rzuć jeszcze raz kostką: parzysta - na szczęście udało Ci się uniknąć niefortunnego upadku na ziemię; co prawda wyglądało to zabawnie, ale zachowałeś równowagę, a nawet otrzymałeś mały aplauz od przechodzącego obok studenta!; nieparzysta - nieszczęśliwie upadasz, w wyniku czego obijasz sobie prawą rękę, która zaczyna Cię niemiłosiernie boleć. Po dłuższych oględzinach okazuje się, że jest stłuczona. Potrzebujesz wsparcia medycznego - jeśli masz odpowiednią ilość punktów w kuferku, sam sobie to opatrzysz, a jeśli nie znajdź kogoś lub udaj się do skrzydła szpitalnego po pomoc (jeden post na minimum 2000 znaków, gdzie pielęgniarka udziela Ci pomocy).
Nie znał jeszcze na tyle Eskila, aby wiedzieć, że chłopak nie lubi się przemęczać i raczej stroni od jakiegokolwiek wysiłku. Wierzył jednak, że jego kontakt z Perpetuą dobrze mu zrobi, bo zawsze to lepiej mieć świadomość, że można podpytać kogoś starszego, kto miał podobne doświadczenia. - Widzisz, możesz ją o to zapytać. Bo skąd wiesz, że nie miała? Może jakoś sobie z tym poradziła? - próbował myśleć pozytywnie. Już od jakiegoś czasu same dobre scenariusze cisnęły mu się do głowy i nie wiedział dlaczego nagle zrobił się taki optymistyczny, ale miał wrażenie, że wszystko z odpowiednim podejściem jest możliwe. Chciał jakoś wesprzeć Eskila w jego problemie, a odesłanie go do nauczycielki uzdrawiania, wydawało mu się najlepszym pomysłem. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że zaczynają mieć z chłopakiem całkiem dobry kontakt. Wydawało mu się, że obaj chcą dowiedzieć się więcej o sobie nawzajem i to go ucieszyło. Naprawdę czuł, jakby zyskiwał kolejnego bliskiego sobie członka rodziny. I chociaż dostrzegł coś na kształt niepokoju w Eskilu, kiedy powiedział o tym z czym wiąże swoją przyszłość, nie wydawało mu się to dziwne. W końcu sam, kiedy był młodszy, zazdrościł innym kolegom, którzy wiedzieli co chcą robić, jak dorosną i jednocześnie martwiło go to, że sam był w tej kwestii w ciemnym lesie... - Uważam, że warto się tego uczyć. Nawet jeśli wymaga to tyle skupienia i treningu. W końcu to bardzo przydatna magia i w razie jakiegoś nieszczęścia można szybciej pomóc komuś bliskiemu, niżeli zrobiliby to uzdrowiciele z Munga. - chęć pomocy innym była tym, co motywowało go do ciężkiej pracy. Bo owszem, uzdrawianie nie było prostą dziedziną, jednak opłacało się spędzać te długie godziny na ćwiczeniu zaklęć, aby stawać się coraz to lepszym. Parsknął śmiechem, kiedy usłyszał osobliwy komentarz kuzyna. - Cóż, gdyby sport można było jakoś połączyć z uzdrawianiem to już dawno bym to wykorzystał. - rzucił lekko, rozbawiony. Był ciekawy co Eskil lubi robić w wolnym czasie, a usłyszawszy o jego zamiłowaniu do magicznych stworzeń, od razu stwierdził, że polubili by się z Alise. - Na pewno dogadałbyś się z moją dziewczyną. Ma bzika na punkcie smoków. - wtrącił z uśmiechem. - Skoro masz rękę do zwierząt, to myślę, że Twoja przyszłość też niedługo Ci się "rozjaśni" - był pewien, że mimo wszystko Eskil ma wiele talentów, tylko jeszcze nie jest ich świadom (może przez to, że zaniedbuje większość zajęć? ale tego Lucas jeszcze nie wiedział). Za to, tknęło go, że młodszy Ślizgon musi zapuszczać się w zakazane rejony, jednak widząc jego wyraz twarzy, odpuścił ten temat. Na razie. - To bardzo możliwe, że lgną do Ciebie właśnie z tego powodu. - przytaknął mu, zgadzając się ze słowami nauczyciela ONMS. Kilka chwil później westchnął i uśmiechnął się do Eskila, po czym zabrał się do wstawania z podłogi. - Dobra, Eskil. Muszę się zbierać, bo obiecałem, że pomogę przyjacielowi w sprzątaniu piwnicy. Fajnie się gadało, młody. I dzięki mimo wszystko za zdjęcie... matki. Trzymaj się. - pożegnał się z nim, jednocześnie wyciągając do niego dłoń, aby ja uścisnąć. W końcu był już praktycznie dorosłym facetem.
//zt x2
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Czekoladowe Żaby:Smoki - Chiński Ogniomiot (7) Fantastyczne Zwierzęta - Troll górski (9) k6:4 - wystarczy, że raz się rozejrzysz, a zobaczysz wąską dziurę w deskach na podłodze. Jeśli wsuniesz tam rękę wymacasz sakiewkę z Nopureunem. Możesz zgłosić się po niego w odpowiednim temacie, jeśli chcesz go zatrzymać.
Bycie asystentem wcale nie pozostawało takie proste, jak mogłoby się to wydawać. Starał się, jako że to były jego pierwsze dni, aczkolwiek, jak żeby inaczej, część rzeczy musiała być poniekąd poza jego kontrolą. Jak chociażby te z domem, który postanowił się powoli rozwalać, a na domiar złego znajdował się na utrzymaniu kogoś innego. I dopóki płacił, to było dobrze, niemniej jednak nie był z tego powodu specjalnie zadowolony. Wiedział, że nie jest problemem, ale jakaś wewnętrzna cząsteczka samego siebie nakazywała mu tak sądzić. I nie mógł jej jakoś specjalnie wyplenić; nic dziwnego, że do ust wylądowała czekoladowa żaba, która jakoś chciała uciec, aczkolwiek niespecjalnie się tym przejmował. Pierwsza z nich dotyczyła chińskiego ogniomiota, jednego z potężnych gatunków smoków, które, jak sama nazwa wskazuje, pochodzi z Chin. Leodrakon waży do czterech ton i to samica jest większa od samca, natomiast jaja pozostają kompletnie innego koloru, niż w rzeczywistości są jego łuski - purpurowe w złote cętki. Poniekąd to zastanowiło Lowella, aczkolwiek nie wnikał; koniec końców przecież nie mógł natury zmienić, prawda? Obecnie nie miał żadnych lekcji, w związku z czym przechadzał się po korytarzu w poszukiwaniu potencjalnych niuansów. Czas wolny - jakby ktoś powiedział. Raz w ulubionym kąciku poszedł na przysłowiową fajeczkę, by następnie usunąć z siebie tę woń, która mogła być odrażająca i niespecjalnie przyjemna, innym razem przeszedł na Wielkie Schody, by potem powędrować poprzez stukot podeszwy aż do Wielkiego Wahała - popularnego jako kącik dla tych, co chcą odpocząć trochę od wrażeń i zgiełku naprawdę wielu osób. Intensywnie rozmyślał; aż nadto intensywnie - jakby myśli za niedługo miały go pożreć. Wiele problemów waliło się na łeb na szyję, w związku z czym musiał znaleźć jakieś prawidłowe rozwiązania; nawet nie zarejestrował momentu, w którym uczniowie zaczęli wychodzić z sal. I w tym harmiderze, który się rozrzedził, gdy wreszcie wstąpił na pole starego zegara, a czas jakoby się zatrzymał, dostrzegł małą dziewczynkę - pierwszoklasistkę, którą kojarzył z Ceremonii Przydziału. Przechyliwszy lekko głowę, zauważył jej stan i to, jak oczy z łatwością przepełniały się łzami, na co serce mu się jednak ścisnęło i poczuł natychmiastową nić empatii. Nie wiedział jeszcze, co miało miejsce, niemniej jednak nie zamierzał tego tak zostawić; czekoladowe tęczówki dokładniej się jej przyjrzały, by upewnić się, czy aby na pewno jej płacz nie był powiązany z jakimś bólem. Następnie, ostrożnym krokiem, podszedł do niej na bezpieczną odległość i przykucnął, uważnie przyglądając się fasadzie twarzy. - Hej, co się stało? - z pierwszoklasistami rzadko kiedy miał do czynienia, aczkolwiek nie przeszkadzało mu to w żadnym stopniu. Nie bez powodu też zapytał się o to, co się stało, a nie, czy coś się stało. Po pierwsze, był asystentem, po drugie, nadal mógł zostać uznany nie za pracownika szkoły, a za studenta, po trzecie - przyjemna dla oka aparycja nie odtrącała jak garnitury, gdy miał na sobie znacznie luźniejsze ubrania, mogła wpłynąć na tę nić zaufania. Kolanem opierał się o całkiem zimną podłogę, nie będąc świadomym sytuacji, która podziała się podczas pierwszej lekcji miotlarstwa, aczkolwiek jedenastolatek może płakać z najróżniejszych powodów - o czym doskonale przecież wiedział. - Jak masz na imię? - jeden dzień to za mało, by zapamiętać twarze nowych duszyczek nawiedzających Hogwart, a też, wiedział doskonale, że poznanie drugiej osoby i nawiązanie z nią kontaktu wpływa na zaufanie, jakie jest w stanie się wytworzyć. Instynkty jasno mu mówiły, że stała się jakaś krzywda, ale na razie nie był w stanie niczego dokładnego temu przyporządkować; starał się skupić jej uwagę na innych aspektach.
Jenna siedziała w kącie, a po jej bladych policzkach ciekły łzy. Zupełnie inaczej sobie wyobrażała początek szkoły. Wiedziała, że nie ma tendencji do zdobywania przyjaciół, ale żeby nabawić się wroga na pierwszych zajęciach? To była przesada, nawet jak na nią. Ściskała w rękach zeszyt, w którym starała się wcześniej rysować, ale niewiele jej z tego wyszło. Była bardzo skupiona na ignorowaniu wiadomości od Christiana, który chyba powoli wracał do bycia sobą i zaczął ją przepraszać za brak wsparcia. Jenna wiedziała, ze mu wybaczy. Ale jeszcze nie teraz. Teraz i tak nic by z tego nie wyszło, wylałaby tylko na niego cały kociołek żalu i frustracji. Tymczasem jednak bolał ją nos. Niby nauczycielka nastawiła go na lekcji, ale coś musiało pójść nie tak, bo z każdą godziną bolało ją coraz bardziej. A do skrzydła szpitalnego bała się iść, nie chcąc się narażać na kolejne spojrzenia i szepty. Nieznajomy głos poderwał ją w górę. Kto to był? Student? Nauczyciel? Nie, na nauczyciela chyba był jeszcze za młody. - N-nic - wykrztusiła, wycierając łzy rękawem. Zerknęła szybko w oczy Felinusa, a potem opuściła wzrok. Nie bardzo wiedziała, co zrobić. Bała się, że jak powie za dużo zto znów kogoś obrazi w jakiś niewytłumaczalny dla niej sposób. A może wszyscy czarodzieje załatwiali sprawy rękoczynami? - Jenna. K-kim jesteś?
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nad ogniomiotem mógł się zastanawiać wieczność, tak samo nad trollem górskim, który przejawił się w kolekcji jako nowa karta, niemniej jednak nie miał tak naprawdę możliwości zastanowienia się nad tym, skoro coś się stało. I nie, nie był to troll, który wszedł do damskiej łazienki, trzymał w dłoni ogromny przedmiot, a do tego jeszcze nieprzyjemnie wyglądał. Była to mała, zapłakana dziewczynka, która jednak wymagała uwagi, a nie kompletnej ignorancji. Poza tym, gdyby Felinus przeszedł obok bez najmniejszego zastanowienia, zapewne prędzej czy później dopadłoby go sumienie, ale nie odzywał się z tego powodu. Odzywał się, bo widział, iż jakiś problem zaistniał i chciał pomóc młodej jakkolwiek, nawet jeżeli jej nie znał. Zauważył problem, który polegał na tym, iż skóra dookoła nosa stała się bardziej siwa, jakoby opuchnięta. Zaniepokoiło go to poniekąd, gdy jednym kolanem przykucnął na podłodze, zastanawiając się nad tym, co tak naprawdę miało miejsce. Bo skąd miał wiedzieć? No właśnie. Może dzieciaki były w stanie między sobą przekazywać naprawdę wiele informacji, ale również wiele z nich pozostawało poza zasięgiem jego wzroku. Zauważył wzrok jasnych tęczówek, które najwidoczniej były poniekąd zdziwione, a przynajmniej takie odniósł wrażenie - przecież zawsze mógł się mylić. Kątem czekoladowych oczów dostrzegł dzierżony przez pierwszoklasistkę zeszyt, który najprawdopodobniej służył albo za pamiętnik, albo za możliwość wylania własnej złości i smutku poprzez pociągnięcia kredek. Przypuszczenia mogły być najróżniejsze i oscylowały właśnie w tym kierunku. Nie chciał, by ten błąd, który był popełniony w jego przypadku, został powtórzony. Też, wewnętrzny instynkt opieki nad każdym najmłodszym pozwalał mu na bardziej empatyczne podejście do sprawy, a nie tylko i wyłącznie powiązane z obowiązkami. - Nic? Twój nos... nie wygląda najlepiej. Jeżeli chcesz, to mogę się nim zająć. Albo możemy iść do Skrzydła Szpitalnego. - spojrzał na nią łagodnie, nie zamierzając jej jakkolwiek oceniać, by następnie przechylić głowę niczym zaciekawione zwierzę, które najwidoczniej jej nie uwierzyło. Bo trudno było wierzyć, że stało się nic, skoro na policzkach znajdowały się ścieżki po widocznych łzach. - Widzę, że coś się stało. Jeżeli tylko chcesz, to możesz ze mną o tym porozmawiać, nie zamierzam nic ci zrobić. - mruknąwszy przyjaznym tonem, nie chciał jej do niczego zmuszać, ale przeczuwał, ze ta prawdopodobnie czuje się odrzucona, iż nie chce podejmować rozmowy na ten temat. Nic dziwnego, że starał się wzbudzić w niej zaufanie; koniec końców łagodna aparycja do czegoś mogła się przydać, a nie tylko do pytania się za każdym razem o dowód przy kupowaniu papierosów. - Jenna? Biały cień, biała fala? Intrygujące imię. - podniósł kąciki ust lekko do góry, zerkając na dzierżony przez nią zeszyt. Nie bez powodu postanowił odpowiedzieć na pytanie, które ta zadała. - Felinus Lowell. Asystent nauczyciela uzdrawiania, więc... tak, to moje pierwsze dni na tym stanowisku. - nie chciał, by ta skupiła się tylko i wyłącznie na aspekcie tego, że jest asystentem, należy się zwracać do niego po nazwisku i w ogóle. - Piszesz coś? Rysujesz? - zapytawszy się z widocznym zaintrygowaniem, nie bez powodu o to zapytał. Był naprawdę zainteresowany, ale też - chciał jej pomóc.
Chłopak... Albo mężczyzna naprawdę się nią zainteresował. Przejął się i postanowił poświęcić jej uwagę. Nadal była nieufna i wycofana, ale kiedy padła propozycja pójścia skrzydła szpitalnego, zareagowała natychmiast. - Nie chcę do Skrzydła Szpitalnego. - rzuciła ostro, jakby proponował jej co najmniej wizytę u bazyliszka. Już po fakcie zdała sobie sprawę, że zabrzmiała bardzo wrogo, więc zacisnęła usta i zaczęła miętosić nerwowo okładkę zeszytu. Znów mówiła nie to, co powinna. A potem mężczyzna zbił ją z tropu rozważaniami o imieniu. I znów poczuła wahanie, przypominając sobie nieprzyjemną uwagę o imionach na ceremonii przydziału. Podniosła znów na niego wzrok, a potem całkowicie nieświadomie zrobiła to, co on. Przechyliła głowę, jak zahipnotyzowany kociak. - Tak w ogóle to robię jedno i drugie. Piszę i rysuję. - powiedziała, czując nie do końca dla niej zrozumiały przypływ zaufania. - Chciałam narysować wahadło, bo jest duże i w takiej wyraźnej... perspektywie... Tylko nie do konca mi wychodzi. Zawahala się. A potem zdecydowała się powiedzieć. - Zna się pan na uzdrawiania, tak? Może pan poprawić mój nos? Został... Z-złamany. Na lekcji. Profesor Brandon go nastawiła zaklęciem, ale chyba coś poszło nie tak, bo nadal boli.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nie bez powodu - podchodził do ludzi nie wybiórczo, a prędzej poprzez właśnie tego typu sytuacje, kiedy naprawdę starał się, by każdy czuł się co najmniej bezpieczny w murach Hogwartu. Najwidoczniej drugi dzień września nie był na tyle łaskawy i litościwy - a przynajmniej nie w przypadku Jenny, która najwidoczniej nie miała tyle szczęścia, by móc normalnie przeżyć swoje pierwsze lekcje. Ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust, choć reakcja, którą otrzymał za chęć pomocy w postaci zabrania do Skrzydła Szpitalnego, była dość gwałtowna i niespodziewana. Mimo to wiedział, że jest to tylko dziecko, być może zagubione, a tak przynajmniej mówiła mu intuicja, w związku z czym samemu przymknął oko na ton wypowiedzi. Nie, nie był tutaj od nauczania kogoś kultury, a też, miał dziwne przeczucie, że tym nie pomoże praktycznie w ogóle; przechylił głowę, spojrzał poniekąd zmartwiony, a czekoladowe tęczówki uważniej zaczęły ją lustrować, choć na pewno nie nachalnie - prędzej łagodnie, bez żadnego zamiaru ciągnięcia dziewczynki na siłę po bardziej profesjonalną pomoc, aniżeli tą uzyskaną w ramach trwającej wcześniej lekcji. - W porządku, nie idziemy do Skrzydła Szpitalnego. - odpowiedział pogodnie, bo być może to właśnie odnalezienie spokoju w jego słowach i tonie głosu mogło przynieść jakiekolwiek zrozumienie. Wiedział, że słowa mogą ranić, a tym bardziej tak delikatną osóbkę, w związku z czym starał się zrobić wszystko, by ta nie poczuła się w żaden sposób przytłoczona obowiązkami i koniecznościami. Zamiast tego spoglądał na nią, zainteresowany, dlaczego te słowa postanowiły się dokładnie wydostać. Wina sytuacji, w której się ta znalazła? A może tak naprawdę ciągle taka jest? Nie znał jej, dlatego nie wydawał żadnych fałszywych osądów, by po prostu zrozumieć realne powody. Jednocześnie nie wiedział nic na temat tego, jaka rozmowa miała miejsce podczas Ceremonii Przydziału - owszem, może powinien powstrzymać uwagę o imieniu, ale uważał, że jest ono dość nietypowe. Zresztą, to nie imię czyni kogoś poszczególną osobą - to czyny i uczciwa praca pozwalają sobie na przypisanie poszczególnych łatek, o ile te w ogóle występują. Następne pytanie okazało się strzałem w dziesiątkę, bo najwidoczniej zwrócenie uwagi na dzierżony przez nią zeszyt, który był niepotrzebnie miętoszony przez dziecięce rączki, jak również to, czym się zajmuje, pozwoliło na nawiązanie pewnej nici porozumienia. Na odpowiedź zatem podniósł kąciki ust do góry widocznie, bo sam kiedyś miał zajawkę na działalność artystyczną. Niestety, było to w okresie, gdy w siebie nie wierzył - ani jako osobę, ani umiejętności. - Coś konkretnie piszesz? Własną powieść, a może wiersze? - miło było widzieć, jak dzieci od najmłodszych lat posiadały pasje. Niestety, kuło go to poniekąd pod sklepieniem żeber, bo sam nigdy nie miał takiej możliwości. Urodzenie się w domu, gdzie nawet na podstawowe rzeczy nie było pieniędzy, ograniczyło go poniekąd w rozwoju. Jedyny język, jaki potrafił, to ten ojczysty, z niewielką zajawką francuskiego. No i też, trytoński, ale w kwestii podstawowej. - Nie wychodzi? Jaka rzecz wymaga doszlifowania? Może będę w stanie coś podpowiedzieć. - zdolności manualne zawsze pozostawały dla niego nietypowe, wręcz idealne. Poza tym, jeżeli dziewczynka już zwracała uwagę na takie aspekty, to znaczyło, że nie trzyma ołówka bądź pióra dopiero od paru miesięcy, a co najmniej od kilku lat. Rzadko kiedy widział na własne oczy naturalne talenty, aczkolwiek nie miał cienia wątpliwości, że Jenna wie, o czym dokładnie mówi. - Tak, znam się. - kiwnąwszy głową, spojrzał na nią, trochę zdziwiony następną częścią wypowiedzi. Mimo to nie zamierzał na razie jej drążyć - a przynajmniej nie do momentu, w którym nos wreszcie będzie w swoim normalnym, pierwotnym stanie. - Nie ma problemu, już się tym zajmę... - wyciągnął różdżkę z ostrokrzewu, w którym znajdował się rdzeń z serca buchorożca, by następnie uważnie spojrzeć na nos, który nie wyglądał najlepiej. - Pierwsze rzucę zaklęcie prześwietlające kości, dobrze? Chciałbym zobaczyć, jak to dokładnie wygląda... - wiedział, że czasami proste rzucenie Episkey nie zadziała, w związku z czym nic dziwnego, że tłumaczył również każde swoje działanie; Surexposition z łatwością wskazało na problem powiązany z tym, że kość przemieściła się w nieodpowiednim kierunku. - Okej... teraz ci znieczulę na krótki moment nos, żebyś nie czuła bólu. - jak powiedział, tak zrobił; lekki świst i mgiełka zaklęcia spowodowały chwilowe zniknięcie sygnałów wysyłanych przez nerwy, w związku z czym dziewczynka nie czuła niczego, co wcześniej powodowało zarówno płacz, jak i niepotrzebną opuchliznę. - Teraz nastawimy i uleczymy... - kolejne uroki poszły wręcz z dziecięcą łatwością - nastawiające, sprawdzające położenie kości i leczące - a do tego, by po trwaniu zaklęcia znieczulającego, ta nie czuła nagłego przypływu pulsowania, zmniejszył obrzęk i rzucił zaklęcie uśmierzające bodźce bólowe. - No i gotowe. Nie powinno boleć, a jak już to tylko delikatnie. - uśmiechnął się w jej kierunku, chowając różdżkę do kieszeni; koniec końców jej nie potrzebował. - Co się stało na miotlarstwie, że miałaś złamany nos? - zapytawszy się, wyciągnął z własnej torby czekoladową żabę, której nie zamierzał rozpieczętować normalnie - przecież umarłby od tej słodkości - niemniej jednak ją wręczył pierwszoklasistce, nadal znajdując się w przykucnięciu. - Chcesz? Mam ich sporo i nie narzekam jakoś na zapasy. - zaproponował bez najmniejszego cienia wątpliwości, bo przecież od jednej czy dwóch czekoladowych żab nie umrze - a przynajmniej nie od tych straconych. Poza tym, starał się skupić uwagę w pełni na tej młodej duszyczce, wiedząc, że przecież normalnie nie da się mieć tak złamanego nosa z przemieszczeniem - a przynajmniej nie poprzez uderzenie miotły, które nie powinno być tak silne.
Odetchnęła w duchu z ulgą. Felinus zdawał się być bardzo w porządku i Jenna czuła, że może mu zaufać. Dobrze było spotkać w nowej szkole choć jedną prawdziwie życzliwą duszę. - Piszę pamiętnik i trochę różnych przemyśleń. Wiersze nie za bardzo. Czasami tylko, jak potrzebowałam do czegoś... Opowiadania tak. Ale są trochę... Znaczy... Teraz już są trochę bez sensu. Nie sprecyzowała dlaczego, ale jej spojrzenie znów nieco przygasło. Ale mężczyzna konsekwentnie wciągał ją w dalszą rozmowę, sprzyjając jej otwieraniu się. - Nie wychodzi, bo tak właściwie to nie wiem, której perspektywy powinnam użyć. Czytałam o tym dużo, ale... Bo... No bo jest perspektywa jedno i dwuzbiegowa. I trojzbiegowa. I myślałam, że tu ma być jednozbiegowa, ale właściwie to już nie wiem która jest kiedy. Mam bardzo dużo lini pomocniczych i zrobiła się taka... Kaszana. To ostatnie słowo tak strasznie nie pasowało do kontekstu wypowiedzi, ale Jenna nie mogła w tym momencie znaleźć na szybko żadnego lepszego. Zamiast tego otworzyła zeszyt i pokazała Felinusowi istną pajęczynę kresek, które miały potencjał i rzeczywiście przypominały wahadło, ale przez mnogość prób i błędów po prostu zaciemniały cały obraz. Kiedy mężczyzna zabrał się za leczenie, zdała się na jego umiejętności, ale nie mogła się oprzeć żeby nie zadawać pytań. - Czy zaklęcie prześwietlające działa tak jak zdjęcia rentgenowskie? Bo już mialam w tym roku takie zdjęcie. I to chyba jest ważne żeby nie było ich za dużo w krotkim czasie, prawda? Znieczulenie było fascynujące i działało inaczej, niż to mugolskie, a natura naukowca nie pozwoliła jej się powstrzymać przed pewnym eksperymentem. - Czy ruszam teraz płatkami nosa? - spytała z autentyczną ciekawością. Nie czuła nic, ale mimo to świadomie starała się wprawić nos w ruch. - Dziękuję - powiedziała szczerze, pierwszy raz się uśmiechając. Szczerze, choć delikatnie. I na krótko, bo pytanie o miotlarstwo znów wprawiło ją w kiepski nastrój. Wzięła żabę i dopiero wtedy zaczęła mówić. - Nie szło mi za dobrze. Latania nie da się uczyć z książek, chociaż czytalam Quidditch przez wieki. Chciałam się skupić, a jedna gryfonka wciąż gadała i gadała... Jak jeszcze mówiła na temat, to starałam się to ignorować. Ale potem zaczęła paplać o bracie i wybijanych zębach. No to już nie miało związku z lekcją. To jej powiedzialam że ma być ciszej, a ona... Uderzyła mnie. Głową. W nos. Tak zupełnie z premedytacją i z całej siły. Jenna wbiła spojrzenie w pudełko z czekoladą, bardzo starając się zapanować nad drżeniem głosu, na które ewidentnie się zanosiło. Bo to nie fizyczny atak był w tym wszystkim najgorszy. - Profesor Brandon ją ukarała i wyprosiła z lekcji, ale oni wszyscy uważają, że to moja wina. Tak jakby... Jakby to Ruth była ofiarą całej tej sytuacji. Ten Puchon powiedział, że powinnam poprosić. Ktoś mnie uprzedzał, że w szkole mogę liczyć tylko na siebie, ale nie spodziewałam się, że... Ja nie myslalam, że... Głos uwiązł jej w gardle. Nie chciała już więcej płakać. Za dużo płakała. Musiala nad tym zapanować i już. Otworzyła pudełko i wepchnęła czekoladę do ust, spoglądając na to, jaką wylosowała kartę. Fulbert Bojaźliwy.
Ostatnio zmieniony przez Jenna Hastings dnia Pią 10 Wrz 2021 - 22:20, w całości zmieniany 1 raz
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell nie starał się być na siłę w porządku - po prostu był sobą. A jako że nie potrafił przejść obojętnie obok uczennicy, skupiał wokół niej całą swoją uwagę, by ta mogła poczuć się chociaż odrobinę lepiej. Nigdy nie stawiał na segregację między lepszymi a gorszymi domami, traktując wszystkich jednakowo. Jednym z dowodów na to, jak bardzo ludzie potrafią się mylić w stosunku do innych, był chociażby Slytherin. Gdyby szedł śladami dawnych lat, nie zadawałby się nimi, a ci zapewne staraliby się go jakoś ośmieszyć. Najwidoczniej te historie nie mają żadnego większego sensu w obecnych czasach, skoro był w stanie stworzyć związek, w którym naprawdę czuł się dobrze i nie zamierzał tego w żaden sposób zmieniać. - Pisanie takich rzeczy to dobra forma na lepsze zrozumienie samego siebie. - potwierdził szczerze, bo o ile sam prowadził dziennik, to przemyśleń w nim aż nadto nie było. Były po prostu zaklęcia, nad którymi pracował, bo może nie był jakimś wielkim wynalazcą, ale starał się robić w życiu coś więcej, niż tylko i wyłącznie istnieć, bo ktoś mu tak kazał. Skoro miał możliwość dosięgnięcia znacznie większej ilości rzeczy, chciał się za to zabrać - być może wcześniej, gdyby pisał w pewnym stopniu pamiętnik, szłoby mu znacznie lepiej w życiu obecnym. Sam na terapii przecież miał taką propozycję - być może powinien się na nią skusić. - Bez sensu? Czemu tak uważasz? - zapytawszy się łagodnie, zaintrygowało go to, jak teraz dziewczynka postrzegała własne powieści. Może wraz z wiekiem zauważyła, jak wiele błędów popełniała? Nie znał przyczyny, ale każdy przecież zaczynał - nie ma nikogo, kto rozpocząłby od razu pisać niczym najwybitniejszy poeta ostatnich lat. Zauważył jej przygaszone spojrzenie i starał się jakoś wyprowadzić temat na lepsze tory. - To w sumie chyba zależy od tego, pod jakim kątem patrzysz na rysunek. Orłem z rysowania nie jestem, ale uczęszczałem na zajęcia z działalności artystycznej. - spojrzał na to, co narysowała Jenna, by rzeczywiście dostrzec naprawdę wiele linii pomocniczych, które znajdowały się na papierze. Ogólnie cały rysunek wymagał albo znacznych poprawek, albo ponownego rozpoczęcia pracy. - Perspektywa jednozbiegowa co prawda nie oddaje w pełni przestrzeni, ale jeżeli patrzysz na wprost wahadła, powinna być najlepszym rozwiązaniem, o ile się nie mylę. Dwuzbiegowa bardziej oddaje przestrzeń, a trzyzbiegowa pozwala na narysowanie wielu elementów. - poinstruował ją lekko, bo o ile wcześniej narysował całkiem niezłego ladaco na uzdrawianiu, tak nie był żadnym artystą, a prędzej kimś, kto po prostu rysował. Kiedy miał oczywiście ochotę - miał nadzieję, że to pomoże pierwszoklasistce w odnalezieniu najlepszego rozwiązania narysowania wielkiego wahadła. - Myślę, że musisz wyróżnić narysowane już wahadło, by zmniejszyć wrażenie mnogości kresek, a wtedy obraz zyska na konturach i znacznie się wyostrzy. - już nie klękał, a po prostu siedział po turecku, bo nie widział sensu obciążania jednego kolana. Rady, które dawał, były lekkie, ale też - nie nakierowywał jej bezpośrednio na to, co ma zrobić. Sugerował - a to, co ta chciała zrobić, zależało tylko od niej. Lecząc jej złamany nos, uśmiechnął się szerzej na słowa, które padły z jej ust. Pytanie było naturalne, wręcz inspirowane naturą, jaką przejawiała Hastings. - Poniekąd tak, ale nie do końca. - odpowiedziawszy, poprawił własne okulary, by następnie zająć się kolejnymi aspektami leczenia, które przeprowadził bardziej prawidłowo od profesor miotlarstwa. - Zdjęcia rentgenowskie wydzielają promieniowanie i nie bez powodu wówczas zakładają taką sporą, ołowianą kamizelkę. Zaklęcie Surexposition, które służy do prześwietlenia, go po prostu nie wydziela, ale też - nie daje pełnego obrazu. Wskazuje iskierkami, co jest złamane i w jakiej pozycji, ale nie pozwala na uzyskanie pełnego obrazu kości. - wówczas byłoby za prosto. Poza tym, nie wszystko można załatwić poprzez jedno zaklęcie, o czym doskonale wiedział. Ale poprzez różnice w długości iskierek i ich położeniu był w stanie odpowiednio stwierdzić, czy kość wstąpiła na swoje miejsce, czy jednak nadal wymaga doszlifowania pod tym względem. - Nieeee, niestety nie. - zaśmiał się widocznie, aczkolwiek nie wyśmiewając jej eksperymentu, a po prostu przyglądając się staraniom. Rzeczywiście znieczulenie mogło być ciekawe i nie bez powodu pod jego wpływem czuje się tak, jakby nie posiadało się danej części ciała. Mogło nawet przerażać na początku, ale koniec końców szło się do niego przyzwyczaić. Sam rzadko kiedy z niego korzystał - był już przyzwyczajony do bólu. - Za niedługo ten efekt zniknie. - poinformował ją, gdy całkiem sprawnie zakończył pracę nad jej nosem, który wyglądał normalniej i bardziej prawidłowo. - Nie musisz dziękować, po to uczyłem się uzdrawiania. - by móc samego siebie leczyć, lecz także innych. Niemniej jednak czuł wewnętrznie, że pójście na magomedyka mogłoby go już kompletnie wyniszczyć. Zauważył ten spadek nastroju i zniknięcie uśmiechu jedenastolatki, gdy ponownie opowiadała o tym, co tak naprawdę miało miejsce. Zdziwił się, zmarszczył brwi, bo tak naprawdę to, że ktoś kogoś upomniał, nawet nieuprzejmie - bądź jakkolwiek mogłoby się tak wydawać - nie dawało powodu do sprzedania komuś z dyńki prosto w nos. I, na litość merlinowską, nie chciał tego przyznawać w myślach, ale odczuwał, że z Gryfonami będzie znacznie więcej problemów - już przecież podczas uczty w Wielkiej Sali spojrzał na nadmiernie energiczną Hope, która również była za głośno. I szczerze - wiedział, że będzie musiał coś zrobić z tym, o czym się dowiedział ze strony Jenny. Zachowywała się doroślej, niż w rzeczywistości wyglądała, wierzył jej, choć wolałby rzeczywiście zweryfikować fakty poprzez rozmowę z osoba, która postanowiła uznać, że super będzie komuś sprzedać cios prosto w twarz, bo to jest najlepsza metoda. - To nie jest twoja wina. - rozpoczął łagodnie, kładąc na jej ramieniu własną dłoń i spoglądając czekoladowymi tęczówkami. - Może powiedziałaś coś zbyt ostro i to się innym nie spodobało, ale to nie znaczy, że mają cię poddawać ostracyzmowi, a tym bardziej uderzać głową w nos lub cokolwiek innego, czymkolwiek innym. - wiedział, jak dzieci potrafią być okrutne w tym wieku, gdy ktoś się wyłamuje poza schematy, nie potrafiąc tym samym dostrzec tego, że ślepe zaufanie jednej jednostce prowadzi do upadku. - Rozmawiałaś z kimkolwiek na ten temat jeszcze? - zapytawszy się, spojrzał na to, jak dziewczynka wepchnęła czekoladową żabę do ust, by jakoś powstrzymać załamujący się głos i odnaleźć chwilę wytchnienia. Spojrzał na jej kartę, lekko podnosząc kącik ust do góry. - W szkole możesz liczyć także na nauczycieli, opiekunów domów, także na mnie, więc nie musisz być zdana tylko na siebie. Pierwsze dni zawsze są najgorsze i sam pamiętam, że nie było wcale tak kolorowo, jak wszyscy o tym mówili na lewo i prawo. - był inny; wycofany, przewrażliwiony, być może nawet i strachliwy. Dopiero z czasem nauczył się, że rozłąka z bliskimi jest czymś całkowicie normalnym. - Chcesz jeszcze jedną? - zapytał się, bo w sumie czekolada zawsze jest dobra na wszelkie problemy.
- "Niezwykle tchórzliwy czarodziej nieznanego statusu krwi, znany z tego, że nigdy nie opuścił swojego domu." - przeczytała napis na odwrocie karty. Spojrzała na lata życia Fulberta, a jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia. - Osiemdziesiąt lat w jednym miejscu? Przecież to niemożliwe! "Zmarł, gdy zaklęcie ochronne zrykoszetowało, uderzając w dach, który w efekcie zawalił się Fulbertowi na głowę"... Och. Czyli można zrobić krzywdę nawet zaklęciem ochronnym? Myślałam, że tak się nie da. Poczęstowała się drugą żabą, bardziej ze względu na kartę niż na sam słodycz. -" Honoria Nutcombe. Czarownica o nieznanym statusie krwi, która założyła Towarzystwo Reformowania Wiedźm. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że sama była wiedźmą." Skoro założyła Towarzystwo Wiedźm, to chyba musiała być wiedźmą, prawda? Czy kiedyś czarodzieje i niemagiczni żyli razem? Niby takie zwykle karty, a tyle można się dowiedzieć! Jenna westchnęła i wróciła do przerwanego wcześniej tematu rozmowy. - Bez sensu, bo pisałam o magii. Ale tak... Inaczej. I przedostawaniu się do fantastycznych światów i... T-takie inne. Ale to bez sensu, bo już wiem, że magia istnieje naprawdę, ale jest zupełnie inna, niż ta, którą wymyślałam po swojemu. Dlatego tamto jest takie... Bezwartościowe, prawda? A pan pisze? Na wspomnienie o działalności artystycznej rozjarzyły jej się oczęta. Była poważna, była taką małą dorosłą, a jednak czasem miewała dziecięce przebłyski radości. - Zajecia z działalności artystycznej! Tak bardzo nie mogę się ich doczekać! Tak się...bałam, że w świecie magii nie będzie miejsca na rysowanie, a jednak jest! To takie wspaniałe! Prawda?! Westchnęła znów, tym razem już swobodniej i spojrzała na Felinusa z większym spokojem. - Myślę, że wymażę większość, to wtedy będzie przejrzyściej. I już będzie się to nadawało do oglądania. Staram się dużo rysować, bo Christian bardzo to lubi. I ja też. Ale wie pan. To jest takie... Nasze. Uśmiechnęła się. Tak. Teraz już mogła się zdecydować na rozmowę z kuzynem. Felinus tak bardzo jej pomógł! Nie tylko z nosem, a w zasadzie to przede wszystkim nie z nosem. - Myślę, że na pana mogę liczyć. Jest pan w porządku. Na innych to jeszcze nie wiem. Na Christiana normalnie też bym mogła, ale... Najadł się takich ciasteczek na ceremonii i wygląda od wczoraj tak, jakby było mu wszystko jedno. Profesor Brandon... Chyba była po prostu zdenerwowana. W każdym razie wezwała mnie do gabinetu razem z Oliverem, ale tylko po to, żeby się dowiedzieć co właściwie zaszło. Wydaje mi się, że ona po prostu nie bardzo chce być zaangażowana w tę sprawę. A profesor Voralberg jeszcze się nie odzywał. Wciągnęła powietrze przez nos. - Już nic nie boli - powiedziała z uśmiechem. - Chyba muszę poczytać więcej o takich zaklęciach... Prowadzi pan lekcje dla pierwszorocznych?
Ostatnio zmieniony przez Jenna Hastings dnia Pią 10 Wrz 2021 - 22:23, w całości zmieniany 1 raz
Trzeba przyznać, że Jenna naprawdę dobrze trafiła - pierwszoroczna Krukonka raczej nie miała wielu lepszych perspektyw niż spotkanie asystenta uzdrawiania z wybitnie pomocnego domu Helgi Hufflepuff. Leczenie ciała to jednak nie wszystko, bo przecież trzeba wziąć pod uwagę też duszę! Przyjazne usposobienie byłego Puchona może nie być wystarczające do pocieszenia młodej wychowanki Ravenclawu... na szczęście psotna magia z rozpoczęcia roku szkolnego dalej krążyła po zamku, próbując znaleźć dla siebie wystarczająco podatną ofiarę. Felinus mógł dostrzec błysk koloru za sobą, ale nic więcej, żadnego konkretnego kształtu, żadnego lepszego ostrzeżenia. Potem otulił go już tylko chłód - ten naprawdę przejmujący, paraliżujący, jak z najciemniejszego zakamarka zupełnie pustej otchłani... ...i to właśnie ta ciemność okazała się kluczowa, bo po jednym dreszczu możesz pozbyć się mroźnego powiewu, ale przy okazji tracisz również wzrok. Jego tęczówki i źrenice pokryły się bielą i przestały reagować na jakiekolwiek bodźce. Jeśli Jenna przed chwilą była ofiarą, a Felinus uzdrowicielem, to ich role zdecydowanie uległy zamianie!
Felinus traci wzrok do końca tego wątku, w związku z tym potrzebuje pomocy z dostaniem się do Skrzydła Szpitalnego (albo kogoś, kto będzie w stanie jakoś naprawić jego wzrok). Czy będzie to Jenna, czy ktoś inny - sam nie da rady odejść od Wielkiego Wahadła, a próby zostaną ucięte kolejną (mniej przyjemną) ingerencją MG.
Musisz napisać wątek, w którym ktoś, kto posiada minimum 20 punktów z Uzdrawiania, ogląda twoje oczy. Ktokolwiek będzie udzielał ci pomocy już w bezpiecznym otoczeniu, to szybko dojdzie do wniosku, że to nie jest żaden znany urok, więc prawdopodobnie to przejściowe uderzenie jakiegoś psikusa, który nie wyszedł odpowiednio. Rzeczywiście efekt przechodzi bardzo szybko, zaraz po "zdiagnozowaniu" go przez pomagającego ci czarodzieja. Odzyskujesz wzrok, ale czy aby na pewno? Przez kolejne dwa wątki widzisz świat w nowych barwach - kolorowych i odblaskowych. Stojące przed tobą krzesło zmienia się z różowego w soczyście zielone, a później nagle pojawiają się na nim jaskrawożółte kropki. Efekt ten nie jest szczególnie groźny, ale za to może przyprawiać o ból lub zawroty głowy, a nawet nudności. Co więcej, twoje tęczówki i włosy zmieniają kolory i teraz one również przedstawiają tęczową obfitość! Nie masz możliwości zakrywania tego magią, a jeśli spróbujesz założyć jakieś koloryzujące soczewki, to ich efekt jedynie doda neonowego blasku do twoich tęczowych ślepi. (Kolor oczu i tęczówek może utrzymywać się dłużej niż dwa wymagane wątki)
Ingerencja jest karą za pominięcie neonowego efektu ciasteczka z Wielkiej Uczty!
______________________
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell spoglądał na to, jak dziewczynka przeczytała treść karty czekoladowych żab. Wbrew pozorom potrafiły one dość mocno zapaść w pamięci, w związku z czym nie dziwił się, że ta wypowiadała to wszystko na głos - koniec końców jest to znacznie prostsza metoda na zapamiętanie tego typu rzeczy. Mimo to wierzył, że też jest to dobry sposób na odwrócenie uwagi od tego, co miało wcześniej miejsce - tak samo, jak metoda pięciu bodźców, którą przedstawiła mu Doireann podczas ataku Beduinów na pustyni. - Widzisz, niektórzy nie potrzebują towarzystwa innych. A przede wszystkim nie potrzebują wychodzić z miejsca, gdzie czują się co najmniej bezpiecznie. - przyznał szczerze. - Albo boją się, że mogą kogoś skrzywdzić. - dodawszy, była to w sumie prawda. Trędowaci, nie chcąc zarazić własnych rodzin, izolowali się, by następne lata przeżyć w samotności. I było to możliwe, choć bolesne dla duszy, jaka to znajdowała się w naczyniu. - Tak; magia to nic innego, jak kreowanie rzeczywistości wedle własnej woli. Jeżeli czarodziej nie jest skupiony i wykona zły ruch różdżką, nawet najbezpieczniejsze zaklęcie może obrócić się przeciwko niemu. - sam doskonale pamiętał, jak źle wystosował Sectumsemprę, by następnie liczyć na pomoc Violetty, która uleczyła go najsilniejszą z Vulner. To, co potrafili z nią zrobić, było niezwykle niebezpieczne - a rozsądny użytkownik różdżki powinien tak naprawdę brać pod uwagę wiele scenariuszy. - Wiesz, nie musiała być. Może po prostu chciała im pomóc? Tak jak masz te ruchy przeciwko nielegalnej hodowli magicznych stworzeń - to nie zwierzęta je zakładają, a właśnie ludzie. - odpowiedział, spoglądając na nią w widocznym zaintrygowaniu. Czuł się tak, jakby rozmawiał nie z dzieckiem, a z kimś znacznie starszym. - Niestety nie. Te dwa światy są od siebie oddzielone i ujawnienie naszego wiązałoby się z poważnym zagrożeniem. - nie była to satysfakcjonująca odpowiedź, niemniej jednak temat ten był poruszany często przy aferach politycznych. Jedno ugrupowanie chciało wyjawić tajemnicę, inne je zachować. Dwie skrajności, których nie można było ze sobą pogodzić. - Osobiście nie uważam tego za coś bezsensownego. - przyznawszy szczerze, nie kłamał. Wiele razy dostrzegał to, jak kreatywność potrafi wspiąć się na wyżyny, aczkolwiek ten pierwszy krok zależy właśnie od pisarza. - Nie jest bez sensu! W sumie, jakby nie było, magia to zdolność do kreowania rzeczywistości i dostosowania jej wedle własnego widzimisię. Możliwe jest zatem, by część z tych rzeczy odtworzyć, aczkolwiek wymaga to znacznie większego wkładu... poza tym, to, że istnieje ten świat, nie znaczy, że nie możesz stworzyć własnego, prawda? - ile razy widział w telewizji najróżniejsze przejawy magii rozumianej przez mugoli. I chociaż wiele z tego to po prostu efekty specjalne, to nie potrafił im odmówić zdolności wymyślania spójnych logicznie rzeczy. Lekko się uśmiechnął w ten promienny sposób, kiedy zauważył jej reakcję. Dziewczynka naprawdę się ucieszyła na wieść o działalności artystycznej i rysowaniu. Sam w tamtym roku miał okazję malować nagiego człowieka, co może było specyficzne, ale na pewno nie odrażające. - Owszem, jest wspaniałe. - podzielił lekko jej entuzjazm, spoglądając na jedną z kart, którą to dzierżył w dłoni. Pod względem chęci samodokształcania te dwa światy niespecjalnie się różniły; prędzej posiadały elementy wspólne. - To dobrze, że posiadacie własne talenty. Wybierasz elementy z otoczenia i głównie na nich się bazujesz, czy czasami natchnie cię wena i tworzysz coś, czego ktoś nigdy na własne oczy nie widział? - pociągnął ten temat, bo jako dziecko sam kiedyś rysował różne rzeczy, choć wiadomo - nie tak ładne i nie tak dopracowane. Prędzej patyczaki, choć sprawiało mu to sporą frajdę, gdy był przede wszystkim sam. Mimo to nie inwestował w siebie pod tym względem, zauważając, jak wiele dzieci w tym wieku posiadało już naturalny talent; porzucił tę nikłą pasję w kąt. Nie uważał siebie za kogoś, kto bardzo pomógł. Po prostu widział, że ktoś potrzebuje rozmowy i próby ochłodzenia własnych myśli, a jeżeli mógł komuś pomóc, to chciał to robić - nawet jeżeli nie miał doświadczenia w rozmowie z jedenastolatkami. Najwidoczniej się mylił, tak samo jak w przypadku opieki nad małą Florence. Posiadał ku temu może nie dar, a bardziej dryg - a może się mylił. - Tych ciasteczek? Ja też-... - tutaj nie dokończył, gdy podniósł kąciki ust do góry, gdyż, nim się obejrzał, a dostrzegł błysk koloru, nic poza tym. W pewnym momencie, tak nagle i niespodziewanie, gdy siedział na podłodze, która sama w sobie była chłodna, płaszcz mroku i chłód okryły jego ciało, powodując krótkotrwały brak kontroli nad samym sobą. Wzrok stał się pusty, powieki zamknęły na ten krótki moment, a sam o mało co nie poturlał się na bok, czując się cholernie samotnie. Jakby ktoś go wepchnął tam, gdzie mógłby wędrować tylko w ciszy i spokoju - jakby ktoś wyrwał z niego to wszystko, co pozytywne, by pozostawić niszczejące korzenie, zasklepiające niezwykle mocno skórę. Nie wiedział, co się dzieje, nie wiedział, ile to trwało, ale nie było to coś, z czym chciał mieć do czynienia. Dreszcz, który go przeszył, połączony z gęsią skórką, odtrącił mrok, w jakim to czuł się samotnie, a emocje powróciły do życia - szkoda tylko, że tęczówki i źrenice pokryły się bielą, wskazując na uszkodzenie wzroku. - Co... co się stało? Nic nie widzę... - starał się jakkolwiek spojrzeć, nie wiedząc, że tak naprawdę stracił wzrok; psocąca magia średniowiecznego zamku postanowiła wpłynąć na niego bardziej, intensywniej. - Wszystko w porządku? - nie interesował się sobą, a zamiast tego chciał się upewnić, czy z Jenną nic się nie stało, skoro możliwe, że ta też znajdowała się pod wpływem tego... czegoś. Ponownie widział przed sobą ciemność, ponownie zaczynał trochę wewnętrznie panikować, wszak nie wiedział, co się dzieje, dlaczego to się dzieje, a przede wszystkim - z jakich powodów ponownie musi mieć do czynienia z uszkodzonym prawdopodobnie wzrokiem. Ilość sytuacji, która się go tyczyła, wręcz była przytłaczająca - niedawno przecież był leczony ze wstrząsu mózgu. A co, jeżeli to było trwałe? Zacisnął mocniej wargi. - Potrzebuję twojej pomocy. Wiesz, gdzie jest Skrzydło Szpitalne? - powiedział po chwili ciszy, nie wiedząc, czy dziewczynka poradzi sobie z tym zadaniem, ale był w stanie wezwać kogoś przez patronusa, gdyby okazało się, że to jest za dużo jak na nią.
Zamyśliła się nad tą odpowiedzią. Mimo wszystko sytuacja z karty trochę jej przypominała jej własne doświadczenia. W bardzo pokrętny sposób, ale jednak. - Tak sobie myślę, że jednak trochę go rozumiem. - westchnęła wreszcie. - Póki się nie odzywałam, bylam w bezpiecznym świecie, moim i Christiana. Nikt się nie interesował, nie sprawiał problemów i... No. Nie łamał nosów. Wystarczyło odrobinę się wychylić i już mam kłopoty. Ale z drugiej strony... Jakbym miała się nigdy nie odzywać, to w końcu ten sufit by spadł na głowę, prawda?
Jenna bardzo dużo czytała i bardzo dużo się uczyła. W dodatku całe życie przebywała z samymi dorosłymi, a że miała predyspozycje do bycia poważną osóbką, można było pomyśleć, że ma więcej lat, niż by wskazywała jej metryka.
Teraz z kolei zastanowiła się nad drugą kartą i tym, jak odpowiedział mężczyzna. - Czyli czarodzieje też od zawsze siedzą w takim jakby domu. Skoro się oddzielają i chcą być bezpieczni od ludzi niemagicznych, prawda? I tak mi się wydaje... Skoro u czarodziejów czarownice też musiały walczyć o swoje prawa, to chyba nie różnią się od niemagicznych aż tak bardzo.
Ale tematyka przeszła na rysunki z zdawało by się, już na dobre. Jenna otworzyła znów zeszyt i zaczęła pokazywać. - Staram się rysować głównie to, co widzę - wyjaśniła, pokazując roślinki, a potem portret Christiana o niezbyt wiernie odwzorowanych proporcjach. - To mi nie wyszło, dlatego teraz rysuje trochę prostrze rzeczy. Ale sama też wymyślam. Głównie do... Zarumieniła się. - Do tych moich opowiadań. Na przykład tu. - tym razem pokazała pracę, na której dość nieporadnie naszkicowana została humanoidalna istota ze smoczymi skrzydłami i ogonem. - Te mi wychodzą gorzej, ale i tak chce je rysować. Żeby się nie zmęczyć. Tak czytałam że to dobry sposób. I że powinno się rysować mniej szczegółów, a bardziej zarysować całość. Było miło i swobodnie. Jenna poczuła się już całkiem rozluźniona i spokojna. I kiedy już wszystko było dobrze, wydarzyło się coś dziwnego. Jenna otworzyła szeroko oczy, wpatrując się w puste, zasnute bielą spojrzenie mężczyzny. - J-ja n-nie wiem! - zajaknęła się. Nic nie widział?! Wiedziała, że jej prace nie są jakieś wybitne, ale żeby od nich oślepnąć?! - M-ma pan białe oczy! T-tak całkiem! Wciągnęła powietrze i zamknęła na chwilę oczy. Tak jak na miotlarstwie. To była nagła sytuacja. Czytała o tym w ratowniczych książkach. Da sobie radę. - Wiem, w którą to stronę. - powiedziała stanowczo, przenosząc się z siadu na klęczki. - Podam panu rękę i zaprowadzę tam, dobrze? Czy oprócz wzroku coś jeszcze się panu stało? Może pan wstać?
Ostatnio zmieniony przez Jenna Hastings dnia Pią 10 Wrz 2021 - 22:24, w całości zmieniany 1 raz
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Samemu nie miał szczęśliwego dzieciństwa. Samemu nie miał nawet okazji, by jakkolwiek wcześniej kolekcjonować Czekoladowe Żaby - nie było go zwyczajnie stać na nie. O wielu postaciach słyszał, ale nie zaprzątał sobie nimi głowy, skupiając się zamiast tego w pełni na osobach, którymi chciał się otaczać. By Ci przestali przypominać ciemne, snujące się po powierzchni podłogi istoty, które mają na celu jedynie skrzywdzić. Im bardziej mu się nie powodziło w życiu, tym bardziej odczuwał, że coś powinno się zmienić. Czuł się tak, jakby mógł postawić sobie znicz na łbie. - Trzeba mieć odwagę, by wyjść i nie bać się reakcji innych. - odpowiedział zgodnie z własnym doświadczeniem, a miał naprawdę sporo do opowiedzenia na ten temat. Nie uważał co prawda siebie za kogoś idealnego, wszak problemy były czymś powszechnym i nie zamierzały go odpuścić, ale musiał mieć odwagę, by wyjść ze swojego pozornie idealnego świata i zasięgnąć po pomoc. Musiał mieć odwagę do tego, by przyznać się, kogo tak naprawdę kocha. Człowiek potrzebował tego swoistego tchnięcia w tych najmniej oczekiwanych chwilach, co może było dziwne, aczkolwiek pokrzepiające. - Uderz w stół, a nożyce się otworzą. Te domy tak naprawdę dzielą innych, ale tak, gdybyśmy się nie odzywali, sufit spadły nam na głowę. Albo żyrandol. - co prawda nie było to coś, z czym chciał się zmagać, no ale... Nie zdziwił się, dlaczego Hastings reprezentowała Ravenclaw. Może wyglądała na jedenastoletnie dziecko, aczkolwiek tak naprawdę wiązała się z trzymanym w sobie bagażem wiedzy oraz talentem. Nowy nabytek nie bez powodu zatem zwracał na siebie uwagę - tę pozytywną u starszych, ale również tę negatywną u młodszych. Nie dziwił się, ale wiedział, jak dzieciaki potrafią być okrutne, gdy nie wpasuje się w te przysłowiowe ramki, znajduje się w grupie, a do tego z łatwością sprowadza osądy do czarno-białych barw. Tak naprawdę świat składa się z wielu odcieni szarości i dopiero z czasem staje się do znacząco widoczne. Nie ma zła bez dobra, nie ma dobra bez zła - to wszystko się ze sobą pląta, nie dając śnieżnobiałego koloru lub całkowicie węglowego. - Tak, tylko większym i bardziej... specyficznym. - odpowiedział na jej słowa, spoglądając na kartę ze smokiem. Może nie był jakoś szczególnie zaintrygowany Czekoladowymi Żabami, o tyle jednak lubił słodycze i nie zamierzał z nich zrezygnować. - Świat dorosły nie jest dychotomiczny. Świat czarodziejski oferuje wiele rozwiązań, które mugole chcieliby pozyskać, więc nic dziwnego, że się ukrywamy. Dla własnego bezpieczeństwa, by ktoś nie chciał nas wykorzystać, naszych zdolności. - w sumie była to prawda. Zdolności, jakie przejawiali czarodzieje, mogły zostać wykorzystane w celach mniej lub bardziej legalnych. Skoro istniała możliwość bojowa bez konieczności wydawania pieniędzy, nie zdziwiłby się, gdyby jakoś mugole chcieli uczynić z innych również osoby posiadające magiczne moce. I chociaż wiedział, że za bardzo spekuluje w tym temacie, ludzkość od zawsze jest wścibskim gatunkiem, który posiada w sobie chęć jak najlepszego zadbania o własne cztery litery. - Wtedy jest znacznie łatwiej, co nie? - sam nie był mistrzem kreatywności pod tym względem, choć na jego konto już wstąpić miało kolejne zaklęcie, choć wcale nie zamierzał go rozpowszechniać. Zamiast tego zamierzał je w sobie przetrzymać, nie chcąc, by trafiło do podręczników ani nie chcąc, by zostało jakkolwiek wykorzystane w negatywnym tego słowa znaczeniu. Może widział krótko, ale nie zdzierżyłby, gdyby ktoś chciał wykorzystać te zaklęcia w celu własnego zysku kosztem innych. - O, nie wiedziałem, że rysujesz humanoidalne smoki. Ej, to wygląda nieźle! - zawsze aprobował tego typu rzeczy, więc nic dziwnego, że w oczach pojawiły się radosne ogniki, gdy okazało się, że pisane przez Jennę opowiadania są urozmaicane przez własnoręcznie wykonane rysunki. Co jak co, ale jeżeli autor przedstawiał swój pomysł i zarys nie tylko poprzez słowa, ale także dokładne przedstawienie postaci, zyskiwało to bardziej żywych barw. Niestety - nawet jeżeli się starał, by wszystko było w porządku, nic nie było. Oczy pokryły się całkowicie bielmem, a uczucie, jakby coś znowu zaczęło się pieprzyć, nie bez powodu z łatwością opanowało jego umysł. Nie - nie miał czasu na to, by znowu tracić wzrok i tym się przede wszystkim kierował. Musiał znaleźć kolejną pracę, a nie chodzić na swoiste L4 wydawane przez uzdrowicieli - choć ziarenko przerażenia pojawiło się w jego duszy. Miał nadzieję, że to nie jest nic poważnego, zatem nic dziwnego, że uczucie pustki na chwilę spowodowało powrót naprawę nieprzyjemnych wspomnień. Dopiero po czasie był w stanie ogarnąć, co się dzieje, co może się stać, jeżeli dziewczynka spanikuje - to wszystko wymagało odpowiedniego podejścia do sprawy. A oklumencja i zdolność stłumienia własnej natury zdecydowanie mu to pomagały, choć nie chciał wyglądać na kogoś, kto praktycznie niczego nie przejawia. - Coś... coś musiało się stać... - spojrzał w podłogę wręcz odruchowo, choć i tak czy siak niczego nie widział, w związku z czym zacisnął mocniej dłonie w piąstki. Nie chciał nakładać na barki pierwszoklasistki konieczności pomocy, ale obecnie nie miał wyjścia - choć mógł wezwać kogoś poprzez zaklęcie patronusa. Czuł się jak ostatni debil, nie mogąc na to nic zaradzić, a dziwne przeczucie mówiło mu, iż jak spróbuje samemu się stąd wydostać, bez żadnej pomocy, uczucie pustki ponownie się pojawi. Albo wpadał w swoistą paranoję? Zacisnąwszy mocniej wargi, odetchnął z ulgą, że młoda Krukonka wykazywała się opanowaniem w sytuacji, gdy pracownik Hogwartu miał problemy. Serio - większość dzieci by spanikowała. - W porządku. Nie... wszystko poza tym jest w normie, tylko właśnie nie widzę. - starał się podejść do tego bez cienia przerażenia, co nieźle mu szło, bo pozwolił na to, by dziewczynka podała mu dłoń i zaczęła prowadzić. Różnica w wielkości była duża, ale to nie tutaj o to chodziło - chodziło o to przede wszystkim, by ani jej nic się nie stało pod wpływem gwałtownych emocji i sytuacji alarmowej, ani jemu, gdy źle postawi krok. A nie zamierzał w żaden sposób jeszcze bardziej pogarszać swojej sytuacji.
Jenna pomogła Felinusowi wstać, podtrzymując jego przedramię i odprowadziła kawałek. - Niech pan tu zaczeka, muszę tylko zabrać plecak! Zostawiła go na moment i wrzuciła do plecaka swój zeszyt oraz wybitnie niemagiczny długopis, a następnie podniosła się, sprawdzając, czy niczego nie zostawiła. Jej rzeczy już nie było, ale coś jej mignęło w przerwie między deskami. - Coś pan upuścił - powiedziała, schylając się po sakiewkę, w której wyczuła szklaną buteleczkę. - Jakiś eliksir chyba. Zaniosę go panu do szpitala. I jego też wrzuciła do plecaka. A potem... poczuła lekkie łaskotanie. - Co...? Garbate gargulce, co to ma być?! - Jenna aż podskoczyła, widząc zabawkowego kwintopeda, który z niewytłumaczalnych dla niej powodów ją sobie upodobał. - Fuuuj! To ma włochate stopy! P-przepraszam, pan nie widzi... Łazi tu takie... Chyba zabawka... No siiiio! Ech, a trudno. Nie ma na to czasu. Już idę, proszę pana! I trzymając Felinusa za przedramię poprowadziła go naprzód, dokładnie opisując wszystko, żeby miał jak najdokładniejszy ogląd tego, co się dzieje dookoła.
[z/t]x2
+
Gerrard Rodgers
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178cm
C. szczególne : Liczne ślady poparzeń, blizny po ranach ciętych i ugryzieniach na rękach, przedramionach i torsie, kilka tatuaży nieznanego pochodzenia
Powrót do zamku potrafił być trudny. Opalone twarze uczniów nie wyrażały zbytniej chęci do zapomnienia o Malediwach na rzecz szkolnej normalności. Ich przeżycia skutecznie przeszkadzały podczas lekcji, nie pozwalając skupić się na temacie bądź wykonywanym zadaniu. Czy przez wzgląd na to zasługiwali na taryfę ulgową? Zapewne częściowo tak, byli młodzi i potrzebowali się wyszumieć, by móc później skutecznie pracować. Sam Gerrard czasy szkolne miał świeżo w pamięci, więc przymykał oko na niedociągnięcia, o ile nie było rażące. Był również ciekawy wrażeń z ferii, ponieważ nie brał w nich udziału. Potrzebował spędzić ten czas na innych, ważniejszych kwestiach. Część zdołał załatwić, ale pozostałe zaprzątały jego głowę równie skutecznie, co ferie jego podopiecznym. Pomiędzy zajęciami, postanowił wybrać się na mały spacer. Był to pseudo patrol, bo zaglądał do pustych klas. Oficjalnie sprawdzał, czy nie dzieje się nic złego, a tak naprawdę szukał spokojnego miejsca dla ukojenia umysłu. Nogi poniosły go aż na trzecie piętro, do pomieszczenia wielkiego wahadła. Głośne skrzypnięcie towarzyszyło uchyleniu się dużych wrót, oraz ich zamknięciu. Panujący tu chłód wywołał mimowolne wzdrygnięcie się, ale zaraz zapomniał o tym uczuciu. Przystanął przy drzwiach, obserwując ruch wahadła. Jego symetryczność i ciągłość była doskonałym przykładem praw fizyki. Jako czystokrwisty czarodziej spoglądałem na to przez pryzmat czysto magiczny, co było nieco ignorancyjnym podejściem. Założyłem ręce na wysokości klatki piersiowej, odpływając rozmyślaniami od fizycznego miejsca. Spokój tego miejsca, zagłuszany jedynie przez miarowy dźwięk poruszającego się mechanizmu, pozwolił Gerrardowi na uzyskanie cienia harmonii.
Ostatnio zmieniony przez Gerrard Rodgers dnia Nie 6 Mar 2022 - 22:04, w całości zmieniany 1 raz
Shaylee Harper
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Z tłumu nie wyróżnia jej nic konkretnego, może poza specyficznym typem urody. | Ma małą bliznę na twarzy, która przecina prawą krawędź górnej wargi.
Im bliżej pierwszych zajęć, tym większą presję na sobie czuła. Zazwyczaj nie myślałaby o czymś tak intensywnie, zawierzając swojej wiedzy i kompetencjom, ale ta sytuacja różniła się znacząco od wystąpień na zebraniach aurorów, do których zdążyła przywyknąć. Jej odbiorcy różnili się od pracowników Ministerstwa nie tylko wiekiem, ale także wieloma innymi kwestiami, którym będzie musiała stawić czoła, jeśli zamierzała zachować tą posadę. Wzięła głęboki, drżący oddech i wspięła się po schodach na trzecie piętro, próbując oczyścić umysł z natłoku negatywnych myśli. Nic jej dobrego z krakania nie przyjdzie, wiedziała o tym, ale nie była w stanie się powstrzymać, w efekcie czego stanowiła teraz doskonały przykład przysłowiowej trzęsidupy, tyle że w sensie całkiem dosłownym. Najchętniej zamknęłaby się teraz w pokoju z dawką bazyliszka i odpłynęła w błogie zobojętnienie, które trzymałoby ją w swoich lepkich paluchach przez kolejne kilka dni, ale wiedziała, że na to po prostu nie może sobie pozwolić. Dlatego też rozmasowała energicznie zesztywniałe ramiona, a potem wślizgnęła się do jednego z pustych pomieszczeń. Pokój stanowił idealną kryjówkę; o tej porze - dzięki zasłudze nieszczelnych, witrażowych okienek - było tu zbyt zimno na uczniowskie schadzki, a wahadło samo w sobie nie stanowiło zbyt ciekawej atrakcji, w związku z czym komnata nie cieszyła się raczej szczególnym zainteresowaniem. No chyba, że było się nauczycielką na głodzie, więc idealnie się składało... Shaylee ruszyła do przodu, po drodze dostrzegając na kaflach jakąś porzuconą ulotkę. Zwolniła kroku, aby odczytać zapisane na niej bazgroły, po czym ruszyła dalej, nie poświęcając świstkowi więcej uwagi. Dotarłszy do okiennicy, sięgnęła do kieszeni szarego płaszcza i wyszperała z niej paczką mugolskich papierosów. Zastukała kartonikiem w kamienny parapet i wsunęła jeden z uniesionych filtrów między wargi, po czym pośpiesznie wymieniła opakowanie na różdżkę. Użyła jednego ze słabszych, ognistych zaklęć, aby posłużyć się nią niczym zapalniczką i nachyliwszy się nad płomieniem wreszcie odpaliła używkę. Zaciągnęła się głęboko i niecierpliwie, po czym ciężko opadła na ścianę obok okna i z niemal nabożną czcią wypuściła dym w kierunku sufitu. Wystarczył zaledwie kolejny buch, aby poczuła znajome mrowienie w okolicach skroni, które zapoczątkowało ogarniające ją z wolna, fałszywe uczucie zrelaksowania. Było to zaledwie tymczasowe zastępstwo, ale grunt, że skuteczne. Nie nacieszyła się nim jednak szczególnie długo, ponieważ jakąś minutę później do jej uszu dotarło szczęknięcie mechanicznego zamka i drzwi do pokoju na chwilę ponownie stanęły otworem. Harper zamarła z dłonią uniesioną w połowie drogi do ust i zaczęła nasłuchiwać kroków, które zaraz rozległy się na posadzce. Leniwie kołyszące się wahadło szykowało się właśnie do powrotu w przeciwnym kierunku, przysłaniając jej sylwetkę i dziewczyna wiedziała, że na razie pozostaje niewidoczna dla intruza, chociaż w ciągu kilkunastu najbliższych sekund miało się zmienić. Miała do wyboru kilka opcji, ale przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji postanowiła zrobić małe rozeznanie. Odchyliła się w bok, aby wyjrzeć zza metalowej przeszkody i utkwiła spojrzenie w nieznajomym mężczyźnie. Nieznajomym jedynie z technicznego punku widzenia, ponieważ miała przyjemność zwrócić na niego uwagę już wcześniej, podczas spotkania organizacyjnego kadry nauczycielskiej i zdołała zapamiętać przystojną twarz. Wiedząc już, że nie ma do czynienia z uczniem, pozostała na swoim miejscu. Zanim zdążyła się odezwać, podmuch świeżego powietrza, który wdarł się do pokoju poderwał ulotkę i popchnął ją w kierunku bruneta. Ciekawa jego reakcji, Shay milczała dalej, czekając aż mężczyzna ją zauważy. Obserwując jego poczynania, zaciągnęła się po raz kolejny.
C. szczególne : Liczne ślady poparzeń, blizny po ranach ciętych i ugryzieniach na rękach, przedramionach i torsie, kilka tatuaży nieznanego pochodzenia
Chwila spokoju nie trwała długo. Mężczyzna ledwo przymknął oczy, a podmuch wiatru potraktował go z liścia. Ulotka przywarła do twarzy, a Gerrard odruchowo dmuchnął do przodu, próbując odgonić, jeszcze, nieznany obiekt. Otworzył oczy, szybkim ruchem oczu rozglądając się za swoim oprawcą, odnajdując go w spokojnie spadającym kawałku papieru. Złapał go w powietrzu i przystawił bliżej twarzy, próbując rozczytać znajdujący się na nim tekst. Początkowo nie uznał tego za zbyt interesujące, ale wraz z kolejnymi słowami zagłębił się w treść. To dziwaczne spotkanie z ulotką na temat jak się nie jąkać mogłoby się przydać niejednemu z uczniów. Osobiście nie miewał problemów z wypowiedzią, ale postanowił zapamiętać sobie porady. Podniósł głowę, z zagadkowym wyrazem twarzy, zastanawiając się skąd ta ulotka się tu wzięła. Wtedy też dostrzegł, że nie jest jedyną osobą w pomieszczeniu. Zrobił krok do przodu, by mieć lepsze spojrzenie na kobietę, która zdecydowanie nie była uczennicą. Przymknął lewe oko, próbując sięgnąć pamięcią i przypisać twarz do kogoś znajomego. Jednego był pewien, już ją gdzieś widział. -Dzień dobry. - rzucił grzecznościowo, opuszczając ręce i łącząc je za plecami. Unoszący się w powietrzu dym papierosowy drażnił go w nos, ale nie wywołało to żadnej reakcji. Bardziej go interesowało, co los chciał osiągnąć poprzez ich spotkanie w tak dziwnej okoliczności. Gdyby nie ta ulotka, to czy by ją dostrzegł, czy też po chwili po prostu opuścił pomieszczenie? -Dość nietypowe miejsce na papierosa. - skomentował, nie mogąc się wysilić na coś mądrzejszego. Dopadło go lekkie rozkojarzenie, co było bardzo nietypowe.
C. szczególne : Z tłumu nie wyróżnia jej nic konkretnego, może poza specyficznym typem urody. | Ma małą bliznę na twarzy, która przecina prawą krawędź górnej wargi.
Dostrzegła malującą się na twarzy mężczyzny konsternację, ale nie poczuła się nią w żadnym razie urażona. Pozwoliła mu się przyglądać, wcale nie pozostając mu dłużna, a gdy on przymrużył oko, Shaylee przekrzywiła z ciekawością głowę; to był dość charakterystyczny gest, który w jej pamięci miał już na zawsze pozostać przypisany do jego osoby. — Dzień dobry — odpowiedziała uprzejmie. Ruch jego rąk przykuł jej uwagę i dziewczyna instynktownie zsunęła się spojrzeniem na męską sylwetkę. Oceniła ją wprawnym okiem byłej aurorki, ale w żaden sposób nie zdradziła się ze swoimi przemyśleniami i ostatecznie powróciła wzrokiem do wyższych partii, gdzie zamiast na jego aparycji, skupiła już uwagę na słowach. — Właśnie dlatego stanowi świetną kryjówkę — odpowiedziała, zaraz wykrzywiając usta w lekkim grymasie. — No, stanowiło — poprawiła się i posłała brunetowi drobny, niesięgający jednak oczu uśmiech. Jego obecność tak naprawdę w ogóle jej nie przeszkadzała. Tylko się z nim droczyła, choć gdyby zjawił się chwilę wcześniej, zanim działanie papierosa zdołało nieco ukoić i przyćmić jej zszargane nerwy, zapewne uznałaby to najście za irytujące... Teraz była po prostu ciekawa. Jej intencje były raczej jasne, ale co on tutaj robił? Nie zapytała jednak. Harper odepchnęła się od ściany i ruszyła w kierunku intruza, jak gdyby faktycznie zamierzała do niego podejść. Niemal w ostatniej chwili wychwyciła jednak kątem oka wyrwę w deskach, której wcześniej nie zauważyła i zaintrygowana kawałkiem materiału, który z niej wystawał, odbiła gwałtownie w prawo. Przykucnęła w zasadzie tuż obok mężczyzny i sięgnęła do dziury, próbując oszacować czy jej wnętrze jest istotnie godne zainteresowania, czy też skrywa wyłącznie jakiś szmelc. Ostatecznie wyciągnęła stamtąd sakiewkę z tajemniczą zawartością i potrząsnęła nią ostrożnie, zerkając kontrolnie na bruneta. Przez różnicę w wysokościach, aby zapewnić temu ruchowi swobodę, musiała nieco zadrzeć głowę i choć znajdowała się w położeniu cokolwiek dziwacznym, zdawała się zupełnie nie przejmować tym, że w zasadzie prawie klęczy u cudzych stóp. Zamiast zaprzątać sobie tym głowę, po raz ostatni zaciągnęła się papierosem i wykorzystawszy niewerbalne zaklęcie, zaraz zgniotła go w dłoni, gdzie w tej samej sekundzie zmienił formę i przybrał kształt małego guzika, nie wyrządzając jej żadnej krzywdy. Podniosła się do pionu z cichym westchnieniem i podchwyciła spojrzenie szarych oczu. — Miejmy nadzieję, że to nie łajnobomba — mruknęła, wykrzywiając wargi w zawadiackim uśmiechu i w tej samej chwili jedną dłonią uniosła nieco sakiewkę, a drugą pstryknęła w znajdujące się na niej wybrzuszenie. Zamiast śmierdzącej eksplozji, po pomieszczeniu rozniosło się tylko stłumione, zupełnie niegroźne puknięcie. — Hmmm — Harper zmarszczyła brwi i jak gdyby nigdy nic (jak gdyby nie naraziła ich właśnie na gównianą katastrofę) rozsupłała sakiewkę, aby oboje mogli zajrzeć do środka.
Choć Hogwart był niesamowicie wielki i teoretycznie każdy mógł znaleźć w nim miejsce dla siebie, trudno było rzeczywiście trafić w takie idealne dla siebie. Puste, gdzie można było chwilę pomyśleć, zanim ruszyłoby się gdzieś dalej. LJ również szukał takiego miejsca, nie potrafiąc w pełni znaleźć natchnienie w murach zamku. Zostały jeszcze dwa miesiące, a później nie będzie mógł wrócić do zamku. Dwa miesiące i skończy naukę… W pewnym sensie było to dziwne i choć wcześniej nie mógł się tego doczekać, teraz zastanawiał się, czy droga, jaką dla siebie wybrał miała sens. Nie tak dawno ukończył kurs na czarodziejskiego jubilera i od tego miesiąca podejmował tam pracę. Nie wiedział o tym nikt w jego rodzinie, choć nie podejrzewał również, aby ktokolwiek z nich miał zamiar kiedyś przyjść do Jubilera Huxleya. Jednak dla własnego spokoju, kiedy się przyjmował podał swoje drugie imię, przybierając zupełnie inny wygląd. Miał tylko nadzieję, że gdy przyjdzie w pierwszy dzień do pracy, będzie wciąż pamiętał jak wyglądał wtedy dla szefa i będzie w stanie utrzymać formę. Larkin szedł spokojnie korytarzem, odnajdując w końcu drzwi do wahadła. Wszedł tam spokojnie, uznając, że przecież może najwyżej szkicować dla wprawy właśnie wahadło, zanim znów najdzie do natchnienie. Musiał zaprojektować rzeźbę dla jednego z klientów, ale jak na złość, nie potrafił się na niej skoncentrować. Szukał również pośród tłumów na korytarzach, ale trudno było mu znaleźć wyjątkową twarz, która mogłaby posłużyć mu za wzór. Sylwetki, jaką wręcz należało utrwalić w kamieniu, aby świat nie zapomniał, że ktoś równie piękny żył tu kiedyś. Jednak jak na złość, szkolne mundurki wszystko zakrywały, doprowadzając go tego dnia do nadmiernej irytacji. Musiał się uspokoić. Wszedł do pomieszczenia, szukając czegoś. Właściwe Czegoś, przez duże C. Dostrzegł szczelinę w ziemi, do której włożył rękę, a wyczuwając sakiewkę, wyjął ją. Jednak nie zdążył zajrzeć do środka, kiedy dobiegł go jakiś dźwięk. Spojrzał w tamtą stronę, odnajdując spojrzeniem Puchona, w którym od razu zwracały na siebie uwagę jasne włosy i równie jasne oczy. Cóż, najwyraźniej zaczynał mieć słabość do osób o blond włosach i błękitnych oczach. - Szukasz chwili dla siebie, czy jesteś prefektem i zamierzasz mnie stąd wyciągnąć? - spytał cicho, wiedząc, że nie trzeba mówić zbyt głośno w tym miejscu, aby na pewno być usłyszanym. Uśmiechnął się również nieznacznie, samym kącikiem ust, mimowolnie przesuwając spojrzeniem po twarzy drugiego chłopaka. Idealne.
Nie mam pojęcia, czy moje samopoczucie kiedykolwiek znajdowało się na takim rozdrożu; trudno mi powiedzieć, co myślę i co czuję, kim właściwie się czuję przez większość czasu, skoro moja własna postać zdaje mi się być tak nijaka wobec możliwości, które stwarza metamorfomagia. Z jakiegoś powodu bardziej sobą czuję się tylko wtedy, gdy magiczny płaszcz otacza moje ciało, gdy włosy się wydłużają, a skóra ciemnieje, gdy nie muszę czuć się zawstydzony rumieńcem ani własną wrażliwością. Boję się więc, że nie znajdę odpowiedzi na pytanie, które z moich wcieleń jest kłamstwem. Zastanawiam się, czy emocje Nadziei są jedynie pochodną z uwagi, którą się cieszy, a której mi nigdy nie było dane posmakować. I z pewną dawką współczucia wracam do tych pierwszych spisanych listów, mających przypominać mi, co wartościowego jest w Narcyzie - znajduję tam jednak tylko naiwność splecioną z lękami. Przed troskami uciekam zatem w samotność, która nie wymaga ode mnie niczego. I mogę powiedzieć, że niezbadane są wyroki ruchomych schodów Hogwartu, które wiodą mnie ku salce z zakurzonymi mechanizmami wahadła. Każdy zakamarek tej szkoły może być jednak bardziej zaskakujący niż wydaje się na pierwszy rzut oka. Uśmiecham się na ulotkę z koła dysputantów, która musiała zabłąkać mi się kiedyś w papierach; oczywiście że nigdy nie trafiłem na miejsce spotkania, w obliczu kilku wlepionych we mnie spojrzeń nie potrafiąc wypowiedzieć się nawet o swoich zainteresowaniach, a co dopiero na jakikolwiek wymagający intelektu temat. Śmieję się nawet do siebie na porady dotyczące jąkania się, bo cóż, nie mogłyby być bardziej adekwatne. Pozytywny wyraz utrzymuje się na moich ustach, gdy wchodzę do pomieszczenia. Szybko okazuje się jednak, że Ty jako pierwszy odnalazłeś w nim swoją przestrzeń. - A-a czy to jest miejsce, w którym my nie powinniśmy być? - upewniam się, bo nie przypominam sobie, aby Wielkie Wahadło figurowało na liście miejsc zakazanych. Rozumiem jednak, że ta zaczepka po prostu ma mnie zatrzymać przez natychmiastowym czmychnięciem, więc uśmiecham się trochę śmielej, nawet jeśli w Twoim uparcie błądzącym po mojej twarzy spojrzeniu odnajduję coś onieśmielającego. - A nawet gdyby, to gdybym ja był prefektem, to nikt by nie przestrzegał zasad - zdradzam ze wzruszeniem ramionami, bo doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie mam daru perswazji i pewnie prędzej przyjąłbym od kogoś papierosa niż spróbował wyegzekwować jego zgaszenie. Ty jednak na szczęście nie masz papierosów ani innych używek, którymi musiałbym się martwić. Ty w ogóle nie wydajesz się osobą, którą powinienem się martwić; kojarzę Cię raczej jako kogoś o stonowanych emocjach, zamkniętego w bańce swojego natchnienia. W końcu jesteś Swansea, jesteś artystą, jesteś kimś. - Szukałem samotności. A Ty? Czemu wolisz towarzystwo kamieni i kurzu zamiast ludzi? J-jeśli mogę zapytać - reflektuję się natychmiast, nie chcąc by zabrzmiało to zbyt narzucająco się. Doskonale rozumiem konieczność szanowania prawa do zachowywania sekretów.
Larkin wrócił znów spojrzeniem do oczu Puchona, spokojnie prostując się, obracając sakiewką w palcach. Próbował przypomnieć sobie coś więcej na temat stojącego przed nim studenta, mimo wszystko kojarząc go z różnych zajęć wcześniej. Nie brylował w tłumie, ale miał wystarczająco interesującą twarz, żeby zacząć się za nim oglądać. Wyraźne rysy, miły dla oka uśmiech, a do tego coś w swojej postawie, co sprawiało, że chciało się zbliżyć do niego i odkryć, co też w sobie skrywa. Jakby był wycofany, choć też nie do końca, biorąc pod uwagę jego odpowiedź. Swansea pokiwał ledwie dostrzegalnie głową, podchodząc bliżej drugiego chłopaka, chowając sakiewkę do kieszeni spodni. Stawiając powoli kolejne kroki, omiótł spojrzeniem pomieszczenie jakby szukał odpowiedzi na zadane przez Puchona pytania, jednocześnie mając ochotę znów wejść z kimś w rozmowę w iście abstrakcyjny sposób. Brakowało mu tego, a listy, jakie pisał, przestawały mu wystarczać. Szukał więc mimowolnie kogoś innego, kogoś, kto pozwoliłby mu oderwać myśli od tego, czego nie miał, za czym irracjonalnie tęsknił. Teraz był ciekaw, czy zdoła wciągnąć w podobną rozmowę chłopaka, czy ten okaże się zbyt nieśmiały, za czego oznakę Larkin uznał jego jąkanie się. - Nie jest jednym z zakazanych miejsc, a jednak zwykle drzwi pozostają zamknięte. Trudno też powiedzieć, co mogłoby się stać, gdyby wahadło zostało zatrzymane. Więc czy na pewno można tutaj wchodzić…? - odpowiedział, zaraz jednak wzruszając nieznacznie ramieniem, uśmiechając się szerzej, gdy w końcu znalazł się dostatecznie blisko Puchona. - Jeśli chciałbyś, żeby słuchali twoich poleceń, musiałbyś poćwiczyć posyłanie chłodnych spojrzeń. Oczy masz do tego idealne - dodał jeszcze swobodnie, wbijając spojrzenie prosto w te błękitne oczy. Ich intensywna barwa była inna od tych, które Larkin sam miał, czy tych, które zwykły na niego patrzeć z naganą. Niemniej były piękne. Nic więc dziwnego, że w spojrzeniu rzeźbiarza pojawił się cień fascynacji, uznania. Doprawione błyskiem kiedy szukał odpowiedniej odpowiedzi na ostatnie pytanie chłopaka. Wiedział już, że będzie chciał, aby Puchon choć raz pozował do jego rzeźby. Przynajmniej do szkicu. Ta twarz zasługiwała na jej uwiecznienia, na pozostawienie trwałego śladu po sobie. - Lubię towarzystwo kamieni. Można pośród nich znaleźć natchnienie, jak ja dzisiaj. A ty? Szukałeś tutaj czegoś konkretnego, czy zrządzeniem losu zjawiłeś się tu, kiedy potrzebowałem kogoś nowego na modela? - zapytał, przekrzywiając odrobinę głowę, nie tracąc cienia uśmiechu z własnego spojrzenia. Jego jasne oczy błyszczały zaczepnie i przez moment nawet włosy Larkina rozjaśniły się, nim zdołał nad nimi zapanować, wyciszając się znów. Mimo wszystko, póki nie otrzymał odpowiedzi, nie powinien w żaden sposób się ekscytować nieoczekiwanym spotkaniem.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Narcyz Bez
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : Wiecznie goszczący na ustach uśmiech, twarda angielska wymowa z wyraźnymi końcówkami
- Och, jeżeli tak, to wydaje mi się, że mogłem zrobić więcej niedozwolonych rzeczy niż ja myślałem... - obniżam głos do szeptu i ściągam usta w chwili zastanowienia, bo przecież chyba każdy w Hogwarcie zaszywał się od czasu do czasu w pustych, zapomnianych przez kadrę pomieszczeniach. Trudno jest mi zgadnąć, do czego tak naprawdę zmierzasz; wyłapywanie intencji stojącej za słowami było dla mnie trudne już w moim ojczystym języku, co dopiero gdy zostaję jednocześnie skonfrontowany z tak onieśmielającą aurą. Nawet nie zdaję sobie sprawy, że gniotę w palcach ulotkę koła dysputantów. - Jak tak? - dopytuję, starając się powstrzymać jakiekolwiek przyjazne grymasy, które tak automatycznie pchają mi się na twarz. Zaciskam usta wąsko i zadzieram podbródek; być może nawet jakiś metamorfomagiczny przebłysk ochładza ton mojej skóry, ale bardzo szybko ta fasada upada, poprowadzona do upadku moim niezręcznie tłumionym śmiechem. - Ja jestem Puchonem. Ja rzucam tylko ciepłe spojrzenia. Jak-jak woda na Malediwach - tłumaczę zatem, woląc odnieść się do tego niż w jakikolwiek sposób komentować ten... komplement? Jest mi jednak miło, że właśnie na nie zwracasz uwagę, gdy przecież są jedyną częścią mnie, której nie mogę zmienić ot tak, wedle mojego kaprysu. Stałą łączącą wszystkie moje wersje, mogącą być jedynie ukrytą pod ciemniejszą barwą soczewek. Kiwam głową, bo w zasadzie rozumiem tę nieco dziwną preferencję; czasami martwe obiekty mogą być lepszym towarzystwem niż ożywione istoty. Znam przecież siebie - jestem prawie pewny, że niejeden kamień na świecie miałby ciekawszą historię do opowiedzenia. - N-na modela? - zaskakuję się w niezrozumieniu, nie wiedząc zupełnie na czym powinienem się skupić w pierwszej kolejności, więc gubię pytanie o celowość mojej obecności i kwestionuję w głowie przebłysk, który wydaje mi się, że widzę na Twoich włosach. - Dlaczego ty myślisz, że ja...? Um, to znaczy jeśli tak myślisz... - Przeczesuję włosy trochę bardziej nerwowo, wciąż nie gubiąc uśmiechu, choć oczami błądzę ku drzwiom, jakbym szukał ucieczki z tej niespodziewanie krępującej sytuacji. - Pytasz bo ja jestem metamorfomagiem, prawda? - domyślam się, gdy nagle mnie olśniewa, że przecież sporo osób wie o moich czasem wymykających się spod kontroli umiejętnościach, a to na pewno byłoby dla Ciebie wygodne, dostosować modela do swoich oczekiwań.
Larkin uśmiechał się nieznacznie, samym kącikiem, mając problem nie uśmiechać się szerzej. Próbował zachować spokój, ale nieoczekiwane spotkanie z kimś, kto zdecydowanie odpowiadał jego preferencjom, jego upodobaniom, wprawiało go w zbyt dobry humor. Szczególnie, kiedy Puchon zdawał się tak niepewny, tak… Jak królik zagnany do rogu, który szuka ucieczki. Swansea nie wiedział nawet skąd wzięło mu się to przekonanie, ale nie potrafił nie brnąć dalej w tej rozmowie, czując, że chce go mieć za modela. Właśnie jego, nikogo innego. Chciał uchwycić w rzeźbie jego rysy twarzy, tę niepewność, za którą spodziewał się, że są ukryte o wiele większe emocje. - O tak, dokładnie tak – szepnął, mrużąc lekko oczy, gdy tylko Puchon próbował posłać mu lodowate spojrzenie. Zmiana jaka, choć na krótką chwilę, zaszła w jego twarzy sprawiła, że po kręgosłupie rzeźbiarza przebiegł dreszcz ekscytacji. Wiedział, że nie odpuści, dopóki chłopak nie zgodzi się stanąć przed nim, pozując do szkicu, pozwalając przesunąć po sobie dłońmi, aby zapamiętać dokładnie jego kształt, który pragnął przenieść na kamień. Teraz nie zamierzał z tego rezygnować. - Masz oczy, które zdają się kryć w sobie wiele… Gdybym tylko był malarzem, próbowałbym oddać na płótnie ich piękny kolor i to, jak swobodnie przechodzą od lodowatego spojrzenia do tego ciepła, o którym mówisz, nie pomijając niepewności… Gdybym był malarzem – poinformował go cicho, nie odrywając od Puchona spojrzenia, przepełnionego zachwytem i pragnieniem. Głodem natchnienia, którego nie potrafił i nie próbował ukryć. Zbyt długo miotał się bez swojej muzy, walcząc z samym sobą, zmuszając się do pracy pomimo braku chęci, pomimo braku tej iskry, która sprawiała, że chciał być najlepszy. Teraz wszystko powoli się zmieniało, powoli wychodził ze skorupy, w jakiej mimochodem się zamknął, a to spotkanie zdawało się być ostatnim, czego potrzebował, aby znów poczuć potrzebę sięgnięcia po dłuta. Brew Larkina powędrowała ku górze, gdy tylko usłyszał, jakie zdolności posiada Puchon. Widać świat był mały, albo Hogwart miał zdolności do przyciągania metamorfomagów. W końcu jego bliźniacze kuzynostwo, on sam, teraz jeszcze student przed nim. Nie wiedział jednak o tym wcześniej i na myśl, że student mógłby próbować zmieniać tak idealne rysy swojej twarzy, poczuł irytację, którą próbował w sobie stłumić, kręcąc jednocześnie głową. - Nie dlatego. Nie wiedziałem, że jesteś metamorfomagiem, ale to nie ma znaczenia tak długo, jak długo nie zamierzać zmieniać przy mnie wyglądu swojej twarzy… Poza tym, też jestem. Gdyby zależało mi na kimś z takimi zdolnościami, sam mógłbym być swoim modelem – odpowiedział, a nieznaczne rozdrażnienie było słyszalne w jego głosie. Dla udowodnienia swoich słów, uniósł na moment dłoń, pozwalając jej zmieniać się, powiększać, jakby był pół olbrzymem i zmniejszyć do dziecięcych rozmiarów, nim wróciła do prawidłowej formy. - Uważam, że jesteś piękny, mówiąc prosto, a piękno należy utrwalać… – zaczął odpowiadać unosząc odrobinę wyżej dłoń, spoglądając pytająco na chłopaka, nim niezwykle delikatnie musnął opuszkami palców linię jego szczęki, przechodząc od brody w stronę ucha. - Masz mocne rysy twarzy, sugerujące silny charakter, a jednocześnie kryje się w tobie coś miękkiego, zapewne przez ten niepewny uśmiech… Założę się, że pod ubraniami równie mocno rysują się kości obojczyka i być może ramienia… Chciałbym żebyś był moim modelem – zapewnił, wycofując dłoń, spoglądając uważnie na Puchona, wręcz wyczekująco.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Narcyz Bez
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : Wiecznie goszczący na ustach uśmiech, twarda angielska wymowa z wyraźnymi końcówkami
Nie jestem pewny, ile razy w trakcie rozmowy wypada powiedzieć "dziękuję", ale tylko to przychodzi mi do głowy w ramach odpowiedzi na potoki poetyckich zdań. Myślę, że albo musisz mieć w tym dużą wprawę, albo duszy artysty naprawdę nie da się podrobić. - Więc jeśli nie malarzem, to...? - chwytam się strzępu informacji, do którego potrafię się odnieść, pomimo głupiego poczucia, że może powinienem już to wiedzieć z samego faktu wykluczenia malarstwa z grona podejrzanych. Gdy tak Cię obserwuję, przychodzi myśl, że zazdroszczę Ci zdolności do tak otwartego wyrażania swoich emocji i pragnień. Nie mam pojęcia, jak to robisz, że czuję zażenowanie, gdy to Ty poniekąd wystawiasz się na śmieszność. - Och, nie spodziewałem się. - Wiem, że ten nowy kontekst nie powinien wpływać na moją ocenę, ale kiedy spoglądam na zmieniające się rozmiary Twojej dłoni, zdajesz się być mi trochę bliższy niż chwilę temu. Nie znam wielu metamorfomagów; w mojej głowie od razu pojawia się masa pytań, w jaki sposób Ty radzisz sobie z tą zdolnością, czy może również w Twojej głowie powoduje ona tylko więcej mętliku. Nie mam jednak okazji, by zadać te pytania. - Nie uważam, żeby było we-we mnie nic pięknego... - protestuję tak automatycznie, nie bardzo potrafiąc odpowiednio przyjąć tak dużego, tak znaczącego komplementu, choć przecież czuję przyjemne łaskotanie w żołądku i czuję znajome już ciepło rozlewające się po policzkach; sam się więc uciszam, nie chcąc odbierać Narcyzowi z przyszłości tego momentu docenienia, do którego mógłby powracać w czasach zwątpienia. - Ale dziękuję Tobie - dodaję z drżeniem w głosie, gdy za moim pozwoleniem przemykasz subtelnym dotykiem po wyznaczonych liniach mojej szczęki. Nie mam pojęcia, czy jest to obiektywnie dziwne czy peszy mnie przez inność, której doświadczam pod Twoim drobiazgowym spojrzeniem. Czytasz mnie zupełnie inaczej niż do tego nawykłem - i całkiem mi się ta perspektywa podoba, więc trochę bezwiednie kiwam głową, przyjmując Twoją narrację, pomimo że nigdy wcześniej nie określiłbym swojego charakteru jako "silnego". - Ty dość szybko m-myślisz o tym, co ja mam pod ubraniem - wypalam, próbując sobie kupić kilka chwil więcej na przemyślenie niespodziewanego życzenia, które formułujesz; szybko jednak orientuję się, że mój komentarz wybrzmiewa w taki sposób, jakbym przypisywał Ci dodatkową intencję. - Mam na myśli, nie posądzam Cię... Przepraszam. Ale Tobie chodziło o to, że chcesz, żebym tak Ci pozował? Bez ubrań? - upewniam się, na pewno nie czując się z tym zupełnie komfortowo. Nie czuję się jednak także komfortowo pod Twoim wyczekującym spojrzeniem, gdy myślę, że zaraz mógłby pojawić się w nim zawód. - I powiedzmy, że gdybym ja się zgodził... To jak by to wyglądało? - Nie wiem, czy chciałbyś robić to w Hogwarcie, czy powinienem się jakoś specjalnie przygotować, jak wiele czasu sam na sam musiałbym z Tobą spędzić... bo najdroższa Helgo, nie wiem, czy jestem na to gotowy.
Larkin nie odpowiedział na jego pytanie, jedynie uśmiechając się odrobinę szerzej kącikiem ust. Większość z jego rodziny była malarzami, a przynajmniej każdy potrafił malować. On nieznacznie odstawał, zajmował się czymś, co nie przychodziło wielu osobom do głowy, co było na swój sposób zabawne. Sprawiało, że musiał bardziej się postarać, aby zostać dostrzeżonym, bardziej się wykazać. Jednocześnie jego zamiłowanie do rzeźbienia przydawało się odrobinę w pracy jubilera. Nie było to jednak coś, o czym chciałby w tej chwili rozmawiać, do czego chciałby się przyznawać innym. Dość, że jego siostra o tym wiedziała i Raffaello. Pokręcił lekko głową, wpatrując się intensywnie w Puchona, gdy tylko usłyszał, że ten wątpi we własne piękno. Nie były to słowa, które zdziwiłyby Krukona jakoś mocno. Spotykał się z nimi dość często, a jednak nie wycofywał własnego zdania. Po prostu nikt nie patrzył na świat jego oczami, nie dostrzegał tego, co widział on, nie był tak wrażliwy na sztukę i z tym musiał się po prostu pogodzić. Mógł też spróbować pokazać mu to, o czym mówił, co też zrobił, z zadowoleniem słysząc drżenie w jego głosie. Nieśmiałość… Tak, to było to, czego jeszcze nie próbował oddać w rzeźbie, nie próbował pokazać tej delikatności w kimś, kogo na pierwszy rzut oka nie nazwałby tak. To z kolei sprawiało, że jeszcze mocniej pragnął, żeby właśnie ten student stanął przed nim, jako model. - A gdybym to też miał na myśli, a nie tylko pozowanie? – spytał cicho, nachylając się nieznacznie w jego stronę, a jasne oczy rzeźbiarza błyszczały wesołością. Bawiło go naginanie granic, krążenie wokół drugiego chłopaka, nie mając pewności, czy uda mu się go namówić. Obrócił trzymaną w dłoni sakiewką, w końcu unosząc ją odrobinę wyżej, pomiędzy nich. - Powiedzmy, że lubię sprawdzać, co kryje się pod kolejnymi warstwami – stwierdził, otwierając sakwę i przyglądając się eliksirowi, który znalazł wcześniej pomiędzy kamieniami. Dostrzegając jego nazwę, uśmiechnął się pod nosem, uznając, że z pewnością znajdzie zastosowanie. - Ale bez dalszego drażnienia… Tak. Chciałbym, żebyś pozował mi nago, a przynajmniej bez górnej części ubrań… Chciałbym zobaczyć twoje ramiona, barki, plecy… – mówił, chowając eliksir do kieszeni, drugą dłonią ostrożnie przesuwając po ramieniu Puchona, nie odrywając spojrzenia od jego twarzy, gotów wycofać się przy pierwszej oznace niezadowolenia, ale nie tylko przy niepewności. - Jak miałoby wyglądać? Umówilibyśmy się w mojej pracowni, rozebrałbyś się i musiałbyś wytrzymać mój wzrok i dotyk w trakcie. Nie ruszać się… Myślę, że wybrałbym glinę, aby później zrobić odlew z brązu – tłumaczył poważniejszym już tonem niż wcześniej, aby uśmiechnąć się na końcu lekko. - Zapłaciłbym w sposób, jaki sam chciałbyś. Żeby to nie była jednostronna korzyść – dodał, nie sugerując metody zapłaty, nie wiedząc, czego Puchon mógłby chcieć. Ostatecznie ludzkie pragnienia bywały naprawdę różne od galeonów, przez własną rzeźbę po towarzystwo w chłodną noc.
Sprawiasz, że głos zamiera mi w gardle; czysto fizycznie nie potrafię odpowiedzieć, co by było, gdybyś faktycznie miał na myśli to, o czym zdaje się oboje myślimy. Przytłoczony w tym momencie Twoją pewnością siebie nie myślę racjonalnie, co mi się podoba, a co nie, ta refleksja ma przyjść do mnie dopiero w ciemności i spokoju nocy. Na razie staram się po prostu nadążyć, bo nie znam Cię na tyle, bym mógł przewidzieć Twój następny ruch. Nieco przestraszony sięgam do jasnego spojrzenia, które jednak nie mieni się niczym innym jak wesołością. Nie mogę powiedzieć, że czuję się w pełni swobodnie, ale wypuszczam z płuc nagromadzone powietrze, a nawet cicho śmieję się z samego siebie, wraz z napięciem próbując pozbyć się rumieńca z policzków. Czego naprawdę, naprawdę mi nie ułatwiasz. - Myślę... - zaczynam powoli, jeszcze wolniej niż zwykle, próbując zebrać myśli. - Myślę, że ja mógłbym spróbować Tobie zapozować, ale nie mogę obiecać, że to wyjdzie tak, jak Ty sobie teraz wymarzasz. - Nie lubię, gdy ktoś kieruje na mnie obiektyw aparatu, nie lubię stawać na środku klasy do odpowiedzi, nie lubię nawet zainteresowania dawanego mi, gdy przypadkiem ktoś publicznie przypomni sobie o moich urodzinach - ilekroć czuję na sobie jakieś oczekiwania, staję się uosobieniem niezręczności. Wciąż nie wiem, co zrobić z moimi dłońmi, spojrzeniem, ustami, ale im dłużej jednak wytrzymuję Twój dotyk w tym momencie, tym łatwiej jest mi wyobrazić sobie, że to doświadczenie może być znacznie ciekawsze niż przerażające. Trochę jak gra w quidditcha, która nie powinna pasować do moich zainteresowań, a jednak już teraz nie pomyślałbym, że mogę z niej zrezygnować. - P-postaram się dowiedzieć do tego czasu, co mógłbym chcieć - zapewniam ze speszonym uśmiechem; czuję, że wymaganie od Ciebie pieniędzy byłoby przesadnie próżne, gdy prawdopodobnie praca ze mną nie będzie dla Ciebie zbyt łatwa. - Ty napiszesz do mnie czy ja powinienem...? Czy może umówić się już teraz? - wymieniam wszystkie możliwe opcje w formie pytania, woląc abyś to Ty zadecydował; nie lubię ludziom czegoś narzucać, kiedy o wiele prościej jest mi się dostosować. Robię dwa kroki w tył i opieram się o kamienną ścianę, potrzebując już nieco więcej własnej przestrzeni. Przeczesuję włosy dłonią, czując lekkie mrowienie od losowych kolorów i tekstur narodzonych pod wpływem emocji i chcących się teraz uwolnić - na co naturalnie pozwalam, gdy wiem już, że nie muszę obawiać się oceny. - Co robisz potem z rzeźbami? Zachowujesz je?