W tym niewielkim pomieszczeniu nie znajduje się nic, poza wielkim wahadłem, które nieustannie, leniwie się porusza. Pomieszczenie to zwykle jest zamknięte wielkimi drzwiami, a zagląda tam tylko woźny konserwujący stare mechanizmy... no i oczywiście uczniowie, szukający pustego kąta w zamku!
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Wahadło najwidoczniej Cię zahipnotyzowało - i to dosłownie! Spoglądasz na nie z zaciekawieniem, aż w pewnym momencie stajesz się odrobinę nieobecny, jakby jakaś ciemna chmura zaćmiła myśli i uniemożliwiła podjęcie jakiegokolwiek racjonalnego wyboru. W następnym poście będziesz odczuwał w pewnym rodzaju otępienie, przez które słowa wydobywające się z ust będą trudne do zrozumienia.
2 - całkowicie nic się nie dzieje. Nie znajdujesz nic, niczego nie gubisz, nic Ci się nie stanie. Możesz spędzić tu czas w świętym spokoju bez obaw, że psotny los będzie Cię nagabywać.
3 - wiatr przywiał do Twoich rąk jakąś ulotkę, która okazuje się bezimiennym zaproszeniem do Koła Dzielnych Dysputantów. Po drugiej stronie zapisane są przez kogoś wskazówki w jaki sposób walczyć z jąkaniem. Ta wiedza sprawia, że zyskujesz +1 punkt do Działalności Artystycznej. Zgłoś się po nie w odpowiednim temacie.
4 - wystarczy, że raz się rozejrzysz, a zobaczysz wąską dziurę w deskach na podłodze. Jeśli wsuniesz tam rękę wymacasz sakiewkę z Nopureunem. Możesz zgłosić się po niego w odpowiednim temacie, jeśli chcesz go zatrzymać.
5 - W pewnym momencie czujesz dziwne łaskotanie w okolicach kostki. Gdy spoglądasz w dół, dostrzegasz zabłąkany, możliwie bezpański zabawkowy kwintoped, który ewidentnie upodobał sobie właśnie Ciebie jako swoją "ofiarę". Możesz go zatrzymać, jeśli chcesz - upomnij się o niego w odpowiednim temacie
6 - Uwaga! Nie zauważasz rozlanej przez kogoś nieznanej cieczy, która to zjawiła się pod podeszwą Twoich butów. Rzuć jeszcze raz kostką: parzysta - na szczęście udało Ci się uniknąć niefortunnego upadku na ziemię; co prawda wyglądało to zabawnie, ale zachowałeś równowagę, a nawet otrzymałeś mały aplauz od przechodzącego obok studenta!; nieparzysta - nieszczęśliwie upadasz, w wyniku czego obijasz sobie prawą rękę, która zaczyna Cię niemiłosiernie boleć. Po dłuższych oględzinach okazuje się, że jest stłuczona. Potrzebujesz wsparcia medycznego - jeśli masz odpowiednią ilość punktów w kuferku, sam sobie to opatrzysz, a jeśli nie znajdź kogoś lub udaj się do skrzydła szpitalnego po pomoc (jeden post na minimum 2000 znaków, gdzie pielęgniarka udziela Ci pomocy).
To był najdziwniejszy ranek, jaki kiedykolwiek przeżył, a jednocześnie najciekawszy, bo przez te kilka godzin odkąd wstał i zauważył, że jest uwięziony w ciele dziewczyny, zdążył wiele dowiedzieć się o tym jak one funkcjonują, ale też trochę pożartować z kumpli, którzy nie wiedzieli z kim mają do czynienia. Miał nadzieję, że złapie gdzieś Philla, Fitza albo Maxa, jednak nie przyszło mu na nich wpaść przed południem. Koło godziny trzynastej, nieco znudzony wygłupami, Lu w ciele przepięknej Lydii, zapragnął na chwilę schować się przed światem. Nie żeby nie bawił się świetnie przy okazji wkręcania znajomych, ale trochę męczyło go, że nikt nie znał uroczej szatynki i wszyscy wokoło patrzyli na niego podejrzanie. Może wieczorem jeszcze na kogoś wpadnie i wytnie jakiś numer, ale w tej chwili znalazł się na trzecim piętrze, przy wielkim wahadle, które było tak cichym i ustronnym miejscem, że czasami wybierał się tam, żeby z dala od wszystkich, usiąść na parapecie wielkiej okiennicy i zdrzemnąć się. W niewielkim pomieszczeniu, za ogromnymi drzwiami było o tej porze roku przyjemnie ciepło więc prześliczna Lydia spoczęła na wspomnianym parapecie i opierając głowę o framugę okna, przymknęła powieki, wsłuchując się w cichy odgłos wahadła uderzającego o ścianę powietrza.
Ostatnio zmieniony przez Lucas Sinclair dnia Pią 22 Maj 2020 - 23:03, w całości zmieniany 2 razy
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wracał właśnie z treningu z Walshem. Nie pomyślał o tym, by przebrać się w swoje ciuchy i przemierzał szkolne korytarze w dość niecodziennym stroju. Chciał iść prosto do lochów, ale przypomniało mu się, że miał coś zgarnąć ze znajdującego się na wyższych piętrach składzika. Powoli przygotowywał się do kolejnego spotkania kółka. Wracał właśnie przez wielkie wahadło, gdy nagle poślizgnął się na czymś. By uniknąć dość nieprzyjemnego spotkania z podłogą, chwycił się pierwszej rzeczy której miał pod ręką. Tą "rzeczą" okazało się ramię siedzącej na parapecie dziewczyny. Max nigdy wcześniej nie widział jej w zamku, ale przecież kręciło się tu tyle ludzi, że nie musiał znać wszystkich. Może była kolejną studentką z wymiany? Jedno było pewne. Była prześliczna. -Wybacz mi. Mam nadzieję, że zrobiłem Ci krzywdy. - Musiał dość mocno się jej uczepić, żeby odzyskać równowagę, co dla delikatnego, damskiego ciała mogło wiązać się z dużym bólem.
Ah, jak miło było zamknąć oczy na dosłownie trzydzieści sekund... Bo tyle dosłownie trwała drzemka Lyd, do czasu kiedy poczuła na ramieniu wielkie łapsko Ślizgona, które dosłownie wcisnęło jej bark w kamienną okiennicę. Jęknęła, a ten dźwięk wydawał się Luckowi bardzo... dwuznaczny. Może to przez to, że wyszedł z jego ust i cały czas miał przed oczyma SWOJE ponętne odbicie w łazienkowym lustrze, z włosami w nieładzie i przydużej koszulce... Czując ból ramienia, Lydia automatycznie chwyciła się dłonią za staw i przeniosła wzrok na chłopaka, który spowodował to zamieszanie i o mały włos na usta dziewczyny mimo pulsującego bólu ręki, nie wpełzł chytry uśmieszek. Wewnętrzny Lucas zatarł rączki widząc młodszego kumpla, za którym od rana wodził wzrokiem po korytarzach. W następnej chwili, słysząc jego pytanie, spojrzenie dziewczyny padło na ubiór Ślizgona i tutaj nie mogło obyć się bez parsknięcia śmiechem. Zostało ono jednak w następnym momencie urwane, bo szatynka poczuła znowu bolesny bark, wciśnięty niemal w ścianę przed paroma chwilami. - Nie, spoko, nie jest źle, tylko troche boli. - odezwała się Lyd, po czym skinęła na jego strój i spytała, posyłając mu figlarny uśmiech: - To jakaś nowa moda? Bo jak tak, to mi się bardzo podoba... Sinclair nigdy nie przepuściłby okazji aby móc w taki sposób wkręcić Maxa. Chyba jeszcze nigdy nie widział go tak naprawdę w akcji, kiedy wyrywał dziewczyny, a tutaj mógł nawet sprawdzić dosłownie na własnej skórze jak to się stało, że z Solberga taki casanova.
Ostatnio zmieniony przez Lucas Sinclair dnia Pią 22 Maj 2020 - 23:04, w całości zmieniany 1 raz
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widać Lucas nie tylko był przystojny w swojej własnej skórze, ale robił też wrażenie jako płeć przeciwna. Słysząc jego jęk bólu, lekko się zmartwił. -Jesteś pewna? - Dopytał dla pewności, ale zaraz po tym dziewczyna wybuchnęła śmiechem na widok jego przepięknego stroju. Lekko obniżył więc okulary, znajdujące się na jego nosie i zalotnie puścił jej oczko. -Komisarz Solberg melduje się na służbie. - Uśmiechnął się do niej szeroko. Miał ze sobą różdżkę i mógł jednym prostym zaklęciem przywrócić sobie normalny strój, ale skoro jej to nie przeszkadzało... -Powiedzmy, że to moja własna inicjatywa. - Gdyby nie wysłali z Tori prezentu, Walsh w życiu by go tak nie pokarał, a do tego miał przecież wybór. Mógł zrezygnować z lekcji i godnie wrócić do zamku we własnych szatach. Jednak chęć polatania była silniejsza. No i nie takie rzeczy już ta szkoła widziała. -Jeżeli wytrzymasz tu do następnego roku, może będziesz miała okazję jeszcze mnie takiego zobaczyć. - Skoro i tak już latał półnagi po boisku, nie widział przeszkody aby założyć się z Violą. "Wybitny", lub mecz w stroju sexy policjanta. Wystarczy poczekać, aż Walsh wystawi ocenę i szykować się na rozpoczęcie kolejnego sezonu Quidditcha. Nie zdawał sobie sprawy, że w tym właśnie momencie naraził się na wysłuchiwanie przytyków Lucasa przez następne milion lat.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Właśnie, chyba nikt nie spodziewał się, że żeńska wersja Sinclaira będzie tak apetyczna. - Na pewno - odparła, a po chwili zmieniając temat przeszła do komentowania jego stroju. Zaśmiała się, słysząc słowa Ślizgona. - Raczej nie budzisz w tym w tym wdzianku respektu, wiec o jakiej służbie mówimy, komisarzu? - zażartowała, ciągnąc dalej temat. Lucas zdawał sobie sprawę, że brunet mógłby użyć magii do zmiany ubrania, nawet tuż przy wejściu do szkoły i tak samo teraz ale widział ten wzrok Maksia, kiedy pierwszy raz spojrzał na Lydie. Najzwyczajniej w świecie lubił jak zajebiste laski patrzą na jego - no trzeba mu to przyznać - nie najgorsze ciało. - Całkiem niegłupia ta Twoja inicjatywa. - rzuciła, uśmiechając się tajemniczo i wodząc wzrokiem po jego klatce piersiowej. Trzeba było trochę zachęcić młodego do flirtu. - Tak? Zamierzasz w takim stroju zdobywać serca niewinnych uczennic w przyszłym roku? Coraz bardziej podoba mi się ta szkoła. - oznajmiła rozbawiona, po czym zeskoczyła z parapetu i wyciągnęła rękę w kierunku chłopaka. - By the way... Lydia. - przedstawiła się, obdarzając go szerokim uśmiechem.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Skoro pytała, musiała nigdy nie słyszeć o Solbergu. W przeciwnym wypadku wiedziałaby, że raczej do przestrzegania prawa było mu daleko. -Pilnuję bezpieczeństwa samotnych kobiet w oknach. Ze mną u boku, nie masz się co bać o nachalne towarzystwo. - Chyba nie musiał dodawać, że wynikało to z jego osobliwego wyglądu. Raczej do takich wariatów nie podchodzi się na korytarzu. Był pewien, że gdy Lucas usłyszy, jaki miał dzisiaj dzień, nie uwierzy mu. Nie wiedział oczywiście, że kumpel stoi tu teraz przed nim i zalotnie się do niego uśmiecha. -Przejrzałaś mnie. Miałem nadzieję, że paradując tak po korytarzu, same będą się na mnie rzucały. - Podobał mu się wyluzowany sposób, w jaki do niego mówiła. Nie jedna bardziej wstydliwa panienka zamilkłaby, lub po prostu uciekła, a ona siedziała tutaj, jakby wcale nie stał przed nią policjant striptizer. -Zresztą poczekasz, zobaczysz sama. Jak nie zadziała mam w kufrze jeszcze sexy uzdrowiciela. - Teraz jak o tym pomyślał, może to był lepszy patent niż policjant... -Max. - Również się do niej wyszczerzył i podał dłoń na przywitanie. Nic nie mówiło mu to imię. Nie słyszał o żadnej Lydii wcześniej. A zdecydowanie powinien. -Od dawna ucinasz sobie drzemki na korytarzach naszej szkoły? - Musiał zaspokoić swoją ciekawość.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
To prawda, Lu mógł przecież domyślić się, że Max jako takie prawo ma głęboko gdzieś, bo na każdym kroku to pokazuje i ewidentnie chodziło mu o zupełnie inną "służbę". Dlatego Lydia uniosła jedną brew, słysząc słowa bruneta a po chwili kącik jej ust uniósł się nieznacznie w delikatnym uśmiechu. - O popatrz, jakie to poświęcenie z Twojej strony - odparła ironicznie - A może jeszcze dostarczasz im jedzenie jak zgłodnieją? W tym stroju? - rzuciła po chwili rozbawiona, podpuszczając go. Oj, Lucas na pewno usłyszy o tym co go dzisiaj spotkało, bo właśnie postanowił nie zdradzać kumplowi swojej tożsamości. Powie mu dopiero, kiedy zobaczy się z nim następnym razem. Chce widzieć jego minę, kiedy będzie chwalił się Sinclairowi jaką to zajebistą panienkę spotkał w drodze z zajęć. - Jakby normalnie się nie rzucały... - mruknęła, zapominając się w pewnej chwili, ale szybko sprostowała. - Na pewno normalnie w ubraniu, też masz powodzenie, więc nie wkręcaj mnie - powiedziała szatynka, dla niepoznaki przejeżdżając palcami po siateczce na jego torsie, żeby trochę rozproszyć uwagę chłopaka od tego co przed chwilą wymsknęło się wewnętrznemu Luckowi. Zaśmiała się na jego słowa o drugim komplecie seksownego wdzianka. - To uzdrowiciela też chętnie zobaczę. - skomentowała, przygryzając wargę. Lu zauważył jak słodko wyglądała Alina, kiedy to robiła, dlatego postanowił sprawdzić jak ten gest zadziała na Maxa. Musiał przyznać, że bawił się świetnie flirtując z kumplem. To może być jego prank życia. - Nie, przyjechałam... na wymianę w tym roku, ale trochę chorowałam... W efekcie opuściłam sporo zajęć, ale nadrobiłam zaległości do egzaminów. A mury tego zamku niesamowicie mnie uspakajają i co rusz robię się senna. - mówiła, a wewnętrzny Lucek zadowolony z siebie za wymyślenie tej historyjki, jeszcze bardziej zacieszał. - A Ty na którym jesteś roku?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo z każdym zdaniem dostarcza kumplowi powodów do beki. I to prawdopodobnie takiej, że nawet na pogrzebie Solberga kumpel będzie mu to wypominał. -Poświęcenie? Cytując klasyka: To jedna z moich taktyk, styl a`la romantyk. Tajemniczy jak sekret i szalony jak breakdance. - Sam nie wiedział czemu akurat w tej chwili przypomniała mu się ta piosenka. Może dlatego, że pod jej okienko uderzył jak Ułan? -Jedzenie, rozrywkę, czego tylko sobie wymarzą. - Właśnie naszło go kolejne olśnienie i wyciągnął do Lydii rękę, w której znajdował się złapany na zajęciach czekoladowy znicz. -Proszę, na dowód. - Podał jej słodycz uśmiechając się szeroko. Miał w planach dać go Lucasowi w ramach "patrz co straciłeś, że nie było Cię na sprawnościówkach", ale laska w tej chwili była ważniejsza, a kumpel na pewno jeszcze nie jeden przysmak od Solberga dostanie. -Widzę, że ktoś tu jednak o mnie słyszał. - Jakby Max zechciał kiedyś skonsultować się ze swoim mózgiem, to może zauważyły, że coś jest nie tak. Jednak Lydia skutecznie rozproszyła go jeszcze bardziej, gdy swoimi dłońmi dotknęła jego torsu, a na dodatek Lucas bardzo dobrze zagrał przygryzioną wargą. Nie było chyba faceta, na którego by to nie zadziałało. A przynajmniej Solberg do tego grona nie należał. Nie dość, że u Josha poradził sobie zajebiście, to jeszcze natrafił na taką laskę. Normalnie czuł się jakby wygrał miliony monet na jakiejś loterii. -No wiesz, ktoś musi zająć się tym obolałym ramieniem. - W jego oczach można by dostrzec łobuzerski błysk, gdyby nie to, że wciąż zakrywały je ciemne okulary z policyjnego stroju. -To wiele tłumaczy. Skąd do nas przyjechałaś śpiąca królewno? - Kolejna przyjezdna. W tym roku Max zliczył ich chyba z milion. -Jakimś cudem kończę szósty. - Odpowiedział krótko, a w jego umyśle mignęły wszystkie powody, dla których już dawno powinni zrezygnować z jego obecności na liście uczniów tego zamku. W tym miesiącu było już ich z 10 a co dopiero przez poprzednie 6 lat.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Próbował powstrzymać śmiech i nawet przez kilka sekund mu to wychodziło, jednak po tej chwili parsknął i najzwyczajniej w świecie wyśmiał słowa kumpla. To znaczy... wyśmiała. Lydia. - Jesteś potomkiem Dj Mudblood'a, który próbuje dorównać innym wschodzącym raperom? Czy jak? - rzucił bezmyślnie, wtrącając znanego artystę, który jako pierwszy przyszedł mu na myśl. Nigdy nie spodziewał się, że Solberg będzie tak zdesperowany, żeby podrywać laski na teksty piosenek. Troche siara, no ale jednak to kumpel, więc czuł się w obowiązku w najbliższej przyszłości uświadomić mu, że ten sposób to wioska totalna i nawet w najgłębszych snach nie działa. Wziął czekoladowego znicza od Maxa, z uśmiechem (wiadomo jak niewiele trzeba Luckowi, jesli chodzi o słodycze) i powstrzymał się ponownie, tym razem przed włożeniem kawałka czekolady do ust. Ah, jak bardzo irytujące jest bycie dziewczyną. Tyle prostackich zachowań trzeba sobie odmawiać... Podziękował grzecznie i krótko za prezent i ułamał kawałek słodkiego znicza. - Coś tam ostatnio obiło mi się o uszy na korytarzu. Jakieś dziewczyny rozmawiały o jakichś biegających po szkole ubraniach z łapkami i uszkami króliczymi...? - oznajmił, skutecznie sugerując sytuację, którą oboje dobrze znali, a która w tej chwili miała chyba ze sto różnych wersji, krążących po całej szkole. Uśmiechnął się do Maxa, oczywiście ustami Lyd, więc był to dużo, duuużo przyjemniejszy dla oka widok. Tak samo jak dotykanie go po klatce piersiowe, które dla samego Lucasa nie było komfortowe, jednak poświęcił się dla dobra sprawy. - Nie jest tak źle - rzuciła dziewczyna, aby po chwili usłyszeć kolejne pytanie z ust Ślizgona - Z... Sewilli. To w Hiszpanii. Przeniosłam się tam w dzieciństwie z rodzicami właśnie z Londynu. Dlatego postanowiłam w tym roku wrócić do korzeni. - wymyślił na poczekaniu, jednak chwilę mu to zajęło, dlatego jego słowa uprzedziła kilkunastosekundowa cisza. Parsknął śmiechem kolejny raz, słysząc, że jakimś cudem kończy swój szóstą klasę. - Aż taki zły z Ciebie uczeń? Czy bardziej niegrzeczny? - nie mógł darować sobie, aby nie zahaczyć dłonią w tej chwili o jedną z szelek, które opasały klatkę piersiową Solberga z niewinnym i słodkim (przynajmniej w jego wyobraźni) uśmiechem.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Po powrocie ze szkoły kompletnie nie miała zamiaru marnować czasu. Choć jej cele sięgały znacznie dalej niż ukończenie zawieszki, była ona kluczowa dla co najmniej jednego z nich. Czy ostatecznie miała pomóc jej w jakiejkolwiek życiowej sytuacji? Właściwie to powinna modlić się o to, by nigdy nie była potrzebna. Ale specyfika opanowywanej umiejętności wymagała zabezpieczania się wszelkimi metodami. I to miała być jedna z nich. Sięgnęła po przyniesione kawałki drewna. Przypominały już to, co chciała z nich wyskubać. Została właściwie tylko ostateczna obróbka, więc wystarczyło znaleźć odpowiednio nastrojowe i puste miejsce w zamku, by dokończyć dzieła. I kiedy tylko przed twarzą ujrzała miarowo poruszające się wahadło zdobiące pusty korytarz, nie zastanawiała się ani chwili. Stanęła przy oknie, na parapet wyrzucając wszelkie niezbędne akcesoria, które nie bez trudu wygarnęła z plecaka. Odkąd był tak nieziemsko pojemny, bez pomagania sobie zaklęciem przywołującym posługiwanie się nim nie było taką prostą rzeczą. Pochyliła się nad drewnem i dłutem zaczęła walczyć o kształty oraz nacięcia na drewnie, które miały być docelową formą zawieszki. Po krótkiej praktyce w warsztacie miotlarskim to już nie było takie skomplikowane, choć nadal wymagało sporo precyzji, wyrachowania, pewnych ruchów. Również krawędzie i drobne, odstające drzazgi dawały jej się początkowo we znaki, ale postanowiła się i ich pozbyć fizyczną, dość wymagającą pracą. W nadgarstku czuła już zmęczenie od machania tymi wszystkimi przyborami związanymi z okołodrewnianymi aktywnościami. Chciała to jednak osiągnąć właśnie w taki sposób. Nie magią, nie transmutacją, nie wyręczaniem się pracą innych. Chciała to zrobić sama. Od początku do końca. Jedynie zabezpieczenie przed uszkodzeniami miało być już w pełni magiczne (choć też jej autorstwa), bo tylko ta metoda rzeczywiście mogłaby się ostatecznie sprawdzić. Nacięcia, szlify, wzory, żłobienia. Niedługo już miała to za sobą i mogła zdecydowanie odetchnąć. Mogła sięgnąć po czarodziejskie sztuczki, które przecież miały być kluczowe dla całego przedsięwzięcia. W końcu właśnie o nie w tym wszystkim chodziło, nawet, jeżeli zakładała, że oficjalnie opowie wszystkim tylko o cesze, która miała być zasłoną dymną. Bo i czego spodziewać się po siedemnastolatce, która wycięła sobie drewnianą ozdobę, jakby to była zabawa? Położyła gotową zawieszkę przed sobą na ziemi, otwierając przy okazji notes ze wskazówkami, a potem przysiadła na chwilę na posadzce przed drewnianym przedmiotem, wycelowała weń świerkową różdżką i wymówiła kilka inkantacji. Pierwsza z nich miała być najprostsza. Reagowanie na każdy rodzaj magii. Rola ostrzegawcza, rola popisowa, rola jasna w działaniu i funkcjonująca na najprostszych zasadach na świecie. Dopiero potem zaczęły się schody, gdy dwa kolejne czary, choć transmutacyjne, okazały się wymagać szalonego skupienia i wyczucia. Ale czy nie o to właśnie chodziło, gdy celem była ochrona własnych tajemnic oraz skrywanej, drugiej natury? Nie bez powodu zabierała się do tego z dużym wyprzedzeniem. Nie bez powodu tak walczyła o zrobienie tego we własnym zakresie. Jeżeli ktokolwiek miał doprowadzić to do końca i uczynić to z zachowaniem szczegółów wyłącznie dla siebie - w dużej mierze nie mogła liczyć na nikogo z zewnątrz. Nie wspominając już o tym, ile satysfakcji dawało jej pchanie całego projektu do przodu. W końcu z każdym krokiem była już coraz bliżej, a udane rzucenie zaklęć sprowadzało się do tego, że znalazła się już przy samym końcu procesu twórczego. Rzecz powinna działać już teraz. I już teraz być właściwie niezniszczalnym tworem. Czy rzeczywiście tak było miało się jednak okazać już przy innej okazji. Albo i nie, bo Gryfonka wyjęła zestaw małego rozrabiaki w postaci ostrych narzędzi, a następnie również małą butelkę z wodą i jeszcze kilka przyrządów mordu, z różdżką włącznie. Szybko się okazało, że już zastosowany Impervius radził sobie nieźle z odpychaniem zagrożeń. Pozostałe zaklęcia negowały próby przemian wilka w cokolwiek innego, nie miał on również zamiaru pozwolić sobie na stratę właściwości. Czy osiągnęła sukces? Zdecydowanie nie. Jeszcze. Potrzebowała realnych testów działania. Czy jednak miała jakikolwiek sposób, aby przekonać się o skuteczności ochrony zapewniającej pełną kontrolę nad animagią? Chyba potrzebowała animaga. Znaleziona podczas zbierania się do wyjścia broszurka nieistniejącego już chyba (?) Koła Dysputantów nie miała rozwiązać tego problemu. Opowiadało za to o tym, jak radzić sobie z jąkaniem się. Oby te wszystkie rady sprawdziły się również przy stosowaniu animagicznych inkantacji bez zająknięcia, bo to w nadchodzącym miesiącu czekało ją każdego dnia o świcie i zmierzchu. Znowu.
// z/t.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Gdyby Max wystarczająco się skupił zauważyłby, że Lydia śmieje się wyjątkowo podobnie do jego najlepszego kumpla. W tej chwili jednak nie myślał o Lucasie, a o pięknej nieznajomej, która ewidentnie go podrywała (a przynajmniej taką miał nadzieję). -Raczej wątpię. Wolę trochę inną muzykę, chociaż z rapem też u mnie nie najgorzej. - Wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć "właśnie to pokazałem", chociaż bez problemu można było wyczuć w jego słowach żart. Max nigdy nie marzył o wielkiej karierze muzyka. Uwielbiał grać na instrumentach, ale nie widział w tym swojej przyszłości. Bardziej była to jego pasja. -No tak.... Nie najbardziej chwalebny moment w mojej karierze. - Podrapał się lekko po głowie patrząc, jak Lydia pałaszuje słodycz. Solberg wiedział, że afera z Tori była już znana praktycznie w całej szkole. Jeżeli jeszcze ktoś o niej nie słyszał, to Walsh dzisiaj zdecydowanie postarał się, żeby kolejne osoby poznały szczegóły historii. -Hablas Espańol? Widzę coś nas łączy. - Miał wrażenie, że w tym roku poznaje wyjątkowo dużo uczniów, którzy mówią po hiszpańsku. Wcześniej nie zauważył, jak wiele osób tutaj potrafi posługiwać się wieloma językami. Cokolwiek Lucas sobie właśnie wyobrażał, Lydia robiła perfekcyjnie. Przygryziona warga i błądzenie dłonią po skąpym ubiorze Solberga, było niebywale skuteczne. -Uczę się dobrze, więc chyba już znasz odpowiedź. - Powiedział nieświadomie lekko obniżając głos i unosząc zalotnie jedną brew.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Flirtowanie z kumplem, w ciele seksownej szatynki było prankiem, na który sam nigdy by nie wpadł gdyby nie ta przeklęta magia, która zadziałała tego ranka. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że świetnie się bawił, obserwując jak wzrok Maxa błądzi gdzieś po ciele dziewczyny, ewidentnie zainteresowany bliższym jej poznaniem. Cały Solberg - pomyślał z rozbawieniem - Moja krew, normalnie... Bardzo prawdopodobne było, że w niektórych sytuacjach gesty czy zachowanie Lydii mogło przypominać Sinclaira, ale kto w takiej sytuacji powiązałby to ze sobą? Zdecydowanie przyjemniejsze dla młodszego Ślizgona była rozmowa z szatynką, niżeli rozmyślanie na temat tak mało znaczących szczegółów. - Hmm, jeśli tak mówisz... -odparł krótko, nie chcąc już dłużej drążyć tematu rapowania, które jego zdaniem nie powinno mieć w ogóle miejsca w tej sytuacji. Były inne sposoby, którymi można było zaimponować dziewczynom, dlatego kumpel wybrał akurat ten najbardziej prostacki? - Ale przynajmniej będzie co powspominać - przyznał nieco rozbawiony ustami Lydd, wsuwając do nich po chwili, kolejny czekoladowy kawałek i posyłając chłopakowi zalotne spojrzenie spod wachlarza ciemnych rzęs. Mógłby nauczyć się tych drobnych gestów, które przecież sam znał z perspektywy obserwatora, a teraz przychodziło mu samemu je wykonywać. Z jednej strony, nie było to trudne, ale jednak trzeba było pamiętać o tym, co chce się osiągnąć. Dobrze, że Solberg z łatwością poddawał się tym "sztuczkom". Zaśmiał się, usłyszawszy pytanie zadane w ojczystym języku Lydii i choć coś tak potrafił powiedzieć po hiszpańsku, postanowił jednak nie próbować, bo mogłoby go to skutecznie zdemaskować. Zamiast tego, powiódł dłonią po ramieniu kumpla, zaczepnie naprężając jeden z pasków jego stroju, aby chwilę później ten opadł na jego skórę. - Masz taki słodki akcent - odezwał się nagle, uśmiechając się zaczepnie, po czym zaśmiał się pod nosem, odsuwając się od niego odrobinę, jednak nie spuszczając z niego wzroku. Naprawdę te kokieteryjne gesty, mogłyby wejść mu w krew, zwłaszcza, kiedy widział, że działały, motywując go do kolejnych zachowań. Dlatego na kolejne słowa kumpla, na ustach Lydii rozciągnął się zadziorny uśmieszek, a ręka znajdująca się aktualnie na barku Ślizgona zjechała ponownie na jego tors. - Nie wierzę, bo jak na razie poznałam tyko Twoją twarz aniołka, więc... udowodnij. - powiedział rzucając jednocześnie wyzwanie kumplowi, w duchu niezmiernie ciekawy jego reakcji. Co prawda kilka razy widział już jak Solberg "radzi sobie" z dziewczynami, ale nie ma to jak doświadczyć tego na własnej skórze, a poza tym - chce widzieć jego minę, jak za jakiś czas powie mu, że to on był tajemniczą pięknością.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Na miejscu Lucasa, Solberg zapewne postąpiłby dokładnie tak samo. Niestety (a może i na szczęście) Max został zamieniony w ponętną babcię, na co Sinclair raczej by nie poleciał. Gesty i słowa Lydii ewidentnie nakręcały Maxa do dalszego flirtu. Jednocześnie jednak chłopak musiał się skupić nad panowaniem nad reakcjami swojego ciała, gdyż w skąpym stroju bardzo mocno widoczne byłoby to, jak dziewczyna na niego działa. -A to zdecydowanie. Myślę, że Walsh nie da mi o tym tak łatwo zapomnieć. - Zaśmiał się wspominając zdenerwowanie nauczyciela podczas wspominanego wieczoru. Ze strony ślizgona i Tori było to bardzo głupie i nieprzemyślane zachowanie, jednak wtedy nie myśleli o konsekwencjach. Dali się ponieść chwili i przyszło im za to zapłacić. Doświadczenie z dziewczynami sprawiło, że Lucjan idealnie grał swoją rolę, a Max nie miał najmniejszego pojęcia, ze zamiast ponętnej dziewczyny ma przed sobą tak naprawdę najlepszego kumpla, który w duchu skręca się ze śmiechu. Oczywiście jej uwaga na temat Solbergowego akcentu sprawiła, że chłopak odruchowo się wyprostował. Po hiszpańsku śmigał dość dobrze, co ostatnio udowodnił podczas zbliżenia ze swoją udawaną żoną. Ostatnie zdanie wypowiedziane przez Lydię popchnęło ślizgona do działania. Zbliżył się do niej i objął dziewczynę w pasie, skracając dystans między nimi do minimum. Spojrzał jej głęboko w oczy i nachylił. Jednak zamiast jej warg, usta Maxa musnęły delikatnie ucho dziewczyny, gdy powiedział: -Jeśli tak bardzo Ci zależy, zapraszam do lochów. - Odsunął się lekko uśmiechając do niej łobuzersko, po czym zrobił malutki krok do tyłu. -W tej chwili muszę już lecieć, ale będę czekał na sowę. - Puścił dziewczynie oczko i oddalił się marząc o prysznicu po tak wyczerpującym treningu, jaki zapodał im Walsh.
// zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Schodził po schodach z nudnych zajęć wróżbiarstwa, które notabene przespał. Przecierał oczy i tłumił ziewnięcia idąc między nieznanymi sobie piątoklasistami. Nie zdał rok, a więc był "nowym" na ich roczniku i jeszcze nie nawiązał z nimi konkretniejszych relacji. Oparł się o balustradę schodków i wychylił się spoglądając w dół. Zauważył stojącego dwa piętra niżej swojego nowo odkrytego kuzyna, którego ostatnio sam i to dosyć często zaczepiał. Jakoś tak przestał się go trochę obawiać, a chętniej go wciągał w krótkie rozmówki bo przecież wypadałoby się trochę poznać, prawda? Przez kilka dni był dosyć skrępowany bowiem Lucas widział już babcię, widział też jak im się kiepsko powodzi, w końcu mieszkają w naprawdę skromnym i starym mieszkaniu. Teraz jednak o tym nie myślał tylko wychylił się jeszcze bardziej i zawołał głośno: Hej! Lucas! Mam coś dla ciebie! - kilkoro schodzących na dół uczniów odwróciło się przez ramię słysząc jak się ktoś nad nimi wydziera. Plusem całej tej sytuacji było to, że przestał unikać Lucasa i coraz mniej spoglądał na niego jak na prefekta. Pomachał Ślizgonowi i gestem go przywoływał, gotów był dać mu coś, co znalazł w domu podczas weekendowego wyjazdu. Poprawił kaptur na głowie, którego nie zdjął od rana. W zamku było zimno, a on był zmarźluchem i w dodatku śpiochem. Ziewnął potężnie zasłaniając usta i potarł oczy kłykciami aby zetrzeć z nich sen. Gdy podniósł powieki Lucas był już niedaleko. Wyciągnął z kieszeni złożoną na pół fotografię. - Trzymaj, bo mówiłeś, że nie wiesz jak wyglądała. Wydaje mi się, że masz coś więcej z niej niż oczy. - wręczył mu zdjęcie i nie czekając na jego reakcję począł wspinać się w kierunku wielkiego wahadła, aby zobaczyć stąd widoki. Plecak rzucił gdzieś po drodze jakby w ogóle nie przejmował się, że ktoś może mu zwędzić książki i notatki których nie robił. - A... i jesteś zaproszony na święta! - zawołał przez ramię, mając nadzieję, że Lucas zaraz do niego dołączy. Kurczę, miał kuzyna! Tak mu się to podobało i nie mógł wyjść z podziwu.
Nie miał pojęcia którą to już kawę pił tego dnia, ale trzymał w ręku swój samonagrzewjący kubek i przeglądał notatki z transmutacji, w poszukiwaniu konkretnego tematu. Co prawda był juz po zajęciach i siedzenie w Wielkiej Sali przy kubku gorącego napoju i książkach nie należało ostatnio do nowości w jego codziennej rutynie, ale tym razem postanowił nie zasiedzieć się zbyt długo. W końcu obiecał Solbergowi, że powoli będzie "wracał do żywych" i skończy z tym z czym ostatnio przesadzał. Czyli z nauką. Ciężko było mu się przestawić ale koniec końców codziennie upominał siebie samego i karcił w duchu za to co mógłby robić w tym czasie, kiedy któryś raz z rzędu przegląda tę samą książkę. Pozbierał więc swoje rzeczy, pakując je do torby, po czym wyszedł z pomieszczenia z zamiarem skierowania się przed bramę wejściową zamku, aby teleportować się do domu. Jednak przy wyjściu na dziedziniec usłyszał znajomy głos i zadarł głowę do góry, aby upewnić się kto go woła. - Oo, cześć, Eskil. Co Ty tam robisz? Nie masz przypadkiem lekcji? - krzyknął do niego, automatycznie wspominając o zajęciach, po przecież nie było tak późno. Dopiero dochodziło południe. Westchnął z uśmiechem, widząc jak ten na niego kiwa, aby dołączył do niego, po czym poczłapał do góry, wspinając się po wielkich schodach na trzecie piętro, gdzie znajdowało się wejście do pomieszczenia z wielkim wahadłem. - Czy to...? - zaczął, kiedy chłopak wyciągnął do niego rękę ze starym zdjęciem. Przełknął nieznacznie ślinę i wziął od niego kawałek magicznego papieru, po czym rozłożył go, a jego oczom ukazała się... no właśnie, kto? Według Eskila była to jego matka, jednak dla niego to zupełnie obca kobieta. Co prawda obstawiał, że fotografia przedstawiała ją w wieku mniej więcej Lucasa, jednak jej twarz nic mu nie mówiła. Znienacka pojawiła się w nim jeszcze większa frustracja i żal, spowodowany tym, że nie rozpoznawał w niej nikogo dla siebie ważnego. Bo w końcu nikim takim dla niego nie była. Tylko go urodziła. Z drugiej jednak strony faktycznie był nieco do niej podobny, nie tylko biorąc pod uwagę błękitne spojrzenie. Był do niej podobny bardziej niż przypuszczał. Co o dziwo nie wzbudzało w nim żadnych pozytywnych emocji. Bo jak miał się z nią w jakikolwiek sposób utożsamiać, skoro jej nienawidził, za to co mu zrobiła? W pewnym momencie usłyszał słowa Eskila i podniósł głowę, aby podążyć za jego głosem. Z nietęgą miną ruszył ku niemu i zanim się odezwał, odchrząknął. - Dzięki, że mi to pokazałeś, ale nie zatrzymam sobie tego zdjęcia. Nie czuje takiej potrzeby. A z zaproszenia mega się cieszę. Na pewno się pojawię. A w ogóle, czekaj chwilę, ja też mam coś dla Ciebie. - przypomniał sobie wizytę u Clearwaterów i coś go ścisnęło w żołądku. Żyli naprawdę w skromnych warunkach i choć wiedział, że może i nie narzekają to zapragnął im pomóc. Bo dlaczego nie? Skoro mógł, to chociaż tyle dla nich zrobi. Zostali tylko we dwójkę a Hanna jest schorowana, potrzebuje opieki, natomiast Eskil na razie musi się uczyć. Sięgnął małej kieszeni torby i wyciągnął z niej małą, szmaragdową sakiewkę, w której znajdowało się sto pięćdziesiąt galeonów. Dał ją chłopakowi. - Może to niewiele. Ale zawsze coś. Na pewno jest coś czego potrzebujecie, opiekunka kosztuje, uzdrowiciele, jedzenie i Ty na pewno masz swoje potrzeby. Tylko... nie mów babci, że to ode mnie, okej? Wymyśl coś. - oznajmił z delikatnym uśmiechem, świadomy tego, że czarownica mogłaby nie zgodzić się na pomoc, gdyby wiedziała, że to od Sinclaira. W końcu ledwo co siebie odnaleźli, na pewno byłoby jej głupio brać od niego pieniądze. A on chciał im pomóc na tyle, na ile potrafił.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Dostał pytanie kontrolne prefekta. Odpowiedział z niechęcią coś w stylu "właśnie z jednych wychodzę", ale nie zagłębiał się o jaki chodziło, o czym było i co o tym sądzi. Ba, on gotów był robić wszelakie uniki byleby na ten temat nie rozmawiać. Niewygodnym rzeczom mówimy stanowcze "nie dzisiaj, nie jutro, najlepiej nigdy". Podsunięcie fotografii było świetnym zapewnieniem sobie zniechęcenia do jakiejkolwiek rozmowy na temat uczenia się. Za kilka dni rozpocznie się listopad, a on już ma wiele kiepskich ocen i jakoś nie potrafił się tym nazbyt przejąć. Zostawił Lucasa ze swoimi myślami oraz reakcją. Nie chodziło o brak zainteresowania, ale jak to babcia mawiała, czasem człowiek potrzebuje samotności kiedy ma do czynienia z czymś mu naprawdę ważnym. Z tego też powodu Eskil zrobił w tył zwrot i po schodach wspiął się do wahadła, mając plan powagarować tutaj przez następną godzinę lekcyjną bowiem miała to być transmutacja z piekielnym nauczycielem. Przez te kilka chwil stał w miejscu i patrzył jak zaczarowany na poruszające się wahadło. Jego oczy wodziły z lewej strony do prawej, z prawej do lewej, czuł się jakby wpadł w pułapkę wzrokową. Usłyszawszy głos Lucasa odwrócił w jego stronę głowę, ale spojrzenie miał wciąż utkwione na wielkiej tarczy i poruszającym się wahadle. - Co? A, dobra. Tak myślałem, że będziesz chciał wiedzieć jak wygląda. Ja tam chciałem wiedzieć jak wyglądał mój ojciec i powiem ci, że nie jestem do niego ani trochę podobny. To chyba dobrze, bo był gruby. - odpowiadał i nieustannie wodził wzrokiem za poruszającym się elementem zegara. Brzdęki ruchomego mechanizmu były z początku kojące ale teraz czuł, że coś mu się kręci od tego w głowie. Nagle poczuł w dłoni ciężar jakiejś sakiewki lecz na nią nie spojrzał. Nie umiał oderwać wzroku od wahadła (!). - Eee... co? Przekażę babci, przecież będzie pytać. Dzięki, ale... - próbował mrugać, oderwać się od tego, ale to była jakaś pułapka. Zrobiło mu się niedobrze. - Luc? Weź mnie oderwij od tego wahadła. Nie mogę zamknąć oczu. - marszczył brwi, wykrzywiał usta kiedy pulsowanie rozpływało się po czole i skroniach. Skóra na jego twarzy zafalowała, wzdrygnął się i zakrył swoje usta wnętrzem dłoni. Och nie, tylko nie takie rzeczy. Wymamrotał coś niewyraźnie, co miało być popędzeniem, ale chyba nie dało się tego poprawnie zrozumieć. Czuł się jakby stracił kontrolę nad swoimi oczami, one musiały wodzić za leniwymi ruchami wahadła, za długo na nie spoglądał, zakleszczył się spojrzeniem w tym ruchomym okrucieństwie i naprawdę robiło mu się od tego niedobrze. A jak wiadomo gdy Eskilowi cokolwiek dolegało to działy się rozmaite rzeczy. Na przykład teraz powoli na jego gałki oczne spływała czarna zasłona. Ups?
Po ich ostatniej rozmowie wiedział jedno. Że porozmawia z ojcem na temat córki Hanny, potwierdzi co jest prawdą a co nie, jednak na pewno nie będzie dążył do tego, aby kiedykolwiek spotkać się z tą kobietą. Dla niego całe życie była "tą kobietą", ewnetulanie "kobietą, która go urodziła". I nawet w tej chwili, kiedy trzymał w dłoniach jej ruchomą fotografię, która świadczyła o tym, że ona naprawdę istniała i tym samym potwierdzała wszystkie zarzuty przeciwko niej samej; nigdy nie była w jego życiu obecna i nigdy nie będzie. Dlatego wcisnął Eskilowi z powrotem zdjęcie, które od niego otrzymał, doceniając to, że pomyślał o nim, jednak oblicze jego matki nic dla niego nie znaczyło. Może nawet znieczulił się, odrzucając wszystko co miało z nią związek, ale tak było jego zdaniem lepiej. Musiał w końcu się od tego odciąć i nie myśleć o tym, jak został porzucony przez osobę, która wydała go na świat. - Wybacz, Eskil, ale mnie nie ciekawi jak wygląda ta kobieta. Ani gdzie jest, ani czym się zajmuje. Tak samo jak ją nie interesuje co się ze mną dzieje - oznajmił cierpko, bez cienia emocji. A przynajmniej na zewnątrz tak to wyglądało. Jakby w ogóle nie ruszało go to, że przez to, że został porzucony zaraz po urodzeniu, miał spierdzielone praktycznie całe swoje życie... Widział, że coś jest nie tak z młodszym Ślizgonem, kiedy wręczał mu woreczek z galeonami, jednak myślał, że ten za chwilę się opamięta i spojrzy na niego. Ale nie, jego wzrok ciągle utkwiony był w bujającym się wahadle, co nieco zaniepokoiło Sinclaira, w chwili, gdy ten poprosił go o pomoc i w dodatku jego spojrzenie dziwnie pociemniało. Chwycił więc młodego za ramiona i siłą odwrócił go plecami od ogromnego przyrządu, nie wiedząc co mogło go tak wciągnąć. - W porządku? - odezwał się do niego po chwili, zauważywszy zmianę na jego twarzy. Co się z nim działo?
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nie miał pojęcia o tęsknocie do rodziców skoro żadnych nie miał. Owszem, kiedyś z ciekawości wymknął się do Doliny Godryka chcąc poznać matkę, ale skończyło się to dla niego tragicznie. Od tamtej pory nie zastanawiał się jak to jest tęsknić do kogoś, kogo nigdy nie miał. Być może z tego też powodu doskonale rozumiał co Lucas ma na myśli i nie dziwił się jego postawie. - W sumie masz rację, po co przejmować się kimś obcym kogo się na oczy nie widziało, co nie? - pokazał też słowami, że doskonale popiera jego słowa i zgadza się w stu procentach. Naprawdę mieli ze sobą wiele wspólnego choć przecież ich dzieciństwo było tak różne. Zdjęcie ciotki zostało zgniecione i wsunięte do kieszeni spodni gdzie znajdowało się wiele innych i niepotrzebnych pierdół. - Ale czasem pojawia się ciekawość... - to powiedział już mniej wyraźnie, język mu się plątał a usta ledwo co się otwierały do mówienia. Przeklęte wahadło! Czemu poruszało się w tym samym rytmie? Kręciło mu się w głowie, świat tracił swoją pozycję, a on nie potrafił nawet zamrugać! Oczy go piekły, coraz mocniej mu dokuczały, a ten ból głowy...! Dobrze, że udało mu się poprosić Lucasa o pomoc. Sakiewka z galeonami spadła na podłogę. Nie spodziewał się ze strony kuzyna tak stanowczego odsunięcia, bardziej przewidywał stanięcie na linii wzroku z wahadłem. Spiął barki, a w jego gardle narodził się dziwny charczący dźwięk. Jednocześnie całkowicie instynktownie odepchnął ramieniem napierającą na niego rękę, a gdy to robił przez te kilka sekund jego twarz wykrzywiła się upiornie, skóra na policzkach naciągnęła i nabrała niezdrowej pomarańczowej poświaty, usta poszerzyły się i zgrubiały, a ramię, którym odsuwał Lucasa okazało się zwieńczone pazurami. Czym prędzej odwrócił się do niego plecami, zasłonił twarz rękoma i zamknął mocno oczy czując pod nimi nieprzyjemne pulsowanie. To wszystko trwało raptem pięć sekund, bowiem po upływie tego czasu ręce i twarz wyglądały już normalnie, jakby tak naprawdę nic się nie wydarzyło. Pozostał tylko ból głowy. Złapał kilka głębszych wdechów, zakrył palcami swoje skronie i wzdrygnął się. - Yyy... przepraszam? - rzucił niepewnie i zerknął jednym okiem na minę Lucasa. - I eee... dzięki? - serce podeszło mu do gardła. Niech to szlag! Akurat przy kuzynie wolałby zachować twarz. Dosłownie! - yyy... poniosło mnie. Znaczy wiesz, eee... - przez to zamieszanie trudno było mu odzyskać zdolność wyraźnej i pełnej mowy, język cały czas mu się plątał. - O czym my to...? - a może Lucas uzna, że mu się przywidziało. Oczywiście, że tak uzna. Ludzie lubią wmawiać sobie, że pewne rzeczy nigdy się nie wydarzyły jeśli trwały krócej niż te pięć sekund. Wzdrygnął się ponownie i udawał, że wcale serce nie bije mu jak młotem.
Owszem, byli z Eskilem do siebie podobni, zważywszy na fakt, że podobnie zostali opuszczeni przez własne matki i choć nie dopuszczali tego do swoich myśli - kogoś brakowało w ich życiu. Z pewnością nigdy się do tego nie przyznają, ale jednak rodzic jest kimś niezmiernie ważnym w życiu każdego dziecka. Nawet jeśli jest to zjawa, która uwiodła ojca aby go ostatecznie zniszczyć. I to pasowało zarówno do wili, która urodziła Eskila jak i do córki Hanny Clearwater. Chłopaki mieli więcej ze sobą wspólnego niż się wydawało. Rozkołysane wahadło, które tak skupiło na siebie uwagę chłopaka czasami mogło być niebezpieczne i własnie ta sytuacja była doskonałym przykładem. Kiedy Eskil poprosił go o pomoc, domyślił się, że mogło ono go zahipnotyzować do tego stopnia, że czuł się wręcz uwięziony, a ta kontrola wielkiego przyrządu mogła przełożyć się na fizyczny jak również psychiczny ból, jaki odczuwał w tej chwili chłopak. Lucas wolał proste rozwiązania, dlatego niewiele się zastanawiając, chwycił go za barki, chcąc przerwać dziwną więź między nim a wahadłem. Nie spodziewał się jednak, że po tym jak zapytał go czy wszystko gra, ten zrzuci gwałtownie z siebie jego rękę i zawarczy. Zaskoczony taką reakcją, jak i tą niepokojącą zmianą na jego twarzy i w spojrzeniu (bo może jednak mu się wydawało, że widział jak jego paznokcie się wydłużają, ciemnieją i przypominają zwierzęce), spróbował zrozumieć dlaczego Ślizgon odwrócił się od niego. Jednak słowa, które chwilę później do niego dukał, zaalarmowały go i wtedy przypomniał sobie o jego dziedzictwie. - Czy... często Ci się to zdarza? - spytał po chwili ciszy, a w jego głosie nie było słychać niczego więcej jak nutki zaniepokojenia i troski. Nie był pewny co do tego co widział przed momentem, jednak wiedział, że coś jest nie tak. To co działo się z Eskilem, teraz powinno interesować także jego. W końcu byli rodziną, a rodzina się o siebie martwi. Tak, zdecydowanie w tej chwili czuł troskę względem młodszego kuzyna. Podniósł z podłogi sakiewkę i podszedł do niego stając przed nim. - Hej, podnieś głowę - odezwał się, widząc, że ten dalej trzyma się dłońmi za skronie. - Przecież widzę, że nad tym nie panujesz. Opowiesz mi od kiedy tak się dzieje? - spytał, wręczając mu woreczek, po czym odwrócił się i usiadł przy jednej ze ścian, uginając kolana i spokojnie czekał aż Eskil zrobi to samo. Bardzo chciał aby się do siebie zbliżyli, a nic bardziej nie zbliża niż rozmowa.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Kilka chwil później wrócił spokój. Uznał, że nie ma co się przejmować. Jakiejkolwiek by Lucas nie miał miny to nie ma znaczenia. Nie dla Eskila, powinien przyzwyczaić się, że jeśli ktoś był obok niego zbyt długo i w dodatku w chwilach, kiedy cokolwiek mu dolegało to prędzej czy później zobaczy to, co nie jest przeznaczone dla jego oczu. Gdyby miał się przejmować reakcją każdego człowieka to pomarszczyłby się tak jak babcia kiedy go wychowywała. Nie umknęło mu, że Lucas nie wykrzywiał się z odrazy, a więc to dało nadzieję, że może stwierdził, że mu się przywidziało. Wzniósł oczy ku niebu kiedy jednak okazało się, że miał spostrzegawczego kuzyna. Forma zadanego pytania wykluczała jakiekolwiek wątpliwości. Widział. Westchnął a zaraz potem prychnął pod nosem jakby śmiał się z oczywistej odpowiedzi. Schował ręce do kieszeni spodni choć w skroniach wciąż pulsował ból. Miał zamknięte usta, nie odpowiadał od razu tylko grymasił pod nosem bez nawet jednego mruknięcia. Dziwnie mu było z takim zainteresowaniem z jego strony. Podniósł grzecznie głowę, aby pokazać, że nie znajdzie na nim ani jednego dowodu, że cokolwiek się wydarzyło. - Panuję. - prychnął niczym urażony dziesięciolatek, ale jasne było, że to kłamstwo. Usiadł obok Lucasa, aby też ukryć, że miał miękkie nogi. Przecież się tym nie przejmował! Czemu więc jego ciało postanowiło się zestresować? Siedział z naburmuszoną miną, ale jednak postanowił coś odpowiedzieć. - Często i od zawsze. - popatrzył na niego wyzywająco. Czyżby oczekiwał innej odpowiedzi? - To tak jakbyś ty podniósł głos albo uderzył pięścią w ścianę bo się wściekniesz. To ja wtedy straszę. Przynajmniej nie muszę martwić się strojem na halloween. Wszyscy uciekną w popłochu i wygram bal. - teraz brzmiał przemądrzale jakby zaplanował sobie pokazanie na balu prawdziwej twarzy. Ha! Nie umiał. Jako wilowaty nie potrafił prawie nic. Jako człowiek też. - No ja NIESTETY do mamusi podobny jestem nie tylko z oczu. Więc ty masz farta, że swojej nie przypominasz. - choć był naburmuszony jak prawdziwy nastolatek to jednak nie było słychać w jego głosie agresji. Podwinął kolana bliżej tułowia i oparł głowę o drewnianą podłogę. Rad był, że siedzi plecami do ruchomego wahadła, bo inaczej znowu mogłoby mu odbić. - Złapałeś mnie po prostu za mocno za ramię i eee... wahadło mnie wnerwiało i eee... głowa mnie bolała to się jakoś tak no wiesz, skumulowało czy coś. - nie powinien się usprawiedliwiać, ale już teraz wiedział, że chciał, aby Lucas wiedział skąd się to wzięło i aby nie myślał, że Eskil jest jakiś niedotykalski, bo tak nie było. Ot, na stres jeg organizm reagował w upiorny sposób.
To prawda, osoby, które były najbliżej i najczęściej obok nas, poznawały nasze prawdziwe oblicza. A wiec poniekąd cieszył się, że w tej chwili był przy Eskilu i mógł zobaczyć jak wygląda to co odziedziczył po matce. I chociaż ten widok do przyjemnych nie należał, to mimo wszystko przez to Lucas wydawał się odrobinę bliższy Eskilowi. Widział po jego zachowaniu, że wolałby jednak aby nie był świadkiem jego harpiowego ataku, jednak stało się. Odkrył jak to naprawdę wygląda i nie to, że zaczął wypytywać z ciekawości, ale chciał (być może w przyszłości) znaleźć coś co mogłoby mu pomóc np. zapanować nad tym. Bo halo, chyba nie myślał, że Sinclair uwierzy w to, że Ślizgon potrafi to kontrolować. Przecież gdyby tak było, to nie odwracałby się do niego plecami, jakby speszony tym, że starszy chłopak to widział. Z pewnością potrzebował nauczyć się panować nad tą "przemianą", bo to, że nie chciał takich niekontrolowanych sytuacji, było oczywiste. Podniósł na niego wzrok, kiedy ten zaczął mówić. - Okej, kumam. Czyli jednym słowem masz przerąbane, bo nie wiesz kiedy to się stanie - podsumował, próbując jakoś sprawić, aby Eskil pojął, że jest po jego stronie i nie chce go w żaden sposób oceniać, a zrozumieć to co się z nim dzieje. Wydął wargi, jakby się nad czymś zastanawiając, jednocześnie podpierając zgięte łokcie o swoje ugięte również kolana. - A to Twoje straszenie... masz na to jakiś swój sposób? Żeby zniknęło? - dopytywał się, ciągle myśląc nad tym jak można by było spróbować konktrolować harpią naturę Eskila. - Bo wiesz, że nie musi tak być. Nie musisz przy każdym napadzie złości czy stresu godzić się na to. Na pewno istnieje sposób, aby na to jakoś wpłynąć. - myślał na głos, coraz bardziej przekonany o tym, że to wcale nie jest niemożliwe. W końcu odpowiednie treningi umysłu, tak jak w przypadku oklumencji, potrafiłyby zadziałać jak tarcza na harpi gen.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nie był pewien czy chce wiedzieć co teraz za myśli krążą wewnątrz czaszki Lucasa. To z pewnością prowadziło do trudnych rozmów, a szczerze powiedziawszy cały czas w nim tkwiły stare nawyki, aby jednak unikać Lucasa. Te sytuacje były nowe. Obcy chłopak stał się nagle kimś w rodzaju kuzyna i to jedynego, bowiem Eskil wychowywał się sam, był jedynakiem i posiadanie kogoś z tego samego pokolenia w gronie rodzinnym było dla niego nowością. Nie do końca wiedział jakie obowiązki spoczywają na barkach brata ciotecznego. - E tam. Mniej więcej wiem kiedy. - znowu prychnął, ale już mniej przekonywująco jakby odbierał poprawnie niepisane zapewnienia Lucasa co do jego podejścia do tej dziwnej sytuacji. - Jak byłem dzieciakiem to babcia i nianie miały przechlapane. Drapałem je do krwi. Niechcący przecież. - poprzez wspomnienie tego nakreślił mu między wierszami czego najlepiej byłoby się wystrzegać. Te sceny kiedy na pierwszy plan wchodziła ta druga twarz trwały naprawdę krótko więc Eskil nie miał najmniejszych możliwości powstrzymania instynktownych odruchów. Wyćwiczył luzackie podejście do życia, brak wyrzutów sumienia i lenistwo co gwarantowało ułatwienie życia najbliższym (tj. babci) oraz mniejsze rzucanie się w oczy (mhm, jasne) w szkole. Tylko by tego brakowało aby nawet obcy słyszeli z plotek, że ten konkretny ślizgon jest pojebany. - Przecież samo znika. - popatrzył pytająco na Lucasa jakby nie do końca rozumiał co miał na myśli. Jak miałby wpływać na coś, co trwa kilka sekund? Najwyraźniej Lucas widział coś, co Eskilowi zawsze umykało. Zmarszczył brwi tak mocno iż stworzył między nimi podwójną zmarszczkę. Coś mu się nie zgadzało. - Ale ja nie chcę się tego pozbyć. - podrapał się po czole. Przynajmniej ból głowy zelżał. - Tu chodzi tylko o to, że ktoś to widzi i tyle. Lepiej by ludzie nie widzieli, bo reagują histerią. Już odruchowo to zasłaniam żeby nie musieć enty raz widzieć jak ktoś blednie czy piszczy ze strachu jakbym nie wiadomo co mu zrobił. - kolejne prychnięcie jako znak, że to żałosna reakcja, a oczywiście kryło się za tym przejęcie sytuacją. Widać jak na dłoni, że Lucas podchodził do tego trzeźwo i Eskil tłumaczył to sobie, że po prostu nie widział dobrze tej paszczy więc dlatego zachowywał spokój. Wyraźnie zaznaczał, że on lubi siebie takiego jakim jest. Nie miał ze sobą żadnego problemu. Potworzasta twarz została przez niego zaakceptowana i istotnie zasłaniał ją przed innymi bo już naoglądał się tyle odrazy, że zwyczajnie robiło mu się przykro. Oczywiście do tego nigdy w życiu się nie przyzna. - Ludzie lubią ładne rzeczy i osoby. - dodał tonem znawcy, a brzmiał przy tym jakby mówił o innej rasie, obcej. Zerknął nieco dłużej na profil Lucasa i odkrył, że pierwszy raz w życiu rozmawia o swoim połowicznym pochodzeniu z kimś nowym nie będącym jego babcią.
Czyli najprawdopodobniej teraz była ta pierwsza faza, ekscytacji nowym członkiem rodziny, ale pewnie za jakiś czas Eskil uzna, że Lucas za bardzo wtrąca się w jego życie. Na pewno z babcią miał podobnie, więc Sinclair, jeśli chce mieć dobrą relację z kuzynem i jednocześnie mieć na niego jakikolwiek wpływ, musi trochę przystopować w tej chwili z ingerencją w sprawy młodego Clearwatera. A wydawał się on naprawdę pewny tego co mówił i starszy Ślizgon nie znał go na tyle, aby dostrzec kiedy jest autentyczny a kiedy próbuje przekonać swoimi słowami nawet samego siebie. - Samo znika... - powtórzył, przyglądając się przez chwilę chłopakowi - A nie lepiej, żeby się w ogóle nie pojawiało? Żebyś nie musiał się zasłaniać? - zasugerował, zastanawiając się czy Eskilowi naprawdę jest wszystko jedno jak wygląda kiedy się złości. W końcu to nie było tylko jakieś nienaturalne wykrzywienie twarzy, to była dość zauważalna zmiana i nie dziwił się nikomu, kto to widział, że był przerażony. Za to zaskoczony był stwierdzeniem kuzyna, że nie potrzebuje się tego pozbyć. Czy naprawdę miał na myśli, że pogodził się z tą potworzastą twarzą, na którą każdy reaguje krzykiem? - Czyli mam rozumieć, że Ty nie lubisz "ładnych rzeczy"? - spytał automatycznie, nie tyle próbując podważyć jego słowa, co zwyczajnie był ciekawy czy gdyby on kiedyś na korytarzu spotkał kogoś o podobnym obliczu, nie miałby na swojej twarzy wymalowanej odrazy. - Spoko, jeśli Ci to nie przeszkadza i zasłanianie twarzy w tych momentach Ci wystarczy, to Twoja sprawa. Ale jeśli w przyszłości chciałbyś coś z tym zrobić - musisz wiedzieć, że z pewnością się da. Trzeba tylko wiedzieć gdzie szukać informacji na ten temat. - oczywiście, że podchodził do sprawy racjonalnie. W końcu odruchem dla niego była próba pomocy Eskilowi, bo widział, że ta sytuacja nie była dla niego komfortowa. Tylko dlaczego próbował oszukiwać samego siebie? Czy musiał aż tak okazywać ten swój bunt, że nie dał sobie przemówić, nawet praktycznie rzecz biorąc rówieśnikowi?
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Uniósł wysoko brwi i popatrzył na Lucasa z zastanowieniem. - Miałoby się nie pojawiać? - powtórzył i utkwił wzrok gdzieś ponad ramieniem chłopaka analizując wizję życia kiedy nie musiałby się przejmować ani szponami ani upiorną twarzą. Wbrew swoim słowom wydawało się to bardzo kuszące nie musieć martwić się czy w chwilach kiedy coś boli nagle jego oczy nie zamienią się w wąskie czarne szparki pełne dzikości. Podrapał się po policzku. - Musiałbym iść pytać pani od uzdrawiania jak to się robi. Czuję z drugiego końca korytarza, że też jest wilowata. Powietrze mrowi im bliżej niej stoję. Ale sam nie wiem... jak ona na mnie patrzy to jakoś tak mi głupio. - przybrał zakłopotaną minę. Nie brał pod uwagi samodyscypliny (jasne, Clearwater i praca nad sobą to paradoks) i chociażby ćwiczeń oddechowych. Wyobrażał sobie, że jest na to jakiś sposób w stylu rzucenia "nox" kiedy akurat trwa "lumos". - Lubię ładne rzeczy. - prychnął i z opóźnieniem zorientował się do czego Lucas nawiązuje. Do niewypowiedzianej aluzji. - Oj tam nooo... czepiasz się słówek. - a jednak go tknęło, że Lucas to zauważył i postanowił podważyć tym samym zapędzając Eskila w róg. W pewnym momencie zamilkł i tak sobie siedział na niewygodnych deskach, a za plecami wahadło dalej wybijało swój hipnotyzujący rytm. - yyy... czyli ile ci zostało jeszcze studiów? - uznał, że chciałby się czegoś jeszcze o nim dowiedzieć skoro są kuzynami, a już o sobie samemu opowiedział. - Pewnie już wiesz gdzie zamierasz pracować, co nie? W jakimś zawodzie? W końcu jesteś prefektem, babcia tam się ucieszy jak się dowie. - to już powiedział z przekąsem bowiem jak już ostatnio to w domu pokazał, było mu trochę nie w smak opuszczać posadę jedynego i ukochanego wnuka na rzecz Lucasa, którego należało przez babcię ukochać i najlepiej utulić. Zorientował się, że Lucas jest ucieleśnieniem powodzenia i pewnie jakichś talentów, a Eskil wyglądał przy nim dosyć marnie. Chciałby się tym przejąć na tyle aby się zmotywować do działania ale... jak wiadomo, nie dał rady. Nie chciało mu się więc pozostała tłumiona zgryzota.
To prawda, nigdy wcześniej nie spotkał nikogo, kto miałby taki problem jak Eskil. Jednak był pewny, że da się to kontrolować, chociażby po części. A jeśli chłopak jak dotąd nie robił zupełnie nic, aby nad swoją harpią naturą zapanować, to czemu tu się dziwić, że jest tak a nie inaczej? - Nie umiem Ci powiedzieć na pewno, ale sądzę, że da się popracować nad tym tak, aby pojawiało się jak najrzadziej. - był niemal pewny, że praca nad sobą może dać kuzynowi satysfakcjonujące efekty. Już teraz widział w jego spojrzeniu tę nadzieję, że mógłby być w pewien sposób "normalny". Czyli jednak trochę mu to przeszkadzało. Usłyszawszy o Perp, uśmiechnął się łagodnie, wiedząc, że nauczycielka onieśmiela nie tylko Eskila. - Ona na wszystkich tak działa. Jest po prostu piękną kobietą, ale jest też bardzo sympatyczna i pomocna. Z pewnością po rozmowie z nią, zaufałbyś jej doświadczeniu i samej jej osobie. - wierzył, że profesorka jest przede wszystkim dobrym człowiekiem i uda jej się przekonać do siebie chłopaka, a że także jest potomkinią wili, to również pozwoli Eskilowi uwierzyć, że da się panować nad urokiem, a jeśli nad nim, to nad harpim genem również. Uśmiechnął się tylko pod nosem, kiedy Clearwater przyznał jaki ma stosunek do pięknych rzeczy. Resztę pozostawił jemu do wewnętrznej oceny. Chyba załapał aluzję, to mądry chłopak. - Jestem na drugim roku, czyli oprócz tego roku, jeszcze jeden, ostatni. - odparł, prostując nogi w kolanach i opierając potylicę o zimną ścianę. - Jeszcze kilka miesięcy temu zupełnie nie wiedziałem co ze sobą zrobić po szkole. Serio. Nie miałem pojęcia kim chcę być. - zamyślił się, patrząc w sufit, a na słowa o babci, na jego ustach znów pojawił się delikatny uśmiech. - Z Ciebie na pewno też jest dumna. Jesteś już praktycznie dorosłym facetem. - przyznał, zerkając w jego stronę. - Ostatnio bardzo często myślę o pracy związanej z magią leczniczą. Jeszcze nie wiem co dokładnie chciałbym robić, ale wiem, że musi to być coś z tym związanego. Po prostu sprawia mi to satysfakcję. - to prawda, od jakiegoś pół roku stawia na piedestale uzdrawianie i wie, że to jest coś z czego czerpie przyjemność i chce to dalej rozwijać. Ale od początku miał zbyt wiele dróg do wyboru, dlatego nie mógł się zdecydować na jedną. - A Ty? Co lubisz robić? Masz jakieś hobby, które sprawia Ci przyjemność? - spytał, konkretnie, świadomy, że Eskil z pewnością nie wie jeszcze jak może wyglądać jego przyszłość. Merlinie, ma dopiero szesnaście lat. On w jego wieku dążył do dostania się do drużyny, tylko dlatego, że wszyscy jego kumple dążyli do tego samego...
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Praca nad sobą brzmiał jak wysiłek a jak wiadomo chłopak unikał go tak zawzięcie jak diabeł święconej wody. Nie skomentował tego pozwalając Lucasowi wierzyć, że słowa trafiły na podatny grunt. Coś tam przedostało się do myśli Eskila jednak potrzeba nie była na tyle intensywna, aby zaczął coś z tym robić. - Phh. Jest ładna ale wydaje mi się, że ma silnie rozwinięty urok bo na jej skórze nie widać żadnego harpiego okropieństwa. W sumie to coś nowego bo nie widziałem innych takich jak ja. Myślałem, że każdy ma takie no, harpie twarze ale na co dzień, a ona chyba w ogóle. - mówił nieco chaotycznie ale to przez to, że nagle zainteresował się jak to może wyglądać u innej osoby. Nigdy nie miał porównania a profesor Whitehorn wyglądała na pozbawioną tej paskudnej odsłony. Czy to kwestia nastoletnich hormonów czy nastawienia? Zaraz przestał się nad tym zastanawiać tylko wsłuchał się w Lucasa, uzupełniając sobie o nim informacje. Spoglądał na jego profil i nie mógł wyjść z podziwu, że ten prefekt jest jego kuzynem. Wow. Nie skomentował tej pochwały związanej z babciną dumą bo akurat z tym się nie zgadzał bo babcia zdobyła nowego wnuka którym należy się zachwycać akurat na swoją starość. - Leczenie? - zapytał z nutą zaskoczenia i… żalu? No świetnie! Teraz to już babcia będzie płakać ze wzruszenia nad ukochanym wnukiem, który w dodatku planuje mieć taki ambitny zawód! Czyż nie chciała, aby Eskil też zdobył wysokie kwalifikacje? Czyż jej nie udowadniał, że nie ma w sobie zbyt wielu ambicji? Chyba tknęła go zazdrość, ale starał się ją w sobie przytłumić. - Eee… no fajnie. - czy zabrzmiało to przekonywująco? - Skoro ci się chce uczyć tych wszystkich trudnych zaklęć to cool. - wzruszył ramionami ale jednak nie mógł wykrzesać z siebie więcej entuzjazmu. Oto odnalazł kuzyna, ale od razu z posadą "lepszego wnuka". Znał babcię i wiedział, że się ucieszy. - Będziesz chyba najbardziej napakowanym uzdrowicielem w Londynie. - dodał aby załagodzić jakoś swoją nieumyślną powściągliwość wypowiedzi. Zarzucił ręce na zgięte kolana i bawił się guzikiem od koszuli schowanej pod czarnym swetrem z godłem Slytherinu. Pytanie dostał trudne. - Lubię łazić na zewnątrz gdzie jest dużo zieleni. Ciągnie mnie na dwór i to zawsze, nawet jak ledwo co stamtąd wróciłem. - wyjawił mu swoje pierwotne pragnienie uznawszy, że nie uraczy go żadnym ze swoich umiejętności z prostego powodu - nie posiadał ich na tyle rozwiniętych, aby miały mieć jakiekolwiek znaczenie. Może Lucas nie zauważy tego w jego odpowiedzi? - I zwierzaki same do mnie przychodzą. Kiedyś w lesie niewidzialny testral przewrócił mnie na plecy. Chciał się bawić. - tutaj na jego twarzy pojawił się… czuły uśmiech jakby mówił o czymś naprawdę cudownym. Nie zrozumiał jeszcze, że właśnie przyznał się Lucasowi do swoich licznych i tajnych wycieczek do Zakazanego Lasu. - Swann mówi, że mnie lubią przez moje pochodzenie. - dodał i wzruszył ramionami jakby nie miało to dla niego wielkiego znaczenia.