W tym niewielkim pomieszczeniu nie znajduje się nic, poza wielkim wahadłem, które nieustannie, leniwie się porusza. Pomieszczenie to zwykle jest zamknięte wielkimi drzwiami, a zagląda tam tylko woźny konserwujący stare mechanizmy... no i oczywiście uczniowie, szukający pustego kąta w zamku!
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Wahadło najwidoczniej Cię zahipnotyzowało - i to dosłownie! Spoglądasz na nie z zaciekawieniem, aż w pewnym momencie stajesz się odrobinę nieobecny, jakby jakaś ciemna chmura zaćmiła myśli i uniemożliwiła podjęcie jakiegokolwiek racjonalnego wyboru. W następnym poście będziesz odczuwał w pewnym rodzaju otępienie, przez które słowa wydobywające się z ust będą trudne do zrozumienia.
2 - całkowicie nic się nie dzieje. Nie znajdujesz nic, niczego nie gubisz, nic Ci się nie stanie. Możesz spędzić tu czas w świętym spokoju bez obaw, że psotny los będzie Cię nagabywać.
3 - wiatr przywiał do Twoich rąk jakąś ulotkę, która okazuje się bezimiennym zaproszeniem do Koła Dzielnych Dysputantów. Po drugiej stronie zapisane są przez kogoś wskazówki w jaki sposób walczyć z jąkaniem. Ta wiedza sprawia, że zyskujesz +1 punkt do Działalności Artystycznej. Zgłoś się po nie w odpowiednim temacie.
4 - wystarczy, że raz się rozejrzysz, a zobaczysz wąską dziurę w deskach na podłodze. Jeśli wsuniesz tam rękę wymacasz sakiewkę z Nopureunem. Możesz zgłosić się po niego w odpowiednim temacie, jeśli chcesz go zatrzymać.
5 - W pewnym momencie czujesz dziwne łaskotanie w okolicach kostki. Gdy spoglądasz w dół, dostrzegasz zabłąkany, możliwie bezpański zabawkowy kwintoped, który ewidentnie upodobał sobie właśnie Ciebie jako swoją "ofiarę". Możesz go zatrzymać, jeśli chcesz - upomnij się o niego w odpowiednim temacie
6 - Uwaga! Nie zauważasz rozlanej przez kogoś nieznanej cieczy, która to zjawiła się pod podeszwą Twoich butów. Rzuć jeszcze raz kostką: parzysta - na szczęście udało Ci się uniknąć niefortunnego upadku na ziemię; co prawda wyglądało to zabawnie, ale zachowałeś równowagę, a nawet otrzymałeś mały aplauz od przechodzącego obok studenta!; nieparzysta - nieszczęśliwie upadasz, w wyniku czego obijasz sobie prawą rękę, która zaczyna Cię niemiłosiernie boleć. Po dłuższych oględzinach okazuje się, że jest stłuczona. Potrzebujesz wsparcia medycznego - jeśli masz odpowiednią ilość punktów w kuferku, sam sobie to opatrzysz, a jeśli nie znajdź kogoś lub udaj się do skrzydła szpitalnego po pomoc (jeden post na minimum 2000 znaków, gdzie pielęgniarka udziela Ci pomocy).
Zamyślił się - podobnie jak przedtem. Rozważał. Trybiki wewnątrz umysłu pracowały niezmiernie pilnie, usiłowały wyłapać choć skrawki wiedzy ze wspomnień. Nie, nie usłyszał jeszcze na temat tej dyscypliny. Usłyszał teraz. I niespecjalnie - jak często - pojmował ideę. Mugole wydawali się niezmiernie odlegli. - …a chciałem powiedzieć, że odpowiada to naszym pojedynkom - przyznał, w wyrazie rozważań gładząc pokryty kilkudniowym zarostem policzek. - Wypada dodać - z większą swobodą. - W tym powinien mieć rację - albo takie pokładał nadzieje. Planował niegdyś, w wolnym czasie, wybrać się na wycieczkę po owym świecie; niemniej z obecną wiedzą i bez przewodnika, skończyłby pewnie z przyszytą łatką dziwaka, nieocalony nawet przez niewątpliwe umiejętności aktorskie - które wykorzystywał przy niemal każdej dziedzinie życia. - Musimy jakoś odnaleźć się wśród zakłóceń - zauważył. Dlatego prowadził lekcje, dlatego namawiał do próbowania swych sił w praktyce. Naprawdę, wiele by dał za pewność - on pewnym był zawsze. Z jednej strony chciał już odpuścić, z drugiej strony zaś uznał - o wiele bardziej chciał się przekonać. Było to jedno z trudniejszych zaklęć i prawdę mówiąc, rzadko kiedy miał okazję przynajmniej wspomnieć, przez większość czasu wałkując najzwyklejsze banały. Zagłębiając się ponownie w te kwestie, rozwijał w pewnym sensie i siebie. - Osoba, która chce opanować animagię, powinna również wiedzieć, jak tę przemianę odwołać - postanowił. - Niech stracę - dodał półżartobliwie, przyjmując ponownie znaną już Gryfonowi postać. Od tej pory wskazówki mogły być jedynie krakaniem.
Rzuć kostką
Spoiler:
1,3,6 - zaklęcie zadziałało, ale nie według twojego życzenia! Rzuć kostką raz jeszcze. Wynik nieparzysty - rozbłysło niebieskie światło, niemniej nic się nie dzieje. Wynik parzysty - zaklęcie odbija się rykoszetem i zmienia ciebie w dowolnie wybrane zwierzę… Magia obecnie płata różne psikusy, nie sądzisz?
2,4 - jesteś na dobrej drodze do opanowania zaklęcia! Kruk zaczął się przez moment powiększać, lecz w mgnieniu oka powrócił do dawnej, zwierzęcej formy.
5 - twoja różdżka z nieznanych przyczyn odmawia tobie współpracy. Zaklęcie - dobrze czy źle planowane - nieważne - ponieważ nie zostało rzucone.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
- Troszkę się różni - przyznał z rozbawieniem. Ucieszyło go, że reakcja nauczyciela nie była negatywna - ponad wszystko doceniał, że nie został odesłany do skrzydła szpitalnego. Parę siniaków czy otarć jeszcze życiu nie zagrażało, a Leo zawsze podchodził z dystansem do czarodziejskiej medycyny. Zdecydowanie wolał zmobilizować swój organizm do regeneracji, darując sobie eliksiry i zaklęcia... a przy tych zakłóceniach to ani śnił niepotrzebnie się wysilać. Zdaniem Leo w mugolskim świecie było coś bardziej "prawdziwego". Wiedział, że samo machanie różdżką nic nie daje, a czarodzieje spędzają lata na opanowaniu swoich zdolności. Fakt faktem mugole nie mieli takich możliwości i radzili sobie wyśmienicie. Gryfon w obecnych czasach bardziej zwracał uwagę na to, jak często normalnie powoływał się na magię, byle tylko było mu łatwiej. - Nie wiem czy to... och. No dobra - odchrząknął cicho, spoglądając na kruka. Bergmann chyba nie wiedział na co się pisze. Leonardo sześć razy rzucał Finite, Clamor trafił zarówno w przeciwniczkę jak i w siebie (poszlochali sobie na tej plaży...), świeczkę oblał wodą w celu zapalenia jej, a Fovere przed balem wygasło i pół drogi do zamku truchtał niemal półnago (cholerny kostium, wyziębił się w nim jak głupi). Teraz miał rzucić zaklęcie na swojego profesora, u którego zależało mu na przychylnym spojrzeniu, bo przecież potrzebował mentora w temacie animagii. - Lividus fera - powiedział, gdy już wygrzebał różdżkę z torby i wycelował nią w ptaka. Sama formułka zabrzmiała jakoś inaczej i wyjątkowo epicko, ale niestety nie przyniosła oczekiwanego rezultatu. Ani w ogóle jakiegokolwiek rezultatu. Opuścił różdżkę z ponurym uśmiechem. - Ostrzegałem - zauważył, choć sam odetchnął w duchu. Lepiej żeby nie zadziało się nic, niż żeby jakoś nauczyciela skrzywdził.
Kruk przyglądał się tym działaniom z uwagą - z zainteresowaniem przekrzywił głowę, koncentrując na jednym punkcie swoje okrągłe oczy. Trwał tak, utkwiony jakby w zamarciu, obserwując wyciągniętą przez studenta różdżkę - wycelowaną w jego sylwetkę. Niemniej - nic się nie stało. Żadnego blasku błękitu, żadnych efektów, po prostu n i c. Albo samo podejście, skupienie pozostawały błędne albo to zakłócenia nieustannie dawały o sobie przypomnieć; nie szkodzi, nie zakładał wręcz pomyślności przy pierwszej próbie. Jak każde zaklęcie, szczególnie to wliczające się w poczet trudniejszych, Lividus Ferę należało niezaprzeczalnie wyczuć. Magia w dużej mierze pozostawała intuicyjna, w przeciwieństwie do twardo stąpających po ziemi mugolskich teorii, technologii opracowanej wyłącznie dziełem rąk i umysłów. Początkowo nie zamierzał ułatwiać zadania - dopiero później, ewentualnie, chcąc się odmienić oraz wyłożyć wszystko znacznie dokładniej. Niemniej uznawał za najważniejszą praktykę, w tym wyciąganie wniosków z poczynań. Jego postawa wydawała się chcieć powiedzieć: spróbuj raz jeszcze.
Rzuć kostką
Spoiler:
1,3,6 - zaklęcie zadziałało, ale nie według twojego życzenia! Rzuć kostką raz jeszcze. Wynik nieparzysty - rozbłysło niebieskie światło, niemniej nic się nie dzieje. Wynik parzysty - zaklęcie odbija się rykoszetem i zmienia ciebie w dowolnie wybrane zwierzę… Magia obecnie płata różne psikusy, nie sądzisz?
2,4 - jesteś na dobrej drodze do opanowania zaklęcia! Kruk zaczął się przez moment powiększać, lecz w mgnieniu oka powrócił do dawnej, zwierzęcej formy.
5 - twoja różdżka z nieznanych przyczyn odmawia tobie współpracy. Zaklęcie - dobrze czy źle planowane - nieważne - ponieważ nie zostało rzucone.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Miał złe przeczucia od samego początku. Leo niby lubił kiedy ludzie pokładali w nim wiarę, jednocześnie za bardzo bolało go przynoszenie innym zawodu. Sam już swoich umiejętności nie przeceniał, ewentualnie okazjonalnie żartując sobie w celu podniesienia własnej samooceny. W tej chwili doskonale wiedział, że nie uda mu się szybko opanować tego zaklęcia, czym zawiedzie Bergmanna. Dokładnie na tej samej zasadzie obawiał się pierwszej przemiany animagicznej, niemalże czując w jakim szoku będzie profesor, kiedy Leo w końcu zaprezentuje się z tej gorszej strony. Mimo wszystko fajnie by było, gdyby z jego różdżki poszła choćby iskierka. O ile Gryfon uznał to za jasny znak, że lepiej sobie darować i odpuścić, o tyle kruk dalej wpatrywał się w niego wyczekująco. Leo zacisnął szczękę, potrzebując chwili na zebranie myśli. Hej, to nie było w jego stylu, on się za szybko nie poddawał - nie mógł, gdyby to robił, to nie miałby nawet najmniejszych osiągnięć. Teraz zatem również po prostu uniósł ponownie różdżkę, powtarzając formułkę zaklęcia ze znacznie większą determinacją w głosie. Zanim się w ogóle zorientował co się dzieje, poczuł dziwne szarpnięcie i świat dookoła niego zawirował. Vin-Eurico odruchowo zamknął oczy, uznając to za zwykłe zawroty głowy, którym towarzyszył dziwny dreszcz rozlewający się po całym ciele. Gdy w końcu wszystko ustało otworzył oczy i przez chwilę poważnie nie miał pojęcia co się wydarzyło. Nie wiedział nawet na czym się koncentrować. Na tym, że stał na czworaka (co do cholery?), że jego różdżka leżała tuż pod jego nosem i wyglądała bardziej jak przewrócony konar drzewa, czy że wszystko inne również wydawało się ogromne... Leo uniósł powoli rękę - nie, łapę. Białą, puszystą łapkę, maleńką i uroczą. Jakim cudem sam siebie zmienił w króliczka?!
KRAA - masywny dziób kruka otworzył się wręcz machinalnie; próbował ostatkiem sił stłumić tę salwę śmiechu, za wszelką cenę usiłującą wydostać się z jego krtani. Niestety, jedno nieprofesjonalne zdołało uciec; zatuszowane z względnym sukcesem, jak gdyby zwierzę dusiło się pod wpływem nieuchronnego kaszlu. Spodziewał się absolutnie wszystkiego. Niekoniecznie zamienienia w królika. To była czysta groteska - sporo wyższy od niego mężczyzna w postaci… małego, bezbronnego zwierzątka o lśniących, paciorkowatych ślepiach oraz kremowym futerku. Na swoje szczęście, Bergmann doskonale radził sobie z opanowaniem emocji; niestety, wysiłek wkładany w utrzymanie powagi, włączając oczywiście w to zakłócenia, sprawił - że rezultat odmiany osiągnął dopiero za piątym razem, kiedy niedługo potem przybrał już postać ludzką. Przynajmniej miał trochę czasu, aby ochłonąć. - Lividus Fera wymaga włożenia wyjątkowo dużej siły w zaklęcie - przeszedł do bardziej złożonego nakierowania. - Na swój sposób jesteś na dobrej drodze. - W końcu musiał użyć sporo energii i woli - które jednakże okazały się zgubne. Obecnie zaklęcia były niezdolne do przewidzenia; wolał zrzucić winę na aktualne problemy. - Kontynuujemy? - zapytał. Nie miał pojęcia, czy Vin-Eurico nie potrzebuje aby momentu przerwy. Oby tylko się nie zniechęcił.
Moje kostki: za piątym razem
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
To był jakiś sen, poważnie. W jednej chwili próbował skomplikowanego zaklęcia, w drugiej sam padał ofiarą jego odwróconego działania. Najgorsze było to, że miał odmienić Bergmanna z kruka w człowieka, a w drugą stronę nagle wyszedł mu maleńki króliczek. Leo dłuższą chwilę po prostu stał przerażony, zadzierając głowę aby spojrzeć na ptaka i czekając, aż zostanie uratowany. W jego głowie panował straszny natłok myśli, a kruczy śmiech wcale nie pomagał. Ostatecznie zanim nauczyciel zdążył w ogóle się zabrać za robotę, Gryfon postanowił wykorzystać sytuację. Po paru niepewnych kroczkach udało mu się opanować przeurocze kicanie (choć na początku po prostu wylądował na tyłku), ale i tak zaraz mu się łapki poplątały - nie był przyzwyczajony ani do maleńkiego ciała, ani do króciutkich kończyn. Z tego wszystkiego w ogóle nie zwrócił uwagi na to, że Bergmann kilka razy musiał rzucać zaklęcie. Leo wrócił do swojej postaci akurat w momencie, w którym przystanął na tylnych łapach, toteż od razu mógł się wyprostować i odetchnąć jako człowiek. - Czy ja wiem, to było całkiem silne - stwierdził z rozbawieniem, z trudem powstrzymując śmiech. No chyba nie uda mu się już na profesora spojrzeć tak, jak wcześniej - teraz cały czas zastanawiał się jakim cudem mężczyzna nie umiera ze śmiechu. Czy w jego oczach na zawsze miał pozostać Leonardo Króliczkiem? - Mam szczerą nadzieję, że to nie jest jakiś znak na przyszłość - dodał, przygryzając wewnętrzną stronę policzka. Tak właściwie to gdyby okazało się, że jako animag przybiera postać właśnie królika... Cóż, prawdopodobnie trochę by pocierpiał, ale nie obyłoby się bez śmiechu. No i Ezra zyskałby puchatą kulkę szczęścia! - Tak, tak. - Podniósł różdżkę i wziął kilka głębszych wdechów, a następnie skinął jeszcze głową dla potwierdzenia, że jest gotowy do dalszych prób. Gorzej być chyba nie mogło, nie? Wykluczając przypadkowe skrzywdzenie kogokolwiek...
Musiał wewnętrznie przyznać - Gryfon dość dobrze zadomowił się w nowej konfiguracji. Ludzie, pod wpływem zaklęcia Humanum zachowywali się różnie - nietrudno wychodzić z taką opinią, zwłaszcza, przy uwzględnieniu faktu - była to wymuszona forma, z zachowywaniem wszelkich emocji i myśli. Niekiedy należało też włączyć panikę. Animag - przeciwnie, rzadko kiedy bywał wobec przemiany zmuszony; w końcu z własnej woli zdecydował się opanować tę umiejętność. - Sądzisz, że przypominasz z usposobienia królika? - Przyjrzał mu się uważniej. Trudno było powiedzieć - czy żartował czy absolutnie poważnie pytał. Półżartem pozostawało najlepszą opinią. Osobiście - kiedy przygotowywał się do swej pierwszej przemiany, również czyhało zawsze zastanowienie - chociaż nie podejrzewał uroczych, futrzastych stworzonek dostępnych (raczej) dla nieśmiałych oraz pomocnych osób. Z charakteru prędzej przypominałby jakąś jaszczurkę bądź węża - w końcu miał zwyczaj wywijać się spod problemów z niemałym, gadzim sprytem. Ze swojej formy był oczywiście zadowolony. Kto nie chciałby zyskać możliwość lotu? Skinął wyłącznie głową, zadowolony z powodu dalszych chęci do próbowania. Miał nadzieję tym razem nie potrzebować stłumienia resztkami sił śmiechu. Ponownie przemienił się w kruka, czekając.
Kostki
Spoiler:
teraz to rzucaj niczym na zakłócenia, zobaczymy za którym razem wypadnie 2 albo 4
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Już raz był pod wpływem zaklęcia Humanum i prawda była taka, że szalenie mu się to podobało. Oczywiście fajniej było hasać jako lis, chociaż jak wiele osób mogło pochwalić się kicaniem? Leo miał wrażenie, że nawet przy tym uroku zwierzęca forma w pewien sposób odpręża - ta świadomość, że gdyby ktoś tu wszedł, to nie wiedziałby, że ta biała kulka to on. Ciężko było sobie wyobrazić, że animag miał jeszcze łatwiej, odnajdując w zwierzęcej formie większą siłę. - Nie - odparł zgodnie ze swoim sumieniem. Nie chodziło już nawet o jego preferencje co do zwierząt, zwyczajnie królik do niego nie pasował. Był zdecydowanie zbyt delikatny, łagodny i strachliwy. Leonardo mógł być kochaną osobą, ale na Merlina, był również wyjątkowo waleczny. Ostatnio sporo się nad tym zastanawiał, bo przed pierwszą przemianą zwyczajnie nie mógł tych myśli odizolować. Kontynuowali naukę, a Leonardo pewniej ścisnął różdżkę, tym razem nie chcąc pozwolić na podobny odpał. Pierwsze machnięcie różdżką nic nie dało, drugie - błyskawicznie wyprowadzone zaraz po tamtym - przyniosło ten sam brak efektu. Gryfon mimowolnie poczuł odrobinę irytacji, a jej cień zapewne przemknął mu przez twarz. - Lividus fera - rzucił uparcie, a z różdżki wystrzelił błękitny promień. Leo już jakiś czas temu zauważył, że w emocjach często zaklęcia wychodziły mu lepiej - nie był pewien tej teorii, bo przecież powinno mu iść lepiej kiedy się skupiał, a nie kiedy tracił cierpliwość. Opuścił różdżkę z nikłym uśmiechem, spoglądając na profesora.
Prawdę mówiąc, same ćwiczenia stanowiły również atrakcję dla samego Bergmanna - opowiadającym zazwyczaj (powstrzymując znużenie) podstawy oraz banalne zaklęcia. Lividus Fera z pewnością nie było banalne; wliczało się w grono formuł trudniejszych, przysparzających kłopotów przy spontanicznym rzuceniu - niekiedy, dla pewności koniecznym do współdziałania we dwie albo więcej osób. Udało się. Uśmiech, który zagościł na twarzy świadczył o gratulacji, choć na pochwały było o wiele za wcześnie. Kruk przetransformował się z powrotem w człowieka, choć Bergmann wiedział - nie był to w żadnej mierze koniec ich wspólnych działań. - Do trzech razy sztuka? - zapytał luźno. Niemniej, dało się bez problemów pośrednio odczytać jego zadowolenie z pomyślnie wykonanego zaklęcia. Jakby nie patrzeć - znacznie wykraczali poza materiał systematycznych ćwiczeń. Kluczem do osiągnięcia sukcesu - z zakłóceniami czy bez nich - pozostawał jednakże trening. Ciągły, z pozbawieniem swojej osoby przesadnej pewności - zgubnej jak nigdy dotąd. Jedno poprawne wykonanie zaklęcia nie oznaczało reszty doszczętnych zwycięstw. - Zobaczmy, czy uda się tobie powtórzyć ten sukces - powiedział, nieco podwyższając poprzeczkę swych oczekiwań. - Tym razem zadanie będzie nieco trudniejsze - dodał oraz przybrał postać zwierzęcia. Kruk lada moment miał poderwać się do - co prawda ograniczonego w tym pomieszczeniu, niemniej bardziej kłopotliwego od bezczynności lotu. Wiadomo, że w tym przypadku należało bardziej się skupić. W końcu żaden podejrzany animag - w większości przypadków nie będzie stał oraz czekał.
Kostki
Spoiler:
tak, jak ostatnio!
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Sam z siebie był po prostu dumny - pewnie nie powinien, bo to tylko jedno udane zaklęcie, w dodatku rzucone poprawnie dopiero za trzecim razem. Mimo wszystko Leo lubił skupiać się na pozytywach, czerpiąc motywację z przyjemnych aspektów. Jego szczątki niepewności rozwiał sam Bergmann, który pokusił się na szczery uśmiech, zapewniając chłopaka, że szło mu naprawdę nieźle. - Trzy to magiczna cyfra, nie? - Wzruszył lekko ramionami, trochę się zapominając i formuując tę wypowiedź bardziej nieformalnie, niż planował. Zmarszczył zaraz brwi. - Czy może to było siedem... - dodał ciszej, nie chcąc się już chwalić wątpliwymi wiadomościami dotyczącymi numerologii. Pokiwał głową, gotów na podniesienie poprzeczki - lepiej byłoby poćwiczyć trochę na obecnym poziomie, ale przecież nauczyciel bardziej znał się na rzeczy. Zresztą Leo starał się jak najlepiej wykorzystać czas z animagiem, wiedząc jak niewiele okazji mu się przytrafi do rzucenia Lividus fera. Nie spodziewał się latania i pewnie przez chwilę miał trochę głupią minę... zaraz potem zabrał się za czarowanie. O dziwo to wcale nie brak celności był problemem, a wciąż szwankująca magia. Vin-Eurico za trzecim razem odmienił kruka, odruchowo używając do tego magii niewerbalnej, przez co mógł sprawić mu małą niespodziankę. - Moją magiczną cyfrą jest zdecydowanie trzy.
Teoria do trzech razy sztuka zyskała potwierdzenie dla siebie - ponownie. Specjalnie nie wzleciał wysoko (zresztą pozostawał ograniczony sklepieniem sufitu, choć ten z racji masywnej figury wahadła był stosunkowo ulokowany ponad hogwarcką normę), aby w razie sukcesu (w końcu nie wątpił) w pełnym zdezorientowaniu nie upaść na twardą podłogę. Wystarczyło już obecnych urazów, dwóch złamań rąk w stosunkowo nieoddalonych od siebie okresach - piekielnie bolesnych oraz wymagających uzdrowicielskich działań. Każde zwrócenie się w sprawie tego rodzaju pomocy traktował jako swego rodzaju dyshonor; niemniej przekrzywiona, uwypuklona kość idąca w parze z zaczerwienieniem i opuchnięciem, nie była czymś zdolnym do oddalenia. Na pewno. - To dobra liczba - oznajmił. - Oby tak dalej. - W jego opinii niewiele dzieliło Vin-Eurico od zupełnego opanowania zaklęcia - co nie znaczyło zaniechania kolejnych ćwiczeń. Był doskonale świadomy, jak bardzo zgubną była przesadna pewność. Niemniej na pochwałę zasługiwał, z pewnością. A Daniel Bergmann nie był w nich szczodry - musiał mieć powód. Prawdziwy, bez wyolbrzymień. - Jeszcze trochę i mógłbyś zademonstrować na lekcji - wyznał. Żartował? Czy nie do końca? Naprawdę było mu szkoda w związku z problemami kreowanymi poprzez istnienie zakłóceń. A fakt faktem, przy demonstracji istniało największe wyzwanie - aby się nie pomylić. Nie zdołać popełnić choć najmniejszego błędu. To nie była jednakże pora na rozejście się w swoją stronę - zanim to nastąpiło, kilkakrotnie kazał powtórzyć Gryfonowi ćwiczenie z używaniem zaklęcia. Z każdym razem powinno być lepiej; powinno, o ile magia nie chciała być ironiczna.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Na całe szczęście Bergmannowi nic się nie stało - Leo nie był pewien czy takie latanie było dobrym pomysłem, mimo wszystko nawet utrzymując wysokość raczej niewielką można było się trochę potłuc, a to przecież nic przyjemnego. Nie wpłynęło to na gryfońską wolę wykonania zadania jak najlepiej, rzucił zaklęcie i kiedy w końcu się udało, to był równie dumny co wcześniej. Obserwował uważnie swojego mentora, ciekaw również tego jak on sam czuł się, przymuszony do przybrania ludzkiej postaci. Fakt faktem spodziewał się tego i nie było to nic dziwnego, ale mimo wszystko tego typu przymus musiał być dziwny. - Oby stopniowo zaczęła się zmniejszać - dorzucił optymistycznie, zacierając dłonie z zapałem. Miał sobie zrobić przerwę od magii, ale w kwestii transmutacji chyba na takie luksusy nie mógł sobie pozwolić. Uniósł lekko brew z zaskoczeniem na kolejne słowa profesora, skwitował je jedynie setnym uśmiechem. Nie był pewien, czy Bergmann mówił poważnie, czy sobie żartował - tak czy siak było to miłe. Leo lubił się popisywać, a wcale nie tak często nie miał ku temu okazji. Ucieszył się, że poświęcili jeszcze trochę czasu na naukę. Nauczyciel wcale nie zamęczał go radami, nie powtarzał w kółko "skup się", ani nic takiego. Kiedy pierwsza próba wyszła idealnie, do kolejnych Vin-Eurico podszedł jeszcze pozytywniej i nawet jeśli coś mu nie wychodziło, to nie poddawał się irytacji. Kiedy w końcu się rozstali, Gryfon był niesamowicie zadowolony i zastanawiał się już, czy będzie głupio poprosić Bergmanna o przetestowania zaklęcia w drugą stronę, oczywiście gdy sam opanuje animagię. Ciekaw był jak wygląda druga strona medalu...
Dość długo szukał wolnej, najlepiej kompletnie zapomnianej przez społeczeństwo Hogwartu sali, by kontynuować swoją zawieszoną na zbyt długi czas naukę zaklęć Uzdrawiających. Jego niezastąpioną nauczycielką w tym kierunku co prawda nie była pani Blanc, ale młodsza koleżanka z domu- Sanne. Nie byli ze sobą specjalnie blisko, ale darzył dziewczynę sympatią. Była sympatyczna. Stare, opuszczone, nieduże pomieszczenie znalazł na trzecim piętrze. W środku, za wielkimi, donośnie trzeszczącymi drzwiami znajdowało się tylko potężne, wielkie wahadło, które bezustannie się poruszało w tą i z powrotem. Aż żałował, że nie wiedział o tym miejscu wcześniej, było tu idealnie. Takie pokoje mogły się wydawać dla innych nudne, nieciekawe w swej starości i prostocie. Theo jednakże najbardziej kochał rzeczy długowieczne, mające historię, pewną przeszłość. Dodatkowo- wahadło. Ile to z nimi spędził czasu w swoim domu rodzinnym i pracy. Może był tu pierwszy raz, ale na pewno nie ostatni. Terry’emu by się tu też pewnie spodobało. Wziął ze sobą jednego ze specjalnych manekinów pożyczonych z Sali Magii Leczniczej. Dziwnie się czuł nosząc go pod ramię , gdyż lalka wydawała się człowiekiem. Położył ją na środku przy okazji również się schylając. Niepewnie wziął do rąk jedno z bezwładnych, białych ramion, od których nawet Theo miał ciemniejszą cerę. Wyjął z tylnej kieszeni czarnych spodni szorstki, twardy kamień, którym po chwili ze skrzywieniem potarł mocno w wybraną część ciała kukły. Po kilku takich ruchał miejsce zaczerwieniło się, a miejscami zaczęły pojawiać się pojedyncze kropelki, czerwonej cieczy, która miała emitować krew. -Sorki- szepnął mimo wszystko czując jakby zadawał krzywdę prawdziwej istocie co mu naprawdę się nie podobało- Za chwilę naprawię. Odrzucił prędko kamień na bok sięgając po swoją, ostatnio coraz bardziej kapryśną różdżkę. Od zawsze powtarzał, że połączenie Świerku i Pióra Pegaza nie jest dobrym pomysłem, Caesar się także z nim zgadzał, a teraz, gdy świat czarodziejski przy okazji był przytłoczony zakłóceniami to dopiero była tragedia. Odchrząknął mając nadzieję, że kompletnie samodzielna nauka jednak odniesie jakiś sukces. -Vulnus Alere- wycelował magiczny patyk w wcześniej zrobioną ranę. Jednakże nic się nie zadziało. Nie spodziewał się sukcesu za pierwszym razem, byłoby to do niego niepodobne. Niestety nie wiedział, czy teraz może niepowodzenie zarzucać anomaliom czy swojej nieudolności. Obie opcje były jak najbardziej prawdopodobne, w końcu krukon był naprawdę bardzo kiepski z Zaklęć, a magia Uzdrawiająca była z nimi ściśle powiązana. Nie chciał się jednak poddawać. -Vulnus Alere- spróbował jeszcze raz przywołując w pamięci dokładny ruch różdżką jaki musi wykonać. Może źle akcentuje, bo i tym razem urok się nie powiódł. Mógł nawet przysiąść, że uraz się tylko pogorszył. W takim tempie nigdy nie dojdzie do wymarzonych czarów na psychikę człowieka. Odetchnął głęboko nie pozwalając się zirytować, czy sfrustrować. To zajęcie wymagało od niego całkowitego spokoju i opanowania. Choć trudno się nie irytować, gdy nie udaje ci się dziesięć razy. Bardzo trudno. Kilka razy miał ochotę rzucić bezużytecznym patykiem o wahadło. Jedenasty raz wycelował różdżką w otarcie na bezwładnym, sztucznym ramieniu. -Vulnus Alere – wypowiedział formułę głośno i wyraźnie, jakby chciał przegonić przeklęte zakłócenia przynajmniej na chwilę. I może faktycznie przegonił, bo oto rana zaczęła się sklepiać nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Uśmiechnął się lekko z ulgą widząc, że dzisiejsza nauka nie poszła na marne. Naturalnie by w pełni nauczyć się zaklęcia wykona jeszcze te same działanie przynajmniej trzy razy. Jednakże w tym momencie stał się o wiele bardziej pewny siebie. Następna próba poszła mu o wiele lepiej, bo urok zadziałał za trzecim razem razem, a w trzecim i wypadku już po drugim wypowiedzeniu formuły. Zadowolony z siebie mimo wszystko uniósł delikatnie ciało manekina i tak jak wcześniej przewiesił go sobie przez ramię zostawiając wahadło za sobą.
Dziwne, ale dzisiaj Arkowi wzięło się na samotność. Na przemyślenie paru spraw, o ile takowe istniały w jego głowie, jeśli czasem ich sobie nie wymyślił. Ale chłopak zazwyczaj nie wymyśla czegoś takiego. Nie oszukuje się przed samym sobą. Za to ma wiele innych wad. Najbardziej chodzi nam tutaj o jego branie wszystkiego aż nadto, przesadna radość i zaangażowanie. Minęło niewiele dni od chwili, gdy po raz pierwszy przekroczył próg Hogwartu. Niedawno miał okazję poznać to osobliwe uczucie, gdy tiara przydziału spoczywała na jego głowie. Myślał, że ta coś mu zrobi... nic bardziej mylnego! Aktualnie śmieje się, że miał podobne odczucia. No ale nic. Aktualnie była sobota, czyli mógł trochę odpocząć od lekcji. Lekcji, tak, a na niektórych z nich nauczyciele już zdążyli zadać im prace domowe... eh, po prostu niesamowite. W negatywnym znaczeniu tego słowa. No ale ma jeszcze niedzielę... prawda? Chociaż tyle dobrego, że nie miał tego dużo. Odrobi pewnie w przeciągu pół godziny. Postanowił, że... co takiego postanowił? Praktycznie rzecz biorąc, nic. Po prostu nie chciał teraz żadnego towarzystwa (co może się zmienić w każdej chwili, w końcu wiemy, jaki Arek potrafi być, prawda?), potrzebował chwili wyciszenia. W końcu doszedł do wielkiego wahadła, i patrząc się na niego (te niemalże go zahipnotyzowało!), usiadł na ziemi siadem skrzyżnym i położywszy przed sobą swoją wielką torbę, przez chwilę cicho kontemplował ów widok, aż w końcu sięgnął do niej i wyjął jakąś książkę o runach, w końcu to coś co on naprawdę kocha. Otworzył i zaczął chłonąć litery. Te przemieniały się w słowa, słowa zaś w zdania. Chłonął tę wiedzę i chyba nie bardzo chciał, by ktokolwiek teraz mu przeszkodził. Był teraz w swoim świecie. Lepiej by tak pozostało... czy aby ktoś mu przerwał? Może takie "uciekanie" może mieć zły wpływ na psychikę?
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Przez jakiś czas błąkała się po zamku, aż a w końcu postanowiła udać się na przechadzkę do Hogsmeade. Potrzebowała nieco rozprostować nogi i znaleźć jakiś cichy kącik, w którym mogłaby się zaszyć ze znalezioną ostatnio w bibliotece książką. Drogę z wieży Ravenclawu do wioski postanowiła niejako skrócić czy po prostu urozmaicić sobie przechodząc obok wielkiego wahadła. Musiała przyznać, że wyglądało ono dosyć imponująco, a wstęp do pomieszczenia nie był jakoś pilnie strzeżony. To miało być miłe i proste zadanie. Ot przemknąć koło wahadła w drodze do wyznaczonego celu, ale nie. Jak zawsze coś musiało pójść nie tak. Tym razem jakaś dziewczyna zaczepiła ją i zaczęła jakoś niezwykle pasjonującą nawijkę na temat tego, że kraby ogniste na Fiji potrzebują pomocy uczniów Hogwartu. Violetta kilkukrotnie próbowała ją wyminąć i jakoś przerwać jej monolog, ale jej próby na nic się zdały. Dlatego po kilku minutach natrętnego towarzystwa dziewczyny rzuciła jej dziesięć galeonów, by ta w końcu się zamknęła i dopiero wtedy mogła ruszyć dalej.
Wiatr świszczał przez nieco rozbitą, starą szybę. Zastanawiałem się przez chwilę, kiedy w ostatnim czasie ktoś tu zaglądał, ale sam pojawiłem się w tym miejscu ledwie ze trzy razy od momentu rozpoczęcia szkoły. Wahadło raczej nikogo nie interesowało, chyba że szukali szybszej drogi na wymknięcie się z zamku. Sam chowałem się przed światem, żeby sobie podrzemać, skoro już pomyliłem klasy i nie trafiłem na odpowiednie zajęcia. W dormitorium było dziwnie tłoczno, a w bibliotece krzywo patrzyli na chrapanie, więc ostatecznie trafiłem tutaj. Jednak zamiast oddać się w objęcia Morfeusza, skupiłem swój wzrok na wahadle. Poruszało się w lewo i w prawo, a wskazówki zegara daleko nad moją głową wydawały głośne tik i tak z każdym jego ruchem. To było dziwnie hipnotyzujące, ale też uspokajające. Jakby cały świat przestał istnieć. Normalnie pewnie już bym kombinował, jak wskoczyć na to wielkie, poruszające się koło i czy poczułbym się na tym jak na karuzeli, czy bardziej jak na miotle podczas akcji na meczu. Gdybym tylko mógł się poruszyć, pewnie już niebezpiecznie zbliżyłbym się do wahadła, licząc na to, że nie trzepnie mnie w łeb. Już i tak niewiele tam było, żebym jeszcze dostał jakiejś drętwoty mózgu. - Tik, tak - wyrwało się z moich ust, zupełnie mimowolnie, a zamiast podejść do interesującego mnie przedmiotu, cofnąłem się o krok, wpadając na parapet. - Auć - zawyłem do rytmu tykania, bo marmur wyjątkowo mocno zetknął się z moją kością ogonową. Czy mi już do reszty odbiło?
Przemierzałam szkolne korytarze w poszukiwaniu czegoś. Tak, po prostu czegoś. Czegoś do zrobienia, jakieś dramy do wyczajenia, tego mitycznego sensu życia może nawet. No czegokolwiek, czym mogłabym się zająć. Nudziłam się, tak po ludzku po prostu się nudziłam. Niby Hogwart fajne miejsce, uczymy się czarów i w ogóle. Większość ludzi pewnie, by zabiła, żeby móc tutaj mieszkać i się uczyć. Ja do tych ludzi nie należałam. Oczywiście, pokochałam tych ludzi i część zajęć, i to, że jest coś więcej w tym świecie niż seriale na Netflixie, które bez przerwy ogląda moja macocha Nie zmieniało to faktu, że czasem miałam ochotę wrócić do domu i po prostu pograć w Simsy od rana do wieczora, od tak, dla odstresowania. Rozmyślałam tak sobie, co za odlotową rodzinkę bym sobie teraz zrobiła, gdy nagle jakiś świstek papieru mi przed twarzą przeleciał. Zdziwiłam się trochę, bo w bliskim otoczeniu nikogo nie widziałam. Postanowiłam się jednak schylić i zobaczyć co mnie dokładnie zaatakowało. W dłoni trzymałam teraz zaproszenie na jakieś koło, na które normalnie w życiu bym się nie dostała, a z tyłu widniała instrukcja jak walczyć z jąkaniem. Przeczytałam ją uważnie, choć nic szczególnego nie wniosła w moje życie. Choć może komuś, by się serio przydała. Rozejrzałam się raz jeszcze w poszukiwaniu właściciela owej kartki, a w moim bliskim sąsiedztwie znajdował się tylko jeden chłopak, który jakoś dziwnie wpatrywał się w to wielkie wahadło. - HEJ! Zgubiłeś coś? - wydarłam się w jego stronę, licząc, że może sam podejdzie do mnie i odbierze zgubę. Nie zareagował jednak. Może opłakiwał swoją stratę? Westchnęłam lekko i zdecydowałam, że sama do niego podejdę i to załatwię, w końcu po co mi to zaproszenie, już o tych wskazówkach nie wspominając. - Hej, panie - spróbowałam ponownie zwrócić jego uwagę - to twoje? - wyciągnęłam kartkę w jego stronę.
KOSTKA: 3
Icarus Quillian
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 179cm
C. szczególne : blizny po starciu z miotłą i reemami, podkrążone oczy, na zmianę roznosi go energia albo przysypia
Czyjś głos nagle wyrwał mnie z tego otępienia. Nadal jednak zdawało mi się, że mam jakieś mroczki przed oczami, a zamiast twarzy zwracającej się do mnie osoby, widziałem wielkie i migające, brązowe kółko. Zamrugałem kilka razy i potrząsnąłem głową, żeby wyrwać się z tego stanu, a przydługie włosy opadły mi na twarz. - Tso? - spytałem niewyraźnie, nadal odrętwiały, niepewnie spoglądając na świstek, który starała mi się wcisnąć. Skądś kojarzyłem tę ulotkę, ale z pewnością nie była moją własnością. Może rzuciła mi się w oczy, kiedy tu wchodziłem? Albo na jakiejś tablicy ogłoszeń. Koło Dysputantów niezbyt mnie jednak interesowało. O wiele bardziej wolałem quidditcha, czy astronomię. Już nawet Zielarze brzmieli lepiej, nie umniejszając DD. - Tsy wyklątam dyskować kogoś lupi? - spytałem jeszcze, biorąc od niej kartkę, choć z moich ust wydobyło się coś zupełnie innego, niż planowałem. Czy wyglądam na kogoś, kto lubi dyskutować? Aż się zacząłem zastanawiać, czy nie zamieniłem się przypadkiem na rozumy z moją sową, co też by tłumaczyło ptasi móżdżek. Fakt, że dyskutować lubiłem, zwłaszcza na tematy, na których się nie znałem i przez to pewnie wywaliliby mnie z tego klubu po pierwszym spotkaniu. Gryfonka nie musiała tego jednak wiedzieć, a aktualnie brzmiałem tak, jakbym potrzebował instrukcji, która znajdowała się a odwrocie. - Nie, tso szię dzieje, wjem - mruknąłem jeszcze, znów brzmiąc jak jakiś opętany. Nie zdziwiłbym się, gdyby postanowiła jednak ode mnie uciec, biorąc mnie za naćpanego, lub - co gorsza - zaprzyjaźnionego z Irytkiem. Miałem też ochotę wspomnieć, żeby nie nazywała mnie panem, ale obawiałem się wydobyć z siebie kolejne słowa, bo naprawdę wychodziłem na konkretnego debila. Wyciągnąłem w jej stronę kartkę, żeby ją zwrócić, w razie gdyby była zainteresowana dołączeniem do kółka. No bo kto ją tam wiedział? Niby nie wyglądała na kogoś, kto by tam uczęszczał, ale wbrew pozorom to miejsce było opanowane przez lwobrońców, czy jak tam oni na siebie mówili.
Gdy pierwsze słowa wydobyły się z jego ust, już wiedziałam, że znalazłam właściciela owej kartki. Ten bełkot, bo zdaniem nie mogłam go nazwać, był wręcz nie do zrozumienia. Przekrzywiłam lekko głowę i zmarszczyłam nos, starając się pojąć co ten chłopiec miał mi do przekazania. - Nie, nie wyglądasz - odpowiedział ma mu zgodnie z prawdą. Może po wyglądzie nie lubiłam oceniać, ale na pewno nie brzmiał jakby to takiego kółka miał należeć. W końcu zakładałam, że w DD każdy miał ze sobą dyskutować, wymieniać się opiniami, zdaniem czy czymś tam innym, a nie ledwo składać zdania. W sumie nie mi to było oceniać, bo na takim kółku nigdy nie byłam i raczej nie miałam zamiaru się pojawić, ale też nie sądziłam, żeby on miał. - Eeee - miałam ochotę się podrapać lekko po głowie, bo to coś z jego ust to nawet nie jak jąkanie brzmiało. Zaczęłam się zastanawiać czy chłopak jakieś udaru, wylewu czy innych płynów w mózgu nie ma. - Wszystko okay? - spytałam w końcu, bo tym jak przez chwilę mu się przyglądałam. Splunęłam sobie w brodę, że przysypiałam przez większość Uzdrawiania. Chciałam go nawet macnąć, by zobaczyć czy czasem mu jedna ręka nie opada, czy tam oko. No na pewno mu coś powinno opadać i nie miałam w tym momencie na myśli jego małego przyjaciela w spodniach, bo na mój widok to on powinien jednak w tą drugą stronę pójść. Przyjęłam od niego kartkę. Rękę był w stanie unieść, więc chyba tak źle z nim nie było. Może ktoś go jakoś zaklął. Kurde, na zaklęciach też nie uważałam, a na obronie to już wcale. Co ja miałam teraz zrobić? Sięgnęłam po różdżkę i wymierzyłam nią na razie w ziemię. - Pomóc ci jakoś?! - krzyknęłam tak dla pewności, że mnie zrozumie.
Icarus Quillian
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 179cm
C. szczególne : blizny po starciu z miotłą i reemami, podkrążone oczy, na zmianę roznosi go energia albo przysypia
Dziewczyna obserwowała mnie z uwagą, jakbym co najmniej oberwał balonem z farbą od Irytka. O ile lubiłem być w centrum uwagi, zwłaszcza ładnych Gryfonek, tak teraz niezbyt mi to odpowiadało, bo bełkotałem jak opętany. Sam nie wiem, skąd u mnie ta drętwota mózgu. Może coś było nie tak z tym zegarem, ktoś go przeklął, albo coś w ten deseń? W każdym razie uniosłem brwi, zdziwiony faktem, że w ogóle cokolwiek z moich słów zrozumiała. Czyżby była jakimś magicznym kryptologiem? Nie zdziwiłbym się, gdyby należała do kółka runiarzy, bo to oni odszyfrowywali jakieś kody i inne tego rodzaju badziewia. O ile lubiłem historię, zwłaszcza tą opowiadaną przez szkolne duchy, tak zajęcia ze starym pismem w roli głównej nie były moją działką. Wzruszyłem ramionami na jej pytanie, wychodząc trochę na burka, ale obawiałem się wydobyć z siebie jakiekolwiek słowo. Nic dziwnego, że pomyślała o przekazaniu mi tej ulotki, skoro brzmiałem jak jakiś mistrz chińskich przysłów po wyrwaniu zębów. Za nic nie mogłem zrozumieć, dlaczego nadal ode mnie nie uciekła. Kątem oka dostrzegłem jednak, że sięgnęła po różdżkę. Czyżby zamierzała mnie spetryfikować? Wydawała się nieprzewidywalna, a skoro nie ufałem samemu sobie, jak miałem jej? Sięgnąłem do tylnej kieszeni spodni, zaciskając palce na swojej różdżce, tak na wszelki wypadek. Kto wie, co jej strzeli do głowy. - Nie trzeba - zdecydowałem się jednak odezwać, zanim rzuciła jakiekolwiek zaklęcie. Kojarzyłem z lekcji, że niezbyt jej wychodziły, a wolałem nie dostać rzeczywistej drętwoty jakiś narządów. - I, proszę, nie krzycz tak. Zamilkłem zaraz po tym, zdziwiony, że mój głos powrócił do normalności. Czyżby to był tylko chwilowy zanik umiejętności mowy? Chyba miałem otwarte usta, ale niezbyt się tym przejmowałem, wlepiając w nią wzrok. Mroczki po przyglądaniu się wahadłu też zaczynały znikać.
Mocno ściskałam różdżkę, szukając w pamięci jakichkolwiek zaklęć. Wiedziałam, że pewnie lepiej by było jakbym podprowadziła chłopaka na Skrzydło Szpitalne, ale kojarzyłam także z nauk mojego ojca, że przy udarze trzeba działać szybko. Jakieś FAST czy coś w tym stylu, taki akronim był czy coś w tym stylu. Więc zaciskałam palce mocno na różdżce i szukałam zaklęć. Pech chciał, że może prócz Lumos i Avady nic więcej mi do głowy nie przychodziło. Ano wiadomo, że tego ostatniego bym na chłopaku nie użyła. Gdy chłopak odezwał się faktycznymi ludzkimi słowami, to aż się z wrażenia cofnęłam o pół kroku, a różdżka to mi prawie z rękami wypadła. - Ej no, nie wiedziałam czy ty mnie w ogóle rozumiesz - żachnęłam się, poprawiają różdżkę w dłoni. - Z resztą teraz wszędzie te wymiany są, skąd mogłam wiedzieć, że przypadkiem nie jesteś jakimś wyjątkowo białym Azjatom na wymianie - wzruszyłam ramionami i wepchnęłam sobie różdżkę z powrotem do kieszenie. Poprawiłam też włosy i odchrząknęłam, bo jednak trochę się teraz uniosłam. No i swój wygląd też musiałam trochę poprawić, bo wiadomo, musiałam się ładnie prezentować. Szczególnie jak ten typ wpatrywał się we mnie teraz jak w obrazek z otwartą buzią. - Ej, typie, bo się zaczynam martwić, na pewno wszystko z tobą okay? - powstrzymałam się, by mu czasem ręką przed buzią nie pomachać. Chyba że się tak wgapiał, bo taka ładna byłam, to wtedy okay.
Icarus Quillian
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 179cm
C. szczególne : blizny po starciu z miotłą i reemami, podkrążone oczy, na zmianę roznosi go energia albo przysypia
Parsknąłem śmiechem na jej słowa, chociaż co do wymian miała akurat rację. Tyle że Azjatów po Brexicie zrobiło się dziwnie mniej. A i większość z nich nagle okazywała się Brytyjczykami od kilku pokoleń. - A ostatnio to nie byli czasem Polacy? - zdziwiłem się na jej słowa, drapiąc różdżką po głowie. - Oni to ani me, ani be po angielsku, a jeśli już, to z jakimś dziwnym akcentem. Całe szczęście, że nie nawiązała do mojego szkockiego akcentu, bo większość jednak czepiała się tego. Chociaż z drugiej strony brzmiałem tak bez sensu, że nawet ghule wykazywały więcej intelektu w tej kwestii. A z różdżki, którą wciąż przystawiałem do swojej głowy, strzeliła mała iskra, przez co aż podskoczyłem. Poczułem się, jakby moją czaszką przeszył prąd. Czy to jakaś nowa metoda leczenia drętwoty? - Tak, spoko, ja tak mam - mruknąłem, wciskając różdżkę z powrotem do kieszeni, a potem uśmiechnąłem się do niej jak jakiś chochlik. - Typiaro - dodałem jeszcze, bo to jej typie nie brzmiało zbyt miło. Po tylu latach w jednej szkole powinna chociaż trochę kojarzyć ludzi. Chociaż ja sam zapominałem imion kolegów z klasy, więc chyba nie powinienem zwracać jej na to uwagi. Naprawdę miałem coraz większą ochotę wskoczyć na wahadło, licząc na to, że wciągnie mnie na górę, a potem znów opadnie. Jak w jakimś spektaklu teatralnym w Royal Theatre czy innym tego typu badziewiu, na które nas w zeszłym roku ciągał Forrester. - Skąd ci się wziął ten biały Azjata? - dopytałem podejrzliwie, bo dopiero teraz dotarły do mnie jej poprzednie słowa. Równie dobrze mogłem być z jakiejkolwiek innej szkoły magii. Dziewczyna wydawała mi się coraz dziwniejsza, ale przez to też interesująca. A że ostatnio naczytałem się durnych książek o wróżbiarstwie, szukając czegoś do pracy domowej dla Valerki, zaczynałem wierzyć w ten cały los, fatum i inne Mojry. Tylko po co Fortuna podesłała mi tę laskę? Żebym wyszedł na większego tumana, niż byłem?
Sama nie byłam pewna, czemu akurat nazwałam go białym Azjatą. Fakt, wymian ich w szkole było pełno. Francuzi, Polacy, Norwedzy. Gdzie nie spojrzeć, tam ktoś zupełnie obcy się pałętał. Fakt, dla mnie połowa ludzi tutaj była obca, bo wielkim kwiatuszkiem społecznym to ja nie byłam, a pamięci do obcych buzi wcale nie miałam. I tak, kojarzyłam Krukona z jakiś zajęć, ale przecież to, że go kojarzyłam nie oznaczało, że wiedziałam skąd on u licha się wziął w naszej szkole. Nawet nie potrafiłam sobie przypomnieć jego imienia, kto wie czy je w ogóle znałam. - No bo jak się tak zacinałeś to brzmiałeś trochę jak Azjata - wymyśliłam coś na szybko, bo przecież nie mogłam przyznać, że go tak o nazwałam, dla żartu. Jeszcze bym wyszła na rasistkę, a to ostatnie czego w tym momencie chciałam. Przyjrzała się jeszcze chłopaczkowi przed nią uważnie. Długie włosy w kolorze spranego brązu, ni jak nie przypominały tych czarnych, lśniących jak w reklamach szamponu Azjatów. O oczach to nawet nie będę wspominać, bo rasizm. - Eee, no i może trochę wyglądasz jak Azjata? - trochę przeciągnęłam to ostatnie słowo, bo sama nie byłam do tego ani trochę przekonana. Z resztą chłopak mógł to z łatwością wyczytać z mojej twarzy, więc co ja się będę produkować. - Jestem Amity - zmieniłam szybko temat. Chyba wypadało się po tym wszystkim przywitać. Przecież już tyle o sobie wiedzieli. Ja wiedziałam, że chłopak miał coś nie tak z mózgiem, on wiedział, że byłam skończonym debilem. Wszystko się zgadzało.
Icarus Quillian
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 179cm
C. szczególne : blizny po starciu z miotłą i reemami, podkrążone oczy, na zmianę roznosi go energia albo przysypia
W przeciwieństwie do niej, dla mnie większość uczniów w tej szkole nie była obca. Nawet jeśli nie znałem kogoś osobiście, kojarzyłem go chociaż z gęby i imienia. Nie zmieniało to jednak faktu, że zdarzało mi się je zapominać tylko po to, żeby po miesiącu nagle mi się tak z dupy przypomniały. Dlatego mam wrażenie, że kiedyś już słyszałem imię tej dziewczyny, ale zupełnie wyleciało mi ze łba. Może nie powinienem pić tyle alkoholu? Robił się ze mnie coraz mierniejszy Krukon i pojęcia nie miałem, co Tiara we mnie ujrzała, skoro wepchnęła mnie akurat tam. - Normalnie tak nie mówię. To wina tego zegara - zarzekałem się, chociaż nie miałem pewności, czy to czasem nie jakieś zatwardzenie rozumu, albo - ha, tfu - postępująca oblivitra, której jednak wolałbym nie mieć. Jakby nie starczyło, że wyczyścili pamięć mojej matce, przez co prawdopodobnie nigdy więcej jej nie zobaczę. I to wszystko przez fakt, że naruszyła ego ojca. Jednak z tego, co pamiętałem, nie miała azjatyckich korzeni. Dziewczyna znów zaczęła mi się przyglądać, więc i ja nie odrywałem od niej wzroku. Trochę jak w tej grze, kto pierwszy mrugnie. W półcieniu jej włosy wyglądały na mysie, ale i tak pojawiły się w nich jakieś dziwne przebłyski. Wyglądały nieco nienaturalnie, ale patrząc na to, że miałem też chwilowe zaburzenia wzroku, mogło mi się to wydawać. - A ty jak wila - uznałem podejrzliwie, mrużąc oczy. Nie byłem pewny, jak działały uroki tych dziwnych dziewczyn, ale to mogłoby tłumaczyć moje chwilowe otumanienie. Ale czy chciałem mieć do czynienia z kimś takim? Z drugiej strony brakowało jej tego wdzięku rosyjskiej baletnicy, którym się wykazywały. Wyglądała raczej na miłą dziewczynkę z sąsiedztwa. I skąd, na wątłą gębę gumochłona, wziął się jej ten Azjata? Porównywali mnie już do Indianina, ale żeby do Chińczyka? - Icarus - przedstawiłem się, stwierdzając z ulgą, że miała równie dziwne imię. Może więc nie zacznie mi dogryzać, choć mierne nadzieje. - A co ty tu właściwie robisz? - spytałem, udając naprawdę poważnego człowieka, jakiegoś prefekta naczelnego czy coś, krzyżując przy tym ręce na piersi.
- Ah, no tak... zegara - mruknęłam, a gdzieś między tymi słowami uśmiech igrał mi między ustami. Spojrzałam na ogromne wahadło, które wciąż wahało? się za plecami chłopaka. Przyglądałam się mu przez chwilę, licząc, że może i mnie jakoś zaklnie. Nic, nie czułam, absolutnie nic. No może głowa mnie zaczynała lekko boleć od wahania się w jedną i drugą. - Czy-ja-też-tak-mó-wię? - nawet nie zabrzmiałam jak on, może też trochę przypominałam chińczyka, oczywiście bez rasizmu, ale bardziej wyszedł mi jakiś taki chiński robot, z targu na przykład. - Jak wila powiadasz? - uśmiechnęła się do niego tak ładnie, lekko przebiegle, ale też z tą dozą uroku. Słyszała o wilach na obronie przed czarną magią albo opiece nad magicznymi zwierzętami. Jedno na o, drugie na o, no mogło mi się trochę mylić. Ważne, że wiedziałam co to i że raczej nią nie jestem. Niby nie wiedziałam kim dokładnie była moja mama, ale wydawało mi się, żebym raczej czuła jakbym była taką wilą czy coś. Lekko się zaśmiałam , jak usłyszałam jego imię. Icarus? Taki z mitu, tak? Szybko przeleciała chłopaka wzrokiem. Jej imię choć ładne znaczenie miało. Amity znaczy przyjaźń, jak jej @ na Wizbooku, a Ikar? - Miło mi cię poznać, Ikarze - kiwnęłam głową niby z powagą, choć moje oczy wciąż się śmiały - A gdzie zgubiłeś Dedala? - ale byłam śmieszna, hoho. Jak już ta karuzela śmiechu się zatrzymała, to odpowiedziałam na jego pytanie. - Sensu życia szukam, chcesz mi pomóc znaleźć?
Icarus Quillian
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 179cm
C. szczególne : blizny po starciu z miotłą i reemami, podkrążone oczy, na zmianę roznosi go energia albo przysypia
Chyba niezbyt mi uwierzyła, ale tym akurat się nie przejąłem. Wielu ludzi uznawało mnie za nieszczerego tylko dlatego, że wciąż używałem wymówki, że o czymś zapomniałem. Lub wymyślałem jakieś bzdety, byleby po raz kolejny nie zaproponowali mi kupna przypominajki. Co mi po tej kulce, skoro nie podpowiadała, co też wypadło mi z głowy? Tak jak ja wcześniej, teraz i ona zaczęła wpatrywać się w wahadło zegara, kręcąc przy tym głową jak przy odbijaniu tłuczka między pałkarzami. Nadawałaby się na sędziego, chociaż podejrzewałem, że o quidditchu pojęcia nie miała żadnego. W innym wypadku widywałbym ją przynajmniej na zajęciach z miotlarstwa, nie mówiąc już o treningach czy nawet spontanicznych wyścigach. Swoją drogą pościgałbym się z kimś. Tylko jak to zorganizować na tyle sprawnie, żeby nauczyciele nie wlepili nam szlabanów? - Nie, brzmisz raczej jak Ellery, kiedy wpadnie w trans - stwierdziłem, parskając śmiechem. - Albo jak taka nakręcana zabawka z maszyny w Hogsmeade. Wydawała się nawet całkiem zabawna, chociaż głupiutka. Na dłuższą metę pewnie dostałbym z nią szału. Ewentualnie umarł ze śmiechu, gdyby nadal starała się mnie przedrzeźniać. Chociaż musiałem szczerze przyznać, że o wiele zabawniej wyglądała, kiedy naśladowała wilę. Ten jej zalotny uśmiech bardziej przypominał małe dziecko, które planowało ukraść ciastka ze słoika, gdy skrzaty domowe będą zajęte zmianą pościeli. - Siedzi w domu, skręcając zegarki - mruknąłem pod nosem, a entuzjazm całkowicie ze mnie opadł. Ile to już razy słyszałem ten dowcip? Chociaż nie mogłem się nie zgodzić, że mój ojciec miał w sobie coś z tego całego Dedala, skoro też był konstruktorem. Czyżby ciążyła na mnie jakaś klątwa związana z imieniem? Aż się wzdrygnąłem na samą myśl o tym. - Tu go raczej nie odnajdziesz - przyznałem, na powrót zaciekawiony. - Chcesz się przejść? Może akurat gdzieś się przypałęta. Nie wiedziałem, czemu jej to zaproponowałem, ale ten zegar zaczynał mnie coraz bardziej irytować i miałem ochotę się stąd ulotnić. Równie dobrze mogłem bez niej, ale skoro już wspomniała o poszukiwaniach czegoś mitycznego, czemu nie miałbym jej pomóc? Może akurat by się okazało, że gdzieś w tym zamku znajdowało się tajemne przejście prowadzące do krainy, w której każdy wiedział, co chciał ze sobą począć.