Do hogwarckiej kuchni prowadzi boczny korytarz zakończony owalnymi drzwiami z klamką w kształcie gruszki. By wejść do środka należy ją połaskotać. W środku znajduje się skrzacie królestwo, a mianowicie niezbyt duża kuchnia. Jest tu gorąco oraz duszno, a przede wszystkim roztacza się tu mix cudownych zapachów. Każdy zbłąkany czy głodny uczeń dostanie tu coś ciepłego, o ile zachowuje się wobec skrzatów życzliwie i uprzejmie. Głównymi skrzatami dowodzącymi w tym miejscu są Bambuś, Bryłka, Chmurka oraz bardzo włochaty Gwizdek o donośnym głosie.
Chyba każdy ma problemy z nazywaniem uczuć. Ale niektórzy mają się trudniej, ponieważ mają ogromne problemy z zrozumieniem swoich emocji. A szczególnie ona. Niewiele przeżyła, niewiele mogła tak naprawdę określić. Jedyna jej wiedza na temat związków bierze się z romansów, z opowieści Ikuto. Przez to w jej głowie funkcjonuje jedynie pojęcie, że wszystko zawsze dobrze się kończy, miłość zawsze zwycięża i jeszcze wiele innych głupot, które chyba tylko zranienie tego dziecka mogłoby wyperswadować. Choć ją często zranić. Chyba, że fizycznie... Kyaaa, aż jej się przypomniało, jak Dracon brutalnie uderzył nią o ziemię! Momentalnie zakończyła smutne tematy i uśmiechnęła się niezwykle wesoło. Odwróciła się w stronę Finna uchylając wargi. - Finn... Eto... Kojarzysz może takiego chłopaka... Draco – No nie mogła nie zapytać. Miała ochotę przeprosić za to, że schodzi na taki temat, ale ją aż tak strasznie korciło, że aż ją przechodziły ciarki. Jeju! Ona by powiedziała, że przy takiej rozmowie, gdzie się dowie jak cudny jest Dracon nie zliczy orgazmów. Kyaaaa! - Nie pouczaj mnie, bo wiem lepiej niż ty. Co ty możesz wiedzieć o holenderskim ty ty... HOLENDRZE! - Powiedziała wytykając lekko język w jego stronę, uśmiechając się zabójczo po tym sztucznie patrząc na niego z wyższością, bo przecież ona wie lepiej i rybak nie będzie w stanie podważyć jej inteligencji i genialności O! Sama również zaczęła jeść chociaż zdecydowanie wolniej, jakby zastanawiając się nad każdym kęsem. Jajecznicę lubiła jeść, delektować się nią nawet w towarzystwie. W innym wypadku nie chciałaby z kimś jeść, ponieważ... Ta dziewczyna wstydzi się tego, że używa sztućców na odwrót, a więc widelec w prawej ręce, a do tego dzieli danie od tego, co najmniej smaczne do tego co najsmaczniejsze i w takiej kolejności wszystko je nigdy nie mieszając dwóch rzeczy ze sobą. - Nie nauczę cię, bo ten przepis to ogromna tajemnice. Zdradzę go tylko mężowy, bo on mi będzie robił takie wykwintne śniadanka do łóżka – Skomentowała zadowolona, że jak zwykle jakże najprostsza do zrobienia potrawa robi ogromną furorę. Powinna zostać kucharką!... Haha! Dobreee! Nie no, Van w kuchni. Szkoda gadać. Skrzaty to by chyba już tutaj nie wróciły, gdyby zaczęła pichcić coś „dobrego”.
Ostatnio zmieniony przez Agavaen Brockway dnia Sro Maj 23 2012, 16:54, w całości zmieniany 1 raz
Gdyby z powodu rozpierającej dumy można było unosić się kilka cali nad ziemią, obserwujący poczynania swoich podopiecznych Howard już latałby po całej kuchni i rozpływał się z zachwytu. Może początki przygód z gotowaniem nie były zbyt łatwe, jednak teraz uczestnicy jego zajęć już nawet nie robili sobie głupich krzywd na każdym kroku, a ich potrawy zaczynały przypominać coś jadalnego i może nawet smacznego, sukces! - Bardzo dobrze, panie Sharker! Kwiaty hibiskusa, ze względu na swoje właściwości, czyli emitowanie żaru i „wyciąganie” wody ze swojego najbliższego otoczenia, sprawią, że zawartość naszej foremki będzie o wiele bardziej chrupiąca i krucha, zresztą przekonacie się sami! Płatki są w smaku dość ostre, co pięknie zrównoważy się z owocowymi nutami Chutneye. Jeśli kiedykolwiek będziecie coś zapiekać, zamiast ostrych przypraw na wierzchu i przykrywania foremki folią, kwiaty hibiskusa ognistego będą pasowały idealnie. A pan, panie Sharker, za udzielenie odpowiedzi otrzymuje pięć punktów dla domu oraz podręczny gramofon, zmieści się na każdym blacie, a przy jego dźwiękach z pewnością będzie się panu przyjemniej gotowało! – rozwijając kwestię hibiskusa ognistego, profesor Forester wręczył Rasheedowi wspomniany przedmiot, licząc oczywiście na to, że Ślizgon będzie rozwijał swoje umiejętności gastronomiczne, po czym jeszcze raz kontrolnie przeszedł się po kuchni, by sprawdzić jak idzie dalsze gotowanie. Ku jego zaskoczeniu, z Zapiekanymi Paluszkami było zdecydowanie mniej problemów, niż z Chutneye! - Moi drodzy, mam nadzieję, że owoce waszej dzisiejszej pracy będą smaczne i nie będziecie mieli żadnego problemu z ponownym ich przyrządzeniem, już samodzielnym. Na dzisiaj to już koniec, dziękuję wam bardzo za udział w zajęciach i zapraszam na następne, które już niebawem. Ach, jeśli macie jakieś preferencje co do tego, co chcielibyście nauczyć się przyrządzać, nie bójcie się wysłać do mnie sowy z sugestiami! – oznajmił Howard, na zakończenie zajęć, a krótkie jego machnięcie różdżką sprawiło, że gotowe Zapiekane Paluszki i słoiczki z Chutneye znalazły się przed każdym uczestnikiem zajęć w malutkich i poręcznych koszach piknikowych o właściwościach zmniejszająco-zwiększających i utrzymujących temperaturę potraw i napojów znajdujących się w środku, zarówno chłodnych, jak i gorących. Profesor Forester uśmiechnął się pogodnie, żegnając swoich podopiecznych, przy okazji wręczył jeszcze zestaw magicznych noży i obieraczki wszystkim, którzy na zajęciach udzielali pomocy innym, zamiast skupiać się tylko na sobie, po czym, gdy już wszyscy wyszli z posprzątanej kuchni, następnym machnięciem różdżki zgasił światło i zamknął drzwi.
Aleksandra nie zdążyła na kolację w Wielkiej Sali przez nawał pracy domowej, którą zdał profesor Withman. Jako Puchonka nie miała problemów zaprzyjaźnić się ze skrzatami i kiedy uporała się z upierdliwym wypracowaniem, wyszła z Dormitorium. Skręciła w lewo w korytarz, prowadzący prosto do kuchni. Pod pachą trzymała swój pamiętnik. Głód tak zaślepił jej wszystkie zmysły tak,że zostawiła swój skarb na jednym z blatów tuż przy wejściu, a sama popędziła do potraw przyszykowanych przez skrzaty. Zajadła się tak, że aż się jej uszy trzęsły. W tym czasie do kuchni wszedł Victor, który od razu zauważył zeszyt. Początkowo liczył na jakąś pracę domową, której nie będzie musiał rozwiązywań, ale zawartość okazała się jednak ciekawsza. Aleksandra odwróciła się i zobaczyła, że jej pamiętnik nie jest już dłużej bezpieczny.
Dzień zapowiadała się tak świetnie, no cóż, to były pozory. Teraz była straszni zmęczona i do tego głodna. Przez nawał pracy domowej, jaką zadał im profesor Withman na transmutację nie miała nawet czasu pójść na kolacje. Gdy w końcu się z nią uporała, już dawno skończył się posiłek. Dobrze, że znała skrzaty pracujące w kuchni i miała z nimi dobry kontakt. Lubiła tych, małych wiecznie zapracowanych ludzików. Chwyciła tylko pod pachę swój pamiętnik i poszła do kuchni. Zapukała do drzwi, odczekała chwilę i weszła. Postawiła na blacie pamiętnik i zwróciła się do skrzatów. - Dzień dobry, kochani. Czy mogę dostać coś do jedzenia? - zapytała. - Nie zdążyłam na kolację. Jeden ze skrzatów podał jej talerz pełen pieczonych kiełbasek, podziękowała, usiadła na najbliższym krześle i zaczęła pałaszować.
Victor kręcił się po zamku nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Od kilku dni był strasznie niespokojny i można powiedzieć, że nawet zmartwiony tym co się wokół niego działo. Rasheeda gdzieś wcięło, żadnego me ani be z jego strony. Wiedział, że trochę go zaniedbał, cóż piękne kurtyzany czekały, ale żeby nie móc wysłać cholernej sowy do przyjaciela i napisać, że ma się coś do załatwienia, a nie od tak sobie po prostu zniknąć. Oj jak on go dorwie to ślizgon pożałuje takiego zachowania, już oni sobie porozmawiają w domu. A co do mieszkańców domu to chyba trzeba będzie sprawdzić czy Diabeł nie doprowadził biednej skrzatki do zawału rozwalając pół rezydencji. Ten kot to dosłownie Diabeł, mógł mu nie dawać takiego imienia, może byłby spokojniejszym pupilem. Ale wracając do chwili i miejsca obecnego, podczas wyliczania rzeczy, które będzie musiał zrobić zauważył, że zawędrował w okolice kuchni. Hmm, to nawet dobrze się składa, co prawda niedawno odbyła się kolacja w Wielkiej Sali, ale Victor niewiele zjadł przez zamyślenie. Znając skrzaty, z chęcią spełnią jego zachcianki dotyczące wykwintnego posiłku. Po wejściu do kuchni pierwsze co zauważył to mała, dziwna osóbka, która ze smakiem zajadała się czymś co zostało dla niej przygotowane, najwyraźniej nie zauważywszy jeszcze jego obecności. Chłopak zmarszczył brwi nie mogąc nadziwić się prawie całkowitym brakiem manier obowiązujących przy stole, i kiedy już miał skarcić dziewczynę, jego uwagę przykuł zeszyt leżący na pobliskim blacie. To go zainteresowało, uciszając machnięciem ręki skrzata, który chciał się dowiedzieć co mu podać, Blaise sięgnął po skoroszyt. Spojrzał jeszcze raz na Pannę-Bez-Manier, ale ta w dalszym ciągu była zajęta swoim daniem, więc postanowił zobaczyć co takiego interesującego zawiera zeszyt. Obstawiał zadania domowe, które będzie mógł podejrzeć, ale wyobraźcie sobie jakie było jego zdziwienie, gdy okazało się, że to zgoła całkiem inna rzecz, a jakże ciekawa. Usta Victora ułożyły się w podłym uśmieszku, a on sam oparł się o stół, przy którym stał i zatopił się w lekturze, jakby nie patrzeć pamiętnika obecnej tu osoby. Nie byłby ślizgonem gdyby nie naruszył prywatności obcej mu osoby, żeby tylko móc zaspokoić swoją ciekawość.
Pochłonięta swoimi myślami Aleks zupełnie nie dostrzegła chłopaka, który wszedł cicho do kuchni. W końcu po zaspokojeniu głodu sennie odchyliła się na krześle i wtedy dopiero go dostrzegła. Stał przy drzwiach najwyraźniej bardzo zamyślony, z wzrokiem utkwionym w czymś jasno niebieskim... w... jej pamiętniku. Wściekłość ogarnęła ją tak nagle, że trudno było to sobie wyobrazić. W jeden sekundzie była senna i zmęczona a w następnej miała ochotę rozerwać tego gościa na strzępy. Jak on w ogóle śmie czytać jej pamiętnik... jak on w ogóle śmie dotykać jej pamiętnik? Przecież miała tam opisane wszystko, od kiedy dowiedziała się, że jest czarownicą. Dokładnie wszystko, bez żadnych wyjątków. Wtedy właśnie zaczęła go prowadzić, a teraz jakiś wredny Ślizgon czytał to wszystko. Podskoczyła na równe nogi, jednocześnie wywracając krzesło. Niech on przestanie, niech natychmiast przestanie myślała gorączkowo. Miała ochotę zrobić cokolwiek, żeby tylko oderwał wzrok od jej pamiętnika. Najlepiej rozedrzeć go na strzępy, albo rzucić na niego jakimś wyjątkowo okropnym zaklęciem. W pierwszym i całkowicie irracjonalnych odruchu, zamiast wciągnąć różdżkę, rzucił w niego czymś co miała akurat pod ręką... Kiełbaską.
Z lekko uniesioną brwią Victor przeglądał zawartość pamiętnika, który wpadł mu w ręce. Było tam całkiem dużo napisane i z tego co przeczytał mógł wywnioskować, że trafił na mugolaczkę, a widząc herb Hufflepuffu na mundurku, jego złośliwy uśmieszek z każdym przeczytanym słowem stawał się coraz mroczniejszy. Uwielbiał dręczyć i straszyć ludzi, taki już posiadał charakter i nie miał zamiaru go zmieniać. Tak się zaczytał w treści zeszytu, że nie zauważył kiedy dziewczyna skończyła swój posiłek, dopiero huk wywracanego krzesła zwrócił jego uwagę. Podniósł głowę i pierwsze co zobaczył to kiełbaska lecąca w jego stronę. Niestety nie zdążył się uchylić i kawałek mięsa uderzył w koszulę, którą miał na sobie. Natychmiastowo jego mina z lekko rozbawionej zmieniła się maskę lodowatej wściekłości. Jak ta smarkula śmiała cokolwiek w niego rzucać i w dodatku brudzić jego ubranie. Ta zniewaga krwi wymaga. Blaise zatrzasnął pamiętnik i walnął nim o blat. Jego wzrok ciskał gromi i skupiony był na nastolatce, prawdopodobnie już domyśliła się, że źle zrobiła działając pod wpływem impulsu. Wciągając różdżkę z kieszeni, uważnie przyglądał się postępowaniu dziewczyny i nim ta zdążyła cokolwiek zrobić, rzucił zaklęcie. - Aquamenti.
Obserwowała jak kiełbaska z głośnym plaskiem odbija się od jego koszulki. Złośliwy uśmiech zniknął z jego twarz zastąpiony wściekłością. Trochę ją przeraził wzrok z jakim na nią spojrzał. Przynajmniej przestał czytać pamiętnika. Nim jednak zdążyła zrobić coś jeszcze potężny strumień wody uderzył w nią z całą mocą, aż się zachwiała. Szybko oceniła swoją sytuacje. Ze wszystkich osób w zamku musiała trafić na Ślizgona, kurde. Chłopak był od niej starszy pewnie o parę dobrych lat, więc raczej nie miała z nim szans. Cała mokra wyciągnęła różdżkę z kieszeni i wycelowała w niego. Chciała rzucić zaklęcie, ale się zawahała. - Jesteś okropny - warknęła w końcu. - Jak możesz czytać czyiś pamiętnik? - zapytała i z wyrzutem spojrzała mu w oczy.
Stając w primie*, przyjmowanej bezwarunkowo po tylu stoczonych pojedynkach, obserwował jak dziewczyna prawie wywróciła się pod wpływem wody. Niech cieszy się, że nie wybrał jakiegoś innego zaklęcia, na przykład mógł ją związać, a po tym będzie mogła się normalnie wysuszyć i będzie po problemie. Widząc skierowaną w siebie różdżkę napiął bardziej mięśnie odruchowo przygotowując się do obrony lub ataku. Spojrzał dziewczynie w oczy, lekko przekrzywił głowę i podniósł brew pytająco. „Czy aby na pewno chcesz mnie atakować, dziecino?” pytał jego wzrok, ale zauważając wahanie dziewczyny lekko się rozluźnił, chociaż nadal był gotowy do akcji. Burknięty zarzut i pytanie puchonki rozbawiło go do tego stopnia, że wybuchł śmiechem. - Wiem, że jestem okropny, w końcu jestem ślizgonem. - powiedział po tym jak już udało mu się uspokoić - To również odpowiada na twoje pytanie dotyczące pamiętnika. - tu wskazał na zeszyt, który leżał tuż obok niego. - Rzadko mamy opory przed naruszeniem czyjejś prywatności. Masz po prostu pecha, że spotkałaś mnie dzisiaj. Chociaż nie, nawet jak miałbym dobry humor to ta akcja z kiełbaską by nie przeszła, nigdy.
Z podniesioną różdżką, czekała na jego reakcje. Roześmiał się, tego się nie spodziewała. Wściekła się jeszcze bardziej, o ile to było w ogóle było możliwe. Zacisnęła mocniej dłoń i ostatkiem sił powstrzymała się od rzucenia jakiego zaklęcia. Słysząc jego dalszą wypowiedź, uniosła brew ze zdziwieniem, powstrzymując się od jakiegoś złośliwego komentarza. Ślizgon wydała jej się teraz idiotą. Żeby otwarcie mówić, że jest się okropnym, wydawało się dość dziwne. Pierwszy raz spotkała taką osobę, nawet wśród Ślizgonów. Westchnęła. Wycelowała różdżką w siebie i mruknęła: - Silverto - po chwili była już sucha. - Oddaj mój pamiętnik - powiedziała powoli i wyciągnęła po niego rękę, patrząc Ślizgonowi głęboko w oczy.
Co ma przed wszystkimi ukrywać jaki jest. Jest złośliwy i bez skrupułów wykorzystuje ludzi do własnych celów. Wychowywany w przekonaniu, że jest lepszy od innych, nigdy nie przejmował się czy kogoś zrani, to nie było ważne. Jednak nie obowiązywało to najbliższego grona jego znajomych, które o dziwo zaczęło się trochę powiększać o kolejne cenne dla niego osoby osoby. Dla tych osób był z stanie naprawdę wiele uczynić. Ale stojąca przed nim uczennica była mu obca, co równało się z tym, że dla niej nie było przewidzianej taryfy ulgowej, a zwłaszcza po tym co zrobiła. Uważał, że nie ma czegoś takiego jak złośliwy puchon, po prostu coś takiego nie występuje w przyrodzie. Napuszony w złości tak. Ale złośliwy? Nieee. Natura chyba nie przewidziała dla nich takiej emocji. Widząc jak dziewczyna rzuca na siebie zaklęcie suszące do głowy wpadła mu myśl, aby jeszcze raz ją zmoczyć, żeby dalej wyglądała jak zmokła kura. Nie powiem kusząca opcja, jednak prawdopodobnie puchonka na ponowny prysznic mogłaby zareagować płaczem, a nie miał ochoty użerać się z płaczącym bachorem. Żądanie go rozwaliło. Ona myślała, że odzyska swoją własność tak bez niczego? – Hmm. Nie? Czemu miałbym ci go oddać skoro jeszcze parę chwil temu leżał sobie bezpańsko daleko od ciebie. I dodatkowo myślisz, że oddam ci go tak po prostu? – podniósł zeszycik z ironicznym uśmiechem – Zapomnij maleńka. Coś za coś. Musisz się bardziej postarać i sama mi coś zaproponować w zamian.
Aleks jednak czasem żałowała... no dobra nie czasem a dość często żałowała, że ponosiły ją emocje. Przez swój wybuchowy charakter nie raz i nie dwa miała kłopoty, tak było i tym razem. - Co?! - to pierwsze słowa jakie jej się wyrwały. Ma mu dać coś za JEJ własność. - Żartujesz? - Fakt, może nie za dobrze wyszło z ta kiełbaską i nie chciała być specjalnie złośliwa, w końcu jest Puchonką, a to do czegoś zobowiązuje. Złośliwość nie leży w jej naturze. Ale, żeby robić komuś takie świństwo jak ten chłopak jej. Widząc, że Ślizgon nie ma zamiaru rzucać kolejnego zaklęcia, rozluźniła się i opuściła różdżkę. - Nigdy, bym ci nic nie dała - powiedziała. Miała już tego dość, czuła się okropnie. Nie tylko tyn koleś przeczytała jej pamiętnik to jeszcze żądał czegoś za jego zwrot. W jej oczy zrobiły się wilgotne, ale spróbowała powstrzymać łzy i zamrugała szybko, kilka razy. Najlepiej byłoby gdyby wzięła swoją własność, wyszła stąd i już nigdy więcej nie widziała tego człowieka. Zastanowiła się chwile czy nie spróbować przywołać pamiętnika zaklęciem, ale czuła, że to by się raczej nie udało.
Po tym jakże ciekawym zdarzeniu na dworze w końcu obie porządnie zmarzły. I o ile po Vivi było to doskonale widać (całą drogę ubarwiła jej tyrada na temat nosa i tego, czy może on odpaść z zimna), o tyle Eli starała się za wszelką cenę nie trząść jak osika. Hm... O ile osiki się trzęsą, szczerze mówiąc nie bardzo wiedziała, co to jest. W każdym razie rada na życie – nigdy więcej nie ubierać na śnieg leginsów. W Kuchni zawsze było bardzo cieplutko. Poza tym skrzaty chciały im już od wejścia dogodzić. Tu ciasteczku, tu kawę, tu herbatkę. Ciężko im było odmawiać, ale jeśli ktokolwiek by został tutaj na dłużej, to nie wyszedłby już stąd, a mając przymus skorzystania z toalety... Wkulałby się przy okazji niszcząc obszerne futryny. Dlatego też mimo wszelkiej chęci poprosiła tylko o gorącą herbatkę o smaku czarne porzeczki z aronią. Nawet taka zachcianka od razu została spełniona, a ona już po chwili siedziała kładąc rękawiczki obok siebie. Nie były tu same, ale nie przeszkadzało jej to. Uśmiechnęła się tylko do Victor Blaise witając się z nim w ten sposób – kojarzyła chłopaka, przecież byli z tego samego domu. Puchonki nie znała, to też nie zainteresowała się za bardzo jej obecnością. Tym bardziej, że najwyraźniej ślizgon wyżywał na niej jakąś swoją frustrację, to też zapewne nie była kimś wartym uwagi. Owszem nie każdy z jej domu był szczególnie inteligentny w dobieraniu sobie znajomych, ale raczej ufała tym osobą – w końcu byli najlepszym domem w szkole.
No więc całą drogę pokonały dość szybko z towarzyszącym monologiem na temat odpadaniu nosa z zimna. Jednak kiedy weszła do kuchni i dostrzegła obcych jej ludzi natychmiast umilkła i skuliła się niczym mały, przestraszony kociak. Pognała za ślizgonką i usiadła obok niej prosząc wręcz szeptem o herbatę brzoskwiniową z imbirem. Był to najlepszy sposób na rozgrzanie się w taki zimowy czas. - No wiec ten – wydukała i kątem oka spojrzała na ślizgona i puchonkę. No i co teraz? Nie dość, że nie wiem co mam powiedzieć, to jeszcze nie czuję się przy nich pewnie… Victorique skończ już! Weź się w garść! Nie możesz się tak zachowywać za każdym razem, musisz się stać odważniejsza. - Prawdę mówiąc, to nie wiem o czym można rozmawiać – powiedziała śmiejąc się pod nosem i objęła kubek obiema rękoma. Wzrokiem wodziła za skrzatami i w ogóle zwracała uwagę na wszystko co się wokół niej działo. W końcu upiła łyk pysznej, cieplutkiej herbaty i… odpłynęła.
Zauważyła fakt, gdy to bardzo szybko Eli poczuła się niepewnie. Nie miała jednak pojęcia dlaczego. Powodziła za jej spojrzeniem, ale było już za późno, młoda obejrzała się gdzie indziej i szybciutko do niej przybiegła. Peszy ją taka ilość skrzatów domowych? A może to, że nie były tu same? Hm... To raczej wątpliwe, przecież wszędzie są ludzie, a Vi nie była zbyt nieśmiała. Przynajmniej nie wydawała się – raczej bardzo dziecinna. Ale cóż, jak na razie spędziły ze sobą zalewie parę minut. - Powiedziałaś... - Jak widać ona szybko znalazła temat do rozmowy, choć zaczynając go jeszcze przez chwilę się zastanawiała, czy na pewno powinna. No cóż, już uprzedzała, że królową taktu to ona nie jest, to się hamować nie będzie -... że chodziłyśmy w zeszłym roku razem na zajęcia. To zabrzmiało w taki sposób, jakbyśmy teraz już nie uczestniczyły w nich razem, a przecież obie musimy być na drugim roku?
No cóż, nie znają się jeszcze na tyle dobrze, żeby wiedzieć jak dziewczyna reaguje pośród ludzi. Czasami czuję zakłopotana, musi skupić się wtedy na całkowicie czymś innym, żeby zapomnieć, bądź po prostu olać. - Eeeee – zaśmiała się zakłopotana drapiąc się wskazującym palcem po policzku – Tak jakby mi się nie zdało – wystawiła do niej język i wypiła pół herbaty na raz. – Zdarza się – teraz nawiązując do emotikonek jak moja towarzyszka: jej twarz wyglądała tak: „XD”. - Prawdę mówiąc nie robi mi to zbytnio różnicy, cieszę się, że mogę zostać tutaj dłużej, zresztą po moim wyglądzie i tak nikt nie zorientuje się, że nie zdałam, prędzej wszyscy uznają, że jestem w piątej klasie, niż na pierwszym roku studiów – nagle jej wyraz twarzy stał się poważny, a głos odrobinę melancholijny, wpatrywała się w parę wylatującą z kubka, jej drugi ‘łyk’ opróżnił kubek. - Mogę prosić jeszcze? – spytała z łagodnym uśmiechem drugiego skrzata, który natychmiast spełnił jej prośbę. - Dziękuję – uśmiech nie schodził z jej twarzy, wróciła do ślizgonki i spojrzała na nią dziwnymi oczami. Prawdę mówiąc trudno było określić jej spojrzenie. - A teraz ty powiedz coś ciekawego o tobie. Chciałbym Cię lepiej poznać, masz coś przeciwko? – zapytała z obawą w głosie.
Czyli była po prostu przeciwieństwie Eli, ale to nawet dobrze. Może to właśnie przez tą skrajność dziewczynie udało się przy niej poczuć tak swobodnie? Cóż, to zdecydowanie plus, że ślizgonka potrafi tak otworzyć kogoś bardziej nieśmiałego. Chyba, że źle odbieram przekaz i jednak mimo wszystko Victo robi wszystkim tyrady o nosie. Boże, następnym razem może niech wiersz napisze, czy coś? - O ty tępoto – Rzuciła na hasło „Nie zdało mi się”, ale widać było po Li, że po prostu żartuje sobie z niej i chce jej dokuczyć. Taki to typ człowieka, który lubi wszystkich na około zaczepiać tak długo, aż w końcu jej się to odwinie. Co wtedy sobie mówiła? Raz na wozie, raz pod wozem. - Znaczy... Ja stwierdziłam, że jesteś w trzeciej... To i tak dobrze, że inni Ci dają piątą. A tak poważnie pytając nie pamiętam, żebyś była szczególnym debilem, więc co takiego się stało? Udupili Cię na SUMach? - Wścibska czy ciekawska? Jedno i drugie naraz, a co! - Nie mam. Jestem jak otwarta księga, która czasem pokąsa. Pamiętasz, mieliśmy taki podręcznik w piątej klasie! Był super, chociaż kolega był mocno pokiereszowany po takiej jednej lekcji z ONMS. Kaleka... Ale w sumie był słodki. I podobno dobry w łóżku, ale jakoś mnie ciamajdy nie kręcą – I kto tu teraz nakręca monolog? Poważnie Elishia, poważnie? Ty hipokrytko. Marudzisz na temat tyrady o nosie, a sama nie jesteś lepsza! - Poza tym no co mogę powiedzieć. Ciężko tak nagle wymyślać. Jestem ślizgonką, co już zapewne zauważyłaś. W Hogwarcie jestem właściwie od zawsze. Jestem jedynaczką. Urodziłam się w grudniu... Co by tu jeszcze... - Tu zamilkła zastanawiając się czy jest w jej życiu a) coś ciekawego b) coś tajnego c) coś ciekawe.... a, to już mówiłam.
Na słowa “Ty tępoto” zaśmiała się I znowu zaczęła pochłaniać herbatkę, przygotowaną przez skrzaty. - Właściwie… to większość osób mi tak daje heh – wydukała zakłopotana – ale co tam! – kolejny łyk i kolejne pytanie. Dziewczyna spojrzała na ślizgonkę niepewnie i wlepiła swoje spojrzenie w taflę herbaty. Jej wzrok stał się trochę pusty, a ona sama znowu spoważniała. - Tak jakby… – wydukała. Czy chciała o tym mówić? Prawdę mówiąc miała to gdzieś, ale samo nawiązanie do tego tematy i przypomnienie sobie tego, co przeżyła w tym czasie było nie za fajne – się mi rozchorwało – powiedziała wyszczerzając do niej swoje bialutkie ząbki. Po chwili zaczęła się śmiać z siebie i spojrzała na El. - Wiesz taka totalna niezdara ze mnie. Jak potrafię się potknąć o śnieg to nie trafię do szpitala z byle powodu? – mówiła to takim tonem jakby sobie żartowała. Jej wyraz twarzy też to sugerował. A nawet jeżeli nie żartowała to to wyglądało tak jakby jej nie ruszało… chociaż pierwszy fragment wypowiedzi… a może sobie żartowała? A kto to może wiedzieć? Nawet ja nie mam pojęcia. - Na pewno coś możesz powiedzieć o sobie! Na sto procent jest coś co możesz o sobie powiedzieć! Jakaś ciekawostka czy coś? Hmmm na przykład jaka jest twoja ulubiona potrawa, albo co?
Przekrzywiła głowę lekko w bok zaciekawiona. Na co takiego mogła zachorować, że nie wyleczono tego przez taką ilość czasu czarami? Wiele było potwornych, magicznych chorób, ale przecież i tak na wszystkie istnieją odpowiednie lekarstwa. Swego czasu sporo chadzała głównie do szkolnej pielęgniarki i co się naoglądała, to jej. - To straszne... I przeżyłaś? - No teraz to ciężko było ogarnąć jej tok rozumowania. Skoro tu siedziała, to chyba oczywiste było to, że przeżyła prawda? No, ale przecież Eli nie byłaby sobą gdyby o to nie zapytała. Ale dość szybko Victor wytłumaczyła jej mniej więcej dlaczego tak się sprawy potoczyły i w sumie ta wersja o niezdarności zdecydowanie zadowalała ślizgonkę, więc już więcej o to nie zagadnęła. - Ciekawostka... Moi rodzice mieszkają w Japonii? - To była pierwsza rzecz, która przyszła jej do głowy i zdaniem Li była najbardziej interesująca. Owszem teraz każdy mógł się tam wybrać, wystarczyło, że dobrze się teleportował. Ale nadal uważała podróż tam za swego rodzaju osiągnięcie i lubiła się chwalić, że co wakacje odwiedza swoich staruszków w Tokio.
Dziewczyna zaczęła się śmiać, po czym nagle nastała cisza. Przekrzywiła głowę w bok, a w jej oczach można było przez chwilę dostrzec obłęd. - Nie. Czyżby zombie? Nie no, ona uwielbiała grać, robiła to zawsze kiedy mogła. Nawet przy innych. Dzięki temu łatwo było ją poznać. Człowieka poznaje się przez to jak się zachowuje, a ona grała. Udało się. Ślizgonka uwierzyła w wersję z wypadkiem. Może kiedyś jej powie, co tak naprawdę było powodem jej pobytu w szpitalu, ale nie teraz. O takich rzeczach nie mówi się przy pierwszym spotkaniu. Nie wstydziła się tego, czego miałaby się wstydzić? Chorób się nie wybiera jak już wspomniała, ale przecież jakby powiedziała jej o czymś takim to mogłaby pomyśleć, że użala się nad sobą, albo chce od niej usłyszeć pocieszeń, albo cokolwiek innego. A ona nie chce, nie chce żeby ktoś się nad nią użalał. Zresztą niektórzy zaczęli nadmiernie się nią opiekować po tym jak o tym wspomniała, a po co? Nie potrzebowała tego! - No i widzisz! A jednak coś jest! – powiedziała z dumą, dopiero po chwili zareagowała na jej wypowiedź – to fajno. Jak jest w Japonii? Zawsze tam chciałam pojechać, wiesz? Uwielbiam mangę i anime i znam kilka słów po Japońsku. No wiesz takie: Ja być Victorique. Ciekawi mnie ten język. Chciałabym się go nauczyć. Nagle umilkła i zaczęła analizować sytuację. - Och wybacz, znowu się rozgadałam.
- To smutne – Jej usta ułożyły się podkówkę, a ona sama pobawiła się w przygnębiające uczucie smutku. No cóż. Zombie czy nie zombie, ale i tak jakoś to zniesie. Przetrzyma to jakoś dopóki ona nie będzie chciała ruszyć jej mózgu. Inaczej sięgnie po piłę łańcuchową, którą trzyma w tylnej kieszeni i zrobi z niej użytek, a co! - Jest... Tłoczno – To chyba była najbardziej ambitna rzecz, jaką można było powiedzieć – Poza tym, to trzeba wiesz. Zobaczyć – W sumie nawet słowo „tłoczno” nie nabrało odpowiedniego znaczenia jeśli nie spędziło się kilku minut na stacji Shibuya i nie zostało potrąconym przez dziesiątki przechodzących obok ludzi. - Victorique? Trudne i francuskie, wow. Stawiałam na Vivien. A tu proszę. Viktor – Wyszczerzyła się oczywiście po raz kolejny sugerując, że chyba jednak dziewczynka jest facetem. Ciekawe, czy za każdym razem wychwyciła aluzję takiej tam dokucznej Eli, które już zdążyła zauważyć, czym ją może drażnić. - A gadaj, mnie to odpowiada!
- Takie życie – powiedziała smutno i spojrzała kątem oka na dziewczynę. - Podejrzewam, ale wiesz jakoś dałabym radę, dla zobaczenia tego pięknego kraju… Chociaż wolałabym tam pojechać dla samej mangi i anime. Tylko że wtedy musiałabym się nauczyć Japońskiego, bo inaczej nic bym nie zrozumiała z tego co bym kupiła, ne? - Trudne? Nie wydaje mi się, ale to pewnie dlatego, że jestem do niego przyzwyczajona. Lubię je bardzo, ale niektórzy nie umieją go ogarnąć, dlatego zostało Vi, albo Vivi, albo Vic. – wydukała, kiedy usłyszała Viktor spojrzała na nią zdziwiona – Co ja? Facet? – spytała zdziwiona, po chwili uśmiechnęła się chytrze. - No cóż – wydukała, a jej ton głosu naglę się zmienił, stał się niższy (dobrze wiesz jaki), udała teraz faceta, spojrzała na nią spod byka odchylając głowę delikatnie w prawo. Odłożyła kubek i jej przyjęła pozę dupka – po moim wyglądzie trudno stwierdzić. Nie wytrzymała i prychnęła śmiechem, śmiała się głośno, aż zabrakło jej tchu. - Wybacz, ale nie nadaję się na faceta, przynajmniej nie z wyglądu, bo może z zachowania dałabym radę trochę pobyć facetem. To jeszcze facetem z całkowicie przeciwnym charakterem do mojego!
- Rozumiem w czym rzecz. Mój ojciec jest tłumaczem Japońskiego, pracuje w firmie produkującym samochody. Raz w miesiącu przesyła mi jakieś ciekawe pisma. Ja się dopiero uczę języka i powiem Ci, że dość powoli. Jest to naprawdę trudna rzecz, dlatego tak czy siak staram się wszędzie porozumiewać po prostu po angielsku – Na chwilkę się zamyśliła. Wspominanie o pracy ojca było jednocześnie bardzo szczęśliwą rzeczą, a jednocześnie wiedza jaką ilością cierpień było to okupione niszczyła całą radość z tego, że teraz im się układa. Do końca życia będzie pamiętała, jak jej mama przysłała wieczorem list, a ona dowiedziała się z niego że... Eh, nieważne. - Z drugiej strony Elishia też nie wydawało mi się szczególnie prostym imieniem, ale i tak łatwiej jest je moim zdaniem zapamiętać niż Victorique. Ale to może właśnie dlatego, że francuskie kompletnie nie wydaje mi się znajome. Więc jeśli Cię pomylę, to wybacz. Mam pamięć do twarzy, ale nie do imion – Uśmiechnęła się od razu przepraszająco, bo wiadomo taka gafa nie jest zbyt dobrą rzeczą. Uh, powinna się uczyć od jednego z chłopaków którego ma na roku taktu i umiejętności „zagryzania języka kiedy trzeba”. Może weźmie u niego korepetycje? - O żesz kur... - Zaczęła robiąc na nią wielkie oczy (no mówiłam, że jej w którymś momencie wypadną na pępek! Uf, mało brakowało). A potem co? Spadła z krzesła. Najnormalniej w świecie spadła z krzesła pod stół. A spod stołu dało się słyszeć zduszony podłogą śmiech. Widząc jednak, że wystraszyła otoczenie wstała mówiąc „Nic mi nie jest” i z powrotem usiadła biorąc się za swoją aromatyczną herbatkę. - Mogłabyś być, ale aktorką!
- Super! Wiesz jak już przeczytasz, to może mogłabyś mi pożyczyć? Albo troszkę mnie podszkolić? Byłoby super! – powiedziała rozentuzjazmowana. - No wiesz, angielski to oryginalny język, gdziekolwiek jesteś możesz się porozumieć za pomocą tego języka wszędzie. Dziewczyna może i była totalnie nieogarnięta czasami, ale zauważyła co się stało z dziewczyną przez ten ułamek sekundy. Chciała się odezwać, ale ugryzła się w język. Nie powinnam, to nie moja sprawa, ja jej nie mówiłam o wszystkim, więc dlaczego ona miałaby mi mówić? - Rozumiem – wydukała upijając łyk herbaty i odlatując w inną rzeczywistość. Kiedy dziewczyna zaczęła się śmiać i schowała się pod stołem uśmiechnęła się szeroko. Była szczęśliwa. Wróciła do siebie, to dobrze Kiedy znowu pojawiła się na widoku posłała jej szczery uśmiech. - Dziękuję, chciałabym!
- Pisma o samochodach po Japońsku raczej nie wiele Ci pomogą, za dużo specyfikacji technicznej – Wystawiła do niej język pokazując, że jednak nie każdy się może na tym znać. Jednak nie zmieniało to faktu, że nie będzie miała większych problemów z pomaganiem dziewczynie, jeśli będzie chciała się kilku zwrotów nauczyć. Sama dzięki temu będzie miała pretekst do używania języka i nie będzie go zapominać tak, jak to się działo dotychczas. - Dobrze urodzić i wychować się w Londynie, co? - Puściła do niej oczko zgadując, że skoro obie są w Hogwarcie to i obie pochodzą z tego pięknego miasta, które rozpoznać można po Big Benie, na który to dawno temu przypadkiem się teleportowała. Oj niezłe miała z tego powodu nieprzyjemności, ale to był wypadek! - Poważnie? - Przekręciła lekko głową jak zaciekawiona surykatka zastanawiając się, czy Victor sobie żartuje, czy naprawdę udało jej się idealnie trafić w jej życiową karierę zwykłym żartem. No proszę, ale dobrze potrafi strzelać. Zostanie snajperem!
- O samochodach? No dobra masz rację. Na sto procent bym sobie nie poradziła, a podejrzewam, że bym też zasnęła w trakcie – wydukała się śmiejąc pod nosem. Nagle w jej głowie pojawiło się wyobrażenie jej spoglądającej do takiego magazynu, albo oglądającej samochody i wszystko co mają w środku. Samo myślenie o tym wszystkim sprawiało, że jej głowa pękała z bólu i zaczęło się jej kręcić przed oczami. Otrzepała się natychmiast i spojrzała zdezorientowana na Elishie. - Masz rację – nawiązała natychmiast do odpowiedzi pokazując, że ją cały czas słuchała – mamy to ułatwienie, ale wiesz ja i tak nauczyłam się języka jednego obcego, dodatkowo. I to nie byle jakiego! Nauczyłam się mówić po Polsku! – powiedziała z wielką dumą i wypięła pierś do przodu… prosząc o trzecią herbatkę. - Tak, to moje marzenie, ale czy mi się uda? No nie wiem. Ale trzeba próbować! A ty? Masz jakieś plany na przyszłość?
- Trzeba się pasjonować, a ja się na tym wychowałam. Tata jest maniakiem i kiedy mama próbowała mnie nauczyć śpiewać i chodzić na szpilkach, to on tłumaczył mi co to jest np. blow off – Podejrzewała, że dziewczyna całej końcówki już nie zrozumie, dlatego też nie próbowała nawet tłumaczyć. Niech po prostu przyjmie, że to jakieś fachowe słówko i tyle. Ważne, że Lish wiedziała co to konkretnie jest za zawór wtryskowy redukcji ciśnienia i o co w nim chodzi. A teraz lepiej niech skończy temat, bo rozgada się na temat swojego pięknego subaru, które trzyma u siebie w domu i będzie krótko mówiąc kaszanka. - Polska? Gdzie to jest? - No... Z geografii to ona mistrzem świata nie była. To znaczy tak, doskonale wiedziała, że istnieje taki kraj, ale już gdzie on się znajduje i właściwie co takiego w nim charakterystycznego już nie dane było jej zapamiętać. Ale to dobrze, że dziewczyna jest lingwistką, może kiedyś Elishia zgłosi się do niej z jakąś sprawą, kiedy będzie chciała poderwać faceta pochodzącego właśnie z Polski? W zamian może podrzucić jakiegoś przystojnego Japońca. - To już wiem na jakie zajęcia chodzisz najczęściej – Sama nie uczęszczała na teatr, to też pewnie dlatego kompletnie nie kojarzyła dziewczyny. Ona głównie zajmowała się zaklęciami i eliksirami. - Szczerze mówiąc jeszcze nie wiem. Mam jakieś zamiłowanie do eliksirów, ale nie widzę dla siebie konkretnej drogi. Jeszcze nie pojawiła mi się ta jedna, jedyna ścieżka, więc nadal skręcam wszędzie, gdzie tylko się da.