Do hogwarckiej kuchni prowadzi boczny korytarz zakończony owalnymi drzwiami z klamką w kształcie gruszki. By wejść do środka należy ją połaskotać. W środku znajduje się skrzacie królestwo, a mianowicie niezbyt duża kuchnia. Jest tu gorąco oraz duszno, a przede wszystkim roztacza się tu mix cudownych zapachów. Każdy zbłąkany czy głodny uczeń dostanie tu coś ciepłego, o ile zachowuje się wobec skrzatów życzliwie i uprzejmie. Głównymi skrzatami dowodzącymi w tym miejscu są Bambuś, Bryłka, Chmurka oraz bardzo włochaty Gwizdek o donośnym głosie.
Chyba każdy ma problemy z nazywaniem uczuć. Ale niektórzy mają się trudniej, ponieważ mają ogromne problemy z zrozumieniem swoich emocji. A szczególnie ona. Niewiele przeżyła, niewiele mogła tak naprawdę określić. Jedyna jej wiedza na temat związków bierze się z romansów, z opowieści Ikuto. Przez to w jej głowie funkcjonuje jedynie pojęcie, że wszystko zawsze dobrze się kończy, miłość zawsze zwycięża i jeszcze wiele innych głupot, które chyba tylko zranienie tego dziecka mogłoby wyperswadować. Choć ją często zranić. Chyba, że fizycznie... Kyaaa, aż jej się przypomniało, jak Dracon brutalnie uderzył nią o ziemię! Momentalnie zakończyła smutne tematy i uśmiechnęła się niezwykle wesoło. Odwróciła się w stronę Finna uchylając wargi. - Finn... Eto... Kojarzysz może takiego chłopaka... Draco – No nie mogła nie zapytać. Miała ochotę przeprosić za to, że schodzi na taki temat, ale ją aż tak strasznie korciło, że aż ją przechodziły ciarki. Jeju! Ona by powiedziała, że przy takiej rozmowie, gdzie się dowie jak cudny jest Dracon nie zliczy orgazmów. Kyaaaa! - Nie pouczaj mnie, bo wiem lepiej niż ty. Co ty możesz wiedzieć o holenderskim ty ty... HOLENDRZE! - Powiedziała wytykając lekko język w jego stronę, uśmiechając się zabójczo po tym sztucznie patrząc na niego z wyższością, bo przecież ona wie lepiej i rybak nie będzie w stanie podważyć jej inteligencji i genialności O! Sama również zaczęła jeść chociaż zdecydowanie wolniej, jakby zastanawiając się nad każdym kęsem. Jajecznicę lubiła jeść, delektować się nią nawet w towarzystwie. W innym wypadku nie chciałaby z kimś jeść, ponieważ... Ta dziewczyna wstydzi się tego, że używa sztućców na odwrót, a więc widelec w prawej ręce, a do tego dzieli danie od tego, co najmniej smaczne do tego co najsmaczniejsze i w takiej kolejności wszystko je nigdy nie mieszając dwóch rzeczy ze sobą. - Nie nauczę cię, bo ten przepis to ogromna tajemnice. Zdradzę go tylko mężowy, bo on mi będzie robił takie wykwintne śniadanka do łóżka – Skomentowała zadowolona, że jak zwykle jakże najprostsza do zrobienia potrawa robi ogromną furorę. Powinna zostać kucharką!... Haha! Dobreee! Nie no, Van w kuchni. Szkoda gadać. Skrzaty to by chyba już tutaj nie wróciły, gdyby zaczęła pichcić coś „dobrego”.
Ostatnio zmieniony przez Agavaen Brockway dnia Sro Maj 23 2012, 16:54, w całości zmieniany 1 raz
Skinął głową i przegryzł kęs mięsa. I po co tu ta tajemniczość? To bez sensu... A może chce coś przed nim ukryć? No nie ważne. Na tłumaczenie dziewczyny znów skinął głową. Może i miała rację, nie lubi makaronów, więc nie umie ocenić ile w tym prawdy. Po kilku minutach ciszy oboje zjedli, a dziewczyna dostała deser. Rozejrzał się i zatrzymał wzrok na pracujących skrzatów. Ciekawe. On nigdy by nie pracował za darmo. Bo jaka w tym korzyść? No dobra zjedli, ale co teraz? Nie miał w ogóle pomysłu. Oczywiście nie pokazywał tego, minę miał ciągle taką samą, zamyśloną. Spojrzał pytająco na Karin. - Co teraz? Gdzieś idziemy, bądź robimy? - zapytał dziewczyny. Znów zachciało mu się zapalić, lecz oparł się pokusie. Nie mógł na każdym kroku palić, o to to nie. Strzelił palcami nie mogąc wytrzymać. Kurwa! Nie poczuł jeszcze nigdy takiej zawziętości do papierosów. No dobra poddaje się... - Jeśli Ci to nie przeszkadza to ja zapale - uśmiechnął się co się raczej rzadko zdarza, wyciągnął i zapalił. Zaciągnął się i wypuścił dym.
Po co ta tajemniczość? Hmm... Karin po prostu nie lubiła jak ktoś wiedział o niej zbyt wiele. Sama również nigdy nie wypytywała nikogo o szczegóły jego życia, mało ją interesowały. Ale jak już trzeba było, to potrafiła słuchać. Zjedli. Było pyszne. No i w sumie Michael zadał dobre pytanie. Co teraz? Mogli wrócić do Irka i razem się spić, a potem zastanawiać się jaki będzie tego finał, albo stąd wyjść i iść... gdzieś. I robić... coś. W sumie Karin sama nie wiedziała na co miałaby teraz ochotę. Nie zdążyła nawet tego powiedzieć, bo chłopak wyciągnął papierosa. I właśnie wtedy poczóła, że ona też musi zapalić. W sumie nic dziwnego. Wypiła drinka, kieliszek wina i do tego zjadła pyszną kolację. Czegusz chcieć więcej? No tak. Papierosa. Wyciągnęła z kieszeni własna paczkę i odpaliła jedną szlugę. Spojrzała na Majka. -Czy ty się uśmiechasz?- spytała żartobliwie, udając szok.- O Jezusie! Majk Lightwood sie uśmiecha! Ludzie złoci! Toż to cud!- zawołała śmiejąc się przy tym wesoło. Oj tak, wieczór zapowiadał się ciekawie.
Wypuścił dym i spojrzał rozbawiony w duchu na Karin. - Nie przesadzasz? Skrzaty jeszcze zaczną zdjęcia robić. - puścił oczko. Dobra koniec tych przyjemności. Co teraz? Gdzie mogli by iść? Może gdzieś na błonia? Nie za zimno. Mogliby wybrać się gdzieś do Hogsmeade. Dobra myśl. - Nie masz ochoty wybrać się gdzieś do Hogsmeade? - spytał dziewczynę. Teraz przybrał kamienistą twarz. Nie miał ochoty by dalej tak wiwatowała. To było śmieszne. I nie prawdopodobne. Jak można tak wrzeszczeć bo ktoś się uśmiechnął? Wiedział jednak, że to jest żart, więc nie uważał to za coś negatywnego. Wstał i poczekał na dziewczynę przy wyjściu. Jak się pozbierała to wyszli. [z/t x2 napisz gdzieś w Hogsmeade]
Boże jest tak późno i powinnam zreobić ten odpis sto lat temu, no ale dobra. Ostatnio miałam nawet dwie linijki, ale po napisaniu ich spasowałam, zostawiając sobie ten super długi odpis na kiedy indziej. Chyba czas zacząć mówić stanowcze stop tak długim odpisom! Oh nie, nie. To zupełnie nie tak. Miny Bambi nie mogły być przesadzone! Co prawda mogła nadymać swoje policzki nieco zbyt ostentacyjnie, a wywrócić oczami mogła tylko raz, a nie dwa, ale żeby od razu przesadzone? W tym momencie to chyba Klemens przesadzał! Ale dobra, skończmy już z tym słowem, bo jeśli powtórzę je jeszcze raz zacznę rzygać tęczą. Tak oryginalnie. W każdym razie Vestgaard był niezwykle uroczy i ku uciesze blondynki, on również myślał to samo o niej i dlatego nie przerywał swojej roli skruszonego, co musiało być bardzo wygodnie, zwłaszcza że Bambi rzadko kiedy się na kogoś obrażała i robienie tego sprawiało jej ogromną frajdę! Tak na dobrą sprawę Northwood wcale nie przepadała za herbatnikami i szczerze współczuję Klemensowi, że jadł je mimo, że wcale nie miał na nie ochoty, ale Puchonka najbardziej na świecie lubiła jeść. To ciasteczko to było jedzenie, a wszystko co było jedzeniem było kochane przez każdą najmniejszą komórkę w jej ciele. Trudno, więc się dziwić że się połasiła na karton darmowych herbatników, których na dobrą sprawę nie powinna jeść, a zakazany owoc smakuje przecież najlepiej. Nie wątpię w to, że Sky i Bambi uda się wyhodować jednolamy. Mogłyby je nazwać też lamorożcami różowymi z napędem tylnym, faszerowanym landrynkami. Dzisiaj przecież był dzień szczęśliwy dla Puchonów, a nasza parka dostała tyle landrynek, że spokojnie mogłaby dla lamorożców zrobić z nich paliwo. Co prawda nie mam zielonego pojęcia czym się żywią albo będą żywiły te stworzonka, ale no halo! Kto by nie lubił landrynek? Beatrice z pewnością lubiła! Na pewno były o wiele smaczniejsze niż sok ze zutylizowanych fasolek, który właśnie przed chwilą wypiła. Całe szczęście taki Klemens ją rozumiał i lojalnie wykrzywił twarz w grymasie nieszczęścia, że niby też by się załamał gdyby musiał tego spróbować. Brawo Bambi, teraz możesz czuć się niczym bohaterka męczenniczka, która poświęciła się dla dobra miętowych ropuch. Tak, prawdopodobnie wyglądała jakby miała się za chwilę rozpłakać, dlatego dziękujmy Bogu, Merlinowi czy komu tam trzeba za to, że istnieją jeszcze na świecie menscy menszczyźni, którzy nie pozwolą swoim kobietom dojść do płaczu. No może niekoniecznie swoim, ale w tym momencie Bambi była jego partnerką i to niedopuszczalne żeby miał się nią nie zaopiekować! Na szczęście chłopak doskonale wiedział co robić i malutka dziewuszka zniknęła w jego objęciach, a o tym że w ogóle kogoś w nich trzyma świadczyły kosmyki blond włosów, gdzieś wyrywające się ku wolności przez jego zaciśnięte na niej ręce. - Nie wszystko stracone?- zapytała z nadzieją, łamiącym się głosem, który nawet był nieco przytłumiony przez wzgląd na to, że nie spieszno jej było z tego uścisku wychodzić, a pachniał tak ładnie, że jej malutki nosek wpasował się gdzieś tam w wygodne miejsce na jego klacie. Żyć nie umierać, zazdrościmy Northwood takiego szczęścia. - No dobra, myślę że ten sok wcale nie musiał być taki ważny! Możemy dać więcej landrynek i nazwać swoje ropuchy ropuchami o smaku miętowej świeżości! Taki dobry poczęstunek dla ludzi, którym brzydko pachnie z buzi. W sumie to moglibyśmy to opatentować i zobaczysz, że zbijemy na tym fortunę. Kto by w końcu nie chciał odświeżać sobie buzi ropuchą, co nie?- stwierdziła już po chwili namysłu, kompletnie zapominając o tym że jeszcze przed chwilą była bliska rozpaczy, a jej twarz przybrała zielonej barwy. Jak jednak się okazuje dziewczyna nie była specjalnie pamiętliwa, toteż jej obrażanie nie trwało długo, a płacze i zgrzyty to już w ogóle zamierzchła przeszłość. Trzeba było działać i wdrożyć ich plan w życie. Ona to by mogła być biznes woman! Wysunęła się teraz z objęć i spojrzała pełna zapału na swojego kolegę. Przecież jakby rzeczywiście opatentowali taki znakomity odświeżacz do ust to wtedy to już na pewno trafiliby do jej sypialni! Świętować rzecz jasna, no bo co by innego.
Zacisnął lekko usta, przeczesując niecierpliwie jasne włosy, które nieustannie opadały mu na twarz, psując perfekcyjną fryzurę. - Mogłem to robić gdzie indziej, nikt nie uwierzy, że robiłem to całkiem sam – powiedział z westchnieniem do przechodzącego obok skrzata domowego. Oczywiście wcale nie miał gdzie tego robić. Ten uśmiechnął się do wila pocieszająco i zajrzał jeszcze raz do piekarnika, w trakcie gdy zmęczony życiem Faleroy narzekał. W zasadzie miał plan zaprosić też Sky, swoje cudowne Niebo, ale za każdym razem kiedy lepiej ogarniał rzeczywistość, odkładając na chwilę ostatnie używki, które tak łapczywie brał z dziewczyną, orientował się, że może to jednak nie jest najlepsza kobieta dla niego. Ale potem mu przechodziło. Merlin nie prezentował się znakomicie. Co prawda miał na sobie kolorowy garnitur. A dokładnie zielone spodnie i czerwoną marynarkę, tak niesamowicie świątecznie. Włosy miał w większości ładnie ułożone, a krawat zawiązany. Chociaż był ubrany tak schludnie jak nie był od bardzo dawna, wcale nie wyglądał najlepiej. Dłonie drżały mu lekko, kiedy wyjmował z piekarnika indyka i zaczął dekorować go na talerzu. Widać było, że schudł od początku roku parę dobrych kilogramów, głównie po zapadłych policzkach i delikatnych sińcach pod oczami. Ponieważ czuł nieustannie pewien dziwny niepokój i zdenerwowanie, Merl sięgnął do kieszeni po krem z Lulka, o którym wyczytałam robiąc spis roślin, i delikatnie wtarł go szybko w ręce. Czując, że wszystko już jest w porządku wrócił do ozdabiania indyka większą ilością kasztanów. Miał dzisiaj niesamowity plan pogodzić w końcu przyjaciół. Gdyby nie Sky byłoby to okrutne pół roku. Ale jego nowa dziewczyna była przecudowna i nawet problemy między jego najlepszą trójką przyjaciół nie wydawały się straszne. Co prawda nieustannie o tym mówili i zdawali się zupełnie nie przejmować marniejącym w oczach Merlinem, ale co tam, był całkiem zadowolony, mimo problemów, zazwyczaj robił więcej afery, kiedy wszystko szło normalnie. I to on powinien dostać medal przyjaciela roku. Z lekka obawą zastanawiał się czy położyć od razu trzeci talerz, więc stał sobie zakłopotany przed nakrytym dla dwóch osób stołem, trzymając ostatni talerz w dłoniach i patrząc na rozłożony trzeci komplet sztućców.
Rozczulający list Merlina automatycznie zmotywował Eff, by uniosła się znad łóżka obrzuconego świątecznymi czekoladkami, by porzuciła skrzętnie ukrywaną małą buteleczkę alkoholu, by zrezygnowała z monotonnego przeglądania wizbooka i oczekiwania na nowy wpis obserwatora ociekający w niewybredne ploteczki o rozhukanych uczniach Hogwartu. Skłonił ją, by dzielnie ruszyła na przeszukiwania swego kufra i wyciągnęła ubrania, które uroczo pasowały do święta, które to teraz spędzić miała ze swoim kuzynem. Swoje długie włosy zawiązała w warkocz, ot dziś tak grzecznie i elegancko wyglądając. Rodzinna kolacja zobowiązywała! Przebywając często w towarzystwie danej osoby, ciężko zauważyć, stopniowe zmiany w niej zachodzące pod względem wizualnym. Bardzo więc prawdopodobne, że Fontaine nie do końca zauważyła mizernienie kuzyna, ponadto wszelakie przejawy złego wyglądu u niego, zwalała na zapewne, imprezowanie poprzedniej nocy. Powinna była bardziej się interesować, niestety, nigdy nie zasługiwała na medal najlepszej na świecie przyjaciółki, czy chociażby, właśnie kuzynki. Pochłaniały ją sprawy osobiste. Męczyło ją wszystko to, co ostatnio działo się wokół niej, stanowiąc automatycznie jakieś epicentrum myśli wszelakich. A jednak, pełna energii pobiegła do kuchni, absolutnie podekscytowana faktem, że kuzyn postanowił zorganizować kolację i ją zaprosić. Był to tak uroczy gest, że automatycznie zapomniała o wszystkich wcześniejszych foszkach, którymi darzyła Faleroya przez jego ostatnie marudzenie. - O Slytherinie, na prawdę wziąłeś się za gotowanie? - Zawołała przekraczając próg kuchni, a po podbiegnięciu do słodkiego kuzynka, dała mu buziaka na przywitanie w policzek. - Cudownie pachnie. Powinnam zmienić zdanie na temat rodzinnych uroczystości. Przynajmniej na razie, bo po spotkaniu z matką, znów będę je szczerze nienawidzić - stwierdziła rozglądając się po kuchni i ostatecznie zajmując miejsce na jakimś stołku. W dłonie złapała swój gruby warkocz i wygładzając jego końcówki zatrzymała wzrok na trzeciej zastawie, którą trzymał Merlin w swych chudych dłoniach. - Zaprosiłeś kogoś jeszcze? Poznam lepiej twoją tajemniczą dziewczynę? - Zapytała lekko machając nogą, niczym mała dziewczynka. Oczywiście wiedziała, że jej kuzyn spotyka się z kimś teraz, zapewne wiedziała też, która to była dziewczyna, naturalnie jednak, nie znała jej za dobrze. Nie, nie pomyślała, że mógłby dołączyć do nich Cyril. Cyril wyjechał, zniknął z Anglii. Znów, tym razem, nareszcie.
/ejej nie pisałam czy już dostaliśmy prezenty, bo w końcu nie wiem, czy już je dostaliśmy, czy teraz dostaniemy? Rozstrzygnijcie to jakoś, mi to obojętne.
Ostatnie tygodnie nie należały do najlepszych. Cyril albo zachlewał się w trupa, albo pracował tak zażarcie, że sypiał nieraz niemal całą dobę po tych wycieńczających sesjach. Nie marniał w oczach tak jak Merlin, chociaż to nie po jego stronie stała przecież wilowa natura. Zdawkowo próbował wyczytać z przyjaciela powód tych zmian, próbował nawet pytać, ale chyba gorzej wychodziło mu słuchanie - zbyt szybko nakręcał się na rozmawianie o Effie podczas spotkań z ćwierć-wilem. Otrzymawszy od niego list, postanowił tym razem nie zajmować go tylko sobą i swoimi problemami i wyciągnąć w końcu ze Ślizgona wszystkie jego problemy, po czym pomóc mu je zniszczyć, zniwelować, ewentualnie zakopać w Zakazanym Lesie. Nie chciało mu się wierzyć, że Faleroy sam przygotował jakieś posiłki. Pewnie wskazywał tylko palcem na kolejne skrzaty i wydawał im polecenia znad butelki doprawionego przez siebie wina. Teleportował się do Hogsmeade i kupił jeszcze jedną butelkę Ognistej, na wypadek, gdyby Merlin wypił już wszystko podczas "gotowania". Wkroczył do kuchni z uśmiechem na ustach i rozłożonymi rękami. - Prawie mnie... Nabrałeś. Whiskey niemal wypadła mu z dłoni, ale zdążył zebrać się w sobie i zacisnąć mocniej palce na szyjce. Najpierw spojrzał na nią, zaskoczony. Potem na niego, mrużąc oczy podejrzliwie. Znów na nią, z niepokojem. Na Merlina, z kiełkującym w spojrzeniu zrozumieniem. - Poczekaj - powiedział natychmiast, zbliżając się szybkim krokiem do kuzynostwa i wbijając wzrok w Ślizgonkę. Automatycznie uniósł lekko drugą rękę, jakby przygotowywał się do złapania jej za ramię, gdyby próbowała wstać i odejść. Za co jej by nie winił. Ale bardzo tego nie chciał. - Nie idź. Są święta. Wysiłki skrzatów... znaczy Merlina, pójdą na marne. Na pewno jesteś głodna. I mam whiskey. Tak, to powinno wystarczyć, żeby chciała jeszcze na niego patrzeć, prawda? - Iii... - urwał na chwilę, przenosząc wzrok na Merlina. - Musimy coś w końcu zrobić - dodał żywiej. - Jakaś interwencja dla Merlina, coś - pokiwał głową. - Wygląda tragicznie i na pewno umiera - stwierdził ponaglającym tonem. - Bez urazy, stary. Wesołych świąt.
/ ja bym zaraz dala prezenty, znaczy moze skrzaty podbiegna w roli listonoszow i dadza nam te pakunki?
Merlin odwrócił się w kierunku wejścia i uśmiechnął się lekko do kuzynki, wciąż dzierżąc w dłoniach trzeci talerz. - No, serio, zrobiłem większość sam. Jestem mistrzem kuchni – powiedział zadowolony z siebie Faleory unosząc dumnie głowę. Aż na chwilę zapomniał o swoim dylemacie, dotyczącym tego jak w zasadzie rozegra wejście ich byłegoniebyłego przyjaciela. Ale Effie szybko mu o tym przypomniała pytając o zastawę. Merlin przez chwilę milczał zastanawiając się co ma powiedzieć, bo kłamstwo w tym wypadku miałoby wyjątkowo krótkie nogi, a prawda wykurzyłaby kuzynkę z kuchni. - Przyjeżdża nasza babcia – oznajmił w końcu zupełnie bez sensu kładąc talerz na stół. Oczywiście bardzo szybko zapewne lekko zdziwiona Fontaine mogła zorientować się, że kuzyn zmyślił nieudolnie historyjkę, bo właśnie do wil dołączył Cyril, tworząc jeszcze bardziej krępującą atmosferę. Cóż przez chwilę we trójkę stali, bądź siedzieli, na swoich miejscach, niewiele się ruszając i to Faleroy planował wygłosić przemowę zatrzymującą kuzynkę w miejscu i magicznie godząc skłóconych przyjaciół. Jednak zanim zdołał to zrobić dzielny Delvaux przejął stery, tylko bynajmniej nie w taki sposób jak planował zrobić to ćwierć wil. Zaskoczony Faleroy patrzył na swojego przyjaciela coraz bardziej oburzony z każdym jego słowem. Cmoknął z niezadowoleniem słysząc po raz pierwszy swoje imię, a kiedy Cyril znowu postanowił zwrócić się do niego Merlin uderzył go lekko talerzem, który dalej trzymał w dłoni. - Przestań – powiedział wojowniczo bardziej przejęty faktem, że Ślizgon postanowił przypomnieć mu jego okropne imię, niż jego przypuszczeniami na temat jego złego samopoczucia. Machnął ręką na przeprosiny Cyrila, wspaniałomyślnie wybaczając mu w tej chwili wszystko. - Dobra, strasznie potrzebuję interwencji, zostań Effie – powiedział, żeby tylko została, naprawdę nie mając pojęcia, dlaczego przyjaciel tak twierdził, i posadził Cyrila naprzeciwko dziewczyny, żeby siedzieć pomiędzy nimi. – Poza tym zrobiłem super jedzenie i w ogóle się strasznie starałem – powiedział pośpiesznie, stawiając jeszcze zielono- czerwone świeczki na stół i odrobinę nieudolnie podpalając je zaklęciem. - I jeszcze prezenty na początek – dodał rozglądając się gorączkowo za skrzatami, które ubrał w świąteczne czapki. Teraz zadowolone przyniosły kilka mniejszych lub większych paczek, rozdając je skwapliwie całej trójce.
Delikatnie wsparła się na rękach, nachylając nad blatem, by bliżej przyjrzeć się pachnącej potrawie przygotowanej przez Merlina. Święcie przekonana, że chłopak potwierdzi jej przypuszczenia, podniosła spojrzenie pełne zaskoczenia, by spojrzeć w jasne oczy swojego kuzyna. Przede wszystkim poczuła zdezorientowanie, co do głowy mu przyszło, żeby wymyślać, coś tak absurdalnego, że ich babka, wila, zamierza sobie wpaść do Hogwartu. Nawet uśmiechnęła się lekko, już zamierzając skomentować ten absurdalny wymysł, kiedy wszystko magicznie się wyjaśniło. Pierw dotarł do niej jego głos, ostatnio żywo wyryty w jej pamięci, nagminnie powtarzający, iż stała się dziwką. Nawet nie odwróciła głowy w jego stronę, zaczynając jedynie delikatnie przekręcać złote bransoletki ozdabiające jej szczupły nadgarstek. Spojrzenie pełne pewnego niedowierzania skierowała tak naprawdę na swego kuzyna, nie mogąc uwierzyć, że po tym wszystkim postawił ją w takiej sytuacji. Jakby niedostatecznie dokładnie tłumaczyła mu, jak bardzo Ślizgon ją ostatnio zranił. Nie minęła nawet minuta, gdy rzeczywiście wstała i chciała się odwrócić, by wyjść stąd, a gdy pojawił się przed nią Delvaux. - Chyba sobie ze mnie żartujesz pojawiając się tutaj. Powiedzieliśmy sobie wszystko co najważniejsze już ostatnio - powiedziała w pierwszym momencie, spoglądając na chłopaka krytycznie ciemnymi oczami, odrobinę unosząc buźkę do góry, jakby samym drobnym gestem tym chciała go tu na jakiś pojedynek wyzwać. Aż poczuła, że gorąco się jej zrobiło i gotowa byłaby tu jeszcze tupnąć nogą, by głośno oświadczyć, że wychodzi, a oni dwaj mogą się teraz sami bawić. Niestety Fontaine nie miała już dwunastu lat, więc zrezygnowała z takiej prezencji zachowań. Przeniosła rozczarowany ale i rozzłoszczony wzrok na Merlina. - Zdurniałeś - I chyba tylko dlatego postanowiła, że tu zostanie. Nienie, wcale nie odezwały się w niej uczucia litości wobec wychudzonego kuzyna, bądź uznała, że musi pilnować niespełna rozumu członka swej rodziny, a skąd! - Oczywiście, takie starania nie mogą zostać zignorowane. Będziesz mieć święta wprost z pocztówki. Już mamy świątecznie ciepłą atmosferę - rzekła do niego ostrym tonem, stwierdzając, że skoro Faleroy sobie myśli, że będą tu w trójkę wesoło siedzieć, jakby nic się nie stało, to sam zaraz się przekona, jak słodkie stosunki panują między nią, a jej eks przyjacielem. Wprost nie pojmowała, czy jej kuzyn czasem tracąc na wadze nie stracił przy okazji na rozumie. Nie spojrzawszy więcej na kręcącego się obok Cyrila zajęła miejsce na swoim krześle, iście z grobową miną przyjmując prezenty od skrzatów. Jednakże nie tknęła ich nawet, a prędko odłożyła na blacie, czekając, aż przejdą do jedzenia i po prostu wieczór ten będą mieć z głowy. Wymarzone boże narodzenie, Faleroy może sobie bić brawo.
Na jego obronę, sytuacja była tak napięta, a on działał pod takim impulsem, że zapomniał o zwracaniu się do Merlina w ludzki dla ćwierć-wila sposób. Cyril w głębi ducha pielęgnował w sobie pamięć o imieniu przyjaciela, co zacierało się podczas tych długich lat zwania go Faleroyem. Roztarł ramię zaatakowane talerzem i uniósł lekko brwi, poświęcając chwilę na autentyczne zdziwienie. Naprawdę się starał, naprawdę zrobił to wszystko sam. Huh. Podziękowaniami zajmie się później i zapewne tylko wtedy, kiedy sprawa z Effie rozwiąże się w jakiś pomyślny sposób. Póki co, zupełnie się na to nie zanosiło. Nie podchwyciła, rzecz jasna, scenariusza w którym odkładają wszelkie niesnaski na bok i zajmują się ratowaniem przyjaciela. Chociaż, patrząc na Faleroya, powinni zająć się tym prędzej niż później. Przesunął dłonią po twarzy, milcząc. Nie odpowiedział na ostre uwagi Effie. Usiadł na swoim krześle, spojrzał jak skrzaty wręczają spory, prostokątny pakunek Merlinowi. Ślizgonka otrzymała mniejszą, acz zdecydowanie grubszą paczkę. Stworzenie w mikołajowej czapce złożyło też prezent przed Cyrilem; ten uśmiechnął się przelotnie do Merlina, ale również nie otworzył jeszcze swojego prezentu. Milczał jeszcze kilka chwil, wpatrując się w stół. Wyraźnie widać było, że zbiera się do jakiejś przemowy, ale przychodzi mu to z wielkim trudem. W końcu odezwał się, głos miał spokojny, trochę suchy. Jakby wykalkulowany na porażkę. - Nie, nie powiedzieliśmy sobie wszystkiego - mruknął do dziewczyny. Westchnął, poprawiając kołnierz koszuli. - Niewiele wam mówiłem. Miałem... dużo spraw na głowie. Przez twarz przemknął cień uśmiechu. Brzmiało idiotycznie. Podniósł ślepia na przyjaciół. Będzie brzmiało jeszcze gorzej. - Nie wyjeżdżałem tylko dlatego, żeby brylować w wyższych sferach i zwiedzać świat. Nie pracowałem tylko z galeriami, tworząc dla nich reprodukcje i konserwując oryginały. Kradłem i kradnę najwspanialsze obrazy świata z grupką mugoli i jednym czarodziejem. Magia ułatwia mi zadanie. W niektórych przypadkach ułatwia ludzi, nieźle wyszkoliłem się z Imperiusa. Ale zazwyczaj nie wykonuję brudnej roboty, zajmuję się samymi obrazami, czasem pozyskiwaniem kontaktów i kontraktów. Próbują mnie chronić, ale średnio im to ostatnio wychodzi. Muszę zmieniać tożsamości, ukrywać się, wciąż zmieniać miejsca zamieszkania. Od roku ktoś chce mnie zabić albo pozyskać, co będzie równoznaczne, bo stracę wszystko, co mam teraz. Kiedy spotkaliśmy się w czerwcu i mówiliście, że wysyłaliście mi listy... cóż, nie doszły do mnie. Ktoś je przechwytywał, a skoro wiedział, że sowy przenoszą korespondencję, wiedzą, że jestem czarodziejem. Prawdopodobnie też, że jestem w Hogwarcie. A nawet jeśli nie, droga eliminacji szybko doprowadziłaby go tutaj. Przerwał. Zaschło mu w gardle. Nie spoglądając na reakcję przyjaciół, kiedy zdradzał im te swoje rewelacje, odkręcił Ognistą i nalał sobie do szklanki. Niewiele myśląc, im też nalał do pełna. Upił łyk i kontynuował. - Wtedy jeszcze tego nie wiedziałem. Dopiero niedawno Gustav mi powiedział. Gustav, ten jedyny czarodziej z całej bandy. Skurwiel. Pierdolony. Odstawił z brzękiem szklankę na stół i pokręcił głową. - Zrobiło się nieciekawie, kiedy mi to wyjawił. Byłem wściekły, bo mi nie powiedział. Mogłem się tu pojawić z kimś za plecami, spotkać się z wami, doprowadzić ich do was. To może wydawać się idiotyczne, ale w grę wchodzą naprawdę kurewsko, kurewsko duże pieniądze. Nie byłoby im szkoda kilku żyć, żebym dał sobie wyperswadować zmianę linii frontu. Początkowo nie planował robić z tego takiej epopei. Nie sądził, że będzie tak łatwo mu szło. Ale kiedy zaczął, coś w nim puściło. Robił to od szesnastego roku życia i ukrywał w sekrecie przed najlepszymi przyjaciółmi. A teraz miał okazję wyjść na czysto. - Przyrzekł, że nie miałem się czym martwić, że się tym zajął. Że nigdy nie pozwoliłby na to, żeby coś mi się stało. Ale nigdy nie wydał deklaracji o ochronie innych. Odszedłem, ale na krótko. To była noc balu. Byłem pijany, wściekły i nieszczęśliwy. Wszystko wyszło nie tak. Nie wiem, nie obchodzi mnie jak kretyńsko to brzmi, ale zachowywałem się tak nie przez to, że mi na Tobie nie zależy, Eff. To przez to, że jest zupełnie odwrotnie. Zamilkł. Jednym haustem opróżnił prawie pół szklanki. Nie przeprosił jej jeszcze, ale nie wiedział, czy nawet da mu na to szansę. Jakby nie patrzeć, rzucił właśnie na srebrną tacę dziesięć powodów, by w tej chwili wstali, oznajmili, że to koniec znajomości, wydali go władzom i inne takie. A on, mówiąc szczerze, nie miał pojęcia, jak zareagują.
Skrępowany Merlin przystępował z nogi na nogę wlepiając spojrzenie w talerz, stół, indyka, wszystko, byle nie natrafić na natarczywy wzrok kuzynki. Rozgorączkowany wil przeczesywał włosy, kiedy Cyril stanął jej na drodze, Effka rzuciła mnóstwo nieprzyjemnych słów, ale w końcu postanowiła zostać na miejscu. Cóż faktycznie trudno było wyczuć świąteczną atmosferę, nawet jeśli właśnie zostali obdarowani prezentami, a Merl klasnął radośnie w ręce, niczym małe dziecko. Albo jakby sobie faktycznie bił brawo. - Ostrzegam, że wasz Mikołaj nie był pomysłowy – powiedział szybko, próbując przerwać krępującą ciszę, oczywiście niezbyt umiejętnie. – Och zobaczcie, widocznie byłem najgrzeczniejszy z was, dostałem największą paczkę – dodał jeszcze machając swoim dużym prezentem, po czym zamilkł szybko, orientując się , że były to dość niefortunne słowa, skoro wcześniej Delvaux nazwał Effie za jej czyny dziwką i sam Cyril zachował się poniżej krytyki, kiedy pijany na nią naskoczył. Kto by pomyślał, ale Merlin w swoim stałym związku, tylko odrobinę niekontaktujący, może faktycznie był najgrzeczniejszy. Faleroy o mało nie pacnął się w głowę i tylko zacisnął usta, widocznie jako jedyny zaczynając otwierać swój największy prezent. Słuchał przyjaciela, chudymi palcami rozrywając papier i rzucając nawet zachęcający uśmiech w stronę przyjaciela. Zorientował się, że to prawdopodobnie obraz i jeszcze bardziej niecierpliwie i niechlujnie zaczął rzucać kawałki opakowania prezentu na ziemię. Rzecz jasna w pewnym momencie przerwał przenosząc mętne, bladoniebieskie tęczówki na Ślizgona, rozchylając nawet lekko usta, wysłuchując jego historii. To było ponad niechwiejny umysł wila, wszystko zbyt trudne do ogarnięcia, do zrozumienia. Nie miał zielonego pojęcia co powinien w tej chwili zrobić, powiedzieć. Nie przerywał Cyrilowi. Patrzył się na niego zdumiony, z na wpół otwartym obrazem, który opierał na kolanach. Niezorganizowany Faleroy przeniósł spojrzenie na szklankę, jednak nawet nie podniósł jej do ust. Zerknął zaniepokojony na Effie, a potem znowu na Cyrila. Chciał zapytać uprzejmie czy nie wypił wcześniej za dużo, przez co miał niesamowity sen, ale Delvaux nie zamierzał kończyć. Oczy Merlina robiły się coraz większe, kiedy słyszał, że on może być nawet zagrożony. Przynajmniej jedną rzecz udało mu się ogarnąć, jego skołowanym umysłem. Kiedy w końcu Cyril skończył swoją niesamowitą opowieść Faleroy zorientował się, że jego obraz już dawno przestał się opierać o kolana i teraz zsuwa mu się po łydkach, a wil w nagłym porywie, planując ponieść prezent do góry, wywalił go na ziemię zamiast tego, przerywając ciszę ciężkim hukiem. Rozgorączkowany odsunął krzesło, podniósł szybko płótno i wyprostował się, a wszystko w wyjątkowo szybkim czasie. Niemalże czuł jak ze stresu kropelki potu prawie spływają mu po czole, więc musiał jak najszybciej się uspokoić, a ostatnio nie miał ochoty na alkohol, który normalnie ukoiłby mu nerwy. - Sprawdzę jak pudding – oznajmił Faleroy i podszedł do lodówki, otwierając ją bez sensu i gapiąc się do środka. W końcu nawet niespecjalnie udając, że robi tam coś związanego z jedzeniem, wil wyjął z kieszeni swój krem z Lulka, biorąc go jak najwięcej i wcierając już nie tylko w dłonie, ale nawet szyję. Odetchnął, zamknął drzwi od lodówki, zdjął czerwoną marynarkę i wrócił na miejsce. Przewiesił ją przez oparcie i zaczął podwijać chaotycznie rękawy koszuli. - Można powiedzieć… że jesteś faktycznie bardzo złym Ślizgonem – powiedział na początek, niespecjalnie mądrze, kładąc dłonie na stole i gapiąc się na nie. Po chwili jednak najwyraźniej uznał, że będzie wierzyć w opowieści przyjaciela, uznając, że jeśli postanowił opowiedzieć taką historię dla żartów, byłby to najgłupszy numer na świecie, a Cyril nie był niemądrym chłopcem. - Więc… tego… to sporo tłumaczy… od dawna to robisz? –zapytał powoli, podnosząc nóż, który przyniósł do indyka i zaczął go kroić, w tę farsę wigilijnej wieczerzy z przyjaciółmi.
Powoli docierały do niej wszystkie jego słowa, układając się w sensowną całość jednak dopiero z pewnym czasem. W pierwszej chwili założyła, że opowiada im jakieś kłamstwa, na miarę tych, którymi mamił, że już nie zniknie. Ewentualnie, by załagodzić sytuację (wciąż w niewiadomym dla niej celu), próbuje wmówić im jakieś głupoty, bądź tylko zagadać, przedłużyć, odciągnąć jej uwagę od złości, która wciąż lekko ją kuła. Początkowo nawet go nie obserwowała, wybijała tylko nerwowo rytm swymi smukłymi palcami o brzeg gładkiego blatu, jakby ten chaotyczny takt miał sprawić, że wszystko szybciej się rozwiąże i znów będzie mieć spokój. Dobiegające do niej kolejne słowa, powoli formujące się w całość, sprawiły, że oderwała wzrok od pakunku, którym zajmował się Merlin, by skierować go ku Cyrilowi. Początkowo zaskoczona wbiła w niego swe zielone oczy, by już po chwili bardziej przybrać wyraz czystego niedowierzania. Nie chodziło nawet o niewiarygodność jego słów, ale też o to, że przez tyle lat nigdy im o tym nie powiedział, a co więcej, jeszcze ich narażał, nawet nie wspomniawszy im, że są w jakimś zagrożeniu. Zakręciło się jej w głowie, gdy wspomniała, jak kiedyś zabrał ją na wystawę. Niemalże jednak w tej samej chwili podskoczyła, gdy z łoskotem upadł obraz Merlina. Po posłaniu mu już kolejnego morderczego spojrzenia, tego dnia, sięgnęła bardzo ochoczo po szklankę pełną whiskey, którą napełnił Cyril bez ceregieli wypijając większość zawartości. Czuła się odrobinę otępiała, jakby wyrzucane przez Ślizgona informacje z każdym słowem coraz mocniej uderzały ją w głowę. Jednakże, ach, zbawienny wpływ alkoholu, już po chwili, po paru głębszych wdechach obróciła się na pięcie, absolutnie ignorując wszystkie ciche, puddingowe słowa Merlina i podeszła do Cyrila, znów ze swojsko czarnymi oczami, by dając się ponieść swej harpiowej naturze, jednym szybkim ruchem, uderzyć dłonią Delvaux w twarz. - Tyle lat. Tyle czasu i tyle wspólnych spotkań, a ty ani razu nie raczyłeś wspomnieć o tym, co robisz, kiedy my w zamian mówiliśmy Ci wszystko. Ale to nic, nie to nieważne. To cholernie nieistotne. Narażałeś nas nic nie mówiąc, nie, nawet nie narażałeś, wciągałeś nas. Powiedź Cyril, ile razy mnie wykorzystałeś do swoich ciemnych interesów, czerpiąc z mojej nieświadomości? - Ostrym tonem wypowiedziała wszystkie te słowa stojąc twardo na przeciw niego. Drżały jej lekko dłonie, po tym jak jedną z nich uderzyła go w policzek. Mógł powiedzieć, mógł po prostu wyjaśnić. Kto wie, może i nawet dobrowolnie czasem by mu pomogła, ot dla zaspokojenia czystej ciekawości. Najbardziej jednak, niemalże duszące, było to, że ufała mu, wierząc, że to co mówi jest prawdą, że robi właśnie to, o czym opowiada, że gdy wychodzą razem do Londynu, w pełni jest świadoma w jakim celu odwiedzają galerie, a jednak wszystko to, od najmniejszej do największej z tych kwestii, była tylko tym co jej wmawiał, nijak pasującym do tego, co realnie za tym wszystkim się kryło. Rozczarowanie. Tylko rozczarowanie tym, że nie zasługiwali na prawdę znacznie wcześniej. Gdzieś w tle dudniło jej pytanie Merlina. Och tak, na pewno robił to długo, już od dawna przecież znikał, kiedy oni zostawali w dwójkę w tym starym, nudnym zamku.
Spoglądając na otwierającego prezent Merlina, zastanowił się chwilę, czy powiedzieć mu o małym sekrecie związanym z tym obrazem. Gustav również otrzymał podarunek od Cyrila; dzieło spoczywające w rękach jego przyjaciela było w istocie oryginałem Hieronima Boscha. To ta lewa część z nagimi ludźmi i potworami. Ślizgon wyciął pożądany przez siebie rozmiar, pozostawił zdewastowane resztki na swoim stanowisku, a na wyciętej części namalował resztę merlinowego prezentu. Miał w rękach coś, co niedawno było jeszcze warte krocie. Po czym upuścił to na podłogę. Cyril uśmiechnął się tylko lekko do własnych myśli. Ta gra mięśni nie mogła zostać odebrana zbyt dobrze w obecnej sytuacji. Gdy Merlin wstał, przeniósł spojrzenie na Effie. A raczej na miejsce, gdzie przed chwilą siedziała. Na stole znajdowała się w większości opróżniona szklanka Ognistej. Gorąca dłoń uderzyła go w twarz. Przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Płaskie, mocne uderzenie zabolało w tej chwili mocniej niż kilkakrotne oberwane z pięści w szczękę albo nos. Zacisnął zęby i pięści. Przymknął na chwilę powieki. Nie chciał jej oddać, w życiu. Był cholernie zdenerwowany tym wszystkim, to nie była łatwa sytuacja dla żadnego z nich. - Od szóstej klasy. No, właściwie siódmej - kontynuował, gdy po chwili nieco się uspokoił. Głos znów brzmiał sucho, beznamiętnie. Nie mógł spojrzeć w oczy Effie; nienawidził ich w czerni, nienawidził okoliczności towarzyszących temu kolorowi jej tęczówek. Szkoda, że w tak krótkim czasie doświadczał tego już drugi raz. I to z własnej, pierdolonej winy. - Nie mogłem wam powiedzieć. Mieliśmy siedemnaście lat. Nie chciałem was stracić. I jeśli cokolwiek jest dla mnie dziś jakimkolwiek, cholernym pocieszeniem, to to, że stracę was dopiero teraz, nie wtedy. Opróżnił szklankę i nalał sobie kolejną lekko drżącymi rękami. Czuł, jak wszystko się zapada. Jak ostatnie kilka lat jego podwójnego życia rozsypuje się, kolapsuje w jeden tragiczny punkt dzisiejszego spotkania. To już jest koniec, nie ma już nic. Podniósł wzrok na Merlina. Ćwierć-wil był w szoku, ale nie reagował jeszcze zbyt emocjonalnie. Nie krzyczał, nie denerwował się. Belg miał ochotę rzucić jakieś desperackie pytanie, upewnić się, że przynajmniej Faleroy nie odejdzie. Ale tak jak oni zasłużyli w końcu na prawdę, on chyba nie zasłużył na nich. Bynajmniej nie dzisiaj. Zaczęło palić go poczucie winy również z tego powodu, że zrujnował wszystko, co przygotował przyjaciel. Przecież nie tak wyobrażał sobie ten wieczór. - Nie wiedziałem, że was narażam - powtórzył twardo, kręcąc głową. - Nie miałem cholernego pojęcia, że coś takiego się dzieje. A kiedy się dowiedziałem, było już po fakcie. Gustav nie kłamał, naprawdę się tym zajął. - Rozpiął górny guzik koszuli. Było mu kurewsko gorąco. - Zajął się tym, skurwiel. Spojrzał na Ślizgonkę, znów kręcąc głową. - Nie zabierałem cię tam dlatego - wyjaśnił. Rozważał chwilę, czy kontynuować, skoro i tak ciężko będzie teraz jej uwierzyć w jakiekolwiek jego wytłumaczenia. - Miałem wtedy namiastkę tego, kim mogłabyś być dla mnie, ale nigdy nie będziesz. Miałem przez chwilę ciebie, u swoim boku. Iluzję nas. I spędzałem czas z przyjaciółką, której cholernie brakowało mi, gdy zajmowałem się rozpierdalaniem tej przyjaźni na boku. Zresztą, była z nim przecież nieraz na takich spotkaniach. Ba, nawet Merlina kilkakrotnie ze sobą zabrał (głównie, gdy dyrektorzy woleli chłopców). Ale wtedy nie ukrywał swoich zamiarów, skoro zdobywał w ten sposób kontrakty. Legalne. Mówił im wręcz, kogo będą próbować dziś oczarować podczas taplania się w śmietance towarzyskiej. Żartowali wręcz i śmiali się z jego sposobów zabierania wilowych stworzeń na takie okazje. Ale rozumiał, że w tym świetle, w tym kontekście, wszystko wyglądało inaczej. Gorzej. Podejrzanie. Wzruszył ramionami i parsknął suchym śmiechem. Oparł łokcie na stole i opuścił głowę w dół, wisząc tak przez chwilę. - Przepraszam - rzucił słabo w podłogę. Podniósł łeb i spojrzał na nich. - Przepraszam - powtórzył głośniej.
Faleroy odwrócił się akurat od pełnej lodówki, kiedy zobaczył jak dłoń Effie Fontaine z głośnym plaskiem uderza o policzek Cyrila. - Effie! – krzyknął Merl do kuzynki, która wcześniej nieustannie patrzyła na niego z wyrzutem, jakby to on był tutaj winny. Cyril nawyzywał Fontaine. Ona obraziła się na niego całkowicie. Potem Merlin chodził zarówno z Eff i Cyrilem, starając się, żeby nie wpadli na siebie, pozwalając im gadać nieustannie o sobie. W końcu zorganizował spotkanie bożonarodzeniowe, żeby pogodzić dwójkę przyjaciół. Delvaux postanowił w trakcie opowiedzieć o tym jak został złodziejem. A jego ukochana kuzynka wciąż patrzyła na niego tak jakby on tutaj zawinił tak samo jak oni. Równie irracjonalnie co każdy człowiek, zażywający często środki odurzające, Merlin zamiast być zły na psującego wszystko Cyrila, nagle poczuł irytację do swojej kuzynki. Kiedy podszedł do czarnookiej kuzynki złapał ją za rękę i pociągnął mocno do tyłu, by oddaliła się od Cyrila. Jego blade oczy również zrobiły się odrobinę ciemne, był zły na przyjaciela, na kuzynkę jeszcze bardziej, miał ochotę stąd wyjść i zamknąć ich w kuchni na dobre, na tydzień, żeby musieli wszystko sobie wyjaśnić i przestać niszczyć perfekcyjne życie Merlina. Słowa Cyrila wcale nie sprawiły, że się rozczulił słysząc, że nie chciał ich stracić i jakieś bolesne słowa, że teraz mają się rozstać. Wil wywrócił na to oczami, powstrzymując się od zrobienia pseudo dramatycznej miny. Słuchał co ma do powiedzenia Cyril, wciąż uparcie krojąc indyka, miał lekko zmarszczone brwi. Nie odpowiadał na tłumaczenia przyjaciela. Miał wrażenie, że jeszcze raz usłyszy imię Gustav, a rozbije talerz na głowie któregoś z niech. Obojętnie kogo, żył w przekonaniu, że są tak samo winni. W zasadzie Merlin już machnął ręką na to, że mógł kiedykolwiek być zagrożony. W końcu nigdy nie był zbyt rozważny, dopiero kiedy spotkałby się z Gustavem oko w oko, mógłby zrozumieć, że ma się czego bać i prawdopodobnie sikałby w majtki ze strachu. Nie widział też problemu w tym, że teoretycznie on też uczestniczył oczarowywaniu innych, poniekąd poczuje się jak niesamowity przestępca, kiedy sytuacja się uspokoi i niedługo Cyril może mieć nawet zbyt nadgorliwego pomocnika. Jednak nie teraz. Merlin był zły i rozgoryczony. - Effie jak przestaniesz bić Cyrila za to, że nie postanowił opowiadać ci historii jak udało mu się ukraść ostatni obraz mogłabyś usiąść i się uspokoić chociaż trochę, bo jesteś nie do zniesienia od czasu kłótni z nim – powiedział nagle Faleroy pokazując na koniec palcem w kierunku swojego przyjaciela. Merl pokręcił głową słysząc ostatnie słowa Delvaux i w końcu udało mu się rozkroić indyka. - Nie potrzebuję twoich przeprosin, głupi złodzieju, chyba że przepraszasz za to, że postanowiłeś paplać jęzorem, kiedy ja zrobiłem tu kolacje swojego życia – powiedział względnie spokojnie wil, który zachowywał się dziwnie bo sam nie wiedział do końca co ma z tym wszystkim zrobić. Wziął talerz od przyjaciela i agresywnie nałożył mu ogromną porcję potrawy. - Rozważę wybaczenie jeśli zjesz to wszystko i poprosisz dokładkę – powiedział nagle, po czym bez pytanie zabrał talerz Effie by jej też nałożyć. W zasadzie zakładał, że ona wyrzuci wszystko na ziemię i rozzłoszczona pójdzie. Ale jak tak to trudno. Niech sobie sama chodzi po lochach z oczarowanymi przez nią chłopcami i bez przyjaciół, skoro nie potrafi go docenić. - Czyli powinienem uczyć się jakiś walecznych zaklęć albo szukać sobie obrońcy?- zapytał Merlin spoglądając podejrzliwie na przyjaciela i wsadzając kawałek indyka do ust.
Kuzyn, który prędko postanowił zainterweniować po niepodziewanym uderzeniu Fontaine, szybko stał się obiektem jej złości. Jakby uczucie to od początku spotkania, od momentu, gdy Delvaux się pojawił, szukało tylko ujścia. Gwałtownie wyrwała się z uścisku Ślizgona, pod nosem przeklinając, by dał jej spokój. Przyśpieszony oddech delikatnie próbowała uspokoić, jak i starała się zapanować nad wzburzeniem, nad harpią naturą, która gwałtownie wymykała na powierzchnię, próbując przedostać na wierzch, pozbawiając ją wilowego piękna i spokoju, przede wszystkim, burząc jej nerwy, zwykle starannie trzymane na wodzy. Połowicznie słuchała co mówi do niej kuzyn, gdzieś tylko słysząc coś o historii ostatniego obrazu. Och w ogóle nie interesowało ją jak kradł, jak to robił, lecz dlaczego nie spróbował nawet wyjaśnić tego wszystkiego znacznie wcześniej. Oczywiście było to chwilowe, jak i wynikające z tej sytuacji, inaczej na pewno pragnęłaby znać wszystkie szczegóły. Chciał by nigdy się nie dowiedzieli? A gdzie złote słowa o zaufaniu w przyjaźni, o tym, że mówić się powinno sobie wszystko. No właśnie, skoro tak mu zależało, och mówił, że zależało mu na niej, czemu po prostu jej tego nie powiedział? Na pewno by zrozumiała, wysłuchała, spróbowała sobie przyswoić. Stała kilka kroków od niego nie podchodząc bliżej, by znów nie skorciły ją jakieś gwałtowne reakcje. Gdzieś obok, krzątał się Merlin zabierając jej talerz. W ogóle nie pamiętała, że przyszła tu po jedzenie. I czuła rozbicie. Złość z kolejnymi jego słowami zaczęła przybierać dziwny kształt uczucia, z którym nijak potrafiła sobie poradzić. Uniosła oczy do góry, wbijając je w szafki, które wisiały nad zabałaganionymi blatami, jakby podziwiała fenomenalne zdobienia w drewnie, analizując je centymetr po centymetrze. Realnie jednak próbując odzyskać panowanie nad swymi emocjami, nad oczami szczególnie, patrzyła, zupełnie ich nie widząc. By czasem nie napłynęły łzy, a ona by jak głupia dziewucha, nie rozsypała się tu zupełnie. Gdy wszystkie słowa już ucichły, gdy kuzyn zadał swoje ostatnie bezsensowne pytanie, a Cyril przeprosił dwukrotnie, Fontane powoli, jakby niepewna samej siebie odwróciła oczy, na powrót zielone, pierw na Merlina, który zajmował się nakładaniem swej perfekcyjnej potrawy, dopiero kolejno na Delvaux. - Po prostu nigdy więcej tego nie rób. I kłamstw i słów, które ją obrażały nie chciała nigdy więcej od niego słyszeć. I jedne i drugie powodowały spustoszenie, zdawały się rozbijać ją na miliony części i nijak potrafiła pozbierać się w całość. Nie miałby żadnego znaczenia, gdyby wypowiedziane były przez kogoś obcego, kogoś kto najzwyklej nie miał znaczenia dla niej. Nie tak łatwo było ją złamać, była przecież twardą, zaradną, Ślizgońską prefekt. Ale tu było inaczej. Słowa wypowiadane przez Cyrila potrafiły być bolesne.
Echo swój rozum miała, ale uwielbiała słuchać, gdy inni opowiadali. Nie była w stanie nauczyć się wszystkiego (nie to co Logan!), dlatego skupiała się przynajmniej na zapamiętywaniu tego, co mówili do niej inni. W wolnych chwilach starała się też ćwiczyć pamięć różnymi sposobami, aby nie przestawać jej doskonalić, gdyż była zdania, że człowiek uczy się całe życie. Nawet jeśli unikał wkuwania na blachę, zasypiania w Pokoju Wspólnym pomiędzy stertami ksiąg i pergaminów, zbierających słowa na długie eseje. Lekcje, w ciągu tych siedmiu lat spędzonych w Hogwarcie, wciąż wydawały się Echo niezmiernie fascynujące i wyjątkowe. Zdążyła przyzwyczaić się do istnienia magii, uczyła się ją kontrolować i podporządkowywać swojej mocy, równocześnie nie przestając się nią zwyczajnie interesować. Wysłuchała więc Gryfona, starając się zapamiętać każde słowo, jak gdyby były to informacje na temat niezmiernie ważnych wydarzeń, mogących mieć wpływ na życie. - Łaał, Logan, masz świetną pamięć - pochwaliła. Fakt, gdyby miała zapamiętać dokładnie całą definicję, musiałaby przesiedzieć nad nią kilka minut, a przecież było ich więcej. - Nawet gdybym znała te fakty, pewnie byłabym w stanie powiedzieć jedynie o tym, że są bąble, jest ropa i nie ma głosu - przyznała. Śmiech Logana rozczulił trochę serducho Echo. Nie słyszała go zbyt często, to trzeba przyznać, jednak był to dźwięk przyjazny zmysłom, które wywołały chichot. Nie jakiś idiotyczny, blond chichot typu "hihihi", tylko chichot Echo, ładny i cichutki. Mogliby się tak śmiać, to zupełnie pasowało Lyons! - Kapitanie Felixie, uroczyście biorę sobie za cel zyskanie twej sympatii! - wygłosiła, salutując energicznie, lecz zgrabnie (potrafiła coś zrobić zgrabnie! nie uderzyła przy tym Logana, bo siedział za daleko, także powinna dostać jakieś punkty za takie superowe działanie). Chwila ciszy nie przeszkadzała jej zupełnie, bo w jej trakcie obserwowała kota uważnie, chcąc poznać jego zachowanie. Mógł nie lubić wszystkich, ale nie Echo Merope Lyons, która za punkt honoru uważała zdobycie przychylności Felixa, nie poddawała się łatwo. - Gdybyś chciał o tym pogadać albo gdybyś potrzebował pomocy - zaczęła, w trakcie zdania stwierdzając, że nie można pozwolić Loganowi na smuty. To był ten moment, w którym odciągało się od problemów, a nie omawiało ich przyczyny i skutki. Zresztą, nie wiedziała, czy chłopak chciałby cokolwiek omawiać. Zatrzymała się więc na chwilę, robiąc piękną pauzę w wypowiedzi i podejmując ją na nowo, już nieco inaczej. - to wiedz, że możesz liczyć na majtka kota Felixa, Echo Merope Lyons! - dokończyła, wywijając dłonią młynka i skłaniając się lekko. Przed tą skomplikowaną akcją wstała na moment z ławki. Zmartwił ją tymi słowami, ale doceniła szczerość i postanowiła pomóc mu zapomnieć na chwilę o problemach. Swoimi sposobami, niewinnymi rzecz jasna, zbreźniaki! - Pjona! - odpowiedziała z wielkim uśmiechem na część o paleniu babeczek. - Moje podboje kuchenne też nie kończą się bezwzględnymi zwycięstwami, ale damy radę, w kupie parze siła! - powiedziała raźno, wzbogacając wypowiedź gestem, który nie wiem jak nazwać. W każdym razie, zacisnęła piąstkę i przemieściła rękę na wysokość klatki piersiowej. Przyjmijmy, że opis jest bardzo dokładny i wszyscy wiedzą o co chodzi! - Sami je zjemy - powiedziała, nie wyobrażając sobie nawet, że Logan może nie lubić babeczek. Mógł ją uświadomić, żeby mogli ugotować coś, co oboje lubili. W dobrych humorach dotoczyli się do kuchni, przed wejściem łaskocząc gruszkę. Echo zawsze bardzo podobał się ten pomysł, owoc chichotał rozkosznie i był przezabawny, sama pewnie nie wpadłaby na coś takiego. Tuż za progiem zostali powitani przez skrzaty, które chciały umilić im pobyt w kuchni. Lyons było trochę przykro, że muszą tak pracować, mimo tego, że znała ich podejście do całego tego niewolniczego systemu. Gryfonka wiedziała, że nie może im pomóc, jednak serducho krajało się, gdy uwijały się przy robieniu herbaty. Miała wrażenie, że tymi chudymi rączkami nie utrzymają długo imbryka i poparzą się. Patrzyła więc na nie nieco zatroskana, ale nic nie mówiła. - Macie jakieś książki kucharskie? Chcielibyśmy coś stworzyć - poprosiła, zerkając na Logana w międzyczasie. Miała nadzieję, że skrzaty dadzą się poczęstować wypiekami.
Felix nie wydawał się być tym pomysłem tak uradowany jak Logan. Leżał sobie, zupełnie nieświadom tego, że ktoś właśnie knuł plan zdobycia jego względów. Jego właściciela niebywale to ucieszyło, gdyż znał sporą grupę ludzi, która na brak sympatii kota po prostu sobie odpuszczała. Nie było z nimi jak z większością psów, które niemalże natychmiast okazywały radość i przymilały się. W sumie to też zależało wiele od samego kota, ale Felek nie był jednym z tych, które były lojalne jedynie po kilku gestach i próbach pogłaskania go. Był księciem w tym zamku, to mu trzeba było przyznać. Niestety wystąpienie Echo nie spotkało się z jego wielkim zainteresowaniem. Najwyraźniej nie była pierwszą, która mu to obiecywała, gdyż jedynie ziewnął, wyciągając się nieco, zanim zszedł z kolan blondyna. Przydała mu się ta chwila wesołości w obliczu tego czym się trapił. Naprawdę wielkim szczęściem było to, że właśnie to z Echo chciał teraz być i miał ku temu sposobność. Wiedział jednak, że nieważne jak bardzo by tego chciał to nie mógł jej powiedzieć o tym co go martwiło, bo przecież to dotyczyło właśnie jej i Margaret. Nie chciał ukazywać się ze swojej słabej strony, a z cała pewnością tak by właśnie zrobił, gdyby próbował jej wytłumaczyć zamęt w swoim sercu, a z drugiej… z drugiej chciałby jej powiedzieć, że jest dla niego kimś ważnym. Był jednak facetem i nie mówił zbyt wiele o uczuciach, nawet jeśli to głównie w nim teraz aż tak od nich wrzało, a przynajmniej takie miał wrażenie. Spojrzał na nią ze szczerym uśmiechem. Naprawdę doceniał jej chęć pomocy i to, że starała się go rozbawić. Nie mogąc się wręcz powstrzymać, położył rękę na jej głowie (nie ogarniam czy miała czapkę czy nie, więc nie staram się jej włosów roztrzepywać ;c) by poklepać ją w ojcowskim, aczkolwiek jednocześnie bardzo delikatnym geście. - Dzięki - powiedział po prostu z wdzięcznością, po czym uśmiechnął się słodko. Wystawił rękę do przybicia piątki i już praktycznie był gotów do drogi. Jej optymizm naprawdę się udzielał, ale jednak nie aż tak bardzo by zapomniał o swojej awersji do słodyczy. Skrzywił się lekko, a potem zerknął na nią z niepokojem. - Obawiam się, że jednak nie - powiedział powoli, starając się starannie dobierać słowa - Widzisz, ja nie lubię słodyczy. To było dość niespotykane w świecie magicznym, jeśli weźmie się pod uwagę chociażby fakt istnienia Miodowego Królestwa, przepełnionego smakowitymi pysznościami z przeogromną zawartością cukru. - Dlatego jak dostałem od Ciebie kwaśne żelki to nie posiadałem się z radości - dodał po chwili i cicho się zaśmiał na to wspomnienie. Oj, tak zdecydowanie aż zbyt dobrze pamiętał jak się czuł po tym jak otrzymał walentynkę od Echo. Duma, radość jak i poczucie osiągnięcia swego rodzaju szczęścia. To były miłe chwile, zwłaszcza że niedługo potem przepłynęli się Tunelem Miłości. Zaś o dalszych wydarzeniach wolał już nie pamiętać. Podreptali sobie razem do kuchni, a Logan bardziej skoncentrował swoją uwagę na Echo. Była jego małym słońcem, które jaśniało tak, że całkowicie pochłaniało jego uwagę, a więc nic dziwnego, że nie zwracał uwagi na skrzaty. Widząc jednak jak im się przygląda, aż sam odruchowo na nie spojrzał. - Żal Ci ich? - zapytał, ale wcale nie brzmiało to jak pytanie, a stwierdzenie. Spodziewał się po niej takiej empatii, dlatego zbytnio go to nie zdziwiło, nawet mimo tego, że w myślach stwierdził, że to słodkie. Jego samego ten fakt traktowania skrzatów domowych jako służby jakoś niezbyt ruszał. Wychowywał się w czarodziejskiej rodzinie, którą stać było na kilka takich stworzeń, dlatego też od małego miał swojego własnego, który pomagał mu gdy tego potrzebował. Dość często miał też okazję na to by oglądać jak okrutnie niektórzy się wobec nich odnoszą. Sam nigdy się do tego nie posunął, zbyt szanował tego który znosił jego wieczne humory. To praktycznie z nim i swoim bratem się wychowywał. Rodzina nie miała z kształtowaniem jego prawdziwego charakteru niewiele wspólnego.
Cóż, Echo miała czas, spokojnie mogła przekonywać do siebie kota! Wychodziło na to, że byli do siebie podobni pod względem upartości, dlatego Lyons mogła cenić kocie zasady. Sama również poddawała ludzi próbom czasu, przed nabraniem do nich odpowiedniego zaufania. Drogą skojarzeń zmierzamy powoli do tego, że Gryfonka była właściwie podobna do kota. Mrau? Drapieżność w zasadzie leżała gdzieś na drugim końcu świata, albo była po prostu nieodkryta, bo nie znalazła się odpowiednia osoba, która mogłaby ją wyzwolić, ale darujmy sobie insynuacje, wszak koniec końców z Lyons była dosyć ułożona pod tym względem osóbka! Z góry przepraszam za składnię i cudowne błędy w zdaniach, bo zapowiada się ich masa. Echo powstrzymywała skutecznie swoją ciekawość, nie chcąc wnikać w sprawy Logana. Nie miała do tego prawa i wiedziała o tym, ale coś podpowiadało jej, że bardzo, ale to bardzo chciałaby mu pomóc w uporaniu się z tym, co go trapiło. Może nawet trochę za bardzo, co też zauważyła, przybierając na moment wyraz twarzy, wyraźnie wskazujący na bitwę z myślami. Batalia nie chciała pokazać jej swojego zakończenia, dlatego nie wyszła z niej ani zwycięsko, ani jako przegrana. Wciąż nie wiedziała, dlaczego Ruthven tak na nią działa, ale miała szczerą nadzieję, że nie zauważył jej chwilowego wyłączenia. I że rumieniec, jaki wykwitł na jej policzkach, uszedł jego uwadze jeszcze sprytniej. Fakt, że nie lubił słodyczy zdziwił Echo, ale było to zdziwienie bardzo pozytywne. Wyjaśnienie było banalnie proste, a powód wręcz dziecinny. Rzadko spotykało się kogoś, kto nie lubił słodyczy, więc bez wątpienia wyróżniał się z tłumu wszystkich ludzi wsuwających czekoladę na potęgę. To się ceniło, to było oryginalne, a Lyons lubiła oryginalne. Wyjątkowe. Niebanalne. Śmiesznie, że właśnie taka błahostka ruszyła trybiki w jej głowie, które z głośnym zgrzytem zaczęły pracować i nakręcać świadomość. Tak, drodzy państwo, wytworzona energia zapaliła żarówkę. Pyk. Pojawiło się światełko, rozjaśniające zakamarki umysłu. Jaśniej (hahaha, ha ha) mówiąc, Lyons właśnie zorientowała się, że jest poważnie zauroczona. Trochę ją to podkopało. Z jednej strony dlatego, że ogarnięcie takiej oczywistości zajęło aż tyle czasu, który mogłaby sprytnie wykorzystać. Z drugiej, że sprytnie wykorzystać wcale nie umiała. Zerowe doświadczenie lśniło jaśniej niż żarówka. Coś jak zapalone światło w ciągu dnia. Była jednak uparta, zawzięta i nie znała słów "poddać się". Co to, to nie, trzeba było podjąć jakieś działania. W jej myślach przewinęło się co prawda kilka pytań, krążących wokół jego stosunku do niej. Pominęła fakt, że mogła być zwykłą koleżanką, bo tego miała się dowiedzieć. You only live once, you only die once, who cares! - Żelki, o - powtórzyła, nieco głupkowato, aż jej się głupio zrobiło. - Zupełnie zapomniałam, że je wysłałam! To pewnie przeeee - nawet nie wiedziała, że jej YOLO tak szybko postanowi wcielić się w życie. Samo. Bo umysł pozostał gdzieś w tyle, kiedy wypowiadała zdania, w połowie orientując się, co wymyka się z jej ust. - znaczenie! - dokończyła dzielnie z uśmiechem. Tururururu, trąbki grają fanfary, Echo rusza na podryw. Będzie miała co opowiadać Nickodemowi! Skrzaty przyniosły im książkę kucharską, a Merope zastanawiała się nad odpowiedzią. - Trochę. Nie mogę zrozumieć, że im to pasuje. Znaczy... Hogwart jest ekstra, na pewno im tu dobrze, ale nie wszędzie są tak traktowane, prawda? - zapytała, przygryzając dolną wargę. Bezwiednie, żeby nie było! - Ale nie ma smutów, tym pomartwię się kiedy indziej. Zmieniamy plany, nie robimy nic słodkiego. Zmodyfikujmy jakiś przepis, wybierz co lubisz! - poprosiła. No proszę, niedawno Logan tylko pomógł jej na lekcji, a już zabierała się za gotowanie dla niego.
Kot też miał czas i mógł ją sobie w tym czasie do woli ignorować! Widzicie, Felix miał po prostu trudny charakter, ale tak naprawdę to niewiele różnił się od zamkniętego w sobie człowieka, który nie przepadał za brylowaniem w towarzystwie. Niełatwo się było zbliżyć, ale jeśli już się udało to można było liczyć na długą i obiecującą znajomość. Mimo wszystko Logan miał te świadomość, że Echo nie powinna mieć jakichś wielkich problemów z jego kotem, zwłaszcza już, iż to wciąż było zwierzę, a nawet humorzaste, słuchało się go kiedy było trzeba. No chyba, że chodziło o Ryana… wtedy jakiekolwiek słuchanie tego o co prosi go właściciel nie wchodziło w grę. Tak czy inaczej, dążę do tego, że jeśli będą widywali się częściej to kocur wcześniej czy później sam z siebie uzna ją za swoją i nie będzie starał się jej odstraszyć. W ogóle to zabawne, że kot Logana zachowywał się czasem jak wściekły teść, chcący mieć wgląd w poczynania swego dziecka na polu miłosnym. Miała szczęście, bo Gryfon był akurat zajęty kontemplowaniem swoich banalnych problemów, którymi przecież wolał sobie główki nie zaprzątać. Wcale nie było jednak łatwo tak sobie odpuścić, oj nie i tylko dlatego uszły jego uwadze wypieki na jej twarzy, a jako że niebywałe zbiegi okoliczności zdarzają się wyjątkowo często to zerknął na nią ponownie akurat wtedy gdy już się nie rumieniła. Całe szczęście! Uniknęli kilku kłopotliwych dla nich obojga pytań i niezręcznych spojrzeń. To będzie świetne! Echo wyruszająca na podryw już zdobyła moje serce, zwłaszcza, że blondyn zapewne na żadne intensywne randkowanie się nie nastawiał, o nie. Był bardzo wycofany po ostatnim razie, kiedy to Margaret złamała mu serce i mimo, że czuł, iż Lyons nie jest tylko obojętną mu koleżanką to po prostu nie umiałby się zdobyć na to aby zacząć z nią flirtować... no a przynajmniej nie świadomie. Nie był jednym z tych co szybko się pocieszają, zwłaszcza, jeśli już pomyślimy o tym jakby się czuli jakby tak nagle wypalił, że „Sorry, ale chyba wciąż się nie wyleczyłem po ostatnim związku. Nieźle całujesz i tak dalej, fajnie, że mnie kochasz, ale zostańmy przyjaciółmi”. Masakra. Czuł, że już się trochę zaangażował i właśnie dlatego od ich spotkania w Walentynki, nie organizował im żadnej domniemanej randki. No i wtedy walnęła z grubej rury. - Żelki jako przykład na istnienie przeznaczenia? - zapytał ją cicho, z tak poważną minę, że można by uważać, że właśnie doznał jakiegoś porażenia mięśni twarzy. Potem jego ręce powędrowały do twarzy, którą całkowicie zakryły przed światem. W pierwszej chwili można było z powodzeniem sądzić, że załamała go jej odpowiedź, jednak… było wprost przeciwnie. Ramiona mu drżały, a gdy cofnął dłonie, widać było, że w kącikach oczu lśnią mu łzy. Śmiał się. Tak - zaczął, ocierając ślepia i nadal cicho się podśmiechując - to z pewnością przeznaczenie. Kiedy już się uspokoił, zaczął przeglądać leniwie książkę kucharską. - Nie, nie wszędzie… dla przykładu można podać mój rodzinny dom - uśmiechnął się do niej krzywo, kartkując leniwie trzymane tomisko i zastanawiając się co mogą przygotować. Wtedy do głowy przyszedł mu pewien pomysł. Pokazał jej zdjęcie szarlotki. - Jadłem to kiedyś. Znaczy, raz było okropnie słodkie i mało po tym nie zwymiotowałem - uśmiechnął się do swoich wspomnień, ale zaraz kontynuował - no, ale wpadłem na to, że czemu by nie zrobić tego z kwaśnymi owocami i na przykład nie słodzić ciasta? Nie wiem jak Ty się zapatrujesz na niesłodkie ciasta, więc moglibyśmy zrobić dwa małe i specjalnie je zaznaczyć. Nie chce, żebyś z mojego powodu krzywiła się przy każdym kęsie. Ojeej jak on się o nią troszczył, to było takie słodkie!
No więc mieli kolejny pretekst, aby widywać się częściej. Teraz Echo mogła na luzie pisać listy do Logana, wykorzystując daną Felixowi obietnicę. "Logan, wiesz, sądzę że powinniśmy się spotkać, bo muszę zaznajomić się z Twoim kotem. Nie żeby był ważniejszy od Ciebie, ale wiesz, obiecałam!". Ten plan musiała jednak jeszcze nieco dopracować, bo całość rzeczywiście skupiała się wokół zwierzęcia, aniżeli chłopaka, a tak być nie mogło. Wracając jednak do Echo i jej (nie)licznych podbojów miłosnych - dziewczyna potrafiła to sobie postanowić, ale gorzej było z działaniem. Okazało się, że ma całkiem podzielną uwagę, bo była w stanie zacząć kombinować i skupiać się na tym, co działo się wokół. Dlatego spokojnie rozmyślała sobie o sposobach, kiedy nie zajmowała umysłu myślami dotyczącymi aktualnej rozmowy, prowadzonej z Loganem. Nie wpadła na nic przełomowego. Nie miała pojęcia od której strony wziąć się za to wszystko, nie wiedziała co ma robić, co mówić, jak się zachowywać i nie była skłonna do nagłej zamiany w damę, charakteryzującą się niebywałą gracją, obyciem i innymi takimi rzeczami, jakich nie znała. Nie odginała zgrabnie małego palca, gdy piła herbatę, raczej obejmowała kubek obiema dłońmi, gdy ta już napój był już mniej gorący. Nie była dystyngowana. Tym bardziej daleko jej było do kusicielki, uwodzicielki, właściwie czegokolwiek związanego z podrywaniem. Jej umysł uparcie krzyczał "NIE UMIESZ", a kiedy Logan zalewał się z połączenia żelek z przeznaczeniem (no sorry, niby nie trafne?!) tylko utwierdziła się w przekonaniu, że jeszcze nie czas na miłość. Zrobiło jej się trochę smutno, ale obserwowała Gryfona z nieśmiałym uśmiechem, a łzy śmiechu w jego oczach rozbawiły też ją. Wcześniej jednak mało co nie spowodował u Lyons zawału, odzywając się z taką powagą. Zdenerwowała się i zestresowała, myśląc, że dobrnęła na sam szczyt głupoty, przewyższający Mount Everest o kilka kilometrów. Ostatecznie uśmiechnęła się po prostu, krzycząc w głowie na swoje serducho, które spanikowało zupełnie niepotrzebnie. Podczas gdy Logan nie pocieszał się szybko, Echo wcale nie musiała. Nie pchała się do ludzi w tych sprawach i raczej nie trafiła na żadną miłość, choć bywała zauroczona. Potrzebowała więc rady i sama musiała to przyznać. I choć przy Loganie zmieniała się nieco, lubiła to uczucie na swój sposób. Może poza tym, że bardziej przejmowała się, jak na nią spojrzy. Opinia ludzi nie miała dla niej przeraźliwie wielkiego znaczenia, i tak uchodziła za cnotkę-niewydymkę. Liczyło się to, że umiała przygadać, jeśli była taka potrzeba. Ale tu sprawy miały się inaczej, bo zdanie Ruthvena było dla niej ważne. Nie chciała przecież, żeby myślał o niej jako o głupiutkiej i dziecinnej, nie? Dobrze, że nie planowała zmieniać się na siłę, bo w takich momentach zdarzało się to niebywale często. Wzmiankę o rodzinnym domu chłopaka pominęła zgrabnie. Nie chciała rozmyślać o tym, jak są traktowane skrzaty, które przecież były takie miłe i uczynne. Mogły się teleportować, były zdolne, bo dobrze gotowały i sprzątały, ale jej zdaniem powinny mieć swoją wolność. - Spoko, nigdy nie próbowałam niesłodkiego ciasta, więc możemy spróbować - zgodziła się, nie chcąc nic rozdzielać. Solidarnie! Uniosła różdżkę i zerknęła w przepis, chcąc zobaczyć, co będzie im potrzebne. - Accio jabłka, accio jajka... - przywoływała kolejno składniki, które lądowały grzecznie na stole. Brakowało tylko ostatniego! - I Accio mąka - dokończyła. Mąka pojawiła się grzecznie, ale wylądowała już dosyć niesfornie. Trzepnęła zjawiskowo o stół, tworząc wokół Gryfonów ogromną białą, chmurę. UPS.
Mogliby mieć sporo zabawy z tym całym przekonywaniem Felixa do Echo, a takie spotkania nie musiałyby się tylko koncentrować na kocie. To, że próbowałaby go jakoś ugłaskać to wcale nie znaczyło, że nie mogłaby w tym czasie rozmawiać z Loganem, a to z pewnością rozwinęłoby ich znajomość. W każdym razie dobry pretekst nie jest zły! Zabawne, że Echo przejmowała się akurat takimi rzeczami. Blondyn całe swoje dzieciństwo spędził w domu, w którym to uważano, że dobre wychowanie i maniery są najważniejsze, a jeśli nie cechujesz chłodnym opanowaniem to jesteś istotą niższego rzędu. Przez całe swoje życie nie miał okazji na to, aby poznać kogoś kto nie był wyniosły i skoncentrowany jedynie na korzyściach. Zabawne było to, że w takim otoczeniu potrafił wykształcić u siebie kilka pozytywnych cech, ba, nawet przeciwstawić się zupełnie ukazywanym mu niektórym wzorcom. Opcja hulaszczego zachowania była bardzo dla niego prosta do osiągnięcia i szczerze powiedziawszy niewiele brakowało, aby stał się kimś zupełnie innym. Wystarczyło aby na tym jednym balu zdecydował się zatańczyć z pewną dziewczyną. Jej matka była bardzo zainteresowana tym, aby móc wbić się w bogatą, czystokrwistą rodzinę, dlatego podsyłała mu swoją córkę niemalże bez przerwy, a on już prawie uległ w końcu jej namowom. Całe szczęście uratował go Ryan, a swój pierwszy pocałunek przeżył szczęśliwie dopiero wiele lat później. Nie potrzebował pieprzonej damulki, bo takie tylko kojarzyły mu się z tym co miał w każde wakacje. Nawet na święta nie chciał wracać do domu i zazwyczaj spędzał je w Hogwarcie. Teraz, kiedy tak o tym myślę to może on specjalnie nie zdawał przez te trzy lata? Teraz byli przecież z Echo na tym samym roku! Ach, te teorie spiskowe! W każdym razie, Logan właśnie sobie uświadomił, że tak naprawdę to mało o sobie wiedzą i to go trochę zmartwiło. Chciał ją poznać lepiej, zwłaszcza, że zdążył się przywiązać emocjonalnie do dziewczyny. Była przecież taka słodka! - Tak w ogóle… - zaczął, ale przez chwilę milczał. Prawdopodobnie zastanawiał się nad tym jak ubrać w słowa to co chciał powiedzieć, ale najwyraźniej wybrał najprostszą możliwą ścieżkę. - Opowiedz mi coś o sobie. Wiesz, obojętnie co. Na przykład masz może rodzeństwo? Jakiś ulubiony kolor? - zaśmiał się cicho - ulubione kwiaty, słodycze, zwierzę? Chętnie posłucham. Nie kłamał, chciał to wszystko wiedzieć, zbliżyć się, poznać ją tak zwyczajnie. W Hogwarcie, z tego co zauważył, preferowano raczej poznanie czysto empiryczne, a on tak po prostu nie potrafił. Zawsze czekał, aż go trafi strzała miłości. To było takie staroświeckie, że miał ciągle wrażenie, iż nie pasuje do tego świata. Jakie miał szczęście, że nie był jedynym kosmitą na tej planecie! Ucieszył się, że chciała spróbować. To było miłe. Zaś potem… potem nastąpiła pewna awaria! Blondyn przyglądał się temu jak przywołuje składniki, aż czas nagle zwolnił. Widział w straszliwie ślimaczym tempie jak mąka ląduje pod złym kątem, lecz było już za późno. Otoczyła ich biała chmura, a Gryfon jak na komendę zaczął kasłać i machać rękami, chcąc pozbyć się jej jak najszybciej. - Coś nie pykło - stwierdził, ale wcale nie był zły, ani nawet rozbawiony. To się po prostu zdarzało. Zbliżył się do Echo i zaczął otrzepywać jej włosy i ubranie, kiedy nagle stuknął się ręką w czoło, pozostawiając na nim blady odcisk w mące. - Boże, co ja się męczę - jęknął i wyciągnął różdżkę - Chłoszczyść. Doprowadził dziewczynę do porządku, a potem powtórzył ten manewr na sobie. - No, teraz lepiej. Chociaż siebie mogłem zostawić i tak nie było różnicy - roześmiał się z własnego suchara. W sumie miał trochę racji! Miał tak jasne włosy, że nawet nie było widać tego, że wcześniej pokrywała je mąka - tak się zlewała. Zerknął na towarzyszkę, zaglądając jej w książkę, a zaraz potem spoglądając na jej twarz. - To co mam robić? Dzisiaj Ty rządzisz!
Lyons dorastała zupełnie inaczej. Można by powiedzieć, że miała spore luzy. Nie musiała wysłuchiwać narzekań i dążyć do perfekcji we wszystkim, co robiła; nikt nie uczył jej wychowania z salonów, bo też nie miał kto. Jej rodzice byli mugolami, których portfele były zasilone w wystarczającym stopniu - Irae i Cairo nie mieli problemu z zapewnieniem dzieciom możliwego bytu, ale nie mogli sobie pozwolić na przesadne rozpieszczanie. I chwała im za to, bo nie wiadomo co wyrosłoby z takiej Echo, gdyby mogła mieć wszystko na zawołanie. Logan, choć galeonów miał na pęczki, nie obnosił się z tym i nie wydawał się rozpieszczony, ale z Gryfonką sprawa mogłaby mieć się nieco inaczej. Zabawne (chociaż w sumie średnio, bo sprawa dosyć poważna), jak kilka dodatkowych złotych monet mogło zmienić człowieka. Echo była przyzwyczajona do ilości pieniędzy, którą posiadali, a do tego nie była już malutką dziewczynką, dlatego miała świadomość zgubnego wpływu bogactwa. Raczej nie zapowiadało się na to, żeby pieniądze miały stać się nagle jej priorytetem. Ale gdyby miała je od dzieciństwa, kto by to wiedział? Straszne dygresje, czas wrócić do tematu. Echo mogła więc pozwolić sobie na hulankę od dzieciństwa. Bez zbędnych rozmyślań brnęła w swoje ulubione miejsca, nie zwracając uwagi na nieprzyjemne skutki, które mogły się przez to pojawiać. Była impulsywna i starała się szukać szczęścia w każdym milimetrze kwadratowym tego świata, bo wierzyła, że jest go naprawdę wiele, ale trzeba chcieć je widzieć. Nie każdy chciał. Merope nie interesowały bezsensowne libacje, po których wszyscy leżeli gdzie bądź. Wstawali nad ranem, próbując ratować swoja zszarganą reputację. U Echo wszystko wyglądało tak, że ona swojej reputacji nie niszczyła, a mimo tego bawiła się świetnie. Szczerze powiedziawszy Gryfonka, z natury ciekawska, również chciała wiedzieć więcej, ale głupio było jej pytać, dlatego ucieszyła się słysząc pytanie. W pewnej mierze, bo opowiadanie o sobie nie było jej mocną stroną. Choć zazwyczaj pozytywna i wesoła, miała do siebie mnóstwo pretensji. Bycie roztrzepaną na dłuższą metę utrudniało życie. Teraz także się ujawniło, zrzucając niefortunnie mąkę na stół. Nie zdążyła niestety odpowiedzieć, bo wszędzie zrobiło się biało. Reakcja Logana była najlepszą z możliwych, chociaż Echo musiała przyznać, że kuchnia obsypana mąką wyglądała cudnie. Chciała mieć możliwość zobaczenia wszystkiego z innej perspektywy, żeby móc to namalować. Szczegół, że wyszedłby jej romantyczny obraz dwójki ludzi, którzy zakochują się w sobie, patrząc sobie głęboko w oczy. Rzęsy przysypane mąką i delikatne uśmiechy, ach, ta wyobraźnia. Zakasłała. Mógłby ją jeszcze otrzepywać, bo wtedy był bliżej! - Dzięki! - powiedziała, pocierając nos palcem. Jak się okazało, zaklęcie wyszło mu świetnie, pozbył się całej rozsypanej mąki, ale na stole zostało jeszcze wystarczająco. Odetchnęła z ulgą, patrząc na kopczyk. Oznaczało to, że nie musiała przywoływać kolejnej! - Masz wśród przodków albinosów? - zapytała, nawet po wypowiedzeniu słów nie martwiąc się tym, że mogło być nieuprzejme. W jej mniemaniu nie było wcale. Logan wyglądał specyficznie i zwracał uwagę, właściwie nie znała nikogo z tak jasnymi włosami. Nie zdarzyło jej się też tak tonąć w oczach. Jedynym problemem był fakt, że aby w nich tonąć, musiała zadzierać głowę. Ciągle się dziwiła, że z takiej wysokości mógł ją dostrzec! Ale dobrze, dobrze, bo kombinowała sobie, jakich ładnych bucików będą szukać z Florką. Zapowiadały się długie wieczory z obcasami wysokimi na 15 centymetrów! - Merlinie, ja i przywództwo! - zaśmiała się. - Okej, najwyżej skrzaty będą nas ratować. I nie odpowiedziałam na twoje pytanie, szalona mąka dała znać, że jest gwiazdą wieczoru - mruknęła, zerkając w przepis, żeby za chwilę podnieść wzrok na Gryfona. - Możemy upiec szarlotkę, zrobić herbatę i znaleźć jakieś fajne miejsce. Ja też chętnie się czegoś dowiem, ale zapewniam, że lepiej dla hogwarckiej kuchni, jeśli podzielę uwagę odpowiednio - wyszczerzyła się, mając nadzieję, że ten pomysł mu podpasuje. Szkoda, że było zimno, najchętniej posiedziałaby na dachu!
Jestem taka leniwa, że koszmarnie skrócę tego posta, ale cśś, musisz mi wybaczyć ;c Zabierz ich w jakieś ładne miejsce!
Logan mimo tego, że wychowywano go w poszanowaniu dla potęgi pieniądza to nigdy tak naprawdę nie docenił tych nauk. Wolał coś zdobywać samemu i dopiero wypracowany własnoręcznie zarobek uważał za godny tego, aby móc go wydać na to co było mu potrzebne, a więc mamy tutaj malutką sprzeczność. Spokojnie, wszystko wynika z tego, że chłopak miał dość buntowniczy charakter i jeśli mógł coś wypracować sobie to wolał to zrobić niż czekać na gotowe i nawet mimo tego, iż wolał o tym nie myśleć to wiedział jak potężne są wszelkie dobra materialne. Nie dość, że otwierały wszystkie drzwi to dodatkowo zapewniały rozrywkę i życie na takim poziomie, że niejedni mogli zazdrościć. Za to sam chłopak chyba wolałby przyjść na świat w rodzinie żyjącej skromnie by nie musieć borykać się z tym, z czym musiał od najmłodszych lat. Nie żeby działo mu się w związku z tym coś strasznego, ale sami rozumiecie. Zawsze zazdrości się tego czego się nie miało. Zerknął na nią po jej pytaniu i uśmiechnął się w dość tajemniczy sposób. - Tak, chociaż nie po wszystkich członkach mojej rodziny to widać - przyznał, chociaż to było zdecydowanie niedopowiedzenie. Tylko on odziedziczył jakiekolwiek cechy albinizmu, a żadne z jego rodzeństwa nawet nie było podobne do ich babki. Tymczasem on nie miał nic przeciwko takiemu obrotowi sytuacji. - Niech będzie - zgodził się z nią i zaczęli majstrować przy cieście. Trochę to trwało nim odnaleźli dobry sposób na zrobienie kruchego ciasta na spód, a przy robieniu nadzienia trochę się zmachali. Wszak wszystko chcieli zrobić sami, więc męczyli się koszmarnie z obieraniem i porcjowaniem jabłek, a przynajmniej Logan miał takie problemy. Nie był dobry z magicznego gotowania, a chyba pierwszy raz w życiu trzymał w dłoniach maszynkę do obierania warzyw. Dziwił się przez chwilę jak można to obsługiwać, ale szybko przestał marudzić, bo wolał ten sposób niż wywijanie różdżką i cięcie owoców w paski jak wyszło mu za pierwszym razem. Przy gotowaniu nie było już takich trudności, bo wystarczyło doprawić jabłka cynamonem i odrobiną kwasku cytrynowego (nie mógł sobie tego podarować!), a gdy już kwaskowatość mu odpowiadała to wylali masę na ciastko, którym wyłożyli blachę by na wierzchu stworzyć kruszonkę. - Mam nadzieję, że się nie rozwali - zerknął z powątpiewaniem na ich dzieło, ale mimo tego wstawił je do pieca, aby się upiekło. W między czasie zrobili sobie herbatkę, a gdy ciacho było już gotowe, Ruthven poprosił skrzaty o zapakowanie im tego, co skończyło się tym, że wciśnięto im w ręce dwa koszyki smakołyków, co spotkało się z kolei z wyraźną aprobatą Gryfona. Przecież on uwielbiał jeść! - Więc chodźmy, Panie przodem - ukłonił się jej lekko, z przekornym uśmiechem, a potem uchylił jej przejście, co było możliwe dzięki temu, że lewitował jedzenie za sobą i pozwolił się poprowadzić w wybrane przez nią miejsce.
Lekcja OPCM była wyjątkowa przygnębiająca i Laura teraz nic innego nie robiła, jak myślała o tych wszystkich strachach. To nie było mądre. W życiu nie wybrałaby się na straszne przedstawienie z typu tych, po których potem wydaje się, że każdy cień może cię pożreć, nie rozumiała więc ludzi, którzy chodzili na nie dla rozrywki - bo lubili się bać - i podobnie były z boginami. To to samo. Po co je pokonywać? Po co, skoro często przybierały postacie, które nie były realne, a jedynie wytworzone przez głupi umysł. Z głową wypełnionym bezsensownymi przemyśleniami zeszła do podziemi, ale nie na tyle głęboko, żeby dotrzeć do dormitorium. Brakowało jeszcze do tego kilkanaście, a może kilkadziesiąt schodów dół. Poszła do kuchni. Wydawała się tak bardzo miłym, ciepłym i przytulnym miejscem w odróżnieniu do pokoju wspólnego Slytherinu. Właśnie takiego miejsca teraz potrzebowała. Usłużne skrzaty natychmiast ją otoczyły, wypytując czego sobie życzy. Życzyła herbatę i nieśmiało wspomniała o rumie, ale kiedy te nieco zmieszane zaczęły się tłumaczyć, że takich rzeczy nie posiadają, Laura zadowoliła się samą herbatę. Dostała ją zaraz w dużym kubku, gorącą i parującą. Spojrzała na brązową ciecz, myśląc sobie, że ten rum to naprawdę by się przydał. I wtedy właśnie przypomniała sobie o fiolkach, które cały czas nosiła w torbie. Czy istnieje coś lepiej rozweselającego niż eliksir rozśmieszający? Co prawda nie myślała, żeby samej go zażywać... ale może to był dobry pomysł? Wyjęła jedną z fiolek i postawiła ją na stole, a potem, wciąż nie do końca zdecydowane, wlała do herbaty parę kropelek.
Mathilde była w bardzo dobrym humorze. To niesamowite jak dobrze zadziałał na nią poranek, który spędziła na maczaniu pędzla w kolorowych barwach tworząc zwykły krajobraz jakiejś łączki utulonej w dobrych promieniach słońca. Uśmiechała się do wszystkich szeroko. Życie miało już trochę lepszy smak. Niby gorzki, niby zły, ale taki który była w stanie znieść. Ubrana w jeden z tych swoich cieplejszych sweterków, schowała dłonie w długie rękawy i po prostu szła przez korytarz co raz posyłając komuś skupione spojrzenie. Odkąd została prefektem starała się zapamiętać trochę więcej twarzy, trochę przeanalizować, przecież głupio nikogo nie znać, prawda? W pewnym jednak momencie postanowiła zajrzeć do dormitorium w nadziei, że tam znajdzie profesor Glaber. Jakież zdziwienie przeżyła gdy jej tam nie było. Szkoda. Podobno jej ukochana nauczycielka zaczynała sobie układać życie i tym samym nie będzie już ona tak oddana swoim uczniom jak wcześniej. Naprawdę szkoda. Jednak życzyła jej szczęścia. Przecież każdy ma do niego prawo, prawda? Z tą myślą wyszła bąkając po drodze jakieś "cześć", a w końcu lądując w kuchni, gdzie zobaczyła jakąś brunetkę. Powinna ją minąć, ale przecież to tak nieładnie! - Cześć. Jestem Mathilde. Skończyłaś wcześniej zajęcia? - Spytała zapobiegawczo siadając na przeciwko niej i prosząc skrzata również o szklankę z herbatą malinową.
Wrzuciła fiolkę z powrotem do torby i powąchała herbatę. Pachniała całkiem normalnie, a eliksir nie nadał jej żadnego, odmiennego koloru. Wyglądała cały czas jak zwykła herbata. Wtedy do kuchni wszedł ktoś, a Laura po spojrzeniu się na ową osobę stwierdziła, że kojarzy ją z jednej z tych przyjezdnych drużyn. Czy nie była też prefektem? Jej zdjęcie widziała chyba we wczorajszym wpisie Obserwatora na wizbooku, jednak zupełnie nie pamiętała imienia. Patrzyła na nią ukradkiem, udając, że wcale jej nie widzi i dopiero kiedy usiadła na przeciwko, uśmiechnęła się nikle. - Cześć - powiedziała i w jej uszach brzmiało to strasznie dziwnie. Jeśli kogoś nie znała lepiej, nie zamieniła chociaż słowa na lekcji czy w innej sytuacji, zazwyczaj wcale się do niego nie odzywała. Nie szło jej najlepiej nawiązywanie takich przypadkowych znajomości. Ale jeszcze dziwniej byłoby przecież nie odpowiedzieć. - Chyba tak. Już nic nie mam... albo może teraz jest dłuższa przerwa. Laura przecież nigdy nie opuściłaby lekcji, na każdą przychodziła punktualnie, ale przez to rozmyślanie od boginach, dopiero teraz zadała sobie pytanie czy przypadkiem nie powinna siedzieć teraz na jakichś Starożytnych Runach albo Zielarstwie. Upiła łyk herbaty, malutki, bo wciąż była bardzo gorąca, ale już to wystarczyło, żeby eliksir zadziałał. Zachichotała, co zupełnie kłóciło się z jej jeszcze niedawnym niezbyt pozytywnym tonem i miną. - Skrzacie! Możesz podać mi cukier? - zawołała i znowu zaśmiała się jakby to co powiedziała było bardzo śmieszne. Spojrzała uśmiechnięta na białowłosą dziewczynę, czy pomyśli, że jest szalona? Och, to by nie było za dobrze!