Do hogwarckiej kuchni prowadzi boczny korytarz zakończony owalnymi drzwiami z klamką w kształcie gruszki. By wejść do środka należy ją połaskotać. W środku znajduje się skrzacie królestwo, a mianowicie niezbyt duża kuchnia. Jest tu gorąco oraz duszno, a przede wszystkim roztacza się tu mix cudownych zapachów. Każdy zbłąkany czy głodny uczeń dostanie tu coś ciepłego, o ile zachowuje się wobec skrzatów życzliwie i uprzejmie. Głównymi skrzatami dowodzącymi w tym miejscu są Bambuś, Bryłka, Chmurka oraz bardzo włochaty Gwizdek o donośnym głosie.
Chyba każdy ma problemy z nazywaniem uczuć. Ale niektórzy mają się trudniej, ponieważ mają ogromne problemy z zrozumieniem swoich emocji. A szczególnie ona. Niewiele przeżyła, niewiele mogła tak naprawdę określić. Jedyna jej wiedza na temat związków bierze się z romansów, z opowieści Ikuto. Przez to w jej głowie funkcjonuje jedynie pojęcie, że wszystko zawsze dobrze się kończy, miłość zawsze zwycięża i jeszcze wiele innych głupot, które chyba tylko zranienie tego dziecka mogłoby wyperswadować. Choć ją często zranić. Chyba, że fizycznie... Kyaaa, aż jej się przypomniało, jak Dracon brutalnie uderzył nią o ziemię! Momentalnie zakończyła smutne tematy i uśmiechnęła się niezwykle wesoło. Odwróciła się w stronę Finna uchylając wargi. - Finn... Eto... Kojarzysz może takiego chłopaka... Draco – No nie mogła nie zapytać. Miała ochotę przeprosić za to, że schodzi na taki temat, ale ją aż tak strasznie korciło, że aż ją przechodziły ciarki. Jeju! Ona by powiedziała, że przy takiej rozmowie, gdzie się dowie jak cudny jest Dracon nie zliczy orgazmów. Kyaaaa! - Nie pouczaj mnie, bo wiem lepiej niż ty. Co ty możesz wiedzieć o holenderskim ty ty... HOLENDRZE! - Powiedziała wytykając lekko język w jego stronę, uśmiechając się zabójczo po tym sztucznie patrząc na niego z wyższością, bo przecież ona wie lepiej i rybak nie będzie w stanie podważyć jej inteligencji i genialności O! Sama również zaczęła jeść chociaż zdecydowanie wolniej, jakby zastanawiając się nad każdym kęsem. Jajecznicę lubiła jeść, delektować się nią nawet w towarzystwie. W innym wypadku nie chciałaby z kimś jeść, ponieważ... Ta dziewczyna wstydzi się tego, że używa sztućców na odwrót, a więc widelec w prawej ręce, a do tego dzieli danie od tego, co najmniej smaczne do tego co najsmaczniejsze i w takiej kolejności wszystko je nigdy nie mieszając dwóch rzeczy ze sobą. - Nie nauczę cię, bo ten przepis to ogromna tajemnice. Zdradzę go tylko mężowy, bo on mi będzie robił takie wykwintne śniadanka do łóżka – Skomentowała zadowolona, że jak zwykle jakże najprostsza do zrobienia potrawa robi ogromną furorę. Powinna zostać kucharką!... Haha! Dobreee! Nie no, Van w kuchni. Szkoda gadać. Skrzaty to by chyba już tutaj nie wróciły, gdyby zaczęła pichcić coś „dobrego”.
Ostatnio zmieniony przez Agavaen Brockway dnia Sro Maj 23 2012, 16:54, w całości zmieniany 1 raz
Mathilde natomiast uwielbiała zawierać nowe znajomości. Te stare nierzadko pokrywały się kurzem, wzajemną niechęcią, zdarzeniami, które nie powinny wystąpić pomiędzy dwiema duszami... Ale! Ale nade wszystko ceniła przyjaźń i starała się ją pielęgnować najlepiej jak umiała. Była jeszcze kwestia tego, że po prostu potrzebowała nowych ludzi do tego, by nie zapomnieć. Nie zapomnieć, że potrzebuje oddychać tym lepszym, świeższym powietrzem, który uwolni ją od przeszłości. Bardzo chciała zapomnieć, wyrzucić gdzieś do kuferka część złych rzeczy, by nie płacić za nie łzami każdej nocy. Cóż, zdarzało się i nie miała na to żadnej mocy. Może pozazdrościłaby Laurze tego zdystansowania. Może dystans uratowałby ją od szeregu nieprzyjemnych sytuacji, ale jednak nie można być wszystkiego, ani być idealnym. Zatem... Uśmiechnęła się nieco odważniej do dziewczyny, gdy już odetchnęła z ulgą, że nie musi zwracać jej uwagi na to, co by wybrała się jednak na zajęcia. Nie lubiła tych momentów w byciu fioletowym człowiekiem, gdy po prostu to należało do części jej gorzkich obowiązków. Nawet jeśli Ślizgonka by skłamała, to co tam... Nieważne. Gdy herbatka została jej podana, a ona dobrała sobie do tego jakieś ciastko spojrzała z zaciekawieniem na chichoczącą dziewczynę, a potem na swój strój. Przecież mogła się pobrudzić kremem i wyglądać teraz jak rasowa Puchoneczka, lecz niczego takiego nie dostrzegła. - Co Cię bawi... E... Jak masz na imię? Bo ja jestem Mathilde. - Przedstawiła się szybciutko łapiąc się na tym, ze nie powinna zaczynać rozmowy z brunetką, gdy nie zna nawet jej imienia! Cóż, może zostanie jej to jednak wybaczone?
Skrzat przybiegł w podskokach z cukiernicą i łyżeczką, więc ślizgona wsypała jedna, a potem drugą łyżkę cukru, rozsypując przy tym połowę tej drugiej, bo znowu zaczęła się śmiać. To było takie dziwne! Śmiać się zupełnie z niczego. Ale Laura czuła się też z tym wyjątkowo dobrze, nie minęła chwila, a przestała przejmować się tym, czy dziewczyna pomyśli sobie o niej, że jest wariatką. Widząc jak puchonka przygląda się swojej szacie zrozumiała, że pewnie myśli, że śmieje się z niej. Roześmiała się przez to jeszcze bardziej. - Nic tam nie masz... wszystko w porządku. Po prostu ta herbata jest... wyjątkowo dobra! - powiedziała, bo przecież nie stwierdzi, że właśnie nalała do niego eliksiru. Napiła się jeszcze i pomyślała, że rzeczywiście jest pyszna. Chociaż nigdy nie próbowała Felix Felicis, czuła się trochę tak, jakby właśnie tego eliksiru zażyła - szczęśliwa. Tylko niekoniecznie wszystko dookoła miało jej sprzyjać. Czy to możliwe, żeby eliksir rozśmieszający tak działał? Już prędzej sam śmiech... doskonale wiedziała, że jest zaraźliwy jak nic innego. - A ja Laura. Było o tobie w Obserwatorze. I byłaś w drużynie Australii, dobrze kojarzę? - uśmiechnęła się do niej. Nagle poczuła, że chciałaby ją poznać, mimo początkowej niepewności. Rozmyślania o OPCM zupełnie wyleciały jej z głowy. Czy podobnie działo się z ludźmi pod wpływem alkoholu? Nigdy nie piła tyle, żeby się tego dowiedzieć, jedynie okazyjne kieliszki wina albo pojedyncze drinki.
Siedząc w kuchni i dłubiąc łyżeczką w kawałku ciasta wyglądała zza bujnej oprawy oczu na Laurę nieco dziwiąc się jej zachowaniu, ale przecież nie chciała zwracać jej zbyt szczególnej uwagi zważywszy na to, że przecież mówiła, że nie chodzi o nią. Ile w tym prawdy, a ile kłamstwa? Kto by to wiedział. Dużo osób zawsze mówiło Villadsen, żeby nie zwracała uwagi na pseudo oceny, które niby dotykają jej, a tak naprawdę są nic nie warte. Dystans do siebie, to jest to. Starała się. Naprawdę się starała. Dlatego teraz bez końca mieszała herbatę teraz już bezczelnie zawieszając wzrok na nowej koleżance, która jednak zdecydowała się jej przedstawić na co Mathilde pokiwała głową z uśmiechem. - Też tak się czasem śmieję z niczego. Taki śmiech z niczego jest bardzo zdrowy, naprawdę! - Choć chyba bardziej dla siebie to tłumaczyła niż dla niej. Po prostu próbowała zrozumieć Blaise'ównę. - Och, tak? Same kłamstwa, które sprzyjały tylko narastaniu warstwy problemów. Fujka. Nie polecam! - Rzuciła energicznie Mathilde o mało co nie wylewając zawartości herbaty. Nie mniej jednak zapobiegła wypadkowi. - Jesteś studentką, nie? Czasem widziałam Cię na zajęciach, ale wydawałaś się być spokojniejsza! - Powiedziała nim ugryzła się w język. Brawo Villadsen, Ty to masz dar do zawierania nowych znajomości.
Ślizgonka czuła, że Mathilde nie wierzy w te jej opowieści o pysznej herbacie. Sama w końcu by nie uwierzyła, gdyby ktoś jej takie bujdy próbował wciskać, dlatego, żeby przekonać nową koleżankę pomyślała, że może zaproponuje jej spróbowanie tej pysznej herbatki! - Ale naprawdę! - potwierdziła to kolejnym chichotem. - Może spróbujesz? Sama się przekonasz... Przesunęła kubek do puchonki, nie wiedząc czy rzeczywiście będzie chciała spróbować, czy nalać sobie odrobinę czy wziąć łyka... - No, co ty! - wykrzyknęła, zdecydowanie zbyt entuzjastycznie jak na prawdziwą Laurę. - Każdy wie, że w plotkach zawsze kryje się ziarenko prawdy. Tak samo jak w legendach. Trzeba tylko dowiedzieć się czym jest to ziarenko. Mathilde zdecydowanie miała rację, Laura zazwyczaj była spokojniejsza i ślizgonka sama zdawała sobie z tego sprawę, ale teraz jakoś nie udawało jej się być taką jak zawszę. Mimo to i tak zaczerwieniła się odrobinę, kiedy koleżanka powiedziała to na głos. - No... tak. Zazwyczaj - powiedziała nieco ciszej, opanowując śmiech chociaż na chwilę. Głupio jej się zrobiło, nie wiedziała co powiedzieć, zamiast tego zaśmiała się w odpowiedzi.
Mathilde lubiła się śmiać, jeszcze bardziej lubiła spędzać czas z przyjaciółmi. Opowiadanie sobie nawzajem wszelkiego rodzaju anegdot wprawiało ją w dobry nastrój i nie potrafiła tego sobie odmówić. W końcu właśnie tego potrzebowała chwili zapomnienia. Pewnie normalnie odmówiłaby Laurze tej herbatki wypowiadając się wszystkim co możliwe. Aczkolwiek tym razem popatrzyła wpierw podejrzliwie filiżance, a potem ujęła ją za uszko przysuwając do ust. Upiła z niej kilka łyków, które tonęły w chichocie przeszczęśliwej Blaise. Na razie Villadsen jeszcze nie wiedziała dlaczego i oddała jej filiżankę, choć zdecydowanie musiała przyznać, że herbatka pierwsza klasa i pewnie by zaraz jej to powiedziała gdyby nie zaczęła wtórować Ślizgonce śmiechem. - Pyszna, pyszna! Zrobisz mi taką też! Albo może cały dzbanek i poczęstujemy każdego kto spotkamy? A może spiszemy przepis na herbatkę i będzie super, bo wszyscy będą zachwyceni tą recepturą? Musisz się zgodzić. Zgódź się zgódź! - Cieszyła się prawie tupiąc nóżkami, bo wizja rozdawania herbatki na korytarzach wydawała się jej bardzo realna i na wyciągniecie ręki. A przecież miała taki dobry humor teraz bezsensu się śmiejąc. - Co w niej jest? - Spytała zaciekawiona, ale już nie podejrzliwie tylko szczerze zainteresowana!
Mathilde sięgnęła po kubek i Laura patrzyła na nią trochę z niepokojem, trochę ze satysfakcją, ale też ze zwyczajnym zadowoleniem i radością, że nowa koleżanka zechciała spróbować - i zapewne być tak samo wesoła jak ona. Świetny sposób na zawieranie przyjaźni, prawda? Laura dotychczas nie wpadła na taki pomysł, teraz stało się to zupełnie przypadkowo, ale z jej zdolnościami do ludzi może tak byłoby łatwiej. Napięcie opadło, aż się roześmiała, kiedy tylko puchonka zrobiła to samo. - Taka tam, cukier, cytryna, zwykła czarna... Och, pewnie, to świetny pomysł - ucieszyła się, naprawdę. To było takie dziwne, zupełnie nie laurowe... ale może to i dobrze? Przynajmniej dzisiaj wieczorem wszystko mogłoby inaczej. - To eliksir. Rozśmieszający - przyznała, bo w zasadzie chyba nic złego w tym nie było. Czemu by nie poprawić humoru całej szkole? Miała przecież jeszcze parę fiolek, a nie miała pojęcia do czego innego je wykorzystać. Przecież nie będzie sama ich piła. Gotowa była zabrać się za robienie mnóstwa dzbanków herbaty, chociaż nie była pewna czy przy tak dużych proporcjach wyjdzie tak samo dobra.
Mathilde uwielbiała wszelkiego rodzaju herbaty. Jednak gdy tylko zorientowała się, co jest w tej laurowym trunku, to na moment spoważniała, jednak straciła cały rezon z kolejnym wybuchem chichotania, które przemnożyło się przez dwa, gdy tylko otrzymała swój kubeczek. Wyobraziła sobie, co by było gdyby mama podała herbatkę z takim eliksirem dla wszystkich interesantów jej taty, gdy Ci byliby w trakcie omawiania jakiejś super poważnej rzeczy w Danii. Mathilde pewnie by wtedy nie siedziała tam znudzona, ale opowiadała im o wszystkich obrazach, uśmiechach, przygodach z Hogwartu i Red Rock. Może wtedy obchodziłoby ich coś więcej niż: Mathilde Olivia Villadsen, córka Peter'a Villadsen'a, 19 lat, studentka Hogwartu. Właśnie tyle o niej wiedzieli. Grzecznościowe, suche informacje. Liczyły się fakty, a nie ona jako człowiek. Ta smutna myśl pchnęła ją do tego, że opróżniła darowany kubeczek aż z dwóch łyków. - Och, ale cóż to za cudaczny pomysł! Wowwow. Co sądzisz, żebyśmy napełniły co najmniej dwa dzbanuszki i jednak poczęstowały innych? Wyobraź sobie jak cały zamek się śmieje! Przecież to bardzo szczęśliwa wizja! - Uśmiechnęła się szeroko teraz planując, że powinna zakupić czyste białe kubki do obmalowania. Bo przecież kubki zwykłe nijak nie były magiczne, ani nie nadawały się do tego by do kogoś należeć!
Dyrektor, zaniepokojony faktem, że już niebawem część jego uczniów opuści mury Hogwartu i rozpocznie życie na własną rękę, postanowił zlecić profesorom urządzenie zajęć mających na celu nauczenie podopiecznych najpotrzebniejszych spraw. Jedną z takowych było gotowanie. Kiedy wyobraził sobie jego uczniów nie potrafiących przygotować najprostszych dań - bowiem pół życia robiły to za nich skrzaty, prędko sporządził listę podstawowych potraw, które znać powinien każdy. Na ochotnika, do wykładania kuchni czarodziejskiej, zgłosił się profesor Forester, od dłuższego czasu już uskarżający się na to, że ma za dużo wolnego czasu i za mało przedmiotów do nauczania. Czekając w klasie na chętnych do zgłębienia tajników kucharskich nucił pod nosem jedną z piosenek Felix Felicis. Tak tak, wcale nie był takim starym piernikiem, za którego był powszechnie uważany! Ostatnio wyczytał w Proroku, że zespół, który zwykł nazywać młodzieżowym i jazgotliwym, dostał wyjątkową nagrodę i postanowił sprawdzić, czy rzeczywiście są tacy świetni, a teraz nie mógł się pozbyć z głowy ich piosenek. Gdy do kuchni zawitali pierwsi śmiałkowie, odchrząknął i poprawił wszystkie przybory kucharskie, by leżały w równym, pedantycznym rządku. - Witajcie, witajcie, zajmujcie miejsca przy blatach, stanowisk pracy wystarczy dla wszystkich! - zachęcał uczniów i studentów do wzięcia udziału w zajęciach, a gdy już stwierdził, że więcej osób się nie pojawi, zamknął drzwi do kuchni i spojrzał na swoich podopiecznych, przed którymi miał odkrywać arkany magicznej gastronomii. – Kochani, dzisiaj zajmiemy się smoczymi naleśnikami. Przyrządza się je łatwo i szybko, co prawda może nie nadają się na uroczystą kolację, ale spokojnie, jak już opanujecie podstawy, zajmiemy się trudniejszymi potrawami, jako że dyrektor Hampson postanowił powierzyć mi cały cykl zajęć, mających ułatwić Wam mieszkanie na swoim. – Howard był doprawdy zachwycony, mogąc przekazać zebranym tę radosną nowinę. Co tu dużo mówić, był nauczycielem z powołania i przekazywanie swojej wiedzy młodszym pokoleniom było jego prawdziwą pasją, brak zajęć prowadzonych przez niego regularnie bardzo go przygnębiał. Jak dobrze, że sam wiele wiele lat wcześniej miał na tyle samozaparcia, by posiąść kuchenne umiejętności! - Najpierw musimy obrać i pokroić warzywa w kostkę, wrzucić je do garnka i dusić w niewielkiej ilości wody. Każdy może wybrać warzywa wedle uznania, śmiało zaglądajcie do spiżarni. Kiedy podstawa farszu będzie szykowała się w garnku, oporządzimy trochę pędów wnyk opieńków. Nie za dużo, po 3 duże albo 5 małych w zupełności wystarczy. Pamiętajcie, najlepsze są młode pędy, chociaż oczywiście, z braku innych, te ze słoika też mogą być. Pędy kroimy w wąskie paski i podsmażamy, obracając dosyć często, bo lubią się przypalać i wtedy nabierają gorzkiego smaku. Gdy już się zarumienią, dodamy kilka łyżek chili i doprawimy do smaku, ja na przykład nie lubię estragonu, ale to już kwestia gustu… Dalej będzie już z górki! Wynykopieńki z chili dodajemy do podduszonych warzyw i dokładnie mieszamy. Zmniejszamy ogień i zabieramy się za naleśniki. Składniki na ciasto wrzucamy do miski i miksujemy. Te miksery są naprawdę niesamowite, wystarczy stuknąć w nie różdżką, myśląc o tym, jaką konsystencję ciasta chcecie uzyskać, a on zrobi wszystko za was i przestanie działać, kiedy osiągnie cel! Genialne urządzenie, prawda? Ale do rzeczy, kiedy ciasto będzie już gotowe, wylewamy porcje na nagrzaną i lekko natłuszczoną patelnię i smażymy z obu stron. Później pozostaje już tylko zawinąć naleśniki z cieplutkim farszem i podać! Skoro teorię już znamy, załóżcie fartuchy i zabieramy się do roboty. Mam nadzieję, że wszyscy umyli ręce! - profesor Forester opowiedział dokładnie, w jaki sposób krok po kroku będą przyrządzane naleśniki, po czym sam zawiązał fartuch i zajął miejsce przy stanowisku, gdzie stał przodem do swoich podopiecznych, by mogli podglądać, w jaki sposób radzi sobie z gotowaniem i naśladować go oraz by widzieć ich zmagania i doradzać na bieżąco lub interweniować w sytuacji kryzysowej. Szykując swoje smocze naleśniki, po raz kolejny nieświadomie nucił piosenkę Felix Felicis. - Świetnie, naprawdę jestem z was dumny, wszyscy jakoś dali radę. Teraz nie pozostaje nam już tylko nic innego, jak przeprowadzić degustację! Po zjedzeniu dobrze przygotowanych smoczych naleśników, zazwyczaj zieje się ogniem. Odsuńmy więc wszystko na bok, żeby nic nie ucierpiało i sprawdźmy, czy faktycznie tak jest! – stwierdził ucieszony, gdy przed każdym z kursantów magicznego gotowania znajdowała się porcja lepiej lub gorzej wyglądających naleśników. – To wszystko na dzisiaj, posprzątajcie swoje stanowiska i do zobaczenia na następnych zajęciach. – oznajmił na zakończenie, po czym sam zaklęciem posprzątał swoje miejsce pracy, poczekał, aż wszyscy skończą i opuszczą kuchnię, w której zgasił światło i również wyszedł, zadowolony z przebiegu swoich pierwszych zajęć z gotowania. Kto wie, może powinien prowadzić jakiś kurs w Londynie?
Każdy rzuca 4 kostkami: Pierwsza kostka – farsz 1, 2 – Bardzo poważnie chcesz podejść do zadania i doskonale już wiesz, jakie warzywa wybierzesz do farszu. Myjesz je, obierasz i kroisz w kostkę niczym prawdziwy kucharz, tylko niestety chyba zbytnio się rozochociłeś tym krojeniem w szaleńczym tempie, bo ostry nóż właśnie wylądował na Twoim palcu, zamiast na marchewce. Szybko ratujesz się zaklęciami, ale przygodę z warzywami musisz zacząć od początku, bo Twoja krew nie figuruje na liście składników w przepisie. Może tym razem będziesz ostrożniejszy i zaczarujesz nóż, by ten pokroił wszystko za Ciebie? 3, 4 – W obawie o swoje palce, bardzo rozważnie już na wstępie zaczarowałeś nóż, by pokroił warzywa, a w tym czasie zająłeś się resztą składników. Tylko czy z powodu tego, że część Twojego zadania została już wykonana bez Twojego nakładu pracy, nie masz trochę za dużo czasu? Obracasz pędy wnykopieniek kilkakrotnie, ale jednocześnie gawędzisz ze swoimi znajomymi i na ziemię ściąga Cię dopiero nieprzyjemny zapach znad Twojej patelni. Próbujesz ratować sytuację, ale farsz ma gorzki posmak i nic się z tym nie da zrobić. 5* – Widzisz, jakie błędy popełniają Twoi koledzy i czerpiesz z nich naukę. Nóż kroi warzywa za Ciebie, pilnujesz podsmażanych pędów jak oka w głowie i Twoje wysiłki się opłacają, bo oto otrzymujesz bardzo dobry farsz. Zostało Ci jeszcze trochę czasu i dlatego chętnie pomagasz komuś, kto radzi sobie gorzej. 6 – Jesteś pewny, że naprawdę nigdy wcześniej tego nie robiłeś? Warzywa pokrojone w pedantyczne kosteczki, idealna ilość chili, wnykopieńki nie są przypalone, farsz pachnie niesamowicie i ma apetyczny kolor. Oby równie dobrze poszło Ci z resztą!
Druga kostka – naleśniki 1*, 3* – Na pewno już kiedyś wcześniej szykowałeś naleśniki, bo proporcje składników na ciasto masz tak dobre, jak profesor Forester! Szybko smażysz kilka wyjątkowo smakowicie wyglądających sztuk, po czym ruszasz na wycieczkę po kuchni, by udzielać swoich złotych rad mniej obrotnym kolegom. 2 – Chyba nie dane Ci będzie kiedykolwiek się dowiedzieć, co właściwie poszło nie tak. Czy to dodałeś za mało mleka, czy też pomyliłeś jakieś składniki, ale zamiast płynnego ciasta, w Twojej misce znajduje się pulpa tak gęsta, że nawet mikser nie jest w stanie jej rozmieszać, o czym świadczą pokutne dźwięki, jakie z siebie wydaje. Jesteś jednak bardzo zdeterminowany i nie masz zamiaru się poddać. Próbujesz usmażyć naleśnika z otrzymanej masy, ta jednak zaczyna płonąć żywym ogniem. Twój kolega obok najwyraźniej boi się ognia, bo momentalnie ugasił zawartość Twojej patelni zaklęciem, które ochlapało również Ciebie. „Ochlapany” to niedopowiedzenie roku – jesteś przemoczony do suchej nitki i w dodatku musisz przygotować ciasto od początku! 4 – Niestety porwałeś się trochę z motyką na słońce i uznałeś, że skoro profesor Forester potrafi przerzucać naleśniki w powietrzu na drugą stronę, Ty na pewno też dasz radę. Ku Twojemu ogromnemu zaskoczeniu i uciesze wszystkich zebranych, kończy się to dość niefortunnie, bo oto Twój niedosmażony naleśnik przylepia się do sufitu, a Ty musisz zaczynać smażenie od początku. Na domiar złego, w najmniej odpowiednim momencie naleśnik postanawia wrócić do Ciebie i spada prosto na Twoją głowę! 5, 6 – Master Chef to Twoje drugie imię! Pilnujesz naleśników, by nie przywierały do patelni i by obrócić je w idealnym momencie. Wychodzą rumiane i okrągłe, aż chce się jeść!
Trzecia kostka – zawijanie naleśników z farszem 1, 6 – Totalna katastrofa. Twój naleśnik wyglądał ładnie, jednak kiedy próbowałeś go zawinąć z farszem, pękł na pół i cały farsz wypłynął na talerz. Próbujesz ratować sytuację, ale właściwie sam nie wiesz, co możesz zrobić i ostatecznie przyjmujesz do wiadomości, że coś poszło nie tak i dzisiaj przygotowałeś gulasz, zamiast naleśników. Więcej szczęścia następnym razem! 2*, 4* – Operacja powiodła się w stu procentach, a całość prezentuje się tak, jakbyś całe życie nie robił nic innego, tylko zwijał naleśniki. Gdy tak stoisz i napawasz się owocem swojej pracy, zauważasz, że koledze obok brakuje rąk do przełożenia naleśnika i ten zaraz pęknie wpół. Rzucasz się, by ratować sytuację i to się oczywiście ceni, jednak w ferworze walki zahaczyłeś szatą o brzeg swojego talerza, który w dość dramatyczny sposób wylądował na ziemi. Zbieranie resztek naleśnika z podłogi to chyba nie najlepszy pomysł, dlatego ze smutną miną sprzątasz bałagan i próbujesz naleśnika, który tak bohatersko ratowałeś. 3, 5 – Może nie jest to dzieło sztuki, ale daje radę. Złożyłeś naleśnik trochę krzywo, plus wygląda na to, że w jednym czy dwóch miejscach pojawiły się małe pęknięcia, ale sprytnie maskujesz te drobne niedociągnięcia sosem. Pogratulować zaradności!
Czwarta kostka – zianie ogniem 1, 3, 5 – Niestety, nic się nie dzieje. Owszem, ogień w gardle odczuwasz i to bardzo wyraźnie, jednak nie towarzyszy temu zianie ogniem. 2, 4 – Brawo, ziejesz ogniem, niczym najprawdziwszy smok! Uważaj, żeby niczego nie zniszczyć i pamiętaj, żeby porządnie się napić na koniec, inaczej Twoje gardło będzie bolało do końca dnia. Profesor Forester jest zachwycony i w nagrodę dostajesz magiczną trzepaczkę. 6* – Ku Twojemu ogromnemu zasmuceniu, z Twoich ust wydobywa się tylko mała smuga czarnego, gorzkiego dymu. Niemniej jednak wykazujesz się refleksem, gdy ktoś obok Ciebie zaczyna ziać ogniem w dosyć niekontrolowany sposób. Szybkie zaklęcie i włosy jednej z obecnych tu dziewcząt zostają uratowane przed niechybnym spłonięciem. Możesz być z siebie dumny!
Jeśli wylosowałeś kostkę z numerem oznaczonym symbolem *, profesor Forester doceni Twoją uczynność i chęć pomocy rówieśnikom i dostaniesz magiczną trzepaczkę, która stoi tylko klasę niżej od magicznego miksera – musisz pilnować, kiedy ma skończyć ubijać masę, bo w przeciwieństwie do miksera, nie przestanie pracować sama, lubi również czasami wyskakiwać z miski i zachlapywać całą kuchnię ciastem.
Jest to, co prawda, jednopostówka, ale proszę, nie lećcie na łatwiznę i opiszcie ładnie zmagania Waszych postaci ze smoczymi naleśnikami, nie ograniczajcie się do kilku suchych zdań. Koniecznie wpiszcie na końcu swoich postów, jakie kostki wylosowaliście – jeśli tego nie zrobicie do zakończenia zajęć, czyli do końca weekendu, nie dostaniecie punktów do kuferka. Punkty oraz magiczne trzepaczki zostaną rozdane najpóźniej w poniedziałek.
Mieszkając w Rosji Fyodorova poświęcała wiele czasu na tworzenie posiłków. Jej ojciec nie gotował, a więc przyrządzanie obiadów w pełni spadało na nią. Jednakże dziewczyna dobrze radziła sobie wyłącznie z kuchnią mugolską - przepisami, które przekazały jej kobiety mieszkające w sąsiedztwie, doskonale wiedzące jak wykorzystać mięso z Syberyjskich lasów, bądź co przekazał jej tatko. Kiedy więc Rosjanka usłyszała, iż organizowane będą w Hogwarcie nauki czarodziejskiego gotowania, szybko postanowiła skorzystać z okazji i spróbować nauczyć się czegoś, co później będzie mogła wykorzystać w domu. Od razu przypadła jej do gustu przygotowywana potrawa. Smocze naleśniki brzmiały jak coś, co potrafi dobrze rozgrzać, gdy na zewnątrz panuje trzydzieści stopni na minusie. Dlatego też dziewczyna uważnie słuchała profesora, starając się nie przegapić cennych wskazówek. Podwinęła rękawy w mundurku, włosy związała w kok przewiązany skórzanym rzemykiem, po czym złapała za jeden z noży. Używanie tego typu przedmiotu nie było dla niej niczym nowym, ani ciężkim. Po pierwsze, gotowała w życiu już nie raz, po drugie, skórowała zwierzynę. Tym razem jednak było to narzędzie, które praktycznie wszystko miało robić za nią samo. Tak więc ciemnowłosa uważnie obserwowała czy ostrze równo kroi, co jakiś czas słuchając, jak profesor zwraca uwagę innym podopiecznym. Dzięki temu wiedziała na co sama ma uważać. Pędy, które przysmażała, wyszły wprost idealnie. Zadowolona z siebie Zilya zdjęła je z płomienia, chcąc przejść do dalszego etapu. Jako, że jednak miała trochę jeszcze czasu, postanowiła wykrzesać dobroć ze swego serca, pomagając jakiemuś uczniowi, który pojęcia nie miał co robi. Dalszy etap był równie prosty. Naleśniki robiła w Rosji nie raz nie dwa. Były tanim i szybkim do przyrządzenia posiłkiem. Co prawda nie miała takiego super magicznego miksera, jak te znajdujące się w tutejszej klasie, jednak i z tym dobrze sobie poradziła. Jej ciasto miało konsystencję dokładnie taką, jaką mieć powinno. Dziewczyna uważnie odmierzała odpowiednią ilość na patelnię, pilnując by nic nie przypalić. Jej ojciec wpadał w szał, gdy podawała przypalone jedzenie, gdy je w taki sposób marnotrawiła. Naleśniki wyszły doskonale, nic nie było przypalone, a jako, że znów miała trochę czasu, nim Forester udzielił kolejnych wskazówek, to też znów postanowiła pomóc tym, co to nic nie wiedzą. Powinna dostać dziś złoty order za tą pomocną dłoń. Kolejna część, czyli zawijanie farszu było istną walką. Dziewczyna starała się upychać go nie za dużo, a jednak naleśniki nieustannie pękały. W pewnym momencie całe ręce miała ubrudzone z farszu, który próbowała zatrzymać na miejscu. Ten jednak gardził przebywaniem w jej naleśnikach, to też więcej go było na blacie i na podłodze, aniżeli w nim. Ale jakby tak zmieszać sam farsz z porwanym naleśnikiem, to przecież też na pewno wyszłaby z tego doskonała potrawa! Cóż, tym razem, tak dla odmiany, to ktoś jej powinien pomóc. Na końcu wpadało sprawdzić, jak działa potrawa. Tak więc, uważając, by jeszcze bardziej wszystkiego nie rozwalić, dziewczyna spróbowała trochę swojego produktu. Już chciała głośno zakląć czując, jak wszystko jest piekielnie ostre, gdy z jej ust wydobył się tylko strumień ognia. Ziała niczym prawdziwy smok! Przez chwilę, zachwycona tym efektem, nabierała więcej potrawy, by sprawdzać, czy tym ogniem coś może przypalić (jakie to użyteczne!), kiedy w końcu poczuła, że umrze, jeśli prędko się nie napije czegoś. Dorwała dzbanek z sokiem, którego wypiła ponad połowę. Ciężko oddychając usłyszała jeszcze pochwałę od profesora, oraz przyjęła od niego magiczną trzepaczkę. No, brawo, całkiem nieźle! Zadowolona z dzisiejszych sukcesów, uznała, iż wpadnie chyba na cały sezon tych przydatnych kursów.
Gotowanie nie było najlepszą stroną Stephena. Jednakże nie był też kompletnym laikiem. Jego matka była mugolką i długo nie mogła przyzwyczaić się do obecności skrzata domowego. Przez to kilka lat sama gotowała mugolskie potrawy. Nie mogła po prostu przemóc się do tego, żeby spróbować magiczne specjały. Dlatego też Stephen znał podstawy gotowania. Potrafił przyrządzić mugolską jajecznicę, chociaż nie robił tego zbyt często. W domach czarodziejów nie miał nawet wymaganych do tego rzeczy. Gdy będąc w sali Stephen usłyszał, że będą mieli przyrządzić smocze naleśniki, ucieszył się. Lubił tą potrawę, a jakoś nigdy nie miał okazji nauczyć się jej robić. Pamiętał, że to jedyny przepis, który potrafił wykorzystać jego ojciec jak mama wyjeżdżała z domu. Przepis nie był trudny, jednak skupił się w stu procentach kiedy profesor Forester zaczął opowiadać jak przyrządzić potrawę. Młody Shaw był jednak an tyle cwany, że poczekał chwilę, aż każdy zacznie przygotowywać danie i rozejrzał się, czego unikać.
Farsz - kostka nr. 5
Farsz to podstawa smaku każdego naleśnika. To nadaje głębię smaku i decyduje o ostatecznej ocenie. Dlatego niezmiernie się ucieszył, kiedy udało mu się to zrobić tak dobrze, że nawet jego skrzat musiałby go pochwalić! Niestety, nie każdy miał to szczęście. Spostrzegł, że jedna z dziewczyn obok miała ogromny problem z przyrządzeniem farszu, więc nieśmiało podszedł do niej i zagadnął. - Może potrzebujesz pomocy? - zapytał jej i widząc kiwnięcie głową od razu przystąpił do działania. Nie wyszło mu tak dobrze jak w przypadku jego dania, ale wszystko wyszło jadalne.
Naleśniki - kostka nr. 6
Stephen chyba zadowolony ze swojego sposobu przyrządzania naleśników od razu przystąpił do smażenia naleśników. Odwracanie naleśników przypominało mu mugolską grę w pingponga, którą widział często u sąsiadów, którzy byli z Azji. To podobno ich narodowy sport. Smażenie naleśników można uznać za przyjemność i zabawę. Przecież kto nie lubi podrzucać ciepłych klusek na wysokość dwóch metrów i łapać ich z powrotem na patelnię? Na pewno spodoba się to każdemu facetowi. Może dlatego wyszły mu tak idealne i rumiane naleśniki?
Zawijanie naleśników z farszem - kostka nr. 5
Skoro poprzednie czynności wyszły tak dobrze, to czemu kolejna miałaby się zepsuć? Chyba tylko dla zasady. Zwijanie wszystkiego w całość nie wyszło perfekcyjnie. Naleśniki wyglądały jakby oberwały tłuczkiem, ale najważniejsze, że smak miały taki jak trzeba. Polał wszystkie sosem tak, żeby deformacja nie dała się we znaki i gdy nikt nie patrzył pochłonął jednego. Był przekonany, że od teraz w każde wakacje będzie takie robił. Naleśniki były tak pyszne, że ledwo się powstrzymał przed zjedzeniem kolejnych.
Zianie ogniem - kostka nr. 6
Skoro wszyscy już spróbowali swoich naleśników to nadszedł czas na degustację. Stephen przyjął to z radościa, mógł pochłonąć kolejną porcję. Chciał poczuć jak to jest ziać ogniem, ale wyszło to tak niezdarnie, że nie mógł być dumny ze swojego wyczynu. Na nieszczęście jego i innych sąsiadów jedna z osób chyba przesadziła z przyprawami i jej płomień zaczął siać panikę. Jedna z dziewczyn zaczęła piszczeć, bo jej włosy zajęły się ogniem. Stephen szybko wyciągnął różdżkę i rzucił zaklęcie, które ugasiło pożar. Do tego trzeba mieć tylko refleks i dużo szczęścia.
Lekcja mimo wszystko była bardzo ciekawa. Nawet nie był tak dumny ze swoich naleśników, co z tego, że uratował dziewczynę przed kompletną utratą włosów. Miał nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie mógł przyjść na taką lekcję i nauczyć się czegoś pożytecznego. Jak to mówią.. Przez żołądek do serca.
Co prawda Naya od czasu do czasu zerkała do kuchni w swoim domu, aby w czymś pomóc mamie, ale zwykle było to coś w stylu Podaj to, podaj tamto. A przecież zawsze chciała nauczyć się gotować! Zatem na zajęcia z Foresterem przybyła z uśmiechem na twarzy. Weszła do kuchni i wysłuchała uważnie słów nauczyciela. Smocze naleśniki. Nigdy o takowych nie słyszała, ale może się jej uda. Wzięła swój fartuch i udała się do jednego z wolnych jeszcze stanowisk z przodu, żeby mieć lepszy widok na gotującego profesora. Pierwszy etap poszedł jej wyśmienicie. Farsz, który przygotowała wyszedł idealnie. Kosteczki były równiuteńko pokrojone, wnykopieńki perfekcyjnie usmażone. Zadowolona z siebie przeszła do drugiego etapu, który jednak okazał się totalną katastrofą. Ciasto zlepiło się w jedną, wielką, gęstą kulę, której nie mógł nawet wymieszać sam czarodziejski mikser. Jednak zdeterminowana, postanowiła usmażyć ową kulę, którą udało się nieco spłaszczyć i położyła ją na rozgrzanej patelni. Po chwili masa zaczęła palić się żywym ogniem, a Naya spanikowała. Na szczęście jakiś dobry człowiek obok momentalnie ugasił zawartość jej patelni, za co dziewczyna posłała mu wdzięczne spojrzenie. Po paru chwilach zabrała się za zawijanie farszu naleśnikiem, który w końcu jej się udał. I mimo, że wyglądał całkiem przyzwoicie, po zawinięciu nadzieniem pękł na pół. Wszystko wyleciało na talerz i jego okolice. A ona oprócz tego, że była ochlapana ciastem, to teraz doszedł jeszcze farsz. Super. Teraz zostało jej tylko wykonanie wszystkiego od początku do końca. Tylko... Kiedy jednak wszystko udało jej się zrobić i nadszedł czas degustacji była mile zaskoczona. Spodziewała się, że nic się nie stanie, że zrobi po prostu zwykłe naleśniki. Jakie było jej zdziwienie, kiedy po kęsie potrawy konkretnie zapiekło jej w gardle, a z ust wydobył się ogień! Ucieszyła się ogromnie, bo oznaczało to, że potrawa się udała. Zadowolona z siebie skosztowała jeszcze parę kęsów, kiedy poczuła, że więcej już nie da rady i szybko pobiegła w stronę dzbanka z sokiem. Duszkiem wypiła całą szklankę picia i odetchnęła z ulgą. Po paru minutach ruszyła w stronę wyjścia, przy okazji słysząc pochwałę nauczyciela i z uśmiechem opuściła pomieszczenie.
Stark musiała przyznać się przed samą sobą, że smykałki do gotowania nigdy nie miała i prawdopodobnie nigdy mieć nie będzie. Nie przepadała za krojeniem tych wszystkich składników, ślęczeniem nad garnkami, a już najbardziej nie cierpiała sprzątania po tym. Ciocia Digarie często, gdy podrosła próbowała uczyć ją wielu mugolskich przepisów, ale Jane tak czy siak umiała tylko te najprostsze. Szła więc na lekcję z ociąganiem, po mimo, że lubiła prof. Howarda, to ten przedmiot męczył ją i nudził. Z niechęcią weszła do klasy, ale obiecała sobie, że przyjdzie i dotrzymała słowa. Zasiadła na miejscu i słuchała całej, długiej instrukcji. Przeraziła ją już sama nazwa potrawy. Smocze naleśniki?! Matko Bosko skąd się wzięło to smocze? Mimo wszystko musiała się zabrać do roboty. Tak, najpierw farsz, jak tu zacząć...Dobra, warzywa już mam. Jane zaczęła siekać wszystko w kostkę. Szło jej tak dobrze, że sama nie wierzyła w to co widzi. Może to gotowanie nie jest takie złe... - pomyślała z dumą patrząc, jak kawałki warzyw padają równo na deskę. Przez chwilę przyśpieszyła tępo i trach! Stark ze strachem zobaczyła, że trafiła prosto w swój palec. Psiakrew, zawsze musi coś pójść nie tak, inaczej nie byłabym sobą... Rana przeszyła falą bólu, ale od czego jest różdżka. Szybko uporałam się z lejącą krwią. Niestety, ciecz ubrudziła większość warzyw. Dziewczyna zdusiła w sobie przekleństwo i zabrała się do pracy od nowa. Tym razem zaczarowała nóż, aby kroił sam. Miała na razie dość przygody z czymś ostrym, a w palcu nadal czuła dziwne mrowienie. Farsz nareszcie był przygotowany, teraz Stark musiała martwić się samymi naleśnikami. Jednak okazało się, że nie ma powodu do zmartwień. Jane co raz wzdychała z ulgą, gdy szło bardzo dobrze, zdecydowanie lepiej niż z pechowym farszem. Ciasto wyszło puszyste i idealne. Patelnia też spisała się na medal, bowiem ani jeden naleśnik nie przystawał. Jane zaczęła się bawić, podrzucając je wysoko i wycinając bardzo cienkie wzorki różdżką. No, takie naleśniki to ja mogę robić! Gdy wykorzystała całe ciasto, z niesmakiem stwierdziła, że pozostało jeszcze sporo pracy. Zobaczmy co teraz, hmm... Zawijanie naleśników z farszem, to chyba nic trudnego. - powtarzała w myślach Jane, coraz bardziej gorączkowo, gdy szło coraz gorzej... Pierwszy an ogień poszedł najpiękniejszy z wyrytym jej nazwiskiem. Dziewczyna znów musiała powstrzymać się od przeklinania, bowiem naleśnik pękł i wszystko wylało się. To przez ten przeklęty farsz! Naleśniki były idealne. Ruda próbowała z resztą naleśników, ale znów było to samo. Stark ze smutkiem spojrzała na to, co miało być jej chlubą. Została tylko papka, dla której nie było ratunku. Nie było już czasu, na ponowne robienie ciasta i farszu, dlatego Jane wzruszyła ramionami i nic nie robiła. Gdy usłyszała o degustacji zrobiła kwaśną minę. Była jednak całkiem głodna, po tej całej robocie. Wzięła najmniej rozwalony naleśnik i go spróbowała. Nie smakował najgorzej, to mogła mu przyznać. Profesor powiedział, że zieje się ogniem tylko po zjedzeniu tych dobrze przygotowanych, więc Stark niemal nie zachłysnęła się zdziwieniem, gdy poczuła żar w gardle. Nie, nie, nie! Tylko nie to! - prosiła, zatykając usta. Ogień zaczął żądać wyjścia. Nie wytrzymała i wypuściła całą wielką chmurę ognia i dymu. Zakrztusiła się i rozejrzała, czy aby kogoś nie spaliła. Na szczęści nikomu nie stała się krzywda. Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie. Jestem jak prawdziwa smoczyca! Zieję ogniem! - myślała podekscytowana. Te zajęcia były po części totalną katastrofą, ale z drugiej strony całkiem całkiem. Tylko gardło piekło, wysuszone. Sięgnęła po cały kubek wody i wypiła go duszkiem, a potem napełniła go jeszcze parę razy. Nareszcie jej ulżyło. Pozbierała swoje rzeczy z miejsca pracy i zanim wyszła rzuciła do profesora: - Świetne zajęcia, do widzenia!
Vacheron była wprost wniebowzięta, kiedy dotarła do niej informacja o zbliżających się zajęciach z magicznego gotowania. Od kilku dni nieustannie za oknem widziała tylko okropne ulewy i gwałtowne burze, więc o jakiejkolwiek aktywności na zewnątrz zamkowych murów nie było mowy. Gotowanie, natomiast, było czynnością, z jaką była mniej więcej zaznajomiona, dzięki swojej macosze Valerie, która za punkt honoru postawiła sobie nauczyć ją przynajmniej kilku podstawowych umiejętności przydatnych przy prowadzeniu gospodarstwa domowego. Freya pojawiła się na zajęciach punktualnie, jako jedna z pierwszych i z zadowoleniem stwierdziła, że prowadzący zdaje się być ciepłym, wyrozumiałym człowiekiem, a nie obrażonym na cały świat profesorem, który gardzi wszystkim, co się rusza. Słuchała części teoretycznej w wielkim skupieniu, starając się zapamiętać wszystkie cenne rady, by później wypełnić plan przyrządzenia potrawy krok po kroku. Smocze naleśniki były jednak dla niej zupełną nowością, dlatego też zastanawiając się nad tym, z jakiego kraju pochodzi to ostre danie, zawiązała fartuch na równiutką kokardkę, a następnie sprawdziła czy wszystkie jej jasne włosy na pewno grzecznie siedzą w koku, w który się przezornie uczesała przed przyjściem. Obserwowała uważnie poczynania profesora Forestera, który gotował jednocześnie z całą resztą, udzielając przy tym pełno wskazówek i starała się wszystko wykonywać jak najwierniej. Wybrała i przygotowała warzywa, które jej zdaniem idealnie nadawały się na farsz, a następnie stuknęła różdżką w nóż, nakazując mu kroić wszystko w drobną kostkę. W między czasie przygotowała pędy wnykopienień, pokroiła je wzdłuż na wąskie paski i wrzuciła na patelnię, kilkakrotnie je przy tym przewracając i oglądając uważnie czy są już zarumienione, czy jeszcze nie. Na nieszczęście panny Vacheron, jakaś urocza dziewczyna obok zaczęła ją zagadywać o Sfinksa i wypytywać o kraj, z którego przyjechała, a to niczym klucz otworzyło Szwajcarce usta, która zaczęła zasypywać dziewczynę historyjkami o Argentynie. Nie przerywała opowieści nawet, kiedy dobiegł jej średnio przyjemny zapach, wywołujący u niej tylko zmarszczenie nosa, jednak kiedy uświadomiła sobie, że źródłem owego zapachu są jej nieszczęsne wnykopieńki, poświęciła im należne sto procent uwagi, niemalże stając na głowie, by uratować sytuację. Ku swojemu ogromnemu niezadowoleniu, po spróbowaniu farszu stwierdziła, że ma on gorzki posmak, przed którym ją ostrzegano, więc postanowiła na sam koniec dodać większej ilości sosu, by trochę tę nutę przytępić. Niczym niezrażona zabrała się za szykowanie ciasta naleśnikowego, co miało być dla niej absolutnym banałem. Przeczytała uważnie napisy na opakowaniach znalezionych w spiżarni i wsypała odpowiednio odmierzone składniki do miski, by następnie uruchomić zaklęciem mikser, jednak w krótkim czasie okazało się, że niesamowicie rzężące urządzenie nie daje sobie rady z ciastem, które w kilka chwil zmieniło się w dramatycznie gęstą masę, a Freya zaczęła się zastanawiać czy jej angielski aby na pewno jest na tyle dobry, by nie pomyliła nieopatrznie mąki z czymś zupełnie innym, co wyjaśniałoby ciastową katastrofę w jej misce. Czy byłaby sobą, gdyby tak po prostu się poddała? Nie. Dlatego też z determinacją godną podziwu odlepiła masę od mieszadeł miksera, uklepała trochę, by ją spłaszczyć i umieściła na nagrzanej patelni, licząc na to, że zaraz się okaże, że jest to po prostu trochę inna wersja ciasta naleśnikowego, ale sprawdza się równie dobrze i efekt końcowy jest zadowalający. Podniosła rękę w górę, by zapytać profesora Forestera o radę, kiedy kątem oka zobaczyła, że zawartość jej patelni zmieniła się w płomienistą kulę i dosłownie w tej samej chwili, zanim cokolwiek zdążyła zrobić, ta miła dziewczyna obok niej, przyczyna jej nieudanego farszu, wyciągnęła różdżkę, a z jej końca chlusnęła ogromna porcja wody, która dosięgła także Vacheron, zostawiając ją kompletnie przemoczoną i rozdrażnioną. Ostatecznie zweryfikowała jeszcze raz wybrane składniki i tym razem bez problemów przygotowała i usmażyła naleśniki. Wierząc w to, że pokonała już przeciwności losu, zabrała się do zawijania naleśnika. Wszystko szło dobrze, dopóki dzieło jej życia nie rozpadło się na pół na jej oczach, a ona nie wiedziała, co zrobić. Czy istnieją jakieś zaklęcia, sklejające naleśniki? Nigdy o niczym podobnym nie słyszała, dlatego też próbowała ratować naleśnika instynktownie, ten jednak zupełnie nie miał ochoty z nią współpracować i rozpadał się coraz to dramatyczniej, sprawiając, że farsz był już w każdym możliwym miejscu, tylko nie w środku naleśnika. Mamrocząc coś wściekle pod nosem, Freya przemieszała kilka razy zawartość talerza, niechętnie przyznając się do porażki, ale nikt jej nie odmówi, że w roli gulaszu przygotowane przez nią danie wyglądałoby idealnie! Może forma nie była idealna, ale przecież przygotowywała wszystko zgodnie z przepisem, więc efekt jej pracy dalej powinien mieć właściwości zbliżone do smoczych naleśników, niewiele więc myśląc, wpakowała uciekającą z widelca porcję do swoich ust. Już po sekundzie zrozumiała, skąd się wzięła nazwa potrawy, bo w gardle poczuła niesamowite gorąco, zmuszające ją do otwarcia ust, z których momentalnie wydobył się snop ognia. Wow! Już chciała skosztować następnego kęsa, by powtórzyć numer z zianiem niczym smok, ale to miałoby opłakane skutki dla jej gardła, dlatego też chwyciła wielki kubek z sokiem dyniowym i wychłeptała go do dna, czując nieludzkie pokłady wdzięczności do prowadzącego, który jakże przewidująco umieścił kubki i sok przy każdym stanowisku. Z zaskoczeniem spojrzała na magiczną trzepaczkę, którą wręczył jej profesor Forester. Jej naleśnik był gorzki, wyglądał jak przepuszczony przez maszynkę do mielenia, ona była zmokłą kurą, a dostaje nagrodę, jak ci, którzy pomagali innym uczestnikom zajęć? Uśmiechnęła się ciepło do Howarda, który docenił jej starania i determinację i życzył więcej szczęścia następnym razem, po czym pożegnała się i opuściła kuchnię. W pamięci już sobie zapisała, by sprawdzić termin następnych zajęć, bo, jak się okazało, w przypadku magicznego gotowania wcale nie radziła sobie tak perfekcyjnie.
Omijał kuchnię Snow wcześniej. To nie tak, że w niej nigdy nie bywał. Nie tylko w domu, ale również w zamku chętnie do niej zaglądał. Z jednego powodu. Aby coś dobrego podjeść. Do gotowania się nie rwał za bardzo. Może po tych zajęciach mu zmieni się nastawienie i kolejnym razem nie przyjdzie tylko złapać coś gotowego, ale sam zrobi sobie jakieś pyszności. Z dobrym nastawieniem szedł na zajęcia na których jeszcze nigdy nie był. Do próbowania nowych rzeczy zawsze był chętny, więc powtarzać mu nie trzeba było o gotowaniu dwa razy. Kiedy do kuchni wszedł zaraz zaczął się po niej rozglądać. Niby nie pierwszy raz tutaj był, ale teraz tak z innej perspektywy na wszystko patrzył. Na nowo można powiedzieć kuchnię poznawał. Stanął za blatem i wysłuchał nauczyciela. Spodobał mu się, że będzie cały cykl tych zajęć. Nie ważne, że jeszcze tak na dobre się nie zaczęły i być może po jednych będzie miał dość. Póki co było dobrze. Zabrał się z ochotą do pracy. Początkowo miał pustkę w głowie i nie wiedział na jaki farsz może mieć ochotę, ale wybrał sobie kilka warzyw, które najładniej według niego wyglądały. Kryterium najodpowiedniejsze. Tak Snow myślał, a smakiem to będzie się przejmował później jak już dnie na talerzu wyląduje. Obserwował nóż, który wcześniej zaczarował, aby kroił za niego. Fajnie tak patrzeć było, ale nie tym miał się zajmować. Do garnka nalał trochę wody. Warzywa też wrzucić, a później dusiło się już samo. Bez jego pomocy. Pędami miał się zająć teraz. Tak też uczynił. Pokroił je dokładnie, a później na patelnię wrzucił. Pamiętał żeby je przekręcać kilka razy. Na początku. Później wdał się w rozmowę i jak to mu się zdarzało zapomniał o świecie. Nie spaliły się całkiem, ale i tak gorzki smak pozostał. Myślał, że może w farszu on zniknie, ale nic z tego. Może później jakąś przyprawą zabije ten niezbyt przyjemny smak. Już na talerzu, bo teraz nadal był wyczuwalny. Taki był plan, tylko nie wiedział Snow czy uda mu się go zrealizować. Robienie ciasta było w wykonaniu Snowa porażką. To mało powiedziane. Ciastko było zdecydowanie za gęste. Podpatrzył u innych jakie oni mieli, bo sam pierwszy raz naleśniki robił i nie wiedział nawet jak powinno na tym etapie ciasto wyglądać. Nie zamierzał się poddawać. Spróbował oczywiście zrobić z niego naleśnika. Źle było. Bardzo źle. Wiedział to, ale zanim zdążył zareagować ktoś zrobił to za niego. Teraz cały przemoczony stał w tej kuchni i przeszła mu ochota na gotowanie. Osuszył się zaklęciem i dalej próbował. Nie podda się jakimś naleśnikom. Na szczęście kolejna próba zrobienia ciasta była bardziej udana. Nie idealna, ale ognia już nie zobaczył na swojej patelni, więc uznał to Snow za swój mały sukces. Trochę się obawiał tego zawijania, że zaraz cały będzie w farszu, ale tak się nie stało. Pierwszy raz to robił, ale wszystko poszło jak należy. Naleśnik nie popękał. Nie nałożył farszu za dużo, tylko tak w sam raz. Zaczął się rozglądać po innych jak im idzie i czy równie dobrze sobie radzili jak on. Kiedy tylko zobaczył, że ktoś potrzebował pomocy zaraz ruszył jej udzielić. Energicznie. Za energicznie, bo strącił swój talerz chcąc pomóc komuś innemu. Popatrzył na podłogę później i tak żal mu się zrobiło tego naleśnika co go robił tyle czasu. Dobrze, że nie tego jednego tylko zrobił, a na blacie bezpiecznie stał jeszcze i drugi talerz. Nic. Zaraz posprzątał. Tak stać nad nim nie zamierzał. Bo zaraz najprzyjemniejsza część miała być zajęć. Kosztowanie. Jak śmiesznie było, kiedy po skosztowaniu zaczął ziać ogniem. Spodobało mu się to bardzo. Więc i kolejny kęs wziął. I znów powtórzył to zianie. Może mistrzem patelni i noża nie był. I nadal ten niefajny smak tych pędów co to je za długo smażył czuł, ale i tak było całkiem przyjemnie na tych zajęciach. Nawet został pochwalony! I trzepaczkę dostał. Teraz to już nie mógł nie pojawić się na kolejnych zajęciach. Zadowolony z siebie wyszedł z kuchni i podążył w kierunku błoni. Na spacer ochoty nabrał po tym całym gotowaniu.
Musiała tu przyjść. Przecież uważała się za najlepszą kucharkę. Co z tego, że wcale nią nie była? To nie miało znaczenia. W jej oczach wszystko wyglądało idealnie. Częstowała potem niewinnych przyjaciół, a większość zapewniała ją, że smaczne, po czym gdy nie patrzyła, wyrzucała to przez okno lub dematerializowała w inny sposób. Nikt nie potrafił jej odebrać dzisiejszej pewności siebie, że na pewno wszystko pójdzie jak po maśle. Z dumą weszła do kuchni, rozglądając się uważnie dookoła. Osobom, które znała i które lubiła kiwnęła głową, resztę ominęła typowym, ironicznym uśmiechem. Bez entuzjazmu patrzyła na Forestera, który wydawał jej się być zbyt ucieszony jak na to całe wydarzenie. Nie mniej wzruszyła ramionami, by stanąć przy jednym z blatów. Przezornie wzięła w ręce jakiś fartuch, który zamierzała założyć, bo jednak nie chciałaby poplamić swoich wspaniałych strojów. Wróć! To na pewno inni by jej je poplamili, banda nieudaczników. Z umiarkowanym zainteresowaniem słuchała słów nauczyciela, co rusz się oglądając i przyglądając wszystkim produktom spożywczym. Nie miała pojęcia, jaki chciałaby zrobić farsz, nie myślała przecież nad tym wcześniej. Wreszcie jednak mogli wziąć się do pracy, co ją ucieszyło. Oczywiście na pierwszy ogień poszło nadzienie. Postanowiła dodać do niego... pomidorów i buraków, bo mają fantastyczny, ognisty kolor! Nie pytajcie, jakim cudem uznała, że to połączenie pasuje. Ja tam nie mam pojęcia. W każdym razie wszystko ładnie umyła, wnykopieńki rzuciła na patelnię, a potem zaczarowała nóż, aby ten kroił za nią, bo przecież nie będzie się po mugolsku przemęczać, a pff. Ale poczuła tym samym luz w dupie, bowiem niby sobie smażyła, niby oglądała chmurki za oknem, aż w końcu poczuła jakiś okropny swąd spalenizny. Pfff, pewnie ci frajerzy coś przypalili. Jakie było jej zdziwienie, kiedy zerknęła na swoją potrawę i to właśnie była jej wina! Próbowała całość odratować, ale nie wyszło. Jej kubki smakowe zalała gorycz. Ze zdenerwowaniem rzuciła patelnię gdzieś w kąt, postanawiając, że zajmie się lepiej ciastem. I tak też zrobiła! Zmieszała składniki, a następnie postanowiła się bawić w szefa kuchni i przewracała wesoło naleśniki w górze. Nie, wróć, zamierzała to zrobić. Niestety, naleśnik postanowił zawisnąć na suficie. Wspaniale. Przeklęła pod nosem na ZA NISKIE SUFITY, a potem stwierdziła, że zrobi nową wersję. Szkoda, że stara podczas tego wyczynu spadła jej na głowę. Z obrzydzeniem odrzuciła niedosmażoną potrawę gdzieś w bok, a potem szybko rzuciła chłoszczyśc na swoje włosy, które domagały się natychmiastowego ratunku! Dopiero wtedy mogła spokojnie kontynuować smażenie. Przyszła pora na połączenie składników. Szkoda, że ciasto ostatecznie pękło, wylewając farsz na środek. Bleh, co to za zwyczaje? Oczywiście chciała wszystko uratować, ale... zrezygnowała. Ona dziś podaje smoczy gulasz, ktoś ma jakiś problem z tym? Zresztą, na pewno jej potrawa wyszła fenomenalnie. Dlatego jej spróbowała, a zaraz potem ziała ogniem niczym prawdziwy smok! HA, TAK TO SIĘ ROBI. Dumna z siebie wypiła chyba hektolitr wody, a potem zdjęła fartuch i z gracją wyszła z kuchni. Ojej, ona się chyba nigdy nie zmieni...
z/t, 4,4,1,4
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Co on tutaj robił? Matko jedyna, przecież on nie potrzebował umieć gotować! Mieszkał sam to fakt, ale przecież nigdy w całym swoim życiu nie musiał się martwić o to czy braknie mu jedzenia, a co dopiero tym, że będzie musiał je przygotowywać. Może po prostu chciał się sprawdzić i udowodnić tym wszystkim biednym dzieciaczkom, że potrafi coś przygotować, chociaż nigdy w życiu tego nie robił? Coś w tym mogło być, zwłaszcza, że jego mina była w tym momencie pomieszaniem niepewności i pewnej hardości, która wyraźnie mówiła coś w stylu „usuńcie się z mej drogi, o niegodni”. W każdym razie nie miał zbyt wielkiego zaufania do czegoś, co miał przygotować własnoręcznie, zwłaszcza, że nauczał tego Forester. Wszystko wzięło się z tej lekcji starożytnych run, na której ośmielił się odjąć Slytherinowi punkty, a Rasheed był dość pamiętliwy i nie było opcji tego, że mógłby o tym zapomnieć. Niemniej jednak przyszedł, myjąc wcześniej ręce i przystąpił do walki z naleśnikami. Nie lubił ich nigdy. Były kluskowate i jakieś takie niesmaczne, dlatego wszelką nadzieję pokładał w tym, że wyjdzie mu farsz i nie będzie musiał aż tak się męczyć, podczas kosztowania. W każdym rabie wybrał sobie jakieś warzywa, których nigdy wcześniej nie miał w dłoniach, ale skusiły go one swoim kolorem. W końcu kto nie lubił, gdy jego potrawa była kolorowa i zachęcająca do jedzenia? No, on lubił, więc umył warzywa i obrał je, krojąc w taką kosteczkę, że nawet najlepsi by się zaczerwienili z zazdrości na jej widok. Była tak równiuteńka, że wewnętrzny perfekcjonista chłopaka, aż napuchł z dumy, gdy przyszło mu na krojenie wnykopieńków w paseczki. Wcześniej jednak zaczął dusić warzywka w małej ilości wody, dlatego, gdy skończył podsmażać pędy i doprawiać je chili, mógł wszystko razem wymieszać, zmniejszając ogień. Och, jego farsz pachniał tak smakowicie, że przez chwilę miał naprawdę wielką ochotę na to, aby zignorować konieczność robienia ciasta, ale mimo wszystko odsunął się od garnka. Może jednak przełamie się i spróbuje? Nigdy w życiu nie przygotowywał naleśników, dlatego proporcje na ciasto były dla niego wręcz czarną magią. Stosując się jednak do rad Forestera i jakimś cudem ogarniając działanie magicznego miksera, udało mu się stworzyć naprawdę kawał dobrego placka, jak się okazało po usmażeniu kilku z nich. Robił to w tak zawrotnym tempie, jakby codziennie rano jadał własnoręcznie przygotowanego naleśnika i widząc jak niektórym niedorajdom nie idzie, postanowił wspaniałomyślnie udzielić im kilku złotych rad. Widok Sharkera pomagającemu komuś był bardzo niezwykły, zwłaszcza jeśli chodziło o magiczne gotowanie, więc cóż, niektórzy mogli się nieco zdziwić. Mimo wszystko raz na jakiś czas takie ewenementy muszą mieć miejsce, co by się świat zbyt nudny nie zrobił. Zawijanie naleśników nie poszło mu jednak aż tak dobrze jak poprzednie naleśnikowe starcia, ale to nic! Chyba nałożył zbyt dużo farszu, bo podczas zawijania, ciasto trochę popękało, co zaraz zostało zamaskowane sosem, a fakt, że był złożony krzywo… no cóż, nie można być zajebistym we wszystkim, prawda? Jeszcze by reszta padła z zazdrości i byłoby przykro, gdyby dodatkowo musiał ich cucić, dlatego ten teges, wiadomka. Tymczasem jeśli chodzi o próbowanie to Ślizgon mimo wszystko nie był specjalnie przekonany do tego, aby jednak próbować naleśnika. To była jakaś… wewnętrzna i wyjątkowo silna niechęć, dlatego z początku jedynie przyglądał się innym, którzy mieli ziać ogniem, po czym stwierdził, że co mu szkodzi spróbować, skoro już tak się poświęcił i przygotował takie cudeńka? Chwycił mało elegancko naleśnika w dłonie i ugryzł, kosztując go przez chwilę. Był… pyszny! Ciasto miękkie, dobrze wysmażone, a farsz naprawdę dobry, jednak… ostry. Zakaszlał krótko, a z pomiędzy jego warg wydobył się płomień, który gdy tylko wypuścił powietrze, zaczął przypominać smoczy. Och, było gorąco! Uderzył się kilka razy w pierś, gasząc mini pożar kilkoma szklankami wody i z zaskoczeniem odebrał od profesora magiczną trzepaczkę. Och, jakby miał to kiedyś powtarzać… no dobra, niech będzie. Zrobił taką minę, jakby nie wierzył w to, że uda mu się jeszcze raz przygotować takie naleśniki, ale mimo wszystko po skończonej pracy umył łapki i przebrał się, aby móc iść sobie stąd, zanim ktoś znajomy go zobaczy.
Thiago był taki podekscytowany! W końcu uwielbiał gotować. Zawsze i wszędzie. Nawet zatrudnił się jako pomoc kuchenna w restauracji Helgi Hufflepuff, aby szlifować swoje umiejętności. Jednak nigdy nie można spocząć na laurach, dlatego przyszedł z ochotą na te zajęcia. Wszedł do kuchni, witając się ze znajomkami, a potem z profesorem, kiedy ten również przyszedł. Zajął swoje miejsce przy blacie, słuchając go uważnie i kiwając głową. Miał nadzieję, że wyjdą mu te smocze naleśniki, bo szczerze mówiąc, jeszcze nie miał okazji ich przyrządzać. Ale to nawet lepiej, może się nauczy! I z tą myślą zabrał się ochoczo do pracy, podwijając rękawy, związując włosy i zakładając na siebie fartuch, choć równie dobrze mógł się potem wyczyścić zaklęciem. Jakoś tak mu to zostało z pracy. W każdym razie zaczął przyglądać się warzywom, jakie powinien dodać do farszu. Szybko wybrał jakieś dobre, a przynajmniej tak mu się zdawało. Wszystko starannie umył, a potem zabrał się do dzieła. Rozejrzał się, jak idzie pozostałym i zauważył, że niektórzy albo nie zaczarowali noża, albo nie pilnowali pędów na patelni. Oczywiście postanowił, że nie popełni tego błędu. Dlatego bacznie obserwował krojące warzywa narzędzie oraz smażonych przez niego wnykopieńków. Nie chciał zepsuć potrawy. Uwinął się z tym szybko, nawet postanowił pomóc któremuś z uczniów, widząc, że nie wie, jak sobie z tym wszystkim poradzić. Uśmiechnął się do niego, a potem zabrał za ciasto. Wszystko szło gładko, bowiem naleśniki fruwały w powietrzu, idealnie się rumieniąc. Dlatego przeszedł do punktu, w którym należało połączyć ze sobą przygotowane składniki. Tak, wyszło idealnie, jak gdyby był do tego urodzony. Uśmiechnął się z dumą, patrząc na owoc swej pracy, lecz wtedy odchylił głowę. Och, ktoś obok był ewidentnie w tarapatach, dlatego Cabrera rzucił się mu na pomoc, aby ciasto jego naleśnika nie pękło i nie rozlało wszystkiego wokół. Niestety, taka z niego gapa była, że zahaczył szatą o swoje danie, które w mig znalazło się na podłodze. Zrobiło mu się przykro, że cała jego praca poszła na marne, więc po prostu posprzątał bałagan zaklęciem i westchnął ciężko. Dobrze, że chociaż uratował czyjś naleśnik... i w nagrodę mógł go spróbować. Podziękował temu osobnikowi i musiał stwierdzić, że wyszła mu bardzo dobra ta potrawa! Aż Thiago rzeczywiście zaczął ziać ogniem! Ale fajnie. Popił całość dużą ilością wody, a potem pożegnał się ze wszystkimi i opuścił kuchnię.
Levee... nie miała pojęcia, dlaczego tu przyszła. Prawdę powiedziawszy, nie umiała za bardzo gotować, choć na ostatnim Festiwalu poszło jej naprawdę świetnie. Jednakże w domu nie mieli za bardzo kuchni, aby móc odstawiać takie szalone, gastronomiczne przedstawienia. Ale przyszła, chcąc się czegoś nauczyć. W końcu była krukonką, jej pragnienie wiedzy było nieograniczone. Co z tego, że w aktualnym stanie rzeczy na nic nie miała ochoty? Jakoś się ostatecznie zbierała, nawet do tej głupiej pracy na koniec roku, którą starała się pisać w każdym wolnym czasie. Westchnęła, wchodząc do kuchni i po raz kolejny nie widząc nikogo znajomego. Nie była widocznie zbyt towarzyską osobą, aby zapoznawać innych. Przywitała się zaś z nauczycielem, który wszedł do środka. Słuchała go uważnie, notując w głowie najważniejsze rzeczy, po czym po prostu postanowiła wziąć się do roboty. Uśmiechnęła się nieco ironicznie, widząc jak wszyscy się przygotowują do tego pichcenia jak na wojnę. Ona jedynie podwinęła rękawy szaty, bo te rzeczywiście przeszkadzały w swobodnym gotowaniu. Wybrała warzywa do swojego farszu i bez słowa zaczęła je płukać. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Pokroiła warzywa równiuteńko, przyprawy odmierzała niemalże z uzdrowicielską precyzją, wnykopieńki równo podsmażyła i całość połączyła w piękny, aromatyczny farsz. Nie sądziła, że jej obsesyjne niemalże dążenie do perfekcji i akceptacji ze strony matki na coś może się przydać. Chyba powinna zmienić kierunek swej przyszłej kariery. Jako łamacz klątw chyba nie będzie tak skuteczna, tfu. W każdym razie spokojnie zabrała się za łączenie składników na ciasto. Smażenie poszło łatwiej niż się spodziewała. Idealnie wiedziała, kiedy przewrócić swojego naleśnika, a ten nie przykleił się ani do patelni, ani sufitu. Wyszedł idealnie. Uśmiechnęła się lekko, będąc zadowolona ze swoich postępów. Jednakże potem przyszedł czas na połączenie tych rzeczy. Tu już nie poszło tak dobrze, bowiem naleśnik delikatnie pękł. Ale to nic! Postanowiła, że zrobi sos z pozostałego farszu i to nim właśnie zalała swoją potrawę, sprytnie maskując niewielkie rozcięcie. Wspaniale. Odetchnęła z ulgą, stojąc chwilę przy daniu i zastanawiając się, czy spróbować. W końcu kto wie, może to wszystko tak pięknie jedynie wygląda, a tak naprawdę w ogóle nie działa? Z duszą na ramieniu sięgnęła po widelec, aby spróbować swego tworu. Ku jej niemiłemu zaskoczeniu, jedyne, co wydobyło się z jej ust, to czarny, gorzki dym. Skrzywiła się machinalnie, odwracając głowę ku jakiejś uczennicy, która niebezpiecznie zaczęła ziać ogniem. Odruchowo sięgnęła po różdżkę, aby zatamować pęd płonącego ziewu i tym samym uratować inną dziewczynę od spalonych włosów. Niczym prawdziwy bohater. Wypuściła ze świstem powietrze, widząc, że sytuacja opanowana, a ona jeszcze raz spojrzała z wyrzutem na idealny naleśnik, który wcale nie był smoczy. Westchnęła zrezygnowana, sprzątając miejsce dookoła, a potem pożegnawszy się, wyszła z kuchni.
Thea postanowiła pójść na zajęcia z gotowania. Kiedyś w końcu będzie zmuszona się usamodzielnić i sama dla siebie gotować. Jej trzewia wypełniała nadzieja, że tym razem jednak podoła postawionemu przed nią zadaniu. Dziewczyna uważnie wsłuchiwała się w słowa profesora Forestera i podążała za jego wskazówkami. Najpierw umyła ręce i założyła fartuch. Pierwszy miał być farsz i niestety pan Howard przewidywał tutaj pewną dowolność co trochę komplikowało sprawę. Przeglądając jednak dostępne opcje Thea pokusiła się na cebulę, czosnek, marchewkę, paprykę zwykłą i chilli oraz cukinię. Umyła wszystkie warzywa i zaczęła ich krojenie. Z cukinią, marchewką, a nawet papryką poszło całkiem dobrze. Problemy zaczęły się dopiero przy cebuli. Łzy cisnęły się jej do oczu, ale nadal próbowała utrzymać dobre tempo krojenia, aby nie pozostać w tyle za innymi. Rozmazany tusz już utworzył smugi na jej twarzy. Thea ciągle mrużyła i przecierała oczy. Wtem przy ostatniej cebuli jej nóż nie trafił tam gdzie powinien. -Kuźwa...-ni to mruknęła, ni to powiedziała Thea. Szybko wyciągnęła różdżkę z kieszeni i starała się nie patrzeć na małą rankę z której jednak obficie buchała krew. Zrobiło jej się słabo, więc przytrzymała się blatu swojego stanowiska i wycelowała różdżkę w palec. -Vulnus alere.-powiedziała wyraźnie. Zaklęcie jednak poleciało bokiem. Thea była, więc zmuszona spojrzeć na ranę i wycelować dokładnie. -Vulnus alere.-powtórzyła i ranka się zasklepiła. Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Teraz musiała tylko obmyć swoje ręce, deskę do krojenia i wywalić zakrwawioną cebulę. Szybko zmądrzała i zaczarowała swój nóż, żeby on odwalał za nią robotę. Bardzo praktyczne. Thea żałowała, że od razu na to nie wpadła. W końcu wszystkie warzywa wylądowały w garnku i wydzielały nawet przyjemną woń. Thea pokusiła się na dorzucenie do tej masy kilku szczypt różnych przypraw, ale to niestety nie podniosło walorów smakowych dania. Farsz zrobił się słodki, a przecież miał być na ostro... Przyszedł czas na robienie naleśników. Thea miała nadzieję, że nieszczęścia nie chodzą parami. O dziwo naleśniki wyszły idealne. W przypływie głodu Puchonka pochłonęła jeden z naleśników bez farszu zaraz po zdjęciu z patelni. Mmmm... Okazało się jednak, że szczęście nie zagościło przy boku Thei na dłużej. Jej naleśniki w kontakcie z farszem namokły tak bardzo, że po chwili pół farszu przelało się na zewnątrz. Thea usiadła i smętnie pogrzebała widelcem w swoim daniu. Po chwili włożyła nieco do ust. Będę ziać ogniem, będę, będę?-pomyślała.-Jednak nie będę. Uczucie rezygnacji ją wypełniło kiedy gorzko-słodko-ostry farsz spłynął w dół przewodu pokarmowego wywołując u niej tylko zgagę. Apetyt zniknął wraz z tym jednym kęsem. Thea wstała i wyszła z kuchni kłaniając się jeszcze w progu panu profesorowi. Kolejna porażka. Zawsze tak jest.
Kiedy Katniss usłyszała o zajęciach z magicznego gotowania, od razu przypomniała sobie Walentynki i pieczenie tych słodkich babeczek. Wtedy podchodziła do wizji siebie jako kucharki bardzo sceptycznie. Nie miała ani doświadczenia, ani umiejętności, jednak wtedy babeczki wyszły jej bardzo dobrze, jeśli wierzyć opinii jury. Kolejny raz, kiedy Gryfonka, która nie potrafiła gotować, zabrała się za to, było w trakcie Festynu. Wtedy przyrządziła jakieś zagraniczne danie, które też nie wyszło najgorzej. Może dziewczyna miała ukryty talent? Postanowiła spróbować swoich sił na zajęciach z Foresterem. Po wejściu do klasy umyła ręce, związała włosy i założyła fartuch. Prawdziwy kucharz. Uważnie słuchała wskazówek profesora, w myślach wybierając już warzywa do farszu. Kiedy nauczyciel skończył, Katniss poszła po cebulę, pomidora, ogórka, papryczkę chili, cukinię i kukurydzę, którą tak przecież uwielbiała. Dorzuciła jeszcze kilka nieznanych jej z wyglądu warzyw. A nóż, sprawią że jej naleśniki będą przepyszne. Jeśli nie, będzie wiedziała, na co zwalić winę. Bynajmniej tak przed innymi, bo w duchu poniosłaby dzielnie ciężar porażki. Gryfonka była tak zaaferowana myśleniem o naleśnikach, że nieumyślnie trafiła się nożem w palec. Westchnęła tylko, bo rana nie była głęboka, ale krew gromadziła się w dość szybkim tempie i kilka kropel skapnęło jej na warzywa. Once again. Katniss machnęła różdżką, by zasklepić ranę, po czym podeszła do zlewu, myjąc ręce, wyrzucając nieużyteczne już warzywa i obmywając nóż i tackę, po czym wzięła kolejną porcję. Tym razem zaczarowała nóż, by zrobił to za nią, a sama zaczęła dobierać proporcje do masy naleśnikowej. Oczywiście na oko, bo o właściwej ilości poszczególnych składników nie miała bladego pojęcia. Trochę mąki, jaja, odrobina mleka, proszek do pieczenia... Wrzuciła wszystkie, jak jej się zdawało, potrzebne składniki, zmiksowała i wrzuciła na patelnię. Następnie udała się na przemarsz po klasie, by pomóc niektórym, którym nie szło tak dobrze. -Dolej jeszcze trochę mleka, wtedy ciasto będzie rzadsze -rzekła do jakiegoś ucznia, jednocześnie zerkając na prawie gotowe już naleśniki na patelni. -Spróbuj dodać trochę tego aromatu - tu wskazała z uśmiechem jakiejś Puchonce fiolkę z aromatem, po czym wróciła do swoich naleśników. Zdjęła je z patelni, pięknie przysmażone. Pokręciła z niedowierzaniem głową. Szczęście chyba jej sprzyjało. Nic nie przypaliła, a w dodatku mogła pomóc innym. Czuła się z tym dość dziwnie, bo przecież sama nie była jakimś master chefem. Nadszedł czas na zawijanie naleśników z farszem. Ciasto nie popękało i bardzo dobrze zwijało się w rulony. Dziewczyna nałożyła tyle farszu, żeby nie wylatywał bokami, ale jednocześnie na tyle dużo, by dało się odczuć jego smak. Uśmiechnęła się do swojego dzieła, które polała sosem dla bardziej estetycznego wyglądu. Rozejrzała się wokół i dostrzegła, że uczniowi obok jego naleśnik zaraz przełamie się na pół, bo ma za mało rączek i nie może go przełożyć. Wywróciła oczami i rzuciła się na pomoc sąsiadowi. Rzuciła to dobre słowo, bo zahaczyła fartuchem o swój talerz, który z nieprzyjemnym brzdękiem spadł na ziemię. -Cholerka...-Spojrzała zasmucona na resztki swojego cudnego dania. Trzeba to posprzątać... Katniss schyliła się, by to zrobić. Po oczyszczeniu podłogi spróbowała naleśnika sąsiada, który ocaliła. Może jej praca poszła na marne, ale chociaż zarobiła uśmiech od wdzięcznego jej ucznia. Naleśnik jednak nie wywołał u niej odruchu smoka. Był ostry, owszem, ale nie było żadnego ziania ogniem. Gryfonka trochę się zasmuciła, bo chciała poczuć jak to jest, gdy z Twojej twarzy wylatują płomienie. Po chwili zaraz się rozpromieniła, bo innym to wychodziło, co wyglądało jednocześnie komicznie i cudownie. Zadowolona wyszła z lekcji, żegnając się z profesorem.
1,1,4,1. zt
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde weszła do kuchni z promiennym uśmiechem na ustach - gotowanie i jej ulubiony nauczyciel? Przecież to połączenie doskonałe, które zwiastuje miło spędzony czas i z pewnością zdobędzie jakieś nowe, przydatne umiejętności, mimo że kuchnia była jej królestwem, w którym czuła się pewnie i swobodnie - uwielbiała karmić ludzi, obserwować ich twarze, mięknące w zachwycie rysy... Pomachała do Levee i Thiago, po czym zamieniła się w słuch, starając się zapamiętać wszystkie polecenia profesora Forestera krok po kroku. Cóż, nie powinno być to jakoś szczególnie trudne, choć jeszcze nigdy nie przyrządzała smoczych naleśników, jako że nigdy nie przepadała za ostrymi potrawami, które na dobrą sprawę nie wymagały specjalnego kunsztu kulinarnego, bo jedyne, co dało się czuć, to palenie w gardle, które sprawiało, że wszystkie niuanse smaku stawały się nieistotne. Znalazła sobie odpowiednie stanowisko, po czym zabrała się za krojenie - niby była w tym dobra, ale o ile ładniej będzie, jeśli po prostu zaczaruje nóż, który zrobi wszystko za nią. Warzywka ładnie się dusiły w garnku, a zadowolona z siebie Issie, zabrała się za pędy wnykopieńków, które miała podsmażyć na patelni, po czym wdała się w niezobowiązującą pogawędkę o niczym z Thiago, który zawsze poprawiał jej humor swoim radosnym gadulstwem. Śmiała się właśnie z jakiegoś żartu, gdy poczuła alarmujący swąd spalenizny. Rzuciła się w stronę swojej patelni, ale niestety - pędy przypaliły się i nabrały gorzkiego smaku, z którym już nic nie dało się zrobić. Poirytowana własnym gapiostwem Isolde zabrała się za dalsze przygotowywania - farsz był mocno nieudany, ale sos wyszedł całkiem zacnie. Z westchnieniem umieściła wszystkie składniki ciasta w misce i z uznaniem obserwowała pracę miksera, który rzeczywiście był fantastyczny - zanotowała sobie w pamięci, że koniecznie musi taki kupić do własnej kuchni, może rodzice zechcą go jej sprezentować na urodziny? Nauczona przykrym doświadczeniem z wnykopieńkami nie spuszczała patelni z oka - i dało to naprawdę dobre wyniki, bo naleśniki wyszły cudowne, złociste i apetyczne. Uśmiechnęła się z satysfakcją, po czym zabrała się za nakładanie farszu i składanie naleśników w koperty - wyszło trochę krzywo, w dodatku w jednym czy dwóch miejscach pojawiły się pęknięcia, ale Isolde, zaprawiona w kulinarnych bojach, zamaskowała je sosem, tak że nikt by się nigdy nie domyślił, że coś jest nie tak. Degustacja napawała ją pewnym niepokojem, bo wcale nie lubiła ostrych rzeczy, a już na pewno nie tych doprawionych chilli, ale jak wszyscy, to wszyscy. Z niepewną miną spróbowała odrobinę - były potwornie ostre, w oczach Isolde zakręciły się łzy, a w sercu narodziła się pewność, że jej gardło już nigdy nie wyda z siebie żadnego czystego dźwięku, ale tym sensacjom nie towarzyszyło zianie ogniem. Sama nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle, miała wrażenie, że coś spopiela jej gardło od środka i pełna wątpliwości opuściła kuchnię.
Może i nie była jakaś świetna w gotowaniu, ale coś tam potrafiła zrobić. Kanapki... dobrą herbatę. I to chyba by było na tyle, trochę wstyd, ale przecież nie mieszkała sama, a w domu zawsze były skrzaty, które robiły wszystką za nią. I jakoś nie czuła potrzeby, żeby im pomagać albo robić coś za nie. Usłyszała o kursie gotowania chyba całkiem przypadkiem i pomyślała PRZEZ ŻOŁĄDEK DO SERCA czy jakoś tak. To brzmiało na całkiem niezłą strategię, poza tym, czy gotowanie mogło tak bardzo różnić się od warzenia eliksirów? Też kroiło się i dodawało składniki, mieszało, pilnowało, wszystko musiało mieć odpowiedni zapach, kolor, konsystencję... Prawie jak eliksiry. Na sam początek profesor podał caluteńki przepis, który byłby dla Laury chyba nie do zapamiętania, ale ona, jak to ona, wszystko zapisała. Trochę absurdalnie - gotowanie i pergamin z tuszem, ale przecież uwielbiała mieć wszystko czarno na białym w postaci literek, a nie jakichś niewyraźnych wspomnień w głowie. Do farszu wzięła dużo różnych warzyw, między innymi pomidory, cebulę, paprykę i sprytnie podpatrywała innych, bo na merlina, skąd miała wiedzieć kiedy te wszystkie warzywa są gotowe? Ale jak tam podglądała innych, to całkiem nieźle jej to wyszło. Potem pokusiła się nawet o to, żeby jakiemuś nieudacznikowi obok pokazać jak to się robi, bo przecież ona taka pomocna i w ogóle wow. Z pieczeniem naleśników było gorzej. Wręcz okropnie. Chciała pokazać jaka to jest fajna i jak super jej wychodzi gotowanie, podrzuciła głupiego naleśnika do góry... a ten przykleił się do sufitu! Jak to możliwe? Nie miała pojęcia. Myślała, że takie rzeczy dzieją się tylko w przedstawieniach. Zabrała się za pieczenie kolejnego kiedy ten pierwszy postanowił sobie zlecieć. Super. Przez chwilę Laura nie wiedziała co się dzieje, z naleśnikiem na głowie musiała wyglądać wyjątkowo śmiesznie. Czym prędzej go złapała, zła, rzucając go byle gdzie i zajęła się tym co właśnie go piekła. W końcu przyszedł czas na wsadzanie farszu do środka, poszło całkiem nieźle, wszelkie niedoskonałości sprytnie zamaskowała. Patrzyła jak kolejne osoby zioną ogniem, wyglądało to naprawdę cudacznie, ale też niesamowicie. Kiedy ona spróbowała swojego poczuła palące uczucie w gardle, ale zupełnie nic się nie zadziało. Cóż, jednak nie jest z niej taki super kucharz jak myślała. Szybko napiła się wody, bo czuła, jakby mimo wszystko, ten ogień w środku się palił. Kiedy zajęcia się skończyły, zabrała swój zapisany przepis i poszła.
Amelia była bardzo podekscytowana nadchodzącą lekcją magicznego gotowania. Sama odwykła od tego sposobu przygotowywania sobie posiłków, ponieważ robił to za nią ktoś inny - mianowicie najlepszy skrzat domowy jakiego mogła mieć. No a w szkole? Wiadomo, że nie musiała tutaj codziennie stać i przyrządzać trzech posiłków dla całej szkoły ani nawet dla siebie. Po prostu gdy była głodna udawała się w stronę wielkiej sali na każdy z posiłków. Jeśli głód dopadł ją nagle, szła do kuchni i tam brała sobie coś gotowego do wszamania. Teraz jednak mogła pokazać swoje zdolności kucharskie. Gdy zajęła miejsce w kuchni, a profesor zaczął opowiadać o tym, co dzisiaj smacznego przygotują do jedzenia, Amelia o mało co nie klasnęła w dłonie z radości. Smocze naleśniki? Bomba! Tego jeszcze nie potrafiła zrobić, a z pewnością będzie to hit każdej z imprez. Może nawet nauczy skrzata, jak się takie przyrządza? Po tym, jak profesor opowiedział im co mają zrobić, zajęła jedno z wolnych stanowisk i zabrała się do pracy. Przygotowywanie farszu było dla niej łatwizną. Zawsze lubiła gotować i może to sprawiło, że miała wrodzoną intuicję ile czego ma dodać, jak przyprawić i czego zdecydowanie nie robić, żeby potrawa okazała się znakomita. Ewentualnie - nauczyła się na błędach swoich kolegów, którym co chwila coś nie wychodziło. Czujnie obserwując ich błędy, Amelia doszła do momentu, że nóż kroił warzywa za nią w takie idealne kosteczki, jakie chciała otrzymać. Sama zaś pilnowała podsmażanych pędów niczym małego dziecka, które w każdej chwili może się wywrócić i trzeba je złapać. Uśmiechnęła się do siebie lekko i rozejrzała za kimś, komu by tu pomóc z pierwszym zadaniem. Gdy profesor zaczął opowiadać o drugim etapie, Amelia szybko wróciła na swoje stanowisko i zaczęła wykonywać wszystkie jego polecenia. Jej porcja składników na ciasto była tak samo dobra, jak porcja profesora Forester'a. Przecież Krukonka robiła je po raz pierwszy. Czy może to oznaczać cokolwiek innego, jak tylko talent? Dziewczyna usmażyła kilka smakowicie wyglądających sztuk naleśników i ruszyła na wycieczkę po kuchni, żeby pochwalić się swoim sukcesem i udzielać rad tym zbłąkanym duszyczkom, które najwyraźniej nie wiedziały, po co się tu w ogóle pojawiły. Kolejnym etapem było zawijanie naleśników farszem. Pannie Wotery udało się to w stu procentach, dlatego gdy zobaczyła, jak marnie idzie jej sąsiadowi, rzuciła się do ratowania jego biednego naleśnika, który wyglądał tak, jakby miał zaraz dosłownie się złamać. O ile jest to określenie mało odnoszące się do naleśnika, to przecież właśnie tak się stało. Niestety, zahaczyła szatą o swoje naleśniki. Chcąc wykonać bohaterski czyn, sama zepsuła swoje jedzenie. Katastrofa. Zaczęła sprzątać swoje naleśniki z podłogi, wywracając oczami. Później spróbowała tego, którego udało jej się uratować z rąk kolegi. Nie był najgorszy, jednak jej z pewnością były o niebo lepsze, zanim nie wylądowały na tej cholernej podłodze, do czorta. Gdy już skończyła wszystko robić, zjadła kawałek naleśnika, który został na talerzu i.. proszę bardzo zieje ogniem znakomicie! Wszystko udało się tak jak zaplanowała. Dzisiejszy dzień nie był wcale taką wielką katastrofą, prawda? Uśmiechnęła się do siebie lekko, napiła odrobinę wody i wyszła z kuchni, żegnając się lekkim skinieniem głowy z panem profesorem.
Nie wiedząc czemu ostatnimi czasy zebrało jej się na odwiedziny. Coraz mniej czasu spędzała w domu i w okolicach Hogwartu, zupełnie nie przejmując się nadchodzącym końcem roku. Po spotkaniu z ojcem wróciła no Anglii, zastanawiając się nad tym kiedy wróci Lumia i czy wszystko jest w porządku. Przechadzając się po okolicy kontemplując uznała, że jest głodna więc wybranie się do kuchni Hogwartu aby coś zjeść będzie dobrym pomysłem. Kiedy to już dotarła na miejsce i otworzyła drzwi kuchni zobaczyła coś czego zupełnie się nie spodziewała. Lekcja gotowania? No nie... Zrezygnowana chciała już opuścić pomieszczenie, jednak głód wygrał i tak oto postanowiła, że przyłączy się do tej masakry. Właściwie to gotowanie nigdy nie było jej pasją i praktycznie jej umiejętności były dość ograniczone, więc miała nadzieje, że danie które będą musieli przyrządzić będzie dość proste, chociaż kto ją tam wie Jul mogła zepsuć najprostszą potrawę. Gdy już ogarnęła sytuację zniknęła na chwilę w spiżarni aby wybrać warzywa do farszu. Naleśniki z warzywami... tego to jeszcze nie było, a przynajmniej ona nie miała okazji aby takich spróbować. No, ale dobrze do roboty. Podeszła do stanowiska i po wstępnym przygotowaniu siebie i warzyw zaczęła je kroić. Uzyskała przy tym skupienie over 9000 oraz prędkość światła co prędzej czy później musiało się skończyć małą katastrofą. Oczywiście nie trzeba było długo czekać, aby zobaczyć Jul która to zamiast w warzywo trafiła nożem w palec. Lekko poirytowana rzuciła zaklęcia, aby opatrzyć ranę po czym wróciła do krojenia tym razem już tylko warzyw. Następnie wrzuciła je do garnka i zajęła się pędami opieńków, które pokroiła podsmażyła i na koniec dodała przyprawy i wrzuciła do warzyw. No chociaż to jej wyszło, teraz nadszedł czas na naleśniki. Gdy ciasto znalazło się w mikserze machnęła na niego różdżką i poczekała aż ten skończy pracę. Smażąc jednego z nich uznała, że nadeszła pora na przewrócenie do na drugą stronę jednak nieco przesadziła z siłą i oto ten wylądował na suficie. Po kilku sekundach spadł prawie trafiając ją w głowę, nie przejmując się porażką usmażyła jeszcze kilka. Kiedy to próbowała zawinąć jednego z nich ten złośliwie pękł na pół a farsz radośnie wypłynął, no to może jednak zrobi coś innego? Zjadła pozostałe naleśniki i uznała że z farszu zrobi gulasz lub coś w tym stylu, bo nie wiadomo było czy to też jej wyjdzie. Gdy przyszła pora na zianie ogniem oczywiście i to niezbyt jej się udało jednakże zauważyła iż obok ktoś radzi sobie o wiele gorzej, tudzież właśnie przypala sobie włosy szybko zareagowała rzucając zaklęcie, po jakże udanej akcji ratowniczej wzięła swój gulaszopodobny twór w międzyczasie podkradając jedzenie Rekina i ruszyła do Hogsmeade.
Nie pytaj się dlaczego Madness poszedł na lekcję gotowania. Może uznał, że przyda mu się na coś taka umiejętność, a może najzwyczajniej w świecie zabłądził? No nie ważna. Przybył do kuchni, stanął przy blacie i nawet zaczął słuchać starego nauczyciela, który widać było jarał się tym całym gotowaniem aż za bardzo. Tak przynajmniej widział to Madness, który nigdy nic sam nie gotował. Zaliczy teraz swój pierwszy raz. I choć nie brzmiało to zachęcająco jak inni wziął się do roboty. Nawet rękawy podwinął co by ich nie ubrudzić za bardzo. Farsz… skąd miał wiedzieć co do niego wrzucić? Nie był za bardzo rozeznany w tym co wszystkim, więc na początek podejrzał co biorą inni i pewnie wziął jakieś warzywa. No bo co innego? Nóż kroił za niego, a sam zabrał się za smażenie pędów czegoś tam. Nie chciał ich przypalić, więc uważnie to robił. Nie gadał z nikim tylko skupił się na tym całym smażeniu. I dobrze, bo jak później zaczął dusić warzywa to miał jeszcze chwilę czasu, które spędził nad patelnią. Aby na pewno ich nie przypalić. Obracał powoli i nawet w między czasie pomógł komuś. Czego z reguły nie robił, ale widać nawet on ma lepszy dzień. Pewnie w zamian później coś chciał, ale to w jego stylu, więc nikogo nie powinno to dziwić. Dodał jeszcze tylko te pędy do garnka, a później jak spróbował farszu to mało skromnie w duchu przyznał, że całkiem dobry mu wyszedł. Z naleśnikami już nie było tak sielankowo. Masa była zła, ale spróbował coś z niej zrobić. No naleśnika znaczy się chciał usmażyć. Oprócz tego, że stanął on w ogniu to przy gaszeniu patelni ochlapał się wodą. Brawo Madness, oby tak dalej. Wziął się jeszcze raz do pracy i efekt był już lepszy niż za pierwszym razem. Usmażył kilka krzywych naleśników, ale smak się liczył! Może farsz uratuje jego danie. Tak, na to właśnie liczył. Zawijanie naleśników z farszem okazało się pestką. Pięknie mu poszło i na tym powinien zakończyć. Ale… no właśnie. Rzucił się komuś na pomoc. Skończyło się to tragicznie dla niego. I właśnie po raz kolejny przekonał się o tym, że nie warto innym pomagać, bo marnie się to kończy. Posprzątał z podłogi to co spadł. I rzucił mało przyjemnym spojrzeniem na resztę uczniów. Zrobił z siebie tylko niepotrzebne widowisko. Niechętnie już podszedł do próbowania swojego dania. Które może i wyglądało idealnie, ale nie ział ogniem jak inni. Piekło go w gardle tylko i musiał sporo wypić, żeby zrobiło mu się lepiej. Zrobił pewnie kilka tych naleśników, więc po lekcji zabrał kilka ze sobą, żeby może później je zjeść czy coś. Jak na swoje pierwsze gotowanie uznał, że poszło mu całkiem dobrze, ale z mieszanymi uczuciami opuszczał kuchnię. Możliwe, że więcej na takich lekcjach się nie pojawi.
Leonardo zdecydowanie zabłądził. Nie miał zielonego pojęcia gdzie się znajduje, aż wreszcie, przez przypadek, oparł się o ścianę. Zobaczył nad sobą obraz i.. postanowił trochę do niego pogadać, ponieważ była to najżyczliwsza rzecz, jaka mu się ostatnio przytrafiła. Przez przypadek połaskotał gruszkę, a na ścianie pojawiła się klamka. Zafascynowany pociągnął za nią i znalazł się.. na lekcji magicznego gotowania. Zrezygnowany stwierdził, że nie wypada uciekać i wszedł do kuchni, zamykając za sobą drzwi. Zajął jedno ze stanowisk i długo czekał, aż profesor skończy mówić. Gdy usłyszał, co mają gotować, jego humor zdecydowanie się poprawił. Uwielbiał smocze naleśniki i choć jadł je tylko raz w życiu na jakiejś szalonej imprezie w jego byłej szkole, bardzo mu smakowały. Może to cenna umiejętność, jeśli nauczy się je przyrządzać? Będzie mógł kiedyś zaskoczyć tym swoich gości, w swoim przyszłym mieszkaniu. Uśmiechnął się do pana profesora i powoli zaczął zabierać się do przygotowywania tej jakże cudownej potrawy. Na samym początku ich zadaniem było pokrojenie wszystkich składników. Leonardo długo przyglądał się jak robi to pan profesor. Chciał być dokładnie tak samo doskonały jak on. Do całego zadania podszedł bardzo poważnie i na samym początku doskonale wiedział, jakie warzywa wybierze do farszu. Gdy już je sobie przygotował, odpowiednio wymył i pokroił w kosteczkę jak prawdziwy kucharz. Niestety, w pewnym momencie, co było już nieco mniej podobne do prawdziwego kucharza, nóż wylądował na jego paluchu, z którego trysnęła krew. Szybko wymamrotał zaklęcie lecznicze, jednak całe warzywa opryskane były krwistą czerwienią. Zrezygnowany Leo wziął się do przyrządzania warzyw jeszcze raz, tym razem czarując nóż tak, aby zrobił wszystko za niego. Wydawało mu się, jakby robił to już tysiące razy. Przyszła kolej na naleśniki, więc Leonardo bardzo z siebie zadowolony zaczął odmierzać składniki potrzebne na ciasto naleśnikowe. O dziwo, jego porcje tym razem były tak samo idealne, jak porcje profesora Forestera. Gryfon usmażył szybko kilka naleśników, które wyglądały tak samo dobrze, jak smakowały i szybko ruszył na wycieczkę po kuchni, uśmiechając się do siebie z lekkim zdziwieniem. Czy tylko jemu wychodzi tak dobrze? Trzeba pomóc tym wszystkim biedakom, którzy nie potrafią dobrać odpowiedniej porcji składników. Tak więc, mrucząc coś pod nosem, pomógł kilku osobom i dopiero gry profesor przeszedł do następnego etapu, Leo wrócił na swoje stanowisko, coby dalej być najlepszym w robieniu smoczych naleśniczków. W pewnym momencie, gdy jego naleśniki były już w stu procentach gotowe - Leo właśnie kończył pakować w nie farsz - zobaczył coś, obok czego nie mógł przejść obojętnie. Ostatniego naleśnika rzucił na deskę do krojenia, a sam pobiegł ratować porcję kolegi. Naleśnik prawie pękł na pół! Jak można popełnić taki karygodny błąd. Biegnąc jednak do niego, coby uratować biedaczka, zahaczył jakimś dziwnym sposobem o swój talerz, który spadł na podłogę z głośnym trzaskiem. Jedne naleśniki uratowane, drugie leżące żałośnie na środku podłogi.. chyba coś tu się nie zgadza. Westchnął ciężko i wrócił do swojego stanowiska, żeby spróbować jedynego naleśnika, który mu został. O dziwo, po zjedzeniu go zionął ogniem tak mocno, że sam początkowo odrobinę się przestraszył. Po zakończonej lekcji uprzątnął swoje stanowisko, napił się wody, stojącej gdzieś przy wyjściu i opuścił kuchnię, zdecydowanie zadowolony z tego, że tym razem zabłądził. Przynajmniej potrafił już robić naleśniki! I to nie byle jakie, prawda?