Jesteś fanem stylowo urządzonych lokali? A może jazz jest Twoim ulubionym rodzajem muzyki? Lubisz posłuchać muzyki na żywo? Pub Jazzowy zaprasza! Codziennie od 18 występy okolicznej kapeli jazzowej umilą Ci spotkanie w gronie przyjaciół, a miła i profesjonalna obsługa zadba o to, by na Twoim stoliku nie zabrakło trunków!
Trudno powiedzieć, że Nicholas zabiegał o popularność, bo nigdy o tym nie myślał. Był jaki był, a że skutkiem jego zachowań była rozpoznawalność - ot, nieprzeszkadzający efekt uboczny. Jako stały bywalec wszelkich imprez posiadał szerokie, bezdenne wręcz grono znajomych - bliższych lub dalszych, a wrodzona otwartość sprawiała, że ludzie go zapamiętywali. Marceline natomiast faktycznie zlewała się ze ścianami, czasami mogło się wydawać, że chciałby zniknąć, stać się przezroczysta. Przemykała, unikała większych zgromadzeń - fakt, że się spotkali i poznali był zadziwiający, ale u Gryfona zdziwienie mieszało się z radością. Rumieniec, którym pokryła się jej twarz wywołał przyjazny uśmiech na twarzy młodzieńca - nie chciał wprawiać towarzyszki w zakłopotanie. Jej słowa potraktował jak oskarżenie i choć wewnętrznie troszkę się obruszył musiał przyznać, że wyczuła go, albo zwyczajnie była zaznajomiona ze sławą, którą się cieszył - Hmmm, w tym miesiącu chyba jesteś pierwsza - obrócił w żart jej słowa i puścił oko. Nie chciał by zrobiło się zbyt poważnie, poza tym - toż to nie spowiedź! Również pociągnął ze swojej szklanki mierząc Marceline spojrzeniem. Nie uważał, żeby była łatwa; przeciwnie. Nieśmiała i zdystansowana, długo przyzwyczajała się do naturalnego dotyku podczas gry, nie śmiałby więc podejrzewać jej o śmiałość przy próbach bardziej intymnych zbliżeń. Przecież i tu - przyjęła pocałunek dosyć obojętnie, nie reagując ani pozytywnie, ani negatywnie. Czuł, że nie jest panienką która wskoczy do sypialni zanim poznasz jej imię i właśnie to mu się podobało - wbrew temu, co mogła o nim myśleć - nie był typem zaliczającym wszystko co się rusza i czyniącym z tego cel w życiu i nade wszystko (okej, okej, nie nade wszystko) cenił rozmowę, wymianę myśli. - Oczywiście panienko, nie będę oponował - odparł, wciąż w żartobliwym tonie - jeśli tylko dasz mi się odprowadzić, nie przystoi by dama wędrowała sama po zmierzchu - dodał, choć jej dalsze słowa były precyzyjnie wbitą szpilką. - Nie planuję nic na późniejszą część wieczoru - odparł szorstko, może zbyt szorstko. Nie chciał zabrzmieć nieprzyjemnie, jednak takie uwagi uważał za zbędne - nie ma obowiązku się tłumaczyć, ale nie chce też być w czyichś oczach obrazem rozpusty i zepsucia, szczególnie, gdy są to jej oczy. Z resztą te insynuacje sprawiły, że poczuł się zdehumanizowany i sprowadzony do roli samca rozpaczliwie poszukującego samicy zdolnej zaspokoić jego potrzeby, a kimś takim nie był. Nie ukrywał, lubił zbliżenia fizyczne i regularnie ćwiczył się w sztuce miłości, ale nie czynił z tego jedynego sensu swojej egzystencji i nigdy nie brakowało mu finezji. Zrobił kolejny łyk szkockiej i spostrzegł, że trunku zostało niewiele, na dnie.
Oboje mieli słabość do muzyki, a gra z nim sprawiała jej niebywałą przyjemność, pomimo że pochodzili z dwóch różnych światów. Ona należała do rzeczywistości, w której królowała przede wszystkim nauka, a on do tej, która dla Marceline była całkowicie obca. Nigdy nie pojawiała się na imprezach, jakby bojąc się, że ulegnie temu, co zdaniem jej babci jest całkowicie zakazane. W bliższym gronie miała odwagę napić się wina czy innego alkoholu, ale Finley na razie pozostawał chłopakiem, którego poznawała, stopniowo, z odrobiną dystansu, jakby chcąc przekonać się o wszelkiej maści zachowaniach, które mogłoby być dla niego charakterystyczne. P i e r w s z a? Zaskoczenie wymalowane na twarzy Holmes musiało świadczyć, że całkowicie nie spodziewała się takiej odpowiedzi i im dłużej to trwało, tym bardziej zastanawiała się - dlaczego postanowił odpowiedzieć w taki sposób. Mimowolnie smagnęła go po ramieniu smukłymi palcami i posłała piorunujące spojrzenie. - Powinnam czuś się pewnie wyróżniona, tak? - zapytała, ale prawda była taka, że Holmes nie mogła czuć się w ten sposób. Nic ich nie łączyło, nie mieli wobec siebie zobowiązań, a tym bardziej krukonka nie planowała takowej zmiany. Być może, gdyby miała inne podejście albo uległa chwilowej zachciance, ale w tej jednej chwili miała wrażenie, że wypowiadane przez nią słowa zostały odebrane w zupełnie inny sposób niż wcześniej to zakładała. Bynajmniej, nie sugerowała mu upojnych chwil czy nawet randki zastępczej; wiedziała, że posiada wystarczającą ilość znajomych, by móc dokończyć tę noc z piwem w towarzystwie kumpla. Marceline wbrew pozorom nie była aż tak płytka, by na piedestał wznosić ewentualny seks, który mógłby mieć miejsce, zwłaszcza że nie należało to do jej oceny. - Nie martw się - powiedziała z subtelnym uśmiechem, choć odczuwała delikatny zawód wynikający z niezrozumienia. Czasami jednak pewnych fraz nie da się cofnąć, a ona nie chciała jeszcze bardziej pogarszać całej sytuacji. - Z zajęć fortepianowych także wracam sama, poza tym - mam różdżkę - wyjaśniła i wstała z krzesła, pozostawiając na stole należną zapłatę za swoje zamówienie. - Pójdę już, Nicholasie - poinformowała o swoich zamiarach, jakby nie chcąc zostawiać go bez zbędnego wyjaśnienia. Może zamiast lekcji muzyki powinna zacząć pobierać te - jak należy z kimś rozmawiać, by zostać dobrze zrozumianym? Cóż, kiedyś na pewno o tym pomyśli.
Ostatnimi czasy Clarence nie miał zbyt dużo okazji do odprężenia. Pracy miał mnóstwo, ta nowa funkcja spadła na niego tak nagle, że czasem się zastanawiał czy on faktycznie się nadaje na ambasadora... Bał się, że teraz kiedy to wszystko jest na jego głowie i to on musi wszystkim zarządzać, nie poradzi sobie. Kiedy zatem skończył pracę tego dnia, postanowił że musi się gdzieś wyciszyć. Londyn nie był do tego odpowiednim miejscem, bo tam właściwie wszyscy czarodzieje go znali. Postanowił zatem wybrać się do Hogsmeade- malowniczej, górskiej wioski i wtopić się w tłum czarodziejów. Kompletnie nie znał tych okolic, wszedł zatem do pierwszego lokalu, który wydawał mu się być czymś na jego poziomie- klubu jazzowego. Tego wieczoru był zupełnie pusty- idealnie! Usiadł przy jednym ze stolików, odpalił papierosa i czekał na występ.
Dlaczego szwendała się po Hogsmeade całkiem sama? Otóż właśnie nie było konkretnego powodu do opuszczenia zamku. Nie musiała pilnie czegoś kupić, nie była z nikim umówiona... Ale nie mogła znieść tego zamknięcia w grubych murach. Potrzebowała odetchnąć, a wioska wydawała się być na to odpowiednim miejscem. Poza tym nie mogła przecież iść gdzie indziej, np. do Londynu. Mijała różne sklepy i puby, nawet na chwilę nie przystając i uparcie idąc przed siebie. Nie rozglądała się na boki, jedynie jej oczy biegły w lewo i prawo, obserwując okolicę. Niespodziewanie zatrzymała się przed jednym z pubów, wyraźnie uznając go za miejsce całkiem odpowiednie na relaks. Weszła do środka i upewniła się w swoich domysłach. W lokalu grała przyjemna jazzowa muzyka i, co najważniejsze, nie było wiele czarodziejów. Tak, to był dobry wybór, pomyślała i upatrzywszy sobie miejsce, skierowała się ku niemu. Jak wielkie było jej zdziwienie, kiedy przy jednym ze stolików zauważyła @Clarence Thunder, niejakiego ambasadora Stanów Zjednoczonych. Szybko jednak ukryła tego ewentualne oznaki, a brwi wraz z lewym kącikiem jej ust uniosły się w ironicznym uśmieszku. - Witam szanownego pana ambasadora. - powiedziała poważnie, choć wyraz jej twarzy się nie zmienił. Nie mogła, po prostu nie mogła przejść obok niego obojętnie. Przy każdej możliwej okazji nie darowała sobie palnięcia jakiegoś złośliwego tekstu, a skoro takowa właśnie się nadarzyła... Dlaczego nie? I nie było dla niej problemem to, że jej ojciec pracował w tym samym Departamencie. Rodzice Thalii doskonale wiedzieli o tym, jak dziewczyna potrafiła odnosić się do dorosłych zajmujących ważny urząd lub w ogóle starszych od niej osób. Mieli okazję zobaczyć to niejednokrotnie, między innymi na zorganizowanym kiedyś w ich domu bankiecie, na którym to Thunder również był. I choć za każdym razem zwracają córce na to uwagę, nie potrafią jej tego oduczyć.
Kiedy muzyka zaczęła grać, zrobiło się bardzo przyjemnie. Chyba właśnie czegoś takiego było mu teraz potrzeba- czegoś, co odciągnęłoby jego myśli od wszystkich problemów związanych z pracą, co pozwoliłoby mu odpocząć od ludzi. W ramach przyjętej przez siebie zasady walki z magimilicją nie wydawania pieniędzy o ile nie jest to absolutnie niezbędne nie kupił alkoholu, ale palił papierosa wzmacniając swoje poczucie oderwania od świata. I kiedy z uśmiechem oglądał występy jazzmanów, jakiś dziewczęcy głos wyrwał go z tego transu. Odwrócił się. Rozpoznał tę dziewczynę. Nie wiedział do końca kim jest poza tym, że była córką angielskich urzędasów, którzy od jakiegoś czasu działali mu na nerwy. - Dzień dobry - odpowiedział tylko bez większego entuzjazmu, choć starał się przywołać uśmiech na swoją twarz.
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że facet mógł jej za bardzo nie kojarzyć, bo w końcu kto by się przejmował jakąś małą gówniarą na bankietach dla dorosłych czarodziejów, w dodatku z urzędami, którymi śmiało mogli się pochwalić? Ale z drugiej strony właśnie przez to mogła zostać zauważona pośród tłumu starszych - mała osóbka, wyraźnie odstająca od innych. I bardzo dobrze, nie miała nic przeciwko temu. Wystarczało jej to, że mogła się dowiedzieć, kto jak się nazywa i jaki urząd zajmuje. Ot, takie podstawowe informacje, bo i po co więcej? Miała ważniejsze rzeczy do zapamiętania, więc nie zaprzątała sobie głowy jeszcze dodatkowymi pierdołami. - Czy Londyn nie jest lepszym miejscem na wypady po pracy? - nie żeby ją to interesowało, po prostu chciała jakoś podtrzymać rozmowę, skoro już ją zaczęła. No i zawsze to lepsze zajęcie niż siedzenie w samotności i zwykłe patrzenie na innych, choć do tego też nic nie miała. Lubiła zaszyć się w kąt i obserwować ludzi czy nawet sam wystrój danego pomieszczenia, ale na miejscu pierwszym było zachowanie, które to czasem potrafiło ją tak rozbawić, że cudem powstrzymywała się od choćby parsknięcia śmiechem.
Clarence odwrócił swój wzrok z powrotem w kierunku sceny i zaciągnął się papierosem. Zastanawiał się w duchu o co tej dziewczynie chodzi... Czy to jej ojciec nasłał ją na niego, żeby go śledziła i utrudniała mu życie? - W Londynie roi się od waszych urzędasów, co dużo by chcieli, a nie mogą... - odpowiedział biorąc głęboki wdech i przeciągając się na krześle. - A ty? Co robisz w Hogsmeade? Aż tak nie podoba ci się tam, w Hogwarcie? Clarence był pod wielkim wrażeniem Hogwartu, kiedy przyjechał tu swego czasu z Ilvermorny, choć oczywiście nie było ono aż tak piorunujące, jakie wywarła na nim jego szkoła. Hogwart był... po prostu Hogwartem. A teraz, kiedy darzył Brytyjczyków coraz większą niechęcią, trudno mu było nie krytykować także ich sposobu kształcenia czarodziejów. - Czaję. Strasznie nudno tam musi być. Siadaj jak chcesz... - odsunął jej krzesło.
Gdyby tylko rodzice Thalii wiedzieli, że właśnie ucinała sobie pogawędkę z ambasadorem... Bardziej niż pewne jest to, że by zareagowali i to błyskawicznie, obawiając się z jej strony obrazy urzędnika. Cóż, nie mieli jak się o tym dowiedzieć w tej chwili, a kiedy już będą wiedzieli (bo w to nie wątpiła), będzie już po wszystkim. Poza tym bez przesady, była na tyle wychowana, żeby zatrzymywać dla siebie te niemiłe wypowiedzi. Natomiast można było się spodziewać po niej złośliwości. - Zamknięcie w czterech ścianach w końcu staje się nie do wytrzymania, powinien pan coś o tym wiedzieć. - zdecydowanie dziwnie brzmiało słowo "pan" wypowiedziane przez nią. Zwykle nie przejmowała się jakimiś oficjalnymi formami i zwracała się do rozmówcy jakby był jej kumplem, którego zna od dłuższego czasu. Oczywiście w sytuacjach, które tego wymagały i nie mogła sobie na to pozwolić, zachowywała ten sztywny ton i siliła się na uprzejmość, kierując się zasadą "jak trzeba, to trzeba". A teraz chyba nie było takiej okazji. - Na pewno nie aż tak nudno jak w Ministerstwie. - powiedziała lekkim tonem, kiedy już wygodnie usiadła na krześle. I było w tym trochę prawdy, przynajmniej według niej. Ale co ona mogła wiedzieć, siedemnastoletnia uczennica szkoły, która czasem z ojcem bywała w tej wielkiej placówce? Zobaczyć coś, a to przeżyć to dwie zupełnie różne rzeczy, choć nie wątpiła w to, że sto razy bardziej wolałaby kiblować w Hogwarcie kilka lat, niż być jakimś urzędnikiem siedzącym za biurkiem i zagrzebanym po nos w papierach. Wolała znaleźć sobie inne zajęcie w przyszłości.
- A tego to nie wiem, nie byłem tam - odpowiedział. Było coś dziwnego w tonie jej głosu, coś co sugerowało pewną sztuczną uprzejmość, ale tak naprawdę chciała mu chyba powiedzieć coś w stylu "pocałuj mnie w dupę, jesteś dla mnie śmieciem". W zasadzie to przyzwyczaił się do tego, już od półtora roku i decyzji o Brexicie połowa Brytyjczyków tak się do niego odnosiła. A on... niewiele sobie z tego robił. Miał do wykonania swoją pracę i już, nieważne z jakimi ludźmi przychodziło mu pracować. Jak było trzeba, był gotowy im pokazać co może zrobić ambasador. - Ale w Ilvermorny nie było nudno. Zwłaszcza na zajęciach terenowych z różdżkarstwa, jakie mieliśmy co roku na wiosnę. Mieliśmy szukać drzewa i rdzeni do różdżek. W praktyce, jak się koczowało w ciasnych namiotach i to jeszcze na ziemi często zamarzniętej, no to co można było robić? Wysyłaliśmy kogoś do sklepu po rozgrzewacze, do tego sami potrafiliśmy się odpowiednio rozgrzać, o ile trafiło nam się... towarzystwo mieszane. A nauczyciele mieszkali kilka namiotów dalej i... robili dokładnie to samo. Tylko jedni udawali, że drugich nie widzą.
Orkiestra właśnie skończyła pierwszą partię tego wieczoru i udała się na przerwę przy ogólnym aplauzie publiczności, do którego przyłączył się też Clarence. - A w ministerstwie to faktycznie, na ogół nudy. No chyba że jesteś aurorem... Chociaż zdarzają się czasem przypadki ciekawych osobliwości, z którymi trzeba robić interesy. No ale u was wszystkie konflikty kończą się o piątej po południu, nie? - zapytał, starając się przekrzyczeć brawa.
Przewróciła oczami na jego odpowiedź. Przecież musiał się gdzieś edukować, a mówiąc gdzieś miała na myśli nic innego jak szkołę magii. Hogwart czy jakaś inna - co za różnica, skoro i tak jest się zamkniętym w fortecy z grubych murów? Chociaż w sumie jakby nie patrzeć, to przez całe życie jest się w takiej swego rodzaju pułapce. Odrzuciła te myśli na bok; nie chciała się zagłębiać w te tematy. - Nie lepiej i łatwiej było się rozgrzać jakimś zaklęciem lub eliksirem? - tym razem nie ukrywała swojego zdziwienia. O ile prostsze było takie rozwiązanie, niż latanie do sklepu po jakieś dziwne cośki. Już nie mówiąc o tym, że one w końcu się kończyły, a różdżki były cały czas pod ręką i w każdej chwili można było ich użyć. Co za niepomysłowi ludzie! W swojej wypowiedzi kompletnie zignorowała ostatnie słowa mężczyzny, jak gdyby ich nie dosłyszała. Zdradziło ją jedynie prychnięcie. - Swoją drogą takie koczowanie w naszej szkole mogłoby być ciekawe. - mruknęła z cwanym uśmieszkiem wyobrażając sobie taką sytuację - Zakazany Las, biedni uczniowie w namiotach... Normalnie kto przeżyje, ten jest mistrzem! - Albo i zaczynają... - odpowiedziała zdawkowo, nie wdając się w szczegóły. Zbytnio nie przejęła się tym, że rozmówca mógł jej nie dosłyszeć przez panującą akurat wrzawę, ale powtarzać się nie miała zamiaru.
- Pewnie że można było... - roześmiał się - Różdżek używało się do napełniania butelek. Nie uczą was tam tego, że środków spożywczych nie da się transmutować, co najwyżej zwiększyć ich ilość lub przywołać, o ile wie się gdzie one się znajdują? Ja nie mogę... To nie dziwota, że wasi urzędnicy są tacy a nie inni, skoro są niedouczeni... - pokręcił tylko głową. Nawet się nie zorientował, kiedy wypalił do końca swojego papierosa. Ależ ten czas szybko leci, jeśli nie musi się siedzieć w biurze i irytować na ciągle pouczających go angielskich urzędasów i rozprawiających o zawartości cukru w cukrze ekspertów... A tutaj było tak błogo, że aż nie miał ochoty sięgać po kolejnego. Wrzucił zatem niedopałek do popielniczki i założył ręce za głowę. - Nie chciałaś kiedyś wyjechać do Stanów? - zapytał zmieniając temat. Wpatrywał się w sufit, co mogło sugerować, że się rozmarzył - Tam to dopiero jest życie... Każdy czarodziej traktowany jest na równi, nie ma żadnej w dupę kopanej magimilicji i wkurzających urzędasów myślących, że są mądrzejsi od wszystkich, bo piją herbatę z filiżanek trzymając spodek pod brodą i odchylając mały palec...
Szkoła, szkoła, szkoła... Czy zawsze wszystko musi się toczyć dokoła niej? Jakikolwiek temat do rozmowy z kimkolwiek? Szkoła! Chcesz pogadać z kumpelą? Gadaj i spodziewaj się, że temat i tak zejdzie na ten związany z nauką. Zresztą czego tu oczekiwać, skoro większość swojego młodego życia spędza się właśnie w tej placówce i chcąc nie chcąc dzieje się tam wiele istotnych rzeczy? - Oczywiście, że nas uczą. Poza tym, co ma jedno do drugiego? Spytałam, czy nie łatwiej było się ogrzać za pomocą zaklęcia, a tu nagle temat schodzi na jedzenie i na wykształcenie naszych urzędników- przerwała, żeby zaczerpnąć tchu i po chwili kontynuowała. - którzy swoją drogą są dobrze wykształceni. Chyba nie przyjęliby do takiej pracy kompletnych matołów, nieprawdaż? - dokończyła swoją wyczerpującą i najdłuższą odkąd znalazła się w tym pubie wypowiedź. Wchodząc tu nawet się nie spodziewała, że znajdzie się ktoś, z kim zamieni choćby słowo. Była przygotowana na upatrzenie sobie miejsca w kącie i obserwację. Jak widać jej plany się pokrzyżowały i w sumie sama do tego doprowadziła. Teraz nie mogła tego tak prostu przerwać i wyjść, musiała pociągnąć to do końca. - Kiedyś chciałam, ale z pańskiej wypowiedzi wnioskuję, że pewnie by mnie tam traktowali jak nadętą paniusię, która wszędzie się panoszy. - o dziwo podczas wypowiadania tych słów ton jej głosu był normalny, twarz pozostała kamienna. Powiedziała, co myślała na ten temat i odsunąwszy się trochę od stolika, zaplotła ręce na wysokości piersi. Zgrzyt, który wydało krzesło przy tym ruchu był nieprzyjemny, acz na szczęście zagłuszony przez inne rozmowy, które prowadzili przebywający w lokalu czarodzieje. - Ach, i brakowałoby mi herbaty. - dodała po krótkim namyśle. Kawa, herbata - lubiła pić je na zmianę, może nie tak ewidentnie raz to, a raz to, ale co jakiś czas. W końcu nie można pić wciąż tego samego.
- Cóż, tak szczerze mówiąc to po tylu latach pracy tutaj mam co do tego dość spore wątpliwości... - mruknął pod nosem Clarence bardziej do siebie, niż do Thalii. Potem zamilkł na dłuższą chwilę, a dalsze słowa dziewczyny o wszędzie panoszącej się paniusi i herbacie puścił gdzieś mimo uszu, nie dotarły one do niego. Po prostu samo wspomnienie o pracy mocno go zirytowało... Orkiestra znowu zaczęła grać, ale do Clarence'a już nawet to nie było w stanie dotrzeć. No po prostu musiał zapalić. Albo się napić. A najlepiej to i jedno i drugie. Wszyscy dookoła wstali klaszcząc w rytm melodii, a on nadal siedział mając ochotę stąd wyjść, bo ta muzyka zamiast go relaksować, w tym momencie tylko go denerwowała. Wyjął więc z kieszeni paczkę papierosów. Zostały mu tylko dwa... Wyjął jednego, a drugiego podsunął dziewczynie. - Masz ochotę? - zapytał, choć doskonale wiedział, że jest niepełnoletnia i jej rodzice nie byliby zadowoleni gdyby się o tym dowiedzieli, ale w tym momencie nie dbał o to. Niegrzecznym byłoby nie poczęstować, a poza tym jeśli tylko miał okazję zrobić na złość Anglikom- robił to. Może przynajmniej wtedy mu trochę ulży...
Ostatnio zmieniony przez Clarence Thunder dnia Sob Mar 24 2018, 17:00, w całości zmieniany 1 raz
Uniosła brwi w górę kiedy usłyszała słowa mężczyzny, które ewidentnie miały na celu obrażenie Anglików. Była przy tym pewna, że facet zdaje sobie sprawę, że ona również do nich należy i bardzo jej się to nie podobało. Już miała na końcu języka jakąś ciętą odpowiedź, ale właśnie wtedy muzyka ponownie rozbrzmiała, co wybiło ją z rytmu i spowodowało, że myśl uciekła. Niech to szlag, a już chciała mu przemówić do rozumu! W sumie to mogła zacząć obrażać jego rodaków Amerykanów i chciała nawet to zrobić, jednak przeszkodziło jej w tym skierowane do niej pytanie. - Nie, dzięki. Nie palę. - powiedziała, nie odbiegając znów tak daleko od prawdy. Faktycznie zdarzało jej się sięgnąć po papierosa, ale takie sytuacje nie bywały często. Teraz nawet nie miała na to ochoty. W sumie gdyby się zastanowić, to na nic jej nie miała, jakby ta rozmowa z ambasadorem... zgasiła ją? A może trafniejsze byłoby stwierdzenie, że znudziła i po prostu przez to różne głupie pomysły pouciekały z jej głowy, jakby przeszła swego rodzaju pranie mózgu? Swoją drogą całkiem zabawny był fakt, że facet siedział na tym krześle i wyglądał jakby tylko czekał na chwilę, w której mógłby uciekać z pubu. Nasuwało się tylko pytanie dlaczego, skoro miał tak cudowną towarzyszkę do rozmowy.
/chyba pomyliłeś imiona w drugiej linijce swojego posta ;)
Tego nie dało się już dłużej wytrzymać. Był wściekły. Na wszystko dookoła. Miał ochotę zwyczajnie chwycić któryś ze stolików albo krzeseł dookoła i rzucić w orkiestrę, byle przestała grać. I irytować go. I ta dziewczyna też. I wszyscy dookoła. Żeby się zamknęli. A najlepiej to przestali się ruszać. I oddychać. I robić cokolwiek. Nie wytrzyma tego. Musiał stąd wyjść. Wstał zatem i bez słowa wyszedł z klubu. Teraz oby tylko nikt nie ośmielił się wejść mu w drogę! Może być nieprzyjemnie...
Leniwe dość popołudnie przetrzymywało go w swych objęciach; minęły wszelkie z przeprowadzanych lekcji w dzisiejszym planie - Daniel Bergmann był wolny. Cóż, nie do końca mógł cieszyć się, absolutnie nie w pełni był w stanie zachłysnąć się tą wolnością - czekało jeszcze, o zgrozo, znienawidzone zostanie na noc. Pragnąc umilić sobie część czasu, w której mógł jednak wypocząć (choćby w namiastce), skierował kroki do Hogsmeade - lubił tę klimatyczną, magiczną wioskę pozostającą w bliskości z imponującym zamkiem Hogwartu. Jeden rok pracowania tutaj wystarczył, na posiadanie kolekcji swych ulubionych lokacji - klub jazzowy z pewnością włączał się dumnie w ich poczet. Nastrojowa, lekko senna, choć mile gnieżdżąca się w jego uszach muzyka - pamiętająca stare, amerykańskie kluby, koiła nadwyrężone przez obowiązki zmysły. Udało się jemu zdążyć przed osiemnastą, wyjątkową godziną rozpoczynania występu. Usadowił się wobec tego szczęśliwie w dogodnym miejscu słuchacza, z kuflem piwa tuż obok dłoni złożonych tradycyjnie w wieżyczkę (przecież nie przyszedł się upić, nie miał zresztą w zwyczaju nawet w ukochanym Londynie). Miała się odbyć improwizacja - wobec tego, tym lepiej. Czekał.
Rzuć kostkąna to, co ciebie dzisiaj spotkało
1,6minąłeś piękną półwilę; jej osobliwa aura nie pozwalała tobie oderwać wzroku. Twoje myśli wciąż błądzą dokoła zmysłowej postaci, jej tajemniczo skrojonego uśmiechu - skupienie się wśród otoczki zachwytu oraz poddanie intuicyjnym nutom, będzie dla ciebie dziś wyjątkowym wyzwaniem
2,4czyżby w spożytym ostatnio napoju, barman umieścił kroplę felix felicis? Dziś wiele rzeczy będzie twojej osobie sprzyjać - nie tak jak w pełnym działaniu słynnej mikstury, chociaż nie zaznasz nieszczęścia
3,5jesteś wypoczęty, pełny energii a także chęci wobec dalszego działania. Wszystko tkwi w twoich rękach!
Każdy dobry pub jazzowy nie mógł funkcjonować bez okresowych jam session. Od tego właśnie zaczął się jazz - ludzie siedzący razem z instrumentami, tworzący muzykę z wnętrza ich duszy. Każdy grający osobno, jednak razem próbujący znaleźć wspólną nić porozumienia. Często utwory złożone z kilku na pierwszy rzut oka nie pasujących do siebie tonacji. Częste zmienianie rytmu w trakcje utworu, a nawet jednej zwrotki... O ile można je wyróżnić, słowa w jazzie to dopiero wymysł kultury masowej. W końcu lepiej wygląda gdy na scenie ktoś porusza ustami. Arthur nigdy tego nie mógł zrozumieć. Może po prostu zbyt często słuchał dźwięku swoich strun w zaciszu swoich czterech ścian? Kochał muzykę prawie tak samo jak kobiety, tylko ją traktował bardziej intymnie. Każdy musi mieć taki słaby punkt z którego można się pośmiać przy piwie. Wybranka w pokrowcu świetnie mu odpowiadała. Arthur idąc do pubu w zasadzie zastanawiał się kiedy ostatnio występował. Jakaś grubo zakrapiana impreza? Pokój wspólny w czerwono-złoty domu? Może serenada pod oknami kolejnej wybranki na pięć minut? Nie mógł sobie przypomnieć. Czy to przez zbyt duże ilości trunków czy znudzenie, ostatnie parę lat zlewały mu się w jedną, wielką kupę wspomnień, która tylko czekała na spuszczenie jej w wirze nadchodzących wydarzeń. Tak, Arthur w końcu postanowił wychylić nos i trochę się pobawić. Czy improwizacja w pubie nie była do tego idealną okazją? Wszedł więc lekko zestresowany do lokalu, by od progu dostrzec przygotowania do nadchodzących wydarzeń. Sam postanowił ze swoją gitarą chwile spędzić, by każda struna stroiła perfekcyjnie. Usiadł gdzieś w kącie, nie kłopocząc się znalezieniem krzesła. W tej mieszaninie dźwięków miała nastąpić jego kolej Nie zorientował się gdy ktoś wypowiedział jego imię, prosząc o pokazanie się i rozpoczęcie występu, dopiero głośniejszy szum klientów sprawił, że wziął się w garść. Już czas! Ruszył po krzesło do stolika przy którym siedział interesująco wyglądający mężczyzna. - Pan wybaczy. - Stwierdził, po czym szybkim ruchem zabrał jedno z krzeseł. Tylko tego mu brakowało by zacząć grać, dlatego po ustawieniu go w odpowiednim miejscu, nie zamierzał kłopotać się więcej - po prosu zaczął grać!
/Rzuć kosteczką na to, czy muzyka stworzona przez Arthura dobrze wpadała w ucho Bergmann'owi 1,6 - Co to za szmira? Albo temu chłopakowi słoń nadepnął na ucho albo po prostu nie tego się po nim spodziewał. W każdym bądź razie nie ocenia tego kawałka najlepiej 2,4 -Dobrze się zapowiada ta plątanina tercji i sekund. Choć przez to skala nie jest powalająca, to jednak tak płynnie przechodzące w siebie dźwięki są miłe dla ucha nawet najmniej wprawnego słuchacza 3,5 - Gdyby to nie był świat magii to pewnie chóry anielskie zstąpiłyby, by oblać blaskiem ten występ. Energiczne, niepoukładane dźwięki świetnie brzmią w ciepłym otoczeniu pubu jazzowego.
Z kosteczki wyszło mi 5, lecz nie lubię lać wody o myciu zębów i porannej kawie,więc odpuściłam opisywanie wypoczęcia, wybacz
Muzyka towarzyszyła jemu od zawsze - wielobarwne układy, wybrane z palety dźwięków, przewijały się w tle ponad trzech dekad życia. Przeciwnie do swojej siostry, wykazał zamiłowanie mnogością oblicz objawiającej się sztuki, w której znajdował ostoję, która pielęgnowała rosnącą w nim fascynację. Ciekawiła mężczyznę twórczość zarówno magiczna, jak ta mugolska, wpierw niedostępna, nieodgadniona, miejscami niezrozumiała (w niektórych punktach do dzisiaj). Sam, ponadto - spoglądał na transmutację jako na formę sztuki, choć w oczach uczniów bywał zapewne spłycany jedynie do tej dziedziny, do wystawionych wymagań, do rozstrzyganych sprawdzianów oraz wyklarowania zaklęć. Nie tylko. Nie afiszował się jednak przesadnie ze swoim życiem, preferując - zwyczajnie - znajdować się na uboczu. W spokoju być, obserwować, podobnie jak obserwował teraz, oczywiście nie żywiąc żadnych pretensji do zabranego krzesła (nie przewidywał kompanów na popołudnie). Dobrze mu było wraz z samotnością, aczkolwiek nigdy nie stronił od nawiązania kontaktów, od odnawiania bądź zawierania relacji. Śledził odchodzącego (w ramach drogi powrotnej na wytyczenie sceny), młodego muzyka - przyznał szczerze, nie odnotował go dotąd. Upływająca, spontaniczna kompozycja idealnie wpisywała się w spektrum upodobań mężczyzny, z przyjemnością chłonącego każdy jej, nietypowy element. Zaciekawiony nieznajomą postacią, zaczął formować w swej głowie nieuchronne pytania, dodatkowo wzmocnione faktem możliwego powrotu w stronę zajmowanego stolika. Wróci? Usiądzie? Zostanie? Interesujące z każdej chwili na chwilę. Na razie pozostawało mu wczuwać się w aktualną muzykę, sącząc piwo - pozostawione na dłużej, straciłoby przecież swój osobliwy aromat.
Melodia wypływała z instrumentu przerywanym strumieniem. Palce tańczyły krakowiaka na gryfie, rytmicznie unosząc się i opadając ze struny na strunę. Dopełnieniem było zmienne szarpanie ich, pozwolenie by melodia przetoczyła się z pudła wprost do uszu słuchaczy. Choć nie chciał skupiać się na publiczności, oczy same lgnęły do twarzy, próbując zrozumieć namalowane na nich emocje. To jednak nie było możliwe. Oczy choć widziały, nie parzyły. Umysł skupiał się na melodii, a palce posłusznie wykonywały rozkazy. Dopiero przerywane dźwięki pozwoliły skupić mu się na czymś innym. Koniec zawsze musiał być otrzeźwiający. Był zadowolony. Z tyłu głowy wspominał plątaninę tonów, które wyszły spod jego dłoni. Nie był to jednak czas na analizowanie, więc tylko uśmiechnął się szeroko do publiczności, ustępując kolejnej osobie miejsca na scenie. W jednej dłoni trzymając krzesło, z drugiej zaś instrument musiał iść bardzo niezgrabnie przez lokal. Przepraszając parę razy po drodze trafił do miejsca z którego zabrał krzesło. Miny siedzącego tam mężczyzny nie mógł rozszyfrować albo po prostu jeszcze dobrze się nad tym nie zastanowił. To pewnie wina tej jednej, szarej komórki.- Jak mi poszło? - Dopiero oświeciło go, że choć wszedł do lokalu już dawno temu, jeszcze niczego w nim nie zamówił.-Nie odpowiadaj, zaraz wróce po gitare. - Stwierdził, po czym czmychnął do baru po kremowe piwo. Taki właśnie był Arthur, wpierw powiedział, potem pomyślał, a na koniec zrobił coś innego. Już mniej zmieszany występem wrócił do stolika z piwem. Usiadł jakby był u siebie, mężczyzna nie wyglądał jakby na kogoś czekał. - Zamieniam się w słuch. - Stwierdził, uśmiechając się po raz setny chyba dzisiejszego wieczora.
Ciekawe. Daniel Bergmann odznaczał się tysiącami wersji zaciekawienia - zarówno wobec rzeczy istotnych jak błahych. Potrafił swoją ciekawość roztaczać wobec - pozornie nieistotnych szczegółów, prędko z obojętności, znużenia - stawać się niebywale zajętym. Tak było poniekąd teraz, aczkolwiek muzyka, sztuka, od zawsze włączała się w fundamenty upodobań mężczyzny; wyrywała go z codziennego letargu pospolitych, pełnych powtarzalności czynów - z tego powodu lubił odwiedzać Hogsmeade; nawet, jeśli nierzadko roiło się od mniej albo bardziej znanych oblicz mijanych uczniów. Pub jazzowy cieszył się nieodzowną popularnością, aczkolwiek zdecydowanie największy gwar panował wewnątrz odmiennych lokali albo - wśród szmerów pełnych uczucia rozmów, przeplatających się z aromatem, osobliwym dla herbaciarni. Tutaj mógł jeszcze być sobą odprężyć się, dokładnie - jak odprężył się teraz, zafascynowany (niezaprzeczalnie) improwizacją. I musiał przyznać, że intuicja (że chciał - akurat z nim porozmawiać; w końcu nie przejawiał zewnętrznej natarczywości), jak śmiałość artysty, były zaskakujące. Przytłaczająco pozytywnie zaskakujące. - Nie dziwi mnie pewność siebie - przyznał, z serdecznie wyrastającym na jego twarzy uśmiechem; nie miał w zwyczaju zwracać się bezpośrednio, ceniąc eksperymenty w słowach, błądzenie wśród niejasności oraz pośrednich stwierdzeń. Bawił się w tym momencie, wyśmienicie jak wcześniej - spełniając rolę odbiorcy. - Wręcz przeciwnie - dodał zaraz, pragnąc uniknąć błędnej interpretacji (w końcu, był nastawiony niepodważalnie przyjaźnie! i wolał niczego w owej kwestii nie zmieniać) - nie lubię ludzi, którzy nie są lub nie chcą być świadomi swoich umiejętności. Wiedział, że ma w zamiarze powiedzieć - kto wie, być może wiedział też co - że będzie to ułożone w niepodważalny kształt komplementu? Powinien wiedzieć, w końcu zastygły wyraz, układ mimiki nie oferował niczego innego w podejściu. Bergmann nie umiał pojąć, zaakceptować osób przesadnie skromnych, zahukanych i pełnych lęku - być może z powodu - jak sam pozostawał świadomy swoich umiejętności i nigdy nie zwykł owego faktu zatajać. Tak, w jego słowach została zakamuflowana pochwała - zarówno dla dzieła jak i podejścia w życiu. - Pierwszy raz tutaj? - spytał, już normalnie, równie zaciekawiony. - Myślałem, że jestem stałym bywalcem.
Siedzenie na krześle - bez sceny, determinacji, pozornie niewidocznego stresu. Tak mało, a tak wiele potrafi zmienić. Sprawić, że Arthur w końcu poczuł się mniej roztargniony, podzielony pomiędzy kilka czynności, które chciał zrealizować. Tak siedząc miał już wszystko co było mu tego wieczoru potrzebne: kufel piwa, dobra muzyka i towarzystwo. Tak, czasem zapominał jak przyjemnie jest usiąść, nie rozmyślając o pracy, ćwiczeniach czy kobietach. Ta pierwsza wydawała się rzeczywistym koszmarem, mogącym przyprawić go w niedalekiej przyszłości o utratę ręki czy nogi. Kolejna wydawała się wieczną porażką, by ostatnia również narażała go na utratę - tym razem głowy. Z tak malującą się przyszłością po prostu musiał dobrze spędzać swój czas. Nie zamierzał się więc doszukiwać jakiegoś sensu w słowach mężczyzny, chłonął je takie jakimi były. Nieprzeniknione. Bergamann na pewno powiedział w nich więcej dobrego niż Arthur mógł usłyszeć przez ostatnie dni, jednak nie było to proste. Pełen swojego naturalnego optymizmu uznał je za dobre. Po prostu. Nie zawierały obrazy, musiały być ok. - To dobraliśmy się świetnie. Arthur jestem, siemanko. - Stwierdził, wystawiając dłoń w stronę mężczyzny. To było takie proste - przedstawić się, by móc uznać to za spotkanie znajomych, a nie dostawienie się do kogoś z przypadku. Znajdowanie stałych bywalców nie otoczonych wianuszkiem innych "mebli" barowych to coś, czego Arthur nie potrafił zrozumieć. Każde miejsce, gdzie bywał często malowało się w jego myślach niczym dormitorium dla przeciętnego ucznia Hogwartu. Znał tam każdą twarz, a rozmawianie przy barze wydawało mu się naturalną koleją rzeczy. Czy coś się zmieniło? - To pewnie dobrze myślałeś. - Stwierdził, zapijając te słowa piwem. Wydawały mu się bardzo cierpkie. Kiedy dopuścił do tego, że to ktoś uznaje go w pubie za nowego? Już czuł, że chciał to nadrobić. Dla dobra własnego alkoholowego sumienia. - Na szczęście nie pierwszy raz, trudno znaleźć w Londynie odrobinę dobrej muzyki. - Spojrzał w stronę sceny, świadom jak często tutaj dobra muzyka potrafi spotykać się z amatorszczyzną. Sam przecież taki był. - Choć i tutaj nie zawsze ją spotykam. Ten człowiek miał takie działanie jak pierwszy łuk Jima Beama. Ogarnęło Arthura rozluźnienie pomieszane z chęcią sięgnięcia dalej.- Za to ciebie co tutaj przywiało? Alkohol, muzyka, jakaś kobieta? - To były dla Arthura dobre powody wyjścia z domu. Każdy z nich sprawiał, że nie trzeba by mu było drugi raz powtarzać. On jednak nie wydawał się taki. Więc kim był?
Ochoczo wdrażał się w konwersacje z nieznajomymi. Doceniał charakter ich z wielu względów, łączących się w nietypowość przypadków, zamykających w formie dialogu dwóch, wcześniej - nierzadko przepełnionych milczeniem osób. Paleta barw prawdopodobnych zachowań, reakcji, była ogromna - od niepewności, żywionych ewidentnie podejrzeń po niebywałe poruszanie się, niczym w swoim żywiole - bez większych przeszkód. Cieszył mężczyznę fakt obecnej, płynnej rozmowy oraz bystrości; w końcu zwyczajna, pospolita - niedoceniana - rozmowa nie była powodem do wstydu, do odtrącenia, ani nie wyżerała nadto przestrzeni prywatnej. Teoretycznie, można było powiedzieć dowolność i tak naprawdę, w danej chwili nikt nie był w stanie sporządzić weryfikacji. Kłamstwa przechodziły Bergmannowi niezmiernie gładko przez gardło - aczkolwiek teraz, nie miał powodów kłamać. Nie miał powodów mówić też więcej, aniżeli powinien; zbytnia wylewność była nienaturalnym błędem - pomijając sam fakt natury introwertyka. - Szkoda. Ostatnio nie ma tam wiele ciekawych wydarzeń. - przyznał. Również z Londynu? Uwielbiał to miasto, chociaż przez zakłócenia, wszystko stawało się niebywale niepewne. Zupełnie, jak gdyby w uszach wciąż odbijała się echem prawda o festiwalu, zwieńczonym chaosem przez Obskurusa (tak podawano zresztą). - Nie mówię o mugolskich, bo na nich się nie znam. - Nie krył się z tym specjalnie; mimo poznawania kultury, jego stan wiedzy wciąż pozostawiał (zbyt) wiele do życzenia. Zwłaszcza, jeśli chodziło o kwestie pozostawania na bieżąco - mugolski świat niebywale szybko się zmieniał. Trudno było dotrzymać tym sprawom kroku. - Muzyka - wyjaśnił w końcu, wcześniej upijając łyk piwa - wyłącznie w tym epizodzie dodatku. - Nazwijmy to zasłużonym odpoczynkiem po pracy - postanowił określić. Hogsmeade nie było najlepsze przez wzgląd na liczbę kojarzących go osób - choć, prawdę mówiąc, zdołał już przez nieomal dwa lata przywyknąć. Musiał - jakby nie patrzeć.
Dzień zapowiadał się wyjątkowo dobrze. Z samego rana otrzymałeś list, w którym to zostałeś poproszony o zjawienie się w godzinach wieczornych na kolacji w pubie jazzowym. Informacja ta z pewnością była nietypowa, lecz objaśnienie polegające na małym koncercie danym młodej parze czarodziejów było dość wyjątkowe. Musiałeś wziąć więc pod uwagę, że goście są nader wymagający i należy dopieścić ich ponad stan, dlatego też kiedy przyszedłeś w umówionym terminie na właściwe miejsce, podszedłeś do organizatora przedsięwzięcia. Początkowo klimat, a także wystrój nie napawał optymizmem, było tu jeszcze ponuro i niezbyt przytulnie, ale wystarczyło kilka zaklęć, by wszystko zaczęło wyglądać tutaj inaczej. Uśmiech starszego mężczyzny był dość energetyzujący i nawet ty nabrałeś więcej werwy, a jedyne co pozostało to… Oczekiwanie na państwa młodych.
1 ku twojemu zaskoczeniu, para okazuje się być w podeszłym wieku, ale jak to się mówi – na miłość nigdy nie jest za późno. Najważniejsze, że przypadasz im do gustu i od razu podchodzą do ciebie, żebyś zagrał dla nich wolnego walca, przy którym będą mogli rozpocząć uroczystość. Staruszkowie byli na tyle tobą zafascynowany i tak bardzo podobała im się twoja gra, że postanowili zapłacić ci więcej, bo aż 30 dodatkowych galeonów. Zgłoś się po nie w odpowiednim temacie. 2,3 niestety, nie wszystko szło zgodnie z planem, bo zakłócenia magiczne dzisiejszego wieczoru były wyjątkowo kapryśne. Kiedy tylko przystąpiłeś działania i już chciałeś, żeby muzyka uleciała spod twoich palców, niestety – rozległ się przeraźliwy skrzek, podobnie stało się też z głosami wszystkich zgromadzonych osób. Czyżby stężenie magii w różdżkach okazało się być zbyt intensywne? Twój mini-koncert zostaje przerwany, podobnie jak cała impreza. 4,5 chciałeś, by wszystko wypadło perfekcyjnie i prawie tak było, gdyby nie fakt, że twój koncert został zakłócony przez dziecko, które z impetem wbiegło w tort znajdujący się nieopodal ciebie. Pech chciał, że kawałki bitej śmietany i ciasta wylądowały na tobie, zaś dorośli byli na tyle niezadowoleni z niesubordynacji dziecka, że jedyne co im pozostało to wynagrodzić ci to nieprzyjemnie zdarzenie, wypłacając rekompensatę w wysoki 20 galeonów. Zgłoś się po nie w odpowiednim temacie. 6 twoja muzyka jest doskonała, raz po raz pieści ona uszy słuchaczy, gdy są to wolniejsze melodie, gdy zaś są szybsze – cała sala bawi się w równym rytmie. Obserwujesz ich i podkręcasz tempo, po raz kolejny udowadniając własne zdolności muzyczne. Możesz być z siebie dumny, bo przyjęcie wyszło fenomenalnie, a ty zarobiłeś dodatkowy punkt z działalności artystycznej! Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
Otrzymał list. List z prośbą o zjawienie się w Pubie Jazzowym w celu udziału w weselu młodej pary czarodziejów. Bez problemów się na coś takiego zgadzał, w związku z czym udał się do ustalonego miejsca o odpowiedniej dacie oraz godzinie. Wiedział, że okoliczności tego wydarzenia muszą być przygotowane profesjonalnie, tudzież nie pozwolił sobie ani na chwilę roztrzepania; ubrany w garnitur, a przede wszystkim niepognieciony garnitur, następnie podszedł do organizatora całokształtu wydarzenia wynikającego z połączenia się w nieustającą miłość dwóch osób. Razem postanowili wprowadzić pewne zmiany do wystroju, albowiem na samym starcie wszystko wyglądało ponuro; potem zaś przybrało tych pozytywnych barw, zaś Aaron uśmiechał się serdecznie; czy to do gości, czy to do pracowników, bez problemów oczekując na parę narzeczonych osób. Zawsze takie sytuacje zdawały się być zaskakujące, sprawiające niemalże zdziwienie na twarzach, kiedy to przechodził do konkretów i zaczął bez problemu dawać przyjemny dla ucha popis, gdy do sali weszli on i ona. Starał się zatem wyjść jak najlepiej, aczkolwiek całokształt młodej duszy wędrującej między stolikami oraz ludźmi skutecznie zakłócił te pojęcie. Co prawda O'Connor nie był na niego jakoś szczególnie wściekły, albowiem rzadko kiedy pokazywał gniew w najczystszej postaci, jednak skutecznie marszczył brwi, gdy go obserwował. Westchnąwszy cicho przeszedł do kolejnej części utworów przygotowanych dla pani i dla pana młodego, kiedy to młodzieniec zwyczajnie wparował w tort znajdujący się obok niego oraz spowodował rozwalenie go na milion kawałków. A te kawałki - trafiły centralnie na Aarona, w wyniku czego garnitur został poplamiony niefortunnie paroma białymi plackami. Heh, tylko tego mu jeszcze brakowało! O ile nie przeszkadzała mu niesubordynacja dzieciaka, o tyle najwidoczniej goście nie byli zadowoleni z całokształtu wydarzenia poprowadzonego w wyniku typowego koła fortuny; tym samym wynagradzając mu to dwudziestoma galeonami. Na początku się upierał, że to nic takiego, aż ostatecznie musiał się zgodzić. Przynajmniej tyle z tego wyniósł!
Po poważnej rozmowie z uzdrowicielem Matthewem, rozmowie która miała miejsce w szpitalu św. Munga, Henrietta poczuła że potrzebuje chwili relaksu. W końcu dyskusja ta nie należała do banalnych. Musiała się przyznać do paru rzeczy, musiała przeprosić za swoje zachowanie. Pewnie gdyby nie parutygodniowy pobyt na oddziale specjalistycznej opieki, nie przejmowałaby się tym wszystkim aż tak dosadnie. Ale warunki na tym oddziale czegoś ją tam nauczyły... zwłaszcza, gdy leżała zapięta w pasy. Na dodatek brak swobody (o, chociażby to że do toalety prowadziła pacjenta pielęgniarka). To wszystko sprawiło, że zrozumiała swoje błędy, pojęła iż oskarżyła tę dwójkę uzdrowicieli bezpodstawnie o coś, czego wcale się nie dokonali. A próbowali pomóc. Naprawdę próbowali jej pomóc, a ona agresją słowną, a po jakimś czasie – równie fizyczną, całkowicie im się zbuntowała. Teraz już wiedziała, że wszystko tak jakby wyolbrzymiła. Teraz już wiedziała, że to była infekcja. I cieszyła się, że głosy, bóle brzucha i omdlenia minęły. A nawet jeśli nie bezpowrotnie, to przynajmniej na razie. I oby ów stan się u niej utrzymywał... Tak czy owak, opuszczając Londyn, przekroczyła progi Hogsmeade, chcąc usiąść gdzieś i napić się czegoś ciepłego, więc idąc wydeptaną ścieżką, obserwowała przez szyby wnętrza różnych lokali. W końcu wypadło na pewien pub jazzowy, gdzie Henrietta jeszcze nigdy nie postawiła nogi. Cóż, może to i dobrze? Dobrze jest poznawać nowe rzeczy, w tym nowe miejsca. Wtedy nasze horyzonty rozszerzają się. To na pewno jest bardziej dobre, aniżeli bardziej złe. Weszła do pomieszczenia i wytrzepawszy buty, rozejrzała się po wnętrzu. Panował tu całkiem miły klimat, chociaż nie wpisywał się idealnie w wymogi panny Henrietty, to uznała że chce tutaj zostać. Usiadła i od razu wzięła kartę menu w objęcia palców utalentowanych dłoni, i przejrzała pobieżnie wzrokiem ich ofertę, aż w końcu zdecydowała się na wino z czarnego bzu. A kiedy podszedł do niej kelner, złożyła zamówienie, posyłając mu sympatyczne spojrzenie. Nie wiedziała, co ją tu czeka. Może dosiądzie się do niej ktoś znajomy? A może w ogóle do tego nie dojdzie? Poczekamy, zobaczymy.
Scar, świeżo po przeprowadzce, wyruszyła na wycieczkę po magicznej wiosce. Odkąd zaczęła uczęszczać do Hogwartu, była tu już wiele razy, ale tym razem było jakoś inaczej. W końcu dzisiaj wyszła oblewać swoją przeprowadzkę. Myślała też o zorganizowaniu w niedalekiej przyszłości małej parapetówki, ale kwestia to pozostawała póki co w fazie planów. Najpierw musiała się jako tako urządzić, kupić trochę, a nawet całkiem sporo, zapasów do lodówki i kuchennych szafek, no i w ogóle zaplanować kogo zaprosić. Grupa jej i tak nielicznych znajomych, ostatnio znacząco się przerzedziła. Z połową dawnych kolegów i koleżanek nie miała od jakiegoś czasu kontaktu, znajomość z innymi nie wytrzymała próby czasu. Po jakimś czasie Scarlett porzuciła w końcu planowanie imprezy. Przecież przyszła tu w innym celu. Skupiła się więc na otoczeniu. Jej wzrok padł na szyld mijanego właśnie pubu. Nie pamiętała, czy kiedykolwiek wcześniej w nim była. Nie zastanawiając się długo weszła do lokalu. Wyglądał całkiem obiecująco. We wnętrzu nie zauważyła nikogo znajomego, ale nie zraziło jej to. Po chwili namysłu usiadła obok nieznajomej kobiety, która przed chwilą złożyła zamówienie. Scar postanowiła poczekać chwilę z zamówieniem. Nie wiedziała jeszcze, na co w ogóle ma ochotę. Zamiast tego rozejrzała się badawczo po wnętrzu. - Całkiem ciekawy lokal, prawda? - zagadała do nieznajomej, gdy na chwilkę złapały kontakt wzrokowy. Głupio było tak siedzieć obok siebie w milczeniu.