Jesteś fanem stylowo urządzonych lokali? A może jazz jest Twoim ulubionym rodzajem muzyki? Lubisz posłuchać muzyki na żywo? Pub Jazzowy zaprasza! Codziennie od 18 występy okolicznej kapeli jazzowej umilą Ci spotkanie w gronie przyjaciół, a miła i profesjonalna obsługa zadba o to, by na Twoim stoliku nie zabrakło trunków!
To zadziwiające, jak szybko się dogadali w temacie transportu, oboje będąc czarodziejami. Były przecież Świstokliki, była sieć Fiuu i wspominana już wcześniej teleportacja, którą tak wyrafinowany czarodziej jak Remus musiał mieć opanowaną do perfekcji. Nie wszyscy w końcu byli obrażeni na teleport jak Ruth, choć i ona z biegiem czasu coraz częściej rozważała podejście do egzaminu ponownie, kiedy nogi powoli odmawiały jej posłuszeństwa po całym dniu. Porzuciła jednak temat sądząc, że jeśli ktoś uwielbia motocykle i miotłę, nie będzie sobie zaprzątał głowy jakąś teleportacją, skoro może poczuć skrzydła na swoich plecach lecąc magicznym środkiem transportu do celu. Na samym początku jakoś wyleciało jej z głowy, że mężczyzna myśli, że Ruth pracuje w Mungu z większych aspiracji niż tylko te finansowe. Nic bardziej mylnego, oczywiście, ale skoro nie skojarzyła tego faktu w pierwszej chwili, pomyślała, że Remus chwali jej decyzję o zostaniu Analitykiem Magicznych Katastrof. Docelowo Amnezjatorem, ale to już inna historia. Stąd też uśmiechnęła się dumnie, bo w istocie wierzyła, że swoją skrupulatną pracą będzie mogła ratować nie tylko pojedyncze istnienia, ale i cały świat magiczny przed odkryciem przez Mugoli. I nagle zapytał o bycie Uzdrowicielką. No tak, mogła się domyślić. -Nie, raczej nie chcę pracować w Mungu po studiach - skwitowała z uśmiechem, nie zagłębiając się w szczegóły. Po części dlatego, że nie uważała, żeby każdy miał ochotę słuchać o jej aspiracjach zawodowych, a po części dlatego, że wciąż dziwnie się czuła. Najgorsze było to, że na dzisiejsze popołudnie miała zaplanowane spotkanie z tajemniczym Ślizgonem, o które sama poprosiła i ze względu na istotność sprawy nie mogła się nie pojawić. Cóż, może to chwilowe osłabienie i warto wrócić do mieszkania na godzinę snu przed wyjściem? Kiedy tak miło się rozmawia... Kiedy sama też zaczęła się zastanawiać nad odpowiedzią na pytanie, co by w życiu zmieniła to na myśl nasuwała jej się tylko jedna, jedyna rzecz, tak namolnie zaprzątająca umysł, że praktycznie nie mogła sięgnąć w nim po nic innego. Z całą mocą cofnęła by czas i nie pozwoliła na tę groteskową sytuację, w której rozeszła się z miłością swojego życia, tylko dlatego, że z jakiegoś durnego powodu doszli do wniosku, że "chyba do siebie nie pasują". Ruth czuła pustkę, ale też wiedziała, że jej życie to pasmo sukcesów, dlatego nie śmiała się wypowiadać w kwestii jakichkolwiek zmian. -Jesteś szczęściarzem. A każdą złą cechę można przekuć w pewnego rodzaju zaletę, więc nie patrz tak krytycznie na bycie popularnym - kolejny raz siliła się na uśmiech, ale sam fakt, że wypowiadała się trochę niepodobnie do swojego stylu rozmowy wzbudził w niej spory niepokój. Jest zmęczona, musi pójść się położyć. -Nic się nie dzieje, spokojnie. Wszystko w porządku, dziękuję, że zapytałeś, ale faktycznie chyba jestem trochę zmęczona i powinnam się położyć - wstała z krzesła i sięgnęła po swój płaszcz. -Naprawdę bardzo sympatycznie się rozmawiało. Będę ci kibicować na rozgrywkach - posłała mu urocze spojrzenie i wyciągnęła rękę na pożegnanie. Była Szwedką, trzeba jej wybaczyć tak chłodne zachowanie. Nie miała w zwyczaju ani się przytulać, ani tym bardziej całować na pożegnanie obcych osób. Choć Remus był naprawdę szalenie miły. /zt (x2?)
Nie myślałem przecież o tym, że wyda ci się dziwne, kiedy wykażę ci zrozumienie w kwestii transportu. Nie drążysz jednak tematu i jestem ci za to wdzięczny. Może jeszcze do tego wrócimy? I do tematu motocykla? Może... Ciężko powiedzieć, czy jeszcze kiedyś się zobaczymy. Przecież świat jest ogromny, a twoje słowa sugerują, że pochodzisz z daleka. Ja również nie mieszkam w Hogsmeade, więc nasze spotkanie może być równie przypadkowe i równie wątpliwe. Byłoby szkoda... Polubiłem cię. Masz w sobie coś ciekawego, ale chciałbym spotkać się kiedyś w innych okolicznościach. Nie dopytuję też o kwestie zawodowe, który to temat tak zgrabnie ucinasz jednym zdaniem. Oczywiście widzę, że kryje się za tym coś więcej, ale nie mam zamiaru ciągnąć cię za język. - Och... - Kwituję tylko twoją odpowiedź. Na kolejne zdanie uśmiecham się do ciebie. - Masz rację. - Nie do końca, ale masz rację. Jestem szczęściarzem. - Żegnaj Ruth, liczę na ciebie i mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś zobaczymy. - Ściskam ci delikatnie dłoń na pożegnanie. Iście skandynawskie, ale nie odbieram tego negatywnie. Odprowadzam cię jeszcze wzrokiem, a gdy tylko znikasz za drzwiami, zakasam rękawy i podchodzę do stolika, przy którym siedzi nasz wspólny "przyjaciel" - No dobra kolego, teraz sobie porozmawiamy...
(...)
Kilkadziesiąt minut później po interwencji barmana i służb porządkowych, rzucaniu krzesłami, instrumentami i kuflami, z pubu wyniesiono kilkoro klientów z trąbami zamiast nosów, mackami zamiast palców, napadami niepohamowanego śmiechu i swędzenia. Kilkoro miało rozbite nosy i wybite zęby. Pijak, który cały wieczór nas denerwował trzymał się za głowę, która spuchnęła od licznych guzów. A ja? Ja już byłem w drodze do Munga ze złamaną ręką, podbitym okiem i nogami zaplątanymi w supeł, ale wiesz co? Było kurwa warto!
Był przeszczęśliwy, więc nic dziwnego, że postanowił zaprosić @Cándida Feliciana Miramon do pubu jazzowego i postawić parę drinków. Dlaczego wybrał akurat to miejsce? Cóż, chciał usiąść z przyjaciółką gdzieś, gdzie można posłuchać dobrej muzyki, ale nie chciał przy tym, żeby ta muzyka była zbyt głośna. W końcu musiał porozmawiać z Krukonką i oznajmić jej, że właśnie dostał się do drużyny Nietoperzy z Ballycastle. Nadal nie mógł w to uwierzyć. Już od dawna marzył o tym, żeby zagrać jako zawodowy gracz quidditcha w którymś z poważanych teamów, ale do tej pory nie był wystarczająco pewny siebie. Nie spodziewał się, że ktoś dostrzeże wreszcie jego umiejętności i postanowi dać mu życiową szansę. Zresztą chyba nadal nie przyzwyczaił się do myśli, że naprawdę przywdzieje czarno-czerwone szaty i wystąpi w nich na Mistrzostwach Świata w quidditchu... Cieszył się, ale gdzieś z tyłu jego głowy dawał o sobie nadal znać ogromny stres. Co, jeśli zawiedzie? Co, jeśli nie udźwignie ciężaru odpowiedzialności i okaże się, że jednak się nie nadaje? Chłopak po zajęciach nie mógł usiedzieć w murach Hogwartu, dlatego do pubu jazzowego udał się już przed umówioną godziną. Stwierdził, że zamówi sobie coś pokroju kremowego piwa i poczeka na pannę Miramon. Ciekawy był jej reakcji. Dziewczyna wiedziała przecież, że jest zajarany zarówno na punkcie quidditcha, jak i opieki nad magicznymi stworzeniami. Na pewno wiedziała też, że Nathaniel marzy o karierze związanej z którąś z tych dziedzin. Kontrakt z Nietoperzami z Ballycastle był więc czymś, co można byłoby przyrównać do jednego z najpiękniejszych snów. Ale to nie był sen! To wszystko działo się na jawie! Puchon wreszcie trafił do pubu i od razu skierował się w stronę baru. - Poproszę kremowe piwo. - Rzucił z przesadną wręcz wesołością, uśmiechając się szeroko jak gdyby wygrał przynajmniej milion galeonów w totka. Musiał wyglądać jak idiota, ale dzisiaj jakoś nawet o to nie dbał. Musiał wreszcie podzielić się z kimś tą szczęśliwą informacją, dlatego kiedy tylko dostał swój słodkawy trunek, usiadł przy jednym ze stolików, mając nadzieję, że Krukonka szybko do niego dołączy. Czuł, że nie wytrzyma kolejnego kwadransa, nie oznajmiając światu, co też mu się przytrafiło.
Nie spóźniła się. Wreszcie pojawiła się gdzieś na czas, przy czym nie musiała się spieszyć i mogła zajrzeć do cukierni po bezy. Były strasznie słodkie, dlatego jadała je bardzo rzadko, ale czasami i ona miała ochotę się po prostu zapchać. Trzymała je w dłoniach w rękawiczkach – już i tak musiała zużywać ogromną ilość kremów ochronnych, żeby utrzymać dłonie w dobrym stanie. W drzwiach do pubu przepuścił ją jakiś mężczyzna, któremu podziękowała uprzejmie i zaraz rozejrzała się za przyjacielem. Miała nadzieję, że nie pomyliła lokalów z tego wszystkiego. Nathaniel wydawał się tak podjadany czymś, że wyrzucał z siebie słowa bardzo szybko, a Candy wtedy z trudem rozpoznawała słowa. Na szczęście dostrzegła go z piwem kremowym przy stoliku, samotnie. Przepchnęła się przez tłum ludzi i gdy zobaczyła, że brakuje krzesła, zabrała stojące najbliżej i przysunęła do stolika. – Hej! – przywitała się, przekrzykując gwar. Zajęła miejsce naprzeciwko i spojrzała wyczekująco na Puchona. – No? Teraz to mi mów, co cię tak energia rozpiera. Napisał do ciebie światowej klasy gracz w Quiddicha? – zgadywała. Bo co innego mogło go tak ucieszyć? Może gdyby dostał jajo smoka…
Nathaniel czekał niecierpliwie, co chwila spoglądając na zegarek. Nie, Candy się nie spóźniała. To on przyszedł za wcześnie, ale co za różnica, skoro i tak nigdzie nie mógł wysiedzieć. I tak nieustannie wypatrywałby Krukonki na horyzoncie, więc już lepiej było umówić się na konkretną godzinę w pubie, niżeli szukać jej bez sensu po szkolnych korytarzach. Wreszcie Puchon dojrzał jednak znajomą sylwetkę przekraczającą próg lokalu, co sprawiło, że na jego twarzy pojawił się promienisty uśmiech. - No wreszcie! - Mruknął wesoło. Wstał nawet, żeby przysunąć pannie Miramon krzesło, ale ta Zosia-Samosia musiała go jednak wyprzedzić. Westchnął tylko ciężko, nie zamierzając walczyć z jej nawykami. Może innym razem uda mu się jeszcze pokazać, że jest dżentelmenem. - Lepiej! Ale poczekaj... mów najpierw, co Ci zamówić. Ja stawiam. - Dodał po chwili, kiedy dziewczyna niemalże odgadła, co jest powodem jego rozanielonego wręcz nastroju. Właściwie znała go jak nikt inny, bo najpewniej na widok smoczego jaja rozpierałaby go podobna, nieokiełznana energia. I chociaż młody Cole tak bardzo musiał komuś powiedzieć o tym, co się stało, stwierdził, że najpierw zapyta o drinka, bo głupio było, kiedy on popijał sobie kremowe piwo, a Candy siedziała o tzw. suchym pysku. - Dostałem się do pierwszego składu Nietoperzy. Jako obrońca! - Wydusił jednak wreszcie z siebie, kiedy oczekiwał na odpowiedź swojej przyjaciółki. Ten bananowy uśmiech w ogóle nie schodził mu z twarzy. Można było odnieść wrażenie, że zostanie przyklejony do niego na zawsze. Może to i głupie, ale trzeba było tego Puchona zrozumieć... Dawno nie był przecież tak bardzo szczęśliwy. - Do pierwszego składu, rozumiesz? Merlinie... jak ja się stresuję. Musisz przyjść na mecz. Albo nie wiem, może lepiej nie przychodź. Co, jeśli mi nie pójdzie...? - Słowa uwalniały się z jego ust z prędkością pocisków karabinu maszynowego, ale Krukonka była już chyba do tego przyzwyczajona. Mimo wszystko, Nate zdał sobie sprawę z tego, że nie dał jej dojść nawet do jednego słowa, dlatego w końcu zamilknął, zatapiając swoje usta w kremowym piwie.
Z jednej strony chciał już przejść do sedna, a z drugiej przecież musiał się przywitać, przynajmniej starał się jakoś tu uporządkować. Uśmiechem skwitowała westchnienie Nate’a; zapominała o tak błahych rzeczach jak męskie dobre maniery. Przyzwyczajona, że wszystko robiła sama, nie potrafiła dostosować się do rzeczywistości. Zwłaszcza, że była coraz starsza. – Lepiej? – powiedziała zaskoczona. Co mogło być lepsze od listu od gracza? Autograf? Spotkanie? – No nie mów, że… uch – jęknęła i spojrzała na kufel Puchona. Piwo kremowe… Chyba wolałaby coś innego, ale skoro to Nate stawia... Głupio by się też czuła, gdyby ona popijała wino, a on sączył piwo. Naraz przypomniała sobie o bezach, które położyła na stoliku. Rozwinęła się i podsunęła na środek. – Piwo kremowe, jak zwykle – zaśmiała się. Przyjaciel zamówił za nią, więc gdy wrócił, pokazała na pudełko. – Tylko mi nie mów, że ich nie lubisz! – Pogroziła mu palcem i zaraz wzięła jedno lekkie ciasteczko i włożyła do buzi. Czekała na rozwinięcie głównego tematu, ale niekoniecznie cierpliwie. Patrzyła wręcz nachalnie na Puchona i nie mogła powstrzymać się przed stukaniem w blat. Znowu ponagliła go wzrokiem, nawet przechyliła głowę bardziej i… wreszcie to z siebie wydusił! Candy na pewno wyglądała na skonsternowaną, bo zanim zrozumiała, o co chodzi z Nietoperzami, minęło kilka sekund. Wyjaśnienie przyszło w kolejnym zdaniu. – Eso no me cabe en la cabeza! – wyrzuciła z siebie. Chłopak nie odpowiadał, więc zaraz się zreflektowała: – Naprawdę? Nie wierzę, jesteś dopiero… dopiero w dziewiątej klasie! – Nie potrafiła sobie tego uporządkować. Nagle dowiaduje się, że jej przyjaciel, który był chyba największym fanem Quiddicha, jakie znała, tak po prostu dostał się do pierwszego składu jakiejś tam (prawdopodobnie jednaj z najlepszych) drużyn Quiddicha. Prawdziwego, narodowego. To tak jakby ona dostała propozycję od światowej klasy restauracji, aby w niej pracowała. – Jakie nie, oczywiście, że przyjdę! – obruszyła się. – Opowiedz mi o nich więcej – poprosiła. – Wiesz, że jestem… niedoinformowana. – Nie wiedziała, jak to dobrze, że zapytała i że Nate był osobą, która chętnie o takich rzeczach opowiadała. – Jasne, że ci pójdzie – dodała na zakończenie, żeby pocieszyć Puchona.
Gra w pierwszym składzie drużyny quidditcha na Mistrzostwach Świata zdecydowanie była lepsza od listu gracza, czy nawet jego autografu. Chociaż ani listem, ani autografem Puchon też na pewno by nie wzgardził. W każdym razie tak... ta chwila przerwy, kiedy zamilknął i czekał na reakcję swojej przyjaciółki, pozwoliła mu się skoncentrować na innych, nieco bardziej przyziemnych sprawach. Chłopak zamówił dla Candy kremowe piwo, chociaż pewnie, gdyby dziewczyna zażyczyła sobie jakieś wino, nie miałby żadnych przeciwwskazań. Zerknął także na bezy... nieszczególnie za nimi przepadał (wydawały mu się za słodkie; w końcu to praktycznie sam cukier), ale skinął Krukonce głową w podzięce i wziął gryza jednej z nich, żeby dziewczynie nie było przykro. Właściwie... nawet nie były takie złe. Być może z kremowym piwem komponowały się jakoś lepiej. Albo po prostu sam Nate był w takim humorze, że zasmakowałoby mu dosłownie wszystko, co podsunięto mu pod nos. - Proszę Cię, mów do mnie w zrozumiałym dla mnie języku. - Rzucił rozbawiony, bo tak naprawdę uwielbiał te wstawki panny Miramon, mimo że kompletnie nie wiedział, co powiedziała. Dziewczyna co jakiś czas próbowała go nauczyć paru słówek, ale on dość szybko je zapominał. Chyba nie miał talentu do języków obcych. Na szczęście jego przyjaciółka zlitowała się nad nim i powróciła szybko do języka angielskiego. - No nie? Chyba będę tam najmłodszy... - Mruknął wreszcie w odpowiedzi, zastanawiając się nad tym wszystkim. Rzeczywiście, był dopiero w IX klasie, a już trafił do pierwszego składu. Jeżeli pokaże się z jak najlepszej strony, naprawdę ma szansę na swoją wymarzoną karierę. Merlinie, dlatego to wszystko stresowało go podwójnie. Nie mógł sobie przecież pozwolić na żadną wtopę. - Wiem, że przyjdziesz. Ale to chyba jeszcze bardziej mnie stresuje. Wiesz... spełniają się moje największe marzenia, ale zaczynam się teraz bać, że mój debiut będzie beznadziejny. - Westchnął ciężko, upijając kolejnego łyka kremowego piwa. Na pewno martwił się na zapas, zupełnie niepotrzebnie, ale ta drużyna po prostu wiele dla niego znaczyła. Miał nadzieję, że w pierwszym meczu nie zleci z miotły, a raczej że obroni jak najwięcej strzałów na pętle Nietoperzy. - To irlandzki klub quidditcha. Mają czarne szaty ze szkarłatnym nietoperzem na piersi. Na kibiców mówi się Gacki, także od dzisiaj możesz zostać Gackiem. Dostaniesz taką fajną pelerynę i razem z innymi kibicami będziecie nimi machać. Ich ruch wywołuje echo, które na chwilę otępia kibiców przeciwnej drużyny. Ciekawa sprawa, co? No i oczywiście maskotki to nietoperze, których koncert wyzwala w kibicach uczucie szczęścia. - Wygłosił jej niemalże krótki wykład na temat drużyny. W rzeczywistości był to wielki skrót tego, co sam wiedział. Nate w końcu strawił chyba wszystkie dostępne książki o quidditchu. Gdyby miał opowiedzieć Candy wszystko o Nietoperzach z Ballycastle, nie wyszliby stąd do samego rana. - Mam nadzieję, że będzie tak jak mówisz. Liczę na Twoje wsparcie na trybunach. - Słowa Krukonki trochę go uspokoiły i teraz Cole już otwarcie zaprosił przyjaciółkę na mecz. Przecież nawet, gdyby zleciał z miotły, nawet gdyby okazał się najsłabszym ogniwem drużyny, to i tak Candy musiała go zobaczyć w jego nowych, quidditchowych szatach. - A jak tam Twoje plany urodzinowe? Organizacja pełną parą? - Zapytał po chwili milczenia, bo głupio było mu mówić tylko o sobie. Zresztą ciekawy był, na jaki super pomysł wpadła panna Miramon.
Zakupy: kremowe piwo dla Candy Cena: 7 galeonów Łącznie z poprzednim postem: 14 galeonów
Dla Candidy wszystkie te elementy były równorzędne. Zarówno z bycia w pierwszym kładzie narodowej drużyny Quiddicha, jak i spotkania z graczem z reprezentacji czy jego autografu cieszyłaby się tak samo. O ile w ogóle by ją to ucieszyło. Prawdopodobnie nie byłaby zaskoczona faktem, że taka sława zwróciła na uwagę, a raczej zdezorientowana – w końcu i tak nie wiedziałaby, co się dzieje i czemu jakiś obcy człowiek daje jej autograf. A jeszcze jakby minęła go w centrum miasta, nie zwróciłaby na niego najmniejszej uwagi. Jakby się zastanowić – chyba nigdy nie oglądała Mistrzostw Świata. Za każdym razem wylatywało jej z głowy, że Nathaniel chyba za słodyczami za bardzo nie przepada. Jasne, zjadał swoje porcje i zawsze je chwalił, ale nie robił tego z charakterystycznym dla łasuchów zapałem Do tego, jak zauważyła, na bezy spoglądał jeszcze mniej chętniej, ale jednak wziął jedną czy dwie. Nie wmuszała w niego więcej, starała się też w żaden sposób nie pokazywać, że się zorientowała. Następnym razem zrobi paszteciki. Albo cokolwiek innego na słono. Przekrzywiła głowę i uniosła brwi. W zrozumiałym języku? A niech się Nate męczy! I przy okazji uczy. Czasami z samego kontekstu można w pewnym sensie wywnioskować, o czym mówi. O wiele mniejszą podpowiedzią było to, że używała ojczystego języka, kiedy nie potrafiła znaleźć angielskiego odpowiednika. Candy jednak nie starała się tłumaczyć swojej wypowiedzi, Puchon i tak zaraz się odezwał, jakby ten niezrozumiały fragment w ogóle mu nie przeszkadzał. – Najmłodszy? Nate, tam na pewno będzie mnóstwo przystojnych facetów – powiedziała. Po ostatniej rozmowie zdążyła chyba w pełni zrozumiała (w takiej pełni, w jakiej była w stanie zrozumie osoba trzecia) uczucia Puchona i jego relacje z Calebem (którego, swoja drogą, miała ochotę zamordować) i nie mogła powstrzymać się od tej drobnej uwagi. Uśmiechnęła się sugestywnie. – To chyba dobrze, że będzie mnóstwo starszych osób, ile ty doświadczenia zdobędziesz! Zresztą, jacy oni musza być zazdrośni, że taki dzieciak – zaakcentowała – dostał się do pierwszego składu. Jeżeli to nie jest normalny, to będziesz najsławniejszym, najmłodszym graczem. – Starała się podnieść przyjaciela na duchu i rozluźnić, bo najwyraźniej trochę się przyjęciem do drużyny przejmował. Do tego był tak zestresowany swoim pierwszym meczem. – Nate, jeszcze nigdy nie spieprzyłeś żadnego meczu – zauważyła rozsądnie. Dlaczego niby teraz miałoby być inaczej? Spojrzała twardo na Puchona. – Nawet nie próbuj ukrywać przede mną terminu meczu – pogroziła. – I tak się dowiem. Będę się darła z trybun tak głośno, żebyś mnie usłyszał! Zresztą proszę cię, nie odpuściłabym sobie obecności na rozgrywkach międzynarodowych. Jeszcze nigdy nie byłam na czymś tak wielkim. Bawiła się uchwytem kufla całkiem bezmyślnie, bo całą uwagę skupiała na chłopaku. Wreszcie jednak stwierdziła, że piwo nie może tak po prostu stać pełne, więc uniosła ostrożnie kufel i przytknęła do ust. Oczywiście zaraz zrobiły jej się wąsy z piany, więc oblizała usta. To był ten moment, kiedy Nate miał czas, aby opowiedzieć jak najwięcej o drużynie, do której się dostał, a przede wszystkim tyle, żeby Candy dała radę zapamiętać. – Dlaczego Gacek? – wtrąciła od razu. Machanie pelerynami nawet jej się podobało, a na pewno nie przeszkadzało. Przerażała ją perspektywa przebywania z ludźmi, którzy na pewno wykażą się ogromną nadpobudliwością i Candy nie wiedziała, czy na pewno tam się odnajdzie, ale dla Nate’a zamierzała chociaż spróbować. – A ci kibice nie odwdzięczą nam się tym samym? – zapytała podejrzliwie. – Albo czymś gorszym? – Nie wiedziała, jak bardzo kulturalne są owe imprezy. Chyba przekonała Nate’a swoim zapałem i zdobył się na – w jej odczuciu – deklarację, że poinformuje ją o najbliższym meczu. Skinęła głową, jako że już wcześniej zdążyła wygłosić porządną przemowę. Zaraz temat i tak zszedł na jej urodziny, które w tym roku w pewnym sensie przepadały. – Planowałam mała imprezę w klubie, tuż po feriach. Tylko dla znajomych – podkreśliła, a grono jej przyjaciół było tak niewielkie, że Nate z łatwością mógł wyobrazić sobie obchodzenie urodzin Candy. – Oczywiście nie zabraknie jedzenia. No i dobrej zabawy. Zastanawiałam się, jak mogę urozmaicić imprezę, w końcu zależy mi, żeby ludzie dobrze ją wspominali. Na pewno roześlę zaproszenia, kiedy już wszystko zaplanuję – wyjaśniła.
Jemu akurat nie przeszkadzało to, że nie wszyscy czarodzieje byli tak zorientowani w quidditchu jak on sam. Nigdy nie twierdził bowiem, że jego racje są najważniejsze. Rozumiał, że niektórzy mogą nie lubić tego sportu. Inni zaś lubili zagrać, ale niekoniecznie oglądali rozgrywki na poziomie krajowym, czy światowym. Nate nie miał więc za złe Candy, że dziewczyna nie ogarnia niektórych faktów. Nie miał jednak wątpliwości co do tego, że teraz, kiedy sam znalazł się w drużynie Nietoperzy, trochę ją przymusi do baczniejszego śledzenia quidditchowej tabeli - przez wzgląd na przyjaźń. Chociaż... pewnie nawet nie będzie musiał do niczego Krukonki zmuszać... W końcu zawsze go wspierała. Jeżeli mowa była o słodyczach, to prawda, nie przepadał za nimi. Kiedy miał do wyboru jakieś wspaniale wyglądające ciasto albo spaghetti, oczywiście wybierał to drugie. Jednak mimo tego, że nie był fanem słodkości, doceniał pracę swojej przyjaciółki. Ba, jej wypieki były naprawdę smaczne, nawet dla niego... a to już sztuka, czyż nie? - Candy... - Mruknął z wyrzutem, kiedy dziewczyna wspomniała coś o przystojnych facetach. Chociaż prawda była taka, że sam rzucił nieraz okiem na niektórych znanych zawodników. W takich relacjach nadal brakowało mu jednak pewności siebie. Poza tym Puchon chyba nadal nie do końca doszedł do siebie po różnych dziwnych i niewyjaśnionych sytuacjach z Calebem. - Nie no, najmłodszym pewnie nie, ale i tak dość młodym, co już jest super! I masz rację, będę miał teraz dużo czasu, żeby nauczyć się jakichś tajemnych chwytów od starszych. To moja szansa. - Chłopak po tych słowach upił łyka kremowego piwa. Wydawało się, że słowa panny Miramon dodały mu otuchy, a stres Nate'a już w pełni ustąpił miejsca zwykłej radości. - Jasne, że nie będę ukrywał. Przecież żartowałem. Tak naprawdę byłoby mi przykro, gdybyś nie przyszła i mi nie kibicowała. - Dodał zaraz z szerokim uśmiechem na twarzy. Krzycząca Candy na trybunach z pewnością sprawi, że w kolejnym meczu dopisze mu szczęście - wiedział to. - Gacek to gatunek nietoperza, więc pewnie dlatego. A innymi kibicami się nie przejmuj... jasne, mają swoje sztuczki, ale te wszystkie zagrywki nie są groźne.W końcu dla fanów to ma być zabawa, a nie walka na śmierć i życie. - Wytłumaczył przyjaciółce, starając się ją uspokoić. On sam wiele razy był na trybunach podczas różnych rozgrywek quidditcha i jeszcze nigdy nie stała mu się żadna krzywda. Zresztą fani tego sportu z reguły byli przyjaźnie nastawieni do innych, więc jego zdaniem nie było powodów do obaw. - Brzmi fajnie. - Nie skłamał, bo on nie uzależniał wcale oceny imprezy od tego, jak wiele ludzi się na niej znalazło. Często w mniejszym gronie, przyjaciół, bawiło się lepiej niż w tłumie nieznajomych twarzy. - Jeśli mówimy o urozmaiceniu... Może jakieś konkursy? I karaoke? - Rzucił po chwili rozbawiony. Nie wtrącał się nieproszony w organizację, bo to była uroczystość Candy. Po prostu stwierdził, że powie to, co pierwsze przyszło mu na myśl, chociaż Krukonka z pewnością zdawała sobie sprawę z tego, że była to tylko swego rodzaju burza mózgów, a ostateczna decyzja i tak należała do niej. On mógł jedynie pomóc jej, jeżeli faktycznie by sobie nie radziła z ogarnięciem tego wszystkiego.
Wolne wolnym, ale wszystko, co dobre, kiedyś się kończy, także i wolne Adelaide się skończyło. I trzeba było wracać do pracy. Tak, lubiła tę pracę, choć była wymagająca i męcząca, ale w obecnej chwili nie zamieniłaby jej na nic innego. Może też dlatego że jeszcze nie myślała jakoś o przyszłości, tej dalekiej, co by chciała robić. Rzadko marzyła, a nawet jeśli, to chciała sama do wszystkiego dojść, a nie zrobić jakąś tam karierę na plecach siostry czy matki. Także jak na razie grała w pubie jazzowym w Hogsmeade i obecnie to był szczyt jej możliwości. Szczególnie, dopóki nadal zmagała się z depresją. Ale nie ma też tego złego, była wypoczęta po wolnym, miała sporo energii i dobry humor. Napaliła się wystarczająco przed występem, barmana już nie musiała nawet prosić o Memortka... No po prostu tylko grać. No dobrze, zanim jeszcze otwarto pub i zanim mogła zacząć grać z zespołem dla przybyłych, to musiała się jeszcze odbyć próba, a ta nie obeszła się bez kilku scysji (głównie przez niewiedzę Adelaide o zmianach wprowadzonych w repertuarze; a prosiła, by ją informowali o tym listem). Ale dogadali się w końcu. Także... wróćmy do teraźniejszości. Stali klienci cieszyli się na powrót Adelaide, co było widać po ich twarzach, a sama dziewczyna nawet usłyszała parę pozytywnych komentarzy. Zresztą, co tu dużo kryć - ładna, młoda, z ciekawym głosem, podobała się bywalcom pubu.
Ostatnio jakoś tak rzadko bywała w barach czy na imprezach. Wiodła sobie po prostu stateczne życie poważnej uzdrowicielki, unikając wszelkich flirtów i łamiących chłopcom serduszka romansów. Przez to czuła, że staje się lepszą osobą. Albo czterdziestolatką. To zależało od dnia. Na szczęście jej nowe postanowienie nie zakładało zupełnej abstynencji. W czym mógł zaszkodzić kieliszek wina wypity w kulturalnym towarzystwie jazzowych melodii? Electra czuła się dobrze siedząc samotnie wśród tłumu innych ludzi, których leniwie omiatała wzrokiem. Byli tam i młodzi i starsi, znudzeni wieczorem zupełnie jak ona, ale i dobrze spędzające czas pary. Nikt jednak nie przyciągnął jej uwagi. Westchnęła, powoli sącząc swoje wino i zwróciła wzrok ku występującej chyba całkiem młodej dziewczynie. Urocza buźka i ciekawy głosik... Electra uśmiechnęła się mimowolnie. Wiedziała, że nie po to tu przyszła. Doskonale pamiętała swoje postanowienia, związane w końcu z nadzieją jakiegoś ustatkowania się. Pamiętała, ale w jednym momencie stało się to mało istotne. I nawet jeśli bardzo chciała, nie potrafiła spuścić z niej wzroku. A nie chciała, bo jak inaczej miałaby pochwycić jej uwagę? Kiedy wydawało jej się, że wokalistka ją dostrzegła, blondynka uniosła lekko kieliszek, jakby chciała pokazać, że pije za jej zdrowie. Chwilę potem lekko odsunęła puste krzesełko w geście niedbałego zaproszenia, jeśli tylko dziewczyna miała kilka wolnych chwil. Electra mogła na to poczekać, ale smutno byłoby gdyby takie samotne zostało do końca, prawda?
Kiedyś, gdy Adelaide zaczynała śpiewać (lub grać), zapominała o tym, co się wokół niej działo, zatracała się w muzyce. Jednak obecnie miała sporą kontrolę nad tym, co robiła na scenie; nie chodziło jedynie o odpowiednie operowanie głosem, ale także o prezencję na scenie, co było również bardzo ważne. Miała świadomość wpływu wywieranego na słuchaczy - nie tylko poprzez sam śpiew, czy grę na pianinie, ale także przez wygląd czy gesty. Stąd też nie było dziwnym, że uśmiechnęła się do stałego klienta, który był w Adelaide zadurzony i dla niej przychodził (pomimo tego że miał żonę). No ale zostawiał zawsze sporo pieniędzy w barze, więc, chcąc nie chcąc, trzeba było o takiego klienta się nieco zatroszczyć. W ramach przyzwoitości oczywiście. Jednak stały klient nie zaprzątał już głowy dziewczyny, bo, wędrując wzrokiem po sali, zauważyła piękną nieznajomą. Jej uroda od razu się wyróżniała spośród innych, co nie wzbudziło jednak czujności panny McCrimmon. Ot, zdarzali się ludzie piękni, a sama Adelaide nie odróżniała zbytnio osób z domieszką krwi wili od osób zwyczajnie urodziwych (może dlatego że moce wili na nią najzwyczajniej w świecie nie działały). Adelaide uśmiechnęła się szeroko i kiwnęła lekko głową, widząc kieliszek uniesiony w górę. Zauważyła również swoiste zaproszenie. Niestety, jeszcze musiała jeszcze zagrać jedną piosenkę, zanim mogła sobie zrobić przerwę, toteż usiadła po chwili do pianina i zaczęła grać. Zerkała jednak czasem na nieznajomą, która przyciągała do siebie. Po skończonej piosence oddała dostęp do pianina koledze, a sama udała się do stolika, gdzie siedziała blondynka. - Rozumiem, że wolne? - zapytała bez zbędnego wstępu.
Bardzo doceniała, kiedy ktoś miał świadomość samego siebie. Electra przez swoje geny wili była wręcz zmuszona do panowania nad gestami - nie chciała przecież bez kontroli omamiać ludzi. Dlatego doskonale wiedziała, kiedy należy się uśmiechnąć, kiedy poprawić włosy... I podobało jej się to, że występując a dziewczyna również wiedziała jak wykorzystać swoje atuty. Przynajmniej na scenie. Electra była ciekawa, czy poza nią nieznajoma potrafiła być równie absorbująca. Na szczęście jej zainteresowanie nie zostało pozostawione bez odpowiedzi. Kiedy O'Keeffe swoich sztuczek próbowała na kobietach, zawsze istniała szansa na niepowodzenie i blondynka była na to przygotowana. Nie jeden raz otrzymywała ostrego "kosza" w takich sytuacjach. Jednak rodzaj spojrzeń, które co jakiś czas krzyżowała z nieznajomą był bardzo obiecujący i ostatecznie wcale jej nie zawiódł. - Liczę, że już niedługo. - Przyglądając się z bliska, Electra zauważyła, że prawdopodobnie nie pomyliła się, oceniając dziewczynę na nieco młodszą od siebie. Najwyraźniej obie miały ten odmładzający typ urody. - To będzie nieprofesjonalne dla ciebie, jeśli zaproponuję, żebyś się ze mną napiła? Na mój koszt, oczywiście. - Jakby nie patrzeć, nieznajoma pozostawała w pracy. Wszystko zależało od tego, jak rygorystyczne zasady ją obejmowały - i w razie czego Electra miała zamiar nagiąć je najbardziej jak to możliwe. - Po takim występie ci się należy - dodała jeszcze, niedosłownie komplementując jej wokal i grę. - Nie miałyśmy jeszcze przyjemności. Electra jestem. - Uniosła lekko prawy kącik ust, trochę leniwie. Lubiła, kiedy ludzie dobrze czuli się w jej towarzystwie i dlatego cała jej postawa była bardzo rozluźniona. Po prostu komfortowa.
Cóż, nie każda kobieta była... nieheteroseksualna, toteż nie można się dziwić, że sztuczki Electry nie działały na każdą. Jednak gdyby istniał jakiś "radar", którym można byłoby wyczuć, czy jest jakakolwiek szansa na zainteresowanie, jak by to ułatwiło o wiele życie! Ale że takowy nie istniał, trzeba było sobie radzić inaczej. Zainteresowanie nie zostało bez odpowiedzi, jednak Electra nie mogła wiedzieć, że poza flirtem, rozmową i adorowaniem... niemalże istniała stuprocentowa pewność, że do niczego więcej nie dojdzie. Pytanie, na co liczyła piękna nieznajoma. Tego Adelaide nie wiedziała, jednak za jakiś czas pewnie się tego dowie. A na co liczyła sama Adelaide? Na udany wieczór, poznanie ciekawej osoby... dobrą rozrywkę. Nie myślała głębiej, co ją może czekać. Po co miała się zamartwiać? - Oficjalnie, tak - odparła, mając świadomość, że była w pracy i jeszcze czekał ją powrót na scenę za jakiś czas. - Ale jeden drink nie zaszkodzi - dodała, uśmiechając się czarująco. Nigdy nie upijała się w pracy, nie robiła wstydu ani zamieszania. A szef nawet czasem zachęcał do lekkiego spoufalania się z klientami, jeśli tylko miało mu to przynieść zyski. Kiwnęła głową w podziękowaniu za komplement. - Ciekawe imię - przyznała szczerze. - Adelaide.
Dni pogrążone w deszczu zwykle mają w zwyczaju mijać leniwie, bez pośpiechu i z charakterystycznym zawieszeniem pomiędzy tym co powinno się zrobić, a tym na co faktycznie ma się siłę. Niemałym ratunkiem podczas takich deszczowych wieczorów była dla Ruth mocna kawa, dobra muzyka i kolejna łamigłówka do rozwiązania. Dlatego właśnie i dziś zaplanowała sobie cichy wieczór zatopiony w gorącej kawie i rozkładaniu na części pierwsze kilkudziesięciu dziwnych przypadków pacjentów Munga, które Szwedka postanowiła przestudiować z racji swojego prywatnego dochodzenia odnośnie pewnej klątwy. Kilka godzin temu jej mała, dzielna sowa dostarczyła napisany przez kobietę list dla Caluma. Ruth może i nie była mistrzynią kontaktów międzyludzkich, ale potrafiła jednoznacznie określić, kiedy popełnia błąd i kiedy powinna za niego przeprosić. Wymusiła na krukonie chyba trochę zbyt wiele i chciała, żeby wiedział, że ma tego świadomość. Nie była też pewna, czy powinna pozwolić na to wróżenie z kłębolota, ale ostatecznie w dość niesamowity nawet dla niej sposób polubiła tego roześmianego chudzielca i bardzo pozytywnie odnosiła się do kolejnego wspólnego wieczoru. Bez podtekstów, wciąż niezmiennie była zakochana wyłącznie w pracy, ale Calum miał w sobie taką lekkość bytu przy równoczesnej imponującej trafności spostrzeżeń, że nie sposób było go nie lubić. I wieczorów z nim przy kłębolocie (kawie...) także.
Moje ostatnie spotkanie z Wittenberg zakończyło się dość... Tragicznie. Dziewczyna zniknęła moją koszulę i mimo że pokiwałem z przekonaniem głową na pytanie, czy znam kontrzaklęcie, gdy tylko zniknęła złapałem się za głowę, bo za nic nie mogłem go sobie przypomnieć. No i resztę możecie sobie sami dopowiedzieć. Musiałem odbyć swój walk of shame do zamku (chyba, nie wiem, nie pamiętam?) z tym durnowatym, ruszającym się kotem na klacie. Chwała Merlinowi, że miałem ze sobą płaszcz, więc nie wyglądałem aż tak kretyńsko, ale mimo wszystko wystawało mi spod niego całkiem sporo nagiego ciała i mogłem zwracać na siebie niepożądaną uwagę. Dziewczyna postanowiła się jednak zrehabilitować i wysłała mi sowę, że będzie czekała w pubie jazzowym. Średnio lubiłem to miejsce ze względu na to, że grali tu właśnie jazz, na którym ani się nie znałem, ani doceniałem... A już na pewno nie lubiłem. Moja awersja do muzyki sięga wczesnych lat dzieciństwa i dużo by opowiadać, więc mniejsza. Wszedłem do środka lekko skrzywiony. Nie było tu najgorzej, ale już chyba wolałem gospodę pod świńskim łbem. Rozglądałem się chwilę, próbując namierzyć postać Wittenberg i nie zajęło mi to wiele czasu. Ruszyłem w jej stronę i początkowo miałem zamiar nieco ją wystraszyć, ale gdy zakradłem się od tyłu i mimochodem spojrzałem jej przez ramię, odechciało mi się. Po jakie licho studiowała te obrzydlistwa? Magia lecznicza, praca w Mungu, deformacje, wady i choroby przerażały mnie prawie równie mocno co czarodziejskie omeny i kompletnie nie wiedziałem, dlaczego ludzie się tym interesują. - Fuj, Wittenberg. Po Tobie spodziewałem się zgoła innych obrazków oglądanych do picia i ewentualnego jedzenia - rzuciłem tylko, przechodząc na drugą stronę stolika i opadając na krzesło naprzeciwko. Wciąż miałem nietęgą minę, patrząc na rozrzucone przed nią zdjęcia. Ohyda.
Siedzenie w knajpie, jakkolwiek bezpieczna by nie była, wieczorem z opisami ciężkich przypadków pacjentów po klątwach nie wydaje się być zbyt mądrym pomysłem i oczywiście w istocie takim nie jest. Ruth jednak nie machała tymi dokumentami nikomu przed nosem, a układała je w równy stosik, który kompletnie nie rzucał się w oczy i można było cokolwiek z niego odczytać dopiero wtedy, kiedy właściwie wsadziło się weń głowę, co przed sekundą zrobił Calum, zanim w ogóle zdążyła zareagować. On tak zawsze, jak do siebie? -Erado – rzuciła w stronę pergaminów, czyszcząc je zupełnie z jakiejkolwiek treści i podniosła jedną brew, spoglądając na krukona, jakby właśnie powiedział, że buchorożec to roślina. Lubiła go, był mądry, zabawny i nie narzucał się swoimi opiniami, ale jak każdy, w tym oczywiście i ona, łapał się w pułapkę powierzchowności. Ruth uchodziła za roztropną, opanowaną i spokojną aż mdliło kobietę, więc nie powinno się winić krukona, który widział taką Wittenberg przez całą swoją edukację za zdziwienie, kiedy nagle dostrzegł, że dziewczyna studiuje skutki klątw na biednych czarodziejach. Cóż, nawet gdyby bardzo chciała, nie potrafiła zrozumieć, dlaczego ludzie łączą jej charakter z niechęcią do niebezpiecznych, szokujących i trudnych spraw. W końcu takie były najciekawsze, prawda? Na wszelki wypadek usunęła jednak powód zniesmaczenia Caluma. Potem do tego wróci. -Na przykład jakich? – zapytała ze szczerym zainteresowaniem. W tej samej chwili kelner przyniósł Calumowi drugą kawę, tak samo esencjonalną i pachnącą co dla Ruth, ale troszkę większą. -Calum, naprawdę chciałam cię przeprosić za tamto pytanie. I za tę ucieczkę. Najpierw Mung, potem cały wieczór z Dorienem, nie miałam czasu na dłuższe siedzenie w podziemiach. Poradziłeś sobie, prawda? – zaczęła swoje treściwe w jej mniemaniu tłumaczenie, które miało zakończyć sprawę. Tak naprawdę głupio było jej wyłącznie przez to niefortunne pytanie o ilość kobiet, z którymi spał krukon, to, że go zostawiła samemu sobie zeszło na dalszy plan, ale i tak woląła to wyjaśnić, żeby nie brnąć dalej w niedomówienia.
Byłem uprzedzony do bardzo wielu rzeczy, a magia lecznicza i sprawy przylegające do tematu darzyłem szczególną awersją. Nie potrafiłem zrozumieć, jak można lubować się tematyką chorób, deformacji, wypadków i katastrof... Może przesadzam w tej chwili, ale niestety jestem wrażliwy, jeśli chodzi o widoki, które miałem okazję podziwiać przez tych kilka sekund, kiedy zerknąłem Ruth przez ramię. W zasadzie nie umiem stwierdzić, czy faktycznie się tego po niej spodziewałem, więc wzruszyłem tylko ramionami. - Chodziło mi o to, że nie są to dość przyjemne obrazki. Osobiście wolę przeglądać coś, co nie zmusza mnie do zwrócenia śniadania - powiedziałem tylko i skinąłem głową w stronę chowanego przez nią stosiku zdjęć. - Po jakie licho to oglądasz? Wybierasz sposób, jakim zakończysz dzisiejsze spotkanie? - zażartowałem, chociaż prawdopodobnie gdyby chciała, mogłaby mnie urządzić jeszcze gorzej. Słysząc jej kolejne słowa parsknąłem trochę śmiechem. Nie wiem czemu, ale pomyślałem raczej, że chciała przeprosić mnie za to zniknięcie koszulki, której nie mogłem sobie przywrócić, ale uświadomiłem sobie właśnie, że przecież nie miała o tym bladego pojęcia. Z tymi pytaniami może wyszło trochę zbyt drastycznie niż planowaliśmy, bo zaczęliśmy kopać naprawdę głęboko, ale szczerze powiedziawszy nie żywiłem do niej jakiejś urazy w związku z tym, że zapytała mnie o rzecz, która moim zdaniem była dość... Oczywista? Pewnie, nie spodziewałem się, że interesowałaby się wcześniej moim życiem seksualnym, ale na dobrą sprawę w moim życiu nie pojawiła się do tej pory żadna konkretna dziewczyna. Hudson się nie liczy, zresztą o niej szkoda gadać, bo nie mam pojęcia co jej strzeliło do głowy z tym Walkerem, natomiast z Devi to wszystko było takie... Dziwne i niepoukładane, że również nie brałem niczego na poważnie. Niemniej jednak uśmiechnąłem się delikatnie i machnąłem ręką lekceważąco. - Nie odkryłem przed Tobą Ameryki, nie ma o czym mówić, serio. Sam nie byłem lepszy - powiedziałem, przypominając sobie, jak bardzo zmarkotniała, gdy zadałem pytanie o rzecz, której żałuje najbardziej w swoim życiu. - Moment - przerwałem jej gdzieś w połowie następnego zdania, mrugając gwałtownie. Czy ona powiedziała "Dorien"? Asz kurwa, mniejsza o to, że Dorien, ale on i "cały wieczór" w jednym zdaniu? Że Wittenberg i mój brat? Nie, stop, nie mogłem wysnuwać aż tak pochopnych wniosków, w końcu nie jednemu psu Burek. - Masz na myśli... mojego brata? - zapytałem ostrożnie, gotowy na to, że w razie pomyłki po prostu zaśmieje się i zaprzeczy. Lecz zaprawdę powiadam, jeżeli dowiem się tego wieczora, że mój rodzony brat i Ruth Wittenberg łączą tak bliskie kontakty... W sumie nie mam pojęcia, co mógłbym zrobić. Zaskakujące jest to, jak fajne dziewczyny zawsze wybierają skończonych dupków.
Nie widziała sensu w odpowiadaniu Calumowi na pytanie, skąd u niej nagłe zainteresowanie sprawami Munga, w którym pracowała przecież wyłącznie dla pieniędzy, bo na pewno nie po to, żeby kiedyś zostać uzdrowicielką. Czasem z ust krukona płynęły także słowa, które sprawiały,że Ruth odnosiła wrażenie, jakby miał ją za jakąś wiedźmę ciskającą w każdego klątwami. Czy to przez ich pierwsze spotkanie, podczas którego przyłożyła mu różdżkę do gardła? Och, wystraszyła się tylko... A może przez jej głośne rozmyślanie, którego z profesorów potrafiłaby się szybciej pozbyć? Halo, kto by pomyślał w takiej sytuacji inaczej? Jednak już zupełnie poważnie podchodząc do tematu, Ruth nigdy nie zrobiłaby komuś krzywdy, a w szczególności osobie, którą darzyła szczególną sympatią. Wiedziała też oczywiście, że Calum tylko sobie żartuje takimi niewinnymi komentarzami, ale o ile nie chciała pozostawać mu dłużna, o tyle nie mogła pochwalić się swoim prywatnym dochodzeniem. Lubiła go, jednak nie powinien wiedzieć wszystkiego, w końcu "im mniej wiesz, tym lepiej śpisz", tak? -Prywatne sprawy - odparła lakonicznie i uznawszy, że ten temat już zakończyli spokojnie napiła się kawy. Spodziewała się jednak zgoła innej reakcji niż śmiech na jej przeprosiny. Serio? Serio, Dear? Tym razem kompletnie straciła rezon i nie miała pojęcia, jak powinna zareagować na śmiech Caluma, ale zostawiła to w końcu na czas po zakończeniu swojego tłumaczenia, które dość brutalnie przerwał, co zupełnie zmieniło kierunek rozmowy. Teraz pyta o Doriena? Matko, w jakiej sprawie oni się tu w ogóle spotkali? Chociaż chwileczkę... Ruth właśnie dostała olśnienia i skojarzyła, że obaj panowie mają tak samo na nazwisko. Tak się czasem na świecie zdarzało, że ludzie mieli rodzeństwo i prawdę mówiąc było to dość powszechne zjawisko, więc tym bardziej Szwedka nie do końca wpadła na to, że jej słowa brzmiały bardzo jednoznacznie i właśnie wpędzały Caluma w ślepą uliczkę nieprawdziwych opinii. Gdyby zdawała sobie sprawę z tego, co młody Dear teraz myśli na pewno pospieszyłaby z wyjaśnieniem a tak - cóż, chyba pozostało im się nie dogadać w tej sprawie do końca. No bywa. -A tak, Dorien Dear. Nie wiedziałam, że jesteście rodzeństwem, nie przypominam sobie, żeby o tym wspominał - powiedziała od niechcenia, mieszając łyżeczką w jeszcze ciepłej kawie. - Choć właściwie nie powinno mnie to dziwić, jest o wiele lepszy w działaniu, niż kurtuazyjnych, bezwartościowych rozmówkach - uśmiechnęła się wręcz rozczulająco, mając oczywiście na myśli pracę w departamencie, ale ponownie lawirowała niebezpiecznie blisko nieporozumienia na skalę "Hogwart i tereny przyległe". Szkoda tylko, że kompletnie nie miała o tym pojęcia, więc beztrosko przeszła do kolejnego tematu, zostawiając Caluma ze zdaniem "Dorien jest lepszy w działaniu" w uszach. No Ruth, po zmuszeniu chłopaka do powrotu po błoniach z kocim tatuażem na wierzchu teraz to? Jesteś coraz lepsza w marnowaniu ludziom nastroju w tempie ekspresowym! -Miałeś mi powróżyć z kłębolota. Wciąż masz ochotę?
Nie mam pojęcia, dlaczego moje uwagi o rzucaniu klątw przez Ruth były odbierane aż tak poważnie. Po pierwsze, to chyba dobrze, że czułem przed nią jakiś respekt. Naprawdę uważam, że gdybym za bardzo zalazł jej za skórę, mogłaby mi nie przepuścić i ta świadomość sprawiała, że nieco powstrzymywałem się w swoich komentarzach czy czynach. Mimo wszystko zależało mi na utrzymaniu tej znajomości, a nawet na rozwijaniu jej, ponieważ okazało się, że Wittenberg wcale nie jest aż tak grzeczną i ułożoną kujonką, za jaką ją uważałem przez wszystkie te lata. Po drugie, jeśli okaże się, że poważnie zna jakieś ciekawe klątwy, może mogłaby mnie nieco podszkolić? A po trzecie to ta różdżka przy szyi też dała mi trochę do myślenia... Wzruszyłem ramionami na jej wspomnienie o prywatnych sprawach. Szanowałem jej wybór o zatrzymaniu tych informacji dla siebie i chociaż może nie wskazuje na to moje poprzednie zachowanie (zaglądanie przez ramię), ale naprawdę nie wtrącałem się w rzeczy, które mnie nie dotyczyły. Upiłem łyk kawy, którą postawił przede mną kelner (swoją drogą podziękowałem, zarówno kelnerowi, jak i Ruth, to był bardzo miły gest). Wybrałem bardzo, ale to bardzo zły moment na wzięcie do ust ciepłego płynu, bo nie dość, że był zbyt ciepły, to jeszcze Ruth przyznała, że chodziło o mojego starszego brata. Nie wiedziałem, czy bliżej było mi do wyplucia zawartości ust na stolik przede mną, czy do zakrztuszenia się nią. Na moment zastygłem w bezruchu, próbując przetworzyć otrzymane informacje i jednocześnie przełknąć kawę. To było chyba najtrudniejsze zadanie, jakie postawił przede mną ten dzień. Nie mam pojęcia, dlaczego aż tak mnie to zdziwiło - może po wszystkich ostatnich wydarzeniach jakoś tak liczyłem, że gdy dowiem się o jakimkolwiek partnerze Wittenberg, nie będzie on skończonym chujem? Czy dosłownie każda fajna dziewczyna zwracała uwagę wyłącznie na tego typu kolesi? Mój umysł nie był w stanie tego przetworzyć. Patrzyłem na Wittenberg z lekkim zdziwieniem, obrzydzeniem, a na pewno rezygnacją. - Nie lubimy o sobie mówić - powiedziałem powoli, grobowym tonem. Z rodziną nie wiązałem przyjemnych uczuć, a pokazywaliśmy się razem chyba faktycznie tylko na zdjęciach. - Na gacie Merlina, Wittenberg... - jęknąłem, krzywiąc się. Kurwa, będzie mi opowiadała, jak mój brat jest "lepszy w działaniu niż rozmawianiu"? - Nie wiem, czy mogę w takim stanie. Spuściłaś na mnie tak potężną bombę... - Nie mogłem się powstrzymać od takiego komentarza. Naprawdę nie powinno mnie to interesować, ale skoro z premedytacją zostawiła mnie z własnymi myślami na ten temat oraz z dźwięczącym mi w uszach... Fuj. Nie. Wróżenie z kłębolota zawsze mnie ciekawiło, bo nie wiedziałem dokładnie, na jakiej zasadzie powinno to działać. Podejrzewałem, że wróżenie to opiera się na technikach wróżenia z wody, ale jeszcze nie miałem możliwości sprawdzić swoich sił. Podobno tylko ci, którzy są wystarczająco dobrzy, mogą cokolwiek wyczytać z kłębolota, jednak mogłem spróbować. Już na balu na Grenlandii przyglądałem się alkoholowi, lecz wolałem go wypić, niż z niego wróżyć. I tak nikt by mi nie uwierzył. - Jak mi nie wyjdzie, to przynajmniej się upiję - dodałem jeszcze kwaśno, zerkając na nią prawdopodobnie jakimś dziwnym wzrokiem.
Zachowanie Caluma było dla Ruth dość niepojęte, zważywszy na fakt, że przecież nie powiedziała w swoim mniemaniu nic, co mogłoby być dla niego szokujące. Aż tak go ścięło, kiedy dowiedział się, że dziewczyna pracuje z jego bratem? To było przecież całkiem łatwe do przewidzenia, skoro większość Dearów i tak kończyła w Ministerstwie, którego Ruth uczepiła się jak rzep od jakichś ładnych paru lat. Co prawda jej praktyka i staż dobiegły już końca, ale znajomości pozostały, choć kobieta nie uważała, żeby posiadanie Doriena za kolegę z pracy było jakimś wielkim zaskoczeniem dla jej znajomych. Stąd też kompletnie nie zorientowała się, że wkroczyli z Calumem na ścieżkę komedii pomyłek, którą Wittenberg w tak beztroski sposób postanowiła zakończyć, nie wyjaśniając krukonowi nic, co powinien absolutnie wiedzieć. Fakty były jasne. Ruth nie była ani z Dorienem, ani z nikim innym, jednak myśli Caluma nie miała okazji wyprostować, bo zwyczajnie nie wpadła na to, że może powinna i zamiast zareagować na jego dziwne zachowanie zamówiła dla nich dwa kieliszki kłębolota. -Jaką bombę? Nie przesadzasz trochę? Dorośli ludzie już tak mają, że czasem coś ich łączy - zaśmiała się, tym razem sądząc, że to zdanie ewidentnie wskazuje na płaszczyznę pracy. W końcu po to użyła słowa "dorośli", jednakże całkiem przypadkiem zakończyła tę dyskusję chyba jeszcze gorzej, niż zrobiła to kilka chwil temu. Fakty - łączy ich tylko praca (i to też niespecjalnie, bo przecież Ruth nie pracowała już w MM). Domysły - pozostawmy biednemu Calumowi. Kiedy przyszedł alkohol, dziewczyna postawiła oba kieliszki przed Dearem. -Jeden na ochłonięcie - podsunęła mu pierwszy z kieliszków prawie pod nos, zachęcając do wypicia. Na rozluźnienie, bo wyglądał całkiem nieciekawie, niestety... Drugiemu zaś sama zaczęła się przyglądać z niemałym zaciekawieniem i opierając brodę na dłoniach wyczekująco śledziła wzburzone bąbelki. Nie widziała w nich kompletnie nic magicznego, ale Calum przecież się znał, co udowodnił nie tylko w herbaciarni, ale też na ostatnim wróżbiarstwie i Ruth była bardzo ciekawa jego podejścia do wróżenia z tego typu przedmiotów.
Natomiast zachowanie Ruth było moim zdaniem niepojęte… Rozumiem, że kobieta może nie mieć granic, że może się nie wstydzić i z chęcią opowiada publicznie o swoich łóżkowych podbojach, ale na brodę Merlina – mogłaby mi oszczędzić uwag o tym, że ma dobry seks z moim starszym bratem! Wystarczające byłem skrzywdzony psychicznie po ostatnich rozmowach z Lottą i Devi, nie musiała mnie dodatkowo dobijać. Oczywiście sama Wittenberg nie dowiedziała się ode mnie niczego w sprawie dwóch wcześniej wymienionych dziewcząt, bowiem trzymałem te historie dla siebie i nie zamierzałem się nimi z nikim dzielić. Nie wiedziała więc, niestety, że swoimi pomyłkami wpędza mnie w poważny dołek emocjonalny, z którego wygrzebać mógł mnie wyłącznie kłębolot. Bez słowa wziąłem pierwszego, którego mi podsunęła i wypiłem go praktycznie jednym haustem. Wiedziałem, że już za chwilę będzie mi lżej na duszy – kłębolot działał bardzo szybko, jeśli się go odpowiednio prędko pochłonie, o czym miałem okazję przekonać się już na balu walentynkowym odbywającym się podczas ferii zimowych na Grenlandii. Wtedy to, mimo posiadania dwóch lewych rąk, udało mi się stworzyć idealną, tańczącą rzeźbę lodową Isilii – może i tym razem obudzi się we mnie jakiś głęboko skrywany, artystyczny pierwiastek, który pozwoli mi wyczytać cokolwiek z musującego napoju? - Muszę Ci szczerze powiedzieć, że nigdy tego nie robiłem na poważnie. Poza tym nie wiem, czy możliwość wyczytania przyszłości z kłębolota to nie jest pic na wodę – słyszałem tylko pogłoski, a nigdy nie widziałem nikogo, kto faktycznie próbowałby z niego wróżyć – powiedziałem na wstępie. Może nie była to zbyt dobra reklama dla moich możliwości i umiejętności, jednakże wolałem, by Wittenberg wiedziała, że jest to bardzo niekonkretna sztuka wróżbiarska, o której nie miałem zbyt wiele pojęcia. Gdybym nastawił ją na wstępie, że jestem mistrzem w tej dziedzinie, mogłaby się później zawieść, gdybym w drinku zobaczył wyłącznie własne, bąbelkujące odbicie. – Zobaczmy – dodałem i nachyliłem się nad kłębolotem, próbując skupić wzrok na czymś „istotnym”. – Albo w sumie nie – powiedziałem, prostując się i patrząc jej w oczy. To wszystko tak bardzo mnie nurtowało, że naprawdę nie mogłem się powstrzymać. – Dlaczego Dorien? – wypaliłem, zanim zdążyłem przemyśleć to pytanie po raz piąty. Musiałem znać odpowiedź, dlaczego tak zajebista laska jak Ruth chciała umawiać się z kimś tak beznadziejnym jak mój brat.
Dla Ruth temat jej pracy w Ministerstwie był już zakończony, bo przecież jeśli chodziło o temat spania krukonki z kimkolwiek w jej mniemaniu nawet go nie zaczęto, stąd też tak płynnie poruszała się w tej bardzo pewnie dla Caluma niezręcznej rozmowie. Dość interesującym faktem było natomiast to, że młody Dear nie skonfrontował jej wycofanego, chłodnego charakteru i skrupulatnego zachowywania wszystkich prywatnych spraw dla siebie z tak wylewnym opowiadaniem o jej „związku z Dorienem”. Nie ma co się jednak dziwić, prawdopodobnie każdy zaskoczony taką informacją byłby zbity z tropu, dlatego pozostaje tutaj tylko współczuć Calumowi w jego wewnętrznych rozterkach. Wypicie kłębolota jednym haustem również nie wróżyło – nomen omen – zbyt dobrze. Mimo to, chłopak w bardzo logiczny, spójny sposób wyjaśnił wiarygodność tego typu wróżby, choć Ruth będąc typem osoby, która myszkowała wszędzie, byleby tylko sprawdzić jakiś fakt lub pozyskać informację, wciąż nie przekonało to tłumaczenie. Doszła do wniosku, że kto, jeśli nie on miałby sprawdzić, czy ten typ wróżenia mógłby się sprawdzić, jeśli chodzi o przewidywanie przyszłości? Osąd wydadzą, jak już powróżą, a właściwie Calum powróży, bo z Ruth była taka wróżka jak zielarka, znawczyni eliksirów, run czy numerologii – czyli żadna. -Daj znać, jak zobaczysz jakieś drzwi – uśmiechnęła się, ale zaraz spoważniała, widząc przenikliwy wzrok mężczyzny na sobie. No znowu Dorien? Co on oszalał, czy jak? -Dlaczego Dorien co? - zapytała z pełnym niezrozumieniem – Pytasz dlaczego robiłam staż u niego w Departamencie, czy dlaczego się z nim spotkałam? Na żadne z tych pytań nie mogę ci odpowiedzieć. A jeśli próbujesz badać teren to moje podium jeśli chodzi o związki to sen, praca i demony przeszłości. Dokładnie w tej kolejności i raczej nie zapowiada się, żeby miało się to szybko zmienić – wzruszyła ramionami, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Niestety dużo ją kosztowało to wyznanie, ale spróbowała zająć się teraz wpatrywaniem w bąbelki kłębolota i liczyła w duchu, że Calum nie będzie drążył, bo to spotkanie mogłoby się zakończyć o wiele szybciej, niżby oboje chcieli.
Właśnie dlatego coś mi szczególnie nie pasowało w całej tej sprawie! Wittenberg była raczej skryta, jeśli chodzi o jej życie prywatne, toteż zupełnie nie rozumiałem, dlaczego nagle mówi mi tak swobodnie o tym, że spotyka się z moim starszym bratem. Nie mogłem wpaść na żaden konkretny powód, dla którego mogłaby chcieć informować mnie o tej sprawie poza tym, że po prostu chciała sobie ze mnie zakpić, dokuczyć mi czy też (wiem, myśl bardzo irracjonalna) wzbudzić we mnie pewnego rodzaju zazdrość. Czułem się zdewastowany tym wyznaniem, bo naprawdę traciłem nadzieję w intelekt Krukonek oraz ich instynkt w dobieraniu sobie partnerów. Nie powstrzymałem się przed zadaniem kolejnego pytania o Doriena, ale gdybym zagryzł zęby, prawdopodobnie nie dowiedziałbym się, że zaszło nieporozumienie. Wysłuchałem uważnie jej słów, przez moment milczałem, kontemplując i interpretując ich znaczenie, po czym wybuchnąłem śmiechem. Nie jakimś głośnym, bez przesady, wciąż byliśmy w miejscu publicznym, jednak moje parsknięcie na pewno nie było tym, czego Ruth mogłaby się spodziewać po mnie w tej chwili. Spojrzałem na nią z nieskrywanym niedowierzaniem. - Czy Ty cały ten czas mówiłaś o pracy z nim? W Ministerstwie? - zapytałem, nie mogąc powstrzymać kolejnego parsknięcia śmiechem. Dobrze, że doszliśmy do tego teraz, bo każda kolejna sekunda, w której tkwiłem w świadomości o istnieniu bliskiego związku między Wittenberg a Dorienem, coraz bardziej przybliżała mnie do chęci targnięcia się na własne życie. - Merlinowi i bogom dzięki, już myślałem, że z nim sypiasz - dodałem gwoli wyjaśnienia mojego nagłego wybuchu entuzjazmu. A przechodząc do samego wróżenia, nie wiedziałem dokładnie, jak się za to zabrać, więc postanowiłem improwizować. Czytałem całkiem sporo książek o hydromancji, jednak nie miałem pojęcia, jak metody wróżenia z wody sprawdzą się, gdy badanym źródłem będzie gazowany drink alkoholowy. Stwierdziłem, że zaryzykuję, bo przecież nie może się stać nic takiego. Najwyżej okaże się, że wróżba nie zostanie spełniona lub że nie jestem w stanie niczego dostrzec w tafli napoju. Rozejrzałem się po stoliku i wycelowałem różdżkę w łyżeczkę leżącą na spodku, na którym stała moja niedopita kawa. - Duro - powiedziałem, zmieniając łyżeczkę w kamień, a następnie chwyciłem go między palec wskazujący a środkowy i przeniosłem nad kieliszek z kłębolotem. Zastanowiłem się krótką chwilę, po czym upuściłem kamień do drinka, obserwując nagłe wzburzenie bąbelków. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć... - Jaki numer ma twoje mieszkanie? - zapytałem, spoglądając na Wittenberg.
Przez te kilkanaście sekund nietypowej wymiany zdań, jaka odbyła się między dwójką uczniów Calum mógł zaobserwować studium zdziwionych min Ruth, która miała to do siebie, że im bardziej coś ją szokowało, tym wyżej po czole wędrowały jej brwi. Już sam fakt, że młody Dear wspomniał jednak o Ministerstwie, jakby dopiero teraz doszedł do takiej konkluzji wydał się jej całkiem nietypowy, bo przecież w jej mniemaniu cały czas o tym rozmawiali, ale kiedy wypalił z tym spaniem, Wittenberg aż otworzyła usta ze zdziwienia. Co proszę? Świat wariuje, czy to ona zwariowała? Jak można było w ogóle pomyśleć, że taka Ruth, która nie mówiła ludziom jak ma na drugie imię nagle zacznie się chwalić, z kim sypia? Pominę fakt, że jej zdaniem kompletnie to nie wynikało z rozmowy, ale przede wszystkim zaczęła się zastanawiać, czemu Calum tak odetchnął z ulgą, że tym, który grzeje łóżko krukonce nie jest jednak jego brat. Przecież Dorien był naprawdę w porządku i gdyby nie owe „demony przeszłości”, o których już wcześniej wspominała całkiem możliwe, że cała sytuacja potoczyłaby się inaczej. Tak czy owak, jakkolwiek nie próbowałaby tego sobie wyjaśnić, wciąż miała otwartą ze zdziwienia buzię. -Nie sypiam – odpowiedziała spokojnie, ale ugryzła się w język, żeby nie wyrzucić z siebie komentarza o tym, że chyba raczej to, z kim sypia nie powinno być sprawą Caluma. I tak po prawdzie nikogo innego. Miała jednak świadomość, że jest bardzo zamknięta, jeśli chodzi o prywatne sprawy i żeby bezzasadnie nie wyskakiwać do nikogo z pretensjami o zwykłe pytania wolała się po prostu nie odzywać. Z zaciekawieniem więc zaczęła obserwować poczynania krukona dotyczące wróżenia z drinka, dopiero po chwili wyrywając się z zamyślenia, kiedy padło kolejne pytanie. A co ma do rzeczy numer jej mieszkania? -Masz zabójcze tempo. Może najpierw jakaś kaw… - zaczęła, chcąc przywołać w rozmowie popularny żart, ale uświadomiła sobie właśnie, że przecież stoją przed nimi dwie filiżanki. – Och, nieważne. Siedem – zreflektowała się, z uśmiechem patrząc na dwa małe kubeczki, wypełnione czarnym płynem. -Aleja Amortencji siedemnaście na siedem, Hogsmeade – dokończyła już spokojnie, mając zupełną pewność, że Calum nie jest osobą, która mogłaby wykorzystać znajomość jej adresu do jakichś niecnych celów. Tylko kompletnie nie miała pomysłu, do czego mogłoby mu to być potrzebne…
Normalnie kamień spadł mi z serca, chociaż było to bardzo irracjonalne uczucie, chociażby z faktu, że Wittenberg i mnie nie łączyło nic na tyle specjalnego, bym musiał obawiać się o jej życie uczuciowe, a już życie seksualne to w ogóle! Może Ruth nie zdawała sobie sprawy, jak beznadziejny potrafił być mój brat. Wiem chyba, co mówię, bo przeżyłem dość sporo lat żyjąc z nim w jednym domu, obserwowałem jego poczynania, śledziłem jego plany, jego zamiary, znałem jego poglądy, bo niestety nie omieszkał uchronić nas przed tą bezużyteczną wiedzą i paplał na prawo i lewo... Może to ja byłem uprzedzony, ale nie mogłem wyzbyć się wrażenia, że dziewczyna zasługiwała na kogoś znacznie lepszego, niż Dorien. Nie mam pojęcia, dlaczego rozważałem takie rzeczy, ale prawdopodobnie wszystko to za sprawą ostatnich wydarzeń w związku z Devi i jej zerwaniem relacji z jakimś seks friendem, a także w związku z Lottą, która wpadła Walkerowi w ramiona. Odgoniłem od siebie te strasznie przygnębiające myśli i postanowiłem się skupić na tym małym promyczku nadziei, że Ruth i mojego brata jednak nic nie łączy. Cudowne zakończenie tej serii niedomówień. Jeśli chodzi o samo wróżenie, wzorowałem się nieco na technikach wróżenia z wody, w których wykorzystuje się kamienie. Wrzucone do wody, wzburzają jej taflę, na której można obserwować różnorakie fale oraz analizować ich kierunek i moc, a także niekiedy powstają bąbelki, piana, delikatne wirku - wszystko to nadawało się do interpretacji wróżbiarskiej. Miałem do dyspozycji nie szklankę wody, lecz szklankę kłębolota, który był napojem alkoholowym i silnie gazowanym, a bąbelki często tworzyły wszelakiego rodzaju wzory. Postanowiłem spróbować i zaczarowaną w kamień łyżeczkę upuściłem do napoju, obserwując zachowanie bąbelków, które błyskawicznie przybrały na sile. Spontanicznie zacząłem liczyć czas, w którym bąbelki pozostały wzbudzone, a w międzyczasie Ruth wspomniała coś o drzwiach i nie wiem, czy to jakaś siła jej perswazji, czy też faktycznie ułożyły mi się przed oczami drzwi z tych musujących bąbli... Zamrugałem gwałtownie, zastanawiając się, czy robię to we właściwy sposób. Na dobrą sprawę nie miałem pojęcia, co czynię, ale zapytałem o jej numer mieszkania. Był różny od czasu buzowania - ba, liczba sekund wskazywała, że w kamienicy byłoby to mieszkanie obok! - Otóż - zacząłem, ważąc słowa. - Nie mam pojęcia, czy to co mówię jest faktyczną wróżbą, czy też wyłącznie moimi urojeniami, ale wierz mi lub nie, widziałem drzwi w tym klębolocie! Drzwi o numerze 6, czyli wychodzi, że obok twojego mieszkania, skoro urzędujesz pod siódemką. Dasz wiarę? - zapytałem, spoglądając na nią uważnie. Równie dobrze mogła sobie pomyśleć, że się z niej nabijam i chcę ją wrobić albo sobie pożartować. - Z ciekawości, co ulałaś z wosku na ostatnim wróżbiarstwie? Albo co odczytałaś z płomienia? Bo mam wrażenie, że te sprawy mogą być ze sobą powiązane i wszechświat istotnie namawia Cię do sprawdzenia drzwi obok. Dosłownie, drzwi obok... - powiedziałem, kładąc nacisk na ostatnich słowach.