Jesteś fanem stylowo urządzonych lokali? A może jazz jest Twoim ulubionym rodzajem muzyki? Lubisz posłuchać muzyki na żywo? Pub Jazzowy zaprasza! Codziennie od 18 występy okolicznej kapeli jazzowej umilą Ci spotkanie w gronie przyjaciół, a miła i profesjonalna obsługa zadba o to, by na Twoim stoliku nie zabrakło trunków!
Miałem ambiwalentny stosunek co do mojego powrotu. Z jednej strony - musiałem przyznać, że życie w ciągłym kłamstwie nie było szczególnie przyjemnym momentem mojego życia. Z drugiej - miło było odpocząć od deszczowej Anglii. Dodatkowo przez ostatnie miesiące moja praca była dla mnie całym życiem. Co prawda zazwyczaj tak było i mi to kompletnie nie przeszkadzało. I chyba pod koniec żmudnego zadnia, po raz pierwszy czułem się odrobinę zmęczony tym co robię. A zakładałem, że będę pracował dopóki nie umrę, a na myśl o jakiejś emeryturze z dziećmi miałem drgawki. Dlatego lekkie znużenie pracą było dla mnie bardzo dziwnym uczuciem, więc po powrocie do Anglii, skwapliwie przyjąłem propozycję krótkiego urlopu przed powrotem do biura. Pierwsze co zrobiłem to natychmiast dałem znać matce, że jestem znowu w Londynie, by ustalić gdzie się spotkamy. Ponieważ czerwiec spędzała w Hogwarcie, ustaliliśmy, że pobliskie Hogsmeade będzie najlepszym miejscem na spotkanie. Mimo że teoretycznie nie byłem w pracy, nie umiem się wyluzować. Nadal mam na sobie czarne spodnie od garnituru oraz ciemną, uprasowaną w kant koszulę. Tylko pogoda zmusiła mnie do podwinięcia jaj rękawów oraz zrezygnowania z marynarki. Wchodzę do środka i zahaczam o bar, zamawiając kieliszek Smoczej Krwi, po czym kieruję się od razu na podwórko. Wiedziałem, że matka tam będzie czekać ze względu na swój (oraz mój) nałóg. Jestem kilka minut przed czasem, ani trochę nie spóźniony oczywiście, ale najwyraźniej Anistonowa nie mogła się doczekać mojego widoku, bo już siedziała przy stoliku. Idę w jej kierunku z uśmiechem, bardzo delikatnym i wetkniętym tylko w jeden kącik ust, ale jest to jedna z nielicznych szczerych reakcji, nie wymuszonych czy zwykle kurtuazyjnych. - Matko - witam się i wyciągam dłoń, by złapać ją za rękę, by wstała na chwilę na przywitanie. Obejmuję ją delikatnie i całuję jej policzek, przez chwilę ciesząc się na znajomych zapach rodzicielki, w której tak często szukałem komfortu kiedy byłem chłopcem. - Dobrze wyglądasz - dodaję kiedy po moim krótkim, rzadkim w każdym innym wypadku, okazaniu uczuć, puszczam kobietę i spokojnie siadam naprzeciw niej. Odstawiam wino na stolik i usadawiam się wygodniej w tym samym momencie co moja matka. Każdy nasz ruch wygląda jakbyśmy latami ćwiczyliśmy podobne gesty, pełne elegancji, zwracając uwagę na każdy detal wokół.
Uśmiechnęła się, gdy tylko go zobaczyła. Jak zwykle nie zawiódł jej i prezentował się nienagannie. Może i miała życzliwe usposobienie, ale od swoich dzieci wymagała jeszcze więcej niż od tych cudzych, w którymi spędzała te kilka miesięcy roku szkolnego. Pomimo upływu czasu, tych kilku lat spędzonych w charakterze nauczycielki, wciąż nie mogła przyzwyczaić się do wymiętych koszul i krawatów zawiązanych byle jak. Ale jej syn od zawsze nie miał tego problemu. Od kiedy pamięta był bardzo ułożony i porządny, bardzo sobie to chwaliła, choć miała chyba niewielką zasługę akurat w tym. Owszem, miewał… gorsze chwile, ale każdy je przecież miał. A przynajmniej tak to sobie tłumaczyła. Wstała, oczywiście że wstała, choć w jej sercu na raz wykwitło tyle emocji, że z trudem powstrzymała drżenie nóg. Wyciągnęła do niego rękę, najpierw ostrożnie i kurtuazyjnie, a potem dała się uścisnąć i pocałować. Była wzruszona, choć starała się tego nie okazywać, bo doskonale wiedziała, że nie tego akurat teraz potrzebuje. Że jej żal i wyrzuty są błahe i małe, można powiedzieć bezpodstawne, bo przecież jak nikt rozumiała, że praca jest bardzo istotnym elementem życia. Bała się jednak od lat, że dla niego nie ma niczego ważniejszego. Usiadła z powrotem na krześle, z gracją przyjmując komplement. Odgarnęła długie, rude loki za ramię i póki co trwała w milczeniu, upijając jak gdyby nic kolejny łyk kawy. Schlebiało jej, że Arthur chce starej matce sprawić odrobinę radości. Zerknęła jednocześnie na kieliszek wina, który postawił na stoliku, w myślach zadając sobie pytanie, czy nie za wcześnie na taki wybór trunku. Niby był dorosły, ale jeśli miał jakieś problemy, a już zwłaszcza z używkami, wolałaby o tym wiedzieć. Póki co jednak zdusiła w sobie te wszystkie obawy i odpowiedziała w końcu. - Ty również wyglądasz nienajgorzej. - Starała się być wyważona i z powrotem zdystansowana, choć ukrywanie tego, jak wielką czuła ulgę na jego widok nie należało do najłatwiejszych. - Opowiadaj, jak tam praca. Jak powrót? Jak… jak się w ogóle czujesz? Może i pytania, szczególnie ostatnie, nie należało do najprostszych, ale prawda była taka, że po prostu się o niego martwiła. I chciała zrobić absolutnie wszystko, co w jej mocy, aby mu pomóc. Chociaż trochę.
Wolfgang Aniston
Wiek : 31
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 189
C. szczególne : zapach czilli-pieprzowy z papierosów, eleganckie garnitury
Nie przypuszczałem, że moja matka może mieć jakiekolwiek wyrzuty co do tego, że wyjechałem na dłuższy czas. Zakładałem raczej, że będzie zawsze dumna z tego jak prędko dobrze mi wszystko idzie. Oczywiście, na pewno tęskniła, ale rzadko mówiła mi wprost o tym co wolałabym żebym robił, zazwyczaj pozwalając mi samodzielnie ocenić sytuację i co miałem zrobić. Jednak miło było ją zobaczyć i choćby spędzić kilka chwil w jej towarzystwie. Jednej z nielicznych osób, przy których praktycznie nigdy nie zmieniałem swojego nienagannego samopoczucia. - Czy ja wiem? - mruczę w odpowiedzi na komplement, przyjmując swój gorzej niż matka, bo dotykam swoich bardzo nietypowo opalonych przedramion z których nadal czasem schodziła mi skóra. Nie to że uważałem, że wyglądam gorzej, po prostu mnie to irytowało.- Już nigdy więcej nie wyjdę na słońce - stwierdzam i sięgam do kieszeni spodni, by wyciągnąć z niej paczkę papierosów. - Dobrze - zaczynam niezbyt mądrze, bo właśnie podpalam beztrosko jednego szluga. Za to akurat nie może mnie strofować, sama paliła jak smok. - No, nie było łatwo, pod koniec byłem zmęczony już pilnowania żeby wiesz... z niczym się nie wydać. Ale koniec końców wszystko udało się pięknie. Trudno było też udawać kogoś kim się nie jest. Ale wróciłem, nic się nie działo, dopóki wszyscy nie zostaną pozostawieni przed sądem, a dokumentacja nie zostanie wprowadzona, nie mogę ci wiele mówić... W każdym razie dostałem dużą premię i mam kilka tygodni wolnego, które nawet przyjąłem - opowiadam po łebkach na tyle ile mogłam i wskazuje głową swój kieliszek, oznaczający że mogę się wyluzować i nie pić dopiero 21 czy kiedy tam Persefona uznawała to za przyzwoite. - A ty? Jak w szkole? Opowiedz mi o jakichś plotkach i nauczycielach z którymi pracujesz. Kogo lubisz, a kogo nie? - dopytuje, bo chcę po prostu posłuchać czegoś lekkiego, dzięki czemu powrócę odrobinę do normalności, nawet jeśli nie swojej.
Uśmiechnęła się do niego łagodnie, gdy tak niezgrabnie przyjął komplement. W jej rozumieniu nie było nic złego w tym, żeby zaaprobować fakt, że ktoś ci je prawi. Gardziła fałszywą skromnością, ceniła pewność siebie i to właśnie starała się im przekazać od lat. Jeśli ty nie będziesz szanował swoich atutów, ktoś inny z łatwością może ich również tego nie czynić. - Nie bądź taki skromny - odparła, a potem upiła łyk czarnej kawy. Przemilczała jego uwagę, powstrzymując się od zasugerowania, że odrobina świeżego powietrza od czasu do czasu by nie zaszkodziła. Byłaby jednak hipokrytką, bo i ona większość czasu spędzała w czterech ścianach - swoim dormitorium lub gabinecie. Widząc, jak wyjmuje papierosy i ona wyjęła kolejnego. Już dawno pogodziła się z faktem, że współdzielili ten nałóg - różdżka i pipetka szybko poszły w ruch i już po chwili kolejna chmura dymu rozpostarła się w przestrzeni pomiędzy nimi. Strzepnęła machinalnie do popielniczki i słuchała go z uwagą. Tak niewiele wiedziała o tym, czym dokładnie się zajmował - no cóż, jeden z uroków posiadania syna aurora. Była z niego dumna, ale z drugiej strony potwornie się o niego martwiła, pracę miał w końcu niebezpieczną i nawet jeśli… coś by się mu stało, nie dowiedziałaby się szybko. Nie mogłaby zareagować. Nienawidziła tej bezsilności, ale Arthur nie był głupi i dobrze wiedziała, że nie zrobi nigdy czegoś pochopnie lub nierozsądnie. - Jestem z ciebie bardzo dumna - odpowiedziała w końcu, posyłając mu uśmiech. W jej oku zaszkliła się nawet łza, ale szybko się powstrzymała od rzewnego okazywania uczuć, bo nie była przecież dzieckiem. - Byłam przekonana, że ci się uda. Chociaż rozumiem, że działanie pod aliasem musiało być wyczerpujące. I choć cieszę się, że wróciłeś, zdaje mi się, że powinieneś odpocząć. Jeśli chcesz, mogę ci pomóc. Masz już domową pomoc? Chętnie sprawię ci skrzata, jeśli tylko chcesz. Odciążyłoby cię to, pozwoliło z jednej strony umościć w codzienności, w drugiej zaś nie dać się jej przytłoczyć - mówiła całkiem serio, co było jasno widoczne w jej spojrzeniu. Nie zamierzała szczędzić, gdy mowa o dobrym samopoczuciu jej dzieci, gdyby tylko mogła oddałaby im wszystkie swoje pieniądze. Z drugiej strony nie zamierzała wparowywać butami w ich dorosłe, względnie poukładane już życia. Ani Arhtur ani Christine nigdy nie pozwolili by na to, żeby prasowała ich ciuszki i robiła im owsiankę. Zresztą, w tym wieku to byłoby chyba poniżej jej godności. - W szkole jak w szkole. Uczniowie rozrabiają, studenci imprezują, a my staramy się jakoś ogarnąć cały ten rozgardiasz. Wiesz, słyszałam, że na jednej lekcji u profesor Sanford jakieś nierównoważone emocjonalne uczennice się pobiły. Z kolei zaś u profesora Morrisa, jedna osoba weszła podczas prezentacji na stół. Oni nigdy nie przestaną mnie zadziwiać. - Odchyliła się na krześle, pyknęła papieroska i spojrzała na niego. Mimo zmęczenia, szczęście lśniło w jej oczach. - Dalej tańczę z Christopherem, musisz mi wybaczyć tę małą zdradę, ale pasję trzeba rozwijać, a z oczywistych przyczyn ciebie nie było. Jego mąż, Joshua ostatnio przyszedł do mnie na wróżbę, nie mogę ci zbyt wiele powiedzieć, ale podobno pomogłam. Oprócz tego ostatnio mieliśmy małe przyjęcie. Atlas Rosa wykorzystał swoje urodziny jako pretekst do zainicjowania spotkania całej kadry i paru osób z zewnątrz. Była kowbojka, drinki i jedzenie zaprawione magią i inne atrakcje. Bawiłam się całkiem dobrze, można nawet powiedzieć, że świetnie. - Uśmiechnęła się na to wspomnienie, ale i lekko zarumieniła, bo przypomniało jej się, że nie była tam wcale trzeźwa i poukładana. Nie żeby zrobiła coś złego, ale było to do niej nieco niepodobne.
Wolfgang Aniston
Wiek : 31
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 189
C. szczególne : zapach czilli-pieprzowy z papierosów, eleganckie garnitury
Nie byłem przesadnie skromny, po prostu lubiłem być elegancki. A schodząca skóra sprawiała, że w jakiś sposób nie byłem tak perfekcyjny jak zawsze chciałem być pod każdym względem. To kolejna rzecz, którą podłapałem od Persefony - uważałem że aby być atrakcyjny, muszę być schludny pod każdym względem. - Ok, wobec tego wracam do bycia aroganckim, skoro nie mogę być skromnym - oznajmiam niezbyt poważnie, co robię rzadko przy obcych, ale przy niej nigdy mi to nie przeszkadza. Krótko opowiadam o swojej pracy tyle ile mogę i widzę, że moja matka jest wręcz wzruszona moimi słowami. Uprzejmie skupiam na chwilę wzrok na swoim winie, by napić się kilka łyczków i zaciągnąć się krótko papierosem. Uśmiecham się kącikiem ust tylko i kiwam głową na to, że jest ze mnie dumna. - No właśnie odpoczywam... - mówiąc unosząc do góry kieliszek w dłoni. - Czy ty mi chcesz sprawić prezent? Jak za dobre oceny? - pytam lekko rozbawiony jej propozycją kupienia mi czegoś za poprawne sprawowanie, jakbym znowu był małym chłopcem. - Nie trzeba... Jak uznam, że mi potrzeba skrzata to to ogarnę. Muszę kupić sobie jakiś dom czy mieszkanie, bo nie planuję dłuższy czas wyruszać na jakąś kolejną dłuższa podróż. Póki co mam jakieś od ministerstwa, ale skoro planuję być tu na dłużej... Jakieś porady? - pytam bo sam jestem ciekawy jakie miejsce według matki będzie dla mnie odpowiednie. W końcu zna mnie najlepiej ze wszystkich. Słucham chwilę tego opowieści z Hogwartu i aż śmieję się pod nosem na to co słyszę. Ja nigdy nie sprawiałem większych problemów. Jako prefekt naczelny bardzo pilnie ganiałem uczniów kiedy próbowali coś zbroić, wiele razy opowiadałem w listach matce jak znowu przyłapałem Gwen, ówczesną kapitankę gryfonów, na czymś nielegalnym. - Gdyby nie miał męża, byłbym bardziej zmartwiony - stwierdzam zaciągając się papierosem. - Albo raczej zaciekawiony. - dodaję prędko, żeby nie myślała, że mam coś przeciwko jej związkom. - W każdym razie wróciłem, więc niedługo będę musiał cię odbić od Chrisa. - Przyglądam się matce, która nagle zarumieniła się delikatnie z lekkim uśmiechem. - O, widać że dobrze się bawiłaś. Co to znaczy, że była kowbojka? - dopytuję, bo dawno już nie widziałem ogólnie Persefony, a co dopiero w luźniejszym wydaniu.
- Nie zapomnij o zabawnym i wyszczekanym – zauważyła rezolutnie, pozwalając sobie na żart. Pytanie tylko, czy dobry, bo w tym nigdy nie miała wyczucia. Uśmiechnęła się jednak pogodnie, bo to, że pozwalał sobie na przekomarzanie świadczył jednak o tym, że faktycznie było u niego nienajgorzej. Albo inaczej – że nimi było wcale nie tak źle, jak być mogło. Że czas, który minął, nie odcisnął piętna na ich relacji. Na świadomym poziomie niby to wiedziała, przecież pisywali ze sobą listy, byli jako tako w kontakcie. Ale tak wiele mogło się przecież zmienić… Szybko odgoniła od siebie złe myśli, bo nie ma sensu martwić się tym, co tylko mogło się wydarzyć. I wzruszenie, bo nienawidziła wręcz łez, przez co nie pokazywała ich innym. Ucieszył ją jego uśmiech, grzeczne kiwnięcie głową, jeszcze bardziej wyważone skupienie na czymś innym, podczas gdy ona szybciutko przesunęła palcem pod powieką. - Zasłużone – przytaknęła, jakby to nie było jeszcze oczywiste. W tej chwili pomyślała sobie, że wcześniej nieco surowo go oceniła. Ale czy byłby pierwszy raz? W końcu był już d o r o s ł y, mógł świętować kieliszkiem czerwonego, kiedy mu się żywnie podoba. Przecież, jak sam przyznał, był na urlopie. Uśmiechnęła się lekko, strzepując nadmiar pyłu do popielniczki. Westchnęła, patrząc przez krótką chwilę gdzieś w dal, a potem ponownie skupiła na nim swoje spojrzenie. Wzruszyła ramionami. - Być może. A może to po prostu troska. Nie chcę, żebyś się przemęczał, ogarnianie domu to według niektórych druga praca. Coś o tym wiem – dodała, bo w pewnej chwili życia, gdy zostawił ją mąż, stała praca, dom i dzieci dosyć dosadnie udowodniły jej, że doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny. I owszem, na początku nie do końca wszystko ogarniała jak powinna i potrzebowała pomocy Hildy, swojej przyjaciółki w wychowywaniu Arthura i Christine. Śniadanie, zabawa z dziećmi, przyjmowanie klientów w swojej pracowni, obiad, ułożenie dzieci do drzemki, pisywanie wróżb do „Proroka”, kolacja, mycie, bawienie spanie i wreszcie – sprzątanie. Magia, jak wiele nie ułatwiała, nie była doskonała. Każdy zagniecenie na spódnicy trzeba było poprawić, domywać talerze i kubki, ścierać kurze z ram na obrazy. W pewnym momencie życia czuła się tym wszystkim szczerze przytłoczona. Ale przetrwała, bo musiała. Dla nich. Ucieszyła się, gdy przyznał, że chce kupić dom. Albo mieszkanie, ale w jej rozumieniu… - Koniecznie dom. Nie popełniaj moich… błędów – rzuciła prędko, ale szybko się powstrzymała. Spodziewała się, że niekoniecznie chciał słuchać teraz wykładów o tym, że ciasne klitki nie są odpowiednie dla rodzin. - Dolina Godryka wydaje się bardzo urokliwa. Wiem, że Londyn brzmi kusząco, bo miałbyś blisko do pracy, ale może właśnie dlatego nie powinieneś. Rozumiesz? Praca tam, dom – tu. – Upiła kolejny łyk, patrząc na niego z uwagą. I wzięła tym samym kolejnego maszka. - Dołożę ci się. Nie przyjmuje odmowy. Dodała jeszcze tonem, który tak dobrze znał. Uniosła brwi, słysząc, co mówi. Nie do końca potrafiła wyczuć, jaki miałby stosunek do tego, żeby znowu… jak to mówi młodzież „weszła do gry”. Ale chyba niezły. Albo mu się wymsknęło, nie zamierzała tego drążyć. - O ile będziesz miał czas, bardzo chętnie. Christopher zrozumie – odpowiedziała pokrótce, zaciągając się po raz ostatni. Wyjęła papierosa z pipetki i zgasiła go w popielniczce. - Kowbojka, mój drogi, to taki śmieszny taniec. I owszem, twoja stara matka miała niezły ubaw. Spory udział miała w tym Hilda i jej wspaniały pomysł na… jak ona to powiedziała? Bifor… Na Merlina, jakie śmieszne słowo.
Wolfgang Aniston
Wiek : 31
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 189
C. szczególne : zapach czilli-pieprzowy z papierosów, eleganckie garnitury
Znowu uśmiecham się jednym kącikiem ust na odpowiedź mojej matki. Z tym też mógłbym polemizować, bo taki wyszczekany byłem tylko przy bardzo ograniczonej liczbie bliskich osób. Albo przy kimś kto mnie bardzo denerwował, taka też była opcja. Nie miałem pojęcia, że Persofona tak się przejmuje moim wyjazdem, faktem że tyle mnie nie było i w ogóle jakoś dziś miała dziwny nostaligiczny nastrój, który nie wiedziałem czy powinienem określić jako radosny czy wręcz przeciwnie. Może starość ją dopadała. Całe szczęście nie potrafiłem wyczytać wszystkiego z niej, bo musiałbym wywrócić oczami z dwadzieścia razy na liczbę irracjonalnych zmartwień (w moim mniemaniu), które miała w głowie, myśląc o mnie. - Póki co nie mam domu samego w sobie, więc to żadna praca. Zobaczę, może ogarnę sobie skrzata później, najpierw coś po prostu znajdę... Ale jestem tylko ja i zwykle zamawiam, więc nie mam zbyt dużo do robienia - przyznaję się jeszcze szczerze do tego, że jednak wolę sobie zamówić na wizzie dostawę z McMagica, albo czegoś zdrowszego, a nie siedzieć samemu przy garach. Nawet jeśli to tylko kilka ruchów różdżką. Ja nie miałem małych dzieci i nie planowałem w najbliższym czasie, więc Percy odrobinę mierzyła mnie nieodpowiednimi kryteriami. Słucham rad mamy, które wydają mi się w sumie bardzo dobre. Faktycznie, może powinienem znaleźć sobie jakiś większy dom, skrzata i móc mieć jeszcze jakieś życie oprócz pracy. Może będę miał jakieś spory z sąsiadami i zacznę plotkować ze starymi czarownicami pod płotem - to byłoby dopiero szaleństwo. - Dobra, to Dolina Godryka. Ale umrę przy poszukiwaniach, mam nadzieję, że od razu spadnie mi na głowę, idealny - mówię, ale wcale w to nie wierzę. Na pewno będę nad każdym smarkał coś, że jest niewystarczający. Wracam z zaineresowaniem do imprezie nauczycieli i matki, która najwyraźniej tam skakała jakaś kowbojkę. - Aha, więc po prostu poszłaś już pijana na imprezę, żeby dobrze się bawić - zauważam dość rozbawiony i popijam sobie kieliszek winka, drugą ręką strzepując popiół z papierosa gdzieś na trawanik obok. - Następnym razem ty zorganizuj podobną. Muszę zobaczyć jak wyprawiasz jakie jazzowe party, upijasz się strasznie i tańczysz na stole w kuchni - kreuję wielce prawdopodobny scenariusz.
Martwiła ją jego samotność. Wiedziała, że to nie jej sprawa, ale w rozumieniu Persefony o wiele lepiej byłoby, gdyby w końcu sobie znalazł kogoś na dłużej. To nie tak, że z marszu polubiłaby tę osobę. Och nie, niewykluczone, że miałaby ona pod górkę i musiała jakość przekonać do siebie starą, czujną i nieufną matkę. Ale przynajmniej miałaby poczucie, że ktoś oprócz niej, troszczy się o Arthura. - To niezdrowe. Dużo jesz zamawianego? Może ci coś ugotować i zapakować w słoiki? - zapytała, najpewniej trafnie przewidując, że nie ma szans, aby się zgodził. Westchnęła, na twarzy mając ni uśmiech, ni wyraz troski. Upiła łyk kawy i skupiła na nim ponownie swoją uwagę. - Cieszę się, że się na to decydujesz. Szczerze wątpię, że od razu znajdziesz coś odpowiedniego, ale będę trzymać kciuki. Jakbyś potrzebował jakiejkolwiek pomocy, wiesz, gdzie mnie znaleźć - uśmiechnęła się ciepło, zakładając nogę na nogę. Poczuła nieprzyjemne ukłucie w sercu, gdy tylko usłyszała jego żart, bo ten temat nawet w żartach jej nie bawił. Taka uwaga nie sprawiałby przyjemności żadnej matce. Te dzieci i ich brak szacunku do życia. - Pamiętaj, Arthurze. Żyje się codziennie, a umiera tylko raz. Może dobrze by było nie nabijać się z tego tematu przy starej matce. Szybko jednak temat zmienia się na weselszy, choć wcale nie prostszy dla Persephone. Trochę się wstydziła, trochę czuła się zmieszana. Miała w głowie dużo ograniczeń, wielu rzeczy sobie zakazywała i odmawiała niejednej przyjemności. Dziwnie było usłyszeć od syna, że się upiła, choć taka oczywiście była prawda. Nie miał jednak do niej żalu, co więcej, wydawał się odrobinę całą sytuacją… rozbawiony. - No chyba można tak powiedzieć - przyznała bezradnie, odchylając głowę do tyłu. Przymknęła na chwilę oczy, rozkoszując się słońcem. Tak naprawdę myślała, co mu odpowiedzieć. Fakty były bowiem takie, że ona sama nie miała zbyt wielu znajomych i była niemal pewna, że na jej potańcówkę nikt by nie przyszedł. - Mówisz? Są rzeczy, których nie wypada robić przy własnych dzieciach. Ale twój pomysł nie jest zły, dawno w sumie nie organizowałam przyjęcia. Czuj się zaproszony. Z kimkolwiek chcesz - zasugerowała, delikatnie, może niejako badając grunt. Spotyka się z kimś, ktoś wpadł mu w oko?
Wolfgang Aniston
Wiek : 31
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 189
C. szczególne : zapach czilli-pieprzowy z papierosów, eleganckie garnitury
Muszę przyznać, że kiedy mnie nie było zapomniałem trochę o opiekuńczości mojej matki. Co prawda, bywała stanowcza i lubiła wytyczone przez siebie granice, a do tego poważne zachowania, ale kiedy tak przeszywała mnie wzrokiem, w którym tliły się jakieś podejrzenia, że może coś sobie nie radzę, mam ochotę niczym małe dziecko jęknąć NO CO i zrobić obrażoną minę. Po sekundzie żałuję, że powiedziałem cokolwiek o jedzeniu, bo ta włącza kolejny moduł zamartwiania się. Zakrywam dłonią oczy, przecierając je z westchnieniem. - Koniecznie. Albo wiesz co najlepiej wysyłaj mi te słoiki do biura od razu, żebym mógł się pochwalić ziomkom z pracy, jak mi mama przyrządza jedzenie. Wtedy dopiero zaimponuje kobietom w ministerstwie. Kiwam tylko głową kiedy mówi o domu. Szczerze mówiąc komu miałbym zaufać w tej kwestii jak nie jej - pewnie faktycznie byłaby pierwszą kobietą do której wysłałbym list, żebyśmy razem pooglądali mieszkali. Biorę kieliszek w dłoń i zastanawiam się czy przypadkiem nie jestem po prostu maminsynkiem. - Mamo, uspokój, nikogo sobie nie znajdziesz jak będziesz narzekać na każdy żart - oznajmiam, tak naprawdę ponownie się z nią drocząc na jej od razu poważny komentarz na jakąś błahą rzecz, której nie mówiłem nawet na poważnie. Póki co jednak zmieniamy temat i nawet odrobinę chichoczę pod nosem na jej słowa kiedy niczym człowiek bardzo winny przyznaje się, że mogła ciut więcej wypić. - Jestem już starszym dzieckiem, możesz przy mnie się upodlić, a ja tylko zaprowadzę cię do toalety i potrzymam włosy - obiecuję jej asekurację na ewentualne party. Może i nie miała wielu znajomych, ale na pewno wszyscy z kadry przyszli by uprzejmie na jej przyjęcie. - Świetnie, pomogę ci jeśli chcesz. Hm? No tak, jasne, poznałem uroczą przemytniczkę ostatnio. Była zachwycona, że jestem aurorem i że wcale nie mam na imię tak jak mówiłem, więc może ją zaproszę - oznajmiam znowu lekko ironicznie, by podkreślić że ostatnio nawet jakbym chciał - nie miałbym jak znaleźć sobie dziewczyny. Poza tym po ostatnim razie byłem przerażony perspektywą łapania głębszych uczuć.
Oho, chyba nastroszył piórka. Persephone spojrzała na niego niepoważnie i odruchowo wyjęła papierosa. To nie tak, że od tego ostatniego minął odpowiednio długi czas. I wcale nie tak, że był to nawyk przypalania emocji, z którymi czasami nie do końca sobie radziła. Pochodziła z pokolenia, w którym nie mówi się o tym, że czujesz się tak czy siak. Tylko milczy. I ma nałogi, jedni większe, drudzy mniejsze. - Miło by było, gdybyś jakiejś w końcu zaimponował – mruknęła, odpalając fajeczkę różdżką. Westchnęła, wciągając powietrze w płuca i przymknęła na chwilę powieki. Kochała go i była z niego dumna, ba!, może nawet nieco zbyt ślepo zapatrzona, nie dostrzegając jego wad. Ale w chwilach takich jak ta, miała ochotę urwać mu łeb. Nie dbał o siebie, ewidentnie uznał jej szczerą troskę za świetny powód do strojenia sobie żartów. A Perspehone ich nie rozumiała, a zresztą. Nawet jeśli, to nie do niej takim tonem, - Ależ mój drogi, dobrze wiesz, że żarty to nie moja bajka – odparła, śmiechem maskując odrobinę niepewności. Nie tylko ze względu na to, na jakie tory schodziła ich rozmowa, ale również ponieważ przypadkiem musnęli materię jednej z jej największych wad. Magipsychologowie mogli mówić, co sobie chcą, ona dobrze wiedziała swoje. Ktoś, kto nie łapie w mig dobrego poczucia humoru jest po prostu spaczony. Coś było z nią nie tak i tyle. Nie zamierzała jednak się tym specjalnie przejmować, już dawno zaakceptowała ten fakt. Ale to po prostu czasami… bolało. I utrudniało wiele spraw, przede wszystkim komunikację. Jednak jego chichot wszystko naprawił. Uśmiechnęła się wdzięcznie na samą myśl o takiej scenie, która dla niej była doprawdy nie do pomyślenia. A mimo to, w przypływie odwagi, postanowiła podzielić się z nim historią, z którą być może nie powinna. - Wiesz, kiedyś po spotkaniu z Hildą, gdy przyszłam do jej mieszkania szukałam wejścia do łazienki w szafie. To była chyba moja najgorsza styczność z alkoholem, nie będziesz musiał trzymać mi włosów. – Wzruszyła ramionami i wzięła kolejnego maszka. Spojrzała na chwilę gdzieś w dal, ale uwaga szybko wróciła do syna, gdy tylko wspomniał o tym, że kogoś poznał. Nie była pewna, czy to żart, czy nie. Ale z doświadczenia wiedziała, że Arthur dość często mówi rzeczy ironicznie. Spojrzała na niego z uwagą i przez chwilę milczała, trwając w niepewności i zwątpieniu. W końcu jednak strzepnęła dym i mruknęła, starając się ze wszystkich sił być delikatną. - Myślę, że niejedna kobieta byłaby zachwyconą perspektywą bycia z kimś takim jak ty. Nie tylko te wyimaginowane. Tylko musiałbyś chcieć. – Spojrzała na niego z uwagą i czułością. Bała się wielu rzeczy, ale najstraszniejszą z nich było to, że jej dzieci będą równie samotne jak ona.
Wolfgang Aniston
Wiek : 31
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 189
C. szczególne : zapach czilli-pieprzowy z papierosów, eleganckie garnitury
Im dłużej spędza się czas ze swoją rodzicielką, tym bardziej przypomina sobie człowiek dlaczego w zasadzie nie mieszamy razem zazwyczaj do końca życia. Już chwila rozmowy sprawiła, że Persefona kilka razy wytyka mi fakt, że nadal nikogo nie mam, co dokładnie chcę robić dalej i pomimo że faktycznie widać jak jest ze mnie dumna, to nadal gdzieś tam z tyłu głowy siedzą jej ewentualne zamysły o byciu babcią albo chociaż o spędzanie rodzinnych obiadów w większym gronie. - Robisz ze mnie niesamowitego przegrywa w tych kwestiach - zauważam, nadal lekko rozbawiony takim podejściem matki i popijam sobie winko. Jednak ta zdecydowanie nie podzielała mojego zbyt frywolnego spojrzenia na takie rzeczy. Wywracam też lekko oczami, kiedy przypomina mi jak bardzo nieudolnie idzie jej zazwyczaj przyjmowanie żartów. - To tylko jakaś twoja zasłona, tak naprawdę ogarniasz więcej niż ci się wydaje. Wychowałaś mnie samodzielnie, a zobacz jaki ze mnie szalony żartowniś - mówię jakieś kocopoły, bo to wcale nie jest prawda, ale przynajmniej ja potrafię szybciej odpowiedzieć zabawniejszą ripostą niż Percy. Na jej opowieść o szukaniu toalety w szafie szczerze się zaśmiałem. Moja matka rzadko lubiła rozmawiać o swoich wadach oraz o żenujących sytuacjach, które mogły ją spotkać, więc to było całkiem odświeżające że od tak opowiadała co czasem robi po pijaku. - Mam nadzieję, że zorientowałaś się, że to nie łazienka przed najgorszym - odpowiadam ze śmiechem, kończąc dopalać papierosa. Wzdycham tylko kiedy widzę, że niestety zapętlamy się i wracamy do tematu mojego życia prywatnego. - Mamo, jestem młody i mądry, nie przejmuj się, znajdę sobie kogoś żebyś mogła nam gotować, czy co tam chcesz. Lepiej zajmij się sobą najpierw, masz mniej czasu niż ja na poszukiwania - oznajmiam stukając palcem w zegarek, ale uśmiecham się miło, by wiedziała że tylko żartuję. - Idę po dolewkę, chcesz coś? - pytam na chwilę wstając z miejsca, by przynajmniej przerwać rozmowę w tym miejscu i licząc na to, że jak powrócę znajdziemy coś innego do gadania. I tak jest, bo udaje mi się z niej wycisnąć niewielkie, ale zawsze jakieś ploteczki większe o kadrze, jej pracy, a także gdybamy sobie nad ewentualnym moim przyszłym mieszkaniu. + /zt
To nie tak, że chciała robić z niego przegrywa. Jej celem nie było bynajmniej zaburzenie jego poczucia własnej wartości, wbicie szpilki czy inne takie – wszystko, co mówiła wynikało ze szczerej troski. Całe szczęście, że Arthur chyba nie powiedział tego aż tak poważnie, bo pomimo przykrych w sumie słów popijał sobie wino jak gdyby nigdy nic. W odpowiedzi na jego słowa posłała mu po prostu wiele mówiące spojrzenie. On nigdy nie będzie dla niej przegranym, w żadnej kwestii. Była przecież święcie przekonana, że gdyby chciał na pewno by sobie kogoś znalazł. W tej kwestii był do niej jednak niepokojąco podobny, bo przedkładał pracę nad wszystko inne. To właśnie ją martwiło, to sprawiło, że spojrzenie wyrażało nie tylko jakąś dziwną dumę, ale i ciche ostrzeżenie. Postanowiła jednak przemilczeć wszystko, co niemiłe i powrócić do innych kwestii. I choć może nie znała się na żartach, z tego akurat nie mogła się nie zaśmiać. - Och, zobacz jaki ze mnie naturalny do talent. - Uśmiechnęła się, gdy się już trochę uspokoiła i powstrzymała rękę, która chciała pomknąć do jego policzka. Dobrze wiedziała, jakby zareagował na taką czułość, ale czasami matczyne odruchy brały górę. Miał rację, wychowała go i Christine samodzielnie i choć w życiu miała wiele osiągnięć, to dzieci były zdecydowanie największym z nich. - Szalony żartowniś – powtórzyła jeszcze, zanim zachłysnęła się popijaną kawą w odpowiedzi na to, co usłyszała jako następne. - Arthurze! O c z y w i ś c i e, że tak – Nie gniewała się, choć ton miała ostry. Żarty żartami, ale należało się chociaż starać, by po osiągnięciu dorosłości przez swoje dzieci, wciąż być na nich jakimś tam autorytetem. Odłożyła filiżankę na spodeczek i wysłuchała jego tyrady na temat swojego prywatnego życia. Naprawdę nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. Szczególnie na to, żeby w końcu zajęła się sobą. Nie zmienia to jednak faktu, że reszta rozmowy minęła im bardzo przyjemnie. Starała się już nie poruszać wrażliwych tematów i poświęcili się błahostkom i ploteczkom. Tak też było dobrze. W końcu nie ma nic złego w tym, by czasami, jak to się mówi, po prostu wyluzować.
Zt
+
Lyssa Heartling
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : burza loków, anorektyczna budowa ciała
Cieszyła się z tego wyjścia bardziej, niż dawała po sobie poznać. Nie widziała się z Imogen ponad rok, nie licząc tych kilku lekcji, które miały razem odkąd Lyssa wróciła do Hogwartu. Gryfonka była jedną z niewielu osób, które Heartling dopuściła do siebie podczas siedmiu lat spędzonych w szkolnych murach i być może jedyną, którą dziewczyna nazwałaby przyjaciółką. Nic więc dziwnego, że po powrocie do kraju, kiedy udało jej się mniej więcej na nowo odnaleźć w szkolnej rzeczywistości, to właśnie Imogen zaproponowała wspólne wyjście. Początkowo nie była pewna, czy dziewczyna jej nie oleje, w końcu wyjechała bez słowa zaraz po siódmej klasie, nie odzywała się ponad rok, a teraz wracała wyglądając jak kościotrup – nie zdziwiłaby się, gdyby Gryfonka kazała jej spadać na bijącą wierzbę, a jednak mimo wszystko Skylight przystała na propozycję i teraz siedziała obok niej przy stoliku wyglądając tak zjawiskowo, że Lyssa kątem oka widziała spoglądającego raz po raz w ich stronę kelnera. Sama także pozwoliła sobie zaszaleć, stawiając na krótką, wściekle czerwoną sukienkę i wysokie szpilki, które dodawały jej przynajmniej osiem centymetrów. - No to opowiadaj, co mnie ominęło przez ten rok? Co u Ciebie?
Wyjście z Lyssą było czymś, na co dziewczyna naprawdę mocno się cieszyła. Nie widziały się przecież od bardzo długiego czasu, ponieważ Lyssy nie było w Hogwarcie. Nie raz i dla Imogen tęskniła za Ślizgonką niemiłosiernie, jednak nie wnikała w to, dlaczego ta nagle zniknęła ze szkoły i jakikolwiek kontakt się z nią uciął. Nie było sensu teraz nad tym debatować. Gryfonka miała świadomość, że czas na tego typu rozmowy, jeszcze nastanie. Teraz zamierzała cieszyć się z jej obecności obok, toteż wyście do pubu jazzowego było czymś bardzo ekscytującym dla dziewczyny. Ubrała się odpowiednio względem wieczornego wyjścia z przyjaciółką, bo nigdy nie wiadomo, w jakim kierunku poniesie ich inwencja twórcza zwana też upojeniem alkoholowym. Jednak na razie, siedząc obok dziewczyny na obitej skórą ławce, nie mogła oderwać od niej wzoru. Próbowała nawet nie mrugać, jakby z obawy, że jeśli to zrobi, to Lyssa zniknie, niczym sen. Wciąż niedowierzała, że dziewczyna jest obok, tak blisko jak od bardzo dawna nie była. - Jak widzisz, Hogwart jakimś cudem przetrwał Twoją nieobecność - oznajmiła, szczerząc zęby w stronę dziewczyny. Podniosła swój kieliszek z drinkiem do ust i upiła z niego niewielką ilość. Odrzuciła na plecy zaplątany kosmyk blond włosów, dalej nie spuszczając błękitnych tęczówek ze Ślizgonki - Wiesz, klasycznie doszło do tego, że kilka osób chciało umrzeć, jeszcze więcej trafiło do skrzydła szpitalnego, takie tam - Machnęła lekceważąco ręką, bo to przecież normalne w Hogwarcie, że takie rzeczy mają miejsce. - A u mnie? Wiesz, mam dziwne wrażenie, że moje życie jest stosunkowo nudne w porównaniu do Twojego - wymownie uniosła brew ku górze. Miała świadomość, że Lyssa doskonale zrozumie, do czego piła. W końcu to nie Imogen uciekła na rok nikomu nic na ten temat nie wspominając. No, przynajmniej nie wspominając o tym swojej przyjaciółce. Bo za taką się Imogen dotychczas miała i miała szczerą nadzieję, że to spojrzenie nie zmieniło się ze strony panienki Heartling.
Dobrze było uciec od wszystkich problemów, zostawić je na wyspach, samemu rozpoczynając nowy rozdział w zupełnie obcym kraju. Nikt jej tam nie znał, nikt nie wiedział, kim była jej matka, dziewczyna mogła więc wymyślić siebie na nowo, tworząc tym samym zupełnie nową osobowość, nienaznaczoną uprzedzeniami i pomówieniami. Było to tak wyzwalające, że na pewien czas zatraciła się zupełnie w tej nowo odnalezionej swobodzie, jednak w pewnym momencie zdała sobie sprawę, że wszystkie znajomości, które w tym okresie nawiązała były powierzchowne, skupione wokół wspólnej zabawy i naznaczone brakiem większych zobowiązań. Ludzie przewijali się przez ich mieszkanko na poddaszu, jednak nikt nie zostawał w nim na dłużej niż kilka miesięcy. Brakowało jej prawdziwej przyjaźni i w takich chwilach wracała myślami do Skylight. Dorastały przecież razem spędziwszy siedem lat w szkolnych murach – widziały swoje wzloty i upadki, pierwsze nieudane próby nałożenia cieni na powieki, pierwsze pocałunki i złamane serca. Czegoś takiego nie dało się po prostu odtworzyć. - Widzę że nic się nie zmieniło. – prychnęła z rozbawieniem, unosząc do ust własny kieliszek – Myślałby kto, że zmiana dyrekcji przyniesie powiew świeżości. – przewróciła oczami. Póki co o Wang słyszała same złe rzeczy, nie zauważyła też, by w zamku cokolwiek zmieniło się na lepsze – Chociaż w tym roku przynajmniej jest na kim zawiesić oko. Ten nowy gość od astronomii, Carlton? Albo Swansea, nie wierzę, że jest teraz nauczycielem. – uniosła brew, bo o ile pamięć jej nie myliła, w czwartej czy piątej klasie obie z Imogen rumieniły się na widok Krukoniego kapitana. - Oh no przestań w to nie uwierzę. Na pewno przez ten rok udało ci się złamać komuś serce? Albo przynajmniej nos? – nie była wścibska, a zwyczajnie ciekawa, jak życie Gryfonki zmieniło się, odkąd ostatni raz rozmawiały. Czy miała chłopaka? Pracę? Czy myślała o wyprowadzce z zamku? Zrozumiała aluzję, jednak nim odpowiedziała, opróżniła swój kieliszek i zamówiła kolejnego drinka, bez wyrzutów sumienia wykorzystując fakt, że młodziutki kelner kręcił się przy ich stoliku zdecydowanie częściej niż w innych częściach sali. – Nie wiem, czy ciekawe to słowo, którego bym użyła do opisania ostatniego roku. – przejechała palcem po rancie pustego już kieliszka, uśmiechając się pod nosem – Zaraz po zakończeniu roku spakowałam manatki i wyjechałam do Paryża. Bujałam się trochę ze studenciakami, głównie jacyś artyści wiesz, aspirujący muzycy i malarze. Przez moment dorabiałam jako modelka wyobraź sobie. – posłała przyjaciółce rozbawione spojrzenie – No ale potem to wszystko szlag trafił. – urwała, zastanawiając się, czy powinna wspominać o swoim pobycie na oddziale leczenia uzależnień. Nim jednak zdążyła podjąć decyzję wrócił kelner z kolejną kolejką, uśmiechając się jak pochwalony szczeniak, kiedy mu podziękowały. – Słuchaj dzieciak totalnie na Ciebie leci, ale boi się zagadać. Aż boli patrzeć.
Imogen nigdy nie czuła potrzeby uciekania przed tym, co miała na co dzień w Wielkiej Brytanii. Uwielbiała wiele aspektów, które miały miejsce w jej życiu i dobrze czuła się z tym, jak to wszystko wyglądało. Dziewczyna miała świadomość faktu, że przez status społeczny jej ojca, była nieco uprzywilejowana w swoim życiu, jednak mimo to, starała się nie korzystać z tego faktu nadmiernie. I tak potrafiła rozkoszować się naprawdę prozaicznymi rzeczami w codziennym dniu, dzięki czemu nigdy nie przyszło jej na myśl, aby kompletnie to życie zmieniać. Nie wiedziała, jakie demony zmusiły Lyssę do tego, aby opuściła na tak długi czas Wielką Brytanię, ale nie zamierzała tego też w żaden sposób komentować. Każdy był kowalem swojego własnego losu i nie inaczej było w przypadku Ślizgonki. Imogen mogła jedynie kibicować jej i życzyć tego, aby mimo wszystko pamiętała, że ma do kogo wrócić i że ktoś zawsze na nią czeka. Tym bardziej ucieszył ją fakt, że kiedy tylko panna Heartling ponownie zawitała do domu, zechciała spotkać się ze swoją przyjaciółką. - Oh, sądzę, że na chwilę przyniósł! - zaprzeczyła, jednak uśmiech błąkający się na jej wargach musiał poinformować dziewczynę, że kryło się za tym "drugie dno". - Dyrektorka Wang jest wyjątkową kobietą! Z tego co pamiętam, to chyba nawet ktoś zginął w tamtym roku. Niby jest jasnowidzem, a nie przewidziała tego? - Imogen uniosła jedną brew ku górze, wyraźnie dając do zrozumienia, co sądziła na temat tego, co miało miejsce w Hogwarcie. Niemniej, machnęła na to ręką i realnie i w przenośni, po czym uniosła swojego drinka do ust. Napiła się nieco, oblizała po tym usta, odstawiła kieliszek na stół. - Carlton wygląda dla mnie jak gej, ale nie chodzę na astronomię, więc nie mogę tego zweryfikować - wzruszyła lekko ramionami przy tych słowach. Odrzuciła kosmyk blond włosów na plecy. Wciąż spoglądała na Lyssę, jakby bojąc się, że ta za chwilę zniknie. - Daj spokój, nie jestem taka! - prychnęła, choć i tak uśmiechnęła się przy tym. - Chociaż nos ostatnio ja miałam złamany - parsknęła śmiechem na wspomnienie tego wydarzenia. Tak, to było coś, o czym powinna wspomnieć przyjaciółce. - Przez przypadek spotkałam Lockiego Swansea na boisku do quidditcha i zapadły mnie jego tłuczki. No i jeden złamał mi nos. - Pokręciła z niedowierzaniem głową, na wspomnienie tego, co ostatnio w jej życiu miało miejsce. Dalej nie mogła uwierzyć w to, że zwykły dla niej trening zakończył się rzyganiem, oberwaniem tłuczkiem w jaja i wieloma innymi przygodami. Powiodła wzrokiem za kelnerem, który przyjął zamówienie od jej przyjaciółki. Uśmiechnęła się nawet delikatnie w jego stronę, mrużąc przy tym przydymione cieniami spojrzenie. A potem słuchała przyjaciółki z nieskrywanym zainteresowaniem, dalej popijając swojego drinka. - Dlaczego niby wszystko szlag trafił? - zapytała, marszcząc przy tym brwi. Kiedy kelner przyniósł zamówionego przez Ślizgonkę drinka, Imogen domówiła coś dla siebie. Zaraz to parsknęła śmiechem na słowa dziewczyny i powiodła spojrzeniem, za oddalającym się chłopakiem. - No, muszę przyznać, że tyłek ma bardzo zgrabny. Mogłabym go macać całą noc- wyszczerzyła się w jej stronę, przednio ubawiona z tego jakże wyrafinowanego żartu.
Lyssa Heartling
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : burza loków, anorektyczna budowa ciała
Trudno powiedzieć, jak to się stało, że te dwie z pozoru zupełnie różne osóbki przyjaźniły się nieprzerwanie od tylu lat. Imogen była jedną z niewielu osób, którym Heartling ufała na tyle, by się przed nimi otworzyć, dzięki czemu dziewczyna znała ją lepiej, niż ktokolwiek inny w Hogwarcie. Natomiast dla Gryfonki Lyssa była gotowa choćby i skoczyć z wieży astronomicznej, jeżeli zaszłaby taka potrzeba. Bez wątpienia wspólnie stanowiły mieszankę wybuchową, nawet jeśli na pierwszy rzut oka dosyć nieoczywistą. Bo kto by się spodziewał, że wychowane w sposób tak odmienny dziewczyny odnajdą w sobie nawzajem pociechę i upragnione towarzystwo? Różniły się przecież pod tyloma względami, że chyba tylko cudem nie skakały sobie do gardeł. A jednak, w jakiś pokrętny sposób uzupełniały się wzajemnie, równoważąc nawzajem swoje charaktery. Były jednak takie sprawy, których Lyssa nie poruszała nawet w rozmowach z Imogen. Być może obawiała się, że przeważą one szalę, odbierając jej jedyną przyjaciółkę, a może wiedziała, że wychowana w kochającej się rodzinie Gryfonka zwyczajnie by ich nie zrozumiała – tak czy inaczej Heartling celowo omijała niektóre tematy, choć przecież przed kim jak przed kim, ale akurat przed Imogen miała najmniej sekretów. Skylight wiedziała o wszystkich – no prawie wszystkich jej szkolnych zauroczeniach, o najbardziej wstydliwych momentach, o większości porażek i większości sukcesów. Mimo to Lyssa do samego końca nie zdradziła przyjaciółce swoich planów związanych z końcem szkoły, po prostu wyjeżdżając któregoś dnia bez słowa i równie nagle któregoś dnia wracając. - Żartujesz? – uniosła brwi w szczerym zdumieniu, bo akurat o tej nowince jeszcze nie słyszała – Opowiadaj! Może powinna bardziej się przejąć informacją, że któryś z uczniów z g i n ą ł w Hogwarcie, nie był to, jednak nikt jej naprawdę bliski – o tym zdążyłaby się już dowiedzieć, a reszta niewiele ją obchodziła. Prawdę powiedziawszy w ogóle niewiele ją teraz obchodziło. Przewróciła oczami z rozbawieniem, które zniknęło jednak równie szybko jak się pojawiło, na wieść o niedawnym wypadku z udziałem pewnego coraz mocniej grabiącego sobie Ślizgona. Lyssa zmrużyła oczy, wsłuchując się z uwagą w słowa przyjaciółki, robiąc sobie w pamięci notatkę, by w wolnej chwili zająć się Swansea i jego pojebanymi tłuczkami. Sama obiecała mu przecież zemstę, a dowiedziawszy się, że te narwane piłki dopadły też Imogen, dziewczyna miała tym większa motywacje. – Mhm, znam te jego tłuczki. – mruknęła, w głowie już obmyślając plan działania – Powiedz mi chociaż, że on też oberwał. Albo, że Ty mu po wszystkim przywaliłaś? – zapytała z nadzieją w głosie, nim rozmowy nie przerwał im kelner, którego rumieniącym się policzkom Lyssa przyglądała się z rosnącym rozbawieniem. Umilkła na chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią na zadane przez Gryfonkę pytanie. Ile chciała jej zdradzić? Czy powinna powiedzieć jej o uzależnieniu i przebytym odwyku? Nie miała pewności, jak Imogen zareagowałaby na taką rewelację, a ostatnie, czego chciała, to by chuchano na nią jak na popękaną szklaną kulę, która lada moment może rozsypać się w drobny pył. – Okazuje się, że można imprezować za bardzo. – posłała przyjaciółce nieco smutny uśmiech, zaraz jednak zbyła ponurą atmosferę machnięciem ręki – W każdym razie wróciłam i miałam do wyboru albo wprowadzić się z powrotem do matki i jej obecnego faceta… - skrzywiła się - …albo zacząć studia. Tak więc oto jestem. – uniosła kieliszek, wznosząc cichy toast za swój powrót i ich dzisiejsze spotkanie, po czym za jednym razem wypiła pół jego zawartości, uśmiechając się wyzywająco. Była sobota, obie były młode i nie miały żadnych zobowiązań – mogły sobie pozwolić na wieczór pełen szaleństw. – Prawdę mówiąc liczyłam, że może uda mi się coś wynająć i nie będę musiała mieszkać w zamku, ale kogoś pojebało z tymi cenami. Także szukam pracy, żeby zarobić chociaż na kaucję. – wzruszyła ramionami, milknąc na chwilę, by następnie podążyć wzrokiem za oddalającym się kelnerem. – To się da załatwić. – posłała przyjaciółce bezczelny uśmiech, upijając kolejny łyk swojego drinka.
Imogen nie wymagała od swoich przyjaciół, aby skakali dla niej z wieży Astronomicznej, natomiast wymagała szczerości. Na szczęście dotychczas ich przyjaźń właśnie na tym przede wszystkim się opierała, dzięki czemu Gryfonka wiedziała, że jeśli coś Lyssa powie, to na pewno tak będzie. Do czasu, aż ta nie zniknęła nagle i zupełnie niespodziewanie, nie mówiąc nawet słowa o swoim wyjeździe. Imogen skłamałaby mówiąc, że jej zaufanie nie zostało przez to nadszarpnięte. Niby teraz siedziała z drinkiem w dłoni i rozmawiała z Lyssą jak gdyby nigdy nic, ale w jej głowie wciąż wybrzmiewało od nowa i od nowa pytanie "dlaczego?" Co takiego się stało, że Ślizgonka nagle postanowiła rzucić wszystko i po prostu zniknąć, zapominając o wszystkim i wszystkich, którzy łączyli ją z dotychczasowym życiem. Że w tym wszystkim zapomniała nawet o niej samej, gdzie sądziła że ta jedna więź może być uznana za nierozerwalną. - Wiesz, były te całe problemy z wróżkami, tym ich pyłem i tym, że ludzie pod jego wpływem zmieniali się o 180 stopni - Imogen wykonała młynka oczami, jakby to nic nie znaczyło. Sięgnęła po swojego drinka, upiła nieco i kontynuowała swoją opowieść - Ludzie mieli od tego halucynacje, różnego typu. Była zorganizowana nawet jakaś podróż do krainy, aby odzyskać jakąś chorą księgę, cholera wie po co i tam, jakiś gość się poświęcił i nigdy nie wrócił, dzięki czemu niby wszystko wróciło do normy - sceptycyzm wymalowany na twarzy Imogen wyraźnie mówił, jak bardzo wierzyła, że to wszystko to czysta prawda. - Jak dla mnie to jedna wielka ściema i w jakiś inny sposób sobie z tym wszystkim poradzili. Nie wiem nic więcej, ale dziwnym trafem, po tej wyprawie, kilku uczniów już do szkoły nie wróciło - podzieliła się z przyjaciółką w końcu swoimi przemyśleniami, bo skoro z nią nie mogłaby porozmawiać na ten temat, to z kim innym by mogła? Wiedziała, że Lyssa nie będzie jej oceniać i nie spojrzy na nią jak na idiotkę za coś takiego. No, przynajmniej nie będzie się śmiała aż tak długo. Zaraz to temat zszedł na pana Swansea (jakimś dziwnym trafem pojawiał się zdecydowanie zbyt często w rozmowach Imogen z przyjaciółkami...) i to, co ostatnio się z tego tytułu Gryfonce przydarzyło. - Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że nie musiałam go bić, bo został znokautowany przez własnego tłuczka, który zrobił mu jajecznicę z klejnotów rodowych - wyszczerzyła się jak pies w stronę przyjaciółki, ponieważ uważała, że gorsza kara nie mogła chłopaka spotkać w takiej sytuacji. Bądź co bądź, zostać pokonanym przez własną broń? Choćby Imogen chciała, nie wymyśliłaby czegoś równie dobrego. Ponownie wzięła w dłoń drinka i zasalutowała nim Lyssie, przy okazji puszczając jej oczko. Napiła się, szczęśliwa z tego obrotu spraw. Uniosła jedną brew ku górze, kiedy przyjaciółka powiedziała jej, co się stało. Imogen bardzo korciło, aby dopytać o szczegóły, ale czuła, że i tak ich nie usłyszy. Przynajmniej nie w tym momencie, dlatego zdecydowała się odpuścić ten temat. - No to naprawdę miałaś chujowy wybór. Zapomniałaś oczywiście, że u Skylightów wciąż masz swój materac na strychu? - uśmiechnęła się delikatnie, z czułością przy tych słowach. W końcu przyjaciółka przespała nie jedną i nie dwie noce w jej domu, a ona i jej rodzice zawsze wspominali te wizyty bardzo dobrze. Zaraz to jednak Lyssa wspomniała o mieszkaniu i na te słowa Imogen nieco bardziej się obudziła. - Ej, ja też szukam mieszkania! Do Cambrigde jest cholernie daleko, w dormitorium nie da się wytrzymać, chciałam wynająć coś w Hogsemade. Może wynajmiemy coś razem? - wyszczerzyła się, bo przecież to był idealny pomysł w tej sytuacji i w ogóle nie brała pod uwagę, że panienka Heartling mogła sądzić inaczej. Imogen oczami wyobraźni już widziała wspólne posiadówki, rozmowy do białego rana i wszystko inne, oczywiście w samych superlatywach!
Lyssa Heartling
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : burza loków, anorektyczna budowa ciała
Sięgając pamięcią wstecz, Lyssa miałaby niemały kłopot w odtworzeniu ostatnich dni poprzedzających jej ucieczkę z kraju. Mając za sobą wszystkie egzaminy końcowe, dziewczyna pozwoliła sobie na trochę luzu i końcówkę siódmego roku spędziła w znacznej mierze pijana, po cichu planując wyjazd, który chodził za nią odkąd skończyła trzynasty rok życia. Od zawsze chciała wynieść się od matki, by nie musieć oglądać coraz to nowych facetów, których czarownica sprowadzała do domu, jednak pomysł wyjazdu z Wielkiej Brytanii pojawił się w jej głowie nieco później – być może pod wypływem uszczypliwych komentarzy, które towarzyszyły jej na szkolnych korytarzach, a może po jednym z wakacyjnych wyjazdów, kiedy odkryła, że poza granicami kraju historia jej matki nie była tak szeroko znana, a co za tym idzie i ona sama mogła pozostać anonimowa. Nie potrafiłaby wskazać dokładnego momentu, kiedy postanowiła opuścić wyspy, była jednak pewna, że pomysł ten dorastał w jej głowie latami. Czy naprawdę ani razu nie wspominała o nim Imogen? Temat na pewno przewijał się w żartach, kiedy dziewczęta planowały dalekie wycieczki, kiedy już obie będą dorosłe, możliwe jednak, że Lyssa nigdy nie powiedziała Gryfonce o tym, że w jej przypadku nie były to tylko czcze mrzonki. Czy z perspektywy czasu żałowała, że wyjechała bez słowa? Czy Imogen próbowałaby ją powstrzymać, gdyby znała jej zamiary? Teraz nie miało to większego znaczenia, bowiem jak na osobę, która potrafiła bardzo długo chować urazę, Lyssa zaskakująco mało rozmyślała o przeszłości - nie widziała w tym większego sensu, w końcu i tak nie dało się jej zmienić. Miała wpływ tylko na to, co tu i teraz, i na przyszłość, która nadal stanowiła jedną wielką niewiadomą. - Coś słyszałam. – przytaknęła, bo faktycznie gdzieś na skraju pamięci majaczyło jej mgliste wspomnienie tego, jak żartowali w Paryżu z tych całych halucynacji, że to niegłupi i ekonomiczny zamiennik innych substancji, którymi się wówczas faszerowali. – Brzmi jak jeden wielki przekręt. – przytaknęła z rozbawieniem. Nie zdziwiłaby się, gdyby nowa dyrektorka próbowała zatuszować jakiś niefortunny wypadek przy pomocy zmyślonej wyprawy przeciwko wróżkom, z której dziwnym trafem kilkoro uczniów nie wróciło. Nie byłby to pierwszy raz, kiedy władze szkoły postępowały w ten sposób… - Cudownie. – uśmiechnęła się ze złośliwą satysfakcją i uniosła kieliszek, jakby właśnie usłyszała wieści, które wymagały toastu. – Chociaż gdybyś chciała, to zawszę mogę mu na dokładkę złamać nos. Tak dla zasady Nie uszła jej uwadze nieusatysfakcjonowana mina Gryfonki, Lyssa była więc pewna, że prędzej czy później wrócą do tej rozmowy, a wówczas nie uda jej się zbyć przyjaciółki równie oględną i wymijającą odpowiedzą. Nie miała nic przeciwko pytaniom o rok, który spędziła w Paryżu, jednak odpowiedź na nie prędzej czy później doprowadziłaby do pytań o to, dlaczego wróciła, a to był już znacznie bardziej drażliwy temat. Heartling nie wykluczała, że któregoś dnia opowie Imogen o odwyku, jednak to jeszcze nie był ten moment – na razie chciała cieszyć się z tego, że odzyskała kontakt z przyjaciółką, odnowić kontakt i przyzwyczaić się do nowej studenckiej rzeczywistości. - Nie chciałam zwalać Wam się na głowę po roku ciszy. – odpowiedziała szczerze, pierwszy raz od dawna czując wylęgające się w jej sercu wyrzuty sumienia – Już i tak wiele dla mnie zrobiliście. – zapatrzyła się w swój do połowy opróżniony kieliszek, uśmiechając się blado na wspomnienie wakacji spędzanych w domu przyjaciółki. To do niej uciekała po każdej ostrej kłótni z matką, to z nią rok w rok obchodziła urodziny i to u niej w pokoju wypłakiwała oczy po pierwszym rozstaniu z chłopakiem. To Imogen pokazała jej, że dom rodzinny może być miejscem ciepłym, bezpiecznym i pełnym miłości – miejscem, do którego chciało się wracać. – A jak w ogóle rodzice? Zdrowi? Kiedy z końcem wakacji szukała mieszkania, nawet do głowy by jej nie przyszło, żeby pytać Imogen. Lyssa nawet nie podejrzewała, że przyjaciółka mogłaby myśleć o wyprowadzce z zamku, teraz jednak pomysł, by dziewczyny zamieszkały razem objawił jej się jako tak oczywiste rozwiązanie, że miała ochotę pacnąć się dłonią w czoło. – Co Ty nie powiesz, naprawdę? – odwzajemniła szeroki uśmiech, a w orzechowych oczach pojawił się dawny błysk – Byłoby wspaniale. Masz już coś na oku?
Na przestrzeni wielu lat, które spędziły w swoim towarzystwie, Imogen nie raz i nie dwa słyszała o wielkich planach Lyssy, dotyczących wyprowadzki, ucieczki od rodziny i tego, co ona dla niej przygotowała. Znając jej matkę, Gryfonka wcale się nie dziwiła tym marzeniom, jednak w dużej mierze, właśnie w ten sposób je traktowała; jako marzenia, które być może zostaną spełnione. Nigdy nie przypuszczała, że Lyssowe "być może" stanie się tak szybko. Tym bardziej, jej nagłe zniknięcie, nawet bez słowa wyjaśnienia, było dla niej tak ogromnym zaskoczeniem. Może przywykła do faktu, że panna Heartling zawsze jest, aż tu nagle, pewnego dnia młoda dziewczyna postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Zabolało. Bolało zdecydowanie zbyt długo, a dodatkowego bólu dodawał fakt, że wszelki kontakt z nią się urwał. Imogen musiała nagle poradzić sobie w nowej rzeczywistości, gdzie jej przyjaciółki nie było obok i nie mogła na nią liczyć w każdej, możliwej sprawie. Na szczęście teraz miały na powrót siebie i wszystko wskazywało na to, że Lyssa nie zamierzała tak szybko opuścić kraju, a co za tym idzie, również i wszystkich znajomych czy przyjaciół. Dlatego też Imogen czerpała z tego wspólnego wyjścia do pubu, ile tylko była w stanie. Chętnie wypytywała o przygody, które przeżyła Ślizgonka, opowiadała o tym, co słychać na starych śmieciach. Tak, jakby wszystko było w jak najlepszym porządku. Coś jej podpowiadało, że na ewentualne kłótnie, jeszcze przyjdzie czas. - Prawda? - Z zadowoleniem przyjęła fakt, że dla Lyssy ta cała historia z wróżkowym pyłem przynajmniej śmierdziała z daleka, co by nie powiedzieć, że waliła jak dobrej jakości szambo. To wszystko było dziwne i tylko Merlin raczył wiedzieć, o co tam tak naprawdę chodziło. - Myślę, że jak na razie, jego klejnoty zapamiętały, żeby lepiej ze mną nie zaczynać - zaśmiała się sama do własnych słów i znów uniosła kieliszek, po czym opróżniła go do końca. Odstawiła szkło z głośnym stuknięciem na blat stolika. Palcem wskazującym prawej dłoni zebrała osiadłą tam skroploną wodę. Słuchała dalej z uwagą tego, co miała do powiedzenia dziewczyna a propos swojego wyjazdu, jednak nie zamierzała jej naciskać. Imogen już dawno nauczyła się, że niektóre sposoby na dostarczenie odpowiedniej liczby informacji są skuteczniejsze od drugich, a człowiek chętniej opowiadał, kiedy nie była naciskany. Westchnęła, słysząc jej kolejne słowa. Pokręciła z niedowierzaniem głową. Uśmiechnęła się ciepło w stronę przyjaciółki, kiedy sięgnęła przez stolik, aby położyć swoją dłoń na jej własnej, tej która znajdowała się na blacie. Delikatnie ścisnęła jej palce. - Wiesz, że nikt nie powiedziałby nawet jednego złego słowa - oznajmiła, patrząc jej prosto w oczy. I mówiła to z całą pewnością, na jaką było ją stać. Jej rodzice przywyknij, że Lyssa jest tą czwartą, nieplanowaną córką. Prawdopodobnie spodziewali się takiego rozwoju wydarzeń, kiedy dziewczyny się zaprzyjaźnił i nigdy na to nie narzekali. Przekręciła oczami, słysząc pytanie o rodziców. - Tata ostatnio narzeka na bóle w kolanach, ale co się dziwić, w jego wieku i od spędzeniu tylu lat na miotłach, to raczej normalna przypadłość. - wzruszyła delikatnie ramionami. - Mama daje mu jakieś wywary, które pomagają, ale mówi, że jej zdaniem to bardziej jego widzimisię niż prawdziwy ból, który mógłby mu dokuczać. Przeszły do tematu wspólnego mieszkania, toteż nic dziwnego, że na twarzy Imogen wykwitł szeroki uśmiech. - No poważnie! Tata nawet zarzucił, że dołoży znaczną część do czynszu, o ile dalej będę pracować - wyjaśniła jej, jakie warunki nabycia mieszkania zawarła ze swoim ojcem. Wiedziała, dlaczego postawił taki, a nie inny warunek; nie chciał z niej zrobić niezdolnej do samodzielnego życia księżniczki, a i ona tego od rodziców nie wymagała. Owszem, lubiła otrzymywać od nich pomoc, jednak nie chciała budować na niej całego swojego życia.