Nikt do końca nie jest pewien, skąd właściwie wzięła się nazwa tego lokalu, którego właściciel niezmiennie twierdzi, że właśnie w tym miejscu Trzej Królowie, a przynajmniej jeden z nich, zrobili przerwę w trakcie podróży do Betlejem. Mało prawdopodobne? A jakie to ma znaczenie, skoro wnętrze jest wyjątkowo przyjemne, a trunki w dobrych cenach!
Dostępny asortyment:
Alkohole: ■ Jagodowy jabol ■ Miętowy Memortek ■ Smocza Krew ■ Absynt ■ Boddingtons Pub Ale ■ Grzane wino z korzeniami i koglem−moglem ■ Stokrotkowy Haust ■ Jagodowy jabol ■ Rdestowy Miód ■ Papa Vodka ■ Uścisk Merlina
Kiedy Candy zaproponowała mu zrobienie spaghetti z warzywami i bez mięsa, westchnął ciężko, drapiąc się delikatnie po czole. Każdy, kto znał Nathaniela na pewno zdawał sobie sprawę z tego, że jadł bardzo dużo mięsa, więc jego przyjaciółka rzuciła mu w tym momencie nie lada wyzwanie. - Nie jestem specjalistą od dań wegetariańskich, ale warto spróbować. Najwyżej będziesz kontrolowała cały proces. - Odpowiedział jej zaraz z uśmiechem, zastanawiając się, co mógłby przyrządzić. Właściwie coś takiego jak pieczarki i marchewka chyba wchodziło w grę? Poza tym i tak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nawet, jeśli to on będzie gotował, panna z Calpiatto będzie musiała dorzucić do jego dania swoje trzy grosze. Nie powinien więc się przejmować tym, że nie podoła zadaniu. W końcu Krukonka znała się na kuchni wręcz doskonale. No, może poza tym jednym wypadkiem z mordoklejką, ale to nie był wyraz jej braku umiejętności, a raczej czystej złośliwości. Wrócili jednak w końcu do tematu nieszczęśliwych związków, miłostek i balowych partnerów. Cand nie musiała mu mówić, że sytuacja jest beznadziejna, bo sam miał tego świadomość. Zakochał się w swoim najlepszym przyjacielu i już sam ten fakt stawiał go na przegranej pozycji. Przytulił się też jednak do reprezentantki Ravenclaw - doceniał to, że chciała mu pomóc. - No przecież nie płaczę... ale czy ja wiem czy jestem kimś o kogo warto walczyć... - Rzucił, zastanawiając się nad tym, co właśnie powiedziała panna Miramon. Może jednak miała rację? Może powinien pokazać Calebowi, że on też potrafi być taki jak on? Że może znaleźć sobie kogoś innego? Do tej pory chyba Griffin był zbyt pewny siebie i myślał, że Nate należy do niego. W końcu zawsze i wszędzie szlajali się razem. Tylko że Ślizgon przy okazji mógł sobie poflirtować też z innymi, podczas gdy Cole był w takich relacjach zwyczajnym laikiem. - Marzyłem o tym, ale chyba nie w takich okolicznościach. Chwila, co masz na myśli? - Czuł się trochę skołowany. Nawet nie miał pojęcia o kim mówiła Cand, ale stwierdził, że warto wziąć pod uwagę jej propozycję. Puchon znał przecież wielu jej znajomych i praktycznie wszystkich lubił, więc może i tym razem dziewczyna wiedziała, co robi. - Kto to? Może masz rację. Może uda mi się na jakiś czas zapomnieć o Calebie i dobrze pobawić. - Zapytał jej, chociaż nie powiedział jej całej prawdy. Fakt, że liczył na to, że uda mu się wreszcie z kimś umówić i spędzić miło czas, ale gdzieś z tyłu głowy pojawiała się jednak myśl, że może, gdyby zaprosił kogoś na bal, udałoby mu się wzbudzić zazdrość w Griffinie. Nie mówił jednak tego na głos przy Krukonce, bo wydawało mu się to trochę perfidne i nieszczerze w stosunku do jego potencjalnego partnera. Cóż, chyba powoli uczył się wyrachowania od Caleba. - I proszę Cię. Ciebie by nikt nie zaprosił? Takiej laski! Na pewno ktoś Cię zaprosi. Niech tylko ktoś spróbuje nie zaprosić, to ja się już nim zajmę. Albo pójdę z Tobą i pokażemy temu, co się tak z zaproszeniem ociągał, że ma czego żałować. - Tym razem to on starał się pocieszyć Cand. Do balu zostało jeszcze sporo czasu, więc dziewczyna nie powinna się przejmować brakiem zaproszenia. Była naprawdę piękną i do tego mądrą partnerką, dlatego Nathaniel nie miał wątpliwości co do tego, że jeszcze ktoś się wokół niej zakręci.
Dostrzegła tę zbolałą minę. Chyba nie trafiła z pomysłem. Mogła się tego spodziewać, niewielu jest wegetarianów na świecie, a jeszcze mniej tych, którzy zrezygnowaliby z mięsa na rzecz warzyw. Nathaniel chyba jednak zdecydował się spróbować sprostać wyzwaniu, a Candy dopiero potem uświadomiła sobie, że jest trochę niesprawiedliwa. – Może zrobimy dwie porcje? Jedną dla ciebie, drugą dla mnie? – zaproponowała. Mięso mogli dodać na końcu, to nie było największym problemem. Krukonka wychodziła z założenia, że jedzenie musi po prostu smakować. Nie zagłębia bardziej w sprawy związane z gotowaniem. Pewnie dopiero na kilka dni przed balem uda im się znaleźć chwilę na gotowanie. Wzięła kilka porządnych łyków piwa, definitywnie kończąc wcześniejszy temat. Nadal nie smakowało dobrze, ale wydawało się bardziej strawne niż przed chwilą. Teraz, gdy siedziała nad alkoholem, z przerażeniem sobie uświadomiła, jak łatwo można ją będzie upić. Chciałaby sobie obiecać, że nie sięgnie po procenty na weselu, ale kto wie, do czego zmusi ją sytuacja, a przede wszystkim jak bardzo wkurzy ją Lope? Łudziła się, że chłopak chociaż zapomni zaprosić Leo… – Na pewno? – Nie mogła powstrzymać się przed tym lekko ironicznym pytaniem. Czasami odnosiła wrażenie, że tiara pomyliła się i powinna przydzielić ją do Slytherinu – głównie za jej chamski charakter. – Rany, Nate, głowa do góry! – rzuciła i przesunęła kufel, aby stuknąć nim o drugi. – Przyszliśmy się upić z powodu idioty, który nie potrafi docenić tego, co ma. Właściwie… kogo ma – poprawiła się. Podparła łokieć na blacie, a na ręce ułożyła brodę. – Skyler Henggeler, mój przyjaciel. Nie uwierzysz – uwielbia gotować. Gwarantuję ci, że mu w trakcie balu nie odwali. – Mogłaby za salemczyka poręczyć – wymienić same jego zalety. Całkowicie pominęłaby wady, przecież każdy je ma, a jeżeli nie są zbyt uciążliwe, da się z nimi żyć i należy je zaakceptować. Żeby tylko chłopak jej nie zawiódł. Przekrzywiła lekko głowę i uniosła spojrzenie tak, aby patrzeć Nate’owi prosto w oczy, jeżeli on na to pozwoli. Zamierzała wiercić mu dziurę w brzuchu tak długo, aż zgodzi się iść z kimkolwiek, kto nie będzie Calebem. Mogłaby to być nawet przypadkowa puchonka. Grunt, że była. – Nie wiem, czy powinnam wieszać ostrzeżenie na drzwiach dormitorium – stwierdziła poważnie, pod palcami ukrywając uśmiech. – Poczekamy i zobaczymy, kogo moje wdzięki uwiodą i kto odważy się zaprosić mnie na bal. – O tak, chciałaby to zobaczyć. Ona, leżąca w łóżku i czytająca książkę, on, stojący w drzwiach z sukienką odpowiadającą jego strojowi. Nie wiedziała jeszcze wtedy, jakie jej myśli są prorocze. – Idziesz z facetem, Nate, żeby wzbudzić zazdrość Caleba – przypomniała. Nie żeby nie chciała spędzić z nim wieczoru, ale ślizgom wiedział, że puchon jest gejem i nie wzruszyłby go widok chłopaka z dziewczyną.
Nathaniel zdecydowanie należał do zwolenników dań mięsnych, chociaż oczywiście zdarzało się, że jadał obiady, które go nie zawierały i nie miał z tym żadnego problemu. Mimo wszystko, kiedy to on przygotowywał coś do jedzenia, nie szczędził porządnej porcji zwierzęcego białka i właśnie z tego względu nie nazwałby się specjalistą od dań wegetariańskich. - Nie, nie. W porządku. Chętnie spróbuję czegoś nowego, ale w takim układzie będziesz musiała mnie trochę poinstruować. - Odpowiedział dziewczynie z uśmiechem. Fakt, że on chętniej zjadłby spaghetti z mięsem, ale prawdę mówiąc, chciał się nauczyć czegoś nowego. W końcu nigdy nie wiadomo, kiedy będzie musiał przyrządzić jakiś wegetariański posiłek. Dlatego pomysł Cand właściwie przypadł mu do gustu. Szczególnie, że puchoński student raczej otwarty był na nowości. - Na pewno, Cand. Może i jest mi przykro, ale nie będę z tego powodu płakał. A przynajmniej nie wtedy, kiedy ktokolwiek może mnie zobaczyć. Nie jestem przecież jakąś mazgającą się ciotką. - Dodał po chwili i nawet zdołał się roześmiać ze swojego żartu. Towarzystwo panny z Calpiatto trochę poprawiło mu humor, nawet jeżeli jego myśli nadal krążyły wokół niefortunnej sytuacji w Zakazanym Lesie. Cóż, najwyraźniej sprawdzało się to, że po prostu w takich okolicznościach nie należało pozostawać samemu. Lepiej było umówić się z kimś znajomym na piwo i zapomnieć o smutku. - Skyler, Skyler... A, chyba kojarzę go z widzenia. Przystojny chłopak. - Mruknął bardziej do siebie, niżeli do Krukonki, chociaż na tyle głośno, że dziewczyna bez problemu mogła usłyszeć jego komentarz. Cole nie znał Henggelera, ale nie ukrywał, że wielokrotnie obejrzał się za nim, kiedy ten szedł korytarzem. - Właściwie mogłabyś wywiesić takie ogłoszenie. Przynajmniej wtedy miałbym pewność, że idziesz z odpowiednią osobą. W końcu, jeśli jakiś gość gotów byłby się dla Ciebie narazić, to na pewno byłby dobrym partnerem. - Najprawdopodobniej wywiódł zbyt dalekosiężne wnioski. Ponadto stawiał chyba zbyt duże wymagania co do partnera swojej przyjaciółki. W końcu to był tylko bal i nikt nie powiedział, że to musi być rycerz na białym koniu. Chodziło przecież o to, żeby Candy dobrze bawiła się na balu, a to czy później między nią, a jej partnerem miałoby wyniknąć coś więcej, było sprawą drugorzędną, chociaż oczywiście Puchon życzył jej księcia z bajki i wielkiej miłości. - No nie, naprawdę masz podłe pomysły. Ale masz rację, sam w pewnym sensie na to liczę. - Dodał w związku ze wzbudzaniem zazdrości w Calebie. I on obawiał się przedstawić Krukonce swoją wizję wydarzeń, skoro miała całkiem podobne zapatrywania na tę sprawę. Tylko czy takie zachowanie było w porządku wobec Skylera? Chociaż, to samo przecież myślał o potencjalnym partnerze Candy. To tylko bal, nikt nikomu nie będzie obiecywał gruszek na wierzbie. - Myślisz, że w ogóle przyjmie moje zaproszenie? - Zapytał ze słyszalną obawą w głosie. W końcu wszystko brzmiało fajnie. Przystojny chłopak z Salem. Problem tkwił w tym, że Nate niekoniecznie musiał mu się spodobać. Równie dobrze Henggeler mógł mu odmówić i przekreślić te piękne plany. - Dobra, dobra. Zaproszę go. Obiecuję. - Widząc spojrzenie swojej przyjaciółki, Cole odpuścił. W sumie... nie miał nic do stracenia, czyż nie? Jeśli Skyler mu odmówi, to trudno. Warto było natomiast spróbować.
Piła za szybko. Zdecydowanie za szybko. Chociaż alkohol jej nie smakował, gdy zajrzała do kufla, był już w połowie pusty. Na ściankach pozostała jedynie piana. Czuła się troszeczkę tak, jakby to ona wyciągnęła Nate po to, żeby móc się upić. Znowu podniosła kufel do ust i wzięła kilka dużych łyków. Zakrztusiła się, słysząc żart Nate’a. A potem nawet śmiech chłopaka. Chyba i ją to podbudowało. Co innego siedzieć i upijać się z przyjacielem, a co innego zobaczyć, że takie siedzenie naprawdę pomaga. Odstawiła naczynie i przetarła ręką usta. Niekulturalnie, możliwe, ale czuła pod nosem piwne wąsy, a na stoliku oczywiście serwetek nie było. – Przystojny – przytaknęła i uśmiechnęła kącikiem ust, chociaż Skyler niekoniecznie był w jej guście. Nie mogła jednak powiedzieć, że był brzydki. Miał w sobie to coś, inaczej nie oglądałoby się za nim tylu uczniów. Candida to zdecydowanie typ obserwatora, któremu nic nie umknie. – Dlaczego od razu podłe? Niczego nie będziecie sobie ze Skylerem obiecywać, a przecież jeśli macie się bawić, to nie będzie przeszkodą, prawda? A Caleb niech cierpi, w ogóle nie jest mi go szkoda. – Wzruszyła ramionami. Zasłużył sobie, a ona nie zamierzała krzywdzić go fizycznie. Sam się na to skazał. Mógł zaprosić Nate’a wcześniej. – Zgodzi, pewnie się ucieszy. Wiesz, często chodzi z dziewczynami, ale ile można się tak męczy? – Wprawdzie nie wiedziała, czy Skylerowi takie układy ciążą, ale była zdania, że tak. Takie beznadziejne próby dostosowania się i zapełnienia pustki w sercu. – Zawsze możecie zostać przyjaciółmi. Ja chyba nie jestem takim ideałem najbliższej osoby, co? – zapytała, trochę zaciekawiona. Nie zagłębiali się nigdy w te tematy, ale przecież musiała być różnica w przyjacielu geju, a przyjaciółce, która jest hetero. Różne punkty widzenia na pewno wpływają na kontakt. Puchon nie porzucił jednak tematu jej balu – a już myślała, że całkowicie pochłonął go pomysł z zaproszeniem Skylera. Uchyliła usta, parskając cicho. – A gdyby nikt się nie odważył, to miałbyś wyrzuty sumienia, że nie poszłam? To było pytanie, ale takie, na które Candy znała odpowiedź, więc zadała je żartobliwym tonem, który oznaczał, że propozycję rozważy. Zawsze jakaś atrakcja.
Nathaniel dzięki rozmowie z Candy w ogóle zapomniał o początkowej chęci upicia się. Ba, dość powolnie sączył swoje piwo, ale może to i lepiej. Stwierdził, że porobi się w innym terminie. W końcu jutro umówił się z jakimś Gryfonem na poranny trening quidditcha, więc lepiej, żeby nie miał kaca. Niestety nie był to chłopak z tych, którzy mogliby być nim zainteresowani, ale cóż, życie nie było tylko po to, żeby randkować. Właściwie wystarczającą odmianą dla Cole'a była rezygnacja z towarzystwa Caleba na balu. Chyba nigdy wcześniej puchoński student nie zdecydował się, żeby kogoś zaprosić, także należało oddać Krukonce to, że jest nad wyraz przekonująca. - To fakt. W końcu to tylko bal. Na pewno każdemu zależy na tym, żeby się dobrze bawić, potańczyć z partnerem, a to, co stanie się po balu to już zupełnie inna kwestia. - Odpowiedział jej z uśmiechem, który zażegnał wszelkie wyrzuty sumienia. Zresztą, może i bywał czasami podobnie podły do Griffina, bo prawdę powiedziawszy, wcale mu to nie przeszkadzało. Cieszył się jednak, że panna z Calpiatto podziela jego poglądy w tej kwestii. - No tak, to prawda. Każdy czasem chciałby pójść z kimś spoza grona swoich przyjaciół. - Dodał po chwili, kiedy usłyszał, że Skyler ostatnimi czasy spotyka się praktycznie z samymi dziewczętami. Oczywiście nie było w tym nic złego, ba, bardzo często nawet towarzystwo przedstawicielek płci pięknej okazywało się znacznie weselsze. Nate nie wyobrażałby sobie jednak spędzać czasu tylko z nimi. - Żartujesz? Niby czemu nie jesteś? Poza tym nie słyszałaś, że gej jest najlepszym przyjacielem kobiety? Także chyba działa to też w drugą stronę, no nie? - Pozwolił sobie zażartować, pokazując Cand, że nie ma powodów do zmartwień. Poza tym jak dziewczyna mogła sobie pomyśleć, że nie jest idealną przyjaciółką? Gdyby nie była, to czy Cole siedziałby z nią teraz w barze i ściągał ją z domu rodzinnego tylko po to, by wypłakać jej się w ramię przy wspólnym piwku? - Nie. - Powiedział zdecydowanym głosem, kiedy Krukonka zapytała czy miałby wyrzuty sumienia, gdyby nikt jej nie zaprosił, a co za tym idzie, nie pojawiła się wcale na balu. Chwilę milczał, żeby zaostrzyć atmosferę grozy, w końcu jednak nie mógł wytrzymać i wybuchnął śmiechem. - Bo raz, że nie dojdzie do takiej sytuacji, a dwa... nawet gdyby któryś przeraził się na myśl o zaproszeniu Cię na bal, to pójdziesz ze mną. Czy to w parze, czy w trójkącie. Co to ma za znaczenie? Trzeba być nowoczesnym. - Znów rzucił wyraźnie rozbawiony swoim pomysłem, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ta opcja stanowiłaby rozwiązanie ostateczne, bo sama Candy zapewne też wolałaby pójść z jakimś przystojnym adoratorem. Jakoś Nate nie miał jednak wątpliwości co do tego, że znajdzie się dla niej odpowiedni kawaler. - Masz pomysł w co się ubrać? Stawiasz na klasykę czy może na ekstrawagancję? Chyba będę musiał przejrzeć swoją szafę... - Zapytał chwilę po tym, jak upił kilka łyków swojego piwa. On sam zastanawiał się nad jakąś jaskrawą koszulę do czarnego garnituru, ale nie był pewien, czy to najlepszy pomysł.
Może i była przekonująca, ale wcześniej prawdopodobnie nikt jakoś specjalnie Nathaniela nie przekonywał do tego, żeby zaprosił kogoś fajnego na bal. Jak dobrze, że chłopak nie brał tego wszystkiego na poważnie. Candy trochę się bała, że puchon weźmie wszystko na poważnie i stwierdzi, że to będzie nie fair w stosunku do Caleba. Ale że nie byli w żadnym związku – ślizgon nawet o tym nie wspomniał – problem nie istniał. – Najlepiej od razu dobrze zacząć imprezę, nieprawdaż? – Zawsze wszyscy mówią, że najważniejsze są końce, ale bez dobrego początku ciężko o dobry koniec. – Twoje grono aż takie małe nie jest. Czasami się zastanawiam, czy kogokolwiek bym znała, gdybym już w pierwszych dniach cię nie poznała. Chyba miałabym najnudniejsze życie pod słońcem – zauważyła. Może trochę przesadzała, bo aż tak źle z zawieraniem znajomości jej nie szło, ale na pewno teraz byłaby dopiero w połowie drogi, a może też i zeszłaby z obecnego szlaku i wybrała zupełnie inne towarzystwo niż dotychczas. – Jasne, pewnie masz rację, ale wiesz, myślałam, że czasem fajnie pogadać z jakimś gejem tak… normalnie? – Wzruszyła, zakłopotana, ramionami. Była tylko przyjaciółką Nate’a, pierwszego geja, jakiego poznała, i nadal nie rozumiała tego wszystkiego dokładnie. Nie miała nic przeciwko jego orientacji, nie szkodziło to w żadnym stopniu ich znajomości, ale dziewczyna czasami miała wrażenie, że nie potrafi zrozumieć puchona tak dobrze jak powinna. Speszyła się wyraźnie, ale chłopak – niezamierzenie – niemal od razu poprawił jej humor. Trójkąt! Ci, którzy nie wiedzieliby, że puchon (albo jego partner) jest gejem, z pewnością puściliby plotkę, że wyrwała aż dwóch facetów, a że nie potrafiła się zdecydować – poszła z dwoma. – Loco de remate! – wtrąciła po hiszpańsku chyba dlatego, że nagle zabrakło jej nagle angielskiego odpowiednika, a nie miała czasu, aby przeszukiwać pamięć. – Wyobrażasz sobie, co będą o nas gadać? – Komu by tam przeszkadzały ploty. Kłamstwo ma przecież krótkie nogi. – Nie szukałam – przyznała. – Najlepiej byłoby, gdybym miała coś pasującego do stroju partnera, a kto wie, kogo przywieje do mojego dormitorium – zauważyła, aczkolwiek nie wykluczała, że wcześniej – na wszelki wypadek (wszak nadzieja matką głupich) – znajdzie coś odpowiedniego. – Ale możemy wieczorem do mnie skoczyć, ktoś musi ocenić, czy nie wyglądam grubo – dodała, niemalże wystawiając do Nate język jak dziecko. – A ty i Skyler? Masz jakiś pomysł na strój?
To akurat była prawda i w sumie Nathaniel zdawał sobie z tego sprawę - jego i Caleba nie łączyły żadne zobowiązania, więc Ślizgon nie mógł mieć nic przeciwko temu, że Puchon znajdzie sobie jakiegoś partnera. Do tej pory na różnych imprezach w Hogwarcie zwykle bawili się razem, ale nie dlatego, że zapraszali siebie wzajemnie. Po prostu szli sami i jakoś tak na siebie wpadali. - No jasne. I proszę Cię. Nie miałabyś nudnego życia. Gdybyś nie poznała mnie, to poznałabyś mnóstwo innych ludzi, którzy od razu dostrzegliby w Tobie piękną osobowość. Ciebie po prostu nie da się nie lubić. - Odpowiedział dziewczynie, wesoło szturchając jej ramię. Czy aby już dzisiaj tego nie zrobił? Ah, nie pamiętał, ale czy to ważne? Była jego przyjaciółką, więc powinna wybaczyć mu te przepychanki. - Oczywiście, że fajnie, ale chyba też trochę pod innym kątem. Rozumiesz - jeśli chodzi o przyjaciół, to nie ma znaczenia, czy jesteś dziewczyną, chłopakiem, gejem czy hetero. Mówię serio. - Dodał po chwili, odnosząc wrażenie, że Krukonka zmierza do czegoś, czego on za żadne skarby świata nie może pojąć. Wątpił jednak, by była zazdrosna, czy to o Skylera, czy Caleba. Przecież znali się już tak długo, że chyba było dla niej oczywiste, że niezależnie od tego, z kim Nate będzie się umawiał, jej-najlepszej przyjaciółki, nigdy nie opuści. - Loco de... co? - Zagadnął, kiedy dziewczyna chyba nieumyślnie użyła języka hiszpańskiego. Nie to, że próbowała wielokrotnie wpoić Cole'owi do głowy różne słówka w swym ojczystym języku. Chłopak niestety nie miał jednak do hiszpańskiego takiego drygu jak Candy do angielskiego, i wszystko to, czego uczyła go panna Miramon, dość szybko wylatywało mu z pamięci. No trudno, może jeszcze kiedyś nadrobi? - A co mi tam. Jakoś nigdy nie obchodziło mnie szczególnie to, co ludzie gadają za plecami. - Tutaj akurat przyznawał Krukonce rację. Nie było żadnego sensu w przejmowaniu się takimi plotkami. Zresztą, gdyby nawet coś o nich mówili, to może i fajnie? Przynajmniej nie było nudno. - Ty grubo? Daj spokój. Ale i tak chętnie zobaczę Twoją kreację. - Uśmiechnął się do niej, pokazując jednak przy tym, żeby puknęła się palcem w czoło. Roześmiał się jednak zaraz, bo wiedział, że każda dziewczyna ma tendencję do wmawiania wszystkim, że jest gruba. I o ile czasami potrafiło go to denerwować, to Candy mogłaby mówić o tym nawet w co drugim zdaniu, a i tak by jej wybaczył. - Ja myślałem o jakiejś jaskrawej koszuli do klasycznego, czarnego garnituru. Tylko zastanawiam się czy to nie za duża ekstrawagancja. - Przedstawił jej swoją wizję ubioru na nadchodzący bal. O Skylerze oczywiście się nie wypowiadał, bo przecież nie miał zamiaru mu niczego narzucać.
Nie byłaby taka pewna, czy gdyby nie Nathaniel i kilka innych osób, które pojawiły się w jej życiu, wciąż mogłaby cieszyć się tym, co ma. Dotychczas nie poznała nikogo, kto z taką chęcią wyciągałby ją z dormitorium, a kogo ona by nie nie lubiła. – Nawet własna siostra mnie nienawidzi – zauważyła rozsądnie. Z Dulce problem był z goła inny, ale raczej rodzeństwo przede wszystkim powinno dostrzegać dobre strony brata lub siostry. Żałowała, że między nią a Valentinem były aż cztery lata różnicy. Może, gdyby byli w jednakowym wieku, łatwiej przyszłaby im aklimatyzacja kolejnych szkołach, ale nie, dlaczego życie miałoby im w czymkolwiek pomagać. Nigdy nie byłaby zazdrosna o jakiegokolwiek faceta Nathaniela. Po pierwsze – nie spotkała takiego, który mógłby czymkolwiek zawrócić jej w głowie. W nikim nie widziała partnera na przyszłość, większości nie ufała, a jedynie niektórzy wydali jej się na tyle odpowiedni, aby opowiedzieć im trochę o sobie. Po drugie – nie była tak zdesperowana, żeby próbować podrywać gejów. Może mogli być bi, ale skoro chcieli stworzyć związek z facetem, to Krukonka nie miałaby żadnej gwarancji, że kiedyś nie stwierdzą, że bycie z kobietą jednak ich nie kręci. Tego obawiała się najbardziej. Puchonowi nic z jej strony nie zagrażało. – Rozwiązania proponuje jak nikt inny. – wyszczerzyła. Udawała, że w ogóle nie miała przed chwilą czarnych myśli. W tej chwili mogła jedynie przekonywać go, że jego słowa od razu poprawiły jej humor. – Wiesz, jakby Skyler chciał uciec, to mogę przykleić go do ciebie zaklęciem. A może zaczaruję kajdanki, żeby nie mógł ich rozwalić zaklęciem? Przez cały wieczór będzie twój! – Trochę się rozpędziła, ale wcale nie żartowała. Drastyczne środki często lepiej skutkowały. – Remate – uzupełniła. – Powiedziałam, że jesteś kompletnym wariatem – wytłumaczyła, starając się dobrać jak najdokładniej słowa, aby nie zmienić zbytnio znaczenia ani nie wprowadzić Nate’a w błąd. – Widzisz, to tylko potwierdza, że miałam rację. Ale wiesz, też mnie to nie obchodzi – przytaknęła, jednak mina mówiła zupełnie co innego. – Może trochę – spasowała. – Ale to zupełnie nie o to chodzi. – Chłopak z pewnością domyślał się, co miała na myśli. Żeby ukryć zmieszanie i jakoś zatuszować, że rozmowa zboczyła na złe tory, sięgnęła po kufel i wypiła do dna. Zostało niewiele, chociaż z pewnością nie na jeden haust. Odsunęła puste naczynie, aby kelnerka mogła zabrać. – Nie widziałeś mnie w tej sukience, którą rodzice przywieźli mi z Nowej Zelandii. Jest śliczna, ale totalnie nie na moją figurę. Do tego skraca mi nogi – poskarżyła się. Mimo wzrostu, w za krótkich nóżkach wyglądała komicznie. Do tego łydki wydawały się nieproporcjonalne do reszty. – Ale ona nawet nie nadaje się na bal. Myślałam o bladoróżowej ze złotymi zdobieniami, ale nie jestem pewna… Koniecznie musisz zobaczyć. – Tylko nie wywalaj mi wszystkiego z szafy, pomyślała. Akurat pod tym względem była pedantką. Wszystko musiało być na swoim miejscu. – Lubisz się wyróżniać, a w jaskrawej koszuli zawsze będzie ci do twarzy. I proszę cię, to szkolny bal, a nie wyrafinowane przyjęcie ani tym bardziej pogrzeb, nie można zawsze wybierać stonowanych kolorów. Może i ja powinnam postać na coś ekstrawaganckiego? – zażartowała.
Przy stoliku wyła aż miło. Jakoś tak przez piętnaście minut. I cały makijaż jej spłynął i szminkę rozmazała sobie na całej twarzy, bo jak chciała się wytrzeć, to tylko pogorszyła sprawę. Gdzie ten Giannis?! Niby taki punktualny, taki rzekomo dobry chłopak, a tu co?! Kobiecie każe czekać?! Więc Lacey zaczęła wyć jeszcze głośniej i jeszcze żałośniej, bo tak ją to oburzyło. A fakt, że w głowie huczał jej alkohol, to już w ogóle sprawił, że Williams była na skraju totalnej histerii. No, dopóki jej nie przeszło. Bo przeszło. Kwadrans minął i kiedy Lacey była już upłakana i zasmarkana po pachy, skończył jej się chyba zapas wszelkich płynów ustrojowych. Do tego wypita przed wyjściem Whisky już trochę zaczęła z niej schodzić, więc jej myśli trochę się uspokoiły i Williams teraz czasem sobie tylko cichutko czkała, z głową zwieszoną nad stołem. Mogła sama się do tego Gryfoniastego wbić. By mu zrobiła rozpierduchę za to spóźnienie. O tak. I nawet by się nie martwiła o to, że się ubrudzi, futro i tak miała już brudne. A było nowe! Białe i puszyste i nieważne, że na dworze nadal było dość ciepło, Lacey konsekwentnie ignorowała krążące w powietrzu strzępki lata i paradowała w swoim futerku z głową zadartą tak wysoko, że gdyby mogła, to by sobie nos wsadziła między pośladki. Może to też przyczyniło się do humoru Lacey. No ale musiała gdzieś smutki utopić! A sama pić nie chciała. No bo nie. Teraz to sobie chciała komuś pojęczeć i w ogóle, to Giannis to może by jej pomógł? Chad już od dość dawna pilnuje domu tak, że Lacey nie ma szans, żeby się do niego zbliżyć. A bydlak tak ją zranił. Jak śmiał z nią zerwać. Szmaciarz. Kutasiarz! Jak zobaczy takiego Giannisa, to zaraz narobi w gacie. Ta wizja tak ją rozweseliła, że aż zachichotała pod nosem i na chwilę uniosła głowę. Ale rozweseliłaby się bardziej, gdyby naprawdę Nympha zobaczyła, bo co się tak będzie szczerzyć do własnych myśli? Bez sensu.
Sprawa życia i śmierci tak? Cholera, to poważnie brzmiało. Giannis z natury był cholernie łatwowiernym typem, takim który pobiegł by ratować znajomych w każdej sytuacji. Z Lacey cholernie dawno nie gadał. Taki urok tych ślizgonek, przypominają sobie o ludziach akurat wtedy gdy czegoś potrzebują. Nie odzywa się taka Merlin wie ile a potem masz zjawić się w sekundę. Cholera to wie, jak wielką sympatią musiał darzyć ją chłopak żeby zrobić coś tak nie rozsądnego. Mniejsza z tym! Czy ona nie mogła wybrać mniej kłopotliwego miejsca?! Hogsmeade… Miło by było jak by jeszcze powiedziała jak ktoś o jego gabarytach ma się dostać do tego cholernego miasteczka. Po serii wygibasów, gimnastycznych sztuczek i starego dobrego wpychania się na siłę załadował swój przerośnięty tyłek do kominka i dzięki temu zaoszczędził sobie trochę podróży. Oczywiście nie byłby sobą gdyby przez swą głupotę nie wystrzelił się na drugi koniec miasteczka. Ale Hej! To była pierwsza wizyta Giannisa w takim miejscu, nie jego wina że nie miał zielonego pojęcia gdzie się znajduje. Wrodzona wstydliwość chłopaka na pewno nie ułatwiła mu poszukiwania wskazówek. Kto by pomyślał że 90% osób które zechciały mu udzielić choć trochę wsparcia to kobiety. Serio, gdyby choć jeden facet zatrzymał się i udzielił rady to Blond ślizgonka nie musiała by tak czekać. Gdy wreszcie wparował do wyżej wspomnianego pubu to co rzuciło mu się w oczy to futro. No tak, mógł się spodziewać ze dziewczyna wpadnie w jakimś ekstrawaganckim stroju ale kurwa… Futro w lecie? Serio? Brakowało jej jeszcze czapki uchatki rodem z Syberii i śniegowców. Mogła by śmiało wyruszać na podbój biegunów. Ale mniejsza z tym. Giannis, pod rękę ze swoim wrodzonym wdziękiem i talentem do konwersacji z kobietami, podszedł do dziewczyny i kładąc jej swą ogromną dłoń na głowie spytał -Nnnic Ci nnnie jest?- Normalnie ze wstydu nawet by jej nie dotknął, ale wydawało mu się że coś jej może być i chciał jak najszybciej zażegnać wszelkie niebezpieczeństwa. Taki opiekuńczy przerośnięty Gryfon…
Tak. Futro w lecie i to niczyj zasrany interes, że Lacey chciała założyć swoje futerko, bo było jej w nim do twarzy! Giannis miał szczęście, że nie powiedział tego na głos, bo Williams byłaby w stanie się na niego rzucić. I przez przypadek na przykład, wydrapać mu oczy. Drgnęła, czując tę wielką łapę na głowie i uniosła na niego zapłakane ślepia. Czy nic jej nie jest?! - JEEEST! - Zawyła nagle i znowu zalała się łzami. Chociaż wydawać by się mogło, że wszystko już wypłakała, to widać zapas jej się odnowił. Chrumkająca i czkająca Lacey znowu zaniosła się donośnym płaczem, a kiedy wytarła nos, to glut pociągnął się za jej dłonią aż miło. Była prawdziwą damą. - Bo... Bo Chaaad! Zostawił mnie! - Wykrztusiła, rozcierając namiętnie szminkę po całej swojej twarzy. Znowu czknęła, przełknęła łzy, a kiedy uniosła na niego trochę rozbiegany wzrok błękitnych oczu, to nagle twarz jakoś jej się zmieniła. Patrzyła na niego z mieszaniną determinacji i jakby niemym błaganiem. - Musisz ze mną pójść! Jak Ty nie pójdziesz, to... to koniec! Kaplica, skoczę z wieżowca, w głowę sobie strzelę! Boo... bo on mi dzisiaj powiedział, że ja jestem pojebana i że mam się do niego nie zbliżać! I... i... JAK TAK MOŻNA?! - Zapowietrzyła się tak, że mało brakło, a by pękła jak balon. - Teraz wszystkim nagada, że mam nasrane w głowie! Musisz ze mną iść. Przecież... przecież tak nie moooże byyyć! TAK SIĘ NIE TRAKTUJE KOBIET! Nagle jej dłonie wystrzeliły do dłoni Giannisa. Kościste palce Ślizgonicy oplotły wielkie ręce chłopaka tak mocno, jakby chciała je połamać. Ale tak naprawdę to była taka zdesperowana. Pociągnęła nosem i znowu warga jej niebezpiecznie zadrżała. - Obiecaasz? Proszę, chodź ze mną! Bo ja... no bo jak on mnie zobaczy, jak do niego idę, to zaraz na mnie kogoś naśle. Albo zacznie wrzeszczeć i będę miała kłopoty! A jak zobaczy Ciebie, to się będzie bał i ja będę mogła z nim porozmawiać i... Porozmawiać. Jasne. Nie chciała z frajerem gadać, ale musiała tak Nymphowi powiedzieć, bo chłopię miało tak dobrą duszę, że w życiu by palców nie umaczał w czymś złym. A Lacey... no Lacey potrzebowała pomocy, a on nadawał się do tego idealnie! Więc gapiła się na niego jak szczenię, gotowe podnieść alarm w postaci histerycznego płaczu w każdej chwili. - Proszę..?
Wow! Zaskoczony żywą reakcją Lacey zrobił aż dwa kroki w tył gdy ta wystrzeliła niczym sprężynka w jego kierunku. Krzyk, płacz, katar, dziwne gesty. Pełen zestaw skrzywdzonej kobiety. Faktycznie sprawa musiała nie cierpieć zwłoki jeśli coś potrafiło ją doprowadzić do takiego stanu. Okej, Lacey definitywnie należała do naj oryginalniejszych osób jakie miał zaszczyt poznać jednak nikt nie zasługiwał na takie traktowanie. Charakterystyczna woń łez, makijażu i alkoholu zaatakowała jego nozdrza i już wiedział co się będzie święciło. Chłopak, definitywnie chłopak. Charakter Li był … delikatnie wątpliwy więc nie dziwił się ze jakiś typ mógł się wkurzyć. Ale kim był ten Chad? Nie potrafił sobie nikogo takiego przypomnieć z Hogwartu. -Jjuż spokojnie, nie?- Wydukał podziwiając piękno sufitu tego miejsca. Mechanicznym i strasznie sztywnym ruchem objął swą futrzaną koleżankę po czym przyciągnął do siebie. Tak proszę państwa. Giannis przytulił koleżankę! Oczywiście bez podtekstów żeby nie było. Zwyczajny przyjacielski przytulas… Zalany rumieńcem gigant tak naprawdę nigdy nie znajdował się w takiej sytuacji i nie wiedział co poczać aby pocieszyć kobietę. Iść z nią do tego Chada? Cholera wie kto to jest. Ale wrodzona dobroć Gia zwyciężyła. -Em… Jeśli chcesz toooo w sumie mmogę się pprzejśćć- Czy on nie mógł się choć na chwilę przestać jąkać? -Aale, musisz mmi wszystko opowiedzieć- zwrócił się zalany rumieńcem do kobiety w jego objęciach. Objęcia… też trochę nie pasuje. Jak nazwać przytulenie osoby dostającej ledwo do żeber? Okej, dobra mina do złej gry jak Joker. Brnij w to dalej Giannisie. Poradzisz sobie, jesteś dzielnym facetem. Nerwowym ruchem otarł jej łze z policzka i posadził na miejscu. -Idddę coś emmm.. no ten tego… zamówić. Chcesz coś? Bez aaaalkoholu oczywiście- rzucił na jednym wydechu od razu odwracając się w kierunku baru. Musiał złapać oddech. Za dużo wrażeń jak na jedno wyjście. Kto by się spodziewał że Ślizgonka będzie szukać pocieszenia u Gryfona.
Pokiwała w roztargnieniu głową i chlipnęła żałośnie w odpowiedzi na jego pytanie. A jak ją objął w tym trochę niezdarnym geście, to Lacey obłapiła go jak jakaś pijawa. Resztkę makijażu i łez wytarła w jego ramię, tak sobie popłakując, jednak nagle zapadła ta decyzja. Zgodził się. Jąkał się trochę i denerwował, ale Williams słyszała tyle, ile chciała usłyszeć. Więc nagle się ożywiła, wystrzeliła łapami do jego twarzy i zaraz przycisnęła wargi do jego policzka w soczystym całusie. - Dziękuję, jesteś najlepszy! I już nie wyglądała, jakby w ogóle wcześniej płakała. Tak naprawdę, to teraz była wesoła jak skowronek. To, że Lacey ledwie uniknęła zapłakania się na śmierć widać było tylko po czarnych smugach makijażu pod oczami. Ale czy to ważne?! Już to widziała oczami wyobraźni. Chad się zesra na miętowo. A jak mu się Giannis odwinie, to ino roz, będzie po chłopaku. Merlinie! - Tak, jasne! Weź mi... ee, nie wiem, sok żurawinowy! Czy coś! Wybierz sobie! - Rzuciła radośnie, machnąwszy do niego dłonią, aż kilka bransoletek, jakimi się obwiesiła, zabrzęczały głośno. A kiedy wielkolud poszedł do baru, Lacey poczekała na niego, nucąc sobie coś wesoło pod nosem. Tylko co jakiś czas musiała wciągać gluty, bo nie miała chusteczki, a bardzo by jej się przydała. W futro smarkać przecież nie będzie, prawda? I tak część wydzielin wchłonęła koszulka Gryfiaka. Wrócił i Lacey zaraz ochoczo przyssała się do napoju. A kiedy zwilżyła gardło, to zaraz zaczęła gdakać: - No bo ja i Chad się spotkaliśmy i ogólnie, to miałam poznać jego rodziców. Odpicowałam się na błysk, jego matka to miała trochę szczękę jak koń, a Chad takiej nie ma, więc nie wiem, adoptowali go chyba. No i mi się wyrwało, ale przez przypadek! To znaczy, to o szczęce i o adopcji. Każdemu może się przecież zdarzyć, a on się zaczął na mnie wydzierać, ze co ja robię i czemu obrażam mu matkę. A ona była brzydka i jeszcze to, co nam ugotowała to smakowało jak gówno, więc mu to powiedziałam i wtedy to już w ogóle mu odwaliło. Ale to nie moja wina. No nie? Mógł się wkurzyć trochę, ale no weź, bez przesady, obraziłabym ją, gdybym jej w twarz powiedziała, że to suka, a nic takiego nie powiedziałam, bo nie jestem skończoną szmatą! - Wypiła szybko resztkę soku i bezradnie rozłożyła ręce. - No ale jakoś się pogodziliśmy i w ogóle i wróciłam tam na obiad. Trochę była gęsta atmosfera, a ten jej kurczak to w ogóle się przypalił, ale go zjadłam, bo byłam głodna jak pies i w ogóle, to ten kurczak był najbardziej zjadliwy, bo wcześniej nam podała jakieś małże, czy ki chuj, a ja nawet nie wiem, jak się to je, więc mi latały po talerzu i się tylko wkurwiłam i zrobiłam bardziej głodna. No, ale jak tak siedzielismy, to pomyślałam, że Chad to ten jedyny i chciałabym z nim kiedyś wziąć ślub. I mieć z nim dzieci! I nawet sobie ich imiona wymyśliłam i mu o tym powiedziałam, ale nie wiem, czy te imiona mu się nie spodobały, czy co. No bo moglibyśmy pójść na kompromis, jedną córkę może sobie nazwać jak chce, ale jedna to musi się nazywać Linda, bo ja lubię to imię i inaczej zapomnę i będzie wstyd jak chuj, kiedy zapomnę, jak moja córka się nazywa. I wtedy mi bydlak powiedział, ze jestem pojebana i mnie wywalił z domu! I zerwał ze mną! - Westchnęła płaczliwie i wsparła twarz na dłoniach. - Mężczyźni to są do dupy!
No tak, Giannisowi od razu coś zaczęło śmierdzieć gdy dziewczyna zmieniła swoje zachowanie o 180 stopni. Taki przeskok z rozpaczy w szczęście? Nawet on nie był na tyle naiwny żeby wierzyć w takie coś. Cała historia wydawała się grubymi nićmi szyta od samego początku jednak po wysłuchaniu tego małego monologu doszedł do wniosku że dziewczyna po prostu była sobą. Nie od dziś wiedział że jego zapłakana towarzyszka ma gracji nie wiele więcej od słonia w składzie porcelany. Gdyby jej głowa nadążała za językiem, na pewno uniknęła by wielu problematycznych sytuacji. W sumie to nie dziwił się Chadowi, każdy by się wkurwił gdyby tak bezczelnie zaczęto wyzywać jego mamę. Giannis, nie ważne jak delikatny był w swoim postępowaniu z kobietami, postąpił by tak samo. Jeszcze wyrażenie zdania na temat jedzenia okej, nie każdemu musi wszystko codziennie wychodzić. Ale wygląd? Strzały poniżej pasa. Cholera, słowo się rzekło i chłopak czy chciał czy nie chciał musiał już trzymać stronę dziewczyny. Po tym jak dziewczyna wyjaśniła mu całe zajście, jego zakłopotanie zaczęło ustępować. On, biedny i naiwny myślał ze dziewczyna padła ofiara jakiegoś buca a tu takie coś! -Wwwiesz że wypppranie mojej emmm koszulki tto twoje zadanie. Prawda?- Powiedział wskazując na plamy od tuszu, makijażu i szminki w okolicach swojego pasa. Chociaż gdy tak pomyślał o tym to nawet się trochę zarumienił. Co jeśli ona rozczyta to jako propozycje spędzenia razem czasu bez koszulek? A co jeśli się zgodzi? Giannis od razu zaczął tworzyć niesamowite historie w swojej głowie. Niewinny chłopak zawsze myślał że jego słowa mogą być interpretowane dwuznacznie. Hormony buzowały bo sam widział w swoich słowach same dwuznaczności. To mogło by być nawet zabawne gdyby nie wprowadzało go to w coraz większe skrępowanie. Wziął się jednak w garść dość szybko i spojrzał jej, cały czerwony, w oczy. -Nie mów tak, na pewno kogoś dobrego poznasz- Powiedział głaszcząc ją delikatnie. Mimo różnicy wieku, gdyby ktoś spojrzał na nich z boku mogło by się wydawać jakby Giannis proponował jej właśnie darmowe cukierki czy coś w ten deseń. W końcu wyglądała przy nim jak dziecko z przedszkola. Szybko przerwał jednak aby napić się soku, wiedział że nie zamaskuje to jego zawstydzenia ale zawsze warto spróbować. -Noooo ten teges… kkkiedy chcccesz tego no Chada spotkać ?- Zapytał odstawiając szklankę i rozglądając się po okolicy, przypadkiem zerkając w dekolt Lacey… Na merlina zarzekam się że był to przypadek!
Och, padła ofiarą buca! Przecież Lacey nic złego nie zrobiła! Biedaczysko nic, tylko trafiała na takich palantów. I jak tu żyć? Kiedy już wywaliła z siebie wszystko, cały smutek gdzieś z niej zniknął. Szala jej humorków gwałtownie przechyliła się ku temu euforycznemu, radosnemu nastrojowi i gdy padły te słowa o koszulce, to Lacey oczyska aż się zaświeciły. Uśmiechnęła się dziwacznie, usta trochę nienaturalnie jej się wygięły w górę, a ona sama po chwili zachichotała. - Da się załatwić! - No cóż, skoro tak się pchał do zostania z nią sam na sam bez koszulki... no to kimże była, żeby odrzucać taką propozycję? Gdyby tylko pochyliła się bardziej, to upaprałaby mu też spodnie. A wtedy to... mm. Miała jeszcze szansę. Niby przypadkiem maznęłaby mu łapą i zaraz wielkolud wyskoczyłby też z gatek. Wyszczerzyła się do niego trochę podejrzanie, błyskając szeregiem białych zębów i zatrzepotała rzęsami. Biedny Nymph. Ciekawe, ile wytrzyma on? Chad był na tyle zawzięty, że z Lacey był całe trzy miesiące. Kiedy Chad pogłaskał ją po włosach, to tak jej się miło zrobiło, że w jej oczach błysnęło zdumienie. Ale to takie miłe zdumienie. Mało brakło, a rzuciłaby się na niego, przylepiła i nigdy nie odlepiła, bo była istną pijawką dla takich czułości. Co z tego, że wysysała przy tym z człowieka siły? Tatuś coś mówił o tym, żeby myśleć też o innych, a nie tylko o sobie. Ale on mówił też, że święty Mikołaj przynosił jej prezenty, więc nie był zbyt wiarygodnym źródłem prawd życiowych. - Tak myśliiisz? - Stęknęła i wydęła usta. Westchnęła sobie, wsparła twarz na dłoniach po raz kolejny i jej oczy znowu przybrały wyraz oczu błagającego szczeniaka. - Noo... możemy iść do niego jakoś tak... jutro? Bo teraz pewnie jego rodzice dalej są w dom... GDZIE TY SIĘ GAPISZ?! - Huknęła nagle. Tak głośno, że aż dziw, że jej struny głosowe nie popękały. Ale chociaż wydarła się jak opętana, to jej to nawet schlebiało. Ale faceci lubili chyba takie niedostępne. Więc zaraz podciągnęła bluzkę. Oczywiście tak, żeby niby coś zakryć, ale jednocześnie wszystko było widać. Ubrania Lacey i tak nie zakrywały za dużo, chociażby starała się nie wiadomo jak. - Ale Ty jesteś, Nymph! Naprawdę! Ja tutaj do Ciebie z sercem, a Ty mi tak... MERLINIE, CO TO ZA BANDYCKI NARÓÓD! - Wyrzuciła ręce w powietrze i aż spurpurowiała z oburzenia. A kiedy już wystarczająco na Gia pokrzyczała, to potem zwinęła usta w dzióbek. - Drink by mi to wynagrodził, wiesz?
-Ale ja nie….- Nie zdążył nawet dokończyć zanim zrobił się czerwony niczym burak. On serio nie chciał tego robic. Tak jakoś samo wyszło no. Przecież Giannis nie był taki! Był grzeczny i kulturalny, nie jego wina że Lacey była tak wyzywająco ubrana! Co Za kobieta! Jeszcze próbowała wyciągnąć z tego jakieś korzyści. No cóż, może gdyby chłopak był trochę bardziej obyty w towarzystwie to jakoś próbował by się z tego wykręcić. Jednak cóż począć gdy chlopiec wpadł po uszy w bagno. Gdyby jeszcze nie krzyczała na cały regulator to jeszcze było by spoko. A tutaj już wszyscy w całym barze zwrócili uwagę na tą specyficzną dwójkę… Ale on nic złego nie zrobił! Miał ochotę zapaść się pod ziemie i nigdy z niej nie wychodzić. Co za ślizgonka! To on tu przyszedł do niej z sercem na tacy, pełen chęci do pomocy i w ogóle a ona taki numer odstawia! Fakt, ślizgon to ślizgon -Nooo…..wiesz ze to było nie chcący nie?- Spytał opuszczając głowe i powoli wstając od stolika. Chciała drinka to go dostanie, o ile mu sprzedadzą. W sumie wyglądał na o wiele więcej niż swoje 15 lat. Jeszcze raz spojrzał cały czerwony ze wstydu w stronę Lacey i udał się do baru. Szybko przeglądnął kartę alkoholi i odliczył odpowiednią kwotę ze swojego kieszonkowego. Kto by przypuszczał że głupie spojrzenie tak wydatnie uszczupli jego fundusze? A już miał iść się zapisać na kurs teleportacji, miało być tak fajnie… a w zamian za to będzie spożywał alkohol w towarzystwie ślizgonki. Nie potrafił nawet wyjaśnić jak to się stało -Poproszę dwa Stokrotkowe hausty- Po czym rzucił monety na lade starając się nie wykonywać żadnych nerwowych ruchów. Tak, kłamanie starszych szło mu o wiele lepiej niż konwersowanie z kobietami. -Ppppproszę- Wydukał w stronę blondynki po czym podał jej jeden z kufli. Sam, taktycznie przesiadł się obok niej. Nie chciał aby znów złapała go na jakimś głupim spojrzeniu. Nie miał kasy żeby płacić za każdym razem. Cholera wie co by wymyśliła tym razem. Pierwszy łyk nie był jakiś cudowny, nie rozumiał dlaczego dorośli uwielbiają alkohol. Nie przyjemny dreszcz aż go wykrzywił ale przyjął to z godnością! -Nnie gggniewajj się noooo…. To był przypadek- powiedział odkładając nieostrożnie kufel na skraj stolika.
Nymph był tak niewinny, że interakcja z nim była dla Lacey czystą przyjemnością. Nie musiała nawet za dużo robić. Biedny Giannis był onieśmielony samą obecnością Williams, a co dopiero oskarżeniem go o jakieś zbereźne rzeczy. No czysta rozkosz. Lacey ucichła, kiedy wielkolud poszedł kupić im drinki. I obserwowała go z lekkim uśmieszkiem na ustach, które jeszcze niedawno były wysmarowane czerwoną szminką. Teraz mogłaby uchodzić za jakąś wariatkę z ulicy. Szminkę miała chyba nawet na czole. Powinna się chyba umyć. Wzięła od niego swój kufel. Jeszcze chwila, a by zleciał, no co za gapa. Alkohol by wylał. Lacey zaraz wychyliła duży łyk i odetchnęła, a potem wyciągnęła nogi pod stołem. Tak. Stanowczo była damą. Ale przynajmniej już nie smarkała sobie w rękaw. - Każdy tak mówi, Nymph! Przypadek, przypadek... A POTEM DZIECI SIĘ RODZĄ! - No. I tym soczystym podsumowaniem Lacey zakończyła swoje względnie trzeźwe wywody, bo potem wychłeptała wszystko, co było w kuflu w tempie zastraszającym. A że biedaczysko głowę miało słabą, to wkrótce język zaczął jej się trochę plątać. I w ogóle, to kiwała się tak, jakby miała zaraz upaść. - Słuchaaj, jak już pójdziemy do Chada too... no wiesz, pogroź mu trochę pięścią, czy coś? Nie mówię, żebyś go bił. To znaczy, nie mocno, no bo Chad to taki raczej drobny jest, jakbyś mu się odwinął, to bryznąłby mózgiem na chodnik, a ja no to w sumie nie chcę, żeby on jeszcze umarł. Ale może jakby nas zobaczył, to by się zrobił zazdrosny? - Dodała nagle płaczliwie. A potem huknęła dłońmi w stół, wydała z siebie coś w rodzaju suchego szlochu i przycisnęła palce do oczu. - Ty to pewnie masz zajebiste życie z dziewczynami, co?! Przystojny jesteś i w ogóle, pewnie trafiasz na te dobre! Masz laskę? Taki robiła wywiad. Bardzo dyskretny. Dalej zakrywała twarz, bo przecież taka była zrozpaczona, ale w końcu nie wytrzymała i zerknęła na Nympha spomiędzy palców jednym, ciekawskim okiem.
Jeszcze nie zdążył przyzwyczaić się do smaku alkoholu a tu już takie bomby lecą w jego kierunku. Nie dość że gada takie rzeczy że jedynym co nie jest czerwone na nim to ciuchy, to jeszcze pije alkohol jak by przełyk miała nie wiadomo jak wyćwiczony. Ale okej, po kolei. Chłopak aby ustosunkować się do jej wypowiedzi musiał najpierw pozbyć się przemyśleń na temat jej gardła. Ciekawe w czym jeszcze ten talent znajduje zastosowanie… - Aleee, jakie dzidzidzieci? Ja tyyylko zerknąłem nie?- powiedział po czym wbił wzrok w swój alkohol. Miał prawie cały kufel gdy ona już wyglądała jak by czekała na dokładkę. Cholera, niby czytał kiedyś o stosunku odporności na alkohol do masy ciała, ale jak on to wypije to będzie gadał takie pierdoły że nawet mucha się go nie wystraszy. Powolutku do przodu. Słuchał wywodu dziewczyny na temat Chada i dziewczyn w jego życiu -Ha, przystojny. Jestem paskudny jak noc listopadowa. A przy okazji nie wiem nawet o czym się z nimi gada. Co dopiero mieć kogoś. Wolne żarty- O, coś mu ten alkohol język rozwiązał! Chłopak nawet nie zauważył kiedy przestał się jąkać. Serio, nigdy nie obcował z kobietami tak emm, bliżej. Zawsze szkolna odległość, cześć-cześć i tyle. -Dasz wiarę że to moje pierwsze takie wyjście z kumpelą?- Zerknął znów na dziewczynę już trochę odważniej. Cóż ten haust z nim wyprawiał? Nawet odważył się puścić jej oko! -A co do tego Chada, to nie będę go bił. Już podobno sam mój wygląd straszy ludzi. Wystarczy że przy tobie stanę nie?- powiedział kończąc już swoje piwo, nie było nawet takie najgorsze. A w dodatku dodało trochę odwagi! Kto by przypuszczał że po jednym piwku chłopakowi tak się gadka wyostrzy? Na szloch dziewczyny zareagował znów jak nie on. Delikatnie przejechał palcami po jej karku i uśmiechnął się do niej. -Wiesz, czasem tak jest, ale nie ma co się łamać
- TYLKO zerknąłeś?! Wiesz, jakie to uwłaczające dla kobiety?! - Potrząsnęła głową. Oburzające. Ktoś jej jeszcze raz powie, że kobiety to suki. Faceci to świnie i tyle. Nagle jednak twarz Lacey ułożyła się w grymas nad wyraz poważny. Pogładziła swój podbródek palcem, przyglądając się Gryfiakowi, a potem cmoknęła, szarpnąwszy głową w bok. Taki gest, który mówił "tak źle to nie jest". - Nie no, jesteś wysoki, laski lubią wysokie. Nos masz trochę krzywy, ale w sumie spoko. Mnie nie przeszkadza. Przesadzasz, na pewno masz na oku jakąś, laskę, a ona Ciebie. - Uśmiechnęła się figlarnie. Nie, żeby coś sugerowała, nienie. Lacey to tylko wprost. Kiedy puścił jej oczko, zachichotała jak rasowa idiotka i zakryła usta dłonią. Ale zaraz. Z kim? Z kumpelą? Nagle Lacey spochmurniała. Zmarszczyła czoło, wpatrując się w niego, zupełnie jakby to ją jakoś uraziła. Poczuła się wrzucona do friendzone. Lacey nie wrzuca się do friendzone. Chyba, że ktoś miał myśli samobójcze, wtedy owszem, zabawa z rozjuszoną żmiją była wskazana jak najbardziej. Równie szybko Williams się wściekała, co rozweselała. Więc po chwili posłała mu szeroki uśmiech, co mógł zinterpretować jak chciał. A już najlepiej, jakby zrobił się ostrożniejszy. To było trochę, jak obcowanie ze wściekłym psem. A Lacey swoją wścieklizną nie omieszkała zarażać. Wręcz przeciwnie. - Słooooodki jesteś. - Westchnęła i wsparła się policzkiem o niego. A że była na wysokości jego żeber, to tam się wsparła i sapnęła sobie znowu, tym razem jakoś smutniej. No dobra. Powinni załatwić chyba tego Chada. Czknęła cicho i zakryła znów usta dłonią, a potem czknęła jeszcze raz i spojrzenie miała zamglone jeszcze bardziej, niż wcześniej. Tym piwem dorobiła się na amen. - Nyymph, bo ja chyba... - Szarpnęło nią. Będzie rzygać. Ostrzeżenie było tak szybkie, że nic dziwnego nie byłoby w tym, gdyby biedaczysko nie zdążyło zareagować. Lacey wraz zgięła się w pół, zanurkowała pod stół i rzygnęła tak, że z pewnością przykuła do siebie nie lada uwagę. Szarpnęło nią raz, dwa, a potem wyprostowała się i jęknęła płaczliwie. - Mmuszzę chyba do dooommuu...
-No tak tylko zerknąłem- Rzucił opierając się o oparcie krzesła. Serio, alkohol całkowicie zmienił zachowanie chłopaka. Zero skrępowania, zero wstydu i pełen luz. Na pewno nie był tym Giannisem który na co dzień bał się kobiet. Nawet Lacey z całą swoją dość psychopatyczną otoczą wydawała mu się jakaś słodka. Tak, chyba się chłopakowi włączyły miłości po alkoholu i w sumie może szło by to w dobrą stronę gdyby nie mały szczegół… Dziewczyna była strasznie pijana -No dzięki, ty też jesteś śliczna- Rzucił do niej jakby od niechcenia. Fakt, komplement był szczery jednak jakoś tak wychodziło że po tych kilku łykach piwa był kimś innym. Prawie jak by był pewny siebie. W takim stanie mógłby nawet iść wpierdzielić temu całemu Chadowi. No pięknie, miłość i nieśmiertelność po jednym piwie. Chyba nie chciałbyś drogi czytelniku sprawdzać co dzieje się po większej ilości. Już myślał nad jakimś losowym flirtem z dziewczyną gdy ta postanowiła pokazać mu cały swój jadłospis. I to nie w taki sposób jak by chciał chłopak. Zdążył tylko złapać jej włosy gdy nurkowała pod stolik i przytrzymać. Tej pani chyba dziś już podziękują w tym lokalu. Gdy dziewczyna wyprostowała się puścił jej włosy i poprawił jej futerko -Chodź, zanim wpieprzą nam rachunek za sprzątanie- Powiedział po czym chwycił dziewczynę pod ramiona i postawił na równe nogi. Chwyciwszy ją za dłoń przygotował się do opuszczenia lokalu.
Dzień jak co dzień. Sunny musiała wyjść w końcu z domu. Gdziekolwiek, byle by był tam alkohol. Musiała się napić..musiała! A przecież jej zapas alkoholu skończył się kilka minut temu. Była już wstawiona i to nieźle, dlatego też pewnie wyszła w pośpiechu z domu nie biorąc żadnej kurtki. Nie wzięła dosłownie niczego, a przecież było zimno, śnieg i mróz. Przechadzała się po Hogsmeade w poszukiwaniu odpowiedniego dla siebie, nie zatłoczonego pubu. W końcu go znalazła. Idealne miejsce. Pchnęła drzwi do pubu Trzech Króli, drzwi otworzyły się przed nią i ujrzała pustki. Dwie może trzy osoby siedziały przy osobnych stolikach w kątach. Sunny powolnym krokiem przemierzyła odległość jaka dzieliła ją z barem. Usiadła przy barze i skinęła na barmana. -Absynta proszę.-powiedziała do barmana. Po chwili dostała swoje zamówienie. Wzięła je i odeszła od baru. W kącie pomieszczenia zauważyła znajomą twarz. Dracon siedział samotnie przy stole popijając coś. Podeszłą do niego chwiejnym krokiem. -Witaj przystojniaczku. Znowu sam siedzisz?-postawiła alkohol na stole i zatoczyła się niebezpiecznie, po czym opadła na krzesełko naprzeciw niego. Odetchnęła głęboko i wypiła alkohol na raz, postawiła szklaneczkę na stół i skrzywiła się. -Ughhh..ależ to mocne.-mruknęła pod nosem i spojrzała na Dracona. Jak zwykle mroczny i ten obojętny wyraz twarzy, który ją tak bardzo do niego ciągnął. -Może jeszcze jednego sobie zamówię.-powiedziała z uśmiechem na twarzy próbując podnieść się z krzesła. Musiała jakoś dotoczyć się do baru by złożyć zamówienie na kolejny trunek. Nie wychodziło jej to jednak za dobrze. Spojrzała na chłopaka mrużąc powieki. -Pomógł byś mi, a nie się tak patrzysz. Przyszłam się napić a nie siedzieć.-mruknęła zagryzając delikatnie ząbkami dolną wargę.
Kolejny wieczór, samotna noc zimna, która otulała powiewem każdego pustelnika i zagubioną duszyczkę. Draco już od jakichś trzech godzin siedział w jednym miejscu wpatrując się w trzecią już szklankę ognistej. Obracał jej zawartością równocześnie znudzony jak i zamyślony. Już niedługo będzie rocznica… zamknął oczy i uniósł szklankę przykładając ją do ust. Nieznośny żar spłynął przez jego usta ogrzewając go. Już miał wychodzić, zakończyć tą samotną wyprawę, kiedy jego oczy zatrzymały się na pewnej kobiecie. Jej chwiejny krok wcale nie był zachęcający. Ledwo doczłapała się do baru i zamówiła kolejny trunek. Nie obchodziło go to, jednak jego błękitne oczy wlepione były w dziewczyny, lustrował ją dokładnie w półmroku. Na jego nieszczęście, dziewczyna zauważyła go i bez oporów, czy zażenowania dosiadła się. Jego wyraz twarzy się nie zmienił. Obojętność wymieszana z tym wszechogarniającym znudzeniem. Trzymał dłoń na swoim alkoholu nie zwracając uwagę na towarzyszkę. Nie potrzebował jej do niczego. Podrywać nie ma co, na rozmowie tym bardziej mu nie zależało. Najwyżej dopije whisky i zostawi dziewczynę sam na sam ze swoim odurzeniem. Twarz pana Venimeux wykrzywiła się w niezadowoleniu, kiedy to dziewczyna pokazała mu ile dzisiaj wypiła. Nie była w stanie utrzymać się na nogach! Nie kiwnął nawet palcem, by wspomóc dziewczynę. - Naucz się najpierw siedzieć, zanim skoczysz do picia, bo to też ci nie wychodzi – skomentował z politowaniem i przechylił po raz kolejny szklankę. Bardzo często przychodził do barów, gdzie był już dobrze znany, ale nigdy… od tej zimy, nie był w takim stanie. Nie doprowadził się do takiego stanu już nigdy więcej. Odłożył puste szkło na miejsce. Wstał z miejsce gotowy opuścić lokal, kiedy jego spojrzenie zatrzymało się na kilku nielicznych gościach. Ich upite spojrzenie zatrzymywało się niebezpiecznie na ich stoliku, bynajmniej nie spoglądali na Dracona. Obserwowali walkę pięknej i młodej puchonki z grawitacją. Dla chłopaka wyglądało to tak, jakby ostrzyli sobie zęby na biedną, małą owieczkę. Westchnął głęboko, może i był draniem, ale nie był w stanie zostawić jej na pastwę tych gości, czy też grawitacji. Położył pieniądze na blacie, po czym złapał ją za ramię. To był bardzo silny uścisk, który uniósł ją w ułamku sekundy, ale czy wyrządził jej jakąkolwiek krzywdę? Wątpię. Kiedy dziewczyna praktycznie się wyprostowała, odegrał rolę księcia i uniósł ją na ręce, po czym skierował się do wyjścia. Chyba pamiętał, gdzie mieszka, nie zwracając uwagi na sprzeciwy, czy walki z jej strony, najzwyczajniej w świecie teleportował się z nią. Najwyżej na miejscu zwymiotuje.
Flora nieszczególnie przepadała za zimą, która dopiero od niedawna zagościła w Hogsmeade i okolicy. Nawet nie chodziło o to, że było bardzo zimno i można było sobie wybić zęby na każdym niepewnie postawionym kroku, a o fakt, że należało na siebie ubrać kilka ciepłych warstw ubrań, których nie sposób było potem zdjąć. Tego dnia postanowiła, że przejdzie się do Hogsmeade w poszukiwaniu utraconej pamięci. Wierzyła w to, co mówili lekarze i nawet miała wrażenie, że przez ostatnie kilka dni biała plama zaczęła powoli znikać - z czasem jednak stawała się zniechęcona i sfrustrowana. Co prawda mówili jej, żeby aż tak nie próbowała się na tym skupiać, bo nie przyniesie to żadnego efektu, jednak Greczynka z uporem próbowała i bardzo chciała. Spacerując przez ośnieżone ulice magicznej wioski zastanawiała się nad jej utraconymi relacjami. Odkąd wróciła spotkało ją wiele - jedni podchodzili do niej z obojętnością, drudzy ze współczuciem i sercem na dłoni, a jeszcze inni - z mściwym zadowoleniem, że nieszczęście uderzyło w kogoś innego, co godziło ją podwójnie, bo chyba nikomu nie zaszła aż tak za skórę, by jej źle życzyć. Wszystkie te reakcje przeżywała, zapętlając się w swoich emocjach, które potem skutecznie wygłuszała lekami. Znużona spacerowaniem i zmoczona śniegiem, który dość intensywnie sypał od dłuższej chwili weszła do pobliskiego baru, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie było wielu ludzi a wszyscy obecni chyba nie mieli najlepszego humoru. Miała wrażenie zresztą, że każdy się na nią gapi i coś mówi na jej temat, dlatego szybko przemknęła do baru, gdzie zamówiła sobie rdestowy miód a potem uciekła wgłąb sali. Pozbyła się płaszcza, siadając na stołku. Nie planowała długo tutaj zabawić. Tego, że nie powinna pić alkoholu próbowała nie brać pod uwagę - w końcu nie planowała dzisiaj spożywać swoich cudownych leków. W pewnym momencie zawiesiła wzrok na bransoletce, nie wiedząc nawet kiedy zaczęła nerwowo obracać ją na nadgarstku.
Pogoda była okropna. Od ostatnich dwóch tygodni prawie ciągle padał śnieg, przez co ulice Hogsmade tonęły w mieszaninie wody, śniegu i błota. Młodzieniec zmarszczył nos niezadowolony. Buty, chociaż wzmocnione magią i tak niezbyt dobrze się spisały, dlatego też, gdy przez przypadek wszedł w kałuże prawie całkowicie przemokły i przy każdym kroku dawały mu o sobie znać, wydając dość specyficzny dźwięk. Na szczęście Merlin miał go chociaż trochę w opiece, dzięki czemu feralne bajorko znajdowało się zaraz obok miejsca, do którego się kierował. Pub Trzech Króli był jego ulubionym miejscem odkąd tylko pamiętał. Było tutaj zdecydowanie mniej tłoczno niż u Madame Rosmerty, który szczególnie w czasie jego szkolnych wyjść był oblegany przez Hogwartcką młodzieżówkę. Dokładnie rozejrzał się pomieszczeniu, w środku było przyjemnie ciemno i tylko kominek, w którym żarzył się ogień, dawał jaśniejsze światło. Chłopak zdjął swoją kurtkę i zdecydowanym krokiem ruszył w stronę baru. Marzył teraz o kieliszku Absyntu, jednak sumienie nie pozwoliło mu na to. Wiedział, że każdy spożyty alkohol wysoko procentowy wpłynie na jego kondycję, zresztą nawet napój o małej zawartości alkoholu był dla niego zły w skutkach, albowiem chłopak wręcz słyną z tego, że głowę miał słabą. Ostatecznie zdecydował się na Rdestowy Miód, który z całej listy trunków był dla niego najbardziej dozwolony. W rękę wziął kufel z napojem i powoli, tak żeby przypadkiem nie rozlać alkoholu na podłogę, ruszył w głąb sali, gdzie przysiadł się do jednego ze stolików. Wszyscy wydawali się smutni, zamyśleni jednak chyba nikt nie mógł w tym przebić dziewczyny, która siedziała dokładnie naprzeciwko niego. Brunetka była przybita, smutna i jakby znajoma, jednak chłopak w żaden sposób nie mógł sobie przypomnieć kim była. Oparł głowę na dłoni i przechylił ją w bok. Dziewczyna dzierżyła w ręku jakąś błyskotkę, której przez to, że ciągle międliła ją w dłoniach, nie mógł się przyjrzeć. Na chwilę dziewczyna przestała, a on poznając ją, zamarł. Nagle różne myśli uderzyły do jego podświadomości z prędkością światła. Nieznajoma. Znajoma. Przyjaciółka. Flora. Nie mógł uwierzyć w to, że jego bratnia dusza, która opuściła go lata temu, znajduje się z nim w jednym pomieszczeniu. Bartholomew poczuł głośne dudnienie swego serca i jakby nieświadomy swych czynów, z kuflem w ręku podszedł do jej stolika. - Mogę się dosiąść? - rzekł nad wyraz słabym głosem - Bardzo ładna bransoletka - uśmiechną się do niej lekko i skierował swój wzrok na twarz dawnej przyjaciółki.
Tajemnicza bransoletka, której nie zdejmowała z ręki, zastanawiała ją od czasu wybudzenia się ze śpiączki. Z tego co wiedziała nie przepadała za biżuterią (nie licząc kolczyka w dziwnym miejscu) a jej rodzice tylko to potwierdzili, łącznie z rodzeństwem, które nie wiedziało skąd ją miała. Albo udawało, bo miała wrażenie, że jej rodzina po prostu dobrze czuła się z "ponownym ukształtowaniem" jej charakteru. Nie miała tylko na to żadnego potwierdzenia. Obserwując ją jeszcze przez moment, w końcu ze zrezygnowanym westchnieniem zajęła się swoim napojem, który powoli zaczął stygnąć a co za tym szło - powoli przestawał nadawać się do picia. Pod względem smakowym. W głowie dziewczyny pojawiło się kilka męczących myśli, które skutecznie zagłuszył głos nieznajomej jej osoby. Unosząc wzrok znad kufla, przyglądnęła się Barthowi. - Jasne, siadaj - nie wiedziała kim był i jak się nazywał, chociaż intuicja podpowiadała jej, że spotkali się już wcześniej. Być może jej wzrok był dość natarczywy w tym momencie, jednak nie przejmując się tym póki co, zawiesiła się na twarzy a szczególnie na oczach chłopaka. - Bransoletka? Ach... - jeszcze raz przesunęła znużonym wzrokiem po błyskotce owiniętej wokół jej nadgarstka, zasłaniając ją rękawem swetra i jednocześnie wracając zaraz po tym na twarz towarzysza. Te oczy... mogłaby przysiąc, że gdzieś już je widziała. - Ma tajemniczą historię, nie mam pojęcia skąd się wzięła, ale czuję do niej dziwny sentyment - dodała z uśmiechem, poprawiając się w fotelu. Flora z całej siły próbowała nie przypatrywać się chłopakowi, nie chcąc, żeby się spłoszył i uciekł. Od paru dni ponownie unikała ludzi i starała się z nikim nie rozmawiać, dlatego uznała, że dzisiaj przydałaby jej się odmiana. - Wyglądasz całkiem młodo, chodzisz z nami do szkoły? - zagaiła, nie wiedząc jak zacząć rozmowę. Odkąd wyszła ze szpitala straciła naturalną zdolność do prowadzenia długich i luźnych rozmów. Tak sobie wmawiała przynajmniej.
W sytuacjach stresujących lub nawet gdy najzwyczajniej w świecie się smucił, robiło mu się cholernie zimno, a obecny stan rzeczy no cóż, na pewno nie poprawił mu humoru, toteż teraz prawie trząsł się z zimna. Zawiedziony spojrzał na nią i zamyślił się na chwilę. Cała ta sytuacja bardzo go przybiła, co prawda młody Kean słyszał pogłoski o tym, co stało się z jego przyjaciółką, jednak właściwie nie miał możliwości potwierdzenia, że nie jest to tylko kolejna plotka. Nie to, że o niej zapomniał, właściwie dzień, w dzień myślał o tym, co wydarzyło się na feralnym meczu, jednak jeszcze lepiej zapamiętał słowa jej matki, która w dość nieprzyjemny sposób się z nim rozprawiła, mówiąc, że to jego wina i ma trzymać się od jego córki z daleka. A on nie widząc innego wyjścia, postanowił usunąć się z jej życia. Czasem żałował swego czynu, właściwie to miał wielkie wyrzuty sumienia przez to, że na nią nie naciskał i nie wymusił w żaden sposób spotkania z przyjaciółką. Ten wypadek śnił mu się po nocach, prawie codziennie widział jej ciało osuwające się z miotły i to, z jaką siłą spada na ziemie z tak dużej wysokości. Zresztą Flora musiała mieć wiele szczęścia, skoro tego dnia nie zginęła. Z letargu wybudziły go jej słowa. - Gram w Quidditcha w reprezentacji Os. - uśmiechnął się delikatnie - Rzuciłem szkołę dla gry, widzisz, nie nadaję się do nauki. - dodał po chwili i upił łyk trunku. - A ty grasz? Właściwie to nie wiedział, o czym mógłby z nią rozmawiać i miał nadzieje, że alkohol chociaż trochę pomoże mu się rozluźnić.