Starą znajomą? No dobra. Nie było tak. Po prostu. Ostatnio wszystko wartościował, albo raczej nie wartościował. Ale kiedy już robił, na ogół wszystko w dół. Nikogo nie wywyższał. Nie chciał tego. Nie widział takiej potrzeby. Przynajmniej ostatnio. Brak wiary w ludzi? Oj nie. To się u niego nie zdarzało. Po prostu. Nie miał dość sił, aby uzewnętrznić swoich dobrych emocji. Tych złych również. Nawet myśleć nie chciał, więcej niż to możliwe. Kryzys twórczy? Nie. Nic z tego. Zupełnie nic. - Nie, Charlie. Nie jest. Przynajmniej nie mój. – rzucił chłodno, słysząc słowa dziewczyny. Serio? On to powiedział? On wiecznie uśmiechnięty Ambroge Friday? Jak widać tak. Bogowie, co się dzieje z tym światem. To było straszne. To było bardzo straszne. Nie umiał się od jakiegoś czasu w tym wielkim złym świecie odnaleźć. Wydawał mu się taki obcy. I.. nieprzyjazny. A to nie był dobry znak. Wręcz przeciwnie, bardzo, bardzo zły. Chłopak najchętniej w ogóle nie wychodziłby z łóżka, trzymając się swojej bezpiecznej strefy. Tam i w ogóle w swoim mieszkaniu czuł się pewniej. Jego oczy nie były spowite szronem przerażenia. Może dlatego, że stworzył tam swoją własną utopię? Kto wie. W każdym razie, jeśli Charlie miała swoją Nibylandię, to bez dwóch zdań Piątek miał własne mieszkanie. Równie piękną krainę. Szkoda, że jego piękno doceniał ostatnio tylko pod wpływem pewnych substancji.. - Wybacz Charlie, ale chyba się dziś do tego nie nadaję. – powiedział krótko i chłodno, komentując jej słowa. Rzucać się w przepaść? Nie. po co? Aż tak źle z nim nie było, żeby musiał się zabijać. Żeby w ogóle chciał to zrobić. Prawda, ostatnio próbował w jakiś sposób się samo okaleczyć. Skończyło się to fatalnie. I głupio. A Piątek tylko przekonał się, jak słaby był. Nawet zabić się nie potrafił. Ech.. - Właściwie, to. Miałem jeden cel w spotkaniu z Tobą. – zaczął nagle, ni z tego, ni z owego. – Słyszałem, że ostatnio dużo się u Ciebie podziało. Dlatego też nie wierzę w twoje „dobrze Ambroge”. – przerwa. Zaciągnął się dymem. – Chciałem Cię poprosić. Spytać. Czy znasz jakiegoś dobrego terapeutę? Jakąś klinikę uzależnień? A jeśli nie to choć dobrego dillera. – powiedział, patrząc wprost w oczy Watsonówny. – Widzisz.. głupio przyznać, ale.. Nie potrafię myśleć o niczym innym. Po prostu. Chyba się uzależniłem. Od tych barw. Dźwięków. Tego.. innego postrzegania. I z tym właśnie musze coś zrobić. Muszę, zanim na dobre stracę nad sobą kontrolę.. – skończył swój monolog, po czym jego głowa zanurkowała w dół, znajdując oparcie na ramieniu dziewczyny. – Wiesz Charlie.. To było takie wspaniałe. Tworzyć pod wpływem tego wszystkiego. Ale gdy to zniknęło.. Wszystko przepadło. Radość, motywacja, wena. Wszystko, rozumiesz? – mówił, cały czas oparty o jej ramię. – Mam wrażenie, że jestem jakimś potwornym workiem mięsa, z tą różnicą że ja myślę. Tylko co to za myślenie? Działka. Nic więcej.. – podzielił się z nią swoim problemem, czując jednocześnie jak po policzku spływa mu łza. Nie chciał tego. Nie chciał się rozkleić. Smutne, ale tylko to mu ostatnio wychodziło. Wpadanie w doły i plakanie z byle powodu..
Jak to nie jest piękny? Dlaczego więc siedział w świecie, który nie był ładny? To bez sensu. Powinien uciekać. Jak najdalej. Na przykład razem z nią do Nibylandii. Tam zawsze było cudownie, szczęśliwie i kolorowo. Czemu nie przyszedł do niej wcześniej? Powinien był się zgłosić. Pewnie by mu nie odmówiła. Czemu miałaby? Na tyle to ją przecież znał. W ogóle nie rozumiała, czemu tak zwlekał z tym spotkaniem. No, chyba, że jego problemy zaczęły się niedawno, to okej. Ale tak? Patrzyła na niego z dezaprobatą, kręcąc głową i po raz kolejny zaciągając się papierosem. Powinna go chyba wytresować do tego, co powinien robić, kiedy świat mu się wali - biegnąć do Charlie! Która wzięła na poważnie swoją rolę bycia pocieszycielką dzisiejszego wieczoru. Nie rozumiała jego zachowania. Wydawał się być taki dziwny. Taki oschły i zimny. Nie pamiętała go takiego. Nie mniej nie miała mu tego za złe. Cierpliwie znosiła kolejne jego słowa, które smagały niczym bicz. Słuchała go uważnie, układając sobie jego słowa po kolei w głowie. Co jakiś czas tylko wydobywał się szary dym z jej płuc. I to tyle. Obserwowała uważnie jego ruchy i mimikę. Nie mogła sobie pozwolić na zignorowanie jakiegokolwiek sygnału. Bała się o niego, ale nie pokazywała tego na zewnątrz. Wręcz sprawiała wrażenie obojętnej. Ale to tylko dlatego, że się zastanawiała. Co wcale nie było łatwe, zważywszy na to, iż była pod pływem swych magicznych tabletek, które dawały jej tyle szczęścia. Nawet mgiełka tytoniowa miała mnóstwo barw i układała się w najprzeróżniejsze wzory, niczym w kalejdoskopie. Miała kiedyś taki. Dostała od Gabriela. Był fantastyczny. Nie miała jednak pojęcia, co się z nim stało. Pewnie któreś z rodzeństwa go zawieruszyło. Nieistotne. Nie podobało jej się to, czego słuchała. Jego słowa były przytłaczające. Jak gdyby nagle sam chciał ją zaciągnąć na odwyk. Jak gdyby czegoś od niej wymagał. Nie znosiła tego. Ale nie powiedziała póki co nic. Spokojnie obserwowała, jak głowa Friday'a ląduje na jej ramieniu. Przymknęła na chwilę oczy, czując jego bliskość i zapach. Był niedaleko, tuż obok, a miała wrażenie, jak gdyby stał po drugiej stronie galaktyki. Tak bardzo bliski, tak bardzo odległy. Jednak odstawiła fajkę do popielniczki i objęła go swoimi chudymi ramionkami, opierając swoją głowę na jego. Westchnęła. - Słyszałeś? - powtórzyła głucho. Skąd? Od kogo? Ile wiedział? Niepokój rozlewał się po jej ciele, czuła drżenie swoich komórek nerwowych, słyszała miliony pytań kotłujących się w jej głowie. Nie zamierzała jednak temu poświęcać zbyt dużo czasu, to nie było aż tak istotne. - Nieważne - ucięła, biorąc głęboki wdech, jednak nie puszczając krukona. - Nie martw się, Ambroge. Poradzimy sobie. Zabiorę cię do najlepszego terapeuty. Mogę cię nawet trzymać za rękę, jeżeli będziesz chciał. Zmierzymy się z tym razem. Obudzimy w tobie artystę na nowo. Bo nie potrzebujesz tego syfu, aby działać. Wiem to. Nie pytaj skąd, po prostu wiem. I wierzę w ciebie. To wszystko minie. Znam ten stan. Ale z tego da się wyjść. Wyjdziemy - mówiła, delikatnie kołysząc się wraz z chłopakiem. Cmoknęła go jeszcze w czubek głowy, tak na uspokojenie. Nie miała pojęcia, czy jej uwierzy. Powiedziała mu jednak to, co sama chciałaby usłyszeć. Co chciałaby, aby ktoś dla niej zrobił. I miała nadzieję, że on oczekiwał tego samego. Ale jeżeli nie, to znajdzie inne wyjście. Zawsze jest jakieś. Trzeba tylko dobrze poszukać.
Czemu zwlekał? W zasadzie, jego problemy trwały chyba zbyt długo, jak na stan w którym się znalazł, bo jakieś dwa tygodnie. Czemu zatem zwlekał? Głównie dlatego, że nic, dosłowni nie nic mu się nie chciało, a on sam jakby.. chciał się sprawdzić? Prawdopodobnie. To była taka próba charakterów. Był ciekaw, jak długo będzie w stanie sobie poradzić, zanim.. no właśnie. Zanim to będzie zbyt silne. Swoisty detox. Jakoś mu to wychodziło. Nie spotykał się po prawdzie z ludźmi, przynajmniej w początkowym okresie, ale nie było najgorzej. Przynajmniej z tym. Najgorzej było, kiedy próbował coś zrobić, coś twórczego. Tak. Głupie przygotowanie jajecznicy okazało się dla jego mózgu syzyfową pracą. To prawie tak jakby jego mózg i wszystkie instynkty mówiły, wróć wołały: „DAJ NAM TABLETKĘ. DAJ NAM TE ZWIĄZKI, BO INACZEJ MY NIE DAMY CI ŻYĆ NORMALNIE”. Biegnięcie do Charlie, za każdym razem kiedy świat się wali? Z jednej strony, przyjemne i dobre, nie ukrywajmy. Ale z drugiej.. Na fali obecnego nastroju, musiał przyznać jedną rzecz. Charlie nie będzie wiecznie dostępna. I nie chodzi tu o brak czasu, czy coś w tym stylu, bo akurat o to dziewczę ciężko oskarżyć, zwłaszcza w przypadku osób jej naprawdę bliskich (do których miał nadzieję się zaliczać). Problem leżał gdzieś indziej. Otóż.. nawet czarodzieje nie znali przepisu na długowieczność. Albo nieśmiertelność. O to tylko chodziło. Inna sprawa – był w końcu mężczyzną, prawda? To na niego spadał w jakimś stopniu ciężar utrzymania kobiety. Nie mówię tutaj jakiś kolejnych szowinistycznych teorii, ale takie właśnie były jego uczucia. Że powinien być silny. A nie był. A to tylko czyniło go, paradoksalnie, jeszcze bardziej bezsilnym. - Na korytarzach, mieście. – odparł spokojnie, po dłuższej chwili namysłu. Widać było, że te słowa nią wzburzyły. – Nic konkretnego. I niestety nie znam tamtych ludzi. Ale jak mówię, nie słyszałem nic konkretnego. Wszyscy mówili ciągle to samo – że miałaś jakieś drobne problemy, ale już w porządku – zrelacjonował Watsonównie tamte rozmowy. Serio nic niewarte. Ambroge mimo to cieszył się z faktu zasłyszenia o nich, bowiem wiedział, że coś było u niej nie tak. I to bardzo nie tak. A to niedobrze. Miał nadzieję się o wszystkim dowiedzieć, ale wszystko w swoim czasie, prawda? – Reasumując plotki, plotki, plotki. – skończył, mimo iż dziewczyna nie bardzo chciała o tym słuchać. Mimo to poczuł się w obowiązku jej o tym powiedzieć, bo sam dobrze wiedział, jak to jest „być na językach”. A gdy powiedziała mu o ambitnym planie na życie, tylko się uśmiechnął. – Znasz takiego? – zapytał. Chodziło oczywiście o terapeutę. W duchu ucieszył się, że nie musiał budować tego zdania przy użyciu jakiegoś bardziej rozbudowanego dopełnienia. Ostatnimi czasy to była rzadkość, bowiem ludzie zdawali się nie ogarniać o czym mówił. Zwłaszcza to bywało wkurzające, gdy mówił o rzeczach prostych. – Rozumiem, że sama uczęszczasz? – pozwolił sobie zadać to pytanie, choć nie do końca chciał. Cóż, ciekawość zwyciężyła. Mimo to, liczył na szczerą odpowiedź.
Nie powinien zwlekać. Przecież ma ludzi, którzy gotowi są mu pomóc. Taka Charlie chociażby. Która zapewne nie będzie wieczna, bo nikt nie jest. Nie chciałaby zresztą. Musiałaby patrzeć na śmierć najbliższych. I odczuwać kopniaki od losu przez nieskończoną ilość czasu. To byłoby uczuciem najgorszym z najgorszych. Nigdy nie chciałaby do tego dopuścić. W gruncie rzeczy marzy o tym, aby odejść jako pierwsza. Z jej trybem życia to całkiem możliwe. Ale najpierw chciałaby utulić wszystkich bliskich w swych żalach, aby już nigdy więcej ich nie czuli. Bo tak było lepiej. Tak było właściwie. Odgarnąć ból od nich wszystkich. Zamknąć go w szczelnym pudełku i zakopać hen, głęboko. Przed dostępem do ich oczu, dłoni. Aby nigdy nie mogli się tam dokopać, nawet, gdyby bardzo chcieli znów poczuć cierpienie. Które podobno stymuluje wenę. Być może coś w tym jest. Czy jednak naprawdę tylko destrukcyjne emocje są w stanie zapewnić światu nieśmiertelność? Jeżeli tak, to grozi im wszystkim zguba. Zguba własnego ja. Nie odczuwała teraz tego, kto był mężczyzną, a kto nie. Kto i jak powinien się zachować. Byli tu dla siebie. Friday wbrew pozorom miał działanie terapeutyczne. Dzięki niemu wychodziła z mieszkania, mierząc się z kolejnym dniem, tak bardzo podobnym do tego poprzedniego. Dawał jej siłę, aby wstać z łóżka i żyć. Iść do niego. Teleportować się. Nieważne. Nieważne też, iż musiała przed tym spotkaniem łykać tabletki. Tak piękne, tak kolorowe, tak obiecujące. Obiecywały jej lepszy świat, w który się zatapiała całą sobą. I to było wspaniałe. To wszystko dzięki niemu. Ta lekkość i wiara w lepsze jutro, choć ono będzie tak samo beznadziejne, jak każde inne. Nieistotne. Słuchała tego co mówił, próbując nie pokazywać po sobie emocji. Chociaż chyba jej nie widział, bo wciąż miał głowę na jej ramieniu, przynajmniej tak wynika z posta. Ale to nic. Gdyby nagle się poderwał i spojrzał w jej oczy? Nie mogła dopuścić do tego, iż wszystkie targające nią uczucia będą widoczne dla innych. Nie lubiła być otwartą księgą i szczerze tego zawsze unikała. Pragnąc zostać anonimową gryfonką, która sobie po prostu egzystuje. Czasem zaczepiała ludzi, kiedy była znudzona i potrzebowała kolejnej dawki rozrywki, ale zazwyczaj jednak zajmowała się nie rzucaniem innym w oczy i chowaniu swoich potrzeb, marzeń i rzeczywistości żyjącej gdzieś w środku niej. - Serio nie mają o kim gadać? - spytała, prefekcyjnie udając zdziwienie. Nawet jej brwi powędrowały ku górze, a ona... ona nie wiedziała, co o tym wszystkim sądzić. Czemu ludzie coś w ogóle o niej mówili. Była nic nieznaczącą jednostką wśród tłumu osób, które powinny mieć ważniejsze rzeczy do zrobienia niż paplanie o kolejnej Watson. Ona nie była Coco, nie prowadziła takiego życia, nie rzucała się tak na pierwszy plan. Dziwiło więc ją to niezmiernie, ale widocznie jej rodzina sama w sobie jest dosyć... medialna. - Um, nie - zmieszała się, nie wiedząc jak zareagować na słowa Ambroge'a. Skłamała. Musiała przecież chodzić na terapię. To był warunek, dla którego nie poszła siedzieć za morderstwo. Nie było to jednak czymś, czym chciała się chwalić komukolwiek. Jej rodzeństwo niby o tym wiedziało, ale tak naprawdę żadne nie poznało szczegółów. I z pewnością Charlie zrobi wszystko, aby nikt ich nie poznał. To za bardzo bolało. - Ollie do jakiegoś chodził - dorzuciła naprędce, zrzucając niejako odpowiedzialność na swego brata. Nie po raz pierwszy i zapewne nie ostatni, nie mniej... czuła się z tym wszystkim dziwnie. I podle.
Tu nie chodzi o Ciebie, jako o Ciebie.. – powiedział, próbując jednocześnie odpowiedzieć na pytanie dziewczyny. – Tu chodzi o sam fakt, że masz problem, jakaś drama w twoim życiu i tak dalej. Wiesz, jest temat do rozmowy. A to, czy masz na nazwisko Watson, Friday, czy jeszcze inaczej, teoretycznie nie ma nic do rzeczy. Teoretycznie.. – ostatnie zdanie powtórzył z mocnym żalem. Dlaczego? Bo kurwa miało. Może i Charlie nie była tak znana jak to całe jej rodzeństwo w szkole, ale jednak. Dalej była z nimi spokrewniona. Dalej nosiła to samo nazwisko co oni. A to już był pretekst do plotek na jej temat. No bo.. bądźmy szczerzy, chyba wszyscy w Hogwarcie wiedzą, z czym się nazwisko Watson kojarzy. Pytanie tylko, jak ktoś wartościował owe rzeczy. Dla niego samego to nazwisko było swoistym niezrozumiałym fejmem. Może to dlatego, że z całej rodzinki znał tylko Charlie? Jej brata, Olivera, czy jak mu tam, kojarzył jedynie z opowieści. W zasadzie, nie był pewien nawet, czy kiedykolwiek miał okazję zobaczyć, jak wygląda. Nie wspominając już o pozostałej części rodzeństwa. – Nie przejmuj się nimi Charlie. Każdy ma swoje problemy. Szkoda tylko, że problemem tych wszystkich ludzi jest poszukiwanie kolejnych gorących tematów, ale z tym nic nie zrobisz.. – powiedział, przytulając dziewczynę. Chciał jej w ten sposób dodać jakieś.. nie wiem? Otuchy? Chyba tak. Coś w tym stylu w każdym razie. – A wiesz..? To nawet zabawne. – rzucił nagle. – Chciałem zaprzyjaźnić się z Twoją Nibylandią, żeby być bliżej Ciebie. Jednocześnie chciałem Cię stamtąd jak najprędzej wydostać, żebyś waśnie nie miała żadnych problemów prawnych. To wszystko doprowadziło do tego, że sam zacząłem się z tym światem zaprzyjaźniać, a teraz.. Potrzebuje pomocy. I to twojej. – powiedział, podnosząc głowę i całując ją lekko w usta. Krótko, w zasadzie tylko cmoknął. Po tym zapalił papierosa. Patrzył przed siebie. Niewiele do niego docierało. Nie miał pojęcia, czy dziewczyna coś mówiła, czy też nie. Jakie to życie jest kurewskie. Chcesz dla kogoś dobrze i sam wpadasz w niezłe gówno. – Chodźmy się kochać. – powiedział nagle ni z tego ni z owego. Szybko przeniósł swój wzrok na dziewczynę. – Albo tańczyć nago. Albo brać kąpiel w fontannie. Albo.. nie wiem. Zróbmy coś. Coś głupiego. Głupiego i szalonego. - powiedział nagle. Nie wziął jednak w ogóle pod uwagę, bo i skąd mógł wiedzieć że powinien, tego iż nad Charlie siedzi prokurator i reszta. Miał jednak nadzieję, że dziewczyna się zgodzi.
Problem? Drama? Temat do rozmowy? Teoretycznie? Słuchała go w skupieniu i milczeniu. Nie bardzo rozumiała mechanizm, na którym opierał się cały świat. Ona owszem, była czasem wredna, zgryźliwa. Czasem nawet przechodziła do rękoczynów. Ale nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek kogoś obgadywała, ingerowała w cudze życie. Zazwyczaj było ono dla niej nic niewarte, więc się nim nie interesowała. Była w stanie poświęcać się jedynie dla tych najbliższych, reszta nie zasługiwała na jej uwagę. A teraz? Teraz okazuje się, iż cały glob wypełniony był ludźmi, którzy żywili się tandetną sensacją, żenującymi faktami z życia drugiej osoby. To było chore. To znaczy dobrze, jeżeli już musieli o niej mówić, to niech mówią. Ale za te plotki o tych wszystkich, których tak kochała, miała ochotę wybić całe społeczeństwo. Gdyby była bardziej bezwzględna może by jej to wyszło. W końcu zabijanie nie było dla niej nowością. Ale nie chciała. Brzydziła się swojego czynu każdego dnia, gdy otwierała rano oczy i zamykała je wieczorem. Była na to wszystko za słaba. Powinna siedzieć sobie bezpiecznie w domu. I tyle. Gdyby nie jej tendencja do bycia włóczykijem, wszystko byłoby teraz w porządku... wyrzucała to sobie zawsze, kiedy tylko była trzeźwa. Teraz nie była. W jej żyłach krążyła kolorowa tęcza, zręcznie ją uspokajając. To tylko dzięki niej trzymała się w miarę stabilnie. Paradoksalnie. - No tak, masz rację - rzuciła, po czym machnęła lekceważąco ręką na znak, iż w sumie wszystko jedno i nie muszą drążyć tego tematu. - Nie martw się o mnie - dodała jeszcze, tak w razie gdyby w istocie tak było, choć nie była do tego zbytnio przekonana. Nie mniej przyjemnie jej się zrobiło, kiedy poczuła piątkowy uścisk. Aż przymknęła na chwilę oczy. Tak bardzo brakowało jej bliskości drugiej osoby, że aż sama nie miała o tym pojęcia. Słuchała go, oczywiście. Uśmiechała się lekko, delikatne zdziwienie zachowując dla siebie. Cmoknięcie było krótkie, więc nie zdążyła go odwzajemnić, ale za to poszerzyła swój uśmiech. Kiwała głową na znak, że to świetny pomysł. Którykolwiek. Mogą zrobić nawet wszystko na raz. Kwestie prawne, o których Friday wspomniał, przemknęły szybko przez umysł, by ostatecznie osiąść gdzieś w podświadomości, zupełnie zapomniane, zignorowane. Nie chciała rezygnować z zabawy. I Nibylandii. To przecież było całe jej życie. - Zróbmy to. Na miejscu cię poczęstuję - odparła stanowczo, po czym kiedy oboje zostawili zapłatę za, załóżmy, wypite drinki, to Charlie pociągnęła chłopaka za rękę i w eksytacji wyszła z nim na zewnątrz. Udając się... gdzieś tam!
Ten dzień zakończył się zdecydowanie pozytywnie. Chociaż panna Wotery nie chciała wychodzić do żadnego klubu, to podczas spacerowania po ulicach Londynu nagle zachciało jej się czegoś do picia. Pub Crazy 60' był jednym z klubów w mieście, które Amelia lubiła odwiedzać. Nie było tu jakiegoś okropnego hałasu, można było usiąść spokojnie w jakimś ciemnym kącie i kontynuować swoją poprzednią rozmowę, nie zwracając kompletnie uwagi na innych i nie obawiając się, że zostanie się podsłuchanym. Przynajmniej tak wydawało się Krukonce, która postanowiła przyciągnąć tutaj Wave'a. Nie wiedziała czy powinna, ponieważ pamiętała, że niekoniecznie przepada on za ludźmi i głośnymi miejscami. Gdy weszli, Amelia skierowała się od razu do najbardziej oddalonego stolika, w samym rogu pub'u, uśmiechając się lekko do chłopaka. Może nie będzie tak źle? - Wiem, że nie powinnam Cię zaciągać w takie miejsca, ale naprawdę, przyszliśmy tu tylko na jednego drinka. Wypiję i jeśli nie będzie Ci się podobać opuszczę to miejsce bez najmniejszego słowa protestu - zaśmiała się cicho pod nosem, rozglądając za jakiś kelnerem, który powinien przyjść i zebrać od nich zamówienie. Ogromna szkoda, że tak późno zdecydowała się na podzielenie z kimś informacją o swojej przypadłości. Poczuła ulgę. Może nie do końca jest to uczucie, które zostanie w niej na stałe, ale teraz czuła się o wiele lepiej. Wiedziała, że nie jest z tym wszystkim sama, że jeśli tylko będzie potrzebowała pomocy, będzie się miała do kogo zwrócić bez dodatkowego stresu, że trzeba jakoś okłamać daną osobę. No i przede wszystkim cieszyła się, że wybrała Wave'a. - Jeszcze raz dziękuję. No i obiecuję, że to koniec moich podziękowań i wspominania o tym temacie. Teraz Ty możesz mi opowiedzieć, co robiłeś przez ten czas, w którym.. nie mieliśmy zbyt dużego kontaktu - właściwie, przez ten czas w którym panna Wotery była zbyt zajęta sobą, żeby w ogóle z kimkolwiek rozmawiać. Jej sprawy były przecież najważniejszą rzeczą na świecie. Westchnęła ciężko, pukając się przy tym w czoło, jaka była wtedy głupia. Cała nadzieja w tym, że chłopak jej wybaczy to mało taktowne olewanie go przez dobre pół roku.
Wave nie znał za dobrze Londynu, więc w głównej mierze poległ na Amelii, w kwestii tego gdzie szli. On mógłby ją oprowadzić po Manchesterze, skąd pochodził. Po za tym wycieczki nigdy nie były jego zainteresowaniem. O Wave`ie śmiało można było powiedzieć, że jest domatorem i dobrze mu z tym było. W każdym razie idąc przez stolicę mając Amelię za przewodnika zawędrowali do klubu. Dla chłopaka było to nieco dziwne, zwłaszcza, że po wyskoczeniu do takiego miejsca Krukonkę spotkało to, co stało. Ale nic nie powiedział. Sam jeszcze do końca nie przetrawił i przyswoił tej informacji. Nie mniej wstąpili w progi tego przybytku i po sprawie. Z tym, że Wave bynajmniej nie zamierzał spożywać alkoholu. Choć miał mocną głowę już nie ciągnęło go picia jak kiedyś, a to za sprawą wydarzeń wakacyjnych sprzed dwóch lat. - Możesz być pewna, że wypijesz tylko jednego - powiedział Wave poważnie, chociaż jego oczy wyrażały troskę o przyjaciółkę. Moża być rzec, że Amelia, po za mamą, babcią i ciocią była jedyną bliską mu osobą. - Za to wodę możesz pić tu tyle ile chcesz -dodał już nieco swobodniejszym tonem. Wave miał to do siebie, że potrafił całkiem dobrze się maskować. Nigdy całkiem się nie odsłaniał i jak na razie wychodził na tym całkiem dobrze i bez szkody dla siebie. Mogło to zabrzmieć egoistycznie, ale chłopak nie chciał by ktoś znów go zranił tak jak ojciec. Samotność w pewnym stopniu dawała taką właśnie gwarancję, że nic podobnego się nie wydarzy. Nie mniej jednak całkowicie nie dało się wyizolować od otoczenia i ludzi. -Kurzyłem się w bibliotece - odpowiedział Wave , co brzmiało trochę jak dowcip. - Dużo się uczyłem i powtarzałem materiał od od pierwszej klasy. Możesz uznać, że to przesada nawet jak na nasz dom. Z tym, że naprawdę mi się to przyda. Do tej pory poważnie nie zastanawiałem się nad tym, co będę robił po szkole. Można to podsumować jako bardzo mało interesujące. Ale dla mnie to jak najbardziej dobrze wykorzystany czas.
Amelia zdecydowanie nie chciała podpaść Wave'owi. Pomógł jej dzisiaj tak bardzo, wysłuchał, zrozumiał, więc nie mogła zawieść jego zaufania. Poza tym, po ostatnim incydencie z alkoholem nie miała kompletnie ochoty na upicie się prawie do nieprzytomności, jak poprzednio. Nie chciała więcej niepotrzebnych niespodzianek, bo i po co jej to wszystko? Mimo że lubiła alkohol, teraz piła go raczej tylko dla smaku - jeden drink i basta. Uśmiechnęła się do chłopaka, kiwając głową. - Nie będę Cię zamęczać, wpadliśmy tu tylko na chwilę. Niedługo ruszymy podbijać Londyn nocą, najpierw muszę się tylko troszkę znieczulić - nie powiedziała mu, że gdy przyszedł kelner zamówiła najmocniejszego drinka, jakiego w ogóle dało się zrobić. Miała swój specjalny kod i gdy przy zamówieniu uniosła kciuka lekko do góry, oznaczało to, że drink na naprawdę zwalać z nóg. Po co miałby wiedzieć? Niech myśli, że jeden oznacza jeden. Tyle. - Wodę? Nienawidzę wody. Już prędzej kupiłabym sobie sok dyniowy - zaśmiała się cicho, zerkając na kelnera, który właśnie przygotowywał jej drinka. Już nie mogła się doczekać, żeby zanurzyć usta w cudownym napoju bogów. Nie wiedziała co ma powiedzieć, więc siedziała i przez moment wpatrywała się w prawie pustą salę pubu. Ciekawe, dlaczego dzisiaj jest tak mało ludzi? Odpowiedź mogła być prosta - zaczynało robić się ciepło. Większość wolała wieczorne spacery, a nie siedzenie bezczynnie w barze. Większość, tylko nie panna Wotery. Gdy Krukon zaczął mówić skupiła na nim swój wzrok, zastanawiając się, gdzie podziała się jej własna motywacja do nauki. Zazdrościła mu, że potrafił się tak wyłączyć, odciąć, zająć tylko sobą. - Nie, spokojnie, to nie jest ani trochę dziwne. Sama chciałabym móc spokojnie skupić się na swojej pracy zaliczeniowej z eliksirów.. tylko ostatnio nie miałam jakoś do tego głowy. Dopiero kilka dni temu podeszłam do tego naprawdę poważnie, byłam na konsultacji u profesor Abney. Wszystko wydaje się być na dobrej drodze - wzruszyła lekko ramionami, uśmiechając się po raz kolejny. Dlaczego cały czas się uśmiechała? Może dlatego, że wreszcie był obok niej ktoś, kto wiedział o wszystkim, a dalej siedział z nią w tym barze i rozmawiał, jak z normalną osobą? To zdecydowanie podniosło ją na duchu. - Wiesz, gdybyś potrzebował jakiejś pomocy, notatek, czegokolwiek.. mam tego masę. No i niedługo nie będą mi w ogóle potrzebnie - Amelia czasami lubiła być starszą od wszystkich osobą. Kończyła szkołę, a jej przyjaciel był dopiero w drugiej klasie - nie widziała przeciwwskazań, żeby jakoś nie ułatwić mu życia w przyszłości.
Wave rzadko bywał w pubach i jakoś go nie ciągnęło. Był trochę jakby nie z tej epoki. A wszystko przez to, że mama bardzo dbała o jego wychowanie i właściwe zachowywanie się. - Sztuką jest bawić się bez znieczulenia - stwierdził Wave. - Ale skoro tego potrzebujesz to jeden drink i nie więcej. Tak się złożyło, że oboje mięli nie zbyt miłe wspomnienia po spożyciu dużej ilości alkoholu. Z tym, że Wave`owi urwał się tylko film, a Amelię spotkała klątwa wilkołactwa. Ford zdecydowanie nie był osobą, która chętnie wychodzi z domu nawet, gdy robi się ciepło. Był domatorem, który teraz jeszcze chętnie zamieszkałby w bibliotece. Od bycia w pubie wolałby zawędrować do herbaciarni. Na zamku po za biblioteką przepadała za Herbacianym Raje. Chciałby mieć takie pomieszczenie u siebie w domu. - To dobrze, że masz jakieś zajęcie - Wave naprawdę cieszył się, że z dziewczyną jest lepiej niż jeszcze chwilę wcześniej. Nie chciał za bardzo drążyć tego, jakie plany ma Amelia na przyszłość, bo to wciąż jest jeszcze za świeży temat. Możliwe, że nie tak bardo, ale Ford nie wiedział. A nie chciał psuć tego, co i tak było można nazwać kruchym spokojem. - Nie omieszkam skorzystać, jeśli tak chętnie służysz pomocą - Wave uśmiechnął się lekko. - Zawsze chętnie przejrzę dodatkowych materiałów. Mam tylko nadzieję, że głowa mi nie pęknie od nadmiaru wiedzy. Chociaż jestem zaskoczony, jak i tak dużo wiedzy zapomniało się przez te lata.
Amelia nie miała takiego zdania jak Wave. Ona wolała od czasu do czasu wyjść na imprezę, do klubu. Przynajmniej do dnia, w którym nie zaatakował jej ten ohydny wilkołak. Po tym zdarzeniu nie była już taka chętna do całonocnego imprezowania. Wiedziała jednak, że ona już się wyszalała. Krukon nie powinien siedzieć cały czas przed książkami, przecież kiedyś musi być czas na zabawę. Jeśli nie w szkole, to kiedy? W pracy? Czy dopiero później, jak już będzie się miało dzieci? - Owszem, ale trzeba się bawić. Nie można siedzieć całymi dniami przed książką i się uczyć. Nauka jest ważna, ale.. przecież nie samą nauką człowiek żyje - zaśmiała się cicho, upijając łyk swojego drinka, którego kelner postawił przed nią z szerokim uśmiechem na twarzy. Panna Wotery wiedziała, że nie jest to zwyczajny drink. Słuchała w milczeniu jego odpowiedzi na relację swojego życia, zastanawiając się, co tak naprawdę sobie myśli. Może chciał jak najszybciej uciec do domu albo do zamku i zamknąć się w swoim pokoju? Może tak naprawdę nie chciał siedzieć tutaj z Amelią, ponieważ przerażała go jej obecność? Wywróciła lekko oczami. Po co w ogóle zaczynała takie przemyślenia? Pokręciła głową z rezygnacją i spojrzała na chłopaka swoimi świecącymi oczami. - Nie przejmuj się, pewnie i tak wiesz o wiele więcej niż ja. Zazdroszczę Ci trochę, że potrafiłeś tak wcześnie zabrać się za naukę. Prawdziwy z Ciebie Krukon, z krwi i kości - zaśmiała się cicho, kiwając głową i biorąc kolejny łyk drinka. Po chwili sięgnęła do torebki i wyjęła swoje papierosy, wywracając przy tym lekko oczami. Nienawidziła tego nałogu, jednak był on silniejszy od niej, o wiele silniejszy. - Nie obrazisz się, prawda? - spytała i wsadzając sobie jednego papierosa do ust, odpaliła go różdżką. Zaciągnęła się z lekkim uśmiechem na twarzy. Cudowne uczucie.
Wave był zdania, że każdy jest odpowiedzialny za siebie i bierze odpowiedzialność za swoje czyny. Chłopak do tej pory nigdy się głośno nie skarżył na to, co go spotkało. Nie wiedział, co prawda jakiego drinka Amelia zamówiła, ale było tak jak wspomniałam wcześniej. Wave wychodził z założenia, że dziewczyna jest na dorosła i sama wie, czego chce. Musi znać konsekwencje tego, co się wydarzy. Chociaż spodziewał się po niej nieco więcej rozwagi. - Wybawiłem się za młodu, jeśli mogę to tak określić. Będąc jeszcze w szkole. Teraz jestem na studiach. Został mi ostatni rok. Muszę zadbać o swoją przyszłość, jeśli nie chcę potem niczego żałować. Ford miał podejście do życia jak nieco stary człowiek. Takie podejście na pewno nie przysporzy mu wielu znajomych, ale dla niego najważniejsze było uznanie rodziny i najbliższych mu osób. Ostatnimi czasy, Wave stronił od alkoholu. A papierosów bardzo nie tolerował. Nie powiedział jednak tego na głos, bo dzisiaj Amelia miała taryfę ulgową. Z naciskiem, że tylko dzisiaj. Nie ulegało wątpliwości, że wiele przeszła. Z tym, że jeśli będzie się jej pobłażać, wyjdzie na tym tylko na gorsze. Dlatego też Wave zamierzał traktować ją normalnie. Brał po uwagę, że to nie będzie łatwe. Jeszcze nie przyswoił tego sobie za dobrze. Ciężko uwierzyć w taką rewelację w ciągu paru godzin. - Co będziemy robić potem?
Czy można ponieś konsekwencje za czyny, które nie były zaplanowane? Przecież gdyby Amelia była trzeźwa tamtego wieczoru pewnie niewiele by to zmieniło. Dlaczego? Bo i tak miałaby ochotę pójść na spacer do lasu. Pewnie mogłoby być tak, że zdołałaby uciec kilka metrów. Nie więcej, ponieważ z tego co zdążyła się już przekonać na własne skórze, wilkołaki są cholernie szybkimi bestiami i żaden czarodziej nie ma najmniejszych szans w starciu z tymi potworami. Potworami, ponieważ właśnie tak uważała Amelia i nigdy nie będzie w stanie inaczej nazwać ludzi dotkniętych jej przypadłością, nawet, jeśli chodzi o nią samą. Wiedziała, że jest potworem. Wywróciła tylko oczami, biorąc kolejny łyk drinka i uśmiechając się do siebie smutno. - Przecież da się jednocześnie bawić i uczyć. Próbowałeś to kiedyś pogodzić? Nie wyobrażam sobie siedzenia nad książkami przez cały czas. To znaczy, wiesz dobrze, że się uczę i to całkiem nieźle, ale chodzi też o to, żeby była jakaś równowaga, nie sądzisz? Powiedzmy trzy godziny nauki to pół godziny na przyjemności - sama oczywiście stosowała w swojej edukacji podobną podziałkę, bo nie byłaby w stanie wysiedzieć więcej przy jednej książce. Chociaż była w Ravenclawie, to wcale nie była typową Krukonką. Lubiła imprezować, ale nauka była dla niej bardzo ważna. Wzruszyła lekko ramionami na słowa chłopaka, jakby chcąc powiedzieć, że na to to ona już nic nie poradzi. Nie chciała się mieszać i udzielać mu jakichś życiowych porad, ponieważ wiedziała, że sam Wave jest świadomy, co będzie dla niego najlepsze. Przynajmniej miała taką nadzieję. Ona jednak wychodziła z założenia, że w życiu trzeba mieć czego żałować, ponieważ właśnie te chwile, których później często się żałuje dają nam najwięcej szczęścia. - Nie mam pojęcia. Miałam nadzieję, że wybierzemy się jeszcze na jakiś spacer. Chyba, że masz jakiś inny pomysł? Z chęcią skorzystam. Jeśli będziesz chciał wrócić do domu, to też nie mam nic przeciwko, chociaż tak dawno Cię nie widziałam, że chyba dalej nie nacieszyłam się Twoją obecnością - zaśmiała się cicho, zerkając na chłopaka i upijając kolejne kilka łyczków drinka. Idealny. Szkoda, że zaraz się skończy, a panna Wotery nie będzie mogła zamówić następnego, jak obiecała Wave'owi. Wyrzuciła dopalonego papierosa do popielniczki, wcześniej gasząc go dokładnie, coby nie spowodować żadnego pożaru.
Wave wiedział, że w przypadku wilkołactwa, Amelia nie ponosi winy. Nie potrafił sobie wyobrazić, jak ktoś z własnej woli może chcieć zmieniać się w krwiożerczą bestie? - Nie przeczę, że jest w tym całkiem sporo racji. Wszak nie samą nauką człowiek żyje, ale spójrzmy prawdzie w oczy. Teraz, kiedy skończyłaś szkołę tak na prawdę nie mam tak już nikogo tak bliskiego, jak ty. W ogóle nie posiadam za dużo znajomych. Może faktycznie gdybym bardziej się udzielał? Z tym, że nic na siłę Wave nie robił. A chwilowo naprawdę nie zamierzał robić nic innego tylko się uczyć. Niestety Hogwart został zamknięty i chłopak został zmuszony do opuszczenia biblioteki. Wielka szkoda, bo jest tam tyle nie przeczytanych przez niego książek. - Swego czasu owszem próbowałem, ale to jakoś nie dla mnie. Jak już coś robię to do samego końca, aż nie będę zadowolony. Pewnie zabrzmiało to nieco przemądrzale? Każdy człowiek ma prawo uważać, to co uzna za stosowne. Jednakże trzeba było wziąć pod uwagę, że Waverley był nieco inny od współczesnej młodzieży. Za bardzo poukładany i świadom tego, co jest dla niego priorytetem. - W sumie nie wiem, gdzie moglibyśmy pójść, jako że nie znam za bardzo Londynu. Tylko jedną herbaciarnie, ale nie będziemy iść na herbatę. A skoro nie mogę wrócić do szkolnej biblioteki to jak na razie jestem do twojej dyspozycji.
Dla Amelii też było to niepojęte. Nie była osobą, która z własnego wyboru dałaby sobie zrobić taką krzywdę, a jednak tacy ludzie istnieli. Chociażby wilkołaki lunarne, które.. większość z nich zrobiła to z własnej, nieprzymuszonej woli. Chociaż panna Wotery do tej pory nie ma pojęcia jak Jeanette została wilkołakiem, to skoro ona sama zapytała się jej o lunarnych, przypuszcza, że był to jej wybór. Wzdrygnęła się na samą pamiątkę ich rozmowy i ton, jakim dziewczyna do niej mówiła. To było okropne. Postanowiła odegnać od siebie te myśli. - Może nie odeszłam z tego Hogwartu tak całkowicie - powiedziała z nutką tajemnicy w głosie i upiła kolejny łyk drinka, spoglądając na chłopaka, żeby zbadać jego reakcję. - Mam zamiar wrócić tam na praktykę z eliksirów, a jeśli dobrze pójdzie, zostanę nauczycielką w tej dziwnej, znienawidzonej przeze mnie, a zarazem kochanej szkole - dodała jeszcze, uśmiechając się już szeroko przy ostatnim zdaniu. Naprawdę część jej duszy chciała tam wrócić, być blisko z osobami, na których jej zależało. W Hogwarcie mimo wszystko czuła się bezpiecznie. Nic jej tam nie zagrażało, mogłaby spędzić tam resztę swojego życia, chociaż dobrze wiedziała, że to nierealne. Odegnała od siebie te plany na przyszłość i wróciła do rozmowy z Krukonem, która toczyła się w teraźniejszości, a nie, jak jej marzenia, w przyszłości. - Nie, nie jest to ani trochę przemądrzałe. Sama zawsze dążę do swojego celu i do tego, co sobie postanowiłam. To chyba cecha wszystkich Krukonów, nie sądzisz? - uśmiechnęła się lekko, biorąc kolejnego, już chyba końcowego łyka drinka i przewracając lekko oczami. Tak, gdyby potrafiła odpuścić i dać sobie spokój, może wcale dzisiaj by tu nie siedziała? Tylko jej silna wola uratowała ją przed popełnieniem największej głupoty swojego życia. - Proponowałabym chyba spacer, nic innego nie przychodzi mi do głowy. W nocy tylko kluby albo spacery, w dzień jest tutaj więcej możliwości. Właściwie to już skończyłam, więc możemy się zbierać, jeśli chcesz - dodała, zerkając na chłopaka z lekkim uśmiechem na twarzy. Dzisiaj była wyjątkowo ugodowa, powinien się tym cieszyć, dopóki może.
Wiele rzeczy na tyn świecie nie mieściło się Wave`owi w głowie, mimo że świat do jakiego należał i tak już w pewnym sensie odbiegał od ogólnie przyjętych standardów, w które wierzyli ludzie. Na ten świat czarodzieje mieli nieco inne spojrzenie. - Bardzo się cieszę, że jednak będziesz blisko - powiedział, kiedy dotarło do niego, że nie będzie musiał rozstawiać się z Amelią na dobre. - Może będę wpadał na korepetycje z eliksirów? - zażartował. - Masz rację, z tym, że jakby nie patrzeć każdy uczeń z każdego domu ma jakiś cel. Z tym, że faktycznie my w szczególności dążymy do celów, bo wiemy czego chcemy. Szczerze się cieszył, że przyjaciółka będzie blisko. Po części obawiał się, jak będzie wyglądało jego życie, gdy ona skończy szkołę. Fakt, że była rok starsza zawsze budziła tę obawę, jak sobie będzie żył ostatni rok studiów bez kogoś bliskiego? Im bardziej się wgłębiać w temat uczuć Wave`a względem Amelii, tym mocniej dałoby się zauważyć, że dziewczyna stanowiła bardzo ważny i stały punkt w jego życiu. Ford bardzo lubił ją i zależało mu na niej. To, co ją spotkało jeszcze bardziej utwierdziło go, że nawet jeśli go to przeraża nie może od tak sobie odwrócić się plecami. Sam doświadczył czegoś podobnego i nigdy nie chciał postąpić tak samo. - Pozostawię wybór miejsca tobie - powiedział wstając z krzesła, a Amelia poszła w jego ślady. - Jak wspomniałem nie znam za dobrze Londynu. Może wybierzmy się w jakieś miejsce warte zobaczenia?
Samotne picie nigdy nie jest miłe. Nawet, kiedy dzień jest wyjątkowo podły, a jedyne, o czym marzysz, to coś mocniejszego i święty spokój. Nie wiem, skąd się tam wzięła Shane, może to był jeden z tych dni, kiedy jedynym promyczkiem jest bursztynowy kolor Ognistej Whiskey, a może na kogoś czekała. W każdym razie siedziała sobie na wysokim stołku przy barze, kiedy nagle podszedł do niej jakiś wionący przetrawionym piwskiem typ z przylepionym do ust obleśnym uśmiechem. Zrozpaczona i przestraszona dziewczyna rozejrzała się gorączkowo, szukając kogoś, kto wybawiłby ją z opresji i wtedy nagle... tadam! Jej oczom ukazał się Emrys, sączący coś ze szklaneczki. Kojarzyła go z widzenia i miała nadzieję, że to zacna dusza, która zrozumie powagę sytuacji. Uśmiechnęła się więc do niego promiennie, po czym zerwała się ze swojego miejsca i obdarowała pocałunkiem (Shane, sama zdecyduj jak daleko się posunęła), jednocześnie mrugając do niego, jakby coś wpadło jej do oka i nazywając swoim "kotkiem" i "kochaniem". No cóż, może tamten paskudny typ da jej spokój, widząc, że jest zajęta przez tego miłego młodzieńca? A co na to Emrys? W końcu nieczęsto obce dziewczyny reagują takim entuzjazmem na sam fakt obecności!
Siedziała w pubie zastanawiając się nad tym dlaczego matka uparła się aby wróciła z siostrą do Hogwartu i to już podczas wakacji. Nie żeby jej się tu nie podobało jednak po prostu była przywiązana do swojego rodzinnego miasta i Salemu, może i nawet dlatego cieszyła się na ten jak się okazało dość krótki pobyt w Bostonie. Oczywiście, że miała nadzieję iż nie będzie musiała tu wracać ale cóż matki nie przegadasz. Zajmij się Sfinksem, siostrą, no cóż będąc starszą z nich taki po prostu był jej obowiązek, świecenie przykładem i takie tam. Nie wspominając o tym, że często bywało odwrotnie. Mogłaby wybrać się do Indii ale pod koniec wakacji było to już nieopłacalne, choć może bardziej chodziło o to że nie miała na to ochoty. Więc tak oto znalazła się w tym miejscu próbując stłumić nadmierne kontemplacje alkoholem. Jasne, że w końcu coś a raczej ktoś musiał jej w tym przeszkodzić, nie znała typa szczerze mówiąc widziała go po raz pierwszy i od razu uznała że będzie to również ich ostatnie 'spotkanie'. Jako że zakłócał jej spokój i ani myślał usunąć się sprzed jej oczu, a nawet był coraz bardziej natrętny, zaczęła szukać sposobu aby wyjść z tej sytuacji. Typ nie wzbudził w niej paniki, widywała już takich nie raz, rzuciła mu pogardliwe spojrzenie i z westchnieniem niezadowolenia wstała z miejsca mając już gotowy plan. Wzrokiem odnalazła kolesia którego gdzieś już wcześniej widziała, nie było ważne gdzie ważne iż był w pewnym sensie kimś znajomym. Skierowała się w jego kierunku dała mu buziaka w policzek po czym bezceremonialnie usiadła przy tym samym stoliku kładąc na nim szklankę z napojem. - Cześć, wiem że się nie znamy ale musiałam jakoś się uwolnić od tego typa - powiedziała spoglądając na gościa który wciąż siedział przy barze patrząc na nią swoimi przepitymi oczyma - Mam nadzieję że nie masz nic przeciwko, posiedzę tu chwilę i sobie pójdę. A tak w ogóle to jestem Shane. Uśmiechnęła się do niego nieznacznie po chwili wracając do swojego poprzedniego zajęcia którym to było picie alkoholu.
/ przepraszam, przepraszam, przepraszam, nie zauważyłam -.- cała ja.
Co mógł robić EJ tutaj? Głupie pytanie. A co się w pubach robi. Pije, głównie. No, czasem też idzie się znaleźć jakieś dziewczyny, by móc je omotać swoją zajebistością. Jedak to na razie jeszcze nie zaprzątało głowy Emrysa. W tej chwili chciał się on po prostu napić i rozluźnić. Staż w Departamenicie Magicznych Gier i Sportów był nudny, ale jednocześnie o dziwno tak wyczerpujący, że EJ w niektóre dni lubił sobie wypić szklaneczkę ognistej przed snem. Siedział tak więc w pubie, nie rozglądając się, a z uwagą lustrując kostki lodu w szklance, gdy naglę coś dotknęło jego policzka, a zaraz potem usłyszał szuranie krzesła o podłogę. Podniósł więc wzrok z pływających w napoju kostek lodu na dziewczynę. Podążył wzrokiem na kolesia, od którego uciec próbowała dziewczyna i uśmiechnął się krzywo. -E.J. - przedstawił się unosząc szklankę do ust - skąd wiesz, że nie trafiłaś z deszczu pod rynnę, co? Zapyta poważnie, chociaż jego rozesmiane oczy od razu zdradzały, że powagi w tej sytuacji to było tyle co nim. Zamiast tego odchylił się na krześle i założył dłonie na piersi. -Poza tym, moje towarzystwo, to bardzo cenny towar. - dodał kiwając przy tym prawie przekonująco głowa. Buziak, który mu zaserwowała dziewczyna w ogóle go nie zdziwił, bo przecież, kto nie chciałaby pocałować wielkiego Moolera!
Gdyby nie gość przy barze zapewne w dalszym ciągu by tam siedziała. Tego dnia niespecjalnie widziało jej się przesiadywać z kimś obcym czy nawet znajomym. Raz na jakiś czas odwiedzała jakiś bar aby w względnym spokoju posiedzieć i przemyśleć pewne sprawy. Można było stwierdzić, że pub nie będzie dobrym miejscem do takich rzeczy, przecież cały ten gwar nie pomagał w kontemplacjach jednak dla nie było to obojętne. Od tak potrafiła się odciąć od całego świata nie słysząc niż poza własnymi myślami. Oczywiście do czasu, na początku praktycznie nie zarejestrowała obecności natręta jednak gdy jego zachowanie stawało się coraz bardziej zuchwałe musiała jakoś zareagować. Mogłaby mu strzelić w pysk ale wtedy zapewne jej pobyt w lokalu zostałby przedwcześnie zakończony, czego nie chciała więc tak oto znalazła się przy stoliku z nieznajomym. - Z deszczu pod rynnę? Nie sądzę, nie wyglądasz na groźnego - powiedziała po czym uśmiechnęła się szyderczo myśląc nad tym czy jej słowa sprawią, że będzie chciał podjąć 'wyzwanie' i zgrywać pana niebezpiecznego. Jasne, że widziała iż nie mówił tego na serio, ale różne rzeczy mogły się zadziać w jego głowie w końcu go nie znała. Tak czy inaczej takie próby mogły się dla niego źle skończyć. Cóż w jej przypadku tiara nie miała racji, była na haju dodając ją do Puchonów czy co? Niezły żart, już sam widok czapki pod wpływem narkotyków przyprawiało o mały mindfuck. Wracając, chwilę później zamówiła kolejnego drinka i dodała - Z resztą nie boje się takich ludzi. Ignorując dalszy ciąg jego wypowiedzi wyciągnęła notatnik następnie zaczęła w nim coś kreślić, popijając drinkiem. Tak, Shane znów w swoim własnym świecie, z resztą kolega i jego cenny towar raczej nie zachęcał do rozmowy na jakikolwiek temat, tym bardziej że nie przepadała za ludźmi z przerośniętą samooceną.
Matt dawno nie widział się z kuzynem. A można powiedzieć, że miał z nim najlepszy kontakt jeśli chodzi o rodzinę. Nie to, żeby za nimi nie tęskni, czy ich nie kochał. Po prostu był małomównym typem człowieka, który stronił od kontaktów. Dlaczego? Sam nie wiedział. Wydawało mu się, że taka jest jego natura i podświadomie wmawiał sobie, że nie da się tego zmienić. W pewnym momencie Cunningan zauważył, że kontakt z Ambrogem zmalał do zera. Nie widywali się, nie pisali. A przecież chodzili do jednej szkoły. Ludzie nie wiedzieli co się z nim dzieje, a on nie wiedział co się dzieje dookoła niego. Można powiedzieć, że zapadł w tak głęboki sen, że nic nie było w stanie przywrócić go do żywych. A jednak. Ambroge, jego kuzyn, był zawsze chętny do spotkań. Niezależnie od sytuacji zawsze go wysłuchiwał. Tym razem oboje zgodnie stwierdzili, że widzieli się stanowczo zbyt dawno. Dlatego pub Crazy 60' stał się dla nich miejscem najbliższego spotkania. Swoim tajemnym kodem umówili się na wieczór pełen rozmów i używek. Choć Matt tego nie lubił, to czasem przełamywał w sobie tą barierę i dał się ponieść. Wchodząc do pubu Matt szukał najbardziej wyludnionego miejsca. Patrzył, gdzie są wolne stoliki i wybrał ten, który był najbardziej oddalony od wejścia. Nie chciał się narażać na ciekawskie spojrzenia wchodzących. A tak zapewniał sobie komfort i dyskrecję.
Najlepszy, nie najlepszy.. Cóż, Pią Pią zapytany pewnie nie powiedziałby tego, niemniej gdzieś tam w środku, z tyłu głowy miał świadomość, takie swoiste przeczucie, że tak właśnie jest. I fakt, ostatnimi czasy spadł do zera, no ale wiedział doskonale jaki jest Matt. Nauczył się go, można powiedzieć, przez te wszystkie lata znajomości, czy wręcz przyjaźni. No i wiedział, że Matta nie ma. On nie jest. On bywa.. A jak bywa to się go łapie. I nie pozwala mu uciec. Ale jak pójdzie, to na ogół zostawia w spokoju. Zasadniczo, czasem zastanawiał się, co byłoby gdyby wysłać mu sowę, kiedy tak właśnie znika. I wszystko spoko. Tylko problem jeden – gdzie adresować list? No więc właśnie. Niemniej, teraaz kiedy już był. I chciał walczyć. Walczyć z używkami, to chyba nie mogł się nie zgodzić, prawda? W końcu.. to zbyt duża armia, by stawać jej naprzeciw samemu. No bez przesady. A w sumie, prawdopodobnie znalazłyby się jeszcze jakieś inne osoby, które mogłyby pomóc. W sensie w tej walce. No, ale wszystko w swoim czasie. Ale spokojnie Matty, jeszcze Cię uspołecznimy. Wszedł do przybytku i odruchowo począł szukać kuzyna. Pytanie tylko gdzie? Oczywistością było, że w najbardziej wyludnionym miejscu. I tak przemierzył dość sporą część lokalu, kiedy trafił na kuzyna. Tak dawno go nie widział. Miał ochotę go uściskać, czy coś. Miast tego, na zwykłym uścisku dloni poprzestał, ale mimo wszystko poklepał go po ramieniu, budując coś w rodzaju braterskiego uścisku. – No witam. Co pijemy? Piwo? Whiskey? Ognistą? Coś jeszcze mocniejszego? – od razu przeszedł do rzeczy. Będą mieli całą noc na gadanie o tym, co słychać etc. Najpierw jednak muszą zadbać o to, by gardła odpowiednio zwilżyć..
Za dnia Cunningana męczyło światło. Męczyło go to, że wszystko było takie przejrzyste, że dokładnie widział ludzi, którzy byli szczęśliwi i uśmiechnięci. Czy im zazdrościł? Coś w tym stylu. Nie można mówić tu o chorobliwej zazdrości. Ale brakowało mu trochę tego szczęścia. Matt był pogrążony w swoim świecie. Świecie pełnym smutku i koszmarów. Nikt o tym nie wiedział. Nikomu nie powiedział nigdy o tym co go trapi, dlaczego zachowuje się tak a nie inaczej. Był zamknięty w sobie. Bał się mówić o swoich problemach, bo nie chciał okazywać słabości. Miał fobię na punkcie swojego honoru. Wszyscy o tym wiedzieli. Rodzice akceptowali go takim jakim był, bo musieli. Wydawało mu się, żę Ambroge też tak czuł. Akceptował go, bo byli rodziną. Myślał, że gdyby nie więzy krwi, nigdy by nie stali się przyjaciółmi. A tak mieli ku temu pretekst. - Cześć kuzynie. - powiedział cichym głosem. Na jego twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech. Była to ogromna rzadkość. Matt nie lubił się uśmiechać. Krępowało go to. Czuł się obnażony. - Możemy ognistą, chyba, że chcesz coś mocniejszego? - zapytał go. Rozejrzał się po lokalu i cierpliwie zaczekał, aż kuzyn się namyśli. Z tego co pamiętał to kuzyn zawsze miał gust jeśli chodzi o alkohole. Nigdy się nie zawiódł na jego wyborze, więc dlaczego tym razem miałoby być inaczej?
Ciężki dzień pracy nie zaowocował nowymi plotkami, które później mogłaby komuś opylić. Gnoje z Ministerstwa Magii lubiły dużo wiedzieć o swoich współpracownikach. Jeśli były to rzeczy złe, cieszyli się jak dzieci, płacąc Cheshire za skrawki informacji, które dla niej nie miały żadnego znaczenia. Wśród nieistotnych plotek o ludziach, których w większości nie znała, ale zapisywała w międzyczasie ich nazwiska na kartkach, pojawiła się pewna para. Nie tego dnia, wcześniej, kiedy wila ze swoim mężem wsiadła do Błędnego Rycerza. Mężczyzna nie przykuł uwagi Pixie, co zresztą nie powinno nikogo dziwić - w blasku nieziemskiej istoty wyglądał bardzo niepozornie, urok kobiety przysłaniał go zbyt mocno. Dziewczyna nie mogła więc odpuścić takiej okazji. O czym wile rozmawiały ze swoimi mężami? O swoich zbuntowanych dzieciach, wyfruwających z domu. Pani Cufferborough jednak nie brzmiała jak typowa, troskliwa matka. Cheshire nie mogła połączyć jej ani z Maeve, ani ze Siobhan, które stanowiły wzory idealne. Kilka ciekawych rzeczy przykuło jej uwagę i nic nie mogła poradzić na to, że zainteresowała się sytuacją. Teraz, gdy miała chwilę na przemyślenie paru spraw, właśnie ta jedna przyczepiła się, nie pozostawiając miejsca na ważniejsze kwestie. Nie miała dziś gdzie nocować, a Błędny Rycerz musiał zostać odstawiony. Chodzenie z wypełnionym najpotrzebniejszymi rzeczami kufrem po Londynie nie było zbyt dobrym wyjściem, towarzystwo ludzi z zatłoczonych ulic nie pomagało w obmyślaniu planów, a do tego po całym tygodniu pracy miała ochotę się odstresować. Jak na złość, nikt nie robił dziś żadnej domówki. - Chrzanić was - mruknęła ponuro pod nosem, a jej głos został zagłuszony przez dzwonek wiszący przy drzwiach pubu, do którego właśnie weszła. Spojrzała na niego gniewnym wzrokiem, poświęcając ułamek sekundy na myśl "co, u licha, robi tu dzwonek?", żeby za chwilę wtaszczyć się wgłąb pomieszczenia i zająć wolne miejsce przy niedużym stoliku. Nie miała ochoty na rozmowę z barmanem. Zrzuciła swój płaszcz na kufer, stawiając go pod ścianą, poprawiła luźną bluzkę, spływającą z jej zgrabnych, wytatuowanych ramion i zerknęła w kartę. Szybko znalazła interesującą pozycję. Dalej nie wymyśliła nic w związku z dzisiejszą nocą. Dzisiejsza noc musiała odpuścić na rzecz pewnej dziwnej pary, rozprawiającej o buntowniczej córce. Pixie właściwie bardziej zastanawiała się nad tym, dlaczego o tym myśli - nie miała powodów do interesowania się tak intensywnie czyimś życiem, co w gruncie rzeczy zdarzało jej się rzadko. Jedynie przeczucie coś jej mówiło. Swędziało tak, że chciało się je podrapać. Jakby na znak, kichnęła cicho, odruchowo zasłaniając usta dłońmi, a potem zobaczyła nad sobą kelnerkę. Jeszcze choróbska jej brakowało!
Avalon nie darzyła swojej pracy jakąś ogromną sympatią, przynajmniej nie taką, żeby z ogromnym bananem na ustach pędzić na wieczorną zmianę i z nieukrywanym zadowoleniem obsługiwać wszystkich bywalców Sześćdziesiątki, którzy potrafili miejscami być niebywale natrętni, jak już zauważyli, że pracująca w owym lokalu kelnerka jest jakoś tak nadzwyczajnie urodziwa. Nie oznacza to też z kolei jakiejś nieopanowanej nienawiści do zawodu, który dla studentki był przecież prawie tożsamy ze zbawieniem. Głupio tak ciągle pożyczać pieniądze od znajomych, przyjaciół, czasem nawet nieznajomych, skoro można wziąć się do roboty i zacząć zarabiać na własne mieszkanie, co Cufferborough usiłowała robić od dłuższego czasu, a co praktycznie na złość nie chciało jej wychodzić. Niedawno dostała podwyżkę, tyle że w dwóch znaczeniach. Podwyżkę płacy i podwyżkę czynszu. Wychodzi więc na to, że sytuacja pozostała bez zmian, a obciążona setkami tysięcy różnych drobnych wydatków Avalon nie miała chyba innego wyjścia poza otwarciem jakiegoś własnego, bardzo dochodowego interesu, który przynosiłby jej zyski o wiele wyższe od wydatków. Może czarowanie słodkimi słówkami losowych bogaczy na ulicach? Brzmi to oczywiście niekoniecznie pięknie, ale przecież nikt nie mówił, że miałoby to być zajęcie pokroju czerwonych latarni. Z drugiej strony - nie byłoby to też wcale okradanie, bo z założenia bogacze sami dawaliby jej te góry galeonów, więc wszystko sprawiedliwe i legalne, prawda? Zresztą, nie jest to na chwilę obecną bardzo istotne, bo Ava nadal kelnerzy w Sześćdziesiątce, a perspektywy szybkiego wzbogacenia na razie majaczyły gdzieś w bardzo oddalonej przyszłości. Szkotka zaczęła swoją zmianę jakąś godzinę temu, a nie mając zbyt wielu ludzi do obsłużenia, w najlepsze rozmawiała z zaprzyjaźnionym barmanem. Akurat on jeden był wybitnie odporny na jej urok, więc ich pogawędki bardzo rzadko zbaczały z trasy w ciemny las zwany "nastrojowością". Przy wejściu Pixie do lokalu poruszany był akurat temat nadchodzącej imprezy w Crazy 60's, na którą obsługa, niemająca akurat wtedy swoich zmian, mogła wejść za darmo. Avalon brała oczywiście Jima pod uwagę, planując z kim się na wspomnianą zabawę wybierze, ale przybycie nowej klientki popsuło zamiary blondynki co do wybadania planów przyjaciela na tamten wieczór. Błękitne oczy błyskawicznie wskoczyły na drobną sylwetkę Cheshire, ozdobioną gdzieniegdzie tatuażami i całą masą innych drobiazgów, które osoby jej pokroju uwielbiały. Cufferborough nie zwróciła na nie za bardzo uwagi, co było raczej oczywistym następstwem rezydowania "na posterunku". Bardziej trzeba się było skupić na tym, co ciemnowłosa będzie zamawiała, a nie na tym, jak wyglądała. Chociaż nie można jej odmówić całkiem interesującej aparycji, głupio byłoby odejmować sobie tych kilka galeonów z wypłaty. Do Jamesa rzuciła więc tylko krótką informację, że idzie obsłużyć klientkę, porwała z lady swój notesik wraz z piórem i ruszyła do dziewczyny. Kto by pomyślał? Alkyone kilka godzin wcześniej obcowała z państwem Cufferborough, teraz spotka pannę Cufferborough, o której nie mogła przecież przestać myśleć. Wydawać by się mogło, że los nie jest takim złym tworem, jak wszyscy mu zarzucają. - Na zdrowie - rzuciła uprzejmie, uśmiechając się delikatnie do Pixie - Mogę odebrać zamówienie? - sztywna, klasyczna formułka, ale na to Ava nie mogła nic poradzić. Już nie raz spotykała się z wielkim oburzeniem, kiedy próbowała być towarzyska i starała się zwracać do ludzi bardziej normalnie, teraz więc zachowywała ostrożność.
Pixie zamrugała krótko, starając się pozbyć okropnego uczucia towarzyszącemu po kichnięciu. Pociągnęła krótko nosem i potarła ramiona dłońmi, wzdrygając się krótko. Przeciąg? - Dzięki. Chłodno tu - mruknęła, nie zwracając zbytniej uwagi na rażąco miły ton, nienaturalny, ale typowo kelnerski. Przyzwyczajenie. Dopiero po tej krótkiej odpowiedzi uniosła głowę do góry, aby zaszczycić dziewczynę spojrzeniem. Mrugnęła znów, dwukrotnie, gdy jej obraz zderzył się ze słowem "wila". Konkretniej ujmując - "o w cholerę, wila" przebiegło szybko przez jej głowę. Milczała moment, poświęcając czas na krótką analizę, z której wyraźnie wynikało, że ma przed sobą pół lub ćwierćwilę, że owa pół lub ćwierć wila przyjmuje od niej zamówienie, i że niedawno miała okazję słuchać ciekawej rozmowy na temat półwili. Zatrybiło z miejsca, nawet zanim zaczęła się zastanawiać. Kiedy podjęła trud połączenia oczywistych faktów (po pierwszym zaskoczeniu, nawet nie tyle co zauroczeniu czy otumanieniu urokiem) skłaniała się raczej ku odrzuceniu opcji, że TA wila jest TAMTĄ wilą. Pierwsze wrażenie nie łączyło się z tym, którego doznała, słysząc przedziwne historie Kirstin Cufferborough. - Absynt. Dwa razy - powiedziała krótko, przyglądając się blondynce bez krzty skrępowania. Nie zdążyła zerknąć na plakietkę z jej imieniem, próbując znaleźć objawy rzeczonego buntu bardziej w jej wyglądzie, zachowaniu, czy chociażby oczach, niż w imieniu. Z konwersacji rodziców zdołała je wyłapać, dlatego ukradkowe zerknięcie na małą, błyszczącą przypinkę, byłoby całkiem logiczne. Przygotowała się na to, siadając po turecku na krześle i opierając wygodnie łokcie o blat stołu, aby móc oprzeć brodę na złożonych w piąstki dłoniach. Poczekała cierpliwie na swoje zamówienie, tym razem zwracając uwagę na imię. Uśmiechnęła się do siebie, w pewien sposób triumfalnie i odsunęła prawą dłoń od twarzy, aby móc położyć ją na stoliku i poruszyć lekko palcem wskazującym. Uderzyła w blat dwukrotnie, paznokciem wywołując cichy, ale wyraźny dźwięk. Gest bardzo sugestywnie wskazywał wolne miejsce naprzeciwko niej. - Nie ma klientów, możesz się przysiąść - stwierdziła, niejako podejmując za kelnerkę decyzję, w tym samym czasie przerzucając wzrok z plakietki na jej tęczówki. - Avalon - dodała lekko, przysuwając palcem alkohol w jej stronę. - Ładne imię. Zdaje się, że o tobie słyszałam. Cufferborough. Albo los bardzo ze mnie kpi, umieszczając w Londynie dwie wile o niecodziennie ładnym imieniu - powiedziała z dziwną beztroską, malowniczo dopasowującą się do jej wizerunku. - Opowiedz mi swoją historię - poprosiła, wracając dłonią do drugiej, aby znów móc podeprzeć na nich brodę.