Świetne miejsce, zarówno na kameralne spotkanie przy ognisku z kilkoma znajomymi, jak i na zorganizowanie licznie uczęszczanej imprezy plenerowej. Zarządca parku jest wyjątkowo miłym człowiekiem i ochoczo przystaje na wszelkie propozycje ożywienia parku i przyciągnięcia do niego jak największej ilości młodych, energicznych ludzi, dlatego warto do niego zagadać!
szycie strojów:
Szycie strojów
Tradycyjne świętowanie oznacza też tradycyjne stroje! Skrzaty starają się uwijać jak najszybciej ze wszystkimi swoimi obowiązkami, a magiczne maszyny aż parują od prędkości, z jaką przerabiają materiał. Każdy uczestnik Beltane może zgłosić się po tradycyjny strój dla siebie, ale to nie wszystko! Czarodzieje zachęcani są do samodzielnych prób szycia! Materiały, wzory i sprzęt jest dostępny dla każdego, kto chciałby stworzyć sobie swój własny strój.
Rzut k6 jeżeli zgłaszasz się po strój:
Parzysta Jest dokładnie taki, jakim go zamówiłeś! Krój, wymiary i materiał się zgadzają, możesz go zabrać ze sobą, by czekał na Beltane! 1 Całkowicie pomylili twoje rozmiary! Czy to sukienka czy koszula i spodnie, wszystko z ciebie spada, jakby było zrobione na trzech takich jak ty! Przygotuj się lepiej na poprawki na miejscu i dużo szpilek! 3 Wymiary są dobre, to prawda... Tylko rodzaj się nie zgadza. Jeżeli chciałeś sukienkę, dostałeś koszulę i spodnie. Jeżeli chciałeś koszulę i spodnie, dostałeś sukienkę. Możesz je przyjąć, a możesz spróbować zawalczyć o swoje!
Rzut k6 czy ci się udało:
Parzysta - udaje ci się wyperswadować, że to skrzaty pomyliły zamówienie. Ustaw się, zaraz zaczną szycie na tobie właściwego kroju! Nieparzysta - jak się chciało co się chciało, to trzeba było dobrze zamówić. Nie umiałeś zamówić? Lepiej siadaj do szycia!
5 Tak, figurujesz w zamówieniu i to wykonanym ale... Ktoś musiał podwędzić ci twój strój. Z zapisków wychodzi, że zabrał go chwilę przed tobą.
Rzut k6 na to, co się stanie:
Parzysta - niestety, ktokolwiek przywłaszczył sobie twój strój, już dawno zniknął. Możesz albo poprosić skrzaty, żeby uszyli teraz jeszcze jeden strój, albo samemu do tego przysiąść. Nieparzysta - gagatek wciąż tutaj jest! I widzisz, jak próbuje komuś opchnąć za galeony twój strój! Działaj szybko!
Rzut k6 jeżeli szyjesz strój:
1 Musisz się nieźle nachodzić za właściwym materiałem, nigdzie nie widzisz takiego, jaki sobie wymarzyłeś!
Rzut k6, czy udało ci się znaleźć:
Parzysta - w końcu trafiasz na właściwe wzorki u innego czarodzieja, który chętnie dzieli się materiałem. Nieparzysta - choć bardzo się starasz, nigdzie nie możesz wypatrzeć tego wzoru! Musisz zadowolić się czymś innym.
2 Wśród zwojów materiału znajdujesz (na)strojny wianek, zostawiony przy komplecie różnych wzorów i tkanin, świetnie do siebie pasujących, a właściciela nigdzie nie widać. Znalezione nie kradzione, prawda? Koniecznie zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie! 3 Zebrałeś wszystkie potrzebne wzorce pod wycinanie elementów i masz pozbierane materiały. W trakcie szycia parę rzeczy ci nie gra, ale nie kwestionujesz idąc za ideą "trust the process". Cóż, ten proces doprowadził cię do tego, że jeżeli chciałeś koszulę, skończyłeś z sukienką i na odwrót. Może ktoś będzie chciał się z tobą wymienić? 4 Gdy wybierasz materiały, zauważasz różne notatki pozostawione przez kogoś, kto zdecydowanie musiał interesować się modą. Kilka rolek tkaniny jest opisana jako "ładne", "zupełnie nienastrojowe", "oddające ducha wiosny", a jedno z nich "do tego będzie pasować ta biżuteria". Jak widać nie dość, że znawca mody to jeszcze musi mu się przelewać, bo z dobroci serca zostawił kolczyki z króliczkiem! Koniecznie zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie! 5 Twoja maszyna zdaje się wyjątkowo oburzona tym, jak długo musi pracować! W pewnym momencie zupełnie się buntuje i przestaje pracować, blokując twój strój pod igłą.
Rzuć k6 na odzyskanie materiału:
Parzysta - udaje ci się przekonać niepocieszony sprzęt, żeby jeszcze raz ruszył igłą i oddał ci twoją pracę! Dobrze, że byłeś już w połowie szycia, teraz ręczne dokończenie tego nie będzie aż tak trudne. Nieparzysta - siłujesz się z maszyną o materiał, aż w końcu ten cały się rwie! No nieźle... Teraz nie masz ani swojej pracy ani maszyny i musisz zaczynać z igłą i nitką w rękach od zera!
6 Musiałeś wyjątkowo wkupić się w przyjaźń skrzatów, bo mimo masy roboty znajdują czas, żeby co jakiś czas podejść do ciebie i ci coś podpowiedzieć. Cała praca przychodzi ci bardzo przyjemnie i sprawnie.
Im bardziej On się nią interesował, tym bardziej ona się wściekała i chciała, by się od niej odsunął. Nie potrafiła pojąć, po co on to robi! I jedyne wyjaśnienie, jakie przychodziło jej do głowy to to, że robił jej po prostu na złość i naigrywał się z niej... A Lewisówna nie była kimś, kto bez problemu zaakceptuje fakt, że ktoś śmie się z niej nabijać. Nie, nie. Ona była tym typem człowieka, który wścieknie się i będzie próbował rozwiązać całą sprawę siłą. Nawet nie pomyślała, że chłopak zwyczajnie chce ją ugłaskać i "zdobyć". Wtedy, zamiast tłuc go po głowie, po prostu wyśmiałaby Go w twarz i poszła sobie, nie tracąc czasu. Właściwie, to bez znaczenia - tak czy siak traciła przy Nim czas i irytowało ją to niemiłosiernie. Chciała chwilę odpocząć przed powrotnym biegiem do szkoły, a natknęła się na takiego złamasa, który tylko pogorszył jej nastrój. - Na to nie licz, Szalone Oczy. - warknęła, a kiedy objął ją, cała się spięła i... Odruchowo rąbnęła Go z całej siły głową prosto w nos (rzuć kostką! parzyste - złamany, nieparzyste, jest cały!) i odsunęła się mocno, a nawet podniosła i splotła ramiona na piersi, patrząc na Niego z wyższością. Z całego serca starała się zignorować ból w czole. Będzie miała ogromnego guza, zdecydowanie... Ale to Jego wina. Mógł jej nie dotykać, kiedy nie miała na to ochoty. Wszystko, co robił teraz Matthias wprawiało Gryfonkę w gorszy i gorszy nastrój. Nie dość, że rąbnęła Go głową w nos, to najchętniej jeszcze poszarpałaby Go i rzuciła jakiemuś wilkołakowi na pożarcie. Ughhh! Uczepił się jej jak rzep psiego ogona. - Czego Ty w ogóle ode mnie chcesz? Nie możesz się po prostu odpieprzyć? Jesteś jakiś niedojebany, że dowalasz się do mnie, chociaż widzę, że nie chcę mieć z Tobą nic wspólnego!? - warknęła, sapnęła gniewnie i wymaszerowała z altany, idąc w stronę wioski, by móc iść z powrotem do Zamku. Miała nadzieję, że chłopak za nią nie pójdzie! Nie teraz, kiedy klęła pod nosem na czym świat stoi, rozcierając sobie bolące czoło. Chociaż... "Nie teraz" oznaczało, że mógłby iść za nią w innej sytuacji, ale takiej sytuacji po prostu nie było. Nie teraz!
Całe szczęście nos został jedynie trochę rozbity, tak samo jak nastawienie chłopaka do ślicznej Birdi. Strużki krwi wypłynęły z obydwu otworów w jego nosie oszpecając nieco jego twarz, ale to nie to było teraz najważniejsze. Matthias strasznie zirytował się zachowaniem Gryfonki. Naprawdę sądziła, że tak łatwo da jej odejść? Po tym jak była dla niego taka chamska, prostolinijna i momentami bezczelna? Czy ona nie zauważyła, że ten młody Krukon starał się jedynie poprawić jej humor, który najwyraźniej ucierpiał poprzez jakieś wydarzenia, których doświadczyła ta młoda kobitka? Prawdopodobnie, gdyby była chłopakiem, ta sytuacja skończyłaby się całkiem inaczej. Jedyne na co chłopak sobie pozwolił było chwycenie Ptaszynki za ramię, aby przystopować jej zapęd do opuszczenia tego miejsca. - Chyba Ty jesteś pierdolnięta i to mocno. - Odetchnął z elementami grozy chwytając za swój krwawiący nos. Gdyby cios wyprowadzony przez dziewczynę był silniejszy, to ta część jego ciała uległaby złamaniu. Cholerne dziewczę. Matt szukał czegoś co wyrwie go ze szponów nudy, prawda? To chyba już chyba wiemy, że nie może na nią narzekać. Teraz przynajmniej miał ciekawe zajęcie... tamowanie krwotoku. - Wkurwiasz mnie dziewczyno. Ty naprawdę nie czaisz, że ktoś naprawdę chciałby być dla Ciebie miły? - Spytał coraz bardziej wyrażając swoim głosem poirytowanie w stosunku do dziewczyny. Chyba on powinien opuszczać teraz to miejsce, a nie ona. Jak można być takim skurwielem? Już nawet Matthias miewał czasami lepsze dni, kiedy to nie dręczył innych uczniów Hogwartu, ale żeby aż tak... Chwila, czy ta dziewczyna znowu mu imponuje? A niech ją szlag. Trzeba zapanować nad emocjami i ponownie stać się oschłym gościem. Wiadomo, nie będzie mógł jej oddać jeżeli zdecyduje się na ponowny atak, ale raczej należy on do ludzi wytrzymałych na cierpienie. Poza tym, nie od dziś wiadomo że przemoc psychiczna jest o wiele bardziej ceniona. Chłopak stanął przed nią i spojrzał w jej oczy. Nie chciał żeby teraz uciekła, pragnął jedynie żeby zauważyła w jego źrenicach ogniki gniewu. Matthias dotknął po chwili zakrwawioną dłonią jej policzka zostawiając na nim ślady swojej krwi. Skoro denerwuje ją kiedy ktoś jest dla niej uprzejmy, to Örn z bólem serca będzie najmilszym gościem pod słońcem.
Dopiero po chwili doszło do niej, co narobiła. Zachowała się jak jakaś wariatka. Była zażenowana całą tą sytuacją, ale teraz już chyba nie było odwrotu i dziewczyna nie była w stanie go przeprosić. To po prostu nie przechodziło jej przez gardło... Ona już tak miała. Przepraszała bardzo rzadko, a przy okazji czuła się, jakby dławiła się tym jednym, całkiem krótkim słowem. To było ciężki, och, tak! Ale kiedyś będzie musiała to zrobić. Teraz jeszcze była nabuzowana i niezadowolona, że nie potrafiła zapanować nad sobą i swoimi emocjami. Gdy Matthias złapał ją za ramię, wyszarpnęła je, naprawdę nie chcąc mieć teraz żadnej, fizycznej styczności z jakimkolwiek człowiekiem. Nie w tym momencie, kiedy była tak wściekła. Wystarczy, że rozwaliła Mu nos, tak? Chciała stąd iść, tak dla pewności, że znowu nie straci nad sobą panowania i nie walnie Go znowu. - Tak, tak, jestem, a czy Ty możesz dać mi już święty spokój? Naprawdę masz jeszcze ochotę ze mną rozmawiać po tym, jak doprowadziłam Twój nos do krwawienia? - warknęła, zatrzymując się gwałtownie. Oddychała szybko z tej złości, a jej palce znów zaciskały się na różdżce, która nie wiadomo kiedy znalazła się w jej dłoni. Naprawdę czułaby się lepiej, gdyby dał jej odejść. Przecież mogą porozmawiać w innym terminie, tak?! - Czaję, ale Ty chyba nie zaczaiłeś w żadnym momencie naszej rozbowy, że ja nie chcę z Tobą rozmawiać i uczepiłeś się mnie jak rzep psiego ogona! - fuknęła na niego. Starała sama siebie przekonać, że chłopak w pełni zasłużył sobie na to, by dostać w twarz. Jednocześnie próbowała nie dopuścić do siebie myśli, że On nie chciał nic złego. Chciał się tylko poznać. - Mogę już iść, czy chcesz jeszcze mnie trochę pomęczyć? Chociaż, skoro Cię wkurwiam, to chyba powinieneś dać mi spokój, co?
Coś a'la sigh of relief odczuwał w tym momencie Matthias. Pierwszy raz spotkał tak dziwną, a jednocześnie nadzwyczajną osóbkę. Niestety pech chciał, że chłopak w tym kulminacyjnym momencie stracił całą swoją cierpliwość. Naprawdę, rozumiał że każdy może mieć gorszy dzień, ale takie zachowanie było niedopuszczalne. Chłopak spojrzał w górę i głośno westchnął. Jak powinien się teraz zachować? Nie ma sensu próbować tortur psychicznej na tej małej kobitce. Skoro nie chce z nim pogadać jak z normalnym człowiekiem to dlaczego miałby jej się narzucać? I tak nic z niej nie wyciągnie, chociaż kusiło go, aby zabrać jak najwięcej informacji na jej temat. - Decyzja należy do Ciebie. - Powiedział po chwili powracając wzrokiem na Birdi. To chyba najłatwiejsze wyjście, oddać jej władzę. Młody Krukon ponownie zasiadł na ławeczce, nie miał ochoty opuszczać tego miejsca. W końcu było to jego katharsis, prawda? Ta altanka miała sprawić, że Orn się wyluzuje, a póki co jedyne uczucie jakie go świdruje to złość. Mogłoby się wydawać, że między matką naturą, a samym Matthiasem jest jakieś mentalne połączenie. Zły humor jaki mu aktualnie towarzyszył miał swoje odzwierciedlenie na niebie. Stało się ono bowiem pochmurne, pełne grozy chmury przepływały leniwie. Wszystkie omeny zapowiadały, że za moment lunie ciężki deszcz.
Byłem nieco zaskoczony, gdy profesor Robertson ogłosił, że ich następna lekcja odbędzie się w Hogsmeade. Rzadko wychodziliśmy poza teren Hogwartu jeśli chodziło o zajęcia szkolne, teraz jednak mieliśmy dobry powód - wróżenie z ognia. Takiego prawdziwego, z ogniska! Co prawda wolałbym rozpalać takie ognisko gdzieś na pustkowiu, a nie w Hogsmeade, ale z drugiej strony gdy dotarłem na miejsce, stwierdziłem, że wcale nie jest tu najgorzej. Nie miałem jeszcze wiele okazji do spacerów po parku, a okazało się, że jest tam całkiem przyjemnie i ładnie. Może powinienem chadzać do zamku przez park? Nie było jeszcze nikogo, ale nie dziwiło mnie to - specjalnie zjawiłem się wcześniej. Usiadłem na jednym z krzesełek i wyciągnąłem z kieszeni papierosy, korzystając z tej chwili samotności. Dawno nie paliłem, więc delektowałem się każdą chwilą z Hogsem w ustach. Chyba nawet wyciągnąłem drugiego...
Trudno ukryć, że wróżbiarstwo było przedmiotem na którym zależało mi szczególnie - ze względu na to, że z nim wiązałam swoją przyszłość. Miałam szczerą nadzieję, że po skończeniu szkoły uda mi się zostać asystentką nauczyciela w Hogwarcie, a poza tym chyba dla każdego jasnowidza wróżbiarstwo było elementarnym przedmiotem, na którym zależało mu najbardziej. W altanie stawiłam się sporo przed czasem dlatego byłam bardzo zaskoczona, że na miejscu siedział już jakichś chłopak, który palił papierosa. Możliwe, że jego twarz już gdzieś mi mignęła, ale w gruncie rzeczy niezbyt go kojarzyłam, więc nie zamierzałam go zagadywać - nie miałam w zwyczaju rozmawiać z obcymi ludźmi, gdy nie było ku temu wyraźnego powodu. Coś jednak mnie tknęło i po chwili wahania postanowiłam przyjrzeć się nieznajomemu, w momencie gdy zaczęłam lustrować go spojrzeniem on również podniósł wzrok. Gdy nasze spojrzenia się spotkały nagle przed moimi oczami pojawiła się mgła. O nie, tylko nie to! Wiedziałam, że muszę jak najszybciej usiąść na jednym z krzeseł i ukryć twarz w dłoniach, żeby zamaskować wizję - było jednak za późno. Widzenie przyszło tak szybko, że nie zdążyłam się ruszyć. Po raz szósty widzę to samo. Mam przed oczami mężczyznę - nie jestem w stanie go rozpoznać. Nie dostrzegam twarzy, gdyż jego głowa płonie. Siedzimy razem w pokoju i spoglądamy przez okno, za którym roztacza się widok na Hogsmeade. Nagle na moją głowę spada kryształowa kula - wizja się kończy. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów straciłam kontrolę nad moją mocą. Nie wiedziałam co się ze mną działo w czasie wizji, więc po ocknięciu się ze zdziwieniem odkryłam, że wylądowałam na ziemi i dość mocno obtłukłam sobie ręce. Byłam totalnie przerażona - jak dobrze, że świadkiem tego zajścia był tylko ten chłopak, a nie cała klasa. Nie zastanawiałam się jednak nad interpretacją wizji - zwyczajnie nie byłam w stanie.
Zdecydowałem się, że jednak wyciągnę drugiego papierosa. Chciałem celebrować chwile, w których mogłem spokojnie siedzieć i palić, nie zastanawiając się nad niczym konkretnym. W Hogwarcie bardzo restrykcyjnie przestrzegali zakazu palenia, prawdopodobnie mieli również jakieś sensory, ponieważ ilekroć paliłem gdzieś na błoniach, zaraz w pobliżu zjawiał się nauczyciel i wlepiał mi punkty. Jako że gdzieś tam w głębi duszy czułem jakieś przywiązanie do mojego domu i do ludzi w nim, starałem się nie nadużywać ich zaufania i powstrzymywałem się od wyciągania Hogsów w szkole, jedynie w Hogsmeade folgowałem sobie. Najwięcej paliłem w mieszkaniu, choć to chyba zły nawyk, bo już kilkakrotnie znajomi zwracali mi uwagę, że capię dymem. No trudno, teraz wietrzę się w parku i jest mi dobrze! Chyba nawet nie zwróciłbym uwagi na tę dziewczynę, która zjawiła się przy altanie. Nie wiedziałem, kim była, ani dlaczego się tam znalazła - na lekcję, czy na spacer - toteż tylko raz podniosłem na nią wzrok. Prawie w tej samej chwili dostrzegłem jakiś niezrozumiały dla mnie błysk w jej oku (może akurat słońce się w nich odbiło?) i laska w jednej chwili znalazła się na ziemi. Zerwałem się na nogi i w dwóch susach byłem przy niej, klęcząc i chwytając ją za ramiona, próbując pomóc jej wstać. - Laska, co z Toba? - zapytałem, ale zorientowałem się, że mogło brzmieć nieco szorstko, więc odchrząknąłem i poprawiłem się - Nic sobie nie zrobiłaś? - I jakby w odpowiedzi pokazała mi pokiereszowane ręce. Cmoknąłem zawiedziony. - Masz cholernego pecha, że akurat ja Ci pomagam, bo moja wiedza z uzdrawiania jest mniejsza niż zerowa - powiedziałem, krzywiąc się lekko. - Dasz radę wstać? - spytałem, podciągając ją nieco do góry.
Dopiero po ocknięciu się z letargu, dostrzegłam, że chłopak, który jeszcze przed chwilą palił papierosa przy ognisku klęczał teraz przy mnie. Dopiero po chwili zaczęłam kontaktować na tyle by zrozumieć słowa, które do mnie wypowiadał. Otrząsnęłam się z letargu, chociaż gdy na niego patrzyłam na mojej twarzy wciąż rysowało się lekkie oszołomienie. - Przepraszam - mruknęłam niezadowolona z tego, że muszę się komuś tłumaczyć - Czasem mi się to zdarza. W gruncie rzeczy to nie do końca była prawda, bo już mi się to nie zdarzało, ale nie zamierzałam się tłumaczyć - nie byłam pewna czy chciałabym, żeby chłopak wiedział, że jestem jasnowidzem - chociaż spora część szkoły miała taką wiedzę to nie lubiłam zwracać na siebie uwagi, dlatego raczej nie mówiłam o tym głośno. Niespecjalnie lubiłam gdy ktoś mnie dotykał, szczególnie gdy był to mężczyzna, skorzystałam jednak z pomocy chłopaka, bo nie za bardzo byłam w stanie ruszyć się sama. Grzecznie mu podziękował po czym wycelowałam różdżkę w swoje przedramię szepcząc formułę zaklęcia - na niewiele się do zdało. Chociaż był to bardzo prosty czar (nawet jak na moje standardy) to nie byłam w stanie go rzucić - na co dzień miałam problem z czarowaniem, jednakże świeżo po wizjach zupełnie nie byłam w stanie używać magii. Mimo, że byłam przyzwyczajona do tego typu sytuacji, w których musiałam radzić sobie bez magii zdecydowałam się (chociaż bardzo niechętnie) by poprosić chłopaka o ponowną pomoc. - Mógłbyś mi pomóc? - zapytałam bardzo nieśmiało - Nie jestem w stanie rzucić zaklęcia. Formuła to Movens livore . Chociaż wiedza chłopaka była bliska zeru, miał on przynajmniej moc magiczną, a tylko tego potrzebowałam w tym momencie. Chociaż sama byłam doskonałym teoretykiem zupełnie nie radziłam sobie z rzucaniem zaklęć, więc musiałam zdać się na pomoc chłopaka. W czasie gdy chłopak mi pomagał starałam się po raz setny ułożyć sobie w głowie sensowność tej wizji - jak zwykle bezskutecznie. Tym razem mogłam się uczepić jedynie tego, że wizję wywołało spojrzenie w jego oczy. - Dzięki - powiedziałam zwięźle gdy już się uwinął, po czym zmierzyłam go badawczym spojrzeniem i po chwili wahania spytałam - Przepraszam, że zadam Ci dziwne pytanie, ale czy masz coś wspólnego z kryształowymi kulami? Nie sądziłam, że to dobry trop, ale wydawało mi się, że należy spróbować.
Wróżbiarstwo było lekcją od której nie stroniłam, dlatego tak jak zawsze pojawiłam się na zajęciach - szczególnie że wróżenie z ognia w Hogsmeade wydawało mi się piekielnie ciekawe. Przybyłam na miejsce trochę wcześniej by zająć odpowiednie miejsce - ku mojemu zdziwieniu nie byłam na miejscu pierwsza. Kopciuszek vel mój starszy brat właśnie pomagał wstać z ziemi jakiejś nieznanej mi dotąd dziewczynie. Szczerze powiedziawszy nieszczególnie wiedziałam jak się w tej sytuacji zachować, więc minęłam ich (na szczęście byli tak zajęci obtłuczeniami dziewczyny, że nawet nie obrócili głowy) i zajęłam miejsce przy palenisku. Z racji tego, że stali dość spory kawał od altany nie słyszałam ich rozmowy - z czego w gruncie rzeczy nawet się cieszyłam. Nie miałam za bardzo do kogo się odezwać, więc zaczęłam przeglądać nuty, które zapisałam tworząc moją pierwszą kompozycję. Wpadłam nawet na pomysł co do pierwszych słów piosenki, więc pośpiesznie zanotowałam tekst by nie wypadł mi z głowy.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Najprawdopodobniej nie poszłaby na wróżbiarstwo, gdyby nie okazało się, że ma ono dotyczyć ukochanego żywiołu Gryfonki. Od razu wzrosło jej zainteresowanie. Od maleńkiej dziewczyny marzyła o władaniu każdym zaklęciem zdolnym ujarzmić płomienie, nawet uparcie tytułowała się Ogniem. Samodzielnie zdążyła znaleźć wiele informacji, ale może nauczyciel powie jej o piromancji coś, czego nie wie. Poza tym czuła się odrobinę lepiej. Fire nie wydawało się już, że za każdym rogiem czyha pewna osoba, żeby posłać w jej stronę zieloną smugę światła. Brak jakiegokolwiek kontaktu powoli utwierdzał Szkotkę w przekonaniu, że została zapomniana i opuszczona. Dawało jej to nikłą nadzieję na spokój. Fire pozwalała sobie na bardzo ostrożne kroki, żeby powrócić do swojego normalnego zachowania. Nauczyciele zdążyli już dobrze zorientować się w tym, że dziewczyna nie jest już tak irytująco głośna i butna. Najwyższy czas, żeby im przypomnieć z kim mieli do czynienia. Na lekcję przyszła i z niezadowoleniem zauważyła, że było bardzo mało ludzi. Właściwie to trzy osoby. Większa szansa, że ktoś zwróci na nią uwagę, a tego akurat nie chciała. Skinęła głową Calumowi, który właśnie rozmawiał z jakąś dziwną dziewczyną. Początkowo nie wiedziała, czy woli spędzić lekcję w samotności czy nie, ale nim zdążyła podjąć decyzję, znalazła się blisko swojej kuzynki. - Co to? - spytała, zaglądając Vivien przez ramię i czytając niezbyt głośno to, co zdążyła zapisać. Dostrzegła nuty i automatycznie pomyślała o tym, jak sama kiedyś takie pisała. Usiadła obok, zerkając na palenisku, którego jeszcze nie rozpalono. Zabrała ze sobą w torbie Ignis, myśląc o tym, że salamandrze przypadnie do gustu taka lekcja - będzie jej ciepło i przyjemnie. - Znasz ją? - rzuciła niedbałym tonem, głową dyskretnie wskazując na Puchonkę przy Calumie.
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Naeris nigdy nie gardziła wróżbiarstwem, tak jak większość uczniów. Traktowała je co prawda jako dość luźniejsze lekcje i potrafiła podchodzić do wszystkich przepowiedni z dozą sceptycyzmu, ale z pewnością szanowała tę gałąź nauki. Głównie dzięki ciotce, która w mugolskim świecie uważana była za "wróżkę". Nie chciała odpuszczać sobie tej lekcji, bo wydawała się bardzo ciekawa. W dodatku Naeris dawno nie wychodziła do Hogsmeade, więc z chęcią przeszła się do parku. Pomyślała, że przed przyjściem nauczyciela dokończy rozdział wyjątkowo interesującej książki o czarodzieju przemieniającym się w orła i szukającym drogi do domu. Kiedy jednak dotarła na miejsce (gdzie nie było nikogo dla niej znajomego) stwierdziła, że sobie porysuje. Siadła przy ławeczce oddalonej od paleniska i zerknęła na otaczający ich pejzaż drzew pokrytych młodymi listkami. Wzrok Krukonki przykuło grono narcyzów, więc otworzyła szkicownik, znalazła wolną kartkę i zaczęła je szkicować. Dbała przy tym o kontury, oddawała najlepiej jak umiała piękno kwiatów. Nie zapominała o dopieszczaniu trawy i ziemi. Uwielbiała rysować przyrodę. Co chwilę przygryzała ołówek i powracała do kreślenia linii. Skupiona była na tyle, że nie dostrzegłaby, gdyby ktoś usiadł tuż obok.
Theo zawsze bardzo lubił wróżbiarstwo i ciągnęło go w tę stronę. Nie był wcale jakimś specjalistą - wręcz przeciwnie, śmiało przyznałby, że jego wiedza ogranicza się do bardzo, bardzo podstawowej. Mimo wszystko uważał umiejętność wróżenia za pożyteczną i piekielnie fascynującą. Nie było więc nic dziwnego w tym, że na lekcji zjawił się jako jeden z pierwszych uczniów. Obawiał się, że dłużej zajmie mu znalezienie odpowiedniego miejsca - dalej średnio orientował się w Hogsmeade. Chyba jego orientacja w terenie nie należała do najlepszych, ale może to dlatego, że tyle podróżował? Gdyby ktoś go podrzucił w okolice Drakensberga, to odnalazłby się jednak lepiej, także... Kwestia czasu. Trochę żałował mimo wszystko, że po drodze nie wpadł na kogoś znajomego, bo byłoby o wiele łatwiej. Do paleniska podszedł z rękoma pełnymi swoich rysunków - szkicownik po raz kolejny mu się rozerwał i to akurat w drodze, gdy sobie przeglądał z nudów stare prace. Nie mógł po prostu wepchnąć tego wszystkiego do torby, bo kartki by się pogniotły... Także z papierami, które ledwo udało mu się pozbierać, zajął pierwsze lepsze miejsce przy palenisku. Nie zauważył nawet, że kilka rysunków wylądowało na ziemi, tak gorączkowo starał się pozbierać te, które jeszcze trzymał. Przez to wszystko nie przywitał się z zebranymi... Wyrwało mu się ciche włoskie przekleństwo, bo zdążył jeszcze upuścić szkicownik i... No dobra, to chyba nie był jego dzień. Zerknął w bok, żeby w razie czegoś przeprosić osobę, obok której robił taki bajzel, ale na widok znajomych rudych włosów na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - O, hej - przywitał się słodko z Fire, zapominając na chwilę o swoim roztrzepaniu. Nie udało mu się złapać jej od czasów lekcji ONMS, a przecież postanowił całkiem poważnie, że namówi ją na pozowanie. Najwyraźniej los postanowił dać mu kolejną szansę!
Profesor Robertson również nie zwykł urządzać zajęć szkolnych poza murami zamku, ale okoliczności bardzo temu sprzyjały. Już kiedyś obiecał uczniom, że jak zrobi się nieco cieplej będą mogli wyjść na powietrze i powróżyć z ognia z prawdziwego ogniska, a tak się składało, że zarządcy parku z wielką chęcią oddali uczniom Hogwartu miejsce pod ognisko, ciesząc się, że w ten sposób nieco wypromują miejsce przy altanie. Griffin rozesłał informacje przez skrzaty domowe chcąc mieć pewność, że dotrze ona do wszystkich pokojów wspólnych, iż nastąpiła zmiana planów i zamiast na poddaszu, widzą się w Hogsmeade. Sam przyszedł spóźniony, choć zaledwie kilka minut po czasie. Zdawał sobie sprawę, że mogą mieć lekkie obsunięcie ze względu na odległość – jeśli ktoś przeczytał informację parę minut przed zajęciami, przedostanie się do Hogsmeade mogło mu zająć dużo czasu, a też nie każdy uczeń potrafił się teleportować. Profesor postanowił być wobec tego wyrozumiały w związku ze spóźnieniami. Na miejscu czekała już na niego mała grupka gotowych do działania dzieciaków. Lewitował za sobą wielką skrzynię pełną suchego drewna, na którym mieli wzniecić ogień. - Witam wszystkich – powiedział na wstępie. – Dear, minus 10 punktów dla domu, nie palimy papierosów na lekcji – rzucił do Caluma, uśmiechając się nieco złośliwie. Nie miał nic do tego dzieciaka, był raczej jednym z tych zdolniejszych, ale mimo wszystko nie zamierzał mu odpuszczać. Później jego wzrok powędrował w kierunku Florence. – O, pani też tutaj, świetnie – dodał, choć w jego głosie ciężko było wyczuć jakąkolwiek nutkę sympatii. – Jak już wiecie, mamy dziś zająć się wróżeniem z płomieni, ponownie. Tym razem jest to jednak nieco inna sprawa niż to, co robiliśmy ostatnim razem. Wróżenie z płomienia świecy jest znacznie bardziej personalne, natomiast wróżenie w większym gronie ze znacznie większego źródła ognia pełni odmienną funkcję. W ten sposób wróżą chociażby centaury i choć nie posiadamy tak ogromnej wiedzy jak one, co nieco potrafimy z ognia odczytać i dziś właśnie tym się zajmiemy – powiedział i klasnął w dłonie. Najpierw zajęli się rozpalaniem ogniska, które musiało zostać rozpalone w naturalny sposób, nie za pomocą magii. Mieli z tym nieco trudności, ponieważ w połowie zerwał się wiatr, który zamiast pomóc, przeszkadzał im w pracy. Po jakimś czasie jednak drewno zapłonęło i pojedyncze języki ognia wzniosły się ku górze, a całą grupkę spowił siwy dym. - Dobra, zanim przejdziemy do rzeczy: potrzebujemy dwie grupy. Jedna zajmie się kapnomancją, czyli odczytywaniem znaków z dymu, natomiast druga spróbuje swoich sił w kausinomancji, to znaczy interpretowaniu kształtów ognia. Odczekamy jeszcze kilka minut i zaczniemy. Prosiłbym o nie robienie sobie żartów i nienaruszanie ognia za pomocą magii. Jak skończymy to sobie usmażycie pianki czy cokolwiek będziecie chcieli, lecz na razie oczekuję skupienia i koncentracji na zadaniu – polecił jeszcze, uważnie patrząc po kolei na twarze wszystkich zgromadzonych. Po upływie kilku minut ocenił, że ognisko jest już dobrze rozpalone i uczniowie mogą zaczynać.
Zasady:
1. rzucacie dwiema kostkami: pierwsza przydziela was do grupy, druga odnosi się do wróżby, jaką odczytujecie 2. nie ma żadnych bonusów ani przerzutów, jako że bazujemy na kostkach opisowych 3. MOŻNA się spóźniać, można pisać wiele postów w tym wątku, można (a nawet wskazane by było) konsultować się z innymi, w tym z nauczycielem (postaram się coś skrobnąć, jeśli będziecie mieli do niego pytania) 4. jeśli ktoś BARDZO chce być w jakiejś konkretnej grupie to nie musi rzucać przydziału. wolałabym jednak, żeby było mniej więcej po równo tu i tu 5. @Monte Noir - jeśli chcesz się zjawić, to możesz, ale musisz napisać, że załatwiałeś specjalne pozwolenie na opuszczenie szkoły, szedłeś z nauczycielem na miejsce i po zakończeniu lekcji musisz z nim wrócić do zamku.
grupy:
Kostka parzysta – kapnomancja (wróżenie z dymu) Kostka nieparzysta – kausinomancja (wróżenie z kształtu ognia)
kapnomancja:
1,2 – początkowo nie dostrzegasz nic szczególnego w dymie i nie wiesz, czego masz się spodziewać. To zadanie zdecydowanie wymaga od Ciebie większego skupienia i jeśli uda Ci się je osiągnąć, w kłębach dostrzeżesz ptasie kształty wśród jasnych iskier. Ptaki symbolizują nową, nieoczekiwaną wiadomość lub podróż (a może jedno i drugie?). 3,6- po tej stronie ogniska, gdzie stoisz, nie widać ani jednej iskry, a dym jest czarny niczym smoła. W pewnej chwili wydaje Ci się, że widzisz w jego kłębach ludzką twarz (lub kilka). Znak ten symbolizuje szczęście, a także przysługę, więc miej oczy otwarte, bo nie jest jasne, czy to Ty miałbyś komuś pomóc, czy też oczekiwać pomocy. 4,5 – mając na względzie słowa nauczyciela skupiasz się na dymie nad ogniskiem i od samego początku wydaje Ci się, że widzisz coś na wzór walki, walczących ludzi. Przesłanie takiego symbolu jest jasne i dosadne – kłótnia, kłopoty, niebezpieczeństwo. Lepiej miej oczy dookoła głowy!
kausinomancja:
1,3 – Patrząc w ogień odnosisz wrażenie, że płomienie układają się na wzór tańczących ludzi. Może to symbolizować nagłą zmianę w twojej sytuacji osobistej, niekoniecznie pozytywną. Możesz ocenić to po odgłosach ogniska; rzuć jeszcze raz kością: parzysta – zmiana wniesie do twojego życia coś pozytywnego; nieparzysta – niestety spotka Cię coś przykrego. 2,4 – w płomieniach dostrzegasz kształt przypominający motyle – symbol wolności. Czyżbyś miał niedługo zacząć samodzielne życie i uwolnić się spod czyjejś kontroli? 5,6 – kształty, które przybierają płomienie, wręcz do złudzenia przypominają Ci kwiaty. Prawdopodobnie w najbliższym czasie twoje serce zabije mocniej na widok pewnej osoby. Rozglądaj się!
Czas do 18.06! W razie pytań pisać na konto Bridget lub Caluma. Miłej zabawy :* Po wróżeniu możecie zostać i rozkręcimy mini imprezkę, jeśli będziecie chcieli dalej pisać w tym miejscu. Nie jest to obowiązek, a wyłącznie lekka sugestia z mojej strony :)
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Ezra może nie przepadał za wróżbiarstwem, ale był człowiekiem bardzo słownym i właśnie dlatego postanowił pojawić się na lekcji prowadzonej na świeżym powietrzu. Takie rzeczy nieczęsto się zdarzały. Nie mówiąc już o tym, że przecież zapewniał profesora Robertsona o swojej obecności i nie mógł go teraz tak druzgocąco zawieść! Szkoda tylko, że tak późno zobaczył informację o miejscu odbywania się zajęć. Zebrał swoje rzeczy najszybciej jak potrafił i szybszym krokiem spacerowym ruszył do Hogsmeade. Miał naprawdę dobry czas i sądził, że zdąży, ale po drodze jakoś tak wyszło, że trochę się zamyślił i zamiast od razu skręcić w odpowiednim miejscu, musiał się wracać i sprawdzać czy to na pewno tędy... No generalnie trochę się zaplątał i ostatecznie zjawił się niedługo po profesorze Robertsonie, na szczęście zanim mężczyzna zdążył wyjaśnić co będą robić, więc nie był tak bardzo do tyłu. Od razu spostrzegł kilka znajomych twarzy i właściwie mógłby z nimi porozmawiać, ale... No nie było tej osoby, na której zależało mu najbardziej. Z Ruth nie zdążyli jeszcze skończyć nocnej rozmowy, więc Ezra miał nadzieję, że może teraz... Usiadł sam, uprzednio kiwając głową w stronę Theo, Fire czy Caluma. Przydzielony został do grupy, która zajmowała się wróżeniem z kształtu płomieni. Wydawało mu się, że było to trochę łatwiejsze zadanie, bo w końcu już to robił na jednej z lekcji, tylko w mniejszej skali. Jak na razie był jednak zbyt roztargniony, by cokolwiek dostrzec w ogniu. Zamiast tego podrywał głowę za każdym razem, gdy słyszał kroki jakiejś zbliżającej się osoby, mając nadzieję, że będzie to nie kto inny jak Ruth Wittenberg.
Oczywiście zawsze jest tak, że ci, którzy mają najbliżej spóźniają się najbardziej. Z Ruth nie było inaczej, choć dziś, trzeba przyznać, do ostatniej chwili myślała, że się wyrobi. I tak też po raz enty w swej karierze dotarła na lekcję chwilę po czasie, choć ze względu na przyspieszony krok pod koniec trasy i siedzenie na ogonie Robertsonowi już od parku była spóźniona raptem dwie minutki. Nauczyciel nie zdążył jeszcze dobrze się rozejrzeć po ludziach, gdy krukonka już zajmowała swoje miejsce (choć na kolejne odjęcie punktów dla Ravu nie zdążyła, na rozpalanie ogniska także, więc chyba nie była to taka chwila...). Dosiadła się oczywiście do @Ezra T. Clarke, kiedy część osób już wróżyła z ognia, co chwila rzucając mu wymowne spojrzenie - w końcu nie skończyli ostatniej rozmowy, a i pewnie kolega miał w planach solidny ochrzan dla Ruth za wyzywanie Morrisa od "obracającego uczennice" i szlaban, który im przez to zgotowała... Dziękowała przy tym Merlinowi, że zdążyła się przebrać, bo władze Munga wymyśliły nowe uniformy dla recepcjonistek i po pierwsze w życiu nie dałaby rady kucnąć w tym czymś co niektórzy nazywali sukienką, a po drugie jakiś kretyn zaczarował stroje recepcjonistek i każda sukienka wypuszczała z materiału motylki, kwiatuszki, czy inny szajs do powietrza. Jakby Szwedce było za mało upierdliwych tworów latających przed nosem o wiele zbyt często... Przyszło jej odczytywać znaki, jakie formowały płomienie i z początku trochę się zmartwiła, bo w końcu na ostatnim wróżbiarstwie totalnie jej nie poszło, przy czym wiedziała, że i tak na nic jej skupienie, bo przecież koniecznie musi porozmawiać z przyjacielem. Co do innych znajomych, to Calum podrywał jakąś śliczną puchonkę,a Fire stała dość daleko (dlatego Ruth zdołała się z nimi jedynie przywitać), więc teoretycznie siedzieli z Ezrą sami, przy czym i tak trochę z boku grupy (nawet tych nieznajomych, którzy może niekoniecznie chcieliby słuchać o całowaniu innych mężczyzn). Ostatecznie po kilku głębokich oddechach i upartym mrużeniu oczu zobaczyła w ogniu motyle. No niech to szlag jasny trafi. Motyle. Ze wszystkich rzeczy jakie istniały na świecie ogień musiał uformować się akurat w te głupawe motyle. Tak, dokładnie - to urocze, czarne (jak kolor jej nowego uniformu w Mungu) motylki wyfruwały z materiału sukienki, kiedy się poruszała bardziej zamaszyście... Ruth pomyślała, że już jej się w oczach mieni od tych nowych ubrań szpitalnych, ale spojrzała raz jeszcze - motyle na sto procent. Świetnie. -Ezra, patrzymy na ten sam płomień, czy ty też tam widzisz motyle? - zapytała zrezygnowana, opierając czoło o jego bark. Jak jej powie, że też widzi motyle to się chyba rzuci do tego ognia. Jeszcze nie wiedziała, co dokładnie oznacza ta wróżba - po prostu szlag ją trafiał, kiedy przypominała sobie te nienormalne sukienki, które musiały nosić jej koleżanki. To i tak był cud, że sama wylosowała czarną, a nie jakąś soczystą gruszkę o północy, czy inny piasek pustyni...
Eric szedł żwawym krokiem poprzez nierówne ścieżki Hogsmeade na miejsce w którym miała odbyć się lekcja wróżbiarstwa. Co ciekawe, chłopak niemal promieniał radością. Czuł przedziwną euforię, która niezbyt często towarzyszyła zmierzaniu na spotkanie z przyszłością, zwłaszcza taką w postaci kilku godzin spędzonych na wpatrywaniu się w fusy od herbaty, albo mgłę wypełniającą wnętrze szklanej kuli. Dziś było jednak zupełnie inaczej, ale nawet sam Gryfon niespecjalnie był w stanie określić dlaczego. Może to z powodu całkiem przyjemnej pogody? A może z powodu wspomnianych już wcześniej nierównych ścieżek Hogsmeade? Tak, właściwie to te nierówne ścieżki naprawdę mogły mieć wpływ na samopoczucie chłopaka. Mieszkanie całe życie w Leicester przyzwyczaiło go do idealnie zadbanych chodników w których dziury zdarzały się tak często jak przypadki niespóźniania się Erica na lekcje, tzn. raczej rzadko, co tylko potęgowało wrażenie nijakości i nudności otaczającej go okolicy, zwłaszcza gdy był żądnym przygód dzieckiem. Poważnie, było ich tak niewiele, że Gryfon w wieku 10 lat znał je wszystkie na pamięć. I gdzie tutaj miejsce na jakiekolwiek wyzwanie? Na szczęście droga którą aktualnie maszerował nawet w najmniejszym stopniu nie przypominała chodników z Leicester. Była tak niesłychanie, tak wspaniale nieregularnie dziurawa, że chłopak nie zaznał nudy nawet na chwilę, zwłaszcza, że zaznawanie nudy mogłoby skończyć się dla jego - jak wszyscy wiemy - bardzo zwinnej osoby skręceniem kostki czy jakimś tam innym, mniejszym lub większym uszczerbkiem na zdrowiu. Mało tego! Gryfon wymijał wszystkie przeszkody niemal tanecznym krokiem, no a przynajmniej tanecznym w jego postrzeganiu taneczności, i był już naprawdę niedaleko parkowych altanek. Tak, dokładnie tak, Eric Henley prawdopodobnie nie spóźni się tym razem na lekcje. Nie bądźmy jednak dla niego zbyt surowi, nigdy wcześniej tutaj nie był, dlatego najzwyczajniej w świecie nie wiedział jak dużo czasu zajmuje podróż. Następnym razem bez wątpienia zrekompensuje wszystkim swoją dzisiejszą wpadkę, a zwłaszcza kolegom i koleżankom z domu, którzy bardzo liczyli na niego w rozgrywkach o puchar domu. Wracając jednak do samej lekcji wróżbiarstwa, okazało się, że nasze zmartwienia były przedwczesne. Ericowi udało się spóźnić, ale naprawdę bardzo nieznacznie. Właściwie wszedł tylko chwilkę później niż sam prowadzący, któremu przepraszająco się ukłonił i gdy ten zajął się odejmowaniem punktów, a następnie krótkim wprowadzeniem, Gryfon zdążył już usiąść niedaleko pani prefekt swojego domu, posyłając jej przy tym uśmiech. W tejże również chwili, niemal cały jego entuzjazm wyparował, uleciał gdzieś w nieznane jak dym unoszący się z ogniska, a mina całkiem zrzedła. Dlaczego, na gacie merlina, nikt nie uświadomił mu, że po lekcji planowana jest wyżerka, i, że powinien był zabrać pianki? Owszem, miał przy sobie jakieś tam jedzenie, ale co mu teraz po tuzinie pasztecików, dwóch - wątpliwej jakości - kiełbaskach ze śniadania, czterech jabłkach i butelce soku dyniowego w torbie? Na myśl o swoim braku przezorności, chłopak westchnął zrezygnowany i spojrzał wymownie w niebo, jakby oczekując jakiegoś wyjaśnienia dlaczego świat rozegrał tę partię tak, delikatnie mówiąc, niezbyt uprzejmie. Przecież ostatnio nie narzekał na niego zbyt często. No dobrze, może poza dzisiejszym porankiem, gdy okazało się, że na stole zabrakło dżemu z czarnej porzeczki, ale to przecież nie był powód, żeby tak złośliwie się teraz odwdzięczać. A może faktycznie był to jakiś powód? Odchodząc jednak od tematu niesprawiedliwości losu. Oto rozgoryczenie Gryfona przerwało przydzielenie do grupy dymowej. Chociaż tak naprawdę nie do końca był pewien czy został do niej przydzielony, czy uznano, że do niej przynależy z powodu wcześniejszego wpatrywania się w niebo i unoszący się z ogniska dym. Mniejsza jednak o szczegóły, teraz czekało na niego zadanie do wykonania. Zadanie, które niepokojąco miało przypominać wpatrywanie się w kulę do jasnowidzenia. Na szczęście taki prawdziwy dym był znacznie ciekawszy od swojego odpowiednika zamkniętego w szklanym przyrządzie, a w dodatku cały proces miał całkiem znośna nazwę. I ku własnemu zdziwieniu, okazało się, że jest chyba całkiem nienajgorszym kapnomantą, bowiem rzeczywiście dostrzegł coś w czarnych kłębach unoszących się z ognia, albo raczej kogoś. Zobaczył twarz, męską raczej, choć nie był pewien. Chwilę później zorientował się, że dostrzeżone lico składało się z kilku mniejszych, zupełnie od siebie różnych, ludzkich oblicz, niby jakieś mocno niepokojące puzzle. Zmrużył nieco oczy by przyjrzeć się obrazowi dokładniej, ale odnalezienie jakichkolwiek szczegółów było trudniejsze niż przypuszczał z powodu tej całej dymowości dymu. Cały obraz przyprawił go jednak o lekki dreszcz, dlatego darował sobie próbę dopasowywania twarzy do ich odpowiedników wśród znanych mu osób.
Uniosłem brew w geście zapytania - czasem jej się zdarza padać na ziemię jak kłoda? Czy to jakaś choroba? Początkowo chciałem zapytać, ale stwierdziłem, że nie ma sensu, bo nawet jeśli jest to jakaś jej przypadłość, prawdopodobnie nie będzie chciała mi się z niej zwierzać i było to całkiem zrozumiałe. Sam najpewniej nie powiedziałbym jej ani słowa, gdybym borykał się z podobnym problemem. Szybko wyrzuciłem to z głowy i obserwowałem, jak próbowała rzucić zaklęcie na swoje pokiereszowane ręce. Niestety robiła to dość nieudolnie (najwyraźniej nie tylko ja byłem beznadziejny w zaklęciach z dziedziny uzdrawiania) i postanowiła poprosić mnie o pomoc. Parsknąłem śmiechem i wyciągnąłem różdżkę. - Na własne ryzyko - powiedziałem sceptycznie i rzuciłem zaklęcie niewerbalnie. O dziwo podziałało i nie wiem, co wpłynęło na tak pozytywny efekt - chęć popisania się czy nagły przypływ umiejętności? Najważniejsze, że udało się naprawić tej lasce ręce. Dopiero wtedy przyjrzałem jej się z bliska. Była bardzo wysoka, wyższa nawet od Wittenberg, co nieco zbiło mnie z tropu. Nie przypominałem sobie, bym kiedykolwiek z nią rozmawiał na jakikolwiek temat, więc wnioskowałem, że była w innym domu i prawdopodobnie lądowaliśmy w innych grupach na zajęciach. W jednej chwili moje myśli rozpoczęły szaleńczy bieg, a ja zupełni straciłem rezon. Papieros, który cały czas tkwił w moich ustach, wypadł mi na ziemię (dobrze, że zająłem się czymś innym, bo chyba bym się spłakał nad tym ledwo zaczętym szlugiem). - Kryształowymi... Co? - wypaliłem, starając się ukryć panikę w moim głosie. Nie miałem pojęcia, o co jej chodziło z tym pytaniem, ale przyznam, że trochę się posrałem, gdy je zadała. Skąd w ogóle przyszedł jej do głowy taki pomysł? Byłem stuprocentowo pewny, że żadna osoba nie wiedziała, czym zajmowałem się w swoim mieszkaniu, bowiem nie dzieliłem się takimi informacjami dosłownie z NIKIM. Nawet Wittenberg mieszkająca obok nie miała pojęcia, o ile nie szpiegowała mnie przez okno. Skoro więc nie mogła tego wiedzieć ani ode mnie, ani od żadnego mojego bliskiego znajomego - SKĄD? - Nie mam pojęcia, o co Ci chodzi. Nie mam nic wspólnego z kulami - dodałem już spokojniejszym i lekceważącym tonem, choć serce wciąż miałem przy gardle i czułem, jak mocno biło. Rozejrzałem się i zobaczyłem, że przy miejscu na ognisko zebrała się już jakaś grupka, w tym moja siostra i Fire, którym posłałem uśmiech i skinienie głową. Wyciągnąłem trzeciego papierosa, ale nawet nie zdążyłem go odpalić, gdy na miejscu pojawił się profesor Robertson i wlepił mi punkty. Wywróciłem oczami i schowałem fajkę, chociaż po stresie sprzed paru minut potrzebowałem jej znacznie bardziej niż tych poprzednich dwóch dla relaksu. Stanąłem blisko profesora, by wysłuchać dokładnie jego słów na temat dzisiejszych zajęć. Pomogłem również nieco przy rozpalaniu ogniska, co nie było proste ze względu na wiatr, który zamiast pomagać, zupełnie burzył naszą pracę. Ostatecznie ogień zapłonął, a my podzieliliśmy się na grupy. Zdecydowałem się na kausinomację, wolałem interpretować kształt płomienia, niż doszukiwać się kształtów w dymie. Skupiłem się i skoncentrowałem na płomieniach, wbijając w nie swój wzrok. Czułem, jak robi mi się powoli gorąco w oczy, lecz nie przerywałem i doszukiwałem się konkretnych kształtów. Miałem wrażenie, że poszczególnie płomienie przypominają mi ludzi, ale nie walczących ze sobą, tylko tańczących. Przeleciałem w głowie wszystkie znane mi interpretacje takich sygnałów i po krótkiej konsultacji z Robertsonem ustaliłem, że jest to sygnał zmiany w moim życiu osobistym. Polecił mi słuchać odgłosów, by odkryć, czy zmiana miałaby być na lepsze, czy na gorsze. Na moje ucho trzaski brzmiały raczej przyjemnie, nie złowrogo, toteż byłem pewny, że będzie ona pozytywna i od razu poprawił mi się humor. Miałem ostatnio na głowie naprawdę wiele rzeczy i ciężko było ukryć, że planuję właśnie przełom - skoro ogień mówił mi, że wszystko się uda, nie mogłem się czuć pewniej w swoich zamierzeniach. Zerknąłem w bok i okazało się, że tuż obok mnie znów stała ta sama dziewczyna, która przedtem upadła (@Florence Henderson). - I jak? - zapytałem półgłosem.
kostki: 1, 3 -> 4
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Humoru za dobrego nie miał, ale ostatnio mu się to przytrafiało. Spóźnienie nie było niczym szokującym dla Leo, wręcz przeciwnie. Może powinni ludzie podawać mu wcześniejsze godziny, żeby przychodził na czas? Tak czy inaczej, tym razem udało mu się dotrzeć nad palenisko we względnie niezłym czasie. Mruknął do nauczyciela jakieś słabe powitanie, bo jednak kulturka zobowiązuje. Po innych zebranych tutaj osobach jedynie przemknął spojrzeniem zdradzającym szczery brak zainteresowania. Niezbyt wiedział, co tutaj w ogóle robił. Nie należał do wielkich fanów wróżbiarstwa. Chyba po prostu potrzebował trochę świeżego powietrza i towarzystwa istot żywych, chociaż akurat na to drugie oficjalnie nie miał zbyt wielkiej ochoty. Spędzał zdecydowanie za dużo czasu w odosobnieniu, przewalając się z kąta w kąt po dormitorium. Nienawidził chorować, a gdy do tego zadręczał się psychicznie... Cóż, nie wychodziło z tego nic dobrego. Usiadł sobie sam, w spokoju - tak cicho, jak chyba nigdy. Ciężko mu było ze względu na posturę nie zwracać na siebie uwagi, ale miał nadzieję, że jego milczenie będzie dość znaczące. I tak już denerwowali go ludzie, którzy z zaskoczeniem spoglądali na jego obwiązaną chustą rękę. Jest czarodziejem i co, ma sobie każde uszkodzenie leczyć zaklęciami i eliksirami? Trochę odpowiedzialności, serio. Leo był pewien, że jeśli jeszcze raz usłyszy "byłeś u uzdrowiciela?", to kogoś skrzywdzi. Bardzo boleśnie skrzywdzi. Trafiło mu się wróżenie z dymu, ale ogólnie niezbyt go to obchodziło, bo spodziewał się i tak ogromnej porażki. Przez dłuższą chwilę w ogóle nie widział niczego interesującego w tym palenisku, co jedynie podbudowało jego irytację. Dopiero po jakimś czasie zaczął wyłapywać specyficzne symbole i... Czy to była twarz? A może parę? Leo zmarszczył brwi, wgapiając się w dym. Nie miał pojęcia, co to może znaczyć. Jego myśli od razu pomknęły w stronę @Ezra T. Clarke i odruchowo zerknął na przyjaciela, ale zaraz wrócił do obserwowania dymu. Tajemnicza twarz i tak już zniknęła. Cudownie, czyżby głupie palenisko chciało mu powiedzieć coś w temacie przyjaźni, albo okłamywania znajomych? Albo po prostu wróżbiarstwo było jedną wielką ściemą, a Leo nie wyzdrowiał jeszcze w pełni po vomilii i miał komiczne urojenia. W gruncie rzeczy to nie wiedział, co było lepszą opcją.
Laura do samego końca nie wiedziała co podkusiło ją, żeby wziąć udział w tej lekcji. Początkowo nie miała w planach się na nią wybierać, ale po zobaczeniu listu od profesora coś ją tknęło. I chociaż wyraźnie napisane było, że będą wróżyć z ognia, postanowiła, że (mimo wielkiej niechęci do tego żywiołu) na nią pójdzie. Przez większą część drogi zastanawiała się czy dzisiaj zobaczy Daisy. Nie stęskniła się za nią, w zasadzie przez ten rok było jej bez niej bardzo dobrze, jednak była niezmiernie ciekawa czy zmieniła się od ich ostatniej rozmowy. Na razie zdążyła wymienić z nią parę listów, a młoda już zdążyła ją zirytować. Zmarszczyła brwi, gdy w końcu dotarła na miejsce. Na szczęście ognisko było już rozpalone, dlatego w myślach pogratulowała sobie, że postanowiła się spóźnić. Z całą pewnością nie chciałaby babrać się w ogniu. Zerknęła w stronę profesora, rzuciła krótkie Dzień dobry, po czym usiadła na jednym z wolnych miejsc i już po chwili dowiedziała się, że została przydzielona do grupy wróżącej z dymu. Świetnie. Laura nigdy nie była dobra z wróżbiarstwa. Nie lubiła i nie rozumiała tego przedmiotu, a tym bardziej fascynacją nim. Dlatego, gdy jej wzrok z siedzących naokoło ludzi przeniósł się na ognisko, ciężko westchnęła i nagle poczuła się smutna. Ten sam żywioł, który teraz nie wychodzi poza obszar paleniska, zniszczył jej starą szkołę. Ten sam żywioł odebrał jej młodszą siostrę, którą przecież tak bardzo kochała. Nienawidzi tego, jednak wie, że w końcu będzie musiała stawić temu czoła. Jej wzrok z płomieni zwrócił się ciut wyżej. Laura miała bowiem wróżyć z dymu, jednak na samą myśl o tym procesie chciało jej się śmiać. Nie widziała absolutnie nic, a czarny dym lecący wprost na nią z pewnością nie ułatwiał sprawy. Ślizgonka musiała parę razy odwrócić wzrok, ponieważ czuła jak w kącikach oczu zbierają jej się łzy. Dym Progres przyszedł za czwartym podejściem, gdy dziewczyna zobaczyła coś na kształt twarzy. Przez chwilę myślała nawet, że jest ich tam kilka, jednak po paru sekundach zmieniła zdanie. Twarz utrzymywała się w miejscu przed dobre pół minuty, po czym rozpłynęła się i wtopiła w już nie tak czarny dym. Zmarszczyła brwi nie wiedząc co to może oznaczać i czy w ogóle dobrze patrzyła. Może to wcale nie była żadna twarz? Jedno wiedziała na pewno. Wróżbiarstwo z całą pewnością nie należało do jej ulubionych przedmiotów.
Nawet nie zauważyłam gdy pojawiła się przy mnie Fire - jak zwykle nawet się nie przywitała. Niekoniecznie chciałam by zaglądała co robię, ale było już za późno, więc zrezygnowana pozwoliłam jej przeczytać nuty i słowa. - Tylko ani słowa - syknęłam Nie chciałam, żeby cały świat wiedział o tym, że pragnę być muzykiem. To nie był jeszcze ten moment - chciałam się przygotować i dopiero wtedy ogłosić to światu. Na razie niemal wszyscy myśleli, że aspiruję do kariery w Ministerstwie albo przynajmniej do zajęcia się firmą rodzinną - wolałam, żeby tak zostało. Uniosłam spojrzenie na Caluma i nieznajomą, po czym ledwie dosłyszalnie powiedziałam w stronę Blaithin: - Pierwszy raz w życiu widzę ją na oczy. Po drugiej stronie Blaith usiadł nieznany mi chłopak (@Theo Romeo U. Evermore) upuszczając przy okazji całą masę obrazków. Podniosłam szkic, który opadł w moją stronę z ziemi i podałam mu. - Jakie to ładne - westchnęłam wyciągając dłoń z rysunkiem w stronę chłopaka. Na moment przerwałam rozmowę by wywróżyć coś z ogniska. Trudno powiedzieć czemu wybrałam akurat dym. Był czarny niczym smoła, dopiero po dłuższej chwili w jego kłębach zobaczyłam coś co wydawało mi się wyglądać jak twarz. - Też to widzicie? - zapytałam siedzącą obok mnie dwójkę. Zajrzałam do podręcznika w celu interpretacji symbolu. Opis twierdził, że symbolizuje on szczęście, tudzież przysługę. Nie zostało wyjaśnione czy to ja komuś pomogę czy raczej otrzymam pomoc. Westchnęłam nieusatysfakcjonowana.
Kostki: 4 (dym), 6
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Po tym jak wróżba dotycząca poznania sekretu okazała się prawdą zdecydowanie przekonałam się do wróżbiarstwa i pojawiałam się niemal na każdych zajęciach. Wiedziałam, że Calum może mieć trochę polew, ale trudno. Po raz kolejny w tym tygodniu się spóźniłam (co za pech), więc wleciałam do altany niemal biegiem, w międzyczasie przepraszając nauczyciela. Usiadłam koło @Naeris Sourwolf przytulając ją na powitanie. - Co tam rysujesz? - spojrzałam jej przez ramię - Wow, zazdroszczę, że tak umiesz. Nie zdążyłam jednak dłużej rozpływać się nad walorami artystycznymi tego szkicu, bo nadeszła moja kolej. Postanowiłam wróżyć z dymu i niemal od razu (co mnie zdziwiło) zobaczyłam walkę - chociaż byłam słaba z wróżbiarstwa od razu zrozumiałam, że ten znak oznacza konflikt, ale na wszelki wypadek skonsultowałam to jednak z nauczycielem. Zaniepokoiłam się.
Kostki: 4 (dymek), 4
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
To nawet bawiło Gryfonkę, gdy jej kuzynka reagowała aż tak drażliwie. Nie miała ochoty na kłótnię, dlatego postanowiła odpuścić. Nie sądziła wcześniej, że Vivien pasjonuje się muzyką do tego stopnia, chociaż wiedziała, że potrafi grać na paru instrumentach. Od razu uznała, że jeśli Ślizgonka zechce naprawdę robić coś w tym kierunku, będzie miała jej poparcie. Podniosła rękę, żeby pomachać krótko do Ezry i Ruth, nawet do Erica, a Calumowi posłała wątły uśmiech. To nawet Blaithin wiedziała, żeby papierosy palić tuż PRZED lekcją, zanim nauczyciel miał szansę zauważyć. Ale skoro chciał, żeby reszta Krukonów go piętnowała to proszę bardzo... Szkotka najwyżej się pośmieje. Dostrzegła także Leo z nadal obwiniętym ramieniem. Dobrze, że nie unikali się z Ezrą, chociaż nie przebywali też blisko. Najchętniej krzyknęłaby "Cześć, Olbrzymie", ale uznała, że Gryfon nie jest w odpowiednim humorze, żeby odkrzyknąć jeszcze głośniej "Cześć, Fire". Później spróbuje go zagadnąć. - Mogę nawet złożyć Wieczystą Przysięgę. - odparła do Vivien z ironią. I nie zdziwiła się, że Ślizgonka nie kojarzy dziewczyny obok Caluma. Ale zdecydowanie przy Krukonie kręciło się ostatnio zbyt dużo kobiet, tymczasem Lotta częściej czas spędzała przy swoim nowym chłopaku. To nie były jednak sprawy Fire. Czujnie wyłowiła kątem oka chłopaka zmierzającego w ich stronę. W pełni zajęty był rysunkami, które dosłownie wypadały z jego ramion. Fire nie mogła powstrzymać odruchu uniesienia jednej brwi. Pamiętała ich wymianę listów, na które odpisywała zamiast uczyć się do egzaminu z transmutacji, żeby Liam nie obdarł jej ze skóry. Westchnęła i schyliła się, żeby podnieść parę kartek i oddać w ręce chłopaka. Zerknęła tylko przelotnie na rysunki z dziwną potrzebą sprawdzenia, czy to nie jej podobizna na nich widnieje... W każdym razie nie sposób było nie zgodzić się z Vivien, że rzeczywiście są ładne. - De nouveau vous. - odparła zamiast powitania, przechylając nieco głowę w prawo i patrząc uważnie w oczy Krukona. Lubiła używać francuskiego, a jeszcze bardziej lubiła używać francuskiego w obecności osób, które go nie znały. Liczyła na to, że Evermore również należy do tej grupy ludzi i będzie mu głupio. Następne słowa skierowała do Vivien, która także operowała tym językiem. -Ne faites pas attention à lui, Vivien.* Zaraz potem odezwał się nauczyciel, więc Fire połowę swojej uwagi skupiła na nim, połowę na Romeo. Pomogła przy rozpalaniu ogniska z chęcią. Nie zniechęcał jej żar bijący od płomieni i stanęła bardzo blisko. Uśmiechnęła się do siebie, będąc na wyciągnięcie ręki od ukochanego żywiołu. Odczytywała znaki z samego centrum ogniska, próbując dostrzec coś więcej niż iskry. Fire wydawało się, że widzi tańczące płomienie, zmieniające się w ludzkie sylwetki. - Jak po dobrym eliksirze halucynogennym - stwierdziła, bo druga Dearówna chyba też zauważyła coś dziwnego. Dzięki trzaskom z drewienek i opisom w podręczniku wywnioskowała, że spotka ją coś złego. Normalka. Nie odsuwała się od ognia. - Czy Savage przekazał pozdrowienia? - spytała nagle Theo, nie podnosząc na niego wzroku.
* Znowu ty. Nie zwracaj na niego uwagi, Vivien. Straszny translator, ale francuski tak ładnie wygląda XD Kostka: 1>3 i grupa kausinomancji (z wyboru własnego)
No dobrze, więc poradził sobie z rysunkami - przynajmniej większością. Starannie powkładał je w odpowiednie miejsca swojego szkicownika, nieco nerwowymi ruchami, bo przecież mu na nich zależało. Skinieniem głowy podziękował dziewczynie, która siedziała obok Fire i również zdecydowała się mu pomóc. Nie znali się chyba... Zaskoczył go nieco język francuski, ale przecież Theo był całkiem znośnym lingwistą. Niekoniecznie z własnego wyboru, aczkolwiek znał sporo języków i ten do nich należał. Zaśmiał się na "powitanie" rudowłosej. - Oui- przytaknął entuzjastycznie. Najwyraźniej towarzyszka Gryfonki również posługiwała się tym językiem! Theo wyciągnął do niej bez zastanowienia rękę, wychwytując jej imię i starając się je zapamiętać. - Enchanté de faire votre connaissance. Je m'appelle Theo*- dodał jeszcze. Następnie mrugnął wesoło do Fire. Chyba jej niecny plan nie wypalił... Musiał poświęcić choć trochę uwagi nauczycielowi, toteż na chwilę odpuścił rudowłosej. Chętnie zabrał się za odczytywanie przyszłości z ognia. Zmarszczył brwi, ponieważ wydawało mu się, że ogniste płomienie przybierają kształty fruwających szaleńczo motyli. Symbol wolności? Zerknął na swoją towarzyszkę, która również czytała z ognia. - Widzisz coś ciekawego? - Zainteresował się grzecznie, patrząc jak sprawdza coś w podręczniku. Ciekaw był jej podejścia do wróżbiarstwa. Gdyby miała do niego ogromną awersję, to pewnie nie przychodziłaby na lekcje, w szczególności takie odbywające się poza zamkiem... - Ach tak, pewnie. Dziękuję - pokręcił głową z rozbawieniem na pytanie Fire. Nie spodziewał się tych pozdrowień, ale bawiło go zachowanie rudowłosej. Starała się go utrzymać na dystans, ale jednocześnie chyba chciała się trochę "pobawić" tą ich relacją. Kompletnie mu to nie przeszkadzało, oczywiście.
Głos chłopaka zaczął brzmieć co najmniej dziwnie, tak jakby przestraszył się mojego pytania - nie wiedziałam co mam o tym myśleć, więc postanowiłam nie drążyć tematu. Westchnęłam i opuściłam wzrok. - Przepraszam, musiałam Cię z kimś pomylić - powiedziałam. Były dwie opcje - albo chłopak mnie okłamał albo miał z tą wizją jakiś inny wspólny element - wiedziałam, że musi być z tym jakoś związany, inaczej kontakt wzrokowy nie wywołałby we mnie wizji. Nie zamierzałam jednak z nim dyskutować, nie byłam szczególnie otwartą osobą i niespecjalnie lubiłam prowadzić tego typu rozmowy z nieznajomymi - zresztą po chwili pojawił się Robertson, który wyglądał na względnie usatysfakcjonowanego moją obecnością. Odjął jednak punkty chłopakowi - gdy usłyszałam jego nazwisko lekko się wzdrygnęłam. Oczywiście, że słyszałam o Dearach. W dzieciństwie moje rodzeństwo dość często się z nimi bawiło na spotkaniach czystokrwistych rodów. Kojarzyłam najstarszych z nich, jednak moja skojarzenia nie były szczególnie pozytywne - powiedzmy, że względnie neutralne. Tego chłopaka zupełnie nie kojarzyłam - nic dziwnego, najprawdopodobniej był ode mnie co najmniej rok albo dwa młodszy. Moją uwagę zwrócił jego wzrost - nawet przy mnie (a jak na dziewczynę byłam bardzo wysoka) wydawał się wielki. Przeszliśmy do zadania - wybrałam kausinomancję, bo nieszczególnie interesował mnie dym. Ćwiczenie nie sprawiło mi żadnego wysiłku - płomienie niemal od razu przybrały wyraźny kształt tańczącej pary - nie zdążyłam jednak zinterpretować obrazu, bo chłopak od Dearów zadał mi pytanie. - Tańcząca para - odparłam od niechcenia w myślach interpretując te oczywistą wróżbę - Nagła zmiana w mojej sytuacji osobistej, trudno powiedzieć czy pozytywna czy negatywna. Daj mi moment. Podczas tego monologu nawet nie obdarzyłam chłopaka spojrzeniem. Przycisnęłam palec do ust chcąc na wszelki wypadek uciszyć chłopaka. Wsłuchałam się w szmer ogniska i powiedziałam: - Jednak pozytywna. Robinson akurat przechodził obok i obdarzył mnie łaskawym grymasem lekko przypominającym uśmiech. Mężczyzna był bardzo surowy wobec kobiet, jednakże ze względu na mój dar jasnowidzenia byłam traktowana przez niego odrobinę delikatniej. Spojrzałam na stojącego obok mnie chłopaka i zapytałam: - A u Ciebie jak?
Kostka: 3 (z ognia), 3, 6 (parzysta - pozytywna)
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget początkowo nie planowała zjawiać się na lekcji wróżbiarstwa - bardziej interesowała ją perspektywa zorganizowania imprezki po lekcji, toteż zmierzała przez szkolne błonia z wielgachnym koszem, w którym miała załatwione z kuchni kiełbaski, chlebki, pianki i inne przysmaki nadające się do upieczenia na ognisku, chociażby szaszłyki. Spędziła miło czas na pogawędkach ze skrzatami, bardzo wylewnie podziękowała im za ich wysiłek w przyrządzeniu tego wszystkiego (mimo że zajęło im to naprawdę chwilkę) i udała się do parku. Liczyła, że już będzie po wszystkim, nie przewidziała jednak, że sam proces rozpalania ogniska potrwa tak długo. Aportowała się gdzieś przy altanie z całym swoim prowiantem i tylko resztki przyzwoitości powstrzymały ją przed krzyknięciem "imprezkaaa!". Spostrzegła, że wszyscy gromadzili się wokół ognia i zajmowali się jeszcze lekcją, a między nimi krążył nauczyciel. Spąsowiała i uciekła gdzieś na bok, odkładając w altanie kosz z jedzeniem i poszła do profesora Robertsona, by się wytłumaczyć i zapytać o zadanie. Okazał się być dość wyrozumiały, aczkolwiek popatrzył na nią z politowaniem. Zajęła się interpretacją płomieni, nie zwracając uwagi na nikogo obok. Praktycznie od razu skojarzyła kształty z kwiatami, coś jakby róże, które wyrastają i rozwijają płatki, a potem rozpadają się z trzaskiem, wyrzucając iskry w powietrze. Zapamiętała ten obraz w głowie, po czym rozejrzała się po ludziach, czy ktoś z nich miał przy sobie podręcznik (którego sama nie wzięła, jako że nie miała planów uczestniczyć w zajęciach). - Vivien, mogę na moment? - zapytała półgłosem, zbliżając się do Ślizgonki.